Miejski park, zlokalizowany niedaleko Grimmauld Place w Londynie. Jest tu mnóstwo drzew i alejek - zupełnie standardowo.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:04
To wszystko było snem... jednym wielkim koszmarem. Tanja do ostatniej chwili miała nadzieje, że to wszystko zaraz pryśnie jak bańka mydlana, okaże się, że przysnęła w Błędnym Rycerzu i to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Prawda jednak zbyt bolała.Tanja znajdowała się w ciemnym pokoju w domu państwa Wilsonów i tępo patrzyła w sufit. Nie chciała z nikim rozmawiać, nie przyjmowała żadnych posiłków, wody... niczego. Gdy zapadał zmierzch zmusiła się do zwilżenia ust zimną już herbatą, którą przyniosła jej pani domu. Nie miała siły płakać, za dużo łez wylała od czasu powrotu z "domu". Dowodem była wilgotna poduszka i jej zakrwawione dłonie od ciągłego wbijania paznokci w skórę. Na zmianę popadała w stan melancholii, skrajnej rozpaczy po wściekłości. Chciała dojść do ładu z samą sobą. Nie potrafił, ta myśl.. że mogło to się wydarzyć zupełnie inaczej, może jej matka jeszcze by żyła.. Nie spała ani minuty, bo gdy tylko zamykała powieki, miała przed oczami te płomienie oplatające ciało matki... w uszach miała jej krzyk i pośbę by uciekała. Co zrobiła źle? Co miała zrobić by ją uratować? Analizowała te wydarzenia po stukroć, oniąc co jakiś czas samotną łzę. Nienawidziła samej siebie, że zawiodła, nie dotrzymała słowa danego matce... z drugiej zaś nienawiść do ojca była gorsza. To wszystko jego wina. Jego, sakramencka wina. Już dawno Tanja mogła to zakończyć, uciekając. Uderzając do samego Dumbledore'a. Samo branie całej winy na siebie to jedno, ale świadomość, że ten obraz będzie ją prześladował do końca życia... I że została sama. Tak żałośnie sama.. Drgnęła niezauważalnie, gdy do pokoju dostała się sowa z listem. Dopiero teraz przypomniało jej się, że obiecała napisać Michaelowi. Pozwoliła sobie wstać i zobaczyć treść listu. Był zaniepokojony i to bardzo. Dziewczyna wygrzebała jakimś cudem pióro z torby, chociaż jej ręka była nadal obolała od upadku. Naskrobała parę słów w tym, gdzie jest. Po raz pierwszy zapragnęła kontaktu z kimś żywym. Z kimś kogo znała. Z kimś, kto się o nią martwił. Odpisała i postanowiła uciec z tego pokoju, który tak źle na nią działał... Wyjście oknem wcale nie było takie skomplikowane. Prześlizgnęła się gładko po gzymsie. Wyglądała mizernie, jeszcze bardziej blado jak zwykle. Skóra miała niezdrowy kolor, oczy były przekrwione od łez i braku snu. Prawa ręka była obandażowana. Dziewczyna wyszła tak jak leżała w łóżku, nie miałą nic przeciwko chłodu jaki niosła ze sobą noc, ale teraz marzła.. gorzej, że ten mróz pochodził z jej serca. Czy ona jeszcze w ogóle je miała? Obok domu było parę drzew i coś na wzór parku. Nie wymykała się daleko, jak to przestrzegał ją Jared. Nie miała pojęcia, czy Miki się pojawi i za ile, jeśli tak. Mogła tu marznąć oparta o pień drzewa, ale przynajmniej czuła oddech wiatru. Przymknęła oczy, wsłuchując się w noc.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:05
Michael również nie mógł spać. Za każdym razem, kiedy zamykał powieki, myślał o pannie Everett. Zresztą, szybko zrezygnował w ogóle z pomysłu położenia się do łóżka. Siedział sam, w pustym mieszkaniu, oczekując, jak głupi, na sowę z list. W środku umierał ze strachu. Przecież miała do niego napisać. Na pewno coś się stało. Miał czarne myśli, które rozsadzały go od środka. W swoim życiu doświadczył już wystarczająco wiele przykrych wydarzeń, by być wyczulonym na to, że jego limit pecha niekoniecznie musiał się wyczerpać. Chociaż próbował sobie tłumaczyć, że Tanja zapomniała o liście, nie potrafił uwierzyć w takie usprawiedliwienie. Wreszcie jednak usłyszał trzepot skrzydeł, a do pokoju wpadła sowa. Chłopak rzucił się do niej, jakby zobaczył złotego znicza na boisku quidditcha. Złapał od razu kopertę i otworzył. „Miałeś rację” – te słowa sprawiły, że jego serce zaczęło bić szybciej. Mimo wszystko, wiedział chociaż, że dziewczyna żyje. Napisała, że go potrzebuje i że chce się z nim spotkać. Ślizgon, niewiele myśląc, wybiegł z domu, zamykając drzwi na klucz. Od kiedy mieszkał z tym dziwnym przyjacielem rodziców, który zresztą przedstawił mu się chyba dopiero po tygodniu wspólnego zamieszkiwania, jeszcze w pierwszej klasie, prawie zawsze był sam. Nie wiedział nawet, kim jest gospodarz. Z tego, co mówił i czasami robił w mieszkaniu, jeżeli już do niego na krótko wrócił, wydawało mu się, że jest jakimś badaczem magicznych zwierząt, albo kimś o podobnych obowiązkach. Młody Bonner wsiał do pierwszego lepszego autobusu, żeby trafić pod adres wskazany mu przez dziewczynę w liście. Już w drodze żałował, że nie może przyśpieszyć czasu. Pragnął ją zobaczyć, sprawdzić czy nic jej nie jest. Wypytać o wszystko, chociaż musiał przyznać, że po tym, co mu oznajmiła, był wściekły, że nie zabrała go za sobą. Że pojechała tam zupełnie sama. A przynajmniej on tak nie myślał. Nie wiedział przecież ani o nauczycielce zaklęć, ani o aurorze, chociaż ta wiedza najpewniej nie zmieniłaby jego nastawienia. I tak czułby, że musi tam być razem z nią. Wreszcie wybiegł z autobusu na jednym z obdrapanych przystanków i rozejrzał się wokoło, szukając znajomej sylwetki. Dojrzał ją pod drzewem. Tanja wyglądała jeszcze bardziej blado niż zwykle, miała czerwone od płaczu oczy, a na dodatek jej ręka pokryta była bandażem. Mickey, jak zawsze, kiedy nie wiedział, co powinien zrobić, milczał długą chwilę. Nie mógł powstrzymać gniewu, który roznosił go i nie pozwalał mu ustać w jednym miejscu. -Jak mogłaś jechać tam sama?! Dlaczego mnie nie posłuchałaś?! – niemal wykrzyczał, ściszając jednak zaraz ton, by nie przyciągać do nich spojrzeń gapiów. Patrzył na nią z wyrzutem w czekoladowych ślepiach. Widać było też, że ściska dłoń w pięść, a w jego przypadku to nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Chodził od drzewa do ściany pobliskiego budynku i z powrotem, wreszcie jednak przystanął tuż naprzeciwko dziewczyny i spojrzał w jej błękitne, smutne i przestraszone oczy. Był wściekły, ale miał też tę świadomość, że stało się coś strasznego i że nie może dokładać swojej towarzyszce dodatkowych cierpień. Uspokoił się więc, chociaż nadal cały dygotał z nerwów. Jak mogła zaserwować mu tyle stresu? -Nie mogę stracić kogoś bliskiego po raz… – powiedział już o wiele ciszej, jednak zaraz ugryzł się w język. Nigdy nie mówił nikomu o swoich rodzicach, o swojej przeszłości. Nawet o sobie nigdy nie mówił za wiele. Nie ufał ludziom, a jego historię znał tylko Albus Dumdbledore i to też jedynie dlatego, że szybko zwietrzył u Michaela jego sierść, kły i pazury, a nie mógł przecież pozwolić nastoletniego wilkołakowi hasać sobie po Hogwarcie bez żadnych szczegółowych ustaleń dotyczących jego miejsca pobytu podczas pełni. On był jednak wyjątkowo dyskretny i nikomu nie wyjawił jego tajemnicy. Mickey przymknął na chwilę oczy, a kiedