IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Emerald Fog [Francja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptySro 16 Lip 2014, 17:02

Emerald Fog [Francja] Chateau_overview

Cytat :
Emerald Fog - kilkanaście hektarów lasów, wzgórz, jezioro kuszące czystą wodą w lecie, a twardym lodem w zimie; idealne miejsce na wychowywanie dzieci, hodowlę koni, pierwsze loty na miotle i pierwszą miłość. Zaprawdę magiczna budowla o filigranowych wieżyczkach i gargulcach przypatrujących się nieufnie każdemu gościowi; ta obłożona potężnymi zaklęciami ochronnymi, sprawiająca wrażenie wyjętej z innej rzeczywistości posiadłość, pełna krużganków, schodów donikąd, znikających pomieszczeń i ukrytych przejść była jedyną w swoim rodzaju zagadką, na której zgłębienia nie starczyło by jedno życie, nie mówiąc o dwóch. Aristos jest jego prawowitą dziedziczką, według tradycji rodzinnych i kocha zamek z całego serca, podobnie jak wspomnienia, które udało jej się stworzyć w jego murach.
Emerald Fog jest nienanoszalne i chronione potężnymi zaklęciami obronnymi; biada temu, kto próbowałby sforsować zamek siłą i podstępem. Budowla doskonale chroni swoich tajemnic
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyPią 18 Lip 2014, 22:14

17 lipca, 1977

Stukot jej kroków odbijał się echem pośród korytarzy wiodących pod zamkiem, nie mącony niczym więcej po za szelestem sukienki, jej własnym, ciężkim oddechem i sercem, bijącym w szaleńczym rytmie. Przytulana do piersi księga ciążyła jej w ramionach niczym kamień u szyi, niemal błagając swym ciężarem, by dziewczyna zawróciła; by porzuciła szaleństwo, na które się porywała, by odzyskała zdrowy rozsądek. Aristos wiedziała jednak, że na to już za późno. Kurczowo zacisnęła smukłe palce na maleńkiej, zielonej fiolce – jej przepustce do tego, co czarne jak skrzydła kruka.
Emerald Fog przez wieki widziało już wiele zaklęć, wiele potężnych magicznych rytuałów i artefaktów, nie było jednak wątpliwości; młoda dziedziczka oszalała do reszty. Czuła opór zamku, czuła zaklętą w murach magię napierającą na nią ze wszystkich stron, gdy przemykała labiryntem lochów, ciągnących się bóg jeden tylko wie jak głęboko pod okazałym zamczyskiem.
Przystanęła na rozwidleniu, przymykając oczy; droga prowadząca do okrągłej sali rysowała się w jej umyśle powoli i opornie, stanowczo jednak przedzierając sobie ścieżkę przez rozgorączkowane, rozedrgane myśli.  Rysowała się dokładnie, przynosząc ze sobą wspomnienie zapachu mokrego kamienia, kurzu i wypalonych świec; Aristos odetchnęła głęboko, unosząc głowę i ruszając przed siebie.
Po przyjęciu u di Scarno wiedziała już, że wyjście, którego chciała uniknąć, dopędziło ją jeszcze przed startem; nieopatrznie rzucone słowo, spojrzenie, nuta w tonie głosu wskazująca na coś więcej, niż informację. I niebieskie, elektryzująco niebieskie oczy, wpatrujące się w nią z wyższością. Zwycięsko.
Nie pomógł uśmiech, nie pomogły próby krygowania się – potwór dostał to, czego chciał. Dostał to z jej własnych ust, prosto do rąk, jak dar, ofiarowany oprawcy w podzięce za jego trud. W podzięce za nieprzespane noce i łzy bezsilnej wściekłości, które coraz częściej zasnuwały bławatkowy błękit sprawiając, że ciemniał, marniał pod opoką z rzęs, rozpalany rozpaczą.
I chociaż w głowie kiełkowało pole pomysłów, rozkwitających determinacją jak maki, żaden nie wydawał jej się wystarczający. Żaden nie wystarczał, by ochronić O’Connora przed szaleństwem, jakie rozpętało się w ich świecie.
Miała nadzieję, że odcięcie się od chłopaka, odsunięcie go od siebie, do czasu kiedy skończy szkołę, wystarczy. Jak gorzko się myliła, wiedziała jedynie ona sama. Świadomość, że osobiście skazała go na niebezpieczeństwo, które nadejść mogło z każdej strony sprawiało, że coś w jej wnętrzu rozrywało się na kawałki. Nie sądziła, że to przywiązanie, ta chęć bycia blisko, czułość, którą odczuwała niemal jak przez zasłonę okażą się być tak silnymi uczuciami; nie sądziła, że naprawdę go kocha.
Z jej ust wydarł się suchy, zduszony śmiech, gdy przyspieszała kroku, niesiona życzeniem desperatki w ciemność – głupia, głupia dziewczyno! Sądziłaś, że możesz kontrolować własne uczucia? Że lata trzymania ich na wodzy wystarczą? Eksplodowały w najmniej oczekiwanym momencie, przygniatając ją swoim ogromem.
O rytuale przypomniała sobie podczas jednej z samotnych, pustych nocy, gdy przewracała się z boku na bok pośród jedwabnej pościeli; pozbawiona ciepłego ciała obok, wydarta pochopną decyzją z ramion Irlandczyka wpatrywała się w sufit, pomstując nad własną głupotą i wtedy... Olśnienie.
W bibliotece jej ojca znajdowało się wiele starych ksiąg; niektóre z nich należało przeglądać w rękawiczkach, strony przewracając specjalnym wskaźnikiem. Zbyt delikatne, by kalać je dotykiem ludzkich dłoni, gotowe obrócić się w proch od ciepła skóry; to w jednej z nich, traktującej o starożytnej magii run przeczytała o klątwie, której skutki – choć dalekosiężne i potencjalnie niebezpieczne – odpowiadały na wszystkie jej modlitwy.
Nogi wybierały odpowiedni kierunek odruchowo; pogrążona we wspomnieniach dotarła wreszcie do okrągłej sali. Do pomieszczenia, które było sercem zamku, w którym migotały ślady splatającej się magii ochronnej, przez wieki nanoszonej i wzmacnianej przez kolejnych właścicieli. Rzuciła torbę na podłogę, wyciągając z kieszeni kawałek kredy;  z trudem powstrzymała drżenie dłoni, schylając się, by wyrysować na kamiennych płytach idealny krąg.
Kilka razy upewniła się, że kolejne elementy znajdują się dokładnie na swoim miejscu – jeden błąd, jeden drobny centymetr mógł ją zabić, mógł wywołać katastrofalne w skutkach efekty uboczne... Mógł sprawić, że zmarnuje czas, komponenty i szansę na ocalenie O’Connora.
Zapaliła świece, szepcząc zaklęcia nad knotami, palce zaciskając na różdżce tak kurczowo, że drewno zatrzeszczało ostrzegawczo, wyrywając ją z otępienia.
Flaszka z eliksirem wciąż spoczywała spokojnie w kieszeni czarnej sukienki; przelała krystalicznie przejrzystą zawartość do kielicha i odstawiła go ostrożnie na podłogę, czując jak fala opanowania opada na jej myśli spokojnie i powoli. Myśli powędrowały do lipcowego popołudnia, gdy odwiedzała ciotkę Chantal.
Czarownica była zaskoczona wizytą siostrzenicy, Aristos natomiast nie umknęły drobne elementy, świadczące o tym, że mistrzyni eliksirów nie dzieli już komnat sama. Nie miała jednak okazji ujrzeć nigdzie wybranka jej serca, choć podejrzenia, że jest to nauczyciel transmutacji, były bardziej niż prawidłowe.
Jej niewinne pytania, wplatane w niezobowiązującą rozmowę uśpiły czujność Chantal - Gryfonka słynęła ze swojego zamiłowania do eliksirów, była jedną z najlepszych uczennic, gdy sprawy schodziły do tej dziedziny. Nie było więc nic dziwnego w tym, że przez wakacje pragnęła poszerzać swoją wiedzę, pielęgnować umiejętności, tak kapryśne i przewrotne.
Zastrzeżenie ciotki, że po ukończeniu eliksiru powinna go wylać, przyjęła ze spokojną zgodą. Starsza Lacroix nie musiała przecież wiedzieć, że dziewczyna ukradkiem wykorzystując sytuację przelała potrzebną jej dawkę do fiolki, prędko chowając ją w odmętach torby. Nie czuła wyrzutów sumienia.
Uwarzenie tak skomplikowanej mikstury wymagało czasu, wymagało umiejętności i skupienia, wymagało również dojrzewającej wiele miesięcy podstawowej bazy, którą znaleźć mogła jedynie w zakamarkach składu mistrzyni eliksirów. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek prawda wyjdzie na jaw, Chantal najprawdopodobniej zamorduje ją z finezją godną zapalczywego seryjnego mordercy, nie miała jednak czasu na wahanie. Nie było sekundy do stracenia na lojalność i prawdomówność.
Światło płomieni migotało nieśmiało w mroku, rozpraszając napierającą ze wszystkich stron ciemność, a Aristos ostatni raz spoglądała na inkantację, mrucząc zaklęcie pod nosem niczym mantrę, powtarzając je raz za razem, choć każde ze słów wyryło jej się w pamięci już dawno. Wypaliło na ogarniętym strachem umyśle, wypierając go w najgłębsze zakamarki. Zastępując przerażenie twardym zdecydowaniem, nutką szaleństwa powodowanego rozdrażnieniem i brakiem snu.
Zastępując go namacalną wręcz pewnością, że świat zawali jej się na głowę, jeśli cokolwiek złego dotknie Irlandczyka.
Spojrzała na delikatne stronnice i zamknęła księgę, czując jak kolejna fala zwątpienia spływa w dół kręgosłupa. Wplotła palce we włosy i spuściła głowę, próbując opanować skołatane nerwy, choć teraz całe przedsięwzięcie wydawało jej się coraz większym szaleństwem. Kpiną losu, wkładającej jej w dłonie rozwiązanie, jedynie po to, by ukarać ją za próbę ratowania życia.
Życia cennego, ukochanego i kruchego. Wystawionego na niebezpieczeństwo, z jej winy.
Przymknęła oczy; głęboki oddech pozwolił jej znów ukoić umysł, wziąć go w twarde ramy rozsądku i chłodnych kalkulacji. Musiała się skupić, albo wszystko szlag trafi.
Podłoga była chłodna, wilgotna w dotyku, kiedy klękała na niej, podciągając sukienkę. Zacisnęła dłoń na różdżce, w drugą chwytając kielich.  Jej głos roznosił się po lochu niemal jak krzyk, gdy inkantowała kolejne części klątwy, wykonując różdżką ruchy, które znała na pamięć, odtwarzała mechanicznie, tak naturalnie, jak oddychanie.

Niech nie pali go żar,
niech nie płynie krew z ran.
Niech nie cierpi
gdy go będą bić.
Niech pozwolą mu żyć!
Niech zabraknie im sił,
by go zabić.
Niech nie podda się,
przezwycięży śmierć


Poczuła delikatne uszczypnięcie magii; impuls, przesuwający się od nadgarstka do ramienia, obejmujący klatkę piersiową, wyciskający oddech z płuc. Zaczerpnęła powietrza łapczywie, ale spokojnie. Nie mogła się rozpraszać.

Niech jego cierpienie
mym stanie się mieniem .
Niech nie czuje,
gdy go będą bić.
Moje poświęcenie
jego wybawieniem.
Jego śmierci
stać na drodze chcę
Niechaj stanie się!


Powieki stały się ciężkie, przez kilka chwil nie widziała nic, bo uparcie zamykające się oczy nie pozwalały jej na to. Gdy przezwyciężyła słabość, migotliwe światło świec wzmogło się gwałtownie. Różdżka w jej dłoni robiła się coraz cieplejsza, ale Gryfonka nie zawahała się nawet na moment. Jej umysł skoncentrowany był na zaklęciu, choć myśli błądziły w okolicach niebieskich oczu i uśmiechu, jaśniejszego od słońca.

Odtąd na sobie mam
cierpienia jego żar
Bólu skazę,
każdą z przyszłych ran.
Oddam co konieczne,
by przetrwał bezpiecznie.
Własne życie
pewność przyszłości
Dla mej miłości.


Rozdzierająca fala bólu przemknęła przez jej ciało jak piorun, dławiąc, dusząc, wyrywając z półotwartych ust krzyk; zgięła się w pół, kieliszek zachwiał się w dłoni, ale nie upuściła go. Nacisk magii otaczającej ją ze wszystkich stron rósł, przytłaczając aurę dziewczyny, która migocząc rozpaczliwie powoli odzyskiwała równowagę. Pulsowanie nie ustępowało jednak, rozchodząc się od podbrzusza w górę uczuciem podobnym do rozgrzanego żelaza, przesuwającego się w jej wnętrzu. Zacisnęła zęby prostując się powoli, z wyraźnym trudem; rozchylone wargi chwytały zbawczy tlen, choć płuca niemal go nie wyczuwały. Uparcie jednak powróciła do inkantacji, nie tracąc jej rytmu.

Niech zaklęcia moce
łączą nas wśród nocy
i w jasności brzasku,
w każdym potrzasku.
Odtąd nasze życia
związane są nicią
nieprzemijalną.
Już żadni wrogowie
nie zaszkodzą tobie.


Niebieskie oczy zaszły mgłą; przez chwilę wystraszyła się, że traci wzrok. Dopiero po paru budzących grozę sekundach zrozumiała, że to łzy; nie odczuwała już bólu, lub, być może był on tak silny, że ciało przestało reagować. Podniosła się chwiejnie z kolan, choć każdy ruch powodował gwałtowne fale mdłości. Magia rozpalała w powietrzu kolejne świetliste punkty; linie wyrysowanego przez nią rytualnego okręgu z białych, niewyraźnych w świetle płomieni, nabierały krwistoczerwonego odcienia. Płonęły, a ona razem z nimi, czując jak ogień liże czarną sukienkę. Nie była pewna, czy to iluzja, czy rzeczywistość; pochłonięta ostatnimi wersami zaklęcia straciła poczucie istnienia, mając wrażenie, że coś odrywa ją od materialnego ciała, ciskając gdzieś w niebyt. W ciemność.

Nie ma odwołania!
Zaklęcia zadanie
przetrwa wszystko.
Nie ma antidotum
na tę zmianę losu.
Raz rzucona,
Klątwa Miłości
drwi z przeciwności.


Drżącą jak w gorączce dłonią uniosła kielich do ust, przechyliła  go, a zawartość spłynęła w dół gardła, gryząc, dusząc i dławiąc. Wyciskając z oczu łzy, z płuc ostatnie tchnienie. Aristos zacisnęła powieki, a gdy je otworzyła, wszędzie panowała ciemność. Lepka, zimna ciemność, oplatająca ją ze wszystkich stron; nagły podmuch wiatru zmiótł płomienie, odbierając światło, odbierając ogień, wypalając okrąg na miałki pył. I tylko jedna rzecz jaśniała w tym piekle; malutki krążek, delikatna obrączka należąca do O’Connora. Leżała tak, jak ją położyła, tuż obok sztyletu, płonąc błękitnym blaskiem. Dziewczyna przełknęła ślinę, z trudem walcząc o kolejny oddech i opadając na kolana odstawiła kielich na kamienną posadzkę.
Drżącą dłonią sięgnęła po nóż, a jej podświadomość cicho zauważyła, że nie pamięta słów ani jednej modlitwy.

Słodkie bezpieczeństwo
w zamian za męczeństwo.
To dla Ciebie
w każdym słowie czar.
Od tego momentu
sen mój jest przeklęty
Twojej śmierci
stać na drodze chcę
Niechaj spełni się!


Zmysły oszalały. Słuch i wzrok otępione naporem magii poddały się niemal, jednak smak i dotyk wariowały; nos chwycił żelazny zapach krwi, a ona czuła jak krople przesuwają się w dół jej przedramienia barwiąc dłonie posoką, która w błękitnym świetle emitowanym przez obrączkę Irlandczyka wydawała się czarna jak noc. Czuła ją na ustach.
Nieprzyjemny, słodko gorzki smak własnego bólu, który eksplodował na nowo gdzieś z tyłu głowy, tym razem posuwając się w dół, po kręgosłupie. Upuściła sztylet w chwili, w której na wysokości mostka coś zapiekło ją żywym ogniem.
Dokończyła inkantację łamiącym się głosem i nagle... Wszystko ustało.
Zabrakło jej sił, by wstać; płomienie świec zapłonęły na nowo, wiatr wytworzony potęgą rzucanej klątwy zniknął w odmętach lochów, a ból minął, pozostawiając po sobie jedynie tępe pulsowanie.
Oparła dłonie na posadzce i pochyliła się do przodu; ciemne loki zasłoniły jej twarz, ciało targnęły spazmy płaczu tak gwałtowne, że oddychanie znów stało się wyzwaniem.
Nie miała pojęcia jak długo trwała w tej pozycji, kurczowo zaciskając palce na krwawiącym przedramieniu, kiedy jednak podniosła się chwiejnie z kamieni, a jej wzrok padł na lustro, wiszące tuż przed oczami dziewczyny, ciało znów zamarło na parę chwil – w piersi odezwał się nieśmiały krzyk, powoli przeradzający się w zwycięski ryk najprawdziwszego lwa.
Zwykle niebieskie tęczówki emanowały ametystowym blaskiem, na dekolcie migotała delikatnie skomplikowana runa. Aristos wiedziała, że te zmiany zanikną, jednak... Oznaczać to mogło tylko jedno.
Klątwa zadziałała.
Czar rzucono.


Ostatnio zmieniony przez Aristos Lacroix dnia Pią 25 Lip 2014, 19:52, w całości zmieniany 1 raz
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyPią 18 Lip 2014, 22:30

To był ten moment, w którym okazuje się, że tiara znała ludzi lepiej i głębiej niż wszystkim się wydawało. Czasem dostrzegała nawet te cechy, które umykały ich właścicielom albo przynajmniej doceniała ich głębię. Przez te wszystkie lata edukacji w Hogwarcie, Aristos zdawała się być uosobieniem pomyłki starego kapelusza, dowodem na to, że tradycja zaczyna przegrywać ze zdrowym rozsądkiem. Wystarczyło jednak głupie kilkadziesiąt minut, aby tym wypowiadanym po cichu komentarzom zaprzeczyć, aby zniszczyć doszczętnie ich podstawy i udowodnić, że to tiara miała rację, nie oni.
Akt dobrowolnego poświęcenia, odwagi, lojalności i przywiązania potwierdzał Gryfońską naturę Ari bardziej niż cokolwiek innego. Przedłożyła cudze bezpieczeństwo ponad własne i zaryzykowała swoją przyszłością, by zatroszczyć się o tą należącą do kogoś, kto był dla niej ważny. I udało się jej. Wbrew wszystkiemu, wbrew logice i rozsądkowi… Czar rzucono, klątwa zadziałała i teraz nie było już odwrotu. Księga znaleziona w bibliotece Pana Lacroix była jedną z niewielu, w których w ogóle można było odnaleźć formułę tego zaklęcia, jednak nie rozpisywała się w szczegółach o jego działaniu. Tym większy był heroizm czynu, na który porwała się Aristos. Do pewnego stopnia skakała w przepaść, nie wiedząc co czeka na nią na dnie.
Od tej chwili niewidzialna nić miała ją łączyć po wieczność z mężczyzną, którego wybrała. Obrączka Cu połyskiwała na wskazującym palcu jej prawej dłoni, ale gdyby ją zdjęła, dostrzegłaby nieco jaśniejszy pasek skóry - kolejny ślad więzi, na którą się zdecydowała. Blisko Irlandczyka jej moc miała jaśnieć, podobnie jak skomplikowana runa na jej piersi, jednak każdy kij ma dwa końce, dlatego oddalenie od O’Connora skutkować będzie poczuciem pustki, braku, niepełności, osłabienia. Razem będą zdolni dokonywać rzeczy, których wielu będzie im zazdrościć, osobno zaś nigdy już nie będą do końca tymi samymi osobami. Taka była cena tej klątwy, tym trzeba było za nią zapłacić prócz krwi. I nie było drogi wstecz, takiej przynajmniej, którą by ujęto na zmurszałych stronnicach księgi. Tym bardziej takiej, którą Aristos byłaby w stanie zaakceptować.
Najważniejsza jednak jej konsekwencja wyraźnie malowała się w słowach inkantacji. Każdy celowo, intencjonalnie zadany Cu ból, miał przechodzić na nią. Nie ważne czy będą to tłuczki podczas zawziętego meczu quidditcha, nóż ulicznego opryszka czy efekt rzuconego na Gryfona zaklęcia. Konsekwencję każdego z tych działań miała od tej chwili ponosić Lacroix, a nie on sam. Choć jego rany będą zasklepiały się niemalże błyskawicznie, a ból zamieni się jedynie w tępe poczucie braku czegoś istotnego, będzie musiał pogodzić się z tym, że to cierpienie nie ginie w niebycie, że przechodzi na osobę, która dla jego bezpieczeństwa poświęciła własny komfort, możliwość kontrolowania tego, co dzieje się z jej ciałem. Czy będzie to w stanie zaakceptować? Jego krew nie miała splamić jasnej skóry Aristos, ale to co istotne, jest przecież niewidoczne dla oczu. A największe rany to te w głębi ciała.
Krótko po chwili, kiedy z dziewczyny wydobył się ten zwycięski ryk, w podziemiach pojawił się zaniepokojony domowy skrzat, który na widok kręgu, ociekających woskiem świeczek i okrwawionego sztyletu przetarł z niedowierzaniem oczy. Ani on jednak, ani nikt inny nie miał się dowiedzieć, jakie zaklęcie zostało rzucone. Starożytne tomiszcze bowiem zniknęło, przepadło, rozpłynęło się w powietrzu i trudno jednoznacznie powiedzieć, czy pochłonęła je moc uwolnionego zaklęcia, czy spełniwszy swoje zadanie wróciło samoczynnie na półkę. Stworzonko nieśmiało dotknęło zranionego przedramienia Ari, magicznie je opatrując, po czym w pokłonach podało jej różdżkę, którą kaleczyła teraz długa rysa. Nie wpływała ona na funkcjonalność czarodziejskiego narzędzia, ale zwiększała jego kruchość. I była bezpośrednim dowodem na to, jak potężną moc miało zaklęcie.
-Panienko, powinna Panienka chyba wrócić do swojego pokoju. – szepnął zdenerwowany skrzat, wyraźnie źle czując się w tym przesyconym magią pomieszczeniu.
-Brat Panienki się niepokoi o Panienkę i wysłał mnie, abym Panienki poszukał. – zaczął się tłumaczyć, nieśmiało chwytając poły jej sukienki i próbując skierować ją ku wyjściu, wciąż nerwowo zerkając przez ramię. Kiedy dziewczyna w końcu poszła za nim, chcąc najprawdopodobniej uspokoić rodzinę, wymyślając przy tym jakąś wiarygodną wymówkę swojej nieobecności, świece w kręgu ponownie zamigotały wysokim płomieniem. Narysowana ręką Aristos kredowa linia powoli bledła, ostatecznie znikając całkowicie, jakby nigdy jej tam nie było. Dopiero wtedy światło zgasło.

z/t dla Ari i skrzata.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyNie 12 Paź 2014, 23:14

Zlepek kolorów, zapachów, dźwięków i gładkość drewna różdżki, gorejącej ciepłem pod palcami; tylko tyle pamiętała, tylko tyle zarejestrował jej umysł gdy w powietrzu zamigotały czerwone iskry wystrzelone przez Rosiera, a chwilę później na pogrążonej w napiętej ciszy polanie pojawił się Francis. Umyślnie unikała jego spojrzenia, jednocześnie próbując uchwycić wzrok O’Connora – bezskutecznie. Irlandczyk był blady, jego twarz była kamienna, spokojna, lecz czerń oblekała czerwień jego włosów z oporem, wyraźnie przymuszona do działania, niechętna do wypełzania z ukrycia; był wściekły, zdezorientowany, widziała to w niebieskich tęczówkach, widziała w spiętym ciele, w sposobie w jaki przemykał wzrokiem po jej ciele, jednocześnie jak ogień unikając spotkania z jej oczami.  Nie zwracała uwagi na nikogo innego, z zaciętą miną ruszając w stronę Gryfona; nie dane jej było go dotknąć, przyciągnąć do siebie, sprawdzić, jakie szkody poczyniło nieszczęśliwe wydarzenie – Francis chwycił ją za dłoń, szarpnięcie w okolicy żołądka, nieprzyjemnie znajome, oderwało stopy od ziemi, wywróciło świat do góry nogami, teleportując ich z powrotem na teren obozu.
Ktoś chwycił ją za ramiona, podniósł z krzesła, podtrzymał stanowczo. Ktoś inny przebiegł palcami po jej ciele, sprawił, że kilka otarć zniknęło, rozmywając się w fali przyjemnego ciepła, spowodował, że spięte mięśnie rozluźniły się, a supeł ściskający żołądek nieco uspokoił. Rozpoznała charakterystyczny zapach perfum Chantal, posłusznie uniosła do ust kielich z eliksirem, którego skład rozpoznawała mgliście pocierając podniebienie językiem: krew jednorożca, mandragora, ogon jaszczurki. Cierpki posmak prostego, lecz skutecznego eliksiru dodającego energię nieco rozjaśnił jej umysł, pozwolił na utrzymanie ogarniętego szokiem ciała w pionie.
Niewiele pamiętała z tamtych chwil, nie przykładała uwagi do kolejnych twarzy, do kolejnych pytań, do zamieszania jakie zapanowało gdy pojawili się pośród nauczycieli. Nie zwracała uwagi na głosy, na wybrzmiewające w głowie słowa, zaniepokojone nuty doskonale słyszalne u niektórych – wściekłe u innych. Ignorowała to z wprawą wytrawnego zawodnika, zdezorientowana, skamieniała poczuciem zdrady i strachu, kiełkującego w dole żołądka, obejmującego trzewia, duszącego trzepoczące w piersi serce; strachu tym razem niezwiązanego z zagrożeniem życia, lub zdrowia, lecz najzwyklejszego w świecie przerażenia osoby, której tajemnica została zdemaskowana, podstęp odkryty, a jedyny fortel wywleczony na światło dzienne. Nie chciała konfrontować się z Chiarą, której badawczy wzrok czuła nieustannie na karku, nie interesował jej Lasarus, O’Connor gdzieś zniknął - wyszedł z namiotu gdy tylko się w nim znaleźli, a za nim pobiegła ta głupiutka Larsen – a Rosier...
Po plecach Aristos przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy napotkała jego ciemne ślepia na krótki moment przed kolejnym świstoklikiem; Francis kategorycznie żądał, by pozwolono jej wrócić do domu przed oficjalnym zakończeniem, najwyraźniej chcąc odseparować ją od Vincenta odległością możliwie jak największą. Nie zamierzała się sprzeczać, jej zdziwienie było jednak niepomierne, gdy brat nieznoszącym sprzeciwu tonem oznajmił, że Rosier będzie jej towarzyszyć; bławatkowe tęczówki pociemniały lekko, brwi zbiegły się nieznacznie na pobladłej twarzy, a palce odszukały chłodną tarczę zegarka, dotykając jej ostrożnie, muskając opuszkami gładką powierzchnię by zająć czymś zmysły, rozproszyć je, powstrzymać przed skupianiem się na odgadywaniu intencji Francisa i emocji, jakie niespodziewanie poruszyły do tej pory ściętą w wyrazie niemego uporu twarzą Rosiera.
Kolejne szarpnięcie, następujące tuż po fali znajomych perfum, tuż po fali ciepła obejmującej ramię opierające się o drugie ciało. Jej stopy dotknęły kamiennego bruku znajomego dziedzińca rozpościerającego się przed zamkiem, a feeria kolorów i kształtów wciąż wirowała dziewczynie przed oczami. Potarła je dłonią, nie unosząc wzroku, nie odpowiadając na lakonicznie zadane przez Francisa pytanie, skinieniem głowy reagując na polecenie: „Idź do siebie, Aristos. Zabierz Evana. Wrócę najszybciej, jak będę mógł”. Dotknięcie dłoni na ramieniu, dłoni zaskakująco chłodnej i obcej, ulotny kontakt wzrokowy, jaki nawiązali nim aktywował świstoklika – Aristos nie potrzeba było więcej by wiedzieć, że jej zwykle opanowany brat jest wściekły. Nie zdziwiło jej to, poruszyło jednak nieprzyjemnie kilka strun gdzieś w głębi, w kłębowisku uczuć, do którego nie zaglądała od dawna. Przełknęła ślinę, jeszcze przez moment wpatrując się w miejsce, w którym zaledwie sekundę przedtem stało starsze z rodzeństwa Lacroix, a później odwróciła się na pięcie, szybkie, nerwowe kroki kierując wprost do doskonale znanego przejścia, schodów, korytarzyka, holu, kolejnych schodów; nogi niosły ją bez zastanowienia, echo kroków odbijało się od ścian pustego zamku podwójnym rytmem. Wiedziała, że za nią pójdzie, była tego pewna. Złość, jaka emanowała z jego ciała, chłód i niezbyt subtelna nuta pogardy, jaką czuła w spojrzeniu, zaciśnięte szczęki, dłonie schowane w kieszeniach kurtki przez cały ten czas – Rosier nigdy nie zachowywał się w ten sposób w stosunku do niej, nigdy nie pozwoliła sobie na wyprowadzenie go z równowagi do tego stopnia. Człowiek najwyraźniej uczy się jednak przez całe życie, a w tym wypadku lekcja miała okazać się wyjątkowo nieprzyjemną.
Drżącymi dłońmi pchnęła drzwi od swojego pokoju, pstryknęła palcami; skrzat zmaterializował się niemal natychmiast, zginając drobne ciało w głębokim ukłonie.
- Przynieś mi wino. I nie pokazuj się tu więcej, dopóki nie zostaniesz wezwany. – mruknęła cicho, zaciskając zęby by uspokoić głos, opanować przekradające się do jej tonu fałszywe nuty. Gdy stworzenie spełniło rozkaz, Gryfonka nalała czerwonego, aromatycznego alkoholu do dwóch kieliszków, a potem bez słowa przechyliła jeden z nich, w kilku głębokich, szybkich łykach osuszając zawartość kryształowego naczynia. Odstawiła je, uniosła dłonie; palce odnalazły kilka zagubionych spinek, oswobodziły ciemne loki, rozplątały tasiemki utrzymujące czerwoną sukienkę na smukłym ciele. Pozwoliła jej opaść, jak gdyby nigdy nic, nie przejmując się zupełnie obecnością Evana, za nic mając wibrujące w powietrzu napięcie. Cisnęła materiał wprost do kominka, jednocześnie zaciskając palce na różdżce. Nie chciała, by po przeklętej sukience został chociaż ślad, pył, jedno wspomnienie; świsnęło zaklęcie, ogień rozjarzył się złowrogim blaskiem w pogrążonym mrokiem pokoju.
Dopiero gdy odłożyła różdżkę, gdy wychyliła kolejny kieliszek wina, jak na złość nie mogąc nawet w najmniejszym stopniu otumanić trunkiem pracującego na najwyższych obrotach umysłu; dopiero wtedy odnalazła twarz Evana, stojąc przed nim wciąż w samej bieliźnie, z rozburzonymi lokami i migoczącym w niebieskich oczach wyrazem zagubienia.
- No już. Powiedz to. – rzuciła ostrym tonem, próbując zamaskować jego zduszone brzmienie; coś zacisnęło się na jej krtani, dławiąc nieprzyjemnie.
- Wykrztuś to z siebie, Rosier. Powiedz, że jestem głupia. Że się zawiodłeś. Wykrztuś to, miejmy to za sobą. – przygryzła wargę, w obronnym geście zakładając ramiona na piersi – Jestem głupia, słaba i naiwna. Coś pominęłam? O czymś zapomniałam? – po jej ciele przeszła fala nieprzyjemnych dreszczy; zacisnęła palce mocniej na przedramionach, czując jak jego wzrok prześlizguje się po jej smukłej sylwetce, dociera do oczu.
Stawiła czoła czarnemu spojrzeniu, zatonęła w zachmurzonych ślepiach, po raz pierwszy w życiu czując, jak fala ogarniającego ją strachu i bezradności potęguje się, miast znikać w jego obecności.
Evan Rosier
Evan Rosier

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyCzw 23 Paź 2014, 02:26

Namiot pielęgniarski roił się od ludzi, twarze opiekunów i nauczycieli przemykały mu przed oczami nad wyraz wyraźnie i z jasnością, znikały jednak zaraz, nie pozostawiając po sobie wspomnienia, rozmywały się mgliście, niepodjęte wysiłkiem uwagi, tonąc w czystym i jasnym strumieniu rozlewającego się po trzewiach gniewu, gorejącego ośrodka skupiającego w sobie wszystkie jego myśli i całe jestestwo. Z warknięciem odsunął rękę, która podsuwała mu eliksir o silnie aromatycznym zapachu, kategorycznie odmówił drobnym kobiecym dłoniom, poprzecinanym zmarszczkami wieku i nićmi żył, które dotknęły jego barków i usiłowały zatrzymać go na miejscu, osuszyć przemokniętą wciąż koszulę, rozgrzać ścięte mrozem mięśnie, które słuchały go wyłącznie dlatego, że adrenalina odcięła go od ciała, wyłączyła odczuwanie, znieczuliła na świadomość poniesionych szkód. Zignorował pytania, które sypnęły się gradem ze wszystkich stron, pytania o przebieg, o przyczynę, naiwne i głupie, zupełnie nieznaczące pytania, które nic nie wyjaśniały. Nie w jego mniemaniu, nie kiedy umysł podświadomie analizował sytuację, szukając w niej godnego wytłumaczenia, a nie znalazłszy go, stopniowo ogarniał wzbierającą pogardą. I byłby wyszedł, nie oglądając się na innych, na Aristos w szczególności, słowa Francisa zatrzymały go jednak wpół kroku, jego barki spięły się mocniej, a przez trzymaną w dłoni różdżkę przepłynęła niszczycielska moc. Obrócił się, obrzucił przelotnym spojrzeniem Chiarę, otoczoną parą zaaferowanych opiekunów opatrujących jej zranione przedramię, a potem skupił pociemniały wzrok na starszym z rodzeństwa Lacroix, jakby chciał zapytać a ja ci tam, u diabła, po co? Nie zdążył jednak nijak zaakcentować swej odmowy ani zapobiec wypadkom, kolejny tego dnia świstoklik szarpnął jego ciałem i wessał go w lepką, dławiącą ciemność.
Powietrze w Emerald Fog było ciepłe i duszne, nadszedł wieczór, a lekki wiatr delikatnie poruszał liśćmi przygarbionej wierzby, kilka świetlików wirowało nad ziemią, obijając się o sterczące źdźbła; od pól ciągnął zapach lawendy oraz rozgrzanej słońcem gleby. Omiótł wzrokiem wyrastający nad nimi zamek i oddalone budynki gospodarcze, w jego spojrzeniu nie było jednak sentymentu, ulgi ani nawet spokojnej beznamiętności. Oczy, czarne od gniewu, błyszczały niewyraźnym ostrzeżeniem, kark spinała klamra natężonego napięcia, zwinięte w pięści dłonie odnalazły schronienie w kieszeniach. Jego twarz przeciął na sekundę wyraz pogardliwej drwiny, kiedy Francis, wygłosiwszy swe ostatnie słowa, ulotnił się, zdejmując z własnych barków obowiązek i zostawiając siostrę pod jego opieką, wierząc najpewniej, że jej dochowa. Równie dobrze mógłby zostawić ją teraz z Mattiasem, rozszalałe w jego duszy demony z lubością smakowały się w niejasnym obrazie jej cierpienia. Ruszył w ślad za nią jak cień, w zgęstniałym milczeniu dążąc konsekwentnie do jakiegoś nieokreślonego celu podróży, w którym, jak w powieści, wszystko miało się rozstrzygnąć, a gniew pulsował miarowo pod jego skórą, nie znajdując zupełnie naturalnego ujścia w agresji, kumulując się w niebezpiecznych pokładach w naprężonych, stwardniałych mięśniach, w gotowości, by ubyć wraz z pierwszym zrywem brutalności. Wszedł do pokoju zaraz za nią, a trzask zamykanych drzwi skruszył ciszę.
Powiódł spojrzeniem za drobną sylwetką Aristos, przyzwyczajony do śledzenia linii jej pleców, a potem bez śladu zażenowania przyglądał się jak zrzucała z siebie ubrania w jakimś dziwnym rytuale winowajcy, tak dobrze znanym mu z pierwszej nocy po zabójstwie Montez. Prześledził wzrokiem jej sylwetkę, koncentrując się na skomplikowanej runie na jej piersi, teraz już przygaszonej i prawie niewidocznej, właściwie niezauważalnej dla kogoś, kto nie wiedział o jej istnieniu. Jego brwi zbiegły się, czoło zmarszczyło, po raz pierwszy zajrzał jej w oczy, pozwalając na konfrontację spojrzeń, w której zagubienie i strach małej dziewczynki zderzyły się bezlitośnie z surowym wyrazem wzgardy i zniesmaczenia, z kamiennym uporem, którego nie zdławiły słowa płynące z bezsilności, słowa, jakimi usiłowała odgrodzić się od jego gniewu i wrogości.
Ubierz się — wycedził pogardliwie zamiast odpowiedzi, a jego chłodny ton napęczniał nutą zjadliwości. Odwrócił się do okna i wpatrzył w stajnie i rozległe lasy rozciągające się na tyłach zamku, okalające obręcz jeziora, zaś jego oblicze było stężałe i nieruchome, barki spięte, kręgosłup usztywniony do granic możliwości, gdy dławił w sobie chęć, by chwycić ją za włosy i przekonać się, czy rzeczywiście tak bardzo odpowiada jej cierpienie, które w swym miłosierdziu zgodziła się brać na ramiona za innych. Milczał wytrwale, a z każdą minutą tego milczenia jego brwi dostrzegalnie zbiegały się jeszcze bardziej, a wściekłość miast topnieć, wzbierała na sile. — Miałaś czelność prosić mnie o pomoc i obiecywać posłuszeństwo, wiedząc o tym wszystkim. Czy nie ostrzegałem cię, byś nie próbowała mnie oszukać?
Nie spoglądał na nią. Jego głos wybrzmiał w pokoju lodowatym tonem, choć gdzieś za rogiem, niewyraźnie, czaiło się niebezpieczeństwo.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyCzw 23 Paź 2014, 11:22

Czarne loki wyzwolone spod jarzma spinek opadały ciężką kurtyną na jej szyję i ramiona, oplatały twarz aksamitnymi ramionami, gdy spuszczała głowę, wbijając wzrok w posadzkę pod swoimi nogami. Po jasnej skórze prześlizgnął się dreszcz, mięśnie napięły podświadomie, gdy wyminął ją warcząc polecenie tonem przesiąkniętym pogardą, zabarwionym zniesmaczeniem. Słowami wyraźnie cedzonymi przez zęby znów próbował narzucić jej swoją wolę, niepomny jej własnych zamiarów, jakby zupełnie naturalnie przychodziło mu rozporządzanie się w każdej sytuacji, w każdym momencie ich życia. Do tej pory przyjmowała to bez komentarzy, do tej pory zaciskała zęby, biorąc go dokładnie takim, jakim był, nie zwracając uwagi na despotyzm, na wszechobecną potrzebę kontrolowania wszystkiego, co znajdowało się w jego otoczeniu. Taki był. Zawsze taki był. Teraz nagle to wszystko zaczęło ją uwierać, zaciskać się nieprzyjemnie na rozognionych niedawnym strachem trzewiach, wciąż pamiętających fale mdłości i obrzydzenia, gdy palce Matthiasa prześlizgiwały się po jej ciele w pieszczocie budzącej jedynie większe przerażenie. Fala gniewu przytłoczona na chwilę bezradnością, zduszona poczuciem odsłonięcia i bezbronności wezbrała na nowo w drobnym ciele, wyprostowała plecy, uniosła hardo głowę. Bławatkowe oczy stwardniały, zalśniły nieprzyjemnie, gdy zrobiła kilka kroków w stronę Rosiera, zakładając ramiona na piersi.
- Nie – jej głos wybrzmiał stanowczo w ciszy, zakłócanej jedynie niewyraźnym odgłosem bijących serc – Nie zamierzam. Masz z tym problem? Od kiedy? Jeśli dobrze pamiętam jeszcze kilka miesięcy temu sam mnie rozbierałeś. Właśnie tutaj. Teraz moja nagość ci przeszkadza, Evan? Rozpraszam cię? Czy może wręcz przeciwnie? Może brzydzę, bo okazałam się być inna, niż sądziłeś? – kąciki jej warg uniosły się, wygięły usta w nieprzyjemny uśmiech, nadały im pogardliwego wyrazu, tak doskonale pasującego do tonu jego głosu. Coś w jej ciele zawrzało niebezpiecznie, przyspieszyło tętno, przywołało na policzki rumieniec złości, gdy jego głos po raz kolejny przeciął powietrze.
Podeszła bliżej, chwyciła go za ramię, odwróciła w swoją stronę szarpnięciem pełnym siły, o jaką ciężko było podejrzewać kogoś z tak eterycznym ciałem; ciemne loki zalśniły w ostrym, pomarańczowym świetle zachodu przedzierającym się ostatnimi promieniami ponad koronami drzew. W bławatkowych oczach buzował gniew.
- Oszukałam cię? Ja oszukałam ciebie? Może chcesz porozmawiać o tym, czego nie ma pomiędzy tobą, a di Scarno? Może chcesz podyskutować o śmierci twojej matki, Evan? Zanim jeszcze raz powiesz, że cię oszukałam, zastanów się dobrze – syknęła, robiąc krok w tył i zaciskając dłonie w pięści – zastanów, czy to nie ty oszukałeś mnie pierwszy.  Prawo nie działa wstecz, a ja, mój drogi, nie obiecywałam ci, że nie zrobiłam niczego na własną rękę. Przysięgałam, że nie zrobię. I nie zrobiłam. Byłam posłuszna, byłam twoją grzeczną dziewczynką, twoją marionetką, nie zrobiłam nic, czego mógłbyś nie pochwalić – odwróciła wzrok, kręcąc głową i unosząc dłoń, by odgarnąć włosy z oczu; świadomość, że powinna przestać, zamilknąć, wycofać się w tym momencie i prosić o przebaczenie została bezlitośnie zmiażdżona przez krążącą w jej żyłach wściekłość. Wściekłość na poczucie niesprawiedliwości i osąd, jaki widziała na jego twarzy, jaki wyczuwała, gdy ich aury stykały się ze sobą, a zwykle przyjazna magia odpychała jej własną z taką siłą, że serce podchodziło nieprzyjemnie do gardła. Raniło ją każde spojrzenie, każde słowo, jakie wypowiadał, dlatego odpychała je od siebie; nieco nieskutecznie, nieporadnie, jednak kawałek po kawałku stawiając mur pomiędzy uczuciami do niego, a własną złością.
Gdy znów się odezwała, w spiżowych nutach jej głosu znów zamigotała nieśmiało bezradność, choć spięte ciało wyraźnie sugerowało, że nie zamierza się poddać.
- I tak. Odpowiedź brzmi: „tak”. Miałam czelność prosić o pomoc przyjaciela. Miałam czelność odsunąć na bok wszystko, czego mnie nauczyłeś i zwrócić się do ciebie, bo wiedziałam, że nie poradzę sobie sama. Nie poradzę sobie z obroną samej siebie, bo Matthias jest ode mnie silniejszy. Starszy. Potężniejszy – odetchnęła powoli, jakby wypowiedzenie tych słów na głos przyniosło ze sobą kolejną falę bólu – wiedziałam, że nie będziesz nadstawiał karku za O’Connora. Wiedziałam, że o to nie mogę cię prosić. Więc nie prosiłam, poradziłam sobie sama. Może nie tak, jak powinnam, może zrobiłam to bezmyślnie, ale z czego mam się spowiadać komuś, kto nigdy nie bał się tak, by stracić rozsądek? Komuś, kto jest tak ślepy, jak ty, żeby nie widzieć... nie dostrzec... – potrząsnęła głową, cofnęła się znów, odwróciła do niego plecami – nie okłamałam cię. I nie będę przepraszać.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 28 Paź 2014, 23:07

[w międzyczasie, nie tak daleko]

Na jednej scenie toczyła się wojna. Hector walczył z Achillesem. Tybalt padał bez życia na deski ogłuszony boleśnie nagłym ciosem. Lady Makbet krzyczała z daleka w swoim obłąkaniu, a Hamlet zalewał własną krwią podłogi i brudził królewskie dywany dowodem swojego mizernego człowieczeństwa. Tak było zawsze i tak zawsze dziać się będzie. Ktoś umierał, ktoś wygrywał, a pozostali artyści na zapleczu dopiero przygotowywali się do odegrania swoich skrzętnie ułożonych ról, które miały stanowić skromne zwieńczenie historii. Czasami śmiejąc się cicho, niegotowi jeszcze do spełnienia zadania, inni skupieni, a jeszcze inni błądzący myślami gdzieś daleko, poza nadchodzącymi wydarzeniami. Jednak z przykrością należało przypomnieć, że życie to paskudna sztuka i często odbywa się bez jakiegokolwiek scenariusza, tak samo jak aktorzy zmuszeni byli do fatalnej i bolesnej niekiedy improwizacji.
I do takiej improwizacji zmuszony został Francis Lacroix. Po raz kolejny. Nie pierwszy i nie ostatni, głosił rozsądek. Nie była ona wielka, zdecydowanie. Właściwie, należało to nazwać realizacją pewnej idei. Idei która czaiła się we francisowej głowie już długo, bardzo długo, jednak brakowało mu słusznego impulsu. Cóż. Czasami tak bywa.
I jak na złość racjonalny głos suflera w jego głowie zamilkł już dawno, dając się porwać czystej formie irytacji, jaka nim zawładnęła. Chłodnej, kalkulującej irytacji gotowej przyczynić się do zrobienia rzeczy nie zawsze uznawanych za właściwe. Ale kogo to obchodziło! Przecież wizja powrotu do męczącej rozmowy i potykania się o patos własnych słów była dużo mniej kusząca niż wizja możliwości przejęcia pałeczki na scenie głównej i zmiany w ostatniej chwili założenia całego dramaty. Francis Lacroix nie stawiał sobie za za punkt honoru stania się zwrotem akcji. Francis Lacroix postawił sobie za punkt honoru bycie jakimkolwiek punktem. Bo czym by była całą zagrywka, gdyby była spodziewana. Zero w tym zabawy, zero w tym sensu i zero poddania się emocjom.
Wbrew obiegowej opinii świadczącej, że jest gąsienicą syberyjską, Francis Lacroix był człowiekiem. O fatalnych nawykach, paskudnym niekiedy usposobieniu i tendencji do robienia dużo, szybko, denerwowania się długo i namiętnie. Zdarzało mu się. I czasami wypełniała go taka banalna chęć zmiany i uderzenia w stół. Może nie po to, żeby rozsypać pieprz, czy sól, i wywołać ogólny rozgardiasz, ale po to, żeby przypomnieć pewne rzeczy komuś i sobie. Taki był z niego, buntownik. Buntownik czekający na dobry impuls. Ale ile czasu można tak na prawdę kłębić w sobie chęć zrobienia czegoś, ile można się hamować i powstrzymywać, przed podjęciem decyzji. Czasami bardzo długo, czasami dłużej. Czasami może nawet za długo.
Ileż można czekać na impuls?! Impuls, który ostatecznie przyszedł sam. Niczym błogosławieństwo. Światełko z nieba, na które cichutko czekał, nie zdając sobie do końca z tego sprawy. O ile wcześniej w jego głowie nieprzyjemnie biły się wszystkie za i przeciw, to teraz był na etapie, dzięki któremu dostrzegał z satysfakcją wszystkie ‘za’, równocześnie, dzięki pewnym okolicznościom, ignorując skrzętnie wszelkie ‘przeciw’. A ileż było w tym paradoksalnej uciechy, frajdy wręcz.
Francis Lacroix maszerował korytarzami Emerald Fog i stukał butami po marmurowej posadzce, zimnego wnętrza, lodowatego zamku, podejrzanie podobnego do usposobienia jego mieszkańców.
Aristos i Evan odgrywali sobie swój mały dramat gdzieś indziej, a on mógł sobie pozwolić na małą przerwę między scenami. Nie, żeby było to coś złego. Absolutnie nie, ale zdecydowanie był to Doskonały Moment. Wyborny. Powinien zdążyć, tak podpowiadała wszelka logika, bo raczej nie skończą szybko. Cóż. Może nawet nie będzie musiał się śpieszyć. Miła alternatywa.
Wyszedł przez budynek zostawiając całe Emerald Fog samemu sobie. Stało tyle lat, ten galimatias też powinno wytrzymać. Mieszkańcy tym bardziej. Nawet nie miał zbyt ochoty się tym przejmować. Co ma być, to będzie. Nie zamierzał siedzieć i czekać bezczynnie. Bo mógłby to robić wiecznie i się właściwie niczego nie doczekać, co doprowadziłoby jedynie do przykrej frustracji, niczym u dziecka. które tak długo miało nadzieję na jakąś nowinę albo odpowiedź i musiało zadowolić się banalnym ochłapem w postaci nie wiem albo nie mam czasu. Narzucił marynarkę na ramiona i wziął ostatni głęboki wdech tutejszego, leśnego powietrza z pewną nostalgią. Do zobaczenia, Emerald Fog. Drobne szarpnięcie, rutynowe wręcz, dobrze znane i już nie wywołujące takiej radości i ekscytacji jak kiedyś. I witaj, Orleanie.

* * *

No i wrócił. Bez glorii. Bez chwały. Nie biły werble, nikt za nim nie płakał, nikt nie obsypywał kwiatami na powitanie. Nikt nie rzucił w niego ryżem (z czego się cieszył) oraz monetami (z czego też się cieszył). Wracał energicznym krokiem do posesji dzierżąc w dłoni niezbyt pokaźnych rozmiarów tubę. Wąską. Obitą czerwonym materiałem i ze złoconym akcentem. Obrócił ją parę razy w dłoniach i uśmiechnął się. Po prostu. Dawno tego nie robił. Od czasu pojawienia się na wyspie, właściwie. Przecież też mógł mieć małe sekrety, skoro Ari je miała. Małe, średnie. Czasami takie większe. Czasami takie rozmiarów szafy albo słonia. Albo rozmiarów malutkiej tuby, którą schował w kieszeni marynarki.
Znowu te same korytarze, znowu te same ściany. Wieczór powoli zapadał, ostatnie sierpniowe wieczory powoli świadczyły o odchodzącym lecie. Złotawe światło przedzierało się przez liście pobliskich drzew, a Francis odnajdywał w tym pewne ukojenie przed nadchodzącą burzą. Rulon ciążył mu nieco w kieszeni, ale dobrym i przyjemnym ciężarem. Masą decyzji, która nie przygniatała go do ziemi, a może nawet nieco pozwalająca mu się unieść w górę. Nieznana poprawka do scenariusza, żart edytora, psikus znudzonego już nieco aktorzyny, który szuka rozwiązania pozwalającego zwiększyć jego rolę w całym dramacie. Czasami tak jest. Ktoś dostaje akt, a ktoś inny dostaje całą sztukę. Jednak nie jest to nic złego, taka prawda jest rzeczą wbrew pozorom przyjemną. Bowiem ileż czasu można spędzić na scenie! A jemu nie było z tym źle. Ojciec dolewał oliwy do ognia. Ari ją podpaliła ostatecznie. Cóż to, za życie? Być pochodnią i płonąć dla cudzego szczęścia.
Gdzieś, w innej części zamku Aristos Lacroix mierzyła się z Evanem Rosierem. Nie był głupi i wiedział, jaki będzie ten konflikt. Było to rzeczą dość oczywistą, że nie zakończy się niczym przyjemnym. Ale inaczej się nie dało. Nie było możliwości.
Dlatego usiadł w swoim gabinecie i położył rulon na stole. Wyciągnął pióro i kartkę. Notował moment, nieco w pośpiechu, zachowując jednak czytelność pisma. Zagwizdał na swoją sówkę i podał jej rulon oraz liścik.
-Masz ważną misję, mała. Liczę na ciebie. - powiedział cicho do płochówki i pogłaskał ją delikatnie. Rozsiadł się na krześle i przymknął oczy, czekając, na moment, kiedy przyjdzie jego czas.
Evan Rosier
Evan Rosier

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyPią 31 Paź 2014, 23:55

Po tej stronie zamku powietrze gęste było od uprzedzeń, naelektryzowane przedsmakiem burzy, która, w zależności od jakichś nie do końca znanych nam prawideł kierujących tym czy innym zrządzeniem losu czy też losami jednostek w ogóle, od gorliwości ust wypowiadających słowa bez zastanowienia, w napięciu ścierających się ze sobą odmiennych charakterów, mogła pogrzmieć, sypnąć gradem i przejść bokiem albo rozpętać się na dobre, przynosząc ze sobą koszty i rozległe zniszczenia. Nie trzeba było impulsu, wystarczyła drobna iskra, zalążek, zapowiedź ognia, by z paraliżującej bezradności wykluł się potwór wściekłości, a Aristos uległa mu szybko i z ochotą, podświadomie odpowiadając zaczepką, zaproszeniem do wojny, gołą dłonią trącając i ciągnąc za ucho ogarniętego sennym czuwaniem smoka, wbrew słynnemu motto, jakim szczyciła się w herbie jej własna szkoła. I chociaż mógł spodziewać się, że spróbuje sprzeciwić mu się i zupełnie po gryfońsku zignoruje słowa pobrzmiewające nakazem, z jakiegoś powodu zupełnie nie przeszło mu przez myśl, że postanowi w tych właśnie okolicznościach przywoływać wspomnienia pewnego zimowego wieczoru, od którego w tej chwili dzieliły ich już jakby setki mil oraz nieprzebyte bariery tych wszystkich wydarzeń i nocy, które były pomiędzy. Wykrzywił pogardliwie wargi, słysząc zuchwałą odmowę z ust tej, którą jeszcze niedawno skuloną ze strachu wyciągał z łap jej kuzyna, jednak dopiero dalsza część wypowiedzi sprawiła, że jego barki zesztywniały mocniej. Dłużącą się chwilę spoglądał na zamglony krajobraz za oknem, wyprostowany, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie, a potem powoli przeniósł na nią wzrok, omiatając jej ciało spojrzeniem, które wcale nie budziło pozytywnych skojarzeń.
— Przeszkadza mi — odrzekł oschle, nie dając wciągnąć się w rozmowę, która odbiegała znacząco od interesującego go tematu i prawdopodobnie miała na celu odwrócenie jego uwagi poprzez śmieszne, niekoniecznie trafne insynuacje. To nie był czas na roztrząsanie przeszłych zdarzeń sprzed wielu miesięcy, na wyciąganie na wierzch chwili słabości, która, jak się okazuje, wciąż miała dla niej jakieś znaczenie. Uniósł lekko brwi, odcinając się od tamtych wspomnień, mierząc ciemne spojrzenie z tym jej, błękitnym. — Nie wiem na ile poważnie traktujesz tę rozmowę, Lacroix, ani co sobie wyobrażasz, ale bieganie w majtkach po pokoju i beztroskie popijanie wina nie poprawia twojej sytuacji ani nie czyni cię bardziej wiarygodną.
Zmarszczył brwi, wyraźnie zniecierpliwiony, napięty jak struna, groźnie naprężony w gotowości do jakiegoś działania, do nieokreślonego zrywu, poirytowany wykolejonym torem rozmowy, która wypadła z narzuconego jej biegu i już teraz zmierzała w kierunku, który wyraźnie mijał się z celem, do jakiego dążył. I właśnie w tym momencie, właśnie wtedy, kiedy całe jego ciało stężałe było w gniewie, a każdy mięsień spięty, skrzepły, sama sylwetka odpychająca, zastygła w jakimś ostrzegawczym bezruchu, właśnie wtedy Aristos postanowiła poważyć się na tę głupotę, zaufać buzującym w jej żyłach emocjom, podejść bliżej do tego, który samym spojrzeniem sugerował słuszny dystans, a potem szarpnąć go za ramię. Jego ciało poruszyło się jak uwolnione z jakichś magicznych pęt, zareagował instynktownie, dając iskrę zapalną krążącemu w jego krwi gniewowi, oferując mu moc działania; wyszarpnął prawicę z kieszeni i boleśnie chwycił ją w łokciu, tym pojedynczym uściskiem uświadamiając jej, że to błąd, którego ma nie powtarzać, a następnie, wiedziony kolejnym odruchem, niedelikatnie pchnął na ścianę, chwytając drobną dłoń, którą usiłowała go uderzyć lub odepchnąć. Jego ślepia błysnęły groźnie, gdy z jej ust zaczęły sypać się słowa, gdy zaczęła wypominać mu di Scarno, śmierć matki, oszustwa.
— Zamilcz — syknął lodowato, świdrując ją wzrokiem. — Masz mnie za głupca, Lacroix? A nie przyszło ci do głowy, głupia, nędzna dziewczyno, że prosząc mnie o pomoc w chronieniu cię i pomijając w tej śmiesznej układance tak istotną informację, informację o tym, że sama dobrowolnie naraziłaś się na cierpienie i niebezpieczeństwo, próbowałaś oszukać mnie, zwieść, co więcej, narażałaś mnie na ryzyko błędu, potknięcia? Wiedziałaś, jak brzmiałaby moja odpowiedź, gdybym znał prawdę, więc pominęłaś ją, przemilczałaś, jakże wygodnie, jakże korzystnie dla ciebie. Nie pomyślałaś, co by się stało, gdybym wówczas w obozie rozkruszył Irlandczykowi czaszkę? — Zamilkł na krótką chwilę, jego ślepia zmrużyły się, palce zacisnęły na jej policzkach, unieruchamiając jej twarz, zmuszając ją do patrzenia mu prosto w oczy. Oddychał przez nozdrza, jego klatka rytmicznie wznosiła się w oddechach. — Oszukałaś mnie, Lacroix, nawet jeśli nie zrobiłaś tego wprost i nie obchodzi mnie ile dziesiątek razy zrobiłem to wcześniej wobec ciebie. Ten jeden, przed którym cię przestrzegałem, wystarczy.
Puścił ją, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem, przeszedł się po pokoju, szukając w kieszeni paczki papierosów czarodziejskiej marki Ogniomiot. Cisza między nimi wibrowała napięciem, nie musiał jednak czekać, by odezwała się znów, niepomna nieśmiałego głosu rozsądku, który kazał przerwać to, póki czas. Tym razem jej głos wybrzmiał nutą bezradności, nie było w nim jednak nic, co skłoniłoby go do litości, wręcz przeciwnie, jej słabość syciła go teraz okrutnym, acz słodkim poczuciem satysfakcji. Prychnął lekceważąco, przenosząc na nią ślepia błyszczące lodowatym, radosnym okrucieństwem.
— Nie potrafiłaś poradzić sobie z obroną siebie, ale z obroną swojego irlandzkiego kundla już tak? Co z niego za mężczyzna, skoro jego kobieta decyduje się brać na siebie jego ciosy? Po co ci chłopiec, który nie potrafi cię osłonić, ba, którego decydujesz się osłaniać sama? I dlaczego przyszłaś do mnie już po fakcie, głupia, omotana emocjami dziewucho? Jesteście siebie warci, jak sądzę. — Wsunął między wargi filtr papierosa, odwracając od niej wzrok. — Czego? Czego nie widzę? — podjął chłodnym, twardym tonem, lecz zaraz porzucił ten temat, by stwierdzić: — Masz cofnąć tę klątwę, Aristos, nie obchodzi mnie jak. Radź sobie, skoro jesteś tak samodzielna. Dopóki tego nie zrobisz, nie pokazuj mi się na oczy.
I być może wykazywał się właśnie swoją nikłą wiedzą w dziedzinie starożytnych run, a Chiara złapałaby się z głowę, słysząc wiarę, z jaką zdawał się uważać, że cofnięcie klątwy jest nie tyle tylko możliwe, ale dosyć szybkie i względnie nieskomplikowane, bo w końcu skoro dała radę to wykonać, to da radę też zmienić, to informacja ta wydawała się dość kluczową. Nie wiedział jeszcze, że zaklęcie jest właściwie nieodwracalne, nie zdawał sobie sprawy, że Ari poważyła się na znacznie większą głupotę niż mu się początkowo wydawało.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptySro 05 Lis 2014, 21:46

Oddychała przez lekko rozchylone usta, jej pierś unosiła się w nierówno, w spazmach targających drobnym ciałem; smukłym, drobnym, dziewczęcym ciałem, które ginęło pod drugim ciałem, o wiele większym, prężniejszym, skrywającym siłę i nieograniczoną niczym wściekłość, jaka zalewała Rosiera od środka sprawiając, że jego dotyk niemal nią parzył. Syknęła jak kotka, gdy chwycił jej policzki w dłonie, przytrzymał stanowczo, zmusił, by wbiła spojrzenie w jego oczy napotykając tam jedynie pogardę i furię. Lodowatą, okrutną, obcą.
Milczała uparcie, milczała, zaciskając usta, milczała śledząc go wzrokiem, milczała gdy odsunął się i odwrócił do niej plecami; milczała, chociaż każdy kolejny wrogi gest, każdy sygnał wysyłany przez jego usta, ruchy i napięte w nerwach mięśnie rozrywały jej serce kawałek po kawałku, zostawiając krwawiące upokorzeniem ochłapy.  A kiedy odpalił papierosa, a ostry zapach tytoniu rozniósł się po pomieszczeniu, wywołując nową falę mdłości, kiedy wysyczał przez zęby kolejne obelgi, kolejne znieważające ją słowa, kolejne oskarżenia, jakaś tama w jej umyśle nie wytrzymała i rozprysła się z trzaskiem, uwalniając natłok myśli.
Odrętwiałe ciało ożyło, tchnięte w mięśnie rozkazy poruszyło nim, wyrwało z marazmu, w jakim utkwiło od chwili gdy palce Evana zacisnęły się na jej łokciu. Podeszła do szafy, otworzyła ją z trzaskiem, niedelikatnie, gwałtownie odpychając drzwi aż te zaprotestowały jękiem na całej długości, zadrżały w zawiasach; delikatny witraż wprawiony w ażurową ramkę posypał się na podłogę z tak charakterystycznym dla tłukącego się szkła dźwiękiem. Ubierała się metodycznie, szybko, starannie radząc sobie ze wstążkami gorsetu, z klamrą w skórzanych, jeździeckich spodniach. Szarpnęła za guzik w koszuli, a on odprysnął, znikając w ciemnościach czających się w zakamarkach ścian; nie zwróciła na to uwagi, zapomniała o przerwanej czynności, ze złością odrzucając loki z twarzy.  Odwróciła się do niego dopiero po chwili, wbijając w ciemne oczy spojrzenie, w którym nie widać już było bezradności. Na próżno szukałby w nich strachu, zagubienia, na próżno przywoływał minuty, w których jeszcze wyglądała jego pomocy, wsparcia, zrozumienia. Bławatkowe tęczówki pociemniały, zmatowiały wyraźnie, przygasły lekko ginąc pod zasłonami ciemnych rzęs, a chociaż wargi drżały jej wyraźnie, plecy miała wyprostowane, napięte, a dłonie zwinięte w pięści.
- Po co mi chłopiec? Dlaczego miałabym go nie mieć, skoro nie mogę mieć mężczyzny? – uśmiechnęła się drwiąco, paznokcie wbijane we wnętrze dłoni nie otrzeźwiały ani trochę, nie pomagały się opanować – Po co mi mężczyzna, który koniec końców okazuje się być chłopcem? Widzisz... to proste. Jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek chciałam jest jedynym – o ironio! – którego nie mogę mieć! Jedyny, który jest na tyle zapatrzony w siebie, na tyle pochłonięty szaleństwem, na tyle... na tyle egoistyczny, na tyle dumny, na tyle zimny, by ignorować mnie przez cały ten czas? By nie widzieć, że czekam na chociaż jeden gest? Mężczyzna, któremu oddałam wszystko, co tylko mogłam, a który zdecydował się właśnie zmieszać to z błotem, bo nie w smak mu moje wybory, nie w smak mu coś, co zrobiłam, czując się zaszczutą, zagnaną w kąt i zostawioną z tym wszystkim na pastwę losu? Zrobiłam co musiałam zrobić! Zrobiłam coś, co pozwoliło mi uzyskać przewagę, skoro zamiast mężczyzny u mojego boku był chłopiec! Chłopiec, którego sam, własnoręcznie, osobiście wepchnąłeś mi w ramiona. Chłopiec, który był szczęśliwy z tym, co miał, który był pijany radością, że zwróciłam na niego uwagę. Który mnie docenił – zacisnęła wargi podchodząc bliżej, pozwalając, by wpadające przez okno promienie oświetliły jej pobladłą twarz, rozjaśniły matowe, martwe tęczówki. Nie płakała, choć wargi i broda drżały jej wyraźnie, a brwi ściągnięte na czole sprawiały, że jej oczy nabierały kształtu migdałów, mrużąc się w oczekiwaniu na upragnione łzy. Patrzyła na niego z czymś w rodzaju litości, z czymś, co mogło mieć swoje korzenie we współczuciu i rozdzierającym duszę żalu.
- Kocham cię. Cały czas kochałam. Tą nieprzytomną, toksyczną, pożerająca mnie od środka miłością. Wierzyłam ci, ufałam, nie było takiej rzeczy, której byś ode mnie nie dostał, nie było takiej, której bym dla ciebie nie zrobiła, dopóki miałoby to jakikolwiek sens. Było w jakikolwiek sposób rozsądne. A ty mimo wszystko cały czas widziałeś we mnie dziewczynkę. Dziewczynkę, której koniec końców nie potrafiłeś obronić, dziewczynkę, której cierpienia nie widziałeś, nie zastanowiłeś się nad nim nawet przez chwilę, nie pomyślałeś o nim, nie przyszło ci do głowy, by zrobić cokolwiek – zaśmiała się krótko, sztucznie, a dźwięk ten ugrzązł jej w gardle bolesnym, lodowym cierniem – nie zrobiłeś nic, choć czekałam na jakiś znak, na list, na najmniejszą oznakę tego, że poza di Scarno tamtego wieczoru zainteresowało cię cokolwiek jeszcze. Groził mi przy tobie, a ty nie uznałeś za stosowne nawet zapytać czy wszystko w porządku – zrobiła jeszcze kilka kroków, wyjęła z kieszeni jego kurtki paczkę papierosów i odpaliła jednego różdżką.  Nieprzyjemny, gorzki smak na języku, głęboki wdech, chmura dymu szybująca w górę, szczypiąca w oczy, dusząca płuca; zaciągnęła się mocno, kolejny raz, jednocześnie  - nauczona doświadczeniem – cofnęła się w stronę ściany.
- Dopiero kiedy przyszłam sama, kiedy spytałam o pomoc, kiedy prosiłam żebyś mi jej udzielił, łaskawie wyraziłeś na to zgodę. Łaskawie też obarczyłeś mnie obietnicą, że będę twoją marionetką i byłam nią. Jak wiele razy wcześniej. Jak zawsze, choć nigdy nie zwracałeś na to uwagi. Zadbałeś, by wszystko było tak, jak tego chciałeś i właśnie tak postępowałam. Ale było już za późno, by cofnąć to, co zrobiłam.  Więc nie pytaj się mnie teraz po co mi chłopiec, bo w pobliżu nie było żadnego mężczyzny! – podniosła wreszcie ton, wyrwała go z ram wypełnionego oskarżeniem głosu, przemieniła w krzyk, w rozpaczliwie drżący w powietrzu dźwięk, którego nuty raniły głęboko, dotkliwie i celnie.
Odwróciła się do niego plecami, podeszła do okna i otworzyła je na oścież, rozbijając kłębiący się pod sufitem dym powiewem świeżego powietrza – wdychanie go jednak wcale nie pomogło powstrzymać jątrzącego się w piersi bólu.
Pochyliła głowę, zamykając oczy i podpierając się o parapet, bo drżące nogi nie chciały słuchać, gdy nakazywała im podtrzymywać ciężar ciała, a gdy odezwała się kolejny raz, jej głos był niemal cichszy od szeptu – wiedziała jednak, że Rosier słyszy każde słowo.
- Dbałeś o mnie cały ten czas. Otaczałeś opieką, rozpieszczałeś, trzymałeś pod kloszem i jestem ci za to wdzięczna, nie myśl, że nie. Ale nawet ty popełniasz błędy, do których ja również mam prawo - odetchnęła głęboko, wbijając wzrok w ciemną linię drzew, by po chwili odwrócić się, spojrzeć w ciemne ślepia, skonfrontować je z bławatkowym błękitem - Będzie jak sobie życzysz. Zejdę ci z oczu. A teraz wyjdź. Wyjdź i zajmij się swoją urażoną dumą. Swoim nieskalanym honorem. Swoją słuszną złością na dziewczynkę, której nie obroniłeś przed nią samą. Tej klątwy nie można cofnąć, więc idź. Idź i dbaj o siebie, skoro ja już nie mogę.
Evan Rosier
Evan Rosier

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 01:08

Dźwięk tłuczonego szkła poraził jego zmysł słuchu, wybuchając z nagła w milczeniu, które między nimi zapadło. Wzniósł wzrok na wąską linię jej pleców, było to bowiem jedyne, co widział, gdy stała zwrócona przodem do szafy, z twarzą zasłoniętą połowicznie przez opadające na czoło ciemne loki, w zdenerwowaniu, drżącymi dłońmi dopinając spodnie, szarpiąc za guzik koszuli i w efekcie odrywając go, a potem, jakby wzbierająca w niej fala złości przelała brzegi czary, jakby hamulec pękł w tej właśnie chwili, kiedy z tak bezsilną, dziewczęcą, typową dla niej gwałtownością manipulowała palcami przy zapięciu, przerwała wykonywaną czynność i obróciła się do niego, a wyraz jej oczu mówił mu, że nie pozostawi jego słów bez odpowiedzi, że każda z uwag, która może teraz wypełnić napęczniałą ciszę, będzie mieć posmak goryczy. Zmarszczył brwi, odruchowo napinając się w jakimś czujnym oczekiwaniu, odnajdując jej pociemniałe spojrzenie i krzyżując je z własnym, chłodnym, pogardliwym, może odrobinę prowokującym, jakby sam podjudzał w niej płomień gniewu, sam podżegał ją do wypowiedzenia rzeczy, których będzie potem żałować. Chyba właśnie tego od niej oczekiwał, jeszcze lepszego powodu do wściekłości, jeszcze lepszego bodźca, którym niejako sama skruszyłaby ostatnią zaporę zahamowań. Chyba właśnie tego chciał, chociaż nie mógł mieć pojęcia, w jak niepożądanym dla niego kierunku potoczy się rozmowa.
Zaciągnął się papierosem, wypuścił dym nozdrzami, w dziwnym dlań roztargnieniu przeczesał palcami poczochrane włosy. Słowa, oczekiwane, sypnęły się z jej warg wartkim strumieniem, słowa pełne żalu, oskarżeń i wyrzutów. Nie patrzył na nią, zerkał przed siebie, marszcząc w zamyśleniu brwi, od czasu do czasu krzywiąc wargi w grymasie niezadowolenia, przełykając jad, który zbierał się na końcu języka i napływał mu do gardła. A ona mówiła i mówiła, nigdy przedtem nie będąc równie śmiałą w słowach, mówiła nieprzerwanie, a jej drżący głos stopniowo przechodził przez wszystkie gamy emocji, od gniewu, kpiny, pogardy, przez lodowatą beznamiętność, do ściskającego krtań żalu i goryczy, jej kropli tak małej, że jej niepodobna dojrzeć, a tak gorzkiej, że cały świat można by nią zatruć. I z czasem, powoli, z początku bez pewności, potem z niejasną dlań obawą, dziwnym poruszeniem, zaczął rozumieć, zaczął wyłapywać sens i łączyć go w całość, dopasowywać potłuczone fragmenty układanki, której rozwiązanie zdawał się znać już od dawna, choć zawsze przyjemniej, wygodniej było mu je ignorować, bo zagrażało przyjętemu przez niego, zaakceptowanemu status quo, zaburzało harmonię człowieka przyzwyczajonego do rytuałów, rozmiłowanego w kontroli. Wiedział, do czego zmierzała i wcale nie chciał tego usłyszeć. Zwrócił na nią spojrzenie, a po jego twarzy, wbrew zamierzeniu, przemknął pojedynczy cień zaskoczenia.
Być może chciał jej przerwać, uciszyć ją, ostro, stanowczo, zanim zapędzi się w emocjach za daleko, jednakże nie uczynił tego. Patrzył na nią w milczeniu, a pojedyncza zmarszczka przecinała jego czoło, patrzył na znajomą twarz, oczy koloru bławatka, błyszczące obietnicą łez, malinowe wargi drżące pod wpływem uczuć, które wymknęły się spod kontroli. Papieros w jego dłoni spopielił się bez jego udziału, ale nie zauważył tego; stał w zupełnym bezruchu, pozwalając jej wyrzucić z siebie to, co miała do powiedzenia, to, co dusiła w sobie najpewniej już od długiego czasu; jednym nieuważnym słowem zburzyć znany mu porządek, którym sam wstrząsnął w posadach miesiące temu zimowego wieczoru, pozwalając sobie na słabość, za którą teraz przychodziło mu płacić. Zacisnął szczęki, na jego skroni uwydatniła się żyła, w ślepiach błysnęło i zgasło coś prócz gniewu, który jeszcze przed chwilą niepodzielnie rządził reakcjami jego ciała. Patrzył jej w oczy i milczał uparcie, tym bardziej zajadle, im więcej mówiła ona, a chaos myśli nie układał się w żadną logiczną całość, wściekłość to ginęła, to wypływała na wierzch, podsycana przez jej oskarżenia, przez podniesiony ton, przez wyznanie, które nieuważnie złożyła na jego barkach, nie potrafiąc już dłużej unieść jego ciężaru. A na samym dnie tej wrzącej, pulsującej wściekłości, wypełniającej jego serce, mięśnie, umysł i trzewia, odradzającej się, by zapłonąć, a potem roztrzaskać w zetknięciu z jej spojrzeniem, na samym jej dnie leżało coś jeszcze, coś, co mogło być przyczyną i wściekłości, i pogardy, i milczenia, i wszystkich tych czynów, które wykonywał w stosunku do niej, i tego, że wykonywał je w ogóle, że nie zatrzymał się, nie odpuścił, nie machnął ręką na wszystkie te klątwy, dramaty, na przeklętego Mattiasa, na cholernego O’Connora, na cierpienie, które wyrzucała mu teraz, nazywając go ślepcem.
— Nie potrafiłem cię obronić, co? — odezwał się wreszcie ochrypłym głosem, pobrzmiewającym gorzką nutą jadu, czymś lodowatym i przeszywającym. — Nie widziałem cierpienia? Nie zainteresowałem się? Bo to nie ja pomogłem ci na przyjęciu bękarta, nie ja podnosiłem cię po przegranym pojedynku, nie ja stłukłem w trzeciej klasie krępego kretyna, który ośmielił się powiedzieć o tobie złe słowo, nie ja wyciągałem cię spod wody, kiedy tonęłaś, uczyłem każdej zasranej rzeczy, którą wiesz, wreszcie, to nie ja szukałem cię dzisiaj tylko po to, by dowiedzieć się, że zignorowałaś każde możliwe z moich zaleceń, że poświęciłaś swoje zdrowie i bezpieczeństwo w obronie jakiegoś żałosnego idioty, którego musiałaś kryć za swoimi plecami, który nie jest cię wart w najmniejszym nawet stopniu, nie jest i nigdy nie będzie wart radości, którą tak się upijał. — Skrzywił się, zmarszczył brwi, ale wściekłość wciąż płonęła pod jego skórą. Jego pierś unosiła się w nieco szybszych oddechach, oblicze było chmurne, surowe. — Jesteś kobietą, Ari, niemal dorosłą, widzę to wyraźnie nawet teraz, kiedy przede mną stoisz, być może też właśnie dlatego spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Zostań z chłopcem, za którego będziesz nadstawiać karku, który odpłaci ci się w zamian miłością i oddaniem. Przy nim moja pomoc nie będzie ci więcej potrzebna.
Uśmiechnął się chłodno, splunął na ziemię, wrzucił spopielonego papierosa do kominka. Przez okno, które otworzyła, wtargnął powiew niespodziewanie zimnego powietrza, które na moment zawładnęło wnętrzem, poruszyło jej włosami, przewróciło kartki w książce na biurku, której nie skończyła czytać przed wyjazdem, zachwiało płomieniem jednej ze świec.
— Myślisz, głupia, że nigdy nie bałem się… — Urwał, najeżył się jak pies dźgnięty kijem przez nieostrożnego dzieciaka, nie dokończył. Zmrużył lekko ślepia, spoglądając znów na jej plecy, w jego oczach na powrót błysnęło coś groźnego. Klątwy nie dało się cofnąć. Przez chwilę panowało zupełne milczenie, a potem odezwał się dziwnie cicho, oschle: — Wydaje ci się, że nie wiedziałem? Że nie dostrzegałem niczego? Nie jestem ślepy, Lacroix. Nie interesuje mnie twoje naiwne uczucie.
I urwał znów, jakby sycąc się własnym okrucieństwem, patrzył w gęstej ciszy na znajomą, drogą sylwetkę, na linię jej pleców i burzę ciemnych loków miękko opadających na ramiona. Nie musiała się powtarzać, nie musiała obracać, sprawdzać, upewniać, drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzaskiem, wyszedł, jak sobie życzyła, zostawiając po sobie tylko nienawistne wspomnienie i zapach papierosów.


zt.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 12:04

Francis Lacroix siedział w starym, otoczonym przez regały z książkami pod każdą ścianą gabinecie, przy mahoniowym biurku i milczał z przymkniętymi oczami, pozwalając ostatnim wieczornym promieniom słońca wpadać przez zachodnie okno. Oparł brodę na zaplecionych dłoniach i nawet zdawałoby się, że przysypia w tej pozycji, oddychając spokojnie i nie otwierając oczu ani na chwilę, jednak Francis był dość daleki od drzemki. Tak samo jak daleko był od spokoju, a gniew napędzał go powoli wewnątrz. Milczał. Nie mówił, nie jęczał, nie wzdychał, nie parskał, nie wypuszczał powietrza nosem, nie darł koszuli ani nie krzyczał. Siedział tak pogrążony w milczeniu już jakiś czas, czekając, aż rozmowa jego siostry z Rosierem dobiegnie do końca, a ona sama raczy pojawić się i zamienić z nim słowo lub dwa.
Księga owinięta skrzętnie w gruby, bordowy materiał leżała na biurku, a krzesło po drugiej stronie stołu wyczekiwało Aristos podobnie jak sam Francis. Co zrobił źle? Nic nie zrobił źle. Tak mu się wydawało. Tak samo, jak wydawało mu się, że niektóre rzeczy tłumaczył jej dostatecznie dobitnie. Wygląda na to, że zdecydowanie nie wystarczająco. Zerknął na zegarek na przegubie i zmęczony czekaniem westchnął, przerywając nieprzyjemną ciszę. Znużony wstał, biorąc z oparcia krzesła marynarkę i wybrał się w kierunku pokoju Aristos, otworzył bez pukania drzwi, licząc, że Evana nie ma już w środku. Bez słowa, bez drgnienia nawet żadnego mięśnia na twarzy zerknął na Ari i skrzywił się tylko lekko. Rzucił jej w ciszy swoją marynarkę i pokazał ruchem głowy, żeby szła za nim. Maszerował znajomymi korytarzami w milczeniu, nie odwracając się nawet, by sprawdzić, czy idzie za nim. Równie dobrze mogłaby zostać w swoim pokoju i go zignorować, ale w tym momencie był pewien, że nie waży się nie pójść. Wszedł do gabinetu pierwszy, wpuszczając ją przodem. Zamknął podwójne, drewniane drzwi na klucz, który zostawił w zamku. W ciągłym milczeniu odsunął siostrze krzesło, a sam usiadł na swoje miejsce, nie nawiązując ani na moment kontaktu wzrokowego. Przysiadł i kręcił młynka palcami wyglądając przez okno. Trwał tak moment w ciszy, aż wziął głęboki oddech i spojrzał prosto w oczy siostrze.
Czasami mówiło się o Francisie, że to taki pogodny człowiek. Ale chyba mało kto zdawał sobie sprawę, że w większości sytuacji napędzał go czysty gniew. Wściekłość na rodziców, na okoliczności, na pogodę, na własne słabości. Niektórzy kiedy są źli to siedzą i kulą pięści w nadziei, że to coś zmieni. Francis się wtedy uczył. Za każdym razem. Traktował to jako bezpieczną ucieczkę i motywację. Nawet nie chciało mu się krzyczeć, nie było potrzeby. Odwinął z koca niedbale tomiszcz i położył go na stole. Doskonale wiedziała co to za księga. On też wiedział.
- Zastanawiam się, czy chcesz mi coś powiedzieć. - rzucił. Bez większego wyrazu, z pewną dawką oczywistości wpisaną w wypowiedź. Uniósł jedną brew czekając na odpowiedź, jakąkolwiek. Wziął pióro z pojemnika obok i obrócił je parę razy w dłoniach.
-Nie przejmuj się. Nie jestem zły, Ari. - stwierdził chłodno, skupiając się na ruchach swoich palców. Zerknął na nią kątem oka i zachęcił delikatnym ruchem ręki, do mówienia.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 12:09

Kiedy drzwi za Evanem zamknęły się z cichym trzaskiem, wciąż stała w tym samym miejscu jak skamieniała, czując nieprzyjemne ściskanie w gardle; ciało zamarło w bezruchu, niczym martwe, choć przecież serce biło w jej piersi tym samym spowolnionym rytmem, jakby kolejna dawka adrenaliny stanowiła zbyt wiele dla jego właścicielki. Wpatrywała się w klamkę martwym spojrzeniem, przełykając w ciszy gorzkie łzy, których pojawienia się w ogóle nie chciała – czyż nie uczył jej, że okazywanie słabości nie powinno leżeć w jej naturze? Że zaciskanie zębów, hamowanie naturalnych odruchów, trzymanie się kamiennej maski powinno wejść jej w krew jak oddychanie, powinno stanowić fundamenty jej reakcji?

Tkwiła w miejscu jak statuetka, tak, jak ją zostawił, dławiąc w myślach nieprzyjemne słowa, ważąc ich powagę, licząc sylaby, rozkładając rozmowę na części wtórne i składając ją znów w całość, raz za razem, chociaż wiedziała, że nie kryje się za nią nic tajemniczego, nic, co mogłoby zwiastować ukrytą w niej nadzieję. Zacisnęła dłonie w pięści, by powstrzymać ich drżenie, a potem mechanicznie, odruchowo zamknęła okno, niechętnie kontrolując własną siłę, powstrzymując się przed roztrzaskaniem kolejnej szyby. Gdy zatrzasnęła zasuwkę, drzwi do pokoju otworzyły się z cichym trzaskiem; słowa zamarły jej na ustach, gdy zamiast Evana zobaczyła w nich Francisa. Bławatkowe spojrzenie, na chwilę rozpalone iskrami radości, zmatowiało w tej samej sekundzie. Bez słowa przyjęła od brata marynarkę, narzucając ją na spięte, sztywne ramiona, a potem, rzucając ostatnie spojrzenie na szalejący w kominku ogień, ruszyła posłusznie za bratem. Beznamiętnie. W ciszy.
Obserwowała jego wyprostowane ramiona, wyraźnie spięte, gdy od postawy chłopaka biła ta sama chłodna rezerwa jaką wyczuwała jeszcze parę chwil wcześniej, rozmawiając z Evanem i wiedziała, że ta rozmowa również nie przyniesie jej otuchy. Nie doda odwagi, nie pomoże opanować rozedrganych myśli, nie zatrzyma nieprzyjemnego ścisku w piersi, duszącej chęci wybuchnięcia płaczem. Rozpaczliwym, zagubionym płaczem dziewczynki, którą nie chciała już być. A znów była.
Usiadła na wskazanym miejscu sztywno, splatając dłonie na podołku, odwracając głowę w bok, by nie śledzić poczynań brata, by odwrócić uwagę od jego spokojnej twarzy. Kiedy znów spojrzała na przeciwległą stronę biurka, napotkała wzrok Francisa, wyraźnie szukającego kontaktu z jej własnymi oczami; wytrzymała tą konfrontację przygryzając nerwowo wargę, badając pociemniały błękit jego oczu, wyszukując w nim pochmurne tony, porównując je z błyskami, które nie dalej jak kilka chwil wcześniej widziała w czarnych oczach Rosiera. Rozkładała je na czynniki pierwsze, oceniała, szacowała niebezpieczeństwo, szacowała możliwość wymknięcia się z zamkniętego pomieszczenia bez konieczności dyskusji. I wiedziała, że nie ma ku temu najmniejszych szans.
Kiedy więc chłopak powoli rozłożył poły koca, a jej wzrok padł na znajomą okładkę, prześlizgnął się po złoconych okuciach, przyległ uparcie do wytłoczonych w skórze runicznych znaków, a potem znów wrócił do twarzy Francisa, nie odnajdując w niej nic poza spokojem, rozciągnięte do granic możliwości nerwy Aristos nie wytrzymały tężejącego w powietrzu napięcia. Zadrżały na jej wargach, zagrały drwiąco w umyśle, zakpiły sobie bezlitośnie krwawymi półksiężycami wbijanych w dłonie paznokci, zrywając wszelkie kontakty z jej opanowaniem i zaciętością. Zawładnęły nagle odrętwiałym ciałem, wyrywając z jej piersi głośne westchnienie, a później łzy, z którymi walczyła od kilku godzin.
Otarła oczy dłonią, zła na siebie. Zła na Vincenta, na O’Connora, na Chiarę, która postanowiła się wtrącić tam, gdzie nie powinna była. Wściekła na Evana, który postanowił unieść swoją pogardę ponad ich przyjaźń, ponad obietnicę, którą jej złożył. Zerwała się z krzesła, zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi, zawróciła. Jej oczy płonęły.
- Nie będę ci się spowiadać. Nie jestem ci nic winna. Nic, rozumiesz? Żadnych wyjaśnień. Żadnej odpowiedzi. To mój bałagan. Nie mieszaj się w to, Francis
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 12:10

Nie chciała pomocy, tak twierdziła. Ze swoją wrodzona upartością zaprzeczała, odmawiała rozmowy, ale czemu mógł się dziwić? Znał ją i, nieskromnie mógł stwierdzić, jak nikt inny wiedział, kiedy się podłamuje. Zbyt zajęta była zgrywaniem kogoś silniejszego, kogoś dużo większego duchem i siła woli, jednak zawsze w końcu pękała. Zawsze. I dobrze wiedział, kiedy ten moment nadchodził, bo nie pozwalała sobie na słabość przy innych. On był jedną z tych nielicznych osób, które miały okazje widzieć Aristos taką, jaką była. Piętnastoletnią dziewczyna, która nie bardzo wie, co tak właściwie robi. Która znalazła się w sytuacji, w której znaleźć się nie powinna i po części było to jego winą. Gładził delikatnie, opuszkiem palca, okładkę książki, jej chłodne obicia i brodząc po tłoczeniach z pewną nonszalancja, jakby ani trochę się nie przejmował tym, co ta księga skrywa. Cóż, przecież nie była groźna, jeśli nie robiło się żadnych głupot. Głupot. No właśnie.
Napotkał spojrzenie Aristos, jednak nie zareagował, nawet się nie skrzywił, nie pozwolił sobie na najmniejsze drgnienie z któregokolwiek z mięśni na twarzy
- W porządku. - skwitował krótko jej odpowiedź, widząc łzy napływające do oczu siostry. Nie zareagował, o ile zwykle czyjkolwiek płacz wprowadzał go w pewne zakłopotanie i niepewność, a na pewno szczery płacz jego własnej siostry. - Nie musisz. I absolutnie nie zaprzeczam. To twój bałagan. Tylko i wyłącznie. - stwierdził sucho. Zwijając koc w rulonik i kładąc go z boku biurka. Pogładził delikatnie dłonią nieco chropowaty materiał starego koca i skupił na nim wzrok.
- I dlatego właśnie próbuję Ci pomóc. - dodał rzeczowo, nie odrywając spojrzenia od wełnianej powierzchni. Milczał moment, dając sobie czas i jej na otarcie łez. Na przemyślenie, tego co teraz właściwie robi. Może była ofiarą całej sytuacji, ale była też sama sobie jej winna.
- Możesz wyjść, ale - zawiesił na chwilę głos i spojrzał jej w zapłakane, czerwonawe lekko oczy, które próbowała odwrócić od niego. - Nie poradzisz sobie beze mnie i oboje to doskonale wiemy, Aristos. - powiedział spokojnie, rzeczowo, bez żadnego wyrzutu wyczuwalnego w głosie, z pewnym bolesnym racjonalizmem i surowością stwierdzonego faktu. Obracał między palcami jedną ze wstążek, zakładek, wystających spomiędzy stronic ciężkiego tomu, który nadal leżał na stole zwiastując kierunek, w którym podąży ta rozmowa. W końcu westchnął, nieco zrezygnowany i odsunął szufladę biurka. Wrzucił do niej beznamiętnie książkę i wytarł w siebie dłonie, jakby chcąc strzepnąć wszelkie złe myśli, jakie się z nią wiązały. Zamknął szafkę z trzaskiem i oparł dłonie na blacie ciemnobrązowego biurka. Pozbył się sprzed oczu wszelkich złych skojarzeń, czegokolwiek, co mogło utrudnić racjonalną rozmowę w tej sytuacji.
- Pytanie brzmi, czy przyjmiesz moją pomoc i mi wszystko wyjaśnisz, czy będziesz walczyć z tym na własną rękę, co, mimo całej mojej wiary w ciebie, raczej się nie uda. - powiedział spokojnie. Milczał jeszcze moment i przeczesał włosy palcami.
- Jeśli chcesz - idź. - powiedział beznamiętnie. - Jednak dobrze ci radzę, żebyś usiadła i ze mną porozmawiała Jeśli wyjdziesz, to możesz już nie wracać. - stwierdził, podnosząc wzrok i patrząc prosto w oczy swojej, jeszcze niedawno tak niewinnej, siostry. A może już nie siostry, a kogoś, kto ją przypominał. Nie widział Aristos, widział dziewczynę wpędzoną w pułapkę bez wyjścia w której desperacko szukała rozwiązania. I chciał jej pomóc, chciał jej szczerze pomóc, ale nie mógł zrobić tego, jeśli nadal będzie zgrywała wojownika, którym nie jest. Nie teraz.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 12:13

Przyglądała mu się rozognionym spojrzeniem, zdając sobie sprawę z tego, że oboje znaleźli się na krawędzi, na załomie epokowego w ich życiu wydarzenia, które nieuchronnie ciągnęło oboje ku przepaści, niepomne wszystkiego, co do tej pory ich łączyło. Francis był jej bohaterem, rycerzem, powiernikiem i najbliższym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała, teraz jednak jego obojętne oczy, beznamiętna mina i dłonie, powoli, konsekwentnie zwijające materiał starego koca w rulon były dla niej obce. Nieznane. Niepożądane.
Odetchnęła głęboko, sapnęła z irytacji, ciemne loki zalśniły w świetle lamp, gdy odrzuciła je na plecy, podchodząc znów do biurka i opierając dłonie na jego blacie; nachyliła się, wbijając w brata niebieskie oczy. Zwykle pogodny błękit zakotłowało coś niebezpiecznego, coś mrocznego; wargi wykrzywił grymas drwiny, brwi zbiegły się lekko, a potem uniosły w kpiącym wyrazie, nadając drobnej twarzy groteskowy wyraz zdumienia.
- Idź i nie wracaj, tak? Powiedz mi to, co chcę wiedzieć, albo zniknij, przepadnij, nie proś o więcej – coś w tonie jej głosu, w napiętych ramionach, coś w dłoniach zaciśniętych w pięści wyraźnie mówiło, że chwila zagubienia minęła – mam ci powiedzieć to, czego chcesz się dowiedzieć, a ty spróbujesz mi pomóc w ramach braterskiej litości? – parsknęła, prostując się i zakładając ramiona na piersi. Zrobiła kilka kroków, okrążyła pokój, zwróciła wzrok w stronę Francisa i uśmiechnęła się zimno, kierując kroki w stronę krzesła. Usiadła, zakładając nogę na nogę, strąciła z ramion jego marynarkę, nie przejmując się, że opadła na dywan. W jej spojrzeniu migotało wyzwanie i złość. Nieograniczona, płomienna, zachłanna ochota na wyrwanie twarzy rozmówcy z marazmu, w jaki wpadła. Pragnienie wytrącenia go z równowagi, zranienia, skrzywdzenia, uderzenia tam, gdzie mogło zaboleć najbardziej.
- Co chcesz wiedzieć? Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego tak się naraziłam? Dlaczego nie poprosiłam o pomoc? Cóż, ciężko zwrócić się do kogoś, kogo nigdy nie ma, prawda? Do kogoś, kto zajęty jest swoją karierą – odchyliła się na krześle, oparła wygodniej – skoro jednak pytasz, chyba nie mogę odmówić odpowiedzi. To byłoby w złym tonie. Wbrew zasadom. Wbrew dobremu wychowaniu –
Odetchnęła, rozkoszując się drgnięciem mięśni, wyraźnym zaciśnięciem zębów, odruchom, których nie potrafił powstrzymać. A potem, tonem ubranym w szaty ironii i chłodu, opowiedziała mu wszystko. Zaczęła od spotkania Vincenta na dziedzińcu, tuż przed końcem roku, przechodząc do pobytu w Irlandii, nie pomijając najmniejszego szczegółu, nie pozostawiając tkwiącemu w przeświadczeniu o jej niewinności bratu nawet cienia pola do manewru. Opowiedziała mu o przyjęciu u di Scarno, o strachu, który wtedy czuła, o bezradności, jaka oplatała ją swoimi ramionami, o obrzydzeniu do samej siebie kiedy dłonie Vincenta wędrowały po jej ciele. O przybyciu Evana, o jego pomocy, o zaręczynach Amycusa. O obietnicy, jaką złożył jej Rosier i o konsekwencjach, jakie ze sobą niosła. O groźbie, którą wybrzmiały słowa traktujące o ochronie. Mówiła o bezsennych nocach, mówiła o klątwie, mówiła o rytuale nie pozwalając, by jej twarz drgnęła chociaż raz, nie pozwalając, by emocje przybrały materialny wyraz. A później, minuta po minucie, opowiedziała mu co działo się na polanie; dokładnie, skrupulatnie wyliczała wszystkie drobne gesty, każdy dotyk, każde słowo, każdy ruch Vincenta i swój własny. Przybycie Rosiera, Chiary, Lasarusa, Sol i O’Connora. Zaklęcie Evana, własny, jątrzący się w duszy, dławiący gardło strach. A potem ból, niewyobrażalny, rozdzierający na kawałki, duszący ból, potęgowany jedynie złością, jaka buzowała gdzieś głęboko w jej ciele, gdy tajemnica wyszła na jaw, a ona sięgnęła po różdżkę, przelewając kotłującą się moc w pełne nienawiści zaklęcie. Gdy kończyła mówić, jej oczy były matowe, pochmurne, a wargi wykrzywiały się w nieprzyjemnym uśmiechu.
- Masz swoje odpowiedzi. Jesteś szczęśliwy? – spytała, podnosząc się z krzesła i sięgając po marynarkę. Odwiesiła ją na oparcie, a potem wsparła na nim dłonie, patrząc na Francisa z błyskiem w niebieskich tęczówkach, który równie dobrze mógł być przejawem odniesionego zwycięstwa, jak i odłamkiem nadchodzącego załamania.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] EmptyWto 11 Lis 2014, 12:14

Słuchał uważnie swojej siostry, pozwalał jej mówić, odczuwając boleśnie całą gorycz, którą na niego wylewała, ale milczał. Uparty z niego chłopak. Milczał, nie odzywał się, nawet nie wydawał cichego westchnięcia z kamiennym wyrazem twarzy przyjmując każde słowo, analizując powoli, pozwalając sobie nie szukać w głosie własnej siostry zawahania. Wiedział, że tam było i wiedział, że umie jak mało kto ukrywać swoje emocje. Nawet z zadziwiającą wprawą, jak na ledwie szesnastolatkę. Skrzywił się, słysząc niektóre fragmenty, wyraźnie niezadowolony, nieco wściekły, chociaż podejmował dzielne próby zachowania idealnego spokoju. Chłodu.
- Na tym polega niestety czasami ten świat, Ari. Ale kto o tym wie? Jak nie ty? - rzucił nieco sarkastycznie, dając wyczuć w swoim tonie wyraźną pogardę, sarkazm i jad, który nie wiedzieć kiedy się w nim uwolnił. Okłamała go. Paskudnie. Obrzydliwie. Poszła w kierunku, w jakim nigdy, ale to nigdy przenigdy nie powinna pójść. W kierunku, przed którym ja ostrzegał, o którym mówił jej dużo, że nie warto, że nie ma po co, że nie ma dla kogo, że są lepsze rzeczy, że jest tyle miejsc do zobaczenia i przeżycia i nie warto się mieszać w tak brudne interesy. Wstał i oparł się plecami o parapet, a ciemna sylwetka odbijała się wyraźnie na tle wieczornego słońca wpadającego przez okno. Westchnął cicho.
- Jest brutalnie, paskudnie, zimno i nikt nie chce ci pomagać bezinteresownie. Chcesz się bawić w dorosłą? Zachowuj się jak dorosła i bądź jak dorosła. Bo to oznacza bycie konsekwentnym. I albo coś ci się opłaca, albo z tego rezygnujesz, bo stwarza problem. Jeśli nie chcesz pomocy, nie dostaniesz jej. Nie mam ani ochoty, ani czasu się z tobą bawić. Uważasz, że mnie obraziłaś, uraziłaś, zrobiłaś przykrość? Nie. Ani trochę. Okłamałaś mnie? Twoja decyzja. Ja nic nie tracę. Nigdy nic nie traciłem. Odtrącasz moją pomocną dłoń? W porządku, ale więcej jej nie wyciągnę. A po tym co usłyszałem, wątpię, żebym umiał ją wyciągnąć prędko ponownie. Czas kończyć grę, Ari. Sama wpędziłaś się w szach mat. - rzucił beznamiętnie, zakładając ręce na siebie. Z tej perspektywy nie bardzo było nawet widać jego twarz, ale na dobrą sprawę, może to i lepiej. I tak nie mogla w niej teraz znaleźć pocieszenia, ani wsparcia. Nie po tym, czego się dowiedział. Nie teraz. Był zbyt zajęty wypieraniem poczucia zdrady z serca. Parsknął, jakby rozbawiony z litości miernym dowcipem, który przeczytał w porannej gazecie.
- Szczęśliwy? Niezbyt. Ostatnio nie idzie mi to zbyt dobrze, ale nie narzekam głośno. To nie w mojej naturze. Po tym co usłyszałem? Jeszcze mniej szczęśliwy. Ale przynajmniej tym razem udało ci się odpowiedzieć mi szczerze. Właściwie, powiedzieć mi cokolwiek. Miłe uczucie, kiedy jednak mi coś czasami mówisz. - stwierdził rzeczowo, wzruszając ramionami.
- A teraz. A teraz skoro to wszystko wiem, i nie ważne jak bardzo mi się to nie podoba i jak bardzo mam teraz ochotę zatłuc Matthiasa gołymi dłońmi, muszę cię zapytać, co planujesz z tym zrobić? Bo przecież coś planujesz. Zawsze coś planujesz. Taka sprytna dziewczyna jak ty? Bez planu? Niedopuszczalne. Taka sprytna dziewczyna, która ma ochotę na takie niebezpieczne zabawy? Tym bardziej. - odwrócił się do niej i przykucnął obok krzesła. Spojrzał prosto w oczy swojej siostry, tak podobne do jego własnych, a tym samym nagle tak obce i odległe. Gdzie popełnił błąd? Gdzie popełnił błąd, którego nawet nie mógł zrozumieć.
- I powiedz mi, jak to jest? Czuć zalążek tego, co sama chcesz robić idąc w tym kierunku? Przyjemnie? Czujesz się lepsza? Silniejsza? Ważniejsza? Sprawia ci to przyjemność? Chcesz dalej to robić? Bo jeśli tak, to nie wiem, czy jest sens, żeby cokolwiek zmieniać. Dźwigaj swoje jarzmo, Aristos Lacroix. Skoro takie jest twe pragnienie.
Sponsored content

Emerald Fog [Francja] Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] Empty

 

Emerald Fog [Francja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-