Temat: Nie płacz, kiedy odjadę! Pią 11 Wrz 2015, 13:30
Opis wspomnienia
Przeprosiny, swaty z przedmiotami cokolwiek martwymi, rozmowy mniej lub bardziej logiczne, a to wszystko okraszone nalewką gruszkową. Czyli patrzcie państwo, dwójka prefektów bezczelnie łamie regulaminy, bo ich przyszywany trzeci bliźniak pojechał w siną dal.
Osoby: Isabelle Cromwell, Ben Watts
Czas: dwa dni po wyjeździe Sama S.
Miejsce: wieża astronomiczna
Ben Watts
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Pią 11 Wrz 2015, 21:58
Kręcił się po tej cholernej wieży jak lew w klatce. Nie niepokoiła go sama perspektywa spotkania po godzinie rozpoczynającej ciszę nocną – odznaka prefekta w końcu chroniła pana Wattsa przed pewnymi nieprzyjemnościami. Nie, to zdecydowanie osoba panny Cromwell sprawiała, że nerwowo krzyżował ręce na klatce piersiowej, zerkając ku klapie w podłodze, gdy słyszał jakiś dźwięk. Zatrzymywał się wtedy w pół kroku, a gdy przez dłuższy moment nic się nie działo, kontynuował spacer dookoła pomieszczenia. Ta niepewność była wybitnie niedorzeczna – przecież znali się z Izzy tak długo, wiedzieli też o sobie prawdopodobnie więcej, niż by sobie tego życzyli. Spędzanie razem czasu na wakacjach niosło ze sobą pewne konsekwencje. Dobre czy złe, to już zależało od interpretacji. Problem w tym, że jeśli już się widywali, zawsze odbywało się to w towarzystwie Sama, którego oboje niezaprzeczalnie uwielbiali – każde na swój sposób. Ben miał brzydkie przeczucie, że sam na sam z Isabelle mówienie czegokolwiek będzie ciężkim zadaniem. Od zawsze czuł, iż był dla Ślizgonki persona non grata, jakimś niedookreślonym zagrożeniem, któremu nie można w żadnym wypadku zaufać. A przecież nigdy nie chciał dla niej źle! Ba, od kiedy zauważył specyficzną więź łączącą Silvera z panną Cromwell, po cichu życzył im przyjemnej, wspólnej przyszłości. Ostatnim razem, kiedy ich widział, dał o tym znać aż zbyt dobitnie... Przysiadając na najbliższej ławce, prefekt odetchnął głęboko, pocierając twarz dłońmi i zastanawiając się przelotnie, czy Izzy w ogóle zaszczyci go swoją obecnością. Zerkając kątem oka na butelkę domowej nalewki z gruszek, jaką wysłał mu tego ranka wujek, a która aktualnie ozdabiała dumnie parapet, stwierdził, że w najgorszym wypadku upije się w samotności. Nic strasznego, do dormitorium miał w końcu blisko, a biorąc pod uwagę nieobecność panicza Silvera, nikt nie zwróci mu uwagi, że chodzi jakoś nie do końca prosto. Szkot wydał z siebie dźwięk niezadowolenia leżący gdzieś między warknięciem a gardłowym pomrukiem. No i wziął się cholerny łoś i pojechał w siną dal, nikomu nic wcześniej nie mówiąc. Nawet się nie pożegnali. Usta Krukona zacisnęły się w wąską linię, czoło zmarszczyło, kiedy pochylał się do przodu, opierając przedramiona na udach. Coś gorącego na chwilę ścisnęło mu gardło, gdy przełykał ślinę, przypominając o tym okropnym, ciężkim uczuciu w żołądku wiążącym się z pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy w związku z tym nagłym wyjazdem. Najwyraźniej aż tak bardzo mu nie zależy, skoro się nawet nie pożegnał. Nie jesteś wart tyle, ile sądziłeś. - I co, ty też mnie olejesz? – mruknął do siebie, patrząc uparcie w klapę.
Isabelle Cromwell
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Wto 15 Wrz 2015, 22:20
Odwiedziny znajomej sowy wielce zdziwiły Ślizgonkę, która jeszcze nie zdążyła dojść do siebie po bezczelnej ucieczce Silvera. Nie odpisała, nie była nawet pewna, czy powinna pojawić się na spotkaniu. Co ten wielki Wiking niby chciał naprawiać? Czyżby odczuł nagły sentyment, po tym, jak jego przyjaciel zdecydował się spakować manatki, pozostawiając po sobie jedynie Isabelle? Walczyła ze sobą cały dzień, ale sprawa nie dawała jej spokoju. Musiała iść na to spotkanie, w końcu z Wattsem wypadało żyć dobrze, skoro jego przyjaźń z Samem wydawała się być nierozerwalna. W sumie to nawet zatęskniła za nim, choć nawet gdyby świat miał się za chwilę skończyć, nie przyznałaby się do tego. Ciągle wmawiała sobie, że go nie lubi - w końcu zdawał się być dla niej konkurencją nie do pobicia. Nieodłączną częścią JEJ najlepszego przyjaciela. Brr. Sama myśl aż zmroziła i tak już lodowate serce Ślizgonki. Nie mogła nawet pozwolić na to, by doszło do tragicznego wypadku z jego udziałem. Samuel nigdy by się nie pozbierał po takiej stracie, a nawet jakby Krukon padł trupem, to i wtedy wciąż bezczelnie zajmowałby jakąś część umysłu ich wspólnego przyjaciela. Wspólnego. Cóż za ciężkie, skomplikowane słówko. Isabelle nie umiała się dzielić, czy może raczej nie chciała? Bała się, że zostanie odsunięta na dalszy plan, a ciągła walka o czyjeś względy na dłuższą metę wykańczała. Powoli zbliżała się godzina prawdy. A może grozy? Nie, nie dla niej. Zastanawiała się, czy Ben tak przypadkiem nie wymiękł. Trzymała go w niepewności, a myśl o tym tylko sprawiała jej satysfakcję. Wciąż była wściekła na Sama, że odjechał bez pożegnania. Tchórz! Gdyby tylko mogła go teraz dopaść... No nic, musiał wystarczyć jej Watts. Swoją drogą miejsce spotkania było niezwykle przyjaznym miejscem zbrodni. Ups, powinęła mi się noga i runąłem. Sprawdzałem, czy potrafię latać i nie wyszło. Panie profesorze, nie wiem co się stało, nagle wypadł przez okno. Nie, nie zdążyłam go zatrzymać. Wizje były niezwykle inspirujące, choć Isabelle nie miała zamiaru nikogo mordować - z wyżej wymienionego powodu. Na szczęście mordowanie kogoś w myślach nie było karalne! Droga na wieżę okazała się niezwykle długa i mozolna. Gdy w końcu wdrapała się odpowiednio wysoko, pchnęła klapę, klnąc cicho pod nosem. Już za sam wybór miejsca Benowi należało się dać w dziób. - Obyś miał mi do powiedzenia coś ważnego - zagroziła, strzepując niewidzialny pył z ramienia, jak tylko weszła. Spojrzała na chłopaka, a jej rysy momentalnie złagodniały. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył Filcha - powiedziała, podchodząc bliżej. Uśmiechnęła się blado, nagle odczuwając lekki niepokój. Nie wiedziała, czy Sam pożegnał się z Benem. Mógł zostać równie dobrze potraktowany w taki sposób, co ona, a wtedy niema złość mogła zostać przekierowana tylko i wyłącznie na brakujące trzecie ogniwo.
Ben Watts
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Sro 16 Wrz 2015, 00:11
Chcąc, nie chcąc, wizje pewnych rozmów napełniają irracjonalnym lękiem. Ben nigdy nie miał się za tchórza – nie uciekał przed konfliktami, w obliczu zagrożeń zwykle nie tracił głowy, a jeśli trzeba było, stawał w obronie słabszego. Isabelle jednak... Z Izzy sprawa wyglądała nieco inaczej. Choć nigdy wprost nie powiedziała Krukonowi nic przykrego, nie próbowała podstawiać mu życzliwych nóg, by przewrócił się na prostej drodze, jej cicha podstępna złość nakazywała, by trzymał się na baczności. Panienka Cromwell idealnie pasowała Benowi do Slytherinu – jeśli miałby porównać ją do jakiegoś zwierzęcia, bez zawahania odpowiedziałby: żmija. Nawet nie w tym złym sensie. Czasem po prostu trzeba było wykazać się zwiększoną ostrożnością, robiąc czy mówiąc pewne rzeczy, by nie zostać obdarzonym złym spojrzeniem i niewerbalną groźbą pokąsania. Pomijając te cechy charakteru Isabelle, Watts naprawdę ją lubił, mądrzej tylko było się z tym nie afiszować. Była błyskotliwa, ambitna i doskonale zdawała się znać swoją wartość, czego miałby się przyczepić? Wzdychając krótko po raz chyba już setny tego wieczora, Ben powiódł spojrzeniem po wnętrzu pomieszczenia, opierając policzek na zwiniętej pięści. W tyle niedawno podgolonej głowy coraz szybciej i głośniej przewijały się zlepki słów, jakimi mógł przywitać dziewczynę, następnie ją przeprosić za wszystkie głupoty, które ostatnio powiedział, a wreszcie zaoferować zawieszenie broni, chociaż nigdy oficjalnie nie poszli na wojnę. Idealnie, plan doskonały. Szkoda tylko, że to wszystko zdało się uciec za okno i rzucić z wrzaskiem z wieży, gdy klapa w podłodze wreszcie drgnęła, otworzyła się na bok, a Szkotowi dane było zobaczyć rozdrażnioną twarz panny Cromwell. Zmiana jej mimiki nastąpiła jednak bardzo szybko, zaskakując podenerwowanego i spiętego prefekta. Na krótki moment prawie zapomniał, że kilka chwil wcześniej bał się tego spotkania. - Dzięki – rzucił, pozwalając kątowi ust unieść się nieco, zaraz jednak wyprostował sylwetkę, opierając się plecami o ścianę i skrzyżował nogi w kostkach. - Trochę się bałem, że nie przyjdziesz, kiedy nie odpisałaś. W planie awaryjnym miałem upić się sam – lekkim ruchem głowy wskazał butelkę nalewki grzecznie czekającą na otwarcie. - Nie żebym chciał cię spijać! Tak tylko pomyślałem... Nie wiem właściwie, co myślałem – skończył ze zrezygnowanym westchnięciem, zasłaniając dłonią twarz i wydając z siebie ni to niezadowolony, ni to nieco żałosny pomruk skarconego kociaka. Wielki i straszny prefekt Krukonów, panie i panowie. Odczekując chwilę, by dać myśleniu z powrotem wskoczyć na właściwe, logiczne tory, Ben odetchnął raz, a potem drugi, pozwalając sobie zapomnieć o obecności Isabelle – przynajmniej do momentu, w którym z powrotem opuścił dłoń na udo. Wyraźnie czuł ciepło na policzkach, ale zamierzał trzymać się dzielnie i nie dać powalić, zanim jeszcze na dobre nie zaczęła się walka. Nawet jeśli jego wyimaginowanym przeciwnikiem było w tym momencie dużo mniejsze i drobniejsze dziewczę. - Chodzi mi o to – zaczął, podnosząc się z ławki, którą tak namiętnie okupował – że po pierwsze chciałem cię przeprosić za to, co nagadałem w lochach. Powinienem był trzymać język za zębami, to w końcu nie mo... Nie, w pewnym sensie to też moja sprawa. W tym tempie to może zejdziecie się z tym cholernym łosiem na starość, kiedy wszyscy będziemy już starzy, pomarszczeni i przykuci do balkoników. Wkurzacie mnie, ale i tak przepraszam. Gdzieś w trakcie tego krótkiego monologu, spojrzenie Wattsa skierowało się ku oczom Izzy i już się stamtąd uparcie nie ruszyło, podświadomie rejestrując jej reakcje i ewentualne sygnały mogące świadczyć o nadchodzącej śmierci. - Oboje jesteście dla mnie jak rodzeństwo, a mam wrażenie, że nie za bardzo dałem ci to odczuć – chłopak na moment zagryzł wnętrze policzka, odruchowo wsuwając dłonie do kieszeni szaty - Jest z nami taki problem, że niby się o nic nie kłócimy, a i tak mam wrażenie, że ciągle i ciągle walczymy jak para niemowlaków, którym spodobała się ta sama zabawka. Myślisz, że dałoby się to zmienić? Skończył, z pewnym rodzajem dumy zdając sobie sprawę, że ani razu się nie zająknął, w miarę jasno przekazując to, co siedziało mu w głowie od tak dawna.
Isabelle Cromwell
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Pią 18 Wrz 2015, 00:35
Sztywna postawa Krukona tylko upewniła Isabelle w przekonaniu, że jej plan budowania napięcia przyniósł odpowiednie skutki. Spojrzenie jasnych tęczówek powędrowało w stronę butelki, a na myśl od razu przyszły ostatnie chwile pijaństwa z Taneshą. Czy można jednak odmówić, gdy ktoś zaprasza na romantyczną schadzkę z alkoholem? Nigdy by jednak nie pomyślała, że znajdzie się w takiej sytuacji z Wattsem. Może powinna wspomnieć mu o tym, że chyba zapomniał gdzieś po drodze świec. - No, no... - zacmokała kilka razy, kręcąc przy tym głową. - Gdybyś chciał mnie spijać, to właśnie tak byś zaczął. Co ty knujesz? - spytała, opierając dłonie o biodra. Nie wiedziała, dlaczego widok zrezygnowanego Bena podziałał na nią tak rozbawiająco. Czyżby chłopak bał się niższej od siebie dziewczyny? Musiała przestać. Natychmiast. Nie mogła być podła, jeszcze spowoduje samoistny wyskok z okna Wattsa, i co wtedy? Będzie łagodna i potulna jak owieczka, chyba, że dowie się czegoś, co mogłoby zmienić owy stan rzeczy. - Spokojnie, tylko żartuję. Przecież cię nie zjem - dodała, zmieniając przy tym postawę. Wydawała się teraz nieco bardziej dostępna, a wyraz twarzy nie zdradzał nic, prócz szczerego zainteresowania. Od zawsze przybierała odpowiednią rolę, więc mogła zagrać bardziej przystępną Ślizgonkę. Szczególnie, że przed nią siedziało jedyne powiązanie z Samem, które miała. Jak bardzo koślawo by to miało nie zabrzmieć... Z cierpliwością i udawanym spokojem stała na swoim miejscu, rozważając zbliżenie się do Bena. Ileż można zbierać w sobie odwagę, bo chyba to robił, prawda? Miała nadzieję, że nie przegapiła momentu, w którym powinna była podbiec do niego w podskokach i pogłaskać po głowie. Zamówił sobie złą Ślizgonkę. Nagle nastąpił przełom, a lewa brew Izzy niebezpiecznie zadrgała na widok podnoszącego się wielkoluda. Wolałaby jednak, gdyby został w takiej pozycji, w której go znalazła. Wysłuchała wypadających z jego ust słów, ani na sekundę nie spuszczając z niego wzroku. Nawet wtedy, kiedy Ben skończył, a między nimi zapadła głucha i ciężka cisza. Kolejny efekt specjalny? Isabelle na moment spuściła wzrok, nie dając możliwości przejrzenia swoich uczuć. - Przeprosiny przyjęte - powiedziała potulnie, podnosząc znów oczy ku górze. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, zatrzymując się jednak na taką odległość, by nie musiała zbyt mocno zadzierać głowy. - Ja też cię przepraszam - dodała, choć słowa dosyć opornie wypadały z jej ust. Na twarzy nawet wykwitły delikatne rumieńce, a przecież Isabelle prawie nigdy się nie rumieniła. Ciężko było przyznawać się do błędów, ale skoro została do tego zmuszona, nie mogła nic poradzić na taką kolej rzeczy. - Nie wiedziałam, że wszystko skończy się tak jak się skończyło - w tym miejscu machnęła dłonią, tak dla lepszego efektu (choć właściwie stało się to bardzo niechcący). Izzy była nawet na tyle miła, by zupełnie zignorować część wypowiedzi o ich wspólnej sprawie, jakimś schodzeniu się na starość i innych bzdetów. - Nigdy nie próbowałam z tobą walczyć - skłamała, lecz nie wiedząc czemu, nagle poczuła się przy tym bardzo niekomfortowo. Znała Bena całe wieki, choć nigdy nie próbowała poznać. Czy to ma jakiś sens? Odpychała myśl o tym, że stał się nieodłączną część jej życia, tak samo jak Sam. - Wiedziałeś coś o tej wymianie międzyszkolnej? - rzuciła nagle, chowając spojrzenie przed wzrokiem Krukona. Zrobiła to automatycznie, jakby się bała, że z jej oczu mógłby wyczytać jakieś nieprzyjemne fakty. Nie zdołała jednak ukryć zranionych uczuć w tonie głosu, który zdradzał więcej, niż by chciała.
Ben Watts
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Wto 29 Wrz 2015, 14:25
Dlaczego rozmowy z dziewczętami musiały być czasem takie trudne i czemu Ministerstwo jeszcze nie wpadło na genialny pomysł, by wprowadzić na nie obostrzenia odpowiednim dekretem? W tej dziwnej, z lekka szalonej i nieprzyzwoicie abstrakcyjnej części umysłu pana Krukona zaczynał tworzyć się plan na przyszłość, w którym po skończeniu szkoły i zdobyciu stosownego wykształcenia w dziedzinach prawa, dokonuje całkowitego przewrotu, podsuwając ministrowi projekty nowych dekretów. To by było dobre. A nawet jeśli nie dobre, to z pewnością zabawne. Chociaż sporo się nad tym wcześniej zastanawiał, ubranie w słowa wszystkich myśli okazało się jednak trudnym zadaniem. Szczególnie, kiedy Isabelle stała na wyciągnięcie ręki, wyraźnie wyczekując, aż Ben wreszcie się odezwie i wyjaśni, po co ściągał ją wieczorem do wieży astronomicznej. Choć szybko przestała się gniewnie marszczyć, jakby instynktownie przybierając bardziej otwartą postawę, nerwy prefekta wcale nie zostały ukojone. Jeśli było to możliwe, poczuł jeszcze większy niepokój i zdenerwowanie, choć usilnie starał się tego po sobie nie pokazywać. Nie był w końcu małym dzieckiem. Tama utrzymująca głos w głębi gardła wreszcie pękła, pozwalając potokowi słów wytoczyć się z ust chłopaka i zapełnić dotychczasową ciszę. Myśli przeniesione w obszar ludzkiej mowy nagle wydawały się nieco mniej ważne, niepotrzebne i szalone, ale Ben nie pozwolił sobie na urwanie gdzieś w połowie zdania i machnięcie ręką z oświadczeniem, że to wszystko jest nieważne. Bo było istotne na tyle, że nie dawało mu czasem spokojnie spać, czy swobodnie oddychać i musiał doprowadzić te sprawy do jasnego końca. Wyartykułować, co leżało mu na metaforycznej wątrobie i doprowadzić do zmian – na lepsze lub gorsze, stanie w miejscu na dłuższą metę wcale nie było dobre. Kończąc mówić, Ben przełknął mocniej ślinę, opanowując odruch nakazujący podnieść dłoń i potrzeć kark. Jak na jeden wieczór już chyba wystarczająco odsłonił pewne słabości, większa ich ilość mogłaby uruchomić instynkt ucieczki i osłonięcia się grubym murem. Skupiając spojrzenie na oczach Isabelle, słuchał jej słów, tylko lekko unosząc brwi, gdy ona również przeprosiła – rzecz niespodziewana i rzadka jak cnotliwa dziewica. Powinien to odnotować w kalendarzu, otoczyć czerwonym flamastrem, a najlepiej jeszcze poprosić o podpisanie formularza stwierdzającego, że istotnie, dokładnie takie słowa wypowiedziała w kontekście ich długiej znajomości. Milczał jednak, ucinając w tyle gardła wszelkie złośliwostki, świadom, że ta chwila szczerości między nimi rządziła się zupełnie innymi prawami niż codzienne rozmowy z byle kim o tematach niekoniecznie ważnych. Dopiero kłamstwo tak gładko spływające z języka Ślizgonki wywołało przygryzienie wnętrza policzka i ciche westchnięcie. Oboje wiedzieli, że mówiła nieprawdę – zbyt długo się znali, by Ben który za punkt honoru stawiał sobie dokładne obserwacje cudzych zachowań, przeoczył coś takiego. Przemilczał to jednak, unosząc na chwilę wzrok ku górze i przyglądając się sufitowi, jakby odnalazł na nim wyjaśnienie sensu życia. Wspomnienie międzyszkolnej wymiany gwałtownie zmarszczyło czoło Szkota, w niebieskich tęczówkach rozjarzając twarde iskry, kiedy z powrotem przesunął spojrzenie ku pannie Cromwell. Ton jej głosu, rozedrgany tembr i zabarwiająca go przykrość mimowolnie budziły w chłopaku obronne instynkty, za które sama zainteresowana pewnie zdzieliłaby go patelnią w głowę, gdyby się tylko o nich dowiedziała. - Nic – rzucił w pierwszej chwili z wyraźnym rozdrażnieniem, szybko je temperując. To nie na Izzy był zły, musiał o tym pamiętać. Wzdychając cicho, potarł skroń, po czym bez większego zastanowienia postąpił te kilka kroków, które dzieliły go od parapetu, na jakim zostawił wcześniej butelkę. Korek wyszedł bez większej szarpaniny, uwalniając wyraźny, słodki zapach gruszek. - Sądząc po twojej minie, ty też nic nie wiedziałaś – zaczął, przerywając sobie na chwilę łykiem alkoholu przyjemnie palącego w tył gardła. Butelka została zachęcająco wyciągnięta w stronę Ślizgonki. – Świetnie, co? Można by pomyśleć, że wypadałoby wspomnieć o miesięcznym wyjeździe dwójce najbliższych ci osób, a jednak nie. I jeszcze mieć czelność się nawet nie pożegnać, tylko zwiać jak złodziej, kiedy nikt nie patrzy.
Isabelle Cromwell
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Pią 16 Paź 2015, 23:07
Słowa zdawały się być magiczną bronią, nazbyt często niedocenianą przez szarego zjadacza chleba. Kryła się za nimi niezwykła moc, która mogła w jednej sekundzie naprawić nadszarpnięte stosunki, bądź raz na zawsze zniszczyć wieloletnią przyjaźń. Isabelle nigdy nie miała problemu z odpowiednim wysławianiem się, ostrożnie – lecz jednocześnie niemalże automatycznie – dobierając odpowiednie zdania. Zatracała się w świecie fałszu i obłudy, nie próbując nawet wydostać się z jego sideł. Po co, skoro życie na pokaz wydawało się bezpieczniejsze? Korzyści, w porównaniu z szeroką gamą negatywnych konsekwencji, coraz bardziej gubiły się w chaosie. Cele na przyszłość ukazywały wciąż swoje jasne barwy, lecz dziewczyna nie miała pojęcia, kim tak naprawdę była. Chciała zostać potężną czarownicą, tyle wiedziała. Mogła brnąć do przodu, ignorując serce i uczucia, które tylko przyciemniały spojrzenie - w tej chwili zarezerwowane tylko dla stojącego przed nią Krukona. Isabelle nie znała siebie. Nie znała jednak również wszystkich wokół, nawet tych, których była gotowa nazywać przyjaciółmi. Była przekonana o tym, że każdy chował się za niejedną maską, zmieniając oblicze w zależności od osoby, z którą w danym momencie miał do czynienia. Sam. Wspólny mianownik tej dziwnej krukońsko-ślizgońskiej trójcy. Znali się prawie całe swoje życie, a mimo to wystarczyło jedno zdarzenie, by pogruchotać ich wspólną więź, być może już na zawsze. Chłopak, którego znała, nigdy nie wyjechałby bez słowa, rzucając na pożegnanie marny kawałek papieru. A jednak teraz stała w tym miejscu, bez Silvera, a z Wattsem. Zawsze chciała pozbyć się dodatkowego balastu, jakim był dla niej Ben, teraz jednak coś kazało jej chwytać się go tak mocno, jak tylko potrafiła i nigdy nie puszczać. Śmieszne, prawda? Nic. To jedno słówko odbijało się echem w głowie Ślizgonki. Myślała, że będzie mogła powściekać się na Bena, bo Sam na pewno mu coś powiedział. Nie odczuła jednak ani złości, ani nawet ulgi – w końcu ktoś mógł się okazać warty tego, by powiadomić go wcześniej. Ucieczka najwyraźniej została zaplanowana zupełnie inaczej… - Wydawało mi się, że po naszym ostatnim… burzliwym rozstaniu, nie chciał ze mną rozmawiać twarzą w twarz. Nie sądziłam jednak, że tobie też nic nie powie. – Zazwyczaj opanowany głos nie wyrażał zbyt wielu emocji, więc wyraźnie słyszane rozżalenie mogło dziwić. Postawa Isabelle wciąż się nie zmieniała, lecz nawet nie próbowała ukryć innych sygnałów. Byli tu tylko w dwójkę, sami. Jak powie o kilka słów za dużo, po prostu zrzuci Bena z wieży i będzie miała spokój. Przecież nie spodziewałby się po niej takiego aktu przemocy! Obserwowała chłopaka czujnym wzrokiem, odbierając z jego rąk butelkę. Zachęcona zapachem i tym, że Watts nie kopnął w kalendarz (co oznaczało tylko, że nie chciał jej otruć), przytknęła butelkę do ust, kosztując gruszkowego alkoholu. Jeszcze kilka takich butelek, a wpadnięcie w nałóg gwarantowane! - Sam jest tchórzem – skomentowała, po raz kolejny upijając przyniesionego przez Bena trunku, by po chwili znów wręczyć mu butelkę. – Jakby mi ktoś powiedział miesiąc temu, że będziemy wspólnie pić, to bym go wyśmiała – powiedziała, kręcąc przy tym głową, gdy na twarz mimowolnie wkradł się dziwny uśmiech. Isabelle przeczesała palcami włosy, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić. Co powiedzieć? - Cieszę się, że miał możliwość wyjechania i podszlifowania umiejętności gdzieś dalej – zaczęła, nieco nerwowo przystępując z nogi na nogę. - Może znajdzie nowych i ciekawszych znajomych, skoro starych pozbył się z taką łatwością – dodała, choć najchętniej udawałaby, że te słowa nigdy nie padły z jej ust. Na pierwszy rzut oka nie wydawały się niczym groźnym, czy wyjątkowym, ale kryły za sobą jeden z największych lęków Izzy – bycie odrzuconą, zastąpioną przez kogoś lepszego.
Ben Watts
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Pon 02 Lis 2015, 21:21
Pożegnania są w życiu potrzebne – nie ma nic gorszego, niż poczucie niezakończonej sprawy, która wisi w powietrzu. Urwane, kolorowe nitki potrafią ciągnąć się za człowiekiem bardzo długo, pałętać pod nogami, przeszkadzać i frustrować. Pożegnania pozwalają iść dalej bez ciężaru, bez wrażenia, że pozostawiło się za plecami coś, co wymagało jeszcze uwagi. To, co zrobił im Sam, było bezczelnym odebraniem prawa do zamknięcia, do spokojnego snu i czystych myśli. Utkwił w głowie Isabelle i Bena zadrą tam, gdzie wcześniej znajdowały się tylko ciepłe uczucia. Nie powinno ujść mu to płazem, bez żadnych konsekwencji. Zbierając się bez słowa jak tchórz pozostawił po sobie bałagan, którego zapewne albo dobrze nie przemyślał, albo też nie chciał rozważać, jaki mógł mieć wpływ na osoby pozostawione w Hogwarcie. Nic dziwnego, że wspólne odczuwanie bólu w jakiś sposób sprawiło, iż powoli, bardzo powoli duet Cromwell-Watts dostrzegał kawałek gruntu, na którym mogło dojść do porozumienia między nimi. Choć wcześniej wyraźnie niespokojny, Ben zaczynał odpuszczać napięciu trzymającemu ramiona w uścisku, pozwalając im nieco opaść. Nie było to tak proste, jak można by sobie życzyć, ale reakcje ciała na najbardziej pierwotnym poziomie z założenia nie przyjmowały kontroli ze strony rozumu. Instynkty takie jak „walcz, uciekaj, broń się” miały za zadanie sprawić, że jednostka przetrwa. Tylko tyle, sposób się nie liczył. Zastanowienie przychodziło dopiero w momentach, kiedy gwałtowne fale adrenaliny zaczynały się wycofywać. Komentarz Izzy odnośnie burzliwości jej ostatniego spotkania z Samem, Szkot skwitował tylko krótkim hm i uważniejszym spojrzeniem skierowanym ku twarzy Ślizgonki. Otwarte okazywanie uczuć stanowiło z jej strony nowość – nowość tak szaloną, że Ben przez krótką chwilę zastanawiał się, czy aby dobrze zinterpretował ton jej głosu, czy coś mu się nie przesłyszało. Nie, na wszystkich mędrców sztuk magicznych, nawet ktoś, kto nie miał tak rozwiniętej empatii jak on, zrozumiałby, że dziewczynie było najzwyczajniej w świecie przykro. A to stawiało w tabelce Samuela Silvera olbrzymiego minusa. Otwarcie nalewki nastąpiło rychło w czas, wpasowując się w wisielczy nastrój i wyrzuty o brak pożegnania, które blondyn posłał w przestrzeń. Słodki smak gruszek dobrze kontrastował nastoletnią gorycz. - Oczywiście, że jest. Pieprzonym, śmierdzącym tchórzem – przytaknął, krzywiąc się i odbierając od Isabelle butelkę. Choć miał raczej opinię chłodnego, może bezemocjonalnego, Ben czuł wiele – być może zbyt wiele, i nie zamierzał tego ukrywać w sposób chorobliwy względem osób, które go znały. A zakładał, że panienka Cromwell miała wszelkie prawa znajdować się w tym gronie, nawet jeśli większość czasu ich znajomości chciałaby go wypchnąć z okna – bo tak po prawdzie, nigdy nie brał tych niewypowiedzianych gróźb na poważnie. Może kryła się za tym naiwność, ale wątpił, że gdyby nadarzyła się okazja, Isabelle byłaby w stanie zrobić mu realną krzywdę. Chłopak przytknął do ust butelkę, przez krótki moment tylko opierając ją na dolnej wardze przed wzięciem łyka. Nieco nieśmiały, w jakiś sposób dziwny uśmiech Ślizgonki wyraźnie zwrócił jego uwagę, a komentarz sprawił, że krukońskie usta rozciągnęły się, na moment odsłaniając zęby. Trwało to jednak tylko chwilkę, bo wraz z kolejnym łykiem alkoholu, powróciła gorycz i powód, dla którego w ogóle znaleźli się w swoim towarzystwie po godzinach ciszy nocnej. Ben powoli zakręcił butelką, przyglądając się bezmyślnie jak przelewa się w nim złotawa nalewka, jak tworzy mały wir, a wreszcie opada z powrotem do jednolitego poziomu. Słowa Isabelle, choć spokojne i nienaturalnie wyważone, sprawiły, że Ben poczuł gniew. Gorąco smagnęło mu kark i zmarszczyło czoło, w niebieskich oczach zostawiając garść iskier. - Chyba nie mówisz poważnie, Iz – zaczął, dla pewności biorąc jeszcze jeden łyk, zanim znów zaoferował butelkę pannie Cromwell. Kiwnął się lekko na piętach, po czym zrobił krok w przód i kolejny, aż zmieniło się to w chodzenie bez celu – głównie po kole. Jakby próbował rozchodzić to, co gryzło go gdzieś w środku. - Też się cieszę, że dostał możliwość nauczyć się czegoś nowego. Naprawdę. No choćby przynależność domowa mnie do tego zobowiązuje – prychnął krótko, najprawdopodobniej w parodii chichotu, który podobnie jak śmiech w każdej innej postaci, zwyczajnie nie był w stanie przejść mu przez gardło. Wszystko dzięki śp. Archibaldowi Wattsowi. Dzięki, tatuś. - Ale wiesz co? W tej chwili mam ochotę sprać go tak, żeby go własna babcia nie poznała. Za to, co nam zrobił. Bo nie jesteśmy, do ciężkiej cholery, elementami wymiennymi, które może sobie w dowolnym momencie wyrzucić i wybrać nowe – z każdym kolejnym słowem w głosie Bena coś się zmieniało. Coś rosło, nabierało konkretniejszej formy, brzmiąc z pewnością, która nijak nie przypominała przekonania o własnej nieomylności w trakcie rozmów o przedmiotach szkolnych. To, co zrobił Sam, dotknęło go do żywego. Dotknęło w sposób, który nie został dany wielu osobom. - Tak się nie robi, kiedy nazywasz kogoś rodziną.
Isabelle Cromwell
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Czw 17 Gru 2015, 00:15
Nikt nie mógł zdawać sobie sprawy z ogromu spustoszenia, jakie wywołał swoim wyjazdem ich wspólny przyjaciel. Szczególnie w życiu Isabelle, która nawet nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed kimś innym. Wolała udawać niewzruszoną, ignorować nieprzyjemne fakty tak długo, aż przestaną boleśnie kłuć serce. Nawet jej najbliższa ślizgońska przyjaciółka tkwiła do niedawna w niewiedzy, choć należała do małego grona najbardziej zaufanych osób w zawiłym świecie panienki Cromwell. Najwyraźniej nikogo nie darzyła tak dużym zaufaniem, by otwarcie porozmawiać i przestać tłumić wewnątrz siebie emocje, które coraz częściej domagały się uwolnienia. Isabelle wciąż próbowała przejrzeć Bena, badać, jak dalece może się posunąć. Całe życie był tak blisko Silvera, że mówienie czegokolwiek mogło okazać się albo największym błędem, albo wygraną. Alkohol był niebezpieczną bronią, często rozplątywał język, wypuszczając z ust słowa, które nigdy nie powinny były paść. Butelka została jednak dopiero co otworzona, kilka łyków zdawało się niegroźną zabawą. Magiczna granica nie została przekroczona, a gorycz poruszonego tematu tylko zachęcała do korzystania z niezbyt dozwolonych posunięć. W końcu oboje byli prefektami, kimś, kto powinien dbać o porządek i przestrzegać regulaminu, by stanowić wzór idealnego ucznia. Isabelle pozornie nadawała się do tego zadania idealnie, które bez problemu wpasowało się w teatralne schematy. Wszystko było tylko pozorne, sztuczne, tak samo jak wiecznie uśmiechnięta twarz. Nalewka jednak niebawem zaczynie działać, uszkadzając poszczególne funkcje – takie, jak idealne maskowanie emocji, ba, a nawet chęć ukrywania ich. Isabelle mówiła jak najbardziej poważnie, lecz jej twarz złagodniała, gdy Ben niezbyt dobrze zareagował na chwilę szczerości. Postanowiła więc dyplomatycznie milczeć, odbierając od chłopaka nalewkę i nie spuszczając z niego oczu, gdy ten zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała go w takim stanie. Nigdy wcześniej jednak ani on, ani ona, nie musieli przechodzić przez podobną sytuację. Przytknęła więc butelkę do ust, nie spuszczając z niego oczu, gdy wyrzucał z siebie słowa. - Jesteś pewny, że nie jesteśmy? Nie ma osoby nie do zastąpienia - pociągnęła temat, gdy Watts zakończył swój monolog. Nie po to, by go drażnić, ale przecież ktoś musiał go w końcu uświadomić. Powinien zaakceptować porządek świata, w którym nie ma miejsca na coś, co trwa wiecznie. Zaśmiała się gorzko, myśląc o ostatnim wypowiedzianym zdaniu. Tak się nie robi, kiedy nazywasz kogoś rodziną. Rodzina nie powinna się wzajemnie krzywdzić, lecz Isabelle od czasu wczesnego dzieciństwa zdołała się przekonać, że to pojęcie bardzo mało dla niej znaczy. Właśnie z tego względu starała się być niezwykle ostrożna w lokowaniu uczuć, nie chcąc dopuszczać do siebie nikogo zbyt blisko. Czasem jednak ciężko było postawić wyraźną granicę, próbowała sobie więc wmówić, że przecież nikt nie pozostaje z nami na wieki, a każdy kiedyś odejdzie. Skoro nawet własna matka nie zdecydowała się na nią, jak mógłby zrobić to ktokolwiek inny? Sam był pierwszą osobą, której chciała w ten sposób zaufać, a teraz odczuwała tego skutki. Zapewne przyjaciel siedział sobie już w Durmstrangu z kimś lepszym i ciekawszym, prawda? Trzeba było to po prostu zaakceptować i ruszyć dalej, choć chwilowo wydawało się to niemożliwe. - Możesz go sprać, pozwalam ci. Nie, żeby miało to cokolwiek dać… Ale jeśli poczujesz się przez to lepiej to masz moje błogosławieństwo – zaczęła, podchodząc do chłopaka, by wcisnąć mu w dłonie butelkę. Ruszyła w stronę ławki, przysiadając z cichym westchnięciem. – Nie zmieni to jednak faktu, że nie masz racji. Wszyscy jesteśmy elementami wymiennymi, nie warto się do nikogo przywiązywać. Popełniliśmy błąd, jeżeli liczyliśmy na to, że Sam będzie inny – dodała znacznie ciszej, jakby się bała, że Ben mógłby ją usłyszeć, choć na pewno nie umknęło mu ani jedno słowo. - Wybacz, chyba się trochę zapędziłam – powiedziała nagle, ponownie czarując na twarzy uśmiech. Była jednocześnie wściekła, smutna i rozczarowana. Wciąż musiała ze sobą walczyć – z jednej strony bardzo chciała w końcu z siebie wszystko wyrzucić, z drugiej najchętniej teraz by uciekła, by nie powiedzieć czegoś więcej. Żałować będzie tak, czy inaczej.
Ben Watts
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Czw 31 Gru 2015, 19:22
Chyba żadne z nich nie przewidywało, że ta rozmowa potoczy się w stronę bardzo bolesnych terytoriów i wywoła szczerość o jakiej nawet nie śmieli myśleć w dniu codziennym. Bo i z jakiej racji, skoro oficjalnie nie przepadali ze sobą i tylko tolerowali? Z Iz sytuacja jawiła się o tyle bardziej problematycznie dla młodego Wattsa, że wiedział o niej zbyt wiele – prawdopodobnie więcej, niż panienka Cromwell mogła sobie życzyć. Sekrety, które powierzała jedynie Silverowi, ich czas spędzany tylko we dwójkę. Większość z tych wspomnień była też w głowie Bena, który w ramach nieporzucania legilimencji, ćwiczył na przyjacielu za jego pozwoleństwem, odkąd opowiedział mu wszystko, co wiązało się z tą paskudną historią. Szczególnie teraz, patrząc na Isabelle i jej delikatnie zsuwającą się maskę, Krukon odczuwał pewne wyrzuty sumienia – nie na tyle jednak silne, by z własnej woli zdradzić co potrafił i co o niej dokładnie wiedział. Być może był to z jego strony rzadki przejaw tchórzostwa. Za dużo tych wszystkich uczuć, a alkohol od wujka wcale a wcale nie chciał pomagać jakoś tego poukładać i ogarnąć, zostawiając Bena jeszcze bardziej skonfundowanego niż na początku. Nieco bardziej pewnego i mniej zestresowanego, to na pewno, ale za to z wielką, rozsypaną układanką, której elementy wyglądały jakby wcale nie pochodziły z jednego pudełka. Kręcenie się po wieży o dziwo w jakiś sposób zaczynało pomagać, choć zmarszczka między brwiami Szkota nigdzie się nie wybierała, a w oczach wciąż tliło się coś niespokojnego. Komentarz Isabelle na zakończenie żarliwego monologu Wattsa sprawił, że rzeczony delikwent zwolnił nagle swój bezcelowy marsz, przenosząc spojrzenie na Ślizgonkę. Spojrzenie tak przytomne i przenikliwe, że ucieczka przed nim nie byłaby niczym zaskakującym. Z każdym kolejnym słowem dziewczyny cisnęły mu się na usta odpowiedzi, dał jej jednak powiedzieć wszystko, co miała na myśli, nie przerywając, a oferując jedynie swoją uwagę. Przyjął z powrotem butelkę, choć nie wziął z niej następnego łyka, przytrzymując jedynie szyjkę między palcami. Kiedy na wieży zaległa cisza, Ben nie otworzył natychmiast ust ją przerywać – pozwolił tej chwili się przeciągnąć i nieco ochłodzić gorącą głowę. Nie należało kłócić się i dyskutować pod wpływem silnych emocji, źle komuś życzyć lub obiecywać gwiazd z nieba. Powoli podszedł do jednego z okien, delikatnie stawiając na parapecie otwartą butelkę, po czym po raz kolejny tego wieczora zerknął w stronę Izzy. Izzy, która przykleiła na usta uśmiech, próbując w ten sposób zbagatelizować całą sytuację, sprawić, że ich rozmowa nigdy nie miała miejsca. Ben nie zamierzał jej na to pozwolić. Biorąc głębszy wdech, postawił trzy kroki dzielące go od ławki i pochylił się, obejmując ramiona Isabelle. Nie była to najwygodniejsza z pozycji, a ciemna głowa Ślizgonki wylądowała gdzieś pod jego brodą, ale nie o wygodę tu chodziło, a o przekaz – jestem tu dla ciebie. - Nazwij mnie naiwnym, ale wierzę w to, że pewnych ludzi nie da się zastąpić – powiedział tylko w miejsce długich tyrad, które tworzyły mu się jeszcze niedawno w głowie. Czasem mniej znaczyło więcej.
Isabelle Cromwell
Temat: Re: Nie płacz, kiedy odjadę! Czw 14 Sty 2016, 13:38
Niezbyt długi monolog panienki Cromwell nie został przerwany ani jednym słowem, ani nawet machnięciem dłoni krukońskiego Prefekta. Nie straszne jej było przenikliwe spojrzenie, którym ją obdarował – sama nigdy nie miała problemu z doprowadzaniem poszczególnych jednostek do palpitacji serca poprzez własne spojrzenie. Nie ugięła się, nie zająknęła, choć momentami ciężko było jej powstrzymać się przed drgnięciem, które mogło ją wydać. Słowa gładko spływały z ust, mimo, iż wcale nie należały do łatwych. Uważnym wzrokiem śledziła sylwetkę Wattsa, gdy w wieży zapadła głucha cisza, przerwana dopiero dźwiękiem odstawianej butelki. Nim dziewczyna się zorientowała, co się dzieje, chłopak złapał ją w objęcia. Głowa Isabelle bezwiednie opadła, znajdując oparcie pod brodą Bena. Niezdolna do tego, by się ruszyć, przeżywała w swoim życiu kolejny moment, w którym nie wiedziała co powiedzieć. Jednak nie tylko mowa postanowiła się zbuntować, zrobiło to również całe ciało Ślizgonki. Odetchnęła, czując własny ciężar ze zdwojoną siłą, jakby podświadomie ktoś chciał wbić jej coś do głowy, o czym Isabelle nie miała zielonego pojęcia. Coś, co było potrzebne i zdecydowanie przeciwne takiemu traktowaniu, jakie sobie narzuciła. Przełknęła gorzki posmak, który zgromadził się w ustach, gdy gdzieś z oddali dotarł do niej znajomy głos stojącego tak blisko Krukona. Chciała mu uwierzyć. Chciała, ale nie potrafiła, nie mogła. W jednej chwili poczuła się obdarta z muru, naga i bezbronna. A kto jak kto, Isabelle nie chciała taka być. Będąc małą dziewczynką obiecała sobie, że wyrośnie na potężną czarownicę, której nikt ani nic nie będzie straszne. Nie pozwoli nikomu doszczętnie zniszczyć pogruchotanej już skorupki, tylko po to, by postawić krok w stronę… czego? Normalności? - Jesteś naiwny – potwierdziła nieco zachrypniętym głosem, jakby dopiero co się wybudziła ze snu. Uniosła dłonie, opierając je na piersi chłopaka, delikatnie na niego napierając, by się odsunął. Przyzwyczajona do okazjonalnego opadania nieposłusznego muru, wyćwiczyła w sobie nawyk momentalnego chwytania za cegły w celu uzupełniania w nim luk. Nie chciała słyszeć tego ciepłego głosu, troski udawanej, czy prawdziwej – jakie to miało dla niej znaczenie? - Masz rację, pewnych ludzi nie da się zastąpić. Nie oznacza to jednak, że zawsze będą obok, prawda? – zaczęła, ale szybko zorientowała się, że ciągnąc takim tonem dyskusję, nigdy jej nie zakończy. - Odległość nie załatwi sprawy, a dopiero jak Sam wróci, będziemy mogli z nim porozmawiać. Wszystko będzie tak, jak dawniej – dodała, przybierając nieco obojętny wyraz twarzy. Uśmiech się nie sprawdził, a Izzy wiedziała, że nim powrócą jej siły, musi się bardziej postarać.
Posiedzieli, podywagowali, upili się - niewiele pamiętali po tym, jak gruszkowa nalewka zniknęła, ale jednego mogli być pewni. Było zdecydowanie fajnie.