|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Mikhail Asen
| Temat: Re: Salon wspólny Wto 17 Maj 2016, 00:10 | |
| Zakręciło mu się w głowie, bo w końcu dawno nie palił, ale z radością przywitał się z uczuciem, które rozpierało teraz jego duszę i które mówiło, że niczym nie musi się już martwić, bo zaraz przyjdzie Prior i zabawią się tak, jak już dawno się nie bawili. To nie było tak, że Asen miał jakiś mocno depresyjny nastrój. Wręcz przeciwnie. W ostatnich dniach czuł się nad wyraz dobrze, chociaż wcale nie miał ku temu powodów, bo od września regularnie dostawał kosza od takiej jednej, przepięknej gryfonki. To o niej chciał po części porozmawiać Misza, ale nie tylko. Było kilka tematów, które chciał omówić i jak noc długa, a butelka pełna, mieli sporo czasu na to, by przeanalizować wszystko dokładnie. Na całe dla Priora szczęście, nie spóźnił się zanadto. Ledwie Asen zdążył schować różdżkę za pasek jeansowych spodni, gryfon już przekraczał próg sali, w której mieli dziś spędzić trochę czasu. Ze swoim nieodłącznym uśmiechem zbliżał się do Mikhaila i rzucił w jego stronę czymś, co chłopak złapał dość zręcznie, jak na ścigającego drużyny ślizgonów przystało a co okazało się być butelką trochę większą od tej, którą sam przytargał i której zawartość była o wiele cenniejsza niż Ognista. - Jak ty doskonale wiesz, czego mali ślizgoni potrzebują najbardziej - zażartował obracając butelkę w dłoni i zastanawiając się ile wystarczy mu wypić, by sponiewierać się tak konkretnie, ale jeszcze całkiem przyzwoicie wrócić do swojego łóżka w lochach. Sądził, że wcale nie tak mało, ale nie też tak dużo, by móc narzucić sobie szybkie tempo, jak to było możliwe przy zwykłym kremowym, lub nawet mocniejszym piwie. Odkręcił korek i powąchał trunek przyniesiony przez Jonathana i wiedział już, że alkohol ten jest jednym z tych ukradzionych norweskim piwnicom, co zresztą nie raz już wcześniej praktykowali. Nie tylko w ostatnie wakacje zakradali się tam i uszczuplali po kryjomu zapasy rodziców Priora, a potem uciekali przed karcącym ich spojrzeniem. Teraz byli poza ich zasięgiem. Teraz mogli z dala od rodziców uskuteczniać chwile wolności z dala od nakazów, choć poza murami zamku atmosfera robiła się mało ciekawa. W Hogwarcie jednak panowały stare problemy. Świat zewnętrzny nie miał siły przebicia się przez hermetyczne ściany, w których toczyło się normalne życie. Misza przeniósł wzrok na przyjaciela i napełniwszy sobie szklankę alkoholem oddał mu butelkę, by ten również sobie nalał, napił się bezpośrednio z gwinta, czy co tam miał ochotę z nią zrobić. By udzielić odpowiedzi na pytanie zadane przez Priora musiał się chwilę zastanowić. W zasadzie jego mina wcale nie była wywołana zniesmaczeniem pozostałym po wizycie w gabinecie kochanka jego starego. Tak naprawdę miał całkiem dobry humor, bo przecież kto by płakał siedząc z pełną szklanką whiskey w dłoni, garścią galeonów w kieszeni i w miarę pozaliczanymi przedmiotami na semestr? Na pewno nie Asen. - Wcale nie było tak najgorzej. Poszło łatwiej niż myślałem. Nie musiałem go prosić ani nic z tych rzeczy, sam mi dał - powiedział, a w jego głosie do dziś dało się wyczuć zdziwienie wywołane całą tą sytuacją. Spodziewał się wszak kompletnie czego innego. w ogóle nie uśmiechało mu się spotkanie z Hallem, tym bardziej kiedy okazało się, że jest jego pseudo wujkiem. Całe spotkanie jednak skończyło się kompletnie inaczej, niż spodziewał się tego Asen i choć nie chciał się do tego głośno przyznać, to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko Halla lubi, a nawet jeśli to za duże słowo, to ma dla niego zarezerwowaną maleńką nić sympatii. No raczej, że po jednej rozmowie panicz Asen nie będzie piekl Alexowi muffinek posypanych miłością, ale stwierdził, że nie muszą się chyba kłócić na każdym kroku. Mogą się dogadać, a sam Mikhail może spróbować przymykać oko na fakt, że jego ojciec stał się z dnia na dzień gejem. - Może nie będzie tak źle, jak nie będą mi epatować miłością przed nosem, to może jakoś to zniosę - stwierdził z przekąsem przechylając szklankę i upijając łyk trunku. Przydałoby się coś do przegryzienia, ale Asen musiał przyznać, że w tej sprawie dał ciała. Pomyślał o najważniejszym, ale nie o równie ważnym - jedzeniu. Zwykłe krakersy zdałyby egzamin ale niestety w ogóle o nich nie pomyślał aż do tej chwili. Zganił się w myśli za to, że nie wykazał się odrobiną sprytu i nie załatwił tu nawet dostawy w postaci jakiegoś pierwszoroczniaka, który przyniósłby im zagryzkę ale po chwili po chwilowym roztargnieniu nie było już śladu. Palący gardło alkohol skutecznie odwracał jego uwagę od innych zmartwień. Spojrzał z uznaniem na Jonathana. - Uwielbiam twojego ojca za te skarby - wyznał między trzecim a czwartym łykiem. Tego potrzebował. Tego było mu trzeba. Po tym jak opróżnią butelkę z pewnością czeka go reset i niczego innego w zasadzie nie oczekiwał. - Co tam? Jak tam ci się układa z tą puchoneczką? - spytał, bo przecież interesowało go oczywiście życie uczuciowe jego najlepszego przyjaciela. Bardziej niż kogoś innego; chciał wiedzieć, czy nie jest jedynym, któremu coś się pomieszało w głowie. - I w ogóle, muszę ci się do czegoś przyznać. Od września regularnie dostaję kosza od niejakiej Corinne, którą na pewno dobrze znasz, bo masz z nią prawie wszystkie zajęcia. I nie wiem dlaczego, ale jakoś nie umiem się z tym pogodzić... |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Salon wspólny Wto 17 Maj 2016, 07:28 | |
| Wystarczył jeden łyk i humor Jonathana z dobrego zrobił się bardzo dobry. Krwawe kłótnie i awantury na skalę Trondheim były warte przeżycia dla takiej jednej butelki dobrego alkoholu, którego nie będą w stanie wypić przez najbliższe parę lat. Pomału do przodu i może uda im się do końca szkoły wypić przynajmniej ćwierć zabójczego płynu. Jonathan nie należał do takich alkoholików jak powiedzmy ślizgoni, ale umiał wypić i wiedział kiedy powiedzieć dość i mieć siły na zatoczenie się do dormitorium. Raz czy dwa upił się na umór, rzecz jasna przy Miszy i wolał tego nie powtarzać. Robił się wtedy z niego konkretny gaduła, co nie byłoby mu na rękę, gdyby słyszał to ktoś inny niż Misza. Musiał i teraz uważać, aby się nie rozgadywać bez potrzeby, choć musiał przyznać, że nie miał nic nowego do powiedzenia. Asen był na bieżąco, no prawie, jeśli chodzi o życie Gryfona. Teraz musieli nadrobić tę drugą stronę. - Tia, daj im butelkę najlepiej polskiej, czystej wódki, a jedzą jak z ręki. - wyszczerzył się, biorąc szklankę od Asena. Zaczął się nią bawić, obracając ją między dłońmi i palcami. - A, racja. Zapomniałem, że ten krzywy pysk ma uchodzić za uśmiech. Sorry. - skinął głową, zadowolony z uzyskania potrzebnych specyfików, aby ułagodzić Lyyar. Upiekło mu się, nie miał już jej nad uchem i mógł toczyć bezpieczne życie pozbawione trosk. Krew upuszczona, Krukonka najedzona, żyć, nie umierać. - Widzisz, możesz zostać moim stałym dostawcą składników. Wyobrażasz sobie co mogłoby się stać po połączeniu tojadu z łuską smoka węgierskiego? Fajnie by było takie coś mieć. - na dosyć długą chwilę rozmarzył się w fantazjach piortechnicznych. Na świecie było tyle składników, które chciałby połączyć, przetestować i sprawdzić ich działanie w różnych warunkach. Żałował, że nie miał tyle forsy, aby zapewnić sobie tak rzadkie elementy. Może uda mu się namówić Asena na jedną z bardziej niebezpiecznych misji zdobycia łuski smoka z tajnego magazynu Smoczycy. Trzeba wykorzystywać kontakty. - Nie wiem, Hall wydawał się całkiem w porządku. Wiadomo, zdrowy na umyśle nie jest, bo pracuje ze Smoczycą i Wilsonem, ale skoro mówisz, że nie było źle... - rozłożył ręce na boki i uniósł brwi, pozostawiając zdanie niedokończone. Dla Jonathana było najważniejsze móc dalej noclegować się u Asenów. Nie spieszno mu było wracać do Trondheim, do mamusi, tatusia i ukochanych siostrzyczek. Potrzebował urlopu notabene trwającego już rok, aby mieszkać dalej u przyjaciele. Szczerze, obawiał się, że przez ten gejowski związek Asena Seniora z Hallem wszystko będzie trzeba zmienić. - Daj mu czas, sprawdź do czego się posunie, aby się tobie przypodobać. - musiał uśmiechnąć się złośliwie a la Irytek. - Ta, na coś się przydają te wizyty w Trondheim. - nalał odrobinę alkoholu do szklanki, przyglądając się z fascynacją złocistemu kolorowi norweskiego whiskey. Blake upiłaby się od samego zapachu. I miałaby kaca bity tydzień. Aż Prior zapragnął sprawdzić czy rzeczywiście byłaby na to podatna. - W porzo. - wzruszył ramionami. Dziewczyna numer dwanaście i Jonathan dalej nie wyglądał jakby chwycił gwiazdę za ramię i sprowadził ją na ziemię. Dziewczyna jak dziewczyna, jeszcze nie wiedział jak bardzo się w to zaangażuje. - Wczoraj przepędziła mi połowę fanek z dziedzińca, gdy grałem. Nie wiem czy mi się to podoba, bo ona w sumie tylko przyszła i tylko ją stosownie powitałem na oczach wszystkich. - zmarszczył brwi i naprawdę intensywnie analizował sytuację. Zaraz porzucił rozmyślanie nad sytuacjami przyczynowo-skutkowymi i zawiesił ciemne ślepia na Asenie. Menda społeczna, lubi odwracać kota ogonem. Na wieść o jakieś dziewczynie, na której ochotę ma Misza, Jonathan aż poderwał się, usiadł na kanapie i przechylił w stronę ślizgona z wyczekującym uśmieszkiem. Zrobił to tak gwałtownie, że zawirowało mu w głowie,a miał za sobą dopiero dwa łyki i podpalony przełyk. - Cor...co? Cornnie? Yyy, chwila, ja znam kogoś o takim imieniu? - zamknął oczy i przetrząsał w myślach dziewczęta z imieniem zaczynającym się na "C". Ciężko mu było zwizualizować sobie twarz danej osoby. To, że miał z nią wszystkie zajęcia nie musiało oznaczać,że ją pamięta. To Jonathan. On pamiętał tego, kogo chciał. I nagle pobladł. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał z przerażeniem na Asena. - Kurwa, no nie ona. Ty chyba jaja sobie stroisz. TA CORINNE? Czy ty na rozum upadłeś? - aż się coś w nim zatrzęsło. Ta dziewczyna, której imię w końcu sobie przypomniał miała w sobie krew wily. Jonathan nienawidził wil. Bał się ich i nawet nie był pewien czy Misza był tego świadomy. Prior omijał tę dziewuchę szerokim łukiem. Już dawno wyrobił sobie nawyk znajdywania się na drugim końcu Hogwartu, jeśli widział w pobliżu tę pannicę. Misza miałby z nią się bratać? Jonathanowi zrobiło się słabo. Wlał do gardła spory haust alkoholu, co prawie go rzuciło na nogi. Tak, chłopak wyglądał poważnie, dwa razy gorzej od Asena. To była jak zdrada. Oparł głowę o rękę i jęknął, po prostu jęknął. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Salon wspólny Sro 18 Maj 2016, 20:43 | |
| - Nie wiem, czy Hall byłby skłonny regularnie oddawać mi części swoich zapasów. Po drugie nie wiem, czy chcę aż tak się z nim spoufalać. Myślę, że póki co nadal będziemy się zakradać do skrytki smoczycy, a ona nadal będzie próbowała udowodnić, że to my - wyszczerzył się. To, że nie poszli z Alexem na noże podczas ostatniego spotkania nie oznaczało, że Misza od razu umieści go w swoim rodzinnym albumie. Nadal miał wszystkim za złe, że tak go wyrolowali, bo miał nadzieję na zejście się rodziców, ale już po prostu nie wściekał się tak mocno. Minął już jakiś czas i zdążył otrząsnąć się z szoku a także zdążył zapomnieć jak bardzo weszła mu ta whiskey Priorów wtedy, gdy chciał zapić smutki. Nazajutrz przysięgał, że już więcej nie pije ale dziś mógł jedynkę postukać się w czoło, że był zdolny do głoszenia takich herezji. Był ślizgonem, alkoholu i pacierza nie odmawiał (cokolwiek to znaczy, ale usłyszał to kiedyś od jakiegoś mugola i mu się spodobało), a dziś pił przecież dla rozrywki, a nie dlatego, że szanowny Nikolai Asen zapraszał sobie chłopców do domu. - Myślisz, że będzie chciał mi się przypodobać? - spytał prostując plecy. W sumie nie pomyślał o tym w ten sposób. W zasadzie dlaczego Hall miałby starać się o jego względy? Misza był dla niego tylko szczeniakiem. Co prawda był też przy okazji synem jego chłopaka, ale czy to oznacza, że będzie chciał mu się podlizać? - Możesz mieć rację i tu nawet nie chodzi o mnie. Wiesz jaki jest mój stary. Może Hall chciałby mu pokazać, że my tacy kumple, wiesz, żeby przypodobać się właśnie jemu? To nie głupie jest, że ja sam na to nie wpadłem. Będę go teraz obserwować i zobaczymy. Jak będzie się przymilać to sprowadzę go na ziemię - powiedział utwierdzając się w swoim nowym postanowieniu i oczywiście zaraz potem upił łyk ze szklanki, którą cały czas trzymał w dłoni. Zaśmiał się zaraz potem, gdy Jonathan zobrazował mu wydarzenie z dnia poprzedniego. Koncerty Priora były dość popularne w Hogwarcie i Asen niejednokrotnie był świadkiem tego jak powszechnym cieszą się zainteresowaniem. Lubił na nie przychodzić by popatrzeć na co ładniejsze dziewczyny, bo przecież na muzyce kompletnie się nie znał, toteż nie mógł jednoznacznie określić, czy jego mniemaniem Prior miał talent, czy też nie. Coś musiało być na rzeczy, sądząc po wzroku rzucanym mu przez uwielbiające jego grę panny. Jako ślizgon kompletnie pozbawiony słuchu wolał nie wgłębiać się w to za bardzo, ciesząc oczy ładnymi buziami zebranych uczennic. - Nie dziwi mnie to, że twoje fanki nie są zachwycone tym, że jedną z nich faworyzujesz. A nie, sorry, ona nawet nie była nigdy twoją fanką. To tym bardziej się nie dziwię - wyszczerzył się w typowy dla siebie sposób, a wyszczerz ten Prior znał już z pewnością nad wyraz doskonale. Jak zresztą znaczna część szkoły. Jeszcze nie tak dawno do swojej wypowiedzi dodałby jeszcze coś o tym, że cieszy się z tego, że Jonathan nie zapadł jak na razie na tę okropną chorobę zwaną zakochaniem, ale dziś już sam nie wiedział, czy nie ma od niej przypadkiem gorączki. Jeszcze nie tak dawno poklepałby przyjaciela po plecach stwierdzając po prostu, że nie ta to inna, ale kurde... Trochę mu się nagle pozmieniało. Z jednej strony miał ochotę wyśmiać samego siebie, nazwać mięczakiem albo pantoflem, a z drugiej nadal zastanawiał się jak nakłonić upartą Corinne na randkę. Nie no, musi się jeszcze napić. Może jak się napije, to jego myślenie wróci na prawidłowy tor. Musi. Wierzył w to, że alkohol i Jonathan mu w tym pomogą. Wzrok pełen przerażenia, które rzucił mu gryfon wytrąciło go chwilowo z równowagi. Chłopak zrobił taką minę jakby Misza powiedział, że chce poderwać Irytka, a nie zwyczajną dziewczynę toteż zdziwił się nieco i uniósł brwi w tym zdumieniu. No i ten ton. Prior nie przeklinał, nawet po alkoholu. Znaczy, nie to, żeby Asen pierwszy raz usłyszał słowo na K, które wyszło z ust jego przyjaciela, ale i tak. Trochę dziwnie. - Nie rozumiem? - powiedział zapominając na chwilę szklance w dłoni, która zawisła nieruchomo nad oparciem fotela na którym siedział. Misza analizował w głowie zarzut Priora, starając się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie na zachowanie gryfona. Przecież do tej pory chłopak zawsze przyklaskiwał związkom Bułgara. I tak dobrze wiedział, że to tylko na chwilę. Nie zdarzyło się jeszcze, by Jonathan Miszy kogokolwiek odradzał. Może wiedział o niej coś, czego Asen nie wiedział? A może... Może sam się chciał z nią umówić? - Ej no stary, nie ma tak. Byłem pierwszy.
|
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Salon wspólny Czw 19 Maj 2016, 06:24 | |
| Do życia trzeba podchodzić praktycznie. Nowe relacje, narzucone z góry przez rodzica można wykorzystać na wiele interesujących sposobów. Kto jak kto, ale Hall miał w Hogwarcie dosyć mocne stanowisko i gdyby przeciągnąć go na "swoją" stronę, życie tej dwójki byłoby o niebo lepsze. Posiadanie alibi w postaci "wujka" Miszy ułatwiłoby im szkolny żywot w znaczącym stopniu. Prior jednak zapomniał, że to on jest takim materialistą, a Misza niekoniecznie mimo, że jest ślizgonem. - Wszystko co złe to od razu my. Uwzięła się na nas, to niesprawiedliwe. - wyszczerzył się, bo jego wypowiedź ociekała ironią. Zabójcze połączenie, średnio akceptowalne w Hogwarcie. Kto to widział, aby Gryfon skakał w ogień za Ślizgonem i na odwrót? Gdyby jeszcze się tym przejmowali. Tymczasem mieli trochę do przenalizowania i zaplanowania życia na następny miesiąc. Styczeń był pierwszym miesiącem roku i należało to jakość uczcić. - Nie znam się chłopie. Ale na mój nos Hall będzie wolał się z tobą przyjaźnić, nie tylko ze względu na twojego ojca. - usiadł wygodniej i nachylił się bliżej przyjaciela. - Nie chciałby, abyśmy my dwaj mieli sprowadzać go na ziemię czy wchodzić z nim na ścieżkę wojny. Wiesz, byłby między młotem a kowadłem. Obserwuj go, dowiemy się jakie ma zamiary. - wyprostował długie kończyny, uderzając nimi w stolik i prawie go przez to uszkadzając. Nadszedł zatem taki czas, kiedy ta zacna dwójka nie opuści prędko żadnej lekcji eliksirów. Będą na nich siedzieć bodajże w pierwszej ławce i pilnie patrzeć na ręce Alexa. Skoro nie mogą już nic zrobić, Jonathan pokaże Asenowi zalety bliższych kontaktów z padwanem Smoczycy. - Kwestia czasu i będzie moją fanką. - podrapał się po bandażu. - Mój funclub musi się z tym pogodzić. Ja bardzo chętne bym faworyzował każdą fankę, ale co zrobić, dopuszczalna liczba to jeden i już wybrałem. - pokiwał sam do siebie głową, myśląc o rumieńcach Blake i zawstydzeniu, w jakie czasami w jakie je wpędzał. Nie popadł w "zakochanie" jak się tego Asen obawiał. Jonathan się raczej nie zakochuje, bo to dla ckliwych cieniasów, a nie dla utalentowanych pirotechników. On nawet nie brał tego pod uwagę, dlatego nie wyczuł co siedzi w pustej czaszce ślizgona. Całe szczeście. Świerzbiło go, że Blackwood średnio zachwycała się jego geniuszem artystycznym i talentem. Głuchy Misza, dziwna Blake, taka Pierun, która się z niego nabija. Doprawdy, z kim ten Jonathan musi się zadawać? Nie doceniają jego talentu. Mniejsza z tym, na plan pierwszy dyskusji przeszły słowa Miszy. Jonathan naprawdę wyglądał na wstrząśniętego. To nie była poprawna i normalna reakcja na wieść, że przyjaciel chce przygruchać sobie jakąś pannicę. - Cholera jasna. Czemu trzymasz gębę na kłódkę? - wzdrygnął się, bo gdyby ta Corinne czy jak jej tam miała być ostatnią laską na ziemi, on by na nią nawet nie spojrzał. Chodziło tu o przymioty fizyczne i jej pochodzenie. Ta gryfonka była jedyną osobą, od której Jonathan trzymał się świadomie z daleka. - Przecież to mieszaniec. Nie, nie krwi, mam to w nosie. To nie jest normalny człowiek, a ty się do niej zalecasz od września? Czy ty kompletnie zdurniałeś czy to przeoczyłem? - w sumie Gryfon nie miał żadnych wątów do "mieszańców" rasowych, bo przykładowo Hagrida lubił. Corinne była tą osobą, której nigdy by nikomu nie polecił, a już w szczególności nie swojemu przyjacielowi. Prior obawiał się, że nie stać go na takie poświęcenie. Odstawił butelkę na podłogę i wplótł palce w włosy, zaciskając na nich palce. Sytuacja zrobiła się ciężka. Jonathan nie powie jasno i wyraźnie, że wile go przerażają bardziej niż cokolwiek na świecie. - Dobra rada druha. Odpuść ją sobie. Weź się za Everett, tę Glorię od Blake, Moore, Walker, Scrimgeour. Tyle masz lasek przed nosem. - drugi raz się wzdrygnął. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Salon wspólny Pią 20 Maj 2016, 06:17 | |
| Hall miał to nieszczęście, że synem jego obecnego obiektu westchnień był niepokorny ślizgon, który przyjaźnił się z równie niepokornym gryfonem. Ta dwójka dawała popalić i to już w sumie nie było ważne, że Alex podebrał mu ojca - Misza zachowywałby się tak samo gdyby chodziło o jego matkę. Też z początku byłby zły (no, może by nie rzygał AŻ tyle), no i nie pałałby do aurora miłością aż po grób bo taka była po prostu kolej rzeczy. Nowy partner rodzica bardzo rzadko kiedy witany był przez latorośle z otwartymi ramionami, właściwie więc postępowanie Asena można było uznać za nadzwyczaj spokojne. Nie uprzykrzali z Priorem Hallowi życia, a niechęć to bardzo łagodna forma braku akceptacji nowego stanu rzeczy. No ale, niechęć częściowo ślizgonowi minęła, a zastąpiła ją taka mała, malutka tolerancja. Takie pogodzenie się z rzeczywistością, której nie jest się w stanie zmienić. Misza mógł wszem i wobec pokazywać, że mu się to nie podoba ale nie miał wpływu na decyzje ojca i jeśli on nagle zapragnął dotyku męskiej dłoni, to młodemu Asenowi nie pozostawało nic innego jak tylko podać temu rękę a potem napić się tak jak teraz tego wspaniałego płynu bogów, produkowanego w zimnej ojczyźnie Priora. - Gdybym był na jego miejscu to też nie chciałbym mieć z nami na pieńku - stwierdził dość narcystycznie, bo alkohol zaczął już nieco rozrzedzać jego krew, powodując większe niż zazwyczaj poczucie własnej wartości, choć przecież na trzeźwo było już ono całkiem wysokie. To, że whiskey przyniesiona przez Jonathana była mocna nie ulegało żadnym wątpliwościom. Przekonał się o tym nie raz. Ognista przy niej to jak kremowe piwo, które młode gryfonki sączą w piątkowy wieczór. Zaśmiał się po raz kolejny, kiedy Prior zaczął narzekać na monogamię. To rownież był nie odłączny temat ich pijackich posiedzeń - czy życie nie byłoby o wiele prostsze, gdyby można było spotykać się z kilkoma dziewczynami na raz i nikt nie robiłby z tego absolutnie żadnego problemu? No byłoby. Dziewczyny jednak skonstruowane były w ten sposób, by czepiać się wszystkiego i jeśli chciały być tylko jedyne w swoim rodzaju to chłopakom nie pozostawało nic innego jak tylko pogodzić się z tym stanem rzeczy. Zresztą Miszy już zależało na szaleństwach jakby mniej. - Zawsze lubiłeś utrudniać sobie życie. Zamiast wybrać jedną z tych chętnych to wybrałeś taką, którą trzeba przekonywać do dołączenia do twojego fanklubu. - stwierdził, posyłając przyjacielowi wymowny uśmiech. Ale w sumie - czy sam był lepszy? Od września nie potrafił odpuścić jednej dziewczynie, która regularnie i uparcie odrzucała jego umizgi. Przyganiał kocioł garnkowi tak troszeczkę. Misza natychmiast złapał się na tym i może to dzięki tym jeszcze kilku łykom, które po drodze wziął, a może dzięki temu prawdziwemu przerażeniu, jakie malowało się na twarzy gryfona stwierdził, że chyba go lekko mówiąc powaliło. Jak mógł on, Mikhail Asen, uczepić się jednej łaski podczas kiedy w Hogwarcie czekało na niego jeszcze tyle innych? Lepszych? Łatwiejszych? Takich, przed którymi nie trzeba się płaszczyć? Dodatkowo słowa Priora lekko go zszokowały, bo oto okazało się, że to wcale nie urok osobisty Corinne urzekł młodego ślizgona a magia. Prawda dopadła Miszę, sprowadzając go brutalnie na ziemię. Jak on mógł tak dać się złapać? Zawsze uważał przecież, że jego nie da się usidlić. Drgnął lekko z poważnym wyrazem twarzy, zapominając chwilowo o pustej szklance, która spoczywała w jego dłoni. Znaczy, zapomniał, że jest pusta, bo podniósł ją sobie do ust i mechanicznie upił ostatnią kroplę, która uchowała się na dnie. Był, lekko mówiąc, w szoku. - Wila - zauważył mało błyskotliwie. Wszystko się zgadzało. Od koloru jej włosów po zachowanie jakby na codzień musiała się zmagać z natrętami, wszystko idealnie do siebie pasowało. Faktycznie był głupi, że tego wcześniej nie zauważył. Chwała Ci Merlinie za Priora. Bez niego byłby stracony. - Nawet słowem się nie przyznała. A ja jak debil do niej łaziłem. Masakra co za kretyn ze mnie. Nalej mi jeszcze bo na trzeźwo tego nie przeżyję - opadł na oparcie fotela z poczuciem ogromnego rozczarowania. Trochę było mu szkoda, że ktoś tak ładny jak gryfonka Corinne okazała się pół człowiekiem. Misza może i mógłby się w to bawić dalej, zbyt dużo jednak by zaryzykował. Może i nie uważał na lekcjach dotyczących wil, ale swoje wiedział. Dziewczyna mogła go opętać na zawsze i wtedy pa pa cycki Everett. I wtedy żegnajcie słodkie usta Chayenne. Tak być, cholera, nie mogło. - Że też się tak dałem! Ale na pocieszenie powiem ci, że z Everett też idzie mi coraz lepiej. Fakt, potrzebuje trochę czasu by się do mnie przekonać, trochę mam przez ciebie na starcie przekichane, ale da radę. Jest w niej potencjał.
|
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Salon wspólny Pią 20 Maj 2016, 08:00 | |
| Prior był gotów na przygotowywanie planu uprzykrzania życia Hallowi. Miał w głowie nawet parę pomysłów, które mogliby wprowadzić w życie i zachować przy tym wrażenie niewinności. Wyjść cało, a pokazać środkowy palec na różne sposoby. Jonathan brał nawet pod uwagę zamordowanie Alexa Halla i zakopanie jego zwłok w ogródku Hagrida. Każdy, najbardziej szalony i nierealny scenariusz, Jonathan miał zapisany w głowie i tylko wyczekiwał na cynk od Asena, na który miał ochotę. Skoro rozmawiają i teoretycznie odpuszczają padwanowi Smoczycy zatrucie żywota, przystawał na to pokornie, bo to nie jego decyzja komu mają przyłożyć. Gryfon miał swoje zdanie na ten temat, był bardzo zniesmaczony homoseksualnym związkiem, miał ochotę zrzygać się na buty Smoczycy, ale powstrzymywał się ze względu na Asena. Jeśli on toleruje Halla, Jonathan też. Poza tym zależało mu na dalszym pomieszkiwaniu w Tyrenowie. Nie spieszyło mu się do Trondheim. - Zobaczymy na lekcjach czy będzie cię inaczej traktował. Niech krzywo na ciebie spojrzy to nabiję sobie dożywotni szlaban, ale mu odpyskuję. - gryfoni są skłonni do poświęceń i Jonathan nie był wyjątkiem, choć Tiara miała ból głowy, nie rozumiejąc czy więcej jest w nim sprytu czy odwagi. Wyszło na to drugie. A i tak używał dzień w dzień pierwszej zalety. - Ziom, ona jest w moim funclubie, tylko o tym nie wie. Lepsza taka, co się ze mną spiera i podrzuca mi kłody pod nogi niż takie mdłe coś od wątrób co nazywa się ta druga, mała Fimmel, której imienia nie pamiętam. - nie wspomniał mu, że Blake jest metamorfomagiem. Jak zapyta, powie mu. Jeśli nie i nie będzie okazji do zdradzenia nieswojej tajemnicy, będzie trzymał zęby na kłódkę. Co wie Prior, wie i Asen. Co wie Asen, wie i Prior. To tak jak oddychanie, mimowolne, nieuniknione, potrzebne do życia. Na dźwięk okropnego słowa, Jonathan wlał do gardła spory łyk norweskiej whiskey, co przypłacił atakiem kaszlu, bo chcąc nie chcąc nie przywykł do tak silnych trunków. Wykręciło mu mordę, ale musiał się napić. Wyciągnął łapsko z butelką i nalał do szklanki Asena trochę złotego płynu. - Unikaj tej laski. Nie wiem czemu takie coś wpuszczają do Hogwartu. Miesza w głowach. Na garbate gargulce, zaraz się zrzygam. - powiedział pół żartem pół serio. Spojrzał wykrzywiony na alkohol i jeszcze łyknął, czując w skroniach szum. Myśli powoli rozmazywały swoje kontury. Westchnął. Tyle dobrego, że Asen jest w szoku i istnieje prawdopodobieństwo, że odpuści sobie wilę i zajmie się Everettówną, która była względnie nieszkodliwa. - Ona dalej się boczy o te pióra? Ha-ha. - parsknął, ale udało się Asenowi go pocieszyć. Zarzucił stopy na stolik między fotelem a kanapą i oparł się o kilka poduszek. - Ona kiedyś kręciła chyba z Blackiem. Pewnie ma popsute w głowie, ale szybko sobie ją urobisz. Ale to, że z nią kręcisz nie oznacza, że oddam jej te pióra. Są fajne. Niepotrzebne mi, ale czadowe. - wyciągnął do niego palec, przypominając mu, że własność Everett jest teraz własnością Jonathana i nie zamierzał w żaden sposób tego zwracać. Przynajmniej dziewucha witała go codziennie rano prychnięciem, zgryźliwym komentarzem, a na lekcjach siadała daleko daleko od niego. - Ty, a mi się wydawało, czy te plotki to prawda, że ona ma jakieś konszachty w Hallem? - podrapał się po brodzie i marszczył brwi, ciesząc się w duchu, że zeszli z tematu wily. Dalej czuł pod skórą zimno na samą myśl o Corinne. - Ustawił się facet, nie ma co. Ludzie go lubią, a niektóre laski robią do niego maślane oczy. Do niego, geja. - i tu wybuchnął śmiechem, głośnym i dudniącym, bo to dla niego był zajebisty żart. To alkohol uderzył mu do głowy i poprawił mu nastrój. Prior aż zgiął się w pół i rechotał z nutą rozpaczy w głosie. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Salon wspólny Pon 23 Maj 2016, 17:51 | |
| - Kłody pod nogi - parsknął śmiechem, bo jako, że miał już lekko w czubie, to sobie to po prostu wyobraził. Nie zmienia to faktu, że podzielał pogląd przyjaciela. Jonathan wiedział co mówił, a jako, że już całkiem spore mieli w relacjach damsko-męskich doświadczenie, to mogli nie raz przekonać się na własnej skórze, że najgorsze co może ich w życiu spotkać to mdła panienka, przytakująca każdym ich słowom i będąca na każde ich skinienie. Zdarzały się takie i jeśli Misza miał wskazać to, czego nienawidził najbardziej na świecie to właśnie tego typu dziewczyna. Takie zachowanie pozornie mogło miłe łechtać ich ego - ślepo zapatrzona łaska to jednak szczyt marzeń facetów z kompleksami. Asen szukał kogoś z charakterem. Tanja taki miała, Corinne też. Obie były w typie ślizgona, były piękne i zadziorne, ale jeśli jeszcze dzisiejszego poranka pewien był, że woli tę drugą, to po rozmowie z Priorem musiał zweryfikować swoje przekonania. Jeżeli w urok panny Russeau zamieszana była magia, to niestety na prowadzenie wysunęła się Everett. Nie żeby Misza z tego powodu płakał. Tanja miała świetne cycki i mógł to potwierdzić osobiście, jako, że miał okazję widzieć je PRAWIE w pełnej okazałości podczas ostatniego spotkania. Mimowolnie przytakiwał Jonathanowi, kiedy ten wygłaszał opinię o swojej dziewczynie. Przytakiwał, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Alkohol w jego krwi zaczął robić to, co zwykle robił alkohol w takich sytuacjach, a Misza pod wpływem zawsze szczerzył się bardziej niż zazwyczaj. I więcej gadał, co też ludziom wydaje się praktycznie niemożliwe, bo jemu się nawet na trzeźwo gęba nie zamyka. - Trzeba by było upić kiedyś małą siostrę Fimmel. Porunn obcięłaby nam za to jajka, ale warto by było. Może w końcu wyciągnęlibyśmy kij, który ktoś jej kiedyś wsadził do dupy - kolejne parsknięcie, poprzedzone błyskotliwą myślą, jakich przy promilach wiele. Misza też nie przepadał za Arią. Po pierwsze: była krukonką, a czego zdążył się przez te wszystkie lata podrywania nauczyć to na pewno tego, że "wszystkie krukonki o-mi-ja-my". Po drugie: była za młoda. Po trzecie: była nudna, ale to może wina bycia w Ravenclawie i po czwarte, ale chyba jednak najważniejsze to to, że jej siostrą była Porunn Fimmel, która wcale nie zawahałaby się pozbawić kogokolwiek ważnej części ciała za zranienie jej młodszej, niebieskiej i sztywniejszej wersji. - A wydawała się taka fajna - zawył żartobliwie, mając na myśli oczywiście czerwoną blond Francuzkę. - Dało się z nią pogadać i była tak uroczo uparta. Reakcja Priora na pół wilę trochę dziwiła młodego Asena. Sam oczywiście poczuł do niej lekką niechęć ale żeby rzygać? Miała zajebiste nogi, kogo o zdrowych zmysłach mogło mdlić na ich widok? Upijając kolejny z kolei łyk whisky chciał nawet zacząć ją bronić ale kolejne pytanie chłopaka skutecznie odwróciło uwagę Bułgara od problemów z Corinne. - No i to jak! Niestety jesteśmy tak postrzegani, że co zrobisz ty, to tak jakbym zrobił ja i na odwrót. Więc nienawidzi mnie zupełnie jakbym to ja jej kradł te pióra. Ale człowieku... - zrobił dramatyczną pauzę - przypadkowo ją zmacałem. Bo ona też przyszła wtedy do Halla do gabinetu i takie coś tam się stało, że jakieś gluty zaczęły latać i się poślizgnąłem i tak się niefortunnie przewróciłem na jej cycki. Stary. Marzenie. - Tu Asen zrobił taką minę jakby wygrał milion galeonów na loterii. Wiedział jednak, że Prior go zrozumie. Coś tak niedostępnego jak biust Everett było swego rodzaju małym zwycięstwem, a jeśli jeszcze udałoby mu się ją pocałować i ona by go przy tym nie zdzieliła torbą w łeb to już w ogóle. Złoty medal. - Z Blackiem? Ale z zielonym czy z czerwonym? - chciał wiedzieć. Misza nie przepadał ani za jednym ani za drugim. Szczerze mówiąc było mu na rękę utarcie nosa im obu. Wzruszył ramionami, gdy Jonathan zaczął temat plotek jakie słyszał. - Nie wiem w sumie. Niby Hall się wcale nie zdziwił kiedy ją zobaczył w gabinecie. Jakby na nią czekał. Może rzeczywiście jest coś na rzeczy.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 15:32 | |
| Przez wszystkie siedem pięter Castiel nie odezwał się nawet słowem. Minęła jakaś godzina, podczas której i on i Nessy próbowali doprowadzić się do stanu używalności. Castiel przebierał się w lochach, robiąc niewyobrażalny syf w swoim dormitorium. Bez przerwy się spieszył, by wrócić do Nessy i ją opieprzyć. Nie odpuści tego, nie dziś. Ulokował ją w kuchni, pod opieką dwóch skrzatów nakazując im pojenie jej rosołem i gorącymi napojami. Zabronił jej stamtąd się ruszać, a mówił to takim tonem rozkazującym, że sam się sobie dziwił. Nie chciał odzywać się do niej w ten sposób, ale nie po trafił się powstrzymać. Nie umiał ukrywać, że się na nią wścieka. W środku bał się o nią, bo rzadko widział jak nogi się pod nią uginają. Suchy, ubrany w gruby zimowy golf szedł po schodach i niósł na rękach Nessy. Z prawej strony lewitowały dwa gorące termosy. Skrzaty były miłe. Castiel im podziękował. Nieczęsto zdarza mu się tak szczerze podziękować, a tutaj kolejny raz siebie zaskoczył. Wspnając się po schodach, Castiel miał minę zaciętą, pochmurną. Nie patrzył na Krukonkę, nie powiedział jej, gdzie ją prowadzi. Chciał od razu zanieść ją do skrzydła szpitalnego, ale tak się zaparła, że musiał jej ulec. Zdążyła nabrać kolorów, więc odpuścił. Będzie musiał się udać tam sam i to w najbliższym czasie. W płucach coś go gryzło, gardło miał schrypnięte i obolałe. Nie mówił nie tylko dlatego, że nie chciał, ale też dlatego, że odczuwał ból. Najzabawniejsza jest w tym wszystkim obecność Bezy, która postanowiła iść za nimi. Jak tylko Castiel zobaczył wyraz twarzy Nessy na widok zwierzęcia, pogonił tupnięciem własnego kota, narażając się na jego przyszły długotrwały foch. Trudno. Nie ma ochoty uspokajać przerażonej Nessy. Wróć, chciałby to zrobić, ale nie potrafi. Ciążyła mu, ale powstrzymywał skargę. Próbował wytrzymać i nieść ją jak najdłużej, tłumacząc sobie, że nieprzytomna uniknie jego wyrzutów. Kogo chciał oszukać? Ciepło bijące od jej ciała przesiąkało przez golf i rozlewało się po nim. Serce łomotało, zdradzając jego stan. Biło tuż przy jej uchu. Zaciskał zęby, by nie jęknąć. Na wpół świadomie ją do siebie przytulał, egoistycznie czerpiąc od niej naturalne ciepło. W pewnym momencie mięśnie zaprotestowały od wysiłku. Każdy ma swoje granice, a wnoszenie człowieka na siódme piętro właśnie nią jest. Wciąż się do niej nie odzywając postawił jej stopy na ziemi, niechętnie odsuwając się od prywatnego źródła ciepła. Przez kilkanaście sekund stał blisko niej, asekurując na wypadek omdlenia. Do pokonania mieli jeszcze dwa piętra, musiała sobie dać teraz radę. Castiel pomasował mięśnie ramion wykrzywiając przy tym usta. Ruszył pierwszy. Mijali uczniów i mijali obrazy. Każdy na nich patrzył. Widział na ich twarzach zdziwienie, zmartwienie, rozbawienie... wszak idą dwie sine, blade jednostki wyglądające jakby walczyły z Filchem dosiadającym lokalną ośmiornicę. Castiel każdemu gapiowi posyłał lodowate spojrzenie, czasem rzucił ostre - Z drogi. O dziwo, działało. Słowa docierały do mózgów gapiów, ale żadne nie docierało do Agnes Temple. Nie przepuścił jej w drzwiach, choć po wejściu przytrzymał je, by nie dostała w nos. Skontrolował stan liczby ludności w salonie wspólnym. Cieszył się, że Dumbledore stworzył to pomieszczenie. Sprzyjało to nie tylko nawiązywaniu pozytywniejszych relacji między uczniami różnych domów, ale było to też miejsce, gdzie każdy mógł odpocząć w wybranym sobie gronie bez żadnych przeszkód. Ludzi w środku nie było, przynajmniej nikogo nie dostrzegał. Zamknął drzwi za Agnes, chwytając w dłoń dwa lewitujące termosy. Wyminął dziewczynę i postawił kubki na drewnianym stole. Podszedł do grającego radia i je wyłączył dosyć agresywnym ruchem. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać wesołej muzyki. Stał dłuższą chwilę przed radiem i zamknął oczy. Oddychał powoli, głośno i głęboko. Krew w jego żyłach trochę się uspokoiła, lecz tylko trochę. Nie wiedział od czego ma zacząć. Postanowił ją opieprzyć, z góry do dołu, potrząsnąć nią i krzyczeć, żeby się opamiętała. Odwrócił się do niej z właśnie takim zamiarem, jednak gdy zobaczył jej sylwetkę... stopniał. Pokręcił głową i wyciągnął różdżkę. Rozgrzał ją pomiędzy swoimi dłońmi i rozpalił ogień w kominku. Raz po raz przez plecy przebiegał zimny dreszcz. - Siadaj. - powiedział do niej z chrypą. Odkaszlnął i zaraz tego pożałował. Zacisnął palce w pięść, atakowany silnym bólem gardła i od razu po omacku sięgnął po termos. Upił łyk, czując niewyobrażalną ulgę, gdy po przełyku popłynął gorący, idealnie doprawiony rosół. Chłopak całkowicie bez siły usiadł na kanapie. Poprawmy, Castiel opadł na nią, czując jakie dopada go zmęczenie. Położył ręce na oparciu kanapy i palcami potarł oczy. - Powiesz mi co to, na gacie Merlina, miało być? - przerwał ciszę. Żałował, że głos nie działa tak, jak powinien. Chrypa ciągle się trzymała, zagłuszając w jego mowie gniew i żal. Przynajmniej gardło mniej bolało i pozwalało jako tako mówić. Odgarnął wilgotne jeszcze włosy na tył głowy. - Czy ty naprawdę Nessie musisz się wszędzie dobrowolnie topić? Naprawdę? - spojrzał na nią o dziwo... nie z gniewem mimo, że znów się w nim rozpalał. Posłał jej pytające, prawie błagalne spojrzenie. Żądał odpowiedzi, sensownych argumentów usprawiedliwiających jej zachowanie. Nie odrywał od niej oczu ciekaw gdzie usiądzie. Czy naprzeciwko niego, w pozycji obronnej czy obok, w pozycji... akceptującej to, co ma przynieść los. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 16:25 | |
| Z obrzydzeniem przyglądała się kubkowi z parującym, gorącym rosołem. Oczkom tłuszczu pływających na jego powierzchni i gotowanej marchewce, która przyglądała się jej w jakiś taki, dziwny niebezpieczny sposób, dużo groźniejszy niż wielkie oczy, humanoidalnej istoty, ze spiczastymi uszami, która próbowała jej go wmusić, na rozkaz rzucony w ich stronę ze strony Castiela. Na wszystkie skierowane w jej stronę herbaty, wrzątek z imbirem i miodem, gorące kakao, patrzyła z wykrzywioną w odrazie miną, błagając w myślach Ślizgona o jak najszybszy powrót i zabranie jej z tego nienaturalnego miejsca, gdzie płyny istnieją w formie parzącej język. Nienawidziła wszystkich ciepłych płynów, wyjątkiem było wino i kawa, bez której ostatnimi czasy nie wyobrażała już sobie poranków, ale to coś, ohydności pierwszej wody. Łaskawie, bardziej ze względów czysto logicznych, gdyż kąpiel w jeziorze wyzbyła ją z mocy działania wszystkich środków rozweselających, które przed zanurzeniem się kręciły się w jej żyłach. Niechętnie z wyrazem twarzy mówiącym wszem i wobec, że robi to tylko i wyłącznie po to, żeby się od niej odczepili, bierze pierwszy łyk zupy. Nie daje tego po sobie poznać, ale jest to miła odmiana po zimnych wodach jeziora. Nie udaje jej się dokończyć posiłku, bo znowu w drzwiach pojawia się Ślizgon z miną tak zaciętą i zdenerwowaną jakby po drodze, ktoś zadźgał jego matkę klapkiem. Na widok kręcącej mu się pod nogami Bezy, źrenice jej się rozszerzają, a cichy pisk wychodzi z obolałego gardła. Niepewnie przygląda się jak chłopak, w dość mało delikatny sposób odpędza od niej kota, trochę się uspokaja. Próbuje nawet coś powiedzieć, coś tak bardzo niepasującego do jej prawdziwej osobowości, chce dać mu znać, że już sobie poradzi sama, że nie potrzebuje jego atencji, uwagi, żeby poszedł odpocząć, nie wiem poszukał sobie jakiś innych Krukonek w opałach, ale wystarczy jedno spojrzenie na jego zaciętą twarz, by strach zniechęcił ją do odzywania się choćby słowem. Kiedy ruszają w górę chce mu powiedzieć, że już sobie da radę, że ta obrzydliwa ciecz już ją postawiła na nogi, ale wyraz twarzy Ślizgona ewidentnie zniechęca ją do wchodzenia z nim w jakiekolwiek kontakty interpersonalne. Decyduje się więc jedynie przytulić twarz do jego swetra i w milczeniu cieszyć się podróżą. Z ciekawością przysłuchiwała się dźwiękom wydawanym przez jego ciało, szybkiemu biciu serca, którego powód odnajdywała w dużym wysiłku fizycznym i zdenerwowaniu na jej drobną osobę, bo przecież o co innego mogłoby chodzić. Kiedy na piątym piętrze jej podróż się kończy, powoli i niechętnie rusza za nim dalej na własnych nogach, starając się skupić wzrok na jego plecach, szerokich barkach, którym już po raz kolejny zawdzięczała życie, czy kiedyś będzie w stanie spłacić zaciągnięty dług? Na siódmym piętrze zdziwiona widzi, że nie kierują kroków w stronę wieży Krukonów, a do wspólnego salonu. Niepewnie marszczy brwi, spodziewając się co zaraz będzie na nią czekać. Mimowolnie zwalnia, starając się jak najmocniej odwlec w czasie to co nieuniknione. Niepewnie rozgląda się po pomieszczeniu śledząc spojrzeniem Ślizgona, a kiedy widzi jak zmęczony opada na kanapę, powoli podchodzi do krawędzi kominka i z wzrokiem skupionym na tańczących ognikach, siada nieopodal. Ciepło szczypie ją w policzki, jest przyjemne. Mogłaby tak patrzeć w nie w nieskończoność, nie ma jednak tego luksusu i już po chwili z zamyślenia wyrywa ją głos chłopaka. Nie musi na niego patrzeć by wyobrazić sobie jaką ma minę. Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. Wie jak prawda głupio zabrzmi i prawdopodobnie spowoduje, że Ślizgon dokończy to co sam przed chwilą odwlekł, tym razem własnymi rękami. - Butelka. Graliśmy w butelkę, padło na mnie i Salvage’a, mieliśmy nago popływać w jeziorze. - Decyduje się w końcu powiedzieć, ale głos ma bardzo cichy, ledwo słyszalny. Czuje jak rumieniec zażenowania pokrywa jej blade policzki. Zanim skończy mówić słyszy jego pełen pretensji głos, to morze wyrzutów, na to jak bardzo jest głupia, że znowu naraża swoje życie, po tych słowach coś w niej pęka. Cholera ile razy to z nim je ryzykowała, no te wszystkie głupie pomysły nocne spacery, loty miotłą tak wysoko, że zaczynało im się kręcić w głowie od braku tlenu, kiedy wymknęli się do zakazanego lasu, żeby szukać kwiatu paproci w zeszłym roku. Ten głupi pomysł by zjechać po schodach na sankach w czwartej klasie. Czemu wtedy, ani nigdy wcześniej nie miał pretensji, wszystko było w porządku, czemu teraz, nagle zaczął grać rolę jej ojca i obrażony na cały świat postanowił zrobić jej kazanie? - Może muszę, ale wiesz co Horn, to nie jest twój zakichany interes jak spędzam wolny czas, więc możesz sobie te swoje kazanie w buty schować, będziesz wyższy. - Odszczekuje mu głośniej niż powinna, czego już po chwili żałuje. Obrócona twarzą w jego stronę z oczami wypełnionymi jakimś irracjonalnym gniewem, mierzy go wzrokiem. Jego zdenerwowanie zaczyna się jej udzielać i wypierać wcześniejsze wyrzuty sumienia. Niech się pieprzy, był ostatnią osobą, która miała jej prawo wyrzucać lekkomyślne zachowanie.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 16:56 | |
| Dziwił się, że się nie odezwała. Zawsze taka wygadana, rozszczekana, teraz zamilkła. Tak samo jak on, tylko oboje z różnych powodów. Odprowadził ją wzrokiem, gdy usiadła obok kominka. Praktycznie, bezpiecznie. Zmarszczył brwi zastanawiając się czy aby się Nessie czegoś się nie obawia z jego strony. Oboje wiedzieli, że w takich sytuacjach w Castiela wstępuje diabeł i musi, no po prostu musi pokazać jak bardzo jest na nią wściekły. Nie znaczy to, że byłby w stanie ją skrzywdzić. Jedynie słowem dopieka, bo to się zawsze pamięta. Ich wspólne pomysły były niczym w porównaniu z topieniem się w jeziorze. Nigdy nie namawiał ją na pływanie i podejmowanie takiego ryzyka, świadom jej braku umiejętności pływackich. Mogłaby i dryfować sobie na materacu w wodzie, byleby nie musiała się topić. Tylko o to mu chodziło - tylko o to. Zabawa zabawą, ale gdy w grę wchodzi zagrożenie życia, wypadałoby trochę spoważnieć. Castiel nie dopuszczał do siebie więcej myśli podobnych "a co byłoby gdybym nie zdążył jej wyciągnąć z jeziora". Odpowiedź, jaką usłyszał, zwaliłaby go z nóg gdyby nie fakt, że przed chwilą usiadł. Castiel zamknął oczy, powstrzymując furię. Nigdy nie reagował aż do tego stopnia, tak intensywnie i mocno. Pożałował, że zaprzepaścił okazji walnięcia Lucasa Salvage'a w zęby. Castiel nie miał teraz ochoty na żarty w związku "gry w butelkę", a gdyby czegoś do niej dzisiaj nie poczuł, odpuściłby krzyczenie ograniczając się do zwykłych wyrzutów. Przytrzymał się ręką poręczy kanapy, aby nie wstać i nie potrząsnąć Krukonką. Odpowiedział z opóźnieniem dziwnym, zmienionym od emocji głosem. - Nie obchodzi mnie z kim biegasz nago, obchodzi mnie dlaczego postanowiłaś wejść do jeziora zdając sobie sprawę jak się to zazwyczaj kończy. Gdzie ty masz głowę, dziewczyno? - uniósł głos. Kłamał. Obchodziło go bardzo dlaczego odważyła się na taką zabawę akurat z Lucasem. Musiał kłamać, dla bezpieczeństwa. Nie może się z niczym zdradzić. Jest tym "złym" głosem w głowie, nie ma mowy o zmianie strony barykady. - Pomyśleć, że jesteś w Ravenclawie a zrobiłaś coś tak głupiego. Przecież tam trafiają najmądrzejsi. - aż się podniósł i podszedł do niej, nim zdążył o tym pomyśleć. Nachylał się nad nią nieznacznie, wszak wzrostem górował nad większą częścią rówieśników, a tym bardziej nad tą dziewczyną. Próbował nie wpatrywać się w jej zielone oczy zbyt głęboko, by nie dać się uspokoić. Chciał z siebie wszystko wyrzucić. Oczekiwał oczywiście odpowiedniej odpowiedzi. Wiedział, że w odwecie też zacznie mu wygarniać wąty obecne i sprzed pięciu lat, jak to mają płcie piękne w zwyczaju. Wiedział jak się przed tym bronić i przede wszystkim nie zamierzał pozwalać jej odbiegać od głównego tematu kłótni. - Chcesz się zabić? Naprawdę, Ness? Źle ci w życiu, że postanawiasz tracić grunt pod nogami? A twój kochaś zamiast cię ratować, gapił się jak skończony idiota, jak próbujesz łapać oddech. ZGINĘŁABYŚ tam, do cholery jasnej! - dał upust emocjom krzykowi. Zasłaniał prawdziwe dno emocji. Oskarżał ją o swój własny strach. Nie wspominał jednak, że to on ją uratował, że gdyby się nie pojawił, prawdopodobnie skończyłoby się to znacznie gorzej. Nie chciał kreować się na bohatera, nie oczekiwał podziękowań tylko ruszenia głową. - O co ci chodzi? Brakuje ci adrenaliny czy coś? Wbij sobie do głowy, że jeśli chcesz nauczyć się pływać to nie zaczynaj od wchodzenia na głęboką wodę. - cedził, patrząc wściekle prosto w jej oczy. - Gdybyś poświęciła sekundę na pomyślenie, jestem pewien, że przypomniałabyś sobie, że proponowałem ci naukę pływania. Ale niee-ee, Nessie woli się przypodobać gołemu gogusiowi i pokazać jaka to jest odważna. - kpił sobie z niej. Nigdy, przenigdy nie chciał być w takiej sytuacji jak dzisiaj. Mieć tak mało czasu, aby podjąć szybką decyzję. Raptem sekundy, by rzucić się dziko na nieznane wody i szukać tam Agnes. Gdyby opadła na dno, straciłby dużo czasu, by ją znaleźć. Toń była brudna, zielona, nie było tam nic widać. Castiel się cholernie bał tej opcji scenariusza. - Prawie przypłaciłaś to życiem. - przypomniał jej na wypadek, gdyby o tym zapomniała. Ledwie to powiedział i dostał ataku kaszlu. Uczucie odrywających się płuc. Zakrył usta pięścią i odwrócił się połową ciała, by nie kaszleć prosto w twarz Ness. Sięgnął znów po termos i upił stygnącego rosołu. Tym razem nie pomógł. Ślizgon krzywił się, ale nie zajmie się sobą dopóki nie wygarnie wszystkiego dziewczynie. Kątem oka dostrzegł postacie namalowane na obrazach. Część z nich chowała się za ramą, dwie uciekły, a kilka innych patrzyły na nich zasłaniając usta. Dobrze, że nie postanowiły się odezwać. Niepotrzebnie nakręciłyby Castiela, który zdenerwowany nigdy nie przebierał w słowach. Nieczęsto mają takie awantury lecz gdy już do nich dojdzie, jest głośno. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 21:39 | |
| Pod sufitem zaczęły się kłębić ciemne chmury. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zaraz może tu dojść do tragedii, wojny, która kłębiła się między nimi od kiedy, około dwie godziny temu, Castiel ją po raz pierwszy w samej bieliźnie, jak zmierzała w stronę swojej niechybnej zagłady. Spogląda na niego niepewnie, gdzieś w środku tli się ostatnie światełko nadziei, że ponarzeka jej ponarzeka, jak zwykle, a potem wszystko się uspokoi, chmury się rozwieją, a oni zaczną gadać o gołych dupach, cyckach, czy tym jaki by tu psikus wyciąć woźnemu. Zimne spojrzenie Ślizgona szybko gasi jej nadzieję, że całą sytuację będzie jeszcze można załagodzić. Przecież to była tylko zabawa, ona była naćpana, alkohol szumiał w żyłach, a to wszystko było takie zabawne, co mogło pójść nie tak? W jej przypadku wszystko, a prawdopodobieństwo, że pójdzie było prawdopodobnie wyższe, niż to, że wszystko pójdzie spokojnie i bez problemów. Ile razy oni się tak głupio bawili, czemu wtedy to wszystko było w porządku, skąd nagle to naburmuszenie, ten wkurw. Czym ich głupie wybryki różniły się od tego? No dobrze postąpiła głupio, zachowała się jak typowa bezmyślna Nessy, która ciągnięta nagłą beką wpada na bardzo głupie pomysły, ale cholera cały ten wściek tyłka Horna zdawał się być totalnie przesadzony, wymierzana przez niego kara, była niewspółmierna do wielkości przewinienia. Więc tylko spogląda w niego, a krew burzy jej się w żyłach, a wściekłość rośnie, oddech przyspiesza, a policzki pokrywają się purpurą zasłaniając drobną sieć, brązowych kropek. - Dziękuje ŁASKAWCO, że pozwalasz mi przynajmniej biegać po dworze z kim i w jakim stroju chcę!- Krzyczy w jego stronę, kiedy ten z ogromu dobroci swojego czarnego, ślizgońskiego serca pozwala jej się kąpać z kim tylko ma ochotę. - Pieprz się Horn! Nie jesteś moim ojcem, bratem ani siostrą, nie masz prawa mi nic wypominać, szczególnie po tym jak sam ciągle odpieprzasz jakieś durnoty. Ile razy byliśmy o tyle, kurwa o tyle od śmierci? - Tu na chwilę przerywa by dobitnie na miarką z palców pokazać mu jak blisko bywali śmierci, ale nie wtedy wszystko było w porządku, bo co jebany Ślizgon bohater był przy niej? - Nie pieprz kazań bo sam nie jesteś święty, a ja dla twojej wiadomości mogę robić to na co mam ochotę z kim i w jakim stroju najdzie mnie kaprys, i nie muszę się z tego nikomu spowiadać, a już na pewno nie tobie. - Warczy w jego stronę, w pewnym momencie przestając się przejmować tym co mówi, byle tylko krzyczeć i warczeć, byle wyrzucić frustrację, które w niej powodował, poczucie winy, potęgowane czymś jeszcze, tym dziwnym spojrzeniem. Kim jesteś i co zrobiłeś z Casem, on ma wyjebane, powinien krzyczeć, że przez nią musiał wejść do wody, że była ciężka, że zmęczył się, a miał się przelizać z Carrow, a nie on cały czas woła jaka to ona jest głupia, że zrobiła co zrobiła. Coś w tym obrazku zgrzyta, pytanie tylko co. - Może mam, może mi się to gówniane życie nie podoba, mam dość, jestem zmęczona chcę zniknąć i o wszystkim zapomnieć! - Podnosi się do pozycji stojącej, kiedy on do niej podchodzi i zaczyna litanię przewinień od nowa. - Jaki kurwa kochaś, co ty pieprzysz, ma w dupie Salvage’a i ciebie też zaczynam mieć. Dajże mi w końcu święty spokój! - Wykrzykuje mu prosto w oczy, mimowolnie cofając się o krok do tyłu, jednak napotykając na plecami na przeszkodę w postaci ściany, zatrzymuje się, mierząc go zimnym zielonym spojrzeniem. - Skończ durniu bo się pogrążasz, nic nie wiesz, a pierwszy mądry się odezwał, to był wypadek, nie wiedziałam, że tam jest tak płytko, że ten pieprzony szelf się tak szybko kończy. Myślisz, że celowo chciałam się utopić na oczach tego durnia? Zacznij myśleć. - Kolejne okrzyki bez żadnego sensu, dla samego krzyczenia, dla wyrzucenia emocji, strachu jak bardzo znowu było blisko, zwiększającego się lęku przed jeziorem, po raz pierwszy pojawiającej się myśli, jak blisko było do tragedii, gdyby tam nie pojawił się Horn… Właśnie, a skąd on się tam pojawił, czy on ich podglądał. - Skąd się tam znalazłeś, cholera jak długo patrzyłeś, gadaj okropny Prosiaku, jak znalazłeś się tam tak szybko, skąd. - Odruchowo zakrywa dłońmi swoje ciało, jakby znowu była tam nad jeziorem w samej bieliźnie. - Czemu nas podglądałeś, mów!? - Dodaje ciszej, spoglądając na niego z konsternacją i rozkojarzeniem, wymieszanym z zażenowaniem. - Zamknij się! - Dodaje jeszcze, po jego przypomnieniu, jaki mógłby być koniec tej zabawy. Zmęczona, rozdygotana i wściekła znowu opada, na kamienny murek przy kominku, starając się siedzieć jak najdalej od tego wkurwiającego Ślizgona.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 22:12 | |
| Zareagowała. Tak samo agresywnie jak on. Wywołał to, chciał tego, a teraz żałował widząc blade policzki zmieniające kolor na czerwony. Naskoczył na nią, bo bał się tamtego momentu, oskarżał ją o wszystko złe, co się wydarzyło. Nie potrafił zrozumieć dlaczego tak się zachowywał. Widząc złowrogie błyski w jej oczach zaczynał się zastanawiać czy nie przekroczył dozwolonej granicy. Powiedziałaby mu, gdyby to zrobił. Wiele razy na nią naskakiwał, ale nigdy do takiego stopnia. Drażniła go, dobijała. Zaciskał zęby i próbował przerwać jej wrzask, ale nie pozwalała mu dojść do słowa. Plotła trzy po trzy, przywołując tandetne historie z przeszłości. Zapomniała, że tam ryzyko było kontrolowane. Byli razem, więc jak są razem, mogą ocierać się o śmierć i się z tego śmiać. Razem, a nie z jakimś Salvaserem czy jak on się tam zwie. Mimo, że nie powinien, poczuł się trochę zdradzony. Albo to dopiero dzisiaj pojmuje, że coś tu nie gra w tej relacji? Czemu chce dotknąć czerwonych, gorących policzków Nessy, gdy ta ewidentnie ma ochotę mu przyłożyć? To nie trzyma się logiki. Zacisnął palce mocniej w pięści, aby nie stracić panowania nad dłonią. Nie dotknie jej, cholera, będzie się z nią kłócił aż w końcu zrozumie, co chce jej powiedzieć. Ona nie pojmowała nic z tego, co mówił. Czy Nessy w ogóle go słuchała? Może mówił za cicho? Gdyby gardło było zdrowszego czucia, z pewnością by dobitniej zaznaczał swoje racje. Denerwowała go. - Merlinie, DZIEWCZYNO. - w końcu przebił się przez atmosferę. Nessy robiła mu cholerny nieporządek w chaosie. Tylko ona jest zdolna do takich rzeczy. - PRAWIE umarłaś tam, a teraz mi wypominasz tandetne zabawy sprzed lat? Serio? Czy JA powiedziałem, że nie możesz czegoś robić? Nie obchodzi mnie... - kłamał, kłamał w żywe oczy, perfidnie. - ... co w jakim stroju i z kim biegasz, ja mówię TYLKO O NIE ZABIJANIU SIĘ, dobra?! - był tak blisko, by nią potrząsnąć. Jak on ma przemówić jej do rozsądku? Cały w środku się trząsł. Nie wiedział czy to z zimna, z nadchodzącej grypy czy z emocji. Prawdopodobnie i jedno i drugie. Najgorsze było odczucie przyciągania. Wystarczyłoby odpuścić, a zrobiłby ku niej kilka kroków bliżej. Jest już ciepła, nie dygocze z zimna, nie jest na skraju łez. A on doprowadza ją do szewskiej pasji graniczącej z furią. - Coś powiedziała? - aż go zatkało. Aż zniżył ton głosu. Znieruchomiał i opuścił dłonie wzdłuż ciała. - Co ty przed chwilą powiedziała? Nessie, cholera. - chrzanił zasady. Położył jej ręce na ramionach, pochylając się do niej. Jeśli się wyrywała, trzymał. Wykorzystał przewagę siły. Tak, cham z niego, ale cel uświęca środki. - Agnes, powiedz błagam, że nie mówisz poważnie. - dał jej wykrzyczeć cały żal i złość. Emocje, które nagromadziły się w ciągu ostatnich dwóch godzin. Przyjął je na klatę, bo jego własne nagle przestały mieć znaczenie w chwili wypowiedzenia tragicznie bolesnych słów "chcę zniknąć..." To był jak kubeł zimnej wody, a zimna im obojgu dzisiaj nie brakowało. - Ness, uspokój się na chwilę, Ness cholera. - słowa zagłuszył jej krzyk, tym razem oskarżała go o podglądanie. W sumie słusznie, kilka minut ich podsłuchiwał, miał nie skorzystać z okazji? Nie będzie przecież wyznawał, że jak ją zobaczył w bieliźnie, to zapomniał języka w gębie i stracił kontakt z ciałem? Był gotowy udawać dupka niż się do tego przyznać. Wstydził się. W chwili obecnej Castiel odpuścił gniew, bo Nessie wystraszyła go dzisiaj drugi raz. Trzymał mocno jej ramiona, próbował spojrzeć jej w oczy. - Na Merlina, odpowiem ci na wszystkie pytania, ale najpierw wróćmy do tego, co powiedziałaś. To prawda o tym znikaniu i zapominaniu? Powiedz mi. - o dziwo wyraz twarzy Castiela nabrał powagi. Oddychał ciężko, płytko, nie ruszał się. Patrzył na czerwone policzki dziewczyny i błagał w myślach, by wszystko odwołała. Chciał usłyszeć, że tylko go straszy, by zamknął jadaczkę. Cokolwiek, niech nawet wybuchnie śmiechem mimo, że to najgorsza okazja z możliwych. Nie byli takimi przyjaciółmi, by zwierzać się sobie z najgłębszych tajemnic, ale było między nimi porozumienie. Dziwne, niecodzienne, ale było. Castiel był pewien, że mógłby jej opowiedzieć o życiu w sierocińcu, a ona nadałaby mu taki sens, że śmialiby się na koniec opowieści ze smutnych wspomnień. Przyszedł dziś czas, by wejść i na tę płaszczyznę. Musiał, Castiel musiał upewnić się czy wypowiedziane przez nią słowa były nieprzemyślanym atakiem słownym czy może jednak informacja wymsknęła się jej pod wpływem silnych emocji. Nie odpuści, dopóki z niej tego nie wyciągnie. Ledwie pojmował jak wiele pustki by zaznał bez jej zadziornych tekstów. - Proszę. - powiedział to cicho. Powoli. Zupełnie inaczej niż siedem minut temu. W oczach Castiela mignął niepokój. Musiał. Musiał się dowiedzieć. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Salon wspólny Nie 17 Cze 2018, 23:11 | |
| - Skończ pieprzyć bo się powtarzasz. Żyje. Zakończmy ten temat, bo jak masz się na mnie cały czas wydzierać to ja się na to nie piszę! - Warczy w jego stronę odwracając się do niego bokiem i próbując uciec. Nie udaje jej się jednak zrobić nawet jednego kroku, bo czuje jak jego dłonie opadają na jej ramiona, jak bez problemu przytrzymują ją pomimo jej prób wyrwania się, mi tego jak próbuje uciec, odejść, zapomnieć o tym wszystkim, wrócić do niezobowiązującej znajomości, nie rozmawiania o rzeczach ważnych i wyśmiewania się z wizji śmierci. Tego wieczoru Cas złamał wszystkie niepisane zasady ich przyjaźni, w kroczył na poziom, który nie był dla nich, nie był dla niej, dla normalnych ludzi tak, owszem, dla takich, którzy potrafili kochać, którzy szanowali innych, którzy umieli w przyjaźń, nie dla zepsutych, nieczułych, egocentrycznych Krukonek, które na ludzi patrzyły jak na chodzące opowieści, które chciała przez chwile posłuchać, a kiedy zaczynały ja nudzić odejść. Zachowanie Horna wskazywało, że ich układ został złamany, on się przejął, odkrył w sobie coś czego nie powinien, czego nie powinno między nimi nigdy być, powoli się tego domyślał, a o czym ona jeszcze nie wiedziała, ale to była kwestia czasu. Nagła zmiana jaka w nim zachodzi ją przeraża, przed sekundą, chciał żeby błagała o wybaczenie, by czuła się jak jebane gówno, a teraz, nagle się przejmował, zainteresował jej losem. Po co? Nie chciała tego od niego, nie było tego w regulaminie ich znajomości, za każdym razem gdy robiło się poważnie, jedno z nich odchodziło, znikało, aż w końcu nauczyli się, że o tym się nie mówi, to nikogo nie obchodzi, a nagle. Zatrzymał ją, wręcz ubezwłasnowolnił i nagle chciał odpowiedzi, czy to była prawda, czy tylko kolejny bolesny cios w pierś. Nic nie mówi, nie chce z nim o tym rozmawiać, ale on nie przestaje usilnie stara się ją zmusić, brakuje, żeby nią jeszcze potrząsnął, by złapał ją za podbródek i skierował purpurową twarz w swoją stronę. Nie chce go słyszeć, jeszcze raz nieudolnie próbuje się wyrwać, ale nie ma siły, na tę rozmowę, na to czego od niej wymaga, chce być wpuszczony do jej wnętrza, do myśli, które są tylko jej, które w przypływie słabości wykrzyczała z taką łatwością. - Mam dość… - zatrzymuje się, nie chce z nim o tym rozmawiać, z nim, z rodzicami, z nikim. To są myśli na długie, samotne, bezsenne wieczory, kiedy próbując zapomnieć o wszystkim patrzy w sufit i zastanawia się jakby to było gdyby w tym momencie zniknęła, gdyby nie został po niej żaden ślad. - Zero przywiązania. Pamiętasz, to było nasze motto.- Znowu próbuje odejść, uciec, schować się w swojej mysiej dziurze i wyrzucić te wspomnienia z pamięci. Podnosi oczy, iskrzące od łez i mierzy w niego zimne spojrzenie, w którym jest coś z prośby, by ją zostawił, by odszedł, jak wszyscy, by pozwolił jej się wypłakać w samotności. Tyle się dzisiaj wydarzyło, prawie umarła, pieprzony Lucas widział ją w samej bieliźnie, a teraz jeszcze miała stracić jedyną osobą, którą uważała za swojego przyjaciela, a przynajmniej kogoś najbliżej pasującego tej definicji. - Nie chce o tym rozmawiać, zostaw mnie. - Krzyczy, przygryzając jasną wargę, a kilka łez wypływa z jej oczy, szybko przemierzając bladą powierzchnię policzków, by w końcu spaść i zniknąć w granatowym materiale koszuli. Obraz jej się zamazuje, kiedy patrzy na niego, wydaje się być inny niż pięć minut temu, wczoraj, inny niż chłopak z którym pluła pestkami, chociaż wtedy sytuacja była podobna. Tamtego popołudnia tak na nią nie krzyczał, marudził na mokre ubranie, na to że jest strasznie głupia, skoro tak bardzo przestraszyła się głupiego robaczka, ale nie było w tym wszystkim takiej furii, był zły, ale wtedy wiedziała jak go ugłaskać, tym razem nie poznawała mężczyzny, który przed nią stał, który nagle stał się jej kimś obcym, innym i nieznanym.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon wspólny Pon 18 Cze 2018, 06:15 | |
| Wszystko się zmienia. Zwyczaje, tradycje, nawyki i zasady. Nie mieli już dwunastu lat, aby beztrosko bawić się i niczym nie martwić. Oboje weszli już w wiek, w którym należy podejmować poważne decyzje. Ich niepisana zasada była wygodna przez wiele lat, ale wraz z dzisiejszym dniem pomału się to zmienia. Zna ją tak długo, te kilka ładnych lat. Są głupi myśląc, że nie zakończy się to wzajemnym przywiązaniem. Choćby opierali się temu, tak się nie da. Kiedy dwoje ludzi spędza ze sobą czas dzień po dniu przez kilka lat, zawsze ale to zawsze kończy się zbliżeniem. Niezbyt podobały się mu takie obroty spraw. Nessie miała rację - to było takie wygodne nie musieć wchodzić na inną stopę przyjaźni. Tylko niezrozumiane podstawy wzajemnej relacji i nic więcej. Castiel pluł sobie w brodę z powodu niemożliwości powrotu na stare śmiecie, jak to mawiała jego opiekunka z sierocińca. Powoli oboje cichli. Wyrzucili z siebie krzyki i przykre słowa, tylko dlaczego musiał zmuszać znów Nessie, aby się uspokoiła? Jeszcze wczoraj dalej by się z nią sprzeczał. Robiłby jej wyrzuty z powodu bolących płuc i gardła. Kazałby jej spłacać dług wynikający z powikłań po marcowych kąpielach. Teraz to miało tak małe znaczenie w obliczu słów, jakie padły. Wziął je śmiertelnie poważnie, bo nigdy czegoś takiego od niej nie usłyszał. To ona nadała powagi tej rozmowie, sama jest sobie winna. Castiel odpowiednio do sytuacji reaguje... reaguje jak... dorosły, nie jak nastoletni dzieciak mający w nosie wszystko i wszystkich. Jej łamiący się głos wrzyna mu się głęboko do mózgu. Nie zaprzeczyła, nie obróciła słów w żart. Nie zrobiła tego, czego się po niej spodziewał. To znaczy, że mówi minimalnie połowicznie prawdę. Coś jest na rzeczy, o czym nie wspomina. Jest jej źle i nie chce dopuszczać do tego Castiela. Nigdy nie musiała tego robić, bo to nie były rejony obejmujące zasady ich wzajemnej relacji. Dzisiaj chłopak żądał większej wiedzy na ten temat. Zaskoczył i ją i siebie, ale nie chciał znów kłamać, bo ileż można? Tak nieudolnie się zabierał za nadaniu innej formy ich relacji, zmuszając ją do mówienia. To również zaczęło mu przeszkadzać. Nie tak widziałby kontynuacje ich przyjaźni. Nie chciał być tym, który ciągle jej rozkazuje. Ness podnosi głowę. Widzi błyszczące od łez zielone oczy. Odebrał to jak uderzenie w policzek. Automatycznie puścił ją, zabrał ręce, cofnął się pół kroku robiąc jej dużo miejsca na odpowiedź. Słowa i do niego nie docierały. Wystarczyła jedna kryształowa łza, której Castiel nigdy nie widział na jej policzkach. Tego też nie było w niepisanych zasadach. Teraz to ona łamie kolejną i kolejną. Castiel dalej nie widział pełni swojej winy i dalej nie odczuł prawdziwego żalu z tego powodu zbyt zaaferowany tym, co się między nimi teraz dzieje. - Znamy się siedem lat i mamy się nie przywiązywać? - zapytał ją cicho, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Pierwszy raz padły tego typu słowa. Na głos. Castiel zrobił krok, którego nie da się cofnąć. Podświadomie wiedział, że to będzie konieczne, że prędzej czy później się to wydarzy. W myślach krzyczał, by przestała ryczeć jak skończona baba. Stary, wczorajszy Castiel powiedziałby to na głos. Dzisiaj nie mógł. Nie po tym, co przeszli, nie po tym co do niej poczuł. Oczekiwała starego Castiela, ten się jej nie podobał. Gorzka jest gorycz i świadomość tego, że Ness nigdy nie spojrzy na niego inaczej niż zawsze. Tylko jak na upierdliwego człowieka ze swojej prywatnej strony barykady. - Zapomnij. - prychnął tak, jak zawsze miał w zwyczaju i zamilkł. Tym jednym słowem złożył jej obietnicę, że jej nie zostawi. Oparł się tyłkiem o poręcz fotela. Nie miał sił. Ból płuc i gardła utrudniał mu jasne myślenie. Tak tłumaczył sobie, wypierając się faktu tego, jak wiele chciał jej powiedzieć, a brakowało mu odwagi. Wypowiedziane przez siebie słowa dźwięczały mu w uszach. - Za trzy miesiące kończymy Hogwart. Musimy o tym w końcu porozmawiać. - podrapał się po brodzie, uciekając wzrokiem przez coraz to wilgotniejszymi oczami Ness. Przygarbił się pod brzemiem nieodwracalnych decyzji, które podjął. Kiedyś to dziewczyna zrozumie. Mimo, że zarzucał jej lekkomyślność i głupotę, nie była pustą lalą, która nie zrozumie tego, co chce jej powiedzieć. Są już pełnoletnimi czarodziejami. Czas usiąść i zaplanować co dalej, jak będzie wyglądać przyszłość. Castiel nie wyobrażał sobie, że nagle przestaną się ze sobą widywać i kontaktować. W szkole relacja była łatwiejsza. Za każdym razem mogli udawać, że spotkali się przypadkiem. Poza Hogwartem nie będą mogli. W myślach obiecywał jej wpadanie na niedzielne obiady. Nie wiedział jak daleko może się posunąć. Jak daleko chciałaby, by poszedł. Miał pewność, że jeśli chcą utrzymać to, co mają, muszą się zaangażować. Choć odrobinę, ale czas odsłonić się i narazić na odrzucenie. Nie będzie wiecznie tak, jak było. Castiel stłumił jęk i uderzył głucho pięścią w fotel. Milczał i to był błąd, bo dokładnie słyszał zbierający się u krukonki płacz. Jeszcze chwilę temu zdenerwowałby się tym i kontynuował krzyczenie na nią. Kazałby się jej ogarnąć, a nie mazgaić. Powiedziałby, że nie mają czasu na babskie łzy, muszą opracować plan odwdzięczania mu się za ocalenie jej tyłka. Teraz machnął na to ręką. Zatrzymał wzrok na jej profilu i się wykrzywił. Jak to teraz będzie funkcjonować? Cicho odbił się od oparcia fotela i wstał. Nie nagabywał jej więcej łamaniem granic. - Ness-cholera. Nie mamy już piętnastu lat. To nic złego przecież. Musimy wprowadzić aneks do umowy. - próbował uchwycić jej spojrzenie. Castiel nie miał już sił jej atakować. Obrazy za jej głową pokazywały wyraźnie co teraz powinien zrobić. Martwe obrazy, pomyśleć! Przedstawiały scenkę jak jedno malowidło obejmuje drugie. Posłał im lodowate spojrzenie. Nie potrzebował wskazówek, nie od sztucznych niemych malowideł. Wiedział co chciał zrobić, nie potrzebował tłumaczy. Choć skoro już i tak nie ma odwrotu, to co mu szkodzi zaryzykować? Ryzykował odejście Ness, odepchnięcie i długotrwały foch. Nie chciał wypuszczać jej w takim stanie, bo będzie się z tym gryzł. Westchnął z rezygnacją. - No dobra. - przełknął ślinę, stresując się swoją decyzją. - Chodź, Nes. - Castiel... wyciągnął ku niej swoje długie ramię. Dał jej wybór. Nie zmuszał. Odsłonił się przed nią i zaproponował coś bliskiego, o czym myślał odkąd dziś pierwszy raz wziął na ręce. Musi sama podjąć teraz tą decyzję czy chce, aby Castiel był tym, który ją zamknie w ich drugim w życiu przytuleniu. Pierwszy raz to ona go przytuliła. Krótko i chwilę, gdy mieli po jedenaście lat, a Castiel ubolewał nad przypadkowym uśmierceniem złotej rybki. Ciekawe czy to pamięta? Dzisiaj proponował jej powrót do przeszłości w lepszym wydaniu. Chłopak nie wierzył, że Ness się zgodzi. Był pewien na dziewięćdziesiąt osiem procent, że go wyśmieje albo wyminie z jakimś komentarzem. To on od początku tu inaczej się zachowywał, więc dlaczego Agnes miałaby się na to godzić? Kazała mu się zostawić, a on jej znowu nie posłuchał. Narażał się teraz na pośmiewisko, ale było mu już wszystko jedno. Nie chciał, by wybuchała płaczem, bo postawiłaby go w niekomfortowej sytuacji. Castiel nie umie nikogo pocieszać. Nie wie co się mówi i robi, dlatego ufa intuicji i ryzykuje. W systemie nauczania nie ma przedmiotu dotyczącego moralnych zachowań w trudnych, życiowych sytuacjach. Patrzył na nią, już spokojniej. Nie pozwalał sobie na ocieplenie ani oziębienie spojrzenia. Oferował jej spokój i gest, który wydawał mu się na miejscu. Próbował wmówić sobie, że to nic takiego z jego strony. W środku kłębił się od obawy. Oczami wyobraźni widział jak Ness wychodzi z salonu wspólnego i nie woła go za sobą. Oboje najedli się dzisiaj strachu. Oboje mieli ciężki dzień i tak ciężko było im odpocząć we własnym towarzystwie. Między innymi dlatego odpuścił dalszą kłótnię. Nessy tego teraz nie trzeba. Czegokolwiek potrzebowała, to nie jego pretensji. Tak myślał. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Salon wspólny Pon 18 Cze 2018, 20:12 | |
| Ich mały, ciasny, ale własny świat się zmienił. Wczorajsze zasady, prawa na których opierała całe swoje życie, wszystkie poczynania i tok rozumowania, poszły się kolokwialnie mówiąc pieprzyć w krzakach. Wszystko co znała, co brała za pewnik, nagle przestały istnieć, opoka, na której jej zdaniem, budowali swoją relację, została skruszona młotem pneumatycznym o imieniu Castiel Horn, który nagle uznał, że chce przejść na kolejny etap, może jej jeszcze zaraz powie, że nie dość że mają rozmawiać o uczuciach, to jeszcze zaczną pleść bransoletki przyjaźni, rozmawiać o marzeniach i boskich pośladkach Nicolasa Sharewooda? Czy tak miała teraz wyglądać ich znajomość? Co było złego w tej starej, co mu się w niej nie podobało? Bez zobowiązań, bez przejmowania się cudzymi uczuciami, życiu na wiecznym wyjebaniu, co było nie tak, z jej wiedzy wynikało, że facetom zwykle odpowiadał taki układ i to dziewczyny miały większe skłonności do łamania go i specjalnie utrudniania całej sprawy? Przygląda mu się ze zdziwieniem, a pomiędzy jej brwiami pojawia się mała, krzywa zmarszczka, co się wydarzyło, co się zmieniło, dlaczego teraz, nagle, ni stąd ni zowąd, on chciał coś zmieniać? Nie niszczy się raz działającego składu, no chyba, że przegra, ale oni jeszcze nie przegrali, prawda? Kiedy nagle zdejmuje dłonie z jej ramion, niepewnie cofa się, nie spuszczając z niego, jeszcze lekko wilgotnego spojrzenia. Podnosi rękaw koszuli i ociera nim przemoczoną, czerwoną twarz. Doskonale, teraz jeszcze jej się gluty zalęgły w nosie, jak w tych wszystkich książkach one mogą płakać bez żadnych, nieestetycznych dodatków. Najciszej jak potrafił pociąga zagluconym nosem, mając nadzieję, że jeszcze wygląda to bardziej uroczo, niż obrzydliwie, chociaż prawdopodobnie zaraz i tak oberwie rykoszetem, jakimś niemiłym komentarzem. Jakoś ma na niego nadzieję, nie wie co zrobi, jeżeli nagle Cas, jej pieprzony kumpel Cas, z którym rzucają niejednoznaczne komentarze, który gapi się na jej łydki i grozi, że ją zabije, kiedy wyjada mu jego ulubione słodycze, nagle stanie się kimś innym. Nie mogli zostać w tamtym świecie, w którym wszystko było jasne, gdzie zasady były znane? Nie… Przygląda się niepewnie chłopakowi, w którym momencie stał się odpowiedzialnym mężczyzną? Nessy jest prawie pewna, że kiedy widziała go na obiedzie, zakładał się z kimś, że uda mu się zmieścić trzy pieczone ziemniaki w ustach, gdzie on był i kim był ten nowy, tajemniczy Cas, którego wzrok nie mówił nic? - Przywiązać się Cas, o czym ty mówisz, my się prawie nie znamy. Ciągle kłamiemy, szukamy gdzie by sobie wbić szpileczkę, która zaboli ale nie za bardzo, tak by to drugie chciało wrócić. Co my o sobie wiemy, tyle co nic, tyle co chcemy sobie pokazać, tylko co chcemy? Nie wiem kim jesteś dzisiaj, co się w tobie zmieniło, nie poznaję cię. - Mówi znowu obracając się w jego stronę. Staje lekko na palcach i wyciąga w stronę jego twarzy rękę, by lekkim ruchem dłoni, strzepnąć kilka jeszcze wilgotnych kosmyków opadających mu na oczy. - Kim jesteś i dlaczego tak nagle chcesz mnie poznać? - Pyta, wpatrując się w niego z intensywnością w zielonych oczach. Co tu się działo, dlaczego miała wrażenie, że bierze udział w jakiejś tandetnej sztuce i tylko jej nikt nie dał scenariusza. No tak szkoła zaraz się skończy, wszyscy się rozejdą, pójdą w swoją stronę. Nessy starała się o tym nie myśleć, nie czuć żalu, kiedy wszystkie jej opowieści ją opuszczą, bo nie spodziewała się, że zbyt wiele znajomości przetrwa próbę czasu. Nawet jeżeli będą do siebie pisać, starać spotykać to to wszystko szybko umrze, nawet nie łudziła się, że po szkole spotka jeszcze kiedyś Resę, Cassy czy Lucasa. Ci ludzie znikną, zostaną miłym wspomnieniem, które będzie przywoływać w deszczowe dni. A on, co z nimi? Nic, nie chciała tego mówić na głos, przyznawać się przed samą sobą, a tym bardziej przed Ślizgonem, że go też spisała na straty. Czy to było zbyt okrutne? Ale czy nie było prawdą, przecież, czy szkoła nie była jedynym, co łączyło ją z nim, z tymi wszystkimi ludźmi? W przyszłości czeka na nią nauka wytwarzania różdżek albo ucieczka z domu i śmierć głodowa pod mostem, kiedy będzie się starała pisać artykuły do Proroka albo każdego innego szmatławca, który się przed nią napatoczy. Chyba, że nie zdąży i z dniem opuszczenia murów dostanie radosną wiadomość o ślubie z jakimś bogatym dziedzicem gównolandy, któremu będzie miała rodzić dzieci, chowając własne zdanie głęboko między bajki. - O czym? O moim powrocie do domu, czy twoim szukaniu szczęścia gdziekolwiek? Cas my… - urywa, nie chce tego mówić na głos, zawsze miała nadzieję, że dojdzie do tego mimowolnie, zniknie jak tchórz, może nawet bez zauważenia, ale coś w zaciętej minie chłopaka, mówi, że nie będzie to takie proste. Dzisiejszy dzień na sto procent zapisze się w jej sztambuchu jako jeden z najgorszych w życiu, o ile nie najgorszym, czuła to w kościach, widziała w twarzy Casa. Słysząc słowa o aneksie, zanosi się śmiechem, histerycznym i przerażającym, typowym śmiechem przez łzy. - Jaki aneks, po co? Cas jesteś mi w stanie obiecać, że kiedy opuścimy te mury nie znikniesz? Nie zapomnisz o mnie, zadławiony wielkim świecie? Po to były te pieprzony zasady, by kiedy ta cała zabawa w szkołę się skończy, nikt nie cierpiał, nikt nie czuł żalu. Nie przywiązuj się, bo to tylko ból i łzy, a ja nie chce cierpieć. - Mogłaby dodać, że nie chce by on też cierpiał, kiedy nagle zniknie, kiedy ta cała przygoda się skończy. Hah, to można by prawie uznać za akt dobroci z jej strony, że tak bardzo chciała o niego dbać i chronić go przed sobą samą, ale jej nie wyszło, wszystko trafił szlak. Mimo wszystko wizja rozstania, jest smutna, mimo słów, które z taką lekkością wykrzykuje, w które chciałaby uwierzyć, będzie tęsknić, bo przegrała, polubiła tego kretyna. Została jego cholerną przyjaciółką, dlaczego więc powiedziała to wszystko, czemu kłamała tak prosto w oczy? Dla własnej wygody, by przekonać samą siebie, że będzie umiała odejść, bez żalu. Oczy mimowolnie znowu napełniają się jej łzami. Nie chce. Więc, kiedy chłopak, proponuje jej uścisk, nie wiedząc dlaczego to robi, godzi się i wtula się w Ślizgona. Nie pamiętała tamtego dnia, wielu nie pamięta i jeszcze więcej zapomni. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Salon wspólny | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |