|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Jolene Dunbar
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Wto 12 Kwi 2016, 18:27 | |
| Modły nie zostały wysłuchane. W spowolnionym tempie widziała skrzyżowane spojrzenia, dźwięk głosu chłopczyka spokrewnionego z Benem, zainteresowanie przechodniów, a nader wszystko Claire. Jo bała się, że przyjaciółka zauważyła odruch ucieczki Krukona, którego ona starała się przed tym powstrzymać. Nie chciała, aby popełniał błąd. Wiedząc o uczuciach Claire i widząc wyraz twarzy Bena, mogła śmiało wnioskować, że to, co ich łączy, a łączy ich wiele, musi zostać wypowiedziane na głos oraz przede wszystkim odwzajemnione. Cały świat mógł wiedzieć, że ich do siebie ciągnie. Cały, oprócz nich samych. Jolene nie chciała więcej oglądać ich posępnych min, kaleczyć się o przykre nastroje i brak poczucia humoru. Nie lepiej podać sobie ręce, uśmiechnąć się i żyć nie w pojedynkę, a razem? Życie z kimś było znacznie łatwiejsze, nieistotne czy towarzyszem był ukochany człowiek czy kot. Ben miał tendencję rośnięcia w oczach i wzbudzania lęku autorytetem, który nabywał z dnia na dzień. Puchonka skuliła się czując na sobie pełen gniewu wzrok; na wszelki wypadek cofnęła się z pola rażenia. Nadepnęła nieumyślnie na kamyk podtrzymujący górę i gdyby nie wtargnięcie Claire, Jo wyszłaby z tego spotkania oblana od góry do dołu nienawiścią i gniewem Bena. - Po prostu porozmawiajcie... - pisnęła, nie zdziwiwszy się, gdyby marna imitacja obronna pozostała niezauważona. To nie tak, że Benowi można łamać serce. To cicha prośba o wykorzystanie szansy i ostateczne wyjaśnienie sobie co leży na duszy. Jolene starała się im pomóc. Mimo osiągnięcia pewnego stopnia sukcesu - nawiązują dialog! - czuła się niesmacznie z powodu złego ubioru słów. Jolene wycofywała się, a słowa Bena kierowane do Claire wsiąkały w skórę naszej swatki, ukradkiem wydostającej się poza ich prywatność. Rozmawiali i patrzyli na siebie tak, jakby świat nie istniał. Nie widzieli, że mieli dziecięcą widownię, coraz bardziej interesującą się ich relacjami. Jolene wycofała się poza chodnik, krocząc cicho w kierunku bloku mieszkalnego przytulonego do budowli Miodowego Królestwa. Miała doskonały widok na Claire i Bena, bowiem dzieliło ich około ośmiu metrów. Nie słyszała już rozmowy, ale to nie szkodzi. Ukrywszy się w mroku popołudnia, zwinęła się w sobie i przemieniła w srebrzystego żbika. W tej postaci i w takiej odległości słyszała każdy ich szept. Czuła się niezręcznie, jednakże kocie zmysły wchłaniały każdy dźwięk, włącznie z cichym ojej dziewczynki, patrzącej z niedowierzaniem na Jo. Musiała widzieć przemianę, ups! Nic nie szkodzi. Srebrzyste kocie mrugnęło powieką i wpatrywało się w dwójkę przyjaciół. Miała pewność, że Ben nie ucieknie. Claire mu na to nie pozwoli. Zostaną tutaj oboje, będą rozmawiać. Cel pomysłu Jolene został osiągnięty. Pozostawało teraz poczekać na symboliczny pocałunek, wiwaty młodziutkiej widowni, a będzie mogła potuptać z powrotem do Hogwartu z myślą, że właśnie wykonała dobry uczynek. W kocim duchu ponaglała ich. Uniosła łapkę do pyska i instynktownie poczęła pocierać ją szorstkim, różowym językiem. Szpiczaste uszy obracały się to w prawo, to w lewo, nasłuchując zmian w głosach. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Wto 12 Kwi 2016, 19:26 | |
| Kto w ogóle uznał w trakcie budowania świata i jego pierwszych zasad, że wszystkie ważne rozmowy muszą być takie trudne? Nie mogły być łatwe, albo chociaż względnie znośne? Ludzie komunikowaliby się ze sobą dużo chętniej, dzielili się swoimi bolączkami i sekretami, a nie oczekiwali, że druga osoba magicznie pozna ich myśli. Ha, pozna myśli. To tylko wprowadzało dodatkową ironię w kwestię niezrozumienia między Claire i Benem, z uwagi na umiejętności tego drugiego. Bo przecież, gdyby tego bardzo chciał i znalazł w sobie wystarczająco bezczelności, Krukon mógł wyciągnąć różdżkę, by wydobyć z Annesleyówny wszystkie odpowiedzi, bez konieczności tej bolesnej, ledwie wymiany zdań. To by było znacznie łatwiejsze i nieprawdopodobnie bardziej tchórzliwe niż ucieczka w obawie przed potknięciem, nawet jeśli w grę wchodziła ochrona własnego serca. Tak się po prostu nie robiło. Watts odczuł satysfakcję, gdy Jolene cofnęła się pod naporem jego spojrzenia, a w dziewczęcym głosie zabrzmiała niepewność – nie chciał robić jej krzywdy, ale przebudzony złośliwy potwór cieszył się z możliwości ukarania za nieopatrzne słowa. Tylko tyle. Później zapewne odczuje wyrzuty sumienia i potrzebę, by przeprosić. Teraz niestety, kiedy się wreszcie odwrócił i powiedział te kilka niefortunnych słów w kierunku Claire, nie było już odwrotu, bo sam poodcinał sobie drogi ucieczki, a wystarczyłoby udać, że się mylił i tak naprawdę chciał od Puchonki tylko przyjaźni. Tak mógłby zrobić ktokolwiek inny, ale nie Ben. Wszystko albo nic. Wyłożył w tej długiej, mozolnej rozgrywce wszystkie swoje karty, odsłonił absolutnie każdy aspekt strategii i ponad stosikiem żetonów zebranych na środku stołu, spoglądał na dłonie Claire, w których wciąż trzymała odpowiedź na to, jak przedstawi się ostateczny wynik. Ona już mogła wiedzieć, on nie. I to było bardzo, bardzo frustrujące. Stojąc w miejscu, po prostu przyglądając się drobnym krokom Irlandki w swoją stronę, Ben mimowolnie wziął głębszy wdech, niepewny co to wszystko miało znaczyć. Uciekła wzrokiem, ale brnęła naprzód, aż wreszcie pozostały dystans był już tak niewielki, że wystarczyłby jeden ruch, by się dotknęli – w przestrzeni między ich ciałami wisiało coś ciężkiego, coś jednocześnie bardzo trudnego i bajecznie łatwego do sforsowania. Jeden ruch. Jasne brwi Szkota zbiegły się bliżej siebie, kiedy dziewczyna znów odnalazła głos, mówiąc jednak tak cicho, że prawie jej nie usłyszał, a to co dobiegło jego uszu, nie miało najmniejszego sensu w świetle wszystkiego, co dotąd przeżyli. Zanim zdecydował się coś powiedzieć, kątem oka zauważył ruch dłoni, która już już prawie musnęła jego własną, przełamując ten impas, jednak się wycofała. I może to było bardzo głupie, naiwne i beznadziejne, ale w jakiś sposób obudziło iskrę ostrożnej nadziei w sercu Krukona. - Jak to nie chcesz? – spytał powoli, przyglądając się tylko i wyłącznie sylwetce stojącej tuż obok dziewczyny, reszta nie miała najmniejszego znaczenia. Mogło się walić i palić, a on i tak najpierw czekałby na odpowiedź Annesleyówny. - Musisz wyjaśnić, bo nic nie rozumiem. Chciał domyślać się pewnych rzeczy, ale wcześniejsza niepewność i ból blokowały nawet te najostrożniejsze myśli o tym, co mogliby odzyskać, zostawiając tylko iskrę, wątłą nadzieję na to, że może nie będą musieli unikać się do końca życia. Chociaż może powinni, kto to mógł wiedzieć. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Wto 12 Kwi 2016, 20:01 | |
| Pomijając już fakt, że nic dookoła nie miało teraz dla Klary większego znaczenia, Puchonka czuła się tak, jakby dodatkowo zamknięto ją w klatce. Jakby sama się zamknęła, robiąc te kilka kroków do przodu, kilka kroków za dużo. Zagnała się w pułapkę, z której teraz nie potrafiła wybrnąć. Bliskość Bena oszałamiała ją, utrudniając to, co i wcześniej było już wystarczającym wyzwaniem. Teraz zebranie jakichkolwiek słów stało się zupełnie niemożliwe, bo Claire nawet nie miała pojęcia, jakich zwrotów powinna szukać. Jakich innych od tego najbardziej oczywistego, którego za żadne skarby świata nie była w stanie z siebie wydusić. Ograniczona własną nieśmiałością, tą, która teraz rosła do rangi cechy dominującej wszystkie inne, nie potrafiła sięgnąć po najprostsze rozwiązania. Odwaga i pewność siebie zaczęły coraz szybciej przeciekać jej przez palce a wszystkie instynkty wyły przeraźliwie, nakazując ucieczkę. Ale nie, bo przecież Annesley się uparła i nie ważne, jak trudno jej się teraz oddychało, z jakim trudem utrzymywała te resztki trzeźwości umysłu - nie ważne. Tkwiła w miejscu, bo tym razem nie zamierzała przecież nic stracić... No, a przynajmniej nie przez swoją głupotę i całą żałość, jaką prezentowała. Tylko, że nie umiała wyjaśnić. Zasadniczy problem, kłoda, o którą potykała się za każdą próbą postąpienia kroku dalej. Czując się coraz bardziej niekomfortowo wierciła się w miejscu, nie będąc w stanie przełamać tej nieszczęsnej sytuacji. Chciała, naprawdę bardzo chciała być teraz bardziej śmiałą - a przynajmniej bardziej obytą w relacjach z chłopcami. Gdyby miała jakiekolwiek doświadczenie inne od nieszczęsnego, bezowocnego zauroczenia Gallagherem być może byłoby jej łatwiej, ba! na pewno wiedziałaby, jak sobie teraz poradzić, co powiedzieć, co zrobić. Miałaby przynajmniej okruchy pewności siebie, które popchnęłyby ją do takiego lub innego działania i ukróciły te nieudolne próby wybrnięcia z trudnej sytuacji. - Ja... Ja po prostu... - jąkała się jednak tymczasem Annesley, bo przecież nie miała pojęcia, jak się zachować. A nawet, jeśli miała, to po prostu za bardzo się bała, żeby coś zrobić. Wstyd paraliżował ją, obawa przed stratą robiła swoje a reakcja Bena wcale niczego nie ułatwiała. Bo choć Krukon nie uciekł, nie cofnął się i właściwie nawet z nią rozmawiał - pal licho, w jak zdawkowy sposób - to Claire i tak zaczynała czuć się jak osaczone zwierzę, które nijak nie jest w stanie wybrnąć z problematycznej sytuacji. Nonsens. Odetchnęła bardzo powoli, nie podejmując żadnych kolejnych prób wysłowienia się. Tak. Wiedziała, jak mogłaby... W jaki sposób mogłaby przekazać Benowi to wszystko, czego w tej chwili nie potrafi powiedzieć. Wiedziała. I chyba nie miała wyjścia, prawda? Ogień na polikach parzył ją, nie pozwalając uświadomić sobie, że na zewnątrz jest w zasadzie trochę zimno. Zaciśnięte kurczowo dłonie nie potrafiły się tak po prostu rozluźnić, jak gdyby delikatny ból wbitych w skórę paznokci był jedynym, co trzyma ją jeszcze w stanie świadomości. Zrób to. Nie wiedziała, kiedy dokładnie stanęła wreszcie na palcach, pokonała ostatni milimetr i musnęła wargi Krukona swoimi w nieudolnym, pierwszym pocałunku. Pierwszym nie tylko z Wattsem, ale w ogóle pierwszym. Na Merlina, Claire przecież nigdy się nie całowała, a to, że teraz zdecydowała się na tę próbę, na ewentualne upokorzenie i całe fale zalewającego ją teraz wstydu to... To powinno wyjaśnić wszystko albo przynajmniej tę najważniejszą, zasadniczą część. Cała reszta mogła zaczekać, dodatkowe opowieści, wycieczka przez całą drogę, którą musiała pokonać, by stać teraz tutaj, tak blisko, topiąc się w niepewności. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Wto 12 Kwi 2016, 22:40 | |
| Kiedyś musiało dojść do przełamania impasu wobec którego oboje stali bezradni – bo choć najwyraźniej wiedzieli, czego chcieli, znalezienie się na wspólnej płaszczyźnie okazywało się bardzo trudne. Tak trudne, jak nic wcześniej. Problemy szkolne okazywały się drobnostkami, drobne zatargi z rodziną czymś żałośnie nieistotnym wobec wagi tego, co chwiało się między Claire i Benem. Z pewnością czuli, jak bardzo ważne było, by doszli do porozumienia i wreszcie się odnaleźli, ale nie mogli mieć pojęcia, jak jedna niewłaściwa decyzja byłaby w stanie zmienić całe ich przyszłe życie. Tu nie było miejsca na błędy, na strach i tchórzostwo, bo to właśnie o te najbardziej cenne rzeczy należało walczyć do utraty tchu. Bo było warto, tak po prostu. Z ogniem, który rozpalił w nim gniew, wciąż krążącym w żyłach Watts przyglądał się rudej główce panny Annesley, piersi unoszącej się z trudem i ściągniętych ramionach – Merlinie, chyba nigdy wcześniej nie chciał jej tak bardzo jak teraz. Chciał zabrać ten strach, zmyć niepewność i oddać Puchonce każdy okruszek własnej siły, by wobec nikogo więcej nie była już tak bezbronna. Szkot pochylił się nieco, gdy Claire próbowała znów składać słowa, ale te umykały, a język potykał się szukając ich – dalej nic nie rozumiał, lub nie chciał rozumieć, by nie dawać sobie złudnej nadziei, ale czuł, że to co chciała powiedzieć, było bardzo, bardzo ważne. Najważniejsze. - Claire? – nie odpuszczał więc, nie tym razem, naciskając, by zmusić Puchonkę do skończenia myśli. W tym samym momencie, w którym dziewczyna stawała na palcach, on wyciągał rękę, by w ostatnim, naprawdę desperackim ruchu chwycić tę jej – w efekcie palce Wattsa tylko otarły się o wierzch dłoni Annesleyówny, a krótki, nieudolny pocałunek uderzył mu do głowy jak wypita duszkiem butelka szampana. Jednocześnie czuł gorąco i zimno, drżenie kolan oraz nagłą pewność, że gdyby chciał, potrafiłby teraz przenieść góry, a to co wcześniej wyło z bólu w jego klatce piersiowej rozśpiewało się słodko. Nie wiedział, w którym momencie wstrzymał oddech, ani kiedy przymknął oczy – kiedy jednak na powrót je otworzył i znów nabrał powietrza w płuca, Irlandka wciąż tam była, z wyrazem twarzy świadczącym o tym, jak bardzo przerażało ją to, co właśnie zrobiła. Ben niczego więcej nie potrzebował, gdy powoli podniósł ręce, odgarniając rude kosmyki i obejmując dłońmi rozgrzane policzki Claire. A potem pochylił głowę, całując ją tak delikatnie, jakby obłaskawiał przestraszone zwierzątko. Z rozmysłem i wyraźną świadomością tego, co robił, sunął wargami po jej, w całym ciele czując drżenie pełne napięcia, bo może... Może się pomylił? Myśl ta przedarła się przez warstwę mięciutkiej, różowej chmurki jak błyskawica, dogłębnie wstrząsając chłopakiem i sprawiając, że jego pocałunki stały się bardziej żarliwe, bardziej zdecydowane, jakby była to jedyna okazja na ich doświadczenie. Wszystko w nim, cała postawa i nagła zmiana podejścia zdawały się wrzeszczeć nie odrzucaj mnie, nie rób tego, nie widzisz, jak się przy tobie rozpadam? |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Wto 12 Kwi 2016, 23:12 | |
| W myślach zdołała wybrać już co najmniej trzy drogi ucieczki,a słowa - te wreszcie popłynęły potokiem, splatając się we wszystkie tłumaczenia, uniki, zaprzeczenia i głupie przeprosiny, po jakie mogłaby teraz sięgnąć. Kolejne zdania układały się same, tworząc paniczny, histeryczny niemal monolog, prowizoryczną łatę, którą chciała na siłę upchnąć w rany, które zdążyli zadać sobie nawzajem. Chciała naprawiać - to, co powiedziała kiedyś, to, co mogła jeszcze powiedzieć i to, o zrobiła w tej chwili. Bo chyba zrobiła źle, wyrwała się i... I to było takie żałosne, takie głupie! To trzeba było jakoś inaczej, rozsądnie, znaleźć te cholerne słowa, wyjaśnić parę rzecz i... Westchnęła cicho, gdy wszystko to, co mogłaby teraz próbować powiedzieć nie znalazło drogi na zewnątrz. Nie znalazło, bo Ben... On... Potrzebowała jednej chwili na to, by powoli rozluźnić spięte ręce i rozprostować piąstki oraz drugiej, by z wahaniem i całym wiadrem niepewności sięgnąć ku Krukonowi, muskając podrażnionymi przez paznokcie, zaczerwienionymi dłońmi jego barki i ramiona. Trzeci moment był jej konieczny po to, by mogła z wahaniem oddać pocałunek, pójść ścieżką wskazaną jej przez Szkota. Nowe doświadczenie zalało ją falą bodźców, którym nie potrafiła się oprzeć. To, że w pewnej chwili ośmieliła się wreszcie objąć chłopaka za szyję, przylgnąć do niego, wesprzeć się na nim prężąc kręgosłup jak mały kociak - to było naturalne, spodziewane. Jej Ben, nie potrafiła, nie mogłaby w żaden sposób mu się oprzeć. A teraz, gdy znaczył ją kolejnymi pocałunkami, gdy niejako uczył ją wyrażania tego wszystkiego, co już dawno powinni sobie powiedzieć - teraz zupełnie straciła głowę. Na żarliwość odpowiedziała żarliwością, bez wahania pozbywając się tych wszystkich pozostałości przyzwoitego dystansu, jaki dotąd zachowywali w ten sam sposób, w jaki pozbyła się też zawstydzenia. Bo jakkolwiek myśli o tym, czy robi dobrze, czy się nie ośmieszy wcale nie wyparowały, to po prostu przestały być ważne. Kto by się czymś takim przejmował? Kto by zwracał na coś takiego uwagę, gdy tuż obok ma swą miłość, swoje największe pragnienie, ucieleśnienie wszystkich swoich tęsknot? Gdy w którymś momencie uciekła wargami, to tylko dlatego, by odetchnąć, złapać oddech, o który było jej tak trudno. Dotąd trudności wynikały z ciężaru, jaki dosłownie przygniatał ją do zmarzniętej ziemi, teraz jednak rodził się z czegoś zupełnie innego, z całej gamy szalejących uczuć, których nie chciała się wyrzekać, nie chciała zamieniać na nic innego. Jeszcze przez chwilę nie unosząc powiek, opierając czoło o czoło Szkota, bardzo powoli nabrała mroźnego, zimowego powietrza, jakby smakując je na nowo. - Przepraszam, Ben. Przepraszam, że kazałam ci tyle czekać. - Nie mogła, nie chciała się cofnąć. Obejmowała Krukona mocno, tak, jakby bała się, że gdy go puści - że on mimo wszystko ucieknie. Potrzebowała kilku chwil na to, by rozluźnić nieco objęcia, opuszkami palców musnąć męski policzek, by wreszcie uśmiechnąć się blado. Blado, właśnie. Entuzjazm? Tak, on z pewnością gdzieś był - albo będzie. Teraz jednak zapadała się w zwykłą ulgę, zwykłe szczęście wynikające z przełamania impasu. Cieszyła się, oczywiście, że tak. Promieniowała szczęściem, nie tak jednak, jak zwykły promieniować szczęśliwie zakochane nastolatki. Nie, Claire była w tej chwili zmęczona, dosłownie wyczerpana ostatnią szarpaniną. I teraz, gdy wszystko to minęło, gdy mogła stać w objęciach Bena, gdy mogła być tą, która ma do nich jedyne prawo - teraz cały lęk, zdenerwowanie, frustracja, wszystko to spływało powoli, jednocześnie pozbawiając ją wszystkich zgromadzonych dotąd sił. Bo teraz było dobrze, teraz po prostu już ich nie potrzebowała. W którymś momencie po jej policzku spłynęła pojedyncza słona kropla. Otarła ją szybko, parskając pełnym skrępowania śmiechem. Na Merlina, doskonały moment na łzy, nie ma co. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Sro 13 Kwi 2016, 06:29 | |
| Dzieci rozkrzyczały się, ciszę przecięły wiwaty i śmiechy w chwili, gdy Claire i Ben przeszli do sedna spotkania. Lincoln skakał z radości mimo, że niewiele rozumiał. Grająca Pani i wujek Ben - to wystarczający powód do cieszenia się ze spotkania. Sama Jolene wydała z siebie cichy, aprobujący miauk, strosząc szpiczaste uszy. Znakomicie, teraz już nie jest im potrzebna żadna pomoc. W chwili obecnej oboje samodzielnie sobie pomogą, zakleją małe ranki, a dnia następnego przyjdą na lekcje z szerokimi uśmiechami - taką miała nadzieję, bo inaczej zmuszą ją do kolejnej interwencji. Jolene czuła, że zrobiła dobry uczynek, a więc należy zejść ze sceny. Odstawiła srebrną łapkę na chodnik i przeciągnęła się, strosząc sierść i prężąc kocie ciałko. Gdyby ktokolwiek spojrzał w jej stronę, ujrzałby dwa niebieskie punkciki, w których odbijało się światło latarni. Odwróciła się, machając puszystym ogonem i pełna gracji pomknęła w drogę powrotną do Hogwartu. Nie pośliznęła się ani razu zważywszy na miękkie obicie na łapkach. Mknęła bezszelestnie w półmroku, omijając z dala ludzkie kończyny. Bieg po śniegu, wczesnym wieczorem dodawał jej skrzydeł. Brakowało Emka i Plamka czekających nań w zamku. Im bardziej się oddalała, tym zostawiała za sobą wiwaty i brawa dzieci, tak samo jak zapatrzonych w siebie przyjaciół. Tak winno wszystek wyglądać już dawno temu. Od dziś będzie już lepiej. Claire nie będzie wieczorami dławić się smutkiem; Jo ufała, że buzia się jej nie zamknie od wychwalania niewątpliwie licznych zalet Bena. Dziś jednakże Jolene nie było w dormitorium. Tego wieczoru i tej nocy była zupełnie gdzie indziej, aby przykleić miniaturowy plasterek na ledwie widoczne draśnięcie na sercu. Patrząc na czyjeś uczucie, dwakroć silniej i boleśniej zatęskniła za swoim, bezpowrotnie utraconym. Jutro będzie funkcjonować tak, jak zawsze. Z krzepiącym uśmiechem. Dziś zaś... wiwat koty.
[z tematu] |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Miodowe Królestwo Pią 15 Kwi 2016, 00:49 | |
| To nie tak, że Ben nie miał wcześniej żadnego doświadczenia z dziewczynami i mógł naiwnie rozpowiadać, jak to żadna inna panna nie mogła się równać z Claire. Nie, on to wiedział, bo sprawdził. Jakkolwiek wyssanie z palca mogłoby to brzmieć dla co poniektórych, Krukon przy żadnej innej nie czuł tak wiele i tak intensywnie z powodu samego pocałunku. Oszałamiała go każda odpowiedź na pocałunki, każdy ruch dłoni sunących po ramionach i wreszcie zamykający się w objęciu na karku, ciało lgnące do jego jak magnes. Oddech, ciepło i zapach. Gdzieś w tym wszystkim Ben nawet nie zauważył, kiedy zsunął ręce z policzków Irlandki na jej talię i plecy, trzymając dziewczynę blisko siebie – instynkt podpowiadał, by znaleźć przerwę w ubraniach, dotknąć rozgrzanej skóry i oznaczyć ją jako swoją raz na zawsze, by każdy mógł już z daleka dostrzec, kto posiadał tu wszystkie prawa własności. Nie opierając się podpowiedziom otumanionego mózgu, Szkot zacisnął palce na materiale golfu z zamiarem szarpnięcia go w górę, niepomny na młodocianą widownię – całe szczęście (lub nieszczęście) Claire wybrała dokładnie ten moment, by przerwać pocałunek i pozwolić im wziąć głębszy wdech. Wraz z uderzeniem mroźnego, szczypiącego napuchnięte wargi i gardło powietrza, Ben odzyskał nieco jasności myślenia, choć wciąż czuł przyjemne, słodkie kołysanie gdzieś we wnętrzu klatki piersiowej, w którą wciąż wtulała się Puchonka. Nie oczekiwał żadnych deklaracji, pocałunki stanowiły wystarczający dowód, że panna Annesley czuła do niego coś więcej niż koleżeństwo czy nawet przyjaźń – mimo to, przeprosiny i ich treść uderzyły w Wattsa z siłą rozpędzonego tarana, zmuszając go, by mocniej zacisnął powieki, przez moment wyglądając, jakby coś go rozbolało. Bo bolało, tylko psychicznie a nie fizycznie. Claire dotknęła tego miejsca, które sukcesywnie krwawiło, jątrzyło się i nie chciało zasklepić, ostrożnie zakładając opatrunek – zapewne pierwszy z wielu. Rany zadawane przez lata nie mogły przecież zniknąć na pstryknięcie, nieważne jak mocno się tego chciało. Na razie było po prostu dobrze, nawet jeśli Ben tylko kiwnął głową i musnął ustami czoło rudej, ponad jej czupryną zerkając sennie w stronę dzieci, którym jeszcze niedawno grała – najwyraźniej stali się główną atrakcją popołudnia, bo wszystkie pary małych oczu zostały skierowane w ich kierunku. Krukon tylko uśmiechnął się nieznacznie, łowiąc spojrzenie Lincolna i gubiąc gdzieś w tym zbiorowisku małą Maire. Dotyk na policzku ściągnął z powrotem uwagę chłopaka na pannę Annesley, która nawet na pierwszy rzut oka wyglądała na zmęczoną – dla niej moment tego przełamania, tego kroku w przód musiał być równie, jeśli nie bardziej stresujący niż dla samego Szkota. Nie, najwyraźniej dużo bardziej. Odruchowo wzmacniając uścisk ramion, kiedy Claire ocierała naprędce niechcianą łzę, Watts nachylił się do jej ucha, mamrocząc powoli: - Wszystko będzie dobrze. Tak właśnie miało być, nie inaczej – nie istniała taka opcja, w której mogliby skończyć źle, dopóki Ben miał coś na ten temat do powiedzenia. Nagłe pojawienie się patronusa było zaskoczeniem, choć jego kształt nie stanowił dla Krukona żadnej nowości. Srebrzysty kangur przystanął tuż obok dwójki tulących się wciąż do siebie nastolatków i przekazał krótką wiadomość wypowiedzianą głosem Kennetha Wattsa: Trzy Miotły. Na Merlina, czemu jego wujek musiał mieć tak okropne wyczucie czasu? Nie mógł się domyślić, że bratanek chciał spędzić popołudnie ze swoją dziewczyną? Swoją. Brzmienie tego słowa zdecydowanie podobało się Szkotowi. - Pójdziesz ze mną? Zobaczę tylko, o co mu chodzi i odprowadzę cię. Uzyskując potwierdzenie, Ben przywołał porzucony wcześniej płaszcz Puchonki, nie chcąc nawet słyszeć, że może było jej za ciepło i wcale go nie potrzebowała – po prostu przytrzymał go tak, by łatwo było wsunąć ręce w rękawy. Grupka dzieci wraz z Maire została pod opieką Anyi, która przyszła wreszcie w poszukiwaniu synka, a Watts i panna Annesley, ręka w rękę, mogli udać się do Trzech Mioteł.
[z/t x2] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Miodowe Królestwo | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |