IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Schody do dormitorium dziewcząt

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPon 15 Cze 2015, 15:10

Schody do dormitorium dziewcząt Christ-church-stairs_4d65547cb8830-600x400

Lubą zamieniać się w rynnę, gdy ktoś niepożądanej płci znajdzie się na stopniach, lubią też od czasu do czasu połykać stopy niczego niespodziewających się dziewcząt. Schody prowadzące do dormitorium dziewcząt w niczym nie różnią się od wielu innych schodów w całym zamku, lecz może w tym ich urok. I tak bywają nieprzewidywalne.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyCzw 23 Lip 2015, 13:44

stop

Wśród mroku, chłodu, deszczu i wiatru dało się zobaczyć tlący płomień.
Siedziała skulona u stóp jednej z niezliczonych klatek schodowych, z tym że ta akurat prowadziła do jej sypialni. Do łóżka, w którym o tej porze niechybnie powinna przebywać na co jednak swej uwagi  skierować nie chciała. Nie od dzisiaj zasady traktowała jako błahe i przewidywalne wytyczne, nijak nie odnoszące się do jej potrzeb a jeżeli Murphy Hathaway czegoś zrobić nie chciała to najzwyczajniej w świecie tego nie robiła.
Metalowa zapalniczka, choć schowana w szczupłych, bladych dłoniach, dawała lichy płomień odbijający swe światło na pobliskim oknie, za którym nie było widać nic. Było jednak słychać burzę rozrywającą drzewa, niszczącą drogi, dewastującą lasy – burzę, której boją się zarówno dzieci jak i dorośli. Ona się jednak nie bała, siedząc w półmroku z papierosem w dłoni burza ta była dla niej równie odległa co beztroska, która zdawała się ją opuścić już na dobre. Dym szczypał wychłodzone dłonie, załzawione oczy, blade policzki jednak ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła tępo w ciemność przed sobą, w bezmiar przestrzeni znajdującej się za starą okiennicą, przestrzeni, którą od czasu do czasu oświetlał piorun rozdzielający niebo na pół.  Oraz na odbicie swojej własnej twarzy, widocznej dzięki wspomnianej już zapalniczce.
Była być może trzecia, być może czwarta godzina pewnej pięknej, listopadowej nocy.  Kolejnej z rzędu, której przespać nie mogła. Bo choć się starała i choć wieczorem spożyła fiolkę tego czy innego eliksiru – naturalna medycyna nie była w stanie pomóc słodkiej rudowłosej Murph. To, co sprawiło że obudziła się dwie godziny temu zlana potem nie dotyczy problemów ciała, które można tak łatwo rozwiązać, tak łatwo zagłuszyć. Było to coś o wiele bardziej skomplikowanego, czego dziewczyna zrozumieć jeszcze nie mogła, a jednak już teraz odciskało to na niej swe piętno. Zmęczenie sprawiało, że niemalże nie przypominała siebie – nie o tej porze, nie w tych okolicznościach. Bo dziewczę ubrane w szarą bluzę starszego brata, skulone u stóp nieskończenie długiej klatki schodowej, dziewczę dzierżące w zimnej dłoni niedopałek papierosa, dziewczę samotne, smutne i złe nijak nie przypominało butnej Hathaway, znanej na całą szkołę ze swojej gryfońskości. Pewnej swych sił, wyprostowanej, dumnej oraz przede wszystkim uśmiechniętej.
Poruszyła się dopiero, gdy żar migoczący koło nosa zgasł. Machinalnym i bezmyślnym ruchem dobyła ostatniego papierosa z paczki, którego zapaliła metalową zapalniczką. Półmrok panujący wokół niej został bezczelnie zakłócony jaskrawym światłem, bo choć schowana jej szczupłych dłoniach dawała dość mocny ogień. Gdy w końcu przyjemny dym wypełnił jej płuca, wsunęła chłodny przedmiot do kieszeni, w której natrafiła na coś jeszcze. Było to coś bardzo wymiętego, coś bardzo zużytego, co z czym nie rozstawała się od tygodni. Strona Proroka Codziennego z dnia 4 listopada, 1977. Zgadnijcie która.
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyCzw 23 Lip 2015, 15:49

Eric Henley jak gdyby nigdy nic przechadzał się po dziedzińcu Uniwersytetu w Oxford. Właściwie to nie jak gdyby nigdy nic, bo przecież nigdy nie był na Uniwersytecie gdzie studiowała jego siostra. Ale jeśli nigdy nie był, to jakim cudem teraz wiedział, że dziedziniec po którym się przechadzał był akurat tym dziedzińcem a nie jakimś innym? A może jednak był? Mało prawdopodobne jeśli wziąć pod uwagę fakt, że niemal cały rok spędzał w murach Hogwartu. Właśnie, wypracowanie z transmutacji, gdzie podziały się jego wypracowanie z transumatcji? Chłopak rozejrzał się nerwowo szukając rolki pergaminu nad którą ślęczał przez cały wieczór. Nie znalazł żadnego kawałka papieru. Pewnie przejąłby się tym bardziej, w końcu była to praca dla Wandy od której dostał niedawno srogie bęcki, gdyby nie fakt, że zamiast normalnego, mugolskiego stroju, lub chociaż Hogwartowego mundurka, miał na sobie coś co wyglądało jak dres. Pomarańczowy dres. Normalnie zapewne zdarłby z siebie ten krzykliwy kolor, dzisiejszego wieczora zupełnie mu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że było dopiero południe. Jabłoń. Przekwitająca jabłoń w oddali – coś podpowiadało chłopakowi, że należało tam się udać. A raczej pobiec, tylko dlaczego po kamiennym murze z którego wyrastały jakieś niezidentyfikowane krzaki które musiał omijać slalomem? Czemu to nie mogła być brukselka? Przynajmniej nazbierałby trochę na podwieczorek. Tak pewnie pomyślałby Eric, ale w rzeczywistości przez głowę przemykała mu tylko przedziwna wizja przekwitającej jabłonki pod którą wylegiwała się jakaś rudowłosa postać. Valentine Henley. Siostra Gryfona nie miała prawa jednak wymachiwać tak bezkarnie różdżką gdy w okolicy roiło się od mugoli. Eric miał ochotę na nią nakrzyczeć ale moment…skąd Ona wzięła różdżałkę? I to w dodatku taką z której wyrastały pączki kwiatów? Chłopak przyśpieszył kroku dzięki czemu w jednej sekundzie znalazł się przed studnią obok której siedziała Murph i gawędziła beztrosko z Val. Chciał coś powiedzieć aby wyrazić zdziwienie, ale nim to zrobił dziewczęta odwróciły się do niego zarzucając długimi włosami, po czym powiedziały jedna po drugiej „Które miejsce zająłeś?„ i „Właśnie”. Chciał coś powiedzieć aby wyrazić zdziwienie, ale nim to zrobił dziewczęta odwróciły się do niego zarzucając długimi włosami, po czym powiedziały jedna po drugiej ”Miło Cię widzieć” i „Łap”. I Henley złapał lecącą w jego stronę gruszkę. A raczej próbował, gdyż nagle zalała go nieprzenikniona ciemność która panowała w wieży Gryffindoru. Chłopak poczuł delikatny uścisk w żołądku na myśl o wypuszczeniu z rąk podarku od Valentine. Nie trwało to jednak zbyt długo, tęsknotę przerwał mu bezczelnie kubek który przewrócił dłonią i z którego to wyciekała właśnie niedopita wcześniej herbata, wprost na rękaw jego swetra zresztą. Cały czas przecierając gwałtownie oczy Eric wstał i załzawionym wzorkiem rozejrzał się po pomieszczeniu które na moment rozświetliła błyskawica. Spojrzał niemrawo w okno o którego szyby dudnił deszcz i ziewnął przeciągle. Jako, że był dobrze wychowany, rzecz jasna zakrył usta dłonią. Dzięki temu też, przypomniał sobie o pachnącym malinami rękawie i szybko ściągnął przez głowę sweter po starszym bracie. Po omacku zawiesił go na oparciu fotela obok dogasająco kominka i ostrożnie ruszył w stronę schodów prowadzących do swojego dormitorium.
-Lumos - wymamrotał pod nosem gdy już zdążył znaleźć różdżkę – Cholera – przeklął pod nosem gdy już zdążył inteligentnie się oślepić i trzasnął nogą w jakieś krzesło. Ból byłby zapewne większy gdyby Pan Henley zasnął w pidżamie, jednak aktualnie był on niemal w pełni ubrany. Od trampek, aż po okryty niebieskim podkoszulkiem tors. A propos barw krukolandi, Eric przypomniał sobie nagle o powodzie dla którego uciął sobie drzemkę w fotelu i począł szukać zostawionego gdzieś na stoliku wypracowania dla Wandy. Ku swemu zaskoczeniu znalazł zrulowany pergamin całkiem szybko i ponowił próbę przedzierania się przez pokój wspólny. Poczekawszy na dogodną chwilę, a dokładniej taką w której zacznie dostrzegać chociażby kontury mebli, ruszył przed siebie ostrożnym krokiem. Błyskawice okazały się być całkiem pomocne w przedsięwzięciu Gryfona, który już po chwili ominął większość przeszkód rozsianych zdradziecko na swojej drodze i ruszył nieco odważniej ku schodom gdzie poczuł znajomy, aczkolwiek niespecjalnie lubiany zapach. Nozdrza Erica zareagowały złowrogo i podjęły próbę zlokalizowania źródła woni. Na nieszczęście buńczucznego palacza który niedługo zostanie ochrzaniony, wyglądało na to, że ich drogi się skrzyżują. Wprawdzie Henley nie był znany z przestrzegania punktów regulaminu szkoły, ale miał alergię na papierosomaniaków. Gdy zatem zobaczył w ciemności żarzący się koło nosa nieszczęśnika tytoń rozpoczął przygotowanie odpowiedniej wiązanki na tę okoliczność. Nie spodziewał się, że jego niedoszłą ofiarą będzie Murph która dziwnym zbiegiem okoliczności, ostatnio miała wiele zajęć w których nie mógł uczestniczyć jej najlepszy przyjaciel
. -Proszę, proszę – odezwał się kręcąc głową z dezaprobatą –Byłoby szkoda gdyby ktoś przypadkiem zamienił paczkę którą chowasz w kieszeni w coś pluszowego, wiesz, Joe nauczyła mnie kilku przydatnych zaklęć – powiedział z kpiną w głosie i poruszył porozumiewawczo brwiami, co było zresztą całkiem głupie gdyż Muprh i tak tego nie zauważyła, ot dziwny nawyk – A tak serio, to nie żebym się czepiał, ale mogłabyś jednak to zgasić – dodał wskazawszy brodą na papierosa którego Przyjaciółka dzierżyła w dłoniach – I gadaj, czemu nie jesteś w łóżku? - zapytał tym razem już łagodnym tonem i spojrzał w załzawione okno – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że boisz się burzy?
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPią 24 Lip 2015, 00:09

Zamyślona, całkowicie zaabsorbowana szalejącą za oknem pogodą nie usłyszała kroków rozbrzmiewających w ciemności. Tak jakby świat oraz otoczenie, w którym chcąc nie chcąc się znajdowała zupełnie jej nie obchodził, tak jakby kary, nagany oraz szlabany nie mogły jej dosięgnąć. Bo wszechogarniający smutek pozostawił w jej butnej głowie, w jej czułym serduszku stan całkowitej obojętności, który skutecznie tłumi wszelkie pozostałości strachu, instynktu samozachowawczego. O ironio - tak jakby jeszcze Gryfoni mieli go dostatecznie dużo, by przeżyć.
Nawet nie drgnęła, gdy usłyszała gdzieś koło siebie tak dobrze jej znany głos. Nie spodziewała się go tutaj, to fakt co nie zmienia faktu, że obecność Erica nawet jej nie zaskoczyła. Wyrwana w głębokiego otępienia, obróciła powoli głowę w kierunku, z którego dobiegał dźwięk spoglądając w nieprzeniknioną ciemność, marszcząc brwi w geście niezadowolenia. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał, gdy ktoś naruszał jej cudowną samotność. Nawet jeśli była to osoba, na której tak mocno jej zależało – nie powinno go tu być. Bo dla Murph istnieje niemała doza przestrzeni osobistej, której w pewnych przypadkach nie wolno było naruszać pod żadnych pozorem. Nawet jeśli tak bardzo było jej to potrzebne, z czego nie zdawała sobie sprawy.
Zaciągnęła się mocno papierosem, słuchając słodkich słów nagany szczerze niezadowolona jeszcze z jednej rzeczy. Imię Jolene, na które już chyba powoli miała uczulenie po raz kolejny przebrzmiało w ich rozmowie, rozmowie która siłą rzeczy (zważywszy na okoliczności, na porę, na miejsce) będzie chyba jednak dotyczyła ich relacji, a nie puchoniastego słoneczka. Murphy doskonale czuła w kościach, że nie można wiecznie uciekać i kryć się w zakamarach zamku, czuła że Henley tak łatwo jej dzisiaj nie odpuści. I choć tego, że w tych lub innych okolicznościach dojdzie do konfrontacji pomiędzy nimi można było się spodziewać od dawna, nie była na to gotowa. I nigdy nie będzie, bo sprawa chyba była dość poważna. Splątana, niejasna, skomplikowana. Już bez udziału wielce irytującego, wszędzie obecnego, obrzydliwie słodkiego puchoniastego słoneczka jakim była nasza słodka blondyneczka. Już zniknięcie Cu zrobiło swoje, prawda?
Wysłuchała go jednak do końca, spokojnie i bez słowa i choć papieros nieznacznie drgnął pomiędzy palcami, nie dała po sobie poznać co ją denerwowało.  Gdy w końcu na korytarzy wybrzmiała wielce złowroga cisza, dziewczyna wypuściła po raz drugi dym z płuc i uśmiechnęła się szeroko. A uśmiech ten był wielce słodko gorzki, czego Henley zapewne nie zauważył.
- Ja się nigdy nie boję – mruknęła rozbawiona, czując jak pewien swoisty rodzaj szaleństwa tępi  wszelkie instynkty. Czuła się zraniona, opuszczona i w pewien sposób zdradzona – przez Cu, jeżeli żyje a jeszcze jej o tym nie powiedział a jeżeli nie, to przez życie, które okazało się być takie niesprawiedliwe. Przez swoje własne nieposłuszne serduszko, które do głowy słało obrazy co najmniej nieodpowiednie, zważywszy na to, że ją i Erica od zawsze na zawsze łączyć miała przyjaźń. No i przede wszystkim zła była na siebie, tą Murph która przegrała w pojedynku z blondwłosą wariatką, tą Murph która prawie skręciła kark na boisku, tą Murph która okazała się być tak żałośnie bezbronna wobec dementorów. A złość tę, bezsilną i płomienistą miała ochotę wyżyć na Merlinie duchem winnym Ericu, który na dobrą sprawę nie był winien niczemu. Oprócz tego, że był dla rudowłosej zbyt cenny i na samą myśl, że spotka go los taki jaki spotkał O’Connora, dziewczyna kompletnie traci głowę.
- Po prostu nie umiem zasnąć – mruknęła po chwili, gdy po raz kolejny poczuła słodki dym w płucach. Nie miała zamiaru się tłumaczyć ze swoich koszmarów, lęków i nocnych problemów i miała nadzieję, że Eric dość szybko to zrozumie. Lecz znając jego troskę, zapewnie nie uwierzy jej nieszczere zapewnienia, tak samo jak ona nie wierzyła w to, że da jej święty spokój. A zresztą, teraz chyba nawet tego nie chciała – Nic wartego uwagi, zwykła bezsenność. A papierosa zgaszę, dopiero gdy wypalę go do końca. I tak cię nie posłucham, przecież wiesz. Mieliśmy już milion takich rozmów – mruknęła potulnie tonem niewiniątka, osoby którą teraz przecież nie była. Dzisiaj miała ochotę być nieprzyjemna, uszczypliwa i egoistyczna. A jej kaprysem było robienie czegoś wbrew Ericowi, tak po prostu i dla zasady a gdy to okazywało się w dodatku tak przyjemne… No cóż, lubimy łączyć przyjemne z pożytecznym.
Nie czekając na należytą burę uśmiechnęła się kpiąco, chcąc atakiem odpowiedzieć na atakiem. W końcu to najlepszy sposób na obronę, dlatego też wyjęła z kieszeni bluzy pustą paczkę i rzuciła w kierunku Erica, rzucając dość nieprzyjemne
- Masz, to dla Jolene. Niech jej służy- nie kryjąc swojej frustracji, że spędza z nią więcej czasu. Nie zwracając uwagi na to, że była to wyłącznie jej wina skoro ona chłopaka unikała niczym Filch mydła, ale w chwilach gdy brak jej było pewności siebie (a chwile te przeżywała niesłychanie rzadko) rozpaczliwie szukała we wszystkim swojej racji i winny innych.
Zignorowała jednocześnie dość nieprzyjemne uczucie, zwane potocznie wyrzutem sumienia, bo przecież Henley był jak zawsze miły i troskliwy. To znaczy, nie zawsze taki był ale w kryzysowych sytuacjach mogła liczyć na jego pomoc. Dlatego łagodny ton jego głosu sprawiał, że miała cholerną ochotę wtulić w jego ramiona.
Co oczywiście nie oznaczało, sobie na to pozwoli.
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPią 24 Lip 2015, 12:51

Muphy Hathaway była najważniejszą osobą w życiu Erica Henleya bez względu na to czy jej się to podobało czy nie. Rudowłosa choćby nie wiem jak się starała - a ostatnio starała się nawet bardziej niż choćby nie wiem jak- nie była w stanie się go pozbyć. Mogła wychodzić bez słowa z zajęć przeklętej transmutacji, mogła uciekać na boisko Quidditcha i próbować tam łamać sobie kark, mogła kryć się w swoim dormitorium i owijać kordłą, ale przy talencie do zamęczania bliskich mu osób słowami otuchy i próbami -wątpliwej jakości -pocieszania, przed Gryfonem nie była w stanie się ukryć.
-Spróbowałabyś odpowiedzieć inaczej, GRYFONIE– odparł akcentując  wyraźnie ostatnie  słowo gdy usłyszał  zapewnienie dziewczyny, po czym obdarował ją uśmiechem.
Chociaż mógł, tym razem nie miał zamiaru zaprzeczać, faktem było to, że Murph należała do osób nieustraszonych którym brakowało nieco instynktu samozachowawczego, czym podobnie jak On idealnie wpasowywała się w realia domu Lwa. W przypadku Erica odwaga i optymizm były jednak czasem wyłącznie maską pod którą kryła się bezsilność i rozgoryczenie. Czy podobnie było w przypadku jego najlepszej przyjaciółki? Ericowi bez wątpienia na co dzień brakowało nieco spostrzegawczości w kwestii rozszyfrowywania ludzkich uczuć, nie był osobą której wystarczyło jedno spojrzenie w oczy by wiedzieć czy należało  wiać gdzie pieprz rośnie, czy też opowiedzieć rubaszny kawał zasłyszany przed chwilą od Pottera. Zwyczajnie nie był w tym dobry. Gdy mowa była o jego bliskich, których zresztą nie było zbyt wielu, umiejętności chłopaka wchodziły na nieco wyższy poziom. Z Murph było jednak zupełnie inaczej.  Dziewczyna musiałaby naprawdę się wysilić by zakamuflować przed nim jakieś uczucia. A teraz, czując się zapewne bezpieczna z powodu niemal wszechogarniającego mroku , nawet się jakoś specjalnie nie starała.
-Ohh, A ja słyszałem, że leżenie w łóżku z zamkniętymi  oczami jest całkiem pomocne – powiedział nie szczędząc jej sarkazmu.  Jak już to zostało wspomniane Eric nie był zbyt dobry w pocieszaniu. W tego typu sytuacjach najczęściej próbował rozbawić swoją ofiarę, lub w jakikolwiek inny, mniej lub bardziej brutalny sposób, wywołać uśmiech na jej twarzy, a że Gryfon mistrzem dowcipu raczej nie był, to i jego działania do najefektywniejszych nie należały. Co nie zmienia faktu, że miał szlachetne pobudki. Eric doskonale wiedział, że przyczyną podłego nastroju dziewczyny  było zaginięcie Connora, dlatego próby zwodzenia go nie miały jakiegokolwiek sensu. To, że spotkali się w tym konkretnym miejscu o tej konkretnej porze nie mogło być przypadkiem.  Wiadomo bowiem, że przecież przypadki nie istnieją.
-Taak, prawie Ci uwierzyłem koch…-  urwał gryząc się w język. Od jakiegoś czasu Gryfon ograniczał wypowiadanie słów na K. Ostatnią rzeczą której teraz potrzebował to  niezręczna cisza, cisza nie mająca racji bytu pomiędzy tą dwójką, cisza  która swój początek wzięła na lekcji eliksirów ze Smoczycą i wreszcie cisza która była dla Erica Henleya torturą –  A tak poważnie to naprawdę mam wrażenie, że prosisz się o milion-pierwszą  pogadankę – dodał odpędzając od siebie dym ręką.
Wprawdzie Gryfon wiedział, że i tak będzie strzępił język, ale dawanie za wygraną nie było w jego stylu. Zwłaszcza gdy rzucano w niego opróżnioną paczką  po papierosach, tworze wymyślonym chyba przez Samego Voldiego.
Widząc wykrzywiające się w uśmiechu wargi dziewczyny, sam już szykował się by odwzajemnić grymas i rzucić jakimś komentarzem, brutalnie jednak przerwał mu lecący w jego stronę wspomniany wcześniej przedmiot. Uśmiech spełzł z jego twarzy równie widowiskowo i szybko jak się pojawił.
-Nie jestem pewien czy spodoba jej się taki urodzinowy prezent – odrzekł podnosząc paczkę z podłogi . Wspominanie o Joe bez wątpienia nie było dobrym pomysłem. Chłopak nie był pewien o co chodziło Murph, która przecież wiele razy zapewniała go, że…właściwie o czym go zapewniała? O tym, że nie ma do niego pretensji o zaproszenie jej na bal? O to, że nie ma nic przeciwko niej?  Czemu w  ogóle miałaby to deklarować? Nie mogła być przecież o niego zazdrosna, zwłaszcza teraz gdy większość wolnego czasu pożytkowała na unikanie jego osoby
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPią 24 Lip 2015, 13:17

W odpowiedzi na „Gryfonie” rzucone jest w twarz, jak gdyby nie zasługiwała na takie określenie, spojrzała na niego spode łba. Nie jej wina, że jak każda istota chodząca na żałosnym, ziemskim padole ma uczucia, które niezależnie od niej motywują jej działania. Oraz reakcję. I choćby nie wiem jak skrzętnie były ukrywane, jak starannie byłyby tłumione – one wracają, ze zdwojoną siłą, zalewając całą gryfońską brawurę dozą samozachowawczego strachu, tego najgorszego rodzaju. Bo nie o siebie samego a o bliskich i krzywdę, jaką im można wyrządzić. A idiota Henley, który tak świetnie bawił się urządzając z Murph drwiny nawet pewnie nie pomyślał o tym, że ona boi się głównie o niego.
Bo dziwnym trafem to właśnie jej przyjaciele przepadali bez śladu, chyba miała prawo do zmartwień?
W końcu nie siedziała w jego głowie, to po pierwsze i nie spędzała z nim sto procent czasu, to po drugie. Eric, tak błogo nieświadomy jak bolały zaklęcia rzucane przez Rabe, hasa sobie pewnie po błoniach Hogwartu mając w jednej ręce koszyk malin a Jolene w drugiej, nie wspominając oczywiście o głowie w chmurach. Bo choć Murph zdawało się, że doskonale zna jego charakter, szczerze powiedziawszy nie spodziewała się po nim przedsięwzięć tak zapobiegawczych jak ściśle tajne zajęcia z Whisperówną. I dopóty ten jej nie powie, co pewnie nigdy nie nastąpi, dopóty będzie miała go za błogo nieświadomego. I bezbronnego swoją drogą, a zresztą nawet jeśli jej powie to nigdy nie przestanie taki być w jej oczach.
Cenny i nienaruszalny, choć niektórym wcale się to nie podobało.
Dlatego dobrze, że w pomieszczeniu panowała ciemność, bo Hathaway rzuciła by się na niego gdyby tylko zobaczyła iskrę drwiny w jego spojrzeniu. Nie zasługiwała na stwierdzenia, że brak jej odwagi  i bolało ją to, że Eric nic nie rozumiał i raczej nie zrozumie. Bo zanim to nie nastąpi nie będzie pomiędzy nimi ani zgody, ani normalności. Chociażby względnej, choćby niestałej – po prostu nie było na nią szans. Chyba, że…  no właśnie, co?
Będzie ją pocieszał jak dotychczas, będzie służył pomocą jak dotychczas, będzie przy nie trwał jak dotychczas? Dlaczego więc, skoro spełniał wszystkie te wymogi, tak bardzo ją to denerwowało?
Splątana we własnych uczuciach była w stanie wyegzekwować tylko jedno – złość, której musiała w końcu dać ujście, nawet jeśli nie do końca rozumiała przyczyny jej powstania.
- No co ty tu robisz, specjalisto? – syknęła, kładąc akcent na słowo „ty”, a raczej na osobę Erica, który z tą całą swoją wszędobylską troską zaczynał jej działać na nerwy. Potrafiła sobie poradzić sama, ze wszystkim – tak było od zawsze i do końca takim pozostanie, a kto tego nie akceptował w ogóle nie był w stanie jej zrozumieć. Jest dużą dziewczynką, potrafi dodać dwa do dwóch oraz przede wszystkim – sama o siebie zadbać. Nawet jeśli czasami sprawia inne wrażenie.
I dalej czuła by sobie rosnącą złość, gdyby nie niefortunne słowo na k, które prawie wymsknęło się Ericowi. Słysząc je, wstrzymała na chwilę powietrze, ściągnęła brwi w geście zdziwienia, zagryzła mimowolnie wargę czując jak stały grunt sypie się pod nosami. Jak dobrze, że ręce dzierżyła papierosa, o którym do tej pory zapomniała, bo to właśnie on przybył jej na ratunek. Machinalnie przylgnął do jej ust, zwalniając ją na parę sekund z obowiązku przełamania nieprzyjemnej ciszy i dał chwilę zastanowienia. A raczej, opanowania oraz błogiego stępienia zmysłów.
Wystarczyła ona, by tamten dalej ciągnął wątek, co Murph przyjęła z ulgą. Jak dobrze, że Eric także nie ma zamiaru roztrząsać tego tematu, przynajmniej na razie. Przechodząc płynnie do wylewania starych pomyjów, kłótni tak często przez nich odbywanej.
- Tak, proszę o milion pierwszą. Daj mi święty spokój, jestem… jestem prawie dorosła i mogę robić co chcę i nic ci do tego, czy się to podoba czy nie – nie rozkazujesz mi, Eric. Nawet dla „mojego dobra” – rzuciła zniecierpliwionym tonem, zdradzającym więcej z uczuć niż jakikolwiek gest dotychczas przez nią wykonany.
Ten krótki monolog zakończyła ostatnim przyłożeniem papierosa do usta, już chyba po raz ostatni, bo końcem języka czuła paskudny smak zanieczyszczonego filtru. Nie dała jednak po sobie tego poznać, zadzierając nos wyżej niż zazwyczaj i gasząc niedopałek z tryumfalnym uśmiechem na twarzy, powoli stała by spojrzeć na nieco z wygodniejszej niż dotychczas perspektywy. Miała niesłychaną ochotę dmuchnąć mu tym dymem w twarz, a wiadomo, że jak ma na coś ochotę to najzwyczajniej w świecie to robi.
Dlatego przysunęła się do niego niebezpiecznie blisko, o wiele zbyt blisko, by tę odległość nazwać niewinną i jak postanowiła, tak zrobiła. Oczekując kazania, jakiego wcześniej od niego nie słyszała na koniec dorzuciła ostatnią kroplę do czary goryczy, jaka przyszła jej jeszcze do głowy.
- I nie licz na to, że pójdę tam z tobą – choć miało to zabrzmieć bardziej jak deklaracja niechęci do osoby puchoniastej, niż do Erica.
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPią 24 Lip 2015, 22:45

Klatka schodowa prowadząca do dormitorium dziewcząt bez wątpienia zapamięta obecne wydarzenia na długo. Sytuacja w ogarniętym mrokiem korytarzu z każdą chwilą stawała się coraz gęstsza, a kłótnia wisiała w powietrzu niczym duchy Hogwartu lewitujące pod kamiennym sklepieniem zamku. Gryfon, który w głębi duszy sam był przygnębiony ostatnimi wydarzeniami,  nie mógł nie zdawać sobie sprawy z nastroju swojej najlepszej przyjaciółki. Zapewne mimo założeń i starań rodziców do spółki z nauczycielami, wojna w zewnętrznym świecie odciskała duże piętno na nastolatkach mieszkających w Hogwarcie. Nie byli odizolowani od tragicznych wydarzeń. Tragiczne wydarzenia dotykały ich z nadejściem niemal każdego nowego dnia. Jakkolwiek okropne by to nie brzmiało, brutalne morderstwa mugoli i szlam były w obecnych czasach rutyną, mroczne znaki co noc rozświetlały domostwa rodzin czarodziejów, a ludzie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Tak też było z Connorem, tuż obok Pottera i Blacka jednym z najpopularniejszych w szkole Gryfonów. Przystojny, zabawny, inteligentny i uwielbiany niemal przez wszystkich siedemnastolatek jak gdyby nigdy nic zniknął  i pozostawił po sobie pustkę w sercach najbliższych, włączając w to kulącą się właśnie ze strachu przed światem Murphy Hathaway. Mimo, że jego najlepsza przyjaciółka nie miała prawa o tym wiedzieć, Erica, który w wielu aspektach był całkowitym przeciwieństwem Irlandczyka, od czasu przeczytania w proroku artykułu dręczyła myśl o niesprawiedliwości świata, w której to procesie brał osobisty udział. Z jednej strony niezdarny, głupkowaty syn Mechanika samochodowego, beztalencie niemal w każdej dziedzinie, beztalencie dostające bęcki w prawie każdym pojedynku, z drugiej zaś Cu, czystokrwisty czarodziej, Gryfon który bez wątpienia był w stanie obronić swoich bliskich w nadchodzącym starciu z mrocznymi siłami i co najważniejsze chłopak będący miłością Murph. Dlaczego zniknął ten drugi? Dlaczego los nie zabrał sobie kogoś po kim zapłakałyby góra 2 osoby a nie cały Hogwart? Dlaczego nie zabrał kogoś kogo życie nie miało większego znaczenia?
Gdyby Eric Henley miał wybór, rzuciłby swoje życie na szalę, poświęciłby się dla tych którzy mogą coś zmienić  – mimo, że mugolak nie chciał pogodzić się z tą myślą, była to jedyna rzecz którą ludzie jego pokroju mogli zrobić w obecnych czasach. Gdyby Eric Henley miał wybór zamieniłby się miejscami z Connorem. Oczywiście nie było mu prędko do pożegnania się ze światem, nie chciał ot tak umierać, jednak gdyby zniknął On a nie Cu, życie wielu ludzi byłoby prostsze. Zwłaszcza życie Murph, którą czy tego chciał czy nie, po prostu kochał i pragnął jej szczęścia.  Zapewne nie byłaby zachwycona nieobecnością przyjaciela, ale w przeciwieństwie do mugolaka który - delikatnie mówiąc – wybrał sobie zła porę na uświadamianie swoich uczuć i zamiast być podporą w tych trudnych dla rudowłosej dniach, stał się kulą u nogi, Connor byłby opoką, byłaby z nim bezpieczna i jako, że darzyli siebie nawzajem uczuciem, zapewniłby jej to czego Eric zapewne nigdy nie będzie w stanie. Gdyby Zniknął On, nie siedziałaby na zimnej klatce schodowej i wysłuchiwała głupkowatych słów mugolaka, zamiast tego Irlandczyk tuliłby ją aktualnie w ramionach i ocierał ewentualne łzy.
-Czekam – wypalił bez zastanowienia na zaczepkę dziewczyny – I przekazuję wiedzę o tajnikach spania – dodał próbując zatrzeć wspomnienie o wypowiedzianym bezmyślnie poprzednim słowie.
Mimo panującego mroku, nietrudno było odczytać z głosu Murph, że jedyne czego teraz pragnęła to święty spokój a przyjaciel najwyraźniej jej w tym przeszkadzał, co zresztą dosadnie podkreśliła po chwili niezręcznej ciszy która zapadła wraz z wypowiedzeniem, a właściwie prawie wypowiedzeniem słów objętych tabu.
- Mówisz tak jakbym miał zamiar Ci rozkazywać… wiesz Muprh, przyjmowanie dobrych rad to nie grzech, ale jak wolisz, zatruwaj się ile chcesz i kiedy chcesz, jesteś przecież prawie dorosła i nic mi do tego – rzekł w odpowiedzi na zniecierpliwiony ton dziewczyny. Nie chciał zabrzmieć tak jak zapewne zabrzmiał, nie będąc do końca pewnym powodu swojej reakcji, starał się stłumić smutek który na złowrogi ton głosu przyjaciółki, zaczął ogarniać jego trzewia. Kłótnia była teraz ostatnim czego potrzebowali, a mimo to oboje mniej lub bardziej świadomie zdawali się do niej dążyć. Nie spodziewał się tego co miała zamiar zrobić w ciągu najbliższych kilku chwil. Rzuciwszy ówcześnie okiem na pustą paczkę po papierosach obserwował jak rudowłosa wstaje i zbliża się w jego kierunku. Obserwował jak robi coś czego ze względu na ostatnie wydarzenia robić nie powinna, a już na pewno robić nie chciała.  Blada cera przyjaciółki sunęła ku niemu niczym zjawa, jej twarz usiana piegami wyłaniała się powoli z mroku by wreszcie zatrzymać się tuż przed jego nosem. Żołądek zaczął wygrywać przedziwną kakofonię a całe ciało Erica przeszedł dreszcz. Mimo, że wśród kamiennych murów było chłodno, gęsia skórka dopadała go dopiero teraz. Gryfon patrzył dziewczynie w oczy i zwyczajnie czekał. Choć nigdy nie zaznał smaku jej ust, w tej chwili tęsknił za ich ciepłem. Patrząc na ogarnięte smutkiem rysy twarzy, cała złość zniknęła gdzieś w nicości.  Jego marzenia zniknęły jednak ogarnięte chmurą dymu papierosowego.
Odganiając od siebie bladą chmurę, Eric zakasłał bezwiednie i jednocześnie zasłonił usta dłonią. Nie chciał ciągnąć tematu Jolene, dlatego po chwili  odezwał się:
- Masz zamiar powiedzieć o co Ci chodzi...czy Ja mam to zrobić? - powiedział z delikatnym wyrzutem w głosie. Koniec żartów zawsze oznaczał jakieś złe skutki dla otoczenia, natomiast w chwili obecnej Eric czuł tylko żal do przyjaciólki za to, że odstawiała go tak brutalnie na drugi plan
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptySob 25 Lip 2015, 01:37

Spojrzała z satysfakcją na wytrąconego z równowagi przyjaciela, bo przecież o to jej właśnie chodziło. Czasami uwielbiała być uszczypliwa, wredna i niemiła, chcąc wyżyć na mniej lub bardziej winnym człowieku swą złość, bezsilność oraz smutek. Ktoś musiał otrzymać ten cios, dosłowny lub metaforyczny, niepotrzebne skreślić, tak niesubtelnie wymierzony prosto w twarz. Dym szczypiący oczy, policzki, gardło. Nieprzyjemny zapach wraz z całą gamą ukrytych w nim toksyn oraz przede wszystkim - paskudną troską, na którą nie zasługiwała. A to, że Eric akurat spotkał ją w tej a nie innej chwili nie było jej winą. Zresztą, powinien był się nie wtrącać w jej sprawy, w dręczące ją problemy - nie powinien wspominać o Jo, do której tak ciężko się przekonać a ponadto nie miał prawa ingerować w jej uczucia do Cu, związane zarówno ze stratą jak i z tym, co było przed. To jej sprawa, radzi sobie z nią doskonale i choć cholernie jej smutno, jakoś żyje z tą goryczą, z dnia na dzień. Raz czuje się gorzej, raz lepiej co nie zmienia faktu - potrzebuje samotności, żeby się jakoś poskładać. Nie będzie to łatwe, ale da radę - o ile jej otoczenia da jej zarówno wiarę, spokój i poparcie, czego nie odnajdywała w Ericu.
Być może powinna się z nim skontaktować, może i nawet traktowała go źle. Nie potrafiła jednak tak szybko poradzić sobie z tym wszystkimi uczuciami oraz obawami narastającymi po pamiętnej lekcji z Lacroix. Od tamtej pory jej i tak zszargane nerwy zostały wystawione na ciężką próbę, gdy nagle uświadomiła sobie, że nie może tego zrobić ich przyjaźni. Henley nigdy nie był dla niej kimś gorszym, wręcz przeciwnie, dlatego i teraz nie chciała o nim myśleć w ramach „nagrody pocieszenia”. A los najwyraźniej spychał ją ku temu, co nie oznacza, że tak łatwo się podda.
Chce dać sobie radę z tym sama, jak ze wszystkim, jak zawsze.
Na co potrzebowała przestrzeni osobistej, której Eric najwyraźniej nie był w stanie jej dać.
- No właśnie, nic ci do tego - fuknęła, nadal wściekła i mimo woli odsunęła się od tego. Zaaferowaną tą krótką chwilą, ile ona mogła trwać, dwie sekundy? A jednak, dotknęło ją to - bardziej niż można się spodziewać, bo na chwilę zdawała się zapomnieć o narastającym gniewie. Przez ułamek sekundy, nie dłuższy niż mrugnięcie oka, miała ochotę wtulić się w jego ramiona, spleść ręce na karku i przepraszać go, dopóki starczy jej sił. Na szczęście, dziwnie uczucie minęło tak szybko jak się pojawiło, a ją ogarnął jeszcze większy gniew - być może związany z nietypowym wyobrażeniem. Być może z bliskością, na jaką sobie pozwoliła. Być może z tym, jak łatwo dał jej odejść.
- O nic mi przecież nie chodzi, wszystko jest… - wypaliła bezmyślnie, po czym w ostatniej chwili ugryzła się w język. Jakie? Normalne, zwyczajne, w porządku? Nic takie nie było a świat, do którego była zmuszona codziennie wychodzić z każdym dniem stawał się coraz to bardziej obcy, jakby nieswój. Nieznany, nie jej, nie… nienormalny. Miała ochotę parsknąć mu gromkim śmiechem w twarz, na samo brzmienie tego (w gruncie rzeczy tragicznego) stwierdzenia, a jednak powstrzymała się. Tak samo jak powstrzymała rękę, która miała niespotykaną dotąd ochotę sprzedać Ericowi soczysty policzek, jednak jak dotąd nie zdenerwował ją do tego stopnia. Jeszcze. Co nie zmieniało faktu, że miała ochotę się wyżyć.
Po chwili wahania, kontynuowała, odstępując od niego krok po kroku. Z każdym słowem gestem i ruchem zdawała się od niego oddalać, mimo woli, logiki oraz faktycznych uczuć - potrzebowała tego. Lepsze to, niż głupoty które przychodziły jej na myśl gdy czuła dotyk ciepłej skóry przyjaciela i tylko przyjaciela.
- Jest mi ciężko, to tyle. Nie potrzebuję pomocy, dam sobie radę sama, przecież wiesz. Tylko daj mi spokój  i trzymaj się ode mnie z daleka - rzuciła dość opryskliwe, akcentując dosadnie ostatnie słowa. Naprawdę potrzebowała tej samotności, aby nie zwariować, dlaczego Eric nie chciał tego pojąć - I nie wspominaj o niej, denerwuje mnie. Dlaczego tak Ci w sumie na tym zależy, nie męcz mnie idź spać i mnie po prostu zostaw. Wyjdź stąd - syknęła odgarniając rude kłaki z czoła. Zasłoniła przy okazji twarz, bo pomimo całego gniewu, który ją uniósł czuła się po prostu okropnie. Nie wiedząc dlaczego to robi, nie dociekając po co, kiedy i jak to się stało odsunęła się od niego na tyle, że nie była w stanie mu wszystkiego powiedzieć. I to był właśnie problem, to bolało, to był powód, dla którego przykro jej było patrzeć na Erica.
Przyjaciela, którego nie straciła, choć zdawało się, że do tego już blisko. Miejmy nadzieję, że tylko zdawało.
Westchnęła przygnieciona ciężarem słów, które wybrzmiały w półmroku korytarza. Czy istnieje jakieś zaklęcie, typu „zacznij jeszcze raz”?
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPon 27 Lip 2015, 13:41

Eric Henley i Muprhy Hathaway byli przyjaciółmi od dobrych pięciu lat. Spędzane wspólnie Boże Narodzenie w Hogwarcie zbliżyło tę dwójkę do siebie tak bardzo, że od pamiętnych grudniowych wydarzeń prawdziwym wyzwaniem było odnalezienie Gryfońskiego duetu w pojedynczych egzemplarzach. Jako, że trudno znaleźć bardziej odpowiednie słowo niż zwyczajne „nierozłączni”, parę tę należałoby określić mianem nierozłącznej. Jednakże pomimo tego, że byli sobie tak niezwykle bliscy, jak dotąd żadne z nich nie ubiegało się o nic więcej. Mało tego, żadne z nich nigdy nawet nie pomyślało o czymś więcej. Wszystko niestety zaczęło ulegać zmianie…właściwie od kiedy? Oczywiście lekcja ze Smoczycą zdawała się być punktem kulminacyjnym, czy też może istnym elementem zapalnym dla dalszych wydarzeń. Rzeczywiście to właśnie tam, głęboko w lochach Zamku, Eric patrząc na swoją przyjaciółkę dostrzegł kogoś więcej niźli tylko kompana do odstawiania numerów Filchowi, obrzucania wszystkich wokół złośliwościami, opróżniania kufli kremowego i całej reszty rzeczy które robisz idąc ramię w ramię ze swoim dobrym kumplem. To właśnie tam zrozumiał dlaczego uwielbia zapach orchidei. Jednakże czy aby na pewno? Czy to nie na zniszczonym przez atak dementorów balu pierwszy raz poczuł ciepło jej dłoni? Dłoni której wtedy zwyczajnie nie chciał wypuszczać spomiędzy swych palców. Czy to nie wtedy, oddaleni od siebie zaledwie o centymetr wsłuchiwali się w woje przerywane oddechy? Czy to nie wtedy Eric pierwszy raz dotknął jej ust? Czy to nie wtedy zapałał żądzą trwania wtulonym w jej ciało przez wieczność? Niezależnie od wszystkiego, aktualnie liczył się tylko fakt, że bliskość Murphy, nawet motywowana gniewem, sprawiała, że Eric Henley zapragnął wpleść palce w rude kłaki, zapragnął poczuć bliskość jej ciała. Zamiast tego jednak, odezwał się niecierpliwym tonem, bo miał już dość ciągłych wymówek przyjaciółki i unikania jego osoby.
-Mylisz się, wiele mi do tego – odrzekł na dźwięk gniewnego tonu dziewczyny – Czy Ci się to podoba czy nie jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i jeśli sądzisz, że jesteś w stanie zbyć mnie czymś takim to chyba w ogóle mnie nie znasz  - powiedział używając całkiem wielkich i poważnych słów, czego najczęściej nie miał w zwyczaju robić.
Dzieląca ich odległość sprawiała, że Eric bez najmniejszego problemu potrafił odczytać emocje tak wyraźnie malujące się na twarzy przyjaciółki, dlatego też dziwił się czemu jeszcze nie spróbowała rzucić mu się do gardła.
-W porządku?- wyręczył rudowłosą i spojrzał na nią łagodnie. Współczuł jej,  tak jak współczuł wszystkim innym którzy musieli żyć w obecnych czasach. Tak jak współczuł sobie. Doskonale znał uczucie bezradności wobec wszystkiego co działo się wokół, zmagał się z nim niemal każdego dnia gdy dowiadywał się o nowych zbrodniach popleczników Voldemorta.
- Wiem, że nie wszystko jest w porządku, ale czy naprawdę masz zamiar załamywać ręce i rozpaczać?  - powiedział Eric prawdopodobnie nieco zbyt szorstko i głośno jak na warunki panujące w korytarzu, bowiem Murph powoli zaczęła się od niego odsuwać.
-Wszystkim nam jest ciężko – odparł zrezygnowany – I wyobraź sobie, że mnie też jest ciężko, zwłaszcza, że moja najlepsza przyjaciółka  postawiła sobie za cel unikanie mnie, no bo czemu by nie, prawda?  - wyrzucił z siebie frustracje która narastała w nim od wielu dni. Dziewczyna oczekiwała pewnie czegoś innego, oczekiwała cierpliwego, ciągle uśmiechniętego chłopaka który bez narzekań przyjmie wszystkie ciosy i na koniec, gdy będzie już wystarczająco ranny zacznie wszystkich pocieszać. – Ale kogo obchodzi Henley – powiedział wzruszając teatralnie ramionami -I przepraszam, że mi na Tobie zależy, przepraszam, że Cię męczę, obiecuję się poprawić panienko samowystarczalna i już więcej nie wchodzić panience w drogę – dodał wpatrując się w jej ledwie widoczne w mroku korytarza, piękne, szaroniebieskie oczy które na chwile rozświetlił blask błyskawicy.
Chciał by wiedziała, że może na niego liczyć, jednak  słowa pociechy nie potrafiły  przejść mu przez gardło. Chciał powiedzieć, że zawsze będzie przy niej, ale zamiast tego rudowłosa otrzymała tylko wiązankę wyrzutów której chłopak pożałował niemal natychmiast po wypluciu z siebie złowrogich słów.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyWto 11 Sie 2015, 10:24

Syknęła słysząc te słowa. One bolały, tak cholernie bolały szczególnie powiedziane tak dosadnie i bez ogródek. A to śmieszne, bo na co dzień nie bała się przecież szczerości - słodkie kłamstewka bolą bardziej niż okrutna prawda. Ale chyba zależność ta nie dotyczyła sfery uczuć, nie w jej przypadku. Bo choć była osobą pewną swego, siebie, swych wad i zalet nigdy nie lubiła mówić o tym, że kogoś lubi albo (o zgrozo!) kocha. Po prostu te śmiałe słowa nie przechodziły jej przez gardło, nie lubiła także gdy ktoś je wypowiadał na głos. Nie przy niej, są zbyt… wielkie. A ona zbyt młoda, w tym wieku powinno się robić wielkie rzeczy a nie rzucać w eter wielkie słowa. Bo one mają moc, wbrew pozorom. Szczególnie te wypowiedziane podczas niezbyt przyjemnej wymianie zdań w środku nocy, w półmroku. Przy akompaniamencie burzy oraz posępnych min ludzi, którym za bardzo na sobie zależy.
Oraz krzyków, które teraz tak ładnie zgrabnie i naturalnie zaćmiły wcześniejszy żal, smutek oraz wyrzuty sumienia dziewczyny.
- Nic Ci do tego, zostaw mnie samą! - fuknęła czując wzbierającą się w niej złość. Tak płomienne wyznanie uczuć tylko ją rozjuszyło, tym bardziej, że wyczuwała w tonie Erica litość. Której tak bardzo nienawidziła, wybitnie unikała, tak bardzo się… bała. W gruncie rzeczy. Ponieważ myśl, że mogłaby być postrzegana jako osoba słaba dosłownie ją paraliżowała, oznaczałoby to mniej więcej jej koniec. Koniec Ognistej, Rudej, nieustraszonej butnej Hathaway. Początek słabej i lękliwej Murph, będącej cieniem swojej dawnej osoby. Przegranym, zastraszonym, kimś kto poddał się nim walka w ogóle się zaczęła. A ona nie miała w zwyczaju żadnej z tych rzeczy, choćby miała zapłacić najwyższą cenę za próby udowodnienia swojej odwagi. W końcu była rodowitą, dumną Gryfonką.
- To Ty mnie w ogóle nie znasz, nie rozumiesz. Nie siedzisz mi w głowie, nie masz prawa mnie oceniać. Nie zdajesz sobie sprawy z tego co czuję, ja chce być sama i dobrze mi z tym! Dużo się stało i muszę sobie z tym poradzić a ty mi tylko przeszkadzasz- syknęła obrażona, wściekła, rozjuszona. Miała go na dzisiaj i na zawsze serdecznie dość, po co przychodził tutaj - żeby uświadamiać jaka jest bezradna? Bez niego? Dobre sobie, kto jak kto ale ona sobie świetnie poradzi bez pomocy kretyna uganiającego się za słoneczno-żółtymi spódniczkami. Bo tak niestety, niesprawiedliwie go teraz oceniała.
- Nawet nie próbuj ubierać tego w słowa, nie kończ za mnie tego zdania, nie poczuwaj się do tej odpowiedzialności. Myślisz, że tak dobrze mnie znasz, że masz prawo decydować co myślę i robię a tymczasem wiesz co? Ty nic nie wiesz Henley, jesteś taki - urwała, by zaczerpnąć oddech czego nie robiła już od dłuższej chwili. Jej blade policzki były teraz rumiane, rozespane przed chwilą ciało rozbudzone a z szarozielonych, rzekomo pięknych oczu, ciskane były złowrogie ogniki. A jednak nie zdobyła się na to, by go nazwać go idiotą, choć pięknie mu się to należało. Zamiast tego, warknęła z poirytowaniem, załamując ręce. Odwróciła się do niego tyłem, nie chciała już patrzeć w jego zielone tęczówki, ich spojrzenie kruszyło jej złość, dotykało serce. A porywy tego ostatniego doprowadziły właśnie do tej beznadziejnej sytuacji, dość ze słuchaniem sfery uczuć. Ta droga to równia pochyła, prowadząca donikąd albo na samo dno albo i jeszcze głębiej.
- I nie patrz tak na mnie, nigdy więcej, bo nie potrzebuję litości. Wcale nie mam zamiaru rozpaczać, będę z tym walczyć, Ty kretynie. Jak mogłeś spodziewać się czegoś innego - rzuciła spoglądając na burzę huczącą za oknem. Splotła ręce na piersi, w geście niewysławianej furii, którą z całych sił starała się jeszcze powstrzymać. Dla swojego oraz jego dobra, choć jej cierpliwość do świętych przecież nie należała.
O czym wiadomo nie od dzisiaj, dlatego tym bardziej smutnym było, że akurat tego dnia Henley raczył o tym zapomnieć.
Nazwanie jej panienką na pewno nie było dobrym pomysłem, zupełnie jak dobór słów „najlepsza przyjaciółka”. Które nie wiedzieć temu wydały jej się teraz niezwykle sztuczne, w tejże sytuacji, bo oboje chyba już doskonale zdali sobie sprawę, jak wielkim jest to kłamstwem. Co chyba przelało kroplę w czary goryczy, bo dziewczyna stojąca w bezruchu od dłużej już chwili nagle obróciła się na pięcie. Wykonując łuk prawą dłonią, wymierzający Ericowi soczysty policzek, na który solidnie sobie zapracował.
Idąc za ciosem, zbliżyła się do niego i na bezdechu rzuciła.
- Nie mów tak na mnie, nie jestem jakąś pierwszą lepszą paniusią, nie traktuj mnie protekcjonalnie bo sobie na to nie zasłużyłam. I muszę ci powiedzieć, że jesteś głupi jeśli nie widzisz, że mi na tobie zależy, bardzo. Najbardziej - urwała, czując jak łzy wściekłości napływają jej do oczu. Otarła je rękawem, zaczerpnęła oddechu i przypływie czułości, jakiej nikt by się po niej nie spodziewał ujęła zaczerwienione policzki w dłonie. Nie była w stanie powiedzieć zdania, słowa, sylaby - patrzyła więc w zielone tęczówki, do których czuła tak wiele niewysławialnego. Co z tego, że chciała się od niego odciąć skoro nie była w stanie - w jeden chwili chce go zranić i porzucić a w drugiej gromadnie przytulić. Nie rozumiała tego co się z nią dzieje, uczucia znowu przesłoniły trzeźwe myślenie, za przyjdzie jej pewnie słono zapłacić. Czuła się odkryta.
Na szczęście chwila ta trwała krótko, może sekundę, być może i dwie - zbyt krótko by zaskoczony chłopak zdobył się na jakąkolwiek kontrreakcję. Co nie zmienia faktu, że dla niej trwała całą wieczność i jeszcze jeden dzień. Podczas której czuła bezużyteczność drżących warg, mających powinność złożyć się w jedno słowo. Jedno kurewsko ciężkie przepraszam, czy to tak wiele?
Duma odepchnęła od niej te myśli, podobnie jak ona odepchnęła się teraz od niego. Nieprzyjemnie zaskoczona tym niefortunnym atakiem czułości odstąpiła od niego trzy kroki. Nie spuszczając przy tym spojrzenia z zielonych tęczówek, spojrzenia pełnego wściekłości. Do samej siebie, notabene, ale na szczęście tego z oczu wyczytać się nie da.
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyWto 11 Sie 2015, 11:41

Gryfon powoli zaczynał mieć już dość przepełnionego złością tonu przyjaciółki. Nie miał zamiaru jednak dawać za wygraną, bo tak naprawdę nie drażnił go fakt, że Murphy wściekała się na niego.
Choć Eric uchodził czasem za osobę raczej pozbawioną empatii, Ci którzy znali go lepiej wiedzieli, że smutek kogoś bliskiego jego sercu, sprawiał, że normalne funkcjonowanie stawało się prawie niemożliwe. Podobnie było również w tym przypadku, Gryfon stojący naprzeciw dziewczyny którą darzył czymś więcej niż tylko przyjacielską sympatią, nie potrafił znieść myśli o zostawieniu jej tutaj, pośród mroku korytarza, zupełnie samej z bólem po stracie Cu skrywanym przed całym światem. Dlatego też każda chwila w której nie potrafił wywołać uśmiechu na jej twarzy, dla szesnastolatka zmieniała się w prawdziwą torturę, zwłaszcza, że sprawy miały się zupełnie inaczej niż w czasach gdy oboje widzieli w sobie jedynie bratnie dusze. Nie mógł tak po prostu bezkarnie jej przytulić, a w obecnej sytuacji prawdopodobnie niczego nie pragnął bardziej. Kolejne „nic Ci do tego” nie polepszało sytuacji.
-Sama, sama, sama, sama…- powtórzył za dziewczyną kręcąc głową z niedowierzaniem – To już zaczyna się robić nudne…i wiesz co? Masz rację, pewnie nie wiem co czujesz, ale musiałbym być ślepy by nie widzieć, że wcale nie chcesz być sama, ale hmm…skoro tak bardzo mnie o to prosisz...- powiedział  nie do końca zdając sobie sprawę ze słów które właśnie wypowiedział.  Z każdą sekundą tej rozmowy dopadało go coraz większe rozgoryczenie i zwyczajny, egoistyczny żal do przyjaciółki, coś czego tak bardzo chciał uniknąć. Czuł się nadzwyczaj źle z powodu tych paru zdań które chwilę wcześniej wydobyły się z jego ust. Jaki był z niego przyjaciel skoro wystarczy kilka chwil by  obrzucał pretensjami osobę pogrążoną w smutku. Może Murph miała rację, może tak naprawdę wcale jej nie znał.
-Ale Ja wcale nie chcę o niczym za Ciebie decydować. Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? – odparł poirytowany rejestrując niemal tylko wzmiankę o domniemanej próbie dyktowania Gryfonce jak powinna postępować – Nie dociera do Ciebie, że po prostu chciałem z Tobą porozmawiać i pomóc?  Tak chyba robą przyjaciele, prawda? Czy tylko mnie się coś uroiło? –powiedział próbując po raz niewiadomo już który, przemówić do dziewczyny racjonalnymi argumentami i po raz niewiadomo już który nie spotkał się z nawet najmniejszą oznaką zrozumienia z jej strony. Gdy dziewczyna odwróciła się do Erica plecami, dając mu tym samym jednoznacznie do zrozumienia, że nie obchodzi ją żadne kolejne wypowiedziane przez niego słowo, poczuł, że zupełnie nieświadomie zaciska mocniej palce na dzierżonym w lewej dłoni zrulowanym wypracowaniu z transmutacji. Westchnął zrezygnowany i spojrzał smutnym wzrokiem w ciemność za oknem. Błyskawice, jedna po drugiej, rozświetlały teraz niebo niemal przez cały czas.  Eric Henley nie miał prawa bywać smutny.
-Ale nie musisz walczyć sama, Ty Kretynko – odpowiedział  przenosząc wzrok na twarz Murphy która jak się wydawało niestety próbowała unikać jego spojrzenia – I będę patrzył na Ciebie jak będzie mi się żywnie podobało, skoro Ty możesz zupełnie ignorować wszystko to co mówię, czemu Ja miałbym słuchać Ciebie, co? -  rzucił ze złością w podzięce za ostatnie słowa przyjaciółki, nie zdając sobie zupełnie sprawy z faktu, że dziewczyna jest na granicy furii i jest niemal gotowa by rzucić się mu do gardła, czego zresztą spodziewał się już od kilku chwil. Nie potrafił zrozumieć swojego zachowania, ale próbował walczyć z narastającą z każda chwilą irytacją. Nie powinien się tak zachowywać. Nie teraz.
- Chcę walczyć wspólnie z Tobą, nie przeciwko, zrozumiesz to wreszcie?.Jestem Tutaj dlaa… - urwał w pół zdania. Jego policzek zapłonął piekącym bólem. Nawet jeśli w jakimś sensie był przygotowany na taką możliwość, jego zdziwienie nie było przez to wcale mniejsze. Owszem, Murphy nie jeden raz trzasnęła go po głowie książką albo uraczyła całkiem silnym łokciem wycelowanym w żebra, ale nigdy wcześniej nie doświadczył takiego bólu. Wszystko wydarzyło się tak błyskawicznie. Szesnastolatek po otrzymaniu ciosu wstrzymał powietrze i  wypuścił je dopiero gdy poczuł dotyk miękkiej dłoni Murphy. Murphy która była teraz tak blisko, niemal tak jak wtedy gdy wtulali się w siebie na zniszczonej podłodze przed wielką salą. Nie miał pojęcia co robić. Poczuł dreszcz rozchodzący się po całym ciele i ukłucie w żołądku. Chciał zrobić teraz setki rzeczy. Chciał chwycić jej delikatne dłonie. Chciał zatopić palce w jej włosach. Chciał całować jej usta. Ale zamiast tego po prostu nie spuszczał wzroku z jej idealnej twarzy i czuł, że pierwszy raz w życiu ktoś patrzył na niego tak jak On patrzył na tę osobę, czuł, że ktoś odwzajemnia jego spojrzenie. Wiedział, że kocha dziewczynę stojącą tuż przed nim.
-…Ciebie- dokończył gdy bez efektu spróbował chwycić palce oddalającej się od niego Gryfonki na którą powinien być zły, ale nie potrafił.
Cisnęło mu się na usta wiele słów, jakichś mądrych słów, jednak nie odważył się zakłócić ciszy która między nimi zapadła.
Odnalazł zgubione na ułamek sekundy szarozielone oczy i wbił w nie wzrok. Nie był pewien czy minęła minuta czy pół godziny, jednak w końcu szesnastolatek odezwał się.
-Wszystkich ludzi na których Ci zależy bijesz po twarzy? – zapytał z nadzieją w głosie i uśmiechnął się nieznacznie.
Próba dowcipu w takiej sytuacji nie była najrozsądniejszą reakcją, istniała bowiem jedna szansa na milion, że Murphy w ogóle potraktuje to jak żart i nie rzuci na niego jakiejś klątwy po czym nigdy więcej już się do niego nie odezwie, ale umysł chłopaka, postawiony w niezręcznej ciszy, poprzedzonej tak wieloma wielkimi słowami zadziałał automatycznie.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyWto 18 Sie 2015, 17:04

- Więc nie chciej, nie warto - rzuciła dziewczyna, zanim coś w niej pękło.
Była wściekła, zupełnie tak bardzo jak być powinna. Czyli w skali od jeden do dziesięć - jakieś milion a jednak w niej samej działo się coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Rodziła się w niej emocja a raczej uczucie napędzające ciało do tych wszystkich szlachetnych czynów opiewanych w poematach. Do wznoszenia się powyżej, ponad, ponadto co człowiek dostrzega na końcu nosa. O pragnienie czyjegoś szczęścia o wiele bardziej niż swojego.
I choć Murph myślała, że co znaczy kochać chyba bardzo się myliła. W jej szesnastoletniej, niewiele rozumiejącej głowie, nie znajdowało się pojęcie prawdziwego poświęcenia. Siebie, dla kogoś. Swojego uśmiechu dla uśmiechu tej drugiej osoby.
Co z tego, że była wielce wściekła - tam, w półmroku, przygnieciona ciężarem wielkich słów i jeszcze poważniejszych spojrzeń zrozumiała kim jest dla Erica i kim jest dla niej Eric. To dotknęło ją o wiele bardziej niż najostrzejsze z wypowiedzianych dzisiaj słów - dostrzeżenie w zielonych tęczówkach tego, czego tak bardzo się obawiała. Była dla niego cenna, co wiązało się z jednym - skrzywdzi go, prędzej czy później. Swoim zachowaniem, konsekwencją poczynionych działań, niebezpiecznymi ludźmi zagrażającymi jej samej. A on, tak wspaniale tego nieświadomy nie zasługuje na życie z kimś takim jak ona. Czy tego chce, czy nie - Murph postanowiła się teraz całkowicie od Henley’a odciąć, choć to w owej chwili dosłownie złamało jej serce. A jednak wiedziała, że tak będzie lepiej, że to słuszne.
Zacisnęła zęby, powstrzymując płacz. To co się działo nie było sprawiedliwe, przemknęło jej przez myśl zanim otworzyła ponownie oczy. Spoglądając raz jeszcze w ufne spojrzenie Erica, po raz ostatni tego wieczoru. Na jego pełen nadziei uśmiech, który zasmucił ją jeszcze bardziej.
Bo była, cholernie, smutna co na pewno dało dostrzec się w jej spojrzeniu. Niby pełnym wcześniej wspomnianej wściekłości a jednak, łagodniejszym. O tą dozę tristanowej melancholii, charakterystycznej dla ludzi, który zawsze znajdą sobie powód by uciec od szczęścia. Pozornie w imię wielkiej idei a faktycznie?
No cóż, wystarczy chyba powiedzieć, że Murph zbyt bała się uczuć, by stawić im czoła.
Dlatego tak ciężko przez gardło przechodziły jej poniższe słowa. Powiedziane półszeptem, tak dziwnie kontrastującym z krzykiem rozbrzmiewającym w powietrzu jeszcze minutę temu. Powiedziane z najsmutniejszym uśmiechem, jaki jej twarzyczka skrywała w repertuarze. Powiedziane wbrew sobie i wbrew rzeczywistym pragnieniom.
- Tak, wszystkich. Dlatego od dzisiaj trzymasz się ode mnie z daleka - mruknęła, czując się tak dziwnie jak nigdy przedtem. Obco w nowej, niechcianej sytuacji. Sytuacji, którą sama sprowokowała choć wcale nie chciała. Ale teraz było chyba za późno na takie stwierdzenia, na zmianę swoich deklaracji, na próbę przyznania się do swoich uczuć. Przynajmniej na dzisiaj, przemknęło jej przez myśl po paru sekundach, sekundach potrzebnych na uświadomienie sobie, że na nią już czas.
Skryła więc swe niezwykle smutne spojrzenie za długimi rzęsami, torując tym samym drogę wszystkowiedzącym tęczówkom Erica. I to nie była ironia, bo w tej chwili Murph była przekonana, że w istocie - wiedzą wszystko. Bo skoro znają ją tak dobrze to czytają z niej jak z otwartej księgi, na co ona wiele poradzić nie mogła. Tym bardziej, że pomimo całej dozy świadomości one tak niewiele rozumiały.
Z tą smutną myślą odwróciła się na pięcie, rozpoczynając żmudną wspinaczkę do swojego łóżka. Ocierając po drodze zbłąkaną łzę spływającą po piegowatym policzku.

z tematu!
Eric Henley
Eric Henley

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPon 24 Sie 2015, 11:15

Burza za oknem rozszalała się na dobre. Deszcz coraz mocniej zacinał o szyby wieży gryffindoru, a błyskawice – rozświetlając co jakiś czas lica szóstoklasistów – dawały o sobie znać z głośnym trzaskiem. Eric Henley nie miał pojęcia dlaczego stał naprzeciw swojej najlepszej przyjaciółki akurat teraz w tym ciemnym korytarzu. Nie powinno go tutaj być. Nic z tego co zaszło pomiędzy nimi nigdy nie powinno się wydarzyć. Żadne z tak wielu przepełnionych goryczą słów nie powinno nigdy zostać wypowiedziane. Oboje powinni teraz spać. A rankiem, zjeść wspólnie śniadanie w wielkiej Sali i udać się na transmutację. Wszystko było nie tak. I to z czyjej winy? Oczywiście durnego Henley’a który jest mistrzem taktu, a subtelnością dorównuje mu tylko armia czerwona w natarciu. Zamiast pogoniwszy ówcześnie Murphy do łóżka samemu skierować swoje kroki w stronę dormitorium, stał tutaj i wypowiadał jakieś wielkie słowa, których waga przerastała wszystkie jego założenia. Był wściekły. Na siebie. I nie istniała skala przy zastosowaniu której byłby w stanie zmierzyć frustrację wypełniającą jego umysł. A może wcale nie? Może właśnie zrobił to co powinien był zrobić już dawno temu? Tylko dlaczego w takim razie Murphy nie próbowała niczego zrozumieć? Dlaczego była tak uparta, niewzruszona gdy On tylko próbował jej pomóc? Nie, to nie miało najmniejszego sensu. Nic z tego co się właśnie stało nie miało sensu, ani jedna sekunda. Szesnastolatek nie potrafił zrozumieć dlaczego się kłócą. Nie rozumiał kłótni. Dlaczego było tak poważnie? Dlaczego każde słowo kosztowało tak wiele i bolało bardziej niż wymierzony przez rudowłosą policzek? Nie mogą się kłócić. Nie oni. To nie mogło się dziać naprawdę. Może tak naprawdę wciąż spał? Tylko gdzie jego pomarańczowy dres? Gdzie jego siostra? I czemu nie są w Oxfordzie? Słysząc swoje myśli, tak głupie jak wszystko co do tej pory powiedział, miał ochotę wrzasnąć na całe gardło. Prawda była taka, że darzył Murphy uczuciem którego najwyraźniej sam nie rozumiał, bo czym jest miłość gdy masz 16 lat? Czym w ogóle jest miłość? Czy to dlatego chciał spędzać każdą chwilę swojego życia w jej towarzystwie? Czy to dlatego uśmiechał się za każdym razem gdy ją widział? Czy to dlatego jego ciało drżało pod jej dotykiem? Czy to dlatego podczas ataku dementorów kierowała nim tylko jedna myśl? Nie, wystarczy tego. Jeśli takie żniwo przynosi miłość to Szesnastolatek miał w głębokim poważaniu te wszystkie romantyczne historie, poematy, wyznania, łażących pod rękę uczniów i cała resztę tego serduszkowego chłamu. Od tej chwili w żadnym wypadku nie da po sobie poznać, że Murphy jest dla niego kimś więcej niźli przyjaciółką. To powinno pomóc. Dlatego też, z nieznacznym uśmiechem, przepełniony niejako nadzieją na poprawienie sytuacji, wyczekiwał reakcji rudej na jego żartobliwy ton. Wszystko poszło jednak nie tak jak tego oczekiwał, wszystko zostało brutalnie skruszone przez wypowiedziane prawie szeptem słowa dziewczyny. Ręce Erica pokryła gęsia skórka a kąciki ust opadły. Przez ułamek sekundy liczył nawet na to, że pośród uderzeń błyskawic najzwyczajniej w świecie przesłyszał się, ale gdy Murphy obróciła się do niego plecami nie mógł się dłużej oszukiwać. Nie miał pojęcia co robić. Nie był sobą, bał się. Żart. Musi powiedzieć coś zabawnego.
-Ciekawe do kogo teraz przyjdziesz po wypracowanie z Eliksirów - zawołał za nią, ale wiedział, że po pierwsze było już za późno, a po drugie dał tylko kolejny dowód na to jak wielkim jest kretynem.
Podszedł do okna i spojrzał za zegarek który otrzymał od Ojca.


Z tematu!
Tanja Everett
Tanja Everett

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPon 01 Lut 2016, 17:01

Od spotkania z Hallem w jego gabinecie minęło parę ładnych dni. Ładnych? Na pewno, gdyż Tanja nie musiała spoglądać na stażystę ani z nim rozmawiać. Było jej to bardzo na rękę, gdyż ostatnia "dyskusja" skończyła się urażeniem lwiej dumy Gryfonki. Duma wychowanka Godryka była wrażliwsza niż kogokolwiek innego. Bezprecedensowe złapanie za poły bluzy i wyrzucenie na korytarz kwalifikowało się do występków poniżej pasa, więc Everett postanowiła już nigdy więcej nie podejść do Halla. Swoje nadzieje na normalne życie, bez strachu przed atakiem ojca pogrzebała razem z panem Lewisem. Noc po spotkaniu ze stażystą Tanja przepłakała, pozwalając łzom wnikać w materiał poduszki. Dziwna blokada nie pozwalała jej udać się do opiekuna lub nawet dyrektora, aby zajął się jej sprawą. Bała się, co ją spotka, gdy wyjdzie chociażby do wioski. Wiedziała, że Ministerstwo objęło ją ochroną, ale na miejsce Lewisa, który sam się zgłosił, nie wybrano jeszcze nikogo. Tanja nie miała w zwyczaju trząść portkami na każdym kroku, ale wizja ferii świątecznych i fakt, że Sean błąkał się gdzieś w pobliżu napawał ją lękiem. Oczywiście nigdzie się nie wybierała. W zamku czuła się najlepiej. Mimo, że najpewniej sama, ale spokojna.
Tanja odgarnęła ciemne włosy na plecy i zabrała ze sobą książkę do transmutacji. Pokój wspólny tętnił życiem, a w dormitorium nie potrafiła się skupić, więc uznała, że okienko w połowie klatki schodowej do sypialni będzie idealnym miejscem na naukę. Zabrała ze sobą Rubina, który umościł sobie miejsce na kolanach właścicielki. Gryfonka zajęła się lekturą, lecz już po paru stronach jej uwaga skupiła się na medalionie. W srebrnym wisiorku znajdował się bursztyn, w którym przed laty zatopiony pierwszy ząbek Tanji, który wypadł za dziecka. Delikatny grawer w środku układał się w imię "Nikita", które nosiła mama Gryfonki. Dziewczyna zasępiła się. Wiedziała, że bardzo długo był w posiadaniu Williama. Tanja na drugiej stronie medalionu wkleiła zdjęcie matki z czasów szkoły. Uśmiechała się do niej radośnie. Jeszcze nie wiedziała, co ją spotka za paręnaście lat.
Brunetka westchnęła i przesunęła palcem po bursztynie. A tak polubiła Williama...
Alex Hall
Alex Hall

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt EmptyPon 01 Lut 2016, 18:08

To nie tak, że wszystkie bolączki zniknęły za dotknięciem różdżki, a na niebie rozbłysła wieczna tęcza – nie, to że Alex w przeciągu kilku ostatnich dni w ogóle opuszczał łóżko, zawdzięczał tylko i wyłącznie własnej silnej woli. Czy też tytanicznemu wysiłkowi, jeśli ktoś wolałby ująć to w ten sposób, bo Hall sam z siebie nie zamierzał się chwalić, że ledwie sypiał, a po przebudzeniu przez godzinę wpatrywał się w sufit, powtarzając pod nosem Wstawaj głupie ścierwo, masz coś do zrobienia. Jakoś się to wszystko toczyło, ciężko i pokracznie, ale jakoś.
Niedawnego, niefortunnego spotkania z Tanją auror nie analizował pod kątem emocjonalnym – rozłożył je sobie na czynniki, na kolejne wydarzenia i założenia, z jakimi najwyraźniej przyszła do niego Gryfonka. Bo Alex w końcu, po dwóch dniach patrzenia na pozostawiony pergamin iście bazyliszkowym wzrokiem, zdobył się na przeczytanie listu spisanego ręką Williama. I wiedział już, o co chodziło w farsie, której nieświadomie stał się członkiem.
Czy mu się to podobało? Gdyby Lewis ciągle żył, pewnie ucieszyłby się na wieść, że razem pomogą osieroconej dziewczynie, stworzą jej dom jakiego oni nigdy nie mieli i będą rodziną. Teraz mężczyzna czuł po prostu pustkę i jakieś niemiłe ukłucie w środku przepowiadające niepotrzebne problemy. Nawet awantura reprymenda autorstwa Chantal, że wlecze się jak gumochłon ze sprawdzaniem prac, które mu przydzieliła, nie odniosło jakiegoś wielkiego skutku. Jej, w przeciwieństwie do panny Everett, Alex nie mógł bezpardonowo wywalić ze swojego gabinetu, kiedy jednak wyszła, odnalazł w zapasach odpowiednie fiolki z eliksirami, zmieszał je jak ostatni kretyn i wypił mieszankę dwoma głębszymi łykami. Poczuł się po tym, jakby zderzył się z rozpędzonym garborogiem i przez chwilę był tylko w stanie zawodzić smętnie w fotelu, ale potem przyszło otrzeźwienie. Ciało dostało kopa energii, umysł się rozjaśnił, a wszystkie nieprzyjemne wspomnienia pokryła cienka, wiotka i różowa jak wata cukrowa warstewka, dostarczając Hallowi świeżej porcji endorfin. W tym stanie, wspomagany przez zbawienne skutki eliksirów mógł już coś robić – w pierwszej kolejności posprawdzał więc wszystkie spiętrzone prace domowe, odpowiedział na ministerialne listy, przejrzał przysłane pilnie akta, a potem... A potem nagle nie zostało nic, co wymagało jego natychmiastowej uwagi. Alex na moment zamarł z piórem w dłoni, marszcząc się ni to ze zdumieniem, ni to z gniewem, aż wreszcie odłożył je obok kałamarza.
Niedokończona sprawa z Tanją zdała się zupełnie naturalnie wypłynąć na powierzchnię aurorskich myśli, gdy szukał kolejnego zajęcia, nie chcąc pogrążać się w marazmie, gdy mikstury wciąż jeszcze działały. Nie był zachwycony perspektywą kolejnego spotkania czy rozmowy, ale udawać, że nie znał dziewczyny? Że obietnice Williama nic dla niego nie znaczyły? Miał dla niego zbyt wiele szacunku, by tak postąpić – nie wspominając już o fakcie, iż wciąż kochał go jak szaleniec, ale myślenie o tym straconym uczuciu nie przyniosłoby w tej chwili niczego dobrego.
Nie dając sobie zmienić zdania, Alex wziął do ręki list, zwinął go w zgrabny rulon i wyszedł z gabinetu na poszukiwanie Everettówny – pierwszy przystanek, pokój wspólny Gryffindoru. Drogę znał doskonale, w końcu ta konkretna część zamku była kiedyś jego domem. Takim pierwszym, prawdziwym domem. Przywitał się z Grubą Damą uprzejmym skinieniem głowy, dając zalać się szczebiotem jak bardzo wyrósł i zmężniał, a następnie podał hasło i przeszedł przez okrągłą dziurę.
Nic się tu nie zmieniło. Tylko twarze inne, patrzące na niego ze zdziwieniem i jakby konsternacją.
- Szukam Everett – rzucił w kierunku siedzących najbliżej dziewcząt, a gdy ta wskazała klatkę schodową do damskiego dormitorium, podziękował jej krótko.
Miał ochotę westchnąć cierpiętniczo, nadąć się i podejść do Tanji z pozycji wyższości, zrównać ją z ziemią raz a dobrze, ale musiał nad tym zapanować. Odetchnął więc krótko, wyprostował się i zaczął powoli wchodzić po schodach w górę – do momentu, gdy nie zauważył burzy ciemnych włosów w jednej z wnęk. Nie dając się zatrzymać bezsensownej chęci ucieczki i zagrzebania się pod kocem z dala od tej bezczelnej dziewuchy, Alex zbliżył się wbrew wszelkim instynktom. A potem jak gdyby nigdy nic odchrząknął krótko, wyciągając w stronę Everettówny list zwinięty w rulon, który zostawiła u niego kilka dni wcześniej. Niezależnie od tego, czy dziewczyna go przyjęła czy też nie, powiedział krótko, siląc się na jak najbardziej neutralny ton:
- Nigdy nie będę taki jak on, ale nie jestem twoim wrogiem.
Sponsored content

Schody do dormitorium dziewcząt Empty
PisanieTemat: Re: Schody do dormitorium dziewcząt   Schody do dormitorium dziewcząt Empty

 

Schody do dormitorium dziewcząt

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Schody
» Łazienka dziewcząt
» Opuszczona łazienka dziewcząt
» Namiot nr 1 - strefa dziewcząt
» Namiot nr 3 - strefa dziewcząt

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-