|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Alecto Carrow
| Temat: Re: Cienisty zakątek Pią 13 Cze 2014, 22:19 | |
| Alecto nie miała pojęcia z czym aktualnie boryka się Regulus, mało interesowała ją jego osoba i problemy. Przez większość czasu jaki spędziła w tej szkole Black był jej obojętny, nigdy nie wchodziła z nim w głębsze relacje, ograniczając się jedynie do minimum, tego ciężko było się odzwyczaić. Jednakże czasami przychodził taki moment w którym marzyła by poznać jego myśli, przekonać się co siedzi w jego głowie. Nie odważyłaby się nigdy zapytań o to wprost, dlaczego? Trudno to było wyjaśnić, Reg od zawsze pozostawał dla niej swego rodzaju zagadką. Zdawała sobie sprawę jak wiele było od niego wymagane, jego starszy brat już dawno został skreślony przez rodzinę, więc to Regulus stał się tym najważniejszym. Musiał podporządkowywać się rodzicom, choć często kłóciło się to z jego przekonaniami, zupełnie tak jak ona. Jednakże panienka Carrow miała brata, na niego zawsze mogła liczyć, wspierał ją i pomagał gdy owej pomocy potrzebowała, a czy młody Black miał kogoś takiego? Patrząc na niego i Syriusza nie trudno było stwierdzić iż odpowiedź na to pytanie jest przecząca, więc co siedziało w głowie tego młodzieńca? -Dlaczego nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy w taki sposób? – zapytała spoglądając na niego swoimi zielonymi oczętami. Była ciekawa dlaczego wcześniej ich rozmowy ograniczały się do krótkiego „cześć” lub przykrych słów skierowanych pod swoim adresem. Nie znali się zbyt dobrze, każde postrzegało drugą osobę na swój sposób. Zdaniem Alecto, Regulus był zadufanym w sobie egoistą, którego mało co obchodzili inni. Uważała go za młodzieńca lekkich obyczajów, wokół którego zawsze kręcił się wianuszek fanek. Dziewczęta te niesamowicie ją irytowały swoim zachowaniem, a ich głupiutki śmiech doprowadzał ją do szału. Często zastanawiała się, co też takiego Black w nich widzi. Z ust blondynki nie schodził uśmiech gdy wraz z chłopakiem poddała się chwili zapomnienia w tańcu. –Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku- odpowiedziała stając o własnych nogach, zaś kolejne jego słowa wywołały w niej swego rodzaju niepokój. Co takiego miał na myśli? Już otwierała buzie by na głos wypowiedzieć owe pytanie, jednak gdy na niego spojrzała nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Po raz kolejny patrząc w jego oczy, utonęła. Jej dłoń szybko znalazła się niego policzku, gładziła go delikatnie, w miejscu gdzie jej opuszki palców stykały się z jego skórą czuła przyjemne mrowienie. Nie potrafiła oderwać od niego wzrok, jej serce przyspieszyło. Dlaczego on działał na nią w taki sposób?! –Ja lubię problemy – odparła na jego słowa, po czym na jego ustach złożyła delikatny pocałunek. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Cienisty zakątek Nie 15 Cze 2014, 02:30 | |
| Powoli ciemne niebo zaczynało szarzeć, zapowiadając świt. Regulus podniósł głowę i dojrzał blednące światło gwiazd. -Może dlatego Alecto, że każde z nas chce być kimś, kim nie jest? -zadał jej pytanie, przenosząc na nią wzrok. Zakończył taniec i chwycił jej dłoń. Ucałował jej wierzch, lekko się kłaniając. Wszystko co dobre kiedyś sie kończy. -Powiedzmy, że mnie się problemy nie imają.. ale Filch na karku to zło. Chodź, odprowadzę Cię. -zaproponował jej swoje ramię. Spotkanie dobiegło końca i Regulus czuł napływające przygnębienie. Wróci do czarnych myśli. Do wspomnień wesela Belli. Nie chciał tego. Będzie musiał wysępić od Lacroix jakiś eliksir na sen bez koszmarów.. Zawiał ciepły, letni wiatr. Reg objął w pasie Alecto i wyprowadził ją spomiędzy drzew. Jeżeli będą mieli szczęście, trafią do dormitorium Slytherinu bez punktów ujemnych i szlabanu za pasem.
Z tematu x2 |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Sob 06 Gru 2014, 00:22 | |
| Przyszedł długo oczekiwany przez Francisa dzień. Dokładniej rzecz ujmując - długo wyczekiwane popołudnie. Lato odchodziło już na dobre, dusznawa pogoda znikała z prognoz na najbliższe dni coraz częściej, zastępowana deszczem i ochłodzeniami, a wszystko wskazywało na to, że jesień zbliża się nieuniknienie wielkimi krokami. Tego poranka nic jeszcze nie wskazywało na to, że raptem za kilkanaście godzin bezchmurne, wręcz dziwnie słoneczne dla tych rejonów, niebo zasłonią pod wieczór ciemne chmury, a powietrze stanie się bardziej duszne, zapowiadając ostatnią w tym roku prawdopodobnie burzę. Dokładnie tego samego nie podejrzewał Francis Lacroix umawiając się na popołudnie z Panną Guardi celem przyjacielskiej przechadzki. Pogoda nie wydawała się być najlepsza. Niebo pokrywały już szare, ciężkie od wody, chmury i wiał delikatny wiatr, niosący charakterystyczny zapach. Nie było chłodno, raczej wyjątkowo ciepło jak na ten czas roku. Francis przystanął w progu, przyglądając się błoniom i zakładając ręce na siebie. W ciszy obserwował, jak powiewy zachodniego wiatru falami kładą i podnoszą trawę, a odległe chmury zdają się ciemnieć, nie wiedzieć czy z racji nadchodzącego wieczora czy może zbliżającej się burzy. Może warunki były… nieco gorsze niż zakładał, ale dalej miał ochotę na spacer, chociaż nie był pewien jaki stosunek będzie miała do tego pomysłu Alice. Czekał więc na miejscu umówionego spotkania i trwając w pewnym zamyśleniu. Zawsze mógł liczyć, że z wielkiej chmury będzie mały deszcz, chociaż się na to nie zapowiadało. Powoli zapadał wieczór, a na horyzoncie, w oddali, odcinały się ledwo widoczne pióropusze błyskawic. Uśmiechając się do siebie liczył cicho pod nosem, do momentu w którym usłyszał zduszony dystansem, niezbyt donośny, przeciągły grzmot. Dwadzieścia jeden. Daleko. Na razie nic im nie groziło, oprócz ryzyka przemoknięcia. Mimo, że spotykał się z bardziej sprzyjającymi okolicznościami w swoim życiu nadal miał nadzieję, że dojdzie do spaceru. Albo chociaż do spotkania poza przelotnymi uśmiechami na korytarzu, kiedy musiał jej umykać, bo śpieszył się na zajęcia, lub podczas posiłków, kiedy inni pedagodzy lub pracownicy skutecznie odciągali ich od rozmowy. Tutaj mogli znaleźć moment dla siebie. Taki był plan. Tak zakładał plan. Francis chciał się upewnić, czy wszystko w porządku, czy uczeń, który wywołał tyle zwątpienia w Alice dalej jej doskwiera oraz właściwie jak idzie jej praca. No i sporo innych rzeczy, na których się teraz nie skupiał. Tylko czekał. Czekał na Alice i czekał na grzmot, który miał nastąpić po błysku. |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Cienisty zakątek Sob 06 Gru 2014, 00:25 | |
| Od pamiętnego spotkania na Wieży Astronomicznej minęło już sporo czasu. Dla Alice. Dla niej czas mijał zupełnie inaczej. Jednak czego można się spodziewać po kimś, kto przesypia praktycznie całe dnie i budzi się dopiero na noc? Wiele osób podejrzewało ją o to, że jest wampirem. Nie piła niczyjej krwi, Merlinie! Wręcz przeciwnie, preferowała bardziej ludzkie napoje. Jak na przykład herbatę. Herbata z sokiem malinowym faktycznie przypominała kolorem krew, ale nią nie była. Poza tym, Alice zdarzało się zasypiać w okolicach trzeciej, czwartej nad ranem i budzić się już gdzieś podczas obiadu. Nie pojawiała się na śniadaniach, biorąc to za niepotrzebny zabieg. Pierwszym posiłkiem był obiad, później kolacja, a na noc zakradała się do kuchni na jakiś dobry kawałek ciasta. Lub kanapki. Tak, kanapki też potrafiły sprostać jej oczekiwaniom. W szczególności, kiedy przygotowywała je sama, dość pieczołowicie. Tym razem Alice nie dała sobie wmówić, że jest gorsza z racji statusu społecznego czy zawartości "czystej" krwi w żyłach. Po spotkaniu z Franiem podniosła dumnie głowę i prężnie szła do przodu. Zapominając oddać panu Lacroix szaliczka. Przypomniała sobie o tym rano, gdy Filemon bawił się frędzlami. I jak to bywa na stanowisku stażysty, Alice ciagle mijała się z Franiem albo nie miała akurat przy sobie jego własności. Podczas jednego takiego przelotnego spotkania zaproponowała mu spotkanie popołudniu, aby trochę pospacerować. Odpowiedź uzyskała już, gdy musiała biec na kolejne zajęcia. Następny dzień nastał, ale co z tego, skoro Alice słodko chrapała pod kocykiem w puchate owieczki? Ocknęła się dopiero w okolicach obiadu. Zjadła go w pośpiechu i wróciła do gabinetu, robiąc sobie brzoskwiniową herbatkę. Zasiedziała się dość chwilę i dopiero głośne miauczenie Filemona coś jej przypomniało. Za chwilę miała się spotkać z Francisem, by oddać mu szalik. Alice pokraśniała. Chwyciła szal, poprawiła zwiewny materiał błękitnej sukienki i udał się na miejsce spotkania. Wcale nie słyszała głuchych grzmotów. Jakimś cudem uniknęła potknięcia się o ostatni stopień schodów, gdy z oddali dojrzała plecy Francisa. Westchnęła cicho. Stuknęła go lekko palcem w bark. -Cześć. Chyba się nie spóźniłam? -zagadnęła go na powitanie. Niepewnie wyciągnęła ku niemu dłoń z szalikiem. -Dziękuję. Bardzo się przydał. Mam nadzieję, że Filemon go nie zniszczył. -wyraziła nadzieje. Splotła razem dłonie przed sobą, kiwając się na piętach. Rzuciła wzrokiem na napływające nad błonia chmury. -To co? Idziemy na spacer? Mi pogoda nie przeszkadza, z cukru nie jestem aby się rozpuścić. -zanuciła wesoło. Złapała Frania za przegub dłoni i pociągnęła lekko, nadając kierunek spaceru. Rozległ się w oddali głuchy grzmot. Alice skrzywiła się nieznacznie, ale posłała przepraszający uśmiech Francisowi. -Nie przepadam za grzmotami, ale te są jeszcze ciche. -zapewniła go. Zaczęli rozmawiać o pierwszych tygodniach w szkole. Każde z nich miało jakąś anegdotkę z lekcji. Alice śmiała się dużo i głośno, czując się niezwykle swobodnie w towarzystwie Francisa. Bawiła się właśnie kosmykiem włosów, nawijając go na palec, gdy.... Gdy. Gdy na jej zadarty nosek spadła kropla deszczu. I kolejna. I jeszcze jedna! -Oh! -wydarło się z jej poziomkowych ust. Spojrzała w niebo. Faktycznie mieli nad sobą mnóstwo chmur. I te parę kropel było zapowiedzią intensywnego deszczu. A Alice, zamiast się schować... zaczęła się głośno śmiać. Wirowała wokół własnej osi.
-I'm singin' in the rain Just singin' in the rain What a glorious feelin' I'm happy again. I'm laughing at clouds. So dark up above The sun's in my heart And i'm ready for love.... -Alice śpiewała ochoczo, wirujac w strugach deszczu. Skakała z miejsca na miejsce i nie robiła sobie nic z tego, że jej sukienka już dawno przemokła, przykleiła się bezwstydnie do ciała, a włosy stanowiły ognistą kurtynę na oczach. Odgarnęła je w chwili przerwy, posyłając uśmiech Franiowi. Zachęciła go gestem, by powygłupiał się z nią. -Let the stromy clouds chase. Everyone from the place Come on with the rain I've a smile on my face I walk down the lane With a happy refrain just singin' singin' in the rain dancin' in the rain... im happy again... I'm singin' and dancin' in the rain... -kontynuowała, mając niezły ubaw z tego, że przemokła i na pewno będzie chora. A kogo to teraz obchodziło? Na pewno nie ją. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Sob 06 Gru 2014, 00:26 | |
| Zamyślił się, spoglądając w odległy horyzont. Przymknął nawet oczy, nieco zmęczony mijającym dniem, dając sobie chwilkę odpoczynku, moment na skupienie myśli. Stał tak moment, tracąc odrobinę poczucie czasu, nie wyczuwając właściwie czy już minęła pora spotkania, czy dopiero się zbliża. Poczuł czyjeś delikatnie szturchnięcie i usłyszawszy głos odwrócił się. -Dzień dobry. Nie. Chyba nie. W każdym razie, nie poczułem. - odparł swobodnie i zdziwił się nieco widząc swój szalik. Pogładził się po szyi. Ah tak, więc to tego mu brakowało przez ten cały czas! -Nie ma za co. - odpowiedział, uśmiechając się lekko i nałożył ponownie szalik, pozwalając ciepłemu materiałowi otulać go przyjemnie. Stał tak moment, aż poczuł delikatne kręcenie w nosie. Kichnął raz. Drugi. Potem trzeci. Mruknął ciche słowa przeprosin i podrapał się, zastanawiając właściwie skąd u niego taki nagły atak. Rozmawiali moment, spacerując po błoniach, wymieniając anegdoty. Cieszył się, że u Alice już jest lepiej, że nie straciła pewności siebie po wypadku z tym jednym, niezbyt wychowanym uczniem. Miał nadzieję, że nie zrezygnuje, nawet jeśli trafią się inni tacy. Ale wątpił w to. Wierzył, że Alice sobie poradzi, zwłaszcza po tym, co mu pokazała na wieży astronomicznej. Od tamtego momentu nie miał wątpliwości, że jej się uda. A jeśli będzie jakoś mógł, to jej pomoże. Spacerowali już dłuższy czas. I wtedy Francis poczuł pierwsze krople wody spadające z nieba. Deszcz. Zdecydowanie deszcz. Chyba, że to niebo spadało im właśnie na głowy, czego, swoją drogą, się nie spodziewał i nie brał nawet pod rozwagę. Najpierw delikatnie, kropelka po kropelce, może nawet trochę nieśmiało, jakby mógł się jeszcze w każdej chwili rozmyślić, niezbyt uporczywie kapał, nie przesiąkając przez materiał i wydając się jedynie niegroźną, ledwo wyczuwalną mżawką. Niezbyt pewny, czy pada, czy może mu się wydaje, że pada, wyciągnął dłoń by się upewnić co do swojego osądu. Czekał tak, i czekał, aż kolejna kropla spadnie na jego dłoń. -Jednak pada, może będziemy… - zaczął cicho, z pewną dawką niepewności, kiedy przerwał mu śmiech Alice. Nie. Zdecydowanie nie było potrzeby powrotu, z tego co widział. Uśmiechnął się mimochodem, gdy tylko zaczęła śpiewać. Czego innego mógłby się po niej spodziewać? Cieszyła się z takich małych rzeczy, co napawało Francisa dawką dziwnego ciepła i optymizmu, że jednak się da. Bo przecież się da, prawda? Stażysta zaklęć stał obok, nieco nieśmiało, może trochę zmieszany własnym brakiem pewności siebie, obserwując Alice i uśmiechając się w duchu. Deszczowa Piosenka. Udało mu się kiedyś pójść na ten film kiedyś do mugloskiego kina. To był właściwie jedyny 'niemagiczny' film jaki udało mu się zobaczyć, uciekając od despotycznej matki i dość nieprzyjemnej atmosfery w domu. Nie pamiętał go zbyt dobrze, właściwie to jedynie jakieś mętne wspomnienie powtórnego seansu, który widział mając nie więcej niż dziesięć lat. Niewiele wtedy zrozumiał, właściwie prawie nic, ale melodię pamiętał. Ciężko było nie pamiętać. Może kiedyś poprosi Alice, żeby pokazało mu kino. Nie mógł ukrywać, że świat bez czarodziejów nieco go pociągał, może nawet z racji dziecinnej ciekawości, która mimowolnie ciągnęła go do tego co nowe i nieznane. Odruchowo zerknął w kierunku zamku. I tak zmokną, więc właściwie ten moment albo dwa nie zrobi różnicy. Deszcz lał się z nieba z niewątpliwą gracją i subtelnością, która sprawiała, że koszula lepiła się do ciała, stróżki wody ściekały po skórze łaskocząc delikatnie, a włosy przyklejały niesfornie do ciała. Odgarnął mokrą ręką kosmyki zasłaniające mu widok, odgarnął na bok i przetarł oczy, co w perspektywie dalszego deszczu niewiele pomogło. Nieco zmieszał się widząc, że Alice też już nieco… zmokła i No właśnie. Skrępowany odwrócił na moment wzrok, karcąc się za zwracanie uwagi na takie a nie inne detale, poczuł się nawet trochę jak osiemnastolatek, nie do końca będąc pewnym, czy to dobrze, czy źle w tej sytuacji. Po momencie wrócił do Alice spojrzeniem, wyłapując jej uśmiech i zapraszający gest. Cóż. Nie czuł się wprawny w wygłupianiu się, może nikt nie mógł ich teraz zobaczyć, co nie zmieniało prostego faktu, że Francis po prostu miał wrażenie, że każda próba skończy się niezbyt subtelnym fiaskiem. A Alice wyglądała pięknie. Niezbyt często zdarzało mu się zauważać takie rzeczy. Niezbyt często zwracał na nie większą uwagę. Ale w tej sytuacji, w tym momencie, niezbyt mógł się powstrzymać. Może tak, jak tamtej nocy, kiedy wiedział, że może zerknąć, bo jest w swoim świecie. I urzekało go to. Urzekała go ta ucieczka od rzeczywistości, do swojego świata, do którego zdarzało się jej go zapraszać. Panie Lacroix, raz kozie śmierć. Przez moment dał się porwać, przestał myśleć o możliwości przeziębienia, kataru, a w najgorszym przypadku lekkiego bólu głowy. Zignorował może nawet nieco swoje wieczne zakłopotanie pozwalając sobie na chwilę swobody, która pewnie minie bardzo szybko, zmyje się z deszczem i pozostawi po sobie jedynie mętne wspomnienie jego ‘odwagi’. Ujął delikatnie dłoń Alice, kiedy ta zapraszającym gestem sygnalizowała, by do niej dołączył. Była ciepła, mimo deszczu. Ciepła i przyjemna, dużo bardziej delikatna niż jego, mniejsza. Ale miał niewątpliwą przyjemność jej dotykać tylko przez moment. Zakręcił Panną Guardi leniwy piruet i puścił jej dłoń. Poprawił szalik, który był i tak już równie mokry co oni oboje. Deszcz wyraźnie przybierał na intensywności uwalniając w powietrzu czysty, rześki zapach. Westchnął cicho czując wodę wlewającą mu się do butów. -Panno Guardi, może już… - zaczął ponownie, ale donośny grzmot mu przerwał. Widać Francisowi Lacroix nie było dane skończyć żadnej ze swoich wypowiedzi tego dnia. -Myślę, że zdecydowanie już powinniśmy wracać do zamku. - uparcie dokończył, mając w pamięci wcześniejszy komentarz Alice na temat grzmotów. Cóż za wybitna pamięć, Panie Lacroix. |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Cienisty zakątek Sob 06 Gru 2014, 00:30 | |
| Sekret życia tkwił w tym, aby cieszyć się z na prawdę małych rzeczy. Doprawdy, tycich. Tak robiła Alice. Dla niej radość ukryta była w ziarnkach piasku, kroplach deszczu, nutach piosenki, źdźbłach trawy... to wszystko miało głebszy sens. Nie dziwne więc, że płomiennoruda osóbka nie zwracała uwagi na takie rzeczy jak schody, ściana, stalowa zbroja... to wszystko było nieważne. Wazniejsze już byly obrażenia, gdy się wpadło na jedną czy drugą rzecz. Zawsze to co małe wzbudzało zachwyt Alice. Nie było to regułą, w końcu gwiazdy są monstrualnych rozmiarów, ale z Ziemi to była raptem kropeczki wielkości koralika. Nawet nie. Mniejsze. Jednak jak już miała pić herbatę, to koniecznie dużą! W kubku z szalonym kotem w czarnym cylindrze... albo w gąsienice syberyjskie! To były niedoceniane stworki, których Alice nie miała niestety okazji widzieć. A szkoda. Teraz nie było inaczej. Dla panny Guardi ten deszcz, mimo tego, że zapowiadał burzę z piorunami, których się bała, to był uśmiech od Losu. Co z tego, że zmoknie... że się przeziębi. Nieważne. Ważne, że ciepły deszczyk zmywał z niej zmęczenie, niepokój i strach. Dzięki temu czuła się wolna, mogła tańczyć i śpiewać. Nikt tego nie widział, a nawet jeśli to niech patrzy i podziwia, bo nie miała się czego wstydzić. Nie mogła opisać, jak bardzo rada była z faktu, że był tu też Franio. Chciala z nim spędzać czas. Bawić się całą noc. Rozmawiać. Śmiać się. Milczeć. Mogła z nim robić wszystko i było by dobrze. Tak bardzo dobrze. Zajęta śmianiem się i śpiewaniem, nie dojrzała wzroku Frania. Może i dobrze? Czuła by się równie skrępowana co on. A nie powinni. Nie powinni? Ujęła dłoń Francisa, którą jej zaproponował. Obróciła się lekko, zwiewnie i gdyby ubrania nie przylegały jej do ciała, pewno by zafalowały na wietrze. Jednak nie zafalowały. Zafalowały jej myśli oraz niewypowiedziane słowa. Otuliły ją oraz Francisa ciepło, delikatnie, czule. Łączyły więzią delikatną, cienką, ale silną. Niczym nić jedwabiu. Jednak o wiele wiele silniejszą. Z innego materiału. Znacznie trwalszego. I żadne biedne jedwabniki nie ucierpiały podczas pisania tego posta. Alice wzięła głęboki wdech, czując rześkość pory i ten wlewający się pod ubrania deszcz. Własnie miała otworzyć usta, by przyjąć z żalem propozycję Frania, gdy rozległ się głośny grzmot. Silny i głośny grzmot. A ona nie lubiła grzmotów. Pisnęła przerażona i rzuciła się na szyję Francisa, mocno się przytulając. Nie kontrolowała tego, jak mocno przylgnęłą do jego ciała, a w ich przypadku, gdzie byli cali mokrzy, a ubrania bezwstydnie zdradzały tajemnice anatomiczne,mogło być krepujące. Alice zadrżała ze strachu, czując ulgę, mogąc kogoś przytulić. W całym tym akcie rzucenia się na szyję pana Lacroix stało się coś jeszcze. Nos Alice spotkał się dość mocno z policzkiem, co zakończyło się tępym bólem, ale także jej poziomkowe usta zderzyły się z jego skórą. Nieco milej i czulej. Zahaczając o kącik ust. Alice przeszedł dreszcz wzdłuż kręgosłupa, co zrzuciła na zimno. ODsunęła głowę nieco zawstydzona, a wargi w tym miejscu dziwnie ją piekły. -Oj. -westchnęła. -Przepraszam, ja... ja... ja tak bardzo boję się burzy. -odsunęła się, bawiąc się skrajem mokrej sukienki. Faktycznie, lepiej by się schowali w zamku i wysuszyli. -Chodźmy już, rozgrzejemy się u mnie w gabinecie. Mam cudowną herbatę. Jest magiczna, zobaczysz. -zachęciła go, starając się jakoś ukryć zażenowanie. A serduszko biło jej jak oszalałe. Ruszyli w stronę zamku.
Zt x2 |
| | | Chayenne Montgomery
| Temat: Re: Cienisty zakątek Sob 24 Sty 2015, 08:43 | |
| Życie zmieniało się niesamowicie. Chayenne sama przestała rozumieć co robi, zachowywała się nieco jak obłąkana, nieco w stylu panny Morgenstern. Niestety, przestała sama siebie kontrolować. Ostatnio wiele się zmieniło. Zakładając luźniejszą sukienkę na siebie spojrzała na nadgarstek, na którym wciąż widniała niewielka kreska po akcji z zeszłego tygodnia. Niby przy Chrisie postanowiła sobie, że nigdy więcej, że to było głupie i musi walczyć to niewiele to zmieniło tak naprawdę. Och. Prawdę powiedziawszy było coraz gorzej. Chay nie chodziła na zajęcia, mało jadła, z konieczności właściwie jak już musiała. Była blada, prawie biała, podkrążone oczy i nawet makijaż który jak co rano nakłada jako „maskę” nie pomagał już na to wszystko. Nie chciała, aby ludzie gadali. Tego ranka wyszła z dormitorium zanim jeszcze w ogóle ktokolwiek wstał. Była cicho, nie miała ochoty wdawać się w zbędne dyskusje, rozmawiać na ten temat, ani nic. Najzwyczajniej w świecie wolała unikać wszelakich konwersacji, na jakikolwiek temat. Wyszła z Dormitorium, przeszła przez pokój, o tej godzinie oczywiście nie było tutaj nikogo. Po wyjściu z Lochów skierowała się na Błonia, w miejsce gdzie nikt nie będzie jej przeszkadzał. Na całe szczęście wzięła ze sobą koc, spodziewała się, że w miejscu zacienionym, do którego się wybierała słonczne promienie nie zadziałają tak szybko, poza tym noce były coraz chłodniejsze, a hipotermii nie zamierzała dostać. A no i wzięła różdżkę, ma jeszcze magię, na szczęście. Powiększyła koc zaklęciem i usiadła na nim, a długim płatem okryła sobie ramiona. Chciała po prostu posiedzieć i pomyśleć, nie skupiając się na niczym innym, nie chcąc rozmawiać z innymi uczniami, nie chcąc nic. Poza tym miała jeszcze dwie sprawy, dlaczego tego ranka wolała uciec, a wiedziała, że zwlekanie z tym nic nie pomoże. Obie sprawy to były listy. Jeden z nich od jej ojca oczywiście, a drugi napisał Marco Pherezza - jej przyszły, a raczej już narzeczony. Nie miała odwagi otworzyć ani jednego ani drugiego, nie wiedziała co może jej odbić i nie wiedziała jaka może być reakcja. Zwinęła komuś papierosy wieczorem dnia poprzedniego, zapaliła jednego i drżącymi dłońmi wzięła list od ojca – tych nienawidziła najbardziej na świecie, a jednak wiedziała, że musi go otworzyć, bo inaczej list zacznie ją dręczyć – najzwyczajniej w świecie.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:01 | |
| Tup tup tup. Francis Lacroix maszerował korytarzami Hogwartu ziewając lekko co parę kroków, niczym lew. Tak, tego dnia Francis Lacroix był lwem trochę bardziej niż dnia poprzedniego. Rozczochrana grzywa tylko potwierdzała ten szlachetny fakt, podskakując delikatnie przy każdym większym ruchu, uparcie nie dając się uklepać żadną siłą. Jeszcze nie tak dawno budzik stojący przy Francisowym łóżku wybił godzinę szóstą dwadzieścia, a młody stażysta wybił sobie z głowy myśli, że kiedykolwiek jeszcze postanowi wstać tak wcześnie z własnej woli, w niedzielę. Nie mało czasu zajęło mu skuteczne wygrzebanie się z betów, dotarcie w miarę przytomnie do komódki pod oknem, spakowanie torby, uderzenie o wieszak, sprawdzenie, czy wszystko przygotowane, nałożenie swetra, zdjęcie swetra i zdjęcie piżamy, żeby zastąpić ją, nie zgadniecie, koszulą i swetrem, o wiązaniu butów nie wspominając. Najłatwiejsze z tego wszystkiego wydawało się założenie rękawiczek, przeciwnie do włożenia klucza w zamek, co więcej, przekręcenie go. Jednak kilkanaście schodów dalej i parę intensywnych promieni słonecznego światła prosto w twarz Francis był nieco bardziej trzeźwy i obudzony. Ciężkie buty stukały donośnie, niesione najpierw echem między chłodnymi murami, a potem przecinając ciszę pustej o tej godzinie kuchni. O tak, Pan Lacroix miał swoje priorytety. Odłożył sporą torbę na podłogę i buszował moment w ciepłym pomieszczeniu, kichając dwukrotnie, zapewne za sprawą mąki, która unosiła się w powietrzu. Uzbrojony w pocieszną, szarą torbę śniadaniową z niemą pieśnią na ustach wyruszył w dalszą podróż. Zwarty i gotowy wmaszerował na błonia, wciągając w płuca chłodne, rześkie powietrze. Szedł tak dłuższa chwilę, popalając fajkę, tym razem roznoszącą orzechową woń. Pomarańczowe lekko światło, świeżo po wschodzie słońca, padało przyjemnie na ogromną łąkę, a Francis z niemałą satysfakcja podziwiał ten widok, tak umilający poranny spacer. Dzięki swetrowi, na którym po wizycie w Szkolnej Ostoi Rozkoszy zwanej potocznie Kuchnią pozostało sporo drobinek mąki, nie odczuwał zbytnio zimna jesiennego już powoli, ale nadal ciepłego poranka. Dotarł w końcu do zagajniczka, skromnego, całkiem przyjaznego, który w pewien przyjemny sposób przypominał mu las w pobliżu Emmerald Fog, dobrze znany kąt ze strzelnicą i ścieżkę nad jezioro. Tutaj wszystko nadal wydawało się Francisowi bardzo obce i nowe, mimo, że ludzie byli uprzejmi, jedzenie smaczne, a praca przyjemna. Jakkolwiek nie czuł się przywiązany do swojej rodziny czuł duże przywiązanie do tamtej ziemi i wiedział, jakie są koszty zrezygnowania z któregokolwiek z nich. Czuł to bardzo dobitnie. Przystanął przy pniu. To był bardzo ładny pień. Idealny. Całe miejsce wydawało mu się odpowiednie na trening magii niewerbalnej. Zupełnie, jak gdyby każdy inny zagajnik miał czegoś zbyt mało, lub zbyt dużo. Odrzucił torbę na bok i usadowił się wygodnie na naturalnym stołku, założył nogę na nogę i pykająć leniwie fajkę czekał. Nie zerkał na zegarek, był idealną istotą nie śpieszenia się, w tej jednej chwili, parę minut po godzinie siódmej. Napawał się daną chwilą, obserwował jak słońce wschodziło, a nawet gdyby jego szlachetna towarzyszka prywatnej nauki zakleć niewerbalnych się nie pojawiła, to nie mógł powiedzieć, ze jest to dzień zmarnowany, poranek. Miał w końcu jedzenie, o którym bezczelnie zapomniał. Jak mógł zapomnieć o jedzeniu? Aż dziwne, Panie Lacroix. Aż dziwne. Przymknął lekko oczy na moment, w zamyśleniu, wciągając powoli sosnowe powietrze, w którym dało się poczuć już pierwsze zwiastuny nadchodzącej zimy. Ptaki śpiewały już donośnie, a chłodny wiatr nie przedzierał się przez warwy ubabranego mąką, ale ciepłego swetra. Dzień dobry. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:02 | |
| Wanda od dawna zastanawiała się jakby to było mieć nieskończenie wielkie możliwości. Jak to jest gdy jesteś w stanie zapalić święcę bez podnoszenie ręki, tylko za pomocą zmysłu wzroku dajmy na to. Jak to jest gdy machasz dłonią, a świat wokół Ciebie wiruje zupełnie gdybyś był kimś wielkim i nawet magia powoli Ci się poddaje? Ogólnie, jak to jest gdy masz władzę, moc, umiejętności, które gdy trafią do odpowiedniej osoby mogą zdziałać cuda? Może było na to za wcześnie, a może za późno. Panna Whisper jednak pragnęła poznać odpowiedź na chociaż jedno pytanie. Czy dałaby radę sama udźwignąć na barkach tyle ile sobie wymarzyła? Nie od dzisiaj wiadomo, ze pragnęła pomagać innym – że nic nie łączyło ją ze śmierciożercami. Przynajmniej oficjalnie i przynajmniej ona tak myślała. Nienawidziła ich całym sercem, od momentu gdy nad jej domem pojawił się Mroczny Znak, z którym nie mogła nic zrobić, jedynie pozostać biernym obserwatorem. To właśnie wtedy poprzysięgła sobie zemstę, to wtedy właśnie zdecydowała już konkretnie, że niezależnie co by się działo ona będzie walczyć. Do końca, do ostatniej kropli krwi. Głównie dlatego zdecydowała się na przyjęcie pomocy stażysty zaklęć. Nie wiedziała wpierw do kogo zgłosić się o poradę, jednak przypadkowa rozmowa, podczas zupełnie przypadkowego spotkania dała jej pewną możliwość, którą zdecydowała się wykorzystać. Wspomniała o tym raz, dosłownie, dlatego możecie sobie wyobrazić jak wielkie zdziwienie odmalowało się na wandziowej twarzy kiedy ta otrzymała przesyłkę zawierającą stary podręcznik, który od tamtej pory stał się niezwykle ważnym dla niej artefaktem. Postanowiła zapoznać się z nim bliżej, znacznie bliżej niżby tego chciała, czując jednocześnie zapach starego pergaminu i z trudem odczytując gdzieniegdzie zamazane litery. Zamazane znakiem czasu. Jako, że była sumienną dziewczyną materiał – przynajmniej ten teoretyczny opanowała w kilka, może trochę więcej dni. Nie było tego dużo, a Krukonka specjalnie zarywała noce by dobrze się spisać i by nauczyciel był z niej dumny. Może podświadomie szukała wśród innych akceptacji by potem nie mieć zbędnych wyrzutów sumienia, że tylko ona ma do czegoś dostęp, a inni nie? To była jej decyzja i jej walka o wolność. Tak przynajmniej wtedy myślała. Gdy nadszedł wielki dzień, wolny dzień ta jak gdyby nigdy nic zerwała się z łóżka – jej przyjaciółki jeszcze smacznie spały, zupełnie nieświadome tego co ich ciemnowłosa kujonka posiadająca odpowiedź na prawie wszystkie pytania knuje. Zaliczywszy poranną toaletę związała bujne włosy w niesforny kok na czubku głowy, by niechciane kosmyki nie wpadały jej do oczu i nie ograniczały widnokręgu. To było bardzo ważne, przynajmniej dla niej – już i tak była szansa, że będzie się mocno dekoncentrować, w końcu po ostatnim szlabanie, który odbył się w gabinecie pana Lacroix Wanda widziała więcej niż chciała zobaczyć. Skrupulatne przygotowania przerwało burczenie w żołądku, który czym prędzej trzeba było zapełnić, tak by wszystko pozostało w harmonii. Zeszła po schodach do Wielkiej Sali mając na sobie wygodne buty sportowe z grubą podeszwą, czarne legginsy, podkoszulek oraz błękitną, nieco wypłowiałą bluzę z kapturem niegdyś należącą do jej brata. Nie wyglądała jak gwiazda, ale tak się właśnie czuła. Wschodząca gwiazda, doskonała czarodziejka, kobieta o stu twarzach i wielkich możliwościach. Z uśmiechem zaszła na salę, skąd skubnęła kawałek szarlotki i pognała na miejsce spotkania nie chcąc się spóźnić. Była jesień. Nie szara i smutna jak zwykle zaczęli mawiać Anglicy – a taka dojrzewająca, złota, gdzieniegdzie kapryśna, ale jednak jesieniowata w całej swojej okazałości. Momentami bywało naprawdę chłodno, wiatr od czasu do czasu targał szatami uczniów jak oszalały, ale Krukonce z ostatniego roku zupełnie to nie przeszkadzało. Mogła bez przeszkód oczyścić umysł ze zbędnych myśli, co umożliwiało jej w końcu normalne funkcjonowanie. Dzisiejszy poranek był ciepły i słoneczny – promienie słońca leniwie przebijały się przez kolejne warstwy listowia i odbijały się w zieleni traw, która jeszcze gęsta i bujna mile łechtała podeszwy obuwia. Dotarła na wyznaczony teren kilka chwil po Francisie, który zdążył już zająć jedną z lepszych miejscówek – nie miała jednak mu za złe. Z rozwianym włosem, zamyśloną miną i delikatnie pykającą fajką wyglądał osobliwie i naturalnie. Przez moment myśli dziewczyny zbiegły się w jedną, która nie była w stanie przejść jej przez gardło. Momentalnie poczuła się jak intruz, że zachodzi tutaj w tak eterycznej chwili. Oparła dłoń o pień jednego z ocalałych drzew, czując pod skórą przyjemną i chropowatą powierzchnię uśmiechając się lekko, oczarowana. - Przyjemny poranek, prawda? – Zagaiła nader sympatycznie, tak po swojemu, kierując spojrzenie ciemnych ślepi na swojego nowego nauczyciela do spraw zwalczania głupoty w Hogwarcie. Obciągnęła rękawy bluzy i zaraz splotła dłonie za sobą nie zmniejszając dystansu między nimi. Dzień dobry.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:03 | |
| Jeśli było coś, co kusiło od wieków z taką samą siłą, to było to łaknienie wiedzy i chęć rozwoju. Tak było sto lat temu, dwieście, tysiąc, a Francis sam postawiłby swoje ostatnie pieniądze, że ten stan szybko się nie zmieni. Władza, ta największa, niewyrażona stanowiskami czy pozycją społeczną, podparta często była czystą mądrością. Tak już był skonstruowany ten świat, że większość ludzi kierowała się jakąś fascynacją, chęcią odkrycia nieodkrytego, posiadania największego skarbu, jakim są cenne umiejętności. I on sam rozumiał to doskonale. Właściwie, było to jedną z przyczyn dla których młody Lacroix obrał drogę pedagoga, zamiast na wzór reszty swojej rodziny zacząć zajmować się czymś ‘bardziej’ fascynującym, pokroju szemranych interesów, pogadanek w niezbyt szczerym towarzystwie, czy pluciem sobie nawzajem w szklanki, kiedy ktoś tylko na moment odwrócił wzrok. Chciał uczyć, nawet bardzo. Wewnętrzna potrzeba bycia potrzebnym, chociaż mocno odrzucał ją od siebie za każdym razem, kiedy ta myśl wypływała jak oliwa, uparcie i nie chcąc odpuszczać, udzielała mu się mocno, więc uczył. Uczył innych, uczył się sam, uczył się od nich, a oni od niego, zatrważające, jak wielu nauczycieli zapominało o tym drobnym elemencie, który nadawał tej pracy jakikolwiek sens. Chociaż, ostatecznie, najprzyjemniejszy był moment zauważenia tej szczerej fascynacji w czyichś oczach, nie, nie sobą, drodzy romantycy, tylko przedmiotem. Zainteresowania i chęci zgłębiania go, poznawania dalej, mocniej, z nieznanych samemu Francisowi przyczyn, sama potrzeba wystarczyła, żeby wzniecić w nim bliżej nieokreślone emocje, zwłaszcza, że te oczy należały do Wandy Whisper. W takich momentach młody Lacroix zachwalał sobie swoją wyborną pamięć i wrodzoną spostrzegawczość. Nie potrzeba było mu wiele, żeby wyczuć w Pannie Whisper potrzebę poznania czegoś więcej, wejścia w temat głębiej, niż zakładał to program, zagłębienia się w tajnikach, które były przeznaczone tylko dla najbardziej dociekliwych, gotowych poświęcić na ten cel czas, będący w tych niepewnych czasach, co Francis stwierdzał z przykrością, na wagę złota. Widomo wojny wisiało w powietrzu, wzmianki o coraz częstszych zabójstwach pojawiały się regularnie w prasie, z początku pełne współczucia, a z każdym kolejnym przypadkiem zupełnie neutralne, jakby redakcjom temat spowszechniał tak bardzo, doszedł do miana wydarzenia na porządku dziennym. Takimi gazetami właśnie Francis wypychał buty, bowiem nie nadały się do niczego innego, oprócz smętnego przypominania, że dzień następny może być dniem ostatnim. W Lacroixie tłukły się sprzeczne myśli, między chęcią obrony tego, w co wierzył, a chęcią posiadania zwykłego świętego spokoju. Chociaż ostatnio podsunięta przez jednego z dorosłych cicha propozycja wstąpienia w szeregi pewnej organizacji dała mu dużo do myślenia, ostatecznie, przypominając Francisowi, że co by się nie działo, to nie powinien zapominać, że tak naprawdę nie ma nic, ani nikogo do stracenia. Chociaż życie było zbyt krótkie [O ironio!] na takie rozmyślania, młody Lacroix pozostawał sobą, cokolwiek by się nie działo, a póki niebo wyraźnie nie zaczynało walić się im na głowy można było pozwolić sobie na drobne przyjemności, jak nauczanie magii niewerbalnej Panny Whisper. Zastanawiał się wcześniej, czy jego propozycja nie będzie wydawała się jej nieco… odważna. Wykraczająca poza znane ustalenia, po prostu, bezpośrednia, jednak nie było w tym nic dziwnego. Każda umiejętność była cenna, a ludzie, którzy chcieli je posiąść - jeszcze cenniejsi. Siedział więc, popalając spokojnie orzechową fajkę, z której wydobywały się niewielkie obłoczki dymu niczym z komina, z przymkniętymi oczami i płucami pełnymi przyjemnego, jesiennego powietrza. Odwrócił się na pieńku i upierając dłoń na chropowatej powierzchni niegdyś-drzewa uśmiechnął się, drugą, tą z fajką, unosząc jakby na powitanie. - Niezwykle, Panno Wando. Idealny na odrobinę magii. - rzucił rozbawiony szczerze grą słowną, którą udało mu się wyplątać. Tak, podobało mu się to. Miło smakowało na ustach i brzmiało równie urokliwie. Zauważył, ze nadal stoi przy drzewach, jakby bała się do niego podejść, zachęcił ją ruchem dłoni do podejścia bliżej i odwrócił się w stronę wschodu. Przecież nie był straszny czy niepokojący, a sielskie momenty są stworzone do tego, żeby je dzielić, najlepiej na dwoje. Nic by nie było po pięknych wschodach słońca, gdyby tylko jedna osoba mogła je oglądać. - Z magią niewerbalną… - zaczął leniwie, powoli, nieco gawędziarskim tonem, nie wstając jeszcze z pieńka, a korzystając z każdej chwili, by ponapawać się jeszcze wyjątkowo przyjemnym porankiem. Pomarańczowe słońce padało na jego twarz, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Przymknął tylko oczy i ciągnął spokojnie dalej. -Jest jak z grą w karty. - stwierdził, do dłuższym zastanowieniu, w końcu odnajdując odpowiednie porównanie, co potraktował z niemałą dumą w stosunku do samego siebie. - Jeśli wykrzykujesz zaklęcie to równie dobrze, jakby odkryć wszystkie swoje karty na początku partii, niezbyt rozsądne, chociaż jeśli masz komplet asów to i tak wygrasz. - ciągnął, wstając powoli. Przeciągnął się, jak kot, kręgosłup strzyknął mu lekko, przypominając o długim wieczorze spędzonym przy biurku i księdze, o którą Pani Pince upominała go już długo, mimo uprzejmych słów, że tak, odda ją i nie, nie zniszczy jej, i nie, nie odda za sto lat tylko w przeciągu tygodnia/. co oczywiście nic nie dało. Cholerny księgozbiór podręczny. Podwinął rękawy swetra odruchowo, odsłaniając w świetle poranka swoje nadgarstki, w tym lewy, ukryty pod potłuczonym zegarkiem, ale nadal kuszący jak zwykle. - Wiedza srebrem, ale milczenie złotem. Żeby umieć zrobić coś bardzo cicho, trzeba najpierw umieć zrobić to bardzo głośno. Teoretycznie, zaklęcie niewypowiedziane jest dużo słabsze i mnie skuteczne, co zapewne wiesz, jednak nie zgadzam się osobiście z tą teorią. Te braki wywołane milczeniem można nadrobić ruchami, czego najlepszym dowodem jest Amelia Laforett z Uniwersytetu Nauk Magicznych w Leonie, głuchoniema, a pojedynkowała się najlepiej w całej Francji, śmiem twierdzić. Do dzisiaj mnie boli tyłek. - prawił gawędziarskim tonem, nieco rozkojarzonym, ale skupionym jednocześnie na temacie. - Ale starczy mojego paplania. - zarządził w końcu, ściągnął ciepłe, wełniane rękawiczki, odrzucił je na pieniek i chuchnął w swoje dłonie dwukrotnie, którymi zaraz potarł o siebie. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i zacisnął zmarznięte palce na ciemnym drewnie. - A teraz, zaatakuj mnie, Wando! Najlepiej zaklęciem, słaby ze mnie bokser. - polecił, odchodząc od dziewczyny parę kroków. Ustawił się do niej bokiem, wyprostowany, z ręką wzdłuż nogi wykrocznej, z lekko awanturniczym i rozbawionym błyskiem w oku, który jakby przypominał, że dystans między nimi nie był wcale aż taki duży, właściwie, zatrważająco mały, a w samym Francisie więcej było z dziecka, które bardzo nie chce dorastać niż z poważnego dziedzica fortuny. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:04 | |
| W gruncie rzeczy nikt z nas nie mógł powiedzieć będąc całkowicie przekonanym o swojej racji, że do końca roku wojny nie będzie. Nie wiadomo co stanie się z nami za godzinę, dwa dni czy tydzień. Oczywiście nie mówię tu o wyjątkach, kiedy mamy coś zaplanowanego, jak na przykład wyjazd w góry, randka z przystojnym blondynem czy naukę jazdy konnej. Wtedy dokładnie wiemy, którego dnia i o której godzinie będziemy zajęci, z kim będziemy przebywać w tym czasie i co będziemy robić. Nie wiadomo również czy w międzyczasie nie spadniemy ze schodów i nie złamiemy nogi w sześciu miejscach, albo czy ciotka ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie zatłucze Was wałkiem do ciasta tylko dlatego, że spojrzeliście na nią krzywo. Są różni ludzie i różne zachowania, owszem. Aczkolwiek nigdy nie mamy stuprocentowej pewności czy jutro nie umrzemy. Albo dzisiaj po południu. Wojna nadchodziła wielkimi krokami. Każdy o tym wiedział, przeczuwał, że coś wisi w powietrzu. Było ku temu wiele powodów – coraz więcej morderstw niewinnych ludzi, prawych obywateli, dobrych czarodziejów. Zginęło zbyt wielu ojców, matek, dzieci, staruszków, nauczycieli i sędziów jak na przedbiegi czy pierwszy przystanek do piekła. Zbyt wiele osób cierpiało przez stratę swych bliskich – między innymi chodziło tutaj również o Wandę, którego w tym roku miała aż dwa razy możliwość spojrzenia w głąb Mrocznego Znaku i zapamiętania go dokładnie na całe życie. Ona już zdecydowała, po której stronie barykady się znajdzie. U kogo boku walczyć będzie, kogo nosić w sercu jej przyjdzie. Po wielu dysputach, rozmyślaniach, nieprzespanych nocy sama stwierdziła, że zacznie się szkolić. Nie tylko zamierzała być najlepszą uczennicą na roku, ale również jednym z lepszych żołnierzy. I chociaż droga do osiągnięcia celu była długa i naprawdę męcząca ta robiła postępy. Mogła siedzieć biernie i obserwować, a nie dość, że spędzała każdą wolną chwilę na nauce i szlifowaniu swoich umiejętności to jeszcze zapisała się na Patronusa, którego uważała za jedno z niezbędnych zaklęć potrzebnych do ochrony – nie tylko siebie i swoich marzeń, ale i przyjaciół, którzy są cennym spoiwem. Kolejnym krokiem ku dorosłości i podsycania w niej chęci nauki i walki była nauka zaklęć niewerbalnych. W końcu kto nie chciał rzucać uroków na przeciwników, którzy tak naprawdę nie wiedzą co Ci chodzi po głowie? Istotnie, ta dziedzina magii wykraczała poza system nauczania w Hogwarcie – niewiele było osób, które opanowały magię niewerbalną, co było jeszcze bardziej kuszące – umieć coś o czym niektórzy nawet nie wiedzieli. Być może dlatego, ten pęd do wiedzy, głód, pewność siebie przygnała Wandę aż tutaj. Spojrzenie bławatkowych oczu uspokajało ją – ta wiedziała, że to co robi i czego się uczy jej się przyda i była naprawdę wdzięczna Francisowi za przysługę i za poświęcenie czasu, za co oczywiście podziękuje mu w najbliższym czasie. Podeszła posłusznie nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Tutaj byli bezpieczni, a otaczające ich drzewa skrywały w sobie wszystko co wydostanie się spomiędzy ich wargi. Wszystkie nauki, poganiania, słowa ulatujące na wietrze. Jesienne słońce przeczesywało ciemne włosy zebranych, odnajdując w nich schronienie, a smugi chłodnego powietrza rozbijały się o strukturę ich odsłoniętej skóry. Zatrzymała się metr, może dwa przed nim i nie zmieniając swojej pozycji spojrzała na niego z wyraźnym zaciekawieniem. Obserwowała dym pykający z fajki, który najpewniej by jej przeszkadzał, w innych okolicznościach, gdyby znajdowali się w gabinecie. Ale na świeżym powietrzu? To nie było takie uciążliwe. - Dziękuję za poświęcenie mi czasu. Obiecuję, że nie będę zbyt kłopotliwa dla pana. – Odezwała się wpierw zanim ten zdążył rozpocząć swój wykład. Wolała powiedzieć to teraz niż potem pod wpływem emocji zapomnieć i wyjść na gbura i niewychowaną dziewuchę. Wolała sprawiać pozytywne wrażenie, zapisać się jakoś na kartach pamięci panicza Lacroixa, nie tylko jako jedna z wielu Krukonek, które miał okazję poznać, ale i jako jedna z tych, które niegdyś zapiszą się na kartach historii Hogwartu i nie tylko. Porównanie do gry w karty było niezwykle trafne. Może dlatego, że faktycznie miało sens? Co za radochą było okazanie wszystkich kart za jednym zamachem? Nie lepiej potrzymać przeciwnika w niepewności? W końcu ten nie wie czy trafił na godną osobę, która albo zmiecie go z powierzchni ziemi albo będzie klęczeć na kolanach i błagać o litość. Osobiście opcja pierwsza była bardziej atrakcyjna, a dodatkowa otoczka tajemniczości sprawiała tylko, ze panna Whisper zaczęła odczuwać pewnego rodzaju podniecenia. Wiedza, zdobywanie wiedzy, umiejętności, która pozwoli pozostać jej w cieniu, jednocześnie tak, by w każdej chwili bez mrugnięcia okiem mogłaby rzucić asem z rękawa wprost pod nogi oprawcy. Cudowne. Słuchała go z uwagą, notując w pamięci każde jego słowo, przejęzyczenie czy ruchy, które wykonywał. Było w tym coś majestycznego, artystycznego, z pewną dozą niemego skrępowanie czy czegoś innego, czego nie potrafiła rozczytać Wanda. Kiwała tylko głową raz za razem wiedząc doskonale o co mu chodzi. Przeczytała książkę podarowaną przez stażystę toteż mogła powiązać pewne fakty czy stwierdzenia. Nie było zresztą to trudne. Tak samo jak wykonanie jego polecenia. Zmarszczyła brwi nie wiedząc czy mówi to na serio czy też tylko żartuje. Polecenie jednak było poleceniem, a ona postanowiła dostosować się do jego wytycznych zatem wzruszyła ramionami i dobyła swój oręż, którym posługiwała się już siódmy rok. - Sądzę, że atakowanie nauczyciela w sposób tradycyjny byłoby źle odebranie, profesorze. – Zaczęła obracać witkę w palcach, jakby chciała ją wyczuć. W końcu chwyciła ją pewnie. - Poza tym nie byłoby panu do twarzy z siniakiem pod okiem. – Dodała żartobliwie, układając pełne wargi w półuśmiechu jednocześnie wysuwając prawą nogę do przodu i tak jak on obracając się bokiem do jego szanownej persony. Zmierzyła go wzrokiem i uspokoiła oddech. Skupiła się na swoim celu. - Depulso! – Krzyknęła, wykonując zgrabny obrót nadgarstkiem czując jak moc w niej zbiera i pragnie dać upust. Była pewna siebie – błyskawicznie wycelowała w postać młodzieńca – jeżeli zaklęcie się powiedzie Francis powinien zostać silnie odepchnięty przez niewidzialne ręce. Zaczęła od czegoś mało skomplikowanego. Przecież nie chcemy by komukolwiek stała się krzywda, prawda?
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:05 | |
| Ktoś kiedyś powiedział, że największym problemem człowieka nie jest fakt, że jest śmiertelny, bowiem nie ma w tym nic strasznego ani przerażającego. Najgorsze było to, że fakt, że jest śmiertelny ujawniał się bardzo niespodziewanie. Było to właśnie jedną z tych rzeczy, których Francis obawiał się najbardziej, że pewnego dnia będzie miał plany, jak zwykle zresztą, na kolejny dzień i jeszcze kolejny. Właśnie jakiś wyjazd w góry, może spotkanie, wino z przyjacielem, zajęcia w szkole albo ważną korespondencję do odebrania. I po prostu tego nie zrobi, ot, tak. Bo nie będzie mógł, chociażby z tego prozaicznego powodu, że przypomni sobie w dość brutalny sposób, że jest śmiertelny. Miał tylko nadzieję, że odbędzie się to w minimalnie godny sposób, nie potrąci go trabant na zakurzonej uliczce Paryża albo Londynu, znając jego szczęście, zaraz po opuszczeniu Ministerstwa. Wolałby zapewne jakaś ‘godną’ śmierć, chociaż sam nie wierzył w istnienie czegoś takiego. Umieranie było paskudne, obrzydliwe, nie było w nim nic godnego ani bohaterskiego, wiedział to aż zbyt dobrze. Nikt nie chciał umierać, jakkolwiek wielkie miał ideały czy plany, każdy w tej jednej chwili był, jest tak samo przerażony i skulony, nie chcąc zostawiać swoich planów na jutro. Francisowi nie uśmiechało się umieranie w imię sprawy, wolał w imię sprawy przeżyć, bo to oznaczałoby wygraną, chociaż, to kwestia dyskusyjna w wielu sprawach. Od czasu kiedy tylko zaczął nauczać w Hogwarcie dotarła do niego nowa perspektywa postrzegania świata, w kryterium nieco większym niż własny nos. Patrzył na ludzi, którzy chcieli, którzy mieli plany, którzy nieśli w sobie jakiś ciężar, praktycznie każdy z nich, chociaż mało kto o tym mówił. Korytarze były pełne w głębi smutnych ale uśmiechniętych ludzi. Nawet Wandę coś dręczyło, dość mocno i nie wymagało to od Francisa jakiejś ogromnej spostrzegawczości, po prostu czasami wyczuwał jakiś dziwny rodzaj przytłoczenia, który od niej promieniował, skrzętnie ukryty pod przyjacielskim, ciepłym uśmiechem. Jakiś dziwny pęd gnał wychowawcami, ludźmi, którzy zwalniali nieco sami tempa, żeby móc pozwolić sobie, przekazać innemu człowiekowi cząstkę swojej wiedzy. Bowiem nic nie było takiego w posiadaniu czegoś samemu. Właściwie, najwięcej satysfakcji przynosiło wychowanie następcy, albo nie następcy, ale kogoś kto mógł stanąć zaraz u boku, kogoś tak samo dobrego, a często nawet lepszego. I Francis tak patrzył na Wandę, jak na kogoś, kogo w tej sposób chciał bronić, dając jej cząstkę siebie, umiejętność, która mogła kiedyś zaważyć na wielu ważnych rzeczach. A w Wandzie drzemał jakiś potencjał, który wychwycił już na lekcji, jakiś dziwny, nie chciałby brzmieć oklepanie, ale ogień, jakaś dziwnie potężna wola walki, która sprawiała, że chciała z niezaprzeczalnym uporem zapisać się na kartach historii. I widział to. Francis widział wszystko, wbrew pozorom. Rozmarzenie spojrzenie utkwione często za oknem wyłapywało najmniejsze detale zapisując je w pamięci na odpowiednią chwilę. Otoczenie na uboczu zapewniało im intymność, przyjemną świadomość, która otaczała Francisa bo wiedział, że nie musi zachowywać się sztywno jak nauczyciel, a po prostu mógł pozwolić sobie na większą dawkę swobody. Na bycie mniej stażystą czy młodym Lacroixem, a zdecydowanie bardziej sobą. Obdarty z konwenansów czy zbędnych uprzejmości, niewiele różnił się od Wandy, może odrobinę starszy, może odrobinę bardziej rozkojarzony, ale w dużej mierze bardzo podobny. W końcu, wszyscy ostatecznie żyli pod jednym niebem. Stał bokiem do niej, lekko rozluźniony, z wyczekiwaniem, z takim dziecięcym podnieceniem wynikającym z nadchodzącej zabawy, rozrywki z rówieśnikiem. Uśmiechał się tylko wyjątkowo szeroko, zaciskając palce kurczowo na różdżce, zwiotczając mięśnie nadgarstka. Awanturniczy grymas wystąpił na jego twarz łącząc się ze szczerym entuzjazmem, kiedy tylko jej komentarze dobiegły do francisowych uszu. Zmrużył oczy, śledząc czujne uchy Wandy, jak ustawia się w pozycji naprzeciwko niego. Odwraca się bokiem i kiedy jej oddech zwalniał to jego przyśpieszył lekko w wyczekiwaniu. Czuł to przyjemne napięcie, charakterystyczne dla pojedynków, kiedy powietrze stawało się tak gęste, ze wszystko mogło stać się w każdym momencie, uniósł brew w wyczekiwaniu na jej ruch. Spiął momentalnie mięśnie ramienia i zamaszystym ruchem, na modłę francuską, jak nakazywały zasady, ciął różdżką w powietrzu spod pachy w górę, chwiejąc się jednak przez moment, za sprawą nie do końca stabilnej pozycji. Świst depulso odbił się głucho od bariery, a Francis tylko lekko uniósł kącik ust i brew. - Brawo, Panno Whisper, ale stać cię na więcej. - pochwalił i skrócił dystans między nimi powoli, leniwie, niedzielny poranek w jakiś naturalny sposób wprowadzał go w taki lekko nieśpieszny nastrój. Przystanął obok, w bezpiecznej odległości. Delikatnie dotknął jej ramienia przez powierzchnię koszuli, naciskając i wyczuwając spore napięcie, cofnął się, żeby nie generować niepotrzebnie kłopotliwej atmosfery. Starał się podejść do sprawy profesjonalnie, z resztą, przez wiele lat uczył Aristos podstaw, ale była ogromna różnica między dotykiem w stosunku do siostry, a dotknięcie teoretycznie obcej dziewczyny, właściwie w jego wieku. - Jesteś spięta. Nie trać siły bez potrzeby. Stres jest nieodzowną częścią każdego pojedynku i sytuacji kryzysowych, ale można powoli się pozbyć tego nawyku, a dużo daje. Rozluźnij się. - ciągnął statycznym tonem, wymieszanym lekko z typowym dla jego barytonu ciepłem. Uśmiechnął się i strząsnął ręce i nogi, w ramach rzeczowej demonstracji. Podskoczył parę razy, czując się wyjątkowo komfortowo z faktem, że są teraz sami. - W skrócie. Rozluźnić się i nie pozwolić, żeby spięcie mięśni wzięło kontrolę nad ruchami. Spokój tu. - Francis przycisnął swoją dłoń do piersi, przykrytej swetrem. Przeszedł do czoła, którego też delikatnie dotknął. -Ewentualnie tu, zależy kto co woli. Przekłada się na spokój… - przesunął łapkę i palcem wskazującym i środkowym musnął po przedramieniu Wandy. Zabrał szybko dłoń i odwrócił się, uśmiechając się lekko, pod nosem. - Gdy walczysz w milczeniu to jak rozgrywanie partii szachów, nikt nie wie nic do samego końca. Dopiero ‘szach’ czy ‘mat’ wypowiada się głośno. Liczą się czyny, nie słowa, ale te też są ważne, tylko trzeba wiedzieć, kiedy można ich użyć. Dzisiejszy dzień poświęcimy jednak czemuś innemu. - wszedł na pieniek, na którym niedawno siedział i rozejrzał się po okolicy, wiatr wiał delikatnie, w ten przyjemny sposób pieszcząc ich twarze. Spojrzał na Wandę, zapraszająco i skłonił się dwornie, ręką wykonując ruch, jakby chciał uchylić kapelusza, którego niestety nie nosił. Albo stety, bo wyglądałby w nim paskudnie.
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:06 | |
| Widmo nadchodzącej wojny popychało ludzi do robienia tego, czego w życiu by się nie dopuścili. Zdrady, morderstwa, oszustwa i innych praktyk, o których wcześniej nie mówili, bo się ich bali. Kiedy nie wiesz dokładnie ile życia Ci zostało łapiesz się wszystkiego, co jest w stanie zapewnić Ci teoretyczną opiekę czy wikt. Jesteś osaczony, czujesz się jak zwierzę i nie do końca wiesz co ze sobą począć. Z jednej strony jesteś słaby, nie do końca orientujesz się o co chodzi w tej grze – gdy pojawia się ktoś silniejszy od Ciebie, z tą dozą tajemniczości, charyzmy, działa na Ciebie jak magnes. Pragniesz go mieć przy sobie, być blisko, jak nigdy dotąd z nikim innym. Fascynacja przeradza się w obsesję, a Ty zrobisz dosłownie wszystko czego wyżej postawiona osoba od Ciebie zapragnie. Nie przeciwstawiasz się, bo jesteś oślepiony dziwną miłością, która paraliżuje Cię za każdym razem gdy Twój guru spojrzy na Ciebie krzywo, nie tak jakbyś chciał. Do tej pory będąc prawym obywatelem pragniesz rozlewu krwi, mordu, gwałtów. Skąd Ci się to wzięło? Skąd w Tobie tyle pokładów nienawiści, niewidzialnej siły, która popycha Cię do robienia takich rzeczy? Słabość. I strach przed śmiercią. Panna Whisper bała się śmierci. Tej godnej czy niegodnej. Trudno z resztą określić coś co i tak Cię spotka. Za rok, za dziesięć lat czy za czterdzieści cztery. Śmierć powita każdego z otwartymi ramionami, zadowolona ze żniw- - przyjmie wszystkich. Białych, czarnych, wesołych, smutnych, grzeszników, cudzołożników, dzieci, dorosłych, czarodziei i mugoli. Nie patrzy na to ile masz lat czy czym zajmowałeś się w przeszłości. Czy masz rodzinę czy tylko kota. Jest bezinteresowna. Może dlatego wszyscy się jej boją? Nie można z nią dyskutować, nie można umówić się, odroczyć terminu. Przychodzi po Ciebie, a Ty już wiesz, po prostu to wiesz, że to koniec. Ostateczny koniec, rozrachunek. A wszystkie sprawy, które zostawiłeś za sobą nie są istotne – nigdy ich nie dokończysz. Nic więc dziwnego, że ludzie, którzy chcą żyć, naprawdę chcą żyć, korzystać ze wszystkich dobrodziejstw matki natury posuwają się do wszelakich czynów, by śmierć odgonić. W pewnym sensie Wanda ich rozumiała – a przynajmniej się starała. Ktoś, kto był od niej silniejszy składał innym propozycję, a oni się przyłączali ryzykując niepowodzenie. Zachowanie godne bohatera można by rzec, jednak nie do końca. Przecież można było żyć, dalej walczyć jednocześnie będąc po tej dobrej stronie barykady, prawda? Można walczyć o wolność, o swoje przekonania, o miłość i przyjaciół nie krzywdząc przy tym nikogo. Dało się, wymagało to jednak wielu poświęceń, nauki i cierpliwości. Bywali jednak tacy ludzie, którzy od tak, na teraz, na już chcieli mieć wszystko. I nieważne czy musieli zabić przy tym niewinnych, pracowników Ministerstwa, uczniów, magów. Nieważne. Ważne było to, że ich Pan będzie z nich zadowolony. Tak samo zadowolony jak dziecko, gdy dostanie ulubionego lizaka w Miodowym Królestwie. Osobnicy niezwykle silni, wykazujący empatie i zainteresowanie innymi człeczynami mogli liczyc na wsparcie. Swoich bliskich, kochających osób i mentorów. Takim mentorem Wanda mogłaby bez problemu Francisa, który zgodził się w ramach wyjątku nauczyć ją sztuki nie przeznaczonej dla każdego czy pierwszego lepszego ucznia. Mogła się poczuć wyróżniona, była zadowolona z tego faktu, że cokolwiek pójdzie naprzód w jej nauce. Że uda się jej osiągnąć coś, co nie każdy potrafi, nie każdy jest godzien. To ją podbudowywało wewnętrznie, czuła jak się puszy, a delikatna struga samoakceptacji wypełnia wszelkie zakamarki jej ciała. Wiedziała, że rodzice obserwują ją z gdzieś wysoka – nieważne gdzie się znajdowali, ona czuła ich obecność w najmniej oczekiwanych momentach. Od zawsze chciała by byli z niej dumni, nie chciała dłużej siedzieć w cieniu swojego starszego brata, chciała pokazać, że ona, jako kobieta także ma wiele do zaoferowania. Nie tylko jeżeli chodzi o fizyczność drodzy państwo, ale również o umiejętności. Było wiele znanych kobiet, które umiały posługiwać się różdżką zręcznie jak mężczyźni. Poczynając od samej Roweny Ravenclaw, do której domu należała nasza szatynka, przez Gryzeldę Waleczną III oraz samą Minerwę McGonnagall. Do tego grona chciała zaliczyć się i również Wanda. Dlatego bez cienia zaskoczenia obserwowała tylko jak smuga zielonego światła odbija się zgrabnie od tarczy wyczarowanej przez Francisa. Miała do czynienia nie z żółtodziobem jakich jest wielu, a z osobą, która na co dzień bawiła się w Czarodzieja nauczając innych tego typu magii. Mogła się sprawdzić. Siebie, swoje możliwości, cierpliwość. Kiwnęła głową przyjmując pochwało – upomnienie i westchnęła zaraz. - Wydawało mi się, że jestem rozluźniona. – Drgnęła i odsunęła się gwałtownie gdy nauczyciel chwycił ją, choć delikatnie za ramię to bez uprzedzenia. Jeszcze bardziej spięła mięśnie i uniosła wzrok krzyżując swoje piwne oczy z jego bławatkowymi tęczówkami. Poczuła dziwny skurcz i zaraz zamrugała by odpędzić od siebie niewygodne myśli. Odetchnęła ponownie i już nie zwracała uwagi na postać stażysty, jedynie wsłuchiwała się w jego ciepły baryton. Miał rację, podobały się jej porównania do tych zabawnych gier mugolskich. Pragnęła posiąść tą wiedzę, gdzie nie musi poruszać wargami by jej czar się udał. Pragnęła tego bardzo, bo chciała zobaczyć zdziwioną minę przeciwnika, kiedy ona będzie szastać zaklęciami na prawo i lewo. Kątem oka zauważyła jak ten wspina się na pień i przed nią skłania. Sama zaś uczyniła gest podobny, zafalowała dłonią gdzieś w okolicach twarzy i skłoniła się dość pokracznie, byle by tylko nadać swojej pozie zabawności. Miała być rozluźniona, tak? To zaczynała od robienia z siebie głupka. Odwróciła się i stanęła na palcach unosząc obie dłonie ku górze, by się nieco rozciągnąć. Zmrużyła przy tym ciemne ślepia zauważając niezwykły odcień liści – czerwone, rdzawe, zielone, pomarańczowe i żółte. Gdzieniegdzie przebijał się brąz, podobny do koloru jej włosów i oczu, dlatego po pewnym czasie podeszła powoli do jednego z drzew i chwyciła dar natury, który zerwała wcześniej z premedytacją i obróciła go w palcach. Patrzyła na niego z zainteresowaniem czując jak wszystko wokół niej przestaje istnieć. Rozluźniwszy się, wyczuła puls, tętno, delikatny szum krwi, swój oddech. W pewnym momencie po prostu zacisnęła mocniej dłoń na różdżce nie odzywając się, nie komentując nijak słów Lacroixa. Listek, ten z brunatnymi plamką opadł powoli, jakby się zastanawiając czy powinien to uczynić. Ona natomiast wypuściła powietrze zalegające jej płuca i niczym primabalerina wykonała pewien obrót, wprawiając w ruch nie tylko swoje ciało, ale i fale gęstych włosów, które zatańczyły wokół jej twarzy, na której odmalowało się zdecydowanie. - Incarcerous! - Jej głos, wyjątkowo mocny zdołał przebić powietrze podczas gdy jej ręka zgrabnie wycelowała w postać mam nadzieję zupełnie nieświadomego Francuza – koniec różdżki zamigotał na biało pozwalając na wypuszczenie kilku smug światła, które w efekcie końcowym miało spętać domniemaną ofiarę. Jej ruchy były szybkie i pewne. Zaklęcie wypowiedziane z precyzją, a ona poczuła się nie jak Wandzia piekąca pierniczki, a jak ktoś znacznie wyżej postawiony.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:07 | |
| Nic nie było czarne albo białe, wszystko było szare, poza paroma skrajnymi wyjątkami. Ostatecznie, każdy po prostu chciał jakoś przeżyć, pomóc przeżyć swoim bliskim i poradzić sobie w taki, czy inny sposób. Niektórzy wybierali sposób postrzegany powszechnie za “zły” i Francis nie miał dla nich większej wyrozumiałości, informacje o fakcie, że jego siostra zaczyna przekraczać tą nieprzekraczalną dla niego granicę wprowadziła go w stan autentycznej wściekłości. Taki już był i niewiele mógł z tym zrobić. Wiedział, po ktorej stronie stoi, a czasy były nieprzyjemnie niepewne na tyle, że nigdy nie było pewności po której stronie stroi towarzysz rozmowy. Jednak w tym przypadku, w przypadku aktualnego tu i teraz Francis miał bardzo dobre przeczucia. Wanda miała potencjał, ba, każdy miał w sobie swoisty potencjał, bez względu na płeć. Minewra od początku wywoływała we Francisie ogromny szacunek, czuł się przy niej nieopisanie mały, a mimo jej sędziwego już wieku czuł, ze mogłaby bez większych problemów pokonać go nawet w długim i wyczerpującym pojedynku, dzięki swojej wypracowanej przez lata technice. Fakt, że damy łoiły mu skórę zdarzał się dość często, bo robiły to zdecydowanie częściej niż mężczyźni. Francis nie miał wątpliwości, że ostatecznie, Wanda jest dobrym materiałem na czarodzieja, ba, demonstrowała to swoim samozaparciem i chęcią poznawania, która była widoczna na zajęciach, nawet nie jeśli w otwarty sposób to przez przygotowanie do ich. A Franics miał to zaraz poczuć na własnej skórze. Czasami sekunda to było zbyt mało i zbyt dużo jednocześnie. Dostatecznie dużo, żeby zauważyć, że posmarowana przed chwilą smakowitym dżemem truskawkowym kanapka wymyka nam się z dłoni, dostatecznie dużo, żeby odczuć żal i desperacką potrzebę reakcji, uchronienia swojego skarbu przed upadkiem, ale zbyt mało, żeby zrobić cokolwiek. Takie rzeczy brały zawsze z zaskoczenia. I bolały odrobinę. Francis przyglądał się, jak Wanda obraca się swobodnie, już zupełnie rozluźniona z jakąś nową, niedostrzeżoną wcześniej przez niego tak wyraźnie gracją. Uśmiechnął się nawet nieco pod nosem, obserwując uważnie jej ruchy, jak z pozornie swobodnego tańca promieniuje jakieś skupienie, które nie pozwalało Francoswi przerwać swoistego przedstawienia. W tej całej otoczce jesiennego poranka było coś, nie powinno to nikogo zdziwić, magicznego i dość intymnego. Nauka przybrała jakiś spokojniejszy ton, niż na zajęciach z grupą i młody Lacroix czuł się komfortowo w towarzystwie Krukonki. Ciepłe promienie światła padały pod ostrym kątem na trawy i ich sylwetki, rozciągając na trawie cień Wandy. Sielankowo, chciałoby się rzec. Wanda dokręciła piruet, najbardziej imponujący i pełny specyficznego spokoju, a Francisa impuls uderzył go mocno i niespodziewanie. I nie, nie chodziło tutaj o nagłe zauroczenie, akurat nie w tym konkretnym momencie i tej konkretnej sekundzie. Francis zachwiał się, wyraźnie zszokowany i zbity z tropu, biały błysk szybko zmienił się w pędy, a młody Lacroix szybko zmienił własne poglądy na temat swojego refleksu. Najpierw lekko zadrżał, myśląc jeszcze, że utrzyma równowagę. Jednak nadzieja, jakkolwiek kochała wszystkie swoje dzieci, nadal była matką głupich i nie powinno nikogo zdziwić, że Francis po przejściu paru desperackich kroczków w tył na pieńku wywinął pięknego orła, albo chciałoby się rzec - Kruka, podobnego do tego z godła Ravenclawu. Głuchy łomot worka ziemniaków uderzającego o ziemię rozległ się po okolicy, a Francis w milczeniu cierpiał, skrępowany nie tylko przez pędy ale też przez cała sytuację. -Auć. - stwierdził rzeczowo, po chwili milczenia. Nie bolało go aż tak bardzo, właściwie, bolało go tylko odrobinę. Postanowił skorzystać z okazji i poleżeć. Rosa, która wsiąkała mu w sweter żwawo przypominała mu, że jeszcze żyje, a to się ceniło w tych czasach, nawet bardzo. Zmrużył lekko oczy pozwalając sobie na moment lenistwa, wpatrywał się spod wpół przymkniętych powiek w lekko pomarańczowe, zadziwiająco bezchmurne niebo, nawet fakt, że jest związany nie przeszkadzał mu w tym momencie aż tak bardzo, co prawda pnącza wbijały mu się nieco w brzuch i ramiona, ale nie można przecież mieć wszystkiego. Chłodny wiatr przyjemnie pieścił mu twarz, a plecy przestawały powoli go boleć. - Panno Whisper. - wymamrotał, nie podnosząc się jeszcze, a zakładając nawet nogę na nogę, jakby był w trakcie najlepszego piknika w swoim życiu. Zastanawiał się przez moment gdzie wypadła jego różdżka, którą wypuścił z dłoni w trakcie, cóż, fazy lotu, ale obrócił lekko głowę i zauważył ją przy sobie, tyle szczęścia. - Byłaś zadziwiająco rozluźniona. Gratulacje. Jestem znokautowany. - skwitował, ze szczerą dumą słyszalną w głosie. Wyglądało na to, że Panna Whisper nie powinna raczej mieć większych problemów ze skupieniem się na zaklęciu, jeśli nauczy się kontrolować swoje emocji, a to, w przypadku magii niewerbalnej, niewątpliwie było najważniejsze. Próbował podnieść się do pozycji siedzącej, po chwili lekkiego szarpania się, samego ze sobą, zrobił to i usiadł po turecku, próbował zdmuchnąć, bez większego sukcesu, kędzierzawe włosy, które wpadały mu teraz w oczy, nie zauważając zupełnie rdzawych, dębowych liści, które wplątały się w jego włosy. - Mógłbym prosić o, cóż, rozwiązanie tego problemu, czyli - mnie? - zapytał, wyraźnie rozbawiony całym zajściem. Wybornie, Panno Whisper.
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Cienisty zakątek Czw 05 Mar 2015, 21:08 | |
| Zostańmy na tym, że każdy miał swoje osobiste pobudki do zajęcia odpowiedniej pozycji podczas nadchodzącego armagedonu, tak? Innych zmuszała sytuacja do podjęcia ostatecznej decyzji jaką było dołączenie do Czarnego Pana, a inni mieli w sobie tyle siły i energii by mu odmówić, nierzadko przypłacając to życiem. Wanda nawet nie była świadoma z iloma śmierciożercami miała do czynienia, z iloma psychopatami rozmawiała na błahe tematy, z iloma się spotykała, chadzała na randki. Prędzej czy później wszystko się wyda – czy tego chcemy czy nie, jakkolwiek byśmy tego nie skrywali. Prawda wyjdzie na jaw, a wtedy nie pozostanie nam nic innego jak dobycie orężu i walka. Powracając jednak do pewnego niedzielnego poranka. Było już sporo po godzinie siódmej, uczniowie jak i nauczyciele dopiero budzili się do życia, a oni – uczennica ostatniej klasy i stażysta zaklęć. Oboje rozluźnieni, na swój sposób uroczy, z przeszłością, historią, która się za nimi ciągnęła i która nie ma jeszcze końca. Ba, dopiero się zaczyna tak naprawdę zważywszy na wiek naszej pary przebywającej w niejakim zagajniku. Są młodzi, mają wiele do powiedzenia i przede wszystkim do pokazania. Zupełnie jak teraz kiedy Wanda wykorzystała pewien moment nieuwagi. Pozwoliła sobie na totalne rozluźnienie, nie bacząc na to gdzie się znajduje ani z kim. Obserwowała kolorowe listowie, porównując je w myślach bądź do włosów Henryka - żółć, do krawatu Czarli – czerwień czy chociażby oczu Gwen – znowuż odcień brunatny. To fascynujące jak kolory potrafią zmieniać się pod wpływem światła – to akurat było jasne, padało na jej twarz i drzewo, którym się zajęła, na które spoglądała z pewną dozą zafascynowania, która puściła na moment wodze. Właściwie to był impuls. Sama do końca nie wiedziała, w którym momencie dokładnie zaatakuje – czy w ogóle to zrobi. Czy teraz, zaraz, za moment, za chwilę. Nie wiedziała, nie była pewna, aczkolwiek podświadomie czekała na odpowiednią sekundę, w której będzie mogła pokazać na co faktycznie ją stać. Obrót wyszedł jej gładko, jakby robiła to dziesiątki razy – jednak pobierane za młodu lekcje tańca towarzyskiego się na coś zdały – mogła pochwalić się umiejętnością wykonania piruetu! Różdżką od samego początku paliła ją w prawą dłoń – co znaczyło, ze jest gotowa na naprawdę wielką magię. Magię, która przechodziła przez całe jej ciało, aż to zostało wprawione w lekki drgania, chociaż na pierwszy rzut oka niewidoczne. Zmyślny obserwator jednak mógł zauważyć jak lewa powieka dziewczyny faluje niebezpiecznie, a ona sama wstrzymuje wdech podczas celowania w swoją pierwszą dzisiaj ofiarę. Nie była pewna czy zaklęcie się jej uda, czy też nie. W końcu miała przed osobą osobę starszą, bardziej doświadczoną, nauczyciela, mentora, kogoś kto z łatwością powinien odbić kolejny atak. Myliła się. Widocznie był tak zaaferowany czymś innym co wypalało mu dziury w mózgu, że nie zauważył gdy ta się odwracała i wypowiadała nazwę czaru – niezbyt skomplikowanego ani poważnego w skutkach. Na twarzy panny Whisper odmalowało się zaskoczenie – z szeregu tych szczerych. Otworzyła szerzej oczy i usta, spomiędzy, których wydobył się cichy jęk. Nie wiedziała, ba! Nie domyślała się, że jej się powiedzie. Już za drugim razem. Jeszcze chwilę obserwowała jak mężczyzna pada na ziemię, by po chwili roześmiać się na głos. Śmiała się głośno, sama do końca nie wiedziała z czego. Może dlatego, ze po raz pierwszy udało się jej pokonać w krótkim pojedynku nauczyciela? Może dlatego, że Francza wyglądał nader zabawnie starając się podnieść ? i nie mogąc wyplątać się z więzów, którymi był ściśle obwiązany? Przeszła kilka kroków w jego stronę i wwiercając w niego błyszczą piwne tęczówki. Była naprawdę zadowolona z efektu jaki udało się jej odnieść i nie kryła się z tym. Zauważyła kilka listków na głowie Lacroixa ale ich nie ruszała – w końcu dalej był tylko nauczycielem, nie miała prawa więc go dotykać w taki sposób. Nawet przelotem. Przecięła jednak po chwili powietrze różdżką, a dzikie pęty pękły w jednej sekundzie wyzwalając Francuza. Uśmiechnęła się szeroko do młodzieńca i pomogła mu się podnieść, wcześniej oferując swoją dłoń. - Jeju, mógł się Pan bronić! Zrobić cokolwiek! – Powiedziała wpierw, kiedy ten stanął przed nią w całej okazałości. Podniosła nieco łepetynę. Była wyraźnie podekscytowana tym wszystkim. - Ale dziękuję! To takie niesamowite! – Żywo zaczęła gestykulować to co miała głównie na myśli. Czyli to wszystko, całą tą sytuacje pragnęła zobrazować. Rumieniec szczęścia wstąpił na jej twarz, a ona dalej patrzyła na Francisa roziskrzonym wzrokiem będąc gotowa na kolejną część spotkania.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Cienisty zakątek | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |