|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Leslie Fawley
| Temat: gniazdko panny Haldane Czw 08 Paź 2015, 18:15 | |
|
Najwyższe piętro w najnowszym budownictwie niedaleko brzegu Tamizy z widokiem na cały Londyn. Panna Haldane uwielbia swoje mieszkanko które wprost idealnie nadaje się dla osoby lubiącej czystość i mającej zamiłowanie do porządku. Wszystkie ściany pomalowano na biały kolor, a podłogi wyłożono drewnem. Nowa właścicielka rozłożyła więc tysiące malutkich dywaników, coby nie narzekać, że "ciągle zimno w stópki", a na ścianach zaczęła wieszać obrazy które przywozi z każdej podróży. Te dla których nie znalazła miejsca na ścianach lub czekają na zawieszenie, stoją oparte o balustradę odgradzającą ją od najpiękniejszego na świecie widoku. Wszędzie panuje chaos nad którym widać, że właścicielka panuje. Koło ogromnego łóżka stoi legowisko w którym zwykle sypia jej pies- Lupus. Książki stoją w stosikach na podłodze od dnia w którym się tutaj wprowadziła i prawdopodobnie nigdy nie znajdą się na półce, bo półek tutaj nie ma. Jest za to drążek na jej sukienki i sukieneczki oraz szafa w której może trzymać pudełka z kapeluszami. Pudełka z obuwiem robią za podstawki na doniczki z kwiatami których jest całkiem sporo. Zdjęcia na których widać wszystkie rude mordki Haldane'ów zawieszono w kuchni, tuż nad malutkim, dwuosobowym stoliczkiem. Nawet w białej łazience na ścianach widać różne dzieła, a co zabawniejsze: w łazience trzyma swoje ulubione. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 08 Paź 2015, 19:05 | |
| Pracowanie razem miało sporo plusów i drugie tyle minusów, gdy jednak w grę wchodziła nie współpraca małżeńska, a świetnie dogadującego się rodzeństwa, można było bezpiecznie stwierdzić, że zalet jest więcej. Trochę. Na przykład taka, że pracę można było wynosić z biura ku przyjemniejszemu otoczeniu. Że to akurat plusem wcale nie było? Że niemożność oddzielenia życia zawodowego od osobistego to raczej wada? Bądźmy poważni, to wcale nie było takie proste. Gdyby było, każde piwo wypite ze współpracownikami byłoby karygodnym błędem, każda wizyta na ślubach podwładnych byłaby przestępstwem karalnym. A, jeśli Haldane dobrze pamiętał, prawo w tej kwestii wcale się nie zmieniło, czyż nie? Mając więc tę przyjemność bliskiej współpracy z niektórymi z aurorskich uzdrowicieli - jako strateg wręcz musiał mieć ich blisko, rezerwować sobie ich czas i dogrywać grafiki, a jako szkoleniowiec... cóż, to się rozumie samo przez się, w końcu stado świeżaków mało kiedy jest wystarczająco rozgarnięte, by się nie krzywdzić - Alec pracę z Ministerstwa wynosił bez krztyny wyrzutów sumienia. Wiecie, praca czynna to jedno, ale każdy, absolutnie każdy mierzyć musiał się także z drugim obliczem swego zawodu - biurokracją. Czy mowa była o agencie terenowym, o śledczym, prokuratorze czy uzdrowicielu - każdy z nich spędzał połowę swej kariery w papierach. Połowę - gdy miał dużo szczęścia i umiał uporać się z tym wystarczająco szybko. Haldane, z racji swej profesji, druczków do wypełniania miał szczególnie dużo. Akta spraw, akta szkoleń, listy rekrutacyjne, wyniki egzaminów, sprawozdania komisyjne... Można wyliczać bez końca. Nic więc dziwnego, że wizja ślęczenia nad tym wszystkim w ponurych, urzędowych biurach go nie bawiła. Ani trochę. I gdy na początku swej błyskotliwej kariery musiał z tym żyć, tak teraz bezczelnie zabierał biurokrację ze sobą, by zajmować się nią w przyjemniejszych okolicznościach. Na przykład w czterech kątach Leslie. Oczywiście, to nie tak, że wynosił ze sobą całe biuro i całe noce spędzał niby u siostry, ale jednak w pracy. Przede wszystkim - nigdy nie siedział u rudej tak długo. Szanował jej życie prywatne i ani myślał być bratem koczującym pod jej drzwiami w trybie 24/7. Jeśli już znalazł czas, by do niej wpaść - to zawsze na godzinę, dwie, w porywach trzy. I tyle. Pomijając sytuacje wyjątkowe - oblewanie szczególnych sukcesów bądź topienie najwyższej rangi smutków - nie zdarzyło się jeszcze, by zawracał jej głowę dłużej. I na pewno nie robił tego pracą. Tak naprawdę, to całe wynoszenie w przypadku Aleca i Leslie sprowadzało się do umowy, że Haldane nie będzie zmuszał siostry do wypełniania papierów (przynajmniej tych, które trafić miały na jego własne ręce) w ciasnej klitce ratowników. Mogła je sobie wziąć do domu (że oficjalnie nie wolno? hej, gdyby całe życie kierować się wszystkimi tymi zasadami, prędko kończyłoby się ze zdiagnozowaną nerwicą), wypełnić przy własnym kuchennym stole i oddać mu także w sposób mniej oficjalny - na przykład przy okazji wspólnej kolacji. Póki dotrzymywała terminów, póty Alec nie miał nic przeciw "odformalizowaniu" kontaktów, co więcej - za podobnym rozluźnieniem przepadał. Dziś więc, stając na progu siostrzanego mieszkania, teoretycznie przyszedł odebrać raporty medyczne z ostatniej akcji, podczas której bez rannych się nie obyło... A praktycznie z czystym sercem oderwał się od wszystkich zobowiązań, broniąc się sztandarowym jestem umówiony. Bo był. I wcale nie uważał, by spotkanie z własną, młodocianą siostrzyczką miałoby mieć niższy priorytet, niż jakiekolwiek inne. A więc - kulminacyjny moment wciśnięcia dzwonka u drzwi i kilka chwil oczekiwania. Wciskając dłonie w kieszenie czarnego płaszcza odetchnął cicho, rozprostował plecy i obejrzał się przez ramię, słysząc ciche kroki na schodach kilka pięter niżej. Potem znów skupił się na docelowych drzwiach. Naprawdę, to, co mogło mu zaoferować mieszkanie za nimi, warte było wszystkich wyrzeczeń i przetasowań własnych grafików. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 08 Paź 2015, 19:48 | |
| Jeszcze zanim w pomieszczeniu zabrzmiał ostry głos dzwonka informujący o przybyciu gościa Leslie usłyszała szczek swojego czteronożnego pupila który poderwał się z kuchennej podłogi, aby bronić swojej właścicielki. Jak zwykle głośny i nagły dźwięk przyprawił ją o mały atak serca, a łopatka którą aktualnie mieszała sos na patelni wypadła jej z dłoni. Rzuciła okiem na zegarek stojący na parapecie i upewniła się jedynie w tym, że to jej najukochańszy brat. Zmniejszyła ogień na którym przygotowywał się posiłek po czym ruszyła biegiem, aby przekręcić zamek w drzwiach i lekko je uchylić. Nie musiała, naprawdę nie musiała sprawdzać kto to. Lupus nikogo innego do mieszkania by nie wpuścił. Przynajmniej nie tak łatwo. Merdanie ogonem, radosny pisk i szczęście na pyszczku- tak chart afgański witał się jedynie z członkami jej rudego rodu. - Chodź, kolacja prawie gotowa - oznajmiła biegnąc z powrotem to kuchni. Stąd też miała cudowny widok, bowiem jednej ściany nie było. Była balustrada, a za balustradą szyby dające niesamowity widok na cały Londyn i rzekę przezeń przepływającą. Całe mieszkanie wypełniło się już aromatycznym zapachem sosiku serowego z kawałkami kurczaka i warzywami, a makaron wciąż dochodził do siebie w bulgoczącej wodzie. Tak, tak. Leslie Haldane była w stanie przygotować posiłek dla siebie i najbliższych. Co więcej, była mistrzynią w przygotowaniu dań z makaronu. Za każdym razem kiedy Alec zapowiadał swoje przyjście ona gotowała najzwyklejszą w świecie kolację która równie dobrze mogłaby uchodzić za obiad. Nie musiała też mówić bratu żeby czuł się jak u siebie, bo to naprawdę zbyteczne. On już czuł się jak u siebie. Brakowało tylko, żeby też zaczął chodzić boso i w wyciągniętych koszulkach. W domu Les mogła wyglądać jak tylko chce, więc wyglądała zwyczajnie. Długie rękawy porzuciła na rzecz przydużej koszulki Jęczących Wiedźm, dżinsów i wełnianych skarpet. Tatuaże które były gwoździami do trumny ich najukochańszej matuli były więc na widoku, gotowe by je podziwiać. Dlatego właśnie nie mieszkała z rodzicami. Mieszkanie z nimi nie było dla niej synonimem słowa wolność, a wolność kochała ponad wszystko. - Raporty leżą tam gdzie zwykle, Al. I na przyszłość, znajdź sobie jakiegoś uzdrowiciela który wytrzyma z tą bandą debili. Jak mamę kocham, z roku na rok poziom inteligencji twoich kursantów spada. Wybacz, ale podpalenie samego siebie jest dla mnie aktem skrajnego upośledzenia szarych komórek - powiedziała z szerokim uśmiechem wciąż mieszając sosik, aby nigdzie nie przywarł podczas gdy makaron jeszcze przez minutę miał się gotować. Uwielbiała narzekać na swoją pracę, bo w zasadzie była to jedyna rzecz na którą mogła się skarżyć. Poza tym miała prawie idealne życie. Miała przyjaciół, kochającą rodzinę, świetne mieszkanie. Praca sama w sobie też nie była strasznie zła, ale irytowały ją te wszystkie papierologiczne zajęcia, nie wspominając już o tym, jak irytowało ją wcieranie maści na oparzenia po godzinie 22 w piątkowy wieczór w pośladek nieudacznika z zajęć starszego Haldane. Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że miała kompletnie inną wizję spędzenia tego piątkowego wieczoru. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 08 Paź 2015, 20:34 | |
| Leslie nie kazała na siebie długo czekać - zresztą, nigdy tego nie robiła, przynajmniej w stosunku do niego - stąd już kilka chwil później mógł raczyć się ciepłem i komfortem jej mieszkania. Oczywiście, na rozluźnienie ubraniowe podobne do tego prezentowanego przez siostrę pozwolić sobie nie mógł - uroki wpadania do niej zawsze prosto z roboty, niezależnie o której godzinie by to było - tym niemniej i tak było dobrze. Mieszkanie najmłodszego rudzielca było, obok rodzinnego domu, jedynym miejscem w którym Alec naprawdę potrafił się odprężyć. Ale właśnie, dom rodzinny. Jak przystało na dziedzica, Alec nigdy się z niego nie wyprowadził. Teoretycznie łatwo byłoby to interpretować jako zwykłą postawę maminsynka - mieszkanie z rodzicami? po trzydziestce? naprawdę? - z drugiej jednak strony takie rozwiązane było przecież typowym w środowisku rodów w pewien sposób arystokratycznych. Skoro i tak miał się potem całym tym cyrkiem zająć, skoro i tak musiał nauczyć się, jak to jest dysponować majątkiem i rodzinnymi koneksjami (co wciąż było dla niego całkiem niezłą abstrakcją) - to po co miał się wynosić? Po co miał wszystko utrudniać? Hej, skoro i tak nie zamierzał robić z siebie nietolerowanego przez rodzicieli dzieła sztuki - jak Leslie - to nie miał powodu, by zmieniać miejsce zameldowania. Zresztą, był facetem. We względnie patriarchalnej rodzinie umiał sobie poradzić z niedogodnościami, z jakimi siłą rzeczy wiązało się czasem mieszkanie ze starszym pokoleniem. Co nie zmieniało faktu, że lubił wolność mieszkania siostry. Wolność i swobodę, którymi jej lokum pachniało na kilometr. Samodzielne życie było tą stroną dorosłości, której Alec miał nigdy nie poznać i choć zazwyczaj wcale tego nie żałował, to miło było pooglądać świat z nieco innej perspektywy. Perspektywy przeszklonego, otwartego mieszkania Leslie, na przykład. Wchodząc do azylu siostry rzeczywiście czuł się więc jak u siebie, co jednak wiązało się nie tylko z natarciem błogiego rozleniwienia, ale także gotowością do pełnienia obowiązków domownika. Po regulaminowym wytarganiu Lupusa i rzuceniem okiem na raporty (nie, żeby nie wierzył w prawidłowość siostrzanych sprawozdań - to było po prostu zboczenie zawodowe), bez wahania stawił się w kuchni, zakasując rękawy. Na gotowanie, oczywiście, był już spóźniony (zresztą, umówmy się - nauczenie Aleca przyrządzania czegoś zjadliwego to zadanie dla jego przyszłej wybranki), za to nakrycie do stołu było zajęciem, które czekało na niego każdego wspólnego wieczoru. Dobrze wiedząc, gdzie co jest, uwijał się z szykowaniem im miejscówki sprawnie - tak, że w chwili, gdy kolacja była już gotowa do nakładania, talerze tylko czekały, by zapełnić je aromatyczną potrawą. - Obawiam się, moja droga, że to nie jest wykonalne. - Potem, gdy stół był gotowy, Haldane mógł się natomiast wreszcie przywitać jak człowiek. Nie bacząc na to, że być może Leslie przeszkadza, objął ją na krótką chwilę w pasie i ucałował w piegowaty policzek - tak, jak powinien już na samym początku. - Żaden z twoich kolegów nie chce mnie już widzieć, nie mówiąc już o koleżankach. To trochę smutne, nie uważasz? - Wyszczerzył zęby w niewinnym uśmiechu, doskonale przeczącym teorii o faktycznych powodach do zmartwień. - Poza tym - u kogo innego mógłbym tyle załatwić? Przed kim jeszcze mógłbym się nie wstydzić swoich wychowanków? - Rozłożył bezradnie ręce, nie kryjąc rozbawienia. - Musisz mnie jeszcze trochę poznosić, bo na horyzoncie nie pojawiła się żadna godna kandydatura na zastępstwo. Z tymi słowy opadł na krzesło przy stole i przeciągnął się leniwie. - Zresztą, nie przesadzaj tak z osądzaniem moich berbeci. Fakt, zrobienie fajerwerków z własnego tyłka zasługiwałoby na szczególne noty na egzaminie, ale... - Starannie dozując napięcie, dał Leslie chwilę na uświadomienie sobie, co zaraz powie. Bo na pewno wiedziała, czyż nie? Ostatecznie przy tego typu rozmowach Alec nigdy nie umiał sobie odmówić sięgnięcia po argument najwyższego kalibru. - Mam ci przypominać pewne pamiętne zajęcia kwalifikacyjne? - Uniósł znacząco brwi i uśmiechnął się niewinnie. Tak, wtedy to było co innego. Odniesione obrażenia nie były winą wyłącznie Leslie. Z drugiej strony, pamiętając ile nerwów kosztował go widok rozkrzyżowanej na ziemi Leslie, jak bardzo szalało mu wtedy serce i ile wysiłku musiał włożyć w profesjonalne zachowanie, Haldane za każdym razem wytykał siostrze, że mogła się wtedy wybronić, gdyby chciała.
|
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 09 Paź 2015, 00:56 | |
| Ona gotowała, on nakrywał do stołu. Sprawiedliwość jakaś na tym świecie mimo wszystko musi być. Choć to niezbyt uczciwy podział obowiązków to i tak Leslie nie narzekała. Wszakże mogło być gorzej. Póki co cieszyła się z tego, że może zjeść posiłek w innym towarzystwie niż to Lopusowe, bo pies chociaż kochany to mimo wszystko nie potrafił sprawnie operować sztućcami i nie opowiadał jej całego swojego tygodnia podczas konsumpcji. Wiedziała też, że karmiąc Aleca może spokojnie wrócić do rodzinnej posiadłości, bo najukochańszy brat obroni ją przed wścibskimi pytaniami matki i jej niestosownymi uwagami dotyczącymi jej tatuaży. Nie znosiła gdy ktokolwiek wypowiadał się o nich negatywnie, bowiem dla niej były najpiękniejsze na świecie. Szczególnie smugi tuszu ukryte pod skórą formułujące się w drzewo. Kochała to, że trzymając w dłoni dowolny kwiat natychmiast pojawiały się na nim piękne kwiaty rozkwitając na jej oczach. Czyż to nie cudowne? Cudowne! A matka nie wiedziała nic o życiu, bowiem jej światopogląd pozostał w epoce wiktoriańskiej. To cud, najprawdziwszy cud, że zamiast zajęć szydełkowania mogła uczęszczać na szermierkę i inne "męskie" zajęcia. Bez odznaki na piersi była w stanie skopać tyłek połowie aurorów płci przeciwnej. Kto wie? Może kiedyś zaliczy kurs aurorski. Będzie to całkiem możliwe jak jej brat przestanie te szkolenia prowadzić. - Niech zacznie być wykonalne, Haldane - burknęła i zaraz poczuła jak jego ręce zamykają ją w niedźwiedzim uścisku. I choć była na niego zła za ten nawał pracy z powodu jego "berbeci" to i tak uśmiechnęła się odpowiadając mu buziakiem w policzek równie piegowaty co i jej własny. Makaron doszedł do siebie i jednym machnięciem różdżki sprawiła, że poleciał odcedzić się do zlewu gdzie durszlak już na niego czekał. Wyłączyła gaz w kuchence, a miseczki stojące na stoliku napełniła solidną porcją makaronu. - Smutne. Bardzo smutne, Alec. Jak będziesz zrażał do siebie atrakcyjne uzdrowicielki takie jak moje koleżanki to nigdy nie będę miała bratanka ani bratanicy. A czekam na to z utęsknieniem - wyszczerzyła ząbki w złośliwym uśmiechu. Rodzice są od tego by suszyć dzieciom o coś głowy. Państwo Haldane wprost kochali przy wspólnych posiłkach zwracać im uwagę na pewne kwestie. Alec- powinien się ożenić już jakiś czas temu. Leslie- powinna spoważnieć i wyczyścić skórę z tuszu. Sara- powinna w końcu powalczyć o miejsce sędziny w Wizengamocie jednocześnie ograniczając swój pracoholizm. Oto rodzice. Dokładnie tacy. Jeśli ich nie ma przy jedzonku ich rude pociechy biorą na siebie wyrzucanie swoich największych "wad". Wiedziała, że on odgryzie się szybko. Skończyła właśnie zalewać sosem makaronik i odstawiała go z powrotem na kuchenkę kiedy wyciągnął z przeszłości wydarzenie o którym próbowała zapomnieć. Bezskutecznie. Blizna na jej prawej łopatce miała już nigdy się nie zagoić. Wyglądało to trochę tak jakby ktoś przed chwilą odkroił jej gruby na centymetr plaster skóry o długości jakichś dziesięciu centymetrów i przed chwilą zdążył się zabliźnić, choć ta rana ma już prawie pięć lat. - Dostałam w plecy, Al. Nikt nigdy nie powinien w plecy mierzyć. Tchórzliwy dupek - w jej głosie słychać było jedynie pogardę do człowieka który jej to zrobił. W takich przypadkach uzdrowicielstwo było niestety bezużyteczne. Ciężko było już tą ranę zasklepić żeby powstrzymać krwawienie. O wygojeniu mowy nie było. Nikt nie pozostawiał co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie zmieniało to jednak jej podejścia do tego tematu. Gdyby mogła jeszcze raz spotkać tego człowieka z pewnością skręciłaby mu kark gołymi rękami. Blizna szpeciła gładkość jej pleców uniemożliwiając założenie sukienki z dekoltem z tyłu. Wzbudzała też pytania mężczyzn pojawiających się w jej życiu. Nie znosiła tych pytań równie mocno, co tego delikatnego dotyku na jej krzywiźnie. Zajęła miejsce naprzeciwko niego widelcem mieszając w swojej porcji. Zaraz obok zmaterializował się Lupus gotowy towarzyszyć swej pani obserwując ją swoimi ciemnymi tęczówkami z pełnym uwielbieniem. No tak, ludzkie jedzenie najlepiej smakuje, nawet jeśli można jeść jedynie oczami. - Jak idą poszukiwania żony idealnej? - zacytowała ojca próbując udać jego specyficzny, czysto szkocki akcent, który sama zdążyła zapomnieć spędzając zbyt wiele czasu w towarzystwie Brytyjczyków. Zapewne gdyby spędziła w towarzystwie papy jakiś tydzień znów mówiłaby śmiesznie. Szkoda, że wyrosła już z towarzystwa rodziców. Chwilami aż współczuła starszemu bratu, że nigdy nie będzie mógł ich zostawić. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sob 10 Paź 2015, 13:30 | |
| Hej, cóż to za niecne insynuacje! Czyż Alec nie bronił Leslie niezależnie od okoliczności? Sugerowanie, że wstawiał się za siostrą wyłącznie ze względu na rekompensatę za kolacje była okrutnym oszczerstwem. Całe szczęście, że prześledzenie historii rodzeństwa pozwalało podważyć tę potwarz! W końcu najmłodsza była zawsze oczkiem w głowie najstarszego. Czy chodziło o ukojenie bólu zbitego kolana, czy zapewnienie jej alibi przed rodzicielami - Alec nigdy pomocy nie odmawiał, nie umiał. To była w końcu Leslie, nie? Jego Leslie. Leslie, której żaden samiec nie był godzien na tyle, by zasłużyć na stałe miejsce u jej boku. Tym niemniej rudzielec ani myślał się oburzać. Bo i o co? Dobrze wiedział, że Leslie wie, że poszedłby za nią w ogień. Bez pytania. Bez wahania. Tak po prostu. Że gotów byłby siać zniszczenie - on, ucieleśnienie dobroci i miłosierdzia - gdyby tylko miał w ten sposób zapewnić jej dożywotnie szczęście. Nic, co juniorka powiedziała lub pomyślałaby nie mogło tego zmienić. - Jaka szkoda więc, że honorowe, bohaterskie dokonania pozostają tylko w sferze bajek - rzucił tymczasem w odpowiedzi na pogardliwy komentarz dotyczący okoliczności pozyskania pamiętnej blizny. Jasne, podzielał pogląd Leslie. Też wolał starcia trzymające się choćby minimum jasnych reguł, oparte nie na cwaniactwie, a zdolnościach. Tylko wiecie, to tak nie działało. Świat tak nie działał. Dobór naturalny wcale nie faworyzował honoru. - Dobrze wiesz, że to plecy narażone są najbardziej. Zawsze. Plecy i wszystkie te wrażliwe punkty, w które nigdy nie powinno się mierzyć. - Wzruszył ramionami, już w kolejnej chwili poświęcając swą uwagę wonnej potrawie. Szeroki uśmiech na twarzy rudzielca był bezcenny. Aleca naprawdę łatwo było zadowolić, a gdy już się to udało, cieszył się jak dziecko. Nie od razu jednak mógł przystąpić do raczenia się jak zwykle przepysznym dziełem rąk Leslie. To chyba szósty zmysł podpowiedział mu, by nie ładował sobie pierwszych kęsów do buzi, ale najpierw starannie wymieszał potrawę i nacieszył się jej wonią. Jakaś wewnętrzna intuicja musiała uchronić go od zakrztuszenia się teraz, parsknięcia śmiechem i oplucia sosem. Wiecie, samo pytanie - podobnie też jak wcześniejszy przytyk do bratanka czy bratanicy, komentarz, który chwilowo zignorował - nie było niczym dziwnym, do omawiania tego tematu na wszelkie możliwe sposoby był już przyzwyczajony. Pytała o to matka, pytał ojciec, ciotki, wujowie i przedstawiciele innych znamienitych rodów. Spotkanie na szczytach czarodziejskiej hierarchii podczas którego nie padłoby choćby jedno nawiązanie do stanu cywilnego Aleca było spotkaniem straconym. Bo choć sam Haldane tak na to nie patrzył, to dla wielu wciąż był przede wszystkim świetną partią. Nie sympatycznym człowiekiem, nie zdolnym aurorem, ale marnującą się inwestycją dla córek z dobrych domów. Oczywiście, na okoliczność podobnych dyskusji auror miał już przygotowany cały arsenał potencjalnych odpowiedzi, ale... Cóż. Teraz pytała Leslie. I choć wiedział, że robi to celowo, że całkiem świadomie bawi się w seniora rodu, to mimo wszystko nie mógł podejść do tego niewzruszenie. Nie mógł stłumić śmiechu. Bo najmłodsza z juniorek zagadnienie te poruszała rzadko - z pewnością rzadziej niż mogłaby jako siostra. - Mniej więcej tak jak wczoraj, przedwczoraj i jeszcze wcześniej. Ojciec szuka, ja niekoniecznie. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nawiązywanie do jego nieszczęsnego statusu rodzinnego drażniło go tylko na samym początku, z czasem ewoluując w temat zwyczajnie zabawny. Niecierpliwość otoczenia - poczynając od rodzicieli, przez potencjalne wybranki aż po rodziny chętne do powiązania swych majątków z fortuną Haldane'ów - nie mogła go nie bawić. W końcu to całkiem fajna sprawa obserwować, jak przybiera na sile instynkt rodzicielski obcych ci ludzi skierowany ku twoim własnym, nieistniejącym dzieciom. - Daj spokój, moja droga. Po co mi żona? Ma mi kto gotować, nie mam problemu ze znalezieniem sobie towarzystwa... - Wymienił bez wahania, nie kryjąc przy tym rozbawienia. - Żona jest mi zupełnie zbędna, podobnie jak fascynujące noce spędzane na zabawianiu niemowlaka. - Lekki ton Aleca doskonale oddawał jego nastawienie do tematu, choć przecież Leslie doskonale wiedziała, że taka postawa nie jest do końca prawdziwą. Ostatecznie Haldane nie należał do tych kipiących sztucznym testosteronem samców, dla których temat rodziny jest niemęski i otwarcie przyznawał się, że tak, chciałby mieć własną kobietę i własne dzieci. Tylko niekoniecznie teraz. Na pewno nie na siłę. Przy tym wszystkim nie byłby jednak sobą, gdyby nie odpowiedział siostrze w podobnym tonie, sięgając dla odmiany po argumenty stosowane przez mamuśkę. - Za to ty, moja droga, już dawno powinnaś pomyśleć o ustatkowaniu się. Zdajesz sobie sprawę, że do niedawna kobiety w twoim wieku miały już mężów i co najmniej trójkę dzieci? Niezależność i feminizm, też coś! - Machnął widelcem w bliżej niesprecyzowanym geście, najostrzejszą szpilkę pozostawiając na koniec. - A zegar biologiczny tyka! Jeśli będziesz tak zwlekać, możesz obudzić się za późno. - Z uśmiechem satysfakcji wbił wreszcie narzędzie zbrodni w kolację i pokusił się o pierwszy, niespieszny kęs. Ach, ten repertuar rodzicielskich pouczeń! Jakże nudne byłoby bez nich życie, co nie? |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 14 Paź 2015, 00:59 | |
| Honor... Człowiek który jej to zrobił nigdy nie poznał tego pojęcia. Nie pojedynkował się, nie walczył. Po prostu wycelował w plecy kiedy szła na swoje miejsce aby uczciwie rozpocząć pojedynek. Nie zawahał się, nie zaczekał. Po prostu rzucił niewerbalnie jakąś klątwę po której jej ciało kompletnie oderwało się od umysłu. Wiedziała, że leci na spotkanie z podłogą, bo punkt widzenia gwałtownie się zmieniał. Słyszała krzyk Aleca, pisk dziewcząt z grupy, a nawet czuła wilgoć swojej własnej krwi. Potem wszystko się zamazało, a chwilę później wciśnięta w chłodną posadzkę czuła obce dłonie w miejscu w którym dostała próbujące zatamować krwawienie, bo rana się jednak nie goiła. Potem już nie pamięta nic. Następną rzeczą którą zobaczyła była surowa twarz matki dosłownie cal od jej twarzy. Widok który o mały włos nie przyprawił ją o zawał. - Nigdy więcej go nie broń, Al. Prawie było po mnie i to nie była moja wina. A teraz wyglądam jak jakiś pieprzony kombatant wojenny. Może to jara was aurorów, ale ja nie znoszę współczucia w łóżku. Nienawidzę męskiej delikatności i tego "boli cię jeszcze?" które zawsze pada przy pierwszym razie. Pięć lat, a to wygląda jakby miało pięć godzin i jest obrzydliwe. I nie mów, że nie jest bo mam oczy. Chyba, że aurorów to kręci. Wtedy zmieniam grupę docelową czy ci to opowiada czy nie - uśmiechnęła się lekko i wymieszała zawartość swojej miseczki, aby pyszny sosik dostał się do wszystkich zakamarków równie pysznego makaroniku który chwilę później zaczęła jeść. Jak gdyby nigdy nic. Cała Leslie. Najpierw mówi to co myśli, oczywiście nigdy nie mijając się z prawdą, po czym wraca do tego co robiła wcześniej. Jeśli jej rozmówca nadal ma szok na twarzy to jej to ani troszeczkę nie przeszkadza. Skrępowanie innych nijak jej nie krępuje. Wiedziała jednak, że starszy Haldane pogodził się już z jej mało wysublimowanym wokabularzem i nadmiarem szczerości wypuszczanym w postaci mini monologów. Może nawet to lubił, bo rozmawiali ze sobą często. Naprawdę często jak na rodzeństwo różnej płci z ośmioletnią różnicą wiekową. Byli nie tylko rodzeństwem, ale Les mogła śmiało nazwać go swoim przyjacielem. Może nawet mogłaby go nazwać najlepszym przyjacielem, gdyby nie to, że ten tytuł należał do innej rudowłosej istoty: panny Alice Guardi. Śmiech brata wywoływał zawsze jej najszerszy uśmiech i zadowolona ze swojego mało wybrednego żarciku czekała na rewanż. To, że taki nastąpi nie ulegało najmniejszym wątpliwościom. W tym przypadku to pewniak. Taki pewniak jak ten, że pod koniec listopada spadnie śnieg. - Ho ho ho. Pan Poważny od razu by chciał niemowlaka. Spokojnie, tatuśku. Najpierw czeka cię harówka przy ROBIENIU tego dzieciaka. Jednak nie omawiajmy twojego braku życia erotycznego przy posiłku, bo to po prostu niesmaczne - skrzywiła się wymownie, aby zaraz znów szeroko się uśmiechnąć. Makaron wcale nie stracił słonawej nuty i a sosik nadal pachniał aromatycznie, ale to jest jedna z tych kwestii których przy posiłku nie powinno się nigdy omawiać. Wyobraźnia Rudej ma to do siebie, że jest niezwykle bogata. Naprawdę. Byłaby w stanie sobie wyobrazić blady pośladek jej brata upstrzony gdzieniegdzie piegami (ot, mogła się założyć, że ma tam piegi, bo Haldane'owie mieli je zwyczajnie prawie wszędzie) pracujący nad małym dziedzicem. Tylko po co sobie psuć kolacyjkę? Kiedy wyciągnął argumenty mamusi prychnęła śmiechem krztusząc się przy okazji resztką dania. Przepiła to wszystko sokiem i odkaszlnęła ocierając łzę z piegowatego policzka, która pojawiła się tam nie wiadomo kiedy. - Nie chcę narobić wstydu Alecowi, mamo. Trochę kwas gdyby najmłodsza córka dała ci wnuka wcześniej niż najstarszy syn. Co by powiedziały koleżanki? - zrobiła teatralnie oburzoną minę, jakby zdanie szkockiej elity było wyznacznikiem jej wartości życiowych i najważniejszym kryterium przy podejmowaniu jakichkolwiek decyzji po czym odłożyła na chwilę widelec aby dłonią odesłać charta za drzwi. I tak długo wytrzymała czując na sobie wzrok wielkich, ciemnych oczysk liczących na malutkiego gryza. Lupus posłusznie poszedł we wskazanym przez Szkotkę kierunku podczas gdy ona zdecydowała się zmienić temat na zawodowy. - Naprawdę potrzebuję urlopu od twojej bandy kretynów. Siada mi wzrok, a nawet nie mam czasu się tym zająć bo muszę pilnować żeby twoje dzieciaczki nie wybiły sobie własnych oczu swoimi różdżkami. Urlop, panie Haldane. Potrzebuję urlopu zdrowotnego. I obiecuję, że nie spieprzę do Marakeszu czy innego Honolulu tylko zajmę się tym czym powinnam - tekst o Marakeszu należał do rodzinnego repertuaru od chwili kiedy naprawdę tam spieprzyła na tydzień bez słowa wyjaśnienia. Teraz jednak nie żartowała. Dalekowzroczność z którą radziła sobie od dzieciństwa zaczynała jej doskwierać, a nowe metody uzdrowicielskie dawały nadzieję na wyleczenie tej dolegliwości. Dlatego zamierzała w końcu z tej nadziei skorzystać. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Sro 14 Paź 2015, 20:33 | |
| Tematu niefortunnego kursu i blizny - może rzeczywiście średnio atrakcyjnej, ale hej! z drugiej strony ten, który godzien będzie znaleźć się u boku Leslie na dłużej niż jedną noc na pewno nie będzie traktował jej jako wady czy powodu do otaczania Haldane'ówny irytującą aurą współczucia - rzeczywiście ciągnąć nie zamierzał, ale nie mógł, po prostu nie mógł tego tak zostawić. Leslie liczyła na ripostę, oczywiście, że tak. A kimże by był, gdyby nie spełnił zachcianki swojego osobistego, osiem lat młodszego rudzielca? Zresztą, wiecie, skoro już byliśmy w temacie honoru... Tak, to zdecydowanie kwestia dumy! Po prostu nie mógł sobie pozwolić na puszczenie podobnej zaczepki płazem. - Gdyby nie to, że jestem twoim bratem... - zaczął, nie spiesząc się jednak. W końcu kolacja była zbyt dobra, by tak po prostu ją ignorować, prawda? Zamieszał więc, uraczył się kolejną konkretną porcją, uśmiechnął niewinnie do Leslie przez całą długość stolika. - Gdyby nie to, że jestem twoim bratem, chyba właśnie powinienem zastanowić się nad swoim życiem. I nad zmianą pracy. - Wyszczerzył zęby szeroko. Tak, to było pośrednie przyznanie, że aurorów to kręci - jeśli nie wszystkich, to wielu. Wiecie, funkcjonariusze to ludzie zawsze bardzo specyficzni o skrzywionych zainteresowaniach. Wielu z nich tym bardziej ceniło kobietę, im bardziej była sponiewierana... lub im bardziej sponiewierała innych. Jedno z dwojga to zawsze dobry sposób na uwiedzenie mundurowego, słowo! Tymczasem, ze swoją kolacją uwijając się znacznie prędzej niż Leslie (wiecie, Alec nigdy nie miał problemu ze zmiataniem wszystkiego z talerza w tempie ekspresowym i gdy tylko nie musiał bawić się w irytująco powolną, dystyngowaną konsumpcję, żarcie wciągał jak odkurzacz), już po chwili rozpierał się wygodniej na krześle i westchnął cicho, ukontentowany. W takich sytuacjach naprawdę nie był w stanie znaleźć żadnego rozsądnego argumentu, dla którego miałby się bardziej przyłożyć do poszukiwań żony. No, może poza całkiem przyjemną świadomością, że poranki mógłby celebrować z tą samą kobietą i zakochiwać się również codziennie w tej samej. To jednak inna historia! - Och, rzeczywiście, gdzie mi tam do twojego doświadczenia. Jak tam, zrobiłaś już zestawienie podbojów z ostatniego kwartału? - parsknął tymczasem cicho na kolejny z kolekcji niewybrednych komentarzy Leslie. Jak przystało na starszego brata, nie zamierzał dyskutować z siostrą na temat swojego życia erotycznego (które, wbrew temu co twierdziła młodsza, miało się nie najgorzej!), za to - ponownie - nie mógł zbyć tematu dostojnym milczeniem. Bo wiecie... Dostojność? Naprawdę? Może i tego oczekiwało się po młodzieży z dobrego domu, ale będąc w swoim własnym towarzystwie daleko im było do spełniania tychże wymagań. Jeszcze w towarzystwie, na oficjalnych galach - cóż, tam mieli przynajmniej tyle przyzwoitości, by nie przynosić wstydu rodzicom (szczególnie Alec poczuwał się wtedy do roli pana na włościach, przyszłości rodziny i tak dalej, i tak dalej). Ale tu? Teraz? Nie bądźmy śmieszni. Zarówno mieszkanie Leslie, jak i puby odwiedzane przez Haldane'a z innymi aurorami miały to do siebie, że zrywały mu z pleców metkę nadziei całego rodu. I stąd właśnie tematy takie, a nie inne, stąd też beztroskie parodiowanie własnych szacownych rodzicieli. Bo to przecież nie tak, że ich nie kochali. Haldane'owie byli w końcu klanem do rodziny przywiązanym i nawet spięcia, których uniknąć się nie dało, nie mogły tej więzi zniszczyć. Tu w grę wchodziła po prostu niezależność dorosłych ludzi. Każdy kiedyś dociera przecież to takiego momentu, kiedy zaczyna walczyć o swoje, wyrywając się z rodzicielskich objęć, uciekając od nakazów i rad. To, że się podśmiewali, było objawem właśnie tak opacznie pojmowanej dorosłości - bynajmniej nie chęci odcięcia się od własnych przodków. - Zazdrościłyby ci płodności, skarbie. Alec ma nazwisko, pozycję przyszłej głowy rodziny, nie może sobie tak po prostu zrobić dziecka. A ty? Jesteś kobietą, twoją najważniejszą inwestycją są dzieci! - Bez trudu przypominając sobie wszystkie argumenty stosowane regularnie przez rodzicielkę, Alec chrząknął cicho, tłumiąc chichot. Jeszcze nie w tej chwili, bo musiał przecież dodać, że... - Czułabym się znacznie szczęśliwsza, kochanie, wiedząc, że masz u swego boku mężczyznę i własny, pełny dom. Nawet nie wiesz, jaką ulgą byłaby dla mnie świadomość, że znalazłaś męża z tymi swoimi... tatuażami. - Ostatnie słowo wypowiadając z teatralnym obrzydzeniem, Alec parsknął wreszcie śmiechem. Rodzice byli kochani, ale tak strasznie staromodni! Tymczasem jednak Leslie wróciła do tematów zawodowych, co siłą rzeczy sprowadziło Haldane'a na ziemię. Poważniejąc nieco, przyjrzał się siostrze uważniej, jak gdyby w ten sposób mógł wypatrzyć wszystkie jej problemy, skatalogować je i jednocześnie odnaleźć rozwiązania przynajmniej połowy z nich. Czasem trudno było mu uwierzyć, że jego mała Leslie jest już dorosłą kobietą z dorosłymi problemami. - Ja myślę, że nie. Szukanie cię po całym świecie, bo zachciało ci się zniknąć bez słowa, to naprawdę średnia rozrywka - zaśmiał się cicho, ostatecznie wzdychając jednak. - A na poważnie, dobrze wiesz, że sobie poradzimy. - Wzruszył lekko ramionami. Nie było jego celem wytknąć Leslie, że nie jest dla niego niezastąpiona i ruda z pewnością o tym wiedziała, tym niemniej - taka była prawda. Jasne, że najlepiej pracowało mu się z własną siostrą, ale przecież były priorytety. Zdrowie żadnego z podopiecznych nie miało być nigdy ważniejsze od zdrowia jego własnej dziewczynki. - Złóż wniosek o ten urlop i zajmij się sobą. Jeśli ktoś będzie mnie pytał, nie zgłoszę zastrzeżeń. - Zaśmiał się cicho, bo choć nie on był przełożonym Leslie, to niepisaną regułą ustaloną przez uzdrowicieli i aurorów było jak najdokładniejsze ustalanie grafików i w miarę bezkonfliktowe współpracowanie ze sobą nawzajem. Jeśli więc wiadomo było, że młoda Haldane pracuje z bratem, to przed podpisaniem jej wniosku o wolne jej przełożony pytał zazwyczaj Aleca, czy może się na to zgodzić. Sam Alec, oczywiście, wszystko miał wcześniej obgadane z Leslie i w związku z tym nigdy nie protestował, tym niemniej tradycji należało przestrzegać. Nie wchodzić sobie w drogę, wszelkie niejasności rozwiązywać wspólnie - i dzięki temu mieli szansę nie pozabijać się na ministerialnym progu. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 15 Paź 2015, 20:38 | |
| Uniosła wysoko jedną ze swoich rudych brwi, a jej twarz wyrażała najprawdziwsze niedowierzanie. Naprawdę ich to kręci? Naprawdę? Ona nie widziała absolutnie nic atrakcyjnego w swojej bliźnie, tak samo jak nie widziała nic atrakcyjnego w bliznach innych, a widziała ich naprawdę dużo. Nigdy jednak nikomu ich nie współczuła, bo wiedziała jakie to cholernie irytujące. - Popaprańcy, słowo daję - wymamrotała marszcząc nieco swój piegowaty nosek. Nie no, jak tak można? Najwidoczniej można. Nie każdy ma takie upodobania jak Leslie Haldane i Merlinowi za to dzięki. Świat nie zniósłby milionów takich egzemplarzy jak ona. Powoli przeżuwała swój makaron obserwując przy okazji puste naczynko i zadowoloną minę siedzącego naprzeciw rudzielca. Był gorszy od odkurzacza! Jeśli nie miał apetytu to z pewnością był chory, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. - Nie jestem najlepsza w takich rachunkach... Może po prostu postawię księgę gości w przedpokoju? - autopocisk. Tak. Tak też mogła. Doskonale zdawała sobie sprawę z mnogości swoich stosunków z mężczyznami. Szukała księcia, ale taki jeszcze nie nadszedł. Póki co bawiła się z żabami licząc na to, że nagle okażą się być samcami którzy wstrząsną jej światem i zostaną w nim na zawsze. Niestety. Tyle dobrego, że zabawy z żabami nie kończyły się niechcianymi kijankami i wyrzutami sumienia za to przyjemnymi bólami tych mięśni o których niektóre kobiety nawet się nie dowiedziały, że są ich posiadaczkami. W sumie nie narzekała. Póki co lubiła swoje życie takim jakie jest. Parodiowanie matki było tym co wychodziło Alecowi wprost mistrzowsko. Powstrzymała więc jedzenie i wybuchnęła gromkim śmiechem. Nagrodziła go jeszcze owacjami na stojąco patrząc z uznaniem na jego talent aktorski. - Są ważniejsze i pilniejsze problemy. Alec nie robi się ani młodszy ani piękniejszy. Jedynie bogatszy. Chyba, że na pieniądze ma się skusić panna Idealna - z uśmiechem odbiła piłeczkę znów siadając na krześle. Och, jakże uwielbiała się z nim przekomarzać. Wiedziała, że cokolwiek złośliwego nie wydobędzie się z jej ust to on i tak się na nią śmiertelnie nie obrazi za dotkliwość jakiegoś stwierdzenia. - Średnia rozrywka? Myślałam, że to lubisz! - udała, że to stwierdzenie niezwykle mocno ją uraziło, aby zaraz znów radośnie się uśmiechać. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę co do tego, że nie ma ludzi niezastąpionych. Wiedziała, że całe ministerstwo przetrwa jej urlop. Chciała jedynie grać czysto. Zwykle z bratem tworzyła swego rodzaju drużynę i uczciwie by było poinformować go zanim złoży odpowiedni wniosek w odpowiednie miejsce. - Tydzień. Nie mów o niczym rodzicom, bo matka wpadnie w histerię jak dowie się, że lecę do Stanów do tamtejszego Munga w charakterze pacjentki. Powiedz, że jadę opalić pośladki w Malibu jak będą pytać - choć sama nie kłamała, bo jej natura nie pozwalała na wypowiadanie kłamstw (od razu było to widać) to wcale nie znaczyło, że nie potrafiła wykombinować odpowiedniej wymówki dla państwa Haldane, aby w gradzie pytań najstarsza latorośl udzieliła stosownej odpowiedzi dotyczącej życia najmłodszej latorośli. Nie wiedziała czy brat korzystał z podanych przez nią rozwiązań, ale jeszcze nigdy jej nie zawiódł. Gdy prosiła go o dyskrecję to dyskrecję dostawała. Warunek dla tej zależności był jeden: on musiał znać prawdę na wypadek gdyby coś kiedyś poszło nie tak jak powinno. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Czw 15 Paź 2015, 21:22 | |
| No naprawdę, żeby od razu popaprańcy? Nie, żeby Alec czul się jakoś wybitnie przywiązany do swoich kolegów - przynajmniej nie na tyle, by bronić ich przed ciętym językiem własnej siostrzyczki - ale jego aurorska duma mogła zostać w tej chwili urażona. Bo nawet pomijając już fakt, że on sam na dzieci wojny nie leciał (szczerze mówiąc, gdyby go zapytano, jaki jest jego typ kobiety, odpowiedziałby, że z tym jest jak z wybitnym porno - nie umiesz go opisać, ale gdy już zobaczysz, wiesz że to właśnie to), ale hej, aurorem był tak czy tak! Solidarność odznak miała tu coś do powiedzenia. Tym niemniej tego tematu już nie ciągnął, ograniczył się do roześmiania się i pokręcenia głową z niedowierzaniem. Popraprańcy, też coś. Brzmiało to tak, jakby Leslie na nich nie leciała. Ale leciała. Podobnie jak na uzdrowicieli, prawników, barmanów, poetów, dziennikarzy, studentów i instruktorów pływania. Właśnie, a skoro już przy tym jesteśmy... - Doskonały pomysł - przyznał usłużnie, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Humor może i na poziomie szkolnym, ale przecież wszyscy wiedzieli, że Alec z trzydziestolatka ma tylko odpowiednio zestawione cyferki w metryczce. We wszystkim innym spokojnie można mu było odjąć co najmniej dziesiątkę. - Będziemy potem mieli co czytać w ponure, jesienne wieczory. Jestem przekonany, że Saraid byłaby wniebowzięta, mogąc rozpocząć rodzinne święta od lektury pamiętnika nimfomanki - parsknął śmiechem. Nie było tajemnicą, że to właśnie Sara była najbardziej podobna do konserwatywnych rodziców. Nie, żeby wyrosła na klasyczną starą pannę ze sztywnymi regułami, tym niemniej to właśnie ona była największą ostoją przyzwoitości i dojrzałości spośród rodzeństwa. I gdy na tatuaże Leslie nie reagowała źle, tak już jakiekolwiek uwagi na temat stosunkowo swobodnego trybu życia najmłodszej oraz sporadyczne ploteczki dotyczące aurorskich rozrywek Aleca powodowały u niej iście matczyny przypływ oburzenia. - Moja droga, myślałam, że jesteś tego świadoma - odparł tymczasem w ramach kontynuacji teatralnie rodzicielskich pouczeń. Sięgając jednocześnie ku włóczącemu się tu i ówdzie Lupusowi (woń jedzenia była dla niego tak samo dobrym afrodyzjakiem, co i dla Haldane'a), odruchowo zaczął drapać go za uszami. Bo choć jego serce wciąż należało do jego własnych ulubienic, Mekare i Maharet, to jak przystało na typowego psiarza - nie mógł się oprzeć żadnemu przedstawicielowi canis lupus familiaris. - Miłość to nie jest najważniejszy element, przynajmniej niekoniecznie na początku. Uczucia zawsze mogą wyewoluować w czasie, a raz podjęte, złe decyzje dotyczące finansów czy dziedziczenia trudno odwrócić. To oczywiste, że najbardziej liczy się pozycja Aleca. To, jak będzie wyglądał, ma mniejsze znaczenie - dokończył w żartobliwej intonacji, choć przy ostatnich słowach uśmiech spełzł powoli z jego twarzy. Temat wyrachowania charakteryzującego klasę społeczną, w której przyszło mu żyć, bolał go bardziej niż cokolwiek innego. I jak na co dzień doskonale sobie z tym radził, wszystkie argumenty zbijając własną beztroską i świetnym humorem, tak zawsze, absolutnie zawsze podobne słowa wbijały się szpileczką w ukryte rejony jego serca. Nie pasował do świata arystokratycznych zasad, jednocześnie jednak nie był na tyle uparty (silny?) by zwyczajnie się od tego odciąć, uwolnić. W każdym razie, z otwartym sercem przyjął zmianę tematu. Znów uśmiechnął się szeroko, znów spojrzał na siostrę z rozbawieniem. - Pewnie, włóczenie się po krańcach świata, o których istnieniu nie miałem pojęcia to naprawdę świetna sprawa. A ta adrenalina związana z twoją samolubnością! - Pokręcił lekko głową. - Będę ci powtarzał do śmierci, że jak dostajesz list, do wiadomość zwrotna powinna być czymś więcej niż zdaniem jestem tu-i-tu. - W ostatniej chwili udaremniając spontaniczną próbę Lupusa do władowania mu się na kolana, z niedowierzaniem spojrzał najpierw na psa, potem na Leslie. Jego wzrok mówił w tej chwili jasno: co mu zrobiłaś? Bo że Lupus go uwielbia, to wiedział. Ale żeby aż tak?! Na wzmiankę o urlopie i dyskrecji skinął natomiast głową bez wahania. Kłamstwo kłamstwem, ale tak po prostu było lepiej. Rodzice oszaleliby z nerwów, a tego przecież cała młoda, rudzielcowa trójka starała się im oszczędzać. Gdy więc Saraid przeżywała ogromny dramat sercowy, zarówno Alec jak i Leslie dwoili się i troili, by za każdym razem w wiarygodny sposób tłumaczyć jej nieobecność na rodzinnych zjazdach, jednocześnie swoim towarzystwem uprzykrzając smętne dni dwudziestosześciolatki. Gdy za to Leslie zaliczyła kiedyś naprawdę ryzykowną akcję pogotowia, po której wróciła sponiewierana i wyczerpana, Saraid stanęła na wysokości zadania i przez cały tydzień zapewniała rodziców, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że Leslie nocuje u niej przez parę dni, a na sowy nie odpisuje, bo powzięła postanowienie zupełnego odcięcia się od świata większego niż mieszkanie starszej siostry. I wreszcie - gdy sam Alec dotarł do granicy swej cierpliwości (tak, to mu się zdarzało), gdy po piekielnej awanturze ze swoją obecnie już eks-kobietą i daniu w mordę pewnemu nieporządanemu mężczyźnie gotów był rzucić wszystko i bez słowa wyjechać w Bieszczady - cóż, wtedy dwie młodsze siostrzyczki nie tylko uniemożliwiły mu podobny, pożałowania godny wyczyn, ale zapewniły mu także alibi, kojąc matczyne serce zupełnie mylną nadzieją rychłego ożenku Haldane'a (wiecie, że właśnie spędza cudowne chwile z jakąś niezwykle atrakcyjną, dobrze ustawioną wybranką). I że to nie w porządku, że samolubne? Tak mógłby stwierdzić tylko ktoś traktujący rodzinę instrumentalnie. Bo prawda była taka, że rodzeństwo podobne manewry odczyniało zawsze dla dobra swych staruszków, cały ból woląc podzielić tylko między sobą.
