|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Tanja Everett
| Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:29 | |
| Dziewczyna zdawała się sprawiać wrażenie delikatnej i kruchej, dopiero bliższe spotkanie dawało większą wiedzę o Gryfonce. Niezwykle butna, zadziorna i wyszczekana, co było jedynie reakcją obroną na całe zło tego świata i tak Tan chciała od siebie odsunąć podejrzenia, jakoby coś złego działo się u niej w domu. Zapłaciła za to najwyższą cenę i dobrze o tym wiedziała. Co by było, gdyby zaufała komuś po raz trzeci, szósty czy dwudziesty? Może po raz dwudziesty pierwszy ktoś by usłyszał jej wołanie? Może skończyło by się to lata wczesniej, a jej matka nadal by żyła? Może... gdybanie było zabójcze na dłuższą metę. Zastanawiać się, co się zrobiło źle, co mogło pomóc, a co pogorszyć sprawę.. gdyby usłyszano jej protest po raz pierwszy – kto wie, mogła mieć całkiem normalne życie. Jednak nie spotkała by Michaela, który z takim namaszczeniem zbierał kuche odłamki z jej dłoni i głaskał, gdy wypłakiwała swoje żale. To ich zbliżyło. Uczucie to miało słoną cenę.. chociaż nie. Oni nie płacili za to, by w końcu ich to spotkało, coś tak cudownie niewinnego i pięknego. To uczucie było zadośćuczynieniam za wszystkie krzywdy, którymi uraczył ich los. Nie można było zaprzeczać, że była tu mowa o czymś większym jak czyste zauroczenie. Dziewczyna nigdy nie pozwoliła by sobie na takie gesty i słowa, kiedy już kogoś miała.. jednak pocałunek w sali nie dawał jej spać, przezywała go wciąż na nowo i wciąż czuła to samo podniecenie co wtedy. Nie było tu mowy o samym pociągu fizycznym, co dla Tanji było czymś zupełnie nowym.. ale wtedy, kiedy każda kolejna łza wsiąkała w materiał koszuli, a serce Gryfonki w końcu poczuło ulgę stało się coś innego.. więź, duchowa więź między tymi dwoma umęczonymi duszczykami stawała się wręcz namacalna i tylko dlatego Tanja pozwoliła sobie ronić łzy w bibliotece, kiedy miała wrażenie, że niewidzialna nić została jednak zerwana. To było dziwne, po raz pierwszy płakać przez chłopaka.. Trzeba było jednak zaznaczyć, że częściej na ustach Tanji panował uśmiech niż tonęły w nich kolejne słone krople i to wszystko było sprawką tego jednego człowieka. To przez niego miała siłę by uciec z domu Wilsonów chociażby na tę jedną noc i się z nim zobaczyć. Był również powodem tego, że znowu mu wszystko powiedziała, zwierzyła się... i zerwała się z ziemi by poczuć wiatr we włosach i dać się ponieść przygodzie, wolności... Kontakt z przyrodą zawsze na nią dobrze wpływał, wtedy miała wrażenie, że nikt nie może do niej dotrzeć, nikt jej nie złapie i nie zrobi krzywdy.. Ufała Michaelowi i było to niecodzienne przeżycie. Ktoś trzymał w swych dłoniach jej istnienie, ale szło to też w drugą stronę. Co prawda Miki nie zdradził jej zbyt dużo ze swego życia, ale nie podejrzewała go o coś więcej jak strata rodziców. Nie podejrzewała go ani trochę o gen wilkołactwa. Jeszcze nie.. Michael był nie tylko wiernym powiernikiem, moralizatorem i pocieszycielem, ale i rozbawiaczem i.. nauczycielem. Nauczycielem? No własnie. Rozbudzał w Tanji nieznane dotąd pożądanie i podniecenie, ucząc dziewczynę jej własnego ciała. Pokazywał, jak może reagować każda komórka i nerw jeśli odpowiednio się je popieści.. Everett pozwalała, aby ciężka woń ekscytacji zasnuwała jej obraz przed oczami, gdy dotykał jej piersi. Wydawały się same prosić o kolejną porcję dotyku. Tak samo było z ustami, były wydętę i oczekiwały kolejnego pocałunku. Tan dała się zniewolić temu pragnieniu. -Jesteś okrutny w wymierzaniu kar. -rzuciła, uśmiechając się po raz pierwszy nieco inaczej jak dotychczas. W tym teraz była jakaś kobieca magia, magia seksapilu i flirtu. Tanja wcale nie narzekała na brat adoratorów, ale zawsze ich odrzucała z racji swojej przeszłości i teraźniejszości. Nie znaczyło to jednak, że nie potrafiła wykrozystywać swoich wdzięków. Po prostu nie robiłą tego zbyt często... Przesuwała dłońmi po jego torsie zachwycając się linią mięśni i fakturą skóry. Wyjęła je w końcu, by przenieść je na kark chłopaka. Nęciła opuszkami palców włoski na karku, które wydawały się stawać dęba. Wsunęła palce w ciemne włosy Ślizgona i pozwoliła sobie zaborczo skraść mu długi i namiętny pocałunek. Jednocześnie skupiała się na dłoniach Bonnera, które zawędrowały do bioder. Przygryzła jego wargę, jak on jeszcze chwilę temu. Dłonie w tych rejonach źle jej sie kojarzyły, ale... ufała mu. W końcu ta wędrówka postanowiła zawrócić do obojczyków. Tan przymknęła oczy i oparła tył głowy o pień. Nie podejrzewała, ze pocałunki w szyję mogły być takie.. gorące. Nie przypominały pożaru w domu, nie parzyły ani nie niszczyły. Raczej rozgrzewały, wzmagały przyszłą tęsknotę i wynagradzały dotychczasową. Oddech Tanji przyspieszył, kiedy Miki zsunął z jej ramion obie pary ramiączek. Wydała z siebie zduszony jęk, gdy tylko jego pełne usta dotknęły skóry na biuście. Tak zakazane... ale tak pasjonujące. Tak namiętne, chociaż grzeszne. Tanja wcale nie była taką grzeczną dziewczynką i to, co miało w sobie odrobinę adrenaliny i pieprzu nakręcało ją do jeszcze odważniejszych zachowań. Wolną dłonią przesunęła po plecach Mikiego, wzdłuż kręgosłupa. Tym razem to ona pozwoliła sobie pocałować go w szyję, piąc się w górę. Musnęła wargami płatek ucha. Nie dało się ukryć, że podobał jej się obrót spraw. Nawet bardzo. Kiedy jakimś cudem pieszczoty trochę straciły na żywiole i brawurze, Tan odnalazła po raz kolejny usta Bonnera i pocałował go. Tym razem delikatnie, przypominało to dotyk motylich skrzydeł. -Muszę wracać, domyślą się, że mnie nie ma. -szepnęła do jego ust. Objęła Michaela mocno za szyję i przytuliła się, przytuliła się tak mocno jak tylko mogła. Dodawało jej to sił. Wdychała rozpaczliwie zapach jego skóry, jego perfum.. -Obiecaj, że już nigdy nie odejdziesz. -głos, któy zadał to pytanie był cichy i nieco zlękniony. Nie chciała tracić nikogo po raz kolejny. Już nie. Gryfonka schyliła się po bluzę i podała ją chłopakowi. Nie omieszkała jednak wczesniej wypuścić Rubina, który nieco urażony wdrapał się na jej ramię i łaskotał ogonem obojczyk, który jeszcze przed chwilą był tak cudownie całowany i nęcony.. -Oddaję. Przydała się. |
| | | Michael Bonner
| Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:31 | |
| Dla niego zawsze była delikatna i krucha, nawet wtedy na boisku, jak i później, kiedy nie chciała przyjąć jego przeprosin. Sam nie wiedział dlaczego, ale wydawało mu się, że potrafi przejrzeć jej wnętrze i doskonale wiedział, że jej opryskliwość i krnąbrność to nie rzeczywiste cechy jej charakteru. To nie był prawdziwa Tanja, a tylko reakcja obronna na zło, które spotkało ją w życiu. Czy aby podobnie nie było z Michaelem? Czy rzeczywiście sprawiało mu przyjemność krzywdzenie innych uczniów Hogwartu? Niekoniecznie, satysfakcję przynosiło dopiero objęcie pozycji lidera, bycie kimś ważnym wśród sporej części ślizgońskiej braci, to uczucie, którym chłopak rekompensował sobie stratę wszystkich bliskich mu osób. Kiedy wszyscy jego kumple odczuwali przed nim swego rodzaju respekt na skutek podejmowanych przez Bonnera działań, jego nieposkromionej młodzieńczej brawury, ten czuł się kimś przydatnym i kimś silnym. Inna sprawa, że później często miał z tego tytułu wiele kłopotów, a także stawał się coraz bardziej porywczy. Wiedział przecież, że nie może okazać żadnego znaku słabości. Poza tym, pieklił się zawsze, gdy ktokolwiek próbował z nim zadzierać, a w szczególności zahaczał o temat jego rodziny. Wówczas nie było żadnej mocy, która byłaby w stanie Mike’a zatrzymać. Nic dziwnego, że chłopak został na czas nieokreślony zawieszony w prawach ucznia, a Dumbledore odebrał mu jedną z tych rzeczy, które sprawiały mu nadzwyczajną przyjemność – qudditcha. Według dyrektora szkoły była to stosowna kara do ciężaru przewinienia, a nie oszukujmy się, raczej rzadko któryś z uczniów doprowadza innego do tak ciężkiego stanu, by ten nie mógł dojść do siebie podczas długiego pobytu w Mungu. Prawdę powiedziawszy, Mickey najpewniej mógłby zostać wydalony z Hogwartu, gdyby nie to, że Albus charakteryzował się naprawdę wysokim poziomem wyrozumiałości dla swoich wychowanków. Pomimo tego, że ten Ślizgon zdolny był do lokowania swoich ambicji, siły i sprytu w zupełnie nieodpowiednim kierunku, nie był wcale tak złym chłopakiem, a niewątpliwie nie zasługiwał na nienawiść ze strony większej części szkolnej społeczności. To prawda, ze nazbyt często narażał się innym, ale w gruncie rzeczy, nie robił niczego w paskudnych intencjach, a przede wszystkim, chyba nie do końca nadawał się na śmierciożercę i nie kształcił się w dziedzinie czarnej magii. Nadal jednak nie można było zapomnieć o drzemiących w nim pokładach nienawiści, które z czasem mogły popchnąć go do czynów, które z pozoru nie wpasowywały się w jego osobowość. Kto wie, czy gdyby nie stracił ostatków nadziei, czy gdyby nie spotkał na swej drodze Tanji, nie odwróciłby się od ludzi jeszcze bardziej. Wtedy byłoby mu najprawdopodobniej wszystko jedno, po której stronie przyjdzie mu stanąć do walki. Często zresztą ludzie doświadczeni przez los stawali się czarnymi charakterami, próbując swymi czynami zapełnić pozostałą pustkę. Mickey przynajmniej na razie do tego nie dążył. Starał się myśleć pozytywnie, choć czasami było to naprawdę trudne. Panna Everett na nowo otworzyła jego umysł i przywołała na myśl tylko to, co dobre. Dzięki niej nie pogrążał się tak mocno w swoim mroku. -Następnym razem wymyślę coś bardziej wyrafinowanego. – mruknął w odniesieniu do tej niby okrutnej kary, która rzecz jasna, faktycznie wcale nią nie była. Widział przecież, w jaki sposób Tanja reaguje na dotyk jego dłoni, na każde muśnięcie jego ust. To nie tylko ona działała na niego jak narkotyk, wszystko szło w dwie strony, a wydawało się, że ci dwoje dobrali się idealnie. Nie tylko rozumieli się perfekcyjnie w rozmowie, ale także okazywało się, że znają język swoich ciał. Chłopak nie mógł przecież oderwać warg od jej delikatnej skóry. Nie mógł także opanować cichego pomruku, który wydobył się z jego ust, kiedy dłonie dziewczyny znalazły się pod jego koszulką, gładząc każdy, nawet najmniejszy skrawek jego może i chudego, ale umięśnionego torsu. Gdyby tylko mógł, spędziłby na takich niewinnych pieszczotach całą noc. Niestety, Gryfonka postanowiła wszystko przerwać zaraz po tym, kiedy doprowadziła go na skraj pożądania, którego nie potrafił utrzymywać już na wodzy. Z ogromną niechęcią i rozczarowaniem odebrał od niej swoją bluzę i popatrzył smutno w jej oczy, jak gdyby nigdy więcej mieli się nie zobaczyć. -Nie odejdę. Przysięgam. – zobowiązał się po raz kolejny, a trzeba było mu przyznać, że raczej nie rzucał słów na wiatr. Chociażby miał zginąć, nie mógł jej zostawić. Chociażby miał wydać ostatnie tchnienie, obroni ją przed każdym skurwysynem, który będzie śmiał ją dotknąć podczas gdy ona nie będzie tego chciała. Chociażby miał kopnąć w kalendarz, będzie jej tarczą przed wściekłym i psychopatycznym ojczulkiem, jeżeli ten po raz kolejny spróbuje pojawić się w jej życiu. Od teraz Tanja była damą jego serca, a on był jej rycerzem, a jak mawiają średniowieczne przekazy, Mike przysięgi nie mógł zerwać w żaden sposób, ani też nie miał zamiaru, bo jego honor nie pozwoliłby mu na taką ujmę. -Rozumiem. Odprowadzę Cię. – dodał po chwili nieco przygnębionym głosem, ale nie miał wyboru. Był rozgrzany, ale wiedział, że tym razem będzie musiał uspokoić swoje instynkty i odprowadzić swoją towarzyszkę do domu Wilsonów. Jeżeli chciał się z nią widywać, musiał przestrzegać jej zasad, a przede wszystkim zasad gospodarzy. Westchnął jednak ciężko, starając się nie myśleć o jej nagim ciele, co nie bardzo mu się udawało. Miał nadzieję, że ta niekorzystna sytuacja szybko minie i że panna Everett znajdzie prawdziwy dom, nie musząc znosić pieprzenia tego „buraka”. Szedł w milczeniu, łapiąc tylko za rękę Gryfonki. Próbował ułożyć sobie wszystko w głowie, ale i to wydawało mu się w tym momencie niezwykle trudne. Poza tym, mimo że jeszcze nawet nie pożegnał Tanji, już za nią tęsknił i nie mógł przeżyć tego rozstania. Wreszcie dotarli pod dom na Grimmuald Place, do celu, który ich rozdzielał. -Będę pisał. I mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. – rzucił na pożegnanie, odwracając się w stronę przystanku. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wrócił się tylko po to, żeby złożyć na ustach dziewczyny jeszcze jeden dłuższy, ognisty pocałunek, który miał mu wystarczyć, miał zaspokoić jego piekielne żądze aż do kolejnego spotkania. Dopiero po tym geście, odszedł, oglądając się jeszcze kilkukrotnie za siebie. W końcu wsiał jednak do autobusu i pojechał do pustego mieszkania, przez długi czas nie mogąc jeszcze zasnąć.
Koniec wątku. |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Czw 14 Sie 2014, 21:32 | |
| No i tak jakoś wyszło. Mijały sobie dni, zaczęły się wakacje, ale wciąż coś się działo i Williams cierpiał na prostą przypadłość: zapiernicz. Nie przepadał za tym, ale jednocześnie wiedział, że olanie całej roboty nie wchodziło w grę. Miał swoje obowiązki i musiał je wykonywać. Czy to mu się podobało czy nie, czy była ładna pogoda czy lało, Henry siedział w biurze i wykonywał tą żmudną papierkową robotę, od czasu do czasu rozmawiając z aurorami. A to ktoś ostatnio walczył z jakimś czarnoksiężnikiem, a to innego żona zagoniła do roboty w ogrodzie, jeszcze inny musi sobie nową miotłę kupić, a to coś jeszcze innego kogoś spotkało. Cóż... takie życie. Czasami nawet chciało mu się to wszystko rzucić w cholerę, ale ostatecznie auror uświadamiał sobie, że przynajmniej ma co robić... i lubi to robić. Może nie koniecznie pracę za biurkiem, ale aktywne czynności aurora były czymś, do czego Williams dążył i teraz... jakby został ograniczony przez rolę, jaką stosunkowo niedawno na siebie przyjął. No trudno, takie życie. Ostatecznie jednak... czy nie powinien czuć się dumny, że akurat on dostał tą posadę? Powinien, ciężko pracował, może sam nie był w stu procentach pewny, czy na pewno zasłużył, ale skoro ktoś u góry uznał, że może piastować takie, a nie inne stanowisko, najwyraźniej miał już jakąś renomę, która mu to umożliwiła. Ostatecznie jednak... nie zawsze był zadowolony z takiego obrotu spraw.
Szczęśliwie jednak... obecnie miał chwilkę czasu wolnego. Większość sprawa została już przez Henry'ego załatwiona, nie było żadnych naglących obowiązków, a większość pracowników Biura Aurorów opuściła już tenże przybytek. A ponieważ Williams także i swoją robotę odwalił... mógł także opuścić ministerstwo i udać się na zwyczajną... przechadzkę po Londynie. Miasto obecnie przeżywało falę upałów i wielu oddałoby naprawdę sporo, byle tylko spadł deszcz, choć na krótka chwilę. A auror nie należał do wyjątków. Po kilku minutach szybko skierował się do parku, by tam ukryć się pod cieniem drzew, które były jednym z niewielu źródeł chłodu w tym miejscu. I choć wciąż panował okropny gorąc, to jednak nie tak straszny jak na hałaśliwych ulicach stolicy Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Dlatego dało się nawet czerpać choćby i minimum przyjemności z tego krótkiego spaceru. Ostatecznie jednak... Williams i tak skończył na jednej z ławek w parku, uznając, że dalszy spacer w takim upale jest naprawdę... kłopotliwy, a tutaj chociaż mógł posiedzieć i odpocząć, zwyczajnie siedząc. Chociażby przez te kilka pierwszych minut, bo później chyba będzie musiał jednak gdzieś się ruszyć, bo nie wyrobi. Już zdecydowanie zbyt długo nie działo się nic interesującego i ekscytującego w jego życiu aurora. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Miejski park Pią 15 Sie 2014, 00:26 | |
| Alex nie był taki pewien, czy cieszył się z dokończenia raportu, nad którymi ślęczał drugi dzień – sprawa była paskudna z gatunku tych, gdzie morderca odznaczał się porąbanym poczuciem humoru. Tańczące po ulicy odcięte ludzkie odnóża uciekające z mugolskich worków na zwłoki w żaden sposób nie bawiły aurora, choć zawsze chętnie słuchał wszelkich żartów z dziedziny opuszczającej terytorium dobrego smaku i wchodzącej do państwa czarnego humoru. Po prostu... Nie. Pewnych granic się nie przekraczało, nawet będąc parszywym śmierciożercą. Wystarczająco zły i przygnębiający był fakt, że z dnia na dzień odnajdywali coraz więcej ciał, miejsc w których na niebie wisiał mroczny znak, a lista osób zaginionych powiększała się, zajmując kolejne zwoje pergaminu. Nie musieli dokładać do tego mugoli wrzeszczących o apokalipsie zombie i bliskim końcu świata. Amnezjatorzy mieli pełne ręce roboty przy usuwaniu niepożądanych wspomnień świadków tego incydentu. Można powiedzieć, że sam wybrał sobie tę robotę i nie powinien narzekać – starał się do tego stosować, ale stawało się to coraz trudniejsze. Ogólne zabieganie w biurze i stopień zmęczenia w jakim z niego wychodzili ostatnio skutecznie uniemożliwiały Alexowi normalną rozmowę z Williamem. Wracając do domu często nie mieli siły ani ochoty na nic ponad wrzucenie czegoś do żołądka, nakarmienie kotów oraz sowy i padnięcie na kanapę. Paradoksalnie mieszkając i pracując z przyjacielem Hall coraz częściej czuł się, jakby w ogóle nie spędzał z nim czasu – zdawał sobie sprawę, że istniały o wiele ważniejsze rzeczy niż jego dobre samopoczucie, ale zwyczajnie mu tego brakowało. Nie do tego stopnia, by przestał być efektywny w tym, co robił i czego od niego wymagano, ale czasem musiał odpychać długie, pokraczne łapska osamotnienia, które chciały pociągnąć aurora gdzieś głęboko. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie na tak odpowiedzialnym stanowisku. Po raz kolejny przesunął w palcach zgiętą na cztery kartkę, która powinna spoczywać w którejś z kieszeni – z racji że skończył raport i mógł wyjść z biura przed Lewisem, spadł na niego obowiązek zrobienia zakupów. Wnętrze domowej lodówki wyło o napełnienie, wciśnięcie produktów do szuflad i przegródek. No i wyrzucenie tego pęczka zwiędłej marchewki, którego rozwijająca się cywilizacja wynalazła niedawno koło i dumnie parła ku maszynie parowej. Żwir zachrzęścił z wyraźnym protestem pod podeszwami ciężkich wojskowych butów, których właściciel niewiele robił sobie z ostrego słońca – korzystał z genialnego mugolskiego wynalazku, jakim były ciemne okulary. I właśnie przez te okulary ograniczające nieco pole widzenia musiał na moment przystanąć, gdy mijał którąś z kolei ławkę ukrytą w cieniu. - Pan Williams? - rzucił, przesuwając na głowę mugolskie cudo techniki. Para zielonych oczu wpatrywała się w szefa biura aurorów z wyraźnym zaskoczeniem. - Pan nie w domu? |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Sob 16 Sie 2014, 15:40 | |
| Mężczyzna skupił się na czymś... na problemach świata magicznego. Śmierciożercy, porwania, morderstwa. To wszystko szerzyło się z horrendalną prędkością i trudno było w jakikolwiek sposób skutecznie z tym walczyć. Aurorzy nie byli fizycznie w stanie zabezpieczeń wszystkich możliwych miejsc, gdzie nastąpiłby atak, a do tego nie było żadnych informacji, które informowałaby gdzie może nastąpić kolejne objawienie się sługów Voldemorta. To wszystko było niezwykle irytujące i do tego mogło się zdawać, że nic się nie dzieje w tej sprawie. Całe szczęście, że Moody nie wyszedł z wprawy i wciąż działał efektywnie. Chociaż tyle. Ale co z resztą? Wciąż pozostawała masa innych wiosek, miasteczek, gdzie mógł nastąpić jakiś atak i był problem. Bo nie da się wszystkiego zabezpieczyć i nagle wysłać wsparcia na drugi koniec kraju czy chociażby miasta od tak. I to był też główny powód powodzi papierów i raportów jakie Henry otrzymywał od aurorów. Czasami miał wrażenie, że się już całkowicie zasiedział, że wstanie zza biurka będzie niemalże niemożliwe. Zapewne by z wielką radością przyjął do wiadomości fakt, że ktoś chciałby się z nim pojedynkować. Przynajmniej zapomniałby na chwile o tym całym burdelu jaki się zrobił, i którym trzeba było się zająć, na rzecz walki magicznej. Chociażby i koleżeńskiej. Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Po prostu nie i koniec. Miał za wiele na głowie i choć cały czas go korciło by dołączyć do którejś z Brygad Uderzeniowych, to jednak w obecnej sytuacji... nie było nawet takiej opcji. Zbyt częsta zmiana na stanowisku Szefa Biura Aurorów mogłaby źle wpłynąć na odbiór tego biura przez społeczeństwo i Ministerstwo, a sama posada straciłaby swój wcześniejszy respekt. Tak... trzeba było jakoś tym się zająć. Cholera...
I wtedy ktoś się odezwał. Williams może nie wyłączyć się całkowicie z rzeczywistości, jednakże ten głos pozwolił mu porzucić te wszystkie misje i skupić się na rozmowie. Pierwszym co zrobił było zlokalizowanie właściciela głosu. Alex Hall, auror. Henry delikatnie się uśmiechnął na przywitanie. Co tu dużo mówić, może nie byli przyjaciółmi, jednakże się szanowali. I to było najważniejsze. -Tak jakoś wyszło. Przed chwilą wyszedłem z biura. A co z tobą? - odpowiedział czarodziejowi, po czym się wyprostował i przechylił głowę. Cichutko coś trzasnęło, ale wątpliwym było, by rozmówca Williamsa był w stanie to usłyszeć. A to wszystko było spowodowane długim siedzeniem w biurze, a potem na ławce. I jeszcze ten horrendalny upał. Może te okulary przeciwsłoneczne to nie taki zły pomysł. Tylko wciąż nie chroniły one przed gorącem powietrza, który chyba był najbardziej kłopotliwy dla Henry'ego. Cholerna pogoda no. Nie dość, że takie problemy na świecie, to jeszcze świat nie chce pomagać. Wszystko przeciwko nim, niech jeszcze jakiś piorun strzeli i powinno być chyba wszystko. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Miejski park Wto 19 Sie 2014, 18:48 | |
| Jakie było prawdopodobieństwo spotkania swojego szefa w sporym mieście przed oficjalnym ukończeniem pracy biura? Pytanie nieprzyjemnie kojarzyło się Alexowi z matematyką, fantastyczną dziedziną nauki, której nie znosił uczęszczając jeszcze do mugolskiej szkoły za czasów dziecięcych. Nie musiał wykonywać serii skomplikowanych obliczeń, by wiedzieć, że odpowiedź brzmiała: mało prawdopodobne. Choć był zaskoczony, nie dał po sobie tego specjalnie poznać – tylko w jego zielonych oczach przemknął szybko cień. Auror wsunął dłonie do kieszeni jeansów, tym samym ukrywając karteczkę, której nie powinien zgubić. Czuł słońce łaskoczące w odsłonięty kark, całkowity zastój powietrza wprowadzający męczącą, senną atmosferę. W takie dni ciężko było żyć, a co dopiero wstać z łóżka i wykonywać swoje obowiązki. - Skończyłem raport o tych tańczących zwłokach i William wygonił mnie na zakupy – odparł krótko na pytanie, podnosząc dłoń i jej wierzchem ocierając skroń, po której leniwie spływał pot. Specjalnie obniżył głos, niwelując możliwość bycia podsłuchanym przez przypadkowego mugola na tyle, na ile było to możliwe. - Słowo daję, ci wariaci są z dnia na dzień coraz bardziej bezczelni, a my za dużo czasu spędzamy nad papierami dla ministerstwa. – dodał po chwili chmurnym tonem, lekko zagryzając wnętrze policzka. Ryzykownym było narzekanie szefowi na działanie i procedury miejsca pracy, ale chciał się dowiedzieć, jaką opinię miał na ten temat Henry. Być może udałoby się nagiąć pewne przepisy i usprawnić działanie aurorów, gdyby mieli poparcie kogoś z organu decyzyjnego. Wszystkim wyszłoby to na dobre. |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Sob 23 Sie 2014, 23:49 | |
| Mężczyzna spokojnie przyglądał się Alexowi, jego reakcji. Nie spodziewał się tak... beztroskiego spotkania. Nie w takich czasach i nie w takich okolicznościach. Jednak w gruncie rzeczy, mogło to wywołać uśmiech na twarzy aurora. Chociaż Henry się powstrzymywał, widząc jak zachowuje się i o czym mówi jego rozmówca. Dlaczego niby tak działałoby to na Williamsa? Cóż... chodziło o ten beztroski zbieg okoliczności. Taki niewinny, może nawet delikatnie dziecinny, który w ogóle nie przejmował się kłopotami, z jakimi mierzył się obecny świat. Jednak nie to było w końcu kwestią jakichkolwiek rozmyśleń. Słowa Halla tylko utwierdziły szefa biura aurorów w swoim twierdzeniu, że papierkowa robota, czy też biurokracja jest czymś, co irytuje nie tylko jego, ale też i innych. Niestety... Henry znał tez dobre strony tej całej papierologii, która pozwalała innym organom kontrolnym na sprawdzenie czynności aurorów ostatnimi czasy. Z jednej strony coś dobrego, z drugiej "wrzód na tyłku zdrowego narodu" chciałoby się rzec. A jedynym, co Williams mógł zrobić to zgodzić się na takowe sposoby działania, choć zapewne walczyć o jakąś zmianę jeszcze zamierzał.
-Rozumiem. - krótko podsumował pierwsze kilka słów Alexa, po czym skupił się na reszcie wypowiedzi Halla... na narzekaniu. Może nie wypadało, ale Henry delikatnie się uśmiechnął, choć po chwili ponownie był poważny i odpowiedział spokojnie -Dobrze wiem co czujesz. Sam najchętniej wolałbym brać czynny udział w większości akcji, ale niestety, ktoś musi sprawować nad tym władzę, a co za tym idzie, to ja męczę się bardziej przez te wszystkie raporty, które do szczęścia są mi tak samo potrzebne jak ćma na szybie. - czyli wcale, ale było to raczej logiczne, dlatego też Williams nie rozwijał tej kwestii i kontynuował -Niestety, raportów nie napisze nikt inny, jak ktoś, kto był na miejscu zdarzenia. A dzięki nim inni mogą sprawdzić przebieg ostatnich zdarzeń. Najchętniej bym ograniczył jej ilość do minimum i staram się to robić, ale ci, którzy nie babrzą się w tych papierach tak jak my, nie widzą potrzeby zmiany... i tak rzadko do nich zaglądają. Syzyfowa praca. - krótko podsumował, choć nie zamierzał się poddać, co zaraz zaakcentował kolejnym zdaniem -Choć z chęcią wtoczę ten głaz jeszcze kilka czy też kilkanaście razy. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Miejski park Wto 26 Sie 2014, 21:22 | |
| No tak, właściwie jakiej odpowiedzi się spodziewał? „Tak, masz rację, kopnę Ministra w zad i to załatwimy” czy może „Czemu o tym wcześniej nie pomyślałem, Hall geniuszu!”? Dawno nie czuł się jak naiwniak stulecia, trzeba było wyrobić normę... Tylko, tak patrząc z drugiej strony, jak cokolwiek miało się zmienić, jeśli nikt nie próbował poprawiać tego, co przytykało i opóźniało pracę? Gdy postanowił zostać aurorem jeszcze za czasów szkolnych, śnił o brawurowych akcjach, zwalczaniu niesprawiedliwości i czynieniu tego porąbanego świata trochę lepszym miejscem. Rzeczywistość nieprzyjemnie zweryfikowała marzenia, wymierzając siarczysty policzek i pokazując paluchem, że patrzył w złą stronę. Wyposażony w szereg umiejętności wykraczających poza zdolności przeciętnego czarodzieja, z dnia na dzień czuł się coraz bardziej bezużyteczny, odnosząc przykre wrażenie, że istota spraw przecieka mu gdzieś między palcami, a on znowu nie patrzy tam, gdzie powinien. Brak wymiernych efektów pracy był przytłaczający i demotywujący, a sam fakt, że musiał spędzić dodatkowe trzy lata na szkoleniach, by w ogóle otrzymać to stanowisko... Cóż, nie tego się spodziewał, ale nie mógł tak po prostu zrezygnować – obowiązkowość ponoć cechowała dorosłych ludzi. Przywołał więc na twarz jedną z masek, tę z nieznacznym, nieco przymilnym uśmiechem, która pozwalała umknąć z wielu sytuacji i odparł: - Oczywiście, ma pan rację... - podniósł rękę, drapiąc się lekko w kark. - Kto to zrobi, jak nie my. Nie, nie zgadzał się z tym stwierdzeniem – gdyby siedli wszyscy okrakiem i urządzili burzę mózgów, na pewno dałoby się znaleźć inne rozwiązanie. Zmieniacze czasu chociażby, choć lawinowo wywołałoby to z początku dodatkową falę papierkowej roboty. Gdzieś niedaleko zegar wybił pełną godzinę, zwracając uwagę Alexa, który odwrócił lekko głowę w kierunku dźwięku, licząc uderzenia. - Przepraszam, muszę lecieć do tego sklepu, zanim William wróci i mnie oskalpuje – rzucił jeszcze w stronę Henry'ego. - Niech się pan lepiej schowa przed tym słońcem! I tyle go widzieli. Może i lepiej, że ta rozmowa trwała tak krótko...
[z/t] sorry, wena tu niezbyt dopisywała :”) |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Pią 05 Wrz 2014, 11:25 | |
| Czy nikt nie próbował czegokolwiek zmienić? Nie, próbował. Williams często chciał w jakikolwiek sposób zredukować ilość papierkowej roboty, ale niestety. Ktoś na górze stwierdził, że tak ma być, a przy mniejszej ilości oni się nie zorientują co też aurorzy wyprawiają. No po prostu śmiech na sali. Ale czy to nie jest już jakiś stereotyp? Jeśli tym na górze coś pasują, to nie chce im się tego zmieniać tylko i wyłącznie po to, by ci na dole mieli łatwiej. Dla nich znaczy to mniej więcej tyle, że owa zmiana, może tylko im utrudnić życie. A Henry'ego to denerwowało. Czy szukał alternatywnych rozwiązań? Szukał, tylko niezależnie od czegokolwiek, nałożyłyby one i tak i siak pracę. Czy to aurorom, czy komuś innemu. Zmieniacze czasu nie zmieniłyby niczego poza tym, że do papierkowej roboty doszedłby jeszcze dodatkowy patrol dla czarodzieja w tak zwanym międzyczasie. Zatrudnienie innych pracowników do robienia czegoś takiego dałoby im pracę, a i tak skądś musieliby wiedzieć, co też się działo podczas jakiejś, czyli albo jakiś auror musiałby im to opowiedzieć, albo wykorzystać cywili świata magicznego, by byli świadkami niebezpiecznych wydarzeń w jakich często biorą udział magowie, pełniący taki a nie inny zawód. Samopiszące pióra? Och, nie ma to jak podczas wymiany zaklęć dyktować co się dzieje. Po prostu była to sytuacja niemalże bez wyjścia i trudno było wymyślić coś, co sensownie rozwiązałoby te "problemy wewnętrzne", z jakimi obecnie borykało się biuro aurorów. Że nie wspomni się o i tak zbyt małej liczbie czarodziei, pełniących te funkcje. Nie, żeby Williams miał pretensje, że tyle osób wybrało tak niebezpieczny zawód. Po prostu nie jest ich aż tylu, by być dosłownie wszędzie i wszystkich chronić, choć się starają. Henry o to dba.
-Nie chodzi o to, kto to zrobi, ale kiedy. - krótko skomentował wypowiedź Alexa, w pewien sposób się z nim nie zgadzając. Po prostu na chwilę obecną szef biura aurorów nie widział sposobu rozwiązania tego, skoro już kilka razy wcześniej zawiódł. Plus nie mieli jakiegokolwiek czasu, by teraz urządzać burzę mózgów na temat "jak ominąć biurokrację", skoro na wolności grasują Śmieciojady, tfu Śmierciożercy. Jeszcze jakby tego było mało, to obecnie upał utrudniał jakiekolwiek życie. Henry czuł, jak kropelka potu przekrada się spod jego włosów na kark, powoli schodząc coraz niżej. Gdyby nie rozmowa, już jakiś czas temu by się stąd deportował do jakiegoś chłodniejszego miejsca. Och tak, życie jest okrutne. Widząc, że Hall się już zwija, Henry postanowił również opuścić park. Spokojnie wstał, pożegnał się z czarodziejem -Trzymaj się. - po czym, gdy minęła już chwilka, także i Williams zniknął.
/zt/ spoko, jakoś przeżyję, zresztą na tego posta też pomysłu nie miałem :/ |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Miejski park Pon 22 Wrz 2014, 20:15 | |
| Świergot radosnych ptaszków roznosił się po parku z zadziwiającym wręcz echem absorbując uwagę Skai od dobrego kwadransa, która przysiadła na jednej z wolnych ławek. Na kolanach trzymała siatkę przepełnioną butelką mleka, masła i mąką pszenną do upieczenia babcinych babeczek. Poprawiła ją pośpiesznie zafascynowana podniebnymi akrobacjami niewielkich stworzonek, nie zdając sobie sprawy z komizmu utrzymywanej przez nią pozy. Z uniesionym wysoko podbródkiem wyostrzała własne rysy twarzy, a lekko uchylone usta poruszały się co jakiś czas w marnych próbach naśladowania gwizdu. Ten dźwięk zawsze wydawał się jej najbardziej odpowiedni, chociaż nie posiadła umiejętności wydawania go z należytą gracją. Pochylona nieznacznie w przód wyginała plecy w łuk, na dłuższą metę prowadząc do zmęczenia mięśni i zbyt mocnego spięcia ich. Przyjemny wietrzyk owiewał odkryte nogi dziewczynki, okryte jedynie do kolan lekko falbaniastą spódnicą w kolorze bladego różu. Przesunęła stopami zakrytymi w kwieciste balerinki aż pod ławkę i usiadła niepewnie wygodniej, zdając sobie aż za dobrze jak niewiele czasu zostało jej do pokonania dystansu między parkiem a domem. Mama co prawda nie czekała aż tak pilnie na nią, pieląc w grządkach, ale jednak… Tylko te ptaszki tak wspaniale śpiewają. – Westchnęła pod nosem z ukrywanym zachwytem i zaraz wyprostowała się, lustrując najbliższe otoczenie w poszukiwaniu podglądaczy. Ostatnim co chciałaby usłyszeć to prześmiewcze komentarze przechodniów. Postanowiła zostać tutaj jeszcze tylko dwie minuty, a potem pobiegnie kawałek aż do zakrętu nadrabiając stracony czas. Siatka zaszeleściła kiedy nastolatka mościła się wygodniej i poprawiała lewą ręką kosmyki włosów, jakie uciekły z ciasno splecionego warkocza. |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Wto 23 Wrz 2014, 13:10 | |
| Pomimo lata, niewiele było wolnych dni, które Katherine mogłaby wykorzystać w myśl własnego widzimisię. Na przestrzeni lat udało im się jednak dojść do jako takiego porozumienia, że kiedy jedno wychodziło do pracy, drugie zostawało w domu chociaż jeszcze na godzinę, aby zjeść z dzieciakami śniadanie bądź wracało wcześniej, aby przygotować obiad. Częściej była to Kath, zwłaszcza odkąd Jared awansował i zyskał odpowiedzialność za całą Brygadę Uderzeniową. Nie pamiętała już kiedy ostatnio przyszło im współpracować, gdyż przecież na początku ich kariery jako aurorów stanowiły idealnie zgrany duet. Odwołane w ostatniej chwili posiedzenie Wizengamotu, dało jej idealny pretekst, aby ten sierpniowy dzień mogła spędzić w domu. Nie przestraszyło nawet Kath zobowiązanie, że skoro babci nie będzie, to jej przypadnie rola pieczenia babeczek i to takich, jak robi jej mama. Nie było mowy o żadnych innych. Długo nie targowała się ze Skai, ta końcem końców została wysłana do sklepu, a właściwie zgłosiła się na ochotniczkę, z kolei pani Wilson tak, jak zamierzała już od rana, zaszyła się chociaż na tę godzinę w ogródku. Dbała o to miejsce z należytą troską, dlatego też jedna, wcześniejsza godzina szybko przerodziła się w drugą i kiedy wszystko wskazywało, że spędzi tutaj jeszcze jedną, na dwór wpadł Adolf i zaczął zaczepiać Kath, węsząc okazje do dodatkowego spaceru. Chyba już na stare lata musiała mieć miększe serce, bowiem w końcu uległa namowom starego doga i po szybkim ogarnięciu się oraz zmienieniu brudnych od ziemi spodni na zwykłe jeansy, była gotowa wyjść z Adolfem. Temu nie trzeba było dwa razy powtarzać, wyrwał się do przodu i narzucił drogę do parku, do którego często chadzał z dzieciakami. Czyżby wiedział, że zastanie tam Skai? W każdym razie jak tylko wywęszył małą Panią Wilson, już rzucił się z ujadaniem w jej stronę. Kath, chociaż przyspieszyła kroku, zjawiła się z niewielkim opóźnieniem obok w porównaniu z niecierpliwym psiakiem. - No proszę,kogo my tutaj mamy... Z ciepłym uśmiechem wyplątała pożółkły liść, który zaplątał się we włosy dziewczyny. - Adolf się zdążył stęsknić. I nie tylko on. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Miejski park Wto 23 Wrz 2014, 14:06 | |
| Dziewczyna straciła poczucie czasu podczas prób naśladowania śpiewu ptaków, powodując tym samym powolne roztapianie się produktów zapakowanych do siatki. Dopiero głośne szczekanie spłoszyło stworzonka, które odleciały w harmonijnym i zaskakującym wręcz ferworze, nie pozostawiając po sobie ani jednego towarzysza. Skai siedziała oparta o ławkę wygodnie kiedy dostrzegła biegnącego w jej stronę Adolfa, powodując wyraz zaskoczenia na twarzy nastolatki. Przywitała go krótkim drapaniem za uchem, spoglądając w stronę zbliżającej się matki w oczekiwaniu na reprymendę. Podniosła się speszona i poprawiła spódniczkę, szeleszcząc przy tym materiałem i trzymaną w lewej ręce siatką z zakupami. – Cześć mamo, coś się stało? – Spytała niepewnym tonem, podnosząc spojrzenie z psa na kobietę kiedy ta wyciągała jeden z listków pomiędzy gęstymi włosami córki. Uśmiechnęła się w ramach podziękowania, zastanawiając się pobieżnie jaki cel miała Katherina z wyjściem poza własne królestwo. – Kupiłam wszystko! – Pochwaliła się pośpiesznie unosząc rękę, aby zaprezentować zakupy i uśmiechnęła się szeroko odsłaniając białe zęby. |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Wto 23 Wrz 2014, 19:12 | |
| Choć Katherine miała pełne prawo wyrazić swoje niezadowolenie, jakby na to nie patrzeć Skai zakupy zajęły grubo ponad godzinę, miast tego tylko pokręciła przecząco głową, jak tylko okiełznała niesforne loki swojej córki. Wiatr jak widać bardzo ochoczo zapraszał je do tańca, przez co wymykały się z ciasnego upięcia. - Nie, nie, Adolf wyżebrał spacer i chyba szedł Twoimi śladami, bo ciągle węszył po drodze. Stare psisko musiało wiedzieć, że mówi się właśnie o nim, gdyż podniósł uszy i zamerdał ogonem, a po chwili już go nie było - okrążał on ławkę z nosem w trawie, kręcąc zadkiem i powarkując. Dobrze mu znany ogród to nie to samo, jak widać idealnie na załączonym obrazku, w który ona sama wpatrywała się przez chwilę z rozmarzeniem. Przynajmniej do czasu, aż nie otrzeźwił ją głos córki. - Świetnie! Możemy przygotować ciasto jeszcze przed obiadem. Nie zgubiłaś kartki z przepisem od babci? Jako że Adolf miał chwilę dla siebie, Kath wsunęła smycz do kieszeni letniej kurtki, powodując, że wysypało się z nich kilka ziarenek zielonego groszku. Widząc to, cmoknęła, doskonale zdając sobie sprawę, skąd to wzięło się w jej ubraniach. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Miejski park Sro 24 Wrz 2014, 14:21 | |
| W takich chwilach jak ta zastanawiała się jak rodzice potrafią kochać się i wspólnie żyć pod jednym dachem, posiadając dwie skrajnie różne osobowości. Przypatrywała się z westchnieniem ulgi w matkę ujawniającą prawdziwy powód poszukiwań córki, ciesząc się z nieobecności ojca w domu. Jako nastolatka miała bardzo mało zakazów, naginając je nawet wedle własnych potrzeb z subtelnością działającą przede wszystkim na Jareda. Zerknęła przelotnie na wyczekujące na nich psisko, posyłając mu niewielki uśmiech zanim jeszcze poderwał się i pobiegł szukać nowych wrażeń. Przyzwyczajony do przydomowego ogródka i roli strażnika dla dzieci państwa Wilson korzystał z tymczasowej wolności sprawdzając z pewnością mieszkańców parku. - Nie, nie, zostawiłam w pokoju. Zrobiłam tylko listę produktów. - Powiedziała pośpiesznie z powiększającym się uśmiechem i przysunęła się do matki, która chwilowo walczyła ze smyczą i wysypującymi się groszkami. Na ten widok parsknęła śmiechem, wsuwając drobną rękę w zgięcie przy łokciu kobiety i przytuliła się do jej boku. - Lokaj pracujący w domu Yumi zrobił nam przepyszny deser. Może w niedzielę byśmy zrobiły takie lody waniliowe z sokiem malinowym? - Myśli Skai pomknęły już w stronę niedalekiej przyszłości, mieszając się ze wspomnieniami kilku dni spędzonych z przyjaciółką. |
| | | Gość
| Temat: Re: Miejski park Czw 25 Wrz 2014, 16:04 | |
| To wszystko było kwestią... kompromisów. Skai była już w takim wieku, że zaczynała dostrzegać pewne mankamenty, które wcześniej były jej albo zupełnie obojętne, albo nie mające żadnej wartości. Państwo Wilson, pomimo wszelkich różnić, zdołali na przestrzeni lat wypracować ciche porozumienie. I choć Jared nie wracał codziennie do domu stęskniony widoku żony, nie wołał już od progu buziaka, to jednak darzył ją niezaprzeczalnym szacunkiem. Wywiązywał się również wzorowo ze swoich zobowiązań jako ojciec, choć zdecydowanie miał mniej czasu dla swoich pociech niż Katherine, która chyba z własnej woli ustąpiła w karierze zawodowej, aby nie zaniedbać domu. - Nie śmiej się, kruszyno. W swoim kufrze, który będziesz rozpakowywać w Hogwardzie, znajdziesz nie jeden woreczek. Ale pomimo malutkiej groźby, Kath nie mogła się nie uśmiechnąć, starając się we wspomnieniach odnaleźć moment nieuwagi, który wykorzystał skrzat, aby cichaczem wsunąć nieco groszku do jej kurtki. Objęła Skai i wtuliła w siebie, jakby na to nie patrzeć, był to jeden z ostatnich, wspólnych dni, przed nowym rokiem szkolnym. - Mówisz, że był pyszny? A pamiętasz czy coś jeszcze tam dodawał? Maliny są jeszcze na krzaku, z lodami nie powinno być problemu. Jeśli obiecasz, że Seth dostanie sporą porcje, to nawet sam Ci po nie z rana pobiegnie. No tak. Dziesięciolatek, który nie mógł się doczekać swojej własnej przygody w szkole magii, cały dzień ganiał po ogródku z nową miotłą i próbował się wzbić w powietrze. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Miejski park | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |