|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Sob 24 Maj 2014, 21:19 | |
| O ile zwykle wybranie i złożenie teleskopu zajmowało jej góra minutę, dziś cała procedura mocno się przeciągała. Koniecznie musiała przecież sprawdzić stan wszystkich śrubek i pokręteł! No i główna szyna trochę podejrzanie skrzypi, koniecznie trzeba ją nasmarować! Ciekawość i niepewność mieszały się w jej głowie w równych proporcjach sprawiając, że jednocześnie odczuwała potrzebę wycofania się do obserwatorium i chęć dłuższego przysłuchiwania się dziwnej wymianie zdań. Dwie różne siły ciągnęły ją w przeciwne strony, lada moment będzie musiała podjąć jakąś decyzję. Zostać czy iść? - Podobno w Dziale Ksiąg Zakazanych jest książka, która zabija Cię tydzień po tym jak ją przeczytasz. - odezwała się, jednocześnie nieco niezdarnie odgarniając z twarzy niesforny kosmyk włosów. Klęczała obok teleskopu, a palce miała wybrudzone smarem, który miał uciszyć skrzypiącą szynę. Marszczyła lekko piegowaty nosek, bo zapach smaru drażnił jej delikatne powonienie, ale jej oczy błyszczały nadzwyczaj pogodnie. - Jeśli wierzyć historii jedynym ratunkiem jest pokazanie książki kolejnym siedmiu osobom. Więc jak dobrze pójdzie można zabić nawet siedem osób. - zakończyła, a jej usta wykrzywił ironiczny uśmieszek. Ona też szybko zwróciła uwagę na znajomo brzmiący akcent Cu i ta drobna cecha kazała jej spojrzeć na niego przychylnym okiem. W końcu my, Irlandczycy musimy się trzymać razem, nie? - Teleskopem łatwo kogoś zabić. - zaśmiała się, jednocześnie wstając z podłogi. Razem ze smarem wyjęła z półki przybrudzoną ścierkę, w którą teraz wytarła szybko palce. - Wystarczy dobrze złapać, mocno się zamachnąć i celować w głowę.- jej wyjaśnieniom towarzyszyła nadzwyczaj zgrabna pantomina ruchowa, przywodząca na myśl ruchy pałkarza w mugolskim baseballu. Na końcu cmoknęła cicho, naśladując odgłos jaki mogłaby wydać czyjaś głowa w zetknięciu z rozpędzonym teleskopem. Wysoki poziom abstrakcji obecny w tej rozmowie, zaczynał ją bawić. Teraz jednak jej uwagę przykuły słowa nieznanej z imienia ślizgonki, która przyglądała jej się badawczo przez dłuższą chwilę. Zaskoczona jej słowami, przytaknęła odruchowo. - Tak, czekałam. Nie przyszedł. - choć nie dała tego po sobie poznać poczuła ukłucie żalu, bo przecież nikt nie lubi być wystawiany do wiatru. Nie zdziwiła się za to specjalnie, że ślizgonka skojarzyła ją z Dorianem, bo to nie była pierwsza taka sytuacja. Spędzała z nim tak dużo czasu, że zaczynała martwić się jak poradzi sobie w chwili, gdy on już skończy Hogwart. Kto będzie z nią siedział w bibliotece? Kogo będzie ściągać z łóżka w bezsenne pochmurne noce, by dotrzymał jej towarzystwa w pustym Pokoju Wspólnym? Kolejne słowa Porunn sprawiły, że parsknęła śmiechem. Już sobie wyobrażała minę Doriana! Pewnie jest wręcz zachwycony! Nie dość, że szlaban w Izbie Pamięci, to jeszcze w tak doborowym towarzystwie! - Przynajmniej ma dobrą wymówkę. - odparła i uśmiechnęła się do dziewczyny nieco szerzej, w bezgłośnym podziękowaniu, bo (czy tego chciała czy nie) bardzo ją uspokoiła. Zamieszanie jakie wywołało pojawienie się sowy z listem do gryfona, sprawiło, że Aurora już całkiem zapomniała o swoich obserwacjach. Pomachała oddalającemu się rodakowi, obdarzając go przy tym kolejnym uśmiechem, a potem usiadła obok tego nieszczęsnego teleskopu, który teraz pracowicie polerowała czystym kawałkiem materiału. - Ciekawe za co im się dostało... - mruknęła, kontynuując tym samym temat Whisperów. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pon 02 Cze 2014, 21:21 | |
| Ślizgonka uniosła brew, słuchając słów nowoprzybyłej. Tak, ona chyba miała zadatki na bycie jakimś skrytym mordercą. Kto wie? Może podczas gdy inni myśleli, że ona siedzi sobie w wieży astronomicznej i ogląda gwiazdy… Tak naprawdę zrzucała innych z wieży, używając do tego teleskopu? W głowie dziewczyny zaczęły się kłębić różne myśli, ale żadna nie była na tyle mądra… żeby była prawdziwa. No cóż, ktoś, kto w głowie ma tylko i wyłącznie destrukcję… nie mógł myśleć logicznie. Porunn o dziwo potrafiła to ukrywać i stwarzać pozory zrównoważonej i idealnie opanowanej. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i wzruszyła ramionami. Wanda też odbywała karę, a Porunn była z tego niezwykle zadowolona. Podniosła się z podłogi i otrzepała się z kurzu. Wskazała dłonią na wielki teleskop Krukonki i pokręciła głową z zadowoleniem. - Kiedyś musisz mnie niektórych sztuczek nauczyć – powiedziała i dodała: - A Doriana pilnuj, kręci się ostatnio coś za bardzo z O’Malleyem – mruknęła, zakładając ręce na piersiach. Przez chwilę stała w milczeniu, po czym jej spojrzenie powędrowało na Bena. - Nie patrz się więcej na mnie w taki sposób – prychnęła, po czym chwyciła za książki, leżące na podłodze i wzięła je pod pachę. Aurora wspomniała o bibliotece… no tak, przecież czekała tam na nią jej siostra! Aria ją zamorduje za to spóźnienie! Pomachała obojgu Krukonom na pożegnanie i otworzyła klapę, po czym niemalże wskoczyła do dziury w połodze, spiesząc na spotkanie z siostrą. Oby tym razem nie wybrała działu z Historią Magii!
[z/t] |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pon 09 Cze 2014, 21:03 | |
| Tak samo jak wcześniej niezapowiedzianie Cu i Porunn wpadli do wieży astronomicznej, tak samo gwałtownie ją opuścili. Tak czy inaczej Ben jak przystało na cywilizowanego człowieka pożegnał się z Irlandczykiem, a komentarz panny Fimmel skwitował uniesieniem brwi – miał na nią nie patrzeć „w taki sposób”, to znaczy w jaki? Przynajmniej na tyle, na ile się orientował w swoich minach, chyba nie zrobił nic głupiego? Gdy trzasnęła za nią klapa, zamknął oczy, biorąc głębszy wdech – przez krótką chwilę jej obraz pozostał na wewnętrznej stronie powiek. - Ech - mruknął wreszcie, odpychając myśli, które w tej chwili stanowiłyby tylko niepotrzebny szum i odwracały uwagę od aktualnej sytuacji. Podniósł dłonie, splótł palce za głową i oparł się ze względną wygodą o bok regału z książkami. Deska trochę wżynała mu się w łopatkę, ale mógł to przeżyć. Chwila milczenia jaka zapadła między nim i Aurorą stanowiła miłą odmianę, bo choć Ben zdecydowanie nie bał się ludzi, to na dłuższą metę obcowanie z więcej niż jedną osobą powoli i metodycznie doprowadzało go do szału. Kontemplację struktury kamienia na przeciwległej ścianie wypełniało tylko okazjonalne skrzypienie teleskopu. - Co dzisiaj oglądasz? - odezwał się wreszcie, nieznacznie zerkając przez ramię na Krukonkę. |
| | | Irytek
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Czw 12 Cze 2014, 17:12 | |
| Krukoni! Koniec roku już za pasem, Iryś nie mógł odmówić sobie zaprzyjaźnienia się z nimi jeszcze bardziej niż dotychczas. Wszak to panna di Scarno była obiektem jego westchnień, tak więc cały jej dom musiał to odczuć. Nie było w tym złych intencji, bowiem Irytek właśnie w taki oto sposób okazywał swoje uczucia. Przebywanie w szkole groziło teraz napotkaniem duszka z wyśmienitym humorem. Zmaterializował się dosłownie znikąd. Zaraz po tym jak ślizgonka wybiegła z wyrazem twarzy podobnym do krztuszącego się ghula, poltergeist postanowił dotrzymać towarzystwa uczniom Ravenclawu. - Jupiii! - zapiszczał raniąc bębenki uszne swymi imponującymi decybelami. Krukoni mogli zauważyć przezroczystą postać siedzącą na klapie, uniemożliwiającą wydostanie się z wieży drogą lądową. - Panie i panowie, przepuszczę was pod jednym warunkiem. - uśmiechnął się złośliwie. Skrzyżował nogi, siadając po turecku i wyprostował sie niczym średniowieczny mnich. Spojrzał na Bena i Aurorę, przemawiając słodkim głosikiem. - Przemalujcie sobie włosy na czerwono i zaśpiewajcie utwór Upiornych Wyjców. Wtedy puszczę was wolno! - zachichotał wesoło, a śmiech ten budził dreszcze na plecach. Iryś nie miał nic lepszego do roboty oprócz urozmaicania uczniom spędzania wolnego czasu. Skoro skończyli naukę, nie mogą się nudzić! To niedopuszczalne, aby poczuli chociaż trochę nudy. Duszek poczuł się więc w obowiązku zabawić uczniów, szczególnie Krukonów. Kogo miał już w kolekcji? Steinera, Castę, Cassidy, Merberet, Natalie Coś-Tam-Dalej i oboje Whispherowie. Niedługo uzbiera cały Ravenclaw. Ciekawe na kogo przyjdzie czas we wrześniu, jeśli duszkowi przejdzie ślepa, nieodwzajemniona, "nieszczęśliwa" miłość do Chiary di Scarno. Kiwał się na boki siedząc po turecku na klapie - jedynym wyjściu z wieży astronomicznej. Jego wielkie ślepia błyskały groźnie. Irytkowi nie wolno odmawiać. To jedna z wielu zasad, których należy się trzymać, jeśli nie życzyło sobie kłopotów. Krwawego Barona wciąż nie ma! Trzeba z tego korzystać. Kot śpi, myszy harcują, co nie? |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pon 23 Cze 2014, 23:53 | |
| Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, ba – do Uczty Pożegnalnej zostało może raptem kilka dni. Sebastian musiał uporządkować wszystkie swoje papiery, księgi i inne ważne przedmioty, które zostaną w zamku na wakacje. Nie chciał się rozstawać z tym miejscem, jednak tak jak reszta grona pedagogicznego i uczniowie, musiał to zrobić. To były tylko dwa miesiące, nic wielkiego. Szkoda jednak, że tutaj, w przeciwieństwie do Watykańskiego burdelu, była kobieta, na którą lubił patrzeć i podziwiać ją z daleka. Pewna Zielarka jednak zdawała się nie odwzajemniać jego zalotów i wciąż sprawiała wrażenie zimnej. Chyba go nie lubiła… Jednak nie obiekt jego westchnień zapędził go prosto pod wejście do Wieży Astronomicznej. Miał tam kilka swoich notatek i dokumentów, które zapomniał zabrać ostatnim razem, kiedy tutaj był. Lubił przychodzić do tego miejsca. Wiązało się z różnymi wspomnieniami z czasów szkoły, jak chował się przed Filchem w schowku na teleskopy… Czy też obserwował z niej piękną, blondwłosą Ślizgonkę ze starszego rocznika. Co to były za czasy! Raz go nawet przyłapała na nieodrywaniu od niej swoich maślanych, błękitnych oczek… i przez to o mało nie wylądował w skrzydle szpitalnym. No bo gdzież to tak Gryfon do Ślizgona… Popchnął klapę, jednak ta nie zaskoczyła. Jakby była zablokowana od środka. Zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to i nie miał zamiaru tego tak zostawiać bez uprzedniego upewnienia się czy wszystko było w porządku. Usłyszał skrzeczący głos i od razu go rozpoznał. To był nie kto inny jak Irytek i Sebastian tym bardziej nie mógł tego tak zostawić. Irytek nieraz mu zaszedł za skórę za czasów bycia uczniem, ale teraz miał pewną władzę, której wcześniej nie posiadał, co sprawiało, że jednak mógł coś zaradzić. Mógł bez problemu się tam teleportować, bo jaki to był problem? Jednak postanowił zrobić idealne wejście, wręcz wybuchowe. Wyciągnął różdżkę przed siebie i z niebanalnym uśmiechem na twarzy rzekł: - Bombarda Maxima. Klapa wybuchła, a odłamki drewna odprysły we wszystkie strony. Machiavelli jednak niewzruszony wszedł na szczyt Wieży i rozejrzał się dookoła. Dwoje uczniów, dziewczyna i chłopak. Sądząc po szatach byli uczniami z Ravenclawu. Uśmiechnął się do niech poczciwie i wskazał dłonią wyjście. - Powinniście iść do swojego Pokoju Wspólnego – oznajmił wesoło. Mimo, iż sytuacja nie była zabawna, to Sebastian miał ochotę się głośno roześmiać. Spojrzał na Irytka i przechylił głowę lekko w bok. - No co Ty, tak dręczyć Krukonów? Nieładnie z twojej strony! – powiedział, uśmiechając się szeroko. Odsłonił rząd śnieżnobiałych zębów. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Wto 24 Cze 2014, 21:03 | |
| Tego wieczora Benowi i Aurorze po prostu nie było dane porozmawiać i w spokoju popatrzeć na ciała niebieskie. Irytek, ulubiony stały bywalec zamku absolutnie wszystkich jego mieszkańców obrał sobie ostatnimi czasy Krukonów wszystkich roczników za cele swoich mniej lub bardziej głupich żartów – teraz najwyraźniej przyszła pora na zabójczo spokojnych i nierzucających się w oczy Wattsa i Sinistrę. Nie żeby byli tym faktem wzruszeni. Chłopak jęknął cicho, szukając wzrokiem drogi ucieczki, gdy tylko poltergeist zmaterializował się na klapie. Nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że nie zostaną puszczeni wolno ot tak, Irytek musiał chcieć jakiegoś wykupnego... W ich przypadku padło na zmianę koloru włosów oraz karaoke i wstyd się przyznać, ale Ben nie znał absolutnie żadnej piosenki Upiornych Wyjców. Z cieniem przerażenia w błękitnych oczach spojrzał na siedzącą nieopodal Krukonkę, wyraźnie szukając wsparcia, jednak zanim którekolwiek z nich zdążyła odezwać się do ducha choć słowem, klapa eksplodowała, posyłając na boki nie tylko Irytka, ale również kawałki drewna. Chłopak odruchowo zasłonił głowę ręką, czując jak fragmenty tego, co wcześniej było klapą wejściową na wieżę astronomiczną uderza w różne części jego ciała. Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zdążył osłonić Aurory, a w sytuacji, w której miał wybierać między spełnieniem zachcianek poltergeista, a dostać drzazgą czy dwiema, zdecydowanie wolał drzazgi, bo choć boleśnie siedziały w skórze, do ich usunięcia wystarczyła pinceta. Gdyby tylko wiekowego rezydenta Hogwartu dało się odstraszyć tak niewinnym narzędziem... Głos profesora Machiavellego zabrzmiał tak pięknie jak syreni śpiew – nie żeby Ben kiedykolwiek miał okazję posłuchać czegokolwiek z tej kategorii, ale sądził, że właśnie tak to musiało brzmieć. Chwycił swoją księgę pod pachę i pospiesznie podszedł do Aurory, bez widocznego skrępowania obejmując jej ramiona wolną ręką. W sytuacjach takie jak ta, gdy stawką było potencjalne trwałe uszkodzenie, spadały mu wewnętrzne blokady nakazujące utrzymać stosowny dystans i nie wchodzić w czyjąś przestrzeń osobistą. - W porządku? - spytał, obrzucając wzrokiem twarz koleżanki. - Chodź – dodał, zerkając na uśmiechniętego mężczyznę, który zupełnie przypadkiem wybawił ich oboje z kłopotów. - Dobranoc, profesorze – powiedział, odruchowo próbując złowić jego spojrzenie. Nic z tego. Choć Sebastian mówił do nich, zdawał się kierować te słowa gdzieś ponad ich głowy, jakby bał się kontaktu wzrokowego. Póki co wyrzucając niepotrzebne myśli z głowy, Ben wyprowadził Aurorę z wieży i wspólnie zgodnie z sugestią, udali się w stronę pokoju wspólnego Krukonów.
z/t dla Bena i Aurory (na jej prośbę) |
| | | Irytek
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Sro 25 Cze 2014, 12:04 | |
| Dopiekał każdemu. Uczniowi, nauczycielowi, wilkołakom, murzynom, chińczykom, staruchom, maluchom... nieistotne kto, ważne, że można było mu dokuczyć. Teleportowanie się na terenie Hogwartu? To mógł robić sam Dumbledore i duchy, które nie potrzebowały do tego żadnych uprawnień, a ograniczenia się ich nie imały. Niemożliwym więc było teleportowanie się do wnętrza wieży astronomicznej tak samo jak wyrzucenie w powietrze duszka z powodu zaklęcie Bombarda Maxima. Jego to nie ruszyło. Tkwił dalej na klapie, chociaż już rozwalonej w odpowiedzi lekko odsunąwszy się z wejścia. - Ej no! - oburzył się, bo był blisko dręczenia psychicznego Kurkonów. Nie musieli znać piosenki Upiornych Wyjców. Nauczyłby ich! Spędziliby tu miłe kilka godzin dopóty dopóki nie wykonaliby zadania. Musiał wszak dopiec Ravenclawowi, aby cały dom był wdzięczny Chiarze di Scarno za to, że stała się obiektem miłosnym poltergeista. Dziewczyna miała niebywałe szczęście! Nawet umarli się w niej zakochiwali, jeśli zakochaniem można było nazwać obsesyjne dręczenie otoczenia w imię wyimagowanej miłości. - Będę dokuczał komu mi się podoba! - pokazał jęzor nauczycielowi wyraźnie zawiedziony niewypalonym psikusem. Iryś nie lubił interwencji nauczycieli. Musiał od czasu do czasu ich posłuchać, bo tak kazał mu pan profesor Szanowny Dyrektor i Wesoły Staruszek Dumbledore. Naburmuszył się niebywale, obraził i urażony wyleciał z wieży astronomicznej, aby odnaleźć kolejną ofiarę. Tym razem nikt mu nie ucieknie i żaden nauczyciel go nie uratuje. Zapamiętał twarzyczkę psora-zbawiciela, obiecując sobie, że namaluje na drzwiach jego gabinetu jakiś sprośny napis albo wyleje na wycieraczkę Trwałego Przylepca. [zt] |
| | | Gość
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Sro 25 Cze 2014, 15:10 | |
| Zbliżał się koniec roku szkolnego, a wraz z nim dopinanie szkolnych spraw na ostatni guzik. Jocelyne została poproszona przez Dumbledora, by zajęła się spisem sów i sprawdziła, czy wszystkie szkolne ptaszyska wróciły na swoje miejsce. Zastanawiała się, czemu akurat ona otrzymała to zadanie – nie zajmowała się przecież stworzeniami w Hogwarcie, ale nie będzie przecież dyskutowała z dyrektorem. Obejrzała dokładnie sowiarnię w nadziei, że każde zwierzę jest na swoim miejscu, ale niestety – według otrzymanych danych powinny się tam znajdować jeszcze dwa egzemplarze, których brakowało. Harleen postanowiła sprawdzić wszystkie zakamarki, w których mogły się skryć te nocne sępy, aż trafiła do Wieży Astronomicznej. Poddasza były jej pierwszym pomysłem, potem szła coraz wyżej i wyżej. Długa suknia nieco utrudniała jej wspinanie się, ale chwyciła dłońmi poły materiału, unosząc go trochę do góry, aż dotarła do klapy. A raczej tego, co z niej zostało. Zdążyła usłyszeć przekomarzania i dostrzec zarys jednego z duchów – Irytka, który nie bez powodu nosił takie imię (jakże mocno go nie znosiła!). Trafiła najwyraźniej na koniec rozmowy, gdyż poltergeist szybko zniknął, na co Joc odetchnęła z ulgą. Weszła na szczyt wieży i na tym skończyło się jej szczęście. - A, to ty – powiedziała sucho, spoglądając przelotnie na Sebastiana. Machiavelli był jej zmorą już od czasów szkolnych. Mimo tego, że uparcie go ignorowała, młodszy o trzy lata czarodziej próbował walczyć o jej względy. Ileż to razy przyłapała go na przyglądaniu się jej, podrzucaniu drobnych prezentów bądź bardziej natarczywych zachowaniach. Młodszy, nieopierzony Gryfon nie był obiektem jej westchnień, tak samo jak nie był nim dorosły nauczyciel Starożytnych Run. - Nie przeszkadzaj sobie, zaraz idę – machnęła ręką olewczo, patrząc się gdzieś w jakiś punkt na suficie. Chciała jak najszybciej znaleźć te cholerne sowy i stąd zniknąć. - Niechsięnieodzywa, niechsięnieodzywa, recytowała w myślach. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Sro 25 Cze 2014, 21:14 | |
| Odprowadził uczniów spojrzeniem, jednak gdy tylko Ben spróbował spojrzeć mu w oczy, Sebastian zwrócił je ku bliżej nieokreślonemu punktowi. Ten młodzieniec strasznie często starał się utrzymywać kontakt wzrokowy z Sebastianem, co nie bardzo mu się podobało. Wręcz odrzucało od tegoż ucznia, gdyż jako jedyny nie poddawał się i trwale próbował chociaż na chwilę spojrzeć mu prosto w oczy. Irytkowi natomiast nie za bardzo spodobał się fakt, że ktoś mu przeszkodził w torturowaniu uczniów, ale jak zwykle Machiavelli stał na straży uciśnionych i był gotów walczyć za ich godność, honor i bla, bla, bla. Poltergeist, aby wyrazić swoją dezaprobatę na widok nauczyciela od Run… po prostu zniknął. Oj, no jaka szkoda, że tak szybko sobie poszedł! Sebastian miał naprawdę ochotę na dłuższą zabawę z Irytkiem, a ten, jakby na złość po prostu sobie poszedł! (Albo wyleciał… jeśli patrzeć a to z punktu widzenia duszka.) Nauczycielowi prawie zrobiło się przykro, co nawet starał się pokazać na swojej twarzy. Smutek i rozżalenie. Oczywiście w duchu to przewracał się po podłodze ze śmiechu. Był tylko ciekaw kiedy dostanie paczkę od Irytka, w której znajdzie łajnobombę. Bardzo możliwe, że to nastąpi bardzo w niedalekiej przyszłości. I wtedy go usłyszał. Dźwięk głosu, który słyszał w snach, w myślach swoich i który wspominał kiedy tylko mógł. Szczególnie wtedy, kiedy brał kąpiel. Był dla niego niczym dźwięk chórów anielskich, które słyszał dosyć często w Watykanie. Naprawdę piękne, ale ona… ona miała głos, który zapadał w pamięci tak bardzo! W dodatku, kiedy mówiła do niego! Ociekał taką niechęcią, takim jadem, że aż z wrażenia zakręciło mu się w głowie. Drogi Merlinie, kobieta ideał! Jego marzeniem było, aby mówiła do niego jeszcze, więcej i więcej. „Ach, to ty.” Takie pełne rozczarowania i niechęci. Tyle emocji i uczuć w tych trzech słowach Sebastian jeszcze nigdy nie słyszał. Czy już mógł mówić o czymś więcej niż tylko znajomość? Toż to będzie kolejny krok w kierunku ich wspólnego życia, jakie w myślach już sobie ułożył. - Możesz zostać na dłużej, ja chętnie dotrzymam Tobie towarzystwa – powiedział, gdy tylko usłyszał jej kolejne słowa. Oh, już chciała go opuścić? Przecież dopiero ich ścieżki znów się spotkały i to w tak romantycznym miejscu, jak Wieża Astronomiczna. Te widoki mogły mu tylko pomóc w torowaniu sobie drogi do serca jego obiektu westchnień. Podszedł do niej, jednak widząc, że kobieta wykrzywia twarz w grymasie, jakby jego bliskość ją bolała… Sebastian uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmniejszył ich odległość od siebie niemalże do minimum. Czy gdyby ją objął ramieniem… Jak myślicie, wyszedłby ze Skrzydła Szpitalnego jeszcze przed Wielką Ucztą Pożegnalną? Chyba małe szanse… Jak na razie, wolał nie ryzykować, ale cholernie miał na to ochotę. Przecież to piękne ciało potrzebowało drugiego pięknego ciała, jakie miał Sebastian. Przecież byli dla siebie niemalże stworzeni…
|
| | | Gość
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pią 27 Cze 2014, 15:33 | |
| Jocelyne przeklęła w duchu Salazara, bogu ducha winnego. Wciąż nie patrzyła na blondyna, tym razem z zainteresowaniem obserwując posadzkę. - Nie będzie to konieczne – odparła gorzko. Nie to, że się nie spodziewała, iż Sebastian otworzy swą kłapaczkę i podejmie rozmowę... Musiała się jakoś stąd wymiksować, ale obowiązki to obowiązki. Im szybciej zrobi to, co do niej należy, tym lepiej. Wyciągnęła więc różdżkę ukrytą za paskiem przewiązującym jej suknię, zamachnęła się i krzyknęła: - Accio sowa! Jeśli jakieś ptaszysko znajdowałoby się w wieży, na pewno by do niej przyleciało. Tak się jednak nie stało, więc zrozumiałym było, że nic tu po niej. Odetchnęła i ruszyła w stronę wyjścia, ale Machiavelli niespodziewanie zagrodził jej drogę. Harleen niemalże na niego wpadła – uniknęła zderzenia z czarodziejem tylko dzięki refleksowi, jaki posiadała. Widząc jego twarz przed swoją, zmarszczyła lekko nos. - Mobilicorpus – powiedziała, wykorzystując fakt, iż trzymała w dłoni różdżkę i mogła z niej skorzystać. Zrobiła to na tyle sprawnie, że mężczyzna nie miał za dużo czasu na reakcję i nie mógł się teleportować, jeśli wpadłby na taki pomysł. Tym samym odsunęła od siebie Sebastiana, który lewitował teraz gdzieś pod sklepieniem. - Zdecydowanie lepiej – uśmiechnęła się, chyba pierwszy raz w jego obecności i machnęła ponownie magicznym badylkiem, po czym nauczyciel Starożytnych Run opadł na kamienną posadzkę – trochę szybciej, niż powinna go opuścić, ale może chociaż na chwilę go to uciszy. Ktoś kiedyś mówił, że miłość boli. Sebastian miał na to najlepszy dowód. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pią 27 Cze 2014, 16:46 | |
| Ktoś o zdrowych zmysłach na pewno by zrozumiał, że ta kobieta nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Niestety, Sebastian należał do osób upartych, które chciały dostać za wszelką cenę, to co sobie wymarzyły. A jego marzeniem była ta oto kobieta, która niczym najpiękniejszego snu wyrwana… stała tuż obok niego. Sebastian zdawał sobie sprawę, że pałała do niego niechęcią, jak to Ślizgon do Gryfona, jednak za wszelką cenę chciał jej zaimponować, jakoś pokazać się z tej najlepszej strony. Oczywiście było ciężko, bo Jocelyne wcale nie miała ochoty na ocieplanie ich relacji. No nic… Machiavelli uznał, że zgrywa niedostępną, więc po prostu ignorował fakt, że wciąż go odtrącała. Kiedyś musiała mu ulec, prawda? Nie będzie potrzebna jego pomoc? No cóż… chciał być tylko dżentelmenem i odciążyć ją od zbędnego wysiłku, ale skoro stwarzała pozory kobiety zdanej samą na siebie… Musiał to jakoś zmienić! Gdy chciała wyjść, stanął tuż przed nią, blokując drogę powrotną. - No hej… daj się namówić na… ! – nie skończył, gdyż nagle zawisnął w powietrzu. To Harleen stwierdziła, że nie będzie brudzić sobie rąk niepotrzebnie. Czy ona bała się go dotknąć? Przecież chory nie był, ba! Był zdrowy jak ryba i Joc nie powinna się martwić, że ją czymś zarazi. Eh, kobiety. Sebastian w ogóle się na nich nie znał i nie wiedział jak je podejść, szczególnie tę jedną, zdecydowanie oporną na jego urok osobisty. Zmarszczył brwi i nagle runął na podłogę, gdy zaklęcie przestało działać. Tylko refleks ocalił go przed rozwalonym nosem, pozostawiając obite kolana. Była aż tak ostra? Cudownie, więcej zabawy! - Hej, Joc – zwołał za nią w ogóle nie zrażając się tym, że chyba nie miała ochoty z nim rozmawiać. No, ale jak to tak? Przecież był zabawny i przystojny, a jego urok osobisty powalał kobiety na kolana. Jak to się działo, że ona na to nie leciała? Robił coś źle, czy jak? Podszedł do niej i złapał ją za ramię, zatrzymując. Gdy na niego spojrzała tym morderczym spojrzeniem, uśmiechnął się szeroko, jakby chciał swoją wesołością zarazić i ją. Uśmiechała się jeszcze przed chwilą, jak lewitował. To był piękny uśmiech, w którym się zakochał od pierwszego wejrzenia. - Joc, masz niesamowity uśmiech. Powinnaś uśmiechać się częściej!
|
| | | Gość
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Czw 03 Lip 2014, 13:04 | |
| Jocelyne zazgrzytała zębami, słysząc swoje imię. Normalny człowiek dałby sobie już spokój, widząc, jak bardzo druga strona go odtrąca, nie chcąc mieć nic wspólnego z tak nachalną osobą. Sebastian był istotą innej kategorii, która nie dawała sobie przetłumaczyć, że nie ma czego szukać u Harleen. Blondynka uznała, że na tym zakończy się ta rozmowa. Odwróciła się na pięcie, łapiąc za poły sukni i udała się w stronę klapy, by zejść na dół, wyjść z wieży i znaleźć się jak najdalej stąd. O dziwo, Joc wcale nie twierdziła, że nigdy nie mogła by polubić Machiavelliego. Tak naprawdę go nie znała, ale jego zachowanie powodowało, że nie bardzo chciała to zmieniać. W czasach szkolnych duże znaczenie miała przynależność do domów oraz to, że była w związku i nie interesowały jej zaloty młodszego Gryfona. Teraz - gdy obydwoje są już dorośli - pierwszy problem mieli z głowy, a drugi... poniekąd też, aczkolwiek nauczycielka, po doświadczeniach z byłym przyjacielem i partnerem, nie była zbyt otwarta na nowe znajomości. Spędzili razem wiele lat i wszystko zostało zniweczone przez podejście ukochanego Harleen, który opowiedział się po stronie Voldemorta. Inny czarodziej może by i przeszedł z tym po pewnym czasie do porządku dziennego, ale nie blondwłosa zielarka. Bądź co bądź, jej uczucia nie zmieniały się tak szybko, jakby tego chciała - niezależnie od czasu, jaki upłynął. Tak rozmyślała, aż nie zauważyła, że już jest na końcu schodów. Z góry nie było słychać żadnego głosu, na schodach również nie rozbrzmiewały kroki. Mogło to oznaczać, że Sebastian na razie sobie odpuścił i teleportował się, bogowie wiedzą, gdzie. I tak powinno zostać - dla dobra obojga.
[zt dla Joc i Seba] |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pią 05 Gru 2014, 23:49 | |
| Niemiłosiernie zbliżała się godzina trzecia w nocy, a Francis potrzebował chwili dla siebie. Dużo się ostatnio działo, rok szkolny ruszył pełną parą, a on dalej przyzwyczajał się do nowego otoczenia. Ale był szczęśliwy, tego zarzucić mu nie można było. Nie znał jeszcze architektury zamku tak bardzo, jak by chciał, jednak nadal miał w pamięci wcześniejsze, wakacyjne jeszcze, spotkanie z Panną Guardi, która zaprowadziła go do wieży astronomicznej pokazując przy tym parę skrótów i tajnych przejść. Wędrował więc młody stażysta zaklęć korytarzami zamku, oświetlając sobie drogę różdżką. Stukot butów niósł się po korytarzu, przy akompaniamencie sylwetki Francisa ubranego w codzienne spodnie, ciepły sweter i swój, rozpoznawalny wszem, czerwony szalik. Obranie Wieży Astronomicznej za cel wędrówki w tej sytuacji wydało mu się rzeczą najbardziej oczywistą na świecie. Maszerował raźno schodami prowadzącymi bezpośrednio na otwarty balkon i kiedy tylko stanął obok skomplikowanego, astronomicznego mechanizmu poczuł na karku przyjemny, nocny wiatr. Wieczory i noce robiły się coraz chłodniejsze, ale nadal miały w sobie coś z letniego ciepła. Poczuł, jak powiewy mierzwią mu włosy, ale nie przejmował się tym przesadnie, poprawił szalik pod szyją, podwinął rękawy swetra i przystanął obok metalowej barierki, wodząc chwilę po niej dłonią, bez większej świadomości, że to robi. Poczuł pod opuszkami palców resztki ciepła, które metal wchłonął jeszcze za dnia i odprężony przymknął oczy i nabrał w płuca przyjemne, czyste powietrze. Stał tak moment, tracąc w pewnym stopniu poczucie czasu. Noc była bezchmurna, idealna na obserwacje nieba. Francis zaśmiał się cicho, jednak w ciemności i samotności wydawało się to sporo głośniejsze, niż było w rzeczywistości. Jakaś klasa, mająca dzisiaj zajęcia astronomii niewątpliwie miała szczęście do obserwacji nieba. Sam by chętnie poobserwował gwiazdy. Często dochodził do podobnych wniosków, kiedy był w takiej sytuacji. Kiedy mógł spojrzeć w gwiazdy sam, ale niezbyt rozumiał dokładnie co się działo nad nim. Przypomniał sobie wcześniejszą propozycję Panny Guardi i uśmiechnął się delikatnie, nieświadomie. Wypuścił ze świstem powietrze i złapał się mocniej barierki, wyglądając głęboko w dół. Tak. Zdecydowanie nie chciał robić tego częściej. Góra interesowała go o wiele bardziej. Przysiadł, na krawędzi, spuszczając nogi w dół, między prętami zabezpieczenia i zamachał nimi minimalnie. Oparł się na dłoniach, odchylając się do tyłu i przymknął oczy. Cóż za prawie idealny wieczór, Panie Lacroix. |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pią 05 Gru 2014, 23:51 | |
| Nie było większego marzenia, jak móc studiować i nauczać tak cudownej dziedziny nauk magicznych jak Astronomia. Przebijało to marzenia o zbieraniu kolejnych kapeluszy, o pieczeniu nowych i niecodziennych muffinek. Nawet granie w szachy nie było tak fascynujące. Alice byłaby nawet w stanie zrezygnować ze śpiewania, chociaż muzyka pompowała jej krew do serduszka, krystalicznie czystego i niewinnego. To te rozbrykane nutki podpowiadały jej, jak ma stawiać kolejne kroki... no tak Alice, ale droga przed Tobą to nie pięciolinia! Na Merlina, chyba już się wyjaśniło, dlaczego ziemia witała się z panną Guardi częściej, niż ona by tego chciała. Szalała stópkami, chcąc nadać swemu chodu innowacji. I ta innowacja kosztowała ją niekiedy dość bolesnymi siniakami. Dobrze, że znała dobre maści. I Filemon często przynosił jej kocyk w pyszczku, gdy ona sama nie potrafiła się podnieść. Kochany zwierzaczek. Jednak tak beztroską, delikatną jak płachta jedwabiu i kruchą jak górski kryształ osóbkę najszybciej łapało zło. Zło ukryte w człowieku, które nie potrafiło znieść wizji istnienia czegoś tak dobrego i miłego jak Alice. Nawet, gdy kobieta była nieco starsza od jegomościa pochłoniętego ciemną stroną duszy. Alice każdego wieczora wychodziła na lekcje astronomii w wyśmienitym humorze. Uczniowie nie do końca chcieli jej słuchać, była zbyt młoda, aby traktować ją poważnie. Jednak i na to znajdywała sposób. Czarowała. Czarowała ich opowieściami, słowo płynęło przez eter do ich wrażliwych uszu i zabierało w świat gwiazd, planet i komet. I zdawało to egzamin doskonale. Nie zawsze jednak uczniowie byli tacy uczynni i grzeczni. Z reguły dom Slytherina wyłamywał się z tych ram. I tak było właśnie dzisiaj o północy z czwartą klasą Ślizgonów. Znudzeni faktem, ze musza być na zajęciach, na których nie chcą być byli krnąbrni i nieznośni. I Alice pierwszy raz z ulgą żegnała klasę nieco przed drugą. Wtedy to jeden z uczniów spojrzał na nią pogardliwie i powiedział, że miał rację w swym przemyśleniach. -Żadne zajecia prowadzone przez szlamę nie mogą być ciekawe. Wracaj do mugoli. Słowa tak ostre i nieprzyjemne wyryły się w tym czystym serduszku i powodowały, że rysy szpeciły to piękno. Alice zatkało, słysząc to. Nigdy nie usłyszała wobec siebie takich obelg. Bardzo jato zabolało. Bardzo bardzo bardzo. Gdy tylko klasa wyszła, Alice jak w transie udała się do swego gabinetu. Zamykając drzwi usłyszała miauczenie Filemona, który już wiedział. Słone kropelki jedna po drugiej spadały na jego futro, a jego zielone oczy patrzyły z bólem na właścicielkę. Alice załamała z westchnieniem rączki i poszła sobie zrobić herbatę. W imbryczku. JEdnak nawet nagietkowo-brzoskwiniona herbatka nie potrafiłą jej pomóc. Czuła się jak odrzutek. Szlama. Brudna krew. Te ponure myśli dokuczały jej tak mocno, że kobieta straciła rachubę czasu. W końcu herbata ze smakiem łez przestała jej smakować. Otarła bordowym rękawem szaty oczy, które były popuchnięte i zaczerwienione. Pogłaskała ciemny łeb Filemona i chyłkiem wydostała się na korytarz. Chciała wrócić do miejsca, gdzie nikt jej nie znajdzie. Dotarła do obserwatorium i po raz ostatni otarła piekące powieki. Podniosła głowę. -Oh. Cześć Franio. -na jej poziomkowych usteczkach pojawił się nikły cień uśmiechu. Ona sama zrozpaczona swoim stanem zakryła twarz rudymi puklami z grzywki i udała się w dość oddalony kąt w obserwatorium. Liczyła, ze nie widział. Chciała, aby się cieszył. -Zapomniałam, że kogoś wtajemniczyłąm w moją sekretnę miejscówkę. Chyba Ci się tutaj podoba. -zauważyła, przybierając na nowo dość wesoły ton, który zataił smutek. Nieudolnie, ale zataił. Chyba. -Jest piękna noc. Na pewno widać Mars. -rzuciła, biorąc cicho głęboki wdech. Spokojnie Alice. Spokojnie. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna Pią 05 Gru 2014, 23:51 | |
| Siedział już dłuższą chwilę na wieży astronomicznej, chłonąc przyjemną, nocną atmosferę i ostatnie tchnienia lata, na jakie mógł się jeszcze w tym roku załapać. Zaraz przyjdzie zima i nie będzie szans na takie spędzanie nocy i wieczór. Żałował tego, a jesień zbliżała się wielkimi krokami i nie mógł nic na to poradzić. No i absolutnie tego nie planował. Jakkolwiek w pewnym stopniu przypominał bohaterów literackich to nigdy nie chciał stawiać wyzwania naturze. Nie przepadał za przegrywaniem, tego ukrywać nie mógł. Sen nie zmorzył go, czuł dziwne zasoby energii, a dodatkowo poczucie dobrze spełnianego obowiązku, ekscytacja przed kolejnym dniem nauczania, zanim jeszcze popadnie w rutynę oraz nocna aura skutecznie trzymały go na nogach, uniemożliwiając mu zaśnięcie. Wśród ciszy usłyszał czyjeś kroki na schodach, nie zwracając na to większej uwagi, tłumacząc sobie, że jednak tylko mu się wydaje. Przecież nikt nie przychodziłby tutaj o tak nieludzkiej godzinie. Poza Francisem. Ale jak doświadczenie pokazuje, nie zawsze ma rację. Usłyszał jednak po chwili znajomy głos za swoimi plecami. Odwrócił się, nieco niezdarnie, biorąc pod uwagę jako aktualne położenie i uśmiechnął się mimochodem. -Oh. Dobry wieczór, Alice. - odpowiedział na powitanie, wyraźnie wyczuwając coś dziwnego w głosie młodej pani astronom. O Francisie można było powiedzieć wiele. Że czasami ciężko było go zrozumieć, że brakowało mu cech, które chciałaby w nim zobaczyć jego matka, że nie zawsze radził sobie z trudnymi sytuacjami, ale Francis Lacroix na pewno nie był ślepy. Zmartwił się nieco, zmarszczył brwi i, chociaż to nieco niegrzeczne, obserwował przez moment koleżankę po fachu, jak umyka w oddalony kąt obserwatorium. Zmarszczył brwi, wyraźne zafrapowany. Zachowywała się, najprościej to ujmując, dziwnie. Może uśmiechała się, ale było to dość mętne, wymuszone, a komentarz rzucony moment później nie miał znamion zwykłej wesołości, a brzmiał raczej na skrzętnie ukryty wyrzut, że wolałaby być teraz sama. Co nie zmienia faktu, że Francis nie miał zamiaru zostawić jej samej sobie. Może nie był najlepszy w kontaktach międzyludzkich, czasami się gubił, nie zawsze używał takich słów, jakie powinien, ale nie cierpiał też siedzieć z boku. Zaśmiał się cicho, nieco niepewnie pod nosem. -Owszem. Podoba mi się.-odpowiedział krótko. Nie mógł pędzić, wstać, podbiec i po prostu zapytać co się stało. Nie chciał być gwałtowny. Sam nie cierpiał być pocieszany, nikomu na to nie pozwalał bo i nie okazywał specjalnie słabości. -Ale samemu to nie to samo, koniec końców. - dodał, wzruszając niezobowiązująco ramionami. Słuchał słów Alice i wpatrywał się jeszcze moment w horyzont. Do wschodu pozostało solidne 3 godziny. Zerknął na niebo i próbował znaleźć Mars. Nieudolnie i bez powodzenia. Westchnął cicho i usiadł po turecku, opierając dłonie na kolanach. Wyczuwał zdenerwowanie ze strony Alice, widać, że nie chciała nikogo tu zatkać, że nie spodziewała się, że kogokolwiek tutaj zatka. Cóż. Francis widocznie znowu pokrzyżował komuś plany. Taka natura. Odwrócił się, twarzą w jej kierunku i oparł plecami o barierkę, zaczął kręcić młynka palcami i wziął głęboki oddech pozwalając sobie na moment ciszy. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale przymknął je zaraz, wyraźnie rezygnując i szukając innych, bezpieczniejszych słów. Czasami najbanalniejsze rozwiązania wydawały się najlepsze, a czasami wręcz najgorsze. Wstał powoli i otrzepał spodnie. - Piękna noc, a ty jednak się martwisz.- rzucił cicho. Podszedł parę kroków zatrzymując się w odległości umożliwiającej stażystce zachowanie odpowiedniego dystansu i intymności, jakieś trzy metry od niej. Odwrócił się w kierunku mechanizmu na środku wierzy i ciągnął. -Czy coś się stało, Alice? - zapytał, palcem wodząc delikatnie po metalowym elemencie maszyny. Ostrożnie, jakby bał się, że coś zniszczy. Podobnie, jak w mówieniu. Jest Pan taki przewidywalny, Panie Lacroix. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Wieża Astronomiczna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |