Jego twarz rozjaśnił nieco złośliwy uśmiech, kiedy protekcjonalnie całował kobietę w czoło, jednocześnie przyciągając ją bliżej, palcami badając fakturę koszuli nocnej, a potem gładkiej skóry na jej udzie. Nie było w tym nawet podtekstu, korzystał z okazji do dotknięcia jej, poczucia ciepła leżącego obok ciała, jego miękkości, przyjemnej i obezwładniającej. Chantal była dla niego najlepszym lekiem na męczące dni, na chwile, kiedy nie wiedział w którą stronę iść, najlepszym remedium na zgryzotę, nerwy i bezsilność, która dopadała go jak każdego innego człowieka w chwilach, w których najmniej się tego spodziewał. A kiedy znajdowała się tuż obok, gdy czuł jej zapach, bliskość i emanującą z kobiety miłość, czerpał z niej zachłannie i łapczywie, jakby na zapas, jak gdyby kolejny dzień mógł przynieść im znów rozłąkę, żal i gniew. Z jego Złośnicą nigdy nie można było być pewnym jutra, a on kochał ją jak szaleniec, miłością gwałtowną, silną i beznadziejną.
Więc kiedy ucałował jej rozchylone wargi, a ona roześmiała się głośno, wiedział już, że wygrał wszystko co było w tym rozdaniu do wygrania. Kostki zostały rzucone, a jego dłonie obejmowały pewnie najcenniejszą nagrodę.
Zawtórował jej w radości, położył się na materacu, przyciągając ciemnowłosą czarownicę bliżej, pocałował ją kolejny raz; miękko, długo, scałowując z jej ust radość i niedowierzanie, szok, że odważył się na propozycję, jakiej nie mogła się spodziewać. I szczęście, jakie dzielili wspólnie, bo odpowiedź, wiążąca, pewna i zdecydowana, miała dać jedynie kolejne dobre dni.
- Kupię ci tą tabliczkę na prezent zaręczynowy. Choćbym miał ją, cholera, osobiście wygrawerować. - zamruczał gdzieś w okolicach jej ucha, przelotnie dotknął talii, przesunął palcami po kręgosłupie i wplątał je w jedwabiste pukle, nie dając Chantal okazji do kąśliwego komentarza. Jej wargi, rozchylone do kolejnego pocałunku wystarczały za wszystkie słowa, jakich mógł teraz pragnąć.
[z tematu, moja przyszła żono ;>]