|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:00 | |
| - Nie uważam bym była naiwna. Kreujesz siebie na kompletnego dupka, ale masz serce. Czułam jak bije w twojej piersi, możesz robić co chcesz, mówić co chcesz, ale nie łódź się, że zmienię co do tego zdanie. - udzieliła odpowiedzi na jego pytanie, choć nie zdradzała w niej wszystkiego. Nawet gdyby zarzekała się, że wśród tej maski chamstwa w czynach Ślizgona widać dobroć, on by zaprzeczył. Nie rozumiała tego. Kompletnie nie potrafiła pojąć dlaczego tak bardzo wzbraniał się przed ukazaniem swojej lepszej strony. Jak wiele musiało go kosztować ciągłe pilnowania się przed zdemaskowaniem? Nie łatwiej było być zwyczajnie sobą? W ich toku myślenia oraz charakterach była niezwykle szeroka i głęboka przepaść. Zdawali się być tak różni. Jak ogień i woda, dwa żywioły stojące po przeciwnej stronie barykady. Skoncentrowanie na jej osobie spojrzenia Castiela budziło w dziewczynie dziwne uczucia. Z jednej strony było to przyjemne, kiedy zamiast ciskać w nią gromy patrzył w tak łagodny sposób, zaś z drugiej budziło pewne obawy, choć nie do końca potrafiła określić dlaczego. -Bo? – zapytała, kiedy określił ją mianem „naiwnej”, sama za taką się nie uważała. Była realistką, chociaż bardziej tą pozytywną, ale nawet to nie przesłaniało jej obrazu realnego świata. Ponownie weszli na wojenną ścieżkę, co wcale nie wprawiało blondynki w dobry nastrój. Czy kiedyś nastanie taki dzień, w którym będą mogli rozmawiać normalnie? Śmiała w to wątpić. Byli skrajnie inni, co odzwierciedlały nawet barwy domów, do których należeli. Właściwie powinna poczuć się dobrze, przecież nie uważał jej za głupią, ale nawet to w jego ustach brzmiało jak obelga. Westchnęła cicho skupiając swoje spojrzenie na dłoniach. Były czerwone, zimno dało im w kość, zamknęła je w piątki, palce nie do końca chciały ustąpić. Zacisnęła zęby, by paznokciami, które były nieco dłuższe dotknąć wewnętrznej strony dłoni. Przyłożyła je do ust chuchając ciepłym powietrzem, dopiero teraz odważyła się ponownie spojrzeć na bruneta. Wytknął jej nieuwagę i dopiero wtedy przypomniała sobie szczegóły ich ostatniej rozmowy. Zawstydziła się. Powinna przyswajać lepiej wszystkie informacje, które od niego otrzymuje. Zaklęła w myślach, jednak ostatecznie doszła do wniosku, że nie powinna się za to winić. Wtedy on nie był w najlepszym stanie, co wstrząsnęło Gabrielle i pewne informacje po prostu nie zostały zakodowane w jej umyśle. –Ale to wcale nie znaczy, że mnie nie lubisz – stwierdziła –Poza tym miałeś do tego pełne prawo – przyznała z uśmiechem. Nie była za jego wybuch, wręcz przeciwnie uznała to za coś zrozumiałego w zaistniałej sytuacji, która choć dla niej wydawała się trochę zabawna, u niego mroziła krew w żyłach. To wydarzenie po części utwierdziło ją, że chłopakowi w pewnym stopniu na niej zależy, mimo że nie potrafiła do końca określić dlaczego. Wzajemnie budzili w sobie niezrozumiałe uczucia, w obliczu tego mieli tylko dwa wyjścia: poddać się temu i popłynąć z nurtem lub wycofać się i zapomnieć. Ta druga opcja już dawno została zaprzepaszczona. Poczuła dotyk. Mimowolnie odwróciła się w tył, widząc przed sobą Horna. Pierwszy raz to on przekroczył tą niewidzialną granicę między nimi. W zielonych tęczówkach blondynki pojawiło się zaskoczenie. Zaledwie kilka sekund, które dla niej samej zdawały się być wiecznością. Zaintrygował ją, a najbardziej tym, że szybko zabrał dłoń zupełnie jakby jej dotyk parzył. Im dalej szli w las, tym większy niepokój odczuwała. Spojrzała na jego dłoń w której już teraz znajdowało się coś w rodzaju przepaski, a potem ponownie na niego. Rzucił jej wyzwanie, testował. Potrzebowała chwili by podjąć decyzję. Chce się tak bawić. Niech mu będzie pomyślała uśmiechając się zawadiacko. Obróciła się doń plecami. -Sam to zrób – oznajmiła, kiedy wspomniał o przewiązaniu oczu. Czuła jak serce na powrót przyspiesza tłocząc szybciej krew płynącą w jej żyłach. Mieszanka strachu i ekscytacji ogarnęła ciało blondynki. Zdrowy rozsądek prowadził batalię z jej dumną i chęcią udowodnienia chłopakowi, że wcale się go nie boi, jednak z góry skazany był na przegraną.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:01 | |
| - Naprawdę je słyszałaś? Dziwne, byłem pewien, że jest martwe. - rzucił oschle i nawet przyłożył dłoń do klatki piersiowej sprawdzając czy faktycznie coś za tym mostkiem bije. Chyba tak lecz rytm ten był martwy, pozbawiony życia i energii. Wykrzywił się i wzruszył ramionami. Przestał wierzyć w swe serce i szczerze mówiąc, nie miał ochoty wdawać się w dyskusje na temat czy jest ono zdatne czuć cokolwiek poza utrzymującym się uczuciem pustki. Przyglądał się Gabrielle bacznie, niezrażony, nie speszony. Gdyby był dżentelmenem zrezygnowałby ze swojej rozpinanej bluzy i by ją ofiarował niewieście, jednak wróćmy do początku zdania - gdyby nim był. Nie chciał marznąć. Jeśli odda swoje okrycie to zamieni się w sopel lodu zanim słońce na dobre rozgrzeje powietrze. Nie było jeszcze siódmej rano! Nie dygotała z zimna a więc nic nie mogło zmusić Horna do okazania życzliwości. Po prostu patrzył jak rozgrzewa swoje dłonie i oczyma wyobraźni ujrzał jak jej w tym pomaga... potrząsnął głową zdziwiony tokiem swoich myśli. Im szybciej wytarza ją w błocie tym prędzej uodporni się na jej wdzięk. To naprawdę było nienaturalne. Zbyt łatwo topniał jego opór i mimo, że to perfekcyjnie ukrywał to robiło mu się słabo na samą myśl z jaką łatwością mogłaby owinąć sobie wokół palca połowę Slytherinu. Wystarczyłoby oduczyć ją rumienienia się, podsunąć kilka ripost i cięższego kalibru tekstów a mogłaby podbić i Hogwart. Co za przeklęta dziewczyna. Nie skomentował tego czy ją lubi jednak czy nie. Nie powie i już. Woli to pokazać, a fakt, że robi to dziwnymi sposobami pozostawiał wiele do życzenia. Wciąż nie zgodził się wrócić do przestrzegania umowy, ale to nie zabierało możliwości zabawienia się dzisiaj. Skoro ona sobie żartowała z niego, to on odpłaci się jej pięknym za nadobne. - Brawura. - jedno słowo jakim określił jej odpowiedź. Cicho ją podziwiał. Wytrzymywała długo, znosiła go prawie tak dobrze jak Alecto i Ness... choć z tą drugą ostatnio się pokićkało, bo jednak nie zniosła paskudności jego charakteru. Poczuł ukłucie żalu. Stał za Gabrielle. Miał tyle opcji na wywołanie "przypadkowego" muśnięcia i doprowadzenia jej do większego zawstydzenia. Dawała mu prawo do dotyku a on... nie wykorzystał tego, bowiem przypomniał sobie identyczną sytuację, a miał przed sobą brązowe włosy i osobę znacznie niższą o ściśniętych pięściach nie z zimna, a ze złości. Zacisnął mocniej szczękę odpędzając od siebie bolesne wspomnienia z których czerpał i radość i gniew. Uniósł dłonie przed głowę Gabrielle i przyłożył materiał do jej oczu. Zrobił to starannie, delikatnie i na tym się to skończyło, bowiem przewiązał go dosyć mocno. Włosy związane w koński ogon połaskotały go po dłoni, więc odsunął je na jej ramię. Za mostkiem coś go zabolało lecz bólem innym niż dotychczas. Przechodził swoje własne rozterki wewnątrz siebie i nie pokazywał po sobie walki, jaką toczył. - Dobra, idziemy. Mamy kawałek do przejścia. - zakomunikował i wyminął ją wybierając sobie skróty do schodów - dużym krokiem przeszedł nad pokiereszowaną ławką, którą to rozwalili po ostrym locie. Dopiero gdy stanął niżej zauważył, że Gabrielle stała tam, gdzie ją zostawił. - O rany, zapomniałem. Stój. - jęknął, bo faktycznie przez chwilę nie zauważył, że skoro zabrał jej wzrok to nakazywanie jej pokonywania przeszkód może zrównać się z połamaniem rąk i wybiciem zębów. Mogłoby to być zabawne, ale wolał ją w całości, wszak miała oblać się błotem a nie krwią. Wrócił do niej i stanął naprzeciw. Na wszelki wypadek nie lustrował jej wzrokiem. - Daj. - wyjął z jej dłoni rączkę miotły. Musnął przypadkiem palce, zimne a jednocześnie ciepłe. Gładkie, smukłe. Mógł się im przyjrzeć - nie widziała tego. Zawiesił jej miotłę w powietrzu i chwycił łokieć. Poprowadził ją dwa kroki w przód, puścił i przeszedł przez ławkę. Nie chciało mu się wędrować całych siedmiu minut do następnego skrzydła trybun, gdzie dojście do schodów było nienaruszone. Westchnął i bez cackania się położył obie dłonie we wcięciu dziewczęcej talii. Uniósł ją nad pokiereszowaną ławkę i bez słowa postawił przed sobą. To raptem chwila, proste zadanie. Nie była specjalnie ciężka ani też lekka jak piórko. Wagę musiała mieć idealną... znowu. Zapomniał rzecz jasna uprzedzić ją przed tym co zamierzał zrobić, jednak nie pamiętał, że tego nie pamiętał, bowiem jego dłonie zostały zaatakowane niezidentyfikowanym gorącem. Te kilka sekund kiedy dotykał jej talii wryły mu się głęboko do mózgu. Czuł chłodny materiał jej bluzy lecz zostało to przytłumione przez temperaturę jej ciała, która go rozgrzała od wewnątrz. Po plecach przebiegł miło drażniący dreszcz przyjemności. Nie miał już zimnych palców, nawet ból lewej dłoni zelżał na tyle, że przestał przeszkadzać w czymkolwiek. Wstrzymywał nieświadomie oddech i patrzył na swoje dłonie. Wystarczyłby jeden ruch, przesunięcie jej na plecy, a jego planowana i przykra niespodzianka mogłaby zakończyć się całkowicie inaczej. Zapomniałby raz dwa o złamanym sercu, wykorzystałby ciepło Gabrielle by sobie ulżyć. Przesunął palcami po materiale ubrania. Wystarczyłby jeden nadprogramowy gest... Serce zabiło mu mocniej. A jednak uderzyło ostrzegawczo. Zmusił dłonie do posłuszeństwa, zabrał je do siebie. Trwało to kilka sekund za długo. Nie powiedział nic. Przesunął dłonią po twarzy bezczelnie korzystając z zabrania jej zmysłu wzroku. Pamiętał doskonale jak ostatnim razem wychodziło im wspólne schodzenie po schodach. Wpadła na niego z impetem, a wolałby tego nie powtarzać. Nie dzisiaj, nie teraz, gdy się w środku na chwilę przebudził z marazmu. Zwilżył językiem usta i wypuścił powietrze z płuc. Z pewnym ociąganiem chwycił ponownie jej łokieć lecz zrobił to na tyle delikatnie, aby nie odczuwać w takim stopniu ciepła jej ciała. Schodzili schodami, a wiatr wiał im prosto w twarz. - Jak myślisz, do czego byłbym zdolny? Pokazałaś mi, że jesteś w stanie skoczyć z miotły dla swoich przekonań. Mogę się za to solidnie zemścić, a zauważ, że jesteś ślepa i zdana teraz na mnie. - spojrzał na nią choć nie mogła tego widzieć. - Dwa tygodnie temu chciałem zamordować wrony, transmutować je w biżuterię i rozdać ładnym dziewczynkom, by potem śmiać się gorzko z ich krzyku. Miałem wtedy akurat paskudny dzień. - zdradził jej ułamek historii, akurat w tym przypadku prawdziwej. Chciał wzbudzić w niej niepokój i lęk. Znowu ją testował i sprawdzał czy jednak stchórzy i ucieknie. Mógł ją prowadzić do Filcha, do Zakazanego Lasu, do szkolnego jeziora, w krzaki, do Bijącej Wierzby... wszędzie, naprawdę wszędzie. Wachlarz możliwości był niebywale szeroki, a ona odważyła się i mu poddała. Kusiło go zrobić coś paskudnego, o wiele bardziej od pierwotnego zamysłu. Jednak tego nie robił. Bardziej potrzebował zburzyć jej zewnętrzną czystość i zapamiętać dokładnie jak wygląda w wersji nagannej. W końcu zetrze z jej ust ten uśmiech, którym go tak szczodrze obdarzała wbrew jego woli.
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:01 | |
| -Nikt nie jest alfą i omgą - skwitowała, a złośliwy uśmieszek, rzadko goszczący na jej różowych ustach teraz zdawał się tam błąkać bezwstydnie. Wywróciła teatralnie oczyma na gest, który wykonał - zachowywał się jak dziecko, co właściwie nie powinno jej dziwić. To było do przewidzenia, dlatego postanowiła całkowicie nie przejmować się tym faktem. W ich wypadku rozmowa na temat tego, czy Castiel posiadał serce czy też nie, kończyła się katastrofą, dlatego bezpieczniej było go nie kontynuować. Wzrok Ślizgon skupiony był na jej osobę, zamilkła przez chwilę zastanawiając się, co kryją jego myśli. Wyglądał jakby nad czym intensywnie gdybał, po raz kolejny dawała mu czas – to dziwne, że za każdym razem to on potrzebował go o wiele więcej i częściej niż ona. Gubiła się w sprzecznościach, które budowały jego życie. Nie zawsze wiedziała, które uczucie, mimika, zachowanie jest wyuczonym schematem, a które jego prawdziwym obliczem. Od chwili gdy się poznali chciała wiedzieć, kogo Castiel Horn naprawdę widzi, spoglądając w lustro. A może nawet zwierciadło był w stanie oszukać? Przez ułamek sekundy poraziła ją jego uroda. Mogła go nie lubić, nie znosić jego towarzystwa i całej jego osoby, ale jednemu nie mogła się sprzeciwić – Castiel Dupek Horn był niezaprzeczalnie bardzo przystojny. Czy to właśnie było główną wadą wszystkich bucefałów? Piękno z zewnętrza, za to w środku zgnilizna? Westchnęła. Od Ślizgona o ciemnych włosach, opalonej cerze i pustym spojrzeniu czekoladowych oczu jeszcze ani razu nie usłyszała dobrego słowa. Prowadzili swoją chorą grę z różnych powodów, ona czuła potrzebę odpowiadania na jego ataki, nienawidziła gdy ktoś uważał ją za słabą, zaś w oczach bruneta właśnie za taką uchodziła. Nie wierzył jej, nie ufał słowom płynącym z jej ust, wręcz żądając by mu za każdym razem coś udowadniała. On – nie była pewna dlaczego traktuje ją właśnie w taki sposób, o ile pewnych rzeczy była się w stanie domyśleć, nie mogła jeszcze wydać osądu. Był zbyt skomplikowany, by wrzucić go do jednego worka z innymi. Jest tak, jakby nie lubili się z zasady, a przewrotne fatum specjalnie pchało ich w swoje ramiona. Mogła przeklinać los, mogła zwyzywać Castiela, jednak nic nie zmieniało fakt, że bardzo jej się to wszystko podobało. Wynikało to zapewne z tego, że lubiła wyzwania, gardząc nudą w swoim życiu, on za każdym razem dostarczał wrażeń, wprawiał bicie serca w szybszy rytm. Jedynego, czego nienawidziła, to te różowe plamy, które zawsze pojawiały się w nieodpowiednim momencie na policzkach. Zapadła ciemność, w sekundę pozbawiona została jednego ze zmysłów. Nie miała. Wiedziała, że nie miała innego wyjścia. Powierzyła w jego ręce siebie, więc musiała mu zaufać. W innym wypadku ta cała sprawa nie miałaby sensu. Wzięła głęboki wdech, skupiając się na tym by wytężyć swoje pozostałe zmysły. Słyszała szumiący wiatr, czuła zapach rześkiego powietrza wymieszanego z wonią mokrej ziemi. Opuszkami palców wyłapywała mocniejsze podmuchy, czuła jak włosy falują pod ich wpływem. Nie panikowała, wydawał się niezwykle spokojna, co mogło zaskoczyć chłopaka. Usłyszała jego komunikat, jednak nie zmieniła swojej pozycji. Pamiętała, że przed nią znajduje się pokiereszowana ławka, jeszcze kilkanaście sekund temu kopała jeden z jej elementów. Castiel zbliżył się do Gabrielle. Po raz kolejny odległość, która ich dzieliła, była tak niewielka, że wręcz niezauważalna. Zadrżała, zdając sobie z tego sprawę. Był tak blisko… Najpierw z emocji zadrżało serce, dopiero później rzęsy, jakby rozum potrzebował dłuższej chwili na przyjęcie i przyswojenie tych informacji. Musnął jej palce, szybko prawie wręcz niewyczuwalnie – to sprawiło, że gwałtownie nabrała do ust powietrza. Spięła się w chwili, gdy chwycił ją za łokieć zmuszając by wykonała dwa kroki do przodu. Pokręciła głową w prawo i lewo chcąc słuchem wybadać, co dzieje się dookoła. To był zaledwie ułamek sekundy - gwałtowne skierowanie głowy, zupełnie jakby wszystko widziała przez przepaskę skierowała na niego swój wzrok, poczuła jak silne dłonie oplatają jej ciało w talii. Było to czymś nieprawdopodobnym, nie mogła powstrzymać jęku zaskoczenie, który opuścił jej wargi. Spięła mięśnie, skóra w miejscu gdzie jego place stykały się z jej ciałem zdawał się palić żywym ogniem, rozgrzewając jej krew, wprawiając serce w palpitacje, zupełnie jakby chciało wyłamać blondynce żebra i wypaść z klatki. Mimowolnie ugięła delikatnie kolana kiedy podniósł ją do góry, by po chwili postawić na twardym podłożu. Czy to dziwne, że w tym momencie zatęskniła za jego dotykiem? Owiał ją jego zapach, tak charakterystyczny i niepowtarzalny. Nieświadomie przygryzła dolną wargę, na tyle mocno by poprzez ból zabić w sobie emocje które wywołał Ślizgon. Nie powinien! Jak on mógł?! Naruszył granice między nimi zmuszając jej ciało do reakcji, której nie chciała! Wymusił to na niej. Poczuła jak fala złości powoli zalewa jej ciało niczym trucizna krążąca po krwiobiegu. Mimo tego, nie zrobiła nic. Nie potrafiła zareagować, coś jej nie pozwalało. Ponownie ze spokojem przyjęła jego pomoc. Schodzili w dół, stopień po stopniu, czuła jak jej stopy uderzają o twardą powierzchnie, dając złudne poczucie kontroli obranego celu. Wiatr uderzał w jej twarz, właściwie nie czuła już nosa, a policzy zapewne były wręcz purpurowe. Słysząc jego słowa uśmiechnęła się szeroko, choć zapewne nie taki zamiar chciał osiągnąć wypowiadając je. Myślał, że się przestraszy? Och… jak bardzo mylił się wydając już na wstępnie osąd osoby Francuzki. Z jakiegoś powodu jego słowa oraz historia zdawały się nie robić na niej wrażenia. Oparła długie palca na biodrach skupiając się na tym, by twarz kierować w stronę z której dochodził jego głos. -Zawsze lekceważysz swojego przeciwnika? – zapytała unosząc do góry jedną brew –Nie znasz mnie, patrzysz na mnie zakładając pewne rzeczy, kierując się jedynie moim wyglądem. – wytknęła mu jego podejście. –Wzrok to nie jedyny zmysł, są jeszcze inne. Gdybyś próbował dowiedzieć się o mnie czegokolwiek, wiedziałbyś że trenowałam sztuki walki. Kierowanie się wzrokiem nie jest mi niezbędne do funkcjonowania – oznajmiła wypinając dumnie pierś przed siebie, by udowodnić że mówi prawdę zrobiła dwa kroki w przód, zaciągając się jego zapachem, który był bardzo intensywny. Zrobiła kolejne pół kroku stając z nim twarzą w twarz. –Dobrze, że nie wiesz jaka jestem ja, gdy mam paskudny dzień – wyszeptała nieco zachrypniętym głosem, w taki sposób, że mógł wywołać ciarki na plecach (coś ala seksownie), bez cienia uśmiechu, a jej postawa była niezwykle poważna. Kłamała? Mówiła prawdę? A może tak jak on, postanowiła z nim nieco pograć? Na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:02 | |
| Ciekawiły go motywy jej działania. Zdawał sobie sprawę jak niemiłym potrafi być. Nie dał Gabrielle żadnego pozytywnego bodźca, który miałby zachęcić ją do spędzania z nim czasu. Mimo wszystko zmusiła go niemalże do dzisiejszego spotkania i wyciągała go do życia. Czy miała jakiekolwiek pojęcie o jego zniechęceniu? Czy to możliwe, że wyczytała to z jego maski? Nie pojmował skąd mogłaby to wiedzieć, bo jak inaczej wyjaśnić jej wysiłek? Dziwił się, ale o dziwo usłuchał i przyszedł. Zgodził się dać jej kilka wskazówek za banalną cenę. Kiełkowała w nim myśl, że potrzebował takiego wyjścia do ludzi. Gabrielle była odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Nie poruszała bolesnych tematów tylko nakazywała mu koncentrować się na tu i teraz. Im dłużej przebywał w jej towarzystwie tym ze zgrozą zauważał, że zaczyna mu się to coraz bardziej podobać. Nie wiedziała o tym, że mu pomaga. Dawała mu coś dobrego, a on odwdzięczał się... och, wcale się nie odwdzięczał tylko dalej ją testował. Powinien powściągnąć się, bo nie daj Merlinie któregoś dnia nikt nie będzie mu świergotać nad uchem w Wielkiej Sali na temat planowanego spotkania. Zaczął pomału przyzwyczajać się do tego, że przynajmniej raz dziennie ją widzi, że nawiązują krótki kontakt wzrokowy i potem każde idzie w swoją stronę. Brakowało mu boleśnie Nessie więc próbował wypełnić bolesną pustkę czymś, co pozwala na chwilę oderwać myśl od gorzkiej rzeczywistości. Ten ulotny moment powinien trwać dłużej. Zmysły przebudziły się ze śpiączki i żywo zareagowały na kontakt fizyczny z drugą osobą. Nie byle jaką, a Gabrielle. To go zaskoczyło, bowiem sądził, że mając w piersi złamane i pogruchotane serce nie będzie zdolny do reagowania na cielesne bodźce. Mylił się. Przełknął ślinę, gdy wstrzymała oddech odpowiadając tym samym na jego inicjatywę. Dostrzegł spięcie jej mięśni i tłumaczył to sobie zaskoczeniem, a nie gorącem które zaczęło go pożerać od środka. Musiała to poczuć, a może jednak nie? Jęknęła w proteście, a on nie zatrzymał jej przy sobie, bowiem musiałby wówczas mieć ją blisko o kilka sekund za długo. Powietrze między nimi nabrało wyższej temperatury. Kontrastowało mocno z zimnym wiatrem który muskał ich policzki. Przymknął na chwilę oczy i poprowadził ją dalej, oddalając się o te bezpieczne pół metra. Zaczął tęsknić - przez tą przeklętą dziewczynę zatęsknił za łagodnością, którą może dać tylko i wyłącznie płeć piękna. Tak wiele zimna i krwi miał ostatnio wokół siebie, że nie mógł już tego wytrzymać. Nagły bunt Gab nakazał mu zatrzymać się i wypuścić trzymany łokieć. Z westchnięciem pełnym zniecierpliwienia odwrócił się naprzeciw dziewczyny i czekał aż przestanie na niego psioczyć. Miała wystraszyć się, a zamiast tego sprowokował ją do kontrataku. Znowu mu nie wyszło - czyżby wychodził z formy? Nie było po niej widać nawet odrobiny lęku. Nie widziała go, a unosiła dumnie podbródek i wypinała pierś, na której mimowolnie na chwilę zatrzymał wzrok. Po chwili uciekł nim gdzieś w bok, by nie dolewać oliwy do ognia. Musiała być albo dobrą aktorką albo faktycznie nie obawiała się go w żadnym stopniu. Poczułby ulgę, gdyby faktycznie tak było. - Zaskoczę cię, bo doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia innych zmysłów. - wypowiedział to tonem dziwnym, trochę przytłumionym głosem, bo kryło się za tym więcej niż by chciał. Odważnie i jednocześnie głupio podeszła do niego bliżej, ponownie mącąc chłód powietrza. Mogła się potknąć, wszak stali na schodkach ale nic sobie z tego nie robiła. Miał ją tuż przed sobą i mimo, że przesłonił jej oczy to skóra go mrowiła od jej postawy i aury. Jej jasne włosy błyszczały w słońcu, poruszały się delikatnie na wietrze i przyciągały wzrok. Palce go świerzbiły, by jeszcze raz jej dotknąć i sprawdzić jak daleko to pójdzie. Mógłby dowiedzieć się w którym momencie ucieknie spłoszona, jeśli spotka z jego strony coś cieplejszego niźli oschły komentarz. Przymrużył oko, gdy wspomniała o sztukach walki. Ups. Faktycznie, powinien o tym wiedzieć. Jakby mu przyłożyła to mogłoby to zaboleć mimo, że miał krzepę w dłoniach i potrafił się bić. Nie mógłby jej oddać ani odpowiednio zareagować, bo wciąż była dziewczyną. Pomasował swój kark w niemym zakłopotaniu. - Masz na myśli te krwawe dni, kiedy to dziewczyny rzucają w niewinnych ostrymi przedmiotami? - zapytał i o dziwo pierwszy raz jego głos zadrżał, bowiem przypomniał sobie jak któregoś razu zalazł za skórę Alecto. To były właśnie te kobiece dni, podczas których strach było podchodzić do płci pięknej. Rzuciła w niego najpierw książką, potem kuflem a na koniec próbowała go udusić. Miał siniaka na ramieniu przez miesiąc, gdy trafiła w niego Potworzastą Księgą Potworów. Zmarszczył brwi i zrobił ten minimalny krok tak, że prawie dotykali się ciałami. Mimowolnie zaczął inaczej oddychać. - Nie lekceważę cię, Gab. - przełknął gulę w gardle bowiem wyraźnie czuł kwiatowy zapach. - Ciekawisz mnie. Ciekawią mnie twoje reakcje, bo są... niepoprawne. Dlatego chcę się dowiedzieć czy wytrzymasz moją zemstę. Nie martw się, nie skrzywdzę fizycznie żadnej dziewczyny. - wypuścił powietrze z płuc. Dotknął jej nadgarstka. Nie mógł się powstrzymać, jakaś jego wewnętrzna mini blokada pękła. Przesunął dłonią po jej przegubie i zatrzymał na powrót przy łokciu. Wiedział, że się tym zdradził lecz nie mógł nic na to poradzić. Gabrielle wytwarzała wokół siebie aurę, której nie mógł się oprzeć. Wyobraził sobie jak wsuwa dłoń pod rękaw jej bluzy i sunie opuszkami po gładkiej skórze. Stęknął przez zaciśnięte zęby i pociągnął ją za sobą, kontynuując tym samym wędrówkę. Tym razem nie odezwał się ani razu, bowiem wszystkie jego zmysły (o ironio oprócz wzroku) koncentrowały się na miejscu, w którym ją przytrzymywał. Po paru minutach zeszli ze schodów i stanęli na miękkiej i lekko wilgotnej trawie. Zrównał z nią krok i położył dłoń między jej łopatkami. Z wyczuciem napierał na nie, by szła naprzód, a on tuż obok. Czyżby podświadomie szukał z nią kontaktu? Czyżby łaknął więcej żaru, jaki chwilę temu poczuł aż w kościach? Obawiał się sobie odpowiedzieć, więc grał dalej. Pod przykrywką zwyczajnych gestów zabierał jej niekończące się ciepło przez co rozgrzał się cały. Nie czuł już chłodu. Policzki miał ciepłe, czoło tak samo, choć na szczęście nie od gorączki. Z napięcia. Musiał się ostudzić i to czym prędzej lecz zabranie ręki spomiędzy jej łopatek było teraz niemożliwym do wykonania. Celowo nie zerkał na jej profil w obawie, że zobaczy tam coś, co zburzy jego kolejną blokadę. Próbował pamiętać o tym jak skończyło się ostatnio okazanie uczucia. Stracił Nessie, jego kochaną Nessie, a więc nie porwie się na kolejne bóle, gdyby miał ujrzeć w oczach Gabrielle pogardę czy strach. Chrząknął i przyspieszył kroku. - Okej, zatrzymaj się i nie ruszaj przez chwilę. - opuścił dłoń z jej pleców. Zacisnął palce w pięść i zawiesił wzrok na kopcu ziemi, który Filch miał posprzątać po ostatnim treningu. Castiel postanowił to wykorzystać w szczytnym celu. - Nie podglądaj. - polecił i kucnął przed kopcem. Z użyciem magii niewerbalnej użył zaklęcia "Aquamenti" wylewając strumień zimnej wody wprost w czarny piach. Zamieszał go bez użycia rąk i z pomocą banalnego "Wingardium Leviosa" uniósł w powietrze średniej wielkości okrągłą warstwę błotka. Utrzymywał je w pionie i podniósł jeszcze wyżej. Przesunął powoli tuż nad głowę Gabrielle i wciąż podtrzymywał zaklęciem. - Zdejmij opaskę. - gdy to zrobiła napotkała jego szeroki uśmiech. Taki, jaki chciała. Zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się, a cała jego mimika nabrała innego wyrazu. Patrzył prosto w zielone tęczówki Gab. Puścił jej oczko i wypowiedział głośno i wyraźnie Finite. Tym samym lewitujący nad jej głową kopiec błota z plaskiem opadł na całą sylwetkę dziewczyny. Horn wybuchnął śmiechem, nie szczęśliwym, ale z nutą radości i samozadowolenia. Słyszał jej pisk, czuł na odległość gromadzącą się w niej złość. Do ust napłynął smak spełnionej słodkiej zemsty. Schował różdżkę, chwycił się za brzuch i śmiał. Nie jakoś bardzo głośno, ale głośniej niż kiedykolwiek mogła to słyszeć. Prawdopodobnie to pierwszy wybuch radości odkąd rozstał się oficjalnie z Nessie - rozstał w sensie przyjaźni. Teraz byli kwita. Ona skoczyła z miotły i prawie się zabiła, a on w końcu wytarza ją w błocie i uśmieje się z tego do łez. Przez te parę sekund byli "na czysto"...
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:02 | |
| Czasem ciężko było zrozumieć pobódki drugiego człowieka, a jeszcze ciężej było zrozumieć kobietę. Mężczyźni w przeciwieństwie do przedstawicielek płci pięknej byli prości, jeżeli ktoś nie wykazywał nimi zainteresowania, odnosił się grubiańsko czy nudził - dawali sobie spokój. Z kobietami, a więc i Garielle było inaczej. Dla niej nie miało znaczenia to jak Castiel się zachowuje i co mówi. Liczyły się te nieliczne chwile, kiedy wykazywał się odrobiną taktu, pokazywał że istnieje w nim dobroć, którą dziewczyna widziała w oczach koloru płynnej czekolady. W krótkim czasie nauczyła się których tematów nie powinna poruszać, jakiej granicy nie przekraczać, dzięki czemu ich obcowanie w swoim towarzystwie było znacznie łatwiejsze. Była cierpliwa, czekała na odpowiedni moment, jednocześnie reagując na jego ataki, podejmując wyzwania, nawet jeśli to oznaczało kłopot. Wynikało to przede wszystko z charakteru Francuzki. Skłamałaby mówiąc, że i ona go nie testuje. Robiła to świadomie lub nie, jednakże każde kolejne spotkanie sprawiało, że blondynka stawała się odważniejsza. On – uczył ją, poprzez swoje zachowanie pokazywał co należy, co wypada i przede wszystkim, co sprawdza się w jego przypadku. Był skomplikowany, dlatego uważnie mu się przyglądała, słuchała i analizowała wszystko. Pokazała mu nie raz, że w świecie nie jest sam. Zabierała go tam, gdzie nikt nie ma wstępu, próbowała nim wstrząsnąć, obudzić z tego dziwnego stanu w który wpadł. Miała wrażenie, iż Castiel zdaje sobie z tego sprawę, broni się, a ona? Próbowała. Próbowała go ratować, chociaż on nie wyrażał na to zgody. Słyszała jego westchnięcie, wywołało ono delikatny uśmiech na jej ustach, chyba nie myślał, że tak łatwo się podda. Nigdy nie zachowywała się tak, jakby sobie tego życzył. Łamała konwenanse, nie postępowała logicznie, myślała nieszablonowo. Była inna, a dzięki temu wyjątkowa, choć sama nigdy na głos z nikim, co do tego by się nie zgodziła. Nie komentowała jego słów, uważała to za zbędne, niemniej jednak cieszyła się bardzo z jego wiedzy. To w jakimś stopniu świadczyło, że ma nieco oleju w głowie. -Między innymi – odpowiedziała. Gbarielle spojrzała na niego z ukosa nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który nieproszony lgnął jej na usta, jednak trwało to zaledwie chwilę. Potem wszystko wydarzyło się tak szybko. Pierwsze padły słowa, echem odbijając się w jej głowie, zagłuszając każdą przypadkową myśl, która do tej pory, co kilka sekund rodziła się w umyśle blondynki. Do uszu napłynęła jej krew, zagłuszając wszystko wokół poza jego głosem, który wydawał się spokojny, koił zmysły, jednocześnie powodując że serce zatrzymywało się w jej piersi. Odebrał dziewczynie umiejętność oddychania, mącił myśli, budził sprzeczne emocje, pozbawiał ją logicznego myślenia. To było nieprawdopodobne. Kilka słów, z pozoru zwykłych, mało znaczących, jednak w przypadku tej dwójki sprawiły że mury runęły. On sprawił, że mury runęły, choć tak naprawdę to Gabrielle była przyczyną ich upadku. Nieświadoma, jak wielki wpływ miała na Ślizgona. Potem przyszedł dotyk, poczuła jak jego palce zaciskają się na jej nadgarstku, pierwsze co chciała zrobić to zabrać dłoń, jednak zabrakło jej determinacji. Napawała się uczuciem ciepła, które od nadgarstka rozpłynęło się po całym ciele. Nie potrafiła powstrzymać jęku, który wydobył się spomiędzy jej rozchylonych warg. Powietrze wokół nich wypełniło napięcie, czuła jakby najmniejszy atom między ich ciałami elektryzował. Odebrał jej zmysł wzroku, więc każdy najmniejszy dotyk, nawet jeżeli był subtelny dla niej wydawał się niezwykle intensywny. Przesunął dłonią wyżej, by zatrzymać się na łokciu. Puchonka nie zdawała sobie sprawy, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Poczuła jak palą ją płuca, a życiodajny tlen opuścił już dawno jej ciało, które teraz domagało się go w zwiększonych ilościach. Powrót do rzeczywistości zajął jej dużo czasu, przepaska, schody, Castiel… Castiel Dupek Horn, a może już nie Dupek? Poczuła chłodny wiatr, który smagał jej twarz, zadrżała pod jego wpływem. Jej ciało było wręcz gorące, mogłaby przysiąc, że jej policzki przybrały kolor purpury. Nie mogła nad tym zapanować, co przeklinała w myślach, kiedy jej stopa napotkała miękkie podłoże w postaci trawy. Cisza, która między nimi zapadła nie była niezręczna. Oboje jej potrzebowali. Przerwana została przez Ślizgona, który kazał się jej zatrzymać, wykonała polecenie, a strzępki informacji dotarły do jej umysłu. Zemsta. On chciał się na niej zemścić. Poczuła napływającą panikę, jednak poza nerwowym przygryzieniem wargi nie zrobiła nic. Posłusznie stała, nie będąc do końca świadoma upływającego czasu. Nasłuchiwała, choć nie dało jej to żadnej odpowiedzi. Kolejne polecenie, niepewnie sięgnęła przepaskę, odwiązując ją. Opadła na ziemię, a ona ujrzała uśmiech. Pełen, szeroki, ukazujący rząd białych zębów uśmiechem. I choć jeszcze jakiś czas temu chciała go zobaczyć i rzeczywiście dzięki niemu chłopak był jeszcze przystojniejszy, teraz miała dziwne przeczucie, że tego pożałuje. Błotna bomba spadła na nią z „nieba”. Poczuła mocniejsze uderzenie, a potem czarna maź zaczęła spływać po jej głowie, brudząc włosy, plamiąc twarz, spadając na ramiona. Spojrzała w dół, by po sekundzie wzrok pełen mordu przenieść na Castiela. Warknęła ze złości, zaciskając mocno pięści. Powietrze wokół wypełnił śmiech chłopaka, szczery, radosny i najgłośniejszy jaki do tej pory słyszała. Niósł się ponad nich, a ona nie mogła poradzić nic na to, że również się roześmiała. Najpierw radośnie, jak miała to w zwyczaju, jednak po chwili, zupełnie nagle umilkła. Zielone tęczówki ciskały w niego gromy, choć ona zdawał się być spokojna. Przeczesała dłonią włosy, zbierając nadmiar błota, uniosła do góry głowę po czym zbliżyła się do bruneta. Ten był tak rozbawiony, nie zwrócił uwagi na jej ruchy. Stanęła naprzeciwko, wpatrując się w jego czekoladowe oczy z niezwykłą intensywnością. Jak na rozkaz przestał się zanosić śmiechem. Czuła jego zapach niezwykle dokładnie, kiedy zaczerpnęła powietrza. Zrobiła krok, wystarczył tylko jeden by ich ciała zetknęły się ze sobą. Wyprostował się, spiął patrząc na nią pytająco. Blondynka nie uśmiechała się, zamiast tego jej lekko rozchylone wargi kusiły swoim kolorem i miękkością. Jak smakowały? Tak łatwo mógł to sprawdzić, wystarczyły milimetry by ich usta połączyły się w pocałunku. On był nieświadomy jej zamiarów, nie wiedział jak wiele kosztowało dziewczynę by zdobyć się na taką odwagę. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, prawie że bolesnym zaczęła przybliżać swoje wargi do jego… jeszcze tylko milimetr, mógł poczuć jej słodki oddech. Jeden szybki ruch dłoni, prawie niezauważalny. Chwila roztargnienia Ślizgona, wystarczyła by poznał smak przygotowanego przez siebie błota. Usta blondynki stały się jedynie ulotnym marzeniem, a buzia chłopaka umorusana była brązową mazią. Roześmiała się. -Z kobietami nie warto zadzierać – oznajmiła, spoglądając za niego, gdzie znajdowała się kopa mokrego, czarnego piachu. Zrobiła krok w tył, po czym z impetem uderzyła w niego, przez co stracili równowagę lądując centralnie w błocie. Usiadła na nim okrakiem wykorzystując fakt, że jeszcze był w szoku. Złapała go mocno za nadgarstki układając ręce po obu stronach ciała. –Nadal mnie nie doceniasz, to przykre – zrobiła smutną minę, choć jej ciało trzęsło się od śmiechu, który ją ogarnął. Cała ta sytuacja była taka nierealna.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:03 | |
| Postanowił podpytać trochę o Gabrielle. Co prawda była w szkole nowa, a on Puchonów znał niewielu jednak wysili się na ten odruch konieczny i złapie któregoś za fraki, a potem wydusi z niego wszystko co wie o Gabrielle. Stop. Wróć. To raczej nie sprzyja znormalnieniu, a wszak obrał sobie taki cel. Powinien więc znaleźć kogoś, kogo kojarzy z gęby i kulturalnie wydusić z niego informacje. Tak też źle. Wyduszanie nie jest mile widziane. Jak to ugryźć po ludzku? Kogo on kojarzył? Był taki jeden... ten właściciel szczura, którego Beza chciała zeżreć. Imienia tego człowieka nie pamiętał, nie wspominając już o nazwisku. Gębę kojarzył, więc będzie musiał podczas posiłku udać się do stołu Huffelpuffu i absolutnie niedyskretnie wziąć tego człeczynę na bok na rozmowę. Jeśli zrobi to na oczach Gabrielle jak nic się zorientuje w jego zamiarach. Naprawdę ciężko było nawiązywać jakiekolwiek relacje z Puchonami. Będzie kombinować dzisiaj po południu a nuż się uda znaleźć tego człeczynę o lokach i zaspanym wyrazie twarzy. Później będzie martwić się sposobem wyciągania z niego informacji. Veritaserum byłoby idealnym rozwiązaniem lecz wątpił by Smoczyca aż tak go uwielbiała by się godzić na ofiarowanie mu fiolki eliksiru prawdy. Horn miał tak skomplikowany umysł, że nie wpadł na poprowadzenie zwyczajnej rozmowy przy piwie. Szukał sposobów na wydobycie siłą a nie dobrowolnie. A wszystko to przez jedną dziewczynę, która wzbudziła w nim chorą ciekawość. Zwilżył wargi językiem i oddychał przez chwilę nierówno. Temperatura ciała Gabrielle była wyższa niż normalnie. Czuł to przez materiał jej ubrania. Niemożliwe, by był do tego stopnia wrażliwy na jej skórę, a więc z emocji i wrażeń musiała się i ona rozgrzać. Przypisywał to twardo spadaniu z miotły i adrenalinie. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że i ona wyczuwała narastające między nimi napięcie. Sama to zapoczątkowała. Tylko na chwilę spojrzała na jego usta, co nie umknęło jego uwadze. Od tamtej przeklętej chwili nie mógł pozbyć się tego z głowy. To taka upierdliwa myśl, która go atakowała raz po raz i która przejmowała powoli nad nim kontrolę. Bronił się, opierał, bo widział na własne oczy i czuł na swojej skórze jak kończy się okazywanie przez niego cieplejszych uczuć. Nikt ich nie chciał od niego, więc powinien je trzymać w ciasnym zamknięciu. Gabrielle nie wiedziała co robiła, nie wiedziała czego chciało jej ciało, więc zaciskał szczękę i odwracał wzrok. Nie i już. Kolejny uśmiech. Nuta triumfu w jej głosie. Mierziło go to lecz nie mógł z tym nic już zrobić. Trzeba było zatuszować to czymś innym, byleby przestała się tak szczerzyć. Za cholerę nie wychodziło mu straszenie jej, płoszenie i ścieranie uśmiechu z twarzy. Była jak z żelaza, uparta jak hipogryf i wydawało się, że nic na nią nie działało. Nic poza jego dotykiem... zmysły zarejestrowały to jak wstrzymała oddech. Nabrał pewności, że i ona czuła to napięcie i skoro nie protestowała to Horn właśnie wpadał w kłopoty. Mogłaby chociaż ona wykazać się tym rozsądkiem i przynajmniej się buntować, a nie mu na to pozwalać. Psioczył na nią siarczyście, rzecz jasna w myślach, na tę jej pieprzoną aurę, na ten blask oczu i cholerną urodę. Diabli by ją wzięli! Czerwieniała i to mówiło wszystko, odsłoniła się tym tak jak on przed nią swoim gestem. Powinien udać się w kierunku zimnego prysznica, bo inaczej dzisiejsze rozważania na temat nauki quidditcha zakończą się o wiele goręcej niż mógłby sobie to zaplanować. Napawał się uczuciem radości jakie wywołał. Sam sobie stworzył okoliczności. Inaczej nie potrafił. Do jego uszu dobiegł śmiech Gabrielle i przez chwilę poczuł nutkę zawodu - nie zezłościła się? Czemu?! Wystarczyło spojrzeć na jej ubłocone już-nie-złote włosy a znowu parsknął śmiechem. Nie przyglądał się jej, może to i dobrze. Rechotał jak opętany wyobrażając sobie jak opowiada o tym Conusowi i Miszy, widział w swoim umyśle minę Alecto, kiedy streści jego iście szatański plan zemsty. Między innymi właśnie dlatego nie zauważył miny Gabrielle, a dałaby mu ona do myślenia. Czuł jej wściekły wzrok na skórze ale nic sobie z tego nie robił - na gniew był przygotowany perfekcyjnie. Otworzył oczy i nagle zobaczył ją niebezpiecznie blisko. Śmiech zamarł mu na ustach. Poczuł na karku dreszcz, który pomknął w dół obejmując całe jego ciało. Wyglądała zabawnie umorusana błotem, byłby parsknął jej prosto w twarz, gdyby nie przekroczyła granicy. Czuł jej słodki oddech na brodzie. Jego brwi zadrżały lecz Castiel cały znieruchomiał. Co ona wyprawia? Nie ośmieli się... ach, już jakieś dziesięć razy udowodniła mu, że jest w stanie zrobić mu na złość i go zaskoczyć. Jej intensywne spojrzenie przeszywało go na wskroś. Zatrzymał wzrok na jej ustach, o dziwo czystych, kuszących, które mógłby otrzeć kciukiem by sprawdzić czy są tak miękkie na jakie wyglądają. - Tylko... - chciał jej zagrozić, ale nie przeszło mu to przez gardło. Przygwoździła go spojrzeniem, nie pozwalała mu się ruszyć. Nagle przypomniały mu się słowa Alecto - "Kobiety potrafią manipulować. Każda, bez wyjątku". Czuł się właśnie manipulowany, bowiem zapomniał jak ma zareagować. Gdyby go pocałowała, dostałaby to, czego chciała. Przyglądał się jej rzęsom, łukowatym brwiom, gdy nagle w ułamku sekundy rozsmarowała mu na twarzy błotną paćkę. Krzyknął w proteście, zasłonił twarz dłonią i rzecz jasna wykorzystała to. Pchnęła go, poślizgnął się i upadł na plecy. Był w takim szoku, że spóźnił się z reakcją o kilka dobrych sekund. Gab nie przepuściła ich. Zachowywała się jakby wstąpił w nią demon. Wycierał twarz rękawem, aby odzyskać wzrok. Poczuł ciężar na brzuchu i po chwili jego nadgarstki były obejmowane przez delikatne ale jakie cholernie uparte dziewczęce palce. Zagięła go tym. I to bardzo. Wybałuszył na nią oczy, bo pierwszy raz to ona była górą (dosłownie...) a jemu zabrakło języka w gębie. Ledwie słyszał jej słowa. Nie tkwił jednak w otępieniu zbyt długo. W jego ciele rozpętało się piekło. Hormony dziko buzowały, serce wyrywało się gardłem na zewnątrz, a twarz zaczynała wykrzywiać złość. Nie furia, ale złość i obietnica zemsty. Widział jej buzię, która przesłaniała teraz słońce. Nie czuł nawet zimnego błota wsiąkającego w jego slytherińską bluzę. Palił się od środka, mięśnie jego ciała drżały. Uniósł brwi w zaskoczeniu i powoli powiódł wzrokiem ku lewej dłoni. Dotykała jego nadgarstka. Nadgarstka dłoni uszkodzonej, z defektem, z obrzydliwą trwałą kontuzją. Nie miała prawa. To było coś zakazanego, to było tabu. Spiął się, poruszył i nagle ni stąd ni zowąd poderwał się do siadu. Objął ją w talii całą ręką i o dziwo nie spychał jej z siebie, a wręcz przeciwnie. Trzymał mocno przy sobie i podjął próbę wstania w błotnej paćce. Udało mu się to z trudem, jednak gdy człowiek się uprze to dopnie swego nawet i mając ze sobą spory balast. Użył siły, by ją przytrzymać i zaprowadzić parę kroków dalej. Zagradzał jej drogę, obejmował ją i osaczał prawie ze wszystkich stron. Przycisnął jej plecy do ściany boiska, a sam zajął miejsce o pół cala przed nią. Objął gorącymi i brudnymi dłońmi jej policzki, wsunął palce prawej dłoni za jej ucho, a kciukiem musnął płatek ucha. Lewa dłoń była pokryta poplamionym bandażem, a mimo wszystko znajdowała swoje miejsce na skórze Gab. Przycisnął czoło do jej czoła i tak ją trzymał, więził. Miał zamknięte oczy, oddychał bardzo głęboko i szybko. Spalał się od środka. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek tak gwałtownie reagował, nawet przy Alecto. Nessie nie pozwalała na takie wybuchy bowiem złamała mu serce zanim na dobre mógł je przed nią otworzyć. A tutaj pojawiła się taka Gab. - Nie. - wydusił z siebie lecz nie odsunął się nawet o krok. Nie chciał pocałunku mimo, że był tak blisko. Dłoń, którą trzymał na jej policzku boleśnie go mrowiła przez co cały się spiął. Nie wiedział jak to się stało, że dał się tak zaskoczyć. Stracił nad tym kontrolę i to ona wiodła prym, co było ujmą w dla jego dumy. A mimo wszystko nie wiedział jak ma się na niej mścić. W jego głowie kotłowała się jedynie myśl, że musi ją powstrzymać. Musi ją trzymać w jednym miejscu i nie pozwalać jej na jakikolwiek ruch. - Nie rób tego. - odzyskał mowę. Mówił szeptem, a oddychał jej powietrzem. Przesiąkał nim. Zacisnął zęby w niemej złości na siebie, na nią, na cały ten chory poranek. Błoto wsiąkło w jego ubranie, które zesztywniało pod wpływem wiatru. Czuł na karku warstwę paćki, którą tak starannie przygotował. Trzymał Gab raptem chwilę, która wydawała się wiecznością. Odsunął głowę, spojrzał jej prosto w oczy ciemnym i płonącym wzrokiem. Udało mu się zabrać lewą dłoń podczas gdy prawa wciąż spoczywała na jej policzku, zupełnie jakby stopiła się z nim w jedno. Kciukiem wytarł plamę błota przy jej uchu. Zabrał i drugą dłoń, opuścił wzdłuż ciała. Oddał jej swobodę, cofnął się zanim do końca nie uległ i nie zatopił się w jej ustach. Zakrył dłonią oczy i pokręcił głową. - Jesteś... nie wiem. Fenomenalna, popierdolona, ale cholera, nikomu się jeszcze nie udało mnie tak zagiąć. - odchrząknął i spojrzał w zieleń jej oczu. Nie z radością, nie z dumą, a z wyrzutem. Serce znowu go zabolało przez co jęknął. - Dobra, dam ci tę lekcję ale nie dzisiaj. I nie kuś mnie cholera, bo z kamienia nie jestem. - rzucił nerwowo. Zaczął poruszać palcami lewej ręki, tymi trzema ocalałymi. Bandaż ruszał się wraz z nimi. Teraz to on miał mętlik w głowie.
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:03 | |
| Chwila triumfu, wykorzystała jego rozkojarzenie, użyła podstępu oraz umiejętności szybkiego działania. Wykazała się sprytem. W innym wypadku nie miałaby z nim najmniejszych szans, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Był od niej wyższy, lepiej umięśniony a przez to silniejszy, o czym przekonała się już po kilku sekundach, kiedy usiadł. Pisnęła zaskoczona gwałtownym ruchem, uścisk jej dłoni na nadgarstkach bruneta zelżał, tym samym straciła swoją przewagę, zyskaną zaledwie na kilka nic nieznaczących sekund. Wszystko potoczyło się niemal jak na przyśpieszonym filmie. Poczuła jego dłoń obejmującą drobną talie, nabrała w płuca chłodnego powietrza. Zdziwiła się. Ciało Castiela zdawało się być niezwykle gorące, zupełnie jak jej, co kontrastowało z niską temperaturą panującą wokół. Rozgrzał ich fizyczny wysiłek? To tłumaczyłoby wszystko, szybsze bicie serca, zachłanne łapanie chłystu powietrza, podwyższoną temperaturę ich ciał, jednak cichy głosik w głowie dziewczyny szeptał, że tylko się okłamuje. To były sekundy, kiedy podniósł się, mimowolnie oplotła nogi wokół jego ciała, udami napierając na pas, przeniósł ich nieco dalej. Rozgrzane plecy blondynki zetknęły się z lodowatą ścianą boiska, była zaskoczona różnicą temperatur między nią a swoim ciałem, czuła to nawet przez warstwy ubrań. Opuścił ją na trawę, stopy Francuzki spotkały się z miękkim podłożem, poddała się mu, nie mogąc, nie chcąc go odtrącić. Czuła to, czuła to każdą komórką swojego ciała – że pomimo wszystkich wad, jakie posiadał Castiel, pomimo tego, że był dupkiem, a jego serce wcale nie było dobre i czyste, może należeć do niego. Czy to możliwe? Czy ona byłaby w stanie obdarzyć drugiego człowieka takim uczuciem? Castiel Horn. Ten, który w sercu zdawał się mieć mrok, który krzywdził i oszukiwał, który owiany jest tajemnicą i żyje wśród wiecznych sprzeczności. Czy on może być właśnie tym, którego pokocha? Jej własne myśli ją przeraziły. Blondwłosa z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego. Lekko uchyliła usta i zamrugała kilka razy próbując sobie uświadomić co się tak właściwie dzieje. Jej przypływ informacji był wyraźnie zakłócony przez zdecydowanie zbyt bliską i jednoznaczną pozycje jej rywala. Na oko można było rzec, że Ślizgon zatrzymał się dokładnie w odległości dwóch centymetrów przed jej twarzą. Przeszedł ją lekki dreszcz, z chwilą gdy poczuła jego ciepły oddech na swojej skórze, zwłaszcza na wargach. Słowa wyraźnie ugrzęzły im w gardle. Niczym w amoku, wpatrywała się w jego przymknięte powieki, z niewypowiedzianymi słowami na ustach. Jego czoło dotykało jej, dłoń chłopaka spoczywała na rozgrzanym policzek. Nie miała pojęcia ile czasu, trwali w takiej pozycji, wskazówka zegara jakby się zatrzymała. Ich oddechy mieszały się ze sobą, co w dużym stopniu utrudniało normalną pracę mózgu. Już otwierała usta by coś powiedzieć, jednak w ostateczności nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Drżącą dłonią sięgnęła do jego twarzy, opuszkami palców z niebywałą delikatnością dotknęła jego czoło, zjechała niżej na policzek, zaskoczona jego miękkością, kciukiem musnęła jego dolną wargę, była tak aksamitna w dotyku. Chciała więcej, jednak bała się. Wystarczyło „to” jedno słowo chłopaka, a ona poczuła jak grunt osuwa jej się spod nóg. Czy on myślał o tym samym, co ona? Przygryzła dolną wargę, by powstrzymać się przed wykonaniem najmniejszego ruchu, jego dotyk wywoływał u niej palpitację serca. Zabrała dłoń. Jak do tego doszło? Myśli pędziły w jej głowie, chciała stłumić ten zgiełk, nie potrafiła. Stała się jego więźniem, choć świadomie mu na to przyzwoliła. Nie uciekła, stała niczym sparaliżowana jego śmiałym posunięciem, jego gestami. Mówił do niej, czy do siebie? Ciężko było jej ocenić, wszystko to było tak nieprawdopodobne, a jednocześnie niesamowite. Nigdy nie czuła tak wielu emocji naraz, miała wrażenie, że zaraz rozsadzą ją od środka, a ona wśród nich spłonie niczym knot dopalającej się świecy. Odsunął się, spojrzał na nią. Jego oczy były wręcz czarne od emocji, pierwszy raz widziała ich w nim tak wiele. Przyłożyła drobne palce do ust. Niepewnie dotknęła opuszkami miękkich warg, by po chwili gwałtownie je od nich oderwać. Przymknęła powieki, chcąc uspokoić drżące dłonie i zbyt szybko bijące serce. Pokierowała dłoń na swoją klatkę piersiową, wsłuchując się w nierówne i mocne uderzenia serca, jednocześnie mocniej ściskając fragment swojego ubrania, tuż przy mostku. - Co się ze mną dzieje? - Szepnęła cicho, zmieszana. - To twoja wina Horn. – dodała głośniej drżącym głosem, opierając głowę o chłodną powierzchnię. Tempo wpatrywała się w błękitne niebo, zupełnie jakby miała z niego usłyszeć odpowiedź, co przyniesie kolejny dzień. Wzięła głęboki wdech, uśmiechając się szeroko, kiedy przeniosła spojrzenie zielonych tęczówek z powrotem chłopaka. Przyjrzała mu się uważniej, jego twarz umorusana była zastygłym już błotem, nie mogąc się powtrzymać roześmiała się perliście. Wyglądem przypominał małego chłopczyka, który ubrudził się kawałkiem czekoladowego ciasta, chociaż to co miał na twarzy, ni jak w smaku go zapewne nie przypominało. -A uczono cię może, że przy dziewczynach się nie przeklina? – zapytała unosząc do góry jedną brew, najzwyczajniej w świecie rozpoczynając ich na chwilę przerwaną walkę, zupełnie jakby wszystko to, co się wydarzyło wcale nie miało miejsca. A jednak? Czuła to, mury upadły i zmieniły wszystko, choć do niej jeszcze to nie docierało. Castiel Dupek Horn. Przestał być dupkiem. To było już pewne, choć nie chciała zmieniać w nim nic. Nie wiedziała czy to miało sens, czuła jak przez chwilę ziemia przed nimi drży. Była pewna, że wie wszystko, że zna jego myśli, myliła się. Znowu stał się zagadką, której sama nie umiała odkryć. Tak wiele teraz mała do przemyślenia, oboje mieli.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Boisko Pon 22 Paź 2018, 21:04 | |
| Myśli uciekały jedna przed drugą, rozmazywały się, gdy udało mu się którąś pochwycić za jej kontur. Zastanawiał się czy jest bardziej zaskoczony czy wściekły. Prawdopodobnie jedno i drugie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw mimo, że czuł w kościach zwiastun kłopotów, jeśli by tylko nie dał się w ten sposób podejść. Gabrielle była tak samo skołowana jak on, choć wiedział doskonale, że to wszystko tylko i wyłącznie jej wina. Horn, jak to miał w zwyczaju, nie widział winy w sobie dopóki nie zacznie się nad tym indywidualnie zastanawiać. Nie spieszno mu było ku temu. Musiał znaleźć rozwiązanie co ma teraz zrobić. Przeklęte błoto nie ułatwiało mu zadania, bowiem wywierało presję zemsty na Gabrielle. Miała dobrowolnie poddać się temu, co jej uczyni w ramach zadośćuczynienia tego, co mu zafundowała w powietrzu, a tymczasem wstąpił w nią diabeł. Wywołał centaura z lasu, normalnie żyć, nie umierać. Czuła wszystko tak intensywnie jak on. Wydawała się rumieńcem, tym nierównym oddechem, a przecież nic nie zrobił. Jednocześnie zrobił więcej niż kiedykolwiek w ich relacji. Znali się krótko, a zaczęła zakłócać mu ciszę. Był jej za to wdzięczny, choć się do tego nie przyznawał. Nie przewidywał w przyszłości, że go tak sprowokuje. A bardziej tego, że tak łatwo temu ulegnie. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co kazało zatrzymać na niej wzrok znacznie dłużej niż normalnie. Rzucała się w oczy, cała, włącznie z głosem, z gestami czy sposobem chodzenia. Przeszkadzała mu w cierpieniu odwracając jego uwagę ku rzeczywistości. Miał zatem bardzo mieszane uczucia względem tej jasnowłosej krnąbrnej Puchonki, którą ocenił tak szkodliwie i płytko. To było zupełnie coś innego, czego sobie nie przewidział. Uniósł dłoń do twarzy i próbował zetrzeć z niej warstwę błota. Czuł pod nią mrowienie czyli tam, gdzie poczuł dotyk jej palców. Nie wiedział skąd u niego taka potrzeba starcia tego, być może zaniepokoił się, że Gabrielle za chwile ucieknie i odwróci się doń plecami. Nie chciał tego znów przerabiać, a więc nie patrzył na dziewczynę. Wzrok utkwił gdzieś w okolicach jej ramion, równie brudnych co on cały. Wyciągnął różdżkę, również skalaną błotem i wytarł ją dłonią, co nie dało zbyt dobrego efektu, acz liczyły się chęci. Nakierował jej kraniec na Gabrielle i dopiero wtedy nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Nie uśmiechnął się, westchnął. - Tergeo. - zaklęcie wchłonęło większość błota z połowy jej ciała. Nie chciało mu się tego ponawiać, więc rzucił to samo na siebie samego, by oczyścić twarz i kark, wciąż nieprzyjemnie sztywny od wyschniętego błota. Nagle rozległ się jej śmiech, który sprawił, że Horn znieruchomiał w miejscu. Wbił jastrzębi wzrok w sylwetkę Gabrielle, a zęby zacisnął niemalże do bólu. Pojął po fakcie. Udawała, że nie stało się nic intensywnego. Przełknął gulę i próbował wejść na ten sam tor. Jemu przyszło to ciężej. Jeszcze nie ostygł, jeszcze coś go gryzło i mu przeszkadzało. To była chwilowa walka z samym sobą, by wybrać co jest teraz słuszne - wdanie się z nią w sprzeczkę czy odpuszczenie i udawanie, że nie stało się nic, co zasługiwałoby na zmianę ich relacji. Zaiste, już coś uległo zmianie, a czego nie był pewien czy mu się spodoba. - W sierocińcu nie uczą etykiety i zachowań wobec damulek tylko ascetyzmu i trzymania gęby na kłódkę. - odpowiedział zanim zdołał się ugryźć w język. Informacja wyraźnie wydana niekontrolowanie, co tylko udowadniało, że powinien jak najszybciej oddalić się poza zasięg Gabrielle. Wciąż lśniła swoim własnym blaskiem, czuł to każdą komórką ciała. Schował różdżkę do kieszeni. - Sugeruję byśmy do końca tego dnia trzymali się od siebie z daleka. Profilaktycznie na wypadek, gdyby znowu wstąpił w ciebie diabeł. - tutaj uśmiechnął się półgębkiem. Zaraz przypomniał sobie, że Slytherin i Huffelpuff są zlokalizowane po obu stronach lochów, co go tylko znów ugryzło. Jak zawsze pod górkę. - Nie odprowadzę cię, nie jestem dżentelmenem. - wrócił w swój tryb, w rytm samego siebie, o czym poświadczyły wypowiedziane właśnie słowa. Rozluźnił się, choć wzrok miał trochę nieobecny. - Narka. - i niemalże bezczelnie odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku opuszczenia boiska. Po drodze przywołał swoją miotłę i wrzucił ją do schowka. Potrzebował trochę sił, by nie wrócić do Gabrielle i nie zacząć się mścić, a wpadliby przez to w błędne koło. Wiedział już, że ta baba nie odpuści i choć mu się to w głębi serca podobało, wolałby nie tracić z taką łatwością panowania nad sobą. Uspokoił się w pełni dopiero, gdy zniknął jej z oczu.
[zt]
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Boisko Pon 26 Lis 2018, 19:57 | |
| Leniwym krokiem szedł skrótami w kierunku szatni. Patrzył umęczonym wzrokiem przed siebie i tłumił ziewnięcia po tym jak urządził sobie drzemkę przed treningiem. Ostatnimi czasy wyglądał na jeszcze większego ponuraka, który stanowczo stronił od towarzystwa. Nie zachęcał do nawiązywania z nim dialogów, jego znudzona mina i wyraźne cienie pod oczami nie motywowały do wciągania go w ożywione dyskusje. Omijał ludzi i wpakował się do szatni, gdzie dosyć szybko przebrał się w strój sportowy. Poświęcił więcej czasu na odpowiednie zabezpieczenie swojej dłoni, która okolona była cienką, pojedynczą warstwą materiału. Co prawda nie musiał nosić opatrunku, ale jak tylko pomyślał sobie o brakujących palcach to zbierało mu się na wymioty. Wyciągnął z szafki rękawice z jaszczurzej skóry, grube, trwałe i solidne. Włożył trzy palce do środka i spiął solidnie materiał przy nadgarstku. Wyciągnął różdżkę i pomajstrował przy rękawicy, usuwając z niej dwie zbędne przegródki na palce. Popatrzył na dzieło z niesmakiem, wywrócił oczami do swych myśli i sięgnął po pałkę. Oparł ją o bark, wyciągnął wyczyszczoną i nasmarowaną woskiem miotłę i poczłapał w kierunku boiska. Przystanął na sekundę i popatrzył w niebo, z którego świeciło upierdliwe słońce. Przymrużył oczy, westchnął i z niebywale ponurą miną dostał się na murawę. Widział z oddali nadchodzącą resztę drużyny lecz jego ostatnio nabyta awersja do wymuszonej uprzejmości nie pozwoliła mu zaczekać na kogokolwiek i bawić się w prowadzenie dyskusji. Słyszał plotki krążące w lochach o tym co się działo na cmentarzu i widział ciekawskie spojrzenia kierowane w jego stronę. Przestał więc się przejmować ludźmi i udawać, że nie odrąbało mu dwóch palców. Będąc już na miejscu postawił miotłę pionowo, oparł o nią łokieć i popatrywał na zbliżających się Ślizgonów. Próbował dojrzeć wysoką białą łepetynę Gloma, ale wychodziło na to, że ten przyjdzie równo z czasem. Po chwili namysłu stwierdził, że miło będzie wyżyć się fizycznie w sporcie. Odsunął się zatem od miotły, pałkę zawiesił zaklęciem w powietrzu i zaczął się rozgrzewać. Rozprostował ramiona, rozciągał tułów, nogi, a solidną uwagę przykładał do rąk. Leniuchowanie w skrzydle szpitalnym było przeszłością. Nie wyszedł z formy i jeśli ktokolwiek śmiał wątpić w to, zamierzał pokazać, że jakaś tam kontuzja nie przeszkodzi mu w sprawnym odbijaniu pieprzonych tłuczków. |
| | | Pandora White
| Temat: Re: Boisko Pon 26 Lis 2018, 22:07 | |
| Z kijem wbitym w miejsce, gdzie plecy tracą swą szacowną nazwę, Pandora White, wkroczyła na boisko. Kręcące się włosy, miała ciasno związane w sięgający do połowy łopatek warkocz, kwestią czasu było, zanim pierwsze rude jak ciasto marchewkowe pasma, zaczną uciekać spod władzy zgniłozielonej wstążki, w poszukiwaniu upragnionej wolności. Jasną twarz, na której od ciągłego przesiadywania na błoniach zaczynały pojawiać się pierwsze brązowe kropeczki, miała przysłoniętą szarym szalikiem, mającym w teorii chronić jej szyję i buzię, przed powiewami chłodnego kwietniowego wiatru, a w praktyce ukryć ślady lekkiego poparzenia i zadrapań obecnych na porcelanowym gardełku. Ubrana w strój sportowy, dodatkowo wzmocniony przed potencjalnymi uderzeniami cienkim pancerzem ze smoczej łuski, kroczyła w stronę samotnie stąpającego Horna. Kiedy zbliżyła się na odległość, w której dłuższe ignorowanie swojej obecności zaczynało robić się problematyczne i niegrzeczne, White niechętnie kiwnęła w jego stronę rudą głową. Świadoma, że ojciec, matka ani żaden członek rodziny nie miałby jej za złe, gdyby zignorowała obecność człowieka, którego status krwi był jedną wielką niewiadomą, jej zdawało się to jednak nie mieć sensu, jak ignorować to wszystkich, jak zwracać uwagę to na każdego. Nawet na osobniki tak denerwujące jak Horn. W oczekiwaniu na nowego kapitana i resztę drużyny, White wzięła w dłonie swoją wysłużoną broń i wzrokiem jakim matki patrzą na potomstwo, zaczęła przyglądać się pałce w poszukiwaniu nowych uszczerbków. Pękniętych słoi albo miejsc, w których drewno zaczynało się kruszyć od uderzeń. Do końca sezonu powinno wystarczyć - powtarzała w myślach. Od lipca już i tak nie będzie jej używać, odłoży ją na półkę, gdzie przykryje ją kurz wspomnień. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Boisko Pon 26 Lis 2018, 23:50 | |
| Z każdym dniem robiło się coraz cieplej chociaż i tak w ponurej Szkocji nie uraczysz zbytku promieni słonecznych. To nie Bułgaria, która rozpieszcza mieszkańców piękną aurą każdego dnia i w której deszczu jest jak na lekarstwo. Misza czasami (często) narzekał na brytyjską pogodę, ale zaraz przypominał sobie, że miał tu wszystko czego potrzebował więc przechodziło mu jak ręką odjął, ale i tak. Albo po prostu zbyt wiele czasu spędzał z Hornem i udzielał mu się taki nastrój beznadziejnego malkontenta. Tak, to mogło być to. Castiel od czasu zadymy na cmentarzu zrobił się jeszcze gorszy niż zazwyczaj i choć Misza nadal cenił jego towarzystwo, w końcu byli przyjaciółmi, łapał się czasami na tym, że szukał wymówek, byleby tylko nie zostać ze ślizgonem sam na sam. To głupie, jasne, ale Asen sam po prostu czasem nie ogarniał chaosu w swojej głowie, więc nie chciał dokładać do tego ponuractwa przyjaciela. Jako ciepłolubny osobnik nienawidził przebierać się w szatni, więc tak jak to robił przed każdym meczem i treningiem, tak i tym razem założył strój w swoim dormitorium. Najgorsze co może być to lodowaty jeszcze, kwietniowy wiatr smagający jego pośladki. Szatnia nie należała do pięciogwiazdkowych apartamentów, a regulamin szkolny nigdzie nie zakazywał stosowania praktyk przyjętych przez Miszę, toteż chłopak postanowił przebierać się w dormitorium dopóki na zewnątrz nie utrzyma się średnio trzydzieści stopni Celsjusza. Czyli zawsze. Nie oszukujmy się, mówimy o Szkocji. Z miotłą na ramieniu, srebrnym zegarkiem na nadgarstku, który tikał nieznośnie powiadamiając go o tym, że pozostało mu zaledwie kilka minut do rozpoczęcia treningu, oraz oczywiście z uśmiechem na ustach szedł Mikhail korytarzem w lochach, potem wspiął się po schodach na parter, a następnie opuścił zamek, by udać się na błonia, gdzie miał odbyć się dziś kolejny trening Quidditcha. To jego pierwszy od kiedy na cmentarzu dostał w łeb z kamiennej płyty, a raczej sam się na nią nadział. Świerzbiły go palce, by złapać porządnie trzonek miotły. Mrowiły go stopy, bo chciały poczuć na powrót jak to jest nie dotykać podłoża. Czuł ekscytację na samą myśl, że zaraz będzie mógł robić to co kocha. Jeden był minus tej sytuacji. Mianowicie to, że Castiel nie był już kapitanem. Skończą się przyjacielskie przywileje, skończy się pobłażanie za spóźnianie, oraz te wszystkie benefity, które automatycznie przestały obowiązywać wraz z przejęciem kapitańskiego stanowiska przez Marcusa. No trudno. To w żaden sposób nie wpłynie na jego grę. Nadal będzie szybki jak hipogryf i zwinny jak fretka. Z oddali już dostrzegł Castiela i Pandorę. Rude włosy dziewczyny lśniły w słońcu i może gdyby nie fakt, że Mikhail był pod wpływem najpiękniejszej na świecie Corinne Rosseau, zaprosiłby pannę White na randkę, a potem ciągnąłby ją za te rude pukle w schowku na miotły na trzecim piętrze. Podszedł do Castiela i przywitał się. Jego miotła zawisła poziomo w powietrzu tak, że Misza z łatwością mógł oprzeć o nią pośladki i wyciągnąć nogi przed siebie. Spojrzał na zegarek. — No, jeszcze kilka minut — powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę zniecierpliwienia. O jak bardzo chciał już zacząć ten trening!
|
| | | Nemesis Sigita
| Temat: Re: Boisko Wto 27 Lis 2018, 17:37 | |
| Wiadomość o treningu zastała ją podczas leniwego przeglądania księgi do eliksirów przy stole Ślizgonów. Od razu poznała posłańca, dobrze pamiętając dzień, w którym Marcus wszedł w jego posiadanie. Dopóki prawie nieruchome oczy nie pozwoliły, by mózg przyswoił treść twarz Nemesis pozostawała pusta, emanująca jedynie ledwo przebijającą się pogardą do wszystkiego co żyje dookoła niej. Dopiero paląc kawałek pergaminu jej usta wykrzywił grymas uśmiechu, pasujący raczej do opętanego dziecko z młodzieńczych opowieści grozy szeptanych przy ognisku. Tak przynajmniej można to było zinterpretować, jeśli nie przywykło się do aparycji Ślizgonki. Do czasu treningu jednak grymas zniknął, w takim odstępie czasu ludzie mieli wystarczająco wiele okazji, by udowodnić jak wielu z nich nie zasługiwało nawet na skrzacią skarpetę w darach pogrzebowych. Przebrała się w szatni, czując przez chwilę silny dreszcz i podnoszące się włoski na całym ciele, gdy chłodny podmuch wiatru muskał jej nagą skórę. Orzeźwiające, pobudzające. Sentymentalne, może nawet. Tak, pamiętała jedno z pierwszych spotkań z Glomem. Na tym boisku, wtedy przykrytym grubą warstwą puchu, którym tak się zachwycają amatorzy tej paskudnej pory roku zwanej zimą. Prawie potrafiła znowu poczuć jak drzazgi z trybun tną jej skórę, wbijają się w dłoni zaciśnięte na miotle, jak słyszy tuż przy sobie głuchy odgłos towarzyszący uderzeniu o ziemię. Tak, to była przyjemna zabawa. Musi zapamiętać, by w najbliższym czasie trochę się rozerwali w powietrzu, testując fizyczną wytrzymałość każdego z nich podczas jakiegoś upadku. Czy coś. Kolejny dreszcz, tym razem podniecenia.Poprawiła strój, którego lekko skorygowany krój podkreślał biust Ślizgonki, po czym dzierżąc w dłoni Nimbusa 1000 opuściła szatnię. Chociaż tyle mogła zrobić z szatą do quidditcha, żeby nie wyglądać na niskobudżetowe straszydło, topione w niektórych krajach na powitanie wiosny. Z oddali już dostrzegła i rozpoznała trzy znajome jednostki, choć o ile Pandora miała u niej taryfę ulgową to za pozostała dwójką delikwentów raczej nie przepadała. Sigita było w opór wybredną jednostką, która nie potrzebowała litania, by żywić do kogoś uczucie pogardy, więc nikogo by nie dziwił fakt, że ci dwaj chłopcy byli nią naznaczeni. No cóż, nie od dziś wiedziała, że świat to parszywe miejsce z ledwie garścią intrygujących egzemplarzy, a na boisku nie mieli głaskać po włosach. Nie, póki wszyscy dadzą z siebie sto dwadzieścia procent, by zniszczyć przeciwników, najlepiej tak, by ich motywacja legła w gruzach - wtedy Nem była skłonna współpracować, chełpiąc się uczuciem bycia lepszym od innych. Oparła miotłę o ramię i spięła włosy w wysoki kucyk, by żaden upierdliwy kosmyk nie wkradł się w jej pole widzenia. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie zmasakrowała kogoś tylko dlatego, że na chwilę straci wizję. Rozejrzała się krytycznie po pozostałych, a jej źrenice nieznacznie się zmniejszyły, jakby sam organizm Sigity nie był w pełni usatysfakcjonowany z widoku, choć mimika twarzy wyrażała pretensjonalną obojętność. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się, magazynując w płucach tyle dymu, ile tylko była w stanie pomieścić. Powoli pozwoliła oparom ulecieć spomiędzy jej ust, po czym nie przerywając palenia, zaczęła powoli pląsać po murawie, nucąc pod nosem jedną z piosenek o banshee wiodącej pechowca na śmierć. "She weeps, oh, she weeps, it's death that she foresees..." W jej intonacji brzmiało to raczej jak dziecięca przyśpiewka i dla innych całość zapewne wyglądała komicznie, głupio. Na całe szczęście Sigita miała to głęboko w rzyci, szczególnie, że w tym szaleństwie była metoda. Jej pląsy, w gruncie rzeczy były osobliwą formą rozgrzewki, skupiającą się na stawach, które w całym ciele Ślizgonka miała najsłabsze. Poza tym dobrze się pozytywnie nastroić na trochę ruchu. |
| | | Nash Padmore
| Temat: Re: Boisko Wto 27 Lis 2018, 22:02 | |
| Pogłoska o zmianie kapitana drużyny rozeszła się błyskawicznie i zdecydowanie z czymś większym niż echo. Wrzaski wyjca, jakiego Marcus zostawił Padmore'owi z pewnością słyszało całe kłębowisko mieszkańców Domu Węża, a sam adresat o mało nie ogłuchł. Mimo całkiem przyjemnej aury owego nieszczęsnego dnia, po wielu tygodniach wkurzającego deszczu i mżawek, które pozostawały bezlitosne dla włosów, odzieży i samego Zgreda, który za jasną cholerę nie chciał dać sobie zdjąć wstrętnych sweterków od Hanyashy... Ślizgon niespiesznie kierował się w stronę boiska. Część obowiązującego rynsztunku ubrał już w dormitorium, by przy okazji opatrzyć sobie usieczone szponami jaszczura ramię. Niedorobiony smok był bardzo niezadowolony, kiedy dotarło do niego, że nie będzie żadnego latania i podgryzania zniczy, a jemu samemu grozi kiszenie się w dormitorium. Najpewniej Nash wylazłby z lochów o wiele wcześniej, gdyby tylko rozjuszony gad nie postanowił spalić im sypialni, na szczęście z marnym skutkiem... Dzierżąc część odzienia w poręcznej torbie, a w lewej ręce swoją w miarę zadbaną, choć miejscami osmaloną miotłę, udało mu się w końcu dotrzeć do szatni. Brunet włożył na siebie resztę stroju, po raz kolejny krzywiąc się na fatalny jego zdaniem krój owego odzienia i wyszedł na boisko odpalając przy tym papierosa. Praktycznie cała drużyna szykowała się na poniewierkę ze strony Marcusa, którego nadal nie było, inaczej Nash nie paliłby teraz szluga tak spokojnie, bez obaw, że ten zaraz wybuchnie mu w dłoni. Powoli omiótł spojrzeniem obecnych, zatrzymując się chwilę na podrygującej nieopodal Nemesis, która najwyraźniej odprawiała rytuały przed krwawą rzezią jaką zaplanował na dziś jej luby. - Hej White, Zgred pytał o ciebie - odezwał się niezobowiązująco do rudowłosej kontemplującej nad swoim narzędziem zbrodni, sam wspierając się lekko na opartej pionowo miotle. Gloma, ani jednego z jego wyjściowych kapeluszy nadal nie było na horyzoncie, ale Padmore podświadomie czuł, że należy się streszczać z uzupełnianiem poziomu nikotyny w krwiobiegu, bo lada moment może być na to za późno. Już sam fakt, że przez dezercję Blacka prawdopodobnie upchną go na jego posadę niespecjalnie go radował, zwłaszcza jeśli ostatnimi czasy grzało się tylko tyłkiem ławkę rezerwowych. Pilnowanie jednego latającego gada szło mu kiepsko, a co dopiero cholernych trzech pętli przed jeszcze głupszą od Zgreda piłką. Nie wspominając, że jeśli mieliby kiedyś przegrać, to koncentracja wpierdolu skupi się na jego osobie. - Sklątka jego mać, ile można dobierać kapelusz pod skarpety - burknął pod nosem, pozostając jedynym odbiorcą niestosownej obelgi. Ostatni raz zaciągnął się nielegalnym specyfikiem, niedopałek wdeptując w murawę. Jeśli Glom na prawdę zamierzał szorować nimi glebę, to trawnikowi nie zrobi to większej różnicy. W ramach rozgrzewki Ślizgon przeciągnął się kilka razy, rozprostowując ramiona i sięgnął do kieszeni po rzemyk do związania włosów. Znał tego wypłowiałego cholernika na tyle, by spodziewać się, że nie pozwoli nikomu sadzić dupska na miotłę, zanim nie porzygają się z wysiłku jeszcze na podłożu. To byłoby po prostu zbyt łaskawe. |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Boisko Sro 28 Lis 2018, 23:27 | |
| Czy może być coś gorszego niż wymuszona pobudka? Tak. Wymuszona pobudka przez Glooma. Jego jakże słodki niczym głos Wielebnego tembr spowodował, że Jas zerwała się z poduszek i przypomniała sobie o istnieniu przynajmniej setki obrzydliwych przekleństw. Wiedziała o treningu, ale podejście Marcusa miało na celu podnieść adrenalinę, aby przypadkiem nie zaspała. Dzięki Ci, białowłosy! Vane wybrnęła z pościeli i udała się pod prysznic, żeby przypadkiem nie zrealizować planów morderstwa zbyt wcześnie i nieopacznie. Ubrana w szmaragdowe szmaty, pod którymi miała ciepły sweter, pozwoliła sobie związać wysoko włosy. Nie ma nic gorszego niż kosmyki włosów wchodzące do oczu i ust. Przechodząc koło Wielkiej Sali przywołała różdżką maślaną bułkę i skonsumowała ją w drodze do szatni. Wyglądało na to, że przyszła jako przedostatnia, bo nie było tylko kapitana. Przywitała się z każdym zawodnikiem mniej lub bardziej wylewnie, pozostawiając sobie na koniec jej przyjaciółkę i współzawodniczkę, Nemesis. Z lekkim uśmiechem ucałowała lekko jej usta na znak dozgonnej sympatii. Nie miało to erotycznych pobudek, ot, rytuał. -Mam nadzieję, że Marcus zgotował Ci lepszą pobudkę niż mi w postaci wyjca. -zagadnęła w nieco lepszym humorze niż godzinę temu.
Ostatnio zmieniony przez Jasmine Vane dnia Pią 30 Lis 2018, 15:18, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Marcus Glom
| Temat: Re: Boisko Czw 29 Lis 2018, 02:52 | |
| Glom nie był tego dnia zbyt pozytywnie nastawiony do świata. To nie miało większego znaczenia, co właściwie mówiło się o drużynie Ślizgonów - on miał na ich temat swoje zdanie, więc mimo że miał świadomość że jest najlepszym kandydatem na kapitana, to niekoniecznie rajcowała go możliwość zostania nim naprawdę. Nie oponował tylko z jednego względu - bo nigdy nie przegrywał i nie zamierzał zacząć, a doskonale wiedział że jest jedynym wyborem który doprowadzi ich do zwycięstwa. Ta właśnie myśl sprawiła że wygrzebał się z łóżka. Poranne rutynowe czynności, kilka papierosów które palił powtarzając sobie coś w stylu "tylkospokojnieniepozabijajich" i już leciał na boisko. Przebrał się w szatni, nie widząc potrzeby by robić to wcześniej, jednakże pod szatę do Quidditcha wetknął różdżkę. Miał świadomość że przynajmniej jedna osoba na treningu zostanie zwalona z miotły, a to byłoby irytujące gdyby ktoś wykręcił się od treningu taką głupotą jak połamane kości. Nie zamierzał do tego dopuścić, nie z nim takie numery, dlatego też postanowił mieć przy sobie swój magiczny kijaszek - w ten sposób Ci paskudni symulanci, nie będą mieli pola do manewru. Wszedł na boisko spokojnie, bez pośpiechu, równo z godziną którą wyznaczył - w końcu każdemu wyraźnie powiedział kiedy ma się tutaj zjawić, sowy były tylko przypomnieniem. - Yo - rzucił cicho i omiótł wzrokiem drużynę. Było coś mu niesamowicie wadziło w tym składzie i nie chodziło tu już nawet o personalne antypatie. Prawda była taka, że poza Jasmine cała reszta, włącznie z nim była raczej świeżymi nabytkami drużyny, grającymi w oficjalnym składzie od niedawna. Przekładało się to na brak doświadczenia. Szczególnie ubolewał nad pałkarzami, bowiem Krueger i Grossherzog mieli wręcz własny fanbase. Zdawał sobie sprawę z tego, że o ile Castiel albo Pandora nie postanowią zaskoczyć go wybitnymi umiejętnościami których się po nich nie spodziewał, to ciężko będzie mu doprowadzić drużynę chociażby do stanu używalności w jakim była wcześniej. Czeka go sporo roboty. - Nash. Regulus dał sobie spokój z drużyną. Gratuluję. Awansowałeś. - oznajmił beznamiętnie. W końcu obrońca się przydawał w grze, chociaż jeśli oni jako ścigający zagrają wszystko jak należy, to była możliwość że jego znajomek będzie bezużyteczny. Lepiej żeby tak było, bo odkąd go znał nie mógł się pozbyć wrażenia, że Padmore jest urodzony pod pechową gwiazdą i jeśli coś mogło pójść nie tak, to rzucał się w gorszą wersję wydarzeń z otwartymi ramionami. - Zacznijmy od ustalenia czegoś. Jeśli ktoś będzie mi uparcie przeszkadzać, zmiotę go z boiska zaklęciem. Ostrzegłem. A teraz... - powiedział i w tym momencie zaczął żałować że nie ma papierosa. Zdecydowanie łatwiej prowadziło się merytoryczne wypowiedzi gdy płuca zaznawały wspaniałego wpływu nikotyny. - Najważniejszym co powinniśmy ustalić jest fakt, że wiele osób zapomina że Quidditch to brutalna gra. Powinniśmy być drużyną, która im o tym przypomni. Jestem przeciwnikiem głaskania się po głowach i dbania o to, żeby tylko nikomu nic się nie stało. Jestem też jednak przeciwnikiem rzutów wolnych dla drużyny przeciwnej. Sprawa jest prosta. Chciałbym abyście pamiętali, że faule nie są w tej grze zakazane - zakazane jest dać się na tym przyłapać. - powiedział beznamiętnie, w głowie przygotowując sobie dalsze części wypowiedzi. W końcu nowy kapitan, to zupełnie nowa taktyka - a przynajmniej tak to powinno działać, bo nie pamiętał żeby którykolwiek kapitan Ślizgonów do tej pory bazował na sprycie i strategii. Raczej każdy grał jak mu się żywnie podobało i może i działało to do tej pory. Jednakże było coś, co Marcusowi nie dawało spokoju. W końcu w tym roku, na samym jego początku, Slytherin wygrał z Krukonami. Puchoni to Puchoni, kto tam bierze ich pod uwagę. Jednakże powinni grać jeszcze z Gryfonami, a to rodziło parę ciężkich zagadnień. Pieprzone Gryfony. - Zmierzymy się jeszcze z Gryffindorem. Uważam że powinniście być przygotowani na to, czego można się po nich spodziewać. Jak wszyscy wiemy ich ścigający nie będą wielkim problemem - jedyna silna osoba pośród nich, to totalny debil. Ich szukający to bardziej chodząca tarcza, która sama się prosi o pocisk. Jednakże, Anderson jest doświadczonym pałkarzem, czego nie można powiedzieć o naszych - jej przewagą są mecze w których faktycznie zagrała, a nie grzała ławę. Problemem jest również ich obrońca. Wysoki na ponad dwa metry potwór, z cholernie długimi łapskami. Praktycznie zasłania trzy pętle nie ruszając się z miejsca. Nawet jeśli to bydle jest dość powolne, to i tak problematyczne, dlatego uważam że w ramach wyrównania szans nie powinien mieć możliwości swobodnego bronienia. Pandoro, chciałbym abyś to Ty pilnowała aby to paskudne wynaturzenie było zmuszone spierdalać przed tłuczkami za każdym razem gdy kafel znajdzie się w pobliżu ich pętli. Jak będzie trzeba, to możesz i rąbnąć mu pałką, byle nikt nie widział - wyrzucił z siebie kolejne słowa, nie zmieniając nawet na moment wyrazu twarzy. Dla każdego miał tutaj przygotowany plan i każdego widział w swojej strategii w konkretnej roli. Co prawda ciężej było mu polegać na kimś za kim nie przepadał, a były w tej drużynie aż dwie takie osoby, jednakże im więcej mówił, tym bardziej stawał się bezstronnym kapitanem, a nie osobą z krwi i kości zdolną do personalnej niechęci. - A skoro już przy pałkarzach jesteśmy. Horn. Nie wiem czy oglądałeś na początku roku mecz Ravenclaw - Slytherin. Konkretniej chodzi mi o to, jak Rosier skorzystał z potencjału masy Grossherzoga. Jest na to określenie - Goon, ewentualnie Enforcer. To drugie brzmi zdecydowanie lepiej, jednakże to nieistotne. To jest nieoficjalny tytuł dla gracza, z którego korzysta się przy brutalniejszych zagrywkach. W tamtym konkretnym przypadku, chodziło o wyeliminowanie przeciwnego szukającego, nawet kosztem zejścia z boiska. Jest to dość skuteczne, bowiem nawet totalny kretyn złapie znicza bez problemu gdy nikt mu nie przeszkadza - a nawet jeśli nie uda się wyeliminować szukającego, to przewaga liczebna na każdym polu jest skuteczna. Tym masz się zająć. Będziesz naszym skurwielem od eliminowania przeciwników i absolutnie mnie nie obchodzi, czy zrobisz to tłuczkiem, pałką czy łokciem. Masz być skuteczny i nie dać się na tym złapać - tutaj na chwilę urwał, robiąc coś na kształt przerwy na zebranie myśli. Prawda była taka, że nie był pewny zarówno tego czy chłopak zrozumiał co do niego mówi jak i tego czy nie pożałuje tej decyzji. Nie miał jednak zbyt dużego wyboru, a gdzieś tam z tyłu głowy liczył że pomimo iż w wielu kwestiach się nie zgadzają i raczej za sobą nie przepadają, to że tutaj nie popełnił błędu i chłopak akurat do tego nada się najlepiej ze wszystkich dostępnych opcji. W końcu nie można zawsze polegać na szukającym - czasem trzeba przygotować sobie wersję awaryjną, a wygrana przez wyniszczenie przeciwnej drużyny wcale nie jest złym pomysłem. - Asen. Jak zapewne się domyślasz, masz najważniejszą rolę na całym pieprzonym boisku. Chyba nie trzeba Ci tłumaczyć, że jeśli przegramy mecz bo nie złapiesz znicza, to właśnie Tobie będą spuszczać głowę w kiblu. Jest taka możliwość że będziesz gorszy, jednakże tutaj po raz kolejny nawiążę do tego co już mówiłem - nawet debil złapie znicza, gdy nie ma w tym przeciwnika. Twoją robotą, poza samym szukaniem znicza będzie też pozbycie się szukającego wroga. Przestudiowałem dokładnie zwód Wrońskiego, który jest całkiem niezły i trochę go usprawniłem. Chodzi o to, że gdy już uda Ci się ściągnąć przeciwnika za sobą, to nie tylko musisz poderwać miotłę szybciej. Powinieneś też zadbać mniej lub bardziej czysto, by drugi szukający nie miał takiej możliwości. Jak raz czy dwa przeora ryjem boisko, to zwiększy Twoje szanse, nie uważasz? Z rozmysłem odkładał to co miał dla obrońcy, z prostego względu - obawiał się tego, że Nash będzie totalnym lamusem na tej pozycji. Nie był pewien czy znajomek poradzi sobie z tym co dla niego przygotował i mimo że chętnie by mu nabluzgał i zwyzywał go od najgorszych, tak z sympatii, to jednak wolałby mieć skutecznego obrońcę. To go przerażało - że on jeszcze nigdy nie widział go w tej roli, a prawda była jedna - nie miał absolutnie nikogo innego na jego miejsce. Na gacie Dumbledore'a. Padmore nie miał wyboru, musiał się sprawdzić. - Jas i Nem. Ścigający moim zdaniem mieliby znacznie więcej potencjału, gdyby zamiast latania prosto przed siebie i próby omijania kogoś na pałę, korzystali bardziej z podstępów. Chodzi tutaj nie tylko o samo poruszanie się, ale również o ogarnianie sytuacji na boisku i uniemożliwianie tego samego drużynie przeciwnej. Przykładowo - tutaj urwał i wyciągnął kafla z kufra z piłkami - - większość osób gdy podaje, obraca się w stronę w którą zamierza podać i kieruje tam wzrok, przez co łatwo to odczytać. I łatwo przejąć. Pierwsza rzecz którą musimy opanować to zgranie się na tyle, by mieć pewność że podanie doleci, ale to wyjdzie w praniu. Drugą jest prosty acz skuteczny trick - zwracanie się w zupełnie inną stronę niż się podaje. Kwintesencją tej sztuczki jest fakt że takie podanie jest słabsze, więc osoba podająca powinna być wyżej. Drugą kwestią jest coś co w mugolskiej koszykówce nazywa się "Zasłoną". Sprawa wygląda tak, że gdy jeden ścigający wymija przeciwnika, to drugi czai się za jego plecami i uniemożliwia mu skręt, przez co łatwiej go przejść. W naszej wersji polecałbym dodatkowego użycia łokci. Nie żałujcie sobie, tłuczcie ich po nerkach czy gdzie tam chcecie i nie pozwalajcie im się swobodnie poruszać. - wziął krótką przerwę na oddech i nadszedł moment którego obawiał się najbardziej. Padmore. Ten cholernik mógł wszystko zepsuć, albo okazać się nowym objawieniem wśród obrońców. Szkoda tylko że nigdzie nie było instrukcji. - Nash. Większość obrońców chcąc obronić, wylatuje do przodu. Nie potrafię tego zrozumieć, moim zdaniem nie ma to większego sensu bowiem w tym wypadku albo poleci się w dobrą stronę, albo wszystko się spieprzy. Trzymaj się z tyłu, blisko pętli i skorzystaj z części ciała, którą większość kiepskich graczy Quidditcha ignoruje. Oczy. Wyraźnie widać w którą stronę faktycznie ktoś chce rzucić przed takie drobne szczegóły jak ułożenie mięśni. Jeśli masz refleks i zdolność obserwacji, to jesteś obrońcą nie do przejścia. Oczywiście lepiej by było gdyby reszta drużyny zadbała byś nie miał zbyt wiele roboty, jednakże jeśli już jakaś nędzna kreatura zostanie z Tobą jeden na jeden, to nie zachowuj się jak kretyn i używaj zmysłu obserwacji. Mam nadzieję że objawiłem Ci tajemnice wszechświata - zakończył, po raz pierwszy pozwalając sobie na lekko sarkastyczny ton. Fakt faktem, nie dało się nauczyć nikogo być dobrym obrońcą - to albo się miało, albo nie. On mógł mu tylko dać wskazówki. Poględził sobie chyba już wystarczająco, jednakże chciał uchylić im rąbka tajemnicy. Równie dobrze mogłby po prostu powiedzieć "grajcie agresywnie wy wredne skurwysyny", jednakże to pewnie by nie miało zbawiennego wpływu. Skoro jednak kwestie merytoryczne mieli za sobą, to teraz pora przejść do praktyki. - Zanim wsiądziecie na miotły, rozgrzejcie się na ziemi, kiedy będziecie gotowi strzelcie sobie jeszcze rozgrzewkę w powietrzu. Tego chyba nie muszę was uczyć. Kiedy już skończycie, zaczniemy od czegoś prostego. Wypuszczę tłuczki oczywiście. Nem i Jas, zaczniecie od spróbowania zasłony. Jas będzie mnie próbować przejść, Nem ma uniemożliwiać mi ruch, potem się zamienicie. Jeśli chcecie, próbujcie zwalić mnie z miotły. Kiedy już komuś uda się przejść, wiadomo - do Nasha i strzał. Pandora i Castiel, przeszkadzajcie nam jak tylko możecie, póki co tylko za pomocą tłuczków, jednakże Pandoro pamiętaj - w razie wątpliwości, priorytetem dla Cieie jest Nash. Mikhail, Tobie wypuszczę znicza, żebyś na początku potrenował na sucho - jak go złapiesz to wypuść, odczekaj pół minuty i złap ponownie, tak z pięć razy. Jeśli nie zajmie Ci to wieczności i skończysz, to się zgłoś. Przede wszystkim chce zobaczyć jak wam pójdzie, bo jeśli nawet ta prostsza część wyjdzie chujowo, to będzie trzeba wrócić do jeszcze większych podstaw a wtedy będę niepocieszony - szybko poinstruował. Trochę się obawiał, że jego najgorsze obawy mogą się sprawdzić i będzie musiał ich uczyć który koniec miotły powinien być z przodu. Poczekał aż wszyscy będą rozgrzani i wypuścił piłki. A co, niech sobie polatają.
====================== Moi drodzy, spróbuję wam zaufać i nie dam żadnego deadline'u na odpis, jednakże zróbcie mi przysługę i odpiszcie najszybciej jak to możliwe. Chciałbym aby to poszło w miarę dynamicznie. Co do kwestii mechanicznych, bazujemy na rzutach k10. Każdy rzut na jedną akcję - tzn. odbicie tłuczka, złapanie znicza czy sprzedanie Glomowi łokcia po nerach. Tak samo na każdy rzut, obronę etc. Nie będę wam ustalał limitu akcji na posta, bo uważam że jesteśmy dorosłymi ludźmi i zachowacie się przyzwoicie i nikt nie będzie wykonywał czterystu rzutów, odbijał siedmiu tłuczków naraz (przypomne że są dwa) czy łapał znicza stopami. Jak się okaże że system nie działa i trzeba wam dać ciaśniejsze ramy i mniej swobody, to najwyżej tak zrobię, póki co macie trochę swobody, nie zawiedźcie mnie. Good luck, have fun, trening rozpoczęty. Jeśli ktoś czegoś nie rozumie, instrukcje były nie jasne, czy cokolwiek - wiadomo, gg/pw stoi otworem. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Boisko | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |