IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Bagna [patronus]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Jared Wilson
Jared Wilson

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyWto 21 Kwi 2015, 10:19

Cytat :

Czwarta lekcja grupy "Gumochłony".
Czas: 3 listopada 1977 roku, godzina 19:05.
Dozwolona bilokacja.
Czas na stawienie się na lekcji: 23.04 (piątek) do godziny 12:00.
Jest zimno, kropi deszcz, zero księżyca, same chmury na niebie.
Lekcja zaczyna się na obrzeżach Zakazanego Lasu, przy przewalonym wielkim pniu niedaleko chatki Hagrida.
Nikogo tutaj nie ma oprócz błękitnej surykatki - patronusa wylegującej się na mokrej trawie.

Osoba prowadząca: J.Wilson
Niania: A. Hall

Lista obecności:
Fimmel P. kl. VI
Cromwell I. kl. VI
Pride V. kl VII
Whisper W. kl VII
Mongerstern T. kl. VI
Wilson S. kl V

Jeśli będziecie odpisywać szybko, to jakieś około 4 kolejki i będzie koniec lekcji.


Wanda Whisper
Wanda Whisper

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyWto 21 Kwi 2015, 11:01

Kilka dni po balu minęły Wandzie niespodziewanie szybko. Nawet nie wiedziała kiedy z niedzieli zrobił się poniedziałek, z poniedziałku wtorek i tak dalej. Czuła jak czas umyka jej przez palce – nie potrafiła go złapać ani zatrzymać. Nie dawała rady skupiać się należycie na lekcjach, bo ciągle tkwił w niej pewnego rodzaju strach i obawa przed nieznanym, przed wojną i zarazą. Nie mówiła nikomu o swoich obawach tylko tłamsiła je w sobie skutecznie – po co inni mieliby się zacząć zamartwiać, że coś z nią jest nie tak? Wiedziała, że wszystko wróci na swój tor – wystarczyło kilka dni, tygodni czy miesięcy a uczniowie zapomną o tym co się stało na balu. Tak samo jak zapomną o amnezji Henryka, o morderstwie jej ojca, o śmierci Victora czy zaginięciu Connora, o którym ostatnio było głośno.
Na wieść o zbliżającej się lekcji, już ostatniej z zakresu zaklęć obronnych uśmiechnęła się w duchu, ciesząc się tak naprawdę na spotkanie – może nie z samym Wilsonem i Ślizgonami, ale na fakt, że nie pozostanie bierna. Że znowu postara się zrobić coś ze sobą, że będzie walczyć o to by być silniejszą i szybszą, by być zawsze krok przed wrogami. Taki był jej cel – wzmocnienie swego czaru, by już nikt z jej bliskich nie został skrzywdzony. Może to był banał, może nie, ale dla niej ochrona przyjaciół była obecnie wszystkich. Podczas ataku dementorów tylko utwierdziła się w przekonaniu, że wiąże swoje życie i dalszą karierę z byciem aurorem. I chociaż było to zajęcie bardzo niebezpieczne i najpewniej nieodpowiednie dla kobiety w tak młodym wieku jej to nie przeszkadzało. Widziała siebie w czarnej szacie jak pomaga innym, słabszym czy biedniejszym walcząc do upadłego.
Jej serce niemal nie wyskoczyło z młodzieńczej piersi kiedy tak rozmyślała o swojej przyszłości, do której miała nadzieję, że dotrwa. Czasy były niepewne, to prawda, aczkolwiek zawsze istniał cień nadziei czy szansy na lepsze jutro. W to właśnie wierzyła, z tym u boku właśnie chciała walczyć. Nie pragnęła wojny, jednak gdyby ta nadeszła już wiedziała, po której stronie stanie.
Przemierzała truchtem wydeptane ścieżki prowadzące do chatki gajowego, w której już z daleka widziała jak pali się światło – ogień z kominka najpewniej wesoło trzeszczał, a ujadanie Kła zagłuszało podśpiewywanie Hagrida. Wanda nigdzie nie mogła dojrzeć drugiej sylwetki, odrobine niższej ale smuklejszej – zapewne Dorian przebywał w swoim gabinecie w szkole. Nie dziwiła mu się wcale – pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz. Małe krople tylko z głuchym tąpnięciem opadały na jej odkrytą twarz i spuszczone włosy, które wychodziły spod kaptura oliwkowego płaszcza, którego poły jak zwykle były nie zapięte. Owinięta grubym, błękitnym szalem z godłem swego domu kierowała się w stronę umówionego miejsca, w którym jeszcze miała nadzieję nie spotkać Wilsona – i chociaż po ostatniej akcji bardziej go podziwiała niż nienawidziła, to stanięcie twarzą w twarz z tym człowiekiem dalej wydawało się jej absurdalne. Wcisnąwszy zmarznięte dłonie w kieszenie schowała nos w niebieską włóczkę i dalej tuptała dzielnie nie zważając na kałuże, które najczęściej po prostu omijała. Ciężkie, czarne buty z tym razem zawiązanymi sznurówkami stanowiły idealną ochronę na dni takie jak te. Deszczowe i po prostu smutne. Wzrok Whisperówny przyzwyczaił się już do ciemności, dlatego nie miała żadnego problemu z odnalezieniem wyznaczonego miejsca. Zresztą, kto by nie zauważył srebrno – błękitnej surykatki wylegującej na łące?
Odsapnęła dziarsko dopiero po tym jak dotarła bezpieczna i zdrowa – w odmętach kieszeni znalazła również czarne rękawiczki bez palców, których wcześniej po prostu nie chciało się jej założyć. Teraz jednak zrobiła to w tempie ekspresowym i obejmując się ramionami kucnęła nieco czekając na resztę.
Przez ten czas zajęła się obserwacją chmury wylatującej z jej ust – biały obłok unosił się i zaraz znikał.
Alex Hall
Alex Hall

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyWto 21 Kwi 2015, 19:35

Pogoda świetnie odwzorowywała nastrój Halla – zimno, deszcz siąpił z ciemniejącego szybko nieba... Auror nie czuł się dobrze, z każdym kolejnym dniem ciszy ze strony Williama stawał się coraz bardziej nerwowy, źle sypiał lub tylko leżał w nocy patrząc w sufit. Znali się prawie dwadzieścia lat, takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Obaj pracowali teraz w Hogwarcie, a przecież Alex zgodził się na stażystowanie tylko po to, by ich kontakty nie uległy osłabieniu, jednak zdał się uzyskać dokładnie odwrotny efekt. Mógłby przeżyć bez tak częstych rozmów, bez zwykłego siedzenia obok siebie w ciszy, bez wspólnych posiłków czy uwag, że znowu źle zaparzył herbatę. Bolałoby, ale w końcu był dorosły, to zobowiązywało do znoszenia czasem rzeczy, których się nie lubiło. Problem leżał w tym, że Hall miał okropne, okropne przeczucie przenikające chłodem aż do kości, iż stało się coś bardzo złego. A połączenie sytuacji zagrożenia oraz personaliów najcenniejszej dla niego osoby, sięgało do tych cegiełek w podwalinie charakteru czarodzieja, jakie nakazywały, by bronić, bronić, BRONIĆ. Dziwił się sam sobie, że jeszcze nie doświadczył spontanicznego samozapłonu, choć pod skórą zdawała się coraz śmielej pełzać adrenalina. A może to siarka, opiekunki z Birmingham w końcu tak chętnie nazywały go zawsze diabłem wcielonym – szkoda, że w pakiecie nie dostał pary kopytek, ogonka i rogów. I wideł, byłoby czym oganiać się od tych wrednych, starych bab.
Choć miał na nogach ciężkie buty o grubej podeszwie, a ziemia rozmiękła nieco pod naporem wody, jego kroków prawie nie dało się usłyszeć. Ktoś musiałby wiedzieć, że nadchodzi i wytężyć uszu, by wychwycić odpowiednie dźwięki. Owinął się ciaśniej ciemną szatą z głębokim kapturem, która na dobrą sprawę trochę upodabniała go do dementora – idealnie, w końcu szedł pomagać na zajęciach z zaklęcia patronusa, może akurat uda mu się przyprawić jakiegoś ucznia o zawał. To by było całkiem zabawne (przez pierwsze pięć sekund), choć absolutnie nieprofesjonalne. Zbyt wiele spraw w ostatnim czasie nakładało się na siebie, tworzyło siatki problemów trudnych do rozdzielenia – awans, jaki wrzucono mu na głowę, masowe ucieczki z Azkabanu, dementorzy na cholernym balu dla uczniów, kolejne zaginięcia... I teraz jeszcze ciągnąca się nieobecność Williama, dla którego Alex zrobiłby absolutnie wszystko, byleby tylko zapewnić mu bezpieczeństwo.
Ktoś już był przy pniu nieopodal chatki Hagrida, gdzie Wilson wyznaczył ostatnie spotkanie pierwszej grupy uczniów. Dokładniejsze spojrzenie nadało skulonej sylwetce metkę podpisaną jako Wanda Whisper – jak zawsze na czas, jak zwykle jedna z pierwszych. Ta dziewczyna zdawała się czasem chodzić dokładniej niż szwajcarski zegarek. Zwolnił kroku i podkradł się, nie myśląc o tym zbyt przytomnie, musiał chyba odciągnąć myśli od rzeczy nieprzyjemnych.
- Bu! – rzucił tuż do ucha Krukonki, chwytając ją w tym samym momencie za ramiona.
Skai Wilson
Skai Wilson

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 22 Kwi 2015, 21:12

Nie czuła się najlepiej, więc nie próbowała nawet utrzymywać uśmiechu podczas wieczornego spaceru po Błoniach. Złe samopoczucie umiejscowiło się w brzuchu dziewczyny, ze stresu przyprawiając ją o mdłości. Pocieszała się informacją, że nic straszniejszego od dementora nie może jej spotkać na bagnach. To co przeżyła w ciągu ostatnich dni należało do najokropniejszych i zarazem najcudowniejszych chwil w jej krótkim życiu, podczas których dowiedziała się o odwzajemnionym uczuciu Lloyda. Był dojrzały, na każdym kroku pokazywał jej tę doroślejszą stronę otaczającego ich świata, więc mimowolnie chłonęła od niego tę wiedzę. Pozostawała przy tym jednak sobą, zarażając go swoim nieśmiałym uśmiechem, wskazując palcem na drobnostki, jakie przemknęłyby niedostrzeżone obok niego. Tymczasem to dzięki jej subtelnemu szarpnięciu za rękaw potrafił przystanąć i z szelmowskim uśmiechem przypatrywać dziecinnym zachowaniom Skai.
Trzymając się za brzuch pokonała granicę Zakazanego Lasu, wzrokiem wypatrując sylwetkę Wandy pośpiesznie mknącej między drzewami. Gorycz strachu ugrzęzła jej głęboko w gardle, więc nie odważyła się użyć głosu do przywołania starszej, bardziej doświadczonej koleżanki. Gdzieś między piątym a siódmym drzewem wyciągnęła z kieszeni bluzy różdżkę, ściskając ją z całych niemalże sił. W głowie powtarzała zaklęcie, dzięki któremu wyczaruje kulę ognia i odstraszy ewentualnych napastników. Ubrana była w granatową spódniczkę do kolan, jednak po namowie Yumi pod spód nałożyła quiddichowe spodnie. Nie miała pojęcia co szykuje dla nich ojciec, dlatego podglądając przygotowania Wandy, sama wcisnęła dłonie w rękawice ze smoczej skóry. Pamiętając o pouczeniu pana Halla, owinęła szyję ciepłym, wełnianym szalem od babci i na uszy nasunęła puchate nauszniki – krótkim zaklęciem zmieniła ich kolor, z żółtorażącego na ciemny fiolet.
Jej autorytetem w kwestii ubrania była wspomniana już Wanda, dlatego Skai celowo podkradała jej pomysły. Dziewczyna była przede wszystkim starsza, więc więcej przeżyła i potrafiła dokładniej dopasować się do panujących warunków. Może zostaną pochwalone przez aurora? Nastolatka przystanęła wyginając usta w grymasie obrzydzenia, kiedy zapach bagien dotarł do jej ust. Wiatr hulający na błoniach skończył się między drzewami, jednak wzmógł jeszcze bardziej na roztaczającym się terenie. Z odległości czterech metrów widziała Wandę kucającą naprzeciwko błękitnego ognika, samej pozostając na granicy drzew. Z tej perspektywy dobrze widziała skradającego się za plecami dziewczyny nauczyciela, jednak zanim otworzyła usta w ramach ostrzeżenia, mężczyzna dokonał abordażu.
- Dobry wieczór! – Przywitała się donośnym głosem, który drżał od drzemiącego w drobnym ciele strachu. Skai miała bladą twarz, a wiecznie obecne rumieńce zniknęły pod wpływem niskiej temperatury powietrza. Dopiero kiedy wyszła, dostrzegła kształt stworzonka i rozpoznała w nim surykatkę, o której opowiadały współlokatorki. Należał do jej ojca, więc nie groziło im nic złego. Pokrzepiona myślą o silnych ramionach ojca, które wyniosły ją z sali, podeszła do dwójki i zadarła głowę, aby na nich spojrzeć. Włosy spięła ciasno gumką, prezentując swoje zaangażowanie do działania. Przesunęła jeszcze rękę z brzucha na różdżkę, trzymając ją ostatecznie w obu dłoniach. Nawet nie dostrzegła, że są sami!
Porunn Fimmel
Porunn Fimmel

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 22 Kwi 2015, 22:20

Patronus. Na tę lekcje można by powiedzieć, że czekała. Nowe otoczenie, w dodatku na świeżym powietrzu było o wiele bardziej zachęcające niż sala za zielonymi drzwiami, w której unosił się zapach stęchlizny i przywoływał, może niekoniecznie złe, ale dziwne wspomnienia. Była ciekawa co tym razem przygotował ten szalony Auror, przez którego ostatnio straciła przytomność i została zaniesiona na rękach do dormitorim przez „posterunkowego” Halla. Nie, żeby wspominała to jakoś tragicznie. Odrobina adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a otarcie się o śmierć, w sumie po raz kolejny, było dosyć ciekawym przeżyciem. Mogłaby do tego przywyknąć i nawet polubić w pewnym momencie. Ból i panika sprawiały, że człowiek czuł, że żyje, stojąc na wysokości zadania, kiedy przychodziła walka o ostatni oddech i uderzenie serca.
Na obrzeżach znalazła się przed czasem, jednak zauważyła, że nie tylko ona miała zamiar tak się pojawić. Dostrzegła Wandę i Skai, jednak nie obdarowała ich jakimś wielkim zainteresowaniem, najzwyczajniej w świecie je ignorując. Jednak „posterunkowego” w przeciwieństwie do reszty nie miała zamiaru ignorować. Uśmiechnęła się szeroko, po czym podeszła niczym przyczajony tygrys do Aurora, wyjmując z kieszeni swojego czerwonego swetra mały, połyskujący na czerwono pucharek.
- To dla pana, za pomoc ostatnim razem. Moja sowa odmówiła wysłania go, bo ponoć jest „zbyt ciężki”. Te sowy, mają swoje humorki – mruknęła, wzruszając ramionami i posyłając mu kolejny, lekki uśmiech, który równie mógłby być niebezpieczny co łagodny jak baranek. Nie było jednak dane mu tego rozszyfrować, gdyż Porunn wręczyła mu podarek w dłonie i odeszła, siadając pod jednym z drzew, podkulając przy tym nogi pod siebie. Rozejrzała się jeszcze dookoła, dopiero po chwili zwracając uwagę na patronusa, który najprawdopodobniej należał do Wilsona. Surykatka? No proszę. Powiało Afryką.
Zastanawiała się czy Vincent dotrze na miejsce przed czasem, czy znowu zakopał się w tych swoich niecnych planach zawładnięcia nad światem i po prostu zapomniał. Wciąż jej wisiał prezent, więc miała nadzieję, że nie wciągnie się zbyt mocno w swoje knucia i nie zapomni o tym, że po Patronusie mieli iść na jakiś dłuższy spacer. No, chyba, że Porunn znowu padnie na twarz. Czasami miała wrażenie, że była okropnie słaba i przez to czuła do siebie obrzydzenie większe, niż do na przykład panicza-do-bólu-cholernego-prefekta-Krukonów. Chociaż tutaj mogłaby jeszcze polemizować nad niechęcią do siebie, czy też Wattsa.
Po dłuższym namyśle stwierdziła, że Ben dalej będzie zajmował najwyższe miejsce na piedestale osób nielubianych przez Porunn.
- No i gdzie jesteś, Pride? – mruknęła pod nosem, uderzając zniecierpliwiona palcami o kolano. Spojrzała w górę, opierając głowę o pień drzewa, pod którym aktualnie siedziała. Zastanawiała się też czy Isabelle przyjdzie, w końcu z tego co pamiętała, bardzo dobrze jej poszło na ostatnich zajęciach, więc nie widziała powodu, żeby się nie pojawiła. Mało było osób, znacznie mniej niż było na początku, ale jak to mówią – tylko najlepsi przetrwają do końca, prawda? Ona miała zamiar sprostać wyzwaniom i tym razem nie trafić w opłakanym stanie do skrzydła szpitalnego. Co za dużo to nie zdrowo, a pierwszą lepszą słabizną wcale nie była. Norweska krew do czegoś zobowiązywała, prawda?
Vincent Pride
Vincent Pride

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 22 Kwi 2015, 23:23

No i nadszedł czas na kolejną lekcję Patronusa. Ostatnia była ciekawa, ale ta nowa już na wstępie zdawała się być o wiele bardziej interesująca. W grę wchodziło przede wszystkim miejsce, które od razu przypadło Vincentowi do gustu. Nastrojowe obrzeża Zakazanego Lasu przypominały mu trochę Durmstrang, może dlatego tak go ciągnęło do spacerowania przy granicy, której przekraczanie było surowo karane w tej szkole. Sam nie rozumiał dlaczego, ale koncepcja dbania o swoje bezpieczeństwo jakoś do niego nie trafiała. Bez ryzyka nie ma zabawy, a na błędach najlepiej się uczy. Śmiertelnych nigdy nie brał pod uwagę i jak na razie nie musiał.
Przybył na zajęcia nie od strony zamku jak zapewne większość, ale zostawiając za swoimi plecami jezioro. Lubił je, a szczególnie tę wielką kałamarnicę, która z jakiegoś powodu wybrała ten niewielki zbiornik wodny na swój dom. Głowonogi miały coś w sobie, co poniekąd urzekało Ślizgona, przez jakiś czas nawet podejrzewał, że ośmiornica może być jego Patronusem. Najwyraźniej nie dane mu było, ale też nie zamierzał narzekać na uzyskany kształt. Wręcz przeciwnie.
Już oddali dostrzegł Wandę i Skai, jednak nie poświęcał im większej uwagi. Odruchowo skinął im głową, co w następnej sekundzie nieco go zdziwiło. Ta cała akcja z budowaniem nienagannego, wręcz sympatycznego wizerunku wyrobiła mu kilka całkiem przyzwoitych nawyków. Nie zamierzał narzekać, tylko mu to pomoże w bardziej naturalnym wtapianiu się w otoczenie.
Kiedy odnalazł wzrokiem znajome, ciemne włosy uśmiechnął się lekko do siebie, po czym jak najciszej zakradł za plecy Porunn, w samą porę, aby usłyszeć pytanie skierowane właśnie do niego. Tym bardziej pozwolił sobie na szerszy uśmiech i złowieszczy błysk w oku. Wiedział, że Fimmelówna weźmie go za figlarny, skrywający groźbę tortur tylko dla zabawy. Lub z przyzwyczajenia, kto wie.
- Zawsze tuż przy tobie. - odpowiedział jej tuż do ucha zagadkowym tonem głosu, jakby skrywał obietnicę, której wyjawienie komukolwiek nie figurowało w scenariuszu. Powoli przeszedł tak, by stanąć tuż przed dziewczyną, z tym samym rozbawieniem na twarzy. - Nawet jeśli mnie nie widzisz, ja zawsze będę tuż za twoimi plecami.
Gdyby ta wymiana zdań padła między jakąkolwiek inną parą publiczność mogłaby zrobić groteskowa "ach" i "och". Kiedy rzecz dotyczyła tej dwójki czuło się ciarki na plecach i gęsią skórkę na ramionach. Brzmiało to raczej jak wyznanie filmowego mordercy, aniżeli Romea z romansu dla nastolatek, a jednak Vincent był pewien, że Porunn doskonale opanowała rozumienie jego słów.
- Witam, panie Hall. - dodał jeszcze, oglądając się na "nianię", na temat której posiadał doskwierająco mało informacji. Nie lubił mało wiedzieć, choć nie przeszkadzało mu to spokojnie sypiać. Spojrzenie odnalazło zrelaksowaną surykatkę, która najwyraźniej nie potrzebowała sawanny do szczęścia. Ani Pumby. Jego hiena chyba wpisywała się w bajkę, brakowało tylko lwa.
- Mały uroczy gryzoń w poszukiwaniu Disneylandu?
Isabelle Cromwell
Isabelle Cromwell

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyCzw 23 Kwi 2015, 02:11

Isabelle nie miała w zwyczaju się spóźniać, a nawet dodatkowe obowiązki nie zdołałyby jej odciągnąć od zbliżającej się lekcji. Tylko na to czekała, a wizja wyczarowania Patronusa wywoływała uśmiech na twarzy. Dzięki szlifowaniu umiejętności i zatracaniu się w nauce, udało jej się skutecznie odciągać nieprzyjemne myśli. Utrzymywanie pozorów należało do mocnych stron Ślizgonki, więc zapewne nawet jej koleżanki z dormitorium już dawno zapomniały o chwilach słabości. Isabelle postanowiła wziąć się w garść, mimo niemalże zerowych kontaktów z przyjacielem. Przynajmniej nie traktowali się jeszcze jak obce osoby, gdy mijali się czasem na korytarzach… Gdyby tylko potrafiła wyłączyć uczucia, zapewne wszystko wyglądałoby inaczej, choć zdawała sobie sprawę z tego, że odwlekane w czasie rozmowy kiedyś będą musiały się odbyć.
Obrzeża Zakazanego Lasu może nie zdawały się idealną lokacją, lecz po ostatnich zajęciach nie mogła narzekać na solidną dawkę świeżego powietrza. Chłód nie zachęcał do wyściubiania nosa z zamku, ale nie miała zamiaru się poddać i dać komukolwiek powód, by myślał o niej jak o słabej jednostce. Nie była słaba, nie mogła sobie na to pozwolić. Ubrana w miarę ciepło, ruszyła do boju o lepsze jutro. Przynajmniej dla siebie, w końcu mało dbała o większość swoich bliższych i dalszych znajomych. Istniało tylko kilka wyjątków, ale nie była nawet pewna, czy byłaby w stanie za nimi wskoczyć w ogień i pewnie nigdy się o tym nie dowie, jeżeli do tak drastycznej sytuacji nie dojdzie.
Na miejsce przybyła chyba jako jedna z ostatnich uczniów, choć nie zawracała sobie głowy liczeniem stojących niedaleko niej osób. Przywitała się, darując sobie zbędne uśmiechy i przystanęła, nie zbliżając się do nikogo konkretnego. Porunn i Vincent zdawali się ponownie zajęci sobą, a Isabelle nie miała ochoty wcinać się w ich dyskusję. Skinęła im tylko głową, gdyby chcieli, sami mogli do niej podejść, ale do tego musieliby najpierw ją zauważyć. Skupiła wzrok na błękitnej surykatce, po czym spuściła oczy na trzymaną w dłoni różdżkę. Musiało jej się tym razem udać, musiała być lepsza i pokonać własne bariery.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyCzw 23 Kwi 2015, 19:25

Jasna para unosiła się przed jej twarzą – wisiała w powietrzu może kilka sekund po czym znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ten efekt utrzymywał się dokładnie tyle samo czasu, a Wanda raz za razem robiła mały eksperyment nawet nie starając się formować kółeczek czy innych esów floresów. Nie miała doświadczenia w tworzeniu zmyślnych szlaczków w powietrzu – stroniła od papierosów i innych używek.
Chłód jej tak bardzo nie doskwierał, w końcu ubrała się całkiem ciepło, miała wygodne i nieprzemakalne buty, a i wełniany szalik mile łechtał jej buzię. Pocierała miarowo ramiona dłońmi nie wsłuchując zbytnio w to co się wokół niej dzieje – bardziej skupiała się na błękitnej surykatce, którą miała okazję również oglądać podczas balu- ta odganiała dementorów jak szalona. A wszystko to za sprawą pana Wilsona, który najpewniej tej nocy uratował wiele niewinnych duszyczek. Przypatrywała się pyszczkowi zwierzaka – okrągłych oczom, nosowi, łapom, jakby nie miała niczego innego lepszego do roboty. I w gruncie rzeczy nie miała, bo jak zwykle była pierwsza. Nikogo poza nią nigdzie nie było – a przecież lada chwila miała się rozpocząć już od dawna planowana i wyczekiwana lekcja. Tak więc szatynka dalej oddawała się kontemplacji urody patronusa nie będąc świadoma tego, co się zaraz wydarzy. Nie pomyślała, że w ciągu najbliższych dni – świeżo po ataku zakapturzonych postaci w szkole ktokolwiek zdobędzie się na żart- oczywiście bardzo zabawny, jednak nie dla osoby, która od dłuższego czasu martwi się jutrem. Nie słyszała kroków, oddechu czy przyspieszonego pulsu Alexa. Wierzyła, że jest całkowicie bezpieczna, w otoczeniu żywej przyrody i zaklęcia tarczy. Przymknęła powieki opierając cały ciężar ciała na piętach doskonale zachowując równowagę i jasność umysłu.
Ocknęła się wówczas, gdy męskie dłonie opadły na jej ramiona, a znany tembr przebił się do świadomości zaskoczonej Krukonki, która myśląc, że ktoś najwyraźniej chce zrobić jej krzywdę podniosła się momentalnie i całkiem zgrabnie po czym wyprowadziła nadzwyczaj celny cios w twarz młodszego aurora, głównie znanego z niańkowania ich grupy. Nie przemyślała swojego zachowania – to co zrobiła było instynktowne, szybkie i służyło do obrony. Nie spodziewała się żartu niskich lotów o tej porze i w takim miejscu. Bądź co bądź znajdowali się na skraju Zakazanego Lasu – dlatego mina Wandy początkowo wyrażała jedynie przerażenie. Spomiędzy jej ust wydobył się stłumiony okrzyk zaskoczenia, a kostki prawej ręki, którą się zamachnęła piekły niesamowicie. Wolała nie myśleć co czuł Hall, gdy otrzymał uderzenie wprost w szczękę.
- To nie odpowiedni moment na tak niedojrzałe żarty! – Wyrzuciła z siebie stając naprzeciwko stażysty eliksirów, dosłownie na moment unosząc się – głos jej zadrżał, bo przez chwilę naprawdę myślała, że ktoś zechce ją skrzywdzić. Dopiero potem gdy napotkała łagodny odcień tęczówek mężczyzny uspokoiła się i odetchnęła – była bezpieczna, ale zrobiła z siebie kompletną kretynkę. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej cios mógł zaboleć nianię, toteż uśmiechnęła się kącikiem ust, niezbyt pewnie i powiedziała.
- Najmocniej przepraszam, Alex. Nie wiedziałam, że to Ty. Myślałam, że ktoś czyha na mój marny żywot. – Marne usprawiedliwienie, ale zawsze jakieś. Poklepała go po ramieniu w ramach zadośćuczynienia po czym widząc zbliżającą się Porunn skinęła głową do niej, tak samo jak do Vincenta i odeszła na bok, nie chcąc przeszkadzać tamtej dwójce, która najwyraźniej miała ochotę porozmawiać ze stażystą. Temu rzuciła raz jeszcze przepraszające spojrzenie, by za moment przenieść je na czarnoskórą osóbkę, którą dojrzała zaraz po tym jak ta powitała wszystkich głośno.
- Skai! – Machnęła jej zaraz ręką, którą jeszcze chwilę temu atakowała mordkę Halla – zawstydzona zaraz wcisnęła ją do kieszeni i podreptała do młodszej koleżanki z domu, która jak widać starannie przygotowała się do dzisiejszych zajęć dodatkowych.
- Cześć, jak się czujesz? Wszystko w porządku? – Zadała niemal standardowy zestaw pytań, będąc ciekawa jak się dziewczyna miewa. Od balu nie miały zbytnio okazji porozmawiać – na samej imprezie także za wiele się nie widziały – Wanda nawet nie pamiętała czy gdziekolwiek mignęła jej twarz znajomej koleżanki.
Nieistotne, teraz, póki miały chwilę dla siebie chciała ją jak najlepiej wykorzystać.
Jared Wilson
Jared Wilson

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyPią 24 Kwi 2015, 15:21

Przyszedł punktualnie. W ciemności nie było go widać. Czarna skóra i czarny strój robiło swoje, mógł przyjść niezauważony. Cicho stawiał kroki, oddychał nawet ciszej bez konkretnego powodu. Lekcje patronusa nabrały większej wagi po feralnym balu na którym większość podopiecznych sikała ze strachu. Wilsonowi podobał się ten "wypadek". Uczniowie poznali prawdziwy smak przerażenia i teraz wezmą się do roboty. Minęły dwa dni a co odważniejsze jednostki zaczepiały go na korytarzu i pytały o zapisanie się na lekcje. Odsyłał ich kolejno do Halla obawiając się, że straci cierpliwość do piskliwych cichych pytań czy mogą się uczyć u niego. Mogą, głównie dlatego straci cały rok na siedzenie w murach zamku, którego nienawidził. Nie gwarantował za to stu procentowych efektów nauczania. Uczył, to od ich umiejętności i upartości zależało czy się NAUCZĄ. A to pozostawiało wiele wątpliwości.
Chłód nie przeszkadzał mu absolutnie. Ciemność też nie tak samo jak poranna rozmowa z Hagridem, czy jest pewien, że nie potrzebuje jego pomocy i czy musi koniecznie zabierać "dziecioki" do Zakazanego Lasu. Tak, musiał. Bo dlaczego nie? Będzie ciekawiej.
Wilson zmaterializował się znikąd, za plecami Halla. Nie zrobił żadnego "bum", ale za to przyjrzał się zainteresowany twarzy niańki. Potem zauważył jak Whisperówna chowa rękę i prawie się zaśmiał. Posłał do Halla spojrzenie "dziecko cię pobiło, nie dam ci o tym zapomnieć" i go wyminął, zatrzymując się przy pniu. Błękitna surykatka poderwała się wybudzona ze snu i wskoczyła na ramię Skai grzejąc jej policzki gorącem.
- Morgenstern wywalona. - zakomunikował nie widząc jej w pobliżu ani nawet na błoniach czy dziedzińcu. Kolejna, która nie sprostała zadaniu. Miał więc przed sobą kilkoro dzieciaków, którzy jeszcze dawali radę i odważyli się mu zaufać i dać zanieść wgłąb Zakazanego Lasu.
- Za mną i radzę się nie odłączać. - mruknął dobitnie i ruszył pierwszy przed siebie, przekraczając obrzeża Zakazanego Lasu i wchodząc pomiedzy chude, ciasno ułożone drzewa lasu. Włączył Lumos, chociaż i tak szedł bardziej z pamięci niż z orientacji w terenie. Wędrowali we względnej ciszy około dwudziestu minut. Co chwila skręcali w prawo, w lewo, zawracali i wydawać się mogło, że się zgubili, jednak Wilson celowo się tak kręcił i mącił w ich głowach. Pod stopami trzaskały gałązki, korony drzew tak jakby się zniżyły, wiatr zawiał mocniej, aż w końcu zaczeli brodzić w błocie po kostki. Zatrzymali się przy starym jak świat pniu. Wyszli spomiędzy gęstych krzewów, które bardzo ochoczo rysowały po ich twarzach i odsłoniętej skórze.
- Macie dzisiaj tylko jedno zadanie. Wrócicie teraz do punktu wyjścia. Sami. Ja i Hall będziemy na was czekać przy chatce gajowego. Możecie używać tylko zaklęcia patronusa, który was stąd wyciągnie przyciągany światłem mojego i niańki zaklęcia. Jeśli ktoś się podda, ma wystrzelić czerwoną racę do nieba i się nie ruszać choćby nad waszym uchem dyszał wilkołak. - podszedł po kolei do każdego ucznia. Kładł czarną łapę na ich barkach i rozstawiał ze wszystkich stron tej polany, na której byli. Fimmel na wschodnią stronę, Pride, zachodnią, Whipser południową, Skai północną, Cromwell północno-zachodnią. Każdego z nich dzieliło około siedmiu metrów.
- Będę wiedział kto oszukuje. Macie działać samodzielnie. - tutaj spiorunował wzrokiem Whisperównę, która zadanie miała ułatwione z racji posiadania cielistej formy zaklęcia.
- Ruszycie się stąd dopiero wtedy, gdy mój patronus się poderwie i zniknie. To będzie "start". Zrozumiano? Nie wchodźcie do żadnych jaskiń, ani na żadne pagórki. Nie rozmawiajcie z centaurami i wilkołakami, a jeśli zaczepi was jakiś potwór, macie go przeprosić i wyminąć. Nie dokarmiajcie sobą zmutowanych tarantuli. - skrzyżował na chwilę spojrzenie ze Skai trzymającej na barkach jego patronusa. Przywoływał ją niemo do porządku, a potem odwrócił się do Halla i wskazał mu ramieniem, aby szedł pierwszy w stronę powrotną. Bez cienia uśmiechu ruszył za nim. Na obrzeżach mruknął do niego, aby wyczarował geparda i go trzymał na widoku.

Dwadzieścia minut później błękitna surykatka podskoczyła i zniknęła w powietrzu dając tym samym komendę "start".
Czekam na przynajmniej jeden post do niedzieli do godzin wieczornych.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyPon 27 Kwi 2015, 09:18

Najwidoczniej nikt ze znajomych, którzy brali udział w przedsięwzięciu nie miał ochoty na krótkie pogaduszki w jej towarzystwie, a szkoda. Ta musiała się wyłączyć chociaż na chwilę i odetchnąć, zanim zostanie im przydzielone kolejne i najpewniej dość trudne zadanie.
Na dodatkowe lekcje patronusa Wanda czekała już kilka tygodni. Z zapartym tchem obserwowała tablicę ogłoszeń w Pokoju Wspólnym byleby wyhaczyć gdzieś informację o wznowionych treningach. Po ostatniej akcji czuła się lepiej, ba, odrobinę pewniej, a wszystko za sprawą wyczarowania cielesnej formy danego zaklęcia. Nie było to łatwe, poświęciła na to wiele czasu, godzin, myśli- zagłębiała się w swoją świadomość, pamięć i szukała tych wspomnień, które uratują, wybawią ją od cierpienia. Udało się raz, drugi. Czy za trzecim razem też będzie miała tyle szczęścia?
Odwróciła wzrok od czekoladowej koleżanki, której w sprawach miłosnych chyba dobrze jej się wiodło – póki co panna Whisper nie miała okazji spytać jak jej szło z zielonym ogierem o porcelanowej twarzy,. Spojrzała w stronę starszego Wilsona, który zmaterializował się tuż obok Halla – paskudnie potraktowanego przez samą Krukonkę, która zaraz to schowała ręce do kieszeni płaszcza, by chociaż trochę zatuszować swój występek – popełniony oczywiście w imię czegoś dobrego! Wyprostowała się nieznacznie i zmrużyła oczy, gdy błękitne zwierzę wparowało na ramię jej znajomej, obok której niechybnie przesiadywała blisko. Niebieski odcień przyjemnej dla ciała i duszy aury oślepił ją nieznacznie – kilka mroczków pojawiło się przed jej oczyma, dlatego ta czym prędzej zamrugała by odgonić od siebie drobne przeszkadzajki.
Z dziwnym spokojem na twarzy przyjęła wiadomość o wywaleniu Thetis z ich grupy – nie wszyscy nadawali się do nauki tak trudnego zaklęcia, które wymagało od uczniów trochę większej pewności siebie i zaangażowania. Wanda nie oceniała kogokolwiek po tym jak szło im na danych zajęciach – każdy miał swoje lepsze czy gorsze dni, które rzutowały na jakości rzucanego czaru. Jak widać Thet i Resa nie dały sobie rady z presją, spojrzeniem Jareda czy wspominkami, które buszowały po ich umysłach. Nie dziwiła im się.
Opatuliła się ciaśniej szalikiem wokół szyi, gdy Jerry zakomunikował im gdzie mają się wybrać – konkretniej za nim, do niewiadomego celu, którego najpewniej pod koniec wędrówki im nie zdradzi. Starając się trzymać jak najbliżej Skai – zwyczajnie nie chciała tracić jej z oczu ruszyła za Wilsonem i innymi uczniami mając nadzieję, że ten nie rzuci ich na żer pierwszej lepszej grupie paskudnych stworzeń, które tylko czując ciepłotę ludzkiego ciała wystawiają kły na światło dzienne. Wanda chciała jeszcze pożyć o czym informowała cały świat nie tylko przytomnym spojrzeniem, ale i przyspieszonym oddechem. Nie przeszkadzało jej błoto, plucha czy wilgoć. Miała buty z grubą podeszwą i wysoką cholewą – dziękowała Merlinowi w duchu, że założyła tą parę buciorów decydując się na aspekt wygody czy praktyki niż wyglądu zewnętrznego. Głównie dlatego maszerowała dzielnie czasami podnosząc nogi nazbyt wysoko z racji omijania dość natrętnego krzewu czy listowia. Patyki i wyściółka leśna chrzęściła im pod stopami, co było słychać niemal non stop. Zagłuszał je jedynie ich burzliwy oddech i odgłosy wydawane przez zwierzęta w oddali.
Nie wiedziała gdzie się kierują – wiedziała jedynie jak krew w niej się gotuje, gdy zauważyła, że strasznie się kręcą po wyznaczonym odcinku. Bała się, że się zgubią- w końcu nie orientowała się tak dobrze jak reszta jeżeli chodziło o tereny leśne, o czym mówiła niemal wszystkim znajomym. Bała się ciemności i tego właśnie, że nikt jej nie odnajdzie. Teraz jednak wiedziała, że to celowy zabieg, by zmylić ich, uśpić ich czujność. I była na to poniekąd przygotowana.
Osłaniała przedramionami twarz, by zostać jak najmniej poharataną przez gałęzie drzew, które i tak rysowały ścieżki po jej twarzy – Wanda oberwała w czoło, tuż nad lewym łukiem brwiowym i w okolice żuchwy. Poczuła jak ją zapiekło, jednak nie zatrzymała się by sprawdzić czy leci jej krew czy nie – zacisnęła szczękę i szła dalej podczas gdy jej wyobraźnia podsuwała jej coraz to nowsze wyobrażenia.
W końcu gdy się zatrzymali rozejrzała się tylko wokół, dotykając opuszkiem palców delikatnego zgrubienia na jej buzi. Skrzywiła się delikatnie wiedząc doskonale, że również i po takiej piedółce zostaną blizny. Z trwogą wypisaną na licu wysłuchała słów ich nauczyciela czując jak żołądek wywraca się na drugą stronę. Mieli sami wrócić do chatki? Zagryzła policzek od środka zastanawiając się czy też da sama radę. W lesie, zwłaszcza Zakazanym czyhało wiele niebezpieczeństw, o których często się mówiło. I chociaż Wanda wychowała się na skraju lasu, w którym czuła się jak u siebie teraz zwyczajnie się bała, że coś się jej stanie i nawet nie zdąży zapalić czerwonej iskry. Dała się jednak poprowadzić aurorowi na północną stronę. Naprzeciwko siebie miała ustawioną mulatkę, do której uśmiechnęła się ciepło i ze zdecydowaniem – chociaż sama nie była pewna czy cokolwiek z tego wyjdzie dobrego i wyjąwszy dłonie z kieszeni – to samo postąpiła z różdżką, na której zacisnęła palce - odetchnęła.
Nie odpowiedziała nijak na spojrzenie rzucane w jej stronę przez szefa biura aurorów, bo zwyczajnie nie czuła jakiekolwiek potrzeby. Zerknęła na niego co prawda, ale jedyne na co miała ochotę to na wzruszenie ramion w jego obecności, do czego się powstrzymała. Mogłoby to zostać uznane za niegrzeczne – a akurat dzisiaj panna Whisper wolałaby mieć przychylność Czarnej Łapy po swojej stronie. Dlatego gdy tylko się odwrócił i wraz z Hallem odeszli w swoją stronę zabierając przy okazji surykatkę Wanda wstrzymała oddech. Zrobiło się momentalnie ciemno, głucho i ponuro. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, a ona po raz kolejny poprawiła szalik, w który wcisnęła buzię, by tylko stłumić przyspieszony oddech. Czując na skórze palące drewno była bezpieczniejsza, aczkolwiek i to nie nadawało jej poczucia lekkości. Cofnęła się o krok, badając wcześniej stopą wyściółkę i kierując się nieco bokiem starała się zawrócić w stronę, w którą skierowali się mężczyźni. Teoretycznie nie było to trudne, bo zdążyła zapamiętać położenie uczniów, a i blask utrzymywany przez patronusa Jareda dawał im złudne poczucie, że wiedzą co robią. Ona chyba nie wiedziała co robi. Nie do końca. Nie była pewna.
Poruszała się po omacku, do momentu gdy nie chwyciła mocniej różdżki i nią nie zamachnęła gładko, przywołując jednocześnie jedno z milszych wspomnień dotyczących paczki jej przyjaciół. Uśmiechniętych, pewnych siebie, wcale nie rozkojarzonych obecną sytuacją i atmosferą panującą w zamku. Ich roześmiane twarze, dotyk dłoni i ogólna wesołość, która udzieliłaby się nawet największemu gburowi. Ciepło rozlało się po ciele Krukonki kiedy ta przemierzała kolejny metr. Ręka pracowała sama, wiedziała co ma dokładnie zrobić, tak samo jak struny głosowe.
- Expecto Patronum. – Szepnęła formułę zaklęcia na powrót czując siłę, którą mogłaby przenosić góry. Nie wiedziała gdzie obecnie się znajduje, czy ktoś z grupy jest wokół niej. Działała szybko i dosyć sprawnie jak na jej gust. Chciała wypatrzyć jakąkolwiek ścieżkę.
Skai Wilson
Skai Wilson

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyPon 27 Kwi 2015, 12:59

Patrzyła szeroko otwartymi oczyma na gwałtowną reakcję Wandy, a nogi same odmówiły posłuszeństwa. Przyłożyła pośpiesznie dłonie do twarzy, a różdżka o mały włos nie wybiła jej oka. Przestraszona przenosiła spojrzenie z aurora na koleżankę, ciekawa reakcji dorosłego. Szybko odzyskała równowagę, bo przecież Alex zaszedł dziewczynę i z pewnością zamierzał ją przestraszyć. Wymsknęło jej się ciche „oh” i wyrozumiale powiodła wzrokiem po przybywających uczniach. Miała obawy czy przywitać się z nimi, więc wyszła z założenia, że jeśli oni na nią spojrzą – dopiero wtedy skinie głową. Wciąż musiała pamiętać o tym, że zarówno Porunn, jak i Vincent są znajomymi Lloyda. Prędzej czy później ich pozna, a wspólne zajęcia będą tematem punktem zaczepnym do rozmów.
Wzdrygnęła się na myśl o towarzystwie reszty ślizgonów, ruszając niepewnie w stronę Krukonki. Na twarzy nastolatki widniał lekki uśmiech, ponieważ cała jej twarz wydawała się blada. Skai miała ostatnio problemy ze snem, ale nie mówiła o tym nikomu. Wyjątkiem były dziewczyny, które się obudziły przez jej wrzaski. – Wandziu, jak się cieszę, że nie jestem tu sama. Szłam cały czas za tobą, ale nie mogłam nadążyć! – zamarudziła bezwstydnie, obwijając dziewczynę za zbyt szybkie tempo marszu. Próbowała zmyć to wrażenie pogłębiającym się uśmiechem, przenosząc różdżkę do drugiej ręki.
Kątem oka dostrzegła kolejną ślizgonkę – prefekta. Czuła się bezpiecznie w towarzystwie starszych, nie mając zielonego pojęcia na jaki genialny pomysł wpadł jej własny ojciec. Nieświadoma czekającej ją próby rozmawiała coraz raźniej z koleżanką, wsuwając drobną dłoń pod zgięcie jej łokcia. Opowiadała głównie o tym, jaki Lloyd jest dojrzały i wspaniały, że chciałaby nie wierzyć w okropne plotki na jego temat i poprosiła o radę, w jaki sposób ma to zrobić. Trajkotanie nastolatki przerwało pojawienie się surykatki, która została przywitana pieszczotliwymi zdrobnieniami. – Oh, zobacz jaka śliczna… – rozpływała się nad kształtem niebieskiego ognika, czując jak radość rozpiera jej serce coraz to mocniej i mocniej. Miała nieopanowaną chęć przytulenia magicznie stworzonego patronusa, ale opanowała się ze względu na resztę uczestników zajęć.
Podskoczyła w miejscu, zaciskając chude palce na przedramieniu Wandy i szybko odszukała wzrokiem ojca. Jak rażona pierunem wyprostowała się, prezentując pełną gotowość do zajęć. W prawej ręce trzymała różdżkę, podczas gdy drugą pozostawiała zaciśniętą w piąstkę. Z cichym jękiem usłyszała informację o kolejnej osobie wyrzuconej z zajęć, ale nie miała zamiaru pytać dlaczego tak się stało. Razem z Resą były od niej starsze i na pewno bardziej doświadczone w rzucaniu zaklęć. Przynajmniej tak myślała do tej pory, wychodząc z założenia, że im wyższa klasa tym lepsze umiejętności. Wypięła dumnie pierś do przodu, wspominając ogromny obłok wyrzucony z końca różdżki podczas ostatnich zajęć. Niewielu rówieśników może poszczycić się taką umiejętnością! Może podczas kolejnej tury zdobędzie wystarczająco siły, aby całkowicie wykształcić patronusa? Podekscytowana zadreptała w miejscu, wyczekująco patrząc na czarnego Jareda. Zerknęła jeszcze tylko na siedzącą na ramieniu surykatkę, dumna z takiego wyróżnienia.
Zerknęła przelotnie na Wandę, aby upewnić się czy koleżanka kroczy tuż obok niej i ruszyła raźnym krokiem przed siebie. Rozglądała się, oczywiście, że to robiła! Przecież nigdy nie była w Zakazanym Lesie tak głęboko! Jedynie raz, Yumi namówiła ją na wejście na obrzeża, bo dalej zaciągnąć się nie dała. Była wtedy zbyt przestraszona. Ale teraz? Miała przy sobie nie tylko czwórkę starszych kolegów i koleżanek, ale dwóch dorosłych aurorów! Nic złego nie mogło ją spotkać w tym lesie!
Kiedy zachlupotało jej pod nogami i stopa ugrzęzła w błocie wydała podłużny dźwięk: - bleeee, ale pod piorunującym gradobiciem spojrzeń, czym prędzej się wyprostowała i uśmiechnęła wymuszenie. Z ociąganiem ruszyła dalej, brodząc w brzydkiej, kleistej mazi. Wyobraźnia działa na podwyższonych obrotach, kiedy pomyślała jakie zwierzę mogło zostawić tu … coś po sobie. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i podbiegła do Wandy bliżej, aby pożalić się jej własnym nieszczęściem. Nie zdążyła jednak, ponieważ surykatka poruszyła się niespokojnie i zainteresowała Skai niecodziennym zachowaniem. Dziewczynka przestała zwracać uwagę na otoczenie, co jakiś czas czując muśnięcie tej czy innej gałęzi. Nie było to aż takie straszne jak przypuszczała, ponieważ związane ciasno włosy dawały wygodę. Gorzej sprawa wygladała z butami – Skai nie miała tak grubych podeszw jak Wanda, ponieważ nie posiadała w całym asortymencie brzydkiego obuwia. Szczytem możliwości były adidasy z delikatnymi zdobieniami, w sam raz do treningów quiddicha. Przecież trzeba ładnie wyglądać, nawet w ciężkich warunkach!
Westchnęła zaczepiając palcem surykatkę na ramieniu, aż w końcu… nie zorientowała się kiedy grupa stanęła i wpadła plecami wprost na Vincenta, płochliwie bąkając przeprosiny. Z rozbawionym uśmiechem i delikatnym rumieńcem stanęła tuż obok Wandy, wysłuchując poleceń ojca.
- Sami?! – wymsknęło jej się, zanim zdążyła zasłonić usta ręką i powstrzymać głupie pytanie. Spłonęła jeszcze większym rumieńcem, zaciskając palce na podrażnionej skórze wokół ust. Tak profilaktycznie, aby nie rzucić kolejnym idiotyzmem. Z rozpaczą w oczach patrzyła jak ojciec rozstawia uczniów po każdej stronie polanki, aż w końcu przyszła kolej na nią. Posłusznie ruszyła na wskazane miejsce, korzystając oczywiście z chwili na rozmowę ojca.
- Nie zawiodę cię – powiedziała to głosem strachliwym i drżącym, ale w jej spojrzeniu mógł dostrzec pewność siebie. Wzięła kilka głębszych wdechów, aby opanować przypływ paniki. Chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić, odprowadzała spojrzeniem ojca i czekała aż pojawi się ponownie między drzewami. Błękitna surykatka dawała jedyną pewność na dobre zakończenie tej przygody. Zaplotła ręce na przedramionach, opatulając się nimi i wpatrywała intensywnie w patronusa, który ją pokrzepiał. Czas mijał, a Skai zdążyła przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Posłała nawet uśmiech do Wandy i uniesiony kciuk w górę. Próbowała walczyć ze strachem, ale nogi jej drżały i bała się momentu zniknięcia surykatki. Dlatego też machnęła różdżką ze słabym – Expecto patronum, zupełnie bez energii i radości.
Miała wystarczająco sporo czasu, aby odnaleźć wesołe wspomnienie i sięgnęła po silne ramiona Lloyda. Na bladą twarz znów wypełzł rumieniec, a usta same wygnały się w delikatnym uśmieszku. – Expecto patronum – głos miała pewniejszy.
W jednej chwili zrobiło się ciemno. Skai widziała jedynie mgłę własnego zaklęcia, jednak nie widziała jeszcze dokładnego efektu. Przełknęła nerwowo ślinę, dostrzegając po chwili brak surykatki! Jęknęła pod nosem, a dźwięki lasu nagle narosły do kolosalnych rozmiarów. Miała ochotę wystrzelić już teraz czerwoną racę i zatopić pod pierzyną. Po co składała tą obietnicę ojcu? Przecież on wie, że nie da rady. Jest za słaba i głupia, aby zostać aurorem. Nie dorastała mu do pięt!
Zamiast ruszyć w poszukiwaniu surykatki, przykucnęła na polanie i zamknęła oczy, aby się uspokoić. Nie była tutaj sama, przecież Lloyd zawsze będzie z nią! On również coś obiecał. Wypuściła drżące powietrze z ust i dopiero po kilku minutach podniosła się, rozglądając za pierwszymi przebłyskami zaklęć innych uczestników tej „przygody”.
- Expecto Patronum – spróbowała po raz kolejny, trzymając mocno różdżkę i czekała co się wydarzy. Czy cokolwiek się wydarzy?
Anonim
Anonim

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptyPon 27 Kwi 2015, 21:17

Postęp.


Skai - "patronus" w Twoim wykonaniu pozostawiał wiele do życzenia, ale coś podziałało. Niebieskie światło oderwało się od Twojej różdżki i przesunęło trochę w lewo. Zniknęło dosyć szybko. Oprócz tego w oddali z bardzo lewej strony, zobaczyłaś maleńki niebieski punkt. Bardzo mały, który też zaraz zniknął. Droga, którą mogłabyś iść była jednak nisko zakryta gałęziami, o które łatwo zahaczyć. Trzeba sobie oczyścić przejście.


Wanda - sarna pognała przed siebie jak z procy kierując Ciebie slalomem po bardzo wystających korzeniach. Prawdopodobnie zamiast wpaść w bagno przytrzymałaś się w drzewa. Pech chciał, że Twoje ręce oblepiły się jakimś śluzem czy czymś tego rodzaju. Nie chciał zejść z Twoich rąk przez co Twoja wyczarowana sarna zaczęła migotać. Uwaga na nogi! I inne części ciała. Szkoda by było je tutaj zostawić, co nie?




Isabelle, Vincent, Porunn. - Staliście jak te kołki przy pniu i patrzyliście przed siebie, myśląc o Filchu w rajtuzach w groszki niebieskich migdałach. Nieładnie, nieładnie. Usłyszeliście nagle szum i syczenie gdzieś wokół Was, ale nie potrafiliście określić z której to strony. Nie widzieliście też niczego nawet z użyciem "Lumos". W jednej chwili jednocześnie Wasze kostki zaatakowały grube, ciemnozielone pnącza. Oplotły się wokół Waszych nóg trzymając Was w miejscu. Bardzo powoli zaczęły pełznąć po Waszych łydkach ku górze -macie jednak sporo czasu, aby coś wykombinować i dogonić resztę. Bezczynne stanie nie sprzyja wyjściu z Zakazanego Lasu.



czas do środy do godziny 20:00. Trójco ślizgońska, pierwotny scenariusz miał być gorszy, pisajta z werwą, bo coś Was w końcu pożre :]
~Wasza Gburowata Mość
Isabelle Cromwell
Isabelle Cromwell

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 29 Kwi 2015, 00:21

Zachowywała się cicho, prawie w ogóle się nie odzywając. Kątem oka rejestrowała wszystko, co wokół niej się działo, ale w zasadzie na nic nie reagowała – a przynajmniej wyglądała na niewzruszoną. Dopiero pojawienie się Wilsona sprawiło, że przeniosła na niego spojrzenie. Poczekała, aż wszyscy ruszą za aurorem, właściwie nie miała nawet do kogo się odezwać, a może celowo wybierała ciszę – pozostałe osoby dobrały się w pary, a tylko ona była pojedynczym ogniwem. Nie lubiła lasów. A może bardziej nie lubiła tego wszystkiego, co w nich mogło się znajdować. Ciarki przeszły ją na samą myśl o tych wszystkich okropnych małych stworkach… Nie chciała nawet myśleć o pająkach, ale ciche odgłosy łamanych gałązek pod stopami i specyficzny zapach tylko dobitniej wzmagały kiełkujący strach. Szybko pokierowała myśli w innym kierunku, w końcu nie miała zamiaru pokazać strachu, ani wymięknąć w połowie drogi. Po chwili nie była nawet w stanie stwierdzić, w którą stronę powinna iść, by ewentualnie zawrócić. Wyciągnęła przed siebie dłonie, by choć trochę osłonić się przed atakiem natrętnych gałązek, choć na niewiele się to zdało. Wiatr i błoto tylko wzmogły jej niechęć do miejsca, w którym się znajdowali… Jakby już sama jego nazwa nie działała wystarczająco odpychająco. Isabelle nie lubiła wpadać w tarapaty, nigdy nie ciągnęło jej w takie miejsca, dlatego pozostawiona samej sobie zapewne musiałaby się porządnie namęczyć, by bezpiecznie dotrzeć do wyjścia… Oczywiście to musiało się okazać ich zadaniem. Samotność, ciemność, chłód i czające się w zaroślach pająki – czego więcej chcieć do szczęścia? Nie była już nawet pewna tego, że wrócą w jednym kawałku, w końcu po aurorach można spodziewać się już dosłownie wszystkiego. Mimo to wciąż nie miała zamiaru się poddać i przysięgła sobie w duchu, że choćby miała spojrzeć śmierci w oczy, to się nie podda. W milczeniu zniosła rozstawianie po całej polanie, zaciskając palce mocniej na różdżce. Nie, Izzy wcale się nie bała…
Myśli Ślizgonki znowu pognały znowu w kierunku, którego wolałaby nie obierać. Szczególnie, gdy Jared wspomniał o zmutowanych tarantulach. Dziewczyna zamknęła oczy, oddychając powoli, by wyrównać bicie serca. W końcu działanie pod wpływem paniki nie mogło być dobre, a wolała jednak wyjść z całej tej sytuacji cało, najlepiej z udanym zaklęciem. Po chwili otworzyła znów oczy, ale nie mogła wypatrzeć oddalających się sylwetek. Gdy surykatka zniknęła, chyba przez zbyt długą chwilę się zawahała, ale już po chwili zorientowała się, że coś jest nie tak. Cichy szum, a później świdrujące słuch syczenie wywołało kolejny nieprzyjemny dreszcz. Nienawidziła tego miejsca! Chyba wolałaby dać się ponownie zamknąć w dusznym pokoju, byleby mogła tylko być w bezpiecznej odległości od wszystkiego, co się tu znajdowało. Zachwiała się, gdy jej kostki zaczęły oplatać pnącza. Próbowała wyplątać się z ich uścisku, ale one mimo to powoli próbowały zagarnąć dla siebie jeszcze większą część jej nóg. Miała ochotę miotnąć w nie niszczycielskim zaklęciem, ale przypomniały jej się słowa Wilsona – mieli używać tylko patronusa. Oby w tym wypadku coś jej się udało, nie chciała skończyć unieruchomiona, a tym bardziej martwa. Isabelle w miarę szybko się uspokoiła, a odnalezienie odpowiednich wspomnień przestało być czymś trudnym, więc już po chwili wypowiedziała słowa zaklęcia. – Expecto Patronum. – Miała nadzieję, że się uda, w końcu ostatnim razem była już taka bliska osiągnięcia celu. Nie zawracała sobie głowy resztą, każdy był pozostawiony sam sobie.
Vincent Pride
Vincent Pride

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 29 Kwi 2015, 15:20

Kluczenie po lesie było wręcz odprężające, szczególnie, że nie licząc odgłosu ich kroków i drobnych szelestów w okolicy panowała głęboka cisza. Jared faktycznie wyglądał jakby go nie było, ale gburowata aura nie dała im się zgubić. Dotarłszy na polanę Pride przeszedł spokojnym krokiem na zachodnią jej część, zajmując przydzielone miejsce, przesuwając wzrokiem po pozostałych. Zatrzymał go na dłużej przy sylwetce Porunn, znajdującej się dokładnie naprzeciwko niego. Posłał jej uśmiech, nie był jednak pewien czy go dojrzała. Instrukcje wydawały się proste, choć podejrzewał, że zadanie wcale nie należy do łatwych. Ostatnia lekcja z zaklęcia Patronusa łatwa? Z Wilsonem? Tylko naiwni i skrajnie głupi by w to uwierzyli.
Czekając na moment rozpoczęcia rozejrzał się uważnie dookoła, utwierdzając się w przekonaniu, że faktycznie nie da rady zorientować się, który kierunek jest tym właściwym, prowadzącym do zaliczonej lekcji. Mimo to nie czuł zdenerwowania, a perspektywa ewentualnego natknięcia się na mieszkańców Zakazanego Lasu tylko napędzała płynącą w żyłach adrenalinę. Będzie ciekawie, dynamicznie i niebezpiecznie. Czego chcieć więcej od życia? Nie musiał być pierwszy na „mecie”, chciał tylko osiągnąć zamierzony cel i dobrze się przy tym bawić. Pośpiech jest złym doradcą, za to spokój sprzyja skupieniu, a więc i wyczarowaniu poprawnego Patronusa.
W końcu nadszedł ten moment. Krukonki rzuciły się jakby miały nie dożyć jutra(kto wie czy to porównanie nie zawierało ziarna prawdy), rozmywając się w ciemnościach. Ślizgoni zostali, najwyraźniej nie pędząc na złamanie karku, a generując wspomnienie w głowie. Vincent pozwolił sobie na krótkie opóźnienie, raptem kilku sekundowe, ale najwyraźniej wystarczyło w zupełności. Słysząc podejrzany odgłos odruchowo rozejrzał się dookoła, jednakże powstrzymał chęć wypowiedzenia „Lumos” – zasady były jasne, tylko jedno zaklęcie wchodziło w grę i ono raczej nie pomoże mu w przypadku… pnączy? No dobrze, niech będzie. Westchnął przewracając oczami, by zaraz się skupić i z pełną determinacją oraz gwałtownością wyrwać z objęć złośliwej rośliny. Poczuł obtarcia, ale kto by się tym przejmował. Jeśli wystąpił opór pomógł sobie rękami, wbrew pozoru trochę pary miał. Tuż po oswobodzeniu skrystalizował w głowie najszczęśliwsze wspomnienie, mieszając je z rzeczywistością, by stało się jej częścią, jego własnym oddechem oraz krwią pulsującą w żyłach. Poszło mu szybko, w końcu praktyka robiła swoje. Z uśmiechem na twarzy wypowiedział zaklęcie „Expecto Patronum”, patrząc jak smuga przybiera konkretny kształt i prowadzi go przyciągana obecnością innego.
- Czas dorwać ten powiew Afryki. – rzucił do siebie szeptem, rzucając się biegiem za hieną, by wpaść między drzewa. Było ciemno, nawet bardzo. Starał się nie odrywać wzroku od magicznej formy zwierzęcia, jednocześnie korzystając z jego blasku, by omijać wystające korzenie, kałuże skrywające śmierć czy inne, wymyślne niespodzianki lasu. Nie zwracał uwagi na szmery, trzaski i tym podobne odgłosy, pamiętając o tym, by skupić myśli wyłącznie na wspomnieniu i dotarciu do surykatki. Żadnych przypadkowych starć, żadnych zaczepek czy zawierania znajomości po drodze, nawet gdyby proponowano mu kamień filozoficzny. Obserwował otoczenie tylko na tyle, by nie oberwać niczym w głowę lub inną część ciała – chyba, że okazywało się to niemożliwe, wtedy minimalizował straty w jak największym stopniu. Grunt to utrzymać formę Patronusa, gdyż on stanowił klucz do sukcesu. Wspomnienie żywo wibrowało w jego głowie, nasuwając odpowiednie obrazy oraz odczucia, zalewając szybko bijące serce falą ciepła, tak charakterystycznego dla stanu szczęścia. Nie bał się lubił ryzyko, rany były zabawne. Parł na przód, by przekonać się co pójdzie nie tak – bo coś musiało, prawda? Nie może być zbyt łatwo.
Porunn Fimmel
Porunn Fimmel

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] EmptySro 29 Kwi 2015, 17:14

Wybacz, że nie napisałam o czasie posta, ale dziwnym trafem mam życie uczelniane, które trwa do 20 w poniedziałki. Z resztą, nie tylko ja! Bądźże łaskawy, o moja Gburowata Mości!

Las nigdy nie był dla niej jakoś szczególnie straszny. Sama mieszkała w jego sercu, dzięki czemu potrafiła się przemieszczać w nim o każdej porze dnia czy też nocy. Zakazany Las też nie był jej obcy, jednak tego przecież nikt nie mógł wiedzieć, prawda? Nie raz wyruszała na samobójcze wędrówki i jakoś wracała z nich w jednym kawałku. Dlaczego więc teraz miałaby nie wrócić? Półmrok sprzyjał w ukryciu się przed potencjalnym zagrożeniem, jako kamuflaż, więc gdyby nawet spotkała centaura czy też wilkołaka, to potrafiłaby się schować, przynajmniej dając sobie te kilka sekund więcej na przemyślenie wszystkiego, co musiałaby w danym momencie i sytuacji zrobić.
Wzdrygnęła się, gdy Wilson chwycił ją mocarną dłonią za ramię i ustawił w kierunku, z którego musiała później wystartować. W ostatniej chwili zauważyła uśmiech, który posłał w jej stronę Vincent, gdy każde z nich odwróciło się w wyznaczoną przez Aurora stronę. Słuchała jego wskazówek, zapisując sobie wszystko w głowie, a przynajmniej większą część, którą była w stanie zapamiętać i przetworzyć. Mieli działać sami, a ona miała zamiar pokazać na co ją stać. Zamknęła oczy na chwilę, aby się skoncentrować. Nie zwracała uwagi na nic, co się działo dookoła, po prostu skupiając się na samej sobie. Gdy je otworzyła, była już pozostawiona sama sobie, w ciemności, która oplatała jej ciało i umysł. Powoli przesunęła opuszkami palców po różdżce, aby potem chwycić ją mocno i wycelować przed siebie. Już miała wydobyć z głębi swojego umysłu dobre wspomnienie, najpewniej przywołujące jej rodzinne okolice, las i zwierzęta, gdy nagle coś owinęło jej nogi. Pnącza, a ściślej, to wydawało jej się, ze były to diabelskie sidła. Głowy jednak nie miała zamiaru dawać za swoje domysły. Powstrzymała się od rzucenia zaklęcia Lumos, nie chcąc już na starcie odpaść z gry. Chciała się nauczyć tego cholernego patronusa i będzie go umiała. Żaden Wilson ani inny powiew Afryki jej temu nie przeszkodzi i nie odbierze szansy nauczenia się potężnego zaklęcia, który mógłby być jej drogą do chwały, poniekąd.
Wyrwała się do biegu, nie dając się opętać całkowicie. Udało jej się i rzuciła się biegiem przed siebie, celując różdżką, aby zaraz wykrzyknąć zaklęcie Expecto Patronum. Wcześniej, na zajęciach udawało jej się wyczarować patronusa przypominającego Szakala. Ufała więc, że tym razem utrzyma się aż do końca, przybierając na sile z każdą sekundą. Miała nadzieję, że jej wiara we własne siły i wspomnienia będzie wystarczająca, aby odnaleźć się w tym miejscu, jakim był ciemny, niebezpieczny las. Jednak dla niej to nie była nowość. Trzeba było tylko biec do celu i nie oglądać się za innych. Najpierw ona, a później ewentualnie reszta.
Obserwowała jak jasna smuga przypominająca szakala pnie się do przodu, prowadząc ją przed siebie. Obawiała się tylko tego, jak długo uda jej się go utrzymać. Oby jak najdłużej. Ostatniego czasu sporo ćwiczyła nad oczyszczeniem umysłu, aby przywołać tę czystą, dobrą energię, której tak często w niej brakowało. Da radę. Bo dlaczego by miało być inaczej?
Sponsored content

Bagna [patronus] Empty
PisanieTemat: Re: Bagna [patronus]   Bagna [patronus] Empty

 

Bagna [patronus]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Zielone drzwi [Patronus]
» Obrzeża błoni [Patronus]
» Labirynt drzew [Patronus]
» Stara, przestronna sala [Patronus]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy
-