|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Chiara di Scarno
| Temat: Re: Black Manor Sro 26 Lut 2014, 22:56 | |
| To zabawne jak dwoje ludzi może się wzajemnie zamotać. A oni nawet sobie nie ufali! Choć gdzieś po drodze zostali kochankami, nie można powiedzieć by się równocześnie lubili, trochę jakby nie pamiętali definicji tego słowa. Nie było drugiej osoby, być może poza Voldemortem, która tyle by o niej wiedziała i przypuszczam, że vice versa. W ostatecznym rozrachunku to ona wychodziła jednak gorzej, bo podczas gdy jej tajemnice były niegroźne, jego mogły sprowadzić na nią kłopoty, gdyby kiedyś wyszły na jaw. Wciąż wybrzmiewało jej czasem w głowie to pytanie, które jej zadał tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy zaprowadziła go na spotkanie z Czarnym Panem. Dlaczego skoro wiedziała, lub choć podejrzewała go o zamordowanie Nette, nie doniosła tego odpowiednim osobom? Dumbledore byłby ją w stanie chronić, poza tym wtedy jeszcze sam Rosier nie był poważniej zaangażowany w żadne działania przez Voldemorta, cała sprawa mogłaby przejść dla niej samej bez poważniejszych konsekwencji, przynajmniej tych negatywnych. Ale ona już wtedy nie potrafiłaby go wydać. Był jej kochankiem, ale nawet nie o to chodziło. Miała dwa wyjścia, postąpić tak jak by to zrobił każdy o prawym sercu i umyśle, a więc pomaszerować prosto do gabinetu dyrektora i może do końca życia usunąć gdzieś w cień groźbę zanurzenia się w ciemności, lub zrobić to na co się ostatecznie zdecydowała i zmagać się z następstwami, jakiekolwiek by one nie były. To była jednak jakaś śmieszna teoria, bo dla niej z wielu skomplikowanych powodów, do których bez dwóch zdań należałoby zaliczyć słabość do Rosiera, pierwsza opcja nigdy nie wchodziła w grę. Daemon był jej bliski przez dwa słoneczne miesiące, miała może chwilami nadzieję na dłużej, ale sielanka przecież nie może trwać wiecznie. Nigdy też nie zdecydowali się wobec siebie na nadmierną szczerość, poznając swoje ciała odkładali na później, a może na nigdy, dusze i umysły. Lubili się, nie przeczę, wciąż jeszcze byliby zapewne zdolni przyjemnie spędzać czas, ale nie łączyły ich równie dramatyczne przeżycia, jakie miała (nie)przyjemność dzielić z Evanem. Jej słowa, gesty i zachowanie względem mężczyzn było bardzo charakterystyczne, co przecież Ślizgon mógł zaobserwować wtedy w gospodzie. Dla niej flirt nie był czynem karygodnym, ani zapowiadającym ciąg dalszy. Daemon był szczególnym przypadkiem, nie sposób zaprzeczyć, podobnie jak nie należy oprotestować stwierdzenia, że Rosier wyobrażał sobie stanowczo zbyt wiele. Jeśli tliła się w niej ochota na to aby wyjaśnić sytuację temu upartemu człowiekowi, to sam ją zgasił wspominając o tej kurwie, którą przytargał tutaj ojciec. W jej oczach na kilka sekund zapłonęła nienawiść, czego nie próbowała nawet ukrywać. Gdyby miała na kogoś rzucić zaklęcie niewybaczalne, to jego, tego mężczyznę który ponoć dał jej życie, by wybrała, najwyższe bowiem byłoby ryzyko, że sama siebie by nie zawiodła. Czasem żałowała, że nie jest tym wymarzonym synem, bądź nie posiada brata, wtedy byłby ktoś kto mógłby stanąć w obronie honoru matki. Jej tylko raz zdarzyło się spoliczkować kochankę człowieka, który nazywał się jej ojcem. Wtedy kiedy natknęła się na nich w małżeńskiej sypialni rodziców. Wtedy też uświadomiono jej, że nie ważne za kogo sama siebie uważa, istnieją sposoby aby ją okiełznać i ukarać. -Nie masz prawa wypowiadać się na ten temat. - stwierdziła lodowato, sztywniejąc w jego ramionach. Gdyby wszyscy się na nich nie gapili zapewne wyrwałaby się z jego objęć, ale wolała nie potęgować plotek, które na pewno i tak powstaną. On jak na złość wzmocnił jedynie swój zaborczy uścisk, jakby usiłował jej udowodnić kto tutaj jest silniejszy. Wiedziała jak działa ten rodzaj przemocy, silniejsi zawsze wykorzystywali to przeciwko słabszym, którzy nie mogli się bronić. Tak postępował właśnie jej ojciec. Widziała niezrozumienie na twarzy Evana, który najwyraźniej nie spodziewał się, że Jasmine komukolwiek zwierzy się z tamtego wydarzenia. Mówiła mu, że pozostają w bliskich stosunkach, lecz on zapewne uznał, że dyskrecja w tej sprawie była zapisana w dołączonej do przyjemnego obrazka instrukcji. Nie wspominając już o tym, że nie wszyscy ludzie w Hogwarcie mieli tak poważnie nasrane w głowie jak oni. -Ona to wie. - odparła może nieco zbyt ostro, zaraz jednak dodała wracając do tonu uroczej pensjonarki - Poza tym jeśli chcemy pozostać incognito, nie powinnam być posłańcem w tej kwestii. Myślę jednak, że sam będziesz miał dość okazji aby jej to powiedzieć. - podpuszczała go? Być może. Prawdopodobnie nie w smak jej było aby Evan miał komplementować inną dziewczynę, a w dodatku nie jakąś tam byle jaką, tylko jej Vane. Nie zamierzała jednak robić scen na jego podobieństwo. Gdyby jej uszu doszło, że ją zdradza, po prostu by się pożegnali. I zapewne dopiero wtedy byłaby prawdziwie wściekła. Co jak co, ale charakter miała znacznie bardziej skryty i chłodny od swojej ulubionej Ślizgonki. Jas pozostała jej w myślach jeszcze przez kilka milczących taktów, w końcu jednak przemknęła do spraw znacznie mniej przyjemnych i właśnie wtedy jej partner postanowił popisać się umiejętnościami i zaserwować jej obrót. Nieprzygotowana na taki obrót spraw musiała polegać na jego refleksie i zapewne tylko dzięki niemu nie wylądowała na ziemi, albo (co znacznie bardziej prawdopodobne) parze obok. A już zaczynała się czuć bezpiecznie i tak swojsko w jego objęciach. Nic dobrego nie trwa długo niestety, moi mili. Nawet głupia piosenka, która teraz pewnie będzie wywoływać nikomu niepotrzebne wspomnienia ostatecznie przebrzmiała i pozostawiła ich w bezruchu na środku parkietu. Nie spodobało jej się w jaki sposób ją pożegnał, wciąż była na niego zła za ten komentarz o ojcu, jednak nie oczekiwała, że po prostu obróci się na pięcie i zostawi ją samą. -Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - mruknęła do samej siebie zbyt późno i zbyt cicho aby mógł to usłyszeć, a w dodatku dość nieprecyzyjnie aby nie było wiadomo do czego właściwie się odnosi. W tym momencie poczuła, że nastąpiła jakaś zmiana nastroju pośród gości, obróciła się chcąc sprawdzić przyczynę nagłego poruszenia i stanęła oko w oko z Voldemortem. Przez chwilę czuła na sobie zimne spojrzenie jego czerwonawych tęczówek, a delikatne muśnięcie czarnego materiału wywołało na jej ciele gęsią skórkę. Z zaciśniętymi wargami przyglądała się jak Rosier bez słowa rusza w ślad za Czarnym Panem, a potem znikają w Black Manor. Potrząsnęła lekko głową doszczętnie burząc wcześniejszą "fryzurę" i wróciła do stolika, przy którym wciąż siedzieli jej Ślizgońscy rówieśnicy. -Mam bardzo złe przeczucia. - stwierdziła szeptem, opadając na krzesło obok Dema i jeśli zwracała się do kogokolwiek, to właśnie do niego.
|
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Black Manor Pią 28 Lut 2014, 23:42 | |
| Wspaniała noc na zapoznanie się z paroma zagubionymi duszyczkami.. Tak mógłby pomyśleć Regulus, siedząc w zatłoczonej sali, gdzie miało miejsce wesele jego kuzynki. Jak poważał Bellatrix, tak niejaki przymus pójścia na ten ślub wywoływał u niego znużenie i ogólną niechęć. Nie, żeby jakoś specjalnie się przykładał do nauki na SUMy, ale te były już o krok i zamiast się uczyć siedział w dusznej sali. Nie miał partnerki, wolał, aby nikt niepożądany nie znalazł się w gronie ludzi, których główną polityką była polityka Czarnego Pana. On sam miał coraz więcej obiekcji, jakoby uważać go za swego Mistrza... a raczej Pana, który będzie nim pomiatał na prawo i lewo, domagając się posłuszeństwa. Jednak była w nim siła i potęga, którą Regulus chciał poznać. Przyćmiewało to nawet zdrowy rozsądek młodego Blacka. Podczas trwania uroczystości dojrzał znajome twarze.. chociażby z drużyny Slytherinu. Daemon, Franz, a nawet kapitan drużyny, Evan. Przemknęła mu nawet przez moment twarz di Scarno... nawet można powiedzieć, że nie tylko twarz. Jej suknia robiła niemałą furorę.. a na pewno pozyskiwała nią wielbicieli, co było widać w męskich spojrzeniach. Reg nie mógł jednak do nich dołączyć, ciągle doskakując do kolejnych członków rodziny Black. Tego wymagała od niego kultura oraz matka. W całym tym zamieszaniu znalazła się jednak chwila wytchnienia. Brunet przeczesał i tak już rozczochrane kosmyki włosów i rozejrzał się po sali. Chwycił ze stolika kryształową szklankę z whiskey i wyzbył się jej zawartości za pomocą jednego haustu. Uśmiechnął się tajemniczo pod nosem i podszedł do jednej z panien. Wyglądała na nieco zagubioną w tym chaosie. Podał jej dłoń i lekkim skinieniem głowy zaprosił do tańca. Nauki matki nie poszły na marne. Prowadził w tańcu, lekko.. stąpając niczym po chmurach. Jego partnerka była w niego wpatrzona jak w obrazek, chociaż była wyraźnie młodsza od panicza Blacka. Po tańcu podał dziewczynie ramie i zaprosił na krótki spacer. Miał zrezygnować ze sposobności i nie uwieść jakiejś panny? To nie było by w jego stylu.. Od słowa do słowa.. od gestu do czynu.. .tak najkrócej można opisać ich "spacer". Regulus był usatysfakcjonowany swym wyborem, panna miała bardzo słodkie usta. Może ciut za słodkie. Zanim zjawił się ON, Regulus wyczuł zmianę atmosfery w najbliższym otoczeniu. Przerwał namiętny pocałunek z blondynką i obejrzał się. Dokładnie w tym samym momencie, gdy pojawił się Czarny Pan. W momencie zapomniał o swej partnerce. Głos wypowiadający imię Blacka spiął jego mięśnie oraz wszystkie nerwy. Wiedział, że to on. Szczegółowe opisy kuzynki zapadły mu w pamięć.. a poza tym.. Jego nie dało się pomylić z nikim innym. Bez słowa sprzeciwu kiwnął głową dziewczynie i udał się za Voldemortem do sali. Jego zachowanie zmieniło się diametralnie. Nie był już nierozgarniętym Casanovą. Stał się poważnym przedstawicielem rodu Blacków o kamiennej twarzy, z której nie można było nic wyczytać. Szedł krok za Czarnym Panem, chłodno obserwując otoczenie. Do kogo on szedł teraz? Ah tak.. Evan. Evan Rosier. Cień zrozumienia przemknął przez twarz Blacka. Jeśli kiedykolwiek miał kogoś podejrzewać o konszachty z Czarnym Panem, to byłby to Rosier. Regulus odgarnął włosy z czoła i czekał. Chociaż na zewnątrz był spokojny.. tak w środku szalała burza emocji. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Black Manor Nie 02 Mar 2014, 02:54 | |
| Gorąca nienawiść, jaka zapłonęła w jej oczach na wspomnienie o matce, zaskoczyła go. Rzadko kiedy widywał w zamkniętej, zdystansowanej Chiarze di Scarno emocje równie gwałtowne i żarliwe. Nawet kiedy sam rozmyślnie doprowadzał ją do granic, pozwalając sobie na zbyt wiele, grając okrutnie i bez litości na tych strunach jej duszy, które wiązały się z najcięższymi wspomnieniami, nawet wtedy nie zdarzało mu się uderzyć dość mocno, by odkryć w jej oczach czystą, pierwotną nienawiść. Zwykle panowała nad sobą niemalże bezbłędnie, choć przecież doprowadzał ją do wściekłości niejeden raz. Teraz więc, widząc w niej tak silną, tak wyraźną niechęć, która objawiała się nie tylko w jej piwnych źrenicach, lecz również w napięciu mięśni i proteście całego ciała, przyglądał jej się spod uniesionych brwi ze swego rodzaju zaciekawieniem. Zesztywniała w jego ramionach, oblekła się chłodem, zupełnie jakby planowała nagle odepchnąć go od siebie, ale nie pozwolił jej na to, trzymając ją blisko siebie i badając czujnym spojrzeniem jak swego rodzaju niecodzienne zjawisko. Na dźwięk jej słów uniósł wyłącznie brwi, a potem uśmiechnął się nieznacznie, trochę cierpko, chłodnym uśmiechem, który nie objął jego ciemnych oczu. I choć musiało to rozdrażnić ją jeszcze bardziej, to teraz, gdy czuł palący gniew, a w jego żyłach płynęła czarna krew, jej złość dawała wyłącznie satysfakcję. Powiódł wzrokiem wśród tłumu i odnalazł jej ojca, który stał w pewnym oddaleniu z jakąś ładną dziewczyną, chyba niewiele starszą od Chiary. Przyglądał mu się chwilę w całkowitym milczeniu, mrużąc przy tym czarne ślepia. Miał wrażenie, że coś mu umyka. Wiedział, że panna di Scarno darzy ojca niechęcią, nie było to dla niego żadną nowością, w końcu nie raz i nie dwa usiłował od niej przyczynę tej jawnej awersji wyciągnąć. Nie przypuszczał jednak, że było to uczucie tak silne i tak głęboko w niej zakorzenione. Być może to kobieta, którą przyprowadził dziś ze sobą, przełamała w niej wszystkie tamy, a może to wspomnienie o matce zadziałało niczym zapalnik. Matka, w zasadzie nigdy o niej nie mówiła. Jeśli już zdarzało jej się o kimś wspomnieć, zwykle napomykała właśnie o ojcu, najczęściej z odrazą i wstrętem. Zmarszczył brwi i z nieokreślonym wyrazem twarzy powrócił do niej spojrzeniem. W zasadzie w ogóle nie powinno go to interesować. To cholerna di Scarno i jej życie, niech radzi sobie z nim sama. Na wspomnienie o Jasmine zareagował tylko kolejnym nieco ironicznym uśmiechem, przywołanym na twarz odruchowo, nieprzyjemnym i odpychającym przy całym chłodzie bijącym ze spojrzenia. Nie odzywał się, niczego nie komentował i to najpewniej burzyło ją najbardziej. Mówiła o tej całej sprawie z panną Vane ostro i z wyraźną niechęcią, a on nie zamierzał już nawet dociekać, skąd się to u niej brało. Być może broniła po prostu honoru przyjaciółki, bowiem spodziewał się, że Ślizgonka przedstawiła go jako zboczeńca i podglądacza, okraszając swą historię pokaźną ilością epitetów. Znał Jasmine na tyle, by wiedzieć o jej temperamencie. I choć bez wątpienia nie kłamał odnośnie jej urody, wspomniał o tym raczej przez zwyczajną złośliwość, po to tylko, by zagrać jej na nerwach i zamieszać w głowie. Nie zaprzeczył niczemu, tylko obrócił ją w tańcu, a potem ponownie otoczył ramionami, jak jedyną na świecie kobietę, bliską tylko na te kilka taktów. Ale kiedy ją opuszczał, zostawiając samą na zatłoczonym parkiecie, to bez żalu, tylko z gniewem tlącym się wciąż w sercu i chłodem ziejącym w spojrzeniu. Niedaleko poniosły go jednak nogi i to być może lepiej, bo nikt nie umiał przewidzieć dokładnie, co wydarzyłoby się, gdyby z powrotem zawitał obok Franza i raz jeszcze zerknął w kierunku Blackriversa. Wpierw usłyszał szepty, potem niespokojne falowanie tłumu. Pojął, co się dzieje, zanim zdążył się obrócić. Przez parkiet, pośród rozstępujących się śpiesznie ludzi, kroczył sam Czarny Pan w towarzystwie młodego Blacka. Na twarzy Evana nie odbił się nawet cień zaskoczenia. Prawdopodobnie jako jeden z nielicznych wiedział, że na tej uroczystości zjawi się gość specjalny. Najpewniej jako jeden z nielicznych się go spodziewał. Spoglądał na niego w milczeniu chłodnymi ślepiami, z twarzą kamienną i obleczoną powagą, a gdy ten zwrócił się do niego, minąwszy bez słowa zaskoczoną Chiarę, Ślizgon pochylił lekko głowę i posłusznie ruszył za nim, nie planując nawet pytać o przyczynę tego wezwania. I tak nie otrzymałby odpowiedzi, przynajmniej nie prędzej, niż było mu przeznaczone ją poznać. I nawet jeśli przez myśl przemknął mu cień zaniepokojenia, zdusił go w zarodku. Dołączył do Regulusa i uścisnął mu dłoń, ale nie odezwał się ani słowem. Szli cicho najpierw zatłoczonym trawnikiem, wśród dziesiątek ciekawskich spojrzeń, a potem przez marmurowe, milczące korytarze, aż do sporej sali, w której jedna ze ścian lśniła w słonecznym odblasku miliona luster. Gdy Czarny Pan sprawił, że wokół nich rozbłysło jasne światło, Rosier zmrużył na chwilę oczy, oślepiony. Nie odezwał się jednak słowem. Podobnie jak Black, wyczekiwał. |
| | | Lord Voldemort
| Temat: Re: Black Manor Pon 03 Mar 2014, 19:13 | |
| Istniało kilka rzeczy, których Czarny Pan pożądał, nawet jeszcze wtedy, gdy był "tylko" Tomem Marvolo Riddlem. Potęga, władza, nieśmiertelność, oczyszczenie rasy czarodziejów ze szlamu, który rozprzestrzeniał się niczym jakaś zakaźna choroba i kaleczył nawet najznamienitsze i najstarsze z czystokrwistych rodów... Sam był poniekąd na to dowodem, choć każdego kto choćby spróbował mu coś podobnego zasugerować skazałby na śmierć w najgorszych męczarniach zapewne z własnej ręki, co było równie zaszczytną jak i przerażającą perspektywą. Z biegiem czasu wszystko to zdobywał, pragnąć jednak coraz zachłanniej jeszcze większych sukcesów. Miał ludzi, którzy oddaliby za niego życie, miał przed sobą nieskończenie wiele czasu, siał postrach i pogrom, mógł w każdej godzinie dnia i nocy zniszczyć praktycznie każdego swojego wroga, to jednak wciąż było dla niego za mało. Czasem sam nawet nie wiedział czego konkretnie pragnie, za czym tak goni i czego wreszcie nie może posiąść, tak aby odzyskać spokój, którego w swoim życiu chyba nigdy nie zaznał. Coś nie dawało mu spać, jakieś zagrożenie obecne lub przyszłe, które było zbyt nieokreślone by móc je rozpoznać i zawczasu mu zapobiec. Zdarzały się takie noce, że nagły strach przerywał mu mroczne knowania, strach który zdawał się nie mieć konkretnego powodu, a zatem taki, na który nie było znanego antidotum. To te noce poprzedzały dni pełne gniewu i frustracji ukrytej pod maską kamiennego opanowania, to po takich nocach przeważnie w cierpieniach ginęli więźniowie Czarnego Zamku. Owo poczucie zagrożenia spotęgowało się jedynie odkąd z głowy Evana dowiedział się o istnieniu pewnego niewytłumaczalnego dlań na tamtą chwilę zjawiska. Dziś już wiedział czym, albo kim, był jego wróg, to jednak wcale nie sprawiało, że czuł się lepiej. Zamiast koncentrować się na planach przejęcia kontroli nad Ministerstwem Magii, jego myśli coraz częściej płynęły ku Szkocji, ku zamkowi Hogwartu. Potrzebował tam ludzi, takich którzy duszą i ciałem zadeklarują swoją lojalność i na równi z innymi Śmierciożercami będą gotowi stanąć u jego boku, a nawet oddać życie. Dwóch z nich już wybrał, planował ich naznaczyć swoją łaską i obdarować w pełni wszystkimi tego konsekwencjami. Oboje należeli do rodzin czystej krwi, które od samego początku deklarowały swoją lojalność ideom przez niego szerzonym i zdążyły udowodnić, że należy im się im choć iluzja zaufania. Czarny Pan strzegł zazdrośnie swoich planów i sekretów, ale nie był dość głupi by twierdzić, że sam jest w stanie wszystkiego dokonać. Potrzebował swoich ludzi, a skoro tak, musieli oni czuć się do niego przywiązani. Nie każdego można zmusić słowem, szantażem, bądź czynem. Poza tym co to by byli za poplecznicy, gdyby szli za nim jedynie ze strachu. Nie, przynajmniej Ci, którzy stali najbliżej, musieli prócz respektu czuć do niego także pewien pociąg, fascynację, podziw. A od czasu do czasu musiał zapewnić im ich własną wersję chleba i igrzysk. Dziś właśnie był ten dzień. Przyprowadziwszy swoich młodych podopiecznych do sali, która sporo miała jeszcze dzisiaj widzieć, skupił na nich całą swoją uwagę. Zawsze cenił w sobie właśnie tę umiejętność koncentracji na danym zagadnieniu, bez konieczności rozpraszania się wszystkim co działo się w tym samym czasie, lub co planował w najbliższej przyszłości. Temu też najprawdopodobniej zawdzięczał tak zaawansowane zdolności na tle legilimencji, pomijając oczywiście lata ćwiczeń i poszukiwań. Wiedział, czuło się to w powietrzu, że obaj stojący przed nim Ślizgoni za pozornie spokojnymi maskami ukrywają kłębiące się emocje i pytania. Był nieobliczalny, mógł ich wziąć tutaj zarówno po to aby ich nagrodzić, ukarać lub zwyczajnie doświadczyć. Nie pytali jednak i szli za nim bez słowa sprzeciwu, tak ja nauczono ich w rodzinach. Trzeba przyznać, że synowie Śmierciożerców byli znacznie lepiej przygotowani do swoich zadań niżeli przypadkowe osoby zgłaszające się doń nawet z woli serca. I tak miało być, o to w tym wszystkim chodziło, W pewien sposób wychowywano mu armię. -Obaj należycie do rodzin, z których pochodzą najbliżsi mi ludzie. - rozpoczął chłodnym głosem, w którym jednak dosłyszeć było można nutę aprobaty. Jeden ruch różdżki i za jego plecami pojawiło się proste, drewniane krzesło na którym usiadł, szeleszcząc czarną szatą. -Obaj udowodniliście już także, że podzielacie właściwie idee i w ich obronie jesteście zdolni do godnych podziwu czynów. - w tym aspekcie doświadczył zwłaszcza Rosiera, jednak Black także miał swoją przeszłość, a poza tym będzie mu niedługo niezbędnie potrzebny. -Dzisiaj zostaniecie za to nagrodzeni. - stwierdził uśmiechając się charakterystycznym dla siebie uśmiechem, który kiedyś torował mu drogę do ludzkich serc. Gdyby nie był tak szarmancki, przystojny i uwodzicielski kiedy trzeba, prawdopodobnie nigdy by nie doszedł tak wysoko. Nie wszystko można opierać na sile i przemocy, zwłaszcza na początku drogi. -Mroczny Znak jest przywilejem, ale także zobowiązaniem. Zwłaszcza jeśli nosi go osoba przebywająca tak blisko Albusa Dumbledore'a. - dodał po chwili, jasno już określając swoje plany co do stojących przed nią młodych mężczyzn. Wydawało się jakby pytał ich o zdanie, ale przecież istniała tylko jedna możliwa odpowiedź. Nie odmawia się Lordowi Voldemortowi, każdy to wiedział. -W Hogwarcie dojdzie do ważnych wydarzeń, potrzebni są tam ludzie, którzy cieszą się zaufaniem Lorda Voldemorta i gotowi są bez zbędnych pytań spełniać jego rozkazy. Liczę, że to właśnie wy jesteście godni tego honoru.
Ostatnio zmieniony przez Lord Voldemort dnia Nie 09 Mar 2014, 14:45, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Black Manor Czw 06 Mar 2014, 22:42 | |
| Oddał chłodno gest przywitania z Evanem. Znali się dosyć dobrze, ale co to wnosiło w ich relacje? Teraz byli jak równy z równym, nie było podziału na zawodnika i kapitana.. albo starszego i młodszego. Z całego grona wyznawców to oni dwaj byli teraz tymi.. wybranymi. Każdy z nich zasłużył się inaczej.. po Regulusie nie dało się poznać, jakoby w jego środku panował chaos... burza emocji... gonitwa domysłów. Pytanie... mieli być nagrodzeni? Może ukarani? Z oceanu myśli Black wychwycił, że pierwszy scenariusz jest bardziej prawdopodobny. Pilnował się sowicie przez ostatni czas... od momentu, gdy pierwszy raz za sprawą kuzynki dane było mu usłyszeć o Czarnym Panu. Każda najmniejsza wzmianka o nim, każde rzucone w powietrze polecenie przekazane przez Bellę.. nigdy tego nie zbagatelizował. Teraz.. czekał. Atmosfera zgęstniała tak, że można ją było kroić nożem. Jednak co mu pozostawało? Czekać, aż ów atmosfera opadnie.. lub wręcz przeciwnie, przywali go jak skała do podłożą i tam powoli skona. I wtedy przemówił. Reg skupił swoją uwagę tylko na Lordzie, starając się wyciszyć umysł, by nic go nie rozproszyło. Spijał jego słowa, domagając się szczegółów... jednak skazany był na czekanie. Nerwy drgał mimowolnie wewnątrz ciała, ale musiał czekać. W końcu jego męki zostały przerwane. Mroczny Znak... Black aż zadrżał. To był zaszczyt, którego nie dostępował byle jaki uczeń Hogwartu.. nawet pochodzący ze Slytherinu. On i Evan byli teraz tymi, na których Lord Voldemort opierał swoje przyszłe plany. Obarczał ich swym zaufaniem, którego nie można było zdradzić. Regulus wyprostował się, słuchając swego Mistrza, ale nie spoglądając mu prosto w oczy. Zachowywał coś na wzór posłuszeństwa, chociaż było mu to bardzo nie w smak. Kiedy Czarny Pan skończył, Regulus uklęknął, opuszczając głowę. Posłuszeństwo.. Mroczny Znak na całe życie. Wiedział,jakiego ma dokonać wyboru... i jakiego wyboru od niego oczekiwano. -Z największą przyjemnością, mój Panie. To będzie zaszczyt. -powiedział cicho, ale bardzo wyraźnie. Słodki smak zawitał pod jego skórą.. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Black Manor Nie 09 Mar 2014, 00:44 | |
| Spojrzał z ukosa na swoje odbicie w setce błyszczących luster pokrywających ścianę po jego lewej stronie. Przez ich obecność sala wydawała się większa, bardziej przestronna, monumentalna. Widział swoje chłodne spojrzenie i pobladłą skórę, choć była taka nie ze stresu, nie ze strachu przed możliwą karą bądź nową, potencjalnie niebezpieczną misją, lecz dlatego, że ostatnie tygodnie, miesiące, odbiły się na nim równie mocno. To cena sukcesu, cena wielkości i potęgi. Na chwilę przeniósł wzrok na Regulusa, przyglądając mu się uważnie, bo chociaż wiedział, że ten popiera dążenia Czarnego Pana, to nie rozumiał dlaczego znaleźli się tutaj we dwóch, nie przypuszczał również, że młody Black także dostąpił już zaszczytu służby u jego boku. Ciekawe jak wielu było ich już w szkole. Kilkunastu? Kilkudziesięciu? W milczeniu powędrował spojrzeniem w kierunku majestatycznej sylwetki Lorda. I choć czuł w sercu pewien niepokój, a przez myśli przewijały się pytania bez odpowiedzi, był spokojniejszy niż ślizgoński towarzysz. Obecność Czarnego Pana na weselu nie była dla niego w końcu zaskoczeniem, został o niej poinformowany, a ponieważ nie pierwszy już raz stał przed nim, słuchając rozkazów, reagował zupełnie inaczej. Nie przypuszczał, żeby miała spotkać go kara. Nie uczynił niczego, co by na nią zasługiwało, był lojalny, wykonywał polecenia sumiennie i bez szemrania. Spodziewał się raczej nowego zadania niźli reprymendy. Uważnie przysłuchiwał się słowom Lorda, a każde kolejne przynosiło ze sobą zrozumienie. Nim jeszcze zostało to wprost powiedziane, w jego umyśle zdążył pojawić się już przebłysk świadomości, że obaj z Regulusem zostali tu wezwani po to, by odebrać nagrodę, nie zaś nowe rozkazy. Gdy wreszcie nazwano sprawy po imieniu, gdy dotarło do niego wyraźne wspomnienie o Mrocznym Znaku, kącik jego warg drgnął w chłodnym uśmiechu. Tak, to był zaszczyt, jakiego doświadczało niewielu, szczególnie w równie młodym wieku, ale w swej zuchwałości wiedział też, że sobie nań zasłużył. Wyczekiwał tego momentu, bo wiedział, że wreszcie nadejdzie. Zawsze osiągał swój cel, prędzej czy później. I podobnie jak to było w przypadku Voldemorta, zawsze było mu mało. Ale ta chwila wreszcie nadeszła, starania zostaną wynagrodzone. Mroczny Znak równał się jednemu krokowi dalej ku wewnętrznemu kręgowi śmierciożerców, ku najbliższym sługom Czarnego Pana, najwyższym przywilejom i najbardziej znaczącym obowiązkom. Kolejny krok w systemie hierarchii, w drodze na szczyt. Zapłacił za to cierpieniem i gorącą krwią. Jego zacienione oczy i pobladła skóra były najlepszym dowodem na to, że mu się to należało. Zerknął z ukosa na Blacka, który padł na kolana, niemal drżąc z radości i oczekiwania. Nie uczynił tego samego. Miast tego spojrzał wprost na Czarnego Pana i pochylił głowę, zwiniętą dłoń unosząc do piersi. Czuł pulsowanie krwi i posmak nowej ekscytacji. — To zaszczyt — powiedział powoli, dokładnie ważąc słowa. — Znasz moją odpowiedź, panie. Nie było żadnych wątpliwości. I nawet jeśli ich wybór nie miał tu w zasadzie znaczenia, Rosier swoją decyzję podjął już dawno temu.
|
| | | Lord Voldemort
| Temat: Re: Black Manor Nie 09 Mar 2014, 15:06 | |
| Czarny Pan rzadko się mylił, a nawet wtedy umiał przekuć swój błąd w zwycięstwo. Tak przynajmniej uważał on sam, a nie było osoby zdolnej wytknąć mu ignorancję prosto w oczy. Plany, które teraz wprowadzał w życie, były efektem lat snucia marzeń i dokładnych, precyzyjnych scenariuszy, które nie miały prawa zawieść. Doskonale wiedział jak postępować z ludźmi, był mistrzem manipulacji, a sztuki budowania autorytetu mogliby się od niego uczyć najlepsi. Mroczny Znak był jedynie elementem gry, którą prowadził ze swoimi poplecznikami. Dla niego był to sposób, aby mieć ich na każde zawołanie, dla nich zaszczyt, dla którego zdolni byli zabijać, torturować i wyrzec się wszystkiego, w co wierzyli zanim zaślepił ich on, Voldemort. Oczywiście nie honorował nim byle kogo, proces selekcji był długi, skomplikowany i dość absorbujący dla każdego śmierciożercy, ostatecznie trudno doceniać coś, co może posiąść każdy, co niczego wielkiego sobą nie reprezentuje i jest zaledwie widocznym znakiem pewnej przynależności, deklaracją, która niekoniecznie musiałaby wyglądać w ten właśnie sposób. Czarny Pan traktował Mroczny Znak, podobnie jak swoich podwładnych, przedmiotowo. Z biegłością mistrza używał go aby rozbudzać w poplecznikach ambicję, podsycać lojalność względem siebie i budować z ich strony poczucie niezbywalnej przynależności do niego, Voldemorta. To samo miało stać się teraz, gdyby nie potrzebował w Hogwarcie zaufanych i oddanych ludzi, gdyby sytuacja tego kroku nie wymagała, zapewne ani Rosier, ani Black nie staliby przed nim w tej chwili, niezależnie od tego co już dla niego zrobili i jak wiele wyrzeczeń ponieśli. Buta Evana była więc nieuzasadniona, choć własnie takiego toku myślenia poniekąd Czarny Pan oczekiwał. Jeśli chłopak uważał, że jest to nagroda za jego zasługi, będzie jego rozkazy wykonywał dalej i to nie tylko z obawy przed karą, ale również w oczekiwaniu na kolejne przywileje. Obserwował ich twarze zatrzymując na nich swoje krwawe tęczówki i wyłapując każde drgnięcie, każdy cień emocji. Czekał na ich reakcje, bo jego doświadczenie było dowodem na to, że bywają one bardzo różne. Choć tylko jedna osoba odważyła się mu dotychczas odmówić i nie przepłaciła tego życiem, bądź prześladowaniem. Ale była mu potrzebna, niezbędna właściwie, bo pewne zadania były zbyt ryzykowne dla niego samego i wtedy właśnie należało wysłużyć się kimś innym. Stał spokojnie kiedy Black padał na kolana i wciąż jeszcze kiedy Rosier nie zrobił tego samego. Byli tak od siebie różni, a jednocześnie na tyle podobni aby móc stać tutaj razem. Wysłuchał ich deklaracji i skinął głową, nie oczekiwał niczego innego. Odmowa byłaby równoznaczną z natychmiastowym pożegnaniem tego świata. Cóż, trzeba jednak sprawiać pozory wolnej woli, nikt by mu nie mógł zarzucić, że kogoś do czegoś zmusza... -Doskonale. - odparł w końcu chłodnym głosem i gestem rozkazał, aby Regulus wstał z klęczek. Lodowatymi palcami objął nadgarstek jego lewej dłoni i koniec różdżki przyłożył nieco poniżej łokcia. Plama czerni zaczęła rozlewać się pod jego skóra, jakby wtłoczono dym w jego żyły i tkanki. Ból towarzyszący naznaczeniu był w swoim wymiarze podobny nieco do zaklęcia cruciatus i był, rzecz jasna, jedynie kolejną próbą. Regulus mógł czuć jakby jego przedramię zostało zanurzone we wrzącej lawie, było przeszywane tysiącami noży o klindze podobnej do igły lub też mógł mieć wrażenie, że jego żyły wypełnia płynny lód, wypierający krew i rozciągający tkanki od wewnątrz do skraju ich wytrzymałości. Rodzaj cierpienia różnił się i zależny był od tego, co najbardziej przerażało osobę doświadczaną. Rzadko zdarzało się aby ktokolwiek był w stanie znieść proces tworzenia Mrocznego Znaku bezgłośnie i bez niezależnej od woli próby oporu, ucieczki od cierpienia. Kiedy plama czerni nabrała ostatecznego kształtu, tego który budził postrach każdego czarodzieja i każdej czarownicy, kształtu czaszki z rozwartą szczęką, z której wychodzi wąż, puścił młodego Blacka i zwrócił swoje spojrzenie na Rosiera. Powtórzył całą operację, która każdorazowo budziła w nim poczucie mrocznej satysfakcji, władzy, spełnienia i swoistej euforii. Tatuaże niedługo zbledną, nabiorą koloru szarawej czerwieni, a gdy ponownie staną się takie jak w tej chwili, gdy przeszyje ich ból podobny do tego, którego doświadczyli przed momentem, oznaczać to będzie, ze Czarny Pan wzywa. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Black Manor Pią 14 Mar 2014, 01:20 | |
| Mieć ledwo ukończone szesnaście lat i już decydować o swoim losie w tak okrutny sposób.. decydować o tym w momencie, kiedy tak na prawdę jego życie wywróciło się do góry nogami. Nie był ani trochę gotowy na służbę u Czarnego Pana. Jednak słowo sie rzekło wiele lat temu. Bellatrix już dawno obiecała swemu panu, że Regulus zaszczyci ich szeregi i będzie dalej pielęgnował dobre imię rodu Blacków. Wtedy ta decyzja była powodem do dumy.. wtedy jego rodzice "płakali" ze szczęścia i dumy. Wtedy też właśnie Regulus na zawsze chyba stracił brata. Im bliżej ślubu, tak podejście Rega się zmieniało. Zaczął zadawać sobie pytania, szukać odpowiedzi i sensu tego wszystkiego, co miało się za niedługo wydarzyć. Morderstwo Meadowesów nie pomogło, a wręcz wprowadziło jeszcze większy chaos do tego względnie spokojnego życia. Całkiem niedawno poznał się z Dorcas z tej.. lepszej.. strony. I taki cios. Jak miał kiedykolwiek się przyznać Gryfonce, że należał do tych samych co zrobili jej takie świństwo? Gdyby Regulus tylko miał chociażby najmniejsze pojęcie.. że jeden z morderców stał właśnie obok niego... Gdyby.
Nie było jednak czasu na rozważania... poza tym odmowa była równoznaczna ze śmiercią. Regulus posłusznie wstał. Podniósł wzrok, starając się jednak nie patrzeć prosto w oczy swego nowego Pana. Domyślał, co stanie się za chwilę. Bez słowa sprzeciwu podniósł lewe ramię, gdy tylko wrzecionowate palce Lorda Voldemorta oplotły jego nadgarstek. Wziął głęboki oddech. Coś w jego wnętrzu krzyknęło, gdy koniec różdżki dotknął skóry. Coś kazało mu się cofnąć... jednak nie drgnął ani na milimetr. W szczególności, że chwilę później musiał krzyknąć fizycznie. Kolana mimowolnie ugięły się pod wpływem nienaturalnego bólu... Lewą rękę Blacka przeszyło zimno... zimno tak dotkliwe, że aż parzyło. Parzyło niemiłosiernie i Regulus aż skomlał w myślach o ciepło.. o coś pozornie dobrego. Jego życzenie obróciło się przeciwko niemu, gdyż faktycznie pojawiło sie ciepło.. gorąc, który pojawiwszy się zaraz po zimnie, doprowadził serce Ślizgona do szoku termicznego. Organ bił niemiłosiernie szybko, zdawało się nawet, że tak na prawdę przestało już bić.. Regulus prawą ręką chwycił się za łokieć, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Czuł wstyd, że pozwolił aby z jego gardła wydarł się krzyk.. ten i każdy kolejny, chociaż zagryzał usta już tak mocno, że pojawiła się krew... szkarłatna ciecz, która wydawała się uciekać z lewej ręki chcąc pozbawić ją czucia... jednak najważniejsze teraz było, aby żadna z łez bólu nie wydarła się na świat. Ta przemożna chęć pozostania w oczach innych silnym pozwoliła trochę zdystansować się od bólu. Błogosławiona chwila, w której ta męka ustała. Regulus przyciągnął do siebie rękę, mankietem ocierając zakrwawione usta. Dyszał, jakby dopiero wrócił z niesamowicie długiego biegu..Spuścił wzrok na Mroczny Znak, nie przyglądając się Rosierowi. Był silniejszy od niego i przede wszystkim starszy.. a Reg nigdy nie był dosyć odporny na ból. Wytrzymywał go z kamienną twarzą, jednak unikał go, jeśli byłą taka możliwość. Black przejechał opuszkami palców po zaognionej skórze. Mroczny Znak... znak jego przynależności.. znak jego przysięgi... oraz symbol jego śmierci. Czekała go śmierć z rąk aurorów lub samego Voldemorta, jeśli kiedykolwiek dopuści się zdrady. Teraz wszystko musiało być podporządkowane właśnie jemu.. Brunet zakrył Znak rękawem koszuli. Odgarnął włosy, patrząc na chłopaka, z którym łączyła go już nie tylko przynależność do drużyny. -Dziękuję. -wyszło z ust Regulusa. Pokorna postawa sługi, odbierającego najgorszą nawet karę jako nagrodę.. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Black Manor Pią 14 Mar 2014, 18:04 | |
| Stał wyprostowany, milczący i poważny, otoczony setką luster w wielkiej kryształowej sali. Czarny Pan lubował się w wielkich gestach i przesadnej świetności. Okazałe pomieszczenia, budzące podziw i respekt, wspaniałe sale wywołujące wrażenie niezwykłości wszystkich tych codziennych wydarzeń, które się w nich dokonywały. W odbiciu setek luster wszystko wydawało się potężniejsze, bardziej znaczące; zarazem wszystko niosło ze sobą większy posłuch i niepokój. W tym uroczystym otoczeniu, w podniosłej atmosferze przyszło im składać swoje życia w ręce kogoś innego, w decyzji, która obydwu doprowadzi kiedyś do końca. Jedni z najmłodszych, którzy dostąpili zaszczytu noszenia Mrocznego Znaku. Jak można było nie doceniać znaczenia tej chwili? Jeszcze rok temu był od tego tak daleki, jak każdy uczeń w Hogwarcie, a jedyną jawną bezczelnością, której dopuszczał się na terenie szkoły, były potajemne próby rzucania zakazanych zaklęć, gdzieś w ostępach lasu, do którego wzbraniano im wstępu. Dziś, zmieniony nie tylko wewnętrznie, lecz również fizycznie, stał w tym miejscu przed obliczem Czarnego Pana, gotów odebrać z jego własnych rąk najwyższe odznaczenie śmierciożercy. Piął się po szczeblach w zastraszającym tempie, a z każdym kolejnym krokiem coraz dalej było na dół, coraz boleśniej smakować mógł upadek. I nawet jeśli otrzymywali Znak tylko ze względu na szczególne okoliczności, to nie miało większego znaczenia. Rosier zdobyłby go tak czy inaczej, prędzej czy później, tak jak osiągał każdy pojedynczy z wyznaczonych sobie celów. Zapłacił za to krwią, którą miał na dłoniach, zapłacił niewinnym snem. Przeniósł wzrok na Regulusa, którego Czarny Pan wezwał gestem do siebie. Najwyraźniej poszedł tą samą drogą, co reszta jego rodziny, odcinając się od swojego głupawego brata z Gryffindoru. Tak, mógł domyślić się tego wcześniej, w końcu Bella należała do najbliższych Lorda. Całkiem zrozumiałym byłoby, gdyby młody Black od dłuższego czasu służył ich sprawie. Nie mógł wiedzieć, że Reg przyjaźnił się z Dorcas Meadowes; że jakkolwiek ruszyła go śmierć ich rodziny. A gdyby nawet wiedział, czy w ogóle by go to zainteresowało? I cóż takiego zrobiłby Reg, gdyby dowiedział się, że stoi właśnie ramię w ramię ze sprawcą całego tego zamieszania? Uderzyłby go? Dobyłby różdżki? A może zabiłby?... Dobre sobie. Powinien ostatecznie zdecydować się po której stronie walczy. Podjął dziś decyzję i każdy fałszywy krok będzie okupiony najwyższą ceną. Być może nadszedł czas, by porzucić stare sentymenty. Przez chwilę przyglądał się, jak Black unosi przedramię, jak różdżka Voldemorta dotyka jego skóry, a potem salę wypełnia krzyk. Zmrużył czarne ślepia, dostrzegając grymas bólu na twarzy swojego kolegi z drużyny, a potem łaskawie powędrował wzrokiem w zupełnie innym kierunku. Wiedział, że cały proces jest bolesny; że można go porównać do zaklęcia cruciatus; że cierpienie jest trudne do opisania słowami. Ojciec wspominał mu o tym. I choć wcale nie miał na to ochoty, wiedział, że to konieczne. Bo ojciec uczył go też, że ból to coś, z czym trzeba nauczyć się sobie radzić; że potrafi oczyszczać i wyzwalać. Czekając na swoją kolej, zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli. Chwilę przyglądał się swojemu lewemu przedramieniu, pozostając głuchym na krzyki Regulusa, a jego wzrok przesuwał się powoli wzdłuż uwypuklonych żył. Wkrótce jednak wszystko ucichło, a w sali słychać było wyłącznie przyspieszony oddech Ślizgona. Evan wzniósł wzrok, wyczuwając na sobie spojrzenie Czarnego Pana, a potem, nim zdążyło paść jakiekolwiek polecenie, wyciągnął przed siebie rękę. Jego oczy były chłodne i nieprzeniknione, a zęby mocno zaciśnięte. Poczuł zimne palce na swoim nadgarstku i drewno różdżki napierające boleśnie na skórę. A potem, szybciej niż się tego spodziewał, bo w końcu nie można było się na to dobrze przygotować, jego przedramię zapłonęło bólem, zupełnie jakby zanurzył je po łokieć w gorących węglach; jakby lizały je płomienie, a skóra topniała; jakby krew zawrzała i dotarła do serca. Warknął głośno i mimowolnie poruszył uwięzioną ręką, jak gdyby planował wyrwać ją z uścisku, jednak nie zrobił tego. Wszystko w nim krzyczało, w głowie miał mętlik, a w ustach metaliczną krew. Krzyk wpierw niemo rozdzierał jego czaszkę, rósł, pęczniał i dźwięczał w uszach, by po chwili oczywistym stało się, że bariera pękła, rozdzierając nici samokontroli, a krzyczy już nie tylko dusza, ale on sam. A był to krzyk krótki, urywany, przerwany niemal tak szybko, jak szybko zdążył się rozpocząć. Zacisnąwszy zęby tak mocno, że rozbolały go dziąsła, oddychając ciężko przez rozszerzone nozdrza i patrząc tępo na kwitnące na jego skórze wzory, resztę tego procesu przetrwał w milczeniu, od czasu do czasu posiłkując się tylko wulgarnym przekleństwem. Gdy uścisk Czarnego Pana zelżał wreszcie, a wszystko dobiegło końca, Rosier zacisnął palce wokół pulsującego bólem przedramienia. Wiedział, że będzie to odczuwał jeszcze przez jakiś czas, jednak w porównaniu do ostrego bólu sprzed momentu, który potrafił opętać myśli i ciało, ten tępy, piekący wydawał się niemal oczyszczający. Zacisnął dłoń w pięść i przesunął palcami po czerniącym się na skórze wizerunku wychylającego się z czaszki węża. Na powierzchni tatuażu uwypukliły się żyły. Narzucił na grzbiet marynarkę, zakrywając nowy nabytek rękawem, a potem wzniósł wzrok wpierw na Regulusa, a potem na Lorda. Spojrzenie miał znów chłodne i stanowcze. — Udowodnię, że zasłużyłem na to wyróżnienie — mruknął, a pięść wciąż jeszcze zaciśniętą miał mimowolnie. Tak, to był niewątpliwie niezwykły ślub, nie mylił się co do tego. Takie osiągnięcie należało też chyba porządnie opić. — Czy rozkażesz coś jeszcze, panie?
|
| | | Lord Voldemort
| Temat: Re: Black Manor Sob 15 Mar 2014, 15:16 | |
| Och tak, Voldemort z pewnością doceniał funkcję jaką mogły pełnić pełne splendoru pomieszczenia i otaczanie się symbolami władzy. Wiele lat spędził żyjąc w podłych warunkach, jako dziecko w sierocińcu i później w swych latach młodzieńczych, kiedy podróżował przez nieznane cywilizacji ostępy w poszukiwaniu pierwotnych prawd. Teraz zaś, kiedy mógł sobie na to pozwolić, wprowadził do swej egzystencji luksus i przepych, które także były zewnętrznym obrazem tego, co osiągnął. Czy gdyby obdarował ich znakiem w chlewie pośród świń, albo śmierdzącej jaskini, wciąż nie zmieniłoby to wymowy całego wydarzenia? Śmiem twierdzić, że nie. To co się dzieje jest czasem nawet mniej istotne od tego gdzie to się dzieje, może nie w tym przypadku, ale da się wymienić kilka przykładów takich sytuacji. Dostrzegał te subtelne różnice pomiędzy nimi, widział na twarzy Regulusa pewną walkę i zdawał sobie sprawę, że młodszy ze Ślizgonów jest mniej wypróbowany, mniej doświadczył i nie do końca udowodnił swoją wartość. A jednak należał do rodu, który służył mu od samego początku i nigdy go nie zawiódł w ważnej sprawie, być może także Czarny Pan w ten sposób okazywał swą przychylność Belli, która przy każdej nadarzającej się okazji zachwalała ulubionego krewniaka. Młody Black będzie miał poza tym wiele okazji po temu aby udowodnić swoją lojalność. Znak miał być jedynie pierwszą z prawdziwych prób, jakie były przed nim. Czy przejąłby się, gdyby wiedział o znajomości Regulusa z panną Meadowes, którą ostatnimi czasy pozbawił w widowiskowy sposób całej rodziny? Przypuszczam, że nie. Tępienie ludzkich odruchów w swoich poplecznikach było jednym z jego ulubionych zajęć, choć nie spotkał się z przypadkiem, aby któryś z nich stawał się tak wypruty z uczuć i empatii jak on sam, być może była to kwestia choroby psychicznej, albo tego, że w większości posiadali oni rodziny, dzieci, bliskich… Coś, czego on nie miał nigdy. Dzisiaj z resztą, w kolejnym akcie tego niezwykłego ślubu, miał zamiar złamać następne ograniczenia. Oczywiście nie swoje, bo one zaczynały się już daleko za liniami wyznaczanymi przez naturę dookoła zwykłego człowieka i były sukcesywnie naciągane do granic możliwości. Beznamiętnie przyglądał się jak Regulus i Evan radzą sobie z zadawanym przez niego cierpieniem. Trzeba im przyznać, że i tak poradzili sobie całkiem nieźle. Zdarzały się i takie osoby, które wyrywały dłoń z zimnych objęć Voldemorta, albo mdlały z bólu. Trochę krzyków, krwi i przekleństw to naprawdę niewiele, jeśli zna się alternatywne zachowania. Kiedy na skórach obydwóch czerniał już mroczny znak, postąpił pół kroku do tyłu i dał im kilkanaście sekund wytchnienia, przesuwając wzrok z jednego, na drugiego. Podziękowania Blacka zbył lekkim skinieniem głowy, słowa Rosiera zaś skwitował uniesieniem kącików ust. -Obaj to zrobicie. – stwierdził chłodnym głosem, w którym być może nawet pobrzmiewały jakieś nutki przychylności. Skoro zaś padło pytanie o kolejne rozkazy, to… -Pozwolisz? – Voldemort zapytał kurtuazyjnie, jednak nie poczekał na odpowiedź i zapewne zanim Evan zdążył się zorientować co do zamiarów Czarnego Pana, jego zimna dłoń ponownie oplotła jego nadgarstek i odsłoniła świeże znamię Śmierciożercy. Długi palec wskazujący wbił się w delikatną i podrażnioną w tej chwili skórę, a ciało chłopaka przeszyło echo bólu sprzed kilku minut. Regulus też mógł to poczuć, podobnie jak wszyscy inni posiadacze Mrocznego Znaku.
Kolejny akt czas zacząć. |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Black Manor Sob 15 Mar 2014, 15:46 | |
| W ogromnym ogrodzie Black Manor zapanowało lekkie poruszenie, kiedy twarze sporej części gości jakby na zawołanie przeniknęły dreszcze bólu, podniecenia lub zaskoczenia. W dodatku wszystkie te osoby zaczęły powoli opuszczać zalane słońcem trawniki i parkiet pod namiotem, kierując się gdzieś w głąb ponurego budynku. Jedynie kilka osób wciąż dbało o to, aby nikt niepowołany nie postanowił przypadkiem ruszyć tropem znikających czarownic i czarodziejów, na których przedramionach w znakomitej większości czernił się w tej chwili mroczny znak. Bella, której twarz w końcu rozjaśnił odrobinę szaleńczy uśmiech, pozostawiła swojego młodego małżonka na pastwę pytań i sama pognała do miejsca, w którym za chwilę miała się odbyć ta część uroczystości, której nie przeznaczono dla oczu wszystkich. Młode towarzystwo siedzące przy jednym ze stolików, zaczepione zostało przez gburowatego, podstarzałego skrzata domowego, który skinął na nich sękatym palcem i pomrukując pod nosem, stwierdził, że ma zaprowadzić ich do środka, bo tak mu rozkazano. Gdyby któreś z nich miało ochotę na stawianie oporu, skrzat miał swoje własne sposoby aby go okiełznać i zmusić do posłuszeństwa. Ostatecznie słuchać musiał jedynie swoich panów, a żaden z tych smarkaczy, w których wlepiał przekrwione oczy, nie mógł się poszczycić tym tytułem. Kiedy już posłusznie szli zanim (albo lewitowali) poprowadził ich jakimś tajemnym przejściem, lub też drogą dla służby, tak że nie musieli przeciskać się przez tłum, ani mieszać z innymi osobnikami zmierzającymi do Sali Balowej. W końcu dotarli do końca przejścia, gdzie powitała ich lita ściana. Ustąpiła ona jednak pod umiejętnym naciskiem dłoni skrzata, ukazując wielkie pomieszczenie obwieszone robiącymi wrażenie lustrami. Przyzwyczajonych do półmroku panującego w przejściu przybyszy, bez wątpienia musiało porazić spotęgowane światło ogromnego żyrandola. Ich oczom powoli ukazywały się kolejne elementy scenerii: stojący pod przeciwległą ścianą, ubrani na czarno i mrocznie eleganccy, wybrani spośród wszystkich goście, oraz oczywiście on – Voldemort, spoglądający w ich stronę ze swego miejsca na środku, uśmiechający się chłodno i z błyszczącymi niezdrowo oczyma. Nie zapomnijmy także o dwojgu świeżo upieczonych Śmierciożerców, znajomych naszej trójki, którzy także zdawali się z ciekawością oczekiwać na to, co miało wydarzyć się już za chwilę. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Black Manor Sob 15 Mar 2014, 17:18 | |
| Myśli Chiary rozbiegły się w tysiąc kierunków, jak tylko Voldemort zniknął z pola jej widzenia. Wróciła do stolika, przy którym siedzieli Dem i Fraz, kolejne półgodziny spędzając na zdawkowej rozmowie i sączeniu kolejnych kieliszków szampana. Nie wydawała się skupiona na tym, o czym rozmawiali, rzadko też się odzywała, bardziej zaabsorbowana monologiem, który rozgrywał się w jej głowie. Dopiero przybycie pomarszczonego skrzata sprawiło, że trochę się otrząsnęła. Nie miała ochoty nigdzie iść, wolałaby dalej siedzieć na swoim krześle i dokładnie w tym miejscu doczekać końca ślubu i powrotu do domu. Nie wiedzieć czemu przechodziły ją od czasu do czasu jakieś dziwne dreszcze i nie mogła pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak. Albo dopiero będzie i dobrze się to dla niej nie skończy. Jej protest został jednak zignorowany, a gburowaty służący Blacków wyglądał jej na takiego, który nie przejmuje się konwenansami. Skoro zaś miała zostać przetransportowana tam, gdzie jej chciano tak czy inaczej, to wolała już pójść tam na własnych nogach, a nie pozwolić skrzatowi na zastosowanie zapewne uwłaczających jej godności środków. Czując jak jej żołądek robi się coraz cięższy, podążała za chłopakami mrocznym korytarzem, uparcie wlepiając wzrok w małą plamkę na białym garniturze Daemona, który szedł tuż przed nią. Być może jej zdenerwowanie i obawy były po prostu irracjonalne i całkowicie niepotrzebne, oprócz tego, że nie w jej stylu, ale nic tutaj nie działo się według normalnego, znanego jej rytmu. Voldemort nie powinien był zjawiać się na ślubie, nawet jeśli za mąż wychodziła jedna z jego służek, a już tym bardziej dziwne wydawało się jego sam-na-sam z Rosierem i Blackiem. Tym niemniej tym co przelało czarę, było jawne zebranie, na które czas był przynajmniej niesprzyjający, a w którym wolałaby nie brać udziału. Jeszcze nie wiedziała, że ma być główną atrakcją… Voldemort wiedział bowiem, że czasem nawet fanatycznie oddanym poplecznikom, trzeba trochę podnieść poziom zadowolenia. Że musi im dostarczać przysłowiowego chleba i igrzysk, takich, w których nie ich krew się leje. Tymczasem jednak panna di Scarno nie miała niczego poza niepokojącymi sygnałami wysyłanymi przez jej kobiecą intuicję. I nawet gdyby chciała ich posłuchać i postąpić wedle ich wskazań, które mówiły: uciekaj, idź w drugą stronę, wracaj do domu, to nie mogła. Zwyczajnie i po prostu nie mogła zignorować wezwania Czarnego Pana i nie musieć za to zapłacić. Jasne światło zakuło jej oczy, kiedy skrzat w końcu wyprowadził ich z wąskiego tunelu. Chiara ze zdumieniem przyglądała się dziesiątkom luster i sporemu tłumkowi ludzi zgromadzonemu naprzeciwko. Dopiero po chwili zauważyła także Voldemorta, Blacka i Rosiera, tego ostatniego z podwiniętym wciąż rękawem czarnej marynarki i, niewyraźnym z odległości w której stała dziewczyna, znakiem. Ona jednak nie potrzebowała lepszych dowodów do tego, aby dopowiedzieć sobie co stało się przed chwilą w tej balowej sali. Jeśli na jej twarzy pojawiły się jakieś uczucia, to szybko zniknęły pod maską całkowitego opanowania. Nie drgnęła nawet, kiedy rdzawe tęczówki Czarnego Pana zatrzymały się na niej, a skinienie dłoni nabrało wymiarów rozkazu. Podeszła więc sztywnie wyprostowana do stojącej na środku trójki, Evana nie zaszczycając nawet przelotnym spojrzeniem. Voldemort pochylił się nad nią tak blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy. W jej głowie przywoływało to jedynie jedno wspomnienie, którego wciąż nie potrafiła zrozumieć, ani zinterpretować, wolała więc o nim zapomnieć, jakkolwiek niemożliwe do wykonania się to mogło wydawać. -Mam nadzieję, że spodoba Ci się niespodzianka, którą dla ciebie przygotowałem. – zwrócił się do niej chłodnym głosem, wprawiając w ruch niesforne kosmyki jej włosów. Nie odpowiedziała na jego stwierdzenie słowem, ni gestem, wciąż stojąc w bezruchu z zastygła twarzą. Mężczyzna odsunął się od niej o pół kroku i kolejnym ruchem dłoni nakazał stojącym tuż obok Ślizgonom dołączenie do kolegów, którzy w tym czasie znaleźli dla siebie miejsce nieopodal małego tłumku gapiów. Voldemort wykrzywił twarz w uśmiechu człowieka obłąkanego i odezwał się donośnym głosem, który dzięki zdolnościom architekta dochodził do najdalszych zakątków pomieszczenia. -Panna di Scarno właśnie dzisiaj obchodzi siedemnaste urodziny i staje się pełnoprawną członkinią magicznej społeczności. – rozpoczął rozbawionym tonem, a prze z tłum przeszedł jakiś szelest. Zapewne zebranych dziwiło wyjątkowe traktowanie, które okazywano Chiarze, choć ona sama wolałaby nigdy go nie doświadczyć. -Z tej okazji chciałbym wręczyć jej prezent. – dodał po chwili i klasnął w dłonie, a z kolejnego przejścia, tym razem ukrytego za jednym z luster, wyszło dwóch śmierciożerców pchających toporne krzesło na kółkach, na którym siedział spętany czerwoną, ozdobną taśmą mężczyzna w średnim wieku. Pomimo beznadziejnej sytuacji w jakiej się znajdował, w jego oczach błyszczała duma i zwycięstwo, najwyraźniej nie zdradził niczego na torturach, których znamiona widać było na jego ciele i ubraniach. Siedział wyprostowany i z podniesioną głową, z wyższością spoglądając na tłoczących się dookoła niego ludzi. -Przedstawiam wam Charlusa Pottera byłego Szefa Biura Aurorów, który postanowił zaszczycić dzisiejszą uroczystość swoją obecnością. – zwrócił się do obecnych, uświadamiając co do tożsamości więźnia tych, którzy z jakichś powodów byli w tej sprawie ignorantami. Chiara dopiero słysząc imię i nazwisko skojarzyła go ze zdjęciami, które czasem można było zobaczyć w Proroku i jednym z gryfonów, tym zawsze rozczochranym i latającym za pyszałkowatą Evans. -Panna di Scarno na pewno z chęcią pokaże mu, dlaczego nie należy zadzierać z Lordem Voldemortem i jego Śmierciożercami. – W tym momencie czerwone oczy spojrzały prosto w jej niemalże czarne tęczówki, w których w końcu rozbłysło uczucie: panika. I zrozumienie, nie mogła odmówić, musiała wykonać ten krok, który na zawsze ją zmieni i sprawi, że nie będzie miała odwrotu. Teraz jednak zamarła, tak jak wtedy kiedy z ust Voldemorta wyszedł syk, a Nagini posłusznie skierowała swe spojrzenie na Rosiera. Jak sparaliżowana spoglądała z nieruchomą twarzą na mężczyznę, który miał być jej pierwszą ofiarą, czując jak jego drwiące, mężne spojrzenie trzyma ją w okowach.
Kolejka: Evan, Daemon, (Black, Franz), Chiara/Voldemort |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Black Manor Nie 16 Mar 2014, 02:29 | |
| Wciąż jeszcze odczuwał dotkliwie tępy, pulsujący ból przedramienia, kiedy Czarny Pan podszedł do niego i chwycił jego nadgarstek. Zacisnął zęby, a na jego czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka, jednak nie zdążył zareagować, nim kolejna fala uderzyła go niczym rażenie prądem, paraliżując każdy jego mięsień, sięgając każdego zakończenia nerwowego. Zgrzytnął zębami, zwijając dłoń w pięść, jednak tym razem cierpienie trwało znacznie krócej. Urwało się nagle, zostawiając go z boleśnie żywym wspomnieniem swej intensywności, z jeszcze gorejącym znakiem, z czerniącym się tatuażem, który mógł znaczyć tylko jedno – wezwanie. Widywał to czasem na ramieniu swojego ojca. Kiedy się pojawiało, należało odpowiedzieć natychmiast, bez zwłoki, nie bacząc na okoliczności. Wiedział, że za kilka minut w sali zaroi się od śmierciożerców, większość z nich bawiła się zresztą na zewnątrz, zwracając zaciekawione spojrzenia ku rezydencji Blacków, szukając przyczyny nagłego zjawienia się Lorda. Szykowało się coś znacznie większego niż skłonny byłby przypuszczać. Naznaczenie ich ramion stanowiło jedynie początek. Spoglądał w milczeniu na zalewających kamienną podłogę ludzi, na migające przed oczami suknie i garnitury w ciemnych barwach, na przewijające się twarze. Rozproszone myśli krążyły wokół zagadki przypuszczalnego celu całej tej szopki, wokół znaczenia wszystkich tych słów i gestów, wypowiedzianych i niewyrażonych słowami. Dlaczego ich tu zebrał? Czyżby nadszedł czas na jakiś wielki krok? Czyżby rozegrać się miał jakiś znaczący epizod tej wojny, do którego przyjdzie mu zostać dopuszczonym? Przypuszczalnie nikt z obecnych tu osób nie pomyślałby, że całe to zebranie, cała ta aura uroczystości, cała otoczka świetności to tylko podkład pod wydarzenie znacznie mniejszej wagi. Nikt nie domyśliłby się, że wszystko to służyć miało wyłącznie potrzebie doświadczenia pewnej dziewczyny. W tłumie ludzi dostrzegł twarz swego ojca, a może nawet pewien odcień dumy w jego oczach. Do tej pory nie miał pojęcia o wszystkich dokonaniach swojego syna, a teraz widział go, u boku samego Lorda, z pulsującym czernią znakiem na lewym przedramieniu. Kilka mijających go osób pogratulowało mu półgłosem. Jego wzrok szybko przyciągnęło jednak zamieszanie po drugiej stronie rozświetlonej sali. W jednej ze ścian z głośnym chrobotem ukazała się wnęka, a w niej mignęła mu czerwona sukienka. W milczeniu przyglądał się, jak na parkiet wkraczają szkolni znajomi, z każdą chwilą coraz mniej rozumiejąc przeznaczenie całego tego przedstawienia. Dostrzegłszy spojrzenie Chiary, chwycił rękaw marynarki i zakrył nim obnażone przedramię. Nie podobała mu się obecność Daemona, nie rozumiał dlaczego zostali tutaj zaproszeni. Sądził, że wezwano tylko tych, których ramię ozdabiał Mroczny Znak, co więc mieli do tego wszystkiego uczniowie Hogwartu? Czyżby Franz i cholerny Blackrivers również mieli rozpocząć dziś służbę u boku Czarnego Pana? A di Scarno? Dlaczego tu, u diabła, była? Przyglądał się jak wystąpiła na środek, wezwana gestem przez Lorda, ale oblicze miał kamienne i niewzruszone. Nawet jeśli pojawił się w nim pewien niepokój – doskonale znał już przecież możliwości Voldemorta oraz nietypowy sposób, w jaki ją traktował – nie pozwolił tego po sobie poznać. Dostrzegł niemy rozkaz odejścia i choć wydawało się, że zawahał się przez ułamek sekundy, to już po chwili pochylił lekko głowę i bez słowa odszedł w kierunku kolegów z drużyny. Stanął tuż obok Franza, wymieniając z nim krótkie spojrzenie. Daemona z kolei całkowicie zignorował. Czuł wściekłość na samą myśl o nim i nie miał najmniejszej ochoty zaprzątać sobie nim teraz myśli. Musiał pozostać skupiony. Każde kolejne słowo podobało mu się jednakże coraz mniej, z każdym kolejnym coraz lepiej rozumiał, do czego to wszystko zmierza. Pojmował stopniowo i z niechęcią, że dzisiejsza uroczystość miała przypominać jego pamiętne spotkanie z Nagini, z większą publicznością i szerszą skalą. Lecz dziś to nie on miał być ofiarą. Gdy wtoczono krzesło ze związanym mężczyzną o dumnym wyrazie twarzy, wlepił w niego chłodne spojrzenie, dopiero po chwili rozpoznając w jego poznaczonym śladami tortur obliczu wizerunek byłego Szefa Biura Aurorów. Widywał go w Proroku Codziennym, który od dłuższego czasu prenumerował, by pozostawać na bieżąco z wszelkimi posunięciami ze strony Ministerstwa. Nie przyglądał mu się długo, niezbyt zainteresowany jego osobą. Dopiero kolejne słowa Czarnego Pana przykuły jego uwagę, sprawiając jednocześnie, że na sali zapanowała gęstniejąca cisza. Jakiś mięsień na jego szczęce drgnął, jednak nie poruszył się ani o milimetr. Chiara nie była na to gotowa. Wiedział o tym doskonale. Nie teraz, nie tutaj, nie w takich okolicznościach. Czy znała w ogóle właściwe zaklęcie? Próbował odnaleźć wzrokiem jej twarz, ale nie widział jej z tej perspektywy. Wbrew swoim poprzednim słowom, wbrew przekonaniu, że nie należała jej się od niego żadna pomoc, sięgnął do kieszeni, a następnie wymacał w niej swoją różdżkę. Czarne, połyskliwe drewno bzu posłusznie zareagowało na jego dotyk. Dyskretnie dobył jej, mrużąc czarne ślepia. Mięśnie jego ramion były napięte w oczekiwaniu, z kolei on sam gotów zabić człowieka na krześle, gdyby dziewczyna nie podołała zadaniu.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Black Manor Nie 16 Mar 2014, 12:47 | |
| Cokolwiek się działo pomiędzy Evanem i Chiarą, dla Daemona było jedną wielką zagwozdką. Może wynikało to z faktu, że dla młodego Blackriversa nie miała racji bytu tak skomplikowana relacja, z tą dwójką w rolach głównych. W tym momencie, należy wybaczyć jego niemałej ignorancji, jednakże zaznaczyć trzeba, że znał Krukonkę dosyć pobieżnie, głównie skupiał się na jej walorach fizycznych niż samych charakterze, który owszem, byłe elektryzujący i powodował, że przyciągała do siebie niebezpiecznych mężczyzn, ale jemu z jej charakteru najbardziej wbiła się jej niechęć do angażowania się. Widział ją jako uciekającą pannę młodą i nie bez powodu. Gdyby więc ktoś mu powiedział, o co tu chodzi, zapewne w pierwszym odruchu, roześmiałby się. Zachowanie więc jego kapitana drużyny, zaczęło budzić jego niemały niesmak, a fakt wrzucenia mu do Ognistej peta, skwitował pokręceniem głową z politowaniem. Powrót Chiary, był niemałym wybawieniem od ciszy, jaka zaległa, gdy został sam na sam z Franzem. Rozmowy, śmiechy. Wydawało się, że ślub już niczym ich nie zaskoczy. Gdzies tam jednak, od czasu gdy Evan z Regulusem zniknęli w Black Manor, wraz z Czarnym Panem, chłopak miał niejasne przeczucie, że coś jest nie tak. I, że wszystko co się dookoła dzieje, to tylko wstęp, preludium do czegoś większego. i bynajmniej, nie podobało mu się to. Pojawienie się pomarszczonego sługi, w postaci wydawałoby się, niepozornego, skrzata, było niespodziewane. Dla Daemona było w szczególności dziwnym zbiegiem okoliczności. O tyle o ile, był w stanie zrozumieć zaciągnięcie go na ślub osoby, które prawie wcale nie znał, o tyle późniejsza wędrówka przez ciemny korytarz i wejście do sali balowej, tajemnym wejściem uznał za co najmniej dziwne i niestosowne. Nie powinno go tutaj być. Nie śpieszyło mu się to zastania jednym z pionków w wojnie, która zaczęła się już toczyć. Czuł wbite w swoje plecy spojrzenie Chiary i czul, jak ogarnia go dziwne pobudzenie. Wokół, niewiele wyczuwalny był strach. Chłopak odetchnął głęboko i odszukał spojrzeniem ojca. Kiwnął mu głową. W spojrzeniu Saetana nie było zdziwienia. Łajdak, wiedział. Od samego początku. Daemon odwrócił się i schował się w tłumie. Wolał, się wtopić, nie wychylać się. Nie potrzebował kłopotów. Kiepskie założenie biorąc pod uwagę, że wyróżniał się przez swój biały garnitur. To co stało się potem, było niemałym szokiem. Przez tłum, zebrany wokół Czarnego Pana i Chiary przebiegł jeden pomruk. A potem, po wprowadzeniu do środka okręgu byłego aurora drugi. Sens słów czarownika, z początku chyba nie do końca dotarł do zebranych. Ale gdy zobaczył panikę w oczach Pearl…wtedy zrozumiał. I zaklął siarczyście. Aczkolwiek musiał przyznać…obwiązanie Pottera wstążką, było dosyć zabawne nawet. Przestał się zastanawiać nad tym co robi i co dzieje się dookoła niego. Nie zauważył, więc, że Evan wyciąga różdżkę. Jego wzrok przeskakiwał to z Chi, to na Czarnego Pana. Przedstawienie się rozpoczęło, a on ewidentnie miał zamiar odegrać rolę błazna na sali pełnej głupców i kłamców. Delikatnie zaczął wysuwać z rękawa sztylet, który tam chował w razie sytuacji kryzysowej. Ten moment, zawieszenia na twarzy Chiary, która nie zrobiła żadnego ruchu, by pozbawić życia Pottera seniora, wydawał się dla niego właśnie, sytuacją kryzysową. Ktoś musiał ją do tego popchnąć, a nie wyglądało na to, by inni jakoś się do tego śpieszyli. Zrobił więc jeden krok i drugi, wychodząc przed szereg i zbliżając się do dziewczyny, zdając sobie doskonale sprawę, że oczy wszystkich zebranych są w nim utkwione. Miał to gdzieś. Szedł hardo przed siebie, aż w końcu stanął przed dziewczyną. Nachylił się w jej kierunku i wsunął rękojeść w jej drobne dłonie, a potem zmuszając ją do zaciśnięcia palców, wokół kościanej rękojeści. -Jesteś Chiara di Scarno. Przełknij to. – szepnął jej na ucho. – I nie pozwól, by to cię zmieniło. - odsunął się i lekko uśmiechnął, jakby chcą dodać odwagi, chociaż wiedział, że Chiara to zrobi. Bardziej chyba martwił się o to, co się z nią stanie, gdy będzie już po. Bo nie była gotowa, by móc poczuć jak czyjeś życie przecieka jej pomiędzy palcami. Obrócił się tyłem do dziewczyny i powoli zaczął wracać na miejsce, jednocześnie spoglądał na Czarnego Pana. -Przepraszam, za wtrącenie, jednakże na śmierć zapomniałem o urodzinach naszej kochanej Krukoneczki, a prezent był robiony specjalnie dla niej, szkoda byłoby by się zmarnował. – oczywiście, było to wierutne kłamstwo, a on, robił z siebie debila. Jak zawsze. Błazen nad błaznami, świetnie odgrywający swoją rolę. Wrócił na miejsce, starając się nie myśleć o konsekwencjach oraz tym co zaraz się wydarzy. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Black Manor Nie 16 Mar 2014, 23:32 | |
| Chiarze wydawało się od dawna, że normalne, proste relacje nie mają prawa bytu w jej życiu. Gubiła się w kłamstwach, półprawdach i niedopowiedzeniach, równocześnie czując się od nich uzależnioną. Już dawno pewne mistyfikacje straciły swe uzasadnienia, a jednak udawała dalej, jak nałogowiec, który nie może przestać. Brnęła uparcie, wciąż dalej i głębiej, plącząc się w sieciach, które nie miały już zamiaru jej wypuścić ze swoich toksycznych splotów. Nie wszystkiemu winna była ona, a jednak w tak wielu sprawach powinna wcześniej wykazać się instynktem samozachowawczym i zawrócić, póki istniała jeszcze szansa, że nikt nie stanie na drodze jej ucieczki. A teraz? Teraz było już za późno. Jej widzenie stało się tunelowe, wszystko prócz tego jednego krzesła pogrążyło się w półmroku, a odgłosy Śmierciożerców i samego Voldemorta, zagłuszyło przyspieszone bicie jej serca. Nie była na to gotowa, wiedziała to nawet lepiej niż tych dwóch Ślizgonów, którzy przyglądali jej się z pewnym zdenerwowaniem. Nie była wcale taka silna, na jaką się kreowała. Gdyby ktoś postanowił jej kiedyś odebrać maskę obojętności oraz połamać igły sarkazmu, okazałaby się nieco zagubioną, pokaleczoną młodą kobietą, której kolejno odbierano wszystko, co miało dla niej znaczenie. Miłość rodzicielską, ukochanego dziadka, bezpieczną przystań własnego umysłu, niewinność, poczucie przynależności, najcenniejsze sekrety i ułudę wolności. Wiedziała, ze kiedyś nadejdzie dla niej dzień próby, że usłyszy słowo „zabij” i zrobi to, bo jej własne życie było dla niej cenniejsze, niż jakiekolwiek inne. Odsuwała od siebie jednak tę myśl, pragnąć mieć jeszcze trochę czasu, choć kilka lat zanim od początku będzie musiała wszystko sklejać. Może nawet udałoby się jej wtedy do tego przygotować, odsunąć na bok skrupuły i poczucie, że z jej ręki zginie ktoś znacznie wartościowszy od niej. Kto wie, być może z czasem stałaby się jedną z tych zimnych kobiet, które zadają ból bez przymrużenia oka, takich jak choćby Bella. Kiedy Voldemort zapowiedział śmierć Charlusa, głos młodej małżonki, jej szaleńczy chichot, wybił się ponad powszechne poruszenie i sprawił, że Chiarę zalała fala nienawiści. Nagle jej wzrok wyostrzył się i odszukała w tłumie obleczoną w żałobną suknię pannę młodą. To ją wolałaby skrzywdzić! Ją, Voldemorta i wszystkich tych, którzy bezczynnie i z zainteresowaniem przyglądali się jej, jakby była tresowanym zwierzątkiem w cyrku. Zacisnęła bezwiednie szczęki raniąc przy tym dolną wargę i po raz pierwszy tego dnia przelewając krew. Jak na razie własną. Dlaczego nie mogła przeżyć swojego pierwszego razu samotnie, mieć tyle czasu ile potrzebowała, a przynajmniej nie czuć na sobie wzroku tak wielu ludzi, w tym znajomych, których codziennie mijała na korytarzach i nie chciała, aby ich widok za każdym razem przypominał jej o tym dniu. Evana… Dlaczego musiała mieć na karku oddech samego Lorda Voldemorta, a nie na podobieństwo Rosiera jedynie jednego z jego popleczników? Dlaczego traktowano ją wyjątkowo i z takim okrucieństwem? Nikt nigdy nie da jej odpowiedzi. Wszechświat postanowił się nią zabawić i nie było nikogo, kto mógłby ją uratować. Żadnego boga, żadnego losu, żadnej fortuny… Tylko ona sama, tłum wpatrzonych w nią ludzi i jej przyszła ofiara, o ile uda się jej otrząsnąć z tego paraliżu, który ogarnął jej ciało i myśli. Drgnęła niespokojnie kiedy jakieś chłodne palce objęły jej nadgarstek. Zamyślona nie zauważyła poruszenia, jakie wywołał swoją przechadzką Daemon. Poczuła jak wciska jej coś w dłoń, ale odrętwiałe palce nie chciały zacisnąć się na rękojeści sztyletu, dopóki chłopak im nie pomógł. Zwróciła na niego spojrzenie, które przypominać mogło wzrok małego zwierzątka zamkniętego w pułapce, z której nie ma drogi ucieczki. Słysząc jego szept i ciepły oddech na policzku, otrząsnęła się odrobinę. Tak, była Chiarą di Scarno, a to oznaczało przecież sukę, pieprzoną egoistkę, famme fatale wodzącą na pokuszenie, grającą w kotka i myszkę z ofiarami, czyż nie? Przełknęła to, a zarazem także ślinę, chcąc opanować to nieprzyjemne uczucie, które podpowiada, że za chwilę twój ostatni posiłek znowu ujrzy światło dzienne i to w sposób, który nie był najbardziej naturalnym. To małe dopowiedzenie, złota rada, tak cenna i równocześnie tak banalna, w innych okolicznościach wzbudziłaby w Chiarze gorzki śmiech. Teraz jednak zbyt wiele oczu było w nią wpatrzonych, w tym te jedne konkretne, w których za kilka minut miała zgasić iskrę życia. Miała się nie zmieniać? Miała zabić kogoś z zimną krwią, wbić mu sztylet w ciało i patrzeć jak wraz z krwią ucieka z niego esencja istnienia i dalej być tym, kim była przed kilkoma minutami? Nawet gdyby w tej chwili ktoś powiedział jej, że to wszystko tylko taki żart i tak naprawdę nie musi nikogo mordować i tak nie wróciłaby całkowicie do siebie. Nie posiadała tej odporności co Evan, Dem i Franz. Niestety. Nie słyszała już tłumaczeń Daemona i nie zdawała sobie sprawy, że także Rosier gotów był jej pomóc, z narażeniem własnej osoby na gniew Lorda Voldemorta. Być może by to doceniła, albo wyśmiałaby tylko jego głupotę i sentyment. Przez jej głowę przemykały wspomnienia tych wszystkich dni i wieczorów, długich godzin, które spędzała wraz z rodzinnym katem jeszcze we Włoszech. Chcąc nie chcąc czegoś się wtedy nauczyła, a skoro nie mogła ocalić życia Charlusowi Potterowi, miała zamiar odebrać mu je w sposób jak najbardziej humanitarny i tym sposobem móc się choć trochę bronić w przyszłości przed gryzącym sumieniem, co do którego myślała do dziś, że go nie posiada. Jej kroki rozbrzmiewały echem w wielkiej sali, rozbijając się o pełne napięcia milczenie ludzi oczekujących na wielki finał. Stanęła tuż przed byłym aurorem i z szacunku do niego, spojrzała mu prosto w oczy. Dojrzała tylko pogardę i nienawiść, ale nie oczekiwała zrozumienia, ani tym bardziej przebaczenia. Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach i podniosłych, pełnych romantyzmu przygodach ludzi, którzy nie mieli prawa chodzić po tym padole łez, bo byli na to zbyt szlachetni, zbyt idealni i pozbawieni jakiejkolwiek skazy. -Mi scusa – wymamrotała bezgłośnie i zaciskając powieki zanurzyła ostry sztylet w ciele mężczyzny aż po kościaną rękojeść. Trafiła w przestrzeń pomiędzy dwoma kolejnymi żebrami, więc ostrze bez żadnego problemu sięgnęło samego serca. Z gardła Charlusa wydarł się skowyt, zagłuszony przez knebel, który wsadzono mu w usta i słyszalny pewnie tylko dla stojącej tuż przy nim dziewczyny. Patrzyła jak umiera, wiedząc że tego obrazu nigdy się z głowy nie pozbędzie, choćby miała w swoim życiu zamordować jeszcze setki osób. Mówi się, że pierwsza miłość nigdy nie rdzewieje, być może jednak powinno się to powiedzenie rozszerzyć także o pierwsze morderstwo, którego nigdy się nie zapomina. Ostatkiem sił przekręciła sztylet we wnętrzu mężczyzny, ukrócając jego cierpienia i wyciągnęła go płynnym ruchem, czując jak drobne kropelki krwi osiadają na jej twarzy, a inne plamią suknię. Określenie krwista czerwień nabrało nagle nowego sensu… Jej pobladła twarz nie wyrażała niczego, kiedy obracała się tyłem do martwego już mężczyzny i swe puste spojrzenie skierowała na Voldemorta, jakby rzucając mu wyzwanie, mówiąc: „podołałam, co jeszcze rzucisz mi pod nogi?”. Nie obrzuciła wzrokiem grupki Ślizgonów, nie chciała widzieć ich twarzy, nie chciała wiedzieć czy maluje się na nich satysfakcja, obrzydzenie, czy też zimna obojętność. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Black Manor | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |