|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Remus Lupin
| Temat: Re: Wschodnia wieża Sro 12 Sie 2015, 20:03 | |
| Każda wspaniała przygoda zaczyna się od jakiegoś przewodnika. Nowego miejsca, nowego czasu, nowych rzeczy wartych zobaczenia i TEJ osoby, której doświadczenie oraz obeznanie będzie w stanie pokazać ci ogrom dobrych rzeczy, jakie czekają. Do przeżycia rzecz jasna. I choć to Remus, pan Prefekt, pan Wilkołak, pan Lunatyk (który przecież jakoś musiał sobie zapracować na to przezwisko!) miał predyspozycje do bycia znacznie lepszym przewodnikiem niż Gwen, nie jemu przypadł zaszczyt wykonania tego zadania. Dlaczego? Nie potrafił przejąć inicjatywy, poddał walkę walkowerem, dał się unieść chwili i zwyciężyć ciekawości. I choć jeden z jakże wspaniałych twórców jakże wspaniałej mapy huncwotów miał nieco lepsze rozeznanie w terenie niż lazurowooka Krukonka, zawód miłosny wykluczył go z gry. Gry pozorów, zakłamanych motywacji i przedsięwziętych inicjatyw, z gry potocznie zwanej flirtem, takim niewinnym rzecz jasna. Powodowanym nudą, ciekawością, chęcią przeżycia czegoś, czegokolwiek ponad zwyczajność. Oraz samotnością w tłumie, przypadłością o wiele poważniejszą niż wcześniejsze powody. Leczoną dłużej i dociekliwej, którą to flirt jedynie na chwilę tłumił. Bo flirt to dobra rzecz, czasami, tak niedoceniania, to chwila zabawy oraz zapomnienia. Oraz przedsięwzięcie praktykowane teraz przez naszych bohaterów, czy tego chcą czy nie. Bo siadanie na kolanach i ukradkowe łapanie za talię do niewinnych nie należało, niezależnie od motywacji. Pomoc, nie pomoc - nie oszukujmy się. Dwójka młodych osobników płci przeciwnej spożywająca alkohol na szczycie wieży wschodniej, przy akompaniamencie bezchmurnej, gwieździstej nocy… to nie tylko obowiązek, ale i przyjemność - prawda Gwen? W każdym razie, wracając do sedna i mertium sprawy - czyli opowiadanej przez siły wyższe historii - Remus w drugiej, czy też trzeciej (zależy jak liczyć) rundzie tejże gry przegrywał walkowerem. Dając się naszej uroczej bohaterce ciągnąć za przysłowiowy rękach po kątach wysokich wież zamku, który przecież tak dobrze znał. Dlatego też udając zdziwienie tudzież zdziwienie gubił się razem z Gwen w miejsach, które wyrysował kiedyś różdżką na mapie. Czego jej przecież nie powie, bo po pierwsze - to tajemnica. A Remus to mistrz ich skrywania a po drugie… nie chciał jej robić przykrości, plus psuć zabawy sobie. Bo przez te dwadzieścia minut okraszone dialogiem, który dzięki hogwardzkim obrazom na pewno przejdą do legendy jego humor poprawiał się z sekundy na sekundy. Minuty na minutę oraz z jednego „Gdzie idziemy?… Niespodzianka” do drugiego „Daleko jeszcze?… Niespodzianka!”. Przez cały ten czas mglisty półuśmiech gościł na jego twarzy, wraz z nieco zbyt rozmarzonym spojrzeniem lawirującym w okolicach twarzy okalonej blond puklami, którymi Gwen chwalić się nie lubiła. I choć nasz bohater naprawdę starał się być mężny, wierny oraz nieszczęśliwie zakochany, w tej chwili Symp była niewyraźnym wspomnieniem. Bo przy niektórych kobietach się nie da. Gnał więc, niczym pyłek żelaza za dwukilowym magnezem po wszystkich klatkach schodowym sławetnej szkoły, dopóty nie doszli do celu, powiedzmy. Stary, wyświechtany gobelin skrywający wejście na Wieżę Wschodnią. Remus pokiwał głową ze zrozumieniem, podziwiając ową wyczekiwaną „niespodziankę”. Oraz wyraźnie zdyszaną, nieco zmęczoną blondwłosą dziewoję. - Gwendolyn - rozpoczął odpowiedź tym samym, niby-oficjalnym tonem nie skrywając dłużej dobrego humoru, który przywiała osóbka odziana w sweter o trzy rozmiary za duży - Zakład przyjęty. Ale wiedz, że według mnie nieco przesadzasz. Trzysta schodów w tę, czy we tę - co to dla nas? Zwłaszcza po przebytej drodze - rzucił, przeczesując ręką włosy sterczące w każdą stronę świata. Obserwując niby od niechcenia istną burzę pięknych pukli, okalających teraz w pełnej krasie porcelanową twarzyczkę koleżanki. I tylko koleżanki, świergoczącej teraz na prawo i lewo swym jakże miłym głosem. Który to znała cała szkoła, choćby z meczów quidditcha, podczas których malinowe usteczka nie zastygały w bezruchu na chociaż chwilę. Wyobraźcie więc sobie jego zdziwienie, gdy zrobiły to właśnie tu i teraz, mało tego! Zrobiły to w akompaniamencie wielce sugestywnego spojrzenia, którego Remus nie zrozumiał. Bo choćby nie wiem jak był domyślny, problem w tym, że to tylko chłopak. Od którego nie można oczekiwać zbyt wiele, nie od dzisiaj wiadomo, że są ślepi na wszelkie sygnały wysyłane dziewczęta, zwłaszcza te piekielnie bystre i inteligente. Na ich niekorzyść, słowem komentarza od samej autorki. Bo te bywają najbardziej niebezpieczne. Dlatego też trzeba im po prostu wszystko dosadnie tłumaczyć, co ku uciesze Remusa uczyniła teraz lazurowooka. Sekunda na złapanie oddechu? Da nawet sześć. - Zaraz, czekaj, stop. To Ty masz plan? - wypalił z delikatnym uśmiechem na twarzy, zaraz po otrzymaniu jednego kuśkańca w żebro. Wyraźnie prosząc się o drugiego, swoją drogą - Myślałem, że słodka improwizacja naznacza nasz szlak. Takie miałem wrażenie, przez chwilę - dodał, opierając się o chłodną, kamienną ścianę. Co prawda nie czuł zmęczenia, jak na mężnego Gryfona przystało. Oraz wilkołaka, wyrabiającego normę miesięcznego joggingu zaledwie w ciągu paru nocy, tych w świetle księżyca, o czym przecież Gwen nie będzie się chwalił - Ale widzę, że jesteś w pełni przygotowana. Masz rzeczone trunki, nawet jak mniemam? - rzucił beztrosko, wkładając ręce do kieszeni. Nie licząc na odpowiedź twierdzącą, bo wiedział, że ona to głupia nie była. Nie nosiła przecież piwa w torbie, upchanego gdzieś między książkami z transmutacji a wypracowaniem na runy. Chyba. Czas pokaże, najwyżej Remus wyratuje sytuację swoją znajomością zaklęcia Accio. Ponad przeciętna, bo to ponadprzeciętny uczeń był przecież. Taki, który być może pewnego dnia dostanie Order Melina Pierwszej Klasy, kto wie? - I mam nadzieję, że te zakręty mają tylko dosłowne znaczenie. Bo jeśli chcesz się ode mnie czegoś dowiedzieć, o moich źle wybranych drogach i wcale nie popełnionych błędach, muszę Cię rozczarować. Śmiem twierdzić, że tylko James jest w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu - rzucił, niezbyt roztropnie głosząc na głos światu tajemnice huncwotowej przyjaźni. Bo przecież i Remus bywa niepokorny, o czym wie niewiele. - Także tego… - powiedział po paru sekundach, chwilach, momentach czy innych przerwach- Panie przodem. No chyba, że chcesz żebym Cię zaniósł - dodał po chwili, odpychając się od ściany w stanie pełnej gotowości. Mówiąc w tejże chwili zupełnie serio, choć ogniki rozbawienia w jego oczętach zdawały się zaprzeczać. Ale nie dajmy się zwieść pozorom, moi drodzy. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Wschodnia wieża Sro 26 Sie 2015, 15:39 | |
| Za każdym razem kiedy Remus otwierał usta, by zaszczycić przedstawicielkę płci nadobnej którąś ze swych błyskotliwych anegdotek, w jej oczach zapalał się radosny błysk, a po malinowych wargach przelatywał uśmiech radosnego uniesienia. Gwen jakby usiłowała zapanować nad sobą i nie zdradzić owych objawów wesołości, lecz rzeczywistość nieco ją przerastała i walkę o zachowanie kamiennej twarzy przegrywała z kretesem. Kiedy mówił, roześmiane ślepia Krukonki wykonywały demonstracyjne harce, w akompaniamencie cichych pomruków i sporadycznych kiwnięć przyozdobionej jasnymi puklami makówki. Tęczówki jej– tak rozanielone, jak i porażające nieprzenikliwością, mogły budować wrażenie, iż jakże – pachnące – niewinnym – flirtem – słowne - przytyczki Lunatyka były nieskuteczne i daremne.- Widzę, że moje dysfunkcyjne rozeznanie w terenie zapracowało sobie na metaforyczne docinki. Dziesięć punktów dla Gryffindoru!- Podjęła z drwiącym, acz pełnym serdeczności uśmiechem okalającym jej blade lico, a i owszem – traktując ciemnowłosego młodzieńca drugim już tegoż wieczoru kuksańcem w żebra. Wypowiedź o alkoholu postanowiła pominąć natomiast wymownym milczeniem, urozmaiconym łobuzerskim grymasem, czającym się gdzieś w kącikach ust blondwłosej. Oczywiście, że nie chomikowała trunków w czeluściach swej z założenia bezdennej torby, w głębi której chylącego się już żywota kałamarze wdawały się w amoralne romanse ze świeżo zakupionymi pergaminami. Ale, drogi Lunatyku, uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego, dlatego alkohol winien nie nastręczać gagatkom problemów. Niewiasta pełnym świadomego wdzięku, precyzyjnie-lekkim ruchem odgarnęła z czoła bladozłote loki i w zamyśleniu okręcała je wokół palca. Wysłuchawszy uważnie krypto spowiedzi towarzyszącego jej gentlemana, postąpiła krok w stronę wyświechtanego gobelinu i nie zaszczyciwszy Remusa nawet spojrzeniem, rzekła. - Jim, powiadasz? Gwen nie tylko zadała to pytanie, ona nim była. Od stóp do głów tętniła bezgłośnym pragnieniem nieskrępowanego wglądu w duszę tegoż znajomego – acz – schematycznie – mijanego Gryfona. Cała jej postura, spięte uczuciem oczekiwania ciało, zdawało się wręcz prosić o wyznanie grzechów opowiedziane kuszącymi ustami siedemnastoletniego Prefekta. Tyle, że warstwy odzienia, afrontalne położenie względem towarzysza i nieczytelne ubarwienie głosu obrane przez Scrimgeour uniemożliwiły brunetowi doglądania procesów nawiedzających jej lico. Uniosła delikatnie brew i przestępując z nogi na nogę przygotowywała kolejną wypowiedź. Blondwłosa nazbyt energicznie zwróciła własne oblicze ku Lupinowi, chcąc spojrzeć mu prosto w twarz, mniej więcej w tej samej chwili, którą pan ten obrał jako idealną ku odepchnięciu własnej sylwetki od dotychczas służącej jako podparcie ściany, i nieomal znalazła się w ramionach chłopaka. Stali tak blisko siebie, że wystarczyło by któreś z nich postąpiło choćby o cal, ba! pół cala do przodu, a ich ciała zetknęłyby się ze sobą od czubka głowy, aż po same pięty. Choć głowa zdawała się być punktem docelowym. No może twarz. Usta… Tak. Natychmiast przyozdobiła swe lico wyrazem należnym cnotliwej pensjonarce, z uporem starając się powstrzymać stadialnie postępujący, blady rumieniec. Walki o zachowanie pozorów frywolności i pretensjonalnej kokieterii nie upraszczał z pewnością fakt, iż nozdrza niewiasty ni stąd ni zowąd dopadł zapach, będący w jej mniemaniu mieszaniną wody kolońskiej, owocowej nuty szamponu i naturalnej woni wydzielanej przez pana Prefekta. Niby nic, niby ot zwyczajna gama aromatów, pobudzająca zmysły jedynie poprzez ostrzejszą barwę pierwszego z pachnideł, a jednak nasza krucha blondyneczka momentalnie doznała przyjemno-nieprzyjemnego ucisku w dołku. Ten zapach sprawiał, że chciała oszaleć, a dzikie, palące pragnienie, by przycisnąć Lunatyka do siebie i wdychać ten aromat, chłonąć go całą sobą zdawało się oczywistą konsekwencją zaognianej z każdą chwilą sytuacji.- Każdy poczuje inaczej zapach Amortencji.- Rzuciła tajemniczo w eter, na wpół przekonana, czy słowa jej oby na pewno rozległy się poza zafrasowaną, krukońską makówką. Zafrasowana, odgrodziwszy każdorazowe bodźce dostarczane jej ze źródeł innych aniżeli przeszywające spojrzenie i – siłą rzeczy – zmysł węchu, milimetr po milimetrze, centymetr po centymetrze, cal po calu, stopa po stopie, metr po metrze skonfrontowała uderzające kolorem najczystszego lazuru tęczówki z facjatą jawiącego się przed nią jegomościa. Oczami wyobraźni jednak, jak w akompaniamencie puszczonego bezdźwięcznie filmu, widziała siebie samą niby od niechcenia nachylającą się ponad wypełnionym po brzegi kociołkiem, wdychając niespiesznie wydzielany przez okalaną perłowym połyskiem cieczą, osobliwy zapach. Opary eliksiru zdawały się wypełniać wnętrze blondwłosej, niczym spływający do żołądka napój, rzucając niewieście bezgłośne wyzwanie identyfikacji każdego z odczuwanych aromatów. I – jak bóg jej świadkiem – o ile powietrze po burzy i świeżo zaparzona kawa nie nastręczały niewieście problemów, o tyle kombinacja wody kolońskiej z czymś na wzór wiosennego jabłuszka i nigdy – dotąd – nie – napotkanego – acz – uderzającego – pewną – dzikością?- zapachu stanowiły orzech z gamy tych trudnych do zgryzienia. Włoski. Choć akuratnie potraktowany dziadkiem do orzechów. Dobrze wiedziała co (kogo) poczuła tamtego feralnego popołudnia i teraz, kiedy odległość dzieląca lawirujące w niemym tańcu sugestywnych gestów i flirtu jednostki optowała jako idealna do określenia „była tak blisko, że mógł policzyć piegi na jej nosie”, świadomość owa jawiła się bardziej przekleństwem niż zbawieniem. Wypełniona tym dziwnym, gorączkowym podekscytowaniem Krukonka, bezwiednie zakasała oba rękawy i nie odrywając bystrego spojrzenia od punktu między nosem a podbródkiem Gryfona, powiększyła dzielący ich dystans o kilka bonusowych (asekurujących) cali. Spróbowała przyozdobić lico tym najszerszym, beztroskim uśmiechem, którym tak swobodnie manewrowała w życiu nienamaszczonym nagłymi nowinkami emocjonalnymi, ale to co wykwitło na jej twarzy, można było prędzej przyrównać do szczękościsku niż niefrasobliwości. Lewa, obnażona, delikatna, szczupła dziewczęca ręka zatopiła się w połach swetra, prawa natomiast rozpoczęła serię szybkich, krótkich ruchów, niby to wachlując rozpalone poliki. I choć panna Scrimgeour miała jawną ochotę potraktować własne, bodaj wewnętrznie, rozpalone „ja” prowizorycznym Aquamenti, podchodząc do wodnego strumienia jak wiadra zimnej wody, postanowiła ograniczyć się jedynie do kilku rytmicznych wymachów. – Remusie.- Zaczęła, wywijając młynka ślepiami w prześmiewczym geście a propos pseudo oficjalnych wstawek. Gwen tak naprawdę lubiła dźwięk jego imienia.- Przyjaźń z Jamesem odcisnęła piętno zarówno na mnie, jak i Tobie, ewidentnie zarażając brawurą i bezmyślnością. Ale smaczek związany z przenoszeniem przez próg zachowajmy już na dalsze etapy naszej znajomości.- Zauważyła, bezwiednie wyginając malinowe wargi w podkówkę. Migotliwy, zapalający się nagle błysk w oku utemperowała jednak przywołując chłodną, twardą logikę i rozsądek, którym zwykła się posługiwać kiedyś, dawno, w wieku niemowlęcym i spojrzała w głąb ciemnej, gładkiej tafli będącej niczym innym jak metaforą oddającą toń ślepi Remusa.- A więc chodźmy.- Gwen, uśmiechając się konspiracyjnie pod nosem, zadarła nieco wypłowiałą tkaninę ku górze, drugą ręką pchnąwszy skrywające się za gobelinem drzwi. Przytrzymawszy pseudo kotarę odpowiednio długo, by towarzyszący jej jegomość nie oberwał dziełem wyróżniającym się spośród podobnych sobie dorodną, z uporem hodowaną mozaiką wszelakich kurzy świata, weszła do środka– panował tam półmrok, a w powietrzu unosił się ewidentny zapach tajemnicy przeplatany z niemą groźbą napotkania znajdującego się w zaawansowanym stadium rozkładu stworzenia. Blondwłosa przygryzła wargę i z uwagą taksując wnętrze przedsionka raz jeszcze przemyślała pomysł romantycznego wieczoru pod gwieździstym niebem. Igrała z losem. Wszechświat nieomalże otrzymywał z jej strony nieme wyzwanie, co by przetestować odporność delikwentki na rzucone pod nogi kłody. I może nawet zawróciłaby, gdyby tuż za sobą nie odczuwała elektryzującej obecności przedstawiciela tej mniej nadobnej płci. Z sercem bijącym tak szybko, że mogłoby bez trudu zasilić energią elektryczną małą lodówkę, zdecydowała się wreszcie kontynuować zawczasu obraną ścieżkę i bezdźwięcznie, dzięki kurzonej, naturalnie wytworzonej na podłożu i późniejszych schodach ściółce, wzbić się na szczyt wschodniej wieży. Bo wież, jak już wspominano, było Krukonom i Gryfonom zawsze mało.- Które z nas zaprasza alkohol na schadzkę?- Zapytała, mrugnąwszy łobuzersko do chłopaka, kiedy wszechobecny granat, okalający nieboskłon, powitał ich ledwo co przybyłe na miejsce przeznaczenia oblicza, bezchmurnym, gwieździstym sklepieniem. – I choć wiem, że alkohol problemów nie rozwiązuje, to mleko w sumie też nie, prawda żartownisiu?- Ni to oznajmiła, ni zapytała, prawdopodobnie panując już nad szalejącym w jej wnętrzu młotem pneumatycznym, zwanym potocznie serduchem. Matko BOSKO, Remusie, cóżeś ty jej uczynił. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Wschodnia wieża Pon 21 Wrz 2015, 11:55 | |
| - Och, od razu dysfunkcyjne. Nie bądź dla siebie tak surowa, plus pięć punktów dla Ravenclaw. Za chęci - mruknął Remus, niezbyt roztropnie pozwalając aby słowa uleciały w eter. Nieroztropnie, po przecież jego słowa miały w tej kwestii moc twórczą - był koniec końców prefektem. Podobno. A jego honor, poczucie obowiązku i duma nie pozwoliłby na nadprogramowe obdarowanie nieswojego domu dodatkowymi punktami. Nawet ku chwale takich pięknych lic, jakie prezentowała tu przed nim nieco zdyszana panna Scrimgeour. Przełknąwszy łzy napływające do oczu, po otrzymaniu drugiego kuśkanca w żebro, Remus roześmiał się serdecznie. Krótko bo krótko, aczkolwiek głośno i melodyjnie czując przy tym jak każdy z jego napiętych mięśni rozluźnia się momentalnie. W towarzystwie tego trajkoczącego cudnie ślicznego stworzonka czuł się całkiem dobrze, co przed sobą samym przyznawał z niemałą niechęcią. Czy tego chciał czy nie - dał się teraz unieść chwili, podobnie jak dziewczyna co dostrzegł w szybkim spojrzeniu wiercącemu mu dziurę w duszyczce. Wtedy poczuł nieprzyjemne rewolucje w żołądku, kojarzone zazwyczaj z tym idiotycznym uczuciem. Które prędzej czy później raniło zarówno jego jak i ludzi wkoło, dlatego też cofnął się o niemały kroczek zanim Gwen postąpiła kolejny krok naprzód. Zbliżając się do niego a gobelinu, spraszającego całą swoją niewymuszoną nonszalancją na górę. Podobnie jak Scrimgeour, emanująca swoją niewymuszoną nonszalancją kusiła Remusa by pokonał dzielący ich, dokuczliwie daleki dystans. Na co pozwolić sobie nie mógł. Dlatego czując coraz szybsze bicie serca, stał dalej oparty o ścianę obserwując. Bieg wydarzeń, lico dziewczyny skryte w cieniu i każdy z jej niedbałych ruchów. Z szerokim uśmiechem na twarzy, skrywającym niemałe zdenerwowanie starał się okazywać całym sobą, że nic z tego co się dzieje nie oddziałuje na niego bardziej niż powinno. Kłamstwo. Parszywe kłamstwo. Pech, ślepy los czy też wszystkowiedzący wszechświat… cokolwiek to było - chciało, by akurat wtedy Remus odepchnął się od zimnej ściany w poszukiwaniu zagubionego gdzieś na szóstym piętrze błędnika, bo nagle znowu zakręciło mu się głowie. Czego powodem bynajmniej była jego własna fizyczność a Gwen, która z całą swoją przybraną nonszalancją zbliżyła się tak nagle i gwałtownie do uśmiechniętego Remusa. Zastygł w bezruchu, czując jej niedaleką bliskość a całe ciało - przed chwilą jeszcze rozluźnione - spięło się momentalnie. Nie bardzo wiedząc, co należy począć z piękną dziewczyną niemalże w ramionach Lupin nie uczynił nic, by pokonać dzielący ich dystans. Patrzył tylko w jej oczy, nieomal emanując jasnym i klarownym sygnałem, że najchętniej przyparłby ją tu, o właśnie tu do ściany i spijał chciwie każde ze słów snutych z głębi tego zagubionego serca, sączonych szybciutko przez malinowe usteczka. Zastygłe teraz w bezruchu, znowu. Jak to się działo, że przy nim nie była w połowie tak wygadana jak powinna? Rozważania na ten temat Remus pozostawił sobie na później, zajęty tymczasem oglądania twarzy Gwen, cal po calu. Milimetr po milimetrze i tak dalej - obserwował czoło, minimalnie zmarszczone pod wypływem niezrozumienia, które najpewniej i ona poczuła w skrytości niewiele rozumiejącego serduszka. Ujrzał lice, czerwone od krwi płynącej z młodocianych żyłach zbyt szybko i nieodpowiedzialnie. Rzucił okiem raz jeszcze na malinowe pełne usteczka, zastanawiając się jak smakują. Całkiem długo, całkiem nierozważnie i nieodpowiedzialnie - niejako dał Gwen jasno do zrozumienia - czym zajęte są jego myśli. Intensywnością spojrzenia oraz rączkami, wędrującymi ponownie w stronę talii dziewczyny. Na całe szczęście, wędrowały one jednak zbyt wolno by pochwycić to płoche szczęście. Które poprzez wyobrażenia w swojej głowie, zwiększyło nagle dzielącą ich odległość. A szkoda, wielka szkoda - pomyślał szczerze Remus wdychając po raz ostatni zapach przywodzący mu na myśl odległe skojarzenia, niezwiązane niestety z kawą, czekoladą, żywicą ani morską bryzą odczuwalną na ostatniej lekcji z amortencją w roli głównej. O nie, ten zapach był… miły, nienachalny i dotąd niespotykany. Coś w stylu połączenia świeżości z jakimś cytrusem - może był to szampon dziewczyny? Być może, choć Remus czuł także nutę czegoś jeszcze. Czegoś wielce szkodliwego, tak jakby… tytoniu? Uderzony tą nagłą myślą, poczuł jak wyciągnięte ręce momentalnie opadają, wracając do naturalnej pozycji. Nadal nieco zaaferowany przeżytym chwilę temu zbliżeniem, zdołał jedynie odpowiedzieć. - Dalsze etapy? A jakie to etapy przewidujesz, jeśli mogę spytać? Zanim odpowiesz, pamiętaj proszę, że mi nie warto ufać. W końcu jestem… - urwał Remus, uświadamiając, że przecież Gwen już dawno poszła. I raczej go nie słuchała, ale trudno jej się w tym nie dziwić. W końcu gadał od rzeczy, za co skarcił się sromotnie przeskakując co drugi stopień w ślad za przyjemnym zapachem. No dobrze, od teraz koniec z wyciąganiem smutków na wierzch - Gwen miała się dzisiaj dobrze bawić, o co Remus zadba osobiście. Na przykład zaopatrując ich oboje w wyśmienite piwo borsuczej marki. - Accio - rzucił szybko prefekt (sic!) po czym schowawszy różdżkę za pazuchę, mrugnął łobuzersko do towarzyszki - Mówiłaś coś? - po czym rozejrzał się po wysokiej wieży. Oraz nieboskłonie, obfitym w ciemne, zimne, odległe gwiazdy. Bo i w ogóle, było zimno. Remus zerknął badawczo na Gwen, chcąc zobaczyć w jej zachowaniu pierwsze oznaki „naprawdę chętnie narzuciłabym na ramiona Twoją bluzę”. - No cóż, święta prawda Scrimgeour. Co wcale nie tłumaczy po co się pije, jak masz problemy. Och, co Ty w ogóle możesz wiedzieć o moich problemach? - spytał, posyłając jej łobuzerski uśmiech. Czując w każdej ze swoich kości nachodzący jutro kac. Miejmy tylko nadzieję, że nie moralny. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 28 Lip 2018, 18:59 | |
| Rozmasował swój policzek nadwyrężony od niedawno przebytego ataku histerycznego śmiechu. Ubawił się po pachy, bowiem otrzymał od pani Pomfrey receptę. Nie byle jaką, bo wyjątkową. Dzierżył ją w dłoni i czytał po raz siedemdziesiąty ósmy. Pielęgniarka nie przepisała mu leku a jedynie pilne zalecenia - przebywanie na świeżym powietrzu minimum dziewięćdziesiąt minut bez towarzystwa pergaminów, książek i instrumentów. Przypomniał sobie jej minę, gdy go przypadkiem spotkała w Wielkiej Sali. Takiego zmartwienia nie widział od dawna. Cóż rzec, Finn był po nieprzespanych dwóch nocach, o czym świadczyły doły pod oczami. Transformował się w Lorda Drakulę. Nie był na zewnątrz od dni trzech, zajęty pracą nad muzyką. Zdesperowany, prawie z rozpaczą próbował dokończyć krnąbrną ostatnią zwrotkę piosenki. Rwał sobie włosy z głowy, bo nie umiał tego zrobić. Nie chodziło o brak weny, a brak pomysłu jak połączyć słowa z dźwiękiem bądź jak dopasować dźwięk do słów. Chciał być w tym doskonały, co przerzuciło się na zarwanie nocy, niedobór witaminy d3 i ogólne przemęczenie. Pod groźbą zatrzymania w skrzydle szpitalnym i zakazie brania udziału w treningach sportowych, Finn pokornie przyjął ową receptę. Przyznał rację pielęgniarce. Powinien odpocząć. Kto jak kto lecz Gard wie co to znaczy utracić zdrowie. Ogłosił zatem przerwę od muzyki choć przyszło mu to z niewyobrażalnym trudem. Zamiast iść się wyspać Puchon postanowił zacząć od uzupełniania witaminy d3 i dotlenienia organizmu. Na błoniach tłoczyło się sporo ludzi zatem zamiast usiąść na łonie natury wybrał się na jedną z wież. Chwila ciszy dobrze mu zrobi. Parująca herbata w metalowym kuflu również. Dzień był pogodny i miły. Słońce hojnie ogrzewało blade twarze uczniów, a szczególnie smukłe lica Finna. Wspiął się po schodach i pchnął stare drzwi prowadzące na taras. Zaczerpnął głęboko oddechu. Drzwi zostawił otwarte, zwyczajnie zapomniał ich zamknąć. Pierwsze co zrobił to obejrzenie krajobrazu z takich wysokości. Oglądanie świata na miotle nie równało się ze spokojnym podziwianiem z twardego podłoża. Nie musiał trzymać równowagi i pilnować miotły. Mógł niemo oddać się kompletacji otoczenia. Oparł łokieć o kamienną blankę i zaczerpnął głęboki haust powietrza. Mroźne powietrze od razu go otrzeźwiło i rozjaśniło umysł. Nie do końca posłuchał porady pielęgniarki. Finn nie umiał spędzać czasu nie robiąc absolutnie nic. Przemycił ze sobą zeszyt, ołówek i książkę dotyczącą transmutacji. Musiał jedynie zrobić notatki a to lepsze niż tępe patrzenie w jeden punkt. Gard był osobą, która musi coś wiecznie robić inaczej czuje się zagubiony. Nie usiadł, wciąż opierał się o murek. W zagłębieniu postawił kubek z ciepłą herbatą, a na szerokich blankach zeszyt i książkę. Siedział zbyt długo, aby narażać kości na kolejne męczarnie i brak ruchu. Rozpoczął leniwe sporządzanie notatki dotyczącej transmutowania przedmiotów dwukrotnie większych w miniaturowe. Mimowolnie, odruchowo tak jak się oddycha, zaczął podgwizdywać melodię ostatnio usłyszaną w radiu. Powoli czuł jak napięcie z ciała schodzi. Zastanawiał się jak długo wytrzyma w takim stanie, kiedy poczuje potrzebę i przymus powrotu do ćwiczeń. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 28 Lip 2018, 22:23 | |
| Po spotkaniu z tym skończonym osłem, baranem, mułem, kurwa całym folwarkiem zwierzęcym, próg dormitorium Nessy przekroczyła, ciskając dookoła piorunami niczym wielka chmura burzowa. Mordercze spojrzenia po równo rozdała, wszystkim tępym swym współlokatorkom, które pchane chęcią śmierci, postanowiły choć otworzyć usta, w jej kierunku, kiedy jednak padało na nie spojrzenie tej jadowitej zieleni, z przerażeniem zamykały otwarte usta. We wściekłej minie Panny Temple było coś takiego, co ostrzegało wszystkich, że zbliżanie może się skończyć śmiercią i kalectwem. Tak więc klnąc po nosem i znacząc szlak śladami swej krwi Nessy rzuciła się na jedno z łóżek, sięgnęła do szafki nocnej, po czym klnąc pod nosem, na własną głupotę i brak chęci do nauki zaklęć leczących, spojrzała na chwilę łaskawszym wzorkiem w stronę przestraszonych dziewczyn. Dostrzegając jej stan, jedna z odważniejszych, szybko sięgnęła po własną różdżkę i podeszła do poharatanej dziewczyny. Rany nie zostały całkiem zaleczone, jednak przynajmniej rana została oczyszczona i przestała krwawić. Ignorując ich dobre rady, że powinna teraz leżeć w łóżku i nie przemęczać za bardzo skaleczonej stopy, machnęła na nie jedynie ręką i sięgając po paczkę fajek, zielony płaszczyk, z pięknymi rzeźbionymi guzikami i stare znoszone klapki, ruszyła do wyjścia. Mrucząc ciche podziękowanie pod nosem, zeszła do pokoju wspólnego, a potem swoje wolne, człapiące kroki skierowała do wschodniej wierzy. - Niech wielka kałamarnica pożre tego debila. – Mruczała pod nosem, a beżowe psy na spodniach od piżamy zdawały się szczekać te same słowa. Kiedy w końcu po wielu trudach, serii przekleństw, udało jej się wkroczyć na czubek wieży, bardziej była zajęta próbą odpalenia papierosa od końca swojej różdżki, niż potencjalnym zagrożeniem ze strony nauczycieli, którzy mogli by się tu ukryć przed głośną hałastrą jaką byli uczniowie. Po kilku próbach w końcu uda jej się zapalić, a gryzący papierosowy dym szybko wypełnia jej płuca, przynosząc spokój. Zanim zacznie się rozglądać po dachu, zaciągnie się jeszcze dwa razy, by w końcu zza tytoniowej chmury dojrzeć znajomego Puchona. - Elo. – Mówi cicho stając obok. Zdawała się być tam, ale równolegle gdzieś bardzo daleko, oczy jej w zamyśleniu wpatrywały się w horyzont niknący gdzieś w ogromnej połaci zakazanego lasu.
|
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Wschodnia wieża Nie 29 Lip 2018, 08:59 | |
| Pogwizdywanie zagłuszyło dźwięk zbliżających się kroków. Dopiero usłyszawszy trzask przywodzący na myśl iskrzenie ognia wyrwał go z zamyślenia. Finn szybko pojął z czym mu się kojarzy. W ten sposób wiele znanych mu osób podpala papierosa. Wyrób czysto mugolski a jakże popularny w świecie czarodziejów. Finn stronił od tej trucizny, mając dosyć szpitali i potencjalnych chorób na najbliższe kilka wieków. Leniwie uniósł głowę znad zeszytu i odwrócił ją w kierunku źródła hałasu. Pogwizdywanie ustało. Jego oczom ukazała się Nessie Temple. Nie pamiętał kiedy z nią ostatnio rozmawiał. Miesiąc temu? Poza zwykłym "cześć" okraszonym uśmiechem Garda niewiele mieli ze sobą styczności. Nie przeszkadzało to Puchonowi cieszyć się z jej obecności. Uważał Nessie Temple za osobę bardzo sympatyczną pomimo ognistego temperamentu, którego trudno się po niej spodziewać. Są na świecie osoby, na których widok człowiek mimowolnie się uśmiecha. Taką właśnie osobą była Krukonka. Finn nie twierdził tak wcale z perspektywy zamierzchłego zauroczenia nią. To dawne dzieje, przeminęły po pewnym czasie. Pozostawiły po sobie uczucie przyjemności podczas przebywania w jej towarzystwie. Nie pokazał po sobie zaskoczenia ani zniesmaczenia w związku z jej obecnym zamiłowaniem do tytoniu. Gdy go zapyta o zdanie, odpowie, jednak nie jest tutaj po to, aby prawić morały. Ślepiec zauważyłby, że Nessie ma paskudny humor. - Cześć, Nessie. - przywitał się miłym głosem pomimo miny dziewczyny. Nie da się spłoszyć byle grymasem. Sięgnął po kubek ze stygnącą herbatą i upił łyk. Skrzywił się czując nieprzyjemny smak. Pielęgniarka dała mu ziółka wzmacniające na poczet zdrowia. O dziwo Finn kontynuował tworzenie notatki z lekcji. Spoglądał raz po raz na Nessie by sprawdzić czy chmura gradowa zamierza samoistnie przeminąć. Finn dawał jej czas. Wątpił, aby wspięła się aż tutaj po to, by wdawać się w ożywione i wesołe rozmowy. Ktokolwiek tu przychodził szukał spokoju i ciszy. To rozumiało się samo przez się. Chyba, że mowa o ukrywaniu się z papierosami, to też jakaś opcja. Upłynęły dwie minuty, a może siedem?, gdy Finn postawił kropkę przy trzecim akapicie streszczenia. Oparł łokcie o murek i zatrzymał wzrok na licach dziewczyny. - Widzę, że nie tylko ja miałem ciężki dzień. - zagaił pogodnym tonem. - Polecam kilka sposobów odstresowania się. Jedni wybierają bukiet kotów do głaskania, inni kąpiel w sosie truskawkowym, a jeszcze inni tacy jak ja, podkręcają głośniki na cały regulator i reinterpretują utwory "Dudniących Zombie". - nawiązał do ciężkiego brzmienia jednego z metalicznych zespołów, na których koncercie był w zeszłym roku. Ich muzyka sama w sobie miała ogromną moc, siłę i ten niezwyczajny huk. - Ty co byś chciała, gdybyś mogła wybrać opcję na odstresowanie jaką tylko sobie wymarzysz? - zapytał, modulując głos na spokojny i miły dla ucha. Kto wie, może jego spokój doda Nessie otuchy. Nie zamierzał zmuszać jej do zwierzeń. Finn był na tyle inteligentny, by wiedzieć aby niczego siłą nie wyciągać z płci przeciwnej. Podmuch wiatru poruszył kartki zeszytu i stronice książki. Zamknął oba przedmioty i oparł się o nie łokciami. Mimo aktualnego wyglądu Finn wydawał się rozluźniony i pogodny. Obalał mit jakoby człowiek zmęczony był gotowy do mordu. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Wschodnia wieża Nie 29 Lip 2018, 20:50 | |
| Oparta o blanki, wyglądała przekomicznie, odziana ciągle w tę samą piżamę, tym razem bogatszą jednak o zielony płaszcz z grubej wełny i fioletowe klapki, które tylko na słowo honoru chroniły ją od zimnej kamiennej podłogi. Z długim, cienkim papierosem w ręce, pogrążona we własnej zadumie, zapomniała o całym otaczającym ją świecie. Koncentrująca się na dumie, który tu na przemian zasysała do swoich płuc i wydychała ustami albo nosem. Przez chwilę, z myślami pogrążonymi w dumaniu o niczym, próbowała stworzyć kółko albo coś równie cudacznego. Niestety tak jak jej patronus, tak samo to przybierało jedynie formę bezkształtnej chmurki. Tak bardzo skupiona na własnych troskach, problemach, które pod brązową grzywą obrastały do rozmiarów tragedii greckiej, całkowicie zapomniała o obecności u swego boku Puchona. Dopiero po jakimś czasie, kiedy ten zdecydował się do niej odezwać, podskoczyła przestraszona. Szybko jednak pożałowała tego zachowania, lądując stanęła bowiem krzywo na zranionej stopię i twarz jej przeszył, bardzo nie elegancki, grymas bólu, który jednak szybko starała się zatuszować. Wierzyła z resztą, że pan Gard, jest dżentelmenem, a tacy nie wytknęliby przecież damie, tak drobnego szczegółu jak nieestetyczny grymas. - Och, wybacz mi, tak bardzo się zamyśliłam, że zapomniałam o bożym świecie, czy możesz powtórzyć? Żyję ostatnio w swoim własnym czasie. – Mówiąc to mimowolnie włożyła dłoń do kieszeni, gdzie leżało metalowe pudełeczko podobne do zegarka. Prezent od matki, do której doszły straszne plotki, że jej najpiękniejsze dziecko się nie wysypia, ta więc by ochronić młodą swą latorośl przed brzydkimi worami pod oczami, wysłała jej w prezencie imieninowym zmieniacz czasu, by zawsze mogła wszędzie dotrzeć na czas. Parę razy już ją kusiło, by użyć zegareczka do naprawy własnego zachowania, by podać wcześniejszej sobie wskazówki, jak nie powinna się zachować. Nie robiła tego jednak, gdyż ciągle bała się jeszcze konsekwencji, jakie wiszą nad tymi, którzy igrają z czasem. - Do odstresowania, ach pomyślmy może jakąś książkę? Przeminęło z wiatrem brzmi interesująco. – Mówi, a na twarzy jej pojawia się delikatny uśmiech, który już nie raz zmiękczał serca nawet najtwardszym z hogwardzkich maczo. Słowa jej nie do końca trzymają się prawdy, w tym momencie najlepiej mogłaby odpocząć dolewając trochę eliksiru żywej śmierci do obiadu, pewnych osób, za którymi jej serce szczerze nie przepadało. - Nie przepadam za „Dudniejącymi Zombie”, w ogóle chyba nie lubię metalu, ale rozumiem, że muzyka może pomagać. Chciałabym móc się jej tak poddać jak ty i twoi koledzy z zespołu. Opowiedz mi jak wam idą próby?– Prosi, mając nadzieję, że Puchon zajmie się ciągnięciem jakiegoś tematu, a ona bez problemu będzie mogła wrócić do własnych myśli. - Podobno gracie niedługo koncert. Czy to znaczy, że znaleźliście w końcu brakujące instrumenty? – Dopytuje z nadzieją, że lada chwila rybka złapie się na jej haczyk. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Wschodnia wieża Pon 30 Lip 2018, 19:28 | |
| Powtórzył to, o co prosiła. Przymrużył oczy spoglądając na Nessie pod kątem ulotnego grymasu, jaki mu nie umknął. Dopiero to zmusiło Puchona do zwrócenia uwagi na jej ubiór. Dosłownie złapał się za głowę dostrzegając zieloną piżamę we wzorki. Z pewną obawą zerknął na słońce, tknięty przeczuciem, że być może to Gardowi pomyliły się pory dnia i nocy, jednak promienie słoneczne wyraźnie mówiły, że jest już popołudnie. Nie było na tyle ciepło, aby chadzać w piżamie, chyba, że... - Zbiegłaś ze skrzydła szpitalnego? - zapytał podejrzliwie wciąż z uśmiechem utrzymującym się na ustach. To pasowałoby do układanki. Nie komentował uciekania we własny czas. Znał to uczucie zanadto, a sądząc po spiętych ramionach Krukonki ta wolałaby mieć ciche towarzystwo albo wcale. Nie uciekła jeszcze pod byle pretekstem, więc może Finn nie zdołał jeszcze podpaść jej dziewczęcym humorom? Całe szczęście, bowiem chodzą po Hogwarcie legendy o płci pięknej z żądzą mordu w oczach. Gard nie posiadał siostry ani przyjaciółek. Nie posiadał nawet kuzynki. Jego doświadczenie było ubogie w kwestii tajemniczej żądzy krwi pojawiającej się u dziewcząt raz na jakiś czas. - Też za nimi nie przepadam lecz mają talent. - skwitował wzmiankę na temat "Dudniących Zombie". Zamiłowanie do muzyki to co innego niż docenianie talentu, umiejętności i kunsztu jej tworzenia. Finn często chodził na koncerty dziwnych osób i o ironio nie po to, aby słuchać ich utworów. Połykał ich sposoby interpretacji i uczył się z nich swoich własnych. Sięgnął po kubek z ciepłą herbatą. Zastanowił się czy nie zaoferować go Nessie. Choćby miała dwa okrycia, na widok piżamy w tym miejscu samemu Finnowi robiło się zimniej. Po jego czole przemknęła zmarszczka. To miłe z jej strony iż porusza temat muzyki, szczególnie przy nim, przy szaleńcu. Jeszcze parę dni temu oddałby się konwersacji bez pamięci, usta nie zamykałyby mu się a oczy błyszczałyby z obłędu i podniecenia. Nie był jednakże tumanem, który nie zauważyłby w tym zachowaniu zasłony dymnej. - Owszem, udało mi się w końcu wypożyczyć klawisze. Musiałem wysłać dwanaście listów aby się do nich dostać. W zamku mają same starocie. - czuł silną potrzebę połknięcia haczyka. To byłoby takie proste zamknąć oczy i mówić o swojej pasji bez końca. - Ja poddaję się muzyce, ty możesz zatracić w lekturze. Jeśli to silne, wpadasz po uszy. - podrapał się po brodzie i na chwilę zawiesił wzrok gdzieś w powietrzu za Nessie. Gryzł się w język. Nikt zdrowy na umyśle nie zachęcał Finna Garda do mówienia o kapeli, muzyce, jej odmian, znaczeń, tonacji i tryliarda pokrewnych definicji. Dla umysłu nieskażonego muzycznym szaleństwem to była tortura. Nic więc dziwnego, że Finn spojrzał na Nessie z jeszcze większą podejrzliwością. - Wyglądasz na taką, która chce oderwać swoje myśli. - przeszedł w bezpośredni atak, porzucając czajenie się za miłymi słowami i dyplomacją. - Jeśli zechcesz, mam coś, co mogłoby to wesprzeć. Potrzebowałbym jedynie twojej chęci podarowania mi swoich dwóch godzin życia. - posłał jej miły uśmiech. - Odmów, jeśli nie masz ochoty. - ostatnie zdanie wypowiedział zmienionym głosem. Puchon nienawidził wymuszonej uprzejmości mimo świadomości, że czasami to konieczne. Mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Odpocznie mentalnie on i być może coś tam odciąży Nessie. Nie chciał wtrącać się w jej problemy. Szanował czyjąś prywatność, dlatego ofiarowywał inny sposób pomocy, bez poznania źródła zmartwień i przyczyny aktualnego dyskomfortu psychicznego Nessie. Poza tym musiał się pochwalić komuś swoją nową zabawką. - Zapewniam, to nie alkohol. Szczypta ruchu, garść adrenaliny i kilogram zabawy. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Wschodnia wieża Nie 05 Sie 2018, 17:34 | |
| - Ach, tak, nie należał od najprzyjemniejszych, moim zdaniem mógłby się jak najszybciej skończyć – odpowiada cicho, ze wzorkiem skupionym na linii drzew. Przyciągając kolejny raz żarzącego się papierosa do ust. Po czym wracając do przerwanego wątku dodaje - próbuj tu człowieku być dobrym i miłym dla świata, a zaraz oberwiesz po pośladkach. – Wyrzuca z siebie słowa od niechcenie, z pewną dozą rezygnacji wymieszaną z tytoniowym dymem, który, szybko zostaje rozwiany przez ostatnie podmuchy zimowego wiatru. Wszystkie hogwardzkie oczy kierowały się ku południu, w oczekiwaniu na przyjście wiosny, aż przyroda obudzi się do życia, zimowe płaszcze schowane zostaną w kufrach, a na wierzch wyjdą cienkie wiosenne płaszczyki, w najnowszych, najmodniejszych kolorach tego roku. Jej z wieszaka spoglądał na nią już od lutego. Słysząc insynuację, na temat swojego stanu, udaje jej się jedynie cicho zaśmiać pod nosem, choć słowa te nie wydają jej się wcale być zabawne. Chłopcy jednak lubią myśleć, że takie są. Więc daje im to, pozwala rodzić się w głowach myśli, że są śmieszni, a oni za to dają jej miłe dla ucha komplementy i ładne kwiatki albo piszą jej piosenki, wiersze, w tym układzie wszyscy byli zadowoleni. - Prawie. Rozbił mi się flakonik i niechcący stanęłam na jednym z odłamków gołą stopą. – Tłumaczy swój stan, wskazując na owiniętą kolorową chusteczką stopę. Nie jest to do końca prawda, ale czy Finn powinien poznać całą? Wątpiła. Kiwa głową, przytakuję, raz po raz dodaje ciche, naprawdę, to wspaniale albo musisz mnie zaprosić na najbliższą próbę, bo się śmiertelnie obrażę ludzie lubią to słyszeć, popychani odpowiednimi wyrażeniami, dobrze sformułowanymi pytaniami, potrafili mówić bez końca, nawet nie zauważając momentu, w którym tracili kontakt ze słuchaczem. To dlatego w hogwardzkich murach Nessy uchodziła, za dobrego i wyrozumiałego słuchacza, kogoś przy którym potok słów zdawał się niczym niepowstrzymany. Miała nadzieje, że Finn na to pójdzie, skupi się na obrazie kapeli i będzie o niej mówić, do czasu kiedy ona wypali wystarczającą ilość papierosów by wrócić do dormitorium, nie znacząc szlaku do niego śladem cudzej krwi. Teraz jednak z ustami wykrzywionymi w minie kulturalnego zainteresowania, pozwala swoim myślom spokojnie snuć się po ich kocich ścieżkach. - Tak na pewno. – Odpowiada odruchowo, dopiero po krótkiej chwili uświadamiając sobie, że nie jest to odpowiedź na kolejne słowa chłopaka. Przez sekundę na jej twarzy maluje się konsternacja, która szybko jednak zostaje zastąpiona udawanym zażenowaniem, którego nie czuje, ale powinna czuć, skoro została przyłapana na nieuważaniu. - Przepraszam. Tak myślisz? – Oderwać swoje myśli, od tygodnia nie próbowała zrobić nic innego. Wszystko jednak ciągle ją do nich kierowało. Nawet, kiedy w trakcie spaceru, pozwoliła sobie o wszystkim zapomnieć i nie wracać do irytującej przeszłość, wszystko goniło za nią niczym zły cień. Czy w szaleństwie proponowanym przez Puchona było rozwiązanie jej chwilowych problemów? - Nie alkohol, prawie mnie tym zniechęciłeś, ale niech ci będzie o ile mnie zabijesz jutro odrobię sobie to wszystko z nawiązką. – Mówi przypominając sobie o listach, które wysyłała dzisiaj do pewnego mocno charakterystycznego Puchona. - Prowadź. – Dodaje jeszcze biorąc ostatnie zaciągnięcie, po czym niedopałek niesiony przez wiatr, spada w dół ku nieznanemu. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Wschodnia wieża Wto 07 Sie 2018, 20:31 | |
| - Znasz powiedzenie, że złość piękności szkodzi? - zagaił, spoglądając na jej profil. Nie wnikał w sedno problemu, próbował zarazić ją swoim własnym wyluzowaniem i spokojem. Miał okazję nauczyć się, iż negatywne emocje zatruwają od środka, zżerają najmilsze emocje i postarzają - mentalnie i fizycznie. Życie jest za krótkie, aby pozwalać się wiecznie katować cierpieniem, skoro można próbować wyrwać się z jego szponów. Filozoficzne podejście Finna do życia niejednego wpędzała w znudzenie. Puchon zachowywał się jak człowiek pozbawiony wszelkich problemów i zmartwień. Potrafił je tuszować i rozwiązywać własne krzywdy w sposób nieraniący innych. Plułby sobie w brodę, gdyby jego dzisiejsze bolączki dotyczące muzyki i Owutemów miały wpłynąć na sponiewieraną już Nessie Temple. Tej dziewczyny nie dawało się nie lubić. Miała w sobie coś sympatycznego. Czy to uśmiech czy to ogólny wyraz twarzy? Słyszał o jej zdolnościach merytorycznych i odruchach piekielnych lecz jakoś dziwnym trafem nie nakazywało to Finnowi zakwalifikować ją do osób nielubianych. Nie próbował tego zrozumieć - bo po co? Przyjrzał się dymkowi z papierosa, a w następnej sekundzie przeniósł wzrok na profil Nessie, słysząc suchy, pozbawiony radości śmiech. Zerknął na jej śmiesznie opatrzoną stopę. Uniósł brwi i lekko nie dowierzał. To skaleczenie nie wyglądało na przyczynę tak podłego nastroju. - Gapa. - wytknął. Zdziwił się sam sobie, że postanowił delikatnie z niej zażartować. W jego głosie nie można było znaleźć nawet grama kpiny. Nie zamierzał mówić jak mu przykro z tego powodu. Nessie nie wyglądała jakby chciała to słyszeć. Była nieobecna większością myśli. Finn miał zagwozdkę - pozwolić jej w nich się zatracić czy ją stamtąd zabrać z bliżej niezrozumiałego powodu? Nie łączyło go z nią nic bliższego, a jednak... cóż, mógł pochwalić się swoją nową zabawką i zrobić dla niej dobry uczynek dając jej możliwość przyjęcia przypływu adrenaliny. W pewnym momencie między brwiami chłopaka pojawiła się podwójna zmarszczka. Lakoniczne odpowiedzi Nessie trochę go irytowały. Równie dobrze mógłby zacząć mówić o skarpetach Dumbledore'a, a dziewczyna nie zauważyłaby zmiany tematu. Puchon nie lubił być tratowany jako sucha konieczność - "skoro już na siebie wpadliśmy, udajmy, że rozmawiamy, bo nie mam pretekstu aby stąd się zmyć". - Preferuję nietrujące sposoby relaksu. - skomentował, nie pojmując po co komu upijać się alkoholami, skoro można oddać się niewolniczo muzyce? Efekt taki sam, jednak na ranem wita cię nie kac alkoholowy, a muzyczny. Tylko jeden Finn wiedział co to tak naprawdę znaczy. - Yy...Nessie? Zdajesz sobie sprawę co własnie powiedziałaś? Nie zabiję cię jutro, choćbyś mi zepsuła gitarę... nie mam w zwyczaju mordować. Kto inny szedłby wtedy ze mną na dół, by zobaczyć mój niemuzyczny sposób relaksu? - posłał Nessie podejrzliwe spojrzenie. Zachowywała się lekko niepoczytanie. Zastanowił się czy nie powinien ją zaprowadzić jednak do pielęgniarki... ale tym samym zapewne zapewniłby sobie zapisanie na czarnej liście. Postanowił ją bacznie obserwować. Jeśli zauważy jakiś odruch samobójczy, jakoś ją powstrzyma, zapakuje na deskorolkę i zawiezie w jakieś skrajnie bezpieczne miejsce. Coś mu mówiło, że popołudnie spędzone z Nessie będzie barwne. Wziął do ręki pergaminy, wsunął je do pod okładkę. Książkę wziął pod pachę, a do dłoni kufel z zimną herbatą. Ruszył w kierunku wyjścia z tarasu. Czeka ich jakieś trzysta schodów spaceru. Na oko licząc. - Pozwól, że pójdę przodem. - zaproponował przyjaźnie, nie dając po sobie poznać, że wolałby w razie wypadku ją łapać, gdyby chciała sobie skrócić drogę na parter przez skok czy diabli co wiedzą. - Nasz cel: parter. - zakomunikował, próbując nadać wypowiedzi naturalnej wesołości. Wystarczyło, aby pomyślał o deskorolce a na jego usta wpełzł uśmiech przypominający minę najedzonego kota. |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Wschodnia wieża Czw 09 Sie 2018, 00:21 | |
| Jedna idealnie wyprofilowana brew podnosi się do góry, kiedy chłopak wypowiada te złowróżbne słowa, które w przyszłości okazać się mogą dla niego opłakane w skutkach. Każda uczennica na jej miejscu zaczęłaby w tej chwili krzyczeć, czy uważa ją za brzydką i w kilka sekund, tabuny lusterek opuściłoby miliony damskich torebek, spojrzenia związane grozą, ze strachem porównywalnym ze spotkaniem z bazyliszkiem, poszukiwałyby pierwszych oznak zmarszczek lub wielkich pryszczy, szkarłatem promieniujących z czubków ich nosów. Nessy mimo uwielbienia dla własnej twarzy, nie miała już dziś ani siły, ani chęci przejmowania się takimi sprawami. Emocjonalnym roller coaster, którym dzisiaj podróżowała po szkolnych korytarzach, wymęczył ją do tego stopnia, że krostki mogły na jej twarzy ułożyć się w napis Brzydula, a ją by to dzisiaj obeszło, spłynęło jak po kaczce albo zmusiło do wielogodzinnego płaczu, spowodowanego nagromadzeniem się niszczycielskich w skutkach emocji. Nessy mimo bycia wulkanem emocji, rzadko pokazywała te prawdziwe, dusząc je pod nieszczerymi uśmiechami i nie wyrażającymi nic oczami. - Chcesz powiedzieć, że zrobiłam się brzydsza? – Robi tu na chwilę dramatyczną pauzę, jednak widać, że w całej tej szopce brakuje zwyczajowego pazura. Oczy nie błyszczą jak trzeba, a gra aktorska zdaje się być słabą próbą naśladownictwa Nessy Temple. - Powinnam się w tej chwili na ciebie śmiertelnie obrazić Finn, tak bardzo, że nic nie zmusiłoby mnie do zmiany zdania, nawet jeśli byś tysiąc piosenek o mnie napisał i sprezentował mi najpiękniejszy bukiet świata. Tak powinnam zrobić. Zrozum więc jakim miłosierdziem i ile dobroci mnie to kosztuje, że tego nie robię. Łaskawie wybaczam i puszczam mimo uszu. – Kończy spoglądając na niego pustym spojrzeniem. Nawet opowiadania o powodach swojego nieszczęścia wydaje się być takie, męczące, że kiedy chłopak kwituje to wszystko słowem gapa, Nessy stać jedynie na nieudolną próbę wbicia mu łokcia w kolano, co kończy się tym, że nagle zaczyna na niego lecieć. Oparcie zbyt dużego ciężaru na zranionej nodze, skutkuje zachwianiem całej stabilnej wcześniej pozycji i utratą równowagi, przez co jako mały, ważący mniej niż pięćdziesiąt kilogramów klocek, opada na chłopaka, zatrzymując na nim swoją próbę dążenia do wytęsknionej pozycji horyzontalnej. - Przepraszam mówi – łapiąc się go i powoli próbując się podnieść co wbrew pozorom nie jest takie łatwe, kiedy jest się sierotką Marysią. W końcu jednak udaje jej się wrócić do w miarę stabilnej pozycji, bez udziału w niej Puchona i w ciszy przeczekać kolejne kilka chwil rozmowy. Nie komentuje jego sposobów spędzania wolnego czasu. - Nikt mnie nie rozumie, a mój język wrogiem mi najgorszym. – Próbuje podnieść jedną rękę ku niebu, ale stopa znowu się odzywa. - Nieważne, nie słuchaj tego co mówię, jestem zmęczona i mam pudding figowy zamiast mózgu. – Mówi opierając się całym ciałem o murek i przykładając zmęczony policzek do zimnego kamienia. Ze zmrużonymi oczami, chwilę tak trwa, by niechętnie oderwać się i znowu spojrzeć na Puchona. - Wyczuwam tu jakąś dwuznaczną propozycję. Jest pan pewien tego co mówi. – Stara się uśmiechnąć ironicznie, ale nawet to przychodzi jej z trudem. Kiedy chłopak ogłasza, że czas ruszyć na dół, przez chwilę na twarzy maluje jej się rzeczywiste przerażenie, przecież to im zajmie sto lat, po czym powoli, kulejąc na jedną nogę rusza za chłopakiem, mrucząc coś w środku swej głowy, że go chyba nienawidzi, ale musi się jeszcze nad tym zastanowić, bo może to już jest chęć mordu. Ciekawe kto z jej znajomych pomógłby jej ukryć ciało Puchona. Cas… A oprócz niego? Może nowy kolega Nicolas, dałby się namówić, na cichociemne grzebanie ciała w Zakazanym Lesie. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Wschodnia wieża Czw 09 Sie 2018, 19:38 | |
| Wydało się niedoświadczenie Finna w kwestii obchodzenia się z płcią piękną. Nie miał problemu w nawiązywaniu z nimi dialogu ni z uprzejmością. Nie wiedział niestety, że dziewczyny potrafią obrazić się za coś całkowicie niezrozumiałego i nie popartego logiką. Dla Garda tak zwany przysłowiowy "foch" był jedynie szkolną gwarą bez ukrytego znaczenia. Mówił to, co uważał za słuszne i w jego interpretacji nie można było mu zarzucić chamstwa czy bezczelności. Między innymi właśnie tym podejściem różnił się od swoich rówieśników. Nie kajał się, nie odpuszczał negowania takiego a nie innego zachowania i co lepsze, nie planował przeprosić za coś, co w jego mniemaniu nie było obrazą. Chyba, że otrzyma szczegółowe wyjaśnienie takiego, nie innego odbioru słów. - Bardzo dziwnie to zinterpretowałaś. - zdołał wtrącić zanim Ness zaczęła przedstawiać mu wizję tego, co powinna właśnie zrobić, a z czym się powstrzymała. Im bardziej kreśliła smutny scenariusz, tym wyżej unosił brwi autentycznie zaskoczony. Co się właśnie...? - Wydaje mi się, że nie zrozumiałaś przekazu przysłowia. - nie wyglądał na zakłopotanego, nic z tych rzeczy. - Potocznie mówiąc to ma zachęcić do porzucenia złości i skupienia się na fajnych emocjach. Co będziesz mieć z tego dnia, jeśli wieczorem zaśniesz nerwowa? Ja tam wolę zasypiać szczęśliwy. - wzruszył ramionami, wyczuwając intuicyjnie, że stąpa po grząskim gruncie. Nie zdążył niczego dopowiedzieć, bo Nessie zwyczajnie na niego wpadła. Nie cofnął się, wytrzymał ciałem dodatkowy ciężar i wręcz zakotwiczył się w podłodze, dzięki czemu oboje nie zapoznali się bliżej z ziemią. Już miał wyciągać ręce, by ją chwycić i przytrzymać lecz była szybsza i odzyskała równowagę. Finn spoważniał i przyjrzał się uważniej bladym policzkom Nessie. - Poniekąd cię rozumiem. Czasami język traci łączność z przysadką mózgową i plecie głupoty bez zastosowania odpowiedniego filtra. - w różnych sytuacjach typu zakochanie się w kimś, wystąpienie publiczne, rozmowa z ważną osobistością, egzamin ustny, zaklęcie wagi przyszłościowej i tak dalej i tak dalej. Ciekawiło go które z wyżej wymienionych doskwiera Nessie skoro zachowuje się tak... dziwnie. - To aż zanadto wyraźne zaproszenie do wydania oceny mojej nowej zabawki. - na chwilę uniósł kącik ust w pół uśmiechu na samą myśl o czerwieni deskorolki. Nie pomyślał o tym, by z Nessie flirtować. Wydawało się na to zbyt zła. Finn dostrzegł niestety przerażenie Ness. Nie ukrywała się z tym jakoś specjalnie i to go dotknęło do żywego. Nie podobało mu się, gdy ktoś reagował tak na jego obecność i zachowanie, jeśli nie miał ku temu powodów. Nie kazał jej przecież powtarzać trzydzieści razy basów gitarowych. - Mogę wziąć cię na ręce, jeśli nie straszna ci taka bliskość. Bądź na barana, to byłoby zabawniej i bezpieczniej. - próbował nie dać po sobie poznać mieszanych uczuć. Powtórzył sobie, że dziewczyna miała zły dzień i w pewien sposób odbije się to na nim, skoro zaproponował jej własne towarzystwo. Zacisnął więc zęby i nie roztkliwiał się nad głupotą. Taka była natura Garda - jeśli nie było to śmiertelnie bolesne, nie rozdrabniał się w mniejszych bolączkach. Chciał zasnąć z przeczuciem, że to nie był dzień stracony, więc czemu miałby to sobie utrudniać. Wypił do dna zimną herbatę i pusty metalowy kubek postawił na murku. Rozłożył ręce na boki i uśmiechnął się zachęcająco. Dlaczego odnosił wrażenie, że rozmawia z tykającą bombą? |
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Wschodnia wieża Pią 10 Sie 2018, 20:12 | |
| Ignoruje jego próbę wytłumaczenia się, kiedy stara się jej wytłumaczyć o co mu chodziło. Na krótką sekundę między jej brwiami pojawia się cienka zmarszczka. Irytacja szybko jednak się ukrywa, chowa głębiej, pod wszystkie narzucone, na jej śliczną twarzyczkę maski, wybuchnie, kiedy zostanie sama, kiedy nikt nie będzie na nią patrzeć, gdzie nic ją nie będzie ograniczać. Jak można było Mimo próby nie jest to jednak łatwe, to uczucie wraca, gdyby mogło spersonalizowałoby się w czarną postać o wielkich oczach i uśmiechu wykrzywionym w ironiczny, pełen wyższości uśmiech. Nessy mentalnie zaciska pięści, powstrzymując się w ten sposób przed wybuchnięciem. Jeden papieros to było kurwa za mało, nie wystarczyłaby jej nawet cała paczka, wściekłość, która pojawiła się w niej wraz z zachowaniem Ślizgona, zamiast słabnąć, wolno się wypalać, rosła. Nie pomogły nawet Puchońskie starania. Chłopak tak zwyczajnie prosty i nieskomplikowany, rozumiejący świat czasami zbyt dosłownie, nie potrafił jej pomóc ani nawet zrozumieć przyczyny tej irracjonalnej wściekłości. Jego poczciwość, wręcz wszystko podsycała, sprawiała, że ogień buchał coraz mocniej, niszcząc wszystko wokół siebie. Kolejne słowa bombardują ją ze wszystkich stron, życzliwość, dobre słowo, to nie jest to czego potrzebuje. Ona chce zapomnieć o Casie, bolącej stopie, o wszystkich niejednoznacznych rzeczach, które działy się wokół niej. Potrzebowała mocnego ciosu w dupę albo dużej ilości alkoholu. Podnosząc zielone spojrzenie na twarz chłopaka, wiedziała, że nie uzyska u niego żadnej z tych rzeczy i nawet szalona przejażdżka, którą dla niej szykował by nie pomogła, a jedynie mogłaby się skończyć jego szybką i bardzo brutalną śmiercią. - Wybacz Finn, ale nie mogę. Jednak nie mam ochoty. Łapie mnie migrena i chyba, zaraz zwymiotuję. Znajdź sobie kogoś innego na przejażdżkę. – Stara się przybrać jak najbardziej niewinny wyraz twarzy, po czym powoli, klnąc w myślach jak szewc, schodzi po schodach by później zalec na kanapie w pokoju wspólnym Krukonów. Finn straciwszy ewidentnie nie w sosie towarzyszkę, ruszył na dalszą przygodę samotnie.
ZT2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Wschodnia wieża | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |