|
| Pusta, czysta klasa [WDŻ] | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Charlie Allison
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Nie 15 Lut 2015, 17:44 | |
| Komputer Czarli zrobił buzium. Czarli dopiero teraz pisze ;x Napisze też krótko i kiepsko, bo źle się czuje ;x
Nie wiedziała, po co tutaj przyszła. Równie dobrze mogła w tym momencie siedzieć w dormitorium i robić dużo ciekawsze rzeczy. Ale chciała też zobaczyć, czy coś ciekawego na owych zajęciach będzie. A jak nie, to najwyżej na następnych się nie pojawi. Różdżkę miała. Ukrytą na dnie torby, ale miała. Gdyby była potrzebna do czegoś. Nie miała zamiaru dawać jej Filchowi, bo nie wiadomo co woźny z nią zrobi. Jeszcze się dźgnie w oko i zwali na nią winę. Bo to w końcu jej własność. Otworzyła drzwi, przy czym doleciał do niej obrzydliwy zapach koperku. Weszła do klasy dziarskim krokiem i z uśmiechem na twarzy. Jej wzrok zatrzymał się na przepięknym rysunku, który wisiał w powietrzu. Miała ochotę się zaśmiać, jednak powstrzymała się przed tym. Rozejrzała się po klasie, szukając jakiejś osoby, z którą dobrze byłoby usiąść. Jej wzrok zatrzymał się na Jolene, do której podeszła. - Cześć - powiedziała, zwracając się jednocześnie do Puchonki, jak i Heńka i Wandy. Usiadła na miejscu obok Joe, swoje rzeczy stawiając obok krzesła. Patrzyła jednocześnie na to obrzydliwe, wyliniałe stworzenie zwane Panią Norris. Że ktokolwiek chciał się tym opiekować, nawet Filch. Przy pierwszej lepszej okazji ją kopnie. Jeśli tylko się do niej zbliży. |
| | | Katerina E. Argent
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Nie 15 Lut 2015, 20:35 | |
| przychodzę KatKat, bo Rogacz za nic by nie przyszedł na wdż, a nie chcę by było, że olałam sprawę. mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza :x plus nie ogarnęłam, że już się zaczęło, gdyby nie Gross. Przydałby się jakiś system przypominajek na PW czy cuś :x
Była spóźniona. Jak zwykle. Biegła więc korytarzami Hogwartu, bo musiała dostać się z Wieży Krukonów do lochów, co było absurdalne i to bardzo. Więc biegła, niczym Forest Gump, starając się chociaż być na tyle wcześnie, by nie dostać jeszcze gorszego szlabanu. Bo nie miała co liczyć na to, że Filch się spóźni. Świat nie był aż tak miłosierny. Z drugiej strony nie rozumiała czemu za głupie pobrudzenie posadzki błotem, miała przyjść na lekcję WDŻ. Przecież każdy wiedział, że jej Wychowanie do Życia w Rodzinie nie jest potrzebne. Nie ma rodziny, to raz. Nie ma chłopaka, to dwa. Chyba, że Filch miał zamiar powiedzieć coś odkrywczego na temat durnych zadurzeń w facetach, którzy posiadają etykietkę „nie twoja liga, Kat”. Wtedy może na coś by jej się to przydało. W końcu zmęczona, spocona i z rozwianym włosem dobiegła do tych magicznych drzwi, za którymi znajdowało się najprawdopodobniej piekło. Wzięła kilka głębokich wdechów, by uspokoić galopujące serce (i to bynajmniej nie z miłości do woźnego), poprawiła kucyk, by nie wyglądać jakby przyszła prosto z jakiś harców, na których samą myśl Filch dostałby zawału i nacisnęła klamkę. I to co potem się stało, było niczym spowolniony film o pechowej dziewczynce, która postanowiła zrobić z siebie debilkę. Publicznie. Najpierw usłyszała TEN baryton. Nic więcej nie potrzebowała, wystarczył ten znajomy tembr, by zrobiło jej się ciepło i wystąpił efekt miękkich nóg. Z wrażenia potknęła się o próg (lub o własne nogi, jak kto woli) i z gracją godną słonia w pokoju pełnym porcelany, wylądowała na tyłku, przy okazji zamiatając kurz z podłogi. Obok niej z hukiem wylądowała torba, a z jej ust wyrwało się parę niecenzuralnych słów. Czuła na sobie spojrzenie całej klasy, przez co na jej policzkach pojawił się ogromny rumieniec i wstając starała się trzymać głowę spuszczoną. Nie wiedziała więc czy w tych dobrze jej znanych zielonych tęczówkach, tych przed którymi uciekała ostatnimi czasy niczym przed ogniem, pojawiło się tylko rozbawienie czy może też odrobina politowania. Może nawet dobrze, że nie wiedziała. Domysły i wyobrażenia były odrobine lepsze, bo mogła sobie wmówić co chciała. Bąknęła pod nosem jakieś tam przeprosiny i wytłumaczenie swojego spóźnienia. Zrobiła parę kroków do przodu, policzyła do pięciu i podniosła głowę, by znaleźć sobie miejsce. Gdzieś na początku sali mignęła jej znajoma czupryna Wandy, która siedziała koło Henry’ego. Kiwnęła tylko dziewczynie głową, ale nie zamierzała się przysiadać. Raz było to zbyt blisko Filch’a, dwa nie chciała im przeszkadzać. I tak sobie patrzyła i patrzyła, aż w końcu jej wzrok spoczął na Grossie. Sama nie wiedziała czy kierował nią totalny brak instynktu samozachowawczego czy może prosta głupota, ale podeszła do Ślizgona i usiadła po jego drugiej stronie. Pech chciał, że akurat wtedy kiedy pani Norris postanowiła sobie zrobić rodeo. Ledwo usiadła i już z powrotem była na nogach, kiedy tusz z kałamarza Gila wylądował na jej szacie. Fuknęła wręcz oburzona i obserwowała jak kotka czmycha na inny stolik. Co za niefart, że w pomieszczeniu był woźny! Zatłukłaby kocisko gołymi rękoma. A tak? Pozostało jej tylko udawać opanowanie i wycierać tusz chusteczką. I złorzeczyć w myślach na bardzo pechowy dzień. Bo tak naprawdę nie powinna była się ruszać z dormitorium. Nie miałaby wtedy problemu z sercem, które zachowuje się tak jakby chciało uciec gdzieś na Karaiby, nie zrobiłaby z siebie kretynki i, o Merlinie, nie usiadłaby koło człowieka, którego perfumy powodowały, że przestawała jasno myśleć. Co ona w ogóle tutaj robi? Była nawet tak bardzo zajęta swoimi myślami, że nie zauważyła lekko napiętej atmosfery w klasie. |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 01:26 | |
| Gross wchodząc na szczęście ujrzał też parę mniej obdarzonych przez niego pogardą postaci. Zasalutował Yumi i uśmiechnął się wyjątkowo szeroko do Doriana - dalej mu nie zapomniał tego że próbował go upokorzyć w obecności narzeczonej i miał świadomość że pewnego dnia odbierze należną mu opłatę za takie zachowanie. Dlatego też szczerzył się do niego, jakby ten zaproponował mu wspólną eskapadę na whisky - szczerzył się tak, jak robił to przynajmniej raz w miesiącu jeszcze rok temu. Niestety sytuacja w szpitalu wiele zmieniła - choć droga do tamtego momentu bardzo ich zbliżyła, nie zamierzał zostawać przy nikim z sentymentu. Whisper był już skreślonym odrzutem, niczym, zwykłym punktem na liście godnym tylko wyeliminowania, z pewną dozą szacunku i odpowiednimi honorami. Nie zamierzał żałować, mimo że ten drań był mu bliskim kompanem - miał to gdzieś, za które musiała zostać pobrana danina krwi. On sam zamierzał zadbać, by doprowadzić do upadku dawnego przyjaciela i przybyć na czas by być ostatnią osobą, której szyderczy uśmiech zauważy nim osunie się w ciemność. Nie miał jednak czasu nad tym rozmyślać, bowiem jego następna wypowiedź wywołała aż dwie jakże cięte riposty. Oczywiście nie spodziewał się niczego innego po Aristos jak gry aktorskiej, ale pan Lancaster podpadł już wystarczająco i bez tego. Ograniczył się jednak do pokazania mu wyjątkowo wulgarnego gestu i obrzucenia go tak pogardliwym spojrzeniem na jakie tylko było go stać - a stać go było na wiele. Wtedy stało się kilka rzeczy naraz, które nadały trochę smaczku tej...lekcji? Szlabanowi? Cokolwiek. Najpierw do klasy wpadła KatKat. Dosłownie wpadła. Gross pomimo że był jej wdzięczny nie mógł powstrzymać się od uniesienia brwi i obdarzenia jej spojrzeniem pełnym prześmiewczej litości. Potem o dziwo postanowiła się do niego przysiąść. To mu się towarzystwo trafiło - z jednej Lacroix, z drugiej Argent. No przyciągał piękne kobiety, co tu dużo mówić - co prawda żadna z nich nie była w nim do szaleństwa zakochana, ale dobre i tyle. Wtedy jednak pojawił się kolejny paskudny problem. Pewien bezczelny futrzak postanowił zrobić sobie rajd po klasie. Zauważył co się dzieje wystarczająco szybko żeby odjechać z krzesłem i uniknąć własnego kałamarza, jednakże nie zdążył wyszarpnąć różdżki i podpalić tego paskudnego stworzenia - a szkoda, wiele osób byłoby mu zapewne wdzięczne. Niech no tylko spotka tego kocura samotnego, bez Filcha...zaklęcie trwałego przylepca trochę osłabi jej mobilność, w końcu nikt miotał się jak cholerny chochlik kornwalijski z dywanem gdy był przyklejony kuprem do podłogi. Mimo że jednak on nie oberwał tuszem, dostało się biednej KatKat - Gross czasem miał wrażenie że dziewczyna zażywa jakieś środki odurzające. Ilekroć ją widział, coś leciało jej z rąk, wyglądała jakby miała zaraz zasłabnąć albo oblewał ją atrament wylany przez to cholerne kocisko. Miał gdzieś co pomyśli o tym woźny - i tak nienawidził go szczególnie mocno, więc nie zamierzał się przed nim kajać. Wyciągnął swój magiczny kijaszek i celując w szatę Krukonki mruknął: -Daj, pomogę Ci. Tergeo To powinno pozbawić ją lepkiej substancji z jego kałamarza. Ta to miała szczęście - akurat na nią musiał wytrysnąć jego atrament. Urodzona pod szczęśliwą gwiazdą normalnie. Był pełen podziwu dla niej. Uśmiechnął się do niej życzliwie (w końcu dzisiaj to miała dzień - widowiskowa wywrotka i latające kałamarze) po czym schował różdżkę. Wtedy też odwrócił głowę w stronę Ari i uniósł brew, jakby chciał zapytać czy zamierzają coś z tym co się przed chwilą stało zrobić, czy jednak znowu sam nadstawia karku. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 11:16 | |
| To wszystko to głupie gadanie. Wanda dalej kochała Doriana – i nigdy nie przestanie go kochać. Nieważne co zrobił kiedyś, teraz i co zamierza zrobić. Mógłby odepchnąć ją tysiąc razy, mówić naprawdę paskudne rzeczy, sprawiać jej przykrość, a ona i tak dalej by do niego lgnęła. Został jej tylko on, był jej najbliższy, mieli tylko siebie. Nie liczyli się inni, żadna dalsza rodzina nie będzie jej tak bliska jak własny brat. To prawda, że nie rozumiała jego zachowania, przynajmniej po części, jednak nie ingerowała w to – widziała, że zależy mu na niej i to jej wystarczyło. Nie chciała również by Dorian robił coś głupiego. Nie chciała by pakował się w kłopoty i to przez nią. Wolałaby odgryźć sobie dłoń niż stracić rodzeństwo – dlatego mierzyła bruneta długim spojrzeniem, które mówiło naprawdę dużo. Czuła złość, dziwne kłucie w okolicach serca i to jak trzewia przewracają się z miejsca na miejsce. Ten list miał zostać spalony, znajome literki napisane piórem miały zniknąć, już wcześniej wwiercając się w pamięć dziewczyny, a teraz i starszego Whispera. Znajdowali się na lekcji czy szlabanie – nieważne. Byli pośród uczniów, w większości niewinnych, a Wanda nie chciała rozlewu krwi. Czyjejkolwiek. Nawet jeżeli to Gross miałby oberwać. - Boże, Dorian. Przestań i to Ty siedź cicho. – Odpyskowała mu, mrużąc oczy. Już teraz, po jej tonie, sztywnych ruchach i spojrzeniu mógł się domyślać, że naprawdę była wściekła. Nie podobało się jej, że przechwycił jej korespondencję, która biła tylko w jej osobę – nikt nie powinien się w to mieszać, a zwłaszcza jej brat czy chłopak. Piwne spojrzenie powędrowało do Gilgamesha, który chyba przypomniał sobie o istnieniu Henryka – w ich stronę obraźliwy gest, a Krukonka tylko skrzyżowała z nim wzrok, całkowicie obojętny, z nutką morderczych zapędów. Jeszcze nigdy na nikogo tak nie patrzyła. Tak jakby to co łączyło ją i Niemca nie miało nigdy się stać, nie było prawdą, a Gross był tylko kimś kto próbuje ją wyeliminować. Mieszanina obcości, goryczy przepełniła ją – postanowiła już nie spoglądać w tamtą stronę – nawet wtedy gdy do chłopaka dosiadła się KatKat. Czyżby kolejna dziewczyna, na którą Ślizgon ostrzył zęby? Ja pozdrowiła skinieniem głowy i machnięciem ręki, dodając do tego wandziowy uśmieszek, przepełniony czystą sympatią. To zadziwiające jak w ciągu kilku sekund oblicze panny Whisper potrafi ulec zmianie. Powróciła myślami do swojej ławki. Do Doriana, Henry’ego i reszty zgrai, do których dołączyła również i Czarli, którą pacnęła dłonią w ramię. Obróciła się na moment i puściła jej oczko ze słowami. - Witam Cię, złotko. – Postanowiła się nie wychylać – ups, już to zrobiła. Postanowiła się więc zająć własnymi sprawami, przyjaciółmi i innymi bzdetami, bez których trudno żyć. Odwzajemniła uśmieszek Lancasterowi i przesunęła dłonią ciut wyżej po jego udzie, bo doskonale wiedziała, że jej wypieki były czymś co zapoczątkowało ich nową, niecodzienną relację. Być może gdyby nie one, gdyby nie jej list to dalej by się tylko kolegowali? Może gdyby nie schadzka w kuchni nie siedzieliby obok siebie? Może zeszłaby się z Gilgameshem i to on trzymałby ją za rękę i szeptał sprośne rzeczy po niemiecku? Na samą myśl aż wykrzywiła wargi w obrzydzeniu i potrząsnęła ciemnymi lokami odganiając od siebie dziwne wizje. - Właśnie wyobraziłam sobie coś dziwnego. – Mruknęła, jakby na swoje wytłumaczenie i przez chwilę tylko obserwowała profil Puchona, który tylko zaśmiewał się najpewniej z rysunku wykonanego przez woźnego. Dorian, tak samo jak i reszta klasy był zniesmaczony tymi bohomazami. Jej osobiście rysunek wydawał się strasznie oryginalny, idealnie odzwierciedlający urodę typowej uczennicy Hogwartu. Na całe szczęście ona nie była wyjątkiem, nie była normalna, nosiła za krótką spódnicę, a paznokcie przyozdobiła już nico zdartym czerwonym lakierem. Poklepała Prefekta siedzącego obok niej uspokajająco, by się przypadkiem nie zadławił, na kotkę Filcza mając kompletnie wywalone. Gdy ta znalazła się zbyt blisko ich ławki bez ceregieli kopnęła ją czubkiem buta by ta się od nich odwaliła. Potem poczuła znajomy, przyjemny zapach młodzieńca, który nie odstępował jej na krok – mięśnie na jej twarzy zaigrały malowniczo a ona skuliła się w sobie by nie wybuchnąć śmiechem. - Henry, jeżeli chcesz bym z Tobą zerwała to powiedz. – Wydusiła z siebie z trudem, wyobrażając sobie jakie paskudztwo musiałoby wyjść z leciwego futra Norriski. Przecież ona ledwo była owłosiona. - Nie strasz mnie nietrafionymi prezentami. – Odgryzła mu się i spojrzała na niego z ukosa, czując jak czerwienie ze śmiechu. Zatrzęsła się ponownie, skryła twarz za kaskadą loków i starała się uspokoić. Kilka wdechów i rytm serca dziewczyny wrócił do normy, a ona wyprostowała się i jak gdyby nigdy nic odgarnęła niesforne kosmyki z czoła. - Proszę wybaczyć memu bratu, ale chyba będziemy musieli zgłosić pana zachowanie innemu nauczycielowi. Obraża pan nie tylko uczniów czarnoskórych, ale również tych, którzy są tutaj obecni. – Głos Wandy znowu przebił się na tle klasy, a ona całkowicie spokojnie kierowała swoje słowa do Argusa, który chyba zgłupiał od nalotu ze wszystkich stron. Jak nie starszy Whisper, to młodszy, to tego odezwała się Yumi, co tylko dziewczyna skomentowała krótkim uśmiechem, który rozjaśnił jej twarz. Skoro i tak się już tutaj znaleźli, to co im zależało? Jeden szlaban więcej czy mniej to nic – to pestka, biorąc pod uwagę inne aspekty, które mieszały w życiu uczniów. Jej dłoń dalej sunęła po udzie Puchona, pozostając w tej sferze marzeń, o których wolała nie mówić zbyt głośno. Co jakiś czas tylko zerkała na Henryka i przytrzymywała go w razie gdyby chciał wyskoczyć do Niemca. Dorian dalej tkwił przy ich ławce – może wziąłby krzesełko i usiadł obok, a nie stał jak słup soli, co?
|
| | | Lily Evans
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 11:49 | |
| Lily była spóźniona, ale nie spieszyła się. W dłoni trzymała usprawiedliwienie swojej niesubordynacji napisane przez profesor McGonagall, a w głowie kłębiło jej się zbyt wiele myśli ważniejszych jej zdaniem od wykładu Pana Filcha, co nie pomagało w koncentracji na tematach, o których przyjdzie jej słuchać przez następną godzinę. Albo dłużej. Tym niemniej znała swoje obowiązki i, bo byłoby to bardzo nie w jej stylu, zamierzała się z nich wywiązać jak najlepiej. Miała pewne obiekcje co do prowadzącego przedmiot, bo, choć nie miało to żadnego osobistego podłoża, Lilka należała bowiem do tych niewielu osób, które pewien szacunek do woźnego zachowały, nie przypominała sobie, aby Pan Filch posiadał rodzinę lub jakąkolwiek o niej wiedzę. Tym niemniej… Nie należy oceniać książki po okładce, prawda? Może całe to wydarzenie nie będzie aż tak wielką farsą, jaką wydawało się z daleka. Zdecydowanym ruchem przekręciła klamkę i weszła do środka. Uśmiechnęła się do Francisa i podeszła prosto do Filcha, wręczając mu pisemne usprawiedliwienia od profesor McGonagall. Rozejrzała się po sali, ale nie widząc właściwie nikogo, komu miałaby powód lub chęć się narzucać, usiadła na najbliższym krześle i wyczekująco spojrzała na prowadzących, przy okazji rejestrując także obecność Pani Norris. Nie wiedziała, czy dostali już jakieś zadania, dlatego rozejrzała się dookoła, próbując odnaleźć jakiś sens w tych przypadkowych czynnościach wykonywanych przez barwną zbieraninę obecną w sali. Ostatecznie wzruszyła lekko ramionami i ponownie skupiła spojrzenie na mężczyznach, oczekując, że ostatecznie i tak powtórzą swoje polecenia. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 19:47 | |
| Gdzieś, Kiedyś.
Czas zwolnił lekko, a Francis przez moment poczuł się, jakby nim władał. Ale to było uczucie bardzo ulotne i młody stażysta zaklęć zwany przez wybranych Fhansem uznał, że to nieco głupie. Nieco bardzo głupie. Zaraz zerwał się na nogi i podszedł parę kroków wręczając Jolene kilka miętówek, które zalegały w jego kieszeni. Wysypał je młodej puchonce na dłoń, a zaraz drzwi za nimi zaskrzypiały radośnie, i wkroczyła ona. Burza. Tornado. Mistrzyni bierek, Wanda Whisper. Posłał jej rozbawione spojrzenie i zamachał lekko, ale subtelnie ręką. -Niewątpliwie, jak widać. Nie popełniam dwukrotnie tych samych błędów. - rzucił szybko i zastukał butami donośnie. Wrócił na swoje miejsce. Do sali zlewały się tłumy, tłumy bardzo zadowolonych z tych zajęć uczniów. Oh, jak oni nie wiedzieli. Jak bardzo oni nie wiedzieli. Przyglądał się im z zainteresowaniem, śledził i wyłapywał każdy wyraz na ich twarzach, który wskazywał na jedno. Cierpienie. Jak dobrze Francis znał to uczucie, jak dobrze je podzielał. Mów na studia, mówiła mu matka klepiąc go po plecach i chwaląc jego decyzję, raz za razem. Będziesz wielkim człowiekiem, powtarzała ciotka podsuwając stary album ze zdjęciami. Hmm, uparcie powtarzał ojciec, który nigdy nie był przesadnie rozmownym człowiekiem. Gdyby wtedy stanął przy nim ktoś, ktokolwiek i powiedział biednemu, młodemu i naiwnemu Francisowi Lacroix, że będzie uczył dzieciaki jak nie robić innych dzieciaków to prawdopodobnie nie uwierzyłby. Ba. Zaśmiałby się donośnie, a potem mniej donośnie, ale równie dosadnie. Przywitał się grzecznie ze wszystkimi, którzy go witaj, kiwał głową, bądź odpowiadał rzeczowymi słowami powitania, lekko nieprzytomny, jakby myślami był gdzieś indziej, gdzieś, gdzie nieco mniej wali koperkiem albo gdzie krzesła są nieco odrobinę bardziej miękkie. A potem weszła. Przybyła, a jego myśli natychmiast się na niej skupiły. Była taka piękna, oh, tak piękna. Paskudna z charakteru, ale to nic nie zmieniało. Zapatrzył się w nią. Co ten Filch w niej widział? Miłość. Oh, miłość. Nikt nie wiedział jak ona działa, a jednak, działa się. Podobnie, łudząco podobnie, do matematyki. Francis nie był z niej najlepszy. Z miłości też nie. Pani Norris wskoczyła na biurko, a Lacroix walczył ze sobą przez, wystawił lekko rękę, jakby chciał pomiziać norrisowe uszy, chociaż trochę, chociaż odrobinę. Cofnął jednak zaraz łapkę. Nie. Nie można było. To zło wcielone zrobi mu krzywdę. Zawsze chciał mieć kota, zawsze. Od zawsze. Ale urodziła się Ari, kiedy Francis był tak grzecznie, a w każdym liście na Boże Narodzenie pisał uparcie “KOT”. Siostra nie była taka zła, ostatecznie, jednak kot pozostawał kotem i wynikało z tego wiele nieopisanych i opisanych naukowo zalet. Potem rzeczona kotka zrobiła jednak odpowiednią, jak to uczniowie, ho ho, tacy młodzi, powiadali, rozpierduchę rozlewając atrament dosłownie wszędzie. Francis dyplomatycznie wzruszył ramionami. On tu tylko sprzątał, ale w innym sensie. Pokiwał jeszcze palcem Wandzie i Henrykowi, których bliskość była nieprzyzwoicie bliska, jak na zajęcia tego typu. -Panna Whisper i Pan Lancaster. Podyskutujecie sobie o tych zajęciach potem, osobiście. Nie róbcie nic pochopnie, bo nie macie jeszcze potrzebnej… - tutaj pomachał radośnie broszurką. -Wiedzy. Usiadł wygodniej na drewnianym biurku i sięgnął po nieszczęsną broszurkę z napisem RODZINY MAGICZNE, który błyskał obrzydliwie różem. Zmarszczył odruchowo nos. Czym prędzej zacznie wykład, tym prędzej te biedne dzieci zasnął i nie będą musiały cierpieć. Skinął głową jeszcze Lily, która akurat pojawiła się w drzwiach pomieszczenia i odchrząknął. -PIERSI. - powiedział spokojnie i bardzo donośnie, wręcz huknął, niesamowicie dla siebie wyraźnie i odczuwalnie, czując w przeponie przyjemną wibrację. -Piersi. - dodał łagodnie, z namaszczeniem. -Dzisiaj porozmawiamy między innymi o nich. I widzę, że już zdobyłem odrobinę waszej cennej uwagi, więc przejdę do tematu głównego. Obywatelki, Obywatele. Czarownice i czarodzieje. Młodzieży. Skoro jesteśmy tutaj i nasz ulubiony woźny, jego majestat, przewielebność, ukochany dzieci tego świata… - recytował, uderzając dłońmi w kolana jak w werble. -Paaaan Arguuus Fiiiiilllllc. Cz. - przedstawił go i skwitował to krótkimi brawami i wskazał otwartą dłonią, oczywiście błyszczącą od brokatowej broszurki, Woźnego. Odchrząknął ponownie i otworzył ulotkę. Wertował ją moment. Dlaczego nie było tutaj nic użytecznego. Nic! Ani słowa, które mogłyby mu się przydać. Nie czuł się osobą odpowiednią do uczenia dzieci życia w RODZINIE. Nie rozmawiał ze swoją rodziną prawie wcale, a jak rozmawiał to zwykle potem okazywało się, że jednak nie powinien bo to psychopata albo jakiś morderca, albo, co gorsza, pracownik ministerstwa magii. -Porozmawiajmy. - rzucił spokojnie, zakładając nogę na nogę. -Porozmawiajmy o rodzinie. Rodzinę ktoś ma, albo nie ma. To sytuacja tak lub nie. Jednak nie jestem tutaj po to, żeby rozmawiać z Wami o tym, czy macie familię bardziej czy mniej, czy jest jej członkiem jakiś Don Corleone. Zakładam, że jesteście na tyle społeczni, że sobie z tym poradzicie, a jak nie, to o rodzinie powie wam ktoś inny, na przykład… - tutaj wskazał palcem na Doriana. -Ten miły pan. - ciągnął leniwie. -Pozwólcie, że zacytuję, a raczej - odczytam. Francis wstał. Wstał powoli, leniwie, machnął różdżką, której przecież miał nie mieć przy sobie i tym ruchem przysłonił okna w czterech piątych i zapalił świecę, stojącą na biurku. Brokat na broszurce błyszczał radośnie, a młody Lacroix łagodnie zniżył głos i delikatnie ciągnął, zupełnie, jakby czytał najbardziej fascynująca bajkę jaką kiedykolwiek wygrzebał z jednej ze skrzyń na strychu. -Drogi czytelniku. Ta broszurka jest owocem blablablabla. Omijam obszerny fragment. Z tej broszury dowiecie się wszystkiego, o co boicie się zapytać, a bardzo chcielibyście wiedzieć… O. Jest. Ciekawe rzeczy. Kto następny chce czytać? - zapytał, podnosząc kartkę w górę i uśmiechając zachęcająco. |
| | | Argus Filch
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 20:05 | |
| Gadali. Czy Filch pozwolił się im odzywać we własnej obecności i obecności jego kotki? Nie pozwolił nikomu otwierać ust poza Mongerstern, dziewczynie, której nie lubił... tak jak każdą inną osobę nie popierającą jego idei. Padło na nią, bo gapiła się na chłopaka... Woźny niemal nie dostał furii, bo gdzie nie spojrzał to widział pary czy też trójkąciki jak w przypadku Gilgamesha otoczonego dwoma pannicami. Z jednej strony słyszał chichoty, z drugiej głosy pełne oburzenia, a z trzeciej widział buszowanie Norriski, której posłał spojrzenie pełne miłości, uwielbienia i łakomstwa. Kochana koteczka, dobrze wiedziała jak urozmaicić dzieciom pobyt w sali. Ale to, że naśmiewali się z jego rysunków rozjuszyło charłaka. Zero poszanowania czyjejś pracy. Kolejny powód aby uziemić ich na cały semestr. Gdyby tak mógł zbiorowo ich ukarać... ale nie, Dumbledore'owi by się to nie spodobało. Może z czasem wyłapie ich pojedynczo i zorganizuje surowe zajęcia wyrównawcze. Pożałują, że się uśmiechnęli do jego dzieła. Filch nawet nie drgnął, gdy pani Norris porysowała pergamin. Ona mogła wszystko, to oczywiste. Mogła zagryźć ucznia, a Filch dalej czciłby ją ponad życie. Komentarz o reumatyzmie skomentował obnażeniem dziąseł w kierunku Whispera. Właśnie zarobił sobie główne podejrzenia, że maczał palce w pierniku. - Mam cię na oku, bezczelny smarkaczu. - powiedział do niego spokojnie, ale bardzo złowrogo. Jego staż w Hogwarcie był Filchowi na rękę. Mógł się nad nim znęcać ile tylko zechciał, a tłumaczył to wszystkim zainteresowanym wdrażaniem do edukowania młodzieży. Ośmielał się twierdzić nawet, że Whisper powinien być jego osobistym stażystą a nie pomocnikiem gajowego. U Filcha bardziej by się wykształcił i nabrał ogłady. W mig upodobniłby się do niego, a kwestią czasu byłoby wypranie mu mózgu. Upośledzenie filchowe poziom zaawansowany specjalnie dla niego. Był gorszy niż ten młody Lacroix, który miał tyle oleju w głowie i milczał, gdy wiedział, że nie ma szans w starciu z tak potężnym człowiekiem od którego bił autorytet i władza. Mam tu na myśli Argusa Filcha oczywiście. Zignorował komentarze, pojękiwania i faceplamy uczniów wobec jego dzieła, któremu poświęcił cały wieczór zaraz po tym gdy opuścił ramiona kibelka. - NIKT ciebie nie pytał o zdanie, Whisper. Przypominam, że jesteś teraz moim podwładnym i bez mojej zgody nie masz prawa się odzywać ani komentować prowadzonej lekcji, bo jesteś niedoświadczony i masz się uczyć ode mnie. - wysyczał podchodząc do asystenta i zaciskając na jego nadgarstku chuderlawe pazury. Posłał bliżej niezidentyfikowany dźwięk pod adresem Whisperówny, jej ziomka i przy okazji Merberetównie, bo wyglądali podejrzanie. Pewnie byli na haju, bo dusili się ze śmiechu i ośmielali się zwracać uwagę nauczycielowi. W ramach zemsty będzie znęcał się nad Dorianem do końca jego stażu. Już on o to zadba, a miał wpływy u Dumbledore'a. Wystarczy nędzna gadka na temat edukowania i wdrażania młodych do życia w gronie pedagogicznym a dostawał to, czego chciał. - Merberet i ty, Watts napiszecie mi na jutro pięćdziesiąt razy "Będę zwracał się z szacunkiem do pana Argusa Filcha". Za wasze bezczelne zachowanie i cieszcie się, że to nie szlaban. - nie miał większego powodu karania tej dwójki, ale samo to, że Ben miał obsikane trampki zwracało uwagę woźnego i nakazywało skomentowanie jego bodaj miny. Merberet go rozjuszała, bo ośmielała się czuć ofiarą i kpiła sobie z jego pracy. Nie ujdzie to im płazem. Potem do klasy wlało się jeszcze parę osób. I jakaś Krukonka postanowiła bezszcześcić podłogę swoim tyłkiem. - NIE WOLNO LEŻEĆ NA PODŁODZE! - wydarł się na nią i zamaszystymi ruchami chuderlawych łapsk popędzał ją, aby usiadła gdziekolwiek, byleby nie na podłodze. Szorował ją cały dzisiejszy poranek i specjalnie na tę okazję kupił płyn do mycia podłóg o rozbrajającym zapachu koperku. Robiło się zamieszanie, co Filchowi było nie na rękę. Odsunął się od Doriana dając mu trochę świeżego powietrza do oddychania i przeszedł z przodu brystolu przedstawiającego uczennicę idealną. - Dozwolone kolory skóry są spisanie w dekrecie 117 przy paragrafie tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym kodeku Standardowych Zasad Moralnych z roku 1542. Jeśli ktoś z was tak bardzo się tym interesuje, zapraszam po lekcji do mojego gabinetu to udostępnie mu plik. - wycharczał, całkowicie ignorując rozpierduchę swojej kotki. Mogła robić wszystko, Filch i tak ja za to kochał. Schylił się (coś mu strzyknęło w kręgosłupie i zawyło) i pogłaskał swoje rude wspaniałe kocisko po grzbiecie, pieszcząc ją i czule wychwalając. Wyprostował się. Wziął od panny Evans usprawiedliwienie i nawet go nie czytając, wcisnął je do otchłani kieszeni przedpotopowego płaszcza. To dziewczę zachowywało się należycie i złego słowa na nią nie mógł powiedzieć. Miała farta. Odwrócił się do zgromadzonych. - Przerysujcie ten wzór i przepiszcie go, a zaraz spódniczki dziewcząt zostaną zmierzone i wtedy dowiemy się która z tu obecnych panien spełnia standardowe wymo.... GROSSHERZOG, CZY TY WŁAŚNIE UŻYŁEŚ RÓŻDŻKI?! - wybuchnął donośnie, momentalnie zmieniając barwę skóry na twarzy na czerwień, fiolet, zieleń i odcień nawet chorobliwego brązu. - WHISPER, ZABIERZ MU RÓŻDŻKĘ NATYCHMIAST! - dobrze widział błysk zaklęcia skierowanego na dziewczynę. - Zaatakował uczennicę i przyniósł różdżkę mimo jawnego zakazu. Dostaje tym samym szlaban na cały semestr, który będzie odrabiał na zmianę u mnie i u moich asystentów. - dopadł stolika niemieckiego ucznia, opierając na meblu obie ręce i dysząc prosto w twarz ślizgona, jak i gryfonki i krukonki. - NA ŚRODEK, GROSSHERZOG. Widzę, że ci się nudzi. Będziesz mierzył wszystkim rękawy, dekolty i spódniczki. - wskazał mu paluchem scenę przed biurkiem, a potem pokuśtykał tam pierwszy, dając Dorianowi wyraźny rozkaz odebrania różdżki i schowania jej w depozycie na czas zajęć. Filcha nie obchodziły żadne wyjaśnienia. Po chwili Lacroix zaczął się rozwodzić i o dziwo, udobruchał woźnego szczególnie biciem brawa i odnoszeniem się do niego z należytym szacunkiem. Może będą jeszcze z niego ludzie i wyrośnie z tego młodego człowieka czarodziej wyśmienity? Jest dla niego jakaś nikła nadzieja. Dał mu wolną rękę, skoro wywiązywał się ze swojego obowiązku przeprowadzenia krótkiego wykładu młodzieży. Woźny sapiąc zaczął szukać pomiędzy pergaminami długiego centymetra. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 16 Lut 2015, 20:15 | |
| Grubo po 18
Artie w najlepsze siedział w kuchni, kiedy wszyscy gromadzili się w klasie WuDeŻetu. Nasz ulubiony Puchon zajadał się czekoladkami, które wykonał razem ze skrzatem Puchatkiem. Wychodziły im co raz lepsze specjały, mieli co raz więcej pomysłów na fantazyjne nadzienia. Może uda się im założyć jakąś czekoladową spółkę i wygryzą z interesu Botta z jego fasolkami? Ciekawy interes, naprawdę! - Która godzina? – zapytał nagle Artie, wpychając do buzi trzydziestą szóstą czekoladkę do buzi. Dobrze, że i tak poruszał się na wózku, bo po takiej dawce cukru, wątpliwe, aby ktoś potrafiłby się ruszyć z miejsca, było go stanowczo za dużo. - No już po osiemnastej! – pisnął wesoło skrzat, a Artek złapał się za głowę. Na śmierć zapomniał o lekcji z Filchem. Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Musiał szybko wiać z kuchni i stawić się na lekcji! Nie pamiętał czy znajdował się na liście przestępców czy też nie, ale wolał nie ryzykować. Wiadomo, nikt nie lubił mieć szlabanu u Filcha, bo trzeba było robić naprawdę niezbyt ciekawe rzeczy. Artiemu zazwyczaj w przydziale przypadało pranie brudnych skarpet. Jego ręce zawsze śmierdziały od różnych odczynników, a nie potrafił sobie z tym poradzić. Naprawdę, śmierdząca sprawa. - Ja muszę lecieć! WDŻ! – Skrzat chciał coś powiedzieć Artiemu, ale ten już wycofał swój wózek od stołu i wypadł z kuchni jak poparzony. Za daleko nie musiał się przedostać, bo sala, w której miały odbyć się zajęcia były na tym samym piętrze. No i… tego… Rozległ się huk! W drzwiach stanął Artie. Ale nie taki zwykły Artie. Buzię miał umorusaną w czekoladzie, nawet było widać, że ją żarł na kołnierzyku (kiedyś) białej koszuli. Trochę zastygniętego sosu toffi zalegało na jasnozielonym sweterkowym bezrękawniku w żółte paski. We włosach miał nieco posypki, którą używali do dekoracji czekoladek. McCallister całkowicie nie zdawał sobie sprawy ze swojego wyglądu. Popatrzył więc po klasie, rozdziawił japę, uśmiechając się jak szaleniec. - Przepraszam za spóźnienie! Byłem na czekoladowej randce! – oznajmił bez ogródek i przepchał się z wózkiem aż na sam koniec sali. Z plecaka, który wisiał na rączkach wózka, wyciągnął notatnik, pióro oraz kałamarz. Był gotowy do notowania, nie?
|
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Sro 18 Lut 2015, 06:38 | |
| Gross chyba się przesłyszał. Mimo że zaczął powoli się odłączać od rzeczywistości przy nadmiarze słów jakie wyrzucał z siebie Lacroix, to w pewnym momencie go coś tknęło. Miał oddać swoją różdżkę? Już otwierał usta by zaprotestować, wyzwać Filcha, zrobić piekło albo po prostu miotnąć mu jakimś bardzo nieprzyjemnym zaklęciem kiedy...usłyszał następną wypowiedź. Powstrzymał się resztką sił żeby nie otworzyć szeroko ust ze zdumienia. Że co miał zrobić? Czy Filch zdawał sobie sprawę, że gdyby dostawał tylko takie kary to nigdy w życiu nie opuściłby żadnego szlabanu? Właśnie został wysłany do raju - raju pełnego długich nóg i cycków, a to wszystko za sprawą woźnego. Nie rozumiał czemu tak postąpił, ale prawda była jedna - gdyby nie to że musiał odgrywać ukaranego, no i oczywiście nie własna godność to wręcz wstałby i ucałował go w półłysą glacę, a potem wysyłał listy z podziękowaniami przynajmniej raz w tygodniu. Mimo to nie dał po sobie poznać zadowolenia - wręcz przeciwnie, jego umiejętności aktorskie poszły w ruch. Mina mu zrzedła i przybrał wyjątkowo beznamiętny ton słusznie ukaranego ucznia. Postarał się też nie krzywić za bardzo czując jego oddech na swojej twarzy, chociaż zrobiło mu się trochę niedobrze. -Rozumiem. Chyba na to zasłużyłem-mruknął. Wbrew pozorom nie skłamał - przecież kto jak nie on nadawałby się do tak ważnego zadania, jak sprawdzić czy niewystarczająco dużo jest odkryte? Argus Filch dokonał trafnego wyboru - nikt tak dokładnie jak Gilgamesh von Grossherzog nie zmac...nie sprawdzi, czy dekolty, spódniczki i rękawy są takie jak być powinny. Najpierw jednak czekała go ta mniej przyjemna część zadania. Miał oddać swoją różdżkę Whisperowi. Temu Whisperowi któremu życzył bolesnej śmierci. Temu Whisperowi, który sprawiał że miał ochotę wymordować wszystkich których nazwiska zaczynały się na literę W. Temu Whisperowi który go upokorzył i któremu poprzysiągł vendettę. Gdyby nie fakt, że nie mógł nienawidzić go otwarcie, prawdopodobnie nawet perspektywa mierzenia spódniczek by go nie ratowała przed sprzeciwem. Jednakże wszystko powinno być odegrane jak należy. Obrzucił nowoprzybyłego spóźnialskiego puchona spojrzeniem pełnym pogardy (w końcu jak to tak? Nie dość że wygląda jak wygląda, to jeszcze kaleka? Dziewięć do jednego że dodatkowo szlama. Obrzydlistwo) i wstał wędrując do Doriana szybkim krokiem, zupełnie jakby był z czegoś niezadowolony. Zatrzymał się bardzo blisko niego i wyszarpnął różdżkę, zamaszystym ruchem stawiając ją pionowo pomiędzy nimi. -Oto różdżka Whisper-rzucił zbolałym tonem, po czym nachylił się lekko i dodał prawie niesłyszalnym szeptem: -Gdyby nie to że darzę Cie ogromnym zaufaniem, to nigdy bym się na to nie zgodził-po czym poczekał aż chłopak weźmie jego ukochane narzędzie mordu, uśmiechnął się do niego przyjacielsko i powoli udał się na środek klasy. Sama myśl o tym że Dorian dotknął jego różdżki go brzydziła - będzie musiał ją dokładnie wypolerować. Fakt że byli przyjaciółmi nie zmieniał tego, że był teraz tylko sierotą pozbawioną jakiejkolwiek przychylności ze strony Księcia, a to prowadziło do uczucia obrzydzenia w wypadku ich konfrontacji. Wolałby żeby ex-Krukon już wydawał z siebie ostatni oddech - to byłoby bardzo przyjemne, wręcz nieprzeciętnie - można by uznać że byłaby to dla niego czysta rozkosz. Wyszedł na środek, czując że jest w blasku reflektorów - oczekiwał protestów, niechętnych/przerażonych spojrzeń, bądź otwartych prób ataku na jego osobę. W szczególności podejrzewał o to Richardsona, Whisperównę czy Lancastera. Z obecnych tu osób chyba z nikim innym nie miał aż tak nieprzyjemnych stosunków (no z wyjątkiem tych z Dorianem, ale to było przecież jednostronne), a nie sądził by Ari specjalnie próbowała się temu sprzeciwiać. Swojego czasu już przecież miał z nią ciekawe spotkanie i co zmacał to jego, to co za różnica? Wyprostował się dumnie, jakby czekało go ważkie i trudne zadanie, po czym obejrzał się w stronę Filcha, oczekując centymetra. Tylko tego mu brakowało by rozpocząć mierzenie. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Sro 18 Lut 2015, 17:39 | |
| (Francis w swej braterskiej miłości pozwolił napastować kota! <3 Proszę nie krzyczeć.)
Cała ta lekcja wydawała jej się jednym wielkim absurdem od chwili, kiedy przekroczyła próg klasy. Niemniej jednak, teraz była prefektem, a to do czegoś zobowiązywało. Obiecała sobie, że przecierpi ten cholerny pseudoszlaban, a później zaciągnie Grossherzoga do pustej klasy i jak zwykle w takich wypadkach zapiją nieszczęśliwe wspomnienia, wyrzucając je z głosy raz, a porządnie – oglądanie Filcha z tak bliska, wdychanie zapachu bóg wie czego, ale zdecydowanie śmierdzącego i wysłuchiwanie bredni, którymi miał się z nimi podzielić nie mogło wszak być przyjemnym doświadczeniem, a to wręcz prosiło się o odpowiednią kurację. Najlepiej czymś bardzo mocnym. I zapewne wytrwałaby w tym postanowieniu, w myślach przypominając sobie wszystkie bolesne klątwy, którymi pragnęła potraktować starego nietoperza, gdyby nie jedno, drobne wydarzenie. I wcale nie chodziło o Whispera, którego widok wciąż przywoływał pogardliwie nieprzyjemne uczucie gdzieś w dole żołądka, ani Francisa, który najwyraźniej brał czynny udział w tej szopce i wydawał się być z tego powodu nieco nawet zadowolony. Nie. Chodziło o kota. Przeklętego, nastroszonego niczym szczotka kota, o cokolwiek wyłysiałym ciałku, ślepiach jak latarnie i paskudnym zwyczaju pakowania wszystkich w kłopoty – gdyby nie Pani Norris (swoją drogą, Merlinie, kto u diabła nazywa takiego potwora takim imieniem?), panna Lacroix zacisnęłaby zęby i przemilczała spokojnie cały szlaban, oddając się beztroskiemu zawieszeniu gdzieś między jawą, a snem. Oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach, nie wszystko poszło tak, jak można było sobie tego życzyć, a Pani Norris nawet w momencie największej udręki potrafiła zmienić ledwo znośne chwile w takie, które wzburzały krew i powodowały nagły wzrost agresji. Aristos nigdy nie przepadała za tymi zwierzętami; dwulicowe, rozdarte i wszędobylskie koty, dużo mniej przydatne od koni czy psów zawsze wydawały jej się jakimś kuriozalnym żartem matki Natury. Nigdy jednak nie odczuwała też potrzeby wyeliminowana lub skrzywdzenia żadnego z nich, ograniczając się do milczącej dezaprobaty, za każdym razem gdy któryś z Gryfonów sprowadzał do pokoju wspólnego te paskudne stworzenia. Teraz zaś, obserwując pobojowisko w postaci porozlewanego atramentu i ogólnej paniki, niespodziewanie poczuła przypływ chłodnej zawiści. Nie było bowiem w szkole ucznia, który nie marzyłby chociaż raz, przez sekundę, o podpaleniu wyliniałego kociska. A chociaż mogłoby się to wydawać nieco drastyczne, panna Lacroix w tym konkretnym momencie zupełnie się tym nie przejmowała. Obserwując więc jak jej przyjaciel podnosi się z miejsca, by odbyć karę swojego życia, powoli wsunęła dłoń pod ławkę, niezauważona przez nikogo. Jednocześnie zaś nie spuszczała wzroku z Grossherzoga, mrugając do niego ukradkiem – wiedziała, że Ślizgon jest teraz w siódmym niebie, a możliwość obłapienia tylu dziewcząt na raz musi wydawać mu się darem od niebios, jego raj jednak stanowił przede wszystkim genialną okazję. Okazję, której nie zamierzała zmarnować. Kiedy więc wszyscy skupili się na Gilgameshu, który z miną zbitego psa i oczami iskrzącymi z radości szykował się do mierzenia, Aristos powoli podsuwała w górę krawędź spódniczki, by dosięgnąć do ukrytej pod nią różdżki. Palce musnęły delikatnie pulsujące ciepłem drewno, niecierpliwie czekające aż jego właścicielka ujmie je w dłoń. Do rzucenia zaklęcia wystarczył wszak jedynie taki kontakt. Możliwość przyłapania przy obecnym rozgardiaszu i tarczy ochronnej, jaką stanowiła zakrywająca jej nogi ławka była mniej niż prawdopodobna; Gryfonka wbiła wzrok w Panią Norris, zaaferowaną nogami przechadzającego się Whispera i skoncentrowała na niej z uporem, który w innych okolicznościach godny byłby uznania i medalu za zawziętość. Jednocześnie jednak ktoś postanowił wbić spojrzenie w samą pannę Lacroix; rozproszona odwróciła głowę, a zaklęcie niewerbalne, które posłała w stronę kotki nieoczekiwanie przyniosło zupełnie inny efekt od zamierzonego. Kiedy więc Aristos, z najniewinniejszą miną na jaką było ją stać napotykała wzrok Bena, ogon pupilki Filcha, który w tym momencie powinien stanąć w płomieniach, zamienił się w zawadiacko sterczący drążek, na którego końcu wisiała flaga. Flagę Lichtensteinu. Gratulacje, panno Lacroix, 10 punktów dla Gryffindoru za niewątpliwą umiejętność opierania się krukońskim wdziękom. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Czw 19 Lut 2015, 20:51 | |
| To, co jak dotąd działo się na tych zajęciach, wołało o pomstę. A najlepiej o interwencję organów pedagogicznych, preferowanych w postaci opiekuna Ravenclawu – profesor Machiavelli był osobliwym człowiekiem, ciężkim do rozgryzienia, pozornym lekkoduchem, ale Watts w jakiś pokrętny sposób lubił obserwować jak z właściwą sobie bezczelnością rozstawiał po kątach krnąbrnych uczniów. Z woźnym Hogwartu prawdopodobnie też nie miałby problemu, a jaka fascynująca mogła z tego wyniknąć dyskusja! Niestety nie zanosiło się, by ktoś miał ocalić ich wszystkich od tych wątpliwych przyjemności, bo spóźnieni do sali wpadali jedynie kolejni uczniowie. Zaszyty w swojej tylnej ławce Ben obrzucał ich tylko krótkimi spojrzeniami, krzyżując ręce na blacie mebla i garbiąc się lekko, by nie rzucać się tak w oczu Filchowi. Ponadprzeciętny wzrost był mu w tym momencie bardzo nie na rękę. A jednak mimo milczenia, nawet prób skupienia na tym, co było mówione, choćby tylko po to, by zbadać do jakich absurdów posunął się woźny w przygotowaniu środków dydaktycznych oraz treści na te jakże niezbędne im do życia zajęcia, Krukonowi nie został dany spokój. Watts lubił zwierzęta, naprawdę. Włochate czy nie, małe i duże, z ogonami, płetwą na czole, nie miało to większego znaczenia, ale pani Norris... Och Norriska, ona swoim majestatem oraz charakterem bardziej mrocznym niż niejeden Ślizgon, przebieglejszym niż Filch w pogoni za uczniowskimi wybrykami, tworzyła sobie nową, specjalną kategorię, dla której Ben nie potrafił znaleźć w sobie ani grama sympatii. Ledwo łapała się na pogardliwe tolerowanie, gdy kroczyła dystyngowanie korytarzami Hogwartu, potężna pani na swoich włościach, patrząca pilnie na swych poddanych plebejuszy. Ta sama wielka damulka z jakiegoś powodu zdecydowała, że obsikanie krukońskich butów to przedni pomysł. Zanim Szkot zorientował się, co się właściwie stało, Norriska znalazła się już poza zasięgiem jego kopniaków – a szkoda, tak pięknie prezentowałaby się lecąc przez całą długość sali. Może w bonusie wylądowałaby na łysej łepetynie woźnego? Czytał gdzieś, że w średniowieczu rzucano w skazańców kotami w ramach kary za przewinienia. Dodatkową pracę zadaną przez Filcha jemu oraz Yumi przyjął w ciszy, choć jeszcze dłuższą chwilę patrzył na mężczyznę z taką intensywnością w błękitnych oczach, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, woźny leżałby na podłodze z dziurą wypaloną na wylot w tej łysiejącej łepetynie. Dopiero, gdy zajął się wrzeszczeniem na kogoś innego, Ben pochylił się, odnajdując pod materiałem nogawki ukrytą tam różdżkę – cały śmierdzący bałagan zostawiony przez kotkę zniknął, choć wyraźnie nie porzuciła planów siania chaosu, jeśli sądzić tylko po latających papierzyskach i kałamarzach. A gdyby tak transmutować jej łeb w kalosza? A jak nie jej to Filchowi? Krukon oparł policzek na zwiniętej pięści, uśmiechając się lekko do własnych myśli. Idąc tym tokiem myślenia może jakoś przeżyje do końca tego cyrkowego przedstawienia – choć praktykantowi z zaklęć miał ochotę zaklaskać z uznaniem, przynajmniej starał się zachować jakieś pozory edukacyjnego celu spotkania. W krótkich momentach, gdy woźny milczał, prawie możnaby zapomnieć o skojarzeniach z mentalnym obozem koncentracyjnym. Watts najwierniej jak potrafił przerysował dzieło woźnego na swój kawałek pergaminu, szczególnie przykładając się do wszystkich niezwykłych krzywości. To się nazywa sztuka, niech ktoś napisze do krytyków i Proroka, w Hogwarcie odnaleziono nowy wybitny talent! Świat musiał się o nim dowiedzieć, najlepiej jak najszybciej. Jak taki artysta może zajmować stanowisko szkolnego woźnego, po prostu się nie godzi! Wzrok Bena powoli zsunął się z pokazowego brystolu, przez chwilę wędrując po kolejnych sylwetkach osób siedzących w sali. Na jednej zatrzymał się mimowolnie – błękitne spojrzenie ani myślało drgnąć z delikatnych ramion, po których spływał warkocz z ciemnych loków, z karku po którym wcale nie tak dawno miał okazję sunąć dłonią. Kłamstwem byłoby, gdyby próbował komuś wtajemniczonemu w sytuację powiedzieć, że ani razu nie myślał już o Aristos od czasu ich z początku dziwacznie spędzonego razem czasu. Bo myślał i to sporo, po części poddając się wyrzutom sumienia względem Cu, a po części zwyczajnie uśmiechając się do własnych wspomnień. Czuł się wtedy w jakiś sposób szczęśliwy, to akurat było dla niego krystalicznie jasne. Odczuł pewne zaskoczenie, gdy Gryfonka nagle odwróciła głowę w tył, wychwytując spojrzenie utkwione w niej od dłuższego momentu. Przełknął mocniej ślinę, doskonale pamiętając, jak jeszcze niedawno patrzyły na niego te oczy. Cała miękkość zniknęła z wyrazu twarzy Krukona, kiedy dumny, puszysty ogon pani Norris został transmutowany w drążek z flagą, zastępując ją najpierw zaskoczeniem, a potem cichutkim, niemal niezauważalnym zadowoleniem. Jasne brwi zmarszczyły się nieznacznie, a panna Lacroix została uraczona spojrzeniem mówiącym mniej więcej tyle co „tak bardzo łamiesz regulamin, ale niesamowicie mnie to bawi”. Z jakiegoś powodu nie miał wątpliwości, że flaga była dziełem Aristos. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Sob 21 Lut 2015, 12:49 | |
| Poczęstowana cukierkiem, nie zwracała uwagi na wchodzących uczniów. Posłała uśmiech Charlie, zapraszając ją do swojego stoliczka. Siedziała w dobrym miejscu, dzięki czemu była ostatnią, która narazi się swoim istnieniem panu woźnemu. Zmarszczyła nos, gdy nadszedł gwóźdź programu - nieodłączna przerażająca para nawiedzająca Hogwart i nękająca niewinnych i winnych uczniów. Zdjęła kaptur z głowy, choć niechętnie, starając się ignorować krzyk charłaka. Unikała spojrzenia Fhancisa, a nawet udawała, że go tutaj nie ma. Nie była gotowa spojrzeć mu w oczy, skoro wyczuł, że coś nie gra. Nastrój Puchonki uległ znacznej poprawie wraz z widowiskowym wejściem Artiego. Uniosła policzek w uśmiechu i pomachała dyskretnie przyjacielowi, aby jak najciszej podjechał na tyły do niej i do Charlie. Lekcja będzie znośniejsza mając u boku przyjazną duszyczkę. Wywróciła oczami i to był jedyny komentarz wobec zaprezentowanej karykatury uczennicy. Przynajmniej połowa klasy omal nie wykonała chóralnego facepalmu. Po paru chwilach powstało ogólne zamieszanie, wywołane przez nie kogo innego, a panią Norris we własnej osobie. Jolene lubiła koty o każdej maści i każdym uosobieniu. Pani Norris była jednakże bardzo oddzielnym przypadkiem, wyjątkiem od reguły. Puchonka starała się podchodzić do kocicy neutralnie, ale nawet kot Jolene - Emanuel fukał i jeżył sierść na widok pupila charłaka. Dziewczyna przesłoniła się rękoma, zaatakowana latającym kałamarzem. Jęknęła i z uniesionymi rękoma spoglądała na żółtą bluzę z kapturem i czarne plamy atramentu. Nie miała sił ich zmyć, a więc wzruszyła ramionami i kontynuowała nie wychylanie się. Z dużą dozą dezorientacji cudownym zbiegiem okoliczności nadążyła za niecodziennym rozwojem sytuacji. Gilgamesh, którego skłaniała się raczej nie lubić, został wywołany do mierzenia spódniczek (Ha! Założyła spodnie w ramach buntu), dekoltów i Merlin raczy wiedzieć co jeszcze. Z zainteresowaniem przechyliła głowę i spostrzegła flagę zamiast ogona pani Norris. Rozejrzała się po sali, jednakże nie znalazła sprawcy-bohatera ryzykownej transmutacji. Joe oparła się z powrotem o krzesełko i z śmiertelnie znudzoną miną odpłynęła myślami ku Emanuelowi. Będzie trzeba go wykąpać, a to bardzo niebezpieczne. |
| | | Argus Filch
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Nie 22 Lut 2015, 12:25 | |
| Zdziwił się, że ślizgon się jakoś specjalnie nie opierał karze. Filch nie powiązał zadania z jakimikolwiek przyjemnościami. Wygrzebał długi żółty centymetr i przesunął krzesło na środek sali. Uczeń był podejrzanie posłuszny, jednak charłak zamiast węszyć tutaj podstęp uśmiechnął się niczym zadowolony kot, że w końcu zarozumiały ślizgon zaczął go szanować. Może jest dla niego nadzieja! - Allison Charlie i Argent Katherina. Na środek w koleję, w szeregu! - rozkazał i wcisnął uczniowi centymetr. - Mierzysz długość dekoltu od pierwszego guzika u szyi do brody. Rękawy od łokcia do nadgarstka i spódniczkę do kolana. Zapiszesz to na pergaminie przy imieniu i nazwisku. LACROIX, Ty pierwszy. Przy uczniach płci męskiej wiadomo, że nie mierzysz spódniczek, bo ich nie noszą. - rozkazał i machnął ręką na obie uczennice, aby stanęły i przygotowały się do zmierzenia ubioru. Filch podał Gilgameshowi duży notatnik i tępe gęsie pióro, aby przystąpił do angażowania się w zajęcia. Najpierw sprawdzi na panu Francisie, aby ten się nie nudził i przystąpił do pracy zamiast rozdawania ulotek. Przyjdzie jego pięć minut, najpierw trzeba przekazać młodzieży najważniejsze zasady przestrzegania zasad moralnych. Zajęcia potoczyłyby się we względnym spokoju, gdyby obecność różdżki nie została ponownie zauważona. Jakieś błyśnięcie i donośne miauknięcie pani Norris poderwało charłaka. Reumatyzm dał się we znaki. Filch jęknął i odpychając łokciami wszystkich wokół dopadł swojej kotki. - KTOŚ UŻYŁ ZAKLĘCIA NA MOIM KOCIE?! - wydarł się i pobladł gwałtownie, chwytając kocicę w ramiona. Z rozpaczą na twarzy wybałuszał okrągłe małe ślepia na ogon, który nie był ogonem. Jęknął żałośnie i poczerwieniał wnet. Wyprostował się i zgromił wzrokiem młodzież, która nie wyjdzie z tej klasy dopóki każdy nie odczuje kary za używanie zaklęć. - WHISPER! Nie, nie ty, drugi WHISPER! Zanieś moją kotkę natychmiast do profesora Miltona. TERAZ! Lacroix, masz w tej chwili każdego przeszukać i skonfiskować wszystkim różdżki. A ty się nie obijaj, do roboty! - krzyknął na Grossherzoga i łypał spode łba na każdego. Jeśli się dowie kto maczał w tym palce... następnego dnia on nie dożyje. Filch wpatrywał się w uczniów i próbował poznać po nich, kto jest winny. Jak na złość, Aristos (to Francis miał siostrę?!) wyglądała najniewinniej... Filch głaskał swoją miauczącą żałośnie kotkę, ale nie dotykał jej ogona - flagi. Chyba się bał dotknąć, mogłoby ją jeszcze coś zaboleć. Pokuśtykał do Whispera i obnażając dziąsła i żółte zęby kazał mu sprowadzić Miltona albo zaprowadzić kotkę do nauczyciela ONMS. Pani Norris cierpiała. - Słono mi za to zapłacicie. Jeśli zaraz nikt się nie przyzna do rzucania zaklęć na zwierzęta, każdy z was będzie miał obowiązek przyjścia na następną lekcję wdż do końca tego semestru. - pogroził młodzieży, próbując nakłonić ich, żeby się przyznali do przestępstwa. Filch był wytrącony z równowagi. Jak zawsze. |
| | | Katerina E. Argent
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 23 Lut 2015, 19:41 | |
| -No dobrze, dobrze, już siadam. – mruknęła pod nosem, kiedy woźny pogonił ją z poziomu podłogi. No cóż…lepiej było się usunąć, dopóki nie wlepił jej kolejnego szlabanu. Podejrzewała, że usadowienie swojego szanownego, chociaż niezbyt zgrabnego tyłka na krześle koło Gilgamesh’a, może u niektórych jej znajomych wywołać dziwną konsternację, a może nawet przylepić jej łatkę kolejnej, którą mógłby wykorzystać i zostawić. No cóż…może i była zadurzona, ale na Merlina, nie była głupia. Chyba. Więc miała tego typu rzeczy w głębokim poważaniu. Jak zresztą wiele opinii na jej temat. Nie była szczególnie zdziwiona pomocą chłopaka, która tak naprawdę w jej odczuciu była niepotrzebna. W końcu to tylko plama, na dodatek na czarnym materiale, więc niewiele widoczna. Problem leżał gdzie indziej. Użył różdżki. Na które był kategoryczny zakaz. Pal licho, że nikt pewnie się do niego nie zastosował i gdzieś tam, każdy miał pochowaną swoją. -Gross, dzięki, ale nie sądzę by to był dob… – przerwała, krzywiąc się delikatnie kiedy woźny Filch wybuchł niczym wulkan Ontake, zmiatając wszystko co radosne i przyjemne w promieniu najbliższych stu mil. Albo i więcej. – dobry pomysł. – skończyła trochę ciszej, obserwując z lekkim niepokojem zmiany barwy skóry na twarzy woźnego, a potem spojrzała przepraszająco na Ślizgona. W końcu tak naprawdę za głupotę i to jej, mógł zostać dosyć surowo ukarany. Wszystkim znana była niechęć Filch’a do uczniów, a w szczególności tych z domu Slytherina. Po chwili jednak przestało być jej przykro. Spuśćmy zasłonę milczenia na to, że jej nie zaatakował. Da się o tym zapomnieć. Ale danie Gilgamesh’owi jako karę mierzenie damskich spódniczek i dekoltów? Naprawdę Filch wierzył w to, że przez coś takiego ten człowiek spokornieje? Dobry żarcik. Jednakże kiedy chłopak z błyskiem w oku wstał i podszedł najpierw do Doriana oddać różdżkę, a potem do Filch’a po centymetr, do Kateriny zaczęło coś docierać. Skoro ma odbyć się mierzenie poprawnej długości ubrań u wszystkich, to znaczy, że u niej też. Czyli, że Gross będzie musiał jej dotknąć. I to nie będzie już zwykłe pociągnięcie za ramię, jak zwykle. I w momencie kiedy zobaczyła flagę Liechtensteinu powiewającą zamiast ogona pani Norris (nota bene warto zaznaczyć, że była pełna podziwu w stosunku do osoby, która się na to odważyła i posłałaby tej osobie kwiaty), postanowiła, że nie dopuści do momentu mierzenia JEJ spódniczki. No cóż…ona jedno, a woźny i los drugie. Kiedy usłyszała swoje nazwisko i imię, zgrzytnęła zębami. Jeszcze na dodatek miała iść pierwsza. Ktoś naprawdę jej dzisiaj nie lubił i się mścił. Mruczała pod nosem coś o tym, że woźny nawet jej imienia poprawnie nie umie wymówić, wtrącając jakieś barbarzyńskie „h” pomiędzy „t” i „e”, kiedy szła w stronę Gilgamesha, który chyba próbował bezczelnie się nie uśmiechnąć, przynajmniej odebrała takie wrażenie. Warto przy okazji zaznaczyć jak była ubrana. Oczywiście miała na sobie szatę z herbem Ravenclawu, która zakrywała białą koszulę, nie do końca zapiętą, bo w czasie biegu pozwoliła sobie na odpięcie dwóch pierwszych guziczków, poluzowany krawat oraz spódniczkę z zakolanówkami. Nie miała zamiaru zdejmować szaty. Po pierwsze jej obecność oznaczała, że ubiera się przepisowo. Po drugie była jej codzienną zbroją i bez niej czuła się bezbronna. Nikim można by nawet powiedzieć. Może to dziwne, może nie. W końcu niektórzy swoją pewność siebie, odwagę brali z rodowych błyskotek, które przy sobie nosili. Ona ich nie miała. Była dzieciakiem bez rodziny. Bez nazwiska i przynależności gdziekolwiek. Tylko Hogwart był jej domem, a dom Kruka był jej rodziną. Szata była tego potwierdzeniem. A każde dziecko takie jak ona, potrzebowało potwierdzenia tego typu, by móc nosić głowę trochę wyżej. W końcu stanęła naprzeciwko Gilgamesh’a, z bijącym mocno sercem i pocącymi się dłońmi. Centymetr w jego dłoniach wyglądał dosyć niepokojąco. Przełknęła ciężko ślinę i spojrzała wyczekująco po mężczyznach zebranych dookoła niej.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] Pon 23 Lut 2015, 20:42 | |
| Artie poważnie zastanawiał się, dlaczego właściwie tutaj przyjechał. Ostatnio nie zarobił żadnego szlabanu, dlatego pan Filch nie wpisał go na listę winowajców. Być może w przyszłości miało się to zmienić, ale Artie wątpił, aby woźny naliczał na zaś odrobione szlabany. Nie z nim takie numery! Więc McCallister równie dobrze mógłby sobie darować uczestnictwo w tych żałosnych zajęciach. Uśmiechnął się do Jolene, kiedy ta odwróciła się do niego, aby go pozdrowić. Nie pokazała mu jednak, że jest brudny na twarzy, więc siedział sobie w ławce w tej jakże błogiej nieświadomości. Artek brudas, powinien się wstydzić. Oparł łokieć o stolik, a na dłoni wsparł swoją twarz. Próbował rejestrować wszystko, co działo się w klasie. W głowie nie mieścił mu się absurd całej sytuacji. Ktoś przetransmutował ogon Pani Norris w flagę (McCallister nie miał pojęcia, co to było za państwo), Gross miał mierzyć dekolty i spódniczki dziewcząt. To samo też dotyczyło się chłopców. Artie spojrzał na drzwi. Miał ochotę się stąd ulotnić jak najszybciej. Miał kilka wyśmienitych okazji, aby to zrobić, ale idiota „zaparkował” na samym końcu klasy, więc miał ograniczone pole manewru. McCallister patrzył na rozłoszczonego woźnego. Po raz pierwszy w życiu było mu bardzo szkoda jego kotki. Może Pani Norris była wkurzająca, ale z ogonem – flagą wyglądała co najmniej żałośnie. Czyste serduszko niepełnosprawnego Puchona pękło. Wątpił, aby ktokolwiek się zgłosił jako sprawca, więc… Zrobił coś niebywałego. Powoli podniósł rękę do góry, lekko mu drżała. Wiedział, że zaraz wszyscy na niego będą się gapić, a potem się z niego śmiać, że był idiotą. Nie widział całego zdarzenia, nie wiedział kto tak naprawdę rzucił to zaklęcie, a on idiota chciał brać to wszystko na siebie. - To ja, panie Filch. Nudziło mi się – powiedział tonem „wojownika”. W głosie nie było słychać żadnego żalu ani nawet śmiechu. Jakby nigdy nic, przejechał przez całą klasę i wyciągnął z rękawa różdżkę. Cukrową różdżkę. – Niech mnie Pan ukaże. Jestem winien całego zamieszania. Powiem także, że to w II klasie podpaliłem Pana miotłę, kiedy sprzątał Pan błoto, jakie zostawiła Wanda. To ja ukradłem czekoladową choinkę ze stołu nauczycielskiego w IV klasie. Razem z Shepardówną ubraliśmy posągi w czapki i szaliki w I klasie. Dodatkowo przyznaję się do podrzucenia Panu pufka pigmejskiego w czerwcu. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pusta, czysta klasa [WDŻ] | |
| |
| | | | Pusta, czysta klasa [WDŻ] | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |