IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Pertraktacje

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Mistrzyni Alpacalipsa
Mistrzyni Alpacalipsa

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyPią 05 Wrz 2014, 13:37

Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySob 06 Wrz 2014, 23:02

Aristos wraz z Vincentem wylądowali na niewielkim wzniesieniu w środku lasu, na szczycie którego, na pięknie zdobionym drewnianym cokole, stał puchar. Ten oryginalny, bo przecież drugi, niemalże identyczny jeśli nie liczyć rzuconego nań zaklęcia, spoczywał w torbie niesionej przez Pride'a. Dookoła było cicho, spokojnie, pusto. W tym miejscu była chyba ostatnia prosta i nie zamierzano jej szpikować żadnymi siejącymi grozę i postrach potworami.
Drzewa szumiały nawet całkiem pogodnie, oferując cień, odpoczynek i schronienie. Gdzieś nieopodal była niewielka polanka, a dalej, na horyzoncie, pobłyskiwało jezioro.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyPon 08 Wrz 2014, 12:31

Kiedy zostali przetransportowani Vincent odruchowo rozejrzał się dookoła, by móc określić ich położenie chociaż w niewielkim stopniu. Przy okazji zauważył, że Ingrid zniknęła, więc zostali we dwójkę z Aristos. Jakież to romantyczne i miłe - małe sam-na-sam z tajemniczym świstoklikiem. Kto by pomyślał, że to zadanie będzie ich chwilowym "spoiwem", bo przecież musieli współpracować. Niesubordynacja w oczach Czarnego Pana była bardzo ciężkim przewinieniem i chociaż sam miał kilka niepoprawnych i niekoniecznie zdrowych wizji zawierających osobę ukochanej kuzynki to jednak wolał, by nikt inny nie robił jej zbytniej krzywdy. A przecież wszyscy wiedzieli, że Voldemort nie był typem, który postraszył siniakami czy kilkoma zadrapaniami. Poza tym - Pride wolał na zawsze pozostać tą osobą, która może bezkarnie zabawiać się życiem i śmiercią, bólem i przyjemnością. To naprawdę ożywcze, poczuć się jak bóg od czasu do czasu. Ograniczał się jednak(trochę), bo jeszcze straci trzeźwy osąd sytuacji i co będzie?
A właśnie, a propos przyjemności i bólu. Kiedy jego wzrok padł na osobę Aristos i prześlizgiwał się po wszelkich jej aspektach tudzież elementach, jak kto woli - włosach, linii szczęki i nosa, szyi, ramion... Wróć.
Przymrużył lekko oczy, skupiając się na drobnym, acz wyraźnym czerwonym śladzie, który ukazywał się w całej okazałości, gdy delikatne podmuchy wiatru uniosły ciemne loki. No proszę, a więc Irlandczyk dał się ponieść wodzy fantazji i to jeszcze tak perfidnie, na obozie. Może i zachowania tego typu były jak najbardziej normalne i wyjątkowo popularne dla dzieciaków w okresie tak zwanego dojrzewania, jednakże nie w tym problem.
Chłopak zaśmiał się do siebie w duchu, nie dorywając spojrzenia od kuzynku. Ciekawe Rosier także O'Connorowi zafundowałby spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą? Obserwowałby ten proceder z zadowoleniem, może nawet by przyklasnął w trakcie całego przedstawienia.
Zbliżył się do Aristos tak, by "w przelocie" musnąć wargami jej włosy, policzek, a następnie szyję, odsuwając się jednak na tyle szybko, by nie mogła zareagować.
- Widzę, że zostałaś oznakowana. - rzucił z tajemniczym błyskiem w oczach i śmiechem czającym się za każdą wypowiedzianą literą. - Młody, zakochany do szaleństwa i taki zachłanny. Naprawdę muszę poznać bliżej tą twoją nową zabawkę, może nawet zainteresuje mnie na dłużej.
Postąpił kilka kroków do przodu, kierując się z pakunkiem w stronę miejsca ostatecznego zwycięstwa, o które właśnie gdzieś tam walczyli uczniowie. Za proste to wszystko, nawet jeśli znaleźli się właśnie na tej najbezpieczniejszej prostej. Chyba że faktycznie trafiła im się łatwizna, a podejrzliwość Vincenta wynikała ze znudzenia. Nie lubił zadań niewymagających wysiłku, więc liczył na jakieś ciekawe niespodzianki.
- Nawiasem mówiąc, nadal intryguje mnie fakt, że obleczono cię w barwy Griffindoru. Przyznam, że spodziewałem się na tobie zieleni, ale może masz więcej słabości niż się wydaje. - dodał z namysłem, oglądając się na dziewczynę przez ramię. - Chociaż wciąż wolałbym mieć o tobie wysokie mniemanie.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyPon 08 Wrz 2014, 21:19

Starała się nie skupiać na jego osobie, nie zauważać jej, ignorować. Nie czuć zapachu perfum, wody po goleniu, nie widzieć błysku w elektryzująco niebieskich oczach, czy grymasu, wykrzywiającego kąciki jego ust. Nie notować istnienia ciepła jego ciała, gdy chwytał ją za dłoń, gdy mocno ściskał. Napotkała zaskoczone, ciemne oczy Chiary, mignęło jej bladoniebieskie spojrzenie Lasarusa, a po chwili, gdy wokół zaczynało panować coraz większe zamieszanie, coraz wyraźniej odczuwalny chaos, szarpnięcie oderwało jej stopy od ziemi, coś w żołądku ścisnęło się boleśnie, a powieki przysłoniły obraz niemal bez jej świadomości, dopóki nie uderzyli twardo o ziemię.
Gdyby nie jego ramię, pewnie straciłaby równowagę, odsunęła się jednak prędko, niemal jak oparzona. Nie chciała, by dotykał jej w jakikolwiek sposób, zwłaszcza, gdy jego oczy badały, oceniały, szacowały każdy szczegół jej twarzy, każdą zachodzącą na niej zmianę. Gryfonka starała się to ignorować, rozglądając sie po okolicy, notując obecność pucharu, skupiając wzrok na połyskującym w oddali jeziorze, zanurzając słuch i zapach w odgłosach lasu, w jego kojącym szumie, uspokajającym szepcie. I szło jej to całkiem dobrze, dopóki Vincent nie znalazł się zdecydowanie zbyt blisko.
Dreszcz rozdarł ciało nieprzyjemnym drżeniem, wędrując od krzyża aż po kark, pojawiając się w postaci mrowienia w miejscach na skórze, których dotknęły chłodne, delikatnie wilgotne usta chłopaka, gdy nachylił się nad nią, gdzieś w przelocie muskając palcami talię. Aristos syknęła cicho, nim jednak zdążyła go odepchnąć, sam odszedł, uśmiechając się w ten wyjątkowo drażniący sposób.
Jego słowa sprawiły, że zacisnęła pięści, po chwili jednak uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic odrzuciła włosy na plecy, poprawiając jedynie kołnierzyk czerwonej sukienki.
- Zawsze podejrzewałam, że coś z tobą nie tak, nie sądziłam jednak, że masz ciągoty do chłopców. Zaskakujesz, ukochany. – mruknęła rozbawionym tonem, czując pulsującą w dole żołądka adrenalinę, czując jak coś pierwotnego, przyjemnie energetyzującego rozbudzało się leniwie w jej ciele, opanowując zmysły, wyostrzając je. Sięgnęła po różdżkę, palcami przelotnie muskając zapięty na nadgarstku złoty zegarek. Był chłodny, niepokojąco chłodny, a ona nie potrafiła uwierzyć, że na tej ostatniej prostej organizatorzy nie przygotowali nic, co mogłoby zaskoczyć ewentualnych zwycięzców. Bławatkowe spojrzenie uważnie śledziło okolicę, gdy ruszyła za Vincentem, wyprzedzając go i odwróciła się plecami do pucharu, obdarzając kuzyna taksującym spojrzeniem.
- Uwierz mi, zadaję sobie to samo pytanie od prawie sześciu lat. Nigdy nie przepadałam za czerwienią, nie lubi się z moją cerą. – uniosła kpiąco brew, a potem zerknęła na pakunek w dłoniach Vincenta.
- Mamy za zadanie podmienić puchar...? Tylko tyle? – spytała jak gdyby nigdy nic, odsuwając chwilowo na bok prywatne animozje. Nie było na nie miejsca w służbie Czarnego Pana. A ona nie zamierzała zginąć tylko dlatego, że poniosły ją nerwy.
- I po to potrzebowałeś asysty? – w jej głosie zamigotało coś żartobliwego, figlarnego, jakby cały strach zupełnie wyparował. Perfekcyjna maska oblekająca filigranową twarzyczkę nie miała skaz. Wpatrywała się w kuzyna jeszcze przez chwilę, a potem odwróciła się do niego plecami, sięgając po oryginał nagrody, stojący spokojnie na drewnianym cokole. Musnęła palcami polerowaną powierzchnię, zmrużyła oczy, cofnęła się lekko.
- Co, jeśli podniesienie pucharu ściągnie nam na głowę nauczycieli? – spytała nagle, opierając dłoń na biodrze i odwracając znów wzrok w kierunku starszego towarzysza.
Pamiętała doskonale o obietnicy danej Rosierowi, ale co mogła zrobić w tym momencie? Gniew przyjaciela był czymś, przed czym mogła się obronić. Przed czym z czasem mogła uciec. Gniew Czarnego Pana dosięgał tylko raz – szmaragdowozielonym blaskiem na skrzydłach śmiercionośnego zaklęcia.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyWto 09 Wrz 2014, 22:52

Na jej słowa zareagował w pierwszej chwili rozbawieniem, w drugiej nieco kąśliwym błyskiem w oku, który jednak przywodził na myśl raczej złośliwego starszego brata, aniżeli spiskowca obmyślającego plany tortur. Jeśli być precyzyjnym to właściwie żadnych planów nie snuł w tym konkretnym momencie, nawet po uwadze, która teoretycznie chyba miała go obrazić. Tak przynajmniej podejrzewał, jednakże efekt był dosyć mizerny, by nie rzec "nie istniał".
- Ukochany? No proszę, droga kuzynko, nie spodziewałem się takich pokładów czułości, ale nie przeszkadzaj sobie. Chętnie przywyknę do tego typu relacji między nami, piękna żmijko. - powiedział wciąż rozbawiony, ze śmiechem wplecionym w sympatycznie brzmiące słowa. Nie odniósł się natomiast do jej uszczypliwych uprzejmości. W tej kwestii poglądy Vincenta miały się prawie tak samo jak w temacie czystości krwi. Patrzył zupełnie inaczej na ludzi dookoła siebie, nigdy nie obchodziły go statusy majątkowe czy czystość krwi tak naprawdę, więc wszelkie upodobania również nie zaprzątały mu głowy - nawet te na tle seksualnym etc. Bo i po co? Jakby się tak nad tym zastanowić to Pride nigdy nie określił swoich zapędów w tym temacie. Oczywiście, skupiał się raczej na kobietach, w końcu uwodzenie płci pięknej otwierało wiele dróg(i nie tylko dróg), jednak nie miałby raczej problemu z owinięciem sobie wokół palca mężczyzn, gdyby ci przejawiali odpowiednie skłonności. W gruncie rzeczy mogłoby to stanowić bardzo ciekawe doświadczenie.
Podążał wzrokiem za Aristos, nie spuszczając jej z oczu, jakby to właśnie ta niewinnie wyglądająca dziewczyna przed nim stanowiła najbardziej potencjalnie niebezpieczną przeszkodę w tym zadaniu albo po prostu na ostatniej prostej wyścigu. Kto wie, może miał rację. Nie ufaj nigdy kobiecie, jak to mówią.
Dogonił ją tuż przy pucharze i przez moment dokładnie mu się przyglądał, jakby chciał wyryć w swoim umyśle dokładną jego podobiznę. Taka drobnostka, a tyle zamieszania. Ha, zamieszania, o którym inni nawet nie mają pojęcia. To w tym wszystkim było najzabawniejsze - rozważanie nad ostatecznym odbiorem niespodzianki.
- Faktycznie, czerwień podkreśla twój panieński rumieniec. Szczególnie, gdy pędzisz przez las mając kosmyki włosów wciąż sklejone potem. - uśmiechnął się do niej jakby rozmawiali co najwyżej o pozytywnych rokowaniach w kwestii zbliżającej się pogody. - A co do asysty. Przyznam, że nie spodziewałem się twojego towarzystwa podczas tego zadania, ale kto wie, może wezmę je za nagrodę.
Tym razem jego elektryzująco błękitne oczy posłały jej nieprzyjemne spojrzenie, za którym kryło się wiele rzeczy, a żadna z nich raczej nie odpowiadała Lacroix. Przynajmniej nie w pierwszym odruchu.
Obserwował poczynania dziewczyny, a kiedy nagle odsunęła dłoń od trofeum musiał przyznać, że jest to jakaś myśl. W końcu nauczyciele zapewne z dyrektorem na czele pewnie chcieli powitać zwycięzców jako pierwsi, siła rzeczy musiał istnieć jakiś "czujnik", używając terminologii mugolskiej, który informował o dotarciu do mety.
- Żaden problem. - odparł, po czym ubrał podarowaną mu wcześniej rękawicę, po czym wyciągnął replikę pucharu z pakunku stawiając go obok oryginału. - Jeśli istnieje tu jakiś czar, mechanizm mający za zadanie ściągnięcie nam na głowę grono pedagogiczne to wystarczy nie pozwolić, by się odezwał uruchomiony brakiem tego małego skarbu.
Zostawiając świstoklik na środku podium zabrał nieprzydatne w ich misji naczynie, chowając porządnie. Pilnował przez cały ten czas, by wszystko przebiegło sprawnie, prowadzone pewną ręką osiemnastolatka. Nie było miejsca na żaden błąd, a im szybciej nastąpi podmiana, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak.
- Teraz pozostaje tylko czekać aż właściwe osoby dotrą na metę. - dodał chowając i rękawicę. Gdyby nie obecność tej dwójki uczniów w tym miejscu wszystko wyglądałoby zupełnie niepozornie, jakby nic się nie zmieniło.
Ponownie wbił spojrzenie w osobę Aristos, na powrót dzierżąc różdżkę w prawej dłoni.
- Ciekawe co powie twój drogi Irlandczyk, kiedy dowie się, że jego kochana, słodka Ari służy ugrupowaniu, które on sam najchętniej wymazałby z kart historii.
Jego uśmiech był niepokojący, ale tylko i wyłącznie przez błysk w oczach. Tak, to zawsze były oczy.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 10 Wrz 2014, 12:36

Odsunęła dłoń od pucharu, przenosząc spojrzenie na Vincenta, gromiąc jego uśmieszek, jego uniesioną brew, kwitując elektryzująco niebieskie oczy pełnym pogardy prychnięciem, skrzywieniem malinowych warg.
- Może mam cię pilnować. Może nie jesteś wystarczająco... Utalentowany. Wykonywanie zadań dla Czarnego Pana wymaga wszak czegoś więcej, niż pustego okrucieństwa. – parsknęła cicho, robiąc krok w tył niemal bezwiednie, odruchowo, gdy ten postąpił do przodu w celu podmiany pucharów. Strach, nieokiełznany, pierwotny, boleśnie palący trzewia wypełniał powoli jej ciało, walcząc ze świadomością, że jest krok przed nim. Że udało jej się go zwieść, oszukać, że nie może już sięgnąć po to, co jej najdroższe, bez pokrzyżowania swych własnych planów. Chłodne opanowanie zamigotało przez moment na twarzy Gryfonki, ale nie dała zbić się z tropu tym nieprzyjemnym błyskiem w oczach kuzyna, który zwykle sprawiał, że miękły jej kolana. I to nie w tym dobrym znaczeniu.
Chciała go zatrzymać, gdy ubierał rękawicę i unosił puchar, jednak nie zdążyła; jej brwi zbiegły się nieco, a usta wykrzywiły w wyrazie niezadowolenia.
-... Mogło być też tak, że samo oderwanie pucharu od powierzchni cokołu uruchamia ten alarm. Teraz jednak zbyt późno na gdybanie. Przekonamy się zapewne całkiem niedługo, czy kompletnie nie sknociłeś sprawy. Co by mnie nie zaskoczyło... – mruknęła, zakładając ramiona na klatce piersiowej i patrząc, jak Vincent chowa oryginalny puchar do torby. Gdy schował i rękawicę, Aristos zrobiła kilka kroków w jego stronę, a potem odwróciła się, spacerując spokojnie po polanie, coraz bardziej jednak zbliżając się do bezpiecznej linii drzew.
- Czekamy na kogoś konkretnego...- powtórzyła cicho, a jej palce musnęły różdżkę, pieszczotliwie dotknęły rysy, jaka powstała na niej pamiętnej, lipcowej nocy. Zegarek Rosiera wciąż emanował chłodem, choć miała nieodparte wrażenie, że nie jest on już tak przejmujący. Że zaczyna przegrywać z pulsującym wewnątrz urządzenia żarem.
- Kto, Mattiasie? Nikt z osób, które znam bliżej, zapewne? Podziel się tym rąbkiem tajemnicy, skoro już zostałam wysłana by marnować tu z tobą czas. – posłała kuzynowi rozbawione spojrzenie, opierając się plecami o jedno z drzew; zdecydowanie bezpieczniej było nie odwracać się do szatyna plecami, gdy ten trzymał w dłoni różdżkę. Na uwagę o O’Connorze zareagowała z małym opóźnieniem; dłoń wplotła się w ciemne loki, przeczesała je, odrzuciła do tyłu, założyła kilka kosmyków za ucho, a bławatkowe oczy przez moment zalśniły nieco innym odcieniem, bliższym swą barwą do miękkiego fioletu, niż błękitu. Poczuła pełzającą pod skórą magię, której energia pływała w jej żyłach od dziecka, a teraz zaczynała formować się w coś na kształt drugiego bytu, odzywając się w chwilach, w których w Aristos odzywały się również silniejsze emocje. Nie dała poznać po sobie ożywienia, nie skrzywiła się nawet, na jej ustach wykwitł w zamian za to piękny, leniwy uśmiech. Uśmiech kogoś pewnego siebie, spokojnego. Za nic nie pozwoliłaby mu dojrzeć, że zagnał ją w róg, nawet jeśli jej dłonie drżały już delikatnie, od wstrzymywanego siłą odruchu mówiącego „uciekaj”. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła uciec. Należało więc stawić Vincentowi czoła, niezależnie od tego, jakie będzie miło to konsekwencje.
- Skąd wiesz, że Cu Chulainn nie jest po tej samej stronie co ja i ty? – spytała, kładąc nacisk na ostatnie słowa, wyraźnie akcentując ich znaczenie, pozwalając, by wybrzmiało w powietrzu między nimi, by język i wargi mogły ich dokładnie zasmakować.
- A nawet jeśli, czy myślisz, że zdołałby wybrać między mną, a własnym sumieniem? Zresztą, komu uwierzy? Mnie, czy tobie? Chcesz mu powiedzieć? Idź, droga wolna. W najlepszym wypadku cię wyśmieje. W gorszym, da w pysk. Strasznie nie lubi, gdy ktoś śmie obrażać mój honor, a ja, szczerze powiedziawszy, z przyjemnością znów popatrzę jak ktoś obchodzi się z tobą jak z psem. Swoją drogą, jak głowa po spotkaniu z Evanem? Zawsze byłeś od niego słabszy.. – obróciła różdżkę w palcach, żałując, że wpadła na Ingrid. Że przerwała Cu w lesie, że zdecydowała się na działanie, na wiedzione ciekawością odruchy, nakazujące wstać, odłożyć przyjemności, zbadać sytuację. Wszystko mogło potoczyć się inaczej.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 10 Wrz 2014, 22:00

Przewrócił oczami w reakcji na słowa Aristos, która najwyraźniej zaczynała się powoli rozkręcać. Ciekawiło go tylko czy dobrnie do tego samego momentu, który miał okazję obserwować na szkolnym dziedzińcu. Nadal na jego ustach pojawiał się lekki uśmiech, gdy wspominał pierwszy dzień w Hogwarcie, nawet jeśli spędził w nim raptem kilka chwil. Nie mógł narzekać na nudę, szczególnie, że kuzynka tak pieczołowicie dbała o jego rozrywkę w wolnym czasie. Gdyby zmiana szkoły stanowiła powód do nerwów nazwałby to przyjemnością na odstresowanie, jednakże w tym wypadku zadowolił się najzwyklejszym określeniem "rozrywka".
- Ależ naturalnie, nasza subtelna i najwspanialsza Aristos. Aż dziw, że wciąż jeszcze cię trzymają jako uczennicę, przecież powinnaś zostać dyrektorem. Z miejsca, w trybie natychmiastowym. - parsknął, zawieszając torbę na ramieniu. Kto by pomyślał, że przestraszona dziewczynka ze studni zamieni się w zadzierającą nosa pannicę. Nie widzieli się długi czas, a wiedząc jak bliskie kontakty łączyły ją z Rosierem doszedł do wniosku, że obecność starszego i (czemu niestety nie mógł zaprzeczyć)utalentowanego chłopaka podniosła też samoocenę Aristos. Ciekawe czy słusznie, bo póki co jedyne co robiła to gadała - i to gadała wybitnie irytująco, aż go świerzbiło, by złapać ten francuski, za długi języczek i pociągnąć mocno, wyrywając. Chociaż nie, lepiej było ograniczyć możliwość utopienia Lacroix w jej własnej krwi. Odcięcie rozżarzonym ostrzem powinno rozwiązać ten problem.
Zabawnym było jak jego odpowiedź pasowała również do kolejnej, kąśliwej odpowiedzi dziewczyny. Rozbestwiła się, nie ma co. Ciekawe jak daleko chce zabrnąć i prawdę powiedziawszy, zastanawiało go to w jaki sposób reaguje na jego groźby skierowane w osobę O'Connora. W pierwszej chwili założył, że gra na zwłokę chcąc wprowadzić go w błąd, teraz jednak nie miał stuprocentowej pewności. Coś było nie tak. Ale to nic, wszystko da się naprawić. Choćby musiał ponieść straty, dopnie swego. A szkoda by było tej gderliwej brunetki.
Ponownie rozejrzał się po okolicy, obracając w szczupłych palcach różdżkę, jakby lada moment miał uchwycić ją i sprawnie posłać kogoś w diabły. W sumie nie miałby nic przeciwko temu, ten irytujący nakaz pilnowania się na hogwarckim obozie go denerwował, tłamsił tysiące pomysłów na minutę.Rozkaz jest rozkazem jednak, odbije sobie to w ostatnim okresie wakacji, gdy jeszcze będzie mógł rozwijać skrzydła swojej wyobraźni nadając jej materialną formę.
- Moja kochana Aristos, czekamy na dwójkę gołąbeczków, możliwe, że nawet z twojego domu, o ile nazwiska Potter i Evans są ci znajome. -  oznajmił, po czym roześmiał się po kolejnych słowach dziewczyny. - Skąd wiem? Uwierz mi, to nie było trudne, szczególnie, że nie jest to tajemnicą. Nikt, a już szczególnie on się z tym nie kryje. Twój irlandzki rycerz w lśniącej zbroi. Torturowanie go byłoby pewnie zabawne, chociaż podobno fizyczna tortura jest niczym w porównaniu z psychiczną. To rozdarcie, gdy się dowie, nie mogę się doczekać. Zaproś mnie na konwersację, chętnie popatrzę.
Dalsze słowa Aristos pogarszały sytuację i trudno jednoznacznie stwierdzić czyją. Podnosiła mu ciśnienie w stosunkowo szybkim tempie, aż sam się sobie dziwił. Może biomet niekorzystny.
- Jesteś dziś wyjątkowo rozgadana, wiesz? Faktycznie zaczynam rozważać dla ciebie przyspieszony kurs magii niewerbalnej poprzez wyrwanie języka, ale taka subtelna dama zasługuje na coś lepszego. Nie skalałbym cię twoją własną krwią, kochana kuzynko.
Uśmiechnął się do niej niczym dzieciak, niewinny młodzieniec, którym mógłby być, gdyby nie to, co się czaiło za jasnoniebieską powłoką szalonych oczu. Naprawdę chciał być dla niej dobry, słodka Morgano, nikt by mu nie uwierzył, ale pewnie gdyby Aristos współpracowała nie spadłby jej włosy z głowy. Takie pech, jak na złość wszystko psuła, obracała w niwecz wszelkie dobre scenariusze jakie zakładał, z Rosierem do spółki, chociaż jego akurat mógłby przerobić na ozdoby choinkowe o każdej porze dnia i nocy.
Na dodatek wciąż używała tego cholernego imienia, które chciał wymazać z kart swojej historii na wieki wieków, niech przepadnie, zniknie w niebycie i nie wraca. Ty głupia dziewucho.
- Taka szkoda, że nie wierzysz w moje dobre chęci. Crucio.
Wypowiedział zaklęcie dokładnie takim samym tonem jak poprzednie zdanie, chcąc uzyskać efekt zaskoczenia, ale nie zależało mu na tym aż tak. Zaklęcia niewybaczalne miały wiele zalet, wśród nich właśnie znajdowała się niemożność obrony przed żadnym z nich.
Przytrzymał czar przez krótką chwilę, nie więcej niż dwadzieścia sekund. Ostrzegawcze strzały czasem odnosiły skutek, zobaczymy jak będzie tym razem, w końcu rzucanie Cruciatusem na prawo i lewo w końcu zostanie zauważone - choć musiał przyznać, że widok Ari potraktowanej zaklęciem tortury wywołało ten przyjemny dreszcz na jego skórze, unosząc włoski na jego karku.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 10 Wrz 2014, 23:08

Jej brwi powędrowały w górę, a na ustach zamigotał krzywy uśmieszek, podobny do tego, którym Vincent raczył ją niemal od dziecka. Boleśnie wręcz podobny. W głębi duszy wiedziała, że nie różni się wcale tak mocno od swojego kuzyna, którego sadystyczne skłonności i ciągoty do poznawania ludzkiego ciała – głównie od środka – od dziecka prześladowały ją w snach. Wiedziała, że potrafi być tak samo okrutna, mściwa, bezlitosna i sadystycznie złośliwa, że czerpie przyjemność z bólu, cierpienia i bezradności innych, że bawi ją sprowadzanie ludzi do poziomu pyłu wznoszącego się w powietrze pod wpływem jej kroków... Nigdy jednak nie przypuszczała, by te skłonności mogły zdobyć nad nią jakąkolwiek władzę. Chcieć wyrządzić komuś krzywdę, a faktycznie ją wyrządzać – to była cienka linia, oddzielająca ją od Vincenta, sprawiająca, że Aristos stała jeszcze w promieniach światła, kiedy on zupełnie pogrążał się w mroku.
- Potter i Evans? Szlama i zdrajca krwi. Rozumiem, że w świetle ostatnich wydarzeń Czarny Pan mógłby zechcieć dotrzeć do Pottera... Ale Evans? Nic specjalnego. Ruda wywłoka. – niemal splunęła, uśmiechając się pogardliwie, odwracając na moment wzrok od różdżki by napotkać szalone, elektryzująco niebieskie spojrzenie. Były takie chwile, gdy żałowała, że nie jest inny. Że sama nie jest inna. Wiedziała, że więź łącząca ją z Vincentem, mimo wszystko, była silna i stabilna. I chociaż opierała się na strachu, determinacji i chęci niesienia bólu, wymieszanych w odpowiednich proporcjach z bezmyślnością, ta specyficzna nić mogła wyglądać zupełnie inaczej. Ich drogi zawsze przeplatały się, lecz nigdy nie łączyły w jedno – ciężko stwierdzić, czy powinna była nad tym ubolewać, czy triumfować.
- O’Connor wybierze mnie. Zawsze wybierze mnie. Jest zakochany, a to uczucie jest ci kompletnie obce, prawda, kuzynie? – uśmiechnęła się do niego spokojnie, zupełnie naturalnie, a przy dobrych chęciach, minimalnie skupionych na tym krótkim momencie, można było dostrzec w tym uśmiechu pewnego rodzaju litość.
Widząc jednak uśmiech wpełzający na jego wargi pojęła w lot, że to moment, w którym powinna była zamilknąć. I że ta chwila bezpowrotnie minęła.
Nienawidziła, gdy te pełne usta wykrzywiały się w tak charakterystyczny, niemal wilczy sposób; elektryzująco niebieskie oczy twardniały wtedy, zamieniały się w szklane kule, opatrzone czarnymi plamkami źrenic, które, gdyby mogły, zapewne zwężałyby się w tych chwilach jak u kota, w dwie pionowe szparki. Widziała ruch jego palców, widziała żyłę na czole, pojawiającą się powoli wraz ze spięciem mięśni, które próbował maskować pogodnym tonem, radosnym dźwiękiem w głosie, od którego wzdłuż jej kręgosłupa przechodził niemiły dreszcz, stawiający na baczność wszystkie włoski. Instynktownie cofnęła się nieco, plecami napotkała drzewo, przesunęła dłonią po chropowatej korze, ale starała się zachować spokój.
I udawało jej się do, to momentu, w którym nie dostrzegła ruchu warg, nie usłyszała zaklęcia. Mięśnie zareagowały z opóźnieniem, a choć palce odruchowo wyszarpnęły różdżkę z kieszeni sukienki, wiedziała, że nie ma dla niej nadziei na unik. A chociaż próbowała przetoczyć się po trawie, minąć w locie pędzące ku niej zaklęcie, zrobiła o sekundę zbyt późno. Chwilę po spotkaniu z trawą nadeszła pierwsza fala bólu.
Odezwał się gdzieś w centrum jej ciała ostrą, rozdygotaną ochotą do krzyku, do pełnego wściekłości wrzasku, do zaciskania dłoni w pięści aż zbielały knykcie. I jeśli sądziła, że po pojedynku z Evanem nie zostało w niej nawet kawałka zdrowego ciała, teraz z przyjemnością powitałaby tamten ból jak dobrego przyjaciela, pulsującego tępo pod skórą, właściwie zupełnie niezauważalnego po jakimś czasie. W tym wypadku nie można było nawet marzyć, że ból przestanie być zauważalny. Promieniował, rozlewał się powoli do każdej komórki ciała, docierając do wszystkich zmysłów, do każdego nerwu, rozrywając je, szarpiąc, gniotąc, ścierając na pył. Gryzł od wewnątrz jak rozżarzone kleszcze, kaleczył, palił, skręcał każdy mięsień i każde ścięgno, a chociaż zaciskała zęby, zwijając się w kłębek, przyciskając czoło do kolan, podpierając spięte w spazmach bólu ciało o trawę na dłoniach tak rozedrganych, że sprawiały wrażenie pozbawionych kości – musiała się wreszcie poddać. Krzyk, wyrywający się z jej gardła mimo najsilniejszych oporów, mimo wewnętrznej niechęci i wstrętu do samej siebie za okazywanie tej słabości, przyniósł w pewnym stopniu ulgę. Mimo wszystko nigdy nie sądziła, że potrafi wydawać z siebie dźwięki tak obrzydliwie rozpaczliwe; jej własny głos zawibrował jej w uszach, przeciął ciszę, rozdarł ją na pół, skalał spokój lasu tym jednym, przeszywającym dźwiękiem, zrywając do lotu skrywające się na pobliskich drzewach ptaki. A potem nagle wszystko ustało.
Czuła, jak uwolnione od zaklęcia ciało wiotczeje, jak drży niekontrolowanie, niezdolne do opanowania mięśni, przepełnionych wciąż widmem niedawnego bólu. Łapała powietrze rozchylonymi wargami, czując w oczach szczypiące łzy, ale nie pozwoliła im opaść, nie miała zamiaru dać Vincentowi tej satysfakcji. Nawet jeśli w tej chwili głos, wcześniej szepczący, by uciekała, właśnie zaczął opętańczo wrzeszczeć. Podniosła się chwiejnie, z trudem; zarejestrowała na wargach wilgoć, oblizała je, z pewnym zaskoczeniem napotykając na końcu języka smak własnej krwi. Uniosła dłoń, otarła wargi. Kilka naczynek w nosie musiało poddać się presji, nie było tego jednak wystarczająco dużo, by miała się czym niepokoić. Przesunęła palcami po skórze, ścierając czerwone resztki dowodu na własną słabość, a potem jej oczy napotkały oczy Vincenta.
- Nie boję się ciebie. Już nie. – powiedziała cicho, wiedząc, że kłamie. I wiedziała, że on o tym wie. I że rozumie część prawdy zawartą w tych słowach. Aristos nie bała się bólu. Przynajmniej nie w takiej postaci.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySob 13 Wrz 2014, 01:54

To było dziwne, ale za każdym razem, kiedy rzucał jakieś czarnomagiczne zaklęcie czas zdawał się płynąć wolniej, jakby pozwalał mu nacieszyć się widokiem. Zupełnie tak, jakby chciał, by Vincent dokładnie ocenił swoje dzieło, przebieg całego zdarzenia i jego pojawiające się powoli(lub nie) skutki. Zupełnie tak jak teraz - jego usta wypuściły komendę, po rozbrzmieniu czerwień popędziła w stronę Aristos w mgnieniu oka. W pokrętny sposób skojarzyło mu się to z lotem spadającej gwiazdy.
Wypowiedz życzenie, zaśmiał się w myślach, chociaż nie był do końca pewny czy to nie on powinien być tym, który ma prawo do jednej przysługi od bytów niebiańskich. Nieważne, życie byłoby za proste, gdyby ogromne kule gazowe spełniały zachcianki za każdym razem, gdy ktoś ujrzy jak zostawiają za sobą jasną smugę na nieboskłonie.
Obserwował jak ciało kuzynki wije się na trawie, mięśnie kurczą się i drżą niemiłosiernie znosząc torturę, jakiej jeszcze nie doświadczyły, a która nie mogła zostać przerwana przez nikogo poza chłopakiem. To chyba było najlepsze w tym wszystkim - poczucie władzy nad czyimś istnieniem, świadomość, że od byle kaprysu zależało czyjeś zdrowie, a przy większej dozie wyobraźni i życie. A wystarczyło tylko jedno słowo, jeden prosty gest. Mugole, aby osiągnąć taki efekt, musieliby zastosować nieprzerwany szereg tortur wiążących się z ich własnym wysiłkiem, a on? Ha, ograniczył się do prostego ruchu nadgarstka i krótkiego słowa. Bycie okrutną osobą było takie proste z talentem magicznym.
Nie uszło jego uwadze to jak Ari zaciskała powieki i zęby, jak przygryzała dolną wargę, która o dziwo nie puściła krwi. Wyręczył ją w tym nos, a Vincentowi to wystarczyło na początek. Szczególnie, że akompaniamentem całego zajścia, momentem kulminacyjnym tej drobnej zabawy był krzyk dziewczyny. Tego oczekiwał i to dostał, witając dźwięki umęczonej Lacroixa z delikatnym uśmiechem wymalowanym na wargach. Całe szczęście, że opanowała łzy, bo takie żałosny widok tylko zniechęciłby Ślizgona, który by dać nauczkę powtórzyłby tortury, tym razem przeciągając je znacznie dłużej.
W końcu opuścił dłoń, okazując miłosierdzie, po czym powolnym krokiem podszedł do kuzynki. Pokręcił głową i z zadziwiającą wręcz czułością pogładził ją po ramieniu.
- Kochana Aristos. Doprawdy, nie sądziłem, że mnie do tego zmusisz. Jesteś tak samo uparta jak twoja matka. - odezwał się powoli, obserwując zmiany zachodzące na jej twarzy i w postawie całego ciała. Kiedy odsunęła się gwałtownie, piorunując go spojrzeniem, postanowił nie ryzykować, że lada moment ta drobna ptaszyna odleci bezpowrotnie.
- Ignis Clustrum. - wyszeptał nakładając barierę dookoła nich o średnicy nie większej niż trzy metry. Następnie ponownie skupił cała uwagę na tej urodziwej twarzyczce, która całą swoją ekspresją kazała mu iść do wszystkich diabłów. Zapomniała najwyraźniej, że Vincent już tam był.
- Taka wojownicza. Walczysz do samego końca, co? - uśmiechnął się zagadkowo, po czym zlikwidował całkowicie dystans jaki ich dzielił. Prawie czuł jej oddech splatający się z jego własnym, pozwolił, by woń wina i kwiatów, która zawsze towarzyszyła dziewczynie oplotła go całego, niczym kobieta spragniona pieszczot. Hm.
Jego oczy minimalnie się rozszerzyły, co nastąpiło poza świadomością, jedna z dłoni zaś złapała nadgarstek Aristos wykrzywiając jej całą rękę w taki sposób, by musiała odwrócić się do niego plecami. Musnął ustami jej kark, odgarniając burzę ciemnych włosów, zostawił czerwony ślad na jej ramieniu, tuż przy skraju sukienki, zaś druga dłoń wędrowała po udzie - w górę i w dół, zbliżając się coraz bardziej ku jego wewnętrznej stronie.
- Mogłaś być idealna, wiesz? Taka szkoda. Nawet sobie nie wyobrażasz jak jej żałuję. - szepnął jej do ucha, co i rusz pieszcząc je ciepłym oddechem. - Masz potencjał, ale w nieodpowiednich rękach staniesz się tylko i wyłącznie zepsutą zabawką.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyNie 14 Wrz 2014, 06:36

,Dotyk jego dłoni na ramieniu przywitała jak uderzenie, jak słowną obelgę, rzuconą prosto w twarz, a choć szczerze – wystarczająco zjadliwie, by zostawiła po sobie nieprzyjemny posmak żółci, podchodzący w górę przełyku od ściśniętego nieprzyjemnie żołądka, zostawiającego ślad na podniebieniu i wrażliwym na bodźce języku. Odsunęła się, wycofała, sprzeciwiając się temu kontaktowi, temu, co sobą reprezentował, temu, o czym kłamał. Znała Vincenta wystarczająco dobrze by wiedzieć, że nie idzie za tym nic dobrego, nic stosownego nie- kryje się w jego ruchach, w spojrzeniu, w rozszerzających się źrenicach, a wreszcie – w uśmiechu, igrającym skrycie w kącikach jego ust, migającym zdradliwie zza zasłony pobłażliwego spokoju, nagany, jakiej udziela się nieposłusznemu dziecku. Jakaś część jej podświadomości, bardziej uległa, rozsądniejsza od porywczej świadomości, bardziej od niej łagodna, spolegliwa, mówiła by przyjąć ten dotyk, by potraktować go jak coś naturalnego. Jak coś, co należy jej się w nagrodę za karę. Sprowokowała go, czyż nie?
Niebieskie oczy pociemniały, wargi zacisnęły się lekko, równocześnie z dłońmi, pragnącymi bez względu na wolę ukryć swoje drżenie, zamaskować wcześniejszy ból, zamaskować słabość, która zdradzała opanowujące ją przerażenie, przedzierające się przez fale gniewu i wcześniejszej pewności siebie; Aristos nie należała do osób, które pozwalały odbierać sobie ostatnie zdanie. Nie była w niczym podobna do matki, w niczym nie zamierzała być do niej podobna.
- Bezsensowny upór nie leży w mojej naturze. – warknęła, biorąc głęboki wdech, opuszkami palców przesuwając wzdłuż rysy na różdżce, unosząc ją nieznacznie, gotowa do ataku. Wiedziała, że nie zdąży. Wiedziała, że widzi spięcie jej mięśni, jakiś zdradliwy błysk w oku, drgnięcie warg, spojrzenie, rzucone w stronę drzew, w stronę miejsca, w którym łatwiej byłoby się ukryć. Lub atakować. Nie potrzebowała werbalnego potwierdzenia, ani kolejnej kpiny; zaklęcie rzucone przez chłopaka wystarczało w zupełności. Syknęła cicho, cofając się na tyle, na ile pozwalała jej bariera, kiedy jednak pierwsze uderzenie gorąca dosięgło łydki, gdy stawiała kolejny krok, gdy próbowała się wycofać, musiała się zatrzymać. Nic dobrego nie przyszłoby jej w tej chwili z poważnych poparzeń, dostarczyłoby jedynie rozrywki elektryzująco błękitnemu spojrzeniu, rozbawiło jej przeciwnika. Nie planowała dawać mu tej satysfakcji.
- Liczyłeś na łatwe zwycięstwo, Lacroix? – spytała cicho, z rozmysłem odwołując się do nazwiska jego ojca, z rozmysłem przypominając mu, że mimo wszystko, czy tego chce, czy nie, czy pasuje to do jego planów na przyszłość, zawsze będzie coś, co łączyło ich w jedno. Byli rodziną, jakkolwiek sadystycznie i okrutnie nie brzmiało to w jej głowie, a chociaż świadomość posiadania kogoś takiego wśród najbliższych sprawiała, że do gardła Gryfonki podchodziły kolejne dławiące fale mdłości, nie mogła jej wymazać. Tak samo, jak Vincent.
- Nigdy nie przestanę się opierać. I nic tego nie zmieni. – dodała dużo łagodniej, z jakiegoś powodu pozwalając, by fala spokoju opadła na wcześniejsze, rozedrgane w opanowanym furią ciele zdenerwowanie. Prowokowanie Vincenta nie wiodło do niczego dobrego, powinna była się tego nauczyć. Powinna była wiedzieć lepiej; nie mierzyła się z nim pierwszy raz, nie pierwszy raz muskała palcami powierzchnię problemu, którego istnienia wolałaby nie pamiętać, by następnie rzucić się głową do przodu w przejrzystą toń. Nie było tu nic niejasnego, nic, czym mogłaby wytłumaczyć te zależności – Vincent chciał jej w ten, czy inny sposób. Karmił się jej strachem, bólem, wściekłością, karmił się uległością i oporem i nie mogła zrobić nic, by to zmienić, nic, by zapobiec dalszemu brnięciu w bagno. Nic stawało się jednocześnie czymś, gdy różdżka rozjarzyła się gorącem, przypominając jej, że pierwszy raz w historii ich potyczek miała w rękawie kartę, której się nie spodziewał. Miała przewagę, była dwa kroki przed chłopakiem, a to dawało jej siłę: niestabilną, chwiejną i wątpliwej jakości, wystarczała jednak, by przywrócić zdrowy rozsądek.
Kiedy podszedł, a zapach jego perfum i delikatna, niemal nieuchwytna nuta naturalnego zapachu skóry starszego dotarła do jej nosa, skrzywiła się niechętnie, zmarszczyła brwi, przymrużyła oczy. Czuła jego oddech, splatający się z jej własnym, czuła dreszcz przesuwający się wzdłuż kręgosłupa. I chociaż próbowała go wyminąć, odsunąć się, żelazny uchwyt na wysokości nadgarstka i stanowcze szarpnięcie zmusiły ją do zatrzymania się, do pochylenia. Do cichego syku, zaciśnięcia zębów. Wykręcił jej rękę jak małej dziewczynce, ograniczył swobodę, ciało zaprotestowało impulsem bólu w nadwyrężanym jakimikolwiek ruchami barku. Nie ryzykowała wyrywania się; potrafiła posługiwać się lewą ręką w stopniu równie dobrym, co prawą, Aristos była jednak świadoma, że moc pochodząca od prawej dłoni, gdy dzierżyła w niej różdżkę, była stabilniejsza. Mniej nieprzewidywalna. Ryzykowanie wyłamanym stawem by uzyskać kilkanaście sekund przewagi, nim znów przyszpili ją w ten, czy inny sposób, było więc zupełnie pozbawione sensu. Starcie z Evanem boleśnie uświadomiło jej, że chociaż przykładała uwagę do nauki, skupiała się na ćwiczeniach i brała do serca wszystkie rady, jakie dostawała, wciąż nie mogła mierzyć się z pewnymi ludźmi, wciąż nie dosięgała do odpowiedniego poziomu. Nie chciała nawet sprawdzać, czy potrafi stawić czoła Vincentowi po tym, co Rosier zrobił z nią podczas pojedynków.
Delikatny dotyk na karku sprawił, że zmartwiała; chłodna dłoń muskająca jasną skórę, palce odgarniające ciemne loki na lewe ramię, wargi ogrzewające oddechem odsłonięte miejsce. Krótki pocałunek, przelotna pieszczota, w swej nienaturalności sprawiająca, że zmiękły jej kolana. Kolejna, nieco niżej, tuż na granicy sukienki wyrwała z ust dziewczyny ciche westchnienie; urywany oddech był doskonałym świadectwem odruchów ciała, walczących z ogarniającym ją obrzydzeniem.
- Nie ty decydujesz o tym, czy jestem idealna, czy nie. I nie jestem zabawką. Ani w twoich rękach, ani w rękach Rosiera. W niczyich. Rozumiesz? Nigdy nią nie będę. A ty nigdy nie dostaniesz tego, czego sama nie będę chciała ci dać, więc przestań mnie dotykać, do cholery! – jej głos nie zabrzmiał do końca tak, jak tego chciała, nie zachował się adekwatnie do woli; zadrżał, zawibrował cicho, zdradził podstępnie i niespodziewanie. I choć obiecywała sobie spokój, dłoń błądząca po udzie, muskająca jego wewnętrzną część, oddech prześlizgujący się po skórze, po wrażliwej małżowinie, jego wilgotne ciepło i bliskość, której nie chciała, która brzydziła ją i przerażała, były wystarczającymi czynnikami do tego, by Aristos zupełnie zdrętwiała. Ze strachu, bezsilności i beznadziejnego w swej konkluzji przeczucia, że stanie się coś, czego nie zdoła zapomnieć do końca życia.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyNie 14 Wrz 2014, 13:42

Nietrudno było odgadnąć chociaż część emocji, które targał dziewczyną w chwili, gdy przejmował panowanie zmuszając ją do uległości czy tego chciała, czy nie. Drżenie mięśnie, krótkie, acz gwałtowne, przeradzające się w dreszcz targającym nawet najmniejszym skrawkiem jej ciała. Oddech, który najlepiej ukazywał wewnętrzny konflikt między tym, co dyktowały myśli, a co pożądanie. Ha, to była dopiero wspaniała świadomość, że pomimo całej niechęci, może i nienawiści oplatającej to małe serduszko niczym trujący bluszcz, pożądanie i tak znajdowało ukryte ścieżki na powierzchnię, dając mu sprzeczne komunikaty. Najlepszym dowodem na to było westchnienie, nieokiełznany sygnał, który wbrew woli dał o sobie znać. Tylko tyle mu wystarczyło, by kontynuować, choć zapewne uczyniłby to nawet bez przyzwolenie ze strony ciała Gryfonki. Słowa miały to do siebie, że były ulotne, puste i tylko w parze z odpowiednimi czynami nabierały większego znaczenia. Potencjalnie więc wszystko było kłamstwem, stąd zaufanie należało ograniczać do minimum, a po czasie dopiero weryfikować nowe znajomości, podnosząc je na wyższy poziom.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, szybko jednak pozwolił sobie na krótki śmiech, który zupełnie nie pasował do sytuacji. Jedna z jego tajnych broni - powłoka niewinności, czystej sympatii. Przecież niemożliwe, by ktoś taki potrafił niszczyć światy jeden po drugim, na dodatek z tym samym wyrazem twarzy, który prezentował kobiecie w sklepie. Kto wie, może to stanowiło najlepszy powód na ciągłe potknięcia Aristos w kontaktach z nim.
- To wyjątkowo zajmujące, kiedy bronisz się niczym lwica, a z drugiej strony twoje ciało jest przeciwko tobie i zdradza, że nie chce mieć we mnie wroga. A wręcz przeciwnie.
Ostatnie słowa posłał szeptem, który ponownie otulił płatek jej ucha, muskając jedynie część policzka. W międzyczasie nie zaprzestając wędrówki palców po skórze ud, poczynał sobie coraz śmielej, choć bez gwałtownych zmian. Stopniowo, powoli, w takich sprawach nie należało zachowywać się jak wygłodniałe zwierze. Badał każdy centymetr kwadratowy jasnej skóry, muskając ją jedynie opuszkami palców, wywołując dreszcze i gdzieniegdzie gęsią skórkę. Pomimo delikatności tych pieszczot, sukcesywnie przesuwał dłoń coraz wyżej i wyżej podwijając materiał sukienki jak mu się żywnie podobało. Przylegał ciałem do jej placów, nie pozwalając ani na moment zapomnieć o swojej obecności, a raczej przede wszystkim bliskości.
- Używanie tego nazwiska w stosunku do mnie nie polepszy twojej sytuacji, chociaż ono mnie nie drażni aż tak. Pokrewieństwo z taką ptaszyną jak ty, kochana Ari, nie jest dla mnie niczym złym, a wręcz przeciwnie. Jego zmiana była raczej po prostu pójściem za ciosem.
W końcu dotarł na tyle wysoko, by raptem musnąć jej bieliznę. Uczynił to w niewinnym miejsce, jak na razie, bo tuż pod wyraźnie zaznaczonymi kośćmi biodrowymi. Dopiero potem rozpoczął ponowną wędrówkę, tym razem w dół, jednakże nie z powrotem wzdłuż uda, o nie. Obrał inną ścieżkę, odbijając nieco w bok, zwieńczając swoje pieszczoty pocałunkiem na karku Lacroix. Czule, może nieco pożądliwie, ale nieprzesadnie. Potem kolejny, i znowu, i jeszcze jeden na szyi, ramieniu, tuż pod linią szczęki, od czasu do czasu chwytając skórę między zęby, szczypiąc ją, zostawiając zaczerwienione, drobne ślady, które jednak znikały po chwili. Nie starał się, by ją oznaczyć, jeszcze nie. Była właściwie jego, w ten czy inny sposób, choć zdecydowanie kusiło go, by zobaczyć kiedyś reakcję Irlandczyka i Rosiera, gdy odnajdą wzrokiem znamię zrobione właśnie przez Vincenta.
Trzymał ją mocno i pewnie, wykorzystując do tego swoją wiedzę, by zablokować ją w tym położeniu możliwość ruchu, tudzież ucieczki, w maksymalnym stopniu. Może i utrudniał sobie życie, ale dla niego takie drobne przepychanki dodawały rozrywki. Oczywiście, że mógł użyć zaklęć, chociażby wiążąc ją czy unieruchamiając. Petrificus jednakże był mało subtelny, chociaż wtedy mógłby zrobić cokolwiek. Aż wyobraził sobie co też musiałoby się dziać w jej umyśle w takiej sytuacji. Zdana w zupełności na jego łaskę, nie mogąc nic zrobić, nawet odezwać się. Wpadłaby w niemy szał, jak podejrzewał, w końcu nienawidziła bezsilności.
- Tak naprawdę nie możesz mnie o nic obwiniać, wiesz? Od samego początku prowokowałaś, grając odważną i wszechpotężną. Nawet jeśli masz jakieś asy w rękawach to robisz wszystko, by twoje plany legły w gruzach. Podsycasz ogień, a pamiętaj, że jeśli pożar stanie się zbyt wielki nic go nie zatrzyma. Naprawdę byłoby mi szkoda zniszczeń, które możesz w ten sposób spowodować. - szeptał, zbliżając się palcami niebezpiecznie blisko miejsca, które Aristos zapewne chciała trzymać jak najdalej od niego. Materiał był przyjemny w dotyku i tylko zachęcał do kontynuowania.
- Cokolwiek się stanie, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, moja słodka ptaszyno.
Najlepsze w tej całej sytuacji było to, że nawet jeśli dziewczyna spróbuje się teraz szamotać to będzie to swego rodzaju strzałem w kolano. Z jego dłonią w tym miejscu każdy jej ruch tylko mu pomoże. Śmiał się w myślach, oczy iskrzyły się jakby zamknięto w nich dwie błyskawice, gotowe uwolnić się w każdej chwili. Ostrzeżenie? Może. Obietnica? Strach pomyśleć, co mogła zawierać.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptyWto 16 Wrz 2014, 11:06

Ilość odczuć i emocji przewalających się w tej chwili przez jej głowę huraganem sprzeczności sprawiała, że rosnące obrzydzenie i strach jedynie dodatkowo paraliżowały. Odbierały zdolność racjonalnej reakcji, odbierały siłę do znalezienia w sobie stanowczości; ta bliskość, jego dotyk, zapach, ciepło oddechu na wrażliwej skórze i głos w uchu, oplatający zmysły niemal pieszczotliwie, jak błądzące po ciele dłonie – to wszystko sprawiało, że w normalnej sytuacji jej ciało rozpaliłoby się niechybnie i tęsknie, spragnione uwagi. Teraz również robiło jej się gorąco, jednakże nie było to spowodowane tym, czym w swojej jadowitej uwadze kierował się Vincent; pulsująca pod skórą magia domagała się użycia, ujścia, wyła i kąsała przeraźliwie, wiedząc, że ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Vincent nie był tym, któremu się oddała, nie był w żaden sposób połączony z szalonym, starym jak czas nurtem mocy, nie miał prawa znajdować się tak blisko. A jednak znajdował: jego dłoń wywoływała dreszcze, oddech unosił włoski na karku, a głos rozbrzmiewający miękko i melodyjnie w leśnej głuszy dokańczał dzieła, sprawiając, że dziewczyna była zupełnie bezradna.
Gdy musnął palcami jej bieliznę podrażnił wyczulone na dotyk miejsce, a Gryfonka syknęła przez zęby, szarpnęła się,  jej dłoń odnalazła nadgarstek Vincenta zaciskając się na nim mocno; paznokcie przebiły jasną skórę, zakleszczyły się na niej, choć to nie powstrzymało chłopaka. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że jej opór jedynie go bawi, ale nie zamierzała stać jak porcelanowa figurka, nie w takiej sytuacji; nawet jeśli jej reakcje spowodowane były oburzeniem, a strach wylewał się wszystkimi komórkami stężałego z wściekłości i bezradności ciała, Aristos nie zamierzała poddawać się bez walki.
- Pokrewieństwo. Otóż to, drogi kuzynie. Zabieraj ręce, Mattias, bo nie ręczę za siebie. Jesteś moją rodziną, a to, do czego dążysz, jest wyjątkowo nie na miejscu. – parsknęła cicho, w gruncie rzeczy nie starając się nawet zapanować nad głosem, w którym niechęć i niesmak gryzły się z oburzeniem, zupełnie naturalnym dla jej zachowania w chwilach takich, jak ta. W momentach odbiegających od etykiety, od wyuczanych niekiedy niemal siłą zachowań. Szarpnęła się rozpaczliwie, jednocześnie mocniej zaciskając palce na jego nadgarstku, za wszelką cenę próbując odsunąć od swojego ciała te ciekawskie, wszędobylskie palce, gładkie opuszki spacerujące po jej skórze z rozleniwieniem i panoszące się, jakby miały do tego wszelkie prawo.
W odpowiedzi jedynie przylgnął do niej mocniej, czuła biodra starszego na swoich pośladkach, przylegające do nich ciasno, jego oddech na karku i ramieniu, a później jeszcze niżej, gdy wargi przesuwały się po jasnej skórze powoli i z jakimś namysłem; zostawiał ślady ugryzień, ssał mocniej w niektórych miejscach, smakował jej i badał, nie zaprzestając leniwych ruchów dłonią. I mówił. Mówił, mówił, mówił. Opowiadał, oskarżał, szeptał do ucha, a jej robiło się niedobrze z irytacji i braku pola do reakcji.
- Prowokowałam cię w takim samym stopniu, jak ty mnie, jednak nigdy, na Merlina, nigdy nie sądziłam, że weźmiesz to za zaloty! Nie jestem niczemu winna, wymyśliłeś to sobie, Mattias. Sam. W swojej głowie. Wymyśliłeś, a teraz próbujesz sprawić, żebym i ja pomyślała, że tego chcę. Zabieraj ręce! - warknęła wreszcie, rozjuszona i w jakiś sposób zawstydzona tą bliskością, speszona jej charakterem.
Aristos nie sądziła, że Vincent odważy się na więcej. Naprawdę wierzyła, jakimś naiwnym, dziewczęcym odłamkiem świadomości, że kuzyn jedynie się drażni. Wykorzystuje jej złość i strach dla własnej rozrywki, sprawdza, jak daleko pozwoli mu się posunąć, jak daleko uda mu się dotrzeć, nim wpadnie w furię – o tym, jak bardzo się myli, przekonała się kilka sekund później, gdy jego dłoń zawędrowała między jej uda. Nie zatrzymał się, nie droczył, nie próbował jej rozzłościć ani wystraszyć. Najzwyczajniej w świecie sięgał tam, gdzie miał ochotę, przez delikatny materiał bielizny dotykając tych stref jej ciała, które do tej pory przywitały taki dotyk jedynie kilka razy;  do których prawo miało jedynie dwóch obdarzonych przez nią uczuciem mężczyzn. Mężczyzn, którym ufała, o których dbała. Którzy nie wzbudzali w niej niechęci i obrzydzenia. Vincent wzbudzał jedno i drugie, a i te odczucia znajdowały się na samym, bardzo długim łańcuszku całej gamy emocji, jakie żywiła w stosunku do niego. Wciągnęła powietrze ze świstem, zachłysnęła się nim, znów szarpnęła w stalowym uścisku, lecz szybko zdała sobie sprawę z tego, że popełnia błąd. Palce Pride’a ulokowane w sposób umiejętny i nad wyraz bezczelny, przytrzymujące jej biodra w miejscu i poruszające się leniwie rozbudzały w ciele coś, czego nie chciała czuć, jednocześnie uniemożliwiając jej jakikolwiek manewr obronny. Mogła jedynie wbić mocniej paznokcie w jego skórę, choć to nie robiło na Vincencie wrażenia, jakby kompletnie nie zauważał tego drobnego elementu, prób obrony.
Złamała się, nim zdążyła to pojąć, a z jej warg wydarł się cichy, rozpaczliwy jęk.
- Puść. Puść mnie. – wycedziła jedynie przez zęby, choć i to w jej uszach brzmiało rozpaczliwie i słabo, bardzo słabo, bardzo bezradnie. Niemal histerycznie.
Nie kłamała, gdy mówiła, że nie boi się Vincenta. Nie bała się go tak, jak bała niegdyś, nie była już małą dziewczynką, nie mógł zamknąć jej w ciemnym pomieszczeniu i karmić wizjami tortur, lub zaglądających z kąta potworów. Nie miał tej mocy i chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, strach Aristos pod tym względem dawno wyparował, zagnana w kąt odgryzała się, odpowiadała ogniem na ogień. Niestety w międzyczasie udało mu się wyhodować zupełnie inny rodzaj fobii; spotkanie na przyjęciu powitalnym Lasarusa, ten pierwszy raz, gdy przekroczył barierę jej intymności, jej własna bezsilność i niemoc, to wszystko składowało się gdzieś w podświadomości, tworząc prawdziwe tornado wszystkich tych emocji, które najbardziej ją obezwładniały.
A teraz Vincent wypuścił na wolność każdą jedną z nich, palcami wędrując coraz niżej, poczynając sobie coraz śmielej.
Nie potrzeba było zaklęcia, by Aristos zdrętwiała do reszty.
Vincent Pride
Vincent Pride

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 17 Wrz 2014, 11:21

Minuta po minucie, sekunda po sekundzie rozkoszował się tym jak umiejętnie udało mu się zamknąć Aristos w tej małej klatce jej największych słabości. Straszenie torturami i tak należało do jego hobby, jednakże posuwanie się o krok dalej, eksperymentowanie i badanie granic chwytów, które skutkuję - to dopiero była prawdziwa zabawa. Nie dość, że umilała czas to na dodatek owocowała w przydatne informacje, które w inny sposób ciężko by było dostać. Dziewczyna współpracowała, nawet jeśli na pierwszy rzut oka można było pomyśleć co innego. Wyrywała się, odrzucała go, próbowała sprowadzić do pionu, zasłaniać się granicami przyzwoitości, a to przecież tylko ułatwiało mu zadanie. Dlaczego? Bo wyprowadzała się w ten sposób z równowagi przy jego drobnej pomocy, a w takim stanie maski pękały. Nareszcie mógł jak na dłoni ujrzeć mapę tej wojowniczej osoby, którą trzymał w garści. Walczyła i to się chwali, wiedział też, że już nie ma w niej dziecięcego strachu. Na zawsze zniknęły szeroko otwarte oczy wypełnione lękiem, szukające wyjścia z labiryntu ciemności i przerażających wizji. Teraz pojawiły się dorosłe lęki i miał dziwne wrażenie, że Lacroix wolałaby powrócić do przeszłości niż teraz być w tej sytuacji. Choć i tak nie dawała za wygraną do końca.
Mattias. Mattias. Mattias, znowu to cholerne imię, które potraktowałby najchętniej zaklęciem uśmiercającym, gdyby tylko miało fizyczną formę. Powinien się był tego spodziewać, w końcu ta dziewucha zawsze była wredna, ale nie sądził, że tak głupia, by próbując obrony wydawać na siebie wyrok.
Skrzywił wargi na dźwięk tego zlepka liter, które przeklinał każdego dnia, jednocześnie pozostawiając na jej szyi czerwony ślad po mocnym ugryzieniu, które zapewne potem zacznie sinieć. Tym razem hamował się tylko tyle, by nie wypuścić szkarłatnej krwi z ram, jakie stanowiła jasna skóra.
- Czemuż bym miał cię słuchać, słodka Aristos? Ty nie posłuchałaś ani razu mnie, a oczekujesz ode mnie ...no właśnie, czego? Posłuszeństwa? - zaśmiał się kpiąco przy jej uchu, by usłyszała wyraźnie każdą nutę jego głosu, każdy ton. - Miłosierdzia?
Tym razem śmiech był szczery, jak po usłyszeniu wyjątkowo dobrego żartu. Czuł jej paznokcie wbijające się w jego nadgarstek, po chwili też zarejestrował, że przebiły się przez skórę uwalniając właśnie jego krew. No proszę, on taki grzeczny, wyjątkowo bezkrwawy i co? Chyba mu się to nie opłacało.
- Kochana dziewczynka, taka naiwna. Ja posłucham ciebie tylko i wyłącznie wtedy, gdy ty posłuchasz mnie. Równowartościowa wymiana, nie sądzisz? - mówił powoli, jakby prowadził pogawędkę o rodzajach mioteł, a w międzyczasie on również zwiększał intensywność swojego dotyku między udami Gryfonki. Nie był tak niedelikatny jak ona z tymi paznokciami, ale na pewno mogła odczuć coraz intensywniej jego obecność tam, gdzie jej sobie nie życzyła.
- W przeciwnym razie źle się to dla ciebie skończy, a wolelibyśmy tego oboje uniknąć. Taka biedna, zakochana. Cokolwiek nie zrobisz, jakiegokolwiek sposobu nie odkryjesz, by go chronić - znajdę sposób na obejście go, przysięgam ci. Poza tym. - Przerwał na chwilę, by leniwie poprowadzić palce ruchem okrężnym dwa razy, póki co tylko na próbę. - On nie jest jedyną osobą, na której ci zależy, nie jesteś aspołeczna. Powoli do celu. Chcesz walczyć? Proszę bardzo, ty to zaczęłaś, prawda? Wyobraź sobie, że przychodząc do tej szkoły nie miałem zamiaru cię dręczyć, a przynajmniej nie aż tak. Rzuciłaś wyzwanie - odpowiedziałem.
Zaśmiał się ponownie, wzmacniając chwyt, by ponownie złożyć pocałunek w miejscu poprzedniego ugryzienia. Najzabawniejszy był fakt, że mówił prawdę - jego intencje nie były takie tragiczne pierwszego dnia, gdy spotkali się po dłuższym czasie.Pewnie postraszyłby ją jak za dawnych lat, szukając nowych zabawek, zapominając po czasie o małej Ari. Nie pozwoliła mu.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 17 Wrz 2014, 12:57

Zwierzęce przerażenie wdzierało się przez krew do wszystkich zakątków jej ciała, rozdzierało je, opanowywało, przeplatało się z uczuciami słabszymi, mniej zaciekłymi, nie pozwalając oddzielić jasnych myśli od mętliku złożonego ze złości i bezsilności. Zastygła jednak w bezruchu, nie zamierzając ułatwiać mu zadania, nie zamierzając wystawiać się samoistnie na te pieszczoty, które przyprawiały Lacroix o mdłości i gwałtowne dreszcze. Zdecydowanie nie były one oznaką przyjemności.
Krzyknęła, gdy ją ugryzł, szarpnęła się gwałtownie, niekontrolowanie. Ból w barku promieniował już na całe ramię, dosięgał środka pleców, przelewał się po karku falą piekących igieł. Karmił ją kolejną porcją strachu, a kiedy nie mogła przyjąć go już więcej, gdy niebieskie oczy pociemniały tak mocno, że wydawały się niemal granatowe, strach oblekł jej skórę cienką warstwą potu, gęsią skórką, chociaż wedle wcześniejszych słów Vincenta powinno jej być teraz gorąco. Niestety, nie zdawał sobie sprawy z tego, że jej domniemywane podniecenie nie było niczym innym jak odrzucającym dotyk odruchem wymiotnym.
- Oczekuję od ciebie zdrowego rozsądku, chociaż zapomniałam na chwilę, że rozmawiam z kompletnym psychopatą! Puść mnie, bo pożałujesz tego, och, obiecuję ci, że pożałujesz! – syknęła przez zaciśnięte zęby, wyrywając biodra do przodu, próbując uciec od jego dłoni, od ciekawskich palców błądzących po delikatnej bieliźnie, jakby właśnie tam było ich miejsce, jakby miały do tego jakiekolwiek prawo.
Jednocześnie gorączkowo zastanawiała się jak wybrnąć z tej sytuacji. I chociaż zaciskała palce wykręconej dłoni na różdżce, użycie jakiegokolwiek zaklęcia nie wchodziło w grę; była uwięziona w rzuconej przez niego barierze, a ewentualne niepowodzenie rozjuszyłoby chłopaka do tego stopnia, że zapewne szybko pożałowałaby jakiejkolwiek próby oporu. Zawsze tak było. Vincent nie lubił gdy coś szło nie po jego myśli, nie lubił, gdy jego zabawka zachowywała się w sposób nieodpowiedni; doskonałym przykładem tej manii kontrolowania była jego reakcja, gdy Aristos po raz kolejny użyła złego imienia. Gryfonka była waleczna z natury, nigdy jednak nie była głupia – przyzwyczajenie wiodło ją przez złe drogi, choć na początku używała imienia kuzyna z rozmysłem, celowo, celując tam, gdzie mogło zaboleć najbardziej. Teraz robiła to nieświadomie, a pokonany przez rozgorączkowane emocje rozsądek nie był w stanie opanować sytuacji na tyle, by przestała strzelać gole we własną bramkę.
Wreszcie jednak coś w jego głosie sprawiło, że przestała się szamotać. Zdradliwe gorąco budzące się w podbrzuszu, a znajdujące źródło w jego palcach, pieszczących wrażliwe ciało, na moment jakby przygasło, zdrętwiało. Przekręciła lekko głowę, odnajdując spojrzenie jego oczu, zagryzając wargę, by uśmiechnąć się po chwili. Triumfująco. Z pogardą.
- Nigdy nie uda ci się znaleźć sposobu. On jest poza twoim zasięgiem...- urwała, wciągnęła ze świstem powietrze, gdy musnął ten najbardziej unerwiony punkt w jej ciele, gdy nacisnął mocniej, pewniej, sprawdzając jej reakcję. Pod Aristos ugięły się kolana i jedynie mocny chwyt, dłoń unieruchamiająca niechcianym dotykiem jej biodra sprawiły, że utrzymała się w prostej pozycji. Zacisnęła zęby, gdy kontynuował „pieszczotę”, a jego głos wlewał się do jej ucha niczym najprawdziwszy jad.
- Alexander nie żyje, a Evan to nie twoja liga. Zresztą i tak nie możesz zrobić nic ani jemu, ani mnie! – warknęła ostro, wiedząc, że korzysta z ostatnich rezerw własnego uporu, że sięga do ostatniej linii obrony, w której czaiło się jeszcze trochę siły, choć osobiście wolałaby przehandlować cały strach na moc skręcenia sukinsynowi karku. Przycisnął ją do siebie mocniej, pewniej, palce błądziły leniwie, a wstrząsane dreszczami ciało nie reagowało dokładnie tak, jakby sobie tego życzyła, nie zachowywało zgody pomiędzy umysłem, a reakcjami rozpalanych powoli zmysłów. Brzydziła się tego, brzydziła się siebie i własnej bezsilności, tego, że była skazana na jego dotyk i bliskość. Gdy musnął skraj bielizny, gdy leniwie wsunął palce pod materiał, coś pękło w niej z przeraźliwym krzykiem  wyrywającym się z ust, łzami cisnącymi się do oczu.
I nagle kilka rzeczy stało się jednocześnie.
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje EmptySro 17 Wrz 2014, 15:10

Tak, dokładnie. Nagle kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie, bo czemu nie. Rzeczy tak właśnie lubią robić. Przez dłuższy czas spokój, nic, cisza, a potem łubudu wszystko zwala się na głowę na raz. I tym razem, prawie dosłownie na głowę, zwaliło się naszej uroczej parce pięć dodatkowych osób. Pięć osób, z których część, zdawałoby się, wywołali swoją rozmową. Bo oto proszę, ni z tego, ni z owego, nieopodal splecionych w "uścisku" Vincenta i Aristos, niektórzy klęcząc, niektórzy stojąc, pojawili się wspominany niejednokrotnie wyżej Rosier, nie mniej zadbany O'Connor, wybuchowe potomstwo Luigiego oraz, nie wiedzieć czemu i skąd, panna Larsen. Towarzystwo przezacne, można by nawet zorganizować jakieś pieczenie kiełbasek i pianek, ale myślę, że gdyby ktoś postanowił tutaj rozpalić ogień, nie robiłby tego w celu przyrządzenia jedzenia.
I pomyśleć, że zabawa się dopiero zaczynała!
Sponsored content

Pertraktacje Empty
PisanieTemat: Re: Pertraktacje   Pertraktacje Empty

 

Pertraktacje

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy :: Obóz Letni :: Etap II
-