Temat: kiedy kota nie ma... Sro 27 Sty 2016, 19:02
Opis wspomnienia
… właściwie to są, nawet dwa, ale nie w tym rzecz. William najwyraźniej zgubił zegarek, a Alex nabawił się dziur w pamięci od wciągania oparów znad kotła. Pan Asen za to nadrobił za całą trójkę i przybył obrzydliwie punktualnie.
Osoby: Nikolai Asen, Alex Hall
Czas: sierpień 1977
Miejsce: londyńskie mieszkanie Halla i Lewisa
Dzień był prześliczny. Tak przecudny w swojej typowej brytyjskiej szarudze, że nic tylko schować się do domowego loszku i nie wyściubiać nosa za drzwi. Ba, nawet nie patrzeć w stronę okien poznaczonych kropelkami deszczu, który choć drobny jak kasza, wdzierał się wszędzie tam, gdzie nie powinien. Pozornie ożywcza mgiełka po kwadransie bez kaptura przemaczała włosy, bulgotała w zakamarkach twarzy i tworzyła małe jeziorko za kołnierzem. Pochylony nad trzema bulgoczącymi kociołkami Hall nawet nie miał zamiaru zaszczycać uwagą pogody, w której przecież nie było nic nadzwyczajnego – mieszkał w Anglii całe życie, niby wiedział, że w innych częściach świata bywa inaczej, ale zwyczajnie nie posiadał wolnego czasu na rozmyślenia o tematach tak nieistotnych. Obdarzony talentem do posiadania tysiąca myśli na minutę, osiemdziesięciu pomysłów na sześćdziesiąt sekund i niespożytą energią bulgoczącą tuż pod skórą, miał moralny obowiązek nie tracić jej na pierdoły. Dźwięk bosych stóp stawianych na płytkach (flop, flop) ginął w cichym trzasku ognia utrzymującym temperaturę ważonych eliksirów – dwóch potrzebnych typowo w aurorskiej pracy, których zapas akurat się Alexowi kończył i jednemu stanowiącemu czystą fanaberię. Migdały i wytrawiona skóra, którymi pachniała jego amortencja, dobrze maskowały specyficzny kwaśny odór eliksiru leczącego rany oraz postarzającego. William też potem nie marudził, że znowu zaczadził im całe mieszkanie, więc nawet jeśli młody auror w jakiś sposób marnotrawił składniki, wylewając potem eliksir i nie używając go na nikim, wciąż wychodził z całej sytuacji obronną ręką. Mógł zapłacić te kilka sykli więcej w sklepie z ziołami, jeśli oznaczało to brak charakterystycznego skrzywienia na twarzy przyjaciela, od którego Hallowi robiło się dziwnie zimno. Gwiżdżąc cicho bliżej niesprecyzowaną melodię, która prawdopodobnie stanowiła fuzję kilku piosenek powstałą na skutek niefrasobliwości w dziedzinie uszanowania ich małych autonomii, blondyn przetarł skroń wierzchem dłoni, gdy zaczęła się po niej toczyć kropla potu. Choć swój domowy gabinet przystosował z myślą o warzeniu eliksirów (płytki na podłodze, duże okno, wychłodzenie ścian), wciąż bywało w nim gorąco jak we wnętrzu wulkanu. Trzy paleniska, reakcje zachodzące między składnikami, uwalniana energia... Wszystkie te rzeczy, które laika zdegustowanego wymaganą w tej sztuce precyzją, właściwie nie obchodziły. Rozcierając w dłoniach korzenie stokrotek i liście grimerowca, Alex zmrużył nieco oczy, usilnie ignorując puszystą, rudą kotkę, która wpadła do pomieszczenia przez uchylone drzwi, a teraz zawodziła tuż pod jego nogami. - Podpalisz sobie kiedyś ten cholerny ogon, mała jędzo – zawyrokował, udając sam przed sobą, że nie patrzy w dół ani odrobinę, by sprawdzić, czy zwierzę faktycznie nie siedzi zbyt blisko ognia. Jeszcze tego brakowało, żeby Alfa stanęła w płomieniach, dając naoczny dowód na to, że była kotem prosto z głębokich czeluści piekieł. Przygotowane składniki wylądowały w odpowiednim kotle, a Hall wtarł resztki soku z dłoni w nogawki poprzecieranych, roboczych spodni. Nieopatrznie musnął też szczękę, drapiąc swędzące miejsce i zostawił na niej przepiękny, ciemny zaciek po grimerowcu. - No co, co się stało? Z nieba lecą kurczaki zamiast deszczu? Misce wyrosły nogi i teraz to ona chce cię zjeść? – zwrócił się wreszcie bezpośrednio do kotki, która nie ustawała w zawodząco-jęczących melodiach, kręcąc ósemki między nogami pana. Jedną rzecz na pewno przejęła po nim – oślą upartość. Zerkając ku kociołkom i upewniając się, że może je na chwilę zostawić, Hall wreszcie ruszył z miejsca, odprowadzony przez kotkę aż pod drzwi wejściowe. Gabinetu nie zamknął z przyzwyczajenia, pewien że zaraz tam wróci - zapach migdałów coraz chętniej roznosił się w powietrzu, osiadał na skórze i pieścił nos. Dopiero teraz usłyszał pukanie. Niezbyt natarczywe, ale jakby zniecierpliwione i pewnie dlatego otworzył bez wcześniejszego zerkania, kto stał na wycieraczce głoszącej dumnie WELCOME z imitacją odcisku kociej łapki pod spodem. Porzućcie wszelką nadzieję wredni śmierciożercy, albowiem stoicie na progu jaskini zajmowanej przez dwóch groźnych aurorów. W pierwszej chwili brwi Halla zbiegły się nieco, wywołując drobną zmarszczkę, ale wystarczyło mrugnąć, by wyraz jego twarzy się zmienił – rozluźnił się, a usta rozciągnęły się w swobodnym uśmiechu. Bo właściwie dlaczego miałby się nie cieszyć na widok Nikolaia, dobrego kompana do picia i okazjonalnych spotkań? Nie wspominając o fakcie, że William go lubił, a to samo w sobie dodawało na hallowej skali wartości jakieś pięćdziesiąt punktów respektu i sympatii. - Trzeba było walnąć w dzwonek – stwierdził w ramach powitania, odsuwając się na bok i otwierając szerzej drzwi.
Nikolai Asen
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Sro 27 Sty 2016, 19:59
Świat Nikolaia składał się z tak wielu wymagających uwagi elementów, że na rozważanie perturbacji pogodowych zwyczajnie brakowało Bułgarowi czasu. Może i rzucił kiedyś spostrzeżeniem, że jego ojczyzna jest zdecydowanie bardziej przystępna w kwestii aury, może któregoś z minionych dni zatęsknił za upalnym popołudniem spędzonym w otoczeniu murów twierdzy Carewec, może wspomniał o prażącym słońcu mongolskich stepów, które przyszło mu kiedyś zobaczyć na własne oczy - może. Jeśli jednak rzeczywiście tak się kiedyś zdarzyło, był to przypadek jednorazowy, nic nieznaczący, niewart poświęcania mu większej uwagi. To zresztą radziłaby instrukcja obsługi Asena, gdyby ktoś takową spisał: Nie oczekuj, że obiekt będzie zajmował się pierdołami. Jeśli chcesz, by ktoś razem z tobą pomarudził na długość kolejek w sklepach na Pokątnej czy niesprzyjającą aurę, proponujemy model o nazwie komercyjnej "Marta Shervashidze", dostępny teraz w promocji razem z modelem "Mikhail". Tak czy inaczej, Nikolai nie marudził ani obserwując pluchę zza okna własnego mieszkania, ani też - jak teraz - stawiając jej czoła na londyńskich ulicach. Przeszło mu wprawdzie przez myśl, że może rozsądniej byłoby po prostu teleportować się pod drzwi mieszkania Williama - wtedy nie wyglądałby przynajmniej jak przemoczona, niewyciśnięta zbyt dobrze szmata - skoro jednak pierwszą decyzją było pokonanie tych kilku przecznic piechotą, to Asen nie mógł sobie pozwolić na grymaszenie. Był w końcu mężczyzną, tak czy nie? Skoro z całą stanowczością podjął się przedzierania przez królującą teraz na chodnikach wilgoć to ujmą na honorze byłoby wycofywanie się z tego po ledwie kilku krokach uczynionych poza kamienicą. Nie, dezercja nie wchodziła w grę. Od przeziębienia zresztą podobno się nie umiera, a co innego mogło Nikolaiowi grozić? Nie przypominał sobie, by był z cukru, z pewnością więc się nie rozpuści. Słowo się rzekło, Bułgar raźnym krokiem maszerował więc teraz po londyńskich zaułkach. Deszczowe krople wdzierały się wszędzie, także w te miejsca, o których posiadanie mężczyzna nigdy by się nie podejrzewał, mimo tego na wargach Asena wciąż tańczył leniwy uśmiech, dokładnie ten sam, którym powitał jednego z gospodarzy gdy udało mu się dopłynąć wreszcie do punktu docelowego. - Gdy robiłem to ostatnim razem przez kolejne pół godziny zmuszony byłem słuchać zapętlonej czołówki Trzech wiedźm i kota i zdaje się, że pozostał mi po tym pewien uraz. - Unosząc znacząco brwi Nikolai nie krył rozbawienia. Podobna tortura - na Merlina, czarodzieje lubujący się w niskobudżetowym tasiemcu, jakim był wspomniany przez Bułgara tytuł, to oddzielna frakcja społeczna - nie spotkała go, oczywiście, w królestwie Lewisa i Halla, tym niemniej każdy w takim wypadku zachowałby pewną dozę ostrożności, prawda? Wchodząc tymczasem do środka Nikolai odruchowo zaciągnął się interesującą wonią, jaka uderzyła go już od progu - i ten rekonesans powstrzymał go od ściskania hallowej prawicy, czy raczej od wychodzenia z inicjatywą w tej kwestii. Jeśli Alex znajdował się teraz w wirze pracy warzelniczej - a na to mogły wskazywać aromaty - kontakt fizyczny w jakiejkolwiek postaci mógł nie być pożądanym. Bułgar nie był wprawdzie pewien, jak ma się rzecz w przypadku młodego aurora, kilkoro jego znajomych parających się eliksirami wystarczyło jednak, by łamacz klątw oswoił się z dziwnymi zwyczajami co niektórych mistrzów. Tego nie wolno zagadywać, tego nie dotykać nawet czubkiem palca, przy innym zaś za żadne skarby nie otwierać okna. Różnie bywało, stąd Nikolai dyplomatycznie uniknął potencjalnego sprowokowania kłopotliwej sytuacji. - Robisz dzisiaj za portiera? - zapytał tymczasem lekko, bynajmniej nie ofensywnie. Nie było jego celem dogryzanie komukolwiek, z drugiej strony nienachalny żarcik nikomu jeszcze nie zaszkodził. Czyżby więc William bawił się dzisiaj w udzielnego księcia? Bo że się na dziś umawiali - co do tego Gavril nie miał żadnych wątpliwości. Co jak co, ale daty nigdy mu nie umykały. Jak się umawiał to był, proste i logiczne. A gdy się spóźniał - co czasami mu się zdarzało? To nigdy nie przez zapominalstwo. Jeśli jesteś zmuszony na Asena czekać to wiedz, że zatrzymało go najpewniej coś niecierpiącego zwłoki. Szczególnie trudna klątwa, dyskusja z upartym klientem banku, widok chlapiących się w kałuży dzieciaków lub ładny uśmiech - sami widzicie, sprawy rangi światowej. Teraz jednak spóźniony nie był ani o minutę. Zdejmując mokry płaszcz i pozostawiając go na jednym z wieszaków pozbył się także pluszczących przy każdym kroku butów i wreszcie spojrzał na Alexa z nieznacznym uśmiechem. Nie był nikim na tyle istotnym, by wpraszać się wgłąb mieszkania przed właścicielem... Albo po prostu był zbyt dobrze wychowanym by to robić.
Alex Hall
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Sro 27 Sty 2016, 21:56
Choć nie był stworzeniem stadnym, jak mogłaby sugerować jego pozorna, krótkotrwała w grupie otwartość, Hall lubił towarzystwo konkretnych jednostek. Tych odpowiednio ocenionych, sprawdzonych i namaszczonych, by nie być tylko rozmazaną twarzą, do której można jedynie przepijać w Dziurawym Kotle. Nikolai prawdopodobnie zostałby wrzucony do tego wora woskowych fantomów o konkretnym przeznaczeniu, gdyby nie William – wystarczyło jego zainteresowanie, by i sam Alex zerknął nieco uważniej w stronę Bułgara. Na własnym przykładzie, boleśnie się nauczył, że Lewis zwyczajnie miał nosa do ludzi, bo gdyby było inaczej, nigdy nie wyciągnąłby ręki do rozrabiaki potępianego przez każdą siostrę na terenie sierocińca. Nie żeby Hall uważał się za jednostkę w jakikolwiek sposób specjalną, czy wartą uwagi, ale po prostu mu ufał. Tak w najprostszym i najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu – skoro Will uważał, że Asen jest wart uwagi, to tak było. Kropka. Amen, alleluja i chwała na wysokości. A ten specyficzny, jakby nieco rozmarzony i rozleniwiony uśmiech wywoływał w młodym panu aurorze same dobre skojarzenia. - Kto był takim sadystą? – spytał z dziwną mieszanką rozbawienia, przerażenia i oburzenia, która odmalowała się zarówno w wyrazie twarzy jak i wyraźnie przebrzmiała w głosie. Z założenia dorosły mężczyzna krzywiący się komicznie na samo wspomnienie klipu z trzema wiedźmami sunącymi na miotłach w stronę zachodzącego słońca, zdecydowanie stanowił zabawny widok. Szczególnie gdy dodało się do tego fakt, że ubrany był w poprzecierane i miejscami dziurawe jeansy, spranego henley'a, bose stopy radośnie flopały po parkiecie, a ciemny zaciek na szczęce sprawiał wrażenie, że Hall rano niedokładnie się ogolił. Gdyby nie zdusił cisnącego mu się na język „Asen, wyglądasz, jakbyś wpadł do kałuży”, sytuacja byłaby cokolwiek tragiczna – przyganiał kocioł garnkowi czy jakoś tak... Brak zwyczajowego uścisku dłoni na króciutką chwilę jakby zakłopotał blondyna, który zacisnął prawicę wędrującą już odruchowo w górę, by nieco nieudolnie ukryć, że coś w ogóle zaczął robić w tym kierunku. Durny, durny, Hall, nie wyskakuj przed szereg. - Portiera? Daj spokój, byłbym w tym kiepski. Nie słyszałem pukania, dopiero Alfa przytruchtała do mojego gabinetu i zaczęła jęczeć, że coś się dzieje. Ruda kocica jak na zawołanie pojawiła się pod nogami aurora, ocierając się o jego łydkę, po czym powoli zbliżyła się do butów Nikolaia ustawionych z boku i obwąchała jeden eksperymentalnie. A potem jak gdyby nigdy nic, wcisnęła do niego łepek. Alex parsknął śmiechem, który przyjemnie zawibrował we wnętrzu klatki piersiowej i poniósł się w powietrzu. - Dostąpiłeś kociego błogosławieństwa – oznajmił z przerysowaną pompą, teatralnie gestykulując dłonią. - Nie chcę być niemiły, a... O cholera. Ty się czasem nie umawiałeś z Willem? – spytał po chwili nie trwającej dłużej niż dwa mrugnięcia oka, mgliście przypominając sobie coś o gościach. Jakaś wzmianka przy kolacji, prośba o niewarzenie niczego śmierdzącego, żeby mieszkanie nie stało się strefą potencjalnej zagłady biologicznej. Hall niekoniecznie delikatnie uderzył się otwartą dłonią w czoło, wziął oddech, po czym wypuścił go powoli przez usta. - Kopciuszek jest na patrolu, może zapomniał. Albo wypadła mu jakaś interwencja – stwierdził powoli, przygryzając dolną wargę i męcząc ją przez chwilę między zębami. - Poczekasz? Wyślę mu patronusa i przypomnę, że zapomniał pantofelka. Chwila, coś jeszcze. O czymś zapominał. Ah, no tak, gdzie jego nieistniejące maniery. – Zaparzyć ci herbaty? Nie znam się na tych wszystkich temperaturach, ale umiem zalać torebkę.
Nikolai Asen
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Pią 29 Sty 2016, 21:03
Załatwiając tradycyjne, początkowe rytuały powitalno-rozgaszczalne Asen w pewnym momencie musiał złapać się na wątpliwościach. Wielki znak zapytania, jaki wykwitł pośród myśli Bułgara nie dotyczył jednak zasadności pojawienia się w tymże mieszkaniu - bo w końcu wiedział, że miał tu przyjść, był tego absolutnie pewien - co raczej tego, czy druga strona też tę pewność podziela. Upraszczając, Nikolai zwyczajnie pokusił się o rozważenie tematu zapominalstwa. Nie, żeby zdarzało się to często - ostatecznie z Lewisem już trochę współpracowali, zdążyli zaliczyć też kilkanaście (...dziesiąt?) spotkań, które się odbyły - ale to podobno każdemu może się zdarzyć. Zapomnieć. A to, że William nie pojawił się w drzwiach, by również uczestniczyć w powitalnym obrządku, było co najmniej dziwne. Niepokojące? Raczej odrobinę niezręczne, bo sytuacja mogła nagle zostać odebrana tak, jak gdyby Bułgar po prostu się wprosił. - Staruszek Joe - odpowiedział tymczasem z rozbawieniem postanawiając nie wybiegać myślami do przodu. Jak rzeczywiście coś tu dziś nie zagrało, to wyjdzie na jaw samo, bez dodatkowych ponagleń. Tymczasem mogli więc wspomnieć zabawnego eks-aurora i jednocześnie w pewnym sensie ich wspólnego sąsiada, Joe mieszkał bowiem mniej więcej w połowie drogi między mieszkaniem Lewisa i Halla a czterema kątkami Asena. Dla samego Bułgara starszy pan był jednocześnie osobnikiem, któremu wypada pomóc - po prostu dlatego, że można. Nikolai robił mu więc czasem zakupy i wpadał w odwiedziny, by posłuchać zarówno historyjek z pięknych, młodych lat emeryta jak też nieśmiałego narzekania na codzienność. - Stwierdził, że to klątwa rzucona przez jego świętej pamięci małżonkę po kilkunastu wspólnych latach, podczas których z uporem przeszkadzał jej w ulubionych seansach. Z wielką przykrością - naprawdę wielką - musiałem zaprzeczyć tej teorii. - Roześmiał się cicho, wspominając zakłopotanie Joe, gdy stwierdził, że z pewnością nie jest to klątwa. Staruszek zarumienił się wtedy i zaplątał w tłumaczeniach, że w takim razie coś się pewnie zepsuło i będzie zmuszony wezwać specjalistę... Umówmy się, dziaduszka po prostu był fanem serialu, koniec, kropka. A że męska duma nie pozwalała mu się do tego przyznać - to już zupełnie inna sprawa. Tymczasem na horyzoncie pojawiła się wspomniana dama, której to zawdzięczał ratunek przed przestępowaniem z nogi na nogę pod drzwiami mieszkaniem. Kucając na chwilę, by pogłaskać rude stworzenie, po chwili roześmiał się cicho, pokręcił głową i... No, właśnie. Mówiłam, że jak coś ma wyjść na jaw to wyjdzie samo? - Czasem się umawiałem - przyznał lekko, po raz kolejny uświadamiając sobie, że ma jednak nosa. Nie, żeby do wysnucia dzisiejszego wniosku potrzeba było szczególnej bystrości - ale każde ego lubi być łechtane choćby takim wyolbrzymionym stwierdzeniem. - Nie chciałbym przeszkadzać - stwierdził jednak kulturalnie, choć przecież wiedział, że zostanie. Bo musiał. Bo jeśli tego nie zrobi, młodszy kolega, szacowny William Lewis, gotów jest urządzić mu scenę przy kolejnej wizycie w Biurze machając z drugiego końca korytarza i domagając się uwagi. A, wiecie, Nikolai podobnie szumnych spotkań jednak nie lubił. - Z drugiej strony jednak przekładaliśmy spotkanie już ze dwa razy, Will wolałby więc pewnie mieć to z głowy... - Westchnął ostatecznie cicho i uśmiechnął się niedbale. - Zaczekam. Ale nie musisz się mną kłopotać, naprawdę. Nie chciałbym odrywać cię od pracy. Bo zakładam, że to twoja sprawka. - Znacząco zadarł nos i powęszył lekko. - Co tym razem? Pachnie interesująco. - Asen nigdy nie udawał, że zna się na czymś, na czym się nie zna. A na eliksirach znać się nie znał ani trochę. Jak coś musiał brać, to dobrze byłoby, żeby miał to ładniutko opisane, bo inaczej mógłby się pomylić. W tej kwestii wszystko musiał brać na wiarę, nie było innego wyjścia. Tak czy inaczej, gdzieś w międzyczasie skapitulował jednak jeszcze w kwestii herbaty i podążył za Alexem do salonu. Skoro miał zaczekać, to siłą rzeczy nie będzie przecież robił tego w przedpokoju.
Alex Hall
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Wto 02 Lut 2016, 21:57
Wizyta Nikolaia, chociaż niespodziewana, właściwie w żaden sposób nie burzyła porządku w planie dnia Alexa. Przyzwyczajony do dostosowywania się do zmian zachodzących w czasie rzeczywistym jak każdy auror, Hall w pewnych momentach wręcz ich pożądał. Tej odrobiny adrenaliny, niejakiego potwierdzenia, że jego zdolność do natychmiastowego podejmowania decyzji z chłodną głową nie została upośledzona i wciąż miała się jak najlepiej. A gość, szczególnie tak mile widziany gość, stanowił najprzyjemniejszy z możliwych sprawdzianów w tej materii. Auror nie miał żadnych skrupułów, by na pewien czas zostawić w spokoju swoje bulgocące kotły – ich zawartość nigdzie się na razie nie wybierała, a dłuższe podgotowanie składników mogło na tym etapie już tylko wzmocnić siłę działania tych konkretnych eliksirów. Słysząc krótkie wyjaśnienie odnośnie pana Joe, ich niejako wspólnego znajomego, Alex najpierw syknął cichutko przez zęby, a potem pokręcił głową ze śmiechem rozciągającym usta. - Miał pecha, że akurat tobie próbował się tłumaczyć – stwierdził krótko, zaraz pocierając kark - Chociaż się nie dziwię, że na starość zdziwaczał i ogląda telenowele, jak dotrwał aurorskiej emerytury. Po tym całym syfie chce się już pewnie tylko patrzeć na tęcze i jednorożce pędzące po łące. Ot dywagacje, których Hall pewnie powinien sobie oszczędzić, jeśli nie chciał wyjść na niewdzięcznego, gburowatego gospodarza, którym przecież wcale nie był. Kiedy tego chciał, potrafił zabawiać tłum i wygłupiać się tak skutecznie, by wszyscy zaśmiewali się tak mocno, że wpadali pod stół bez nadmiaru procentów we krwi. - Nawet nie żartuj sobie z tym przeszkadzaniem – machnął zaraz krótko ręką, gdy Asen delikatnie zasugerował, że jego obecność mogłaby być niepożądana. Gdyby nie mógł się nim zająć z różnych powodów, Alex na chwilę zostawiłby Bułgara z herbatą i ciasteczkami (bo chyba jeszcze jakieś mieli?), obiecując, że tylko uratuje świat i zaraz będzie z powrotem. Z cieniem czegoś miękkiego wygładzającym męskie rysy, blondyn skierował spojrzenie ku kotce kręcącej się koło butów Nikolaia i jemu samemu, kiedy pochylił się pogłaskać rude futerko. Zwyczajnie nie rozumiał, jak można było nie lubić kotów – stworzenia te potrafiły oddać ci całe serce, dawać więcej czułości niż niejeden człowiek i dowody swej puchatej miłości zostawiać absolutnie wszędzie w formie kolorowych kłaczków, by inni ludzie wiedzieli, pod czyją opieką się znajdowałeś. - Moja – przytaknął z nutą dumy pobrzmiewającej gdzieś w głosie, gdy padło pytanie o mroczne, kociołkowe sprawki, których efekty dało się bez trudu wywęszyć. - Interesująco mówisz? – młody auror uśmiechnął się półgębkiem, ruchem głowy wskazując salon i bezgłośnie przekazując, by właśnie w jego stronę się udali. - Warzę postarzający i leczący rany, razem pachną kwaśno, jak kiszonka która stała za długo w piwnicy – zaczął tłumaczyć, choć Nikolai prawdopodobnie zapytał tylko i wyłącznie z grzeczności, wcale nie będąc zainteresowanym większymi szczegółami odnośnie mikstur bulgoczących w jednym z gabinetów. Tak to już niestety z Hallem było, że wystarczyło wspomnieć temat eliksirów, a natychmiast się ożywiał, z przyjemnością wchodząc w dyskusje lub sięgając po swoją rozległą wiedzę z tej dziedziny. Pasjonat, wariat, określeń do wyboru do koloru. Zniknął na chwilę w kuchni znajdującej się tuż obok salonu, podzwaniając kubkami i gotując wodę na herbatę. - To, co trochę maskuje zapach to amortencja – ciągnął dalej nieco głośniej, jakby niezręcznie, gdyby chcieć zagłębiać się w interpretacje tonu jego głosu. - Warzę ją tylko po to, żeby robiła za odświeżacz powietrza, ale nie wiem, czym ci właściwie pachnie i czy nie jest jeszcze gorzej. Mam nadzieję, że nie jest? – na chwilę wychylił się z kuchni, zerkając ku Asenowi ze zmarszczonymi brwiami. Jeszcze tego brakowało, żeby gość zaczął się dusić, choć najsilniejszy eliksir miłosny znany czarodziejom dla każdej osoby miał przyjemną woń. Wrzucając do dwóch kubków po torebce herbaty, młody auror sięgnął po swoją różdżkę i krótkim, wyćwiczonym ruchem wyczarował patronusa, który przyjmował dla niego postać geparda. Zastanawiając się krótko, Alex skrzyżował ręce na torsie i wypowiedział treść wiadomości: - Do Williama. Jaśnie książę, zbieraj dupę w troki i wracaj do domu, Niklai na ciebie czeka i umiera z tęsknoty. Z jakiegoś bliżej niedoprecyzowanego powodu, język Anglika zdawał się potykać na literce o w środku asenowego imienia, stwarzając swoje własne zmiękczenie – co dziwne, to samo nie zdarzało się już przy używaniu jego skróconej wersji. Kiedy srebrny kot przebiegł przez pomieszczenie, ciągnąc za sobą niteczki błyszczącego dymu, na chwilę zaległa cisza, przerywana tylko cichutkim sykiem gotującej się w czajniku wody na herbatę. - Gobliny wysyłały cię ostatnio w jakieś ciekawe miejsce? – spytał nagle auror, nie chcąc pozwolić na pojawienie się tej dziwnej, ciężkiej atmosfery, która formowała się, gdy dwoje ludzi nie będących zbyt blisko, zostawało tylko w swoim towarzystwie. Odprowadzony przez rudą kotkę do jednego z foteli, Alex siadł na nim, nie zapadając się jednak w miękkim siedzisku, a pochylając się do przodu i opierając przedramiona na udach.
Nikolai Asen
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Sro 03 Lut 2016, 22:50
Asen daleki był od oceny Alexa jako gburowatego. Szczerze mówiąc, zdanie, jakie dotąd zdążył sobie na temat Halla wyrobić w ogóle nie uwzględniało tego, że auror może podobnie negatywne cechy prezentować. W oczach Bułgara młody funkcjonariusz zdążył zyskać raczej metkę maskotki Biura aniżeli faktycznego, ociekającego testosteronem samca. I nie zrozummy się źle - nie było w tym żadnej awersji czy drwiny. Nikolai po prostu wnioskował po tym, co widział, a widział tyle, ile pokazywał Alex. Hall zadbał o to, by być postrzeganym jako zabawny, odrobinę trzepnięty młody człowiek i właśnie za takiego brał go Bułgar. Nastolatek w ciele dorosłego mężczyzny, sami wiecie. - Pewnie tak. - Asen wzruszył więc teraz tylko ramionami, nie traktując wypowiedzi Halla jako czegoś, na co powinien się skrzywić czy co powinien skrytykować. - Wiedziałeś, że to on wsadził do pierdla Smutnego Ivo? - Choć wspomniany przestępca nie był Śmierciożercą - a przynajmniej nigdy mu tego nie udowodniono - jego sprawa w historii aurorstwa zapisała się dość solidnie. Ivo miał na koncie kilkanaście zadanych śmierci i całe jezioro przelanej krwi - względnie humanitarna Avada Kedavra rzadko kiedy go satysfakcjonowała. Przez długi czas nieuchwytny, wpadł w sposób dość głupi, choć wcale nieumniejszający aurorom - ot, po prostu dał się wciągnąć we względnie prostą pułapkę. Potem mówiono, że Smutny Ivo zdecydował się wtedy po prostu poddać i dlatego, wiedząc o zasadzce, wszedł w nią świadomie. To samo powtórzył Asenowi także Joe, gdy ostatniego wieczora wspomniał o swym udziale w tej sprawie - sprawie, która dość szybko ucichła i w sumie obecnie mało kto o niej pamiętał. Po prostu obecna rzeczywistość dostarczała własnych zbrodni i to w takiej ilości, że przestępstwa z przeszłości nie były nikomu dodatkowo potrzebne. - To po tej sprawie przeszedł na emeryturę, jeszcze przed osiągnięciem minimalnego wieku. Pozwolono mu za zasługi, zresztą, zdrowie już mu wtedy podupadało. - Nikolai uśmiechnął się mimowolnie, ciepło, z zamyśleniem. Staruszek Joe nie był jego krewnym, ale równie dobrze mógłby nim być. Od pierwszego dnia w Londynie, kiedy to przypadkiem wpadł na emerytowanego aurora i jego żyjącą jeszcze wtedy żonę, włączył ich do swego życia jako jeden z elementów układanki. Tak czy inaczej, nie było potrzeby poświęcać smętnej przeszłości nazbyt wiele czasu. Choć więc poruszony przez niego temat nie należał do najweselszych, Asen bez trudu ponownie przywdział dość beztroski uśmiech (w czym niewątpliwie pomogła mu kręcąca się w pobliżu Alfa) i już w kolejnej chwili przeszedł do kolejnego zagadnienia, już znacznie, znacznie bardziej przyjemnego i, wbrew obawom Halla, interesującego. - Gorzej? Chyba żartujesz - rzucił lekko, dotychczas nie wtrącając się. Jakkolwiek gadulstwo Halla mogło kiedyś zmęczyć tego, kto nieopatrznie zainicjował rozmowę na temat eliksirów, Nikolai nie należał do tych odpadających z dyskusji zbyt szybko. Lubił się uczyć i choć alchemia w takiej czy innej formie nie była nigdy jego mocną stroną, z przyjemnością słuchał kogoś, kto znał się na tym lepiej. Zresztą, był taki sam, prawda? Wystarczyło zagaić na temat jakiejś interesującej klątwy albo szczególnie ciekawego znaleziska (Bułgar generalnie nie afiszował się ze swymi nie zawsze legalnymi zakupami, tym niemniej nie wszystko udawało się ukryć, a niektóre okazy aż się prosiły, by się nimi chwalić), by łamacz wpadł w istny, z biegiem czasu coraz bardziej skomplikowany i zawiły monolog. Marta stwierdziła kiedyś, że gdyby pozwolono Nikolaiowi wykładać na jakiejkolwiek uczelni, blok ćwiczeniowy trwałby nie cztery czy sześć godzin, ale co najmniej dwadzieścia cztery. Bez przerwy. - Rakija, baklava i jakieś przyprawy... Nie wiem jakie, nigdy nie wiedziałem, ale tak zawsze pachniał mój dom rodzinny - wyjaśnił, bez trudu rozpoznając w zapachu amortencji znajome nuty. - Do tego nadmorska bryza i... tak jakby... - Machnął ręką, nie bardzo wiedząc jak nazwać ten ostatni, delikatny, stanowiący tło zapach. - W Bułgarii pachną tak letnie dni - stwierdził wreszcie, gdy nie udało mu się znaleźć odpowiedniego porównania. Cóż, chcąc wiedzieć, co Asen miał na myśli, Alex będzie musiał po prostu przeznaczyć któryś urlop na małą wyprawę, nie było innego wyjścia. Tymczasem, gdy Hall dołączył do niego w pokoju, Nikolai skinieniem głowy podziękował za herbatę i uśmiechnął się nieznacznie. Na ile znał Lewisa, na tyle dzisiejsze spotkanie mimo wszystko mogło jednak nie dojść do skutku... czy to jednak miało go od razu wyganiać? Na Merlina, Alex był sympatycznym chłopakiem, może najwyższa pora przestać traktować go tylko za partnera Williama. Wiecie, wtedy niezręczna cisza przestanie być takim problemem. - Znalazły jakąś starą kopalnię w RPA, podobno pełną skarbów. - Normalnie unikałby raczej poruszania tematów zawodowych, bo tajemnica i tak dalej, ale aurorzy to trochę inna bajka. Jasne, jego przezabawnym i równie brzydkim pracodawcom podobna otwartość pewnie nadal by się nie podobała, Nikolai wychodził jednak z założenia, że póki nie podaje konkretów, póty wszystko gra. Zresztą - naprawdę? Jakoś nie sądził, by Hall czy Lewis tylko czekali, by podpierając się jakimiś jego opowieściami ruszyć na wyprawę łupieżczą. - Zanim schowały swą zachłanność do kieszeni i stwierdziły, że nie mogą dostać się tam sami, stracili trzech poszukiwaczy. Szyb wygląda na zwyczajnie zasypany, dość zręczna iluzja i równie sprytna klątwa. Stoją nade mną z batem, bo czas to pieniądz, ale cholerstwo jest ciężkie. - Oczy Bułgara błysnęły znacząco. W kwestii zagadek zaklęciowych czy historycznych Asen był takim samym pasjonatem jak Hall w przypadku eliksirów. - Złamię to, ale na premię chyba nie mam co liczyć. Jeden z rachmistrzów z godnym podziwu uporem odkreśla mi kolejne dni w kalendarzu. - Nikolai parsknął cicho i upił niespieszny łyk przyjemnie gorącej herbaty. Nie bagatelizował swojej pracy, nigdy jednak nie traktował presji czasu tak, jak gobliny. Dla niego wszystko sprowadzało się do satysfakcjonującego wysiłku intelektualnego, a nie do cudów, jakich zagadki miały strzec. - A jak w Hogwarcie? - zapytał kulturalnie. Wiedział, że Alex podobnie jak William nie nasycili się pojedynczymi etatami i podjęli się także takiego bądź innego szkolenia uczniów. - Jak dzieciaki? Korytarze huczą już jakimiś fascynującymi plotkami? - Uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem. W podobnych rozmowach nigdy nie pytał wprost o swojego syna, ale jasnym było, że ten młodzian interesuje go szczególnie.
Alex Hall
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Pią 05 Lut 2016, 18:29
- Mhm. Z akt, nigdy nie pytałem wprost – odparł na pytanie o wspólnego sąsiada i jego aurorskie osiągnięcia. Hall nigdy nie należał do tego typu ludzi, których można by określać mianem wścibskich – zdecydowanie wolałby określenie ciekawy świata, niosło przyjemniejsze skojarzenia. Nie sprawiało, że rozmówca widział przed oczami łobuzerskie wślizgiwanie się do miejsc zakazanych, podglądanie nauczyciela eliksirów przy pracy, czy całonocne siedzenie nad grubymi teczkami akt zawierającymi opisy aurorskich interwencji, które zdecydowanie nie powinny być wynoszone z biura. - Jakoś... Nie wiem, zawsze wydaje się taki radosny, że nie chciałem psuć mu humoru pytaniami i wolałem mówić o pierdołach. Chyba woli, jak się wydurniam – wzruszył lekko ramionami, mimowolnie odbiegając na chwilę myślami w stronę kalendarza. Nie, dzisiaj nie był czwartek i Joe nie będzie potrzebował pomocy z zakupami. Oczywiście mógłby odpowiednio zaczarować swoje torby, ale dziadziuś pomykający dziarsko po mieście z pełnymi siatami na pewno zwróciłby niepotrzebną uwagę. Strong man wśród seniorów, jeszcze dopadłyby go mugolskie media z pytaniami, jaką stosuje dietę, by zachować tak oszałamiającą sprawność fizyczną. Dla kogoś to była godzina, dla emerytowanego aurora święty spokój – dlaczego by więc nie pomóc i przy okazji nie spróbować mu trochę umilić dnia rozmową? Choć w pierwszym odruchu Alex nie do końca wiedział, jak zachowywać się w towarzystwie Nikolaia, gdy obok nie było gotowego do przejęcia pałeczki Williama, okazało się to o wiele łatwiejsze, niż mógłby sądzić. Podobny stres z rozumowego punktu widzenia dziarsko kroczył krainą absurdu, ale młody auror miał już bagaż narzucający pewną irracjonalność. Jak na przykład tę, że w grupie ludzi stawał się duszą towarzystwa, zabawiającym wszystkich błaznem, natomiast rozmowa sam na sam wymagająca pewnego rodzaju autentyczności sprawiała, że nagle ten głośny kolorowy ptaszek nieśmiało wycofywał się o krok. Spłoszony, niepewny i mniej lub bardziej otoczony bezpiecznym murem. Bo Alex proszę państwa, choć nie przyznałby się do tego i pod groźbą bolesnej śmierci, miał ogromne problemy z zaufaniem oraz poczuciem własnej wartości, które zwykle prowadziły do odrzucania każdego, kto próbował się zbliżyć. Cóż, wychowanie w sierocińcu potrafiło tak wpłynąć na ludzi. Na szczęście dla wszystkich obecnych, pan Asen nie wyglądał na typ, który będzie pchał się z buciorami tam, gdzie nie był zapraszany. Może właśnie te nieco leniwe pogodzenie ze światem, które tak wyraźnie odznaczało się w jego sposobie bycia i uśmiechu sprawiało, że Hall nie miał potrzeby wywalić go za drzwi lub zniechęcić, by sam się wyniósł i zostawił aurora w spokoju. Póki co, bo nie mógł wiedzieć, jak długo to potrwa. Przygotowując kubki na herbatę ze słodkim zapachem migdałów na wytartej, rozgrzanej kurtce przyjemnie kręcącym w nosie, Hall z pewnym zaskoczeniem słuchał, jak Nikolai z łatwością opowiadał o aromatach, które czuł. Uderzenie ciepła smagające kark miało dziwny, jakby musujący posmak w samym tyle języka – coś, co Alex uważał za swego rodzaju wstydliwą tajemnicę, zostało mu wręczone bez zastanowienia, z lekkością i łatwością, jakiej mógł tylko pozazdrościć. Stojąc ze sprezentowanym kawałkiem puzzli podpisanym asenowym nazwiskiem, niespecjalnie wiedział, co z nim zrobić. Nie prosił o tak stanowcze przełamywanie lodów i nie prosił o nieświadomie wywołany popłoch niegodny dorosłego mężczyzny, a jednak musiał sobie jakoś poradzić z tą sytuacją. Pytanie tylko, czy chciał? Zadając je sobie po cichu ze zmarszczonymi w konsternacji brwiami, młody auror z zaskoczeniem doszedł do wniosku, że chciał. Może jeśli bardzo powoli będzie wypełzał ze swojej ciemnej, zimnej pieczary, nic nie obetnie mu głowy, ani nie przyszpili do ściany. Jeśli coś pójdzie nie tak, może zarządzić natychmiastowy odwrót, kopnąć Asena w cztery litery i wywalić za drzwi na wycieraczkę z kretyńskim napisem WELCOME, żeby tam czekał na Williama. - Chyba będę musiał w wolny weekend wybrać się do Bułgarii, bo nic mi to nie mówi – rzucił w odpowiedzi lekkim tonem, nie chcąc jakoś pozostawić słów łamacza klątw bez komentarza. Chyba nieco udzieliła mu się panika związana z kontaktem międzyludzkim, ale przynajmniej nie porozlewał niesionej w kubkach herbaty. - Mamy w Ministerstwie takiego Bułgara, nazywa się Iwan Dobrev, może coś ci to mówi. Tak czy siak, kiedy wujek Iwan wleje trochę za dużo, gęba mu się nie zamyka, jak tam pięknie i dlaczego jeszcze siedzimy na wyspach, łapać Błędnego i emigrować, ale już. Stawiane na stolik kubki (jeden w mugolskie, komiksowe obrazki z wyszczerbionym brzegiem, a drugi z dumnym wzorem brytyjskiej flagi) stuknęły cicho. Ledwie Alex zajął miejsce na fotelu, rude kocisko już siedziało na podłokietniku, znacząco wbijając ślepia w jego kolana. Auror odruchowo uniósł nieco rękę z uda, wpuszczając zwierzę na miejsce – pokręciła się chwilę, perfidnie musnęła ogonem nos i dopiero usadowiła z ukontentowanym mruknięciem, które zaraz przerodziło się w przeciągły, cichy dźwięk przypominający wiertarkę. - Macie naprawdę klawą robotę z tym łamaniem klątw. Latasz po świecie, grzebiesz się w zagadkach i jeszcze ci za to płacą – rzucił z krótkim, specjalnie stłumionym westchnięciem na końcu. Gdyby zawód aurora nie pociągała go tak silnie i bezkompromisowo, Hall na pewno zazdrościłby asenowej fuchy. - To w sumie podobne do bycia aurorem, tylko ty masz nad sobą gobliny, a rękę czy nogę może ci urwać stara klątwą a nie ujarany czarnoksiężnik. Choć może na to nie wyglądało, z ust Alexa był to komplement – jeśli porównywał coś do własnego zawodu wynoszonego na piedestały, wiedz, że coś się działo. Pytanie o Hogwart uniosło w górę kąt ust, rozjaśniając zielone oczy rozbawionymi iskrami. - Jak to dzieciaki, biegając, krzyczą, nie oddają na czas prac domowych – zaczął, z początku zgrabnie omijając temat, o który najbardziej mogło chodzić Nikolaiowi. Trochę z powodu wrodzonej złośliwości. - I przypuszczam, że nie chcesz słuchać plotek o tym, kto z kim zerwał, a komu kot zjadł ropuchę – w tym miejscu posłał wymowne spojrzenie ku rudej kotce rozlanej na kolanach. - Trafiłem pod oko opiekunki Ślizgonów i nie słyszałem, żeby któryś dostawał ostatnio szlaban, tu się nie musisz martwić – urwał na moment, drapiąc Alfę za uchem, co spowodowało tylko wyciągnięcie łap do tyłu i oparcie ich o brzuch aurora. - Asen junior często trenuje z drużyną zielonych i raczej nie rzuca się w oczy. Na eliksirach na pewno, kocioł mu jeszcze nie wybuchł.
Nikolai Asen
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Pon 08 Lut 2016, 12:37
Bułgar mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Chyba woli, jak się wygłupiam. Na pewno tak było, bo w rzeczywistości przecież każdy chyba wolał, prawda? Asen nie dałby sobie uciąć za to ręki, był jednak przekonany, że każdy kto miał z Alexem jakąkolwiek styczność albo w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że Hall wie w ogóle co to jest powaga - szczerze mówiąc sam Niko też dopiero się o tym przekonywał, powoli, metodą małych kroczków - lub też, jeśli jakimś cudem wiedział, mimo wszystko preferował beztrosko radosne oblicze aurora, dojrzałość traktując w jego przypadku jako coś nienaturalnego. Nie dziwiło więc, że Joe w spotkaniach z Alexem mógł tematów przeszłości nie poruszać - przynajmniej tych istotnych, sentymentalnych, bo już wspominanie o tym, jak to koncertowo zawalił sprawę misternie planowanego podrywu było pewnie na porządku dziennym. Rola tego, który towarzyszy czasem staruszkowi w tych mniej przyjemnych wędrówkach po krainie własnych przeżyć przysługiwała najwyraźniej Bułgarowi - choć i w jego przypadku ponowne wspominki okraszone ciężkimi westchnieniami nie miały miejsca zbyt często. Emerytowany auror był po prostu beznadziejnym optymistą, człowiekiem zbyt pozytywnym, by widzieć sens w powracaniu do czegoś, na co i tak nie ma się już wpływu. Tak czy inaczej, wygłupy Alexa, jego prostota i przynajmniej złudna dostępność społeczna - bardzo łatwo można było wytłumaczyć tym także otwartość Asena. Oczywiście, należało brać też pod uwagę fakt, że sam Nikolai nie należał do jakichś szczególnie skrytych, robiących tajemnicę z czegoś, z czego może zrobić by ją wypadało - tym niemniej oczywistością jest, że nie z każdym można rozmawiać tak... Po prostu. Beztrosko, bez obaw, że druga strona cię wyśmieje, wykpi i rozpowie jeszcze o twoim upokorzeniu. Hall roztaczał wokół siebie aurę co najmniej uspokajającą, z której korzystało się bardzo naturalnie, nim jeszcze przemyślało się swoje własne, wypowiedziane nieświadomie słowa. Czy prowadziło to do sytuacji szczególnie niezręcznych, gdy gadatliwość stawała się problemem? Mogłoby, najwyraźniej jednak Bułgar nie dotarł jeszcze do tej granicy, skoro wciąż mógł siedzieć na kanapie w salonie, a nie na wycieraczce pod drzwiami. - Znam go. - Roześmiał się tymczasem na wzmiankę o Dobrevie i uśmiechnął się szeroko. - Faktem jest, że potrafi zrobić nam... - Emigrantom z pięknego kraju Bułgaria, oczywiście, choć być może dałoby się połączyć tych dwóch panów jeszcze jakimiś wspólnymi przymiotnikami. - ...całkiem niezły marketing. I jakkolwiek by to nie brzmiało - przynajmniej w tej kwestii się nie myli. Emigracji osobiście może bym tak beztrosko nie doradzał, ale nie poświęcić choćby jednego wolnego dnia na małą wycieczkę na wybrzeże to wstyd i hańba - parsknął cicho. - Albo po prostu niedopatrzenie wynikające z niedoboru osobników tak zaangażowanych w reklamę własnej ojczyzny, jak Iwan. Upijając łyk przyjemnie gorącej, aromatycznej herbaty Nikolai odetchnął cicho i spoważniał odrobinę. Nie znał Halla zbyt dobrze, nawet on jednak wiedział - zapewne zdobył tę wiedzę od Lewisa, bo od kogo innego miałby? - że jeśli Alex porównuje twoją pracę do swojej, to coś było na rzeczy. Młody auror, pasjonat, wręcz fanatyk obrzydliwie zapatrzony w swój zawód nie szafował podobnymi zestawieniami nazbyt często po prostu dlatego, że zapewne mało co zasługiwało na podobną pochwałę. A tu proszę - wystarczyło znosić cierpliwie goblinie utyskiwania, machnąć różdżką tu i tam, sprawić, by wrzeszcząca przy najmniejszym dotknięciu skrzynia wrzeszczeć przestała, za to otworzyła się szeroko i z leniwym uśmiechem na wieku, by usłyszeć komplement. Może to i głupota, ale Asenowi zrobiło się dziwnie ciepło na sercu. Nigdy nie potrzebował jakiejś większej aprobaty, tym bardziej od osobnika o ponad dekadę młodszego, aktualnie jednak pochwała okazała się być zaskakująco miłą. - Coś w tym jest - przytaknął więc i skinął lekko głową. - Różni nas jednak postrzeganie w społeczeństwie. Podczas, gdy wy macie metkę aurorów-bohaterów, by możemy co najwyżej zasłużyć na etykietkę niedojrzałych, zdziecinniałych dziwaków, którzy zamiast zająć się poważną robotą siedzą i bawią się w łamigłówki. - Uśmiechnął się z rozbawieniem. Może przesadzał, faktem jednak było, że wyraźnie większy szacunek otaczał nie łamaczy klątw, a strażników sprawiedliwości właśnie. Było to, oczywiście, zrozumiałe jeśli wzięło się pod uwagę większą nieznajomość specyfiki zawodu łamacza - umówmy się, zwykły, szary czarodziej z większym prawdopodobieństwem spotka się w swoim życiu właśnie z aurorem aniżeli ze specjalistą od klątw, bo klątwy to znowu nie taki powszechny towar. Tymi prostymi zająć się mogli zresztą także czarodzieje bez większego przeszkolenia, te trudne zaś były, mimo wszystko, jednostkowe i dotyczące raczej ogromnych majątków lub skarbów, o których istnieniu większość obywateli pojęcia bladego nie ma. Generalnie więc Nikolai nie miał za złe tego, że społecznie doceniany jest raczej... Nijak. Spokojnie wystarczała mu własna satysfakcja oraz uznanie tych, którzy mieli pojęcie, czym tak naprawdę Asen się zajmuje. Nie potrzeba było niczego więcej. Gdy natomiast przyszło do spraw Hogwartu Bułgar nie mógł, po prostu nie mógł nie wyłapać tej skromnej nuty złośliwości. Wiedział, że Hall wie o co tak naprawdę chodziło w pozornie neutralnym pytaniu. I wiedział, że odwlekanie tej najbardziej pożądanej odpowiedzi to zabieg celowy. Czy jednak wystarczyło to, by wytrącić go z równowagi? Nie, bo w przypadku Alexa podobnej zwłoki nie brał za bezpośredni, poważny afront co po prostu kolejny z drobnych żartów aurora. Zresztą, gdy tak sobie siedzieli i gawędzili - Asen doszedł do wniosku, że już teraz wyrobili co najmniej dwutygodniową normę wspólnych rozmów, które przecież dotąd nie dotyczyły ich jakoś szczególnie - Nikolai doszedł do wniosku, że złoszczenie się na Alexa mogłoby być trudne. No, przynajmniej dopóki nie ma się młodego aurora na co dzień - w takiej sytuacji może być różnie, jak zresztą z każdym człowiekiem. - Kamień z serca - mruknął więc, gdy Hall przeszedł wreszcie do sedna i choć ton jego wypowiedzi ocierał się o naburmuszenie, trudno było nie dostrzec ojcowskiej satysfakcji. To, że nie mieszkali pod jednym dachem i nie jadali wspólnych śniadań nie sprawiało, że Mikhail przestał być dla niego ważny. Układ na linii Nikolai-Misha-Marta był niestandardowy, ale z pewnością mniej patologiczny niż w przypadku wielu pozornie normalnych, zdrowych rodzin. - Odkąd musiałem zabierać go z Munga, bo znalazł godnego siebie przeciwnika w walce o pannę tylko czekam, aż znowu usłyszę o podobnym wybryku. - Pokręcił lekko głową. Nastoletnie problemy nie były mu obce - umówmy się, w wieku syna był dokładnie taki sam, a i teraz potrafił nierozsądnie dać w mordę i drugie tyle przyjąć na własne lico - tym niemniej co innego, gdy do szpitala trafiał sam, a co innego, gdy chodziło o jego potomka, oczko w głowie. Więc choć jako facet musiał przyznać, że Misha się spisał (miał tę przyjemność zobaczyć, w jakim stanie wyszedł z bójki rywal juniora i, cóż, serce rosło z dumy), jako ojciec jednak nie mógł utrzymać nerwów na wodzy. Przecież podobne wybryki mogły skończyć się różnie, bardzo różnie.
Alex Hall
Temat: Re: kiedy kota nie ma... Wto 16 Lut 2016, 19:02
Zabawne, ile można się dowiedzieć, tylko odrobinę odchodząc od swoich przyzwyczajeń – dziś Alex po raz kolejny uczył się, że pojedyncze jednostki nie będące Williamem niekoniecznie muszą stanowić potencjalne zagrożenie. Prawda do bólu prosta i klarowna, a jednak mimo kilku głębszych znajomości, które miał okazję zawiązać w swoim życiu, Hallowi zawsze uciekało po pewnym czasie przekonanie, że z ludźmi można się dogadać. Tylko Lewis stanowił niezmienną stałą, solidny filar, cała reszta jawiła się jako pył na wietrze, który może na chwilę osiądzie w pobliżu, ale potem odleci. Docenianie tych krótkotrwałych błysków było sztuką, podobnie jak wydanie pozwolenia na zbliżenie się dalej niż pozwalała rozmowa o pogodzie czy wygłupy przy szklaneczce Ognistej. Za uśmiechem i swobodą, którą po części wywoływał Nikolai, a po części sam Alex zmuszał się, by nie wejść w tryb eremity, stała cicha uważność. Zwracanie uwagi na szczegóły, dłuższe spojrzenia posyłane na tyle dyskretnie, by rozmówca nie zauważył, że każdy jego ruch jest bezczelnie obserwowany. Kalkulacja ryzyka, ocenianie na ile można pozwolić. I choć rozmowa ta szła o wiele swobodniej i przyjemniej, niż Hall mógłby się tego spodziewać, to co dobre prędzej czy później musiało się skończyć. Nie wiedzieć kiedy w drzwiach szczęknął zamek, a do mieszkania wtoczył się William z przepraszającym uśmiechem na ustach. Auror nie czekał długo – zabrał swój kubek z herbatą, posłał Nikolaiowi krótki, swobodny uśmiech i wrócił do swoich kotłów bogatszy o wiedzę, że Bułgar był jednak dużo sympatyczniejszym człowiekiem, niż mu się wydawało.