Ostatnio zmieniony przez Alec Haldane dnia Pią 16 Paź 2015, 18:41, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 16 Paź 2015, 18:06 | |
| Byli dziećmi. Cała ta otoczka dorosłości to mit który musieli sprzedawać całemu światu każdego dnia. Co więcej! Musieli grać niezwykle poważne jednostki z racji wykonywanych na co dzień profesji, aby jeden weekend w miesiącu poświęcić na mało interesujące przyjęcie czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej tych wysp by tam podjąć się roli jeszcze trudniejszej: poważnych dziedziców. Alec musiał się nasłuchać o tym, że każdy znalazł mu odpowiednią kandydatkę na panią jego serca i "koniecznie muszą się poznać". Leslie za to musiała tańczyć z każdym kto taką chęć wyraził. Na swoje nieszczęście wielu młodzieńców wyrażało taką chęć i rzadko kiedy udawało się jej usiąść przy stole i znieczulić się alkoholem. To obowiązki do których przygotowywano ich już od chwili gdy zaczęli stawiać pierwsze kroki. Zobowiązania wynikające z ich statusu społecznego. A gdzieś tam w środku byli tymi niesfornymi hultajami swojej mamusi gotowymi przy posiłku wytknąć sobie nawzajem, w całkowicie nieelegancki sposób, wszystkie swoje wady i zalety. Oczywista oczywistość, że wady było fajniej sobie wytykać. Leslie na szczęście miała do tych przekomarzań ogromny dystans. - Kopię dam tacie pod choinkę. Będzie zachwycony każdą pozytywną recenzją - powiedziała z przekąsem, bo całkowicie nie wyobrażała sobie ich własnego ojca który trzyma w dłoniach księgę z nazwiskami czy chociażby imionami mężczyzn którzy przewinęli się przez jej mieszkanie. Gdyby tylko wiedział to zapewne zamknąłby ją w zamku na sto dwa spusty i nie pozwolił się nikomu zbliżać do tego zamku osobiście pełniąc rolę najstraszniejszego ze smoków. Była córeczką tatusia. Jakikolwiek samiec w jej życiu automatycznie był na przegranej pozycji przy ewentualnym spotkaniu z panem Haldane. Widziała jak smutnieje przy kolejnych słowach i wcale mu się nie dziwiła. Wszyscy traktowali go jak przedmiot. Z roku na rok było coraz gorzej. To wprost cud, że nikt jeszcze nie zaserwował mu Imperiusa przy posiłku aby zmusić go do ożenku. Teraz już jakikolwiek ożenek by wszystkich usatysfakcjonował. Dokończyła szybko swój posiłek i podniosła się żeby przytulić go w ramach pocieszenia. Tak po prostu. Bo to po prostu smutne. - Mnie zawsze się podobają nasze wycieczki na koniec świata - wymamrotała jeszcze z uśmiechem zajmując mu miejsce na kolanach. Chwilowa czułość. Naprawdę chwilowa. Zaraz się podniosła by zabrać swoją różdżkę z blatu i brudne naczynia odesłać do samomycia. Zajęła znów swoje miejsce i przeciągnęła się lekko. - Muszę go zabrać na weekend do Szkocji żeby się wybiegał z twoimi dziewczynami. Chodź Lupus - wciągnęła dłoń a pies automatycznie podsunął swój łebek do głaskania. Uwielbiała tego czworonoga! |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 16 Paź 2015, 20:22 | |
| Parsknął cicho, również uzyskując przed oczami obraz papy zasiadającego w gigantycznym fotelu przed kominkiem, nasadzającego na nas okulary i oddającego się lekturze ocen jego własnej córeczki. Ocen wystawianych przez niegodnych samców, którzy nie potrafili trzymać rąk przy sobie i skalali bezcenne, delikatne ciałko Leslie. Doprawdy, Alec nie chciałby być świadkiem stanu, w jakim znalazłby się tatuś po zapoznaniu się z zestawieniem podbojów najmłodszej. To z pewnością byłoby coś pomiędzy admin rage a migotaniem przedsionków, jakiś sinusoidalny taniec między inkwizycyjną furią a zejściem na niedotlenienie. - Dokładnie, wysyłałby liściki z podziękowaniami za docenienie produktu i szczegółowe ankiety mające ocenić twą jakość. - Ponownie uśmiechnął się od ucha do ucha. Podobne uprzedmiotowienie kobiety w innych okolicznościach na pewno nie uszłoby mu na sucho, ale to była z Leslie. A z Leslie znali się wystarczająco dobrze, żeby podobne sformułowania nikogo nie raniły, nie ruszały i pozostawały tylko żartem. Zupełnie inaczej od jego własnych kilku słów, ubrania w zdania przykrej rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. Rzeczywistości, na którą w zasadzie nie narzekał, którą mimo wszystko lubił, z której pewnie by nie zrezygnował nawet gdyby mógł, ale... Która po prostu czasami go przerastała. Czasami go drażniła i smuciła. Czasami. Raz na jakiś czas. I właśnie wtedy pojawiała się Leslie. Zawsze, kiedy mogła, a jak nie mogła - załatwiała zastępstwo. Przeważnie Saraid. Bo rudzielce nie pozwalały sobie cierpieć w samotności. Nie pozwalały sobie na pogrążanie się i robienie głupot, których skutki mogłyby okazać się poważne i nieodwracalne. Jakikolwiek objaw chandry był więc tłumiony w zarodku tak, by nigdy nie przerodził się w nic groźnego. Ostatecznie Alec nie mógł się nie uśmiechnąć. Na tę krótką chwilę obejmując siostrę w talii oparł brodę na jej ramieniu i cmoknął w policzek. Nigdy nie mówił wprost, jak bardzo ją kocha, ale ona to wiedziała... Wiedziała, prawda? Haldane nigdy nie był dobry w poważnych rozmowach. Chyba po prostu dotąd nie musiał się uczyć ich prowadzenia. - Wybierzemy się gdzieś jeszcze kiedyś, ale w sposób bardziej... zorganizowany. - Uśmiechnął się leniwie, wypuszczając rudzielca gdy ta tylko postanowiła mu uciec. - Tak, żeby nikt nie szukał nas po szpitalach i nie wzywał aurorskiej ekipy ratunkowej. Wiesz, że ostatnio mamuśka naprawdę była skłonna to zrobić? Jeszcze przez dobrą chwilę spoglądał na siostrzyczkę z uśmiechem, by wreszcie westchnąć, przeciągnąć się i wstać z miejsca. Nie chciał, naprawdę nie chciał. Ale - życie. Jej życie, jego życie. Poranne pobudki i konieczność przejrzenia tych nieszczęsnych papierów przed snem. Zachciało mu się kariery, cholera... - Będę leciał - rzucił więc z westchnieniem. Zgarniając z parapetu dokumenty, po które tu w końcu przyszedł, niespiesznie narzucił na siebie płaszcz i poprawił kołnierzyk. Potem w dość jasnym geście wyciągnął rękę ku Leslie by przyciągnąć ją ku sobie i ucałować na pożegnanie. - Dbaj o siebie, mała. Liczę na to, że jeszcze w tym tygodniu usłyszę pytanie, czy wolno cię puścić na urlop. - Uśmiechnął się z rozbawieniem, pieszczotliwie rozczochrał rudą czuprynę siostry i w kolejnej chwili już go nie było.
zt x2 |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 23 Paź 2015, 15:37 | |
| Urodziny ma się raz w roku, to prawda, ale wiadomo, że im wyższa cyfra na liczniku, tym mniejsza ochota na świętowanie ich. Cam należał do osób, które swoje święto hucznie obchodzili tylko w szkole, potem zwyczajnie nie było czasu. Najpierw szkolenie aurorskie, potem pierwsze dni w pracy aż do dziś. Zazwyczaj spędzał ten specjalny dzień gdzieś w barze z Alec'iem, sącząc ognistą, ale w tym roku wszystko się zmieniło. Dziś wbijał się w swój najlepszy zestaw ubrań, ponieważ o szóstej wieczorem miał stawić się pod drzwiami do mieszkanka panny Haldane, po raz pierwszy w życiu. Po ostatniej niedzieli widzieli się kilkukrotnie w pracy, ale bez zbędnych czułości - wszak to głupota mizdrzyć się pod nosem starszego Haldane'a, potem Leslie wyjechała do jednego z lepszych uzdrowicieli oczu na świecie, aż do odległej Ameryki ale dziś już była. Dziś będą mogli nadrobić cały tydzień plus nadłożyć trochę na kolejny. Najpierw upewnił się, że na pewno dobrze wygląda. Ze zdenerwowania mógł się dobrze nie ogolić (tak! Ogolił się!), a nic nie byłoby bardziej żałosne, niż nagłe odkrycie części zarostu na żuchwie. Gdy utwierdził się w przekonaniu, że wszystko jest w należytym porządku zasznurował buty, spryskał się lekko wodą toaletową, którą dostał kiedyś na święta i wyszedł na zewnątrz, uprzednio narzucając na siebie ciepły, jesienny płaszcz. Najpierw skierował swoje kroki w stronę kwiaciarni. Nie wypadało iść do dziewczyny z pustymi rękoma, a już tym bardziej do dziewczyny takiej jak Leslie Haldane. Problem tkwił jednak w tym, że kompletnie nie znał się na kwiatach. Poza tym, dla niego wszystkie były tak samo piękne i ruda jego mniemaniem zasługiwała na całe ich zaopatrzenie, ale jako, że w końcu musiał jakieś wybrać, kupił więc tuzin żółtych tulipanów, po tym jak usłyszał: Panie, tulipanów o tej porze roku nie dostaniesz pan takich pięknych. Bierz pan póki są, bo róże każden głupi może kupić a tulipany o tej porze roku to nigdzie takich pięknych nie ma. No więc dzierżąc te tulipany szedł powoli w stronę mieszkania Leslie, nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo się przed tym spotkaniem denerwuje. Cały ten tydzień analizował w głowie wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w minioną niedzielę, a także wszystkie słowa jakie wtedy padły i musiał przyznać, że nie poznawał sam siebie. Zachowywał się jak zakochany nastolatek, a chociaż miał już trójkę z przodu, wiedział, że dzieje się tak po raz pierwszy w życiu. Przez te wszystkie lata żadna dziewczyna nie zdołała zrobić z nim tego co ta mała ruda bestia. Omotała go całkowicie, ale jakoś niespecjalnie się przed tym wzbraniał. Podobało mu się to uczucie i wszystko to, co się z nim wiązało. Zerknął jeszcze raz na kartkę, na którym zgrabnym kobiecym pismem zostawiła mu swój adres, by upewnić się, że dobrze trafił i wyciągnął dłoń, by zapukać. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pią 23 Paź 2015, 16:07 | |
