W życiu popełnia się różne błędy. Są takie, które wspomina się z nostalgicznym uśmiechem i takie, które najchętniej wymazałoby się z pamięci jednym sprawnym zaklęciem. W przypadku błędu nocy z 27 na 28 października 1977 roku mówimy o postępku największego kalibru, takim, który odbija się czkawką nie tylko pierwszego poranka, ale także dużo, dużo później, gdy zdąży się o nim choć w pewnym stopniu zapomnieć. A wszystkiemu winne zbyt dobre towarzystwo i zbyt rwące potoki alkoholu, które, rozpijane w towarzystwie części hogwarckiej kadry, zdecydowanie zbyt szybko uderzają do głowy..
Osoby: Berenice Andriacchi, Benjamin Auster
Czas: 28 X 1977 r.
Miejsce: pokój gościnny w Trzech Miotłach
Berenice lubiła poranki. Czy to we Włoszech, czy w Londynie, czy w jakimkolwiek innym zakątku świata - lubiła je. Te w ojczyźnie były najpiękniejsze - to oczywiste, to właśnie tam budziła się przecież u boku Theodora lub, jeśli mężczyzny akurat nie było, przynajmniej ze świadomością, że był. Łóżko we florenckiej kamienicy pachniało jej mężem i zapamiętywało jego kształty po to, by Berry, budząc się godzinę, dwie, trzy po wyjściu swego partnera mogła musnąć dłonią odkształcenia poduszki i materaca, przypominając sobie wszystko, co chciała. Niespiesznie witając się z nowym dniem - bo we Włoszech nigdzie nie musiała się spieszyć, rytm życia tam był zupełnie inny od tego tutaj - mogła smakować pamięć o dotyku, bliskości mężczyzny jej życia, o pocałunkach i wyszeptanych słówkach. Tak, poranki we Florencji dawały jej to wszystko, o czym dawno już nie mogła marzyć. Co nie zmieniało faktu, że lubiła tę porę dnia także w innych krańcach świata. Czy to w londyńskiej szarówce, w otoczeniu skandynawskiego mrozu czy po sąsiedzku z egipskimi upałami - świt wszędzie miał swoją magię. Podczas, gdy większość społeczeństwa romantyzmu i szczególnego charakteru dopatrywała się w wieczorach i w silnie z nimi związanych zachodach słońca, Berenice znacznie więcej serca oddała początkom kolejnych dni. To cisza i spokój brzasków ją pociągały, pierwsze ptasie trele i dziewicze promienie słońca, które najpierw nieśmiało, a potem coraz bardziej zdecydowanie wyzierały zza horyzontu. O świcie kwiaty pachniały inaczej a osiadła na trawie rosa pieściła skórę lepiej niż jakikolwiek deszcz. Tak, aż dotąd Berenice kochała poranki miłością niezachwianą i trwałą. Aż dotąd. Bo teraz na uczuciu tym pojawić miała się rysa, której Włoszka miała nigdy się nie pozbyć - no, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Umówmy się jednak - na początku było miło. Promienie słońca muskające skórę jej policzków i całujące powieki wybudzały czule i delikatnie. Przez uchylone okno wpadało nie tylko świeże, rześkie, pachnące lasem powietrze, ale także pierwsze odgłosy budzącego się miasteczka. Ktoś zaśmiał się, w głosie kogoś innego słychać było faktyczne ciepło i sympatię, z jaką zwracał się do drugiej osoby. Z cichym stukiem otworzyły się okiennice jednego z przyległych do głównej uliczki sklepów, dziecięcy pisk zakłócił ciszę jednego z zaułków. Było tak, jak Berenice pamiętała i jak lubiła. Bez pośpiechu i z całą gamą cudownych bodźców. W tym, że coś jest nie tak, nie zorientowała się od razu. Zwinięta u męskiego boku, przytulona do poruszającej się miarowo w rytm oddechów klatki piersiowej nie zdawała sobie sprawy, gdzie w tym obrazie jest zgrzyt. Jeszcze przez kilka kolejnych chwil nie otwierała powiek, ciesząc się tak kochaną sielanką - i radość tę okazując leniwym, kocim uśmiechem. W myślach układała już pierwsze słowa, jakimi mogłaby rozpocząć dzień i... I właśnie wtedy oprzytomniała. Gwałtownie wciągnęła powietrze, spinając się jak na zawołanie. Uśmiech spełzł z jej ust a pozostałe po nocy rumieńce przybrały na intensywności, tym razem wywodzącej się jednak z narastającej w Berenice złości. A złość rosła proporcjonalnie do odzyskiwanej świadomości - wraz z bólem głowy, suchością w ustach i specyficznym rozleniwieniem Andriacchi zyskała także mieszaninę lęku i beznadziejnej irytacji. Mężczyzna u jej boku nie był Theodorem. - Kurwa mać - cichy, nieprzystający damie syk był jedynym sposobem, w jaki mogła zaistniałą sytuację skomentować. Od śmierci małżonka świadomie zdecydowała się na dystans. Nie zbliżała się do nikogo ani emocjonalnie, ani fizycznie - i nie czuła się z tym źle. Tak naprawdę to było dla niej całkiem naturalne - straciła najważniejszego mężczyznę w swoim życiu, jak miałaby teraz spoglądać na innych? Jak miałaby pozwolić się im dotykać, jak w ogóle miałaby ich traktować? Nikt przecież nie zastąpi jej Theo. Bezceremonialnie spychając z siebie obejmujące ją męskie ramię zerwała się z łóżka i powiodła oszalałym spojrzeniem po pokoju. Ubrania. Potrzebowała swoich ubrań, szczotki, musiała stąd wyjść, musiała po prostu... Początkowo zignorowany, a teraz wyraźnie przybierając na sile ból głowy nie ułatwiał myślenia i podejmowania decyzji - nie tylko tych rozsądnych, ale w ogóle jakichkolwiek.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Nie 14 Lut 2016, 23:46
Benjamin szedł boso przez wioskę. Wioska ta była odludna, domy wydawały się niezamieszkane od lat. Opuszczone okiennice, spróchniałe drzwi i nienaznaczony ludzką stopą śnieg. Och tak, tu od dawna nikogo nie było - otaczała go ciemność, mróz i kompletna samotność. Tylko dlaczego był nagi? Szedł, mijając coraz większe domy, potęgujące wrażenie coraz to bardziej przerażającego osamotnienia i kompletnie nie rozumiejąc, skąd u niego ta nagość, przystanął przed rozpoznanym przez siebie portalem. Wejściem do kamienicy, którą znał niczym własną kieszeń - miejsca gdzie się wychował. Tylko ona nie wydawała się być opuszczona, tu i ówdzie paliły się światła a zza grubych szyb dobiegały do niego stłumione krzyki. Znał te odgłosy, ten widoki a nawet i ten zapach, swąd domu pokrytego kurzem i obrośniętego pleśnią… chociaż za nic w świecie nie chciał tam wracać, nagle poczuł że musi wejść do środka bo chce mu się niezwykle pić. Szukał wody - tak, właśnie dlatego szedł przez tę wioskę - poszukiwał wody a jednym jego ratunkiem był kran w kuchni, obfity w przepyszny, zimny, miejsko-rdzawy nektar. Tylko szkoda że aby go zdobyć musiał wejść do domu, gdzie jego ojciec pieprzy się ze swoją kochanką. Stanął w hollu jak wryty, zapominając po co się tu znalazł. I wcale go to nie interesowało, czuł jak minuty leniwe płyną podczas gdy on stoi i wysłuchuje. Krzyków kochanki, krzyków ojca, krzyków matki. Krzyków, ale była tylko dla obca dla tego domu cisza. I musiało minąć naprawdę sporo czasu, prawie do świtu - albo to tak nagle zaczęło świtać? Nie był w stanie tego powiedzieć, w sumie nic już nie wiedział ani nie czuł, może poza nagłą chęcią zapalenia papierosa. W poszukiwaniu papierośnicy jego ręce zabłądziły w okolice spodni, ale tam ich nie było. Nagle zauważył, że jest nagi, choć przecież wiedział o tym wcześniej a naprzeciwko niego stoi Rosalie Rabe w szlafroku ojca. - Kurwa mać - usłyszał, czy zaklął? Nie wiadomo. Zaraz potem się obudził. Słysząc cichy szmer, taki jaki chciał być niesłyszany, Benek uśmiechnął się głupio - a raczej spróbował. Bo zanim do jego twarzy dotarł odpowiedni sygnał, otworzył oczy co okazało się kardynalnym błędem. Promienie słońce tak niedelikatnie i brutalnie doprowadziły go do stanu półświadomości, a ból do wzmożonego ataku gdzieś w tyle głowy. Chciał zakląć, ale nie umiał, bo jedyne na co natrafił to suchość w gardle. I chęć papierosa, dlatego rozejrzał się przytomniej po pokoju który okazał się nie być jego. To go niemalże postawiło na nogi. Oparłszy ciężar ciała na łokciu, przetarł ręką oczy i włosy, zmierzwione przez obce dłonie podczas tej długiej nocy. Auster momentalnie spostrzegł nagą kobietę, bo jakże nie zauważyć kogoś stojącego na środku pokoju, jakże można było by pominąć ów kłębek wstydu, niedowierzania i nienawiści do samej siebie. Ile razy on to widział w życiu, w ilu wydaniach. Na samo wspomnienie, uśmiechnął się do siebie, ziewnął i zupełnie nie przejmując się jej towarzystwem doczołgał się do krawędzi łożka. Tak jak się spodziewał - spodnie leżały na ziemi, wymięte, pogniecione oraz co gorsza - śmierdzące jakimś winem. Mając na to, przepraszam, totalnie wyjebane po omacku zlokalizował chłód, który go zawsze uspokajał, by po chwili móc zaciągnąć się zapalonym już papierosem. Wiśniowy tytoń zaszumiał w jego głowie donośniej niż poranny marazm, ospały kac i huk w głowie. Przynosił trzeźwość umysłu, pomimo wciąż pijanego ciała, krwi. I głupoty, która w tej krwi szumiała. Kurwa, nowe życie, nie ma co Auster. - Dzień dobry - odpowiedział po chwili, odwracając się do rzeczonej niewiasty przodem. Dalej opierając ociężałą głowę na zagłówku, zaciągał się słodko poranną fajką, która smakowała mu jak nigdy w życiu. Satysfakcja, ona miała jeszcze słodszy smak - Jak się spało, Andriacchi?
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 00:06
Nim się obudził - na Merlina, to było oczywiste, że się obudzi, bo Berenice być cicho starała się przez ledwie kilka pierwszych chwil - Włoszka zdążyła znaleźć wszystkie części swojej garderoby oraz dojść do wniosku, że nie będzie w stanie ich od tak założyć. Poważnie, zastanówcie się - jeśli chód jest problemem, jeśli na świat spoglądać można przez zmrużone tylko oczy, bo światło okazuje się być zjawiskiem bardzo nieprzyjemnym, to jak miałaby uporać się ze zwiewną, szarą sukienką, z jej ramiączkami i zamkiem błyskawicznym na plecach? Jakim cudem miałaby nakłonić pończochy do współpracy i naciągnąć je na zgrabne nogi? Jak miałaby wstać na tych seksownych, ulubionych bucikach, które były jednak nieprzyzwoicie wręcz wysokie i w obecnym stanie Berry - co najmniej niebezpieczne dla zdrowia? Nie, to nie było wykonalne. Cholera jasna. Ostatecznie zdecydowała się więc na ręcznik - przy czym zabrać go z łazienki przed pobudką Bena już nie zdążyła. Nie, parszywiec miał jeszcze okazję popatrzeć na to, co nie jego, nim Andriacchi, powarkując jak chore na wściekliznę zwierzę wpadła do przybytku rozkoszy, porwała puchaty, mięciutki prostokąt z wieszaczka i zawinęła się nim ciasno, jako improwizowaną kiecką zakrywającą wszystko, co trzeba. To swoją drogą zabawne, prawda? Przecież wszystko już widział, miał ją przez całą cholerną noc - na pewno przez całą, inaczej nie byłaby tak irytująco odprężona i jednocześnie tak niewyspana, szlag by to trafił - przez kilka pieprzonych godzin dotykał, całował i... Wróciła do pokoju strzelając iskrami na prawo i lewo, co samo w sobie można by było uznać za nawet przyjemne. To znaczy, wiecie, była bardziej żywa, niż ostatnio, można by wręcz powiedzieć, że tak energiczna i temperamentna, jak kiedyś, jeszcze za życia Theo. Podobne wnioski siłą rzeczy jednak sprowadzały na ziemię i wybijały z głowy jakiekolwiek powody do radości. Nie, Berenice nie mogła się cieszyć. Nie miała z czego, do jasnej cholery! - Pieprz się - warknęła więc usłużnie na uprzejme powitanie i następujące po nim pytanie. Zbierając porozrzucane po podłodze ciuchy - uzmysławiając sobie, że znaczyły one ścieżkę dokładnie od drzwi do łóżka mogła tylko zaciskać zęby i starać się nie wyobrażać sobie nazbyt wiele - miała zajęcie dokładnie na tyle czasu, ile zajęło jej pokonanie dystansu, jaki wcześniej pokonywali oboje. Wspólnie. W nieco innej konfiguracji niż obecnie. A potem? Potem zajęcie się skończyło. Sfrustrowana mogła tylko rzucić ubrania na krzesełko, obrócić się znów frontem do Austera i bez pytania porwać papierosa z benjaminowych zapasów. Choć z zasady raczej nie paliła, raczej było tu słowem-kluczem. Bo czasem jednak jej się zdarzało, szczególnie przy okazjach wybitnie stresogennych i trudnych do zniesienia, czyli, uogólniając, od przykrego zgonu Theodora dość często. Znaczącym, żądaniowym gestem machnęła papierosem w kierunku Bena - fajka sama się nie zapali - i dopiero mając już nikotynę w postaci łatwo dostępnego dymu z rezygnacją opadła na brzeg łóżka. Na sam, samiutki brzeg, tak, żeby nawet skrawkiem ciała nie dotknąć Benjamina. - Zadowolony? - prychnęła nie racząc się choćby obejrzeć przez ramię. Zaciągnęła się raz, drugi - szybko, zachłannie. Kaszlnęła raz, drugi. Po raz kolejny uzmysłowiła sobie, że musi się napić. Musi. Już. Nie poskutkowało to jednak żadnym zrywem i przebieżką do niewielkiej, przyległej do pokoju kuchni. Nie mogła. Ani wstać, ani wyjść, ani zostać, ani... Nic. Nic nie mogła. Przecierając wymizerowaną twarz dłonią odetchnęła głęboko, siląc się na choćby okruchy spokoju. Byłoby łatwiej, gdyby lekarz jej nie namawiał, gdyby nie powtarzał tych swoich farmazonów o próbach otwarcia się na ludzi i powrocie do normalnego życia. Byłoby łatwiej, gdyby nie musiała tak usilnie walczyć z myślą, że w zasadzie nie zrobiła nic złego, i że tak naprawdę było całkiem... Dosyć.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 00:44
Spostrzegając, jak płoszy się niczym łania, nie mógł powstrzymać się od szyderczego parsknięcia śmiechem. Kobiety zawsze są takie nielogiczne, każda która dała się zaciągnąć do łóżka zachowywała się podobnie rano. Zupełnie odmiennie niż zaledwie parę godzin temu, zupełnie jakby mistyczny blask słońca zmywał z ich podświadomości wszystkie pragnienia, marzenia, cele o których śni każdy parszywy grzesznik. Ludzie tacy jak on, ludzie równie bezczelni i niemoralni w nocy, jak i za dnia. A jak wiadomo, owa niemoralność jest zaraźliwa. Prawie dla wszystkich. Czekając aż piękna Włoszka wróci do łóżeczka, razem ze swoim pięknym i ciepłym ciałem, naciągnął na siebie porzucone w kącie bokserki. Bo nie daj Merlinie zobaczy nagiego mężczyznę w świetle dnia i zejdzie na zawał. Albo gorzej - jak na pobożną Włoszkę przystało dołączy do zakonu i zmarnuje dla świata tak piękną twarzyczkę. Bądź cokolwiek innego - pomyślał Ben, bo co tam innego może jeszcze przyjść do kobiecej głowy. Lata doświadczenia, skromne lecz treściwe podpowiadały wyraźne - nic dobrego. Przeciągnął się leniwie, knykciem wytarł oczy i dopiero dusząc niegrzeczne ziewnięcie zauważył jej powrót. Spojrzał na Berenicę, ubraną w skąpą, prowizoryczną sukienkę z ręcznika. No cóż, lepsze to niż habit - pomyślał, zanim znowu rozebrał kobietę wzrokiem, chociaż wcale nie musiał bo co chwilę się schylała. Zbierała ubrania. I gdzie jej się tak spieszy - pomyślał Auster, delektując się papierosem, ciszą, spokojem, wspomnieniem poprzedniej nocy i bliskością tak pięknego ciała. Zarówno niedawną, jak i obecną, choć na „przyszłą” nie ma chyba co liczyć. Szkoda, bo naprawdę nie rozumiał - co ona taka zła. - Zawsze jesteś taka miła rano? - rzucił obojętnie, zarówno tonem jak i spojrzeniem mówiącym wiele o braku szacunku do adresata. Iskra rozbawienia w oku, ironia w głosie oraz bezczelny uśmiech czający się gdzieś w kącikach ust. No cóż, nie każdy ma zadatki na dyplomatę. O czym wiedział doskonale, dlatego gdy obróciła się w jego stronę, już nadstawiał policzek do irracjonalnie zadanego ciosu w jego niewinność, lecz kobieta go zdziwiła. Z fuknięciem godnym poirytowanej czternastolatki rzuciła ubrania na krzesło, po czym porwała fajkę z jego ust. Tak, jego zajebistego ręcznie skręcanego wiśniowego chesterfielda z austerowych ust. Dlatego właśnie kobiety nie powinny palić, pomyślał z nienawiścią czającą się z oczach. Wyjąwszy zapalniczkę, spróbował podpalić jej cholernie idealne brwi, a gdy to się nie udało po prostu sięgnął po jeszcze jedną fajkę. Jędza. No ale przynajmniej dobra w łóżku. I leżał by tak błogo, spokojnie i bez zbędnych słów gdyby nie jej pierdolenie. Okraszone wyraźnym żalem do świata i austerowego testosteronu, który chyba oskarżony był o zbrodnię przeciwko całemu rodzajowi żeńskiemu. Zupełnie jakby tego wczoraj nie chciała. Zupełnie, jakby było jej źle. Urażony tą myślą, otworzył nawet oczy spoglądając na jej nagie plecy. A jako, że bardzo lubił akurat tę część kobiecego ciała, włożył szluga do ust i rozpoczął krótkotrwałą eskapadę. Parę sekund później znalazł przy niej, przy jej uchu i jej cudownie gładkich plecach i opierając się jedną dłonią, drugą wyjął papierosa z ust. Odgarnął ciemne włosy, pocałował błyskawicznie nagie ramię i zanim kobieta zdążyła zadać jakikolwiek cios, odsunął się w bok. - Bardzo - i siadając na skraju łóżka czerpał przyjemność. Z wyraźnie wyczuwanej w powietrzu nienawiści, która z całym swoim włoskim impetem zapewne odbije się za niedługo na jego policzku. Z ferii zapachów, przechodzącej od alkoholu, poprzez seks i na fajkach skończywszy, zduszonej w ciasnym pomieszczeniu. Z rozleniwienia wyraźnie widocznego w zmęczonych mięśniach Berenici, którą całował i dotykał gdzie tylko chciał. Zadowolony z siebie, i z tego jak w koncertowy sposób ma wyjebane na jej uczucia. - Nie uwierzę, jeśli powiesz, że ty nie. Słyszałem - skłamał, doskonale wiedząc, że Włoszka pewnie tego nie pamięta. Zgasił papierosa. Odpalił następnego i czekał. Akcja-reakcja, moi drodzy. A to przecież gra. A on się świetnie bawił.
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 01:12
W myślach kontynuowała litanię wszystkich okoliczności, które pomogłyby jej się uspokoić, a które aktualnie nie istniały. Byłoby więc łatwiej, gdyby Benjamin nie był takim gówniarzem. Na Merlina, przecież jemu ledwo co mleko spod nosa zabrali, przecież gdy matka na świat go wydawała, Berenice uczyła się już czytać i z wysuniętym czubkiem języka kaligrafowała te koślawe literki w zeszycie w trzy linie. Łatwiej byłoby też, gdyby zdecydowała się na wszystko świadomie, gdyby podjęła dojrzałą, przemyślaną decyzję, gdyby to rozsądek popchnął ją w ramiona Austera - zakładając, że to byłoby w ogóle możliwe. Przede wszystkim jednak byłoby łatwiej, gdyby było jej teraz źle i gdyby nie miała tej żałosnej, niepodważalnej jednak pewności, że uległaby mu po raz drugi... Czy którykolwiek to by był. Teraz czy kiedykolwiek indziej, gdyby rzeczywiście się uparł. Na bogów, Berenice była dorosłą kobietą i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co jej się podobało a co nie. Świadomość ta mogła nie być jej na rękę, mogła próbować się oszukiwać i wmawiać sobie różne ciekawe rzeczy, ale gdzieś w cieniu tych wszystkich nieudolnych kłamstewek zawsze pozostaną realia. Te zaś były w tej chwili takie, że opierać mogła się dopóty, dopóki Benjamin trzymał się względnie daleko. I właśnie dlatego bycie spokojną było tak cholernie trudne. - Nie, tylko od święta - prychnęła, nadal uparcie powstrzymując się od spoglądania na Austera. Tylko, że w tym przypadku to był błąd. Bo gdyby się obejrzała, może jakoś by... Cóż, powstrzymała go. Albo prędzej - po prostu umknęła przed jego arogancją. Andriacchi jednak nie zachowała należytej czujności. Szamocząc się z własnymi demonami, z co najmniej dwoma ich stronnictwami, z których jedne namawiały do opuszczenia gardy, a drugie wydzierały się niczym rasowy, wysłany przez matkę wyjec - walcząc z nimi nie oglądała się na Benjamina. Jednozadaniowość, po prostu. Chcesz coś zrobić dobrze to się na tym skoncentruj, a nic nie było dla niej ważniejsze od zdecydowania wreszcie, których głosów w głowie chce słuchać... Nie, inaczej. Wiedziała przecież których. Nie wiedziała tylko, jak to zrobić, jak ogłuchnąć na te drugie, tak bardzo jej znajome z czasów wczesnej młodości, narzeczeństwa i małżeństwa. - Nie waż się! - mogła więc tylko wydrzeć się z opóźnieniem, gdy szybki pocałunek na nagiej skórze spowodował irytująco przyjemną kaskadę dreszczy biegnących w dół kręgosłupa. Wydrzeć się i wziąć nieco większy zamach niż przewidywały standardy. Bo wiecie, Berenice zdawała sobie sprawę, że po tym występku nastąpi unik. Przecież Ben to tylko podrostek, tylko cholerny, nastoletni drań. A oni zawsze postępowali tak samo, dokładnie według tego samego schematu. Wiedza ta nie pomogła jej uniknąć ostatniej nocy, ale wystarczyła, by teraz zareagować w miarę odpowiednio. Szerszy, odśrodkowy zamach zagwarantował, że zewnętrzna część jej dłoni trafi dokładnie tam gdzie powinna i zostawi na policzku chłopaka intensywny, piekący rumieniec. - Nie pozwalaj sobie - warknęła, wiedząc, jak żałośnie to brzmi. Słowa to w końcu tylko słowa, ważniejsze jest to, co widać. A w przypadku Berenice widać było aż za dużo, choć Bóg jeden wie, jak bardzo starała się coś z tym zrobić. Wskutek tych prób udało się jej osiągnąć tylko jedno - nie przytaknąć ostatnim słowom Austera. To, że im nie zaprzeczyła sukcesem już jednak nie było, co więcej, było beznadziejną porażką. Szlag. By. To. Trafił. Papierosa wypaliła szybko, niedbale wygasiła go w popielniczce leżakującej na najbliższym parapecie. Pierwsza potrzeba, choć nie ta najważniejsza, została zaspokojona. Na najważniejszą pora przyszła dopiero teraz. Pić. Wstała, pomaszerowała do kuchni, zgarnęła butelkę wody. Nie bawiąc się w żadne kulturalne sączenie ze szklanki, pierwsze kilka łyków - i kilka kolejnych również - pociągnęła prosto z litrowego, plastikowego naczynia. Jednocześnie zaś wściekała się dalej bo - to upokarzające! - nawet picie było w tej chwili trudne. I nie, nie dlatego, że suche gardło potrzebowało chwili na zaadaptowanie się do przyjemnego chłodu wody. Nie, problem był bardziej prozaiczny. Przy Theodorze nigdy nie zwracała uwagi na to, czy zaleje się trunkiem - wodą, sokiem, winem, czymkolwiek - czy nie, to nie miało znaczenia. Ale teraz, w towarzystwie Benjamina, miało. Miało jak cholera, wszyscy wiemy, dlaczego. I dla takiej sierotki, jaką bywała - była? - Berenice to był problem naprawdę znaczący. Bo Berry potrafiła skaleczyć się chusteczką higieniczną, co dość wyraźnie świadczyło o jej życiowej zgrabności.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 01:54
Czując piekący policzek, nie mógł się nie uśmiechnąć. Od początku mógł się spodziewać, że to się tak skończy - szczerze powiedziawszy od czasu, gdy otworzyła oczy igrał z Berenice i kusił ją, żeby to zrobiła. Chciał, aby straciła nad sobą panowanie - żeby chłodny racjonalizm zostawiła na podwieczorek, by poszła za ciosem wczorajszej nocy, lecz chyba zbyt nisko ocenił Włoszkę. Gładząc piekący policzek, spojrzał smutno na pomiętą pościel na której siedział w myślach składając litanię wszystkich przekleństw. No cóż Auster, wóz albo przewóz - kto wie o tym lepiej niż ty? - Dobrze, proszę pani. Już nie będę - powiedział, podnosząc do ust peta, którego jedynie bardzo silną wolą zdołał nie upuścić. Zastanawiając się jednocześnie nad pewnym faktem, którego wczorajszej nocy nie uwzględniał. Ile Berenice ma lat? No cóż, mógł się tylko domyślać - nie znał jej wcześniej zbyt dobrze, w sumie prawie wcale. A tak nieuprzejme pytanie zasługiwało, na pewno w jej ocenie, na kolejny policzek - a on nie zamierzał oddać jej tej satysfakcji. Może i mogli wzajemnie traktować się bez szacunku, ale bądź co bądź grzeszyli inteligencją. Podobno. Dlatego nie powinno to być tak proste. Po tym krótkim akcie przemocy fizycznej wobec kochanków, którym nie chcesz przyznać, że było Ci z nimi dobrze Włoszka zebrała się w sobie na tyle, by doczołgać się do wody. Widać, że rzadko pije - pomyślał Auster dopalając kolejnego szluga. Rzuciwszy go na parapet, popielniczkę czy cokolwiek - położył się znowu na łóżku marząc jedynie o gorącej, świeżej kawie. No, może jeszcze o solidnym śniadaniu i świeżej pościeli, dostępnej już tylko dla niego gdzieś w gabinecie w nieodległym zamku. Soczysty policzek, czy tego chciał czy nie, zgasił nieco z jego chęci ponownej próby kontaktów angielsko-włoskich, co więcej - wyraźnie pogorszył austerowe samopoczucie. I nie ma się tu co dziwić, nikomu nie byłoby wesoło. A na dodatek chciało mu się pić. Dlatego składając modły do wszystkich bogów, którzy mogliby istnieć błagał, by urodziwa Włoszka utopiła się w tej cholernej butelce wody, mleka czy czegokolwiek, co pewnie pije splótł dłonie na brzuchu. Policzył do trzydziestu, po czym gwałtownym ruchem zerwał się z łóżka. Może to i brutalny sposób, aczkolwiek pewny i sprawdzony. Wypróbowany. I o ile wytrzymasz zawroty głowy, nieprzyjemne ukłucie w brzuchu oraz tępy ból gdzieś z tyłu głowy jest dobrze. No, chyba że masz jeszcze na karku dodatkowe doświadczenia. Takie jak obecność niestabilnej emocjonalnie kobiety. Klnąc na swoje strute etylem ciało, podniósł gdzieś po drodze swoją koszulę. Narzucając ją na siebie, bo cholera zimno było, zaszczycił jeszcze jednym spojrzeniem nagie ramiona Berenice, która chyba znowu się o coś wściekała. Miał tylko nadzieję, że odwali się od jego koszuli i ubierze się w swoje ciuchy, o ile i jej jest chłodno. Naprawdę ciężko stwierdzić o co teraz może mieć pretensje. Obracając się zarówno do niej, jak i do nich plecami porwał najbliżej leżącą szklankę. I odkręcając kran, napełnij ją trzy razy pod rząd, by trzy razy pod rząd cieszyć się chłodem czystej, szkockiej kranówki. Ile piękna kryje się w małych rzeczach - pomyślał błogo, ocierając podbródek. Teraz było mu lepiej. Ból głowy nieco ustał, zawroty minęły a jego żołądek przestał tańczyć z wątrobą żałobnego menueta. Będzie dobrze. Przechodzimy do następnego punktu programu. Westchnąwszy dwa razy, spokojnie i głęboko, odepchnął się wreszcie od kuchennego blatu, spoglądając Włoszce w oczy. Bo Ben, w przeciwieństwie do większości ludzi nie bał się spojrzenia swoich pijackich błędów. Traktował je jako element życia, młodszy lub starszy, mniej lub bardziej urodziwy. Wspominany rzadziej, lub częściej nie mniej jednak, element życia, któremu zawsze zwykł zadawać pytanie narzucane przez elementarną przyzwoitość. - No i co dalej? - mruczał potulnie, patrząc w oczy kobiecie, której równie dobrze mógłby od razu odpowiedzieć na głupio zadane pytanie. Nic. Zupełnie nic, nie będziemy o tym rozmawiać, pewnie Cię nie spotkam. Możesz mi zostawić swój adres ale i tak nie napiszę, naskrobać na rachunku swój numer ale i tak nie zadzwonię a za dwa tygodnie pewnie będę mylił Twoje imię, z wieloma podobnie nijakimi. Co było widać w jego spojrzeniu, w nonszalancji wymalowanej na twarzy i wpisanej w ruchy, czego Berenice domyśliła się od początku. To prawda, że był gówniarzem i co z tego? Oni po prostu tak mają. - Niech zgadnę, nienawidzisz mnie. Tej nocy nie było a jeśli komuś o tym powiem, to wyrwiesz mi płuca przez gardło?
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 12:18
Berenice natomiast błędów się bała. Te pijackie i te na trzeźwo - wszystkie były czymś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Elementy życia? Z pewnością tym były, Andriacchi nie umiała jednak tak po prostu machnąć na nie ręką i uznać, że było co było, nie ma powodu do roztrząsania sytuacji. Nie, Włoszka nigdy nie potrafiła podchodzić do swej egzystencji tak beztrosko i nigdy też nie nauczyła się traktować swych błędów jako coś w zasadzie nieszkodliwego. Nieszkodliwymi mogły być tylko wtedy, kiedy nie były błędami... Czyli z pewnością nie teraz. Z sukcesem zaspokoiwszy pierwsze pragnienie - co było osiągnięciem, biorąc pod uwagę jednoczesne poczynania Austera, które wyraźnie ją dekoncentrowały - otarła buźkę przedramieniem, odstawiła w połowie pustą butelkę na miejsce, z którego przedtem ją porwała i w chwili, w której Benjamin stanął naprzeciw niej, była już w miarę opanowana. Na tyle, ile mogła, gdy chłopak stał tak blisko - za blisko. - Mniej więcej - przyznała krótko na odpowiedź, którą sam sobie udzielił. Nie widziała powodu, dla którego miałaby bawić się w jakieś grzecznościowe próby złagodzenia sytuacji, chociaż... Czy przypadkiem już tego nie zrobiła? Przecież to nie było do końca tak. Nie sięgnęłaby chyba po określenie znienawidzenia - wybrałaby jakieś inne, odrobinę łagodniejsze, choć nie mniej przepojone niechęcią i złością. Nie upierałaby się też chyba przy ścisłym zachowaniu tajemnicy - na bogów, była dorosłą kobietą, Auster też dorosłości już sięgnął, choć wczesnej. Dobrze, że chociaż tego mogła być pewna - wpadając do biblioteki częściej, niż przyzwoitość zakładała (cóż, po utracie jednej miłości pozostała jej jeszcze ta druga, do książek) miała kiedy się tego dowiedzieć. Wystarczyło zdobyć odrobinę sympatii pani Pince - co w przypadku Berry było łatwe, dziś może na to nie wyglądało, ale była przecież sympatycznym stworzeniem - by przy jakiejś okazji zapoznać się nie tylko z wiekiem Bena, ale także całym przekrojem wysuwanych wobec niego zarzutów, szczególnie w związku z jego przeróżnymi relacjami z młodzieżą szkolną. Tą ładniejszą jej częścią. Wracając jednak do tematu - sekret nie był chyba aż tak konieczny. Ewentualne nieprzychylne komentarze nie zaszkodziłyby jej bardziej niż to wszystko, co już się wydarzyło i czemu musiała stawiać czoła. Z drugiej strony, skoro Auster skonstruował taki ładny wariant przyszłości - nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Łatwiej było przystać na to, co sam zbudował. Dalsze wyjaśnienia nie byłyby wygodne, zawsze zresztą groziłyby zabrnięciem w wątek zbyt głęboko, na znacznie bardziej pokręcone, wąskie ścieżki. - Zakładam jednak, że teraz po prostu zjemy śniadanie, skoro i tak jest w cenie pokoju. - Kto płacił, swoją drogą? Nie pamiętała, podobnie jak wielu innych rzeczy. Nie mogła się jednak nad tym zastanawiać. Na pewno to zrobi, na pewno przeanalizuje wieczór, noc i poranek na setkę możliwych sposobów - ale nie tutaj. Nie, to będzie zajęcie na jedną z tych nieprzespanych nocy, które spędzi w swoim londyńskim mieszkaniu, gotując i, potem, czekając do rana wpatrzona w panoramę śpiącej stolicy. Teraz zadania musiała wyznaczać sobie prostsze i, przede wszystkim, pojedyncze. Chcąc więc użyć niezwykle trudnej formy my - co, jak widać, uczyniła - nie mogła zastanawiać się więc nad tym, co to dokładnie dla niej w tej chwili oznacza. Chcąc doprowadzić się do porządku przed powrotem do Hogwartu nie mogła nazbyt intensywnie roztrząsać ewentualnych skutków, jakie przynieść może ze sobą przebywanie z Benem w jednym pomieszczeniu jeszcze choćby chwilę dłużej. Proste zadania. Śniadanie, prysznic, ciuchy. Powrót do używalności w kilku łatwych krokach. Warto nadmienić, że koszula Austera nie musiała czuć się zagrożona. Berenice nie miała najmniejszego zamiaru po nią sięgać. Jedyne męskie ubrania, w jakich zdarzało jej się chodzić, należały do Theodora, co siłą rzeczy wykluczało używanie innych... Chyba. O pójściu do łóżka z kimś, kto nie był jej małżonkiem, też tak myślała, krążący w jej żyłach alkohol szybko zmienił jednak te plany. Andriacchi miała to sobie wypominać jeszcze przez długi, długi czas. Tak czy inaczej, krok po kroku. A więc śniadanie. Śniadanie, do którego Berry nie miała zamiaru się ubierać bardziej. Było jej zimno? Było, ale Włoszka traktowała to jako niezbędny element szybkiego trzeźwienia. Było jej niekomfortowo? Było, z drugiej jednak strony paniczne narzucanie na siebie wszystkich ciuchów po wspólnej nocy było żałosne. Benjamin widział już znacznie więcej, aktualnie wstyd w zasadzie nie miał racji bytu. Pozbierane z podłogi ubrania musiały więc zaczekać na swoją kolej - pierwszeństwo miał w tym przypadku głód oraz prysznic, którego Włoszka nie mogła sobie odmówić, niezależnie od niezbyt wygodnego z tej perspektywy towarzystwa Austera. Ostatecznie po kilku chwilach, jakich jeden z pracujących w Trzech Miotłach skrzatów potrzebował na pokonanie dystansu z kuchni do pokoju po usłyszeniu wezwania - wystarczyło potrząsnąć drobnym, zawieszonym na sznureczku, zaczarowanym dzwoneczkiem - na stoliku w ciasnej kuchni spoczęło całkiem przyzwoite śniadanie. Jajecznica, kanapki, grzanki, sok, mleko, dżemy w różnych smakach - słowem wszystko, czego mogli potrzebować, by się najeść.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 14:21
- Śniadanie? Nie spodziewałem się, że tak hojnie obdarujesz mnie swoim czasem. W końcu już teraz nie warto na mnie zwracać uwagi- syknął ironicznie, bo to wszystko było dla niego po prostu irracjonalne. Chociaż w sumie nie powinien narzekać na darmowe, tak chętnie dawane jedzenie. Przecież jeszcze dwa tygodnie temu klepał biedę, w sumie los tak hojnie go dzisiaj obdarował. Nie mniej jednak, począł czuć na dnie swojego niewzruszonego na co dzień serca nutkę żalu i goryczy, która odzywa się za każdym razem, gdy ktoś traktował go jak śmiecia. Przeleć i zapomnij, na dłuższą metę było to cholernie smutne - pomyślałby Ben, gdyby podobnych wyrzutów sumienia nie zdusił, jak zwykle soczystym przekleństwem. Nie wiedzieć czemu, może to kac a może urażone ego - Berenica nagle go rozdrażniła. A co gorsza, nie umiał się z tego śmiać i nie widział w tym nic śmiesznego, jedyna linia jego obrony upadła i teraz stawał się podły. Chyba po prostu musiał zapalić, tak, papieros to przecież zawsze dobry pomysł. Dlatego nie czekając na jej przemiłą uwagę po prostu wyszedł z kuchni nie omieszkając przy tym dotknąć jej kolana. Sięgnął do spodni, odpalił szluga i otwierając okno wpuścił do pomieszczenia nowy haust zimnego powietrza. Niech marznie w tym swoim ręczniku, on też mógł do woli marznąc, nie ma sprawy. Przynajmniej odetchną czymś innym niż mieszanka jej perfum, ich potu oraz jego fajek. Bo czy tego chciała czy nie, nie wymaże nocy ze smarkaczem z życiorysu, o co on już zadba. Zignorował skrzata, który gdzieś przemknął z tacą, z tacą pełnej pysznej jajecznicy której zapach kusił go aktualnie o wiele bardziej niż soczyste usta półnagiej Włoszki zaledwie dwa metry dalej. Wypalił do końca szluga, stojąc w samych bokserkach i narzuconej niedbale koszuli mając w głębokim poważaniu jej zdanie, dzisiejsze obowiązki oraz to, że pewnie się spóźni. Ta stara ropucha Pince i tak będzie narzekać, i co z tego. Wszyscy tak czy inaczej zawsze na niego narzekają, cokolwiek by nie zrobił. Nagle poczuł, że musi się napić, tak bardzo chce się napić i to nie szkockiej kranówki, a szkockiej po prostu. Albo piwa przynajmniej. Pierdolić to, i tak już jest prawie alkoholikiem. Zatrzymując w połowie drogi skrzata, który chyba chciał wyjść niezauważony tonem błagalnym, bądź nieznającym sprzeciwu (niepotrzebne skreślić) poprosił go i najzimniejszego w okolicy portera, wciskając do ręki parę sykli. Po czym, czy tego chciał czy nie wszedł do kuchni, w której miał zjeść śniadanie ze swoją…. hmm… kryzysową narzeczoną? Na Merlina, jego życie bywa takie żałosne. Auster bez zbędnego spojrzenia czy słowa, dalej nieco obrażony, wziął do ręki grzankę i posmarował ją dżemem. Nalał do kubka kawy, mocnego espresso, które powinien chyba przedłużyć wodą, ale co z tego. Prędzej czy później, jak nie na zawał to na raka. Po czym, no cóż, zabrał się do jedzenia przeżuwając bez apetytu grzankę, skupiając całą siłę woli by poprosić o leżącą obok Andriacchi jajecznicę. Bo jeszcze go uderzy, czy coś. Miliony myśli szumiały pod jego czaszką, a większość z nim była co najmniej obraźliwa. Powstrzymywał jednak język od wrednych uwag, nauczony wieku temu, że kobiet nie powinno się obrażać. Nigdy ich nie wyzywał, nigdy żadnej nie chciał skrzywdzić a jednak - wstyd przyznać, że prawie każdej miał tak samo dosyć. Każda miłą noc niszczyły koszmarnym porankiem, pełnym niepotrzebnej gadaniny, pogardą w spojrzeniu oraz wydumanym, nielogicznym kodeksem moralnym, który objawia się w nich wraz z pierwszymi promieniami słońca niczym stan buddy w Gautamie Siddhartcie. No bardzo kurwa malownicze, ale dlaczego kosztem jego policzka? - No więc, jak to jest…- zaczął potulnie Auster, który chciał chyba wykazać się swoim nadzwyczajnym altruizmem. Którego nie miał, co sprawiło, że niczym piasek przez palce - przez jego gardziel wydobyła się ta nieroztropna chamska uwaga - Powiedz mi, jak to jest przespać się z kimś kto mógłby być twoim uczniem?
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 15:33
Gdyby do jej otępiałego, skacowanego umysłu dotarła pełnia żalu i swego rodzaju poczucia pokrzywdzenia, jaka kryła się w słowach Benjamina, Berry niewątpliwie parsknęłaby bezczelnym śmiechem. Przeleć i zapomnij, to smutne. Naprawdę? Po tych wszystkich jego podchodach, którym opierała się aż do momentu, gdy proporcje krwi do alkoholu zostały skrajnie zaburzone, po tym wszystkim to ona miała być czemukolwiek winną? Bo Auster na coś liczył, bo czegoś chciał, bo nagle jednonocny wyskok mógł stracić część swojej magii? Powinna go więc może poklepać jeszcze po główce, ucałować, może w ogóle zrzucić z siebie ręcznik i zapewnić, że wcale nie miała na myśli tylko jednego razu? Że alkohol w ogóle nie miał nic do powiedzenia, że była doskonale świadoma, co robi, z kim, gdzie i po co idzie? Uświadomienie sobie tego wpędziłoby ją w atak nieposkromionego, aroganckiego śmiechu, może dobrze więc, że uświadomić sobie tego teraz nie mogła. - Mówisz tak, jakby wcześniej było warto. - Ta bezczelność była natomiast jak najbardziej w jej zasięgu. Po zadecydowaniu, że na samobiczowanie przyjdzie jeszcze czas, teraz mogła przynajmniej postarać się, by późniejsze wyrzuty sumienia miała czym osłodzić. Na przykład niedaniem Benowi pełni satysfakcji. I tak zyskał za dużo, niewybaczalne byłoby więc, gdyby do reszty oddała mu pola. Berenice sprzed kilku lat, ta, która aktualnie siedziała zwykle w kącie nie wychylając się zanadto, zadziorna, temperamentna Contarini, którą zdobył Theo - cóż, ta kobieta nie mogła pozwolić na to, by Benjamin cieszył się zbyt długo. Nawet teraz, zmagając się ze swymi pragnieniami, które z rozsądkiem mijały się szerokim łukiem, za punkt honoru wzięła sobie utarcie Austerowi nosa. To nie było łatwe, nie mogło być, ale Włoszka nie potrzebowała spektakularnego sukcesu. Wystarczyło lekkie podważenie pewności siebie Bena, starcie mu uśmieszku z twarzy choćby na krótką chwilę. Udało się? Trochę tak, i to jeszcze zanim cokolwiek powiedziała. Biedny Benjamin. W innych okolicznościach może nawet zrobiłoby się jej go żal. Trudno było jednak nie uznać walki za wyrównaną. Co więcej, Ben mimo wszystko miał łatwiej - Andriacchi z niesmakiem musiała przyznać, że za łatwo. Jej dotyk - choćby to muśnięcie jej kolana, na które mogła co najwyżej zacisnąć zęby - na nią działał, wyjaśniając, dlaczego poprzedni wieczór skończył się tak, jak się skończył. Co więcej, sama postawa Austera trącała delikatne struny włoskiego serca, głuchego na wiele z podszeptów rozsądku. Chłopak przypominał Berenice te czasy, za którymi nie mogła nie tęsknić, nie tak dawne lata, które wyglądały zupełnie inaczej od obecnych. Świadomie bądź nie uderzał dokładnie tam, gdzie Berry nie umiała się bronić. Każdy człowiek ma jakieś swoje granice i w przypadku Andriacchi bibliotekarz bez większego trudu znalazł sposób na ich obejście. Co nie zmieniało faktu, że wciąż ją drażnił. Równolegle do fascynacji, którą najchętniej wyrzuciłaby do śmietnika już, teraz, przeżywała równie silną irytację. Wachlarz ambiwalentnych uczuć sprawiał, że z jednej strony trudniej było jej w towarzystwie Austera nad sobą panować, z drugiej jednak - ostre słowa przychodziły same, nie musiała ich sobie przypominać, wyciągać na siłę z przeszłości. - Doskonale - odpowiedziała więc jak gdyby nigdy nic, podając chłopakowi talerz z jajecznicą. Zagryzając niespiesznie nurzaną w miseczce z miodem grzankę uśmiechnęła się lekko. Paradoksalnie złośliwość była w tym momencie znacznie lepszą terapią od wytykania sobie listy potknięć, których się dopuściła. Jeśli chciała prędko przygotować się na kolejny dzień w szkolnych murach - a chciała i musiała - nie mogła znaleźć lepszego sposobu. - To trochę jak spełnienie dobrego uczynku. Chociaż może raczej złego, jeśli wziąć pod uwagę, że seks z rówieśnicami nigdy już nie będzie dla ciebie taki sam, jak przedtem. - Uśmiechnęła się niewinnie, bez trudu wytrzymując każde spojrzenie Bena, jakie ewentualnie zechciałby jej teraz posłać. Siłą rzeczy spodziewała się protestów, negowania jej słów, podważania jej ewentualnej sprawności (na Merlina, to brzmiało... brzydko, źle) czy po prostu odbicia piłeczki - że to ona będzie żałować czy tęsknić. Warto przy tym zauważyć, że temu ostatniemu raczej zaprzeczyć by nie mogła - będąc szczerą sama ze sobą: tak, będzie żałować. I tęsknić zapewne też, tym bardziej, im trudniejszy będzie wieczór czy noc. Co więcej, była przekonana, że Benjamin zdaje sobie z tego sprawę lub przynajmniej się domyśla - dokładnie w ten sam sposób, w który domyślała się ona. Mogła nie pamiętać całej nocy, mogła zachować ledwie zamglone przebłyski tego szaleństwa, ale wiecie, przy całej swej arogancji doskonale wiedziała, co potrafi. Bo była Włoszką, a to - choć może trudno w to uwierzyć - miało jednak znaczenie. Przede wszystkim była jednak sobą. Sobą - lubiącą się bawić, ryzykować, eksperymentować. Sobą - czerpiącą z ludzkiej bliskości wszystko, co w danej chwili mogła i dającą tyle samo. Sobą - pełną pasji i pozbawioną zahamowań. Sobą, którą od śmierci Theo z nikim się nie dzieliła i nie była pewna, czy dzielić się z kimkolwiek chce. Chyba. Chyba nie była pewna.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 17:05
Obserwując jej cholernie piękne, rozrzucone w nieładzie włosy z niemałym smutkiem, z nutą melancholii podpowiadającej mu, że żadna kobieta nigdy nie będzie faktyczne jego. Lecz do tej myśli przyzwyczaił się na tyle dawno temu, że potrafił, może i z przekąsem ale potrafił znieść każdą powiedzianą złośliwość. Co prawda dławiąc się swoją goryczą, która tłumiona narastała w nim dzień po dniu, niczym suto karmiona pleśń. Sprawiając, że niewiele z Bena jakim chciał być miało kiedykolwiek zaistnieć. Ale to chyba historia, którą opowiemy kiedy indziej. W każdym razie - z aroganckim półuśmiechem wymalowanym na twarzy, z wielkim znakiem zapytania w głowie obserwował spokojnie Włoszkę, która chciała go pokonać jego własną bronią. Arogancją. To naprawdę urocze, pomyślał mężczyzna, spuszczając powoli wzrok. On, w przeciwieństwie do niej, choć łatwo się irytował to niełatwo tracił nad sobą panowanie. Żaden alkohol, żadne słowo ani nawet żaden czyn nie zmusi go do zrobienia czegoś wbrew swojej woli. Może dlatego, że sam nie wiedział czego ta wola pragnie. Teraz, akurat w tym momencie, pragnęła ona wygrać te swoistą batalię, potyczkę coraz to bardziej kąśliwych uwag, podobną do wielu stoczonych już w jego życiu. Chciał ocalić resztki godności, postrzępionej już przez siarczysty policzek, który nadal dawał się odczuwać niemiłym pieczeniem. I gdyby ludzie tacy jak Benjamin Auster mieli honor, chciałby ocalić właśnie ten honor. Honor oszusta, kłamcy i tchórza, honor osoby która być może zapomniała co to jest moralność, ale pamięta znaczenie dumy. Bo pisarzyna był cholernie dumny, mimo wszelkich niepowodzeń i kłód, jakie życia rzuca mu pod nogi, szedł cały czas z wysoko uniesionym czołem. „Goofy to ja” powiedziałby, gdyby kupił telewizor i miast wyklinać na swój los stukotem maszyny do pisania, patrzyłby w to głupie pudło i spotkał na drodze życia kolorowe kreskówki. Przynajmniej wtedy zająłby głowę czym innym niż myśleniem, które prowadzi do picia, które prowadzi do poranków jak ten. I kobiet, jak ta. Sprowadzony na ziemię przez trywialny talerz jajecznicy, który mknął w jego stronę, podniósł wreszcie wzrok. Wyrywając się z głębokiej zadumy, był teraz o wiele spokojniejszy niż parę chwil temu, spokojny do tego stopnia by znów przyjąć twarz obojętnego. Względnie obojętnego, tak gwoli ścisłości. - Gdybyś sądziła, że nie było, nie jadłabyś ze mną śniadania. Czy chcesz czy nie, masz do mnie słabość - mruknął Ben przyjmując od niej rzeczony przedmiot. I odłożył go na miejsce. Choćby miał się zaślinić, nie tknie tej pierdolonej jajecznicy. Nie ma o tym nawet mowy. Może to głupie, ale każdy ma punkt honoru okrojony na swoją miarę - I proszę Cię, nie lekceważ moich rówieśnic, może i są młode ale niegłupie. I wcale nie mniej doświadczone - odpowiedział niespiesznie, popijając grzankę kawą, wcale nie tłumacząc Berenice jak wspaniała może okazać się kultura peace&love dla kogoś takiego jak on. Pod pewnymi względami uważał się za hipisa - nie stronił od zielonego, lubił zapijać swoje wieczory oraz rzecz jasna - propagował szeroko pojętą wolność seksualną. Gdyby nie ten cały pacyfistyczno-ideologiczny chłam pewnie już dawno kupiłby przyczepę i uciekał policji na terenie całej Wielkiej Brytanii. Ale nie mógł, był pisarzem i jego życie miało okazać się jeszcze wznioślejsze. Z tą myślą oraz z cichym westchnieniem wziął do ręki kanapkę i zanim poczynił pierwszy kęs kontynuował - I wybacz, ale to chyba ja wyświadczyłem ci przysługę. Może nie tak spektakularnie jak twój poprzedni, dwadzieścia lat starszy kochanek, ale chyba pomogłem ci nieco się rozluźnić, co? Rzucił, po czym zupełnie nieświadomy tego jak przykry temat poruszył, wstał od stołu. Czy tylko mu się wydawało, czy słyszy kroki w sypialni? Chyba w końcu, nareszcie skrzat przyniósł jego portera. Podziękowawszy cicho ale serdecznie, zamknął za nim drzwi po czym upewniwszy się, że kroki na korytarzu ucichły otworzył piwo o kant stołu kuchni, do której potulnie skierował swe kroki. By dokończyć przerwaną chwilę temu myśl, którą popił dobrym, angielskim piwem. - I nie ma w tym nic złego, czerp z życia. I przestań być taka naburmuszona, stało się wczoraj coś złego?
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 17:49
Z sugestywnie uniesioną brwią obserwowała, jak podany Benowi kulturalnie talerz, który przecież - czy raczej zawartość którego - wyraźnie pożerał wzrokiem spoczął ponownie na swoim miejscu. A. Aha. Czyli w przypadku Austera tak to wyglądało, tak? Walka o godność i honor wkracza na nowy poziom? Cóż, Berenice daleka była od namawiania go. Nie to nie, to nie ona będzie w związku z tą heroiczną odmową walczyć ze swym głodem i chęciami... Przynajmniej tymi. Ona miała swoje własne starcie, ale o tym już zostało wspomniane. W każdym razie, na kolejne spostrzeżenie mogła tylko uśmiechnąć się niedbale. Zajmując się własnym śniadaniem - w ślad za pierwszą grzanką przyszła druga, tym razem z powidłami śliwkowymi - i tym razem nie miała problemu ze sformułowaniem odpowiedzi. Znów była tylko jedyna słuszna, najprostsza z możliwych. - Byłam pijana, Auster. - Odgryzając nieduży kęs słodkiego tosta Berry odetchnęła cicho, uparcie unikając rozważań, na ile wszystko rzeczywiście było winą alkoholu, a na ile wspomnianej słabości. Andriacchi nie zamierzała się przecież oszukiwać. Tak, miała słabość. Czasem jej się zdarzało. Tylko, że to zwykle na tym się kończyło - że było. Było i nic więcej. Żadnych ekscesów i skoków w bok. Skoków w bok? Przypomnienie, że nie jest już mężatką uderzyło ją w twarz z siłą rozpędzonego pociągu. Pociągu, który zawrócił na najbliższej zwrotnicy, by rozjechać ją po raz kolejny, kiedy... Nie, to zaraz. Bo najpierw mogła pokusić się o jeszcze jeden krótki, bezczelny komentarz. Rówieśnice. Wyobrażając sobie wszystkie te nastolatki, które mogły chcieć aspirować do miana królowej łóżek - jakby to naprawdę było najlepsze miano, najcenniejsza metka, jaką można zyskać - paradoksalnie nie zamierzała się wyśmiewać. Jej odpowiedź, której musiała przecież udzielić, nie miała być drwiną z dorastających kobietek. Przecież Berenice sama taką była, czyż nie? Dziesięć lat temu była stworzeniem dokładnie tego rodzaju, o którym teraz rozmawiali. Czas ten zaś... Cóż, wspominała dobrze. Naprawdę dobrze. Tak dobrze, że nawet nie zawahała się przed skomentowaniem pobłażliwych słów Benjamina w swój własny sposób. - Nie? Moje doświadczenia mówią coś innego, może jednak coś zdążyło się zmienić. - Wzruszyła lekko ramionami. Zdawała sobie sprawę, że jej słowa zinterpretować można dwojako, ale była też niemal pewna, że Auster zrozumie je dokładnie tak, jak trzeba. W końcu zaczęli bawić się podtekstami, pierwszą złość i irytację przekuwając w nieco subtelniejsze, choć nieukrywane złośliwości. Ben nie posądzi jej więc zapewne o to, że mówi o swoim własnym niedoświadczeniu sprzed dekady. Nie, Ben pojmie, że Berenice ocenia teraz z takiej perspektywy, z jakiej oceniać mógłby on sam - kochanki, nie przedstawicielki nastoletniej społeczności. Bo Berry była otwartą na nowe doświadczenia i nie ukrywała, że wiele rzeczy może ją cieszyć. Wiele rzeczy, z których zrezygnowała u boku Theo - bo przy nim po prostu niczego nie potrzebowała. Wiele rzeczy, do których nie wróciła po utracie małżonka, bo... Cóż. Jakakolwiek argumentacja, w którą kiedyś wierzyła, była stopniowo podważana nie tylko przez jej psychologa, ale także przez nią samą. A teraz, właśnie w tym momencie, nadjechał pociąg. Ten zawracający. Ten rozpędzony, wyjący tylko ostrzegawczą syreną. Wciągnęła gwałtownie powietrze, niemal fizycznie czując, jak blednie. Jak wszelkie rumieńce - czy to pozostałość ostatniej nocy, czy też porannej złości - spływają z jej policzków, jak na ich miejsce wpełza chłód. Po plecach przeszedł jej dreszcz - bynajmniej nie z rodzaju przyjemnych - a gardło ścisnęło się, utrudniając nabranie spokojnego oddechu. Ostatkiem silnej woli odłożyła do połowy zjedzoną grzankę na talerzyk, tym samym chroniąc się przed nieapetycznym zmiażdżeniem posiłku w drobnych, zaciśniętych w piąstki dłoniach. Nie tłumacz mu się, nie musisz, nie... - Mój poprzedni kochanek zasłużył na to, by być ze mną przez siedem lat, Auster. Ty nie zasługujesz nawet na to, żeby cię z nim porównywać - warknęła jednak, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Głos, zdławiony, zduszony, ugrzązł w reszcie, umknął jej kontroli. Formułowanie jakichkolwiek innych słów nie było teraz wykonalne, nie w ciągu najbliższych kilku chwil. Theodorze Andriacchi, ty sukinsynu. Szybko straciła apetyt, głód ssący jej żołądek przestał mieć znaczenie. Z niesmakiem wymalowanym na twarzy odepchnęła od siebie talerzyk i wstała z krzesła, początkowo nie bardzo wiedząc jednak po co. Wynajęty pokój stał się nagle bardzo mały, a wszystkie ułożone dotąd plany na nadchodzący dzień rozsypały się w drobny mak. Nie powinna tak reagować, nie sądziła zresztą, że wciąż tak bardzo ją to dotyka. Na co dzień mogła przecież rozmawiać o Theo bez większych atrakcji. Mogła go wspominać, oglądać wspólne zdjęcia, przeglądać jego notes i nie czuć przy tym nic poza naturalnym żalem i tęsknotą, z którymi umiała sobie jednak radzić. Kiedy jednak temat ten poruszał - choćby i nieświadomie, Berry nie była aż tak szalona, by posądzać Austera o podobną perfidię (skąd zresztą miałby o jej mężu wiedzieć? aż dotąd zamienili ze sobą ledwie kilka słów) - mężczyzna, chłopak, z którym pieprzyła się przez co najmniej pół nocy to... Nie. Nie. Atakujące ją ponownie wspomnienia dłoni Benjamina nakładały się z dłońmi Theo, wspólny poranek z nastolatkiem przypominał jej podobne, zdarzające się czasem śniadania z mężem. I to było już zbyt wiele, naprawdę zbyt wiele.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 18:37
Pijana, niepijana. Każda tak mówi. Benek, nieświadomy katastrofy kolejowej jaka się tu zaraz wydarzy obserwował Włoszkę gubiącą się w plątaninie własnych uczuć oraz pragnień, przez chwilę odczuwając nawet coś na wzór współczucia. W pewnym sensie było mu jej szkoda, lecz był to sens raczej niezrozumiały dla ludzi o zwyczajowym postrzeganiu empatii. Było mu żal Berenice nie z powodu tego co się stało, a tego co się stać musi. Jej życie było takie nudne, ułożone, do bólu uporządkowane i schematyczne. Proste. Monotonne. Benjamin był w stanie założyć się o pieniądze, których nie miał, że kobieta siedząca przed nim zna swój plan na dzisiaj, jutro i całe życie i dzisiejszy epizod wcale nie wybił jej z rytmu, bo przecież jest silna i nie może pozwolić sobie na chwilę słabości. To było dopiero co smutne, to było naprawdę kurwa smutne. A przecież tak ładna, tak młoda osóbka nie powinna grzeszyć nudą, schematami i codziennymi wymówkami godnymi osiemdziesięciolatki - po to był tu on, rozpity młodociany pisarz, którego czar stanowił dla pokusy wystarczający pretekst. Lecz nie, Andriacchi musiała się uprzeć i z bliżej nieznanego powodu być tą ponurą istotą, na domiar złego traktującą go jak niewiele warte wspomnienie. Dobrze, chce tego to proszę bardzo - co nie zmienia faktu, że to cholernie smutnie. - Chyba wszystko się zmieniło - odparł ostrym tonem, z niezbyt przyjemnym spojrzeniem i jeszcze mniej serdecznym uśmiechem. Czy tego chciał, czy nie - nie umiała go nie irytować, a Benek chyba wreszcie zrozumiał dlaczego. Bo była zbyt piękna, by okazać się prawdziwą - tą krótką rozmową Berenice niweczyła wszelkie starania, iluzje oraz kłamstwa jakimi tę dwójkę stłamsił alkohol. A Auster nie chciał żyć w rzeczywistości, gdzie wczorajsza kochanka nie chce go znać zaraz gdy się obudzi. W rzeczywistości, w której spotyka się tylko ze spojrzeniami pełnymi politowania, z pogardą, z brakiem szacunku oraz zainteresowania jego osobą. W świecie, w którym jest nikim. Benjamin nienawidził był nikim. Dlatego żelazną kurtyną narastającego dystansu chciał oddzielić od siebie posmutniałą Włoszkę, której nie wierzył, że była kiedyś kimś innym. Kobietę, która kłamała mu w oczy i z cała dozą swojej nieuczciwości chciała mu wmówić, że Auster ma pewnego dnia stać się kimś takim jak ona. Nigdy nie będzie taki jak ona, jak jego ojciec i cały ten zakłamany świat. I wtedy przypomniał mu się jego sen. Klnąc ciche ale wyraźne, kurwa pod nosem, usiadł przy stole mniej więcej w tym samym momencie, w którym Berenice przeżywała (słuszną wewnętrzną furię). A on nadal nie umiał zapomnieć widoku Rabe owiniętej w wymięty szlafrok jego ojca. Miał ochotę kląć, miał serdeczną ochotę zakląć cały ten świat dopić piwo i rzucić Włoszkę na łóżko, a jej usta zamknąć pocałunkami. Miał ochotę znowu dotykać jej ciała i przestać udawać wobec niej obojętność, ale chyba po prostu zabrakło mu odwagi aby to zrobić. Zamiast tego siedział, a jego mózg, myśli, odczucia i emocje wzajemnie się pożerały - wspomnienie snu, wspomnienie poranka, wspomnienie które dopiero zaraz przejdzie do historii. Skup się Auster, ona coś do ciebie mówi. I nawet wstała z krzesła i chyba jest niesamowicie wkurzona, no ale nic dziwnego i Ty jesteś wytrącony w równowagi. Ale nie do tego stopnia, żeby stracić nad sobą kontrolę, dlatego siedź cicho i wpijaj potulnie paznokcie w kolano. Uspokój oddech, napij się piwa i wcale nie wstawaj gwałtownie żeby zapalić papierosa. Wcale. - Posłuchaj, Berenice. Nie wiem kim był Twój poprzedni kochanek i gówno mnie to obchodzi. Nie chce się do niego porównywać, nie zależy mi. Ale z łaski swojej przestań mnie, kurwa obrażać, bo chyba nie zrobiłem Ci krzywdy - warknął zapalając papierosa odwrócony tyłem do jej persony. Co z tego, że to niegrzeczne. Niemiłe. Nie na miejscu. Potem odwrócił się gwałtownie, spojrzał w jej smutne oczy i poczuł się potworem. Co się chyba nierzadko zdarzało. I zaniemiał, nie mając nic więcej do powiedzenia bo nagle dostrzegł w jej tęczówkach to, czego szukał cały poranek. Poczuł, że źle ją ocenił i zbyt surowo potraktował, zajęty pielęgnowaniem swojego ogromnego ego ale na zmianę postępowania było już chyba za późno. Nie przeprosi jej, bo nigdy tego nie umiał a zresztą nawet i teraz nie ma na to ochoty. Co nie zmienia faktu, że paskudny wstyd odbił się na jego licu, na tyle aby chcieć jej to jakkolwiek zrekompensować. Nawet on nie był taki głupi, mógł się domyślać co się stało z tamtym. Dlatego wyszedł, minąwszy Włoszkę już drugi raz bez słowa. Nalał kawy do czystego kubka i przetarłszy oczy ręką, w której nadal trzymał szluga wrócił do pokoju by podarować jej go bez słowa. - Nie chcesz, nie mów. Ale nie masz powodu mnie tak traktować
Berenice Andriacchi
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 19:18
Nudne, ułożone, proste, monotonne - wszystko się zgadzało, sama nie opisałaby go lepiej. Jej życie rzeczywiście takim się stało. W dniu, w którym dostała sądny list z Ministerstwa (list! nie wiedziała, czy istniał lepszy, łatwiejszy sposób dowiedzenia się o śmierci najbliższego, ale list sposobem dobrym nie był; kilka suchych słów na firmowym papierze, na miłość boską!), w dniu, którego połowę spędziła siedząc apatycznie w sypialni, a drugą na chaotycznym zgarnianiu do walizki wszystkich swoich rzeczy, wreszcie w dniu, w którym wyniosła się do Londynu - z hukiem rozstała się wtedy z tym wszystkim, co kiedyś ją definiowało i za co można było ją kochać lub nienawidzić. Zadziorna, ale nie pyskata flirciara, skłonna do szybkich, krótkotrwałych zauroczeń, towarzyska, roześmiana i beznadziejnie wierna, taka była. Aktualnie zostało tylko to ostatnie w formie co najmniej żałosnej i irracjonalnej. Cała reszta... Nie było reszty. Andriacchi stała się nijaka. Zamknięta w książkach, w obowiązkach ministerialnych a potem szkolnych. Nieprzesypiająca nocy, gotująca nie po to, żeby mieć co jeść, ale dla samej czynności gotowania - przynajmniej ta wciąż jakoś ją uspokajała. Dręczona przez setkę własnych demonów, pokutująca w imię czegoś, co było, a co żadnej pokuty tak naprawdę nie wymagało. Nudna, ułożona, skrępowana narzuconymi sobie, często bezpodstawnymi ograniczeniami. Wnioski Benjamina były nad podziw trafne i jednocześnie usprawiedliwiały jego niewiarę w to, że Berenice mogła być kiedyś zwykłą, energiczną Berry. Szczerze mówiąc, sama Andriacchi coraz częściej w to wątpiła. Bo, szczerze, jak tu nie wątpić? Wystarczyło popatrzeć, choćby teraz. Wytrącona z równowagi nie delikatnym popchnięciem, ale zamaszystym ciosem obucha. Wypchnięta z kolein, których trzymała się na co dzień - dla bezpieczeństwa. Przewidywalność stała się elementem niezbędnym, pomagającym egzystować. Rano pobudka - zakładając, że przed świtem faktycznie zmógł ją wreszcie sen - szybkie śniadanie, kilka zabiegów przed lustrem. Starannie rozpisany grafik zajęć z jedną przerwą na spożywany w Wielkiej Sali obiad. Powrót do domu - zależnie od nastroju i planu dnia następnego albo do przynależnego jej mieszkanka w Hogwarcie, albo też do Londyńskich czterech kątów. Noc - z książką, pod kocem lub w kuchni, najczęściej zaś po trochu z każdym z tych wariantów. Tolerowane odstępstwa od rutyny - umawiane na bieżąco wizyty u psychologa. Tyle. Każdy etap znany do bólu, niczym nie zaskakiwał a przez to nie zaburzał wątłego poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Prosty, zrozumiały schemat. Rozpiska nie uwzględniająca przygód z nastoletnimi kochasiami. A jednak ten nastoletni kochaś okazał się być... Nie tak oczywisty. Teraz, gdy powietrze uszło z Berry jak z przekłutego balonika jakoś łatwiej było jej to zauważyć. Jego wcześniejsze zamyślenie jej umknęło, nie przebiło się przez mury otaczające jej własny świat, ale słowa chłopaka - już tak. Najpierw te ostre, sprawiające, że twarzyczka Włoszki straciła resztki kolorów, wprawiające jej dłonie w drżenie. Tak, pewnie nie miała prawa go obrażać. Nikt nie miał. Ludzie nie powinni się tak do siebie od nosić. Ale, do cholery, mówił o Theo. Nic o nim nie wiedział, nie zdawał sobie sprawy, jaki temat poruszył - ale mówił. Tylko to miało znaczenie. Tylko, że potem spuścił z tonu, jakby rozbroiła go własnym spojrzeniem. Może rzeczywiście to zrobiła. Może przez ostatnie miesiące zyskała nową zdolność superbohatera. Może jej smutek był zbyt doskonałą bronią, by się z nim rozstawać, może powinna sobie darować te wszystkie nieudolne próby zwalczenia w sobie... Dosyć. Znalazła sobie nowe miejsce. Znów na łóżku, na samym jego brzegu. Dobrnęła do niego tylko po to, by przysiąść bez sił na samym skraju materaca, by skulić się w sobie i opierając łokcie na kolanach schować twarz w dłoniach. Chwila beznadziejnej słabości, a więc dokładnie to, na co sobie nie pozwalała. Nie przy ludziach. Nie przy przyjaciołach, nie przy lekarzu a już tym bardziej nie przy obcych. Jedna z narzuconych sobie zasad została teraz kategorycznie złamana, przy czym Andriacchi niewiele mogła na to poradzić. Każdy czasem się łamie, w sytuacjach mniej lub bardziej zasadnych. Każdy czasem ugina się pod ciężarem własnych doświadczeń. To podobno normalne, podobno każdy ma do tego prawo. - Może rzeczywiście nie mam - powiedziała wreszcie z ociąganiem, ostrożnie przyjmując od chłopaka kubek z aromatyczną kawą. Nie miała na nią ochoty, mimo tego uniosła naczynie do ust i upiła jeden łyk, parząc przy tym język. Nie zamierzała przeprosić. Nie mogło jej to przejść przez gardło tak samo, jak Benjaminowi. Z drugiej strony w przypadku tej dwójki brak wypowiedzianej skruchy mógł być bardziej wymowny od jakichkolwiek słów. Jej głos stracił poprzednią butę i nuty złośliwości. Pozostało zmęczenie, to samo, które widoczne było także w całej jej postawie, w zgarbieniu pleców, w dłoniach ciasno obejmujących gorący kubek z kawą. O Theo nie zamierzała mówić, wyjaśniać. Najważniejszego Auster zresztą i tak się domyślił - widziała. Tego, że Andriacchi był jej beznadziejnie wręcz bliski i tego, że już nie jest, bo po prostu go nie ma. Nie, że przy niej, ale w ogóle. Nie spotkają się przypadkowo w sklepie i nie będą udawać, że się nie znają, nie - on po prostu wrócił do Włoch, spoczął na jednym z florenckich cmentarzy. Nie odzywała się więc, struny głosowe zresztą niezbyt chciały współpracować. Spojrzała tylko na Benjamina ze smutkiem - nieco mniejszym, niż jeszcze przed chwilą - zmusiła się nawet do bladego, bardzo bladego uśmiechu. Patrz, kogo miałeś, dzieciaku. Patrz, jak zepsuta jest ta lalka. Po raz kolejny upiła drobny łyk gorącej kawy, kciukiem ocierając jedną kroplę, która frywolnie umknęła brzegiem naczynia i spłynęła teraz z kącika jej warg.
Benjamin Auster
Temat: Re: rozum na wakacjach Pon 15 Lut 2016, 23:37
- Może rzeczywiście - potwierdził natychmiast chłopak, po czym spoglądając na jej niezwykle blado lico poczuł się po prostu głupio. Wychowany z dala od kobiet, bał się ich i nie rozumiał. Choć codziennością było dla niego pogrywanie z kobiecym ciałem, meandry dusz właścicielek tychże ciał były dla niego tak samo obce jak labirynt dla Tezeusza, gdyby tylko nie spotkał Adriany. Jego matka praktycznie w ogóle nie poświęcała mu uwagi, od nauczycielek dostawał po głowie. Jedyna dziewczyna, do jakiej zapałał jakiekolwiek uczuciem właśnie żeniła się z innym, a jego zauroczenie było prawdopodobnie chore psychiczne. Słowem - nie miał szans, siły ani cierpliwości, aby zrozumieć rodzaj piękny. Może dlatego tak łatwo i bez skrupułów wykorzystywał jego szczególnie piękną część do zaspokajania swoich potrzeb. I choć widział miliony lic, na których wymalowane było - „dobrze wiem, że cię nigdy nie spotkam”, choć słyszał milion zająknięć, jęków, załamanych gdzieś tam w gardle głosów - choć znał każdy ich ton i każdy rodzaj - nie widział płaczącej kobiety. Miał na tyle szczęścia aby uniknąć owego przypadku, lub sprytu. Bo przecież jego matka ciągle szlochała w kącie, kiedy myślała, że nikt nie patrzy, przez co ciągle odnajdywał sposoby aby ją unikać. Nie da się jednak uciekać przez całe życie. I choć w oczętach Berry nie zaszkliła się łza, spojrzała na niego wzrokiem mówiącym wiele o krzywdzie, którą ostatnio przeżywała. Czego Benek nie chciał wiedzieć, od czego stronił i chciał uciekać - wiedząc, że o ile teraz pozwoli powiedzieć jej choćby jedno czułe słowo, będzie miał ją na sumieniu do końca życia. Choć zdawał się tak o sobie nie myśleć - fakt faktem wykorzystał ją, a to brzmiało naprawdę niemiło, nawet w jego głowie. Nie były to jednak przelotne, szczeniackie i nieobfitujące w konsekwencje przygodne pieprzoty, przynajmniej nie dla niej… Bo choć mógł się tego jedynie domyślać, nie był głupi. Dla niej nie mogło to być tak oczywiste. Złość, żeby nie powiedzieć wściekłość Berenice miała swoje źródło nie w problemach tkwiącym, nie daj boże poniżej jego pasa. W wydumanym kodeksie moralnym, o którym wcześniej ją podejrzewał czy cholera wie co jeszcze - nie. Problem tkwił w konflikcie jej głowy i podbrzusza, który chyba miały sprzeczne interesy i zaczęły się ze sobą brutalnie spierać, a powodem tej sprzeczki był on sam. Jego głupota, nieodpowiedzialność i nietraktowanie życia zupełnie serio. Co nawet na największych amantów tego świata sprowadza, prędzej czy później, niemiłe kłopoty. Choć słowem komentarza, teraz czuł się równie wykorzystany co ona. Dusząc w sobie to dziwne spostrzeżenie, spojrzał ze smutkiem na Berenice, której naprawdę zaraz będzie mu żal. A jako tchórz, oszust i kłamca nie mógł dopuścić jakiejkolwiek czułości do jego serca, to byłby koniec. Nagle poczuł, tak dosadnie i gwałtownie, że nie chce tu być, że pierdoli to śniadanie dopije piwo ubierze się i wyjdzie. I choć wiedział, że decyzję te okupi dożywotnią nienawiścią adresowaną w jego stronę, miał to teraz gdzieś. Dla dobra ich obojga, musiał zniknąć z jej pola widzenia zanim się rozklei. Najgorsze było, że gdy zachowywał się jak potwór, wcale się takim nie czuł. Usiadł na ziemi, tuż obok krawędzi przy której spoczęła Berenice, po czym sięgając papierośnicy poczęstował papierosem i ją. Kończąc jednego, zaczynając drugiego nie przerwał tej ciszy, ciszy niezmąconej nawet szybkim biciem czyjegokolwiek serca, bo oboje doskonale wiedzieli jak obcy dla siebie są. To też jest smutne, nawet kurewsko smutne, pomyślał Ben wstając z ziemi chwilę później. Spojrzał tylko raz w jej oczy, a spojrzeniem tym wyraził wszystko co chciał. Nie mniej, nie więcej. Ubrał się bez słowa, zawiązał już nawet buty i wstał, mając zamiar opuścić ją, tak po prostu, lecz przyszła chwila zawahania. Nie wiedział co powiedzieć, naprawdę nie wiedział i choć nadal czuł się nieco urażony, nie zdobył się już na żadną niemiłą uwagę. Miast tego zrobił to, co powinien. Dopił piwo, ubrał kurtkę i... usiadł na łóżku. Tak, usiadł na łóżku odgarnął z szyi jej włosy i złożył na niej naprawdę ryzykowny pocałunek. Chwilę potem już go nie było.
Temat: Re: rozum na wakacjach Wto 16 Lut 2016, 00:13
Wszystko skończyło się w sposób, na który jeszcze przed paroma chwilami nie postawiłaby ani jednego knuta. To znaczy, sama ucieczka Benjamina - nie, nie ucieczka, po prostu wyjście, tak to nazwijmy - była oczywista, tego akurat można było się spodziewać. Ale tego, że przedtem będzie pić podaną jej przez Austera kawę, że wypalą wspólnie po kolejnym papierosie, wreszcie że pożegna ją pocałunkiem, za który nie będzie chciała go uderzyć, odtrącić, robić wyrzutów. Tego nie przewidziała, nie brała pod uwagę. Tak się podobne przygody nie kończyły. Może jednak potrzebny był wyjątek potwierdzający regułę. Może musiała patrzeć, jak to on się ubiera po to, by potwierdzić, że zazwyczaj jest odwrotnie. Może mieli spędzić jeszcze kilka chwil w ciszy po to, by udowodnić, że nikt normalny tak nie robi, że schemat tego typu spotkań takiego etapu nie uwzględnia. Może oboje mieli poczuć się skrzywdzeni żeby przypomnieć, że zazwyczaj podobne uczucie dotyczy tylko jednej strony. Może wreszcie miała go nie nienawidzić, może miała mieć do niego znacznie mniej żalu niż miała prawo dlatego, że inni ludzie doskonale wyrabiali w tej dziedzinie co najmniej dwieście procent normy. Może. Tak czy inaczej - koniec. Niedojedzone śniadanie miało takim zostać, nieuprzątnięty pokój również. Prysznic... Gdy drzwi zamknęły się za Benjaminem z cichym trzaskiem, Berenice odetchnęła bardzo powoli i z drżeniem rozluźniła spięte dotąd ramiona. Odstawiając kubek po kawie - kiedy go wypiła? przy którym zaciągnięciu się papierosem wysączyła ostatni łyk? - na podłogę tuż przy łóżku odchyliła się do tyłu i rozkrzyżowała na całej powierzchni materaca. Dopalającą się fajkę pozostawiając w ustach, mimowolnie musnęła opuszkami palców miejsce, gdzie wciąż czuła ostatni pocałunek. Nie, za wiele rzeczy mogłaby dać Austerowi w twarz - słusznie lub nie - ale nie za to. Nie za to. Wstała, gdy obecny w pokoju zegar wybił pełną godzinę. Nie wiedziała, którą, po prostu pełną. Automatycznie, nie całkiem świadomie udała się do łazienki, zrzuciła ręcznik, weszła pod prysznic. Samobiczowanie. Gorące strumienie wody można było uznać za wstęp. Smagane wrzącymi niemal strugami ciało zarumieniło się szybko, przywracając skórze zdrową, naturalną barwę. Szkoda, że z całą resztą nie mogło pójść tak samo łatwo. Z sercem. Z głową. Zebrała się szybko. Mokre włosy spięła w ciasny kucyk, wszystkie elementy garderoby wciągnęła na siebie nie wiadomo kiedy, automatycznie, myślami będąc daleko od zamka od sukienki czy wąskich paseczków szpilek. Wychodząc nie obejrzała się nie dlatego, że podobne spojrzenie mogłoby doprowadzić ją do skraju wytrzymałości - nie, ten etap chwilowo miała za sobą, teraz znów było beznadziejnie, ale stabilnie - ale po prostu dlatego, że nie było po co się oglądać. Bo co miałaby jeszcze zobaczyć? Wymięta pościel, wygaszone papierosy na parapecie, kubek po kawie przy łóżku. To wszystko już widziała, nie było tu dla niej nic nowego.