IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Pertraktacje

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptySro 17 Wrz 2014, 23:14

Kelpie była...problematyczna, tak by należało to ująć. Nie dość, że bydle osiągało całkiem pokaźne rozmiary, to na dodatek ścigało ich po zamarzniętym jeziorze, swoim galopem łamiąc jedyną powierzchnię, która pozwalała im na przemieszczanie się w stronę brzegu. Biegł jak najszybciej dał radę, w pewnym momencie nawet złapał Sol za nadgarstek, by nie stracić tej pokręconej części drużyny, za którą się czuł odpowiedzialny. Niestety, nie byli na tyle cwani, tudzież szybcy, by ujść cało, a przynajmniej sucho przed wielkim stworem. Lód załamał się pod nimi i w pierwszym odruchu Irlandczyk nabrał powietrza w usta, przygotowany na spotkanie z lodowatą wodą. Właśnie wtedy jego spojrzenie padło na dobrze znany mu przedmiot. Przedmiot, który właśnie dla niego miał specjalne znaczenie i zapewne dla pozostałych był kolejnym wymysłem. A może to tylko iluzja? Nie.
Aristos - imię najważniejszej osoby w jego życiu rozbrzmiało w głowie jak tysiące dzwonów, pokierowało dłonią, która sięgnęła po kulę bez żadnego wahania. Podświadomie czuł, że to właściwa droga, by dotrzeć do Gryfonki, ważka uwięziona w kuli stanowiła niezaprzeczalny dowód.
Znajome uczucie w żołądku, szarpnięcie całego ciała i świat dookoła nich zawirował w szaleńczym tempie. Zniknęła Kelpie, masa wody i odłamki grubego lodu, a zastąpiła je trawa i drzewa.
Upadł nierówno, musiał więc podeprzeć się kolanem, by nie polecieć do przodu i nie zaliczyć widowiskowej, nie mającej nic wspólnego z gracją gleby. Zamrugał kilkukrotnie, rozejrzał się dookoła, napotykając osobę Soleil. Dobrze, była bezpieczna. Już miał się uśmiechnąć, gdy jego wzrok odnalazł coś, co zmroziło go bardziej niż jakiekolwiek lodowce świata.
Aristos.
Aristos i... Vincent. Nie trudno się było tego domyślić, biorąc pod uwagę w jakim stanie się dziewczyna znajdowała. Z tego, co od niej słyszał i co zdołał jedynie wywnioskować tylko jej kuzyn był w stanie doprowadzić ją do takiego stanu, zamknąć w potrzasku, co przecież nie było łatwe. Lacroix była silna, inteligentna, nie dałaby się podejść czy unieruchomić w taki sposób. Więc tak wyglądał, tak prezentowała się ta twarz, która już na zawsze będzie dla niego zakazaną, idealnym modelem tarczy do treningu najgorszych zaklęć na jakie tylko będzie mógł sobie pozwolić.
Jego wzrok bezwiednie przesunął się w dół, wzdłuż ramienia szatyna i wtedy krew w żyłach Irlandczyka zawrzała. Jego oczy zapłonęły furią, a włosy bardzo szybko zmieniły kolor, ciemniejąc i zmieniając barwę na krwistoczerwoną. Można było wręcz mieć wrażenie, że są zlepione posoką, choć stanowiło to tylko złudzenie optyczne.
Puścił Sol i zerwał się z miejsca w stronę "pary". Nie widział tego, ale jego wilcze usposobienie w połączeniu z metamorfomagią dało o sobie znać, gdyż kły nieco się wyostrzyły, tak samo paznokcie. Może też dlatego, że wezbrała w nim taka wściekłość jak jeszcze nigdy. Miał ochotę rozszarpać tego gnoja na strzępy, choćby i gołymi rękami. Nie zadowoliłby się Avadą, choć pewnie, gdyby nie Aristos stanowiąca żywą tarczę to mógłby się ugiąć i zastosować śmiercionośny czar. W tym wypadku jednak chciał zadać mu cierpienie, ukarać, zemścić się za to, co zrobił jego, jego kochanej Ari, jak ją potraktował i na co sobie pozwalał. Po raz pierwszy życiu miał nieodpartą chęć poczuć ciepłą krew na swoich dłoniach - byleby należała do tego sukinsyna.
Jakże nieprzyjemnym bodźcem był silny, piekący ból po spotkaniu z barierą, od której odskoczył instynktownie. Przez krótki moment błądził wzrokiem jakby chciał ją dostrzec, ale gdy to okazało się niemożliwe, a uśmiech Vincenta dalej wyprowadzał go z równowagi, warknął w jego stronę:
- Puść ją, natychmiast!
Nie próbował drugi raz sforsować bariery, oparzenia nikomu nie wyjdą teraz na dobre. Gdyby okoliczności były inne, może i dotarłoby do niego, że nawet głos stał się minimalnie ..."zwierzęcy", ale gdzieżby miał do tego głowę. Teraz? W tym momencie i w takiej sytuacji? Chciał tylko urwać temu cholernemu...nawet nie mógł znaleźć odpowiedniego określenia. Ściskał różdżkę w prawej dłoni, choć był to raczej odruch niż realna potrzeba. Ot, "na wszelki wypadek", chociaż bezsilność w tym wypadku rozjuszała go jeszcze bardziej.
- Powiedziałem "puść ją"! - warknął ponownie, tym razem głośniej. Miał wrażenie, że magia w jego żyłach pulsuje, przygotowując się do eksplozji, wielce niezadowolona, że nie pozwoli jej się uwolnić. Nie mógł jednak tego uczynić, przede wszystkim dlatego, że chłopak zrobił sobie z Ari żywą tarczę, a jego plecy chroniło drzewo. Niech by to szlag jasny trafił. Przez głowę przemykały mu wszystkie przekleństwa jakie tylko usłyszał od innych uczniów w czasie roku szkolnego, zauważając, że żadne z nich nie posiadają takiej siły ekspresji w wymowie jak te polskie.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyCzw 18 Wrz 2014, 08:06

Nie było zbyt wielu rzeczy, które przerażały Chiarę tak, jak możliwość ponownego podtopienia. Wciąż chyba na tyłach jej głowy kołatała się myśl, że to przecież tor, że nikt nie pozwoli im zginąć, ale za dużo było na tej trasie nieprzypadkowych elementów, za dużo jednym słowem Aristos, aby mogła ją przygotować osoba niezorientowana w sytuacji. Kiedy lód zaczął pękać pod ich stopami i ucieczka przestała być możliwa, dziewczyna do pewnego stopnia instynktownie wczepiła się mocniej w dłoń Rosiera, zapewne boleśnie wbijając mu się w skórę paznokciami. Nawet gdyby przychodziło jej do głowy jakieś zaklęcie i tak nie mogłaby go użyć, była bezradna i bezbronna, wystawiona na zagrożenie, którego bała się najbardziej. A potem po prostu się poddała, bo nie miała już chyba siły walczyć, bo rzeczywistość wyraźnie chciała jej dać coś do zrumienia i opieranie się jej, nie miało chyba na dłuższą metę sensu. Gdyby nie Evan, gdyby nie jego opanowanie i racjonalizm, nie dostrzegłaby nawet przez zaciśnięte oczy ważki. W pewnym sensie uratował jej chyba życie, ale kto by się nad tym zastanawiał w okolicznościach, w których znaleźli się po podróży świstoklikiem.
Pomimo silnego uścisku Ślizgona, nogi ugięły się pod Włoszką, kiedy wylądowali na trawie w miejscu, którego nie rozpoznawała. Wciąż jeszcze drżała po przygodzie z wodą, ale rozejrzała się bacznie dookoła i ostatecznie chcąc nie chcąc musiała zauważyć, komu świstoklik ich ściągnął do towarzystwa. Z pewnym niedowierzaniem przyglądała się Aristos i Voncentowi. Jak dalece Dumbledore był niezorientowany w sytuacji, skoro coś takiego miało miejsce na jego obozie? Nie puściła jeszcze dłoni Rosiera chyba tylko dlatego, że nie zdawała sobie sprawy, że wciąż ją ściska. Zbyt skoncentrowana na tym, co dzieje się dookoła, nie miała czasu zwracać uwagi na podobne drobiazgi.
Kiedy O'Connor wyrwał się brawurowo i, powiedzmy to szczerze, niezbyt inteligentnie do przodu, ona nie spuszczała wzroku z kuzynostwa. Cu ryzykował w tej chwili, że Vincent zrobi coś jego dziewczynie, miał ją w swoich rękach, atakowanie go nie było najrozsądniejszym pomysłem, ale potrzeba działania przysłaniała chyba w tej chwili gryfonowi logiczne myślenie. Dostrzegła więc jak młoda Lacroix zaciska pięści i ze zdumieniem zarejestrowała, jak coś zaczyna delikatnie jaśnieć w okolicach jej dekoltu. Przymrużyła oczy, aby wyraźniej widzieć, ale jej oddech przyspieszył lekko, a mięśnie się napięły. Oczywiście mogła się mylić, mogła doszukiwać się czegoś tam, gdzie tego nie było, dlatego tylko, że chciałaby to tam widzieć. Ale jeśli miała rację, to Arostos stawała się dla niej natychmiast wiele razy bardziej fascynującą osobą. O'Connor zbyt szybko zasłonił jej widok swoimi plecami, dlatego niewiele się nad tym zastanawiając, puściła dłoń Rosiera (przypuszczalnie zbyt gniewnego i zbyt zajętego planowaniem odbicia Lacroix, aby to w ogóle zarejestrować) i postąpiła dwa kroki do przodu, aby móc dalej obserwować to niecodzienne zjawisko.
Nie wyzywała nikogo, nie rzucała zaklęć, nie odzywała się właściwie, nie próbowała forsować bariery, nie biegała dookoła w panice, nie wykonywała obraźliwych gestów, nie poruszała się, poza tymi kilkoma krokami. Patrzyła. Patrzyła na dekolt Aristos, jakkolwiek może to brzmieć idiotycznie w podobnej sytuacji i zastanawiała się co będzie, jeśli to ona ma rację. Bo nie było zbyt wielu opcji, zbyt wielu możliwości.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyCzw 18 Wrz 2014, 20:33

Aristos po raz kolejny postanowiła wypróbować granice cierpliwości Vincenta, a każdy człowiek o zdrowych zmysłach raczej by tego nie próbował. Zdążył się już jednak przekonać o tym, że w dziwny, niewyjaśniony wręcz sposób dziewczyna traciła cały rozsądek, zapadając się w bagnie coraz bardziej. Z jednej strony chciał zobaczyć jak daleko jest się w stanie posunąć w tolerancji jej wybryków, z drugiej zaś miał wątpliwości czy Ari wyjdzie z tego bez trwałego uszczerbku na zdrowiu, zarówno psychicznym jak i fizycznym. Byłoby szkoda takie zacnej osóbki, jednakże cóż począć, gdy aż sama się prosi i nie docierają do niej żadne prośby? No dobrze, może prośbami to do końca nie było, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Już miał po raz kolejny potraktować ją nieco brutalniej, gryząc ją w szyję - w to samo miejsce, co poprzednio, by ból był większy - lub manewrując umiejętnie palcami umiejscowionymi pomiędzy jej udami, gdy... stało się coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Ni stąd, ni zowąd kilka metrów dalej pojawiła się piątka osób. Po wstępnych oględzinach, trwających dwie sekundy, stwierdził, że nie zna tylko jednej dziewczyny, która robiła na wstępie wrażenie nieco nawiedzonej w ten lunatyczny sposób małego dziecka. Za to reszta... Ha, no proszę, kto by przypuszczał, że ta niezwykła niespodzianka zafunduje mu tak interesujący skład drużynowy. Irlandczyk, Rosier, Chiara, którą doskonale pamiętał z przyjęcia oraz Lasarus. Fantastycznie.
W pierwszej chwili jego brwi się lekko ściągnęły, w drugiej zaś pozwolił sobie na drgnięcie kącików ust w wyrazie rozbawienia, które tylko się pogłębiło, kiedy O'Connor rzucił się wściekle w jego kierunku. Naiwny, aż przykro było patrzeć. Nawet nie mrugnął, gdy bariera skutecznie udaremniła zapędy tego w gorącej wodzie kąpanego młodzieńca.
- Więc to jest ten twój wybraniec? - szepnął tylko Aristos na ucho, po czym poruszywszy dłonią spojrzał z nieukrywaną satysfakcją najpierw na jej chłopaka, a potem na Evana, który również nie wyglądał na okaz radości. Był godnym przeciwnikiem, nie przeczył, jednakże obecność bariery i Gryfonka w roli żywej tarczy skutecznie podnosiła morale Pride'a. Na Lasarusa starał się nie zwracać większej uwagi, w końcu w tej chwili nie był najważniejszy. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie był nawet ważny, choć mógł potraktować tą sytuację jako mały test - czy aby na pewno chce utrzymywać znajomość z Vincentem, czy też ucieknie podkuliwszy ogon. Czas pokaże.
Jego wzrok padł w końcu na Chiarę, która zachowywała kamienny spokój nie spuszczając oczu z Lacroix. Zaciekawiło go to i dopiero po chwili odkrył powód tego zainteresowania. Najpierw kątem oka, potem lekko przechyliwszy głowę dostrzegł delikatny blask bijący z piersi dziewczyny uwięzionej w jego ramionach, jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało. Blask po bliższych oględzinach zdawał się formować w ...runę? Tak mu się zdawało, jednakże nie był to nigdy jego konik, więc nie był pewien w stu procentach. Co oznaczał ten symbol, skąd się wziął? Potrzebował informacji natychmiast i słyszał o jednej osobie z tego towarzystwa, która mogła stanowić całkiem niezły substytut księgi.
Chiara. Prymuska od run, był to pierwszy przedmiot jaki padał przy jej imieniu, gdy pojawiała się w rozmowie. Przyszła pora na sprawdzenie jak wiele pojął z podstaw legilimencji, której zaczęła uczyć go matka.
- A dlaczegóż bym miał to uczynić? - znudzony odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet nie spoglądając na Irlandczyka, chcąc utrzymywać kontakt wzrokowy z Włoszką. Nie był w stanie jeszcze nic z tego zobaczyć, jednakże początek, jakim była jej mowa ciała motywował go do dalszego przeszukiwania głowy Krukonki. Coś było na rzeczy, widział to jak na dłoni i nie zamierzał niczego przegapić, jeśli tylko nadarzy się okazja do wydarcia strzępków myśli, skojarzeń.
W pewnej chwili postanowił nawet puścić Ari, gdy ta zaczęła się irytująco wyrywać. Nie był delikatny, jednak wynikało to głównie z tego, że próbował się skupić, a ona mu skutecznie to utrudniała.Bariera obejmowała bardzo mały teren, więc nadal miał ją na wyciągnięcie ręki w razie potrzeby wykorzystania jako zasłony. Nie żeby się obawiał starcia, z którąkolwiek z osób przed nim, ale przyjemnie patrzyło się na tamta dwójkę wyprowadzoną z równowagi, bijącą się z myślami i własną bezsilnością.
Teraz za to był w stanie chwycić w dłoń swoją różdżkę, gotowy ją wykorzystać w każdej chwili. W jaki sposób? A to zależało od rozwoju wypadków, choć przede wszystkim kusiło go rozłożyć gościnnie ramiona i rzec "pewnie zastanawiacie się czemu was tutaj zebrałem".

~ Cóż, być może matka zaczęła uczyć go podstaw legilimencji, ale miałby zapewne trudności z odczytaniem myśli kogoś, kto nie stara się ich ukrywać, a Chiara zdecydowanie była dla niego nieosiągalnym celem. Używała technik ochrony swojej głowy przed atakami z zewnątrz niemalże instynktownie i wszystko, co mógłby Vincent z niej wyczytać, nawet przy większym wysiłku niż ten, który aktualnie w czynność wkładał, był stanowczy opór. Mur. Cisza. Zimna pustka.~
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyPią 19 Wrz 2014, 23:38

Miała wrażenie, że los próbuje zagrać z nią w coś, co było grą ponad jej siły; nie rozumiała zasad, nie pojmowała działania mechanizmu rozgrywki, za nic w świecie nie miała pojęcia w jaki sposób wykonywać swoje ruchy, by na jeden krok w przód nie przypadały kolejne trzy w tył. Vincent był krok za nią, nie miała wątpliwości, jednocześnie jednak pojawiał się wszędzie, otaczał ją, dawał złudne poczucie przestrzeni by następnie zgnieść je jednym posunięciem. I kiedy Aristos zaczęła się już zastanawiać nad szaleńczą, desperacką próbą stawienia oporu, nad poświęceniem barku i odpowiedzeniu zaklęciem na natarczywość, która wzbudzała w niej całkiem nowe gamy emocji, powietrze zafalowało, wypaczyło się. Najpierw niewyraźnie, nie dostrzegła tego od razu, jednak już po chwili przestrzeń pomiędzy drzewami rozdarł błysk, a na trawie, Merlin jeden raczy wiedzieć jak i dlaczego, pojawiło się kilka osób. Rozrzucone po polanie, zdezorientowane, najwyraźniej zaskoczone dokładnie tak samo, jak Gryfonka; bławatkowe oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy rozpoznała przybyszów, połączyła sylwetki z twarzami w powoli zapadających ciemnościach. Zmrok zbliżał się do nich wielkimi krokami, a obecność drzew i gęstego, leśnego poszycia jedynie umacniała wrażenie zapadania się w ciemnościach – do kompletnego mroku mieli jednak jeszcze sporo czasu, słońce wciąż przedzierało się przez korony drzew, posyłając ku ziemi czerwone, ostre promienie, zwiastunki zachodu, malowało na mchu i korze drzew fantazyjne cienie.
Wzrok dziewczyny prześlizgnął się po drobnej, jasnowłosej Soleil, właściwie jej nie zauważając. Natrafił na Lasarusa, zbierającego się z wyraźnym trudem z korzeni drzewa, na których miał wątpliwą przyjemność wylądować. Musnął delikatnie twarz panny di Scarno, bladej, sprawiającej wrażenie nieprzytomnej, nieco przestraszonej. Zatrzymał się na twarzy Evana i został tam przez chwilę, konfrontując przerażone, błękitne oczy z pociemniałymi, wciąż zdezorientowanymi ślepiami Ślizgona, które szybko jednak rozjarzyły się dobrze znanym jej błyskiem. Pokręciła rozpaczliwie głową, na moment odwracając spojrzenie w stronę pucharu, modląc się, by Rosier go zauważył, by zrozumiał nieme przesłanie, pojął krótką informację, nim gniew zaślepi go całkowicie – nikt nie mógł dotknąć pucharu.
Na końcu bławatkowe oczy dotarły do twarzy ostatniego, niespodziewanego gościa i tam utknęły – nie potrafiła odwrócić głowy, by uniknąć kontaktu wzrokowego z Cu, chociaż wiedziała, że powinna. Wiedziała, że to, co zobaczy w jej własnym spojrzeniu, to, czego nie była w stanie ukryć zaskoczeniem i konsternacją, będzie zapalnikiem. A pożar, jaki wywoła, będzie niemożliwy do opanowania.
Dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze, gdy jej oczy zetknęły się z oczami O’Connora. Otworzyła usta, by krzyknąć, ostrzec go, lecz głos uwiązł jej w gardle: palce przesuwające się po ciele z taką swobodą wybijały ją z rytmu, dekoncentrowały. Nie potrafiła jednak oderwać wzroku od twarzy Irlandczyka; jej wargi ściągnęły się lekko, widząc jak czarne włosy błyskawicznie nabierają krwistego połysku, jak błękitne tęczówki ciemnieją ostrzegawczo, wypełnione czymś, czego jeszcze w nich nie widziała – zimną, obezwładniającą furią, przejawiającą się w wilczym wygięciu warg, w brwiach ściągniętych na zmarszczonym czole. Krótkie uczucie ulgi, jakiego doznała widząc Cu minęło w chwili, w której zdała sobie sprawę z tego co zaraz nastąpi – fala przerażenia, zrezygnowania i bezsilnego gniewu sprawiła, że ugięły się pod nią kolana, w żołądku coś poruszyło się nieprzyjemnie, podchodząc do przełyku palącą żółcią. Kiedy jednak chłopak ruszył w ich stronę i pojęła, co zaraz się stanie, poderwała głowę do góry, modląc się o możliwość zatrzymania Gryfona na czas.
Nie zdążyła.
- Cu, stój! Stój, barie...- zaczęła, jednak porażająca fala bólu cofnęła jej słowa do gardła, zadusiła je, uciszyła w zarodku. Aristos zacisnęła dłonie w pięści, odrywając paznokcie od skóry Vincenta; czuła uderzenie gorąca wspinające się boleśnie po palcach, docierające do nadgarstków, paraliżujące zmysły. Miała wrażenie, że skóra na jej dłoniach została zupełnie zwęglona, a to nie był koniec tortur, lecz dopiero ich preludium – przygotowana na przyjęcie tej fali bólu mogła jedynie odwrócić głowę w bok, szamocząc się mocno, histerycznie, przez stawiany opór próbując odwrócić stoją uwagę od obejmującego ją bezlitosnymi ramionami cierpienia. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że nikt nie zauważył co zaszło, nie zorientował się się; jej sekret był bezpieczny. Przynajmniej tak sądziła, dopóki nie poczuła na sobie badawczego spojrzenia czekoladowych oczu Chiary.
Nie spodziewała się, że Vincent ją puści; zaskoczona potknęła się, zachwiała, upadła na trawę niemalże sięgając asekuracyjnie wyciągniętymi rękami do granicy więzienia, w której ją trzymał. Zaaferowana zrywaniem się na równe nogi jeszcze przez kilka chwil nie zwróciła uwagi na rozlewające się po jej dekolcie ciepło, gdy jednak zorientowała się co zaszło, nerwowo objęła ciało ramionami, pochyliła głowę, burzą ciemnych loków zasłaniając pierś i twarz. Czuła jak drży, jak napięte do granic możliwości mięśnie opanowuje gorączka, jak po plecach wspina się zimny dreszcz, jak w ustach pojawia się nagła suchość; kompletnie sparaliżowana, przerażona i bezradna stała jak marmurowy posąg wciąż w tym samym miejscu, a jej ciało dygotało niekontrolowanie. I nawet jeśli mogła sięgnąć teraz po różdżkę, zaskoczyć zajętego czymś innym Vincenta – nie zrobiła tego.
Strach powstrzymywał ją przed działaniem.
Evan Rosier
Evan Rosier

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyCzw 25 Wrz 2014, 00:37

Lód był śliski, niestabilny, trzeszczał złowrogo przy każdym kroku i zwodniczo usuwał się spod stóp, uniemożliwiając przemieszczenie się na drugi brzeg dostatecznie szybko, by uniknąć lawiny następujących po sobie, nieuchronnych już wypadków. Coś huknęło po drugiej stronie, po tafli wspięła się niebezpiecznie rysa, na horyzoncie ukazało ciemne, masywne, ociekające wodą cielsko widmowego konia o szczecinowatej sierści i błyszczących złowrogo ślepiach. Zamarł na sekundę, mrużąc oczy i wytężając wzrok wśród wirujących dookoła płatków śniegu, ale nim tknięty przeczuciem zdążył wyciągnąć przed siebie różdżkę, nim spróbował opóźnić bieg wypadków, ukraść dla nich kilka chwil na przedarcie się do brzegu, twarde kopyta ze zgrzytem odbiły się od lodowej tafli, w efekcie wstrząsów pęknięcie rozwidliło się, poszerzyło i rozerwało na dwoje, zabierając stopom oparcie, wybuchając w umyśle ulotnym i żałośnie śmiesznym odczuciem déjà vu. Próbował jeszcze rzucić zaklęcie zamrażające, uchronić się przed lodowatą tonią, w której ich szanse na walkę z kelpie sięgały zera, ale było już za późno. Runęli pod wodę, przejmujące zimno zmroziło mu krew, sięgnęło serca i odebrało oddech, żyły wypełniła adrenalina, determinacja organizmu nastawionego na przetrwanie. Mógł się tego spodziewać, mógł to przewidzieć już w momencie, gdy postawił stopę na lodowej pokrywie, gdy zobaczył wspomnienie, z którym miał wiązać się ten etap ich trasy, powinien być przygotowany, a jednak znajome uderzenie zimna, kurczące mięśnie i utrudniające poruszanie, bezwładna ze strachu, może omdlała di Scarno, której dłoń wciąż trzymał, która jak kłoda zaczęła nagle ciągnąć go na dno, to wszystko sprawiło, że na moment stracił panowanie nad sytuacją i tylko umiejętność zachowania zimnej krwi w okolicznościach, które tego wymagały, pozwoliły mu zaobserwować leżący wśród piasku, na dnie, niewielki, lśniący przedmiot. Zacisnął zęby na drewnie różdżki, by uwolnić dłoń, a potem podpłynął tam, wyciągnął ramię, zamknął palce na gładkiej kuli dokładnie w tym samym momencie, w którym zrobił to Irlandczyk. Coś szarpnęło, wszystko się rozmazało, napór wody ustąpił rześkości dławiącego płuca powietrza.
Upadł na kolana, krztusząc się wodą i instynktownie ściskając różdżkę, mięśnie ścięte miał mrozem, mokra koszula lepiła się do piersi, ciało przez sekundę przyzwyczajało do nowej sytuacji, nie nadążając za umysłem, który, wyczulony na prawdopodobne niebezpieczeństwo, przeszukiwał już otoczenie, szukał jakiegoś punktu zaczepienia, wprowadzał w stan stałej, wzmożonej czujności. Podniósł głowę i dostrzegł obok Chiarę, której drobną dłoń wciąż ściskał mocno, boleśnie, a potem, odepchnąwszy się od podłoża i podniósłszy na nogi, przeczesał spojrzeniem polanę, wpierw, z pewnym zdezorientowaniem, wyłapując blask pucharu, a następnie, tuż obok, dwie sylwetki, z początku lekko rozmazane, a wreszcie, wraz z krwią uderzającą jak dzwon do skroni i wypełniającą ciało duszącym gorącem, coraz wyraźniejsze, coraz jaśniejsze, coraz bardziej znajome. Przez chwilę spoglądał w błękitne, zlęknione oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi, przez sekundę bez zrozumienia wodził po jej twarzy, lecz wreszcie jego własne ślepia przykryła mgła gniewu, na ich dnie rozbłysnął na krótko płomień, a na końcu, gdy spojrzenie pomknęło wzdłuż ramienia Mattiasa, trzymającego Aristos w silnym uścisku, gdy odnalazło jego plugawe, brudne łapy między jej zaciśniętymi udami, rozbłysło czymś zimnym, przenikliwym, przerażającym. Demony rozdarły się na głosy, mięśnie stężały, napięły się wyraźnie pod materiałem koszuli, magia skumulowana w ciele przemknęła wzdłuż ramienia i zagrała iskrami na drewnie różdżki, która od dawna nie widziała już, nie czyniła cierpienia. Nie zważał na sygnały, jakie chciała przekazać mu młoda Lacroix, na Chiarę, która puściła jego dłoń i podeszła kilka kroków ku nim, na O’Connora, który wyrwał do przodu i natychmiast cofnął się ze skowytem zranionego psa, wpadłszy na niewidzialną barierę, która musiała być zaklęciem Ignis Clustrum; nie zważał na to wszystko, chociaż doskonale to widział, rejestrował z zaskakującą jak na te okoliczności uwagą, z niebywałym, jak się zdaje, skupieniem. Mattias, skurwielu, zapluty psie, uczyniłeś mi dziś większą radość niż możesz sobie wyobrażać. Mógłbym cię zatłuc jak kundla na oczach wszystkich tych ludzi, zasłaniając się ochroną życia ludzkiego, a nikt nie pomyślałby nawet, by zeznać potem inaczej. A przede wszystkim dałeś mi powód, jedyny na świecie powód i największą uciechę, zignorowałeś ostrzeżenie, jak pchlarz zbyt oporny na pańskie baty i naukę, przyjąłeś wyzwanie i zaprosiłeś do siebie, a ja obiecuję o tym nie zapomnieć.
I uśmiechnął się, krótko, mimowolnie, kącikami warg, a jeśli ktoś odważył się zerknąć teraz w jego oczy, pociemniałe gniewem, acz zimne i twarde jak sople, mógł poczuć pojedynczy dreszcz niepokoju. Och, był wściekły, czuł jak furia rozlewa się pod skórą, zagląda do umysłu, jak pompuje do żył zatrutą, czarną krew, ale czuł też władzę, siłę i dziwnego rodzaju satysfakcję, czuł, że gdyby chwycił teraz kark Vincenta, skruszyłby go w dłoniach, a ta wiedza, sam ten obraz napełniał go czymś wyczekującym, jakimś pobudzeniem. Teraz wiedział już, że chciał, by Pride odpowiedział na wyzwanie, podobnie jak chciał teraz sprawić mu cierpienie, którego jeszcze nie zaznał. Poruszył się, postąpił kilka kroków przed siebie, podchodząc do bariery zza pleców rozjuszonego Irlandczyka, z błękitnym blokiem lodu zamiast serca, ze wzrokiem wlepionym w skuloną przy ziemi Ari, z niemym ostrzeżeniem, by się nie ruszała, z uwagą skupioną na Mattiasie, który nie okazał się na tyle rozsądny, by uważnie śledzić wydarzenia, ba, postanowił w takim momencie wykorzystać całe swoje skupienie na próbę sforsowania umysłu Chiary, kiedy wiadomo było powszechnie, że wymagało to odeń wyjątkowej koncentracji i raczej uniemożliwiało kontrolowanie sytuacji wokół. Wystawił się na ciosy, jakby oczekiwał, że będą stać i przyglądać mu się z opuszczonymi rękami.
Zakleszczył palce na ramieniu O’Connora i odsunął go na bok, jakby mu zawadzał, a potem uniósł różdżkę, której koniec rozjarzył się delikatnym światłem. Jego wargi niemal bezdźwięcznie powtórzyły inkantację zaklęcia.
Infractos. — Na coś się w końcu przydało, dzięki, Rogiński. Schwycił spojrzenie Vincenta, a jego głos zabrzmiał zimno. — Witaj ponownie, Mattiasie. I unieś różdżkę, jeśli łaska.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyPią 26 Wrz 2014, 23:37

Legilimencja okazała się najwyraźniej chybionym pomysłem, chociaż trudno mu było jednoznacznie określić czy porażkę spowodowało niewielkie doświadczenie czy też bardzo dobra linia obrony Chiary. Obie opcje jawiły się jako prawdopodobne, niestety nie miał za bardzo czasu, by rozwodzić się nad tym dylematem natury technicznej. Niepowodzenie go frustrowało, w końcu była ta porażka, której przełknięcie wymagało sporej dawki samokontroli. To nie moment na odreagowywanie takich błahostek, w końcu dookoła zbyt wiele się działo. Czas na rekompensatę od życia jeszcze nadejdzie, nie zamierzał kończyć swego żywota - ani teraz, ani nigdy, jeśli tylko znajdzie na to sposób. Westchnął tylko z irytacją wyraźnie malującą się na jego twarzy, które jednak szybko ustąpiła miejsca koncentracji poprzedzonej zdumieniem.
Skupiony na Krukonce na moment stracił podzielność uwagi, co nie było zbyt mądre, musiał przyznać. Irlandczyk był nikłym zagrożeniem, szczególnie, że najwyraźniej zapomniał o posiadaniu różdżki. Forsowanie bariery, zabawne. Mniej zabawne był to, co nadeszło nagle, gdy jego oczy spoczywały na tej szczupłej twarzyczce Włoszki.
Ból.
Nigdy wcześniej nie miał złamanej kości, nawet jeśli przez swoje eksperymenty i zabawy z zaklęciami nie raz doznał mniejszych lub większych obrażeń. Zazwyczaj ograniczało się to do oparzeń, zadrapań - innymi słowy ran małego kalibru. Złamana kość to już co innego. Szok zrobił swoje i w pierwszej chwili jedynym co dotarło do Vincenta było pulsowanie w okolicy lewego ramienia przy akompaniamencie krótkiego, stłumionego trzasku. Odruchowo przeniósł spojrzenie na Evana, gdyż był pierwszą osobą, którą podejrzewałby o atak. Nie O'Connora, bo ten wydawał się być zbyt zajęty odgrywaniem wilkołaka; nie Aristos, która siedziała sparaliżowana na trawie. Nie Chiara, nie ta dziwna dziewczynka, jakby wyjęta z innej bajki. Rosier. Słowa Ślizgona tylko potwierdziły pierwszą myśl.
Napiął mięśnie ramion i wtedy dotarło do niego co też się stało, a ta świadomość dotarł do mózgu razem z pierwszą falą bólu, gdy ten zdał sobie sprawę już z uszczerbku na zdrowiu. A niech to.
Skrzywił się, klnąc pod nosem. Niech by szlag go trafił, doprawdy. Zerknął w dół, w stronę tego nieszczęsnego ramienia, po czym z powrotem na Evana. Widząc furię w jego oczach nie mógł się nie uśmiechnąć, chociaż najchętniej by się roześmiał. Postawił jednak na kontrolowanie pierwszych odruchów i po prostu uniósł głowę, jeszcze mocniej zaciskając palce na różdżce. Tym razem już starał się ogarnąć spojrzeniem jak największy teren, jak największą ilość osób. Nie był w stu procentach sprawny fizycznie, więc wolał mieć się na baczności, skoro już jeden błąd popełnił, za który przyszło mu zapłacić. Na szczęście nie słono, ale po co kusić los? Ten potrafił być przewrotny i wyjątkowo okrutny, szczególnie w kwestii poczucia humoru.
- Infractos, sprytnie. - powiedział, podchodząc do Aristos i przykucając obok jej nieruchomej sylwetki. Nie do wiary, czyżby była tak sparaliżowana? Nie ważne.
Przystawił różdżkę do jej głowy, by Rosier mógł doskonale widzieć, że jeden niewłaściwy ruch może go sporo kosztować. Z krzywym uśmiechem, który nadal miał w sobie coś z tej jego paradoksalnej niewinności chłopca, wskazał kiwnięciem głowy na Irlandczyka.
- Nie ładnie, sądziłem, że ci na niej zależy. Mogę jednak okazać się miłosierny i zaproponować układ. Ty rzucisz to samo zaklęcie w tego tutaj, a ja oddam ci moją słodką kuzynkę. Co ty na to? Oczywiście jest dodatkowy warunek. Zaklęcie ma trafić w żebra lub czaszkę. Zrobisz to - Aristos wróci w twoje ramiona. Nie sądzisz, że to całkiem dobra wymiana?
Jego głos był spokojny, nie pozwolił, by to uporczywe pulsowanie zakłócało kontrolę sytuacji. Złamanie lewego ramienia, mogło być znacznie gorzej, nie było co się rozckliwiać. Gdy ta cała zabawa dobiegnie końca uda się do namiotu medycznego i będzie po sprawie. Wyczekiwał odpowiedzi Rosiera jak jeszcze nigdy, a to coś znaczy, biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj wolałby usłyszeć krakanie wron penetrujących dziobami jego zwłoki.
- To jak będzie? - dodał jeszcze, dotykając końcem różdżki skórę głowy młodej Lacroix. - Tego kwiatu jest pół światu, nasza Ari raczej nie będzie zbytnio protestować.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyNie 28 Wrz 2014, 23:45

To nie Vincent przyciągał uwagę Chiary, choć ona niewątpliwie, a raczej jej myśli, budziły zainteresowanie byłego wychowanka Durmstrangu. Oczy dziewczyny były utkwione w Aristos i chociaż pozycja dziewczyny przez moment utrudniała obserwację dziwnych błysków na jej piersi, Pride jakby odczytując jej niewerbalną prośbę, już wkrótce ułatwił spojrzeniu piwnych tęczówek dostęp. Mało ją interesowało kto jak mocno kogo skrzywdzi, tak długo, jak nikt nie zamierzał w tę bezsensowną przemoc angażować jej skromnej osoby, Zadowalała się statusem obserwatora, wolała być Szwajcarią, nawet jeśli jej sympatie zwracały się ku konkretnej stronie konfliktu. Tak naprawdę nie zainteresowała się ani furią Rosiera, choć na moment zwróciła na niego badawczy wzrok, rejestrując ten zimny rodzaj wściekłości, który pozwala czynić straszne rzeczy, a nie odbiera przy tym rozsądku, ani cierpieniami Vincenta, którego dłoń chyba nie miała najwięcej szczęścia. Milczała, skupiona, analizująca, przeglądająca w głowie karty kolejnych, zmurszałych, na wpół zapomnianych ksiąg. I zapewne trwałoby to długo i było procesem skazanym z góry na porażkę, gdyby Vincent przypadkiem nie zrobił czegoś, co pomogło Chiarze w jej poszukiwaniach odpowiedzi.
Głupie przeświadczenie, że Rosier wyładowawszy swoją wściekłość na kimś innym, będzie mniej niebezpiecznym przeciwnikiem, spowodowało, że nastąpił mały przełom. A konkretniej, realne zagrożenie zdrowia O'Connora rozświetliło dekolt Ari i sprawiło, że Włoszka straciła resztki wątpliwości. Raz w życiu widziała tę runę. Przesunęła po niej wzrokiem z pogardą i niesmakiem, z przeświadczeniem, że nigdy nie spotka nikogo, kto byłby dość zdesperowany, aby coś podobnego uczynić sobie. Uczynić drugiej osobie. Pomijając już fakt, że Chiara wątpiła, aby zdolna była czuć do kogokolwiek wystarczająco wiele, by klątwa mogła zostać w ogóle rzucona.
Prawdę powiedziawszy ledwie rejestrowała słowa Vincenta, na całe szczęście miała jednak pewną podzielność uwagi i z opóźnieniem, ale udało jej się połączyć słowa w jeden sensowny ciąg i pojąć jego znaczenie, które dla niej było nieco inne, niż dla pozostałych obecnych. Gdyby było to możliwe, zbladłaby zauważalnie, ale w tych okolicznościach po prostu jej oczy, wcześniej nieruchomo utkwione w Aristos, drgnęły i przeniosły się na Rosiera.
- Nie chcesz tego zrobić. -stwierdziła cicho, ale stanowczo, chłodno, z opanowaniem przez które przebijało zmęczenie i pewna panika, ale odczytać te emocje zdolna byłaby tylko osoba doskonale znająca pannę di Scarno, a takich nie chodziło po tej Ziemi zbyt wiele. Niezależnie od reakcji Evana, przeniosła wzrok na Pride'a i uśmiechnęła się krzywo.
- Co więcej, najprawdopodobniej Ty też nie chcesz, bo zepsułbyś sobie zabawkę. – jej głos pozbawiony był jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego, nie oceniała, nie wartościowała, prezentowała swoje spostrzeżenia. Tylko dwie obecne tutaj osoby wiedziały, co by się naprawdę stało, gdyby Rosier zaatakował O'Connora. I akurat one mogły być właściwie pewne, że nie byłoby to dla niego żadnym problemem. Wzrok Chiary pociemniał i na krótką chwilę zatrzymał się na Lacroix, musnął przelotnie Irlandczyka, aby ostatecznie powrócić do Evana, spocząć w głębi jego mrocznych ślepi, przeciwstawiając im złudne ciepło brązowego odcienia.
- Cokolwiek zrobisz jemu, ona to odcierpi. Wpadł na barierę i nic nie poczuł, nie poczuł tego, co powinien. A ona zwinęła się z bólu. – dowód na prawdziwość jej słów świecił jasno i złowrogo na piersi Aristos i w głowie Chiary. Włoszka czasem miała wrażenie, że potrafi porozumiewać się z runami, które w tym konkretnym momencie nuciły krwawą, pierwotną pieśń.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyPon 29 Wrz 2014, 14:30

Całość sytuacji była bardziej niż irytująca dla jego osoby, by nie rzec, że doprowadzała go do białej gorączki. Jego mięśnie były nieustannie napięte, oddech przyspieszony, choć cichy i tylko ruchy klatki piersiowej zdradzały faktyczny stan. Co chwilę zaciskał dłonie w pięści, by następnie znów je rozprostować, a wszystko przez to, że zbyt długie wbijanie paznokcie w skórę najprawdopodobniej zaraz by ją przebiło do krwi. Nie zauważyłby tego w pierwszej chwili, jednakże najwyraźniej podświadomość podejmowała decyzje za niego. No i fakt, że nie miał co zrobić z tymi dłońmi niesamowicie go denerwował. Najchętniej chwyciłby Vincenta za gardło, unosząc nad ziemie, by patrzeć jak się dusi, a potem rozszarpał na kawałki, nie przejmując się znikomą subtelnością całego procederu czy też rozbryzgującą się krwią. Niczym by się nie przejmował i w tym momencie najgorsze tortury Śmierciożerców mogłyby uzyskać jego aprobatę, jeśli tylko zastosowałby je na tym cholernym kuzynie Ari.
Widział ją jak leży na trawie tuż obok niego, jak spoczywa bez ruchu, drżąc tylko na całym ciele. Nigdy wcześniej nikt nie doprowadził ją do takiego stanu, a przynajmniej przez te lata spędzone w szkole. Ba, O'Connor nie sądził, że jest to w ogóle możliwe. Lacroix była silna, niezwykle dumna, uparta i choćby się waliło i paliło nie okazywała słabości. Czasem było to do bólu nie na miejscu lub wręcz przeciwko niej, ale potem wykorzystywała swój urok osobisty i nagle znowu wszyscy ją kochali. Była nie do zdarcia, kolokwialnie rzecz ujmując, a teraz... Aż się wierzyć nie chciało i ten widok dodatkowo ściskał serce Irlandczyka. Nie daruje nikomu, kto wyrządza jakąkolwiek krzywdę jego Aristos, nikomu.
Na odepchnięcie przez Rosiera zareagował krótkim warknięciem, które było raczej automatycznym odruchem niż przejawem autentycznej wrogości. Nie znosił chłopaka, nie stanowiło to żadnej tajemnicy, jednakże w tej chwili najwyraźniej trzymali tę samą stronę. Gdy zaklęcie Ślizgona dosięgło Vincenta, wargi Cu lekko drgnęły w uśmiechu czystej satysfakcji. Niestety, nie była to poważna krzywda, więc szybko na twarzy zagościła wściekłość niezmącona niczym innym. Do czasu kolejnego wybryku szatyna, który zamierzał zawrzeć układ z Rosierem. Układ, w którym Cu miał być z miejsca na straconej pozycji, a którego - o czym wiedzieli chyba wszyscy - Evan nie odrzuci. Czemu by miał? Ari była jego oczkiem w głowie, a O'Connor zawadą, jeszcze uzna to za dar od losu.
Ściągnął brwi i odruchowo odsunął się krok w tył, ale nie z potrzeby ucieczki, a raczej przyjęcia pozycji gotowości. Jego ciało podejmowało wyuczone działania, wytrenowane w walce i zwinności, w sytuacji zagrożenia od razu włączało jeden tryb - obrony i gotowości. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że w tym momencie był w bardzo ciężkim położeniu. Wręcz psychicznie już się przygotowywał na falę bólu towarzyszącego łamanym kościom, a z doświadczenia wiedział, że jest to niezbyt przyjemnie delikatnie ujmując.
Dopiero słowa Chiary wyrwały go z tego bojowego skupienia i kazały skierować wzrok wraz z całą uwagą na osobę Krukonki. Po wysłuchaniu jej odkrywczych informacji nie czuł się jednak wcale lepiej. Z początku nawet uznał to za wybieg mający na celu uwolnienie Aristos z rąk Pride'a, ale teraz i on mógł zobaczyć blask bijący z okolic piersi Gryfonki. Runa. Nie znał się na nich, ale di Scarno już tak, była jedną z faworytek z tego przedmiotu. Czy mówiła prawdę? Jeśli się nad tym zastanowić to faktycznie, bariera nie wyrządziła mu szkód, był to tylko impuls - krótki, stanowiący ostrzeżenie, nic poza tym. Niestety w tej wściekłości nie zauważył czy Lacroix rzeczywiście doświadczyła to, co powinno uderzyć w niego. Nie chciał tego sprawdzać.
W jego głowie rodziło się inne pytanie, zaraz za szarą masą niepewności. Jeśli Chiara miała rację to jakim cudem i dlaczego? Czemu jego dziewczyna tak ryzykowała i na dodatek nie szepnęła mu o tym ani słowa? Nic mu nie przychodziło do głowy, poza odpowiedziami godzącymi w jego ego czy też poczucie własnej wartości, więc odsunął to na bok. Spoglądał tylko na nią - przestraszoną, sparaliżowaną, chcąc złapać jej spojrzenie, podczas gdy jego własne prosiło o odpowiedzi, potwierdzenie lub zaprzeczenie.
- Dlaczego? - padło tylko z jego ust, cicho i niepewnie. Nie miał pojęcia co chciałby usłyszeć i o co konkretnie pytał. Dlaczego zrobiła coś takiego? Dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego tak bardzo się narażała? Prawdopodobniej wszystko było zawarte w tym jednym słowie, chciał znać odpowiedź na każde z pytań je jeżeli Krukonka mówiła prawdę - nie oberwać zaklęciem od Rosiera. Liczył, że Ślizgon nie będzie chciał się przekonać na własne oczy, a na jego skórze.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptySro 01 Paź 2014, 00:05

Szeroko otwartymi oczami obserwowała jak Vincent wpatruje się w Chiarę, jak w jej brązowych oczach pojawia się coś, czego nie dostrzegła tam nigdy wcześniej, co umykało bławatkowemu spojrzeniu, tak wnikliwie śledzącemu każdy ruch dziewczyny, którą traktowała jak rywalkę. Przeciwniczkę. A w końcu sojusznika. Cień zaskoczenia, iskierka niepokoju, coś drażniąco drążącego, coś, co sprawiało, że po jej karku spłynęła chłodna fala mrowiącego strachu. A wreszcie zrozumienie, blask towarzyszący nagłej prawdzie, jaka rozjaśniała w głowie panienki di Scarno przerażającymi informacjami, czymś niespodziewanym, obcym, zaskakująco fascynującym. Aristos wstrzymała oddech, zacisnęła dłonie w pięści, wciąż czując w nich widmo poparzeń, ran odniesionych przez O'Connora podczas starcia z barierą, której nie mógł poczuć, której krótkie ostrzeżenie wystarczyło, by cofnął palce, oddając jej cały swój ból, fantomowy dowód jej poświęcenia. Nie zdążyła się jednak odezwać, półotwarte do protestu usta zamarły, gdy do oszołomionych zmysłów dotarł głos Rosiera; ciche warknięcie, tak znajome, niskie, zimne. Uniosła oczy, przyglądając się Evanowi, wyczuwając jego wzrok na swojej twarzy - ostrzegawczy, rozkazujący. Zaraz po nim ciszę przerwał dźwięk zaklęcia przecinającego powietrze: ohydny, nieprzyjemny odgłos łamanej kości, syknięcie Vincenta i jego głos przedzierający się przez falę szoku rozbudził ją nieco, wyrwał z letargu. Dotyk różdżki we włosach, muskającej skórę głowy, zapach jego perfum, kręcących w nosie, nadchodzących wraz z falą mdłości przywitała bez zaskoczenia, podobnie jak słowa chłopaka, rozbudzające w jej ciele pierwotną moc rzuconej klątwy. Na nic było obejmowanie ciała ramionami, na nic pochylanie głowy, by czarne loki ukryły delikatną łunę; fioletowe światło rozbłysło z pełną mocą, runa zapiekła wrażliwą skórę, rozgrzała ją, jarząc się blaskiem w coraz szybciej zapadającym mroku, rozświetlając go, rozpraszając ciemności, migocząc złowrogo na mostku dziewczyny. I chociaż chciała się odezwać, zaprotestować, zająć czymś Vincenta, Chiara była szybsza od niej - jej słowa niczym ciężkie ciosy obdzierały zasłony z kurtyny tajemnicy, burzyły w proch mury i warownie, pozostawiały prawdę nagą i bezbronną, wystawioną na spojrzenia, oceny i bolesne razy. Pokręciła rozpaczliwie głową, chcąc zatrzymać dziewczynę, ta jednak nie patrzyła na nią, nie widziała błagalnego spojrzenia, nie widziała jak Gryfonka zaciska usta, unosząc ku nim dłoń, by ukryć drżenie warg. Z chłodną premedytacją, obojętnym tonem wyjawiała światu tajemnicę, skrywaną głęboko w sercu Francuzki, pielęgnowaną determinacją i karmioną lękiem o tego, którego darzyła uczuciem - obnażała ją bez zastanowienia, najprawdopodobniej chcąc w ten sposób chronić Aristos przed zdemaskowaniem drogą o wiele boleśniejszą. Głupia. Głupia, bezmyślna dziewczyna. Wydawać się mogło, że zerwana opoka kłamstw nie zrobiła na panience Lacroix wrażenia; jej skurczone, napięte mięśnie nie drgnęły nawet, wyraz twarzy nie uległ zmianie, coś tylko błysnęło w niebieskich oczach, ciemniejąc, przybierając fiołkowy kolor, pulsując podobnie jak gorejąca na jej ciele runa.
A potem do jej uszu dotarł głos O'Connora i paraliż minął.
Powoli odwróciła głowę w jego stronę, zmierzyła się z błękitnym spojrzeniem i wytrzymała je; na malinowych wargach, odsłoniętych przez opuszczoną już dłoń zamigotał grymas, krótki, nieprzyjemny, wyjątkowo niepasujący do porcelanowej twarzyczki. Palce odnalazły różdżkę, zacisnęły się na niej, przesunęły po głębokiej rysie, badając jej krawędzie; robiła to powoli, niezauważona przez nikogo, skupiona na twarzy Irlandczyka, jakby chciała wyryć sobie jej wyraz w pamięci raz, a dobrze. Na zawsze. Fala spokoju i opanowania pojawiła się znikąd, opadła na odrętwiałe kończyny, oblała umysł i zmysły kojącą dawką rozsądku i determinacji - klątwa, rozjuszona przez wygrażającego Cu Vincenta uniosła się w jej ciele, zawrzała, zagotowała się ze wściekłości, przejmując panowanie, biorąc sprawy we własne ręce, pierwotną magią wyśpiewując w sercu i duszy Gryfonki pieśń zemsty, okrucieństwa i zdecydowania.
- Dlaczego? - spytała cicho, a coś w tonie jej głosu, w wyrazie twarzy nagle stężałej w gniewie, w fioletowym blasku oczu, tak chłodnych i odległych sprawiło, że atmosfera nagle zgęstniała.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo nie jestem cholerną księżniczką w wieży, która będzie czekała na ratunek całą wieczność. Broniłam tego, co dla mnie ważne. I nie będę za to przepraszać! -
Poruszyła się szybko, niespodziewanie; jej palce zacisnęły się na zranionym ramieniu Vincenta, wbiły w ciało z premedytacją, mocno, z całej siły. Szarpnęła, wkładając w to rozpaczliwą chęć odsunięcia go od siebie, a potem zerwała się na równe nogi, popychając chłopaka do tyłu. Nim ten zdążył unieść różdżkę, dziewczyna stała już nad nim, a czerwona sukienka zawirowała w powietrzu, gdy gwałtownie unosiła różdżkę, cofając się kilka kroków w tył. Wyczarowana przed Pride'a bariera utraciła swą moc, wypuściła ją z okręgu, a wyczuwalna od Aristos wściekłość jarzyła się złowróżbnym blaskiem na jej piersi.
- Vites Venenati! Bombarda Maxima! - syknęła jadowicie, mrużąc oczy, wbijając w zaskoczoną twarz kuzyna świdrujące spojrzenie. Miała nadzieję, że zaklęcie poskutkuje. Że rzucony czar dosięgnie tej szumowiny, tego drania, tej bestii, potwora w ludzkiej skórze. Że wysadzone pod nim podłoże przywali go, przydusi, zasypie, zawali pyłem i odłamkami kamieni, przygwoździ ziemią i trawą, wyrwaną mocą czaru.
A potem cofnęła się o kolejny krok, opuściła różdżkę, zbladła gwałtownie; coś w jej spojrzeniu promieniowało jednak mściwym zdecydowaniem. Chłodną, przerażającą żądzą mordu.
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptySro 01 Paź 2014, 15:56

Skupienie się na połamanym ramieniu Vincenta było podłą, ale skuteczną techniką. Pewnie także jedną z niewielu, po które mogła sięgnąć Aristos w jej, dość nieciekawej, sytuacji. Jakkolwiek opanowany i odporny Vincent by nie był, tego rodzaju bólu nie dało się zignorować, nie dało się zamknąć w jakiejś niedostępnej części umysłu. Przypuszczam, że chłopak nie spodziewał się niebezpieczeństwa z tej konkretnej strony, bo Ari długo była po prostu struchlała, a potem skupiła się na rozmowie z Connorem.
A teraz stała nad nim z różdżką, przeszywana falami lodowatej wściekłości, w końcu skoncentrowana, groźna, z runą lśniącą na piersi i bliskością Cu, która dodawała jej mocy. Rzuciła kolejne dwa zaklęcia, chcąc jak najbardziej zaszkodzić Vincentowi, uniemożliwić mu kolejne akcje, realizację chorych pomysłów.
Pierwsze zaklęcie wzruszyło ziemię dookoła leżącego chłopaka, powodując pojawienie się kilkunastu groźnie wyglądających pnączy, przypominających początkowo przedwiosenne przebiśniegi, której jednak szybko zamieniły się w potężne, wyposażone w kolce ramiona niebezpiecznej rośliny. Wyciągnęły się w stronę Pride'a, aby unieruchomić go swymi splotami (poziom trudności 17) i szybko pochwyciły jego ramiona oraz nogi, racząc go trucizną i sprawiając, że bombarda także zadziałała idealnie (poziom trudności 12), trafiła w miejsce tuż pod nogami chłopaka i odrzuciła go spory kawałek od gryfonki, zasypując gradem piasku, pomniejszych kamieni i porwanych na strzępy trujących pnączy niedawno wyczarowanych przez pannę Lacroix. Pozostaje pytanie, czy zdążył się przed drugim zaklęciem obronić, czy w takich okolicznościach był do tego w ogóle zdolny?


Vites (pierwszy rzut): 5+9+1(modyfikator) = 15 -> Użycie gratyfikacji. Powodzenie zaklęcia.
Bombarda (drugi rzut): 7+7+1 (modyfikator) = 15


Ostatnio zmieniony przez Mistrzyni Proxy dnia Nie 05 Paź 2014, 22:59, w całości zmieniany 2 razy
Huncwot
Huncwot

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptySro 01 Paź 2014, 15:56

The member 'Mistrzyni Proxy' has done the following action : Dices roll

'Karty' :
Pertraktacje - Page 2 KgiWIZL Pertraktacje - Page 2 Jl3umDH
Evan Rosier
Evan Rosier

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptySro 08 Paź 2014, 01:58

Jego ślepia błysnęły na sekundę krwawą satysfakcją, gdy napiętą ciszę sierpniowego popołudnia przeszył z nagła w swej istocie nieprzyjemny, lecz dla niego rozkosznie czysty, chrobotliwy, porażający zmysły zgrzyt łamanej kości łokciowej. W milczeniu złowił zaskoczone spojrzenie Mattiasa, odpowiedział uśmiechem, w którym trudno było doszukiwać się radości, ostrzegawczym wzniesieniem różdżki, niemą, acz czytelną poradą: nie polecam, w której, gdzieś pod delikatną, starannie wystosowaną warstwą przyjacielskiej rady, oscylującej na granicy zagrożenia, czaiło się zupełnie poważne zaproszenie do zabawy*. Z nieruchomą twarzą obserwował jak chłopak kuca przy Aristos, jak odgarnia różdżką jej włosy, kątem oka dostrzegając wspinającą się po jego niesprawnym przedramieniu opuchliznę, obejmujące nadgarstek zsinienie, którym towarzyszyć musiał pulsujący ból. Cóż, mógł się spodziewać, że Pride nie stanie do pojedynku, zdając sobie sprawę z wysoce niekorzystnej pozycji, na jakiej się obecnie znajdował, nie przypuszczał jednak, że wpadnie mu do głowy podobnie idiotyczny, samobójczy w zasadzie pomysł. Uniósł brwi, gdy usłyszał jego słowa, obrzucił krótkim spojrzeniem Irlandczyka, który instynktownie napiął się cały jak do obrony, zupełnie jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc, a potem, ignorując całkiem zesztywniałego O’Connora, powrócił wzrokiem do Mattiasa, z pochmurnym, stężałym obliczem omiótł zlęknioną twarz młodej Lacroix, badawczo zlustrował chłopięcą buźkę jej kuzyna. Nie, nie mógł zaprzeczyć, że z najwyższą ochotą wykorzystałby to zaklęcie przeciwko irlandzkiemu kundlowi Aristos, wykorzystałby wielokrotnie i z rozkoszą, nie martwiąc się ani o jej uczucia, ani o jego los, pozbywając się wreszcie bezużytecznego śmiecia, który przykleił się do jej buta i ciągnął za nią ze szczenięcą, naiwną wiernością mimo mijających lat; nie, nie mógł temu zaprzeczyć i Vincent bez wątpienia to dostrzegał. Nie przypuszczał jednak najwyraźniej, nie domyślał się, pomimo całej swej pewności, że Rosier nie schwyci pierwszej lepszej nadarzającej się okazji, szczególnie tak marnej jak ta, że nie ulegnie dla nikłej przyjemności, nie postąpi równie nieostrożnie, a przede wszystkim – nie pójdzie na żaden układ, którego nie podyktuje sam, na żadną śmieszną ugodę, w której słowa warunek i miłosierdzie występowały w swoim najbliższym otoczeniu.
— Nie przypuszczałem, że będziesz równie nieostrożny, Mattiasie — odparł powoli, nad wyraz spokojnie, wlepiając w niego nieustępliwe spojrzenie zimnych, twardych jak sople oczu, połyskujących tym rodzajem furii, która obejmuje trzewia i wspina się po plecach, ale nie zaćmiewa umysłu. Uśmiechnął się wyuczonym uśmiechem i lekko rozłożył ramiona. — Śmiało, Mattiasie. Chcesz skrzywdzić ją na szkolnym obozie, w obecności co najmniej pięciu świadków? Zrób to, czekam. Nie lubię pustych obietnic, a z rozkoszą zobaczyłbym potem, jak dementorzy wysysają z ciebie duszę. Zrób to teraz i zgnij w Azbakanie albo odstąp i żyj ze świadomością, że będę czekał, cierpliwie czekał na jeden, jedyny twój błąd, a nigdy nie pochwalałem zbędnego pośpiechu.
Urwał jednak, bo znienacka przerwał mu cichy, acz znajomy głos Chiary, która, wyraźnie skoncentrowana na czym innym, nie zdążyła jeszcze zorientować się w jego zamiarach, popełniając po drodze ten sam pospolity błąd w dedukcji, co wszyscy pozostali. Zwrócił spojrzenie w kierunku Krukonki i zajrzał w jej ciemne oczy, patrząc na nią bez zrozumienia, spod uniesionych brwi, wzrokiem, w którym połyskiwało naglące pytanie i pojedyncza nuta zniecierpliwienia. I choć na usta cisnął mu się nieprzychylny komentarz, milczał uporczywie, wlepiając w nią parę ciemnych ślepi, cierpliwie czekając na wyjaśnienie, mimo iż jego wyuczona na przestrzeni ostatnich miesięcy wzmożona czujność kazała mu od czasu do czasu skontrolować sylwetkę Vincenta, upewnić się, że nie zechce on obrócić przeciw niemu jego własnej broni i wykorzystać chwili nieuwagi. Wyjaśnienie nadeszło zresztą zaskakująco szybko. Jego brwi zbiegły się, czoło zmarszczyło, oczy zbadały uważnie pobladłą twarz Chiary, przez moment doszukując się w niej śladu podstępu, jakiegoś wymyślonego naprędce wybiegu, którym usiłowała odwrócić bieg sytuacji, jednak nie dostrzegł w niej niczego podobnego, mimo iż znał te rysy, to spojrzenie lepiej od wszystkich obecnych.
— O czym ty…? — zaczął, lecz nigdy nie dokończył, pytanie uwięzło w krtani, bowiem umysł już wiedział, ślepia już odszukały zwiniętą na ziemi sylwetkę Lacroix, odnalazły świetlisty symbol jaśniejący niewyraźnie w gęstniejącym mroku nadchodzącego wieczora. Wiedział, że to runa, nic więcej, nigdy przedtem nie widział podobnego znaku, nie interesował się tą dziedziną magii. Nie potrzebował jednak wiedzy, gdy twarze obecnych jedna po drugiej ścinały się tym samym wyrazem niedowierzenia, kiedy ich oczy, ciała wyrażały emocje, które mówiły mu o charakterze sytuacji więcej niż potrzebował. Słowa Chiary wystarczyły, by dodał dwa do dwóch, by zrozumiał, jak nędznego głupca z niego zrobiono.
Nim pozwolił uwierzyć sobie w tę bajkę, nim w jego żyłach ponownie zagotował się pulsujący gniew, który dawno zdążył sięgnąć już serca i zatruć je czarną krwią, zacisnął palce na swojej różdżce, której koniec rozżarzył się z nagła gorącem, a potem bez ostrzeżenia chwycił O’Connora za kark i przytknął rozgrzany zaklęciem czubek do jego szyi. Nie patrzył jednak na niego, jego ślepia utkwione były w Aristos, a gdy tylko wyczytał z jej twarzy pierwszy nieświadomy skurcz bólu, którego nie miała szansy powstrzymać, przerwał zaklęcie, puścił Irlandczyka, wkładając w to może zbyt wiele siły, jego ślepia błysnęły czymś niepokojącym, a wargi wykrzywiły się w wyrazie pogardy, z którym nie próbował wcale walczyć. Spoglądał na Gryfonkę, choć ona nie patrzyła na niego, przyglądał jej się uważnie, nie potrafiąc zdecydować się, czyjej krzywdy pragnąłby teraz bardziej: Mattiasa, Irlandczyka czy jej samej. Głupia, głupia dziewczyna. Za kogo go, do cholery, uważała? Co sobie, u diabła, myślała, kiedy poświęcała swoje zdrowie dla tego żałosnego kundla, niewartego tego, by nazywać go mężczyzną. I choć na końcu języka czuł zbierający się jad, w gardle rodzące przekleństwo, nie zdążył poruszyć się, nim Aristos znienacka wykrzyknęła jakże piękne, podniosłe słowa o tym, co jej drogie, a następnie poderwała się gwałtownie. Śmignęły zaklęcia, bariera oddzielająca ich od siebie mignęła i zgasła, Vincent zamarł otoczony trującymi pnączami, a potem ze zgrzytem i chrobotem wzlatujących w powietrze odłamków upadł na ziemię. Instynktownie wzniósł różdżkę z czarnego drewna, wyminął młodą Lacroix, nie zaszczycając jej pojedynczym spojrzeniem, wyrósł nad jej kuzynem, chłodny, milczący i poważny, a w jego ślepiach nie błyszczało już zaproszenie, gniew zakotłował się, zatlił i przeobraził we wściekłość, pustkę, jakąś dziwaczną beznamiętność, jakby los leżącego przed nim chłopaka nie fascynował go więcej bardziej od śmierci rozdeptywanej mrówki, bo jego gniew, jego niechęć zmieniła nagle kierunek i położenie, koncentrując się na zupełnie odmiennym celu. Pozornie przypadkiem nadepnął na jego złamane przedramię i zmiażdżył je twardą podeszwą buta, uważnie śledząc wyraz jego twarzy, a potem zmarszczył brwi, wyprostował się, docisnął mocniej i splunął. Odwrócił się, zniechęcony, z twarzą stężałą gniewem, nawet nie patrząc na mijaną po drodze Ari.
— Wystarczy tej farsy — wycedził, a jego głos zabrzmiał oschle i twardo. Wzniósł różdżkę, a z jej końca wystrzelił w górę snop czerwonych iskier, gdzieś tam w obozie dając nauczycielom sygnał do interwencji.


*#nohomo
Popełniłem tego posta w bólu, sorry.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 EmptyCzw 09 Paź 2014, 23:06

Czerwone iskry wzniosły się w górę, niczym krwisty pióropusz.
Za każdym symbolem idzie jakieś znaczenie. W tym przypadku - Nie wiedzieć jak złe, czy jak dobre. Francis nie cierpiał tych krótkich chwil niepewności, zawieszenia pomiędzy dwoma alternatywami, z których żadna nie wydawała mu się odpowiednia. Żadna nie dawała odpowiedzi stanowiącej to, co chciał usłyszeć. Ciężko było tego od życia wymagać, niezbyt często dawało to, czego oczekujemy, a raczej uparcie trwało przy scenariuszach z gatunku takich, które pragniemy uniknąć. Nie zawsze, to fakt. Miłe niespodzianki się zdarzały, zgodnie z definicją, w sposób miły i niespodziewany. Ale nie spodziewał się, że tak będzie tym razem. Snop iskier racy miał wypalić w górę tylko w ostateczności, a jeśli do tej doszło, to nie oznaczało to nic dobrego. Chociaż bardzo by chciał, aby był to jedynie przypadek. Nawet jeżeli zakrawało to o nieprawdopodobną mrzonkę, podejrzenie, które miało pozwolić sercu wytrzymać jeszcze moment w niepewności. Przecież Ari nie mogło się nic stać, prawda?
Wyczuwał, że coś jest nie tak. Miał wrażenie, że czegoś nie widzi, że coś mu w tym całym mechanizmie umyka, a Aristos wcale nie pomaga mu tego dojrzeć. Ukrywała się przed nim, kryła, uciekała spojrzeniem i zmieniała temat, kiedy chciał o czymś porozmawiać. A co, jeśli coś się stało? Wzdrygnął się. Od razu wyrwał się pierwszy, by sprawdzić co dzieje się na wysepce. Temperament wygrał z resztkami rozsądku, które podpowiadały, że może zaczekać, robiąc coś relaksującego. Cóż. Nie udało mu się. Nie, żeby w ogóle próbował.
Ruszył pierwszy i już po chwili, przy użyciu świstokliku, znalazł się w miejscu przeznaczenia. W nerwowym geście bawił się starym kapeluszem, który był ich przepustką, tam i z powrotem.
Rozejrzał się po obecnych przelotem, próbując rozeznać się w całej sytuacji, chociaż szczątkowo. Nie przepadał być jedyną osobą w towarzystwie, która nie wie o co chodzi, ale zdawało się, że całkiem sporo tutaj obecnych nie do końca rozumie aktualny przebieg zdarzeń.
Czuł, jakby wylądował na środku pola walki pomiędzy Achillesa z Hektorem.
Sławę mi wielką wydarłeś w tym dniu, a ich ocaliłeś łatwo, bo za to, coś zrobił, nie boisz się pomsty mojej. parło się samo na usta, wbrew wszystkiemu. Wyczuwał w powietrzu jakieś ogromne ilości patosu, pewnego napięcia, jakby ciężar wypowiedzianych słów nie ulotnił się jeszcze całkowicie z powietrza i powodował dziwne gęstnienie atmosfery.
Całe towarzystwo wyglądało na równie zdezorientowane, jak on. Najbardziej panna Soleil, która odzwierciedlała jego stan idealnie. Jakby lekko nieobecna usilnie próbowała zrozumieć.
Matthias był w fatalnym stanie, nawet jeśli wewnętrznie nawet to Francisa cieszyło to nie mógł przecież pokazać tego otwarcie. Teraz był nauczycielem, teoretycznie, miał traktować wszystkich uczniów tak samo. Ale niechęć jest niechęcią i nie można jej zmazać jednym zobowiązaniem zawodowym. W duszy przyklaskiwał temu, kto doprowadził Pana “Pride” to tego stanu, ale oczywiście, na zewnątrz, zachowywał wyraz dyplomatycznie kamiennej, może lekko wykrzywionej wątpliwościami co do racjonalności sytuacji, twarzy. Zerknął kątem oka na Rosiera, co do którego miał pewne podejrzenia i łączył je bezpośrednio ze stanem Matthiasa. Dzielny chłopak.
A potem spojrzał na Aristos. Potarganą gniewiem, w której oczach nie widział tego, co widywał zwykle. Francis był spostrzegawczy, paskudnie spostrzegawczy. Zwłaszcza w stosunku do niej, zauważał każde drgnięcie brwi, każdą zmianę grymasu, każdy ruch oczu wskazujący na ucieczkę od jego własnych. I widział w jakim była stanie, co nie było trudne do spostrzeżenia. Może nie należał do wytrawnych znawców magii leczniczej, ale nie wymagało od niego zbytniego profesjonalizmu ocenienie stanu jego siostry, oraz Matthiasa, którego złamana ręka, cóż, była złamana. Przystanął obok Ari i spojrzał jej w oczy, intensywnie, szukając odpowiedzi, oczekując jej. Nie był zły, nie był wściekły. Był zawiedziony. Poczuł się oszukany, dogłębnie. Wiedział, że to, co się tutaj wydarzyło mi było dziełem przypadku, taka możliwość po prostu nie istniała i nie było na to najmniejszej szansy, cienia wątpliwości, że mogło być inaczej. Rozluźnił się nieco, wypuścił powoli powietrze i przetarł oczy, zaciskając mimo wszystko dłoń na różdżce znajdującej się w kieszeni. Przezorny, zawsze ubezpieczony. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
-Ari, co się tutaj wydarzyło? Co on ci zrobił? - wyszeptał, nachylając się lekko nad siostrą. Obejrzał się na resztę zgromadzonych i szybko zreflektował się. Rzucił Ari jeszcze niepewne spojrzenie, z wyraźnym wyrzutem, ale też zmartwieniem wypisanym na twarzy. Francisowe brwi zbiegły, a wzrok utkwiony był w pokiereszowaną siostrę. -Potem mi wszystko opowiesz, teraz się trzeba tym… - urwał nagle, surowo, lekko zdziwiony i niepewny tego co widzi.
Nie sądził, że kiedykolwiek to powie. Nie sądzi, że kiedykolwiek przyzna się do takiego czynu, ale coś błysnęło mu przy dekolcie Ari i, wodzony niewątpliwym odruchem, zerknął. Nie wymagało od niego doświadczenia detektywa. Zauważył runę i stężał. Spiął się momentalnie. Zmrużył oczy i otworzył lekko usta, zszokowany, stał tak moment, może sekundę, ale szybko pokręcił głową. Czasami nie chodziło o walki, które odbywają się na różdżki. Ileż można było obrzucać się bezwładnie zaklęciami? W gniewie i przepełniającym poczuciu bezradności ciskać formuły i liczyć na to, że wściekłość ustąpi, wymknie się tylnymi drzwiami, dając nagrodę w postaci cierpienia drugiej strony, jakkolwiek by nas samych przy tym to bolało i na bez zważania na ile złość zastąpi ulga. Ale to było proste rozwiązanie. Najłatwiejsze, najwygodniejsze. Dające, paradoksalnie, największe bezpieczeństwo. Wywoływane szarpnięciem, niemożnością powstrzymania własnych reakcji, zapanowaniem nad sobą. Chociaż wszyscy byli ludźmi. A zdolność to gniewu jest sprawą jak najbardziej ludzką. Niektórzy uparcie twierdzą, że wściekłość jest toksyczna. Że należy o nią dbać, pielęgnować, bo jest uczuciem jak najbardziej naturalnym. Że można czekać na właściwy moment. Ale Francis w tym momencie nie wiedział, nie czuł nic konkretnego. Milczał moment i wpatrywał się w symbol, dziwnie znajomy.
Przypomniał sobie swój pierwszy pojedynek, kiedy bał się. Kiedy poczuł nieprzyjemny dreszcz już w momencie przyjęcia rzuconemu mu przez rówieśnika wyzwania. Trenował wcześniej, ćwiczył, uczył się tego setki razy. Powinien być pewny siebie, ale i tak czuł bicie serca łomoczącego niebezpiecznie szybko w piersi i paniczną potrzebę uspokojenia go, zachowania spokoju. Przegrał, ale tylko głupiec nie zbiera doświadczeń po porażkach. Teraz był mądrzejszy o ten jeden pojedynek. No i parę kolejnych, nie ukrywając. Teraz dokładnie ten sam dreszcz przebiegł mu po plecach, wzdłuż linii kręgosłupa. Ale był to inny rodzaj strachu, wymieszany z niepewnością i potęgowanym z każdą sekundą poczuciem zdrady. Oszukania. Może nawet pewnej wściekłości, ledwo skrywanej pod płaszczykiem stoicyzmu w zaistniałej sytuacji.
-Potem. - dodał ciszej. Z kamiennym spokojem, odwracając wzrok od siostry. Potem. Potem. Potem. Nie teraz. Powtarzał sobie uparcie w głowie, żeby nie dociekać i być profesjonalnym. Chłodnym i profesjonalnym. A potem się rozliczy. Z każdym zainteresowanym z osobna.
-Czy poza tym wszyscy są relatywnie cali? - zapytał, ale zrezygnował z czekania na odpowiedź. Wzruszył bezradnie ramionami.
-Zabieram was do reszty nauczycieli, tam wszystko wyjaśnicie i was opatrzą. - dodał po chwili, wystawiając kapelusz przed zgromadzonych, zachęcając, aby złapali go i wszyscy mogli wrócić do ciepła, gdzie spokojnie obeschną i wyjaśnią sobie to całe nieprzyjemne zajście.

No a potem było wzium.

z/t wszyscy.

Sponsored content

Pertraktacje - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje - Page 2 Empty

 

Pertraktacje

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy :: Obóz Letni :: Etap II
-