IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Emerald Fog [Francja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyWto 11 Lis 2014, 12:19

Zamarła, obserwując nagłą zmianę na jego twarzy. Zmianę, której się nie spodziewała; nie tę, na którą czekała, nie tę, którą chciała wywołać. Usiadła, czując jak nagle miękkie kolana odmawiają współpracy ze struchlałym ciałem, jak przez kręgosłup, od krzyża, wzdłuż smukłych pleców aż do wyprostowanego dumnie karku wędruje lodowaty dreszcz. Skrzywiła się, słysząc sarkazm w jego głosie: brzmienie tak obce i odległe, jakby rozmawiała z kimś nieznajomym, z kimś, kogo spotkała zaledwie mrugnięcie oka temu. Ten wcześniej nieznany jej jad, ten chłód i drwina malująca się wyraźnie w nutach, w tonie jego wypowiedzi, w niebieskich, twardych jak diamenty oczach sprawił, że skuliła się nieświadomie, objęła ramiona w obronnym geście, przygryzając wargę niemal do krwi. Nie tego chciała. Nie to próbowała wywołać, nie o to jej chodziło. Najwyraźniej jednak nie tylko ona przekroczyła tego dnia barierę, której nie można było uniknąć. Wściekłość Francisa wypełniała pomieszczenie powoli, szeleściła złowieszczo w jej uszach, obejmowała sparaliżowane ciało falą dreszczy i mdłości.
Uniosła wzrok, milcząc uparcie i w tym milczeniu przyjmując każde jego słowo, każde kolejne zdanie, rozdzierające na strzępy serce, umysł i silną wolę. Każda chwila przynosiła ze sobą kolejne cierpienie, miażdżąc determinację, krusząc siłę, zostawiając pył w miejscu, w którym kiedyś dumnie lśniła uparta iskra. Patrzyła jak wstaje, jak opiera się o parapet; światło, ostatnie promyki słońca wpadające przez okno, rozmyło jego twarz, zakryło cieniem, rażąc oczy ostrym blaskiem. Nie wiedziała, czy chce dostrzec malujące się w jego oczach emocje, nie wiedziała, czy chce dostrzec skrzywienie warg, zmarszczone brwi. Wystarczyły jej słowa. Wystarczyły rany, jakie po sobie pozostawiały.
- Nie okłamałam cię. Nigdy cię nie okłamałam. Nie chciałam wciągać w to kolejnej osoby, na której mi zależy, kolejnej, którą kocham tak, że to prawie boli. Kochanie Cu, kochanie Evana, czy ciebie... To boli, Francis. Boli, rozumiesz? A ja nie zniosę więcej bólu. Nie zniosę więcej strachu, odpychania, popychania, rozstawiania po kątach, traktowania mnie jak dziecko. Nie dam rady więcej – spojrzała mu w oczy, gdy przykucnął obok, gdy wbił w nią ostry wzrok – nie potrafię już dłużej, nie mogę być silna przez cały czas. Czy ty masz pojęcie co ja przechodziłam przez te dwa miesiące? Masz jakiekolwiek pojęcie? On wyrwał mi wszystkie siły. Zabrał mi to, co miałam najcenniejsze, to, co chroniłam ponad wszystko. I wyciągał ręce po więcej, wyciągał dłonie po to, co należy do mnie, po to, co było dla mnie święte. Nietykalne. Ukochane. – zająknęła się, ucichła, odwróciła spojrzenie w drugą stronę, zacisnęła palce mocniej na ramionach, wbijając paznokcie w muśniętą wakacyjnym słońcem skórę. Dygotała już wyraźnie, chociaż w pomieszczeniu wcale nie było zimno, a jej rwany oddech przecinał ciszę coraz wyraźniej, gdy dławione łzami gardło walczyło o każdy kolejny haust powietrza.
- Nie chciałam żadnej z tych rzeczy. Nie chciałam paraliżującego strachu, nie chciałam bólu, nie chciałam by mnie dotykał, by przebywał w moim otoczeniu, by żył. Mogłabym go rozszarpać na strzępy, gdyby tylko dano mi okazję. Zabiłabym go z zimną krwią, gdyby nie to, że tak cholernie mnie przerażał. To nie był pierwszy raz, Francis! I oboje doskonale o tym wiemy! – rozbudziła się nagle, poderwała głowę, rozjuszona falą poczucia bezradności i żalu – to nie był pierwszy raz, kiedy robił coś takiego, nie pierwszy, gdy bawił się mną jak lalką! Myślałam, że dam sobie radę, że jestem wystarczająco silna, że dorosłam na tyle, by pokonać go jego własną bronią, by zetrzeć ten... ten przeklęty, nawiedzony uśmiech. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, nie mogłam nikomu powiedzieć. Bo jak? I co? Nikt nigdy mi nie wierzył. Wszyscy go uwielbiali. – przygryziona warga krwawiła, czuła żelazny posmak na języku, zapach krwi sprawił, że nagle zbladła, a mdłości zaatakowały z nową siłą. Bezwiednie pochyliła głowę do przodu, opierając czoło o czubek głowy Francisa; palce do tej pory bezlitośnie wbijające się w ramiona wplotła w ciemne loki, miętosząc je bezradnie, nieświadomie. Po jej nosie spłynęła w dół pierwsza łza, a za nią kolejna i następna, skapując w dół wprost na policzki chłopaka. Nie zauważyła tego nawet, chwytając powietrze z trudem, ogarnięta milczącym bólem, owładnięta własną bezbronnością. Nie miała dobrej odpowiedzi na zarzuty brata, nie miała też siły by dłużej z nim walczyć.
- Nie mam planu. Nie mam niczego. Nie mam Cu, nie mam Evana, a jeśli teraz jeszcze stracę ciebie... – zamilkła, zniekształcone słowa zamieniły się w płacz. W ciche łkanie dziewczynki, pozostawionej samej sobie pośrodku ciemnego, pustego pokoju. Skazanej na szepczące w kątach demony.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyWto 11 Lis 2014, 12:21

Francis Lacroix miał najzwyczajniej dosyć. Miał dosyć gierek, miał dosyć atmosfery, która pionowała między nimi. Miał dość spięć, kłótni, prób ubierania w słowa rzeczy tak brutalnych, że nie sprawiały mu nawet mizernej przyjemności. Miał dość wyszukiwania rozwiązań, odpowiedzi, kombinowania, żeby wygrać kolejną dyskusję. Miał dość życia w poczuciu winy, miał dość szukania winnych każdej sytuacji.
Nie był stary, nie czuł się stary. Przynajmniej zwykle tak było. Ale teraz Francis czuł, jakby nie miał dwudziestu, a jakieś pięćdziesiąt lat więcej. Przetarł czoło dłonią w zmęczonym geście, czując jak Ari przeczesuje swoimi palcami jego włosy w desperackim akcie potrzeby pomocy, wsparcia, czegokolwiek, co nie będzie gniewem skierowanym w jej stronę. Wyrzutem. Wyrazem niechęci jakiejkolwiek.
Byli za młodzi na takie rzeczy. Zdecydowanie za młodzi. A może po prostu się do tego nie nadawał? Wydawało się to być bardzo prawdopodobne. Gdyby miał szczerze przyznać, wolałby znajdować się w innym miejscu, w innej sytuacji. Może nawet w pewnym stopniu wolałby być teraz kimś zupełnie innym, niż jest i nie mieć takich problemów, jakie miał. Poczucie zawodu powoli go wypełniało. Zawiódł siebie, zawiódł Ari, Ari zawiodła jego i on zawiódł też ją. Po równo. Ten jeden raz się prawie udało. Pozwolił jej gładzić go po włosach, gubić się palcami i szukać pocieszenia. Nie umiał dać jej go teraz. Siedział przykucnięty i myślał, pozwalając jej pocieszać się samej, nie odtrącając jej i nie zabierając jedynego aktualnie źródła komfortu na jakie mogła liczyć.
Myślał i nienawidził siebie za to czasami. Chciałby to rzucić, stwierdzić, że nie rozumie i odrzucić problem na bok. Ale nie mógł. Bo to jego siostra. Bo ją kochał. Bo był za nią odpowiedzialny. Bo była za młoda. Bo wszyscy byli na to za młodzi. Bo było na to za wcześnie.
Na niektóre rzeczy zawsze byłoby za wcześnie. I dobrze, tak być powinno i jest to prawdą niezaprzeczalną. I chciałby się uspokoić. Pragnąłby tego, jak niczego innego w tym momencie. Ale niezbyt umiał się powstrzymać przed gniewem, dlatego dyplomatycznie postanowił milczeć i dać sobie moment. Wypuścił powietrze ze świstem parę razy, kumulując resztki zdolności racjonalnego myślenia, jakie mu zostały. Matthias. Problem numer uno, niechęć pierwszej wody i widocznie nie tak bezpodstawna jak by się kiedyś mogło wydawać. Wstał powoli i górował tak moment nad płaczącą Ari, widząc jak bardzo krucha i słaba jest w rzeczywistości. Jak bardzo krucha i słaba jest właśnie teraz.
-Już dobrze, Ari. - rzucił cicho, łagodniej. Stanął nieco bliżej i odgarnął delikatnie włosy z jej oczu. -Popłacz. Będzie ci lepiej. Ulży. - dodał, subtelnie ją obejmując, czując, jak drży, jak odruchy spowodowane płaczem ją wzruszają. Był przecież dzieckiem. Gówniarzem. Niewiele młodszym od niego. Westchnął cicho.
-Jakoś sobie z tym poradzimy, Ari. Złego licho nie bierze, więc jesteśmy bezpieczni, prawda?- powiedział i nagle poczuł się bardzo bardzo stary. Czy nadal był zły? Był. Czy był odrobinkę mądrzejszy? Udało mu się, ten jeden raz. Powoli odrzucał gniew. Albo raczej, nie odrzucał go, a kierunkował w słuszną stronę. Czasami czuł się jak ten bohater literacki, targany rządzą zemsty ale też chęcią życia w świętym spokoju. Jednak czasami musiał pamiętać, że to on jednak jest tym starszym.
Cóż za paradoksy, Panie Lacroix. Prosimy się zdecydować.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyWto 11 Lis 2014, 12:23

Przesuwała pomiędzy palcami jego włosy, odnajdując w tym zajęciu jakąś metodyczną przyjemność, komfort, coś stabilizującego rozpaczliwie szukający rozwiązania umysł. Nie potrafiła zapanować nad emocjami, które właściwie nie były nawet jej własnymi; odczuwała żal, gniew i smutek O’Connora, jego wściekłość, jego zagubienie, a to w połączeniu ze stresem, zmęczeniem i jej własną bezradnością sprawiało, że Aristos kompletnie straciła grunt pod nogami. W chwili w której ciskała przekleństwem w Vincenta ich umysły na krótki moment stały się jednym, magia przepływająca w obu rdzeniach splotła się mocniej, przywarła do siebie i rozjarzyła blaskiem, karmiona mocą klątwy. Mogła to poczuć niemal materialnie, ale wrząca we krwi wściekłość sprawiła, że nie zastanawiała się nad takimi drobiazgami, skupiona na żądzy krwi, na prostym, prozaicznym pragnieniu ujrzenia wnętrzności Matthiasa wszędzie gdzie tylko sięgał wzrok. Gdyby teraz choć przez moment zastanowiła się nad tymi uczuciami, gdyby znalazła w sobie siłę i ochotę na powrócenie do tamtej chwili raz jeszcze, gdyby przeanalizowała ją chłodnym, opanowanym nurtem, wiedziałaby skąd biorą się te niepowstrzymane emocje, skąd ta słabość i niezdecydowanie. Niestety, delikatny umysł wystawiony na ciosy zbyt wiele razy w ciągu jednego dnia zawiódł ją tym razem; ostatnie bariery upadły, roztrzaskały się w drobny mur, pozostawiając ją zupełnie bezbronną w obliczu nadchodzących wielkimi krokami konsekwencji.
Gdyby zastanowiła się przez chwilę, wiedziałaby, jak potężna była w tamtej chwili. Teraz jednak czuła tylko, jak słaba stała się w tym momencie.
Była wdzięczna Francisowi za to, że trwał w tej samej pozycji, że oddychał coraz spokojniej i nie ciągnął swojej tyrady, najwyraźniej pokonany niespodziewaną falą szczerości; pobity widokiem drżących ramion i wilgocią łez na policzkach. Aristos nie płakała często, nie pozwalała, by emocje brały nad nią górę, by wyrywały się spod ściśle określonych ram. Była poukładana, chłodna, była panią chwili i zawsze starała się doprowadzić do momentu, w której jej racje i tak dosięgną powierzchni. Bez względu na koszty.
Teraz zaś wszystkie te maski opadły, demaskując ją przed bratem w sposób okrutny i najbardziej naturalny, na jaki tylko mógł liczyć. I choć zapewne wiedział, że przy pierwszym głębszym oddechu jego siostra znów wzniesie bastion, schroni się za ogrodzeniem stworzonym z własnych oporów i odmówi wyjawienia swoich myśli, teraz mógł dotrzeć do miejsc, w których nie był mile widzianym gościem już od bardzo dawna.
Drgnęła, gdy się podniósł i objął ramionami jej ciało; znieruchomiała na moment, wstrzymała oddech pozwalając by napierający na płuca odruch chwytania powietrza łapczywymi haustami wypełnił je bólem. Dopiero gdy stał się nie do zniesienia powoli wypuściła powietrze z ust i uniosła ramiona obejmując Francisa w odpowiedzi, chowając twarz w jego koszuli. Był ciepły, pachniał lasem i woda kolońską, pergaminem z ksiąg i kurzem z biblioteki, którego aromat przyniósł ze sobą najpewniej po poszukiwaniach feralnego tomiszcza, zawierającego klątwę. Jej klątwę. Jej drogę ucieczki, strategiczny odwrót i ostateczny cios zadany Vincentowi i – jak się okazało – samej sobie.
- Zrobiłam to tylko by wygrać. Możesz mnie za to winić? – spytała wreszcie cicho, wypuszczając go z ramion i podnosząc się z krzesła – możesz mnie winić za to, że chciałam chronić Cu? Kocham go.
Wzruszyła ramionami, rozkładając bezradnie ręce jakby w tym jednym prostym geście planowała zamknąć wszystko, co jeszcze można było powiedzieć na ten temat. Otarła oczy dłonią, przygryzła wargę i wbiła wzrok w niebieskie jak bławatki oczy Francisa, widząc w nich swoje odbicie, widząc każdą drobną emocję, która szarpała teraz jej bratem. Obserwowała je ze świadomością, że jest bezpośrednią przyczyną gniewu, który czaił się jeszcze w powoli jaśniejących tęczówkach, gotów zaatakować po czasie, niespodziewanie. Celnie i boleśnie.
- Nie próbowałam cię oszukać, Francis. I na boga, jeśli złego diabli nie biorą, to przez Matthiasa stałam się pieprzonym aniołem zemsty.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyWto 11 Lis 2014, 12:27

Oh! Młodzieńcza miłości! Siła twa jest nieznana, nieokiełznana i nieprzewidywalna! Prowadzisz do rzeczy wielkich tak samo, jak do rzeczy bardzo głupich i nieodpowiedzialnych! Przynajmniej teraz. Przynajmniej w tej sytuacji. Francis zawahał się przez moment. Jak bardzo niekochana i wyalienowana musiała poczuć się jego siostra, skoro zignorowała wszelkie stadium pośrednie samotności i przeskoczyła od razu do takich kroków. Albo tego po prostu nie zauważył, co nie stanowiło o wiele bardziej optymistycznej myśli, a raczej wypełniało go uczuciem pewnej porażki, zawiedzenia w tym, co wydawało mu się, że umie robić. W czym jest dobry. Uczucie zawalenia się misternie tworzonej konstrukcji z kart, pod która widocznie ktoś cały czas, uparcie, bez przerwy się podkopywał. Westchnął cicho i pozwolił Aristos wtulać się w jego pierś, łapczywie pragnąć jego bliskości i akceptacji. Żeby się uspokoił. Jednak nadal był wściekły. Teraz bardziej wewnętrznie, maskując ostatkami sił objawy gniewu, jakie jeszcze czaiły się na jego twarzy.
- Są lepsze sposoby na chronienie tych, których się kocha, Ari.- westchnął, przeczesując delikatnie jej włosy palcami, chcąc pomóc jej jakkolwiek się uspokoić, chociaż przypominało to raczej nieudolne próby zebrania stłuczonego naczynia bez nadepnięcia na szkło. -Jeśli naprawdę go kochasz i Ci na nim zależy to dbaj o siebie. Nic mu po martwej tobie. Jeśli nie dla siebie, albo nie dla mnie, to zrób to dla niego, skoro tak chcesz. - stwierdził wzruszając lekko ramionami.
- Jakoś go przeboleję. Może. Ale to nie zmienia faktu, że będę chciał z nim porozmawiać bardzo poważnie. - dodał, nie do końca pewien czy uspokaja Aristos, czy raczej sam próbuje zebrać swoje myśli, które zaczynały rozbiegać się, mieszać i plątać, nie dając zachować racjonalnego toku. Czując, że drży już mniej pozwolił sobie odsunąć się nieco. Kucnął przed nią, żeby móc lepiej i wygodniej rozmawiać, wyciągnął z kieszeni błękitną chusteczkę, którą kiedyś dostał i podał ją Ari.
- Nie próbowałaś, a jednak to zrobiłaś. Pytałem cię setki razy, czy wszystko jest w porządku i czy mogę ci jakoś pomóc. ‘Jest dobrze, nie możesz, Francis.’. Dlatego jestem zły. Bo mi nie powiedziałaś, mimo, że oferowałem się setki razy, że jak coś się stanie to ci pomogę. - mówił spokojnie, już bez tego chłodnego tonu obecnego w każdym słowie. Raczej w spokojnym wyznaniu, wyjaśnieniu. Usprawiedliwieniu samego siebie, za wybuch i zapewnieniu, że owszem, czasami się gniewa, ale też jest człowiekiem. I ma chwile słabości. W gruncie rzeczy - bardzo dużo chwil słabości.
- Może nawet nie jestem zły, ale bardzo sfrustrowany. A to bardzo złe uczucie, o czym prawdopodobnie już wiesz. - dodał. Wziął głęboki oddech i cofnął się, siadając i opierając plecami o biurko, nadal twarzą do siostry. Zaczął bawić się krawędzią koszuli miętosząc ją między palcami w milczeniu.
- Tylko, na wszystkie świętości, mów mi. Przecież gramy do jednej bramki, Ari. Mów mi, jeśli coś się dzieje. - stwierdził, po dłuższej ciszy pełnej pewnej niepewności i skupienia nad bliżej nieokreślonym tematem. Wzrok miał utkwiony w beżowym, nieco już pogniecionym materiale.
- W sprawie Matthiasa też coś wymyślimy. Na dobry początek wyeksmituje się go jakoś z Hogwartu. A potem, nie wiem. - zawiesił się na chwilę i westchnął. Znowu. - W porządku. Coś wymyślimy. Zadbam, żeby nie stanowił już najmniejszego problemu. - dodał spokojnie i zerknął na Ari delikatnie. Nieco mętnie, wyraźnie zmęczony już tym wszystkim posłał spojrzenie łagodne, ale wyraźnie ciężkie. Jakby pociemniałe, bardziej szare niż niebieskie, niezbyt skupione. W popołudniowym świetle padającym na jego profil, przemykającym światłocieniem po twarzy wydawał się teraz dużo starszy. Może nawet przypominał nieco swojego ojca. Zamyślony, gdzieś daleko błądzący wzrokiem i myślami, starszy, niż jest i bardziej zmęczony, w samym spojrzeniu wydawał się mierzyć z jakimś ciężarem, albo po prostu potrzebą położenia się do łózka i możliwości zignorowania wszystkiego chociaż na dwie godziny zbawiennego snu. Przetarł oczy dłonią i westchnął.
Źle się dzieje, Panie Lacroix. Znowu.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptySro 12 Lis 2014, 22:35

Napotkała jego spojrzenie, przyjęła je ze spokojem i rezygnacją, a potem odetchnęła głęboko; ukrycie twarzy w dłoniach, w burzy loków, w ich zapachu i miękkości pozwoliło jej pozbierać resztki opanowania, zagarnąć na jeden stos to, co pozostało z chłodnego, logicznego spojrzenia na świat. Pomogło w ustabilizowaniu ociężałego rytmu serca, w odseparowaniu jednego oddechu od drugiego, w poukładaniu wszystkiego na nowo w całość, która musiała działać, musiała funkcjonować poprawnie by dziewczyna mogła wreszcie odnaleźć spokój, na tych kilka krótkich, kradzionych chwil.
W momencie, w którym uniosła głowę by odnaleźć spojrzenie Francisa i spytać o coś, okienne framugi zatrzęsły się w trwodze po zderzeniu z rozpędzoną sową; oczy Aristos rozszerzyły się gwałtownie, rozpoznając w felernym ptaku agresywnego pupila O’Connora. Zerwała się z krzesła i bez słowa wpuściła potwora do pomieszczenia, jednocześnie unieruchamiając go szybkim machnięciem różdżką – wiedziała na co stać skrzydlatego drania i wcale nie miała ochoty na potyczkę z nim. Nie w tym momencie.
Oderwała list niecierpliwymi, drżącymi palcami, rozwinęła go, czując na plecach badawcze spojrzenie Francisa, a z każdą kolejną sekundą na jej policzkach to pojawiał się rumieniec, to znikał, wypierany przez nagłą bladość, jaka oblekała jej twarz. Ramiona, do tej pory lekko zgarbione, napięły się niebezpiecznie, wyprostowały, a bławatkowe tęczówki pociemniały z irytacji i nieopanowanej fali gniewu, jaka wstrząsnęła w posadach nieledwie chwilę temu odzyskanym opanowaniem. Parsknęła, kręcąc głową i przewróciwszy oczami, z wyrazem skrajnej pogardy odwróciła się do Francisa, wciskając mu list w dłoń.
- Wydaje mi się, że nie będzie potrzeby rozmawiania z O’Connorem. Ani teraz, ani nigdy – syknęła nieco zmienionym głosem, unosząc głowę i wciągając powoli powietrze do ściśniętych zirytowaniem płuc. Nie przyszło jej to z łatwością, jednak limit bezradności na jeden wieczór został wyczerpany; tama nie mogła uwolnić niczego poza nieznającą litości złością, niczego poza skrajnym poczuciem zdrady i gniewu, tak silnego, że przeszedł przez ciało elektryzującym dreszczem.
Odetchnęła, zakładając ramiona na klatce piersiowej, a srebrny łańcuszek do tej pory zawieszony na jej szyi zalśnił w świetle magicznych lamp, gdy chwilę później, niesiona złością, zerwała go i cisnęła w kierunku kominka. Z satysfakcją obserwowała jak wprawiony w jaskółki wodny kryształ roztrzaskuje się na drobne kawałki, a potem spada na pokrytą dębową boazerią podłogę, spoczywając na niej jak swoistego rodzaju wyrzut sumienia, przypomnienie, ostrzeżenie.
Ostatnia obelga.
- Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam. Nie potrzebuję ani jego, ani Rosiera. Nigdy więcej – coś w tonie jej głosu, coś w błysku błękitnych tęczówek, w spięciu zaciśniętych w pięści dłoni i wzroku, napotykającego spojrzenie Francisa wyraźnie wskazywało, że jego siostra osiągnęła tego wieczoru granicę własnej możliwości. Że zrobiła o krok za dużo, posunęła się za daleko, przyczyniła do zbyt wielu wypadków i doznała zbyt wielu krzywd, by przyjąć na swoje barki kolejną.
Przez chwilę wpatrywała się w twarz brata, walcząc z wargami, których drżenie przez parę sekund wymknęło jej się spod kontroli, a później chwyciła leżące na jego biurku pióro; wcale nie tak trudno było odnaleźć w pobliżu kawałek pergaminu, nie tak strasznie odpisać na sowę Irlandczyka, nie tak boleśnie sypnąć piaskiem na dwa krótkie zdania, jakie szalona sowa miała przekazać swojemu panu.
Przewiązała list kawałkiem sznurka, zapieczętowała różdżką i przywołała zaklęciem Berserkera, wciskając mu rulonik w dziób, a gdy ptak zniknął z pola widzenia, bijąc skrzydłami powietrze, jeszcze raz spojrzała Francisowi w oczy, wzruszając ramionami. Od niechcenia. Sztucznie. Z wyraźnym zmęczeniem.
- Łatwo przyszło, łatwo poszło. Najwyraźniej moje naiwne uczucie jest obojętne nie tylko Evanowi – parsknęła, uśmiechnęła się z drwiną, odgarnęła ciemne loki z twarzy, a potem, nie czekając aż Francis spróbuje cokolwiek jeszcze dorzucić do tego stosu nieszczęść, jaki ją dzisiaj spotkał, pocałowała go w policzek i odwróciła się, ruszając w stronę drzwi nienaturalnie dla niej twardym, szybkim krokiem.
- Będę u siebie, gdybyś czegoś... potrzebował. I... Francis? – zerknęła na niego przez ramię ostatni raz, jednocześnie dłonią przekręcając klucz w zamku – wbrew pozorom... ja... cóż. Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
W pokoju wciąż pachniało papierosami, gdy wślizgnęła się do niego chwilę później. Ulotny aromat perfum Rosiera zadrwił z niej, osiadając na wąskich skrzydełkach nosa, torturując wspomnieniem rozmowy. Zamknęła za sobą drzwi i osunęła się po nich na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
Dobrze, że panujący w pomieszczeniu mrok nie wymagał wyjaśnień.
Nie wymagał niczego.
Nie pytał.
Ukrywał każdą łzę.

[z tematu]
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyCzw 13 Lis 2014, 14:28

Nieco napiętą, ale stabilną atmosferę gabinetu przerwało przybycie sowy. Ta agresywnie wdarła się do pomieszczenia a Francis skrzywił się zdegustowany na jej widok, nie ruszając się jednak z miejsca, widząc, że Aristos sama doskonale upora się, z jak widać, znajomym stworzeniem. Obserwował uważnie jej reakcję nie odzywając się ani słowem, nie miał już nic do powiedzenia. Mrużył tylko niezbyt zadowolony oczy i obserwował uważnie, ale z pewnym roztargnieniem, poczynania jego siostry. Wziął list i obrócił w dłoniach, nie czytając go jeszcze. Położył kartkę na biurku, na bok od siebie. Postanowił poczekać jeszcze chwilę i nie podsycać jej załamania zmuszając Aristos do oglądania, jak przegląda słowa napisane przez O’Connora i zapewne zalewa go jakaś kolejna fala skrajnych uczuć. Beznamiętnie oparł się wygodniej o oparcie krzesła i wziął głęboki oddech wypuszczając następnie powoli powietrze z płuc. Z tego chwilowego zamyślenia wyrwał go nagły trzask. Przyglądał się ze spokojem jak Aristos, niezbyt spokojnie, roztrzaskiwała ostatnie wspomnienia Connora o podłogę z siłą, o którą jej w tym momencie nie podejrzewał. Uniósł brwi, nieco zdziwiony.
-Dość… wymowne. - mruknął cicho. Cu był skończony. W przynajmniej dwóch parach oczu, na ten moment. Francis tłukł się z wewnętrzną potrzebą uzewnętrznienia swojej aktualnej irytacji, ale postanowił powstrzymać się od robienia dodatkowych scen. Wziął głęboki wdech i przetarł oczy. Drzemka. Tego potrzebował.
- Radziłaś. - potwierdził krótko powtarzając po niej. - I dalej też sobie poradzisz, wojowniku. - zaśmiał się delikatnie, tak kontrastowo przebijając napiętą jeszcze przed chwilą atmosferę. Kiwnął jej głowo, jakby odpowiadając na pytające, nieco niepewne spojrzenie Aristos. Uśmiechnął się pod nosem widząc długość wiadomości. Treściwa. Jakże by inaczej. Jakże by inaczej, w takiej sytuacji.
- Kocie, hulaj. Państwa nie ma. - westchnął cicho, kiedy siostra pocałowała go w policzek. Już nic nie mówił. Milczał dyplomatycznie, nie chcąc dorzucać żadnego drewna do ognia goryczy, który i tak płonął w Aristos i wszystko wskazywało na to, że będzie gasł bardzo długo.
- Nie martw się, Księżniczko. - powiedział, kiedy drzwi zatrzasnęły się już za Aristos. Przeczesał włosy zmęczonym, leniwym ruchem i wziął nieszczęsny list do rąk.
Czytał treść uważnie, powoli, raz po razie, próbując odczytać zamaszyste i agresywne pismo O’Connora.
- A więc to tak. - mruknął, składając, nieco impulsywniej niż chciał kartkę i chowając do szuflady. Oparł podbródek na łokciu i trwał moment, zbierając siły. Umknęło mu ile tak siedział i na ile zamyślił się na temat całej tej absurdalnej sytuacji. Na ile rozważał co zrobić w sprawie O’connora, a na ile po prostu odpłynął najzwyczajniej w świecie zmęczony. Zrezygnowany wstał, zostawiając list w szufladzie i wyszedł z gabinetu zamykając go na klucz.
A "Wczoraj" było takie spokojne.
Albo dobrze udawało.

[zt]
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 18:12

3 listopada 1977 roku.

Wąska i bardzo ulotna wstęga dymu wydobywała się z ciemnobrązowej, sfatygowanej fajki roznosząc dookoła nieprzyjemną, tytoniową woń. Dzisiaj nie było czasu na wykwintne popalajki o wymyślnych zapachach. Ustnik zaciśnięty między wargami Francisa zadrgał lekko gdy ten tknięty nieokreślonym grymasem uniósł lekko prawy kącik ust do góry. Najstarszy, teraz już najstarszy, Lacroix poprawił niechętnie ciemny garnitur i strzepnął niedbałym ruchem niewidzialny pyłek z rękawa.
Ohyda.
Nic więcej nie cisnęło się teraz na usta młodego stażysty, które może i lepiej dla ogółu były właśnie zajęte popalaniem fajki. Krótkie, przemilczane stwierdzenie było wyrażane jednak odpowiednio dosadnie bławatkowym, chłodnym w nietypowy dla siebie sposób spojrzeniem, które czujnie, z zainteresowaniem, ale i pewnym znudzeniem obserwowało zebrany nie tak daleko, opłakujący zmarłego tłumek. Wszystko było takie ohydne, tak skrajnie obrzydliwe. Nie chodziło już nawet fakt o to, ze paskudny dym wdzierał się do nozdrzy, że garnitur wyjmowany tylko na specjalne okazje uwierał go niemiłosiernie, a jedna z ciotek już na wstępie zorganizowała drobny spektakl z udziałem wybitnie odegranego żalu i cierpienia. Chodziło  o coś zgoła innego. Francis zerknął na swoją prawą rękę, sporawą, ale niezbyt chropowatą, którą miał ochotę obciąć, po przyjęciu tych wszystkich paskudnie wyreżyerowanych kondolencji nie dość, że od ludzi, których śmierć Starego Lacroixa obchodziła tyle, co zeszłoroczny śnieg, tyle sam fakt, że dłonie tych ludzi musiał ściskać właśnie on, ostatni w kolejce do opłakiwania ojca. Potarł dłonie o siebie w jakby desperackim geście zmycia z nich czynu, którego wstydził się dogłębnie, sam przed sobą.
Nie czuł żalu, nie czuł smutku. Lacroix nie czuł właściwie nic specjalnego, poza tym, co czuł zwykle. Frustracja. Bardzo duża frustracja zdawała mu spokoju nieprzerwanie. Najbardziej właściwie Francisa samego w sobie denerwował fakt, że nie umie się przejmować. Nie umiał zbytnio wywołać, ani przywołać do siebie jakiegokolwiek żalu. Czy to już w momencie, kiedy dowiedział się o śmierci ojca, czy to kiedy oglądał w pierwszym szeregu cały obrządek, razem z tłumem ludzi z których większości nawet nie znał, albo serdecznie go nie obchodziła. Jakieś poczucie kazało mu smucić się albo chociaż odczuć pewną stratę, ale Francis nie odczuwał absolutnie nic. Nawet widok Aristos, załamanej go samego cna śmiercią nie wywołała w dziedzicu fortuny niczego specjalnego, oprócz zalążku współczucia wywołanego jedynie koniecznością obserwowania, jak jego najdroższa siostra wije się się w żalu, którego sam nie umiał poczuć.
Taki też był, ostatecznie. Obrzydliwy.
Tytoń w ciszy, chociaż on, za co Francis był mu niezmiernie wdzięczny, żarzył się podtrzymywany miarowym oddechem, a usta Francuza wypełniało gorące, szczypiące powietrze. Wyminął paru gości, tej niewątpliwie ‘radosnej’ uroczystości, która zdawała się teraz przypominać bardziej wesele niż rzeczywisty pogrzeb, umknął sprawnie matce, gdy ta zapraszała wszystkich do środka łamiącym się głosem na posiłek.
Dzień był wyjątkowo pogodny, przez moment Francis spacerując, a raczej, dość leniwym i bezczelnym krokiem oddalając się od miejsca stypy, zauważył, że to byłby dobry dzień, żeby umrzeć. Przeszedł jeszcze parę metrów po wilgotnej trawie, wsadził ręce w kieszenie wbrew wszystkim zasadom dobrego wychowania i zaśmiał się głucho, a echo poniosło tylko dalej ten jego niewyjaśniony zryw dobrego pozornie humoru.
Wędrował przez trawę przez dłuższą chwilę, w nieokreślonym bliżej nawet samemu sobie kierunku i w końcu doszedł so stajni, ostatniego miejsca, gdzie oczekiwałby towarzystwa. Najchętniej zniknął by na dzień. Może miesiąc. Ewentualnie rok. Wizja dziedzictwa fortuny, w przeciwieństwie do stadka kuzynów śliniących się na widok Emerald Fog, Francisa nie przekonywała ani trochę. Wręcz odrzucała go niesamowicie, nawet nie samą swoją wartością, ale i odpowiedzialnością, która wynikała z bycia właściciela czegoś takich gabarytów. Wiedział jakich to wymagało cech, wiedział, jakim należało być człowiekiem, żeby sobie z tym poradzić. Przecież, bądź co bądź, znał swojego ojca. Tak samo, jak wiedział, że posiadanie fortuny doprowadzi go do dokładnie tego samego.
Zdjął marynarkę i rzucił w kąt stajni, razem z różdżką i czymkolwiek, co mogło mu być teraz potrzebne, potencjalnie. Bo nie było. Czuł się paskudnie brudny. Podwinął rękawy i podszedł do wiadra z czystą wodą. Zanurzył ręce w zimnej wodzie, trzymał je moment w niej po łokcie i zaraz przemył twarz zdecydowanym ruchem nie martwiąc się już zbytnio o swój wygląd, w żadnym stopniu. Oparł dłonie na brzegu wiadra i oddychał moment ciężko.
Irlandzki temperament?
Coś w tym było.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 18:49

Pierwszy raz w krótkim, burzliwym życiu Aristos oddychanie francuskim powietrzem sprawiało jej niemal dosłownie fizyczny ból; poczynając od oszałamiającego aromatu ostatnich, jesiennych gron, których specjalnie wyselekcjonowany gatunek ojciec osobiście pielęgnował w szklarni przy ogrodzie, poprzez nutę skoszonej trawy i na charakterystycznym akcencie lasu, obecnym właściwie w każdym wdechu, jaki brała, wszystko wywoływało w dziewczynie bolesne skurcze. Chwytało za trzewia, odwracało żołądek o sto osiemdziesiąt stopni, wżynało się bolesnym tchnieniem w ściśnięte gardło, atakowało zaczerwienione od łez oczy szczypiącymi porywami wiatru i ogólnie rzecz ujmując sprawiało, że coś w jej wnętrzu wyło oślepione wściekłą bezsilnością.
L'extrait de la mort
Tak nazywano to w jej rodzinnych stronach, choć w chwili nieco szalonego, drwiącego przypływu humoru Aristos zgodziła się z samą sobą, że la puanteur stanowiło zgoła odpowiedniejsze słowo. Smród śmierci. Nie było w niej nic majestatycznego. Nic eleganckiego. Nic, co dawałoby przyzwolenie tym wszystkim żałośnie zamaskowanym ludziom na honorowanie wiszącego w zamkowej kaplicy zapachu słowem zwykle określającym coś pięknego, nieuchwytnie zachwycającego.
L’puanteur de la mort. Robiło jej się niedobrze.
Nie zamieniła z Francisem nawet jednego słowa od czasu balu: w jakiś pokrętny, właściwy dla jej logiki i rozumienia sposób odcinała brata tak skutecznie, jak tylko było to możliwe, decydując się na unikanie jego wzroku, na kpiące półuśmiechy, skrywające w kącikach malinowych ust pogardę, niezwykle skrupulatnie maskowaną nową falą łez, zmywającą z bławatkowych oczu ślady snu i blasku. I chociaż wrócili do Emerald Fog razem, choć pozwoliła mu podsunąć sobie ramię, gdy oboje kierowali się na krótkie nabożeństwo, dłoń dotykająca materiału marynarki na specjalne okazje paliła ją żywym ogniem sprawiając, że odsunęła się od niego kiedy tylko dołączyli do reszty żałobników.
Z niejakim spokojem, charakterystycznym dla niej chłodem oblekającym twarz w chwilach bólu patrzyła jak wymyślna, zdobiona srebrnymi ornamentami trumna powoli opada w dół, jak matka sypie pierwszą garść wilgotnej, żyznej ziemi na jej wieko w ślad za tym błotem posyłając różę, która zaledwie poprzedniego dnia po raz pierwszy rozchyliła swoje płatki ku słońcu. Nie podeszła bliżej, kierując zwabiony gwarem wzrok na brata, z kamienną miną przyjmującego kondolencje. Ściskał dłonie, dziękował cichym, pewnym głosem, a jego niezachwiany spokój sprawiał, że mdłości skręcające żołądek młodszej latorośli chowanego właśnie Irlandczyka powoli sięgały zenitu.
Obrzydliwy. Taki właśnie był w tym momencie Francis.
Odwróciła się na pięcie, gdy ostatnia z róż dołączyła do stosu innych, piętrzących się na trumnie i szybkim krokiem odeszła w stronę zamku, ze złością wyplątując z jasnych loków misternej roboty klamrę spinającą je tuż nad karkiem; puszczone luzem opadły na plecy, zasłoniły pobladłe policzki, zatańczyły na wietrze w rytm ruchów ciała, skoncentrowanego na oddaleniu się od grobu najdalej jak to tylko było możliwe. Zimne powietrze smagało wilgotne od łez policzki, a chociaż z całych sił próbowała powstrzymać wyrywające się z piersi łkanie, zmęczenie zesłane przez ostatnie tygodnie nie dało jej na to szansy. Nie zezwoliło na chwilę wytchnienia.
Dopiero aksamitna sierść Noira, dopiero charakterystyczny zapach jego grzywy, gorący koński oddech muskający skórę, gdy objęła czarny łeb konia ramionami przyniósł nieco ukojenia. Aksamitne chrapy muskały jej obojczyk i zasłonięty koszulą dekolt, gdy zwierzę w poszukiwaniu cukru poruszało nimi niespokojnie, instynktownie wyczuwając zdenerwowanie dziewczyny, reagując na nie we właściwy sobie sposób.
Potężny wierzchowiec targnął głową, zarżał przeszywająco, zadrobił w miejscu z wyraźnym strachem, cofając się nieznacznie. Aristos odetchnęła głęboko uspokajając go miękkim słowem, gestem, pieszczotliwym dotykiem przy uchu; stajnia stanowiła jedyne miejsce na świecie, w którym potrafiła odsunąć na bok rzeczywistość, czerpiąc nie fizyczną, niczym nieskrępowaną radość płynącą z przebywania z końmi. Ostatnim więc, czego się spodziewała, był stukot otwieranych drzwi, trzask zakleszczającego się w mechanizmie skobla, szelest czegoś lekkiego, ciśniętego w siano i chlupot wody w wiadrze.
Zaskoczona wyjrzała z boksu, a ulga jakiej miała okazję doznać przez kilkanaście ostatnich sekund zamieniła się znów w falę wściekłych mdłości, buzujących w żołądku.
Francis.
Jej brat, jej bohater, jej rycerz, obrońca, nauczyciel, powiernik i najlepszy przyjaciel.
Podły, zimny, obrzydliwy, wyrodny zdrajca.
Magia wrząca w różdżce niemal oparzyła ją w przedramię; pulsujące pod skórą drobinki adrenaliny sprawiły, że Aristos zjeżyła się niczym kotka i podobnież jak ona prychnęła głośno, wkładając w to prychnięcie całą pogardę, rozżalenie, ból i niechęć, jakie tylko była w stanie. Najprawdopodobniej wyszło całkiem nieźle, a przynajmniej na tyle dobrze, by zwrócić uwagę starszego z rodzeństwa Lacroix, powolnie unoszącego na nią wzrok.
Que faites-vous ici? Wynoś się – syknęła lodowatym tonem, ujmując w dłoń różdżkę.
Kiedy ostatni raz użyła jej przeciwko bratu, miska pełna czekoladowego musu wylądowała na jego głowie, gdy w wypełnionej śmiechem i czczymi groźbami kuchni ciskali w siebie sylwestrowymi, cukierniczymi cudami.
Pociemniałe z gniewu bławatkowe spojrzenie wyraźnie sugerowało, że tym razem tym, co rozmaże się na ścianie, wcale nie będzie słodka kremówka.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 18:50

Woda spływająca po twarzy Lacroixa zdawała się go nie oczyszczać ani odrobinę. Dalej się czuł brudny. Obrzydliwie brudny w środku. Rozejrzał się przez moment w pewnej desperacji szukając czegokolwiek, co by mu pomogło, ale bezskutecznie. Podrapał się po prawej dłoni, ale nic to nie dało. Pumeks by nic nie dał. Szorowanie do krwi też zapewne na niewiele by się zdało. Nawet szorstkie spojrzenia nie były w stanie zmyć tego brudu. Tego smrodu udawanego, wyreżyserowanego żalu. Zirytowany zerwał się i kopnął wiadro niewiele zważając na wszystko. Niewiele zważając na Ari, której spojrzenie poczuł na swoim karku, a chrząknięcie wyrwało go z tego paru sekundowego amoku. Posadzka była mokra, a z każdym swoim krokiem Lacroix zostawiał na betonie nowe, mokre ślady. Zrobił krok do przodu w kierunku Aristos, wychodząc naprzeciw jej nienawistnemu spojrzeniu, jakim można było tylko potraktować najpaskudniejszego, najbardziej obrzydliwego zdrajcę.
- Wynoś się? - powtórzył Francis jak echo, jednak zamiast lodowatego tonu w jego głosie nie było słychać nic innego oprócz skrzętnie wyrażonej pogardy, subtelnego rozbawienia buntowniczą próbą jego siostry, która uważała, ze jest w stanie sprawić, żeby ten poczuł się jeszcze gorzej. Nie była. Francis czuł dostatecznie dużo w tym momencie sam do siebie i nie mówimy tutaj o samouwielbieniu. Kącik ust starszego z Lacroixów uniósł się nieznacznie w górę, powoli, odrobinę leniwie i ospale. Nie potrzebował wielkich gestów, nie musiał prężyć się i wypinać piersi dumnie do przodu, nie potrzebował eleganckich ubrań, ani potężnych słów. Patrzył. Bławatkowe spojrzenie nie było ostre ani specjalnie wyrachowane. Było takie jak zwykle. Nieco marzycielskie, lekko nieobecne, ale niezmiennie skupione na rozmówcy. Francis stał tak, z rękoma w kieszeniach, wilgotną twarzą i włosami, z których pojedyncze krople wody zsuwały się jeszcze po rozgrzanych policzkach Francuza i opadały na wykrochmalone kołnierzyki białej koszuli zostawiając po sobie ciemniejszy ślad. W tym krótkim momencie, przelotnej chwili, kiedy przez lufcik nad drzwiami do stajni wpadł promień jesiennego słońca i przygrzał w plecy Francisa ten wyglądał bardziej arystokratycznie, niż kiedykolwiek w życiu. Bardziej, niż na każdym z wyreżyserowanych balów, bardziej, niż podczas lekcji w Hogwarcie, bardziej, niż kiedy odrzucał kolejne to propozycje zaręczyn. Niedbałość ubioru przyćmiewało spojrzenie. Bławatkowe, zupełnie jak to drugie, na którym teraz się skupiał. I grymas, z którego nie bardzo dało się cokolwiek wyczytać.
Mięśnie szyi Francisa spięły się delikatnie, a ten tylko parsknął lekko i wzruszył ramionami, po chwili zastanowienia.
- Ah. No tak. Od kiedy ojciec jest martwy to wszystko jest twoje i możesz mnie stąd wyrzucić w każdej chwili. Jestem twoim gościem, Aristos Noir Lacroix. Niegodnym, by całować twe buty. - rzucił swobodnie, spacerując powoli wzdłuż boksów. Gładząc jedną ręką sfatygowaną powierzchnię drewna, wodząc palcami po chłodnych okuciach, jakby zupełnie lekceważąc zagrożenie. Bo miał świadomość, że takie istnieje. Wiedział, że Aristos jest w tym momencie gotowa wepchnąć mu różdżkę pod żebra i wyszeptać parę nie do końca przyjemnych słów. Jednak Francisowi nie wydawało się to już ani odrobinę istotne. W grę już nawet nie wchodził fakt, że wątpił w jej umiejętności, ba, już jakiś czas temu zaczynał się domyślać, że Ari może umieć dużo więcej, niż powinna i niż pokazuje na co dzień.
Nawet jeśli. Nawet jeśli ciśnie w niego pierwszym lepszym zaklęciem czarno magicznym? Co mogło się stać? Nic. Jeden pogrzeb więcej nie powinien stanowić żadnej różnicy. Poza tym, czym miał się bronić.
-Widać, że co w rodzinie to nie zginie. Tak jak się domyślam, chcesz iść w ślady ojca. Chcesz zostać sama i stać się taki jak on? Doskonale ci idzie. - ciągnął leniwie, monotonnie nieco i znudzonym do bólu tonem. Przystanął zaraz przy boksie konia Aristos. Czarna sierść błyskała w słońcu, a w promieniach migotały drobinki kurzu. Francis wyciągnął z kieszeni kostkę cukru i obrócił ją pare razy w palcach. Nie zerkał nawet na siostrę, chociaż stał obok i był na wyciągnięcie ręki.
- Widzę, że chcesz mnie uderzyć. Proszę bardzo, droga wolna. Przekonaj mnie do reszty, że jesteś jak on. Ale ty zostaniesz sama. Straciłaś ojca, matka cię nienawidzi, a jeden niewłaściwy ruch i stracisz mnie. - mówił spokojnie, nie przestając gładzić nozdrzy konia, jego chrap, delikatnymi ruchami napawając się gładkością szlachetnej sierści. Gesty Francisa zdawały się kontrastować w pełni z jego słowami, które chociaż wypowiedziane łagodnie, wręcz czule, nie miały w swoim znaczeniu nic z rzeczonej czułości.
Problemem nie była ohyda.
Problemem była świadomość, czy się wie
jak bardzo w istocie jest się obrzydliwym.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 18:55

Kąciki jej ust uniosły się powoli, w reakcji na wypowiedziane przez brata słowa. Bławatkowe tęczówki pojaśniały, pobladłe niezdrowo policzki nabrały koloru, rumieńca, który z zadowoleniem czy złością nie miał nic wspólnego; na twarzy Aristos odmalował się wyraźnie grymas pogardy. Radosnej, nieskrępowanej niczym; czystej, jasnej jak słońce, którego zabłąkane promienie wkradły się do wnętrza stajni wypełnionej zapachem siana, gnoju i końskiej sierści. W tej jednej chwili ostatnia cząstka dziewczynki, która pragnęła schronić się w ramionach brata i uniknąć tym samym bolesnego ciosu obumarła jak jesienne kwiaty, zwietrzała zamieniając się w pył w natłoku emocji, którym nie sposób było już uciec.
I kiedy patrzyła jak Francuz porusza się powoli, przybliża, jak odpowiada na jej spojrzenie spokojnie i odważnie, jak jego plecy prostują się, a wilgotna od wody twarz, oblepiona równie mokrymi kosmykami włosów emanuje chłodną rezerwą… Jedynym, co czuła, była pulsująca pod skórą wściekłość. Jątrząca żarem żołądek, zakleszczająca się na sercu, którego pełne paniki łomotanie nagle zupełnie ustało, zastąpione równym, mocnym rytmem.
Potwór zamruczał gdzieś w głębi wydostając się z trzewi z ponurym chichotem, ostrzegawczym westchnieniem wyrwanego ze snu nocnego koszmaru, gotowego zakraść się niespodziewanie, wyszczerzyć zęby i zaatakować. Objął falą gorąca szczupłe ciało, naprężył mięśnie, wyprostował plecy, uniósł ostry podbródek w górę, a niebieskie niczym najpiękniejsze z polnych chabrów oczy oblekł zimnem tak nieprzyjemnie obcym, że Gryfonka zapewne nie rozpoznałaby swojego odbicia w lustrze.
I zupełnie nic jej to nie obchodziło.
Pozwoliła, by nienazwana pierwotna furia rozprzestrzeniła się po jej ciele, odbiła się w pełnym obrzydzenia uśmiechu, zawitała w kącikach ust nutą drwiny bratającej się z rezerwą, jakimś dystansem, który falą opanowania spływał na kark i kręgosłup, wywołując przepełniony adrenaliną dreszcz. Uścisk na różdżce zelżał; palce przesunęły się niemal pieszczotliwie po długiej rysie, musnęły zdobienia u jej podstawy, uspokoiły buzującą w drewnie moc, choć nie zdołały ukoić sztormu wzburzonego w jej umyśle, który za sprawą bławatkowego spojrzenia niemal wstrząsnął w podstawach całą stajnią i nagłym wybuchem magii wyrzucił w powietrze chmurę kurzu, siana oraz drobnych kamieni, przetaczając się przez pomieszczenie silnym zrywem wiatru.
– Goście – zaczęła powoli, tonem o wiele bardziej wyważonym, niż chciałby tego wibrujący w jej ciele potwór – Zwykle są mile widziani. Zwykle nie zaśmiecają domowego ogniska czymś, co przy najlepszych nawet chęciach nie zasługuje nawet na bycie nazwanym abominacją. A tym właśnie jesteś, Francis – w jej głosie zamigotało coś łobuzerskiego, choć ta kpina, ta podmalowana rozbawieniem ironia była w swym brzmieniu tak ostra, że nie sposób było pomylić jej z czułą złośliwością.
Postanowiła, że tym razem nie pozwoli mu wyprowadzić się z równowagi, nie da bratu tej satysfakcji kolejny raz; rozmowy z Rosierem, jego uwagi i zastrzeżenia dotyczące pojedynków teraz głucho przypominały o sobie gdzieś w tyle głowy, nie dopuszczając do wybuchu, do niekontrolowanego napadu bezmyślnej furii.
A im więcej Francis mówił, tym bardziej spokojna była. Spokojem niemającym z łagodnością nic wspólnego – raczej tym, który zatrzymuje świat w miejscu na krótką chwilę, nim pozwoli mu pogrążyć się w chaosie.
– Co w rodzinie, to nie zginie, bracie – przytaknęła, czując jak po karku spływa jej lodowata fala irytacji, spowodowana zmniejszającą się między nimi odległością – Jesteś jednak pewny, że to ja jestem jak ojciec? Że to ja jestem do niego najbardziej podobna, dziedzicu? – spytała z pewnym przekąsem.
– Wodzisz wzrokiem za mieszańcami, bratasz się z ludźmi, którzy nie dbają o ciebie, nie znają cię, a odtrącasz tych, którzy mogli dać ci wszystko. Odtrącasz tych, których kochasz, którzy kochają ciebie, bo na horyzoncie pojawił się przerastający cię problem. Jesteś tchórzem, Francis. Obrzydliwym tchórzem – słowa spływały spokojnie z malinowych warg, a choć zdawały się mieć charakter bardziej informacyjny, niźli obraźliwy, każde z nich nosiło piętno odrazy – I nie różnisz się w niczym od ojca. Masz czelność wyrzucać mi go w twarz, a czy widziałeś się ostatni raz w lustrze? Może i odziedziczyłeś urodę matki, ale natury nie oszukasz. Masz to we krwi, zdradziecki, kłamliwy sukinsynu – syknęła wreszcie, mrużąc ostrzegawczo oczy gdy Francis zaczął zbliżać się do Noira.
Jego uwagę o matce skwitowała zaś krótkim, wypełnionym goryczą śmiechem.
– Dobrze, że wreszcie powiedziałeś to na głos. Po tylu latach przekonywania mnie, że matka mnie kocha, że muszę ją tylko zrozumieć. A ty? Czy faktycznie cię mam? Nie wydaje mi się. I skoro prosisz… Infractos – niespodziewanie warknięte zaklęcie rozjarzyło koniec różdżki iskrą, ugodziło Francisa w przedramię, wyciągnięte w stronę czarnego wierzchowca, zapulsowało echem użytej czarnej magii w ciele dziewczyny, wypełniając je przyjemnym poczuciem posiadanej władzy, potęgi.
Nieskrępowanego sentymentem okrucieństwa, jakiejś rozpaczliwej potrzeby zamazania najmniejszego nawet odłamu tęsknoty za ramionami starszego brata, który mógł obudzić się w jej umyśle pod wpływem raniących słów. Nieprzyjemny odgłos łamanej kości przerwał wibrującą między nimi ciszę, a Aristos skrzywiła się z niechętnym podziwem, czując w palcach przyjemne mrowienie.
– I nie dotykaj mojego konia, jeśli łaska –
Francis wstrząsnął posadami jej spokoju, nadkruszył je i pchnął w kierunku, z którego mogło nie być już odwrotu, ale ona wciąż pozostawała opanowana, wpatrując się w brata z niemą pogardą.
Potwór zaryczał triumfalnie.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 18:55

Zadziwiająco smutna.
Zadziwiająco smutna była w tym momencie Aristos i Francis nie poczuł do niej niczego więcej poza zaskakującym współczuciem, które wypełniło go od góry do samego dołu. Z milczeniem przyjmował jej podłe, w założeniu, brzmieniu i tonie słowa. Nie mógł powiedzieć, że nie brał ich do siebie. To byłoby paskudne kłamstwo, ostatecznie, każdy tak robił, ale tyrada wyzwisk i ociekających jadem zdań nie tyle niszczyła go co wysoce smuciła. Spojrzał na Aristos tak, jak patrzy się na kogoś, kto właśnie spadł z roweru i stłukł sobie kolano. Nie z pogardą, ale ze szczerym współczuciem, widząc, jakim człowiekiem stała się i jak bardzo tego nie widzi. Jak bardzo z każdą sekundą spada i się tłucze, nawet nie podejmując próby wdrapania się na niego podobnie.
Nie była groźna, nie była przerażająca, nie zatrważała go swoją wielkością, ani wielkością swojego ducha. Należało pamiętać, że cały czas stała przed nim jego mała siostra, która ledwo sięgała do jego ramienia.
Piętnastolatka. O czym Francis nigdy nie zapomniał. Bardzo zagubiona piętnastolatka, która pozwoliła sobie na zbyt dużo. Nierealna.
Nierealna i zadziwiająco smutna.
Mruknął coś niezrozumiałego i nie odpowiedział. Gładził tylko chłodne okucia mechanicznymi ruchami, wodził wzrokiem za dłońmi i milczał. Długo, namiętnie, bez nawet najmniejszego mruknięcia, pozwalając odgłosowi ciężkiego oddechu konia wypełnić stajnie.
Wszystko zdawało się nie grać, nie grać tak bardzo od samego początku. Nawet fakt, że Francis poczuł w tym momencie wszechogarniający smutek i przeraźliwą bezsilność też mu nie grał. Skrzypiał, jęczał i zawodził, jak paskudnie rozstrojone pianino. Francis był pianinem. Obrzydliwym, rozstrojonym pianinem, które w tej chwili można było co najwyżej wyrzucić na złom, bo środki na naprawdę znacząco przewyższały realną wartość instrumentu. Z resztą, kto by chciał inwestować.
Zadawał sobie tylko bardzo proste, a jednocześnie niezmierne trudne pytanie. Dlaczego?
Dlaczego było tak, jak było teraz. Dlaczego jego siostra była gotowa wbić mu nóż w plecy, gdy ten tylko opuści gardę, dlaczego sam czuł do nań niechęć taką, że gdyby nie reszta zdrowego rozsądku to był gotów zrobić coś, czego bardzo nie chciał i uważał za moralnie złe?
Dlaczego Ari stała się takim człowiekiem, jakim się stała. Dlaczego i gdzie Francis popełnił ten fatalny, kluczowy dla właściwie tego wszystkiego błąd. O ile to był jego błąd, o ile ten błąd istniał, o ile. Ta myśl nie mogła opuścić głowy Lacroixa. I to nie w tej przelotnej chwili, ale od paru długich miesięcy, kiedy jego siostra z niewinnej dziewczyny zaczęła przemieniać się w postać, której nie był w stanie poznać. Albo oboje to zrobili.
I to właśnie było to.
Obrzydlistwo.
Nie czuł już nawet tej wszechogarniającej potrzeby walki z jej gorzkimi słowami, nie czuł potrzeby sprzeczki, która zwykle skończyła by się zapewne śmiechem, nie czuł najmniejszej potrzeby nawet odpowiedzieć. Tak samo jak nie przyjmował jej gorzkich słów do siebie, tylko smakował je powoli i zastanawiał się. Dlaczego?
Czy rzeczywiście był jak ojciec? Wydawało mu się, że nie. Ostatecznie, Aristos nigdy nie wiedziała dlaczego tak szczerą i nieskrywaną niechęcią pałał do własnego rodziciela, dlaczego uciekał z domu kiedy mógł i dlaczego zawsze robił wszystko, by nie być tym, kim jest. To właśnie ich różniło. Aristos nigdy nie zadała sobie tego banalnego pytania, które męczyło teraz Francisa. Dlaczego? Czasami bolało go to, bolało go to do żywego bo nie wiedział, w najnormalniejszy sposób - nie wiedział, mimo ogromnego bagażu wiedzy i doświadczenia, który w sobie niósł, mimo niebanalnych umiejętności, mimo wprawy we władaniu magią nie był w stanie pojąć najprostszej rzeczy, pozornie najprostszej, najprostszej tylko dla jednej osoby na tym całym świecie i była nią właśnie Aristos Lacroix. Sama w sobie. Nie był w stanie rozumieć, czy robi to specjalnie, czy wszystko to było grą chęci i przypadków, które miały doprowadzić do określanego celu. Na ile był to krzyk o pomoc, a przy tym paskudny teatr, a na ile szczere intencje. Na ile łzy jego siostry, które automatycznie wzmagały jego opiekuńczość były obrzydliwym aktorstwem godnym każdej nagrody?
Zacisnął lekko pieść, a jego brwi zbiegły się, przedzielone zmarszczką. Otworzył lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz przerwało mu to gwałtowne uderzenie. Lacroix nie był pewien co jego mózg zarejestrował, a co sobie dopowiedział. Błysnęło mu tylko przed oczami paskudnym, błękitnym światłem, a przeszywający trzask przełamał ciszę pomieszczenia. Tylko parszywy ból przeszył prawe ramię Lacroixa, a ten osunął się po drzwiach, próbując desperacko złapać powietrze.
- Od zawsze taka byłaś, prawda? - wysapał, patrząc na siostrę z dołu, zdrową ręką podtrzymując się lekko i próbując przez moment wstać. Moment ciszy, a w bławatkowych oczach nie było widać ni gniewu, ni wściekłości. Tylko jakaś mgła bólu spowiła to spojrzenie przepełnione tylko i wyłącznie, zupełnie szczerym współczuciem. - Nie wmawiaj mi, że to pierwsze zaklęcie czarnomagiczne, które rzucasz. Za co jesteś jeszcze odpowiedzialna? Mroczny znak? Ojciec Whisperów? - wyrzucił z siebie z syknięciem, objął kurczowo ramie i próbował na nie nie zerkać. Zacisnął wargi, a metaliczny posmak krwi rozniósł się po francisowym języku, kiedy ten usiłował zdusić stęknięcie. Zrobiła to. Zrobiła to, czego jednocześnie spodziewał się i nie oczekiwał. Zrobiła najbardziej plugawą rzecz jaką mogła. I była z tego dumna. Zatrważająco dumna. Lacroix potrząsnął głową. Z bólu kręciło mu się w głowie, oddech był nierówny, a on sam desperacko zaciągał się powietrzem, próbując się uspokoić, zdusić chociaż na moment wszechogarniające uczucie.
- Nie mogę się zdecydować, czy to, co do ciebie czuję, to pogarda, czy współczucie. Zupełnie tak samo jak nasz ojciec nie mógł się zdecydować. A nie, przepraszam, mój ojciec. - wydyszał głucho, nie podnosząc jeszcze wzroku. Zdrową ręką wybadał powierzchnię drzwi za nim i powoli się podniósł. Stanął ciężko na ziemi, prawe ramie zwisało mu bezwładnie u boku. To obrzydliwe. Zmierzył Aristos wzrokiem, od góry do dołu i w tej mieszance współczucia i bólu wypisanego na jego twarzy. Lewa ręka uniosła się do góry, przesunął ją, niby to w stronę boksu, rozluźnionym ruchem, żeby zaraz opaść po skosie, na modłę francuską, z góry na dół, wymierzając siostrze siarczysty policzek. Głuche uderzenie rozniosło się po stajni, a samego Lacroixa zapiekł wierzch dłoni.
- Nie masz prawa nazywać się moją siostrą. Nie masz prawa nosić tego nazwiska. Nie będziesz nosić tego nazwiska. - rzucił sucho i zaraz znowu złapał się krawędzi drzwi, szukając stabilnego oparcia.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 19:00

Czas zatrzymał się na krótki moment w miejscu, kiedy dźwięk łamanej kości rozniósł się po pomieszczeniu, a Aristos obserwowała z fascynacja jak twarz brata blednie gwałtownie, jak jego pierś unosi się w spazmatycznych oddechach, kiedy zalany falą bólu organizm, niezdolny do współmiernego koegzystowania z raną, usiłował zapanować nad odruchem zalewającej ciało paniki.
Skrzywiła się pogardliwie, zmrużyła oczy, niecierpliwym gestem odsunęła z twarzy kilka jasnych loków, przyglądając się Francisowi bez śladu współczucia. W bławatkowych oczach, rozgorzały pod wpływem emocji i bezsilnej złości, błyszczał jedynie ogień.
I może w każdym innym momencie przysłoniłaby usta dłonią, przypadła do Francisa i zaczęła go przepraszać, mrucząc nad złamanym przedramieniem zaklęcia lecznicze, lecz nie dziś. Dziś, tego dnia, w jednej sekundzie, Francuz zamknął wszystkie drogi, spalił za sobą każdy most, kładkę i istniejące przejście, by zrobić krok w tył, cofnąć się, spojrzeć na siostrę po raz kolejny i zastanowić głęboko, czy to, do czego doprowadził, aby na pewno jest tym, co go zadowala.
Spoglądała więc na niego, wyprostowana jak struna, dumna i chłodna, spokojnie obserwując jego walkę z samym sobą, z wszechogarniającym bólem, z falami adrenaliny, która nie potrafiła na dobre zatamować impulsów biegnących wzdłuż ramienia, dosięgających karku, kręgosłupa, każdej części ciała. Obserwowała i napawała się tym widokiem, czując jak szczypce zaciskające się na żołądku powoli odpuszczają, jak potwór, czający się gdzieś w mroku mruczy zadowolony, dzieląc się własnym ciepłem z jej ciałem, nagle ogarniętym niesamowitym wręcz chłodem.
– Od zawsze? Nie – zaprzeczyła dziwnie miękko, zakładając ramiona na klatce piersiowej – Nie od zawsze. To twoje błędy, twoje ucieczki, twoje tchórzostwo doprowadziły mnie do tego, to one sprawiły, że jestem tym, kim jestem. Gdybyś może mniej oglądał się na własną niezależność, gdybyś może poświęcał mniej czasu na kłótnie z ojcem, nie doszłoby do tego – jedna z jasnych brwi uniosła się w górę, niebieskie oczy pojaśniały nieznacznie, nim przykryła je zasłona z czarnych rzęs.
Gdy spojrzała na niego po raz kolejny, sztorm szalejący w jej wzroku zachmurzył błękit, zdeformował go, upstrzył ciemniejszymi plamami. Zaciskając usta zrobiła krok do przodu, pochylając się nad Francisem, przynosząc ze sobą delikatny zapach fiołków i winogron i grymas, wykrzywiający drobną twarz w wyrazie fałszywego współczucia.
– Mroczny Znak? Ojciec Whispera? Oszalałeś – pusty śmiech, jakim nagrodziła jego wypowiedź wypełnił na moment przestrzeń między nimi, gdy dziewczyna wyprostowała się gwałtownie, odwróciła i znów zrobiła krok, czując nieprzyjemne zimno wspinające się po karku.
Kolejne jego słowa sprawiły, że pobladła lekko; dłonie zaciśnięte w pięści zostawiały ślady paznokci na wrażliwej skórze, a różdżka rozjarzyła się ostrzegawczym blaskiem, wyrzucając z siebie snop zielonych iskier. A kiedy odwróciła się do brata, by wysyczeć mu w twarz jak bardzo się myli, jak cholernie nie ma racji, jak żałosny jest, strzelając na oślep słowami, oskarżeniami, o których nie mógł mieć pojęcia, Francis zrobił jedną, jedyną rzecz, której nigdy się po nim nie spodziewała, a która sprawiła, że bańka trzymająca wewnątrz całe opanowanie dziewczyny prysnęła jak za dotknięciem wyjątkowo obrzydliwego szponu.
Uderzył ją.
Uderzył mocno, celnie, wkładając w to uderzenie całą swoją pogardę i całe nieszczere współczucie. Uderzył, a ona, nie spodziewając się zupełnie tego ciosu odchyliła głowę,, zachwiała się niebezpiecznie, cofnęła asekuracyjnie, choć nieco niezgrabnie, a później uderzyła plecami w belkę podtrzymującą strop. Policzek zapiekł żywym ogniem, szczęka zapulsowała bólem w proteście po spotkaniu z ciężką, męską ręką. Zamroczyło ją na moment, przygięło do ziemi, niebieskie oczy zasnuła warstwa łez wywołanych wszechogarniającym ciało upokorzeniem. Potraktował ją jak małą dziewczynkę, skarcił od niechcenia, a choć ból fizyczny nie był jedynie senną marą, ten, który odczuła jej duma, rozdmuchał na nowo ognisko wściekłości.
Wyprostowała się powoli, kiedy on sączył z ust kolejne jadowite słowa, przesączone goryczą, złością i desperacją, wyczuwalną na końcu języka, smakującą słodyczą krwi, jaką widziała na jego wargach.
Skrzywiła się, uniosła różdżkę; lekki ruch nadgarstka wystarczył, by przygiąć Francisa do ziemi, by zetrzeć z jego twarzy resztkę koloru, by zdławić kolejne oszczerstwo, nim zdołało wylęgnąć się na świat jak obrzydliwy insekt.
Necrosis – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby, dusząc się szlochem, zatrzymując go wbrew woli ciała, spinając mięśnie, by nie okazać słabości.
– Jestem córką swojego ojca, Francis, czy ci się to podoba, czy nie. Jestem twoją siostrą, krwią z twojej krwi. Mam prawo do tego nazwiska. I dopilnuję, żebyś nigdy o tym nie zapomniał – syknęła, oddychając ciężko, głęboko, napawając się nieświadomymi oznakami paniki, jakie wstępowały na jego twarz, gdy powietrze nagle stało się zbyt gęste, by wziąć wdech.
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 19:02

To było doprawdy ładne przedstawienie. Zdecydowanie nadawało się na scenę w antycznej Grecji. Był dramat, była skłócona rodzina, nie lała się krew (jeszcze), a postaci znajdowały się w sytuacji wyboru tragicznego. Nade wszystko zaś zdawało się wisieć nad nimi fatum, może pod postacią rzeczonej, tak często wspominanej ohydy, chociaż gdybym ja miała być złym losem niszczącym życie wszystkich, którzy mi na to pozwolą, wolałabym chociaż ładnie przy tym wyglądać.
To było doprawdy ładne przedstawienie, ale czegoś w nim brakowało. Czegoś ważnego, czegoś, co sprawiało, że cała ta sytuacja wydawała się niepełna. Dramatyzmu? Nie, jego było aż nadto! Gorzkie słowa, łzy, czarnomagiczne zaklęcia, koń (trojanie coś na ten temat wiedzą)… Właściwe oświetlenie? Stroje? Scenografia? Widownia? Nie, nie, nie i nie! Wszystko było przecież na miejscu, choć widownia raczej nieliczna, niezauważona, do pewnego stopnia wzgardzona, bo choć jej pojawieniu się towarzyszył trzask, nie zwrócono na nią najmniejszej uwagi. Wysoki, szczupły, blady mężczyzna o połyskujących czerwienią oczach nie wydawał się tym jednak zmartwiony. Ba, sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego, że znalazł się w centrum burzy, jaką rozpętało francuskie rodzeństwo w, nie wiedzieć czemu, stajni. Prawdopodobnie Lord Voldemort także czuł, że to doprawdy ładne przedstawienie potrzebuje jakiegoś podsumowania, tego elementu, który wyraźnie brakował i który konieczny był, aby całość nabrała sensu i artystycznej wymowy.
Francis powoli tracił swoje naturalne kolory na rzecz całej gamy uroczych fioletów, Aristos skłaniała się ku czerwieni (być może stąd decyzja Tiary), a Czarny Pan spoglądał na nich z delikatnym pobłażaniem, zaciekawieniem, zastanawiając się nad tym brakującym, umykającym mu elementem. I w końcu odpowiedź pojawiła się w jego głowie, tak prosta, jasna i oczywista, że ręce już same unosiły się do oklasków. Co bowiem, jeśli nie one, świadczy o jakości przedstawienia (a to, jak już wiemy, było doprawdy ładne!), co, jeśli nie one, daje znać aktorom, że grali dobrze, a widownia bawiła się przynajmniej przyzwoicie? Ten dźwięk był jednak niewątpliwie czymś niespodziewanym z punktu widzenia Ari i Francisa. Raczej nie spodziewali się widzów, a już na pewno nie takich, których podobne widowisko bawiłoby. Panienka Lacroix niefortunnie przerwała zaklęcie, wytrącona ze swojego morderczego skupienia, tym samym przywracając zdolność oddychania Francisowi, bratu czy nie bratu, który przed dobrą chwilę nie miał jeszcze energii aby się podnieść.
- Przychodzę nie w porę? – spokojny, chłodny i świadczący o wielkiej ogładzie głos, zdawał się w sposób nienaturalny rozchodzić po pomieszczeniu. Noir zarżał(a?) cicho, jakby wyczuwał, że przybysz nie przynosi mu w drach cukry ni łagodnej pieszczoty. Voldemort uśmiechał się delikatnie, w pozbawiony wesołości sposób, dalej przyglądając się scenie w stajni, przechylając przy tym delikatnie głowę w lewą stronę. – Chciałem złożyć wam moje najserdeczniejsze kondolencje . – dodał po chwili i tym razem nutka drwiny pobrzmiała w jego nienaturalnie wyzutym z emocji głosie, nienaturalnie tym bardziej, że powietrze w pomieszczeniu wciąż drżało jeszcze od oskarżeń, łez i bratnio-siostrzanej przemocy.
Czarny Pan pokonał te kilka kroków, które dzieliły go od usiłującego się podnieść i mocno zdezorientowanego sytuacją Francisa, który ostatecznie nie mógł wiedzieć jeszcze, z kim ma do czynienia. Ujął go pod ramię, podniósł bez wyraźnego wysiłku i wyciągnął wolną dłoń w kierunku twarzy Aristos, którą pogładził w niemalże pieszczotliwy sposób, wyginając jednak przy tym wargi w sposób nie zwiastujący niczego dobrego.
- Myślę, że zmiana otoczenia wszystkim nam dobrze zrobi. – stwierdził po krótkiej, kilkusekundowej zaledwie chwili. Rozległ się trzask i cała nasza trójka została wciągnięta przez lepki, ciasny, mroczny tunel aby po dłuższym lub krótszym czasie wylądować w eleganckim, bogato urządzonym salonie, w którym jego mieszkańcy bez trudu mogli rozpoznać jedno z gościnnych pomieszczeń Emerald Fogg. Na niskim stoliku stał dzbanek z herbatą i filiżanki, a domowy skrzat z przerażeniem wytrzeszczył oczy na widok swojego państwa w tak opłakanym stanie.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 19:02


Francis przestał ogarniać rzeczywistość dookoła niego i było w tym coś bardzo sprzyjającego. Ostatecznie, nie musiał niczym się martwić, to raz. Dwa, nie bardzo wiedział co się dzieje, a więc nie było podstaw do zmartwień, trzy, jego sufler siedział cicho i starszy Lacroix mógł sobie pokontemplować to i owo bez nawału komunikatów z zewnątrz. Skrzętnie zignorował Aristos przypominając sobie po cichu ten podręcznik wychowania młodzieży jaki wpadł mu kiedyś w ręce. Chwała narodom Francis równie szybko go z tych swoich, teraz dość niesprawnych, łapek wypuścił, bo inaczej wysnułby jakieś niezbyt pozytywne wnioski na temat tego, co jego szanowna ex-wpisana-w-księgi-rodzinne-i-dzieląca-nazwisko-siostra wyprawia. Nawet nie miał prawdę mówiąc w tym momencie o tym myśleć. Ramie bolało go bardzo, oddychało mu się jeszcze trudniej, a wzorki pojawiające isę przed jego oczami skakały w dość specyficzny sposób, ni to w rytm polki ni to kankana, więc skonfundowanie Lacroixa z każdą sekundą zamiast maleć rosło coraz bardziej, razem z potrzebą wbicia tej młodej pannie czegoś do widocznie pustej i bardzo naiwnej głowy.
Chociaż nie, to nie była jego sprawa. Zaśmiał się głucho i oparł na wystawionym przez kogoś ramieniu.
Nie obchodziło go specjalnie czyje to ramie, i tak niezbyt w tym momencie widział, ale było, było dość silne i dostatecznie stabilne, a przy tym nie zdawało się należeć do kogoś kto złamie mu drugą łapkę.
To byłoby bardzo niefartowne.
Korzystając z okazji rozsiadł się w fotelu i otarł oczy sprawną ręką, przecież to było takie naturalne. Od zawsze mieli w stajni fotel, identyczny jak ten w Emerald Fog, prawda?
Prawda.
Albo jednak nie. Przestało nawet śmierdzieć koniem. I nawet zrobiło się jakby cieplej, wiatr przestał ciągnąć go po wilgotnych rękawach, a fotel był rzeczywiście nieprzyzwoicie miękki. Otworzył powoli oczy, a nie było to nic łatwego i na początku nieco zdziwił się, rozglądając się po zgromadzonych, a raczej nowym gościu, który bardzo pogrywał sobie na francuskiej gościnności nowej głowy rodu. Lacroix nie miał jednak ani siły, ani ochoty się wykłócać, gdyby nie fakt, że bezczelnie opadł z sił dostatecznie mu przeszkadzał w zrobieniu czegokolwiek. Mógł tylko słuchać grzecznie, a to nie była pocieszająca myśl. Nie miał przecież nawet różdżki. Zacisnął palce zdrowej ręki na oparciu fotela i mruknął, nieco poddenerwowany.
Poloneza czas zacząć.
- Mam nadzieję, że mi to wyjaśnisz. - zwrócił się do Aristos, ale zaraz zamilkł i zamyślił się przez chwilę. - Albo że najpierw cię szlag jasny trafi.

Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 EmptyPią 17 Lip 2015, 19:06

Obserwowała go z nieładnym uśmiechem na twarzy, w jakiś dziwny, hipnotyzujący sposób odnajdując przyjemność w cierpieniu Francisa; lepka, wilgotna świadomość, że potrafi, że jest w stanie przyprawić żyjącą osobę o ból odbierający zdolność do oddychania mrowiła podniecającym dreszczem w okolicach krzyża, rozlewała się falą gorąca po szczupłym ciele. Katusze brata nie były jednak jedynym powodem, dla którego obecna sytuacja budziła do życia uczucie satysfakcji. Zraniona do żywego chciała przede wszystkim, by poczuł się tak źle, jak ona. Nawet jeśli jej ból obejmował jedynie psychikę, jątrzył się niczym paskudna rana, sącząca ropą i krwią mimo starannych zabiegów pielęgnacyjnych, patrzenie jak Francuz zwija się na zakurzonym klepisku, jak spazmatycznie rozchyla usta walcząc o każdy kolejny wdech w jakiś sposób stanowiło zadośćuczynienie za wszystkie chwile, w których nie było go przy niej. Za każdy moment egoizmu, za każdą ucieczkę, za pozostawianie w rodzinnym domu napiętej, grobowej atmosfery.
Skupiona na zaklęciu przestała zwracać uwagę na otoczenie, zatonęła we wszechmocnym poczuciu kontroli; nic więc dziwnego, że jej uwadze umknęła trzecia postać obecna w stajni, nic dziwnego, że w pierwszej chwili nie zareagowała na pojawienie się widza, z niekłamanym zachwytem oglądającego widowisko. Wyrwana z hipnotyzującej mocy czarnomagicznego zaklęcia odgłosem oklasków poderwała różdżkę w górę, cofnęła się o krok, uniosła głowę – bławatkowe oczy przestały ciskać ametystowe błyskawice, wargi zadrżały niekontrolowanie, nim zacisnęła je lekko, nie bardzo wiedząc czy to miękkie, wspinające się wzdłuż pleców uczucie to radość czy paniczny strach. W żadnym scenariuszu, które przepełniały jej myśli podczas podróży do domu i pogrzebu nie przewidziała takiego zwrotu akcji. Przez moment wpatrywała się w wysokiego, przystojnego mężczyznę, oceniając wzrokiem jego sylwetkę, błądząc spojrzeniem po wyniosłej, bladej twarzy. Dosięgnąwszy spojrzeniem do szkarłatnych tęczówek uniosła lekko brwi, a potem natychmiast opuściła różdżkę, biorąc głęboki wdech.
Żadne z słów, jakie przychodziły jej teraz do głowy, nie znalazłoby odpowiedniego miejsca w odpowiedzi na zadane pytanie, żadne z nich nie było również bezpieczne; powoli skinęła głową, w milczeniu przyjmując najserdeczniejsze kondolencje, jednocześnie wcale nie zamierzając opuszczać wzroku. Było w tym dumnym, eleganckim człowieku coś pociągającego, charyzmatycznego. Niewątpliwie był niebezpieczny, niewątpliwie należało uważać przy nim na gesty, słowa i przede wszystkim myśli, niemniej jednak Aristos w jednej chwili pojęła skąd u jego popleczników tyle uwielbienia, skąd tyle nabożnego podziwu w rozmowach prowadzonych szeptem pod osłoną nocy. Uniosła głowę, na moment przerywając kontakt wzrokowy z Voldemortem, gdy ten podźwignął Francisa ze stajennego klepiska z łatwością, z jaką rodzic pomaga stanąć na nogi swojemu dziecku, a później przyjęła pieszczotę jego dłoni na poczerwieniałym od uderzenia policzku, unosząc dumnie głowę. Nie bała się, co stwierdziła z zaskoczeniem. Uczucie strachu minęło tak prędko, jak prędko się pojawiło, zastąpione ekscytującym zdumieniem, jakąś niecierpliwością, chęcią poznania ciągu dalszego. Byłaby jednak głupia, gdyby okazała mężczyźnie lekceważenie. Wiedząc, czym może to grozić, wiedząc, że nie ma do czynienia z kimś równym sobie, ba! Że w jego obliczu nie jest niczym więcej, jak nieźle zapowiadającym się pionkiem, gorączkowo zastanawiała się czym może być spowodowana ta niespodziewana wizyta. Bardzo bowiem wątpiła, że w Czarnym Panie obudziły się odczucia mające cokolwiek wspólnego ze współczuciem.
Sensacje towarzyszące teleportacji pociągnęły za sobą nagłe uczucie chłodu i dezorientacji. Zachwiała się, gdy jej stopy napotkały twarde podłoże, wsparła dłonią o podłokietnik miękkiego, skórzanego fotela, jej wzrok natychmiast powędrował jednak w kierunku Francisa, gdy w głowie dziewczyny obudziło się nieprzyjemne przeczucie, że brat może nie wyjść z tego randez vous cało. Migotliwe uczucie troski minęło jednak, zastąpione chłodną irytacją, gdy brunet skrzyżował z nią spojrzenia, by następnie w sposób niechybnie nieprzemyślany i zwyczajnie głupi odważył się zabrać głos,
- Milcz – syknęła ostro przez zaciśnięte zęby, posyłając Francuzowi spojrzenie zwykle zarezerwowane dla kogoś, kogo obecność nie tylko nie była mile widziana, ale wręcz komplikowała wszystko, co tylko dało się skomplikować. Wiedziona instynktem, doświadczeniami wyniesionymi z rozmów z Rosierem i zdrowym rozsądkiem zwróciła wzrok w stronę Voldemorta, skłaniając powoli głowę.
- Panie – ciche, spokojne tony rozbrzmiały miękko w pomieszczeniu, a chociaż myśli gorączkowo próbowały opanować umysł, głos jej nie zadrżał.
Sponsored content

Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Emerald Fog [Francja]   Emerald Fog [Francja] - Page 2 Empty

 

Emerald Fog [Francja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-