IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Gabinet Francisa T. Lacroix

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySob 28 Lut 2015, 15:26

Powietrze było pełne woni goździków, wiatr uderzał miarowo w szybę gabinetu, a Francis czuł dziwny spokój ducha, który wypełniał go od czubka rzekomo arystokratycznego nosa, aż po same bose stopy. Zamachał nogą jeszcze raz i drugi, uderzając lekko piętą w chłodne ściany w pewnym zamyśleniu. Spojrzał czujnie, aczkolwiek nieco sennie już na czerwony kosmyk włosów, który Jolene owijała sobie wokół palca, uniósł w lekkim zastanowieniu kąciki ust do góry, rozumiejąc poniekąd, domyślając się skąd ta nagła zmiana w wyglądzie. Dziwny był ten świat, cytując.
-Mówimy o dokładnie tej samej Smoczycy. - stwierdził rozbawiony, wyciągnął dłonie, układając je w paszczę. -Dokładnie takiej. - dodał perfekcyjnie dorosły stażysta zaklęć, dziedzic fortuny Francis Theo Lacroix mówiąc ze szczerym rozbawieniem i przekonaniem Rawr! rozchylając “paszczę” dłoni.
Smoki! Pokiwał głową z uznaniem. W smokach było to coś, a Jolene zdawała się pasować na takiego opiekunka. Sam jednak fakt łączenia tych groźnych często stworzeń z kotami rozbawił go szczerze i wprowadził w jakąś przyjemną melancholię.
-Nie chciałbym przechodzić do historii. Są rzeczy które są ważniejsze, tak mi się wydaje. Można czuć się z siebie dumnym bez zapisywania się w podręcznikach, a takie rozwiązanie właściwie mi odpowiada. - przyznał szczerze, siedział jeszcze moment w głębokim milczeniu i ziewnął przeciągle, zakrywając usta dłonią. Panie Lacroix, kto to widział?

Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySob 28 Lut 2015, 15:51

Jej przyjaciel zmienił się zewnętrznie, więc nie pozostała dłużna, idąc w ślad za nim. Wypuściła czerwony kosmyk spomiędzy palców i szczelnie otulona czerwono-brązowym kocem przypatrywała się z zapartym tchem Fhancisowi T. Lacroix. Nie umiała nie roześmiać się po imponującym "Rawr". Joe wybuchnęła niekontrolowanym chichotem, przesłaniając usta dłonią. To był kolejny moment, w którym jej serce rwało się ku stażyście. Zatamował najsilniejsze krwawienie puchońskiego, nastoletniego serca. Wchodząc do gabinetu dźwigała na barkach zbyt wiele. Fhancis zdjął z niej wszystkie problemy i niepotrzebne uprzątnął, pozwalając Joe odetchnąć goździkowym powietrzem. Zrobił to całkowicie bezinteresownie, udowadniając jak bardzo jest wartościowym i bezcennym człowiekiem, którego trzeba koniecznie kochać. Choćby jednostronnie.
Śmiała się ze "Smoczycy", wypędzając z zakamarków siebie załamanie nerwowe. Potrzebowała tej wizyty, aby stanąć o własnych nogach. Tych żartów o Smoczycy z jej siostrzeńcem.
- Zapiszę ciebie w swoim podręczniku od historii, Fhancis. - uśmiechnęła się do niego szeroko, zaś w ślad za tym jej oczy wypełnił świeży blask. Zaraził ją ziewnięciem, przywracając ją do rzeczywistości. Spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę grubo po piątej rano. Potarła oczy i bardzo niechętnie zsunęła się z parapetu. Stała przy nim, trzymając rąbki koca i walcząc ze sobą. Czuła się w tym gabinecie tak dobrze, szczególnie dzięki obecności Fhancisa. Nie potępił jej, a bardzo delikatnie złamał jej serce. Nie przeszkodziło to Joe w skrywaniu w sercu uczuć przeznaczonych tylko dla niego. Nie będzie łatwo, już nie. Bez słowa zsunęła z siebie koc i starannie złożyła go na kilka kwadratów. Odłożyła go na parapet. Poprawiła szlafrok i ukryła ręce w jego ciepłych kieszeniach. Nie tak dawno była gotowa stąd wybiec, a w chwili obecnej posmutniała, że czas wracać do rutyny.
- Dziękuję, Fhancis Theo Lacroix. - szepnęła, patrząc nań z boku. Niepewnie. Powstrzymała odruch zmiażdżenia mu żeber w uścisku. Patrzyła chwilę na stażystę, z małym uśmiechem i smutnymi oczyma. Odepchnęła się lekko od parapetu i ruszyła ku drzwiom, po chwili gwałtownie zawracając.
- Kapcie. - usprawiedliwiła się z powstrzymywanym uśmiechem. Podeszła do fotela, wsunęła stopy w papcie i upewniwszy się, że niczego nie zostawiła, wyszła z gabinetu. Nie mówiła więcej, bojąc się, że im więcej padnie słów, tym więcej narobi szkód. Spuściła głowę i bardzo długo szła korytarzami. Jolene miała wiele szczęścia nie napotykając charłaka ani nauczycieli. Trzymając się ściany, trafiła cała i zdrowa do dormitorium. Zanim otworzyła beczkowate drzwi, przypomniało jej się, że jeszcze coś zostawiła w gabinecie Fhancisa. Maleńki kawałek siebie, tej dawnej siebie.

[koniec tej pięknej sesji]
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptyNie 01 Mar 2015, 14:30

Francis maszerował do gabinetu miarowym krokiem. Echo jego ciężkich butów rozbijało się między murami, a on sam z pewną satysfakcją przyjmował każdą falę tak dobrze znanego odgłosu. Tak, Francis miał małe dziwactwa. Właściwie, bardzo dużo mniejszych lub większych dziwactw, a to było jedno z nich. Na razie jednak był zbyt przejęty tym, co dzieje się nie tyle dookoła co bardzogłęboko w nim albo raczej, bardzo daleko na południe (nie, nie północ, drogie dzieci!) od Szkocji, w stosunkowo okazałej rezydencji zwanej, Merlin raczy wiedzieć dlaczego, Emerald Fog. Kiedy tak wędrował żmudnie korytarzami, a francisowe myśli odpełzły na moment do tego wąskiego dość tematu. Dlaczego Fog? Przecież tak długo, jak żyje (a warto zaznaczyć, że udaje mu się to już od ponad 20 lat i stanowi to swoiste osiągnięcie, biorąc pod uwagę różne wydarzenia jakie w tych niepewnych czasach spotykały młodych niewinnych ludzi, i nie, nie chodziło tutaj bynajmniej o małżeństwo z przymusu) nie widział we Francji przez te wszystkie lata, ile udało mu się zobaczyć w Szkocji w przeciągu tych kilku tygodni. Czuł się szczerze zawiedziony. Chociaż nie był pewien czy nazwałby sam jakoś lepiej ich rodzinną rezydencję. Do głowy wpadały mu jedynie dość niemiłe, z podtekstem, albo po prostu słabe nazwy, zaczynając od “Prywatna Puszka Na Ego Rodziny Lacroix” na “Mogliśmy mieć Liechtenstein, A Mamy Kawał Ziemi I Wieczne Problemy” artystycznie, z przytupem, kończąc.
Z podobnym przytupem Francis dotarł pod drzwi swojego gabinetu, które otworzył kluczykiem, taki był z niego paskudny tradycjonalista. Albo powoli przejmował małe mugolskie nawyki, uśmiechnął się pod nosem, na myśl, kto mógł w niego wpoić takie malutkie zachowania i obejrzał się na Ari z serdecznym uśmiechem, jakby zapewniając ją, że nie dzieje się nic bardzo złego. Chcąc dodać jej odrobinę odwagi, gestem dłoni zaprosił młodszą siostrę do środka, kłaniając się lekko i unosząc lekko prawy kącik ust do góry.
- Księżniczko.  - szepnął, na przekór parę tygodni temu nadanemu przez samą Aristos Lacroix poleceniu, które miało stanowić warunek francisowego jestestwa w tej szkole. Cóż. Przynajmniej gdyby jednego dnia obudził się martwy, w przestrzeni kosmicznej, wiedziałby czyja to jest sprawka. Uśmiechnął się szeroko i wszedł do swojego gabinetu. Pokazał jej fotel, swój tym razem, a sam podszedł do okna i nacisnął na ciężkie ramy chcąc je otworzyć. Fala chłodnego już nieco powietrza wypełniła pomieszczenie wzbudzając pyłki kurzu do tańca. Francis wziął taborecik zwykle wykorzystywany przez niego do stawania na nim, długo i namiętnie, celem zdobycia ksiąg ustawionych na najwyższych pułkach. Nie był wysoki, był właściwie zastraszająco niziutki, raptem trzydziesto centymetrowy. Postawił go przed Ari, a sam nieporadnie przysiadł na Merlinie ducha winnym stołeczku, podkulając nieco żałośnie kolana i zerkając w oczy jego zwykle zabawnie niższej siostry, która przewyższała go jak jego nadzieje przewyższające śmiało jego możliwości. Wziął głęboki wdech i zmierzwił włosy dłonią.
-Ari. Musimy porozmawiać. - powiedział rzeczowo. “Musimy porozmawiać” zawsze niosło ze sobą jakiś bardzo nieprzyjemny ciężar, dlatego Francis próbował desperacko zniwelować go odrobinę uśmiechając się łagodnie i bawiąc krawędzią swojego szalika.
Wybitne, Panie Lacroix.


Ostatnio zmieniony przez Francis T. Lacroix dnia Nie 01 Mar 2015, 14:32, w całości zmieniany 1 raz
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptyNie 01 Mar 2015, 14:32

Znajome korytarze zamku jeszcze nigdy nie wydawały jej się być tak zawiłe, tak skomplikowanie puste, tak długie; jeżeli odległość od klasy w której właśnie została zdemaskowana, do gabinetu Francisa miałaby zyskać swoje niechlubne miano, dziewczyna uchylałaby się do opcji, by ogłosić je „Długim, męczącym szlakiem ku śmierci”. Lub czemuś podobnież niemiłemu.
Ciemne loki tańczyły nieposłusznie na jej plecach i ramionach, zaledwie kilka chwil wcześniej wyswobodzone z ciasnego warkocza przez smukłe palce Gryfonki. Wzburzenie jakiemu poddała się podczas zajęć nie zdążyło jeszcze opaść; nadgarstek palił dotykiem Evana, jego wspomnieniem, w zaskakujący, niespodziewany sposób niezwykle miękkim, pieszczotliwym. Gdy przymykała powieki widziała pod nimi ściętą skupieniem twarz, zmarszczone brwi, ciemne ślepia posyłające jej pełne porozumienia spojrzenie, jakiego nie miała okazji uświadczyć od niemal miesiąca. Od chwili, w której pożegnali się bolesnymi, zjadliwymi słowami w ciemnych, tajemniczych pokojach Emerald Fog. Od chwili, w której runęły ostatnie osłony dzielące dwójkę młodych ludzi, od chwili, w której wszystkie sekrety wypłynęły na wierzch, a chwiejna równowaga zamieniła się w strzępy smętnych momentów, kiedy różnice nie miały znaczenia, dłonie spotykały się w żartobliwym dotyku, a spojrzenia szukały śladów uśmiechu, przeznaczonego jedynie dla nich.
Szła za bratem krokiem zdecydowanym, szybkim, co wymuszały na niej długie, smukłe nogi stażysty Odinevy. Szła za nim posłusznie, w milczeniu, jednocześnie pozwalając swojemu umysłowi na gorączkową gonitwę za ukrytym wśród setek zmartwień powodem dla którego Francis poważyłby się na wyciągnięcie jej z zajęć. Mimo uporu z jakim poddawała się temu precedensowi, nie była w stanie wysnuć najmniej nawet logicznego wniosku, zagłębiając się w coraz to nieprzyjemniejsze zakamarki tajemnic, jakie przed nią skrywano. Czy chodziło znów o klątwę?
Chłodny dreszcz nerwowej ekscytacji przemknął po wyprężonych jak struna plecach, osiadł mrowieniem w okolicach karku, ścinając płuca w żelaznym objęciu; wsłuchana w rytm kroków chłopaka Aristos starała się wychwycić w jego zachowaniu jakąś wskazówkę, jakąś myśl, najlichszą chociaż, a gotową odsłonić kartę, puzzel, wskazówkę wiodącą do zwycięskiego zdemaskowania zamierzeń brata.
Ku własnej irytacji nie udała jej się ta sztuka, a drzwi gabinetu Francisa wyrosły przed nią niemożliwie wręcz prędko jak na dystans, który mieli do pokonania; spojrzała na niego nieco przytomniej, zacisnęła wargi obserwując jak przekręca klucz w mosiężnym zamku, jak naciska na wyrzeźbioną na kształt głowy lwa klamkę. Spokojnym rozbawieniem skwitowała ten niefortunny ornament – właściwie, do jakiego domu mógłby trafić jej zakochany w książkach, oddany, rycerski brat?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Francisa, cichy szept przerywający ciszę wraz z nieśmiałym skrzypieniem nie do końca naoliwionych drzwi. Uniosła brwi, posyłając starszemu krótki, krzywy uśmiech.
- Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie księżniczką w szkole – zauważyła cierpko, przestępując próg gabinetu. Nieuważnie obrzuciła go spojrzeniem, znajdując się w tym miejscu po raz pierwszy, a później podeszła do wskazanego miejsca, usiadła, czując jak miękkie poduszki zapadają się pod ciężarem jej ciała. Kiedy Francis zajął miejsce na niskim stołku nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, jednak coś w tonie jego głosu sprawiło, że zamarła.
- „Musimy porozmawiać” nigdy nie oznacza niczego dobrego, Francis – powiedziała powoli, pochylając się do przodu. Zapach fiołków i winogron zawirował leniwie w chłodnym powietrzu, gdy odrzuciła loki na plecy, a potem bezwiednie, instynktownie odnalazła dłoń brata, zaciskając na niej smukłe palce.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptyNie 01 Mar 2015, 14:32

Zegar zatykał spokojnie na ścianie, Francis spokojnie wypuścił z nosa powietrze a gdzieś lekko na zachód płyta północnoamerykańska leniwie otarła się o płytę euroazjatycką. Dzień jak co dzień, chciałoby się rzec. Jednak nie w tym samotnym gabinecie, w północnym skrzydle zamku. Przez okno wychodzące na zachód wpadało lekko rozproszone przez chmury słońce, a chłodny powiew przedzierał się przez nieszczelną framugę.
Francis nakrył swoją dłonią małą i tak drobną łapkę Ari, która uparcie przypominała mu, że w gruncie rzeczy jego siostra jest nadal bardzo młoda, zbyt młoda na niektóre informacje, których nie powinna przyjmować tak wcześnie, chociaż na to był już czas i nie można było udawać, że ten “czas” można jakkolwiek przesunąć czy to w lewo, czy to w prawo. Westchnął ciężko, mruknął coś pod nosem, jakby szukając słowa, a oczy nieprzyjemnie mu się zamgliły na moment, przetarł je palcem wskazującym i kciukiem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął, myślał moment i uznał, że to czas brać się w garść. Wyciągnął z kiszeni marynarki nieduży list. Kremowa, lekko pognieciona w transporcie koperta z resztkami pokruszonego, bordowego laku mignęła złowieszczo w wieczornym świetle, a Francis miał wrażenie, że słowo pisane stało się cieższe niż ostatnim razem, kiedy to sprawdził. Położył spokojnie kawałek papieru na biurku i zaczął łagodnie, półgłosem, jakby chcąc uspokoić Ari samym swoim tonem.
-Ari. - doskonale Ci idzie, Panie Lacroix. Legendarne “Musimy Porozmawiać” wiernie dygało swój ciężar i uwierało Francisa w bardzo nieprzyjemny sposób, podobny do tego w który wbijała się zbyt ciasna koszula. Bardzo mocno chciał się go pozbyć i mieć już święty spokój. W końcu jednak zdecydował, że czas zebrać w sobie te resztki Irlandzkiego temperamentu który dziedziczył po ojcu, jeśli nie jego poczucie humoru to może chociaż to udzieliło się młodemu Lacroixowi, dziedzicowi rodzinnego majątku, jak by nie patrzeć, jakkolwiek wolałby Liechtenstein.
-Ari, nie wiem jak to przyjmiesz, ale muszę powiedzieć ci, że - wziął głęboki wdech, karcąc się odrobinę za budowanie tego jakże zbędnego dramatycznego napięcia. Ludzie umierali, takie były fakty. Sam nie czuł się zbyt poruszony stratą głowy rodziny, właściwie w pewien pokrętny sposób, którego nieco wstydził się w głębi duszy, czuł ulgę. Wszechogarniającą ulgę, że ma z głowy tego człowieka na, cóż, długo. Może ojciec nie był z Francisa zadowolony ale teraz przynajmniej już nigdy nie będzie niezadowolony. -Ojciec nie żyje. - dodał rzeczowo, oszczędzając Ari dokładniejszych faktów, jeśli będzie chciała to dopyta, jeśli nie, przyjmie to milczeniem, albo zapyta za jakiś czas, kiedy będzie spokojniejsza, kiedy takie detale zaczną mieć jakikolwiek znaczenie dla tej młodej osóbki. Bo po co jej naturalistyczne opisy? Po co wyobraźnia ma jej podpowiadać obrazy, których zapewne wolałaby nie widzieć? Suchy fakt powinien wystarczyć, jeśli zechce - dopyta. Taką logiką kierował się Francis czekając spokojnie na reakcję, ściskając nieco mocniej dłoń Ari jakby w niemym geście pocieszenia. Jakiekolwiek ich relacje byłyby, koniec końców, był jej ojcem. Krwią z krwi.
Sam chodził z tą informacją z w głowie solidne pięć minut, krążąc w te i we wte po swoim gabinecie, głuchym rytmem butów próbując ułożyć sobie myśli w głowie, bo pierwszym, co wpadło do francisowej głowy po odczytaniu znamiennej korespondencji pełnej rzekomego żalu było nie to, co zrobić teraz z rodziną czy majątkiem, a raczej jak przekazać niefartowną informacje jego siostrze. Cóż.
Nie zabijać posłańca, mówili.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptyNie 01 Mar 2015, 14:35

Jego fałszywy spokój sprawiał, że Aristos denerwowała się jeszcze bardziej. Jego dotyk na skórze wywoływał nieprzyjemne dreszcze, nie mające nic wspólnego ze wsparciem, dodawaniem otuchy czy bezpieczeństwem, jakie zwykle czuła gdy starszy brat był w pobliżu.
Francis stanowił pewnego rodzaju balast, coś, co nie pozwalało jej zostawić starego życia za sobą, coś, co przywoływało do porządku okiełznane wizją wielkości i mocy młodzieńcze marzenia. Jednocześnie będąc ostoją, reprezentował wszystko to, czego Aristos pragnęła się pozbyć i wszystko to, czego chronienie stanowiło priorytet, sprawę wagi najwyższej i kluczowej. Nie spodziewała się po nim jednak takiego okrutnego odwlekania; zegar tykał spokojnie na ścianie, przez nieszczelne framugi okien do gabinetu wdzierało się chłodne powietrze, firanki poruszane jego obecnością falowały niczym duchy przy nieco zabrudzonych szybach, a Francis otwierał i zamykał usta, najwyraźniej planując przekazać jej coś, co okaże się być zbyt ciężkie, zbyt nieprzyjemne, zbyt gorzkie w smaku, by usta skore były do wypuszczenia tej prawdy w świat.
Zniecierpliwiona wbiła spojrzenie w jego twarz, próbując uchwycić niebieskie oczy brata, badając ich kształt, długość czarnych rzęs, odgadując zamiary malujące się w tęczówkach tak łudząco podobnych do jej własnych, że gdyby nie łagodny wyraz, mogłaby pomylić je ze swoimi oczami.
Nie udało jej się jednak odnaleźć w nich nic, a kiedy otworzyła usta by go popędzić, Francis zdecydował się na zabranie głosu; jego wypowiedź wywołała reakcję łańcuchową, zmroziła na moment czas, zatrzymała w miejscu bicie serca młodziutkiej Gryfonki, której nie potrzeba było nawet westchnienia więcej, by zrozumieć co zamierza przekazać jej brunet. Gdyby nie siedziała, nagle miękkie kolana zapewne nie zdołałby by utrzymać ciężaru eterycznego ciała – zacisnęła dłonie na dłoni Francisa, wbiła paznokcie w jego skórę zupełnie nie zauważając, że robi to z siłą, która spowodowała powstanie na jej powierzchni paskudnych zadrapań. Żelazna nuta w powietrzu sprawiła, że dziewczyna zgięła się w pół, zachłysnęła powietrzem, przyciskając wyrwane z uścisku brata dłonie do własnych ust. Denerwujące mdłości powlekły jej twarz bladością niemal przezroczystą, zakradły się w kąciki oczu piekącymi, upokarzająco żałosnymi łzami. Przez moment trwała w tej pozycji, czując jak po kręgosłupie przesuwa jej się nieprzyjemny dreszcz, a potem wyprostowała się z trudem, napotykając spojrzenie Francisa. Malinowe wargi, które jeszcze przed momentem mocno zaciskała, teraz drżały niekontrolowanie, choć starała się nie zwracać na to uwagi.
- Jak? – gorycz pobrzmiewająca w zdławionym przez nagle ściśnięte gardło głosie mogłaby zatruć umysły tysięcy. Aristos poderwała się z miejsca, chwyciła list leżący na biurku i nie zważając na protest Francisa wyrwała z pomiętej koperty kawałek kremowego pergaminu; zapach migdałowego atramentu jakiego używała ich matka zawirował w jej głowie nieprzyjemną świadomością, że brat nie kłamie. Że nie jest to bardzo niesmaczny żart.
Bławatkowe spojrzenie prześlizgnęło się po tekście nieuważnie, wychwytując jedynie kilka słów, kilka kluczowych zdań zapisanych równym, okrągłym pismem Amandy Lacroix – kobiety, której nie potrafiło wzruszyć nic. Kartka wysunęła się z palców Gryfonki, zawirowała w powietrzu niemalże tak powolnie, jak we wszystkich ckliwych, denerwująco naiwnych romansach; tym razem nie było jednak szans na szczęśliwy zwrot akcji. Na ukojenie, ulgę i radość.
Spojrzała na Francisa po raz kolejny, pokręciła gwałtownie głową, cofając się kiedy próbował jej dotknąć, zamknąć w objęciach, przytrzymać w miejscu. Zawsze była z ojcem bliżej niż on, ulubieniec matki. Naturalnym wydawało się jej jednak, że on również odczuje tą stratę tak nieprzytomnie bolesnym uderzeniem pustki, ścinającym krew w żyłach i myśli błądzące po głowie. Tym, czego się nie spodziewała, było opanowanie i jakaś ulga, którą widziała w jego spojrzeniu, kiedy przez moment jej wzrok skrzyżował się z jego własnym.
- Ja nie… Nie. Po prostu nie, Francis. Nie mogę… Przepraszam. Przepraszam, ale nie mogę – nim zdążył zorientować się o co jej chodzi, zacisnęła palce na swojej torbie, poderwała ją z ziemi i odwróciła się na pięcie, by zaledwie kilka chwil później szarpnięciem otworzyć drzwi gabinetu, wypaść z niego jak oparzona.

[zt]


Ostatnio zmieniony przez Aristos Lacroix dnia Nie 01 Mar 2015, 22:41, w całości zmieniany 1 raz
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptyNie 01 Mar 2015, 14:36

Czekał na reakcję Ari, na ilustrację tego, co czuje młodsza z Lacroixów aby pogodzić się z nową, bolesną niewątpliwie dla niej informacją. W pewien dziwnie samolubny sposób, za który Francis zaraz skarcił samego siebie zastanawiał się w pierwszej kolejności nie co kotłuje się w głowie jego siostry, która przechodzi teraz sytuacje o wiele trudniejsza niż on, ale rzeczowo analizował jak przełoży się to na niego. Ten akt własnego egoizmu nie tyle zszokował go, co zabolał wewnętrznie. Francis zmarszczył brwi, jakby dając wyraz temu co kotłowało się wewnątrz. Zaraz jednak zauważył, odnotował fakt, ze daje temu zewnętrzny upust i otrząsnął się momentalnie z tego zawieszenia.
Przyglądał się jak Ari na jego oczach rozpada się na kawałki pod wpływem wiadomości, jak kolana rozluźniają się niepokojąco ze stresu i szoku, jak powietrze zdaje się gęstnieć między nimi, a sama Aristos zachłysnęła się jakby nim i całym zawartym ciężarem słów, które zawisły. Francis poderwał się nagle, przestraszony tym co się dzieje.
-Ari. - szepnął cicho, próbując jakby przywołać ją do siebie, odciągnąć jej myśli od tego tematu, jakkolwiek mogło być to zupełnie nieskuteczne w tej sytuacji. A potem młodsza z Lacroixów energicznie rzuciła się po kopertę, rozrywając tak dobrze znaną im obojgu papeterię. Nie był pewien, czy gwałtowność tego ruchu była spowodowaną jakąś desperacją, nadzieją, że to może być jednak dowcip z jego strony, czy strachem, ze mógłby zabronić jej zajrzeć do tego listu i na własne oczy zobaczyć dowód, że o ich ojcu można mówić już tylko w czasie przeszłym. Przyglądał się jej z coraz to szczerszym współczuciem wypisanym na twarzy, mimo, że nie do końca podzielał jej ból, właściwie nie podzielał go prawie wcale, więc stał bezsilnie obok i śledził każdy jej ruch, próbując przez moment przytrzymać przy sobie, kazać jej zostać, aż się uspokoi, aż uspokoi oddech i zacznie myśleć spokojnie, chociaż nie był pewien czy może tego od niej oczekiwać, a prawda była taka, że nie mógł i nie miał prawa od niej ani tego, ani niczego innego oczekiwać w tej konkretnej sytuacji.
Aristos zerwała się z miejsca, jakby nie mogąc znaleźć we Francisie wsparcia, którego tak potrzebowała i zaraz zabolało go coś głęboko i nie mógł się zorientować tak naprawdę co. Bardziej niż śmierć ojca uderzył go fakt, że zapomniał na moment, kto tutaj tak naprawdę przeżywa tę śmierć i zawahał się moment.
-Ari, nie rób nic głupiego. - powiedział stanowczo i donośnie, do zamykających się już powoli drzwi i moment stał, zastanawiając się czy powinien pobiec za nią, czy młodsza z Lacroixów potrzebuje chwili dla siebie. Szczerze zmartwienie i niechęć narzucania się tłukły się w nim przez parę sekund. W końcu jednak wypuścił trzymane w płucach dłuższą chwilę powietrze ze świstem i opadł ciężko na swój fotel. Siedział moment wpatrując się w lekko zaparowane okno, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, czując bardzo duży ciężar i wstał, by leniwie pchnąć ramy i wpuścić masę chłodnego, orzeźwiającego powietrza do środka. Potarł ciężko oczy i uderzył się dwukrotnie delikatnie dłonią w lewy policzek, próbując się otrzeźwić nieco z tego otępienia. Poszło za szybko. Zbyt szybko. Wypadł natchniony nagłym impulsem i rozejrzał się po korytarzu, tylko po to, żeby zobaczyć, że Ari już dawno tutaj nie ma.
-Ari, Ari. Tylko nie rób nic głupiego. - mruknął do siebie cicho odrobinę zmartwionym, chropowatym tonem, wracając do gabinetu.

z.t
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:36

Francis Lacroix stukał palcami w biurko w wyczekiwaniu. Rytmiczny tok uderzeń w gruby blat roznosił się po pustym gabinecie niejako uzupełniając odgłos deszczu tłukącego już od solidnych paru godzin w okna francisowego gabinetu. Stażysta przeciągnął się jak kot, ziewnął leniwie i zerknął na potłuczony zegarek, który tykał resztkami sił na przegubie lewej dłoni, a gruba wskazówka zbliżała się nieubłaganie do godziny szóstej wieczorem.
Popołudnie upływało mu leniwie w oczekiwaniu na ‘szlaban’ który miała odbębnić wkrótce u niego Panna Whisper, jako przykrywkę dla ich, cóż, nie do końca oficjalnych korepetycji z magii niewerbalnej. Zastanawiał się jak Krukonka zareaguje na jego, nie ukrywając, delikatne próby podejścia do sprawy powoli i dyskretnie. Nadal nie był pewien jej reakcji po ostatnim spotkaniu, kiedy ta nieco spanikowała słysząc, że ich spotkania będą balansować niebezpiecznie na granicy ‘legalności’ postrzeganej przez pryzmat regulaminu szkolnego. Zostawił ją z tym tematem na parę dni. Nie rozmawiali na korytarzu od tej pory, tylko zerkał na nią czasami, szukając porozumienia w spojrzeniu, wysłał list z oświadczeniem o szlabanie nieco w próżnię, czekając teraz i zastanawiając czy młoda Krukonka zjawi się w gabinecie na zapowiedzianą lekcję.
Na wpół wystygnięta herbata stała na biurku, a Lacroix nie czuł większej potrzeby dopijania zbyt gorzkiego naparu. Jeśli było coś, czego nie lubił to była to właśnie przesadnie mocna herbata. Mógł co prawda poczynić małe czary mary i herbata byłaby zarówno znowu ciepła, jak i zdecydowanie bardziej słodka, ale fakt faktem, to podchodziło pod pewne oszustwo, a samemu zainteresowanemu nie chciało się wstawać po cukier.
Dobry nastrój sprzyjał Lacroixowi od samego rana, począwszy od wysłania sowy do Panny Whisper, przez przyjemne śniadanie, po zajęcia, które szły mu tego akurat dnia niezwykle łatwo i płynnie. Przymknął oczy na moment, dając sobie odpocząć od błądzenia między literkami księgi przy świetle lampy, która stała na biurku. Przetarł je palcami i mruknął coś niezrozumiałego, nawet dla siebie samego, co umiejscowione było bezpośrednio pomiędzy “Mhmm” a “humm”.
Czekanie, moi drodzy, bywa trudne. Lacroix martwił się nieco co o ich ponadprogramowych zajęciach pomyśli Dorian, kiedy się dowie. Właściwie, Dorian był dziwnym punktem zaczepienia tej dwójki. Dobry przyjaciel Francisa, brat Wandy. Zadziwiająco, jak pozornie dobrze się znali a wiedzieli o sobie tak mało, tak niewiele. Jak często to się zdarzało. Z jego siostrą, z Ari, było dokładnie to samo, zdawało mu się, że wie o niej wszystko, zna ją na wylot, lepiej niż ktokolwiek, a podczas tegorocznego obozu okazało się, że nie wie o niej absolutnie nic, poza jakimiś ogólnikami. Sam zaniedbał te relacje, a teraz zbierał tego żniwo, zwłaszcza, przez pryzmat śmierci ich ojca, kiedy to chłód Francisa ostatecznie postrzępił ich niegdyś bliskie stosunki.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:37

Sowa, która wpadła w jej płatki z mlekiem tego poranka poinformowała ją o kolejnym spotkaniu zorganizowanym przez pana Lacroixa, które dotyczyło niczego innego jak magii niewerbalnej. Gdy jej oczom ukazało się równe i znane pismo świadczące o odbyciu regulaminowego szlabanu ta odruchowo uniosła kąciki ust i schowała liścik do kieszeni swojej szaty, notując w pamięci dokładną godzinę schadzki. Najwyraźniej będzie musiała odwołać korepetycje z Mattem z czwartej klasy, nie wyrobi się z materiałem, a nie chciała się spóźniać. Dlatego zaraz po śniadaniu dorwała młodszego kolegę i ku jego zadowoleniu rzuciła tylko zlepkiem informacji i kolejną datą korków, które mimo wszystko się odbędą. Niech ten nie myśli, że mu tak łatwo odpuści.
Z jednej strony nie mogła się wprost doczekać – jak to Krukonka miała pęd do wiedzy, chciała zagłębić się we wszystkie nauki i wszelakie zakamarki, których jeszcze nie poznała – była ciekawa co też Francis wymyśli, czy będzie coś nowego, czy sobie poradzi. Miała wiele wątpliwości, ale wszystko to było niczym w porównaniu z jej zaparciem i chęcią działania. Z drugiej jednak strony wydarzenia, które rozegrały się w piątek w nocy były elementem, który dość pokomplikował ścieżki Jolene oraz samego nauczyciela. Spotkanie, niby przypadkowe niosło ze sobą wiele konsekwencji, nie tylko dla niej – ona była tylko kimś w postaci dekoracji, nie była istotna w tym niemym sporze, który się zawiązał wokół tej dwójki. Wiedziała, że Joe podkochuje się w Lacroixie – widać to było gołym okiem, jej maślane spojrzenie, drżenie dłoni gdy ten nie zwracał na nią uwagi, a ona za wszelką cenę starała się ją zagadywać na wszelkie tematy. Nie chciała widzieć cierpienia Joe, czuć go, dotykać, dzielić. Pragnęła widzieć ją żywą i uśmiechniętą. Miłość jak widać nie zawsze jest zbawieniem, często niesie za sobą wiele cierpienia, zbiera żniwa – szczęśliwi są jednak Ci, którym udało się odnaleźć tą konkretną połówkę jabłka. Francis chyba nie czuł się na tyle odpowiedzialny, nie czuł mięty czy sympatii do panny Dunbar by móc spróbować. By chcieć spróbować. Już nie mówiąc… o dzielącej ich różnicy wieku, która mimo, że nie była jakaś spora to jednak nadawała im wydźwięk niemoralny. Aż jej się przypomniało jak ona, nie tak dawno smoliła cholewy do Alexa Halla – niegdyś jej korepetytora z eliksirów, obecnie pan niania na nauczaniu Patronusa. Poznała go lepiej, poznała jego historię, sama dojrzała przybita ogromną stratą. Potrzebowała czasu, była wszak młoda, a gust zmienia się z chwili na chwilę. Miała nadzieję, że relacja Franczy z Joe się wyklaruje i wszystko wróci do normy. Puchonka przeżyła zbyt wiele w ostatnim czasie, by znowu cierpieć.
Z głową pełną rozmyślań przechadzała się po korytarzach na drugim piętrze wiedząc doskonale, że jest jeszcze za wcześnie na wparowanie do gabinetu. Fakultety z transmutacji jednak się skończyły, a ona nie chcąc po prostu się spóźnić zawędrowała aż tutaj. Stała chwilę pod drzwiami docelowego miejsca spotkania i westchnęła głęboko. Po aferze w Skrzydle Szpitalnym nic nie będzie takie samo – Wanda wiedziała, że humor Francisa gdzieś się ulotnił, a pozostała sama chmura gradowa. Nikomu do tej pory nie powiedziała o ich zajęciach dodatkowych, nie chciała by profesor się na nią złościł. Pokręciła chwilę nosem stwierdzając, że jej koszula jeszcze nie wygląda jak wyjęta psu z gardła. Prezentowała się całkiem – całkiem, biorąc pod uwagę jej piątkowy wygląd. Wyprasowana koszula, rozłożysta spódnica i sweter z błękitną lamówką. Nie było źle. Nie wyglądała jak fleja.
Najpierw zapukała cicho, kłykciami stukając o drewno, by po chwili nacisnąć na klamkę i wsunąć się przez powstałą szparę. Najpierw zamigotała jej ciemna czupryna, czarna wstążka we włosach, a dopiero potem cała reszta.
- Dobry wieczór, profesorze. – Odezwała się chcąc zwrócić o pierwsze jego uwagę na swoją osobę, a dopiero potem by się powitać. Maniery przede wszystkim. Dzisiaj wolała zachować pewien dystans, ten ledwo odczuwalny, kiedy znajdujesz się w towarzystwie osoby dorosłej – nie zawsze wiesz, czy wypada żartować, odzywać się w odpowiednich momentach. Sądziła, że już wtedy w Skrzydle odrobinę przesadziła, dlatego dzisiaj będzie trzymać język za zębami. A przynajmniej takie miała założenie.
- Przepraszam, że przyszłam wcześniej. – Zaczęła chcąc się jakoś wytłumaczyć, w końcu zaszczyciła go obecnością prawie piętnaście minut wcześniej. Zamknęła za sobą drzwi i złożywszy dłonie za siebie dalej stała jak wcześniej poruszając się nieznacznie w kierunku jego biurka.
- Mówią, że lepiej być wcześniej niż później. Trochę w tym prawdy jest. – Dodała ciszej czując, że znowu zaczyna wygadywać głupoty. Na jej buzi odmalowało się pewnego rodzaju zestresowanie, związane ze zdawanymi egzaminami czy dziwną i niekomfortową sytuacją ze Skrzydła. Nie odezwała się już więcej tylko znowu posłusznie czekała nie chcąc narazić się na gniew Lacroixa.
O tak, tak miało być.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:38

Sytuacja ze skrzydła szpitalnego dalej brzęczała we francisowej pamięci nie dając o sobie zapomnieć ani na sekundę. Cztery długie dni, kiedy Lacroix próbował wyczuć co tak naprawdę powinien zrobić w tej sytuacji. Cztery dni, kiedy nie zaznał właściwie znanego sobie do tej pory tak dobrze spokoju ducha. Cztery dni od kiedy ostatni raz przysiadł w gabinecie i swoim zwyczajem dopijał beztrosko wieczorną herbatę nie martwiąc się raczej niczym, pozwalając sobie skrzętnie zignorować problemy do następnego poranka. Nie wiedział nawet dlaczego tym się tak przejął. Zawsze mógł powiedzieć “nie” wprost. Zamknąłby sprawę, pozbawił kogokolwiek większych złudzeń. Rozdział byłby zamknięty już na dobre. Ale tego nie zrobił. Męczył się tylko, dręczył, szukając rozwiązania, które prawdopodobnie nie istniało. Nie w perspektywie tego, co Francis czuł, a raczej tego, czego Francis nie czuł ani troszkę. Unikał Jolene na korytarzu, chociaż wiedział, że to na pewno nic nie pomoże, a może nawet pogorszy całą sytuację. Każdy ruch wydawał się ruchem złym, nawet złożenie do Profesor Katji prośby o zamianę jego stażu na zajęcia z młodszymi rocznikami, odcięcie Panny Dunbar od siebie, a co za tym szło - Wandy.
Lacroix nigdy nie czuł się kimś w kim można się zakochać, czuł się wręcz przeciwnie. Czuł się sobą. Czuł się człowiekiem, który uciekał z balów organizowanych przez rodzinę, który robił wszystko, żeby nie dać się zaręczyć na siłę, wszystko, żeby dać mu możliwość wyboru w tej jednej dziedzinie. Jednak karma chyba jednak istniała, a może to fatum, albo wyjątkowo uparte przeznaczenie, w które Francuz nie wierzył ani troszkę, ale widocznie chyba te wszystkie popisowe ucieczki, których udało mu się dokonać co nie miara wracały do niego skumulowane w osobie Jolene.
Tu nie chodziło o odpowiedzialność. Byłoby to przykre, wysoce przykre, gdyby związki opierały się na zobowiązaniu tego rzędu. Jakkolwiek Francis lubił Pannę Dunbar, jakkolwiek widział w niej wspaniałego człowieka to nie było… to. I młody stażysta wiedział to i czuł. Akurat to, spośród mieszanki uczuć które nimi targały był w stanie odczytać. Z bólem, aczkolwiek, nadal.
Więc Francis siedział, zamyślony i lekko smętny, wpatrując się w okno w które uderzał intensywnie deszcz. Odgłos uderzeń kropel o szybę i ciche tykanie zegarka wypełniało pomieszczenie, przecinane jedyne co jakiś czas głębokimi wydechami powietrza z jego płuc. Czekał. Czekanie podobno było cnotą, tak mówili wszyscy uczeni tego świata jakimś dziwnym trafem zakładając, że mają rację. W końcu głuche pukanie przerwało męki Francisa pogrążanego w chaotycznych rozmyślaniach, ciągnących się od paru dni i nie chcących nijak opuścić myśli francuza. Liczył tylko, że lekcja magii niewerbalnej pozbawiona będzie tego spięcia, które sam sobie ściągnął na głowę. Chciał tylko, żeby było jak przed piątkiem, chociaż nie wiedział, czy to możliwe.
- Dobry wieczór, Wando. - odpowiedział, tracąc wszelkie wątpliwości. Podniósł głowę i posłał Wandzie uśmiech, lekko nieobecny i inny od swoich poprzednich. Nie tyle zdystansowany co pełen jakiejś nieśmiałości i wątpliwości. Jakby sprawdzał, co sama Panna Whisper myśli o tym wszystkim, jaki ma do niego stosunek. Po ostatniej ich lekcji, w zagajniku, poczuł się przy niej dobrze. Dobrze jak przy Dorianie, ale jednak inaczej. I nie chodziło tutaj o różnicę stanowisk czy wieku, a raczej coś innego, czego Francis nie umiał zidentyfikować nijak, mimo usilnych prób w tym kierunku.
- Lepiej. Jak człowiek przyjdzie za późno to mu całe życie ucieknie. I wtedy już nawet nie jest gorzej, tylko nie jest wcale. - zaśmiał się nieco głucho. Zawiało pesymizmem, Panie Lacroix. Wstał powoli i kątem oka zauważył, że mundurek tym razem jest wyprasowany. Sam wygładził własną koszulę mechanicznym, nieco nieobecnym ruchem. Nastała krótka, odrobinę jedynie niekomfortowa cisza.
- Słuchaj… - zaczął ostrożnie, spuścił wzrok na moment na blat, który pogładził, jakby chciał uspokoić samego siebie. Wiedział, że nie musi składać wyjaśnień, jednak nie chciał utrzymywać negatywnej atmosfery. Zależało mu na tych zajęciach i zależało mu na Wandzie, co mimochodem poczuł, kiedy nieporadnie próbował nawiązać do piątku, jakkolwiek nieodpowiednie mogło się to wydawać. - Przepraszam, jeśli byłem nieprzyjemny. Po prostu, zestresowałem się i wszystko - tutaj Lacroix wykonał jakiś nieokreślony ruch dłońmi. - się poplątało. - skwitował w końcu, spoglądając w oczy Wandy z pewnym wyczekiwaniem. Był nauczycielem. Nie powinien przepraszać, a jednak to robił. Chciał zdjąć z siebie ten ciężar, który ranił nieco jego duszę perfekcjonisty. Chciał podzielić się z nią tym, co czuł, chociaż odrobinę. Potrzebował jeszcze jednej pary barków, ale wiedział, że nie może nałożyć tak wielkiego brzemienia na Wandę bez jej zgody. Z jej zgodą też raczej nie. To dopiero byłoby nie moralne.
W pokrętny dla siebie sposób bał się, że zacznie go postrzegać jakoś… inaczej. W zupełnie inną stronę niż chciał. Zmierzwił włosy palcami i uśmiechnął się do Panny Whisper kącikiem ust, lekko zbolałym grymasem, ale jednak.
Podszedł do stojącego przy wejściu wieszaka. Przekopał się przez wilgotny płaszcz, w którym Francis przedzierał się przez ulewę i znalazł w końcu sznurek. Nie gruby, nie cienki. Ot. Sznurek. Plecionkę alpinistyczną, używaną zwykle przez mugoli, w przyjemnym odcieniu szkarłatu.
Stanął między Wandą a biurkiem i usiadł. Na dywanie. Jak by jutra miało nie być. Spoglądał na nią z dołu i wskazał zachęcająco miejsce przed sobą, także na dywanie.
Nie wiedział, czy tak miało być.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:39

Miłość jest uczuciem, które albo Cię uszczęśliwia albo rani – nigdy nie ma czegoś pomiędzy. Zakochani ludzie czują często motylki w brzuchu, lekkie podekscytowanie na wieść i możliwość spotkania ukochanej osoby czy multum dreszczy, gdy już nasz obiekt westchnień raczy nas dotknąć. Tak najpewniej czuła się Joe za każdym razem gdy Francis na nią patrzył, gdy otrzymywała od niego listy. Czuła się również w siódmym niebie, gdy mogła przebywać w jego towarzystwie, tak? Co zatem mógł czuć stażysta, który nie był pewien swoich uczuć? – a raczej był już cholernie pewien i chciał to zakończyć? W jakikolwiek możliwy sposób? Faktycznie, nieważne co by zrobił Franc zawsze będzie źle. Jedna ze stron ucierpi, jak nie Joe, to on. Skomplikowana sprawa.
Wanda wolała się nie mieszać w tego typu konflikty, co nie znaczy, że jej przyjaciółka nie może do niej wpaść w każdej chwili i się wypłakać. Była znana z tego, że zawsze wysłucha czy doradzi w miarę swoich możliwości, aczkolwiek było wiadomym również to, że nie każdy lubił dzielić się swoimi sekretami. W tym wypadku sekretu nie było bo miłostka Jolene była widoczna.
Deszcz lał od kilku dobrych godzin, dlatego niemal wszyscy uczniowie przebywali o tej porze na terenie zamku, co owocowało tylko przepełnionymi korytarzami czy Wielką Salą, którą okupowały głodomory podobne do panny Whisper. Pech jednak chciał, że ta nie znajdowała się w stołówce, a przeszkadzała czy rozpraszała swoją osobę profesora od zaklęć, który smętnie wpatrywał się w okno, za którym rozciągał się granat październikowego nieba. Zamknęła za sobą drzwi i czekała posłusznie, nie oceniając w żaden sposób postawy Lacroixa. Przyszła tutaj w celach służbowych, nie na pogawędki czy herbatę i taka była prawda. Była tylko uczennicą, a to, że asystowała przy ostatniej, piątkowej i niezbyt przyjemnej akcji był tylko czystym przypadkiem. Tak jak to wszystko. Nic nie było zaplanowane. Wszystko działo się samo.
Wzmiankę o jej wcześniejszym przyjściu skomentowała jedynie uśmiechem, dość nikłym i ugrzecznionym, bo sama nie wiedziała co mogłaby jeszcze w tej kwestii dopowiedzieć. Suchar codzienny został rzucony, więc czas na poważne dyskusje, czyż nie? Spoglądała jak mężczyzna się podnosi, jak z zamyśleniem gładzi kant biurka i jak gdyby nigdy nic zaczyna się jej tłumaczyć. Poczuła się co najmniej dziwnie, jak ktoś dorosły, jak sędzia, nie jak zwykła uczennica. Spojrzała zaskoczona na stażystę nie do końca wiedząc dlaczego się przed nią kaja, łaknąc akceptacji, jej zgody, jej zdania. Zrobiło się jej gorąco – temperatura jej ciała podskoczyła niemal natychmiast, gdy zdała sobie sprawę, że to najpewniej jakiegoś rodzaju egzamin, który teraz musi zdać. Odchyliła kołnierzyk nieco, by wpuścić pod koszulę trochę świeżego powietrza, którym najchętniej by się zachłystnęła aż w końcu je wzrok wylądował na zestresowanej twarzy Francuza. Ona wyglądała nie lepiej.
- Proszę się nie tłumaczyć, profesorze. – Zaczęła chcąc najpierw wyjaśnić – kim ona była? Panną Whisper z siódmej klasy i nikim więcej. Takie wspominki czy odczucia powinien zachować dla kogoś innego. Zagryzła wargę po czym zaraz się uśmiechnęła, wypadając z rytmu. Zaskoczył ją.
- Nic złego się przecież nie stało. Jest pan nauczycielem, a jak wiadomo oni nie zawsze są przyjemni. – Jak zwykle dodała odrobinę humoru do swojej wypowiedzi, którą okraszyła kolejnym głupim grymasem – chciała za wszelką cenę ratować sytuację, w której się znalazła. Sama z tego wszystkiego zaczęła gestykulować, żywo, raptownie jakby właśnie tłumaczyła ultra trudne zadanie z numerologii. Nie odniosła się do niego czy Joe, jeszcze nie teraz bo nie uważała się za kogoś, kto może w kwestiach sercowych doradzać. Sama do tej pory miała na pieńku z Grossem, który życzył jej śmierci, so… Niech zostanie tak jak jest.
- Jesteśmy również tylko ludźmi i niestety nie zawsze jest tak jak sobie zaplanujemy… Często bywa i tak, że sami jesteśmy skołowani i nie wiemy co robić. Ale to chyba normalne. – Bąknęła nieśmiało w jego stronę nie do końca będąc przekonaną czy powinna wtrącać cokolwiek od siebie. Zrobiła to jednak czując się niezwykle głupio i nie na miejscu. Poluzowała jeszcze trochę krawat i odchrząknęła spoglądając na nauczyciela, który właśnie wyciągał jakiś sznurek. Serce Wandy zabiło mocniej – czyżby powiedziała coś źle, a ten chce ją właśnie ukarać? Zwiąże ją i przytwierdzi do kaloryfera, gdzie będzie obrywać za każdym razem gdy piśnie chociażby jeden raz ‘aua’? Whisperówna miała niski próg bólu, więc najpewniej darłaby japę nawet wtedy kiedy sznur nie przeciąłby jej skóry.
Odetchnęła jednak z widoczną ulgą gdy Francis usiadł po turecku na dywanie i zaprosił ją by spoczęła, tak jak i on. Jeszcze chwilę biła się ze sobą, jednak zrozumiała, że lekcja druga się już zaczęła. Dlatego posłusznie podeszła do mężczyzny i usiadła trochę pokracznie – miała spódnicę, nie mogła sobie usiąść wygodnie chyba, że naraziłaby się na pokazanie bielizny. Wysoce niestosowne zachowanie. Usiadła jednak na kolanach, a dłonie oparła o uda skupiając spojrzenie o barwy ciemnego miodu na sznurku.
- Mam nadzieję, że nie będzie mnie nim pan bił po głowie? – Upewniła się ze śmiechem, odrobinę niekontrolowanym i histerycznym. Zaraz się jednak uspokoiła i pozwoliła mu kontynuować. Była ciekawa co też na dzisiejszy wieczór zaplanował stażysta. Ostatnim razem zaczęli uczyć się wyrażać swoje emocje poprzez krzyk? Oczyszczali się, robili coś, przed czym obecnie bronili się ludzie. Coś o czym wszyscy zapominali, prócz dzieci, które znały doskonały patent na pozbycie się stresu. Może Francis znowu powinien zajrzeć do zagajnika? By móc wykrzyczeć emocje?
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:40

Szach mat. Tak było.
Do takiego wniosku dochodził Francis za każdym razem kiedy podejmował sam przed sobą temat Joe i swój. Ale porzucił jak na razie te pesymistyczne odrobinę w swojej naturze rozmyślania. Przykrym było, że zagadnienie miłości, które zwykle niosło ze sobą miłe skojarzenia, miało swoją drugą, mniej przyjemną stronę, o której rzadko kiedy opowiadało się głośno. Dziękował cicho w duchu Wandzie za zajęcia magii niewerbalnej, te gwarantowały mu moment rozproszenia, zajęcia myśli czymś innym i drobną przerwę od obwiniania samego siebie za złamane serce Puchoni.
Sam nigdy nie mieszał się w tego typu sprawy, i wolał samemu nie mieszać nikogo innego. Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe, jak to mówili. Sprytna myśl.
Łaknienie akceptacji było rzeczą bezsprzeczną, w pewnym stopniu związaną nieprzerwanie z ludzką naturą. Każdy pragnął być chciany w swoim środowisku, każdy, choćby zapierał się wszystkimi środkami przed tym destrukcyjnym odrobinę instynktem, potrzebował czyjejś aprobaty, czyjegoś przyzwolenia na robienie tego, co robi. Francis szukał jej u Wandy, nie zdawał sobie nawet do końca sprawy dlaczego. Może w formie rekompensaty za wplątanie jej, chcący czy nie, w całą tą farsę? Może po prostu wyczuwając w Krukonce
osobę, która jest w stanie zrozumieć jego postępowanie? Albo chciał uniknąć kłopotliwej atmosfery na zajęciach, tego paskudnego chłodu którego sam dobrze doświadczał w rodzinnej posiadłości. Może po prostu młody Lacroix zaczynał mieć dość uciekania? Z akceptacji ze strony rodziców zrezygnował już dawno, akceptacja Aristos przestała być ważna w wyniku wszystkich tych… zawirowań. W pewnym stopniu przestawało mu zależeć, a jednocześnie, nadal, przepraszał Wandę za całe zamieszenie.
Jednak, wracając.
Nie, absolutnie. Francis nie trzymał w swoim gabinecie sznura po to, żeby bić nim Bogu ducha winne uczennice albo przywiązywać je do grzejników. Pomijając nawet fakt, że w jego pomieszczeniach nie było ani jednego kaloryfera, przez co Lacroix cierpiał, zwłaszcza w perspektywie nadchodzącej zimy, to nie był on personą zainteresowaną w tego typu, cóż, praktykach.
- Nie. Nie będę cię bił ani po głowie, ani po czymkolwiek innym. - odpowiedział na jej odrobinę histeryczny śmiech, krztynę rozbawionym tonem. Pogoda była deszczowa, a potrzeba krzyku w Lacroixie rosła intensywnie, chociaż już najgorsze było przed nim i łagodniał nieco wewnętrznie. Z resztą, kto wie czy tego nie robił? Wilgotny płaszcz kapał spokojnie w rogu pomieszczenia, delikatnie wilgotne loki stażysty błyskały lekko w świetle lampki stołowej, a koszula, tym razem jego, wydawała się lekko pognieciona.
Gładził moment sznur, pocierając go między palcami. Przyjemnie miękka faktura solidnie wysłużonej liny nie wrzynała się w skórę, zatrzymał się przy siepiącym się przetarciu w dziwnym zamyśleniu i zawieszeniu, ale w końcu podniósł bławatkowe spojrzenie na Wandę. Wymieszane, dość niejasne w swojej treści.
Wyciągnął powoli rękę i zawiesił ją centymetry nad wandową dłonią.
- Jesteś praworęczna, prawda? - zapytał półgłosem i delikatnie podsunął nieco jej rękaw w górę. Z wyraźną ostrożnością, nie odzywając się słowem, ani nie unosząc wzroku. Ze skupionym spojrzeniem utkwionym w tym małym kawałku wszechświata, lekko ściągniętymi brwiami wyrażającymi koncentrację, jaką poświęcał tej czynności. Tej całej ostrożności, na którą się silił. Skrupulatnie, ograniczając dotyk jak tylko się da, bojąc się przełamać barierę przełożył dookoła nadgarstka Krukonki sznurek, łaskocząc zapewne nieco delikatną skórę spodu przedramienia. Zawiązał węzeł, sprawdzając palcem, czy między liną a ciałem jest bezpieczna przestrzeń.
- W magii niewerbalnej jest trochę jak w życiu. Jeśli czegoś nie mówimy to zawsze w jakiś sposób to pokazujemy, chcąc nie chcąc. Chodzi o to, żeby pokazywać tak, żeby inni zrozumieli. Gesty muszą być wyraźne i klarowne, nie oznacza to machania różdżką jak cepem. - ciągnął w międzyczasie spokojnie, nieśpiesznym tembrem, głośniej na tyle, żeby przebić się przez odgłos deszczu, ale nadal tak, by wprowadzić atmosferę skupienia. Ciszy, która miała zaraz nastać. - A tu chodzi o delikatność. Czasami subtelna ale wyrazista prawda ma więcej mocy niż mocne słowa bez znaczenia. - podsumował.
Sam podwinął prawy rękaw swojej koszuli, przeciągnął potłuczony zegarek dalej w ramię, dając w ten sposób wygodniejszy dostęp do przegubu. Próbował przez moment sam zawiązać supeł, ale lewa ręka nie wydawała się najsprawniejsza, którą Francis miał do dyspozycji. Przygryzł wargę w tej niemej walce i zrezygnowany w końcu, westchnął lekko.
-Mogłabyś, proszę? - zapytał, podając jej koniec liny.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:40

Nie była tu po to by kogoś oceniać. Była tu po to by się czegoś nauczyć i taka była prawda.
Nie uważała się za lepszą od innych, ani mądrzejszą dlatego naprawdę ucieszyła się, gdy młodzieniec zakończył niezbyt wygodny temat. Zarówno dla niej jak i dla niego. Nie chciała by atmosfera gęstniała z chwili na chwilę bo nie o to przecież chodziło. Miało być przyjemnie, spokojnie i przede wszystkim na luzie, by obie strony chciały spędzać ze sobą czas, by chociaż jedna z nich cokolwiek wyniosła z zajęć dodatkowych. I tak, tą osobą miała być Wanda.
Zostawiła wszystkie niesnaski za sobą twierdząc w duchu, że jednak wygodniej będzie gdy on i Joe jeszcze raz ze sobą porozmawiają. Poważnie. Unikanie siebie nawzajem było całkowicie bez sensu, biorąc pod uwagę, że Ci będą się jeszcze spotykać nie raz czy dwa. Chociażby w Wielkiej Sali, na balu czy innych spotkaniach organizowanych przez dyrektora szkoły. Sytuacja niby dość jasna, chociaż nie do końca. Coś w tym wszystkim nie pasowało pannie Whisper. Ale o co konkretnie chodziło?
Wzruszyła ramionami i siedząc już wygodnie na puchatym dywanie odsapnęła zadowolona z faktu, że jednak nikt dzisiejszego wieczora nie będzie bity. Nie to, że odrobina brutalności w grach wstępnych by jej nie przeszkadzała, bardziej chodziło o spokój ducha i możliwość skupienia się na wykonywanym zadaniu.
- Nic nie mam do siniaków czy otarć, ale obecnie wolałabym uniknąć tego typu zabaw. – Skomentowała jeszcze ze śmiechem, by już całkowicie się rozluźnić i wyładować atmosferę, co pomogło. Przynajmniej jej, bo i ruchy stały się pewniejsze, a i uśmiech wrócił na swoje miejsce. Ten autentyczny i szczery, a nie skryty za maską dezorientacji.
Spoglądała na nauczyciela zaciekawiona jak ten wyciągał rękę w jej stronę.
- Tak, prawo. – Odpowiedziała zaskoczona, niema od razu pomagając mu podsunąć rękaw koszuli i szarego swetra z lamówką kojarzącą się z uczniami z domu Kruka. Obserwowała jak mężczyzna ostrożnie oplata sznurek wokół jej nadgarstka tym samym nieco ją łaskocząc, drażniąc jej skórę. Zauważyła, że ten się nie odzywa, dlatego też i ona nie pisnęła ani słowa, by nie zepsuć tej chwili, momentu ciszy, która ich otaczała. Mogłaby zepsuć całą tą magię tego miejsca oraz tego czego będą się uczyć. Oddychała spokojnie, a jej wzrok padł na błękitne żyły, które odznaczały się lekko pod płatami skóry, kiedy ta obróciła łapą. Patrzyła z pewnym zafascynowaniem na zwykły kawałek czerwonego sznurka po czym ocknęła się sprowadzona na ziemię przez baryton Francuza.
Spojrzała na niego zaraz wsłuchując się w jego ton i kiwała głową raz za razem. Rozumiała wszystko co do niej mówił – nie walił pustymi frazesami, a miał całkiem przyjemny sposób komunikacji. Taki prosty.
- Czyli dzisiaj będę uczyć się poprawnie machać różdżką, tak? – Spytała najzwyczajniej w świecie upewniając się jednocześnie, że jej tok myślenia jest podobny. Wiedziała, że podczas wykonywania zaklęć niemówionych należało się skupić na czymś więcej niż tylko słowach, które odbijały się od ścian umysłu. Ruchy były ważne, nie mogły być prędkie, a wyważone. Ręka sprawna, a sam czarodziej pewny swojego talentu.
Wszystko starała się obracać w żart, by lekcja minęła im w sposób radosny, oryginalny, inny niż zazwyczaj. Drgnęła gdy Lacroix podał jej koniec liny – zupełnie nie zauważyła, gdy ten starał się zawiązać jej koniec, kompletnie sobie z tym nie radząc.
- Ach, tak, tak. Już pomagam. – Odezwała się zaraz z uśmiechem i chwyciwszy linkę jedną ręką drugą złapała go za ramię, tuż ad nadgarstkiem natrafiając na skórzany pasek od zegarka i pękniętą tarczę. Przez chwilę przyglądała się szkiełku z namysłem, po czy nie tak delikatnie jak on oplotła rzeczonym wcześniej przedmiotem jego przegub.
- Ojej, ma pan zniszczony zegarek. Znaczy… ma pan uszkodzoną tarczę. – Zauważyła wspaniałomyślnie, na moment odbiegając od głównego tematu, jednocześnie zawiązując sprawnie koniuszek liny, którą teraz byli połączeni. Wyszczerzyła się do mężczyzny i zaraz puściła jego dłoń. Byli związani. Dziwna sytuacja.
- Gotowe. Co teraz? – Spytała jeszcze, bo chciałaby wiedzieć jakiego typu zaklęć teraz będą się uczyć, jak powinno wszystko wyglądać w praktyce. Czy będzie to bardziej zabawa czy poważne zadanie?
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:41

Nie chodziło o to, że ktoś był tutaj lepszy. Mimo swojego statusu krwi, mimo swojego pochodzenia, mimo swojej rangi w murach tej szkoły Francis nigdy nie uważał się sam za kogoś lepszego, albo nigdy nikogo nie kategoryzował w ten, nie ukrywając, krzywdzący sposób. Wszyscy byli inni, od każdego oczekiwało się czegoś innego. Koniec końców, wszystko sprowadzało się do współpracy, jakimś, jakkolwiek to zabawne, magicznym sposobem.
Łatwo było mówić o rozmawianiu, łatwo było rozmowę planować, łatwo było wyznaczyć sobie w głowie konspekt. Nieco trudniej zaczynało się, kiedy przychodziło rozegrać planowany dialog przed lustrem, kiedy trzeba było podjąć pierwszy krok i zbliżyć się do rozmówcy, wziąć głęboki wdech i spojrzeć mu w oczy. A potem trzeba było zacząć mówić, przepchnąć pierwsze słowa przez gardło. To było najtrudniejsze, to stanowiło esencję problemu.
Jednak, jak wiele innych rzeczy, takie sytuacje były nieuniknione, a postępujące zdobywanie umiejętności walczenia z tym strachem było prawdopodobnie tym, co tłumy nazywają ‘dorosłością’.
Błękitne żyły odcinały się od ciepłego odcienia skóry. Francis spojrzał kątem oka na jej przegub, była Krukonką z krwi i kości. Uśmiechnął się nawet nieco na tę myśl, zerknął na swoje. Była dokładnie taka sama jak jej. Zastanawiał się przez moment do jakiego domu by trafił, gdyby przyszło mu uczyć się w Hogwarcie, podobnie jak jego siostra. Nie nadawał się na Gryfona, daleko mu było do miana odważnego. Ślizgońska ambicja wydawała się równie odległa. Wierność, którą przypisywano Puchonom, zdawała się nie mieć znaczenia, w perspektywie słów jakie słyszał coraz częściej, przeważnie w listach zza kanału i półsłówkami od Aristos. Może też byłby Krukonem, gdyby uczył się w tych murach? Tyle rzeczy mogło być ciut inaczej, a jednak - nie było. Może tkwił w tym jakiś ukryty sens? Głupie pytania, zawsze tkwił.
Otrząsnął się po krótkiej chwili i posłał Wandzie nieco nieobecny uśmiech, znajdując w miodowych oczach to samo rozbawienie co kiedyś.
-Zegarek? - powtórzył i zerknął na własny przegub. Uśmiechnął się lekko, nie sądząc, że Krukonka to zauważy. Sam nie zwrócił na to zbytnio uwagi, ostatecznie, mógł odczytać godzinę. A wykorzystanie Reparo w tej sytuacji wydawało się Lacroixowi najzwyklejszym w świecie oszustwem. Miał sentyment do rzeczy uszkodzonych. Zdawały się nosić w sobie jakiś kawałek historii. W końcu żadna rana nie brała się znikąd, żadne stłuczenie, żadne pęknięcie. -Otóż, nie uwierzysz. Spadłem z pieńka. - odparł, wyraźnie rozbawiony, bez śladu, który wskazywałby, że Francuz przejął się tym prozaicznym uszkodzeniem szkiełka. Teraz miał historię, bogatszą o jeden detal.
- Będziesz uczyć mnie poprawnie machać różdżką. - poprawił ją delikatnie, ciesząc się w duchu, ze wracała dobra atmosfera. Lepsza. Że odeszli od trudnego tematu, do którego każde z nich najwidoczniej podchodziło mocno niechętnie, na pewno nie mając ochoty na dłuższe babranie się w tym zagadnieniu.
Przekręcił się na puchatym dywanie. Siedział plecami do krukonki, a linka między nimi napięła się nieznacznie.
- Poza tym, nie myśl o tym jako o machaniu, raczej… - Ciągną i wyjął z kieszeni spodni sfatygowaną, czerwoną chustkę. Zwinął ją kilkukrotnie, tworząc szeroki prostokąt, po czym obwiązał wokół swojej głowy, zasłaniając przy tym oczy. Po omacku zawiązał nieco niezdarny supeł i nasunął szkarłatny materiał bardziej na nos.
I wtedy stała się ciemność. Widział dokładnie nic, czuł tylko gdzie jest, gdzie siedzi. Czuł Wandę za sobą, czuł lekki chłód pomieszczenia, sznurek delikatnie obwiązany wokół nadgarstka, miarowe oddechy Krukonki na jego karku. Ufał jej, w ten sposób, który pozwalał mu usiąść plecami do niej, zawiązać sobie oczy i do tego pozwolić dobyć różdżki. Prawdopodobnie ojciec skarciłby go zaraz za rażącą głupotę, ale Francis czuł się wręcz przeciwnie. Poza tym, nigdy zbytnio słowa seniora go nie obchodziły.
- Pisaniu. Naucz mnie pisać, Panno Whisper. - dokończył. Intuicyjnie sięgnął po różdżkę i włożył ją sobie w prawą rękę. Zacisnął palce na dereniowym patyku niezbyt mocno, ale stabilnie, tak jak zawsze. Rozluźnił zupełnie ramię, dając Wandzie pole do popisu.
- Nic nie mów, ale spraw, żebym zrozumiał. - polecił i czekał, uśmiechając się nieznacznie.
Poloneza czas zacząć.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 EmptySro 01 Kwi 2015, 18:42

Dokładnie tak. Ciekawe co by było gdyby Francis w wieku 11 lat trafił do Hogwartu. Czy uczęszczaliby wówczas do jednego domu? Czy zdecydowałby się na zajęcie posady stażysty w szkole? Czy jego relacje z siostrą byłyby lepsze od obecnych? Któż to wie? Nie mamy możliwości cofnąć się do przeszłości, x lat wcześniej, pozostają nam jedynie domysły. Domysły, które mogą się zaplątywać z naszymi własnymi myślami, a wtedy już nie każdy umie odróżnić sen od jawy, prawdę od kłamstwa. Może Lacroix skończył Hogwart tylko setki lat wcześniej? Może to wszystko co otaczało Wandę było jedną, wielką farsą? A ona nie siedzi na puchatym dywanie, a leży na kanapie z włoskiej skóry, a młodzieniec wyglądający jak Henry karmi ją winogronami? Nie, to niestety dalej Twoja wybujała wyobraźnia panno Whisper.
Powracając jednak do gabinetu i dwójki osób znajdujących się w nim, pogrążonych we własnych myślach. Zarówno on jak i ona mieli wielkie możliwości, byli młodzi i inteligentni. Choć z początku można by rzec, że różnią się to są podobni. Uwielbienie do książek, empatia i dosyć dziwne poczucie humoru. Wanda momentami wydawała się bardziej dojrzała od Francisa, momentami warto podkreślić, bo dzisiaj, dzisiejszego wieczoru jak i tamtego piątkowego młody panicz Lacroix pokazał swą mroczną, bardziej niedostępną stronę. W przeciwieństwie do niego panna Whisper zawsze, ale to zawsze starała się wysoko podnosić głowę i nawet kiedy było beznadziejnie uśmiechała się jak kretynka do wszystkich. Stwarzała pozory, oddzielała się pewnego rodzaju murem i tylko nielicznym pozwalała przekroczyć jego próg. Ostatnio jednak jej sytuacja się poprawiła – brała swoje życie w garść i nie odwracała się za siebie by spojrzeć w da, a parła naprzód. Nie interesowało ją to czy czyha na nią Gross, interesowali ją przyjaciele, nauka, czyli to z czego czerpała pewną namiętność i szczęście. Wychodzi na to, że to ona powinna zostać nauczycielem, ale kompletnie się w tej roli nie widziała. Może i miała dobry kontakt z młodszymi, ale to nie było to co chciała w życiu robić.
Spojrzała na mężczyznę, potem znowu na zbite szkiełko, a gdy dowiedziała się przez jaką sytuację ono nie wygląda już tak obiecująco wygięła wargi w podkówkę czując jak czerwieni się ze wstydu.
- Och, to przeze mnie. Przepraszam. – Powiedziała zaraz, prędko by jakoś zmazać palące uczucie porażki jaką z pewnością poniosła. Obiecała sobie w duchu, że sprawi, by ta mała szkoda została w jakiś sposób nareperowana, chociażby miała posunąć się do nadszarpnięcia swojego wandziowego budżetu. Pojaśniała jednak od razu po tym gdy zauważyła, że Franciszek nie ma nic przeciwko, ba, nie jest nawet na nią zły. Dlatego też uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu i tak nie zmieniając zdania co do swojego postanowienia. Musi mu jakoś podziękować za chęć tracenia na nią czasu, prawda?
Spuściła wzrok momentalnie, podczas gdy mężczyzna zaczął się odwracać do niej plecami co poczuła niemal od razu. Ucisk na nadgarstku się wzmógł, a ona odruchowo wyciągnęła rękę, by linka zbyt mocno się nie napinała i przypadkiem nie pękła.
- Chyba wiem o co chodzi. Jeżeli zrobię coś źle, proszę mnie poprawić. – Odezwała się zaraz poprawiając swoje ułożenie, by było jej znacznie wygodniej po czym sięgnęła lewą dłonią po swoją różdżkę, którą zaraz przełożyła do prawej uniesionej wyżej, tuż nad ramieniem stażysty. Odetchnęła głęboko czując się delikatnie zestresowana. Ten mężczyzna jej ufał do cholery. Poświęcił się i oddał jej siebie we władanie siedemnastoletniej dziewczyny. Teraz z łatwością mogłaby go zabić, gdyby tylko chciała. Wystarczyłoby wycelować w niego swoją broń i szepnąć dwa słowa. Ewentualnie mogłaby posłużyć się zwykłym sztyletem czy nożem. Przesunąć ostrzem po szyi, tak samo jak jego siostra uczyniła z jej ojcem. Jak zabawne jest to, jak to ścieżki niektórych osób się krzyżują, kiedy Ci nawet nie są świadomi jak wiele ich łączy.
Pokładał w niej jak widać pewne nadzieje, skoro odwrócił się do niej, zamknął oczy i pozwolił dobyć oręż, który teraz ściskała w dłoni zastanawiając się jaki ruch wpierw wykonać. Może na początek coś łatwego? Wyprostowała się nieznacznie i za jego przykazaniem najpierw zrobiła obrót nadgarstkiem, w którym wykonała lekkie koło, które zaraz przecięła wzdłuż, na pół. Za pierwszym razem zrobiła to za szybko – sama musiała to przyznać. Robiła to tak jak wtedy gdy uczyła innych zaklęcia rozbrajającego. Odetchnęła raz jeszcze, wypuszczając powoli gorące powietrze z płuc i zaczęła ponownie. Od tego samego. Od punktu A do punktu B. Ruchy były teraz powolniejsze, doprecyzowane, a ona sama czuła jak krew buzuje jej w uszach, bo cisza przetykana była tylko ich spokojnymi oddechami i dudniącym deszczem.
Sponsored content

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 4 Empty

 

Gabinet Francisa T. Lacroix

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 4 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 Similar topics

-
» Gabinet profesor Lacroix
» Aristos Lacroix
» Chantal Lacroix
» Aristos Lacroix
» Francis Lacroix

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-