|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Wto 27 Paź 2015, 01:11 | |
| Normalny afgan zachowuje dystans i przeszywa każdego wzrokiem. U Lupusa coś było z tym nie tak, albo po prostu spędził zbyt wiele czasu w towarzystwie rodzeństwa Haldane. Nie można mu było odmówić godności i piękna, ale ciężko było mówić u niego o dystansie. Jeśli tylko któryś z jego ludzi nie odczuwał dyskomfortu w towarzystwie to to towarzystwo było niniejszym akceptowane i dystans nie był konieczny. A skoro nie był konieczny to trzeba upomnieć się o drapanie za uszkiem i w ramach nagrody podać człowiekowi łapkę, żeby się głupi cieszył przez najbliższe trzy minuty. Najwidoczniej chart znów poprawnie ocenił sytuację. Fawley się zaśmiał zanim wstał, więc zadowolony z siebie czworonóg ruszył w kierunku kuchni, aby zająć strategiczną pozycję z widokiem na stół na którym zaraz pojawi się posiłek. Oczywiście ta strategiczna pozycja znajdowała się obok krzesełka Leslie, tak żeby mogła go dokarmić do woli, ale tuż nieopodal krzesełka nowo przybyłego gościa, w razie gdyby tamten chciał wkupić się w jego psie łaski, to on łaskawie daje mu opcję na podzielenie się posiłkiem. Błagalny wzrok oczywiście będzie przesuwał po wszystkich obecnych, żeby nikt nie poczuł się bezpiecznie. No chyba, że... - Lupus. Legowisko - te słowa Leslie potrafiły zepsuć absolutnie wszystkie genialne plany które zrodziły się w jego głowie. Dlatego ze smutkiem, nieopisanym wprost smutkiem, podniósł się i smętnie ruszył w kierunku który pani nakazała mu obrać. I tyle go widzieli. Znikł za winklem, aby ułożyć się w sypialni na swoim małym, psim łóżeczku. W tym samym momencie w którym psiak zniknął znów poczuła wargi Cam'a na swoich. Och, jakże ciężko jej się było od nich oderwać! Jednak trzeba. Chociażby po to, aby pobrać tlen do płuc. Wzięła od niego tulipany uśmiechając się szeroko. Natychmiast na jej tatuażu pojawiły się żółte tulipany które pięknie rozkwitły na gałęziach stanowiąc harmoniczną całość, jakby od zawsze tam rosły i jakby ten rodzaj kwiatów rósł na wielkich drzewach. Fajna rzecz, nie? - Tulipany w listopadzie? Skąd je dorwałeś? Są piękne! Dziękuję - soczysty buziak był najlepszym podziękowaniem. Tak samo jak jej szeroki uśmiech. Kiedy tylko weszli do kuchni wstawiła kwiaty do wody i podała obiad. Gołąbki, ziemniaczki i mizeria. Idealny zestaw obiadowy. Dobre, bo polskie. Zdecydowanie. - To nie była wycieczka krajoznawcza, Cam - zauważyła krzywiąc się nieco. Westchnęła ciężko opierając się o stojącą obok ścianę i na chwilę zawahała się przed odpowiedzią. - Mutowali mi rogówkę. Jedno oko mam zdrowe, drugie wciąż z nikłą szansą na wyleczenie, ale zawsze. Po prostu... to strasznie boli. Teraz już wcale się nie dziwię dlaczego tak rzadko to robią. Dali mi jednak drugi termin i może, już niedługo, przestanę niedowidzieć - ... lub oślepnę na zawsze Jednak o tym się nie mówi. Wszakże trzeba patrzeć na świat w samych superlatywach. Przecież nie może stracić wzroku. To niemożliwe. Więc skoro coś nie może się stać, to się nie stanie, prawda? Chore założenia, ale wolała je mieć, bo inaczej nikt nigdy nie pozwoliłby jej na wyjazd do Ameryki. Nic co mogłoby pogorszyć pracę najważniejszego zmysłu, choć i tak od dziecka był wysoce upośledzony. - Albo możemy zrobić to wszystko, jak chcesz? Chociaż osobiście preferowałabym opcję numer trzy - uśmiechnęła się łobuzersko biorąc się za jedzenie. Dopiero w połowie przypomniała sobie, że nie ma herbatki. No jak to tak? Obiadek bez herbatki? Takiej nie za ciepłej, nie za zimnej ale w sam raz o smaku owoców zaparzonej w dzbanuszku. Nie, taki obiadek to nie obiadek. Przynajmniej nie u Les. Zwłaszcza, że dzbanek stał nieopodal. Machnięciem różdżki i cicho wypowiedzianym zaklęciem naprawiła swój błąd i uśmiechnęła się dla odmiany przepraszająco. Cóż, nie była najlepszą gospodynią nad czym wciąż ubolewała jej najdroższa matka. - Jak zacząłeś to skończ - ten ton nie znosił sprzeciwu. Tak bardzo nie znosił sprzeciwu jak bardzo nie znosił kiedy ktoś zostawiał niedomówienia czy zaczynał, ale nie kończył. To budziło do życia ciekawość i dopóki nie opowie do końca, ta ciekawość nigdy nie zaśnie znów. - I nie dowiem się jutro. Mam jeszcze tydzień wolnego - uświadomiła swojego ukochanego lekko się uśmiechając. Czyżby zapomniała mu o tym powiedzieć? Chyba właśnie to zrobiła! |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 28 Paź 2015, 10:46 | |
| Wpatrywał się urzeczony w jej tatuaż na przedramieniu, który w jednej chwili zmienił się wprost nie do poznania. To było jego zdaniem dzieło sztuki, bowiem mało znał kobiet posiadających tatuaże, a jeśli nawet to nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Po raz kolejny w życiu przez głowę przemknęła mu myśl, że magia jest czymś naprawdę wspaniałym, po czym chwycił Leslie za nadgarstek i przejechał kciukiem po kwitnących tulipanach na jej skórze. - Zostanie ci tak już? Czy jak kupię ci kolejny bukiet, to... wiadomo. Jeśli jutro kupię ci róże, to zakwitną róże? - spytał, wyobrażając sobie jak miejsce żółtych kwiatostanów zajmują inne, burgundowe. Wszedł do kuchni i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wystrój mieszkania panienki Haldane znacząco różnił się od wystroju mieszkania jego samego, ale ona była kobietą, a on trzydziestoletnim kawalerem (no, do niedawna), a po drugie są różne gusta i guściki. Mimo wszystko podobało mu się tu. Kuchnia i korytarz, czyli pokoje, które do tej pory miał okazję zwiedzić, były niezwykle przytulne i musiał przyznać, że dobrze się czuje w tym mieszkaniu. Zapach jedzenia dopełniał całości. Auror poczuł przyjemne burczenie w brzuchu na myśl o posiłku, toteż gdy Leslie podała obiad, nie zwlekając zabrał się do niego, słuchając przy tym sprawozdania dziewczyny. Wiedział doskonale, że Haldane nie pojechała tam z jej własnego widzi mi się, a z obowiązku. Jego słowa nie miały tak zabrzmieć, bo w istocie miał na myśli raczej jak przebiegła operacja, tylko po prostu nie chciał, by wyszło to z jego ust tak dosadnie. Nie wiedział za to, jak ma się ustosunkować do jej opowieści. Miał się cieszyć, że wyleczyli jej jedno oko, czy raczej żałować, że nie zdołali zrobić tego całkowicie? Nie umiał rozpoznać po tonie dziewczyny jakie jest jej stanowisko w tym wszystkim, postanowił więc obrać najbezpieczniejszą strategię. - W końcu przestanie boleć, zobaczysz. Nosisz więc teraz soczewkę na tym drugim oku? - spytał uświadamiając sobie, jak rzadko widywał ją bez okularów. Były one nieodłączną częścią jej wizerunku, chociaż teraz, gdy już wyrosła, musiał przyznać, że jest jej w nich do twarzy. Leslie była piękna we wszystkim, a już tym bardziej bez niczego. - No i kiedy masz ten drugi termin? Pojadę z tobą. Wezmę urlop i pojadę. Nie pozwolę, żebyś znowu musiała przechodzić przez to sama - uśmiechnął się, chwilowo zaprzestając jedzenia. Pluł sobie w twarz, że nie mógł jechać z nią teraz, ale zaskoczyła go tą nowiną. Nie było szans na to, by wyrwać choć dzień wolnego w poprzednim tygodniu, ale następnym razem się poprawi. Pojedzie z nią choćby go miała przywiązać do kaloryfera magicznymi więzami. To, że we wnętrzu jego płaszcza, w jednej z ukrytych kieszeni znajdowało się wino, musiało świadczyć o tym, że spodziewał się po Leslie podobnej odpowiedzi. Oczywiście, że miał ogromną ochotę zabrać ją gdzieś, ale nie dziś. Nie widział jej tyle dni, wolał spędzić ten czas tylko z nią, poza tym wyglądała tak pięknie w tych pończochach - nie mógł pozwolić na to, by zmarzła, ponieważ stalowa pogoda za oknem zwiastowała deszcz ze śniegiem. Deszcz ze śniegiem i pończochy to nigdy nie było dobre połączenie. Posłał jej więc wdzięczne spojrzenie. To były jego urodziny, chciał je spędzić w możliwie jak najprzyjemniejszy dla siebie sposób, a wylegiwanie się z winem z Leslie u boku było w tej chwili szczytem jego pragnień. - Więc zostańmy. - Powrócił do jedzenia, które teraz znikało w dość szybkim tempie. Chciał już obiad mieć za sobą. Chciał móc przenieść się na kanapę, chciał móc całować Leslie w każdy możliwy sposób. Chciał znów się z nią kochać, choć usilnie starał się sprawiać wrażenie, że wcale mu na tym nie zależy. Panna Haldane niezwykle go jednak pociągała, trudno więc było mu ukryć fakt, że gdy tylko wpatrywał się w nią zbyt długo musiał zmieniać pozycję, gdyż poprzednia stawała się nad wyraz niewygodna. Z własnej głupoty musiał jednak odsunąć chwilowo na bok wizje, w których pozbywa się tych jej pończoch. Sam zaczął ten idiotyczny temat, który nijak nie udało się ominąć. Westchnął w myślach i odkładając na pusty już talerz zarówno nóż, jak i widelec odsunął go od siebie i splótł dłonie przybierając poważny wyraz twarzy. - Gdy byłaś w Ameryce miałem gościa. Ni stąd ni zowąd odwiedziła mnie Suzie w wiadomym celu, ale odbyłem z nią szczerą rozmowę i powiedziałem jej, że nigdy nic do niej nie czułem, i że to koniec. No ale wpadła w szał, chociaż nigdy jej nic nie obiecywałem i domyśliła się, że może chodzić o ciebie. Nie potwierdziłem, ani nie zaprzeczyłem, aczkolwiek zapowiedziała, że wydrapie ci oczy... - Dla samego Fawleya wizyta koleżanki Leslie była dość zabawna, chociaż nieco uciążliwa. Dłuższą chwilę zajęło mu wypraszanie jej z jego mieszkania, chociaż biorąc pod uwagę już dwa wyjce, jakie mu posłała, musiał ostrzec Leslie przed tym, co może czekać ją po powrocie do Ministerstwwa. - Zaraz, masz tydzień wolnego? - spytał, bo faktycznie jak głupi chwytał się nadziei, że zobaczą się jutro o poranku. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 28 Paź 2015, 16:02 | |
| Widziała jego spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko. - Te znikną i będzie znów samo drzewo. Kwiaty pojawiają się wtedy kiedy je trzymam i zostają tam na krótką chwilę. Jak dasz mi bukiet polnych kwiatów to tutaj - wskazała dłonią na drzewo na którym wciąż kwitły tulipany - pojawi się niezły misz-masz. Dlatego nie mogę go pokazywać kiedy jestem wśród mugoli. I przy mojej matce która najchętniej wyczyściłaby mi całą skórę z tuszu, bo inaczej żaden mężczyzna nie zechce zostać moim mężem, a to przecież najważniejsze. Moja macica musi zostać małą fabryką żeby uszczęśliwić moją matkę. Dla niej cała reszta jest mało istotna. Doprawdy nie wiem jak Al i Sara mogą mieszkać z rodzicami. Wystarczy mi, że muszę zjeść z nimi obiad w niedzielę i potem dwa dni chodzę z wyrzutami sumienia, że jestem jednym wielkim rozczarowaniem, bo mam własne życie, a nie życie godne dziedziczki Haldane. Dobrze, że jeszcze mają znaleźć kandydata dla Sar i jestem na ostatnim planie w tej kwestii, ale i tak któregoś dnia zostanę sama na celowniku. Cóż za chore, arystokratyczne zwyczaje - jej mina dobitnie wskazywała co myśli na ten temat, ale zaraz zdała sobie sprawę, że z jej ust wypłynął mini monolog. Na policzkach pojawiły się pełne zażenowania rumieńce, a sama wyszeptała jeszcze cicho: - Przepraszam - oczywiście mając na myśli swoją nadmierną gadatliwość która chwilami się jej zdarzała. Po trzech dniach bez kontaktu z dwunogami, bo przecież Lupus się nie liczy, zdecydowanie potrzebowała odreagować. Cisza kompletnie jej nie pasowała, a czekał ją jeszcze tydzień ciszy. No prawie. Może jednak nie. Może zaszyje się w łóżku Fawley'a żeby po jego powrocie z pracy spędzić miło czas w bardzo miłym i fajnym towarzystwie. Brzmi jak plan! - Tak. Aż tak to widać? Wiem, że jest bardziej niebieskie od drugiego, ale aż tak? Cholera. Muszę zacząć w takim razie nosić okulary - westchnęła ciężko, bo noszenie korekcyjnych okularów z wadą na jedno oko tak średnio się jej widziało. Chciała się już ich pozbyć. Tak na zawsze. Żeby już zawsze normalnie widzieć i skończyć z wizerunkiem okularnicy. Tymczasowo. Dalekowzroczność znów ją dopadnie jak tylko skończy siedemdziesiątkę. Wtedy jednak nie będzie musiała szukać męża, a gromadce wnucząt którą będzie trzymać na ganku babcine okulary nie będą razić. - Nie pojedziesz ze mną - oznajmiła od razu, a widząc jego uśmiechnęła się przepraszająco zdając sobie sprawę z tego jak oschle to zabrzmiało. Upiła łyczek herbaty zanim zaczęła wyjaśniać: - Nie chcę żeby ktokolwiek mi bliski widział jak skręcam się z bólu. Nie znoszę litości, Cam, a wiem jak potem byś na mnie patrzył. I musielibyśmy się rozstać. A tego nie chcę. To, że nie pytasz o moje plecy i nie dotykasz tego ohydztwa naprawdę dużo dla mnie znaczy i zarobiłeś przez to milion plusów, ale po wizycie w Ameryce mógłbyś je wszystkie stracić. Dlatego nie pojedziesz tam ze mną - znów się rozgadała. Żeby się zamknąć zaczęła więc jeść. Powoli. Z manierą godną prawdziwej damy która gdzieś tam w niej była. Wepchana na siłę przez rodzicielkę ale była. Nie da się ukryć i temu zaprzeczyć. Dama ta ociągała się nieco przy posiłku, rzucała zalotne spojrzenia zalotnikom spod lekko wytuszowanych rzęs i jawnie potrzebowała uwagi społeczeństwa do życia. Och tak, nie da się ukryć, że to wychowanie zostało z nią chociaż już dawno opuściła rodzinne gniazdko. - Dobrze - jej uśmiech był wysoce jednoznaczny. O tak, takiej odpowiedzi oczekiwała. Nie zamierzała opuszczać dziś łóżka. No chyba, że po to aby przynieść coś do jedzenia. I tyle. On zjadł ona wciąż konsumowała. Bez pośpiechu, bo damy przy posiłkach się nie śpieszą. Powoli i dokładnie. Wtedy się je mniej i lepiej. Przynajmniej tak zawsze jej tłumaczono. Kiedy wydusił z siebie te słowa odsuwała akurat od siebie talerzyk i wybuchnęła zdrowym śmiechem. - Myślisz, że Suzie w jakikolwiek sposób naruszy moją cielesność? Może i byłam na kursie aurorskim tylko raz, ale za to pobierałam nauki godne młodego dziedzica. Założę się, że władam mieczem i strzelam z łuku lepiej od ciebie. Gdy tylko się zbliży skopię jej tyłek. Ale się nie zbliży. Wiesz dlaczego? Dlatego, że sypia z połową aurorów. Wybacz, kochanieńki jeśli myślałeś, że jesteś jedyny, ale pochwa Suzie poznała naprawdę wielu naszych kolegów z pracy. Jak oboje wiemy... regulamin tego nie pochwala. Nasz szef z pewnością poczyni stosowne kroki kiedy się o tym dowie, a słyszałam, że od dawna nie mogą znaleźć stosownej osoby do opieki nad mungowym prosektorium. Wydaje mi się, że mogę jej załatwić zimną przyszłość. I skopać jej tyłek. Ale dzięki za ostrzeżenie. Już wiem żeby kupić dobrą papeterię na anonimowy donos - to nie jest tak, że tego nie rozważała. Oczywiście, że chciała wysłać piękną blondynkę tak daleko, żeby oczy Cameliusa nie zobaczyły jej już choćby przez przypadek. Żeby nie zmienił zdania. Żeby nie doszedł do wniosku, że te milion piegów to jakiś mało śmieszny żart który już w żaden sposób go nie bawi. Chciała go mieć tylko dla siebie. Chciała żeby te wszystkie blondynki stały się jedynie mglistym wspomnieniem. Dlatego wstała i siadła mu okrakiem na kolanach opierając czoło o jego czoło. Był jej i żadna blondynka nie mogła bezkarnie go obserwować dłużej niż sześć sekund. Potem czekała je szybka i bezbolesna śmierć ze strony Les. - Tydzień na dojście do siebie. Brzmi bardzo rozsądnie, czyż nie? Mam naprawdę dużo szczęścia, że mistrz składania wniosków o urlop jest członkiem mojej rodziny. I twoim przyjacielem. Jak tylko go poprosisz odpicuje Ci taki wniosek, że przełożony osobiście odwiezie cię do domu i będzie przywozić rosołek w dodatku do chorobowego. Wiesz ile rzeczy można zrobić w tydzień? Można na przykład sprawdzić czy w Argentynie nadal mają nocą puste plaże... - czyż to nie piękna wizja? Ano piękna. Zwłaszcza, że dłonie czarownicy już wplotły się w jego włosy, a dół przylgnął do niego bardziej, żeby nie miał już żadnych wątpliwości do czego ta pusta plaża by się przydała. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 29 Paź 2015, 12:22 | |
| Z niemałym trudem opanował się by nie parsknąć śmiechem po tym jak usłyszał wywód na temat jej macicy i do czego, zdaniem starszej pani Haldane, powinna ona zostać użyta. Nie ciągnęło go do dzieci póki co, chociaż ta kwestia mogła zmienić się w każdej chwili bo przecież do tej pory nie ciągnęło go nawet do związków a tu proszę! Strzała amora jak już kogoś w tyłek trafi, to trzeba się mocno wysilić żeby ją z owego tyłka wyciągnąć a paniczowi Fawley'owi w niczym ona nie przeszkadzała. Mało tego, od kiedy w jego myślach na dobre zagościły piegi i rude włosy to jakoś lepiej się wysypiał i jakoś lepiej mu się żyło. - Jeśli faktycznie będziesz miała problem ze znalezieniem męża to możesz się do mnie zgłosić, coś wykombinujemy - zażartował, mrugając przy tym do Leslie łobuzersko. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mój dziadek postanowił zostawić mnie i moją siostrę w spokoju. Zamiast nas, uszczęśliwia na siłę naszą kuzynkę Catherine, która od kilku już lat jest oficjalnie zaręczona z jakimś typem o śmiesznym imieniu i ogromnej skrytce w Gringotcie. Chyba bym sam w siebie strzelił avadą, gdyby okazało się, że dziadziuś ustawił mi małżeństwo z jakąś laską, która nie jest nawet w połowie tak inteligentna jak ty - Camelius przybrał poważny wyraz twarzy, bo i temat do zbyt zabawnych nie należał. Nie mówił głośno też o tym, że jeśliby pewnego dnia Leslie przyszła do niego z nowiną, że oto została przyrzeczona komuś innemu to chyba wybiłby cały ród delikwenta, bo nie wyobrażał sobie jego Haldane w objęciach jakiegoś fagasa. Jej przeprosiny natomiast skwitował tylko przelotnym uśmiechem, bo raz, że nie było za co przepraszać a dwa, że lubił słuchać głosu tej dziewczyny. Chciał wiedzieć o niej wszystko, chciał znać jej zdanie na każdy temat. Jeśli o Fawley'a chodziło, Leslie mogła wdawać się w takie monologi i milion razy dziennie. Podrapał się po brodzie wpatrując się intensywnie w jej oczy zastanawiając się z której strony jedno oko jest niby bardziej niebieskie niż drugie i gdy nic takiego nie zauważył wzruszył ramionami. Był facetem, dla którego istniały tylko cztery typy kolorów: czarny, biały, fajny i pedalski. Wszelakie odcienie, pochodne, czy nazwy barw nie potrafiły zagościć w jego głowie na dłużej niż ułamki sekund, a już tym bardziej nie rozróżniał kiedy kolor jest turkusowy, kiedy lazurowy, a kiedy po prostu morski. Chciałby widzieć różnicę, o której mówiła dziewczyna, ale jego zmysł wzroku chociaż działający bez zarzutu, był w tej kwestii zwyczajnie upośledzony. - Nie no, nie widać. Ja po prostu tak założyłem, że skoro zrobili tylko jedno oko, a nie masz na nosie okularów, to musisz sobie pomagać w inny sposób. Jak chcesz to ci kupię taki okular na łańcuszku, uroczo byś z takim wyglądała - roześmiał się w głos odchylając się przy tym w tył, ale przytrzymał się stołu na wszelki wypadek, gdyby przypadkiem Leslie dostała skurczu nogi i kopnęła go (oczywiście!) nieumyślnie w krzesło. Wolał nie wykładać się jak długi pod jej stołem, a już kiedyś niestety coś takiego im się przydarzyło. Dobre dwa tygodnie Fawley odczuwał ból w kręgosłupie po tym, jak Leslie zwaliła jego krzesło przy obiedzie w jedne z wakacji spędzanych u Haldane'ów. Miała wtedy dwa grube, rude warkocze, które Camelius obiecał obciąć w nocy. Po tym już mu się odechciało. Słysząc jednak szybką odpowiedź dziewczyny na jego zapewnienie, że następnym razem będzie jej towarzyszył w podróży do Ameryki natychmiast spoważniał. Chyba kroiła się pierwsza sprzeczka, ponieważ Szkotka przybrała nieugiętą minę a i panicz Fawley nie miał zamiaru ustępować. Westchnął i kręcąc głową rozłożył ręce, robiąc przy tym minę, mówiąca o tym, że to oczywiste, że... - Pojadę. - Wyprostował się na krześle, czując, że to będzie dość trudne przekonać rudowłosą do tego, by go ze sobą zabrała, ale gdyby chciał mieć zwyczajną, uległą dziewczynę, to raczej nie brałby Leslie pod uwagę. - Przecież tu nie chodzi o litość głuptasie, tylko o wsparcie. Wiem, że chcesz być samodzielna i nie chcesz obarczać nikogo swoimi problemami ale pozwól mi na to, bym mógł być przy tobie i spełniać swoje obowiązki. Po drugie zresztą, nie każ mi po raz kolejny umierać z niewiedzy, bo miniony tydzień nie tylko dla ciebie nie należał do najłatwiejszych. Więc na kiedy masz drugi termin? - Chciał być jak najbardziej przekonywujący. Chciał odwołać się do jej sumienia, bo może właśnie w ten sposób uda mu się wyperswadować z głowy panienki Haldane kolejną samotną podróż. - Tak w ogóle uważam, że już wystarczająco zostałaś zahartowana przez swojego brata i przeze mnie, bym mógł ci współczuć - uśmiechnął się łagodnie, obserwując jak bardzo powoli z jej talerza znikają resztki obiadu. Zależało mu na niej. Cholernie mu na niej zależało, dlaczego więc ona mu to robiła? Przecież związek polegał na tym by dzielić ze sobą nie tylko szczęśliwe momenty, ale również te trudne. Wiedział to nawet on, facet, który nigdy nie miał dziewczyny na stałe. Miał za to trzydzieści lat na karku, co oznaczało pewien utarty pogląd na niektóre kwestie. Po prostu chciał być przy Leslie, wspierać ją, by nie musiała być z tym sama. Wiedział po sobie, że gdy tydzień temu umierał w swoim łóżku, to widok panny Haldane w znaczącym stopniu uśmierzył jego ból a przecież zawsze zgrywał się na silnego faceta. Faceta, który nie potrzebuje pomocy. Całe szczęście Leslie nie wykazywała ani odrobiny oburzenia tym, że podczas jej nieobecności, próg jego mieszkania przekroczyła inna istota z porządnym biustem i tlenionymi włosami. Miło było słyszeć, że uzdrowicielka nie jest oto zła, a na dodatek w żaden sposób się Suzie nie boi. Wygiął usta w podkówkę, gdy dziewczyna oznajmiała mu o tym jak ogromny przebieg miała jej koleżanka, choć oczywiście udawał. Suzanne nigdy nie była dla niego nikim szczególnym toteż mało obchodził go fakt z kim i co robiła, gdy akurat nie spotykała się z nim. W takim jednak razie o co ta cała afera? Skoro mogła mieć samego Ministra to po co złorzeczyła na Leslie? Szybko jednak przestał zadawać sobie w myślach podobne pytania, gdy ruda usiadła mu na kolanach. Do jego nosa dotarł jej zmysłowy zapach i nie mógł myśleć teraz o niczym innym jak tylko o tym, że jeśli dziewczyna poruszy się chociaż odrobinkę to niechybnie jego mały przyjaciel najzwyczajniej w świecie zaklaska z aprobatą. Uśmiechnął się, zakładając rudy pukiel za ucho Leslie i objął ją w pasie wpatrując się w jej cudowne oczy. - Proponujesz mi wzięcie urlopu i ucieczkę z tego kraju? A jeśli Alec zapyta dlaczego chcę wolne akurat w momencie, w którym jego siostra siedzi na zwolnieniu, to co mu powiem? Że jestem twoim osobistym panem doktorem? - spytał. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 29 Paź 2015, 13:52 | |
| Dzieci? Po stokroć nie. Panienka Haldane miała problemy z utrzymaniem związku, jakiegokolwiek związku przez czas dłuższy niż tydzień, o dzieciach absolutnie nie wspominając. Teraz jednak było inaczej. Może dlatego, że go znała. Wiedziała, że jest dobrym człowiekiem, ufała mu i wysoce prawdopodobne jest to, że się w nim zakochała. Nie chciała się ewakuować z tej relacji. Chciała więcej, zdecydowanie więcej. Jednak jej macica wciąż nie była gotowa na wydanie na świat jakiegokolwiek potomka. Naprawdę nie chciała mieć dzieci. Im częściej rodzice o tym przypominali tym ona bardziej tego nie chciała. - Masz jakiegoś przystojnego kuzyna z którym mogłabym wziąć ślub? - widać było, że się z nim droczy. Te złośliwe iskierki w jej oczach idealnie o tym świadczyły. I uśmiech. Bo przecież wiedziała, że mówi o sobie. Tyle, że nie chciała absolutnie niczego na nim wymuszać czy czegokolwiek w jakikolwiek sposób przyśpieszać. - Mógłbyś udawać impotenta. Małżeństwa z impotentami nie wchodzą w grę. Nawet jakby kandydat był samym królem. Bo tu nie chodzi o związek, chodzi o dzieci. Więc jak dziadek zacznie Ci planować świetlaną przyszłość to znam dobre środki na uśpienie różdżki - wyszczerzyła się radośnie z samozadowoleniem. Och, jak wiele wiedziała na temat etykiety! Możliwe nawet, że wiedziała wszystko, dlatego tak bardzo tłumiła pojawiające się wyrzuty sumienia. Irracjonalne wyrzuty sumienia. Przecież to jest jej życie. Nie jej najukochańszej matki która całą etykietę wpoiła jej zanim zaczęła dobrze chodzić. Tylko z tego faktu zdała sobie sprawę dopiero w okresie dojrzewania. Wcześniej zawsze miała wypastowane buciki, włosy związane, a sukienki zakrywały kolana jakby to właśnie w tych kolanach kryło się całe zło tego świata. I nigdy wcześniej nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby te kolana odsłonić. Albo sypiać z mężczyznami kiedy ma na to ochotę i jak ma na to ochotę. To całe odchodzenie od tego co powinna, a czego nie powinna robić pojawiło się wraz z pojawieniem się biustu. Możliwym jest więc, że cała mądrość tego świata zamknięta jest w cyckach. Nie zmienia to jednak faktu, że całkowicie olała swoje powinności doskonałej dziedziczki aby wyrosnąć na kobietę niezależną. I proszę bardzo. Chyba całkiem nieźle jej się to udało. - A ty uroczo będziesz wyglądał bez nerek jak jeszcze raz zaczniesz się ze mnie zbijać - widzicie ten uśmiech małej psychopatki? Tak. Mogłaby to zrobić. I tak, doskonale by to zatuszowała w dokumentach. Może nawet nikt by nie zauważył zniknięcia tych nerek. Oprócz Fawley'a któremu czas do spotkania ze Stwórcą skróciłby się do kilku dni. Ale kto by się tam przejmował jednym, nie tak całkiem małym Cameliusem, skoro w systemie są tysiące obywateli w poważniejszej sytuacji. A'propo poważnych sytuacji. Zaczynało się robić poważnie. Widziała to w jego minie. Wysłuchała więc tego co ma do powiedzenia. Nawet na chwilę czule się uśmiechnęła. Tak, to całkiem rozsądna argumentacja gdyby nie to, że... - Nigdzie nie jedziesz, Fawley - i nic nie wskazywało, że zmieni w jakikolwiek sposób zdanie w tej kwestii. I tu wcale nie chodzi o to, że nie chciałaby go tam mieć. Tylko chodzi o to, że nie chciała by widział ją w takim stanie. Nie chciała by ktokolwiek widział ją bezbronną. Nie potrzebowała kibiców. Nie chciała by poznał prawdziwe konsekwencje jej zabiegów w razie gdyby coś poszło nie tak. Nie chciała by w jakikolwiek sposób wpłynął na jej decyzję w tym temacie, bo nie chciała się poddać. I nie chciała być całe życie niedowidzącą Leslie która rano budzi się w objęciach niewyraźnego mężczyzny. Dość już miała wiecznego szukania okularów, a w kwestiach łóżkowych miała dość wyobrażania sobie jak on może teraz wyglądać. Chciała to wszystko wiedzieć. I teraz chciała się przekonać. Była blisko, naprawdę blisko i widziała wszystko wyraźnie. Nie za mgłą, jak zwykle. Wyraźnie jak nigdy dotąd. - Dokładnie to ci proponuję, bystrzaku - ujęła w dłonie jego twarz i zaczęła głaskać policzek z którego znikł dodatkowy zarost. Na szczęście chwilowo. Nie zmieniało to jednak faktu, że bez niego wyglądał zwyczajnie młodziej. Sporo młodziej. Teraz nikt nie posądziłby go o trzydziestkę w metryce. Jej jednak odpowiadała ta trzydziestka. Jak i zarost. Jak i cały, niezwykle zwykły Cam Fawley. Nie dziedzic, Camelius Fawley. Jako dziedzic zawsze był niezłym dupkiem który znalazł okazję żeby wyśmiać niebieskie sukienki w które wciskała ją matka przed każdym balem. - A myślisz, że zapyta? Mój brat jest inteligentny, naprawdę inteligentny. Taka cecha rodzinna. Jednak mój brat żyje w przekonaniu, że jak zbliżysz się o krok, jeden jedyny krok to osobiście skopię ci tyłek, bo szczerze cię nie znoszę. To, że chcesz urlop w tym samym czasie jest zbiegiem okoliczności. Nic nieznaczący przypadek. Bo niby skąd masz wiedzieć, że Leslie jest na zwolnieniu? Przecież ci o tym nie mówił, bo przecież gówno cię to interesuje, chociaż mówiąc gówno cię to interesuje z pewnością wyolbrzymiam znaczenie gówna w twoim życiu. Dla Aleca, mój miły, jesteśmy ludźmi którzy się nie znoszą, ale uprzejmie tolerują żeby jemu nie było przykro. Alec nigdy nie dopuścił do siebie myśli, że moglibyśmy się lubić. Dlatego tak bardzo się wkurwi jak się dowie, że ze sobą sypiamy. Wkurwi się, że tyle go ominęło, że coś stało się obok niego. I z pewnością tego nie pochwali. Dlaczego miałby? Osiem lat różnicy, zbyt duża zgodność charakterologiczna więc to trochę jak tykająca bomba i zbyt wiele się stało w zbyt krótkim czasie. Skoro więc nakreśliłam sytuację z punktu widzenia pana pierworodnego Haldane możemy założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że z uśmiechem na tej piegowatej japie wysmaruje ci taki wniosek, że mucha nie siada. A jak zapyta po co ci tydzień wolnego, to powiesz mu, że potrzebujesz go żeby zadowolić dziewczynę poznaną w barze. A on nie będzie wnikał, bo wrodzona nieśmiałość, tak ja też ją mam, nie pozwoli mu wchodzić w czyjekolwiek życie erotyczne, bo sam sobie nie do końca radzi z własnym. Pozostaje jedynie pytanie... Czy to zrobisz? Ze swojej strony mogę jedynie obiecać, że warto. Naprawdę warto podjąć to lekkie ryzyko, bo może ci się to jedynie opłacić, a uwierz mi: jestem rodzinnym ekspertem w liczeniu zysków i strat. Dlatego nadal jesteśmy tak okrutnie bogaci - monolog. Kolejny monolog. Dzisiaj była w wysoce rozmownym nastroju. I sprośnym. Nie widzieli się przecież tydzień. Tydzień bez faceta. Trochę posucha jak na jej standardy. Pochyliła się aby pocałować go należycie. Naprawdę należycie. Tak, żeby poczuć wielki namiot w jego spodniach. Namiot o który będzie można się już ocierać do woli. Czy to szantaż? Skądże. Jedynie zachęta do podjęcia odpowiedniej decyzji. Odpowiedniej, czyli właśnie takiej jakiej od niego oczekuje. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 29 Paź 2015, 15:31 | |
| Na jego czole pojawiła się zmarszczka w kształcie niewielkiej literki v, umiejscowiona dokładnie pomiędzy lewą a prawą brwią. Udawał, że się zastanawia, że faktycznie szuka w myślach kogokolwiek, kto odpowiadałby standardom przystojnego kuzyna, po chwili jednak musiał pokręcić głową i przybrać minę pełną współczucia. - Obawiam się, że ja nie mam w ogóle żadnego kuzyna, nie mówiąc już o takim, który mógłby być choć odrobinę bardziej oględny ode mnie. Przykro mi mała, jestem twoim jedynym rozwiązaniem, ale spokojnie. Kiedy tylko się postaram, potrafię być bardzo miłym facetem. Jeśli twoi rodzice nigdy nie braliby mnie pod uwagę jeśli chodzi o kwestię twojego zamążpójścia, to wystarczy dać mi jeden dzień. Oczaruję ich tak, że twój ojciec wolałby żebym to ja był mężem twojej mamy, zamiast niego - zaśmiał się, jednak kiedy to mówił przywdział najbardziej poważną minę, na jaką było go w tej chwili stać. To nie tak, że po tak krótkim czasie od razu planował z Leslie ślub. To słowo tak naprawdę nie istniało w słowniku Fawley'a, nigdy nie było brane pod uwagę, nigdy nie było powodów, by je analizować. On chciał Leslie po prostu mieć. Chciał z nią spędzać dzień i noc, godzinę za godziną, móc zasypiać obok niej i przy niej się budzić. W dniu dzisiejszym nie wyobrażał sobie bez niej życia, ale po co od razu mówić o ślubie? Albo o dzieciach? - Naprawdę byłabyś skłonna do tego, by zrobić sobie krzywdę usypiając moją różdżkę? - spytał. - Nie martwię się tym. Wszyscy już dawno postawili na mnie krzyżyk i mój kawalerski stan został już po prostu przyjęty do wiadomości przez wszystkich członków mojej rodziny. Wiadomo, nazwisko i tak dalej. Myślę, że za dwadzieścia lat ten argument wypłynie, to oczywiste, ale póki co, mam spokój. Uwielbiał patrzeć na Leslie, gdy jej usta wygięte były w szczerym uśmiechu. To najlepszy makijaż, jaki mogła przybrać kobieta i gdy tylko widział radość rudowłosej zdawał sobie sprawę, jak bardzo go ona zauroczyła. Wszystkie te uczucia były dla Cama nowością, jednak mimo wszystko odnajdywał się w nich chyba całkiem dobrze. - Leslie. Moja mała, słodka Leslie. Nie przystają twoim piegowatym usteczkom takie poważne groźby - pokiwał palcem udając oburzenie. Nie wątpił w to, że Haldane byłaby zdolna do tego, by pozbyć go jednych z najważniejszych narządów w jego ciele. Pytanie tylko czy w ogóle by tego chciała. Biorąc pod uwagę fakt, jak często zapowiadała mu w przeszłości, że go kiedyś zabije, może po prostu zaślepiony jej urokiem podpisywał właśnie wyrok śmierci? Cóż, tak naprawdę dla tych kilku chwil z panienką Haldane był skłonny podpisywać cyrografy codziennie. Naprawdę. Jej upór jednak nieco go zirytował. Zirytował i zasmucił. Nie chciała, żeby jechał, nie chciała go tam. To był taki pierwszy cios w serce, jaki mu zadała. Nawet nie chodziło o jego ego, a ogólny stan rzeczy: on zrobiłby dla niej wszystko, a ona to w kolokwialny sposób miała tam, gdzie słońce nie dochodzi. Wstydziła się pokazać mu swoje słabości a przecież tak naprawdę on nie marzył o niczym innym jak tylko o tym, by ją wspierać. Zacisnął szczękę, a mięśnie na jego twarzy zadrgały dość widocznie. Nie chciał się z nią kłócić, nie w swoje urodziny. Chciał z nią dojść do kompromisu, chociaż nic nie wskazywało na to, by rudowłosa była ku niemu skłonna. - Pozwól mi pojechać Les - powiedział cicho. - Robisz mi wielką przykrość nie chcąc mnie tam. Na jego twarzy próżno było szukać uśmiechu, gdyż naprawdę poczuł się dotknięty. Mogłaby go wyzwać na czym świat stoi. Mogłaby obrazić jego rodzinę pięć pokoleń wstecz a nie poczułby się nawet w połowie tak parszywie jak teraz. Nie był typem obrażalskiego faceta, ale trudno mu było ukryć fakt, że skala jego humoru w tym momencie oscylowała na poziomie minusowym. No, ale na krótko. Gdy tylko dziewczyna zbliżyła się do niego i Fawley mógł nacieszyć się jej widokiem i dotykiem w ilościach nieograniczonych poczuł, jak jego spodnie robią się za ciasne w pewnym miejscu. Miał przed sobą najpiękniejszą, a jednocześnie najbardziej upartą osóbkę, która pociągała go na każdy możliwy sposób. Nic nie mógł poradzić na to, że Pan Wackowski bardzo ucieszył się z owej bliskości dając temu wyraz w sobie tylko znany sposób. Cam przysunął się do dziewczyny, całując ją w miejscu pod uchem i zachwycając się zapachem jej skóry. - Tydzień w Argentynie z tobą brzmi tak kusząco, że z miejsca mnie przekonałaś - wymruczał. Był gotów pojechać tam z nią nawet zaraz. Pal licho formalności, pal licho całą papierkową robotę, która będzie go czekać po powrocie. Oczami wyobraźni widział już Leslie w jego ramionach na jednej z owych pustych plaż, o których mówiła. - Może nie zapyta o to, dlaczego biorę urlop w czasie twojej nieobecności w ministerstwie, ale gdy oboje wrócimy pięknie opaleni na pewno wyda mu się to podejrzane. I wtedy może zweryfikować swoje przekonania, że my za bardzo za sobą nie przepadamy. Leslie, a może po prostu mu powiemy? To znaczy, ja mu powiem. Nie uśmiecha mi się ukrywać do końca życia z tym, że się spotykamy, bo tak naprawdę... Czemu miałby mieć coś przeciwko? - pytanie z natury tych retorycznych, ponieważ oboje wiedzieli jak dużo argumentów na nie miałby Alec i były to argumenty całkiem oczywiste. Sam Cam miał takich argumentów pod dostatkiem, dopóki Leslie nie zaczęła go dotykać, przez co upadły wszelkie jego moralne zahamowania. - Jest moim przyjacielem od dziecka. Uważa mnie chyba za człowieka godnego zaufania, prawda? Gdyby coś do mnie miał, to raczej zerwałby kontakt już dawno. Poza tym to chyba lepiej, że jego siostra związała się z kimś, kogo się bardzo dobrze zna, niż miałaby trafić na jakiegoś idiotę, nie uważasz? - Tak. Próbował przekonać samego siebie i cały miniony tydzień rozmyślał o tym, o czym właśnie powiedział dziewczynie. Pochylił głowę nad jej biustem, po czym dotknął wargami jej szyje, potem brodę, a na końcu usta. - Chciałbym, żebyś oficjalnie była moja. Żeby żaden fagas nie mógł rościć sobie do ciebie żadnych praw. Żebyś mogła zabierać mnie na swoje rodzinne obiady i żebym ja mógł zabierać cię na swoje. Nie mógł wytrzymać, Leslie była stanowczo zbyt blisko. Zbyt długo się nie widzieli, zbyt mocno za nią tęsknił, a sądząc po jej zachłannym pocałunku musiała odczuwać to samo. Dłonie bezceremonialnie wsunął pod jej sukienkę, by dotknąć jej nagich ud, nie ukrywając faktu, że najchętniej to by się tej sukienki pozbył. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 29 Paź 2015, 23:38 | |
| Nie ma przystojnego kuzyna? Cóż za niefart! Najprawdziwszy w świecie niefart. Wszakże ona chciała kuzyna! Takiego przystojnego. Jednak obiektywnie patrząc temu tutaj osobnikowi też nic nie brakowało. Był taki w sam raz. W sam raz dla niej. Jakże mógłby zrazić ją jego wieczny optymizm czy cięty język, albo ciągła chuć, skoro sama była taka sama? Był nie-rudą i nie-piegowatą wizją Leslie jako mężczyzny. Z tą drobną różnicą, że jego układ kabelków w mózgu, tych odpowiedzialnych za kłamstwo działał prawdopodobnie należycie, a u niej był całkowicie rozpieprzony. - Ty potrafisz być uroczy? Ty? - pokręciła głową w niedowierzaniu, choć zdawała sobie też sprawę z faktu, że skończonym dupkiem potrafi być tylko w stosunku do niej podczas gdy dla całego społeczeństwa może zostać duszą towarzystwa. Chociaż wszystko wskazywało na to, że czasy w których wytykał jej wszelkie niedoskonałości i wyśmiewał wszystkie wady, nawet wielkość stopy, odeszły już w zapomnienie. I dobrze. Niech odejdą. Ona jednak mimo wszystko nie potrafiła przestać mu dokuczać. Chociaż jej uwagi były zdecydowanie łagodniejsze od tych którymi on raczył ją w przeszłości. - To tylko różdżka. I zrobiłabym to tymczasowo. I szczerzę wierzę, że nadrobiłbyś braki w inny sposób - nietrudno się chyba domyślić jaki sposób chodził po jej głowie. Same kosmate myśli. Ciekawe skąd się to jej bierze. Wychowali ją w końcu na dziewczę które uznaje seks tylko w ramach prokreacji. Tylko. Czyli rodzice Les najprawdopodobniej uprawiali seks trzy razy w życiu. Wow. Aż trzy! Zwykle arystokraci robią to raz. Mając chłopca nie trzeba się już przecież starać, bo jest ktoś kto odziedziczy cały ten cyrk... wróć: majątek. - Na twoje szczęście Catherine wychodzi za mąż. I dobrze jej tak. Jest tak zimna, że w martwej rybie więcej jest życia - mina piegowatej idealnie wskazywała na to, że ona i panna Thicknesse nie są najlepszymi przyjaciółkami. Kapryśna dziedziczka kilku rodów była personą kompletnie nie odpowiadającą Rudej. Nie śmiała się, nie była często szczera i patrzyła na wszystkich z góry, jakby siedziała w pieprzonych Himalajach a nie przy tym samym stole co reszta. Bo oczywiście Cath znała. Oczywiście z przyjęć. Ach, to wystawne życie. Kompletnie za nim nie tęskniła. Niezależność była o wiele bardziej ekscytująca. - Traktuj to raczej jak obietnice, nie groźby - i znów ten uśmiech nie socjalizowanego dziecka które zaraz zje twoją wątrobę na przystawkę. Zwłaszcza, że te groźby były możliwe do realizacji. I to było w nich najbardziej przerażające. Po chwili jednak nastrój się zmienił. Zrobiło się poważnie. Zbyt poważnie. Tak poważnie, że miała ochotę wziąć płaszcz i wyjść. Szkoda tylko, że znajdowali się w jej kuchni. A ona siedziała mu na kolanach chociaż to nie było najmądrzejsze posunięcie ze względu na stan techniczny krzesełka. Cóż za dzielne to krzesełko. Wytrzymywało nacisk ich dwóch dup. Nie przesunęła się jednak. Ani nie wstała. Tylko patrzyła na niego poważnie starając się domyśleć o czym właśnie teraz myśli. Było mu przykro. Cholera. Nie chciała żeby mu było przykro. To właśnie określenie: jest mi przykro, najbardziej trafiało do jej pozornie nieczułego serduszka. Trafiało wręcz bezbłędnie. On jednak jeszcze o tym nie wiedział. Jeszcze. - Koniec grudnia. W ramach przerwy świątecznej między świętami, a Sylwestem, bo więcej urlopu mi nie przysługuje. Żadnej litości, współczucia czy trzymania za rączkę. Po prostu pojedziemy do Munga, załatwiamy sprawę i wracamy. Tak jak wizyta w okienku pocztowym - jeśli to nie nazywa się jasnym określaniem sytuacji, to ja już naprawdę nie wiem co to jest. Oprócz tego, że klasyczna Leslie. Nastrój jej nieco opadł, bo naprawdę, naprawdę nie chciała go tam. I choć ustąpiła zrobiła to bez przekonania. Tylko po to, żeby nie było mu przykro. Tylko dlatego, że użył odpowiedniego sformowania. - Nie powiesz mu. Nie chcę żebyś mu mówił. On nas zje. Na śniadanie. Wkurwi się, Cam. Naprawdę się wkurwi. A ja się tego boję. I nie chcę - wyglądała tak bezbronnie patrząc na niego wielkimi oczami łani, którą zaraz ma przejechać ciężarówka. Wielka ciężarówka w postaci jej własnego brata. - Żaden fagas nie rości sobie do mnie praw, przecież wiesz. Po co mi jakiś inny, skoro mam Ciebie? - znów go pocałowała, ale zaraz wstała i podała mu rękę aby zaprowadzić go do swojej sypialni. Tej sypialni z najlepszym widokiem na świecie. Oczywiście zgodnie ze swoim obyczajem pchnęła go na łóżko siadając na nim okrakiem, aby móc go pocałować znów. Konkretnie, naprawdę konkretnie. - Po prostu jeszcze mu nie mów, dobrze? - zapytała cicho kiedy na moment się odsunęła, ale nie dała mu szansy na odpowiedź. Jej usta znów spotkały się z jego ustami, a palce zaczęły odpinać guziki jego koszuli. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 05 Lis 2015, 21:13 | |
| Jego układ kabelków odpowiedzialnych za kłamstwo działał co najmniej nieudolnie. To, że był facetem wcale nie obligowało go do posiadania umiejętności notorycznego łgania. Cam był kiepski w zmyślaniu, choć może wywołane to było kwestią lenistwa, które zniechęcało go do tego, by zapamiętywać te wszystkie wersje opowieści, jakie sprzedają mitomani, lub kryptomitomani. Fawley był po prostu osobą, która mówiła co myśli. Nierzadko kończyło się to po prostu fochem, ale zawsze moment, w którym trzeba było ugryźć się w język jakoś aurorowi umykał. Co poradzić. Zaśmiał się na tę niedorzeczną insynuację. Cóż za pytanie! Oczywiście, że Cam potrafił być uroczy. Uroczy, to jego drugie imię, przeszło mu przez myśl, by się nawet delikatnie oburzyć. Jak Leslie w ogóle śmiała w to wątpić? To, że przez całe życie był dla niej wrzodem na jej piegowatej dupie nie oznacza wcale, że był taki normalnie. Leslie Haldane stanowiła dla niego swego rodzaju ofiarę losu, której z łatwością można było dokuczać, co też z chęcią uskuteczniał. Dziś mógł tego tylko żałować, ale przecież w końcu kto się czubi, ten się lubi, czyż nie? - Haldane. Nie przeginaj, bo będę musiał cię ukarać - zagroził z uśmiechem. - Wiem, że to niezwykle skromne, ale muszę to powiedzieć. Jestem najbardziej uroczym facetem, jakiego mogłaś znaleźć. Nie to, żeby miał o sobie jakoś przesadnie wysokie mniemanie. W zasadzie w szkole był raczej jednym z tych szkaradniejszych osobników. Był idealnym przedstawicielem płci brzydkiej, za którym nie miała prawa obejrzeć się żadna dziewczyna. A Leslie? Leslie i jej rude warkocze były co najmniej słodkie. Niestety Fawley w okresie dorastania uważał je po prostu za śmieszne. Parsknął śmiechem, gdy okazało się jak brudne myśli ma jego dziewczyna. Czy mu to w jakikolwiek sposób przeszkadzało? W żadnym wypadku. Podobało mu się, że Haldane nie należała do tych przesadnie cnotliwych dziewcząt, które wstydziły się rozebrać przy mężczyźnie, a gdy przychodziło co do czego, okazywało się, że mają przebieg jak z Hogsmeade do Londynu i z powrotem. Leslie nie ukrywała, że sfera intymna należała do ważnych części jej życia i dobrze. Cam przynajmniej wiedział na czym stoi a po drugie tak naprawdę nie istniał facet na tym świecie, który by z tego tytułu narzekał. - To by było nie fair - powiedział. - To by było totalnie nie fair. Lubię swoją różdżką taką jaka jest i nie mam zamiaru w żaden sposób jej usypiać. Trzymał ją w talii, nie odczuwając żadnego dyskomfortu w związku z ciężarem jej ciała. Odsunął jeden z kosmyków na plecy dziewczyny. Kwestia rodzinna była w jego przypadku jasna - miał całkowitą dowolność jeśli chodziło o wybranie sobie partnerki życiowej. Najważniejsze, żeby jakakolwiek się w ogóle pojawiła. Natomiast Catherine; sprawa z nią była o tyle trudna, że była jego rodziną. Nie przepadał za nią, ale musiał się z tym kryć. Dziadek Fawley w życiu nie zniósłby myśli, że jego wnuczęta pałają do siebie jakąkolwiek niechęcią. - Jeśli w końcu dojdzie do jej ślubu, to mam nadzieję, że ze mną pójdziesz. Będziemy jedyną nie-sztywną parą na tej uroczystości. Wyobraź sobie: cała zgraja połkniętych kijów w tyłku i my. Czy to nie piękna wizja? - rozmarzył się. - Ale nie życz jej źle. Tak została wychowana. Nie pozostało mi nic innego jak dziękować losowi, że mnie oszczędził i nie musiałem w wieku dwóch lat uczyć się po której stronie kładzie się widelec i do czego służy ten mini widelczyk. Taki wiesz jaki. Kiedy rozmowa zeszła na temat jej operacji zwiesił głowę. Wiedział, że jej też zrzedła mina, ale nie mógł nic poradzić na to, że zwyczajnie chciał jechać. Po swoich ostatnich słowach był gotów już dać za wygraną, jednak kiedy usłyszał jak Leslie zgadza się i podaje termin poderwał się szybko a na jego twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech. - Wizyta w okienku pocztowym - przytaknął z entuzjazmem. - Nie ma sprawy. Nie dotknę nawet na ułamek sekundy twojej ręki - dodał. Perspektywa wyjazdu do Ameryki wcale nie jawiła się Fawleyowi jako coś złego, bo przecież związanego z operacją rudowłosej. Przeciwnie. Cieszył się niezmiernie, że dała mu szansę by mógł się wykazać, choć pewnie ona tego tak nie odbierała. Dla niej był to koszmar. Zadaniem Cama było przemienić ten koszmar w całkiem miły sen. Czego mu do szczęścia brakowało? Ach tak, oficjalnego potwierdzenia, że jest tylko jego. Jak widać nie można mieć wszystkiego na raz, ponieważ Leslie nadal nie chciała by jej brat Alec dowiedział się o ich potajemnym związku. Cóż, na wszystko przyjdzie pora. - Powiem mu jak wrócimy. Nie wkurwi się - przekonywał ją. - Coś w środku mi mówi, że się nie wkurwi. Może trzeba mu znaleźć dziewczynę? Jeśli się zakocha, to może nie będzie miał głowy do tego, by skupiać się na nas. A jeśli chodzi o fagasów, to nie taka prosta sprawa. Oni nie wiedzą, że masz mnie - uśmiechnął się czując jak twardnieje mu jego mały przyjaciel pod wpływem spojrzenia dziewczyny. Czuł, że zbyt długo nie wytrzyma, dlatego wcale nie oponował, kiedy pociągnęła go w stronę swojej sypialni. Kolejne pomieszczenie, w którym był po raz pierwszy. Nie miał jednak teraz głowy do tego, by rozglądać się po pomieszczeniu i oceniać jego wygląd. Zbyt mocno zajęty był analizowaniem w jaki sposób pozbędzie się z ciała Les jej niebieskiej sukienki. Ona nie potrzebowała zbyt dużo czasu na to, by cisnąć w kąt jego koszulę. Pomógł jej w tym i sam zrzucił z siebie jeszcze podkoszulek. Następnie delikatnie obrócił dziewczynę i powoli przesunął suwak w dół jej pleców, całując przy tym jej kark u nasady włosów. Uwolnił jej ramiona i pozwolił opaść sukience do kostek. Na powrót obrócił Haldane twarzą do siebie i ułożył ją na plecach. Dziś mu się nie spieszyło. Dziś chciał rozkoszować się jej bliskością, choć wiedział, że tydzień w Argentynie zapowiadał się niezwykle zmysłowo. Ułożył ją na łóżku. Ułożył i napawał się jej widokiem. Podniósł jej prawą stopę i zsunął obcas, po czym powoli pozbył się pończochy. To samo zrobił z lewą. Przysunął się do niej i zaczął całować Leslie po szyi. Zaciągnął się zapachem jej balsamu do ciała i westchnął z nostalgią. - Och Leslie, chyba cię kocham.
|
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 05 Lis 2015, 22:29 | |
| Ukarać? Rude brwi powędrowały nieco wyżej, a wargi wygięły się w kpiarskim uśmieszku. - O tak, ukarz mnie. Dalej, dalej Fawley - te słowa nigdy nie zabrzmią poważnie wychodząc z jej piegowatych ust. Zwłaszcza wtedy kiedy potem się cicho z nich śmieje. Śmiech jedynie się pogłębia kiedy słyszy, że ma do czynienia z najurokliwszym człowiekiem świata. Naprawdę? - Niemożliwe - wydusiła pomiędzy kolejnymi atakami niepowstrzymanego chichotu. Chociaż nie ma co kryć: matka byłaby nim zachwycona, ojciec skwitowałby go wymownym milczeniem, a Alec zastanawiałby się pod którą gruszą wykopać mu stosowny dół. Sara pewnie śmiałaby się przez pół kolacji nadużywając przy tym słowa "urocze". Tak, ten obiad z pewnością byłby uroczy. Taki który zostaje w pamięci wszystkich. Dlatego nie może do niego nigdy dojść. Trzeba jednak przyznać Leslie, że była realistką i wiedziała, że każda minuta przybliża ją do tej chwili. To nieuniknione. Jej kochana, ruda rodzinka się o tym dowie. Prędzej czy później. To kiedy to nastąpi nijak nie zmieni ich reakcji. Więc lepiej z tym zaczekać tyle ile się da. - No dobrze, dobrze. Po prostu uprzejmie uświadomiłam Ci, że są jakieś alternatywy... - jak to jest, że w jego towarzystwie uśmiech nie znika jej z twarzy? - Wiem jaki, Cam. Mnie te zajęcia nie ominęły. Mnie i Catherine wychował ten sam podręcznik. Doskonale wiem jak zachować się przy stole, zarządzać gospodarstwem domowym i sprawiać żeby mąż był zadowolony. W teorii, oczywiście - to nie jest tak, że okazywała ciemnowłosej kuzynce Cama jakąkolwiek niechęć. Wręcz przeciwnie! Zachowywała się wtedy podobnie, jeśli nie tak samo. Kto wie? Może prywatnie Catherine Thicknesse była niezwykle uroczą osobą? Może. Na przyjęciach jednak wszyscy mieli w dupskach te same kije. Nawet Leslie. Tylko wciąż miała problemy z zatrzymywaniem swoich złośliwych, ale prawdziwych uwag. Na tego rodzaju imprezach prawda nie była najmilej witanym gościem. - Nie ciesz się tak. Nie będzie fajnie. Pożałujesz straconego czasu - tak, właśnie tak. Zamierzała go zniechęcić. Czy to zła metoda? Podobno nie ma złej metody jeśli osiąga się cel, a ona zamierzała ten cel osiągnąć. Nie chciała go nadal ze sobą zabierać. Nie potrzebowała wsparcia, czułości i całej reszty rzeczy które chciał jej dać. Nie była statystyczną przedstawicielką płci pięknej. Nie była Kobietą przez duże K. Była Leslie. Dziewczynką która równie dobrze poradziłaby sobie w świecie będąc chłopcem. - Wystarczy, że ja wiem. Nie ufasz mi? - przechyliła lekko głowę szukając odpowiedzi w jego oczach. Najwidoczniej ją tam zobaczyła, bo szybko odpuściła temat. Leżała pod nim prawie nago czując jego wargi na swojej szyi, podczas gdy dłonie oparła mu na ramionach chcąc powstrzymać się przed rzuceniem się na niego. Tak, miała ochotę to zrobić. Chciała też wydłużyć tą chwilę więc pozwoliła mu przejąć inicjatywę. I wszystko szło dobrze dopóki nie użył tego słowa. Słowa które sprawiło, że każdy mięsień w ciele eks Puchonki nad którym panowała mniej lub bardziej, zesztywniał. Przestała nawet oddychać, a jej mózg już odtworzył doskonale znany plan ucieczki na podobną okoliczność. Już miała go odepchnąć i zamknąć się w łazience żeby ubrać się w najbardziej aseksualną rzecz w swojej garderobie kiedy zdała sobie sprawę z tego, że wcale jej to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Cieszy ją to. Chciała żeby ją kochał. Chciała jego miłości. Pewnie dlatego, że... - Ja Ciebie chyba też - wyszeptała zdając sobie przy okazji sprawę, że w chwili obecnej stała się absolutnie bezbronną jednostką. Ta myśl uderzyła ją tak bardzo, że odsunęła go jeszcze trochę żeby dokładnie widzieć jego twarz. - Dlatego Alec nie może się dowiedzieć, rozumiesz? Nie chcę być jakąś pieprzoną Julią, a Tobie jeszcze trochę do Romea brakuje - wbiła oskarżycielsko palec w jego klatkę piersiową, lecz zaraz znów przyciągnęła go do siebie z pasją wpijając się w jego pełne wargi. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 06 Lis 2015, 00:44 | |
| Błysk w oku Leslie, był równie bezczelny jak ten w oku Fawley'a. Chciał ją ukarać. Mógłby ją karać codzienie aż do końca życia, gdyby tylko wyraziła taką chęć. Jeśli będzie na niego patrzeć w ten sposób i mówić w ten sposób, to Cam prawdopodobnie do końca życia nie będzie w stanie oprzeć się panience Haldane. Nawet jeśli będzie już stara i pomarszczona, a jego różdżka zostanie uśpiona z przyczyn naturalnych. Mówił całkiem poważnie, jeśli chodziło o ślub jego najdroższej kuzynki. Musiał odnotować na nim swoją obecność, ale nagle postanowił, że może sobie umilić zabawę dzięki towarzystwu rudowłosej. Zresztą, zanim Catherine w końcu stanie na ślubnym kobiercu ich związek będzie już całkiem legalny. Nikogo nie zdziwi fakt, że pojawił się właśnie z nią. Nie zależało mu na tym ani trochę, jednak jego ego mile łechtała świadomość, że zarówno panna Thickensse, jej narzeczony, a także cała zgraja nieszczęśliwych i poustawianych par zobaczą, jak bardzo są w siebie zapatrzeni. Chciał, żeby wszyscy naokoło dostrzegli jakim uczuciem darzy tę dziewczynę. Mimo, że nigdy wcześniej nie czuł ciśnienia w związku z posiadaniem drugiej połówki, to fakt pojawienia się Haldane w jego życiu sprawił, że jego samczy instynkt zaczał nagle wyrażać chęć pochwalenia się wszem i w obec, że tak piękna dziewczyna, wybrała właśnie jego. Cama Fawleya, zwyczajnego aurora drugiego stopnia, lekkoducha, wiecznie wesołego faceta, któremu przez większą część swojego życia życzyła najbardziej bolesnej śmierci. - Możliwe - uśmiechnął się. - Jeszcze się przekonasz. No bo czy nie przyszedł tu dziś z kwiatami i winem? Czy nie zdobył się na trud i nie ogolił się specjalnie dla niej? Czy to, że wcisnął się w koszulę nie zasługuje na miano uroczego? - Potrafisz zarządzać gospodarstwem domowym? - pochwycił z uśmiechem. - Potrafisz sprawić, żeby mąż był zadowolony? Naprawdę? Zazdroszczę temu kuzynowi, którego na szczęście nie mam. Poprawił się na krześle, które trzymało się nad wyraz dobrze, i przysunął ją jeszcze bliżej siebie. Przychodząć tu, był głodny i stęskniony. Głód został zaspokojony, tęsknota zaś minęła mu dopiero w połowie. Bliskość Leslie napawała go radością. Gdyby mógł zabrałby ją ze sobą do swojego domu, albo zostałby w jej własnym. Bardzo dobrze się tu czuł. Kto by pomyślał. - Dlaczego jesteś nastawiona do tego tak pesymistycznie. Pomyśł o tym w ten sposób - będę spokojniejszy wiedząc, że wszystko z tobą w porządku. - o tym, że za pewne umrze pod drzwiami do sali operacyjnej nie mówił głośno. Już się tego bał. Ten niepewności, niewiedzy, bezsilności i poczucia bezradności, że nie będzie mógł tam być z nią. Cieszył go ten kompromis z dwóch powodów. Po pierwsze tak naprawdę wyszło na jego, a po drugie Haldane okazywała się być wspaniałym partnerem, z którym jak widać dało się negocjować. Fawley znał wiele kobiet, które zwyczajnie upierały się przy swoim, a kiedy się im nie ustępowało po prostu się obrażały. Leslie zaskakiwała go na każdym kroku, oczywiście pozytywnie. Jej nastęne pytanie nieco go zaskoczyło. Nie ufał jej? Oczywiście, że jej ufał. Zaufanie to fundamentalna podstawa związku, a przecież jakiś koślawy, ale zawsze, związek tworzyli, prawda? Nie twierdził, że jego myśli wciąż zatruwał niepokój o to, czy rudowłosa za chwilę o nim nie zapomni. Nie martwił się o nią. W końcu coś musiało być w tym, że do dnia dzisiejszego u jej boku nie pojawił się żaden armando. Zupełnie tak, jakby czekała właśnie na panicza Fawley'a. - Tobie ufam, facetom nie. Sam jestem jednym z nich, wiem co kryje się w naszych głowach. - wyjaśnił cierpliwie. Wiedział, że argument z zaufaniem miał być tylko odroczeniem sprawy wyjawienia ich relacji. Puścił go mimo uszu, bo w pewnym sensie potrafił dziewczynę zrozumieć. Bała się. On też się cholernie bał. Nie to, żeby martwił się Alec'iem i tym, co mu może zrobić. Obawiał się raczej odrzucenia z jego strony i potępienia całej tej sprawy. Chciał, żeby jego najlepszy przyjaciel dopingował mu we wszystkim, jak będzie mógł tego dokonać, skoro nie zaakceptuje związku z jego osiem lat młodszą siostrą? Chwilę później nie miał już możliwości by dłużej się nad tym zastanawiać. Chwilę później już muskał nosem rowek między jej piersiami, z lubością napawająć się zapachem dziewczyny. Po raz kolejny, bo po prostu, uzależnił się od jej skóry. Poczuł jednak, jak Leslie zesztywniała po jego dość niefortunnych słowach. Poczuł to i od razu zganił się w myślach za swój pośpiech. Na cholerę on to w ogole powiedział? Nie mógł ugryźć się w język? Słowa, które w przypadku każdej innej kobiety powinny podgrzać atmosferę w przypadku Haldane mogły odnieść całkiem przeciwny skutek. Ona nie była typową kobietą. Ona była Leslie Haldane, która chyba nie wierzyła w miłość, a jednak... - Ja ciebie chyba też - usłyszał i na dźwięk tych słów mocniej zabiło mu serce. Wiedział, że jeśli chodziło o niego, to żadne "chyba" nie wchodziło w grę. Od kiedy tylko zobaczył ją w swoim gabinecie, od kiedy tylko codziennie wyruszali w teren przez bite dwa tygodnie, kiedy zastępowała swoją współpracowniczkę, od kiedy potem nie mógł przestać o niej myśleć wiedział, że przegrał walkę z tym małym brzydalem Kupidynem. To, że teraz trochę lekkoyślnie jej to wyznał było tylko efektem ciągłego rozmyślania o tym, jak bardzo jałowe było do tej pory jego życie. Leslie i jej płomiennorude włosy wniosły do niego nutkę świeżości. Takiej, której ewidentnie potrzebował. - Pieprzoną Julią? - uniósł brwi, a jego dłoń powędrowała z zagłębienia jej kolana ku górze, by zabawić się przez chwilę ramiączkiem jej stanika. - Romeo? Nie rozumiem. Był facetem, co się dziwić. Nie uważał na mugoloznastwie, a już tym bardziej nie znał jedenj z najtragiczniejszych historii miłosnych na świecie. To całe porównanie nijak nie podpowiadało Cam'owi o co mogło dziewczynie chodzić. Wpatrując się w wysypaną piegami twarz Haldane wzruszył lekko ramionami po czym stwierdził. - Alec taki nie jest. - I pocałował Leslie tym razem nieco bardziej stanowczo, pozbawiając dziewczynę bielizny, a potem własnych spodni. A potem po prostu kochał się z nią, nadrabiając tym samym całe siedem dni jej nieobecności. Potem, leżąc w jej pościeli kreślił losowe znaki na jej plecach, myśląc o tym, że to wszystko wygląda zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Musnął wargami jej kark. - Gdzie masz kieliszki? Przyniosę wino. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 06 Lis 2015, 15:48 | |
| Słysząc jego pytania znów lekko się zaśmiała. - Oczywiście, że wiem. Jestem kobietą idealną, a takie wiedzą wszystko - wyszczerzyła się radośnie. Nie była idealna. Brakowało jej do tego bardzo, bardzo dużo. Po pierwsze musiałaby usunąć wszystkie piegi żeby w ogóle móc w jakikolwiek sposób konkurować z ciemnowłosymi lub złotowłosymi księżniczkami. Wizualnie więc przed nią była naprawdę długa podróż w którą nie zamierzała się wybierać. A charakterologicznie? Była potworem. Kobiety idealne nie mówią tak dużo, kłamią w stosownych momentach i nie przeklinają nigdy. Nie wspominając o tym, że przeczytały wszystkie publikacje od chwili kiedy wynaleziono druk, a "Czarownica" jest na liście czasopism prenumerowanych. Leslie nigdy nie będzie idealna. Nie chce nawet taka być. Chce być sobą. Odkąd poznała siebie wiedziała, że to najlepsze kim może zostać. I było jej z tym dobrze. A teraz samej siebie nie poznawała. Wchodziły jakieś poprawki, uaktualnienia, update'y których nie znała. Zmieniała się czy to jej się podobało czy nie. Związek. Ma związek z istotą żywą która nie jest Lupusem. Jest szczęśliwa z jednym mężczyzną. To dopiero tydzień, ale hej! zawsze coś. Nigdy wcześniej nie rozważała tak długo co powinna ubrać czy co powinna zrobić z włosami. Teraz te wszystkie kobiece zagrania zaczęły być istotne. Wszystko po to, żeby podobać się Cameliusowi. Jak widać było warto spędzić dłuższą chwilę na starannym wyczesaniu włosów i warto było wytuszować rzęsy wcześniej o mało nie wydłubując sobie oczu zalotką. Warto było dla tego spojrzenia wypełnionego aprobatą i pożądaniem. - Pesymistycznie? Cam, jestem realistką - zmarszczyła nieco swój piegowaty nosek zdając sobie sprawę z prawdziwości tego stwierdzenia. W swojej ocenie była ostatnią osobą którą można by posądzić o pesymizm. No spójrzcie na tą uśmiechniętą japę. Świat jest kolorowy, jednorożce są cudowne, a różowe chmurki są ponad tymi białymi żeby nie cieszyć tych nie fajnych ludzi. Pesymistyczne myśli nie są jej domeną. Wprost przeciwnie. Była jednak Haldane, a to zobowiązuje do twardego stąpania po ziemi. To obliguje do realnej oceny sytuacji, choć sytuacja wcale nie jest kolorowa. Tak jak ta. Nie chciała i nie zechce go tam. Koniec, kropka. Zmiana zdania raczej nie wchodziła w grę. - A co się kryje oprócz doskonale mi znanego: im bardziej zardzewiały dach tym wilgotniejsza piwnica? Uwierz mi, to wcale nie jest zabawne - tak, zamierzała się z nim droczyć. Zamierzała odwlec wszystko w czasie. Taki był jej obecny plan. - Szekspir. Mugolski klasyk literatury brytyjskiej. Nie polecam lektury chyba, że jesteś fanem romantycznej miłości z tragicznym zakończeniem - zdołała jeszcze z siebie wydusić, zanim cała reszta informacji jej się rozmazała pod wpływem jego dotyku. Leżała na brzuchu z poduszką pod brodą i uważnie obserwowała czarodzieja. Przez te wszystkie lata zastanawiała się jak skrócić mu dni na tym świecie nie zostając przy okazji złapaną. Kiedy tylko pojawiał się w ich domu odczuwała jedynie gniew. Ile razy krzyczała na brata, że nie chce znać Fawley'a i ma się trzymać od niej z daleka? Niezliczenie wiele. Często sama mu groziła powodując u niego kolejne salwy śmiechu i mało wybrednych komentarzy. A teraz byli ze sobą. I choć mogłaby go teraz bez trudu udusić poduszką tak wcale nie zamierzała tego zrobić. Cisza. Dopóki nie przerwał jej zwykłym pytaniem o kieliszki. Przeniosła wzrok na ścianę i zaczęła cicho mówić. - Tu nie chodzi tylko o Aleca. Tu chodzi o wszystkich. Nic nie będzie takie samo. Oni oszaleją. Idealne połączenie dwóch czystokrwistych rodów. Matka posika się ze szczęścia, że ktoś zechciał mnie z tatuażami i niewyparzoną gębą. Ojciec przestanie się do Ciebie odzywać, a jak będzie mówił to przez zęby żebyś wiedział, że nie jesteś już lubiany. A twoja rodzina? Dziadek zrobi z Ciebie drugą Catherine szybciej niż Ci się wydaje to możliwe. Masz trzydzieści lat. Powinieneś już dawno się ustatkować. Wszyscy zaczną oczekiwać gromadki dzieci i zaczną robić wymiary pod dom, bo na pewno będą chcieli postawić nam dom. Tak będzie. To tempo jest dla mnie zbyt duże. Nie znoszę presji. Oni będą presją. A co jeśli zmienisz zdanie? Albo ja zmienię zdanie? Albo po prostu przestanie nam być ze sobą dobrze? Albo to przejściowy romans? Po prostu się boję. Boję się, że rozczaruję ich jeszcze bardziej. Nie jestem tym kim chcieliby żebym była. Nigdy tego nie powiedzą, ale... Nie znoszą tego, że z nimi nie mieszkam. Nie znoszą tatuaży, przeklinania i tego... braku ogłady. Powinnam być taka jak Alec. Posłuszna. Grzeczna. Ale nie umiem, Cam. Próbowałam i nie umiem. Dlatego nie chcę żeby cały świat wiedział - wydusiła z siebie dochodząc do wniosku, że wszystko to nie ma sensu. Najmniejszego sensu. Przysunęła się więc przytulając do jego klatki piersiowej, nos wtulając w jego szyję. Czuła się przy nim bezpiecznie. Jednak nikt nie dawał gwarancji, że tak będzie zawsze. Było ryzyko. Ryzyko którego bała się jeszcze podjąć. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 18 Lis 2015, 22:12 | |
| Jestem kobietą idealną. Absolutnie w to nie wątpił. To znaczy, oczywiście Leslie miała wady. Była uparta i zbyt mocno stawiała na samodzielność, a ponadto znał ją od kiedy tylko powiedziała pierwsze słowo - doskonale zdawał sobie sprawę jak ciężki charakter miała. Mimo to wydawało mu się, że w porównaniu do tych wszystkich panienek, które miał okazję w swoim życiu poznać, to właśnie Haldane wyróżniała się swoim intelektem i podejściem do życia. Dla niego była idealna. Cam Fawley nie straciłby głowy dla byle kogo. Miał już swoje trzydzieści lat na karku, co powodowało posiadanie jakiegoś tam rozeznania w świecie. To nie tak, że spotkał Leslie i już, że to się po prostu stało. Gdy tak o tym rozmyślał dłużej stwierdził, że chyba od zawsze szukał kogoś takiego jak ona, pamiętając jak bardzo dobrze czuł się w jej towarzystwie gdy byli młodsi (choć nigdy nie przyznałby się do tego na głos). To może trochę głupio wyglądało, że wyznał jej miłość tak szybko - zupełnie jak nieopierzony nastolatek, ale w zasadzie nie robił się przecież coraz młodszy. Czas uciekał, wypadałoby się w końcu ustatkować. Ustatkowanie się z kimś takim jak Haldane jawiło się Cameliusowi jako coś niezwykle ekscytującego. - Potrafisz łączyć kilka funkcji jednocześnie, to się ceni w tych czasach - powiedział uszczypliwie. Mógłby się co prawda powstrzymać, ale po co? Leslie w lot wyłapywała ironię z jego głosu i odpowiadała tym samym. Była tym wszystkim tak zahartowana, że nie musiał obawiać się jakichś fochów. Ah jakże niezmiernie go to cieszyło! - Jesteś pesymistką. Pesymistką i uparciuchem, ale trudno. Przeżyję. Będę się cieszył z faktu, że przynajmniej postoję sobie pod szpitalem. Cieszyłbym się nawet gdybyś zamknęła mnie w pokoju hotelowym, bo byłbym chociaż w tym samym mieście co ty - przyznał, chcąc już powoli skończyć ten temat, bo nie nastrajał zbyt wesoło. Zamiast rozmawiać, wolał napawać się jej widokiem. Jakby nie było, to o wiele przyjemniejsza czynność. - Leslie, powiedz jeszcze jeden podobny tekst, a już nigdy nie założysz tej sukienki, bo nic z niej nie zostanie... - wyszeptał, czując, jak coraz większą ma na nią ochotę. Powiedzenia o zardzewiałym dachu i wilgotnej piwnicy wprawdzie nigdy nie słyszał, ale wyobraźnia zadziałała niezwykle instynktownie, toteż na samą myśl o jakiejkolwiek wilgoci testosteron zagotował mu się w żyłach. Nic więc dziwnego, że już kilka chwil potem leżeli zmęczeni w łóżku, a od ich ciał parowało intymne gorąco. Fawley przyniósł kieliszki i wino ukryte w jednej z kieszeni płaszcza i opierając się o ścianę wyciągnął się na pościeli trzymając szkło wypełnione trunkiem, uprzednio podzieliwszy się tym samym z dziewczyną. Słuchał jej wywodu uświadamiając sobie, jak wiele racji miała Leslie. Wszystko co mówiła było tak bardzo prawdopodobne, że można było bez obaw postawić tuzin galeonów na taki scenariusz i liczyć na wielką wygraną. Czuł się trochę jak samolub, który sam z własnego widzi mi się chce pokazać się światu z Haldane, podczas gdy wcale nie mieliby takiego świetnego życia. To, co przeżywał z nią teraz miało rację bytu, ponieważ nikt o nich nie wiedział. Obracał kieliszek w palcach i dumał przez chwilę. Musiał w końcu coś na to powiedzieć, ale chwila milczenia robiła się coraz dłuższa. - Masz rację. Może faktycznie powinniśmy nacieszyć się sobą, póki jeszcze możemy. Kiedyś jednak będziemy musieli o tym wszystkim powiedzieć, a ten dzień zbliża się i dobrze o tym wiesz. Chodzi mi jednak o to, że nie musimy od razu mówić o nas wszystkim. Możemy na sam początek wtajemniczyć tylko Aleca... |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 25 Lis 2015, 01:36 | |
| Cisza wprost wbijała się w bębenki panny Haldane, ale nie odzywała się już żeby dać czas do namysłu Camowi. Sama trzymała długą nóżkę od kieliszka choć wcale na wino nie miała ochoty. Dlatego wysunęła rękę odkładając go na stolik przy łóżku, a dłońmi oplotła poduszkę wtulając się w nią tym samym jeszcze bardziej. Cisza się przedłużała do tego stopnia, że wbiła w niego wyczekujące spojrzenie swoich modrych tęczówek i uniosła nieco wyżej rude brwi w oczekiwaniu na mądrość płynącą z jego nazbyt pełnych warg. Masz rację. Szeroki uśmiech na chwile rozświetlił jej oblicze, ale kiedy tylko padło imię jej brata jęknęła przeciągle, z rezygnacją, kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty, zanim schowała twarz w poduszkę na chwilę rozkoszując się zapachem świeżo wykrochmalonej pościeli. Słychać było jak wypuszcza przez zęby powietrze płuc i widać było jak zaciska dłonie na poduszce, żeby nie zacisnąć ich na jego szyi. Czy on naprawdę niczego, ale to absolutnie niczego nie rozumiał? Jak widać nie. Z drugiej zaś strony... Czy można go winić za to, że chce podzielić się tą informacją ze swoim najlepszym przyjacielem? Nie. Przez chwilę rozważała czy sama byłaby w stanie utrzymać podobny sekret przed Alice i wiedziała już, że to wprost nierealne. I to wcale nie dlatego, że Ala jest stworzonkiem ciekawskim, a dlatego, ze chciałaby podzielić się z nią swoim szczęściem. I podzieli się z nią, jak tylko uda im się spotkać na herbatce. - Rób co chcesz - burknęła w poduszkę zrezygnowana. Nie chciała żeby tego robił. Nie chciała wchodzić między niego, a jej własnego brata, tak samo jak to nie on miał być tym który położy na niej łapska na dłużej. Ile to razy Alec wspominał, choć nadal w żartach, że raczej ze szwagrem się wódki nie napije, bo ciężko się pije z kaleką? Wiele razy. Tak wiele, że szczerze w to uwierzyła. Każdy który zostawał na dłużej w życiu Les spotykał się z dezaprobatą i jawną niechęcią ze strony panicza Haldane. Nikt nie jest dostatecznie dobry dla jego małej siostrzyczki, chociaż wiedział, że ta mała siostrzyczka jest szatanem w skórze aniołka. Rudego aniołka. Podniosła się na ramionach zaprzestając podduszania poduszką, a jedynie zasłoniła nią swój nagi biust. - Jeśli chcesz to mu powiedz, ale... Nie mieszaj mnie do tego. Jak niechcący wciśnie ci łyżeczkę w oczodół to nie przychodź do mnie z płaczem. Robisz to na własne ryzyko - uśmiechnęła się lekko, wzruszyła jeszcze ramionami po czym ułożyła się tak, że policzkiem przytulała się do jego klatki piersiowej wsłuchując się w bicie jego serca, a poduchą wciąż zasłaniała swoją nagość. - To co? Argentyna? A może Meksyk? Albo Marakesz! W Marakeszu znam czarodzieja który zrobił mi to cudo i ma jeszcze kilka całkiem interesujących projektów które chciałabym mieć... Może na plecach? I tak ich nigdy nie pokazuję - uniosła do góry jedną rękę aby drugą wskazać na tatuaż, kolejny gwóźdź do trumny mamy Haldane. Jednak jej szczery uśmiech idealnie obrazował to jak ją cieszy posiadanie tej niecodziennej sztuki i widać było, że chce więcej. O wiele więcej. Tylko w miejscach gdzie żaden z rodziców tego nie zobaczy. - Albo na karku... Chociaż nie. Na bale włosy muszą być wysoko upięte, a jeszcze trochę ich przede mną jeśli nadal chcę być panną Haldane. A chcę. Naprawdę nie chcę ich rozczarowywać bardziej - przyznała cicho przymykając powieki aby wsłuchać się w spokojne i rytmiczne pik pik które robiło jego serduszko. Tak, mogłaby się do tego łatwo przyzwyczaić. - A może Ty gdzieś chcesz jechać? Tylko niech tam teraz będzie ciepło. Naprawdę mam dość londyńskiej pogody. Potrzebuję słońca, bo popadnę w depresję epizodyczną - westchnęła teatralnie, jakby ten ponury scenariusz naprawdę miał się jej przydarzyć, ale zaraz uśmiechnęła się radośnie i podniosła na chwilę głowę aby sprzedać mu całusa w brodę i znów się do niego przytulić. Jeśli o nią chodzi to każda niedziela może tak wyglądać. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 23 Gru 2015, 00:21 | |
| Wiedział, że będzie to temat, o który przyjdzie im się sprzeczać jeszcze nie jeden wcale raz. To trochę głupie, bo według poradników dla młodych czarownic początki związków są zazwyczaj mlekiem i miodem płynące, a tymczasem u Haldane i Fawley'a już słychać było pierwsze zgrzyty. Trudno, to mogło tylko świadczyć o tym, że będzie im ze sobą ciekawie. Ciekawie to zawsze bardziej ekscytująca perspektywa niż zwyczajnie, prawda? Zwyczajność rodzi monotonię, a właśnie monotonii bał się Cam jeśli chodziło o wiązanie się kobietami. To dlatego nigdy nie miał nikogo na dłużej. Przy Leslie był pewien, że nic związanego ze statycznością go nie czeka i chyba to było głównym bodźcem dla jego serca, by mocniej zabić dla tego rudego stworzonka, które nagie leżało teraz tuż obok niego. Spojrzał na nią, jak kładła głowę na jego piersi, przemilczając już kompletnie sprawę jej brata. Przed kilkoma minutami nie mogli się sobą nasycić, czy był więc jakikolwiek sens by psuć tak fajną chwilę? Alec mógł zostać obgadany przy innej okazji. - Ten też zrobiłaś w Marakeszu?[b] - spytał odstawiając kieliszek z winem i wskazując na jej tatuaż na przedramieniu. Zastanawiał się jakim cudem tak młoda osóbka miała okazję zwiedzić tak odległą w jego mniemaniu część świata. On nigdzie nie jeździł, nie miał chyba po prostu z kim. Samotne wypady nie jawiły mu się jako szczyt marzeń, a jakoś nie odczuwał większej ochoty by wyjechać gdzieś za granicę z którąkolwiek z dziewczyn z którymi się spotykał. Takie sytuacje rodzą wspomnienia. Wspomnienia rodzą obietnice. Cam nikomu nic nie chciał obiecywać, toteż obyło się bez wycieczek. Aż do teraz, bo jeśli o Leslie chodziło, to auror naprawdę chętnie popływałby z nią w jednym z oceanów. Jeszcze chętniej oglądałby ją w skąpym bikini, a już w ogóle najlepiej, jakby była bez. Na jakiejś prywatnej wyspie, bezludnej, serio. - [b]Jeśli rodzina cię wydziedziczy, albo co gorsze - usunie cię z drzewa genealogicznego to się nie martw. Odstąpię ci składzik. Albo komórkę pod schodami - powiedział puszczając do niej oczko. On sam nigdy nie był jakimś przesadnie wielkim fanem tatuaży. W świecie czarodziejów nie były one popularne, jednak musiał przyznać, że to, co posiadała na swojej skórze Szkotka, było po prostu piękne. Może i on nie czuł zbytniego pragnienia do posiadania tego typu rzeczy, to nawet rzez głowę nie przeszłaby mu myśl, by choć przez chwilę negować pragnienia rudowłosej, które do niej tak naprawdę pasowały. - Zrób na karku, przestań przejmować się balami - stwierdził. - Według mnie i tak jest na nich na tyle drętwo, że taki eksces by się przydał - dodał jeszcze uśmiechając się zawadiacko. Zaczął gładzić dziewczynę po ramieniu, powracając do wizji, które miał kilka chwil wcześniej. - Wymyślę coś. Możemy pojechać zaraz po twojej operacji. Może Brazylia? Seszele? Trochę odkładałem przez te lata, także jeśli tylko chcesz...
|
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sob 26 Gru 2015, 03:38 | |
| Stateczność i Leslie nie do końca szły ze sobą w parze. Owszem, miała stałą posadę na jednym z ministerialnych stołeczków i owszem, miała całkiem rozsądne i całkiem stabilne rozwiązania na przyszłość gdyby ktoś zechciał jej ten stołeczek zabrać. I owszem, miała mieszkanie do którego starała się wracać co wieczór, a także, owszem, nie wykluczyła możliwości zamążpójścia. I tak, miała psa z którym codziennie wychodziła na spacer minimum trzykrotnie. Czy to jednak czyniło z niej stateczną kobietę? Ani trochę. Gdyby wychowano ją w mniej konserwatywnej rodzinie za pewne spakowałaby cały swój najpotrzebniejszy do życia dobytek do kufra i rozpoczęłaby szaloną podróż po świecie. Jednak wychowano ją na pannę Haldane. Była więc, na tyle na ile to możliwe w tym przypadku, odpowiedzialna i postępowała racjonalnie. A racjonalni i odpowiedzialni ludzie mieli psa, pracę i mieszkanie oraz nie wykluczali możliwości zamążpójścia. Nie zamierzała jednak tworzyć z Camem związku w którym sama by nie wytrzymała. Nie była ekspertką w tej dziedzinie, jednak pewna była tego, że nie chce nudy, słodkiego pierdzenia i udawania, że coś jest kolorowe jak jest zwyczajnie szare i do dupy. Nie potrzebowała czegoś co ją ogranicza, ani czegoś co już nie sprawia jej przyjemności. Dlatego jeśli liczył na spokojne życie aż do śmierci to cóż... trafił zdecydowanie na nieodpowiednią kobietę. Chociaż biorąc pod uwagę jego dotychczasowe życie mogła oczekiwać, że nie będzie oczekiwać tego wszystkiego co z nudą i monotonią się wiąże. - Wtedy Hyuno był w Senegalu. W Marakeszu byłam tylko raz, na chwilę, żeby trochę rozbudować gałęzie jak już wyszło na jaw, że go mam. On dość często zmienia adres - opuszkami palców przejechała po liniach tuszu które układały się w gałęzie drzewa na jej przedramieniu. Och, uwielbiała swoje tatuaże i mogła o nich mówić naprawdę godzinami. Przeciągnęła się lekko i zaśmiała słysząc jego uwagę o wydziedziczeniu. Cóż, zapewne jej najukochańsza matka nie raz i nie dwa rozważała opcję wymazania osoby najmłodszej córeczki z drzewa genealogicznego, ale kochany tatuś nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Była jego kochaną, malutką Leslie i już nic na świecie nie mogło tego zmienić. Nawet gdyby zdecydowała się być chodzącym dziełem sztuki tatuażu to dla tatusia i tak będzie nadal Haldane, a to tatuś ma decydujący głos. I chwała Merlinowi za to. - Składzik? Byłam pewna, że odstąpiłbyś mi chętnie połowę łóżka - uniosła nieco brew uśmiechając się przy tym nieco kpiąco. Cóż, gdyby jego rodzina wydziedziczyła to Les nie zastanawiałaby się dwa razy i biednemu odstąpiła połowę swojej świątyni. Chociaż jak widać na załączonym obrazku, nie musiał być wydziedziczony ani usunięty z drzewa genealogicznego żeby podzieliła się z nim najulubieńszym meblem. Podniosła się nieco trzymając przy piersi poduszkę żeby nie zobaczył nic więcej i rozejrzała się po pomieszczeniu. Kiedy jej oczy napotkały charta patrzącego na nią z wyrzutem przy drzwiach wiedziała już, że ma przesrane. Spacer. Seks, seksem, ale są rzeczy ważniejsze. Jak siku Lupusa. - Zamknij oczy - nakazała po czym wciąż zasłaniając się poduszką wstała żeby założyć na siebie jego koszulę i zapiąć do końca guziki. Jego uwaga o odłożonych pieniądzach została skomentowana głośnym jękiem pełnym dezaprobaty. - Brzmisz jak emeryt, Cammy - stwierdziła i choć pies wręcz błagał spojrzeniem o odrobinę uwagi to ona znów zasiadła na brzuchu czarodzieja uśmiechając się jak prawdziwa łobuziara. - Nie martw się: przeżyjesz, nie przejebiesz na głupoty całej emerytury i nie, nie będzie Ci potrzebny twój inhalatorek i numer ubezpieczyciela. Nie wiem czy dopuszczasz taką myśl, staruszku, ale może być fajnie. I nie wiem czy słyszałeś o czymś takim, ale... Ja też zarabiam. I to nie mało! I mam jeszcze fundusz powierniczy z siedemnastych urodzin. I ogółem nie szukam podstarzałego sponsora, więc możesz dalej dusić swój kuncik na lepsze czasy - cóż za piękne orędzie do narodu. A raczej: do obywatela. Szeroki uśmiech znikł z jej twarzy kiedy pochyliła się by pocałować czarodzieja raz, ale za to długo i wybitnie obiecująco. A potem zeskoczyła jak gdyby nigdy nic i ruszyła w kierunku wyjścia z pomieszczenia zabierając z półki po drodze dresowe spodnie. - Weź viagrę staruszku. Za kwadrans będziemy znowu - obiecała zanim znikła z szelmowskim uśmiechem w drzwiach. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |