IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 przepraszam, którędy do Florencji?

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptySob 19 Mar 2016, 23:14


Opis wspomnienia
Naście ma swoje przywileje. Dorosłość niby już za rogiem, ale kto by się tym przejmował? To czas, kiedy prawa dorosłego łączy się z beztroską dzieciaka, obowiązki zbywając dyplomatycznym milczeniem. W przypadku Berenice jej naście sprowadziło ją na próg mieszkania poznanego ledwie miesiąc temu mężczyzny w przekonaniu, że to właśnie ta ścieżka prowadzi do domu. Nie prowadziła, ale kto by się w tym połapał, gdy hemoglobinę zastąpił etanol?
Osoby:
Berenice Contarini, Theodor Andriacchi
Czas:
18 V 1968 r.
Miejsce:
Neapol, Włochy
Gdy twoja najlepsza przyjaciółka świętuje ostatni beztroski wieczór bez ciasnej, złotej obróż...wróć, obrączki! to nie może cię przy niej nie być. Nie może, bo przecież piękny czas, jakim jest pozbawiona zobowiązań młodość, musi zostać odpowiednio hucznie pożegnany. Stoisz więc u jej boku, wlewasz w nią kolejne kolejki alkoholu - raźnie dotrzymując jej w tym towarzystwa, bo przecież co dwie wątroby to nie jedna - wyszukujesz kolejnych partnerów do tańca i za wszelką cenę próbujesz wybić jej z głowy pomysł wycieczki do ołtarza. No bo na co to komu, na co? Żyją sobie razem? Mieszkają? Sypiają? Jadają razem śniadanka, obiadki i kolacje? Świetnie, ale to jeszcze nie powód, by dać się uwiązać, prawda? Bo zawsze można się rozmyślić. Bo zawsze może znaleźć się drugi rycerz, ten na ładniejszym koniu i w piękniejszej zbroi. Albo książę się pojawi, z własnym zamkiem i świtą dworzan. No i co? Co wtedy, gdy na twoim paluszku będzie już ten niewygody symbol przynależności do innego? Problemy, same problemy, których przecież można było sobie oszczędzić.
Berenice robiła więc co mogła. Cały wieczór tłumaczyła, mniej lub bardziej rzeczowo i zrozumiale. Podsuwała swej pannie kolejne osobnicze przykłady tego, że nie warto tak szybko decydować się na jednego. Sama zresztą też chyba obmacała się z nią w jakimś tańcu, nie pierwszy zresztą raz. A mimo tego wracała na tarczy. Porażką - oto, czym zakończyły się wszystkie jej starania. Nie przemówisz, no po prostu nie przemówisz do rozsądku komuś, kto jest tak zaślepiony, jak była niejaka Felicia już-niedługo-Lagana. Uparła się i już, pozamiatane.
Może więc nie powinno dziwić, że gdy wreszcie opuściły któryś z kolei klub w Neapolu - skąd też nieszczęsna przyszła mężatka się wywodziła - gdy wszystkie rozeszły się w swoje strony, że pannie Contarini nie przyszło wtedy do głowy, że droga do domu powinna być chyba bardziej skomplikowana niż ta, którą wybrała. Sami jednak powiedzcie - kiedy miała się nad tym zastanowić, skoro zajmowała ją jej sromotna przegrana w starciu z ogłupiałym serduszkiem przyjaciółki? Niech was nie zmyli ten szeroki, dziewiętnastoletni uśmiech, nie dajcie się też zwieść temu tanecznym, chwiejnym nieco krokom bosych stóp - to tylko maska mająca ukryć faktyczne rozczarowanie, nic innego!
W każdym razie, Berenice nie wpadła - ani na to, że te kilka znajomych przecznic, które właśnie mijała nie prowadzą do jej domu, ani w ogóle że nie są to przecznice Florencji. Gdyby ją zapytać, z całym swoim przekonaniem powiedziałaby, że idzie tam, gdzie trzeba. Do domu. Tego swojego, rodzinnego. Tego, przy którym rozciągają się urokliwe winnice i dokładnie tego samego, w którym poranki wiążą się nieodmiennie z pokrzykiwaniem pracujących przy winoroślach Włochów.
Nie zastanowiło jej nawet to, że do jej mieszkania nie prowadziły takie schody, ani też to, że drzwi były tam zupełnie inne. Gdy w przypływie instynktu samozachowawczego podparła się ramieniem o pobliską ścianę, gdy poprawiła brzegi klasycznej małej czarnej i upewniła się, że trzymane w lewej dłoni paseczki należą do obydwu szpilek, a nie tylko do jednej - wciąż nie zetknęła się wtedy z myślą, że mogła się pomylić. Nie, podejrzenie to, a zaraz po nim pewność pojawiło się dopiero wtedy, gdy nacisnęła dzwonek, a jej uszu dobiegła melodyjka, która w rodzinnym domu nie rozbrzmiewała nigdy.
A. Aha. 
Zmarszczyła brwi w komicznym wyrazie, cofnięcie się jednak przerastało w tej chwili jej możliwości. Pracujący z trudem, utopiony w potokach alkoholu umysł wciąż zresztą nie poskładał jeszcze wszystkiego do kupy. Inna melodyjka, no w porządku. Ale to nic, bo i co miałoby to znaczyć? Inna melodyjka, wielkie rzeczy. Berry tkwiła więc na swoim miejscu, zgarnęła z twarzy grzywę rozczochranych włosów i odetchnęła cicho. Nacisnęła dzwonek, inny dzwonek, nie domowy. Ale nacisnęła. O godzinie czwartej nad ranem. No. To chyba nie wypadało odejść, nie? Zresztą, przecież musiała się dowiedzieć. Czyj to dzwonek. I gdzie w zasadzie się znajduje. Czy aby na pewno nie we Florencji. Czy naprawdę wciąż w Neapolu, do jakiego to wniosku doszła przed momentem.
I czy to mieszkanie nie należy przypadkiem do Theodora. Tego, którego znała, oczywiście, że tak, ale teraz za Boga nie powiedziałaby, skąd dokładnie i od kiedy.
Gość
avatar

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyNie 20 Mar 2016, 00:24

Tiruriru tim tim tam, tum tum tum, tururururu pum - irytująca melodyjka rozległa się po domu wyrywając go z niezbyt głębokiego snu. Niezbyt, albowiem niecałe dwie godziny wcześniej zdecydował się położyć do snu rzucając po drodze stekiem niezbyt wysublimowanych słów ze swojego dość bogatego wokabularza pod adresem promotora jego studiów filologii rosyjskiej. Spał, ale nie śnił do chwili w której melodia dzwonka do drzwi nie poderwała go do pozycji siedzącej. Wyciągnął dłoń by sprawdzić godzinę na swoim zegarku i sapnął z niezadowolenia. Kimkolwiek jest ktoś za drzwiami... nie powinno tego ktosia tutaj być. Od razu ruszył do drzwi wyjściowych po drodze ściągając czarny szlafrok z haczyka na drzwiach od jego pokoju. Kimkolwiek jest ktoś za drzwiami nie powinien widzieć go w samych spodenkach od piżamy. Niedbale zawiązał węzeł na boku i otworzył drzwi zanim ktoś zdąży wcisnąć przycisk po raz drugi co z pewnością obudzi jego ojca, a tego naprawdę nikt by nie chciał. Pan Andriacchi Senior jest niezwykle niemiły kiedy ktokolwiek przerywa jego sen o tak nieludzkiej godzinie.
Na widok dość wysokiej, ale wciąż sporo niższej od niego dziewczyny trzymającej swe obuwie w dłoni nie mógł się nie uśmiechnąć. Choć jeszcze cztery sekundy temu miał ochotę skręcić kark nieproszonemu gościowi tak teraz najchętniej by jej ten kark wymasował. Szkoda tylko, że o czwartej nad ranem.
- Wszystko w porządku, Berenice? - zapytał za to z wyraźnym rozbawieniem, kiedy tylko do jego nozdrzy dotarł zapach alkoholu wymieszany z tym bardziej znanym Theo zapachem papierosów. Pachniała jak bar i wyglądała też jakby przed chwilę taki przybytek opuściła. Nie ujmowało to jednak jej uroku. Odkąd poznał ją miesiąc temu we Florencji dość często zajmowała jego myśli jawiąc mu się jako najbardziej atrakcyjna mieszkanka tego kraju. Zdania nie zmienił nawet teraz, kiedy wyglądała bardziej jak cień samej siebie. Jednak hej! Całkiem wesoły cień sądząc po jej uśmieszku. I całkiem pijany cień.
- Może wejdziesz na... kawę? Herbatę? Cokolwiek co się pija o czwartej nad ranem? - kolejne pytanie opuściło jego usta, kiedy tylko jego oczy nie dopatrzyły na jej ciele żadnej otwartej rany z której wypływałaby krew. Wyglądała jakby była w jednym kawałku, a przyczyna jej później/wczesnej wizyty ma bardziej podłoże w tym gdzie wcześniej była. Niezaprzeczalnie jednak było mu miło. Nieważne jak się tu pojawiła. Ważne, że nie wyparła go z pamięci. A ta myśl cholernie miło łechtała jego dwudziestopięcioletnie ego. Otworzył nieco szerzej drzwi w zapraszającym geście i nacisnął włącznik światła, aby oświetlić korytarz za swoimi plecami przy okazji wskazując jej też drogę do swojego pokoju. Ostatnie czego teraz potrzebował to ojciec. Naburmuszony, że ktoś go obudził. Zrzędzący, że nie pójdzie dzisiaj na żaden cholerny uniwersytet za skarby świata, bo student to jego wróg. I irytująco ironiczny kiedy zacznie komentować znikomą obecność kobiet w życiu Theo świadczącą o tym, że co jak co, ale wnucząt to nie dożyje. Tak... Z pewnością nie chcieliby obudzić najdroższego tatusia.
- Tylko cicho, bo obudzisz mojego współlokatora - czy to kłamstwo? Nie, skądże. Ojciec był jego współlokatorem. Tylko to brzmi mniej... lamersko niż: "Mieszkam z tatą. Cicho, zanim się przebudzi i zacznie się drzeć na nieżyjącą matkę, że jej ekspres do kawy doprowadzi ją do grobu". Jakby na to nie patrzeć- był dorosły i mieszkanie z żywicielami po dwudziestym roku życia jest średnio miło akceptowane przez płeć piękniejszą. A on chciał być miło zaakceptowany przez pannę Contarini.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyNie 20 Mar 2016, 13:00

Czyli jednak mieszkanie Theodora, bingo. To by wyjaśniało, dlaczego pokonywane uliczki wydawały jej się tak znajome - przy okazji któregoś z ostatnich spacerów przespacerowali się nimi, zaś dokładny adres zamieszkania mężczyzny podany jej został w ramach wycieczki krajoznawczej. Wciąż wprawdzie pozostawało pytanie, dlaczego przypomniała to sobie akurat teraz, ale odpowiedź mogła być banalna - po prostu dlatego, że poza przyjaciółką, której wolność dzisiaj żegnały, w zasadzie nikogo w Neapolu nie miała... No właśnie, Neapol. Czyli jednak nie Florencja. Z perspektywy progu mieszkania Theo dotarcie tutaj rzeczywiście było zbyt proste niż powinno przy wyprawie do domu. Nie wymagało teleportacji, to powinno pannę Contarini zaniepokoić. Bo do domu rodzinnego bez etapu magicznego pyk! nie mogła trafić.
Z drugiej strony, czy ktoś wyobrażał sobie teleportującą się Berry teraz, w takim stanie?
Tak czy inaczej, stało się. Berenice Contarini o czwartej nad ranem stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, z którym może i zdążyła się już widywać częściej, niż przyzwoitość by nakazywała, tym niemniej... Prawo do podobnych, niezapowiedzianych odwiedzin było mocno dyskusyjne. Chociaż skoro Theo nie kazał jej iść w diabły, to może miała tych uprawnień więcej niż sądziła?
- Ja chyba... - Rozmowa. Rozmowa była w tym momencie wyzwaniem, ale Berry bardzo starała się, by wypaść dobrze. Lepiej, niż wypadła, dobijając się do drzwi mieszkania, u drzwi którego nie powinno jej teraz być. Bo co innego mogła zrobić? Nic, tylko naprawić złe pierwsze wrażenie. A naprawa była ważna, bo przecież jej zależało. Trochę. Trochę bardzo. Nawet zamroczony umysł pamiętał, że ten oto osobnik był ważny. Był na tyle ważny, że na policzki panny Contarini wpełzły wreszcie leniwie rumieńce podkreślające, że tak, dziewiętnastolatka zdaje sobie sprawę ze swej pomyłki i tak, ma pewien problem, jak się do niej ustosunkować.
- Chyba trochę pomyliłam drogę - przyznała wreszcie w najprostszych słowach, uśmiechając się przy tym niby to przepraszająco, ale z drugiej strony z bezgranicznym szczęściem. Bo Berry stworzeniem była teraz najszczęśliwszym na świecie, co zawdzięczała ostatnim kilku godzinom, procentom krążącym jej we krwi i wreszcie także spotkaniem z tym konkretnym mężczyzną. Tym, którego imię przewinęło się chyba nawet ze dwa razy podczas hucznie obchodzonego panieńskiego, gdy Felicia dość arogancko postanowiła się z Berenice założyć, że ta druga też niebawem pójdzie do ołtarza. Oczywiście, Contarini zaprotestowała z całą swą dumą i honorem. Nie pójdzie. Oczywiście, że nie pójdzie, nie ma nawet takiej możliwości.
Wróciła do rzeczywistości wraz z uświadomieniem sobie - czy raczej uświadomieniem jej przez Theo - która jest godzina. Czwarta. Czwarta nad ranem. To chyba dość późno. Albo wcześnie, zależy jak na to spojrzeć.
- Nie jestem pewna, powinnam chyba wracać do domu - stwierdziła więc z wahaniem, gdy jednak jej nieudolna próba odepchnięcia się od ściany i zachowania pionu dłużej niż przez chwilę zbiegła się z szerszym otwarciem drzwi przez Theo, Włoszka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze promienniej. 
Szpilki wylądowały ze stukiem na podłodze przedpokoju w tej samej chwili, w której Theo uprzedził o konieczności zachowania ciszy. No tak. Czwarta rano.
- Przepraszam - rzuciła więc konspiracyjnym szeptem i na paluszkach - no, mniej więcej - pomaszerowała we wskazanym jej kierunku, przytrzymując się wszystkiego, czego mogłaby się przytrzymać. Ściany. Wieszaka na ubrania. Ramienia Theodora. Na Merlina, ktoś powinien naprawić tę bujającą się podłogę, przecież po tym nie da się iść!
- Masz może wodę? - Gdy dotarła wreszcie do pokoju mężczyzny i z sapnięciem opadła na brzeg jego łóżka (nijak w tej chwili nie zdając sobie sprawy, że jest tu po raz pierwszy i nie powinna chyba czuć się aż tak jak u siebie) uniosła na znajomego pytające spojrzenie sarnich oczu. To wciąż nie był jeszcze etap kaca, tym niemniej Berry nie chciała przecież kłopotać gospodarza przyrządzaniem herbaty... Tym bardziej, że miał współlokatora! Nie miała pojęcia, że chodzi o jego ojca, ale to w sumie nie miało znaczenia. Ktokolwiek by to nie był, Contarini nie chciała go przecież obudzić szumem gotującej się w czajniku wody. Nie wypadało.
Gość
avatar

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyNie 20 Mar 2016, 16:17

Mówiła powoli, jakby w wypowiedzenie każdego słowa musiała włożyć całą masę wysiłku intelektualnego, co niewątpliwie Theo bawiło. Powstrzymując chichot zbierający się już w jego gardle pokiwał ze zrozumieniem głową słysząc pierwszą część jej wypowiedzi. Jak można pomylić Neapol z Florencją? Chyba, że w przeciągu ostatniego tygodnia który upłynął od ich ostatniego spotkania zdążyła się przeprowadzić. Z pewnością jednak by o tym wspomniała. Niezaprzeczalnie jednak cieszył się z jej obecności tutaj. I to niezaprzeczalnie było widać. Kiedy wspomniała o powrocie do domu szybko pokręcił głową, a chichot umarł w zarodku.
- Nie ma mowy. Zostaniesz do rana, potem odwiozę Cię do Florencji - i to nie była propozycja. To było stwierdzenie faktu. Uprzejmie podane, jednak nie zmieniało to faktu, że często był apodyktycznym tyranem. Miłym i uśmiechniętym, ale nadal. Kiedy w grę wchodziło coś na czym mu zależy... Apodyktyczność wzrastała wraz proporcjonalnie do jego chęci posiadania. A panienkę Contarini niewątpliwie chciał otoczyć swoją opieką. Myśl, że mogłoby jej się coś złego stać doprowadzała go do szaleństwa. Z każdym kolejnym spotkaniem wzrastało jego zauroczenie. Nawet teraz- kiedy o czwartej nad ranem pojawiła się w jego drzwiach zalana prawie w trupa. Nawet teraz, kiedy upuszcza głośno obuwie choć prosił o względną ciszę. Przynajmniej na korytarzu. Jego pokój był otoczony zaklęciami wyciszającymi, na wypadek gdyby chciał posłuchać muzyki, której ojciec nie tolerował nazywając ją "cholernym pieprzonym remontem". Od śmierci matki tak było niemalże ze wszystkim, a Theo nie chciał się z nim kłócić, bo gdyby zaczął starszy pan zaniechałby chodzenia do pracy, a ta trzymała go jeszcze w całości. Chociaż to, że nadal wykładał na uniwersytecie nie było zbyt optymistycznie przywitane przez studentów, bo stał się najgorszym wrzodem na ich tyłkach. Ups. No zdarza się.
Widząc jak Berry idzie w kierunku jego pokoju dość chwiejnym krokiem- delikatnie rzecz ujmując- od razu ruszył jej na pomoc zamykając przy okazji drzwi wejściowe. Szła oparta o jego ramię, a na jego twarzy pojawił się zdecydowanie za szeroki uśmiech. Kiedy opadła na jego łóżko uniósł nieco brew, aby żartobliwie rzucić:
- Jasne, czuj się jak u siebie - bo widział, że i tak się czuła, choć była tutaj po raz pierwszy. I zapewne gdyby wiedział, że tu się pojawi to sprzątnąłby całą masę książek napisanych cyrylicą które teraz pokrywały niemalże w całości powierzchnię jego biurka i z pewnością odkleiłby z szafy serię kolorowych karteczek motywacyjnych w stylu "Wykształcenie nie piwo- nie musi być pełne: TO NIE O TOBIE. UCZ SIĘ!" i zapewne też odkurzyłby tu kilka razy, aby mieć pewność iż jest tu sterylnie wręcz czysto. Ogółem jednak wcale brudno nie było. Dwie ściany wypełnione były od podłogi do sufitu półkami, a półki te uginały się od publikacji w najróżniejszych językach. Przy oknie stało biurko zagracone do granic możliwości, szafa i kwadratowe łóżko na brzegu którego obecnie siedziała Berenice. Niewielkie było to pomieszczenie, ale jemu kompletnie to nie przeszkadzało. Słysząc jej pytanie pokiwał twierdzącą głową i ruszył do kuchni. Na kuchennym blacie leżała jego różdżka, więc z drobną pomocą magii znalazł się w pokoju z dużym kubkiem czarnej kawy, butelką wody pod pachą i lekami na kaca w dłoni. Postawił to wszystko na stoliku nocnym i poszedł jeszcze po czystą szklaneczkę na wodę. Zanim zamknął drzwi.
- To pomieszczenie jest akurat całkiem dźwiękoszczelne, więc jak chcesz opowiedzieć mi o swoim wieczorze to chętnie posłucham - powiedział zajmując miejsce na krześle koło biurka uważnie obserwując ją w półmroku panującym w pomieszczeniu ciesząc oczy jej pięknem.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyNie 20 Mar 2016, 20:49

Potrzebowała chwili by zrozumieć, co Theodor do niej mówi i jak to mówi. Bo wiecie, wychodziło na to, że jej... zabraniał? Tak, chyba tak to należało zinterpretować. Zabraniał, zakazywał jej wybierać się w podróż do domu. Oczywiście, początkowo nie bardzo to rozumiała - wciąż miała przecież w głowie myśl, że wystarczy się tak o, obrócić na pięcie, zniknąć i pojawić na progu w domu. Dopiero potem przez alkoholowe opary przedarła się świadomość, że Theo tego nie wie. Że dla niego jedyny sposób podróży do Florencji to wsiąść w samochód czy pociąg i spędzić kilka godzin na przedzieraniu się włoskimi ulicami. No tak. Z tej perspektywy to w sumie logiczne, że jej zabraniał. Tak się robi, gdy ci na kimś zależy, nie pozwala mu się na podobne, nocne ekspedycje i...
Panno Contarini, wyobraźnia działa ci nad wyraz sprawnie pomimo widocznego upojenia. Jakie - zależy? Od kiedy zależy? Nie zastanawiała się nad tym, Ot, taki przebłysk wymuszony przez propozycję - zarządzenie - Theo. Miała zostać do rana. To w sumie już niezbyt długo, chyba. A jak niezbyt długo, to chyba nawet nie będzie to takie nieprzyzwoite, no bo w sumie... Była potrzebującą, o. Potrzebującą. A Theo udzielał jej pomocy. Dokładnie, tak było. Nie zastanawiała się więc więcej, nie drążyła, nie próbowała się mądrzyć. Poza tym, umówmy się, nie była w stanie. Myśli przelatywały przez jej główkę jak wiosenny wietrzyk, wpadając z jednej a wypadając z drugiej strony.
- No... Dobrze. Dziękuję - zgodziła się więc grzecznie, po chwili znów uśmiechając się rozkosznie, od ucha do ucha, i podejmując jedyną wyprawę, na jaką najwyraźniej Andriacchi zamierzał jej pozwolić. Do pokoju. Cały czas prosto, bez większych wiraży po drodze. Mniej więcej.
W każdym razie, dotarła do celu... Wróć, dotarli, bo bez pomocy gospodarza jednak się nie obyło. To znaczy, sama pewnie też by sobie poradziła, ale na czworakach raczej niż godnie, na dwóch stópkach. Dzięki Theo udało się jednak chwiejnie bo chwiejnie, ale jednak w pionie przemieścić do pokoju i dopiero tam oddać inicjatywę grawitacji, która szybko ściągnęła pannę Berenice na brzeg łóżka. Do siadu, żeby nie było. Miała swoją godność w końcu, żadnego wylegiwania się na nieswoim łóżku. Żadnego.
- Czuję się - wypaliła natomiast zupełnie bez zastanowienia, nawet nie zdając sobie sprawy, jak mogło to zabrzmieć. Kołysząc stópkami w powietrzu rozejrzała się z nieskrywaną ciekawością po pokoju, poświęciła chwilę na przyglądanie się ze zmarszczonym noskiem rosyjskim szlaczkom - wiedziała, że to rosyjskie, co nie zmieniało faktu, że nie rozumiała nic a nic - parsknęła cicho śmiechem na jedną z widocznych karteczek motywacyjnych by wreszcie, po powrocie Theo do sypialni, z wdzięcznością przyjąć od niego szklankę z wodą. Kawa pachniała ładnie, leki wyglądały jak coś, bez czego potem się nie obędzie, na razie jednak stan Contarini kwalifikował się jako upojnie stabilny, kac dopiero w drodze.
- A, to... To... Trochę chyba przesadziłyśmy. Troszkę. - Niespiesznie sącząc przyjemnie chłodną wodę dziewczę mówiło właściwie wszystko, co jej ślina na język przyniosła. Z rozkosznym uśmiechem przystąpiła do relacji, której Theo teoretycznie chciał słuchać (w normalnych okolicznościach Berry popukałaby się w głowę i zrozumiałaby, że to tylko kurtuazyjna propozycja, a nie faktyczna chęć), nie biorąc nawet pod uwagę, że ta wspomniana dźwiękoszczelność pokoju to jednak coś dziwnego. Nie, teraz ten szczegół zupełnie jej umknął, przemknął gdzieś obok, nie kłopocząc nastoletniej uwagi.
- To z okazji... z okazji tego... Wieczoru panieńskiego, o! - Znajdywanie odpowiednich słów było trudne. Podobnie jak nieuśmiechanie się. Jak miałaby się nie uśmiechać, skoro było jej tak beztrosko i radośnie? - Felicia wychodzi za mąż niedługo, musiałyśmy pożegnać jej wolność. - Nie miało znaczenia, że Theo nie wie, kto to Felicia, że w ogóle jej nie zna. Bo szczerze, to naprawdę było ważne? Nie było. Ani trochę. - Ja jej w ogóle próbowałam to wybić z głowy, no bo przecież po co się tak spieszyć... - Bliżej niesprecyzowane, ekspresyjne machnięcie ręką podkreśliło przekonanie Berenice, że rzeczywiście nie ma po co, że zwłoka nie byłaby niczym złym, nikt w końcu na nią nie umarł. - ...ale chyba nie wyszło. Znaczy, ona jest... Uparta. Taka jest, uparta jak osioł.
Gość
avatar

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyPon 21 Mar 2016, 00:14

Mówiła powoli, a z każdym jej słowem jego uśmiech się poszerzał. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak wolno mówi. Pewnie umysł dawał jej gotową papkę, tylko aparat mowy wymagał większego zaangażowania w wypowiadanie słów. Wyglądało to nieco komicznie, ale nie zamierzał się śmiać. Śmianie się byłoby niegrzeczne i zapewne utkwiłoby jej to w pamięci i wypomniałaby mu to jutro, a może nawet i teraz. Dlatego wolał przygryźć policzek od środka i dojść do wniosku, że jest urocza. Naprawdę urocza.
- Nie jesteś zwolenniczką małżeństw? - zapytał przechylając nieco głowę. Osobiście sam był ogromnym fanem inicjatywy wzięcia ślubu i życia razem aż do śmierci. Jego rodzice tak zrobili. Cóż... może nie biologiczni, ale ci ludzie go wychowali i byli jedynymi rodzicami jakich miał. Otoczyli miłością, dali mu wykształcenie i wpoili odpowiednie wartości. Chciałby być kiedyś tacy jak oni. Może niekoniecznie chciałby być zrzędliwym staruszkiem kiedy, nie daj Merlinie, jego ukochana odejdzie przed nim, ale nie miał najmniejszych wątpliwości wobec tego, że jego rodzice byli ze sobą szczęśliwi. Przeżyli wspaniałych kilkadziesiąt lat razem. On też tego chciał. I o dziwo jedyna dziewczyna która mogłaby mu to dać, od której chciałby to wziąć siedzi teraz na brzegu jego łóżka mówiąc, że próbowała namówić niejaką Felicię żeby nie czyniła kroków prawnych w celu zalegalizowania swojego związku. Niezaprzeczalnie jednak cała ta absurdalna sytuacja go bawiła. To było po prostu śmieszne. On w samych spodniach od piżamy z rozpiętym szlafrokiem, ona w sukience w której musiała być królową tego wieczoru, siedzą sobie i rozmawiają o sprawach zbyt poważnych o czwartej nad ranem. Więc lepiej nie rozmawiać poważnie.
- Zawsze jesteś taka uśmiechnięta kiedy za dużo wypijesz? - zapytał, a patrząc na niego widać było, że chce usłyszeć odpowiedź jakby naprawdę miała jakieś duże znaczenie. Cóż, dla niego miała. Każdą informację odnośnie młodziutkiej Berenice zapisywał sobie w pamięci na przyszłość i niezaprzeczalnie chciał wiedzieć o niej więcej, jak nie wszystko. Fascynowała go, naprawdę. Miała całą jego uwagę, czego nie można powiedzieć o poprzednich kobietach które pojawiły się w jego życiu. Ich obecność można jednak skrócić do stwierdzenia: "role epizodyczne", bo tym właśnie dla niego były.
- Radziłbym wypić kawę. I pić dużo wody, żebyś nie czuła się źle kiedy się obudzisz - to też nie sugestia. I nie rada. To polecenie. Jednak odpowiednio zapakowane. Apodyktyczny dupek wciąż jest na posterunku, bo jakżeby inaczej. Zaplanował już cały wieczór, a raczej ostatnie chwile przed porankiem. Plan był prosty. Zmusi ją do wypicia kawy i butelki wody, da jej swoją czystą piżamę i położy w swoim łóżku, żeby nie wpadła na szalony plan ucieczki do Florencji właśnie teraz. Sam prześpi się na dywanie nie chcąc w żaden sposób narazić jej niewinności, a kiedy tylko wstanie zaaplikuje jej leki na ból głowy, pozwoli wziąć prysznic i odwiezie samochodem ojca pod samiutki dom, choć prawdę mówiąc wizja prowadzenia jakiegokolwiek mugolskiego pojazdu średnio mu się uśmiechała. Oczywiście miał prawo jazdy, jak na wychowanego u mugoli i z mugolami przystało, ale nie lubił tego robić. O wiele lepsza była teleportacja. Jednak nie mógł się teleportować z mugolką. Niestety.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyWto 22 Mar 2016, 18:25

Ślub. Ślub to był temat, do którego Berenice nie podchodziła dotąd na poważnie i w ogóle nie uwzględniała w swoich planach. Miała lat dziewiętnaście i wciąż jeszcze pełne prawo, by niechęć do podobnego formalizowania związków uważać za zupełnie naturalną i niewymagającą dodatkowych wyjaśnień. Gdy więc dzieliła się z Theo swymi dzisiejszymi planami, z których w efekcie nic nie wyszło, przez myśl jej nie przeszło, że może to poskutkować jakimś dodatkowym pytaniem. Oczywiście, teraz w ogóle bardzo niewielu rzeczy była w stanie się domyślić, tym niemniej... Naprawdę? Naprawdę to było takie ważne, czy jest zwolenniczką czy nie jest? To na to pytanie nie było tylko jednej słusznej odpowiedzi?
- Nie jestem - odpowiedziała więc najpierw, bez większego zastanowienia. Zastanowienie przyszło dopiero w kolejnej chwili, a wraz z nim - wątpliwości. Te ostatnie zaś wymalowały się jasnymi kolorami na twarzyczce Berry, podkreślając tym samym wahanie obecne w jej kolejnych słowach. - Znaczy, nie jestem pewna. 
Zmarszczyła nosek w komicznym wyrazie zastanawiania się nad tematem zbyt trudnym na tę chwilę. Chociaż... Nie, jednak zbyt trudny. I zbyt ryzykowny, bo w końcu wiele rzeczy mówiła teraz zanim zdążyła je przemyśleć. Paplała co jej akurat przyszło do głowy, niekoniecznie zastanawiając się nad tym, jak może to brzmieć czy jakie może mieć konsekwencje. Tak jak teraz, na przykład. Teraz, gdy uniosła zamglone spojrzenie sarnich oczu wprost na Theo, gdy uśmiechnęła się od ucha do ucha i jak gdyby nigdy nic wypaliła:
- Gdybyś ty chciał się ze mną ożenić to bym nie odmówiła. - Na Merlina, Contarini! To był ten moment, kiedy wypadało ugryźć się w język. Nie zdawała sobie teraz z tego sprawy, ale tak było. Takich rzeczy się nie mówiło, nie w ten sposób! Ale hej, przecież sama Berry i tak nie będzie tego pamiętać - podobnie jak tego, w jaki sposób w ogóle znalazła się w mieszkaniu Theo czy do kiedy się bawiła. Film wspomnień zachowa ostrość najwyżej do połowy szalonego wieczoru panieńskiego.
Tak czy inaczej, w tej chwili dla Berenice nie było żadnym, absolutnie żadnym problemem przeskoczenie do kolejnego tematu. Bo przecież nie powiedziała nic takiego, nad czym się tu dłużej rozwodzić? Gdy więc Theo poruszył znacznie już łatwiejszy wątek, Włoszka roześmiała się i przekrzywiła lekko głowę, mniej więcej tak, jak zwykły to robić małe, słodziutkie zwierzaczki.
- Chyba tak. Ale tegooo... - Zachichotała beztrosko. - Tego też nie jestem pewna.
I generalnie było jej tak radośnie, że choć słowo radziłbym w wykonaniu Theodora wcale nie brzmiało jak udzielanie rad, to Contarini chyba nieszczególnie zwróciła na to uwagę. A że posłuchała, choć na kawę tak naprawdę wcale nie miała ochoty? Cóż, Andriacchi tak działał. Tak na nią działał. Podporządkowywała mu się podświadomie, jednocześnie bezgranicznie ufając, że nie zrobi jej krzywdy. Proste. I być może naiwne, jakby się dobrze zastanowić.
W każdym razie, rzeczywiście sięgnęła po ten kubek z kawą, chwilowo interesując się bardziej nim niż opróżnioną szklanką po wodzie. Faktycznie zanurzyła wargi w gorącym naparze i upiła zbyt szybki, zbyt duży łyk. W reakcji syknęła tylko cicho, cofnęła się i przyjrzała kawie nieufnie.
- Gorące - jęknęła cichutko, świdrując napój wzrokiem. Jakby mogła w ten sposób mordować, płynna kofeina już nigdy więcej nie ujrzałaby światła dziennego.
Gość
avatar

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptySro 23 Mar 2016, 12:52

Nie jestem
Uniósł nieco wyżej jedną z krzaczastych brwi uważnie obserwując jej twarz chcąc wyłapać na niej oznaki kłamstwa. Na swoje własne nieszczęście takowych nie znalazł. Naprawdę? Jedyna młoda dama której nie mógł wyrzucić z głowy i prawdę mówiąc nie chciał z tej głowy wyrzucać, jest przeciwniczką wspaniałej instytucji małżeństwa? Kilkakrotnie zamrugał powiekami, przechylił lekko głowę, a na usta przywołał uśmiech pełen rozbawienia kiedy jej czoło przyozdobiło kilka zmarszczek świadczących o tym, iż włoska piękność się nad czymś intensywnie zastanawia.
Znaczy, nie jestem pewna.
Przygryzł mocno wnętrze policzka żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego przechylił się do przodu opierając łokcie o kolana. Przyglądał się jej z jeszcze większym zainteresowaniem niż dotychczas, o ile to możliwe. Myślała, myślała, aż w końcu podała odpowiedź która sprawiła, że uśmiechnął się szeroko, pokazując w pełni swoje uzębienie cicho się przy tym śmiejąc. Tak, ta odpowiedź zdecydowanie mu pasowała.
- Trzymam za słowo, Berry - powiedział z szerokim uśmiechem, podczas gdy na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce w miejscach, których nie zasłaniał delikatny zarost. Flirtowanie jednak nie było jego najmocniejszą stroną i to zapewne wyjaśniało dlaczego w wieku dwudziestu pięciu lat nie miał narzeczonej ani żony. Jego ojciec dość brutalnie przypominał mu każdego dnia przy śniadaniu, że gdy był w jego wieku już miał za sobą trzy szczęśliwe lata w zalegalizowanym związku. Dwadzieścia pięć lat to nie tak dużo, prawda? Przynajmniej tak powtarzał sobie każdego dnia przy śniadaniu zaraz po tym jak wysłuchał całej litanii żali i niegodziwości Andriacchi'ego Seniora.
- Więc jesteś na etapie gdzie nic nie jest pewne? - zażartował obserwując ją spod przymrużonych powiek. Sam nigdy nie był fanem pochłaniania alkoholu w zbyt dużych ilościach, jednak nie nawracał nikogo na swoją filozofię. Osobiście jednak uwielbiał wino i mógł pochłaniać je w absolutnie każdych ilościach, co często prędzej niż później doprowadzało do stanu upojenia alkoholowego. Jednak on raczej nie pijał na wesoło. On wolał wtedy melancholijnie usiąść z boku i podywagować nad sensem ludzkiej egzystencji i czy takowy w ogóle istnieje w tym wszechświecie.
- Nie dałbym Ci zimnej kawy, piękna - stwierdził radośnie zanim podniósł się do swojej szafy. Wyciągnął z niej czystą szarą bawełnianą koszulkę i spodenki które miały mu służyć do gry w koszykówkę, ale na dobrą sprawę nie znalazł w swoim napiętym grafiku czasu na tą mało porywającą dziedzinę sportu. Znalazł jeszcze czysty ręcznik i położył je obok dziewczyny.
- Naprawdę czuj się jak u siebie. Ja prześpię się na materacu. Łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Jak wstaniesz odwiozę Cię do Florencji. Chyba, że będziesz chciała zostać na dłużej. Mnie to naprawdę nie przeszkadza - znów się uśmiechnął kucając obok niej, by ich twarze znalazły się mniej więcej na tej samej wysokości. Odgarnął jej niesforny kosmyk włosów za ucho trochę za długo dotykając jej twarzy i dodał jeszcze:
- Wystarczy, że podmuchasz na kawę i przestanie być aż tak gorąca.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptySro 23 Mar 2016, 13:41

Wiele rzeczy jej teraz umykało. Na przykład reakcja Theo na jej słowa dotyczące zaobrączkowania się. Niby widziała początkowe zaskoczenie, późniejsze rozbawienie i wreszcie coś w rodzaju satysfakcji na koniec, ale spostrzeżenia te zagubiły się gdzieś w pół drogi, do dziewczęcej świadomości już nie docierając. Niby więc widziała, odpowiedziała nawet uśmiechem na uśmiech, ale nie niosło to za sobą nic wiążącego. Ot, radośnie jej było, to radością tą promieniowała. Bez związku ze swoimi słowami. Bez związku z obietnicą - groźbą? - Theo, że jej nieopatrzne oświadczenie kiedyś może jej wypomnieć. Nie rozumiała tego. Sens sytuacji zupełnie do niej nie docierał.
Coś jednak dotarło. Gdy już ze szczerym rozbawieniem przyznała, że rzeczywiście, jest mniej więcej - raczej więcej niż mniej - w takim stanie, w którym pewność to bardzo trudne, obcojęzyczne więc słowo, gdy już przyozdobiła to kolejnym uśmiechem z arsenału, gdy wreszcie prześledziła poczynania Włocha, przez moment przyglądając się podarowanemu jej zestawowi na dzisiejszy wieczór - wtedy coś jednak przedarło się przez alkoholowe zapory i chyba nawet otarło się o faktyczną świadomość. Nie, żeby to od razu poskutkowało nagłym otrzeźwieniem i widocznym gołym okiem rozsądkiem - oczywiście, że nie - gdy jednak Theo przykucnął przed nią, podejmując się zmagań z jednym szczególnie upartym kosmykiem jej włosów, wtedy Berry przestała się śmiać na chwilę, odrobinę spoważniała i przyjrzała się mężczyźnie nieco przytomniej. Nieco. Ale chyba i tak wystarczająco.
- Nie mogę zostać dłużej - stwierdziła najpierw zdecydowanie, co nie rokowało najlepiej, ale już kolejne słowa pierwsze wrażenie łagodziły. Bardzo łagodziły. Biorąc pod uwagę absolutnie szczere wahanie i wyraźną niepewność, jaka pojawiła się w tej chwili w tęczówkach Berry, trudno było na pierwsze oświadczenie machnąć ręką. Nie mogła zostać... W porządku, pewnie faktycznie nie mogła. Każde z nich miało przecież swoje życie, nastoletnia Contarini również. Nie mogę nie znaczyło jednak przecież tego samego co nie chcę. A Berenice użyła tego pierwszego zwrotu, nie drugiego - i wybrała tak chyba całkiem świadomie. - I nie mogę - nie chcę - zabrać ci łóżka. To nie byłoby w porządku. - Bardzo ładnie. Bardzo rozsądnie. W końcu była gościem, nie powinna zmuszać gospodarza do odczuwania dyskomfortu w jego własnym mieszkaniu, prawda? Prawda. Nie mogła. - Może więc, może...
Pogubiła słowa. Pogubiła je nie tylko wskutek ogólnego przytępienia zdolności społecznych, ale także - czy raczej, w tym momencie, przede wszystkim - w przypływie nagłego zawstydzenia. Próbowała je - to zawstydzenie - ukryć za kubkiem z kawą. Obejmując naczynie obiema dłońmi dmuchnęła w gorący napar raz, drugi, przez chwilę umykając spojrzeniem. Gdy wreszcie znów skrzyżowała wzrok z Theo, na jej policzkach widniały już częściowo zasłaniane przez kubek rumieńce, a wargi uniosły się w delikatnym, niemal dziecięcym uśmiechu. To nie był flirt, przynajmniej nie tego rodzaju, w który Berry zwykła się bawić. To było... Na Merlina, cholera wie, co to było. Może błąd. A może nie. Berenice - niespodzianka! - nie była pewna.
Gość
avatar

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyCzw 24 Mar 2016, 00:47

Kiedy niepewnie przyznała mu rację, że w tej chwili wszystko nie do końca jest pewne, wybuchnął długo wstrzymywanym śmiechem. Nie śmiał się z niej, śmiał się z jej nieracjonalnego zachowania o które nie posądziłby ją po tych kilku randkach na które mieli przyjemność się udać w przeciągu ostatniego miesiąca. Jasne, wiedział, że jest młoda, mimo wszystko trochę sporo młodsza, bo miał aż sześć lat kiedy się urodziła, ale nie wiedział jak działa na nią alkohol i nawet nie wiedział, że ta dama go pija. Jej nieracjonalność stała w sprzeczności z trzeźwą wersją Berry tak bardzo, że nie mógł się nie zaśmiać. Oczywiście panienka Contarini na trzeźwo także była niezwykle urocza i niezwykle uśmiechnięta, ale to by było na tyle z podobieństw. Na trzeźwo dość często się z nim spierała o wszystko, najczęściej o to kto pokryje rachunek w restauracji. Dla niego było oczywistym, że zapłaci z prostej przyczyny pomijającej już uwarunkowania płciowe i kulturowe: zarabiał i to całkiem przyzwoicie. Dlaczego więc nie miałby wydać premii z pracy na kino, restaurację czy inną atrakcję? Ona najwidoczniej zawsze miała odmienne zdanie. Był ciekaw czy teraz też spierałaby się z nim o taką błahostkę, czy po prostu wynagrodziłaby mu to szerokim uśmiechem.
Kiedy przestała się tak śmiać informując go, że nie może zostać jego twarz wyrażała ni mniej ni więcej tylko rozbawienie. Zostanie, chociażby miała zostać przywiązana skarpetkami do łóżka. Nie ma możliwości, że w stanie nietrzeźwości opuści to mieszkanie.
- Możesz. I zostajesz, Berry - stwierdził spokojnie kładąc swoje dłonie na jej nagich przedramionach, które to od razu zaczął delikatnie masować. Uśmiechnął się lekko, widząc jej wahanie. Kiedy słowa jej uciekły, kolor policzków się zmienił, a ona sama próbowała się schować za kubkiem kawy trybiki w głowie Theodora zaczęły pracować na najwyższych obrotach.
- Możemy podzielić się tym łóżkiem. Tyle, że naprawdę nie chcę żebyś rano źle o mnie pomyślała - przyznał cicho znów chowając jej kosmyk za ucho i uśmiechając się wręcz czule. Czuł, że jest mu gorąco w twarz i to też było widać w postaci czerwonych wypieków. Jednak taka była prawda. Bał się, że kiedy obudzi się obok niego, a pamięć spłata jej figla, uzna, że wykorzystał podstępnie tą niewątpliwą okazję by być niegodziwym mężczyzną. I choć przeraźliwie bardzo chciał być niegodziwcem, to jednak nie mógł. Przespanie się z pijaną Berenice to coś czego nie zrobiłby ani jej, ani sobie. Wyrzuty sumienia doprowadziłyby go do szaleństwa, o szansie utraty znajomości na której cholernie mu zależało już nie wspominając. Ta szansa byłyby wysoka. A on nie chciał tego ryzyka. W życiu prywatnym nie był fanem ryzykownych sytuacji, choć w pracy te niezwykle go ekscytowały. Jednak potrafił grubą kreską oddzielić swoje życie w ministerstwie od tego na powierzchni ziemi.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? EmptyPon 28 Mar 2016, 18:05

Śmiech zawsze był zaraźliwy, przy czym zaraźliwość ta rosła proporcjonalnie do stanu upojenia. Może nie u każdego tak to działało, może nie każdy reagował równie radośnie, Berenice jednak przypadłość ta dręczyła od zawsze - im więcej alkoholu we krwi, tym świat był piękniejszy. Bawiło ją znacznie więcej rzeczy a podchwycenie czyjejś radości stawało się czymś dziecinnie prostym i zupełnie naturalnym. Gdy więc Theo parsknął śmiechem, uśmiech Contarini najpierw poszerzył się jeszcze - jeśli to w ogóle było możliwe - by później przeistoczyć się w ciche parskniecie i nieskrępowany duet z Andriacchim. No bo to jednak było zabawne, prawda? Wprawdzie nie umiałaby do końca sprecyzować, co miało być takim świetnym żartem, ale to nie miało znaczenia. Cała sytuacja była, ot co.
W efekcie ten chwilowy atak minął dopiero wtedy, gdy na jego miejsce wkradła się odrobina znacznie bardziej trzeźwego zawstydzenia i niepewności. Jakkolwiek zaskakujące mogło to być w kontekście Berry, która do szczególnie cnotliwych raczej nigdy nie należała to... No właśnie. To nienależenie było w dużej mierze zwykłą grą pozorów. Contarini rzeczywiście umiała się dość otwarcie bawić, tu komuś dać buziaka, tam położyć komuś rączki poniżej granicy przyzwoitości, tym niemniej to nigdy nie szło dalej. Większe zaangażowanie Berenice z godnym podziwu uporem trzymała w zapasie, dla kogoś, kto rzeczywiście miałby na to zasługiwać. Nigdy więc z nikim nie spała - w obu tego słowa znaczeniach - nigdy też nie szalała bardziej, niż zakładały to jej plany. Nie pozwalała sobie na nic, czego miałaby żałować, bo... Bo nie. Bo bała się ewentualnych wyrzutów sumienia, własnego żalu, goryczy i wstydu. Pozornie skrajnie wyzwolona, walcząca o każdy rachunek, który za siebie chciała płacić sama, tak naprawdę była beznadziejną sierotką i romantyczką, która z cechami tymi nieszczególnie umiała sobie radzić.
Do dzisiaj. Bo dzisiaj ta pozostawiona w domyśle propozycja współdzielenia jednego materaca przyszła łatwo i względnie bezboleśnie. Oczywiście, po jej złożeniu Conatrini nadal nie była pewna, jak ma się do swych słów ustosunkować, tym niemniej słowo się rzekło i... Nie żałowała. Naprawdę. Nie żałowała, bo nie miała powodu. 
Szczególnie, że Theo ostatecznie się zgodził. Nie od razu zorientowała się, co dokładnie może to znaczyć, gdy jednak coś już do niej dotarło - przynajmniej na ten jeden wieczór - na drobnej twarzyczce ponownie pojawił się uśmiech. Początkowo nieśmiały, potem nieco szerszy, ostatecznie - pełen uporu i determinacji.
- Nie pomyślę - stwierdziła stanowczo i nad tą akurat odpowiedzią nie musiała się w ogóle zastanawiać. Jej elokwencja i zdolności poznawcze może i były w tym momencie upośledzone, ale nie zmieniało to faktu, że tak pewna jak teraz Berry nie była już dawno. - Nie mogłabym pomyśleć o tobie źle, Theo - stwierdziła więc do bólu szczerze, po raz pierwszy tego dnia wykorzystując też wreszcie imię mężczyzny. Jego zdrobnienie, która po każdym dotychczasowym spotkaniu smakowało jej coraz bardziej, coraz słodziej.
Siorbnęła jeszcze ze dwa łyki kawy, uparcie próbując się czymś zająć w tej chwilowo niekomfortowej sytuacji, by wreszcie chrząknąć cicho i przygryźć lekko wargę.
- To może ja... pójdę... - Wysławianie się było trudne. Naprawdę. I wcześniej, i teraz, gdy Theo znalazł się trochę bliżej, w trochę innym układzie. - Przebiorę się może - wydusiła wreszcie, choć, szczerze mówiąc, wcale nie miała ochoty się nigdzie ruszać.
Sponsored content

przepraszam, którędy do Florencji? Empty
PisanieTemat: Re: przepraszam, którędy do Florencji?   przepraszam, którędy do Florencji? Empty

 

przepraszam, którędy do Florencji?

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» przepraszam.
» Dom Nocy [Watykan]
» "Przepraszam, nie chciałam polać pana kawą!"
» Wielka Sala [Kurs Magicznej Samoobrony]

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Myślodsiewnie
-