Czarodziejska ulica handlowa, umiejscowiona w stolicy Wielkiej Brytanii, Londynie, równoległa do ulicy Pokątnej. Dość ponure miejsce, nawet w słoneczny dzień wydaje się ciemniejsza niż inne ulice. A może to tylko takie wrażenie, wywołane faktem, że na ulicy Śmiertelnego Nokturnu zakupy robią przede wszystkim czarnoksiężnicy?
Spencer Delaney
Temat: Re: Główna alejka Sob 23 Sie 2014, 17:22
Z mroku bocznej uliczki, nagle wyłonił się ktoś, kto zdecydowanie tu nie pasował. Aleja główna była mroczna, sprawiała poczucie niebezpieczeństwa, zaś w powietrzu wisiało wręcz odczuwalne zło, rozumiane na wiele najróżniejszych sposobów. To miejsce miało złą sławę, zaś osobnik który przemierzał ulicę w czarnym płaszczu z postawionym kołnierzem, był tak bardzo nietutejszy - o ile sama w sobie ulica wydawała się zła i chłodna, prawdziwy lód i mrok czaił się nie w ciemnych zakamarkach, a właśnie w sercu młodzieńca. W dłoni niósł torbę z zakupami - ot zwykły zakupoholik, który przybył uzupełnić zapasy, prawda? Nie, zdecydowanie nie - nie przyszedł tutaj bo potrzebował czegoś z któregoś sklepów. To czego potrzebował nie było do nabycia, a w każdym razie nie za galeony - nie szukał przedmiotu, szukał celu. Jego wakacje zdecydowanie nie należały do udanych - odcięty od Hogwartu czuł się samotny. Znęcanie się nad mugolami było wyjątkowo nudne, zaś zbieranie informacji bez celu nie wchodziło w grę. Nie uśmiechała mu się też podróż w odległe, dziwne krainy, aby móc kontynuować obserwację które rozpoczął w szkolę. Przystanął i spojrzał na zegarek, nasłuchując. W końcu wzrok nie był jedynym zmysłem, który mu pozostał, prawda? Chwilę później wyprostował się ponownie, przeszedł kilka kroków i zupełnie przypadkowo upuścił siatkę. Mruknął pod nosem coś, co dla postronnych mogło brzmieć jak przekleństwo i kucnął, zbierając zakupy, jednocześnie czekając aż w zasięgu zmysłów zjawi się ktoś ciekawy.
Lucjusz Malfoy
Temat: Re: Główna alejka Sob 23 Sie 2014, 19:14
Lucjusz był osobą, która w wolnym czasie lubiła przychodzić do Śmiertelnego Nokturnu, aby się przejść. Oczywiście nie można było tego nazwać zwykłym spacerem dla zaczerpnięcia świeżego powietrza. Lucjusz lubił mieć wszystko pod kontrolą, a w tej czarodziejskiej dzielnicy na pewno nie wszystko toczyło się tak, jak on sobie zaplanował. Czego tu się dziwić? Jak miał połączyć pracę z Ministerstwie z pracą Śmierciożercy ot tak, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń? Zdecydowanie Czarny Pan potrzebował osób pracujących blisko Ministra Magii, niż Śmierciożercy, który dał się złapać i wsadzić do Azkabanu. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając osobę, która zbierała zakupy z brudnej ziemi. Podszedł bliżej, po czym zmierzył go chłodnym spojrzeniem błękitnych oczu. Rozpoznał go niemalże od razu. Nigdy nie zapominał twarzy osób, które już raz go zainteresowały i utkwiły w pamięci. - Czyżby Spencer Delaney, uczeń Hogwartu się zgubił? – spytał Lucjusz, spoglądając na chłopaka uważnie. W jego słowach nie było żadnego ukrytego znaczenia czy podtekstu. Po prostu zainteresowany był obecnością ucznia w tej dzielnicy, to wszystko. Nic złego nie knuł, ani nie zamierzał zrobić, na razie. Chyba, że chłopak mu się narazi i tym samym Lucjusz będzie musiał pozbawić go życia. Kojarzył go jeszcze za czasów, jak był w szkole. Młody chłopak zawsze był dziwny i trzymający się na uboczu, w przeciwieństwie do innych uczniów. Interesujące.
Spencer Delaney
Temat: Re: Główna alejka Sob 23 Sie 2014, 19:39
Szczerze mówiąc to nie tego oczekiwał - wręcz przeciwnie, nie spodziewał się tego, że dopisze mu aż takie szczęście. Poznałby ten głos i na końcu świata - Lucjusz Malfoy, jego pierwszy obiekt obserwacji. Spencer czasami żałował, że tak szybko zniknął ze szkoły - zdecydowanie była to pasjonująca postać, mimo to nie miał okazji mu się dokładnie przyjrzeć - brak czasu. Teraz jednak, szczęśliwym zbiegiem okoliczności był tak blisko. Fortuna uśmiechała się do niego a trybiki w jego głowie poruszały się znacznie szybciej niż zwykle. -Czyżby Lucjusz Malfoy, były uczeń Hogwartu, obecnie pracownik Ministerstwa Magii, zapamiętał moje imię? Jakże zaszczytem jest, gdy pamięć nie zawodzi wyżej postawionych, w wypadku niewiele znaczących mrówek czmychających spod ich butów-odparł zimno jak na niego przystało i dokończył zbieranie zakupów, po czym obrócił się w stronę czarodzieja, tak żeby patrzyć mu prosto w oczy. Przy spotkaniu dwóch tak zimnych person, nieskazitelny chłód prawdopodobnie mógł wpływać także na innych - gdyby jacyś przypadkowi gapie postanowili podejść zbyt blisko, być może odczuli by to na własnej skórze niczym obecność dementorów. Szczególnie Spencer - zdawało się jakby sama jego obecność, odbierała wiarę nie tylko w lepsze jutro, ale w cokolwiek. Zrobił krok do przodu, a jego złowroga aura którą zapewne śmierciożerca odczuł, tylko się nasiliła. -To niesamowite szczęście, spotkać tak ważną osobistość, w śmietniku takim jak ten-zacytował wpatrując się w niego tak, jakby zamierzał przebić go wzrokiem na wylot i poszukać duszy.
Lucjusz Malfoy
Temat: Re: Główna alejka Sro 27 Sie 2014, 00:33
Mężczyzna zmrużył powieki, spoglądając na chłopaka uważnie. Był to osobnik, którego dosyć często obserwował, zbierał informacje na jego temat, które w pewnym momencie zaczęły go coraz mocniej interesować. Spencer wyróżniał się z tłumu, był wyrazisty a zarazem tajemniczy, trudnodostępny. Lucjuszowi ciężko było poznać go w jakiś sposób bliżej, no cóż. On, wysoko urodzony chłopak i ten młody, w dodatku mieszaniec. Niestety, Malfoy nie miał na razie czasu. - Nie zgub się tylko, czają się tutaj same ciekawe osobistości – powiedział tajemniczo i ruszył dalej, zostawiając Krukona samemu sobie.
[z/t]
Spencer Delaney
Temat: Re: Główna alejka Sro 27 Sie 2014, 17:57
Malfoy go zwyczajnie zignorował. Doprawdy? Czyżby Spencer się co do niego pomylił? Taki łakomy kąsek wydał mu się nagle pozbawiony jakiegokolwiek smaczku - zorientował się że pozorna ostrożność Lucjusza była najwyraźniej tylko wymysłem wyobraźni. Rozczarowanie - to chyba odpowiednie słowo. Spencer po prostu się rozczarował brakiem roztropności młodego czarodzieja. Wyciągnął z kieszeni notes i skreślił to nazwisko. Nigdy by nie pomyślał, że potomek dumnego rodu wykaże się brakiem odwagi w wypadku otwartej konfrontacji. Kolejny bezwartościowy pachołek na którego zmarnował tyle swojego cennego czasu. Bywa i tak. To chyba najlepsza pora aby się zbierać - w końcu notatki były nieuporządkowane, no i musiał dopisać to co go tutaj spotkało. Tak, to pora aby się oddalić.
z/t
Gość
Temat: Re: Główna alejka Nie 25 Sty 2015, 22:30
Śmiertelny Nokturn należał do tych ulic, które były omijane szerokim łukiem, szczególnie przez tych nazywających siebie "porządnymi" lub "dobrymi". Amada natomiast o wiele bardziej preferowała właśnie to miejsce od Pokątnej, chociażby z tego względu, że nie charakteryzowało się wszechobecnym hałasem i tłumami podążającymi od sklepu do sklepu. Wędrowała powoli ulicami, a obok niej wiernie podążały oceloty, lawirujące między czarodziejami jak dym. Już znały teren i komendy w postaci nazw miejscu kazały prowadzić swoją panią do celu, choć przy n-tej wizycie nawet ona nie potrzebowała już pomocy swych pupili. Pamiętając charakterystyczne zapachy, kształt kostek brukowych i dźwięki była w stanie przejść cały Nokturn odnajdując konkretne ulice, sklepy, a czasem nawet osoby, jeśli tylko często przesiadywały w konkretnym punkcie. Tego dnia miała do odebrania kilka składników do eliksirów, jedną fiolkę specyfiku wywołującego ślepotę(o ironio, jakiś kretyn ja o to poprosił, a ona nie zabiła go śmiechem tylko dlatego, że posiadał bardzo interesujący artefakt na wymianę), a na sam koniec zostawiła sobie wizytę u pewnego jegomościa handlującego kośćmi. Za to właśnie lubiła Nokturn - mogła bez problemu tu dostać prawie każdą potrzebną rzecz i nikogo nie dziwił nawet najbardziej podejrzane zlecenia. W końcu gdzie indziej w zupełnym spokoju przyszłaby po piszczel i czaszkę psa do spółki z wyschniętą, zmumifikowaną dłonią rocznego dziecka? No właśnie. Voodoo było wymagającym zajęciem pod względem asortymentu, ale każda magia idzie w parze z ceną jaką należy za nią zapłacić. Pozostawała kwestia upodobań. Odnalazła mężczyznę w wieku średnim, sądząc po głosie, ze skłonnością do alkoholu i wypalania zbyt wielu paczek papierosów dziennie. Nie przepadała za takimi osobami, na szczęście nie zalewali jej niepotrzebnymi informacjami. Interesowała ich tylko cena, odbiór i dyskrecja, a tyle była w stanie zaoferować. Do czasu. Odebrała towar, zapłaciła i zniknęła za rogiem pakując fanty do skórzanej torby przypominającej duży, sznurowany worek. Xibalba wydał z siebie przeciągły pomruk, łapiąc zębami nogawkę jej spodni. Zmarszczyła brwi, ale dosłownie sekundę później do jej nozdrzy dotarł zapach smażonej ryby. - Więc o to ci chodzi. - uśmiechnęła się, przewracając oczami. - Przysięgam, że połowa mojej pensji to wasze jedzenie. Amada ubezpieczyła się w trzy tacki dorsza z frytkami, po czym zajęła strategiczny punkt na starej, kamiennej ławie pod jednym z budynków. Ryby przełożyła na jedną tackę, frytki na drugą i właśnie tą zostawiła sobie, podczas gdy oceloty zajęły się swoim obiadem. Czarnoskórej wystarczył ziemniaczane dodatki, które przegryzała w bardzo powolnym tempie. W końcu gdzie miała się spieszyć? Praca skończona na dzień obecny, zakupy odhaczone na liście, pozostało się zrelaksować przed złapaniem transportu do domu dziadka. Niby kominki gwarantowały znacznie szybszą i komfortową podróż, jednakże Facilier lubiła słuchać ludzi i odgłosów jakie oferowało zmieniające się otoczenie. Nie wspominając o wyciszającym spacerze przez las na samym końcu podróży. Miała nadzieję, że nic jej nie pokrzyżuje tych jakże zadowalających planów.
Jared Wilson
Temat: Re: Główna alejka Pon 26 Sty 2015, 09:02
"Porządni" oraz "dobrzy" ludzie nie zapuszczali się w te rejony, a w szczególności aurorzy, którzy poświęcają swoje życie w walce z czarnoksiężnikami i stworami spod ciemnej gwiazdy. Był jednak wyjątek od reguły. Duży, czarnoskóry wyjątek, który nawet nie ukrywał się z tym, gdzie jest i kim jest. Szedł bez pośpiechu ciemną alejką, rozglądając się na boki w poszukiwaniu osoby, z którą się tutaj umówił. Pewne pomoce dydaktyczne można było nabyć tylko na Nokturnie. Wspomniał Hallowi co nieco na temat następnej lekcji dla Gumochłonów, ale nie zagłębiał się w szczegóły. Obiecał mu, że nie będzie tego testował przed otwarciem, nie na nim, skoro ostatnie doświadczenia trzymały go w łóżku przez kilka dni. Jared nie zwierzał się ze swoich planów. Okrutnych, jak to uczniowie to określają. Wilson był i tak zaskoczony, że jeszcze nikt nie zrezygnował po tym, co im zafundował a po tym, co się stanie w najbliższej przyszłości. Mężczyzna owinął smycz wokół czarnego łapska, trzymając blisko siebie Adolfa. Katherine wcisnęła mu psa przed wyjściem, tłumacząc się, że ma go serdecznie dosyć po tym jak obślinił jej pranie i zagryzł buta. Denerwowała się, jakby pies nie robił tego non stop od dziesięciu lat. Skrzywił się na myśl o małżonce. Spanie na kanapie dawało mu się we znaki, tak więc jeszcze szybciej ewakuował się z Grimmauld Place obiecując synowi, że nazajutrz pójdą do Hogsmade, skoro tego chce. Zmutowany pokaźny dog pozostawiał za sobą strużkę śliny. Szedł posłusznie przy swoim właścicielu, chociaż z chęcią rzuciłby się na kogoś i go utopił w swojej ślinie jako okazanie szczerej, psiej miłości. Wilson skręcił w uliczkę widząc w oddali krzywego czarodzieja z długim nosem. Jeszcze zanim doszedł do niego, ten przytaszczył na ulicę średniej wielkości czarną skrzynię rodem z horroru. Trzęsła się i hałasowała, zwracając uwagę przechodzących typów. - Jesteś pewien, że to jest to? Uczniowie mają od tego sikać w gacie... - mruknął kucając przed skrzynią. Puknął w nią dwa razy, a ta się w odpowiedzi zatrzęsła. Wilson pokiwał głową z uznaniem. Krzywy czarodziej gorliwie potwierdził, o cokolwiek chodziło, chociaż wyraźnie było czuć od niego smród strachu. Niecodziennie klientem był auror i to nie byle szeregowy. Wilson stuknął różdżką w czarną skrzynię, pomniejszając ją do rozmiarów kieszonkowych. Zapłacił skąpo czarodziejowi. Mógł równie dobrze po prostu to skonfiskować w imieniu prawa, ale po co robić zamieszanie... Podczas gdy Wilson był zajęty oglądaniem nabytku, który jest wart na czarnym rynku sporą sumę, dwa razy większą od tego, co zapłacił delikwentowi, Adolf zwietrzył zwierzynę. Ze wściekłym ujadaniem szarpnął się i skoczył w bok, pociągając ze sobą Wilsona. Niemieckie psy mają niezłą siłę. Jared musiał wytężyć wszystkie mięśnie, żeby powstrzymać Adolfa. Zatrzymał go raptem dwa metry przed jakimiś kotami. - Siad. - warknął, owijając smycz jeszcze krócej wokół ręki. Pies, chcąc nie chcąc, nie mógł zrobić ze zwierząt deseru. Auror podniósł głowę i napotkał jakąś kobietę karmiącą swoich nietypowych pupili frytkami. - Co to za zwierzęta? - zapytał grobowo, coraz poważniej rozważając wymianę Adolfa na nieśliniącego się kota. Może kughuara... wszystko, byleby nie mieć obślinionej szaty podczas wejścia do Ministerstwa. Teraz, na widok chuderlawych kociąt, dog dostał ślinotoku. Pech chciał, że ucierpiały na tym buty. - W cholerę, zaraz rzucę na ciebie klątwę. - mruknął do psa, podnosząc buta i otrzepując go z nadmiaru śliny. Już wiedział dlaczego żona wyrzuciła i jego i psa z domu. Obaj samotni, muszą spać na kanapie... a do Hogwartu nie sposób przemycić takie zwierzę. Wilson schował w głęboką kieszeń czarną skrzynię, ciesząc się z tego, co będzie się działo na patronusie. A gdyby tak zabrać psa, aby utopił w ślinie uczniów w ślepej miłości? Nikt go wtedy nie posądzi o okrutne postępowanie, skoro przyprowadzi kilkanaście kilogramów śliniącej się miłości. Przy nim to i nawet Wilson nie byłby w stanie wyczarować poprawnie zaklęcia. Stanął bokiem do dziewczyny, no dobra, kobiety, chcąc poznać tylko nazwę kotów, aby wiedział o co pytać. Za takiego psa powinien dostać trzy takie interesujące dzikie koty. Nie ślinią się z tego, co widział. Ręka mu zdrętwiała od trzymania psa na uwięzi. Adolf non stop szczekał i obnażał pokaźne kiełki, marząc zapewne o zanurzeniu ich w chudych ciałach kotowatych.
Gość
Temat: Re: Główna alejka Nie 01 Lut 2015, 22:33
Zazwyczaj nie dzieli się frytkami z nikim, nawet ze swoim ocelotami(a zwłaszcza z nimi, biorąc pod uwagę połączenia kocich żołądków z ziemniakami). Stanowiły one jedną z jej ulubionych przekąsek i przy odpowiednim humorze była w stanie zjeść w pojedynkę całą miskę rozmiarów rodzinnego gara na zupę. Będzie odchorowywać następne dwa dni, ale ani jedno ukłucie żalu jej nie dotknie. Ba, potem zorganizuje dwie takie miski. Mogła być uparta i wytrwała jak mało kto, ale pewne pokusy kulinarne nie dawały pola do manewru. Xibalba potrafił perfekcyjnie wyczuć lepszy dzień swojej właścicielki, przymilając się z wesołymi pomrukami, pocierając pyskiem o jej przedramię. - Nie, wybij to sobie z głowy. - powiedziała do niego w pierwszej chwili, ale gdy nie odpuszczał kolejnych dziesięć minut westchnęła ciężko i podsunęła mu jedną frytkę. Porwał ją z prędkością światła, zaraz prosząc o kolejną porcję. W pewnym momencie spokojne, choć przesiąknięte mrokiem powietrze Nokturny rozdarło ujadanie dużego psa, który najwyraźniej też był głodny. Po sile i barwie szczeku Amada obstawiła doga niemieckiego, ale postanowiła jeszcze się przysłuchać. Właściciel nie brzmiał zbyt sympatycznie i zapewne pierwsza lepsza osoba jak najszybciej zrezygnowałaby z próby kontaktu, ulatniając się z miejsca, ewentualnie odpowiadając tylko na niezbędne pytania. Życie jednak nie raz już udowodniło kobiecie, że właśnie ci gburowaci okazywali się ciekawszymi kompanami nawet do prostej rozmowy. Oceloty odparły syczeniem i burczeniem przywodzącym na myśl małe silniczki o niepozornie dużej mocy. Kąciki jej ust drgnęły, a ona usłyszawszy pytanie nie odpowiedziała w pierwszej chwili, podnosząc oczy na obcego mężczyznę. Wyraźnie słyszała skąd dobiega ujadanie, a skoro zatrzymało się w pewnej bezpiecznej odległości jasnym było, że właściciel trzymał psa - obojętne czy na smyczy, czy za obrożę. Dlatego też utkwiła niewidzące tęczówki w punkcie nieco powyżej głowy zwierzęcia. - Na pewno nie są obiadem. - odparła, odkładając tackę z jedzeniem na bok. Siadła wygodniej, pochylając się do przodu, by oprzeć łokcie na udach. - Oceloty. Wdzięczne stworzenia, jeśli ktoś potrafi sobie zaskarbić ich sympatię. Pogłaskała Xibalbę po zjeżonym grzbiecie, podczas gdy Samedi wskoczył na jej ramię, balansując na nim. Mierzyły spojrzeniem psa, jakby chciały go co najmniej zamienić w kamień. Facilier natomiast przysłuchiwała się jeszcze przez chwilę zarówno zwierzęciu jak i mężczyźnie, który zaczął grozić swemu pupilowi - zapewne w żartach, ale kto wie. Różni ludzie chodzili po tym świecie, większość z nich nie zasługując na to. - Nie widzę powodów, by traktować doga klątwą. - dodała po chwili. A co tam, zaryzykuje z rasą psa. A nuż ma rację i od razu pokaże potencjalnemu przyszłemu przeciwnikowi, że wcale nie trafił na kogoś słabszego z urodzenia. No i oczywiście jej ulubiony blind joke jako próba charakteru. Najbardziej lubiła tych, którzy jej na nie odpowiadali w podobnym tonie. No dalej, pokaż mi czy jesteś wart moich pięciu minut. - Ale jeśli już kiedyś go ubijesz to chociaż oddaj mi szkielet. Słowa padały z jej ust swobodnie, zupełnie jakby mówiła o przejęciu przeczytanej przez kogoś książki. Wbrew pozorom nie była bezduszna, po prostu zaopiekuje się kośćmi, dając im nowe życie. Wierzyła, że istnienie nie ginie dopóki ostatnie drobiny prochu nie poniesie wiatr. Oceloty powoli zaczynały się uspokajać, oswajać z głośnym intruzem i go ignorować. Przecież i tak są bezpieczne, prawda? Ich kochana właścicielka przerobi każdego na trupią główkę szczęścia, jeśli zagrozi kotom w najmniejszym stopniu.
Jared Wilson
Temat: Re: Główna alejka Pon 02 Lut 2015, 17:59
Z każdą mijającą minutą był zmuszony skracać smycz i jeszcze ciaśniej obwiązywać ją wokół swojego łapska. Zmutowane dogi niemieckie miały krzepę. Nie bez powodu wydał na niego fortunę z dziesięć lat temu od podejrzanego typa. Psisko reagowało neutralnie na lekkie zaklęcia, a i trudno było go dosięgnąć silniejszą klątwą. Gruba skóra i rozmiary zapewniało mu odporność. Idealną, bo został przydzielony do pilnowania dzieciaków swojego właściciela. Spisywał się dobrze, chociaż nikt zdrowy na umyśle nie patrzył na młodych Wilsonów inaczej niż na jakie urocze dzieci skurwysyna. Ale ta kałuża śliny odbierała wszystkie chęci Jareda do utrzymywania dłużej psiska. Co prawda kwestią czasu jest wyprowadzka mężczyzny gdzieś poza Grimmauld Place, ale nie zamierzał zabierać tam ze sobą cieczy płynącej z Adolfa. Dużo żarł, dużo pił, dużo się ruszał i dużo się ślinił. Po tylu latach robiło się to wkurzające. Przypatrywał się obojętnie kobiecie, od razu przypisując jej brak piątej klepki, skoro nie patrzyła mu w oczy. Zauważył, że jej kolor tęczówek jest biały, ale nijak to skomentował. Oczy były odporne na całą magię, a więc nie pomalowała ich sobie eliksirem. Chorowały na coś poważnego, a mimo to Jareda to w najmniejszym stopniu nie interesowało. Był jednym z tych osób, które nie wtrącały się w nie swoje sprawy, jeśli nie widziały w tym jakiegoś zysku począwszy od satysfakcji własnej kończywszy na robieniu sobie przysług, które może wykorzystać za x lat, kiedy będzie mu to potrzebne. - Czyli nici z kotów. - zawyrokował wykluczając sympatię między nim a ocelotami. Wilson lubił zwierzęta, ale nie okazywał im czułości, co z góry wykluczało zawarcie przyjaźni. Adolf był wyjątkiem, bo jego mózg był mały i ten pies nie rozumował, że ma nie lubić swojego pana. Z trudem nauczył się reagować ujadaniem na zaklęcia, aby w jakiś sposób bronić małych Wilsonów. Auror przyglądał się akrobacjom ocelotów, oceniając szybko brak ślinotoku, linienia i adhd. Nie zwrócił uwagi na trafne odgadniecie rasy Adolfa. Jared nie miał powodu się przejmować tego pokroju bzdetami, nie wiedząc o ślepocie rozmówczyni. Wilson miał w planach burknąć coś na pożegnanie i pójść na sowią pocztę, aby zapytać Halla co sądzi o pomyśle przyniesienia psa na zajęcia patronusa. Ślinotok psa będzie perfekcyjnie współgrał z zakupioną wyjącą skrzynią skrywającą mroczne klątwy, które nie przypadną do gustu dzieciom. Nie miał powodu, aby trwać tutaj, a jednak przekrzywił głowę zainteresowany odkupieniem kości psa. - Nie ma problemu. Mogę wysłać priorytetem jego truchło zapakowane w pudełko ze wstążką. - tym samym grobowym tonem zgodził się na tę transakcję, a niczego nieświadomy pies dalej pożerał wzrokiem koty. Raz na jakiś czas szarpnął się w ich stronę, a bezskutecznie hamowany czarnym łapskiem Wilsona. - Wpierw rzucę mu na pożarcie paru uczniów. Najesz się, Adolf. - odezwał się bezpośrednio do psa, który w odpowiedzi wywalił język z pyska śliniąc się jeszcze intensywniej. Lada moment a ślina popłynie między kaflami chodnika i utopi ulicę Nokturnu. - Albo na utopienie. - westchnął, zauważając, że śliny wcale nie ubywa. Jego różdżka pojawiła się znikąd w czarnym łapsku, lśniąca blaskiem od sekundę wcześniej rzuconego zaklęcia likwidującego nadmiar śliny w promieniu kilkunastu metrów. Minęła krótka chwila i pojawiło się jej dwa razy więcej. Adolf był podniecony widokiem dwóch, chuderlawych kotów. Wilson miał ochotę puścić smycz i pozwolić mu pożreć zwierzęta. I tak też zrobił. W jednej sekundzie trzymał smycz, w drugiej ją puścił, a Adolf jak z procy wystrzelił ku kotom z obnażonymi kłami. Jared uśmiechnął się kątem ust i nie robił nic w kierunku powstrzymania psa. Skoro planował uśmiercić psa w niedalekiej przyszłości, ulituje się nad nim i da mu się wyszaleć. - Dostaniesz jego szkielet za darmo, jeśli trafisz w niego teraz zaklęciem. - dopowiedział pogodniejszym, choć dalej burkliwym tembrem. Psisko spłoszyło pół tuzina czarodziejów i rozpoczęło długą gonitwę po ulicy. Dla aurora było to bardzo ciekawe przedstawienie. Przynajmniej pozbył się źródła ślinotoku.
Gość
Temat: Re: Główna alejka Pon 16 Lut 2015, 22:56
Gburowaty jegomość był jednocześnie nieprzyjemny i zajmujący, czyli połączenie, które jak najbardziej Amadzie odpowiadało. Nie dlatego, że był w jej typie, nad tymi kategoriami nawet nie dywagowała, szkoda było jej czasu. Najzwyczajniej w świecie interesowali ją tacy ludzie, nawet jeżeli znajomość kończyła się po pierwszym kwadransie. Ciekawili, rozśmieszali, czyli jednym słowem nie sprawiali, że na wstępie już miała ochotę posłać ich w diabły. A była w stanie to zrobić, więc powinni dziękować opatrzności czy kogo tam wyznawali. Religia w świecie czarodziejów stanowiła dosyć śmieszny temat. Dobrą stroną był fakt, że go nie psuła jak mugoli. Stanowiła urozmaicenie, źródło inspiracji lub dodatkowej wiedzy, ale nie niszczyła umysłów. W ich świecie nikt nie zamykał się tylko na jedną z nich i pewnie dlatego czarodzieje nie rozumieli nigdy jak można było prowadzić całe wojny tylko i wyłącznie z powodu różnicy w wierzeniach. Zaintrygowała mężczyznę swoją propozycją odkupienia truchła, co wzięła za dobry omen. No proszę, nie wziął ją za opętaną wariatkę, a niektórzy tak reagowali. Wciąż tego nie rozumiała, ale nie zamierzała roztrząsać ignorancji ludzkiej, szkoda zdrowia. Uśmiechnęła się na wzmiankę o gustownym opakowaniu, choć nie mogła sobie tego wyobrazić. - Wzruszyłam się twoim romantyzmem w przekazywaniu zwłok. Zawsze o tym marzyłam. - odparła nieco z przekąsem, ale bez zbędnego jadu. - Jeśli już chcesz go paść uczniami to zrób to odpowiednio wcześniej, nie chce mi się czyścić ich resztek z jego jelit. Różne skarby można znaleźć we wnętrznościach, ale póki co wszystkie słoiki i skrzynki mam zajęte. Doskonale słyszała jak zwierze przebierało łapami, jak ślina kapała na bruk, a zdławiony obrożą, ciężki oddech przyspiesza stopniowo z każdą sekundą. Sądząc po pomrukach ocelotów drażniły się z nim, widząc, że właściciel trzyma psa na dystans. Facilier nie miała tyle zaufania do nieznajomego, ale i tak daleko jej było do stanu lęku o życie bądź zdrowie swoich pupili. Były zwinniejsze, sprytniejsze i miała stuprocentową pewność, że uciekną lub ukryją się w miejscu, gdzie wielki, zaśliniony pysk ich nie dosięgnie. Układ proponowany przez mężczyznę z miejsca jej się spodobał. Ryzyko i szansa na przekonanie innych, że nie mają nad nią żadnej przewagi - to lubiła. Nie wiedziała czy chciano sprawdzić jej ślepotę, może po prostu zdolności magiczne, nieistotne. Nie oczekiwano od niej odpowiedzi, a on też nie kwapiła się do udzielenia jej. Po co mówić, gdy można działać. Skupiła się maksymalnie, wytężyła wszystkie możliwe zmysły, by nie dać sobie możliwości do popełnienia błędu. Porażki zżerały ją od środka, dlatego miała ich niewiele na swoim koncie. Usłyszawszy, że pies rzuca się w jej stronę w tempie błyskawicznym wyjęła różdżkę, pewną dłonią celując w odpowiednim kierunku. Była pewna, bez śladu stresu czy najmniejszej kropli potu na skroni. Kącik jej ust drgnął, zdradzając ekscytację wymieszaną z przyjemnym zastrzykiem adrenaliny. Tęskniła za tym. Vites Venenati - rozległo się w jej myślach, a w następnej sekundzie pnącza pochwyciły rozszalałe(a może i wygłodniałe) psisko, osłabiając jej swoim jadem. Rozważała użycie Golveranium, jednakże po pięciu sekundach przestałoby działać, a umowa dotyczyła trafienia "przeciwnika" jednym zaklęciem. Sapnięcie Adolfa odebrała jako sygnał, że odniosła sukces, więc opuściła dłoń, z szerszym uśmiechem głaskając Xibalbę po łbie. - Więc co mówiłeś o tej wstążce? - napomknęła, ani myśląc, by zdjąć czar ze zwierzaka. - Chyba polubię robienie z tobą interesów.
Jared Wilson
Temat: Re: Główna alejka Czw 19 Lut 2015, 18:30
Patrzył z góry na dziwną kobietę, która trzymała go na tej uliczce tylko i wyłącznie przez swoje oceloty, deser jego psa. Wilson rzadko wysilał się na jakiś poziom uprzejmości nawet wobec obcych osób. Dzisiaj najwyraźniej miał inny dzień i nic dziwnego, skoro zakupił coś nie do końca legalnego. Zaniesie cacko pod nos Dumbledore'a i dyrcio jeszcze mu za to podziękuje. Wilson wydał z siebie dziwny dźwięk, który można było na upartego nazwać jakąś chorobliwą, obłąkańczą odmianą parsknięcia. - W jego jelitach są buty, skarpety, kolczyki mojej żony, zatrute rośliny i kocie gówna. Jeden strawiony uczeń wte i we wte nie powinien zrobić tobie różnicy. - nie skomentował "romantyzmu", ale stwierdził o dziwo, że mógłby ubić ciekawy interes z tą kobietą. Co prawda chciał opchnąć Adolfa za darmo, a nawet temu komuś dopłacić, ale czemu miałby się przy tym trochę nie zabawić? Musiałby się jeszcze przekonać, że ta czarownica jest świadoma, że chce wziąć psa w worku. Beznamiętnie oglądał gonitwę Adolfa za chuderlawymi kociskami, nie mając nic przeciwko jakiemuś rozlewowi krwi. Ignorował pojękiwania przybocznych czarodziejów na zamieszanie, hałas, zakłócanie spokoju czy tam nawet groźbami wezwania jakiegoś oddziału porządkowego aurorów. Przekrzywił głowę i przyglądał się kobiecie i zmianom na jej twarzy, gdy się skupiała i nasłuchiwała. Jej oczy były nieruchome, potwierdzając wnioski Wilsona. Była pewna siebie i to cholernie, bo poza białymi ślepiami nie było nic po niej widać. Nawet nie poruszył się, gdy trafiła zaklęciem Adolfa w sam pysk, uciszając jego ujadania i unieruchamiając potężne łapska. Dog zaczął wić się i skowyczeć, a Wilson zamiast ruszyć mu na pomoc, kilka razy uderzył dłońmi o siebie w samotnym "brawo". - Imponujące, jak na ślepą wiedźmę. - powiedział to ni stąd ni zowąd, oczywiście zgadując a i wyciągając pewne konkluzje przynajmniej z tego faktu, że nie patrzyła mu w oczy i nimi nie poruszała, jak zdążył zauważyć. Nie szokowało go to w żadnym stopniu ani nie odrzucało. Ba, Wilson wzruszył ramionami sam do siebie, jedynie ciekawy jej umiejętności magicznych, skoro prawdopodobnie nie posiada jednego zmysłu. Jak na złość Jerry bardzo lubił pozbawiać wszystkich wzroku. - Jakie jeszcze zwłoki lubisz? - zapytał nie podając przyczyny. Normalni ludzie pytali o samopoczucie, rodzinę, wczorajszy dzień, a Wilson pytał o ulubiony rodzaj zwłok. Normalni ludzie płakaliby z żalu nad defektem młodej kobiety, a Wilson był po prostu zaciekawiony i przy dobrych wiatrach sprawdziłby jak sobie taki ktoś radzi w pojedynku. Po paru minutach skowyczenia Adolfa, Wilson się nad nim ulitował i spalił pnącza z jego cielska - oprócz pyska, tam je zostawił, bo śliny przybywało mniej. Dog położył się na chodniku i zajął się pożeraniem wzrokiem kotów.
Gość
Temat: Re: Główna alejka Wto 24 Lut 2015, 16:20
Nie oczekiwała pochwały, choć lubiła to uczucie satysfakcji, gdy ktoś wystawiał ją na próbę, a ona bez większego wysiłku(a najlepiej wbrew oczekiwaniom konkurenta) dopinała swego, na koniec ukazując szeroki uśmiech - tak sympatyczny, że aż niepokojący. Nie musiała nigdy pytać o powodzenie zaklęcia, była pewna każdego z nich. Skuteczność samego w sobie czaru to jedno - trenowała od najmłodszych lat każdą formułę w taki sposób, by od razu wiedzieć o efekcie końcowym. Dajmy na to Aquamenti, które najprościej było kierować na samą siebie, natomiast z Wingardium Leviosa sprawa była o tyle śmieszna, że celowała z ukrycia na przykład w matkę, która miała lęk wysokości. Prośby o postawianie na stałym gruncie prawie sadystycznie cieszyły Amadę, ale tylko dlatego, że wiedziała jak jest dobra. Była ślepa, a i tak jej się udawało sposobami osiągać cele. Pewnie dlatego ciężko było zachwiać jej poczucie własnej wartości. Zapracowała na nie. Westchnęła, słysząc o zawartości żołądka psiska, którego zwłoki właśnie wygrała za bezcen. Na miłość boską, La Muerte i wszystkie duchy. Jak można pozwalać zwierzęciu jeść takie rzeczy? Naturalnym było, że nie da się upilnować pupila, szczególnie ważącego przynajmniej sześćdziesiąt pięć kilo bydlaka, dwadzieścia cztery na siedem, ale wystarczy ruszyć głową, by uniknąć takich sytuacji. Facilier zaczynała mieć wrażenie, że zapewni Adolfowi lepsze życie pośmiertne niż doczesne. - Niech zgadnę, pewnie narzekasz na jego pachnący morską bryzą oddech? To ci dopiero. - odparła z przekąsem, wciąż jednak się uśmiechając. Może nieco z politowaniem, ale w tej sytuacji pozwoliła sobie na chociaż tyle zamiast rozkładać ręce. - Wcale nie, zupełnie normalne. - odpowiedziała na jego komplement, nie okazując jednak zmęczenia dodatkiem "jak na ślepą wiedźmę". - Chociaż i tak w największym szoku byli ci, którzy widzieli mojego Patronusa. Czego oni uczą dzisiaj w szkołach? - zaśmiała się szyderczo, wspominając te same jęki zdziwienia, gdy z jej różdżki wypływał nienaganny, idealnie dopracowany Patronus. Paradoksalnie, wbrew tym wszystkim ograniczonym idiotom, właśnie ten czar był jednym z łatwiejszych, gdyż opierało się na wewnętrznych przeżyciach i skupieniu. Magia wciąż krążyła w jej ciele, więc wystarczyło to połączyć i e voila. Nie widziała, więc nie rozpraszała się i właśnie dlatego bardzo trudno było zawsze ją zdezorientować, przestraszyć - nawet dźwiękiem. Może dlatego, że dźwięki były jej drogowskazami, pomocnikami w orientowaniu się pośród przeciwników czy po prostu w codziennym życiu. Tylko cisza, prawdziwa, nienaganna cisza mogłaby przyspieszyć jej bicie serca. Wtedy dopiero byłaby naprawdę ślepa. Pytanie mężczyzny ją zaintrygowało. Wśród konkretnego towarzystwa nie było niczym szczególnym, wręcz przeciwnie. Jeśli potencjalny klient ją o to pytał to miała szansę na jakiś ciekawy układ lub zakup, natomiast u przypadkowych przechodniów to się raczej nie zdarzało. Kto wie, może poza gburowatością i najpewniej ciężkim charakterem da radę się dogadać z tym "miłośnikiem" psów? - Wszystkie, każde na swój sposób. Preferuję zwierzęce, szczególnie te rzadsze, ale ludzkie też przyjmuję. Muszą być jednak zdrowe i w miarę dobrze zachowane, nie przyjmuję byle czego. I bez wątpliwej zawartości żołądka, jeśli łaska. - dodała znaczącym tonem i gdyby tylko mogła to zapewne spojrzałaby właśnie na Wilsona w sposób jednocześnie złośliwy i rozbawiony. - Czemu pytasz? Jakiś uczeń nie przeżył lekcji? Pozbywanie się zwłok podejrzanego pochodzenia kosztuje więcej.
Jared Wilson
Temat: Re: Główna alejka Wto 24 Lut 2015, 17:27
Nie miewał do czynienia z osobami niepełnosprawnymi. Chyba, że chodzi o niepełnosprawnych umysłowo, to miał ich od groma w Ministerstwie i czasami Wilson zastanawiał się czemu oni się nie leczą, skoro Mungo według legend nie szkodzi, a pomaga. Jerry'ego nie interesowały zbytnio fizyczne szkody, a więc ślepotę kobiety nijak skomentował. Zanotował w pamięci i na tym się skończyło. Nawet nie kwapił się zadawać pytań, a na pewno nie znajdzie się u niego współczucia czy litości. Kobieta świsnęła świetnym zaklęciem, a więc oprócz piątej klepki niczego jej chyba nie brakowało. Osoby, które powinien traktować specjalnie z powodu ubytków umysłowych (przykładem jest sekretarz Ministra, z którego Jared zrobił miotłę do zamiatania) miały u niego przerąbane. Inne go nie interesowały do tego stopnia, aby wywoływać u aurora zmianę zachowania. Pies jadł co chciał. To Katherine trzymała go w ryzach i razem ze skrzatem pilnowali, aby nie zjadał gości ani ich ekwipunku. A to, że ten pożerał co popadnie i nie dało się go powstrzymać to już inna historia. Po pierwszych pięciu latach hodowania Adolfa, wszystkie Wilsony zrezygnowały z powstrzymywania psa przed pożeraniem wszystkiego, co napotka jego wilgotny nos. To trzeba przeżyć i doświadczyć, żeby uwierzyć. - Gorszy jest ślinotok. - mruknął zerkając na kałużę śliny wokół ławki. Nie odwzajemnił uśmiechu, bo nie musiał. Zaleta przebywania w towarzystwie ślepej wiedźmy. Nie musiał udawać i mógł dalej wyglądać, jakby zjadł kwaśną mackę kałamarnicy bez obaw, że ktoś weźmie go za szaleńca, skoro jego mina się prawie nigdy nie zmienia. A to heca, jego mina jednak się zmieniła, gdy padła wzmianka o patronusie. To zaklęcie wywoływało u Jareda same westchnięcia i facepalmy, bo musiał go uczyć bandy rozwydrzonych dzieciaków. Ale widocznie zainteresowanie Jareda wzrosło. Uwielbiał oślepiać przeciwników, bo wtedy byli o połowę bardziej bezbronni. Na oślep ciężko jest czarować, jeśli nie ma się wprawy. Patronus nie wymagał wzroku i większość osób jeszcze tego nie pojmowała. - Zademonstruj. - zabrzmiało jak suche polecenie dowódcy, zamiast serdeczna prośba o pochwalenie się zaklęciem. Pierwszy raz w życiu spotykał osobę, która umie takie zaklęcie, którego nauczyła się bez jednego zmysłu. Wilson miał do czynienia z wieloma czarodziejami, którzy choć mieli talent z różdżkami, nie radzili sobie z patronusem. Nie umieli samodzielnie zrezygnować z ogólnie przyjętych norm nauczenia się zaklęcia. Patronus to w części zaklęcie niewerbalne, bo w środku kształtuje się moc, a różdżka była tylko pomocą, łącznikiem między tym, co wewnątrz, a tym co wewnątrz. Gdyby przeklęte Gumochłony zobaczyły osobę od urodzenia oślepioną, która potrafi dwa razy więcej niż oni, mogliby się czegoś nauczyć. Albo chociaż dowiedzieć, że nie ma rzeczy niemożliwych i choćby odcinał im kończyny i wyrywał serca, są w stanie wyczarować swoją tarczę. - Okej, będę pamiętał, gdy mi sowa zdechnie, ale coś ma z tym problem. - stara Zofia jeszcze żyła. Jeszcze, ale po jakie licho? Była tak długowieczna, a okropna w obyciu i nawet Wilson jej nie lubił, a przecież miał ją od wielu, wielu lat. Wypcha jej truchło i prześle tej tutaj w prezencie, a wnętrzności zapakuje do słoika i tradycyjnie ze wstążką. Nie będzie musiał bawić się "w pogrzeby", jak to mają w zwyczaju jego pociechy. Kilka lat temu mieli przez raptem dwa miesiące świnkę morską, potem rybkę - po kiego, nie wiedział. Zdechło to szybko, a dzieci zamiast spuścić je z wodą w sedesie, to pakowali do pudełek i bawili się w pogrzeb. Gdyby Zofia zdechła, musiałby oddać swym dzieciom zwłoki do pochowania, a potem co gorsza, uczestniczyć w tym. Wolał dać komuś w prezencie, skoro miał wybór. Ale, póki co, stara okropna sowa jeszcze się trzymała. - Jeśli pochodzenie, to z Hogwartu, bo coś przeczuwam, że bez zwłok się nie obejdzie. Raczej nie mam kontroli nad treścią ich żołądka. Waga czy rozmiar zwłok ma znaczenie? Sposób zgonu? Niedawno omal nie zabiłem kolegi po fachu i uczennicy. Na takie wypadki ktoś powinien dyskretnie zająć się ciałem. Nie lubię brudzić rąk. - gadał jak gdyby nigdy nic o mordowaniu w Hogwarcie, bo był tego blisko. Raz, Hall od ich eksperymentalnego eliksiru zażytego w troszkę zbyt dużych ilościach i raz uczennica od jadu bahanki. Gdyby nie mieli wtedy leków, byłyby dwa trupy. A więc przezorność jest jak najbardziej dobrze widziana. Wilson skrzyżował ramiona i bezczelnie gapił się na obcą wiedźmę. I tego nawet nie mogła zauważyć, to bardzo komfortowe. Nie miała szans rozpoznać nastroju ani zobaczyć czy ktoś kłamie. Ani zainteresowania w czarnych ślepiach Wilsona. Zastanowiło go to, w jaki sposób się porusza. Zaklęciem albo tymi kotami, które Adolf dalej próbował dosięgnąć kłami.