IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Gabinet Francisa T. Lacroix

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:15

Mimochodem poczuła kojący aromat fajki. Jej tata palił tytoń i pomimo upływu siedemnastu lat, Jolene dusiła się i krztusiła od trującego dymu. Tym większe zaskoczenie łagodnym orzechowym dymem, nie odpychającym i nie drapiącym w gardziel.
Problemy ją przytłaczały. Chude barki garbiły się pod ciężarem cierpienia zadanego nieumyślnie przez najbliższą osobę na świecie. Jolene brała całą winę na siebie, kuląc się pod prawdą dwakroć bardziej, bowiem nic nie mogło umniejszyć jej nieprzemyślanemu przestępkowi. Mijał drugi tydzień odkąd feralnego poranka odwiedziła Dwayne'a i raz na zawsze zniszczyła ich dziecięce porozumienie. Szczebel przyjaźni trzeszczał głośno, ostrzegając przed rychłym zawaleniem się. Potulnie postąpiła dwa kroki, nie zwracając uwagi na zamykane drzwi. Nocna wycieczka była dla Joe w chwili obecnej jak najbardziej czymś naturalnym, zaś pilna potrzeba obecności drugiego człowieka uciszała wszelkie wątpliwości. Nic nie pomagało na duszący ból serca. Jedynie ciepłe ramiona niosły ze sobą ukojenie, którym obdarował ją Artie dwa wieczory temu. Edgar zapytał ją dzisiaj rano gdzie zgubiła uśmiech, Lizzie zagroziła, że jeśli Jolene nie pozbędzie się zwyczaju noszenia spodni, wezwie Uzdrowicieli z Munga z działu psychiatrycznego. Pomimo pragnienia zatrzymania swojego cierpienia w ramach swego ciała, odbijało się ono na najbliższych jej osobach. Nie spodziewała się, że Fhancis również odczuje to w jakiś sposób. Ulotny skurcz na jego nieziemskiej twarzy odgonił kilka chmur znad jej głowy. Uniosła ciężkie i mokre od łez powieki patrząc błagalnie na Fhancisa. Skoro nie pomogło nic, to on musi zasiać w niej nadzieję, że wszystko odplącze. Jeśli nie, Joe poczuje się jakby umierała. Owionął ją świeższy zapach dymu tytoniowego, zaś ciepłe ramiona nie powitała entuzjazmem. Marzyła o tym od początku roku, zauroczona we Fhancisie bez pamięci. Dzisiejszej nocy kręgosłup Jolene był nienaturalnie sztywny. Przytuliła policzek do piersi stażysty, chwytając pomiędzy palcami maleńki kawałek materiału. Rozpaczliwie potrzebowała człowieka, jednakże Fhancis był Fhancisem. Joe z niego zrezygnowała parę dni temu, obiecując mu wolność od jej jednostronnego uczucia, zaś pocieszające objęcie mocno mąciło w jej postanowieniu. Zacisnęła mocno powieki wsłuchując się w dudnienie jego serca. Spływał na nią spokój, którego miała szokujący deficyt. Nie celowo umieściła w sercu cichy tembr Fhancisa. Początek ich znajomości był dosyć uciążliwie niefortunny i jeszcze temu nie zadośćuczyniła.
Nie pozwoliwszy sobie na głośniejszy szloch, pociągnęła nosem i wierzchem obu dłoni potarła oczy pozbawione dotychczas wiecznie obecnego makijażu. Prezentowała się karygodnie ze spuchniętymi oczami, czerwonym nosem i policzkami. Podcięte włosy skręcały się w każdą stronę świata, włącznie z czerwonym piórkiem przetransmutowanym w kosmyk. Zawinęła go za ucho i starając się wyprostować barki, podeszła cicho do dużego fotela. Pokochała go od pierwszego wejrzenia i dotknięcia. Miękka poduszka ugięła się pod jej ciężarem. Jol podwinęła nogi pod samą brodę, oplotła ramionami kolana i zwinęła się w mały nerwowy kłębek. Zacisnęła mocno powieki po raz kolejny widząc zapowiedź ciepłego uśmiechu na ustach Fhancisa. Nie mogła go zobaczyć, bo trafiłby jej prosto do serca. Starała się przestać chcieć być przez wszystkich kochaną. Od tejże myśli ramiona zadrżały od zimnego dreszczu przeszywającego kręgosłup.
- Wszystko p-popsułam. Jak zawsze, tylko teraz nie umiem naprawić. - szepnęła zdławionym od łez głosem, za wszelką cenę zwalczając w sobie pokusę powrócenia do ciepłych ramion i westchnięcia w nich z rozmarzeniem. Nie, nie i jeszcze raz nie. Straciła już Dwayne'a i koszt naprawy przechodzi jej najśmielsze oczekiwania. Nie mogła zrazić do siebie kolejnej osoby, bo ich potrzebowała. Spod ciasno zamkniętych powiek wydostały się dwie kryształowe łzy. Błysnęły delikatnie w kontakcie ze światłem płynącym z lampy, następnie stopniały. Jolene była drżącym kłębkiem nerwów. Straciła połowę duszy i połowę ciała, nie potrafiła bez tego poprawnie funkcjonować i nawet niewtajemniczony Fhancis byłby w stanie to odgadnąć.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:15

Francis zmarszczył brwi zmartwiony i usiadł na taborecie przy fotelu. Opadł na niego powoli i podparł głowę dłonią. Joe była tak bardzo “nie swoja”. Tak bardzo różniła się od dziewczyny, którą niedawno poznał. Zwykle dobry duch towarzystwa, zawsze taka promienna na lekcjach stała się przytłoczoną kopią samej siebie. Stażysta westchnął ciężko słuchając równie ciężkich słów dziewczyny. Już nawet nie starała się udawać, że jest w porządku, jawnie pokazała, że nie, nie jest w porządku i wyglądało na to, że długo nie będzie.
- Joe. Nie popsułaś. Niektóre rzeczy po prostu się psują. - powiedział łagodnie stażysta. Powoli zaciągnął się fajką nie spuszczając wzroku z młodziutkiej puchonki, tym razem dym nabrał czekoladowego zapachu. Francis nieco nerwowo zagryzał w zmartwieniu ustnik fajki. Widział jak bardzo Panna Dunbar drży i nie bardzo wiedział co powinien z tym zrobić. Wstał i zabrał koc, który wisiał na oparciu fotela i narzucił go troskliwie na ramiona Joe.
-Zaraz wrócę. - rzucił i zniknął na moment za ciężkimi ciemnymi drzwiami, po dwóch, trzech minutach wrócił z kubkiem gorącego, ciemnego napoju.Opadł ponownie na taboret, pochylił się lekko i wziął głęboki wdech. Trzymając kubek za uszko przysunął się nieco bliżej, tak, że dotykali się kolanami. Wyszukał wolną dłonią dłoni Jolene w fałdach ciepłego, brązowo czerwonego kocyka. Znalazł jej rękę i nakierował ją delikatnie na kubek. Miała bardzo ciepłe łapki, można było wyczuć, że dopiero co wyszła z łóżka, a czas między jednym listem a drugim prawdopodobnie na leżeniu w łożku i wyczekiwaniu na odpowiedź albo na sen. Nakrył jej dłoń swoją, kiedy brała od niego kubek i siedział tak moment, dalej ciepło wpatrując się w Jolene z całą swoją braterską opiekuńczością, na jaką było go stać.
-Wiesz… - zaczął łagodnie i mruknął w zastanowieniu. -Czasami ciężko udzielać mi rad w takich sytuacjach, czasami ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Ale wiem, jak to jest być po drugiej stronie, kiedy jest źle i mało co pomaga. Jednak czasami jest lepiej, czasami gorzej, ale w końcu zawsze idziemy do przodu. - przerwał, żeby wziąć głęboki wdech, zaciągnął się fajką i ciągnął zaraz. -Po prostu, zdaję sobie sprawę, że to żadne pocieszenie dla ciebie, ale za jakiś czas wszystkie problemy będą wydawały się dużo mniejsze, - skwitował krótko swoją wypowiedź i otulił się szczelniej swoim swetrem. Milczał chwilę wsłuchując się w tykanie zegarka, po czym uśmiechnął się jakoś tak smutnie, jakby nieświadomie unosząc kąciki ust do góry, ale oczy zamgliły mu się na krótką, ulotną chwilę. -A czasami nawet te rzeczy, które wydawały się bardzo ważne. - dodał, po czym poprawił się na taborecie i znowu wrócił do starego Francisa, uśmiechniętego ciepło, z lekko zmartwionym i nieobecnym zwykle spojrzeniem bławatkowych oczu utkwionym w Jolene z pewnym oczekiwaniem.
-Joe?- zaczął delikatnie. -Nie płacz, proszę. - powiedział spokojnie, odgarniając kosmyk nierówno przyciętych włosów z twarzy Jolene. Przestało go momentalnie obchodzić, że łamał w tym momencie jakiekolwiek przepisy, przestało go obchodzić wiele rzeczy.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:17

Im dłużej udawała, że wszystko jest w porządku, tym więcej pojawiało się bezsennych nocy. Wewnętrzne rozdarcie wciąż krwawiło, jednak nie tak jak za pierwszym razem na widok szczerej nadziei w oczach Dwayne'a. Pragnął cofnąć czas i zapomnieć o Joe - dorosłej Jolene, kobiety, która mogłaby się kiedyś komuś spodobać, choćby czterdziestu kotom. Zapach orzechu zmieszał się z czekoladą, co miało działanie terapeutyczne na nadszarpane nerwy Puchonki. Łatwiej przyszło jej wtłoczenie do organizmu słodkiego tlenu. Nie potrzebowała zaprzeczenia swych słów, doskonale znając gorzką prawdę. W jej dłoniach psuło się większość rzeczy martwych, także dlaczego miałaby nie popsuć czyjegoś uczucia? Za fasadą beztroski i szerokiego uśmiechu pełnego miłości skrywała się niepewność czy aby w dobry sposób żyje. Dorastanie niosło za sobą nie tylko zmiany fizyczne, a również emocjonalne, a to dosyć dotkliwie przesłoniło jej wewnętrzne słońce.
Zniknęła pod mięciutkim kocem pachnącym Fhancisem. Spokojem i opanowaniem oraz ciepłem, bowiem Joe nie zauważyła obniżonej temperatury stóp - zapomniała skarpetek. Z kolei dłonie miała ciepłe i drżące od kłębiących się weń uczuć. Rozchyliła suche i spierzchnięte usta, chcąc powstrzymać Fhancisa przed otwieraniem drzwi i oddalaniem się do drugiego pomieszczenia. Nie powiedziała nic. Naiwnie wystraszyła się samotności. Bez łez i z uniesioną brodą nigdy nie zachowywałaby się tak... nie po swojemu. Jolene nie zginie, jednakże człowiek, szczególnie nastoletni, przytłoczony gamą rozmaitych uczuć, których w większości nie rozumiał, podrygiwał się przy najmniejszym oddaleniu. W dormitorium miała świadomość obecności Laurel, Willy i Sviety oraz Emka. Zapytana jak się czuła podczas spaceru z lochów na drugie piętro, odparłaby, że nie pamięta drogi. W ciągu trzech minut Jolene zdążyła głębiej zapaść się w fotelu oraz zniknąć pod kocem. Widać było jedynie czubek głowy i nagie stopy, gdyż puchate papcie spadły bezszelestnie na dywan w ładne wzroki. Udało się jej powstrzymać najsilniejszy potok łez. Tłumaczyła sobie, że nie powinna być mazgajem przy Fhancisie. Swoim wrodzonym autorytetem przywoływał ją do porządku. Jolene nie chciała, aby nazajutrz ominął ją szerokim łukiem. W tym miesiącu była bardzo podatna na zranienia dopóty dopóki Dwayne nie zapomni o niej... w części.
Wynurzyła kawałek siebie spod koca w momencie powrotu Fhancisa. Jego obraz był zamazany od łez. Ocknęła się z wewnętrznego monologu wraz z dotykiem czyjejś dłoni. Pozbawiona wzroku, bez protestu pozwoliła naprowadzić swą kończynę na gorący kubek. Dotknęła go palcami i objęła, mrugając przy tym kilkakrotnie. Zacięła się, hipnotyzująco wpatrując się we fhancisową dłoń, która uspokoiła trzęsące się od emocji ciało. Po wewnętrznej stronie dłoni trzymała gorący kubek, zaś po zewnętrznej dużą, arystokratyczną bladą rękę. Mogła przysiąc, że cieplejsza jest ręka Fhancisa niż napój. Czuła to w każdym nerwie - niestety. Powoli uniosła naczynie do ust, upijając mały łyk słodkiego płynu, który nie był takim kakao, które przygotowywała jej mama w środku nocy. To było o niebo lepsze, nie pytajmy dlaczego.
Pragnęła całym sercem uwierzyć, że za parę dni jej "problem" stanie się mniejszy i nie będzie tak bolał. Uczyła się spokoju Fhancisa, wsłuchując się w zapewnienie o rychłej uldze. Przez chwilę odniosła wrażenie, że nie mówił tylko o jej niecodziennej sytuacji, a odnosił się do siebie. Dzięki uspokojeniu spiętych mięśni, Jolene mogła odrobinkę się pozbierać.
- Pójdę do przodu, ale sama. Nigdy nie byłam sama, Fhancis. To mnie przeraża. Nie chcę go zostawiać, on też nie chce, a m-musimy. - szepnęła cicho. Odkręciła głowę ku Fhancisowi i ciepłemu uśmiechowi, który jej słał. Zapragnęła wgramolić się mu na kolana tak jak wczoraj Artiemu i zasnąć przy kimś, słysząc w uszach dudnienie przyjaznego serca. Nie mogła tego zrobić, nie jemu. Jej serce, choć było sitem, zdołało odczuć kolejne skrajnie odmienne od goryczy uczucie - ciepło i coś, co próbowała z siebie wypędzić, a co budziło się za każdym razem, ilekroć krzyżowała wzrok z mężczyzną. Z twarzy Puchonki biła dotkliwa szczerość. Łatwo było czytać z jej ust i mokrych oczu. Drgnęła, widocznie drgnęła, nie spodziewając się tak blisko dłoni. To miał być braterski gest, jednakże Jolene nieszczęśliwie wmówiła sobie, że miało to inny wydźwięk. Skuliła się pod dłonią nieumyślnie, a w gardle zdusiła jęk. Próbowała wmówić sobie, że nie czuje niczego do Fhancisa, że to zniknie. Powtarzała sobie w myślach słowa Bena, aby nie kochać na siłę. Nic nie pomogło, z kącika prawego oka spłynęła powoli jedna mała łza. Jolene zaczęła dorastać. Na co dzień dawała swoje serce każdemu, kto obiecywał je obdarzać ciepłem. Zmianą był lęk przed zranieniem. Tym razem próbowała zatrzymać serce na miejscu i nie narażać je na cierpienie, którego teraz doświadczała. Długo patrzyła w błękitne oczy Fhancisa. Bardzo długo, bo w pewnej chwili zastygła w bezruchu, zapominając na sekundkę o skurczach serca. Po około dwóch minutach niepokojącego letaru, poruszyła się i odstawiła kubek na najbliższy przy fotelu mebel - nawet nie spojrzała czy nie posyła naczynia na dywan. Schowała dłoń Fhancisa pomiędzy swoimi, splatając z nią ciasno palce i przytuliła ją do swojego serca, obejmując ją całymi ramionami. Tak jakby to ona chciała pocieszyć jego, a nie na odwrót. Zamknęła oczy w obawie, że zaraz wszystko pryśnie i odeśle ją do zimnego dormitorium.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:18

- I nigdy nie będziesz sama, Jolene. Czasami wydaje nam się, że jesteśmy zupełnie sami a potem ciepło przychodzi z zupełnie niespodziewanej strony. Świat jest bardzo, bardzo duży, a my jesteśmy wszyscy mali. Potrzebujemy siebie nawzajem, potrzebujemy ludzi. Inaczej się nie da, ale też inaczej nie jest. Chociaż… - ciągnął dalej, łagodnie, nieco ospale. -Czasami mam wrażenie, że jesteśmy grupą po prostu bardzo samotnych ludzi, którzy nie przyznają się nawzajem do swojej samotności. - stwierdził nieco smętnie, półgłosem, zaciągając się znowu swoją fajką, pozwalając czekoladowemu posmakowi rozejść się po płucach i gardle. Wziął głęboki wdech i spojrzał w smutne, niebieskie oczy Puchonki, niewiele ciemniejsze od jego własnych, ale zmętnione jakimś dziwnym uczuciem. Francis był dobry w czytaniu ksiąg, przerzucanie starych stronic szło mu wyjątkowo dobrze i poświęcał temu masę czasu, większość wieczorów wolał poświęcić na wertowanie starych tomiszczy, niż spotkanie ze znajomymi. I tak było zawsze, nikomu to właściwie nie przeszkadzało, albo młody Lacroix nie poświęcał temu zbyt wiele namiętnej uwagi. Po prostu jego obycie wśród ludzi nie zawsze było najlepsze, ale jeśli umiał z czegoś czytać to z oczu, bo niewiele różniły się od opasłych tomów niosących ze sobą ogromne historię. Zmrużył delikatnie swoje, bławatkowe, w zamyśleniu i próbował przez mgiełkę łez, która wypełniła spojrzenie puchonki odczytać coś więcej. I nagle Jolene zamilkła, a Francis nie był pewien niczego, błądziła wzrokiem po jego oczach, wyraźnie szukając odpowiedzi albo kontaktu, a Stażysta z cierpliwością nie odwracał wzroku, odwzajemniając łagodnie ten gest.
- Joe? - zapytał niepewnie, ciepłym tonem, przyglądając się jej ruchom, czując drobne palce jej rozgrzanej dłoni zaplatające się z jego, sporo większymi, bledszymi, mniej delikatnymi. Niepewnie tkwił z dłonią na piersi Jolene, na ciepłym materiale piżamy. Dobrze czuł opuszkami jej mocno bijące serce, przebijające się przez mięśnie i żebra. Zacisnął delikatnie palce na miękkiej tkaninie i pytająco spojrzał w oczy Puchonki.
Rozumiał niewiele, ale teraz jeszcze mniej. Przełknął ślinę, i czuł, że serce zabiło mu niepokojąco szybko.

-Joe, co się dzieje? - zapytał miękko, jakby spacerowym tempem wszedł właśnie na jakiś niebezpieczny teren. Nie planował jej wyrzucić, nie chciał jej wyrzucić ze swojego gabinetu i wysłać do dormitorium, chociaż wcześniej czy później będzie musiała wrócić do kwater dziewcząt Hufflepuffu. Zaśmiał się cicho, z całą swoją lekko dusznością skumulowaną w postaci właśnie tego człowieka, Francisa Lacroixa, tak boleśnie innego od reszty swojej rodzinie. W spojrzeniu dziewczyny dostrzegł jakieś współczucie, jakby bardziej chciała pocieszyć jego, a nie siebie. Uśmiechnął się blado, odrobinę onieśmielony, ale nie zabrał ręki.
Nie bardzo wiedział co zrobić, smutek Jolene zmykał odrobinę, razem z ciepłem, które rozlewało się po jej ciele. Dotarło do niego coś bardzo prostego. Młoda Puchonka nie potrzebowała rady, nie potrzebowała mądrych rzekomo słów rady Francisa, nie potrzebowała właściwie niczyich słów pocieszenia, bo prawdą było, że w takim stanie słowa są rzeczą, które przeważnie przeszkadzają a nie pomagają. Młody Stażysta z pokorą milczał i czekał. Czasami obecność była dostateczną pomocą, świadomość, że jest ktoś komu nie jest wszystko jedno, właściwie, to była jedna z tych najważniejszych rzeczy. Słowa mogły odwrócić uwagę, odciągnąć od zmartwień spokojnym tembrem słów, pozwolić skupić się na czymś innym niż na dystrakcyjnym kiszeniu swoich uczuć wewnątrz. Francis wolną dłonią odłożył fajkę na stół i wypuścił przez usta ostatni kłębek dymu, delikatnie cynamonowy.
-Czy mogę ci jakoś pomóc, Joe? - zapytał powoli, spokojnie, niezbyt głośno. W nocnej ciszy i przy świetle pojedynczej lampki niewłaściwym wydawało mu się mówienie głośniej, nie zabrał jeszcze ręki z powoli unoszącej się i opadającej piersi dziewczyny, nie było mu do tego śpieszno. Czuł, że potrzebuje towarzystwa, więc był jej towarzystwem niwelując to poczucie samotności, z którym walka w środku nocy była podwójnie trudna.
-I nie płacz już, proszę. - dodał, odrobinę błagalnie.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:19

Samotność ma bardzo wiele odcieni. Będąc pośród śmiejących się, towarzyskich ludzi człowiek może być równie samotny co pustelnik. Jolene potrzebowała kogoś dwakroć bardziej, mocniej niż jakikolwiek przeciętny nastolatek. Pragnęła kochać nad życie i chociaż było to względnie proste, nie istniało trudniejsze zadanie do wykonania. W pewnym momencie jej twarz przesłonił słaby uśmiech, zaś oczęta wypełniły się niegroźnymi łzami. Powiedział, że ciepło przychodzi z niespodziewanej strony i to on był właśnie tą stroną. Od razu o nim pomyślała, wszak jeszcze parę dni temu nigdy nie przypuszczałaby, że spojrzy na nią tak ciepło. To ją odprężało i działało jak najlepszy lek na przesiane serce.
- Teraz zauważyłam, że i ja jestem samotna i wielu moich przyjaciół. - czekoladowy dym fajki zmniejszył próg bólowy skurczów serca. Wciąż i wciąż wybijało nierówny rytm, lecz mniej bolało.
- Czy to nie jest straszne? - zapytała cicho. Ilekroć spoglądała w oczy samotności, przez jej ciało przebiegał zimny dreszcz. Ulepiona z innej gliny łaknęła ludzi, pośród nich odnajdując bezpieczeństwo i harmonię. Nie oznaczało to, że nie miała teraz nikogo. Rozglądając się na boki widziała wiele przyjaznych twarzy, obecnie zmartwionych jej przygasłym stanem. Wyciągali ku niej ręce i chcieli pomóc, obdarowywali ją nieskończonym ciepłem. Artie bez słowa siedział przy niej, dał siebie przytulić, Ben poświęcił swój czas i pozwolił Joe spalić pamiętną sukienkę. Lizzie kupiła jej bez okazji paczkę słodyczy, a mama przysłała mięciutki koc. Zero pytań, same maleńkie wyraźne gesty. Mimo ich obecności, Joe patrzyła w jedną stronę, w przyjaciela najszczerszego i bratnią duszę. Czuła jego ból i rozdarcie, a odkąd zrozumiała przyczynę tej wewnętrznej choroby, załamała się. To było bardzo, bardzo skomplikowane i nawet Jolene nie była w stanie się tutaj odnaleźć. Pragnęła powrotu do przeszłości i odzyskania światła Dwayne'a.
Wprawiła Fhancisa w osłupienie przez swoją spontaniczność. Chwilowa niepoczytalność umysłowa, a wzbudziła w stażyście niepokój i poważniejsze zmartwienie swoim stanem emocjonalnym. Drgnęła niespokojnie usłyszawszy zduszony cichy śmiech. Zadrżała od pięknych dźwięków, wbijając palce w trzymaną nielegalnie dłoń. Zamrugała gwałtowniej i spuściła brodę, patrząc co robi. Co się działo? Ból Dwayne'a zastąpił ból własny i ta zmiana się jej bardzo nie podobała. Cierpieć z powodu chwiejącej się przyjaźni miała prawo i obowiązek. Jednakże ten drugi skurcz serca nie powinien mieć miejsca. Jolene powoli wzięła głębszy wdech, wypuszczając powietrze przez usta. Długo rozmawiała z Benem; dzięki niemu postanowiła zmienić się na lepsze, a w chwili obecnej nie przestrzegała postanowionych przez siebie zasad. Oddała Fhancisowi jego rękę dosłownie. Delikatnie odsunęła ją od swojej klatki piersiowej i położyła na jego kolanie. Zapadła się głębiej w fotelu, czerwieniejąc aż po koniuszki włosów, czego nie było zbyt widać przez panujący w gabinecie półmrok. Na buzi Joe malował się strach, złość i ciepło jednocześnie. Mieszanka iście niedozwolona - w jaki sposób miała to zrozumieć? Nigdy nie odczuwała naraz tysiąca emocji.
Otarła policzki wierzchem dłoni z nutą agresji, zirytowana, że płacze mimo, że Fhancis nie chciał jej takiej widzieć. Dwayne również. Nikt, łzy były bowiem zakazane w towarzystwie, skoro proszono ją, aby nie płakała. Puchonka długo milczała i bała się spojrzeć w oczy stażyście tak samo jak podczas szlabanu WDŻ pana Filcha. Jego zapytanie zabolało ją, gdyż nie chciała mu odpowiadać co mógłby zrobić, aby jej pomóc. Zrobił bardzo wiele, więcej niż sobie wymarzyła. Pojawiła się panika, obejmująca powoli wszystkie członki Joe. Zasłoniła dłonią usta i oddychała powoli - ale nie płakała.
- Przepraszam. - wydusiła z zaciśniętego gardła, przepraszając go za swoje własne uczucia kierowane wprost do jego serca. Nieodwzajemnione, już nigdy, skazane na jednostronność i samotność. Nie spostrzegła chwili, w której zerwała się z fotela. Czerwono- brązowy koc spadł z jej ramion i bezszelestnie wylądował na dywanie. Oparła się o biurko i wciąż unikała wzroku Fhancisa. Przychodząc tutaj, miała nadzieję, że znajdzie lek na ból serca. Owszem, odnalazła spokój i nadzieję, jednak nie spodziewała się, że dostanie również przypomnienie tego, co czuła, gdy pierwszy raz spojrzała na Fhancisa na pierwszym piętrze na korytarzu. Nie był to naiwny zachwyt spowodowany łganiem kart tarota. To drugie coś, autentyczne i wyraźne.
- J-ja... ja wtedy nie k-kłamałam. - nawiązała do swych myśli. Zadrżała od zimna, odczuwając dotkliwie kontrast między ciepłem koca a chłodem czekoladowego powietrza.
- Nie mogę tutaj być... bo... bo... - nie chciała stąd wychodzić. Chciała tutaj zostać, bo tutaj poczuła grunt pod nogami. Chciała tutaj być, bo czuła się dobrze w obecności Fhancisa, zbyt dobrze. Wyczytała pomiędzy wierszami z jego słów, że jej uczucie było dziecinne i ulotne. Nieprawdziwe, nie zwraca się na nie uwagi, bo każdy to przeżywa tak samo jak upadek z dwukołowego roweru. Joe starała się w to wierzyć, jednakże patrząc w oczy Fhancisowi, to uczucie nie słabło, a wciąż tkwiło w części jej serca. On tego nie chciał, wyraźnie jej to podkreślił, a więc Jolene starała się, aby to nie istniało. Trzymając jego rękę tak blisko łomocącego serca, przytulając się do jego piersi, słuchając dźwięku własnego imienia w jego ustach czy chociażby oglądając ciepłe łagodne oczy - nie pomagała swemu sercu zapomnieć.
Bez przyczyny machnęła ręką w powietrzu, walcząc z uczuciem w środku. Męczyła się, bo nie przywykła do hamowania swojego ciepła.
- Nnie wiem czy chcesz, abym była twoją niespodziewaną stroną. - odezwała się w końcu, powoli ważąc każde słowo i nawiązując do jego wypowiedzi. Nie miała odwagi unieść podbródka i spojrzeć na Fhancisa. Zacisnęła palce na drewnianym biurku i chyliła głowy.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:19

Trzymanie dłoni nie uchodziło za nielegalne. Trzymanie dłoni było po prostu - trzymaniem dłoni. Tak długo jak nikt nie robił nic wbrew czyjejkolwiek woli tak wedle francisowego uznania nie było w tym nic złego, ale widocznie Joe uznała, że to postępek wbrew czyjemuś życzeniu i odepchnęła jego rękę. Francis zmieszany przyglądał się temu, nie rozumiejąc już absolutnie nic, jego dłoń wylądowała znowu na jego własnym kolanie a stażysta patrzył pytająco na Puchonkę.
Chwiejąca się przyjaźń zawsze dostarczała bólu, obserwowanie, jak coś, na co łożyliśmy siły przez wiele lat powoli rozsypuje się, nawet nie do końca wiadomo dla czego, nie do końca wiadomo jak, tak po prostu, z dnia na dzień, podobnie do starego domu, który kiedyś był przytulny i ciepły, a teraz powoli popada w ruinę, tynk odpada od ścian, komina nikt od dawna nie czyścił, a drzwi już w odległych czasach ktoś wystawił z zawiasów w bok.
I Francis w ten nieświadomy sposób podzielał emocje Puchonki, był równie zdezorientowany jak ona, podobnie do niej plątał się w swoich myślach i nie mógł rozróżnić, które z emocji Joe dotyczyły jego, a które tego jej przyjaciela, o którym wiedział bardzo niewiele, albo nawet całe nic.
Dostrzegł jak zaczyna drżeć, jak desperacko próbuje nie płakać przy nim i coś zabolało go w klatce piersiowej, mocno. Dobitnie, utrudniając mu przez moment zaczerpnięcie oddechu.
-Nie! - zaprzeczył szybko, ale widocznie nie zdarzył, bo Joe poderwała się zaraz z fotela zrzucając ciepły koc na podłogę. Francis wstał równie nagle co ona i stał obok z bezradnością wypisaną na jego młodej, niewiele starszej od jej, twarzy. - Przepraszam. - powiedział krótko, wydusił z siebie, z początkową trudnością, wypuszczając powietrze z płuc gwałtownie. -Przepraszam, że powiedziałem ci, żebyś nie płakała. To było głupie. - ciągnął dalej, nieprzerwanie. -Wszyscy zawsze mówią, żeby nie płakać, zawsze mnie to denerwowało, a teraz okazuję się pokaźnym hipokrytą. Wszyscy też płaczą. Ty płaczesz, i to w porządku. Ja też czasami płaczę. Nie ma nic złego w byciu smutnym. - stwierdził nieco gorzko opadając znowu na swój taborecik, zakręcił młynka palcami, szukając zajęcia dla wolnych dłoni. -Czasami się mówi, że bohaterowie nie płaczą. Niejeden był przypadek kiedy pisali, że żaden heros nie płacze, nie uronił ani jednej łzy. Patrzył w horyzont i robił swoje, tak nieczule. A to paskudne kłamstwo, jestem pewien. Na miejscu niektórych z nich płakałbym jak idiota, którym przecież jestem. Bo nie da się nie płakać. Nikt nie pamięta chwil płaczu, Joe, dlatego nie warto ich rozpamiętywać. - ciągnął uparcie, skupiając wzrok na wzorzystym dywanie, licząc kółka raz po raz, analizując ich położenie w tej lekko napiętej już sytuacji. Podniósł wzrok na Puchonkę z drżącymi ramionami, znowu taką malutką, znowu taką przestraszoną, co jego samego wprowadzało w lekkie przerażenie.
-I przepraszam, bo nie do końca wiem, co zrobiłem nie tak. Wydawało mi się przez moment, że jest Ci lepiej, a teraz stoisz i patrzysz tak smutno, a ja nie wiem dlaczego i czuję się taki bezradny, Joe. - przyznał ciepło, westchnął ciężko. A potem przypomniał sobie jej wyznanie, o kłamstwie. Zmarszczył brwi i przyjrzał się dokładnie jej plecom, które podskakiwały lekko przy każdym oddechu.
-Kłamałaś? Nigdy nie podejrzewałem cię o żadne kłamstwo, Joe. - przyznał szczerze, z taką prostolinijnością, całą, jaką w sobie miał. -Nie musisz wychodzić. Możesz tu być. - przyznał rzeczowo, dalej nieco zdezorientowany, ale bardzo szczery w swoich słowach. -I trzęsiesz się, Joe. Nakryj się proszę kocem. - poinstruował ciepło, nie wstając nadal ze stołka. Trwał spokojnie, czekał, samemu uspokajając nerwy, które nieco popuściły zdezorientowane całą sytuacją.
-A przez to… nie rozumiem o co chodzi, Joe. Jaką stroną? - zapytał spokojnie Francis.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:20

Rozdział Piotrusia Pana nieumyślnie zszedł na dalszy plan. To przez to nie potrafiła zasnąć w nocy, wierciła się w łóżku i wysłała list do Fhancisa o tak późnej porze. Otrzymawszy prawie obietnicę Bena co do metody rozwiązania ich problemu, ledwie opanowała nadszarpnięte nerwy. Chwilowy, acz bardzo intensywny ból został ukojony przez cichą obecność Fhancisa, który nie zawahał się złamać tysięcy paragrafów i regulaminów tylko po to, żeby mogła przy nim posiedzieć. Joe nie zwracała obecnie uwagi na to, że on jest prawie nauczycielem, a ona jeszcze niepełnoletnią uczennicą. Widziała w nim człowieka, który może stać się najszczerszym przyjacielem albo... nie, Joe starała się wyprzeć z siebie tego typu myśli. Nie mogła sobie na nie pozwolić, a uparcie miała nadzieję, że może kiedyś...
Jego "Nie" było jej "Nie" wypowiedziane w głowie. Równoczesne i w dokładnie takiej samej tonacji, choć dotyczyło dwóch innych aspektów. Jej dolna warga zadrżała, jednak Joe nie uroniła już ani jednej łzy. Słuchała niespokojnie wyjaśnień Fhancisa, nie pozwalając sobie na okazanie przy nim słabości. Nikt nie lubił łez, szczególnie mężczyźni. Słowa "Nie płacz, proszę" były przekazywane od setek lat z pokolenia na pokolenie jako standardowe pocieszenie, które nie pocieszało tak, jak powinno. Dziewczyna nie miała mu tego za złe. Mężczyźni nie wiedzą, że czasem trzeba pozwolić płakać i oczyścić ciało z emocji. Joe wylała wiele łez, a one wciąż się nie kończyły. Złamane serce boli- niestety. Ono pocieszało się na innych zasadach.
- Nie jesteś idiotą, jeśli już to herosem. - odruchowo zaprzeczyła i wyprowadziła go z błędu. Nie miała problemu z mówieniem komplementów, widząc w nich najczystszą formę dowartościowania i podbudowania drugiego człowieka. W ten sposób Joe pragnęła sprawić komuś radość i wywołać uśmiech z rodzaju grzecznego zaprzeczenia. W chwili obecnej nie chciała słyszeć teraz ani nigdy negatywnych określeń w jednym zdaniu z jego imieniem.
- Nie będę płakać. Mężczyźni tego nie lubią, wiem o tym. - pociągnęła nosem i otarła policzki, na których nie było żadnej łzy, a jedynie niewidzialne ich ścieżki. Czuła na sobie fhancisowy wzrok, te jaśniutkie, niemal przezroczyste błękitne oczy, najpiękniejszy detal całej jego osoby. Ostatkami sił nie pozwoliła sobie odwrócić doń wzroku i nie spojrzeć w bezdenne ciepło, jakie dzisiaj miała zaszczyt oglądać. Ten wieczór... ta noc miała mocne znaczenie dla prawie siedemnastoletniej czarownicy. Gdyby rozmawiała z kim innym, ból po Dwaynie przerodziłby się jedynie w nadzieję, że naprawią to wspólnymi siłami. Rozmawiając z Fhancisem, Joe musiała wbijać palce w swoje serce i nie pozwalać mu się wyrwać do mężczyzny. Oznaczało to rychłe cierpienie, a po dzisiejszej nocy i ostatnich paru dniach miała serdecznie dosyć bezsenności, suchości w ustach i piasku pod oczami.
- Jest bardzo dobrze, F-Fhancis. - potwierdziła, mając pewne trudności z poprawną wymową i brzmieniem jego imienia. Błagała Boga i świętego Merlina, aby nie zauważył w jej głosie nie tego ciepła, co trzeba.
- O wiele lepiej, bo pozwoliłeś mi posiedzieć. Pożyczyłeś koca i.. r-ręki...- urwała, wciąż wbijając wzrok w drewniany blat biurka. Jej ramiona trzęsły się i nie z zimna, a targane promieniowaniem skurczów serca. Ponownie zakryła usta tłumiąc dziwny jęk - reakcję na dotkliwszy skurcz w klatce piersiowej. Nie musiała stąd wychodzić. Fotel kusił miękkością i nieporównywalną wygodą, koc błagał, aby ktoś go wziął z dywanu i się nim szczelnie owinął. Chciała usiąść tak, jak siedziała i rozmawiać o wszystkim i o niczym dopóki nie przypomną sobie gdzie są i kim są. Lecz teraz Joelene się bała podarować serce. Nie była w stanie podnieść koca ani ruszyć najmniejszym palcem u nogi. Odsunęła rękę od ust, wdychając już nie czekoladowe powietrze. W jaki sposób miała mu opisać to, co czuła, jednocześnie niczego nie psując? Joe bała się, że i tym razem Reparo zawiedzie. Puchonka w chwili obecnej rezygnując z pogłębiania swoich jednostronnych i bezprawnych uczuć, chciała zachować chociażby sympatię i przyjaźń Fhancisa. Naiwnie wierzyła, że będzie to możliwe. Milczała przez długi czas, siłując się sama ze sobą. Biła się z myślami. Powoli, bardzo niepewnie odwróciła się do Fhancisa. Doskonale wiedziała co nastąpi, jeśli się odezwie i jakie będzie zakończenie tego spotkania. Najgorsze było to, że Joe nie chciała kończyć, tylko wrócić na fotel i udawać, że jest w porządku. Albo i nie udawać. Przeceniła jednakże własne siły, nieprzyzwyczajona to bycia obojętną wobec kogoś, kto wcale taki nie był.
- Ty nie chcesz, Fhancis, abym ciebie za mocno polubiła. - Ty nie chcesz, nie mówię, że ja nie chcę. Skoro Ty nie chcesz, więc ja się dostosuję i udam, że nie chcę. Spojrzała mu w oczy, w te bławatkowe oczy, od których zmiękły jej kolana. Wbiła mocniej paznokcie w kawałek biurka, o który się desperacko opierała.
- Jestem tobie bardzo wdzięczna, że udało ci się mnie zdzierżyć w środku nocy, bo dzięki tobie wreszcie odzyskam sen. Fhancis, ale sam mówiłeś... że nie mogę ciebie bardziej polubić, a dzisiaj...albo jutro, bo już jest jutro, za bardzo chcę ciebie przytulić i za bardzo chcę tutaj zostać. Nie mogę aż tak tego chcieć. - ostatnie słowa wypowiedziała z wyraźnie słyszalnym zdenerwowaniem. Nie wierzyła samej sobie, że tutaj czuje się, jakby odzyskała połowę drugiego płuca i kilka kawałków ciała. Tutaj świat stanął w miejscu, a nigdy się jej to nie przytrafiło. Nigdy, nawet przy Dwaynie.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:21

-Nie jestem herosem, Joe. Nie mów o mnie takich rzeczy proszę. Wszyscy jesteśmy tak samo mali i walczymy z tak samo dużym światem. - stwierdził z przekonaniem, nie widział w sobie bohatera, rycerza na białym koniu za którego miała go Aristos, za którego miała go Joe, za którego miała go Alice. Był sobą, był beznadziejny, uparty, inny od reszty swojej szlachetnej familii, która miała inne priorytety. Z herosa została mu znajomość szermierki i jakiś wewnętrzny smutek, który kotłował się we Francisie nie znajdując żadnego dobrego ujścia.
-Nie rań siebie samej dlatego, że ktoś potencjalnie może czegoś nie lubić. Kotłowanie w sobie łez jest jeszcze gorsze i w końcu wychodzi, ze zdwojoną silą. - odpowiedział, nie cierpiał tego typu ograniczeń. Nie cierpiał, nie trawił, wprowadzały go w jakiś dziwny stan wewnętrznej irytacji, dlaczego niektóre rzeczy nie mogły dziać się w tej najprzyjemniejszy i najprostszy sposób - po prostu.
I nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, rozsypane puzzle stworzyły cały, jednolity obrazek, który jasno naświetlił Francisowi sytuację. W przeciągu tych paru sekund, które były potrzebne Jolene na dokończenie zdania. Stażysta rozdziawił lekko usta, zdziwiony tym obrotem sprawy, z sercem mocno łomoczącym w klatce piersiowej z solidną dawką niepewności. Niebieskie spojrzenie skrzyżowało się z jego własnym, lekko odbijając światło lampy w wilgotnych od niedawnego płaczu oczach. Francis nie wiedział, po prostu. Nie wiedział co odpowiedzieć, ale miał bolesną świadomość, że powinien. Milczenie samo w sobie stanowiło masę porównywalną do tysiąca słów, ale niosło ze sobą duże ryzyko, że zostanie zrozumiany w zupełnie inną stronę niż chciałby, i zamiast przynieść jej i sobie chociaż odrobinę ulgi namiesza sprawę jeszcze bardziej, wprowadzi jeszcze większy mętlik i utrudni powrót do tematu, taki bezpieczny, taki spokojny. Wypuścił powoli powietrze z płuc, wziął kolejny oddech, jakby chcąc uspokoić samego siebie. Emocje miały dziwną tendencję do nawarstwiania się i powracania w najmniej oczekiwanym momencie, ale Francis już od ich pierwszego spotkania zauważył w niewiele młodszej Puchonce jakąś intensywną potrzebę ciepła, ciągłe poszukiwanie miłości z którejś strony, domyślał się, że te wcześniejsze zaloty mogły być jedynie niewinną zabawą, która sygnalizowała potrzebę bliskości kogokolwiek. Westchnął ciężko i przejechał po włosach dłonią, mierzwiąc swoje ciemne loki jeszcze bardziej, niż już były poplątane. Poplątane zupełnie jak cała sytuacja. Jolene wydawała mu się ujmującym i ciekawym człowiekiem, fascynującym i może gdyby okoliczności były nieco inne to młody Lacroix byłby w stanie poczuć coś więcej, ale ograniczały ich konwenanse i inne przeszkody, które umożliwiały im co najwyżej zaprzyjaźnić się, porzucić wizje romantycznej relacji i zostać w pozytywnych stosunkach, takich platonicznych. Ale była Alice, jego stażystka, jego koleżanka, jego chyba już więcej niż tylko po prostu przyjaciółka z pracy. No i Panna Whisper. Przymknął oczy w zastanowieniu skąd tak nagle u niego myśl o Krukonce, której spojrzenia jakimś dziwnym sposobem szukał odruchowo w tłumie, z wzajemnością, mimochodem przygryzł wargę i przeczesał włosy dłonią jeszcze raz i jeszcze, powoli, jakby myślami przez moment był gdzieś daleko, zastanawiając się na ile to realne przesłanki, a na ile subtelne, naiwne domysły. Wstrząsnął głową, jakby chcąc się otrzeźwić.
-To nie chodzi o to, że ja nie chcę, Jolene. - wyjaśnił łagodnie, nie spuszczając swoich oczu z jej, lekko zaszłych wilgocią po niedawnym płaczu. Wszystko było teraz trudne, ważył słowa ostrożnie, ze świadomością po jak delikatnym gruncie oboje stąpają. Słuchał spokojnie aż skończy, pokornie, przerywając młynki kręcone kciukami. Wstał powoli i przystanął obok Joe, w bezpiecznej jednak odległości, po tej samej stronie biurka. Chwycił w dłonie fajkę i zaczął obracać ją między palcami, jakby szukał zajęcia dla dłoni i wzroku.
-Jolene, nie chodzi o to, że nie mógłbym się w tobie zakochać. - przyznał rzeczowo, powoli. -Bo są ludzie, których spotkamy, albo poznajemy bardziej i wiemy od razu, jakoś całymi sobą “Tak, to jest osoba, w której mógłbym złożyć moje najcieplejsze uczucia, z pełną odpowiedzialnością”. I jesteś jedną z takich osób, co do których nie mam wątpliwości, że mógłbym coś poczuć, gdyby był czas, gdyby były możliwości, gdyby były warunki i sądzę, ze jest dużo ludzi, którzy myślą podobnie. - ciągnął spokojnie, cicho, z wyraźnym przekonaniem słyszalnym w głosie. -Ale nie można, po prostu. Nie możemy, ty nie możesz i ja nie mogę. Ale jestem pewien, że są ludzie, którym na tobie zależy bardzo. Mi też zależy, ale nie w ten sposób, Joe. - przyznał w końcu, pogładził powierzchnię fajki mechanicznym ruchem, przerywając na moment swój monolog. Zaciągnął się nią powoli, nieco flegmatycznie, dając czas sobie i Puchonce na uporządkowanie rozbieganych zapewne już myśli, jasny dym wypełnił pomieszczenie roznosząc ze sobą subtelną migdałową woń.
-I nie musisz mi być za to wdzięczna, po prostu, potrzebowałaś, potrzebujesz, kogoś, więc jestem. Jeśli kiedykolwiek znowu będziesz potrzebowała wsparcia - też będę. Jestem twoim przyjacielem, hm, Jolene? Nie mogę dać ci siebie tak, jak tego chcesz, ale możemy stanowić drużynę, co ty na to? - zaproponował półgłosem, nie odwracając się do niej, bojąc się zobaczyć w jej oczach zawód czy jeszcze większy smutek.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:21

Kwestia jego heroizmu i pierwotnej potrzeby płaczu stała się tematem podrzędnym. Zdążyła usłyszeć słowa, lecz zanim otworzyła usta i skomentować, zacisnęła je z powrotem dostrzegłszy minę Fhancisa. Przez krótką chwilę bała się, że ją wyśmieje i odeśle do wszystkich gargulców. Skarciła siebie za tę absurdalną myśl; miała wszak przed sobą człowieka bardzo szlachetnego i ciepłego. Szanował cudze uczucie nawet te, które miały na zawsze pozostać nieodwzajemnione. Milczenie dłużyło się. Joe uniosła dłonie do swoich uszu i je zakryła, odpędzając od siebie głośną ciszę. Mówiła wszystko, nie potrzebowała innych wyjaśnień, wszak znała zdanie Fhancisa na ten temat. Jedyne, co mogła teraz zrobić to się wycofać i zostawić go w spokoju. Tak jak jej rodzice mawiają, dorasta. Uczucia są bardzo mocne acz krótkotrwałe. Przynajmniej część z nich uleci, zmieni swą siłę i gdy dojdzie do dwudziestki, w jej sercu pozostaną strzępki niegdyś prawdziwych według niej uczuć. Joe chciała w to wierzyć i wypędzić z siebie ciepło mające źródło u stażysty. Słyszałą jego głośny oddech. Choć odwróciła wzrok, wiedziała jak teraz na nią patrzy. Z politowaniem i smutkiem, bo musi ją delikatnie wyprowadzić z błędu. Nie sądziła, że słowa mogą zaboleć. To nie chodzi o to, że ja nie chcę. Oczekiwała wszystkiego, ale nie takich słów. Następne wydrążyły w niej jeszcze głębszą dziurę. Nie chodzi o to, że nie mógłbym się w tobie zakochać. Zakryła szczelniej uszy i cofnęła się, gdy wstał i podszedł do biurka. Opuściła ramiona wzdłuż ciała i wydawać się mogło, nie oddychała. Pamiętając te słowa, w jej sercu zawsze będzie się tliła naiwna nadzieja, której z siebie nie wypędzi już nigdy. Joe optowała za gorzką prawdą, że nigdy, przenigdy jej zalążek uczuć wobec Fhancisa nie spotęguje się i nigdy nic się nie wydarzy. Łatwiej byłoby to znieść.
- Fhancis, proszę, nie mów dalej. - poprosiła go piskliwym głosem. Nie taki scenariusz ułożyła w głowie. Bardzo uprzejma odmowa z gdybaniem i nadzieją zasianą już na stałe w jej sercu. Zależy, ale nie w ten sposób, Ja nie mogę, ty nie możesz, nie możemy. Joe wiedziała, że Fhancis starał się jej nie zranić, ale to było nieuniknione. Garbiła się z każdym słowem i odwracała wzrok, cofała się raz po raz, schodząc nawet z miękkiego dywanu. Bosymi stopami stanęła na zimnej podłodze i zatrzęsła się.
- Ja r-rozumiem, przepraszam. Zapomnij o tym. Nie martw się, ja wiem. T-tylko nie możemy być drużyną. Nie teraz, rozumiesz. - poradnie chciała się wycofać i ponownie powrócić do przeszłości, czyli kilka sekund temu, gdy wyłożyła na dłoni swoje serce i mu je pokazała. Ono się skurczyło i posmutniało. Nie rozpłakała się, z czego była bardzo dumna. Czuła się jak dziecko. Nie dam Tobie czekolady, ale masz cukierka. Niby to samo, a jednak znacząca różnica w smaku. Joe bardzo to doceniała, jednakże każdy nerw w jej ciele jednocześnie rwał się w stronę Fhancisa i cofał, aby być od niego jak najdalej. Im większy dystans, tym szybciej prawdopodobnie jej uczucie osłabnie. Nie przyszło jej do głowy, że Fhancis ma mnóstwo innych znajomych. Jest przystojnym młodym mężczyzną, który zjednuje sobie serca już podczas pierwszego spotkania. Nie ona jedna i nie ostatnia chciała dać Fhancisowi swoje uczucie.
- Wszystko jest w porządku, jest okay. - powtarzała Fhancisowi i sobie jednocześnie. Gdy go pierwszy raz spotkała pomyślała właśnie to, co przed chwilą powiedział. "Tak, to jest osoba, w której mogłabym złożyć swoje najcieplejsze uczucia z całą odpowiedzialnością".
Przełknęła gulę w gardle i z całych sił starała się zachować dojrzale. Dorośli szanują cudze uczucia i cudze zdanie nawet, jeśli mają je odmienne. Mimika na buzi Joe krzywiła się formując bolesny grymas. Zapiekło w sercu, a tak musiało być. To nieuchronne. Lepiej teraz, niż wcale. Usłyszała na głos prawdę. Uniosła powoli i niepewnie brodę, spoglądając na Fhancisa z niezidentyfikowanym przestrachem.
- Cz-czy mogę prosić ciebie, żebyś... udał, że niczego nie mówiłam? Będzie tobie łatwiej. - poprosiła, stojąc twardo na zimnej podłodze. Całe jej ciało dudniło echem od bicia serca. Jej, czy Fhancisa, nie ważne. Chciałaby zachować przyjaźń Fhancisa, ale wszystko sobie popsuła. Nie potrafiła jej przyjąć, bo bała się, że ją popsuje. Tak samo jak Dwayne'a, a tego rozdarcia drugi raz nie przeżyje. Tego kwiata jest pół świata, mawia stare mugolskie przysłowie. Fhancis znajdzie szczęście w kim innym, Joe też. Kiedyś, być może. Artie obiecał jej, że jeśli w ciągu dziesięciu lat nie znajdą sobie choćby narzeczonych, to się pobiorą. Miła alternatywa. Joe dzisiaj się przekonała, że nie każde uczucie powinno ujrzeć światło dzienne. Było to potężną czarną chmurą, która przesłoniła blask ciemnobłękitnych oczu Puchonki.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:22

Sytuacja była niewątpliwie skomplikowana, bardziej niż wydawało mu się na początku. Bardziej niż im się wydawało. Ale z życiem jak ze składnikami na ciasto, czasem potrafi zamieszać. I to mocno.
-Nie. Nie jest w porządku, Joe. Przecież widzę, że nie jest okej. - stwierdził, nieco mocniej, nieco twardziej, ale dalej z wyczuwalnym ciepłym tonem swojego głosu, jakby wzmocnienie tembru nie wynikało z gniewu, ale z potrzeby udowodnienia, że myśli dokładnie to samo, co mówi. Francis zawsze mówił dokładnie to samo co myślał i tym razem było tak samo, nie owijał w bawełnę, nie dobierał ładniejszych słów. Stwierdzał fakty. Rzeczowe fakty, mniej lub bardziej zauważalne na pierwszy rzut oka. Widział, jak Joe z każdym jego słowem kuliła się coraz mocniej i mocniej i ogarnęło go jakieś dziwne poczucie niesprawiedliwości wymieszane z maksymalnym współczuciem. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, nie powinna, nie chciał, żeby młoda Puchonka malała słysząc słowa, których słyszeć nie powinna, żeby desperacko próbowała odciąć się od wszelkich sygnałów z zewnątrz, od jego głosu, który miał być uspokajający. Jeszcze niedawno wydawało mu się, że jest odrobinę lepiej, że Joe jakby odżyła, policzki znowu nabrały zdrowego koloru, że nie dygotała już nerwowo, a pozwalała mięśniom rozluźnić się, a sobie samej odpocząć od nękających ją złych myśli. Jakże Francis się mylił, jakże te krótkie chwile pozornego stanu, że jest w miarę okej były ulotne.
Z jednej strony, rozumiał jej zachowanie, rozumiał bo pamiętał co do niego czuła, czuje, że sam fakt przebywania z nim sam na sam w tak intymnym środowisku, o takiej godzinie musiał być dla niej niebotycznie trudny, pomijając nawet jej stan, kiedy chciała, potrzebowała, kogokolwiek kto obdarzy ją ciepłem, dobrym słowem i swoim towarzystwem. Kto otuli lekko dłońmi i potwierdzi, że będzie dobrze, ale prawda była taka, jakkolwiek Francis chciał jej pomóc dotarła do niego bolesna świadomość, że będzie to rozwiązanie nie najlepsze, bo może ukoi jedne z jej ran, ale otworzy inne, te stare, które niby to już zamknięte dalej dają o sobie znać w trudniejszych chwilach. Ale z drugiej strony, jego tez to nieco zakuło, że nawet jego szczera chęć pomocy kończyła się jeszcze większym fiaskiem, jeszcze gorzej niż się zaczynała. Złapał tylko koc z podłogi, pogładził go czule, jakby pocieszając cieplutki materiał, że upadek na podłogę nie był niczym złym, narzucił go delikatnie na ramiona Joe, a sam wycofał się powoli. Usiadł na parapecie, po turecku, opierając się plecami o ścianę, a kolanem trącając chłodnawą szybę.
Zamyślił się na moment i zaciągnął fajką, kolejny obłoczek dymu opuścił jego usta, potem kolejny, kolejny i kolejny. Trwał tak w milczeniu, nieco przeciągniętym.
-Nie mogę udać, że tego nie słyszałem. A nawet gdybym udał, że nie powiedziałaś mi tego to przecież i tak widziałem już od dawna. - stwierdził miękko, zrzucając jedną nogę z parapetu i bujając nią lekko w powietrzu. -I jeśli o mnie chodzi to ta znajomość nie jest skreślona, po prostu, uważam Cię, za dobrego towarzysza rozmów. - stwierdził lekko wzruszając ramionami. -A w relacjach nie chodzi o to, żeby było łatwo, nie zawsze jest i nie zawsze może być. Taka jest cena za obecność drugiej osoby blisko. Ryzyko. Nie można długo być samemu, tak się nie da. - ciągnął leniwie, gawędziarsko nieco, jakby rozluźniając się i uznając, ze jeśli nie będzie chciała go słuchać to wyjdzie. Mimo wszystko, mimo tego fatalnego zauroczenia które spadło na niego pewnego popołudnia jak grom z jasnego nieba, czuł do niej sympatię, taką po prostu. Jak mógł czuć do młodszej przyjaciółki.
-Nie trzymam cię tu na siłę, jeśli chcesz zostać jeszcze to zapraszam, polecam się, nawet nie musisz ze mną rozmawiać, ale jeśli moja obecność sprawia ci ból, to chyba najlepiej będzie jeśli wrócisz do dormitorium. - stwierdził w końcu, czując nieco nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Ale powiedział to, co miało zostać powiedzenia. Odpowiedź na wypadek, gdyby Joe chciała tak naprawdę wyjść, ale się bała, wstydziła. Francis zastukał lekko fajką w okno, jakby czekając na coś, co mogłoby mu opowiedzieć. Nic nie odpowiedziało.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:23

Nie było rzeczywiście w porządku. Niełatwo było zachować spokój. Łatwiej jest coś zniszczyć niż zbudować. Łatwiej odciąć się niż przybliżyć. Łatwiej jest stracić zaufanie niż je zyskać. Łatwiej jest zapomnieć niż pamiętać. Łatwiej jest okłamać niż powiedzieć prawdę. Fhancis czytał z niej jak z otwartej księgi, które sobie tak gorliwie ukochał. Widział, że Joe cierpi, bo boi się prawdy. Ilekroć spoglądała w przyszłość, nie widziała jasnego słońca, a kłębiące się chmury, blade i ciemne. Niepewne jutro, wątpliwości. Przyjęła koc z miłością, przepraszając go po cichu za tak niegodne potraktowanie. Otuliła się nim aż po policzki i wzięła głęboki wdech, czując fhancisową bytność. Powietrze ponownie miało inny smak. Słodki, uspokajający. Obserwowała czujnie każdy jego ruch, gdy wycofywał się i siadał na parapecie. Zachowywał pełne opanowanie i łagodność, czego mu bardzo zazdrościła. Przyjemnie było na niego popatrzeć, na usta chciał od razu wejść miły uśmiech, taki specjalny, dla kogoś. Drgnęła zaskoczona, że wiedział od dawna. Zabawne, wszak nie ukrywała się nigdy z zachwytem wobec niego. Pojawiła się różnica; wcześniej jej zauroczenie było bardzo niewinne i dziecięce, a dzisiaj miało trochę inny smak.
Powrót do dormitorium brzmiał jak najsroższa kara. Nie chciała wychodzić pomimo swojego roztrzęsienia. Nie skreślał jej, dał drugą szansę, aby nauczyła się podchodzić do niego czysto z sympatii. Żadnych obietnic, tylko przyjaźń. Być może piękna i być może potężna. Moc przyjaźni jest wielka, świeciła tego przykładem, mając u boku bratnią duszę. Spuściła głowę, czując się wszystkiemu winna. Z radością opuściła zimną podłogę na rzecz miękkiego dywanu. Wsunęła się w drugi kąt parapetu, złączając stopy i tuląc do siebie kolana jak wcześniej. Nie wierzyła zbytnio, że sobie poradzi, jednak mogła sprawdzić i spróbować być tylko Joe. Patrzyła zahipnotyzowana na fajkę i pachnący dym, kojący nadszarpnięte nerwy. Uszczknęła jego prywatności, chociaż starała się zająć jak najmniej miejsca na parapecie. Czuła chłód płynący z okiennicy, jednakże nic nie mogło teraz jej nakłonić do zmiany miejsca. Oparła się lekko o ścianę i milczała.
- Muszę nazwać jeszcze trzydzieści trzy koty. Emek będzie miał dużą rodzinę. - zagaiła, nie komentując jego słów. Oparła brodę o kolana i wciąż unikała wzroku Fhancisa, bojąc się utonąć w błękitnych oczach. Ryzykowała, słuchając jego słów. Nie chciała być dzisiaj sama, to ją wciąż przerażało. Rana w sercu jeszcze się nie zagoiła, kłuła i pulsowała. Jolene była smutna, lecz już spokojniejsza. Migdałowe powietrze miło otulało zmysły, zaś świadomość, że ktoś dla niej zarywa noc motywowała, aby nabrać sił na jutro.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:23

Francis siedział na parapecie i chłodne okno zdawało się go uspokajać nieco, z resztą, już był spokojny, serce nie łomotało tak niemiłosiernie a uczucia która wydawały się istotne parę sekund temu odeszły nieco na bok, pozwalając wrócić starej dobrej harmonii. Wyczuł ruch, gdzieś w bok od siebie, a parę chwil później drobna, nieśmiała osóbka otulona kocem wdrapała się na parapet.
-Nigdy nie miałem kota, ale je lubię. - przyznał Francis, zaciągając się miarowo, nieco leniwie, swoją sędziwą fajką. Cieszył się, że Jolene nieco się uspokoiła, że oboje nieco się uspokoili. Niektóre rzeczy bolały, taka była prawda i niewiele czynników mogłoby ją zmienić, o ile jakikolwiek miałby na to szanse, ale z czasem zaczynały boleć mniej i mniej, i mniej. A towarzystwo pomagało. Ludzkie i to kocie. Koty były draniami (jak ludzie) ale przynajmniej było to o nich wiadomo od samego początku. Jednak w momencie wtulenia twarzy w mięciutkie kocie futerko problemy wydawały się nieco mniejsze, chociaż usta były pełne kłaków parę sekund później. Tak samo działały fajki, słodycze, ludzie. Ale to było w porządku, jak wiele innych rzeczy. Trzeba było zaakceptować je takimi jakimi są i pozwolić płynąć. Tak zwyczajnie.
-Zawsze chciałem. Myślę, że Biedronka to ładne imię dla kota. - dodał przerywając chwilowe milczenie, rozmowa płynęła powoli, ale przyjemnie, nikt nikogo nie gonił, atmosfera zdawała się nieco zelżeć i ocieplić się, co Francis przyjął z radością. -Planujesz założyć hodowlę kotów? Może mógłbym kiedyś któregoś przygarnąć. - zadumał się na głos, drapiąc się po nieogolonej brodzie. Zakręcił młynka palcami przypominając sobie ich rozmowę, jeszcze pisemną, odczekał moment wyglądając przez okno i śledząc minimalne ruchy koron drzew zakazanego lasu na wietrze. Jeszcze góra trzy godziny i słońce zacznie leniwie wschodzić na dobre.
-I chcę, żebyś wiedziała jedną rzecz. Fakt, że nie masz czystej krwi nic nie zmienia. Dalej jesteś tak samo dobrym człowiekiem, jakim jesteś, Joe. - dodał po chwili zastanowienia, z ciepłym spojrzeniem utkwionym gdzieś w okrytym mrokiem horyzoncie. Nadchodziły ciężkie czasy dla marzycieli, tak wyczuwał i tak wiele rzeczy mu podpowiadało, no ale, czym byłoby życie, gdyby było zbyt łatwo?
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:24

Ta cisza była lżejsza. Nie zakłócała myśli i pozwalała sercu powrócić do dawnego rytmu. Joe poczuła się lepiej, mówiąc co jej leży na sercu. Ilekroć wracała do Dwayne'a, odczuwała w sercu ból, który był znośny. Zaakceptowała go i świadoma, że być może Piotruś Pan powróci, nabrała pewności siebie i siły. A wszystko to dzięki Fhancisowi, który uleczył ją słowem i własnym towarzystwem. Przyjemnie było przy nim posiedzieć i go posłuchać. Przychodziło to Joe z łatwością. Czuła się przy nim lekko, choć już nigdy nie miała poczuć jego dotyku, choćby braterskiego. Jolene zdała sobie sprawę jakiego człowieka ma przy sobie. Szlachetnego, niewątpliwie. Silnego i wrażliwego. Widziała same jego zalety. Cieszyła się, że nieznanym cudem nie wyszła stąd, gdy zawód przytłaczał jej barki. Uśmiechnęła się do Biedronki.
- Miłe. Imię i koty. Kiedy Emek się do mnie przytula, czuję się tak wyjątkowo. - przytoczyła zwyczaje kotów. To one wybierały, a nie ludzie. Joe nieświadomie przejmowała po Emku pewne zachowania, chociażby takie jak kulenie się w pozycji embrionalnej, owijanie szczelnie kocem i zajmowanie tylko środka łóżka. Wylegiwanie się na parapecie. Wdrapywanie tam, gdzie jest to niemożliwe oraz lądowanie na czterech łapach. Dzisiaj na trzech, ale ręka już nie bolała.
Na jej policzki wpełzł delikatny rumieniec.
- Nnie. Wiesz, mam być starą panną, a stare panny mają koty. To t-taki... żart. - wytłumaczyła na zaś, aby Fhancis nie odebrał tego jako buntu za jej odtrącone uczucie. Jeszcze zanim tutaj przyszła i dowiedziała się, że jej domniemane ulotne zauroczenie wisi wciąż na grubej nici, zaplanowała sobie towarzystwo czterdziestu kotów. Dzięki Benowi. To bardzo dobry człowiek.
Przyglądała się fajce i wdychała rozmaite rodzaje zapachów. Poczuła się jak w domu. Jej tata też lubił popalać, chociaż nie miał fajki. Joe kupi mu je z własnego kieszonkowego na święta. Spodoba mu się na pewno.
Między brwiami Puchonki pojawiła się delikatna zmarszczka. Statut krwi nie jawił się często w jej umyśle.
- Nie myślę o statucie krwi dopóki ktoś mi nie przypomni. - wzruszyła ramionami. Rzadko pytała czy ktoś jest czystej krwi czy mieszanej, wstrząśniętej, brudnej. Nie miało to dla niej znaczenia. Być może dlatego, że nie rozumiała do końca przyczyn nadchodzącej ponoć wojny?
- Chociaż domyślam się, że masz czystą krew, bo jesteś z rodziny Smoczy...znaczy się profesor Lacroix. Czasami nie wierzę w to, bo jesteś taki... dobry, a Smoczy...profesor Lacroix próbuje mnie spalić wzrokiem, jeśli uda mi się, nie daj Boże, eliksir. - ponownie się uśmiechnęła. To było łatwe. Pomimo tak późnej godziny Joe nie myślała o spaniu. Przeżyła zbyt wiele emocji naraz, aby móc zmróżyć oczy. Chciała dodać jeszcze, że Fhancis z wyglądu przypomina arystokratę, a z wyglądu duszy - artystę. Zachowała to dla siebie, bojąc się go skomplementować. Nie chciała się przypadkiem w nim zakochać. On też tego nie chciał. To było takie pogmatwane.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:24

Chwila wydawała się być bardzo przyjemna, bo i taka była, nie było potrzeby tego ukrywać. Największa fala emocji przeminęła, a teraz został już tylko swobodny spokój i nocna cisza.
Francis też nie rozumiał tego irracjonalnego podziału, mimo faktu, że pochodził teoretycznie z bardzo dobre i arystokratycznej rodziny. Wartość wpajana mu od małego wydawała się Lacroixowi wysoce nielogiczna, co nie przystoiło i nadal nie przystoi dziedzicowi fortuny, której wcale tak naprawdę nie chciał ani trochę. Te wszystkie rzekomo istotne rzeczy wydawały mu się bardzo nieistotne, a wplątywanie go w te wszystkie niesnaski było mu mocno nie w smak. Jednak widmo nadchodzącej wojny towarzyszyło mu ciągle w myślach i napawało dość solidnym niepokojem, czasy są ciężkie i w powietrzu było czuć zapach charakterystyczny dla nadchodzącej burzy, miał jeszcze pustą nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach i ostatecznie uda się uniknąć konfliktu. Taką miał nadzieję. Ogromną. Właściwie, chciał po prostu spokoju, chciał świadomości, że może być pewien o swoje jutro, ale nie mógł i było w tym jednocześnie coś pokrzepiającego i przerażającego.
-To nie ma znaczenia, tak myślę. Dla niektórych ma, ale jak dla mnie to nie znaczy absolutnie nic. Suche fakty. Czysta, czy nie, nadal jest czerwona i nadal działa tak samo. - stwierdził, wzruszając ramionami. Do tej pory w Hogwarcie usłyszał tyle przypadków kpin z uczniów z brudną krwią, że go to zaniepokoiło. Jako nauczyciel widział więcej, słyszał więcej, czasami nawet więcej niż tak naprawdę mógłby chcieć.
Na wspomnienie smoczycy zaśmiał się serdecznie, głośno, nawet bardzo głośno i pokiwał głową w sympatycznym, przyjacielskim geście.
-Smoczyca. Doprawdy, widzę, że niektóre rzeczy się nie zmieniają, bez różnicy, czy jest się rodziną, czy nie. - stwierdził, szczerze rozbawiony, podśmiewał się jeszcze moment, cicho, dusząc falę, która przyszła razem ze wspomnieniem Szanownej Ciotki Lacroix vel. Smoczycy vel. Nigdy nie odwiedzaj jej namiotu bo wyjdziesz cały mokry i pełen pogardy dla samego siebie.
-Między nami, wydaje się przerażająca, ale to bardzo ciepły człowiek. Zaskakująco ciepły. - dodał rzeczowo, kiwając głową z uznaniem. To było ciekawe, poznawać ludzi, których się już znało i zna tak długo, ale z zupełnie innej perspektywy. -I też zawsze byłem fatalny z eliksirów. Jestem. Właściwie, nadal jestem. - przyznał, bez większego wstydu. Uśmiechnął się szeroko na wspomnienie swoich życiowych porażek, które najczęściej miały bardzo złożone nazwy i nie znajdowały się dalej niż “Eliksiry dla początkujących”, bo tak daleko doszedł właśnie w podręczniku tego szlachetnego przedmiotu.
Spojrzał kątem oka na Jolene i uśmiechnął się szeroko, widząc, że już jest odrobinę lepiej. Sam nigdy by nie nazwał siebie artystą, właściwie, nie czuł się nim. Był Francisem, po prostu. Nieco niezdarnym, nieco nieśmiałym, odrobinę nie pasującym do swojej familii, ale po prostu - Francisem Lacroixem, stażystą zaklęć w Hogwarcie, nawet nie wiedzieć czemu.
-Wiem, że prawdopodobnie nie lubisz tego pytania, nikt młody go nie lubi, nawet ja, ale masz jakieś plany co zrobisz po zakończeniu szkoły? Oprócz adopcji czterdziestu kotów, rzecz jasna. - zapytał grzecznie, zaciągając się na powrót teraz goździkowym dymem. Zapachniało świętami.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 EmptySob 28 Lut 2015, 15:25

Cisza zaczęła dźwięczeć w uszach. Joe skupiła się na wsłuchiwaniu się w szum wiatru uderzającego ślepo o szybę oddzielającą ją od świeżego powietrza, którego nie chciała zaczerpnąć. Preferowała migdałowy dym tytoniowy. Przyłapała się na wyczekiwaniu zmiany zapachu i przypatrywaniu fajce.
Słowo "wojna" nie pobrzmiewało w myślach Puchonki pomimo, że była najbardziej narażona na szkodę i większą utratę. Choć nie wierzyła, że owa wojna nadchodzi wielkimi krokami, podświadomie zaprzestała zapraszać swych rodziców do świata czarodziejów, ograniczając ich kontakt z magią do minimum. Nie przynosiła mugolskiej prasy do Cardiff, nie pisnęła słowem na temat Sam-Wiesz-Kogo ani nie wspomniała, że mugolaki są pierwszą linią ognia. Dzisiaj skupiała się na swoich nastoletnich problemach, zaś wojna była oddalona o wiele lat świetlnych od priorytetowego zmartwienia.
- W pierwszej klasie porównałam z Clary naszą krew. - palnęła, zdając sobie dopiero po chwili sprawę jak to mogło zabrzmieć. Pospieszyła prędko z wyjaśnieniami.
- Kupiłyśmy wtedy pióra od Zonka. Pogryzły nam palce i sprawdzałyśmy czym się różni jej krew od mojej, bo Clary ma tą czystą. Wiesz, nie widziałam różnicy. - wzruszyła ramionami, nie rozumiejąc co mają na myśli uczniowie mówiąc "brudna szlama". Czasami peszyło ją, gdy niektórzy naprawdę fajni ludzie pokroju Christophera czy Isabelle musieli kierować się zasadą dobierania przyjaciół oraz towarzystwa metodą sortowania na czystą i brudną krew. Współczuła im, bo Joe mogła kochać kogo chciała bez względu na wszystko. Dobrze, w niektórych przypadkach nie mogła mówić o swoim uczuciu.
Fhancis w bardzo przyjemny i uroczy sposób wyrwał ją z zaplątanych myśli. Uniosła głowę wyżej, zaś jej ciemnobłękitne oczęta błysnęły ożywione. Posłała stażyście ciepły uśmiech, odrobinkę zbyt ciepły, jednakże nie umiała tego skontrolować. Fhancis nazywał swoją ciocię Smoczycą. Czy istnieje na świecie sposób, aby go nie kochać?
- Ciepły?! Nie mówimy chyba o tej samej Smoczycy. Boję się za każdym razem, kiedy jej włosy robią się czerwone, a to miły kolor. - odgarnęła z nierówno przyciętych włosów przetransmutowane pióro i półświadomie zaczęła owijać go wokół palca wskazującego. Jej pióro. Najcenniejszy skarb, największe bogactwo. Fhancis pocieszył ją będąc trollem z eliksirów. Joe radziła sobie na ocenę Zadowalający, jednakże tylko i wyłącznie z nawyku pięciokrotnego sprawdzania składników. Kończyła eliksir zawsze ostatnia, ryzykując wybuch pani Smoczycy. Lekcja eliksirów to balansowanie na krawędzi. Szeroki uśmiech skierowany właśnie do niej trafił do jej serca w sam środek, gdzie powoli goiła się rana. Wypuściła powietrze z płuc, przez chwilę zapominając jak się oddycha. To było trudniejsze niż myślała. Odłączyć się od emocji w jego towarzystwie pomimo własnych pragnień, aby go zmiażdżyć w ramionach i poczuć, że jest i jej nie wypędził mając ku temu wiele powodów.
Powietrze zapachniało goździkami, czyli kuchnią mamy. Joe przymknęła na chwilę zmęczone powieki, kradnąc sekundę swemu sercu na uspokojenie rytmu. Uśmiechnęła się delikatnie, otwierając oczy i napotykając jasną buzię Fhancisa. Och. Zawsze robiło wrażenie.
- Od pierwszej klasy marzyły mi się smoki, a dzisiaj już nie wiem. - stwierdziła szczerze, czym była zaskoczona. Nie sądziła, że jej marzenie stało się nieaktualne.
- Mogłabym zostać badaczem dzikich kotów. Lwów, tygrysów i tych magicznych. Lubię koty, bardzo. Nawet panią Norris, jednak ona nie lubi się przytulać. - oparła brodę z powrotem o kolana i puściła wodze myśli. Przeniosła wzrok na kształty dymu tytoniowego, doszukując się w nich kocich wzorów.
- A ty będziesz sławnym nauczycielem zaklęć i przejdziesz do historii? - zapytała teoretycznie, bowiem odpowiedź była tyko jedna. Naciągnęła rąbki koca, szczelniej się nim otulając i znikając w nim do uszu oraz policzków.
Sponsored content

Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Francisa T. Lacroix   Gabinet Francisa T. Lacroix - Page 3 Empty

 

Gabinet Francisa T. Lacroix

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 Similar topics

-
» Gabinet profesor Lacroix
» Aristos Lacroix
» Chantal Lacroix
» Aristos Lacroix
» Francis Lacroix

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-