| Ten tydzień nie był najlepszy. Jasne, mógł być gorszy, ale mimo wszystko nie był najlepszy. Wbrew temu co współczesna medycyna osiągnęła bolało jak sto nieszczęść, a i tak udało się zmienić kształt tylko jednej rogówki. Druga nie była podatna, ale jeszcze jej nie skreślili. Dostała masę papierologii i datę kolejnego terminu. Szansa więc wciąż jeszcze była. Za to mogła sobie pozwolić na soczewkę kontaktową. Wkładanie sobie palca do oka nie było szczytem jej marzeń, ale to zawsze lepsza opcja niż noszenie okularów na wadę jednego oka. Dlatego starała się szukać plusów, kiedy łzawienie i pieczenie świeżo skorygowanej gałki ocznej nie pozwalało jej spać w nocy. Wróciła w piątek i spędziła w łóżku cały dzień nie mówiąc nikomu, że wróciła. Nawet całą sobotę zostawiła sobie na dojście do siebie. W niedzielę rano musiała się jednak ogarnąć. Wysłała sowę, ugotowała na obiad mało wysublimowane, ale jakże smaczne gołąbki w sosie pomidorowym, a potem założyła niebieską sukienkę przed kolano z rękawem do łokcia, tak że wciąż było widać jej tatuaże. Włosy starannie wyczesała, ale nie siliła się na zabiegi fryzjerskie, bo to i tak nie miało sensu. On nie lubił jak miała związane włosy. Tak, tak. Jego zdanie zaczęło być wytyczną której trzeba się trzymać. Nawet znalazła odpowiednie szpilki! To, że wcisnęła się w najlepszą bieliznę od Madame Malkin nie ulega przecież najmniejszym wątpliwościom. Pończochy w listopadzie? Dla Fawley'a była gotowa na takie poświęcenia. Pies spał spokojnie w swoim legowisku kompletnie ignorując poruszenie swojej właścicielki. Cóż za kochany czworonóg! Podniósł się jednak słysząc kroki na schodach i w chwili w której rozległo się pukanie rozległ się też donośny szczek charta. - Lupus, spokój - nawet nie musiała podnosić głosu aby się zamknął. Afgan nawet się cofnął, żeby zrobić miejsce w niewielkim przedpokoju. Najpierw zerknęła przez wizjer, a kiedy zobaczyła swojego najulubieńszego aurora (wybacz, Alec) jej oblicze rozpromieniło się w szerokim uśmiechu. Otworzyła wszystkie zamki, aby wpuścić go do środka. - Cześć, staruszku! Tęskniłam - powiedziała cicho, a kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły przywarła do jego warg na dłuższą chwilę. - Chodź, zrobiłam obiad. Potem możemy robić co tylko zechcesz - obiecała prowadząc go w kierunku niewielkiej kuchni gdzie na blacie już stał rzeczony obiad. Pies obserwował nowego przybysza z uwagą, jednak widząc entuzjazm swojej dwunożnej doszedł do wniosku, że Cam jest spoko. A skoro jest spoko, to można za nim iść i domagać się głaskania. To przecież logiczne! |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane Pon 26 Paź 2015, 15:59 | |
| Nie wiedział, że ma psa, ale wystarczyła tylko sekunda od oderwania kłykci od drzwi, by się o tym przekonać. Donośne szczekanie rozległo się z wnętrza mieszkania dziewczyny, zaraz jednak zostało ucieszone przez jego właścicielkę. Nie czekał zbyt długo. Słyszał lekkie poruszenie, co wziął za oznakę sprawdzenia kto przyszedł i już kilka sekund później przywierał wargami do jej piegowatych ust w powitaniu. Stęsknił się, to jasne. Nie miał jej wyłącznie dla siebie przez calutki tydzień i dziękował losowi, że ów tydzień minął tak szybko. Dziękował też, że był to tylko TYDZIEŃ, kilka dni dłużej i to więcej niż pewne - złapałby najszybszy świstoklik do Ameryki, by się z nią zobaczyć, choć pewnie nie przywitałaby go ze zbytnim entuzjazmem. Musiał być powód, dla którego pojechała tam sama bez towarzystwa nikogo nawet z rodziny. Chciał jej opowiedzieć o wszystkim, co działo się przez te minione siedem dni, jednak pies, domagający się pieszczot, skutecznie mu w tym przeszkadzał. Cam przykucnął na przeciw niego i zaczął tarmosić go po łbie i drapać za uszami. - No już, już - zaśmiewał się, po czym wstał, zdjął płaszcz i zawiesił go na wieszaku. Po raz kolejny zbliżył się do Leslie i po raz kolejny ją pocałował, bo co jak co, ale jej usta chyba nigdy mu się nie znudzą. Wyciągnął przed siebie bukiet tulipanów, ładnie przyozdobiony i udekorowany chcąc wręczyć go dziewczynie. - Nie wiedziałem jakie lubisz, ale stwierdziłem, że te ci się spodobają - powiedział niepewnym tonem rozglądając się przy tym na około by sprawdzić, czy gdzieś przypadkiem nie ma już podobnych kwiatów, co utwierdziłoby go w przekonaniu, że jakimś cudem trafił dobrze. - No więc zgodnie z obietnicą przetrwałem ten tydzień bez konieczności wizyt w szpitalu - uśmiechnął się i poszedł w kierunku, w którym go ciągnęła. Przekroczyli próg kuchni, w której roznosiła się przyjemna dla zmysłu woń jedzenia. Fawley nie usiadł przy stole od razu; chwycił talerze i nakrył do stołu a dopiero potem zajął miejsce na przeciwko rudowłosej Szkotki. Kiedy ta nałożyła im już obiecująco wyglądające gołąbki i usiadła posłał jej promienny uśmiech. Nie mógł ukryć, że cieszył się jak głupek, że tu dziś przyszedł. Że mógł z nią spędzić wieczór. Nie mieściło mu się w głowie jak mógł funkcjonować bez niej przez te wszystkie lata. - Opowiadaj, jak było w Ameryce? - doskonale wiedział o jej problemach z oczami. Kiedyś nawet się z tego często naśmiewał, chował jej okulary w najmniej oczywiste miejsca, konstruował jej bryle z części słoików twierdząc, że w takich będzie jej lepiej. Dziś wiedział jednak jak okropny jest to problem i ciekaw był, co udało się dziewczynie zdziałać. Nie mrużyła już oczu, mimo, że siedział blisko, co musiało świadczyć o powodzeniu leczenia, ale tak czy siak wolał usłyszeć to z jej ust. - W zasadzie myślałem, żeby może wybrać się do teatru? Albo na spacer? Albo po prostu możemy otworzyć wino, zapalić świece i nacieszyć się sobą. - Niestety jutro znów był poniedziałek, co wiązało się z tym, że nie będzie mógł jej należycie przywitać gdy ujrzy ją rano. Coś takiego jak czułości, kompletnie odpadało. Świadomość, że nie mogą się zbytnio afiszować nieco Fawleyowi przeszkadzała, bo jak to facet, chciałby móc pokazać wszystkim, że panna Haldane, najpiękniejszą kobieta na świecie, należy właśnie do niego. Myśl, że inni aurorzy mogą ją bezkarnie podrywać spędzała mu sen z powiek, ale wolał już to, niż zemstę Alec'a. Nie mógł oderwać od niej oczu. Niebieska sukienka podkreślała kolor jej włosów i skóry, a także jej zgrabne kształty. Był wzrokowcem, jak wszyscy. Byłby naiwny ten, który uwierzyłby, że Leslie urzekła Fawleya wyłącznie intelektem, któremu oczywiście nie miał nic do zarzucenia. Była zjawiskowa w jego oczach. - Muszę ci coś powiedzieć - zaczął, chociaż do głowy przyszła mu myśl, że może trochę się rozpędził. Nie chciał zepsuć atmosfery, a z doświadczenia wiedział, że rozmowa o innych dziewczynach nieco płeć żeńską irytuje. - [/b]Albo może nie ważne, dowiesz się pewnie jutro[/b]. Ukroił sobie kawałek gołąbka i wpakował sobie do ust uśmiechając się głupio. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: gniazdko panny Haldane | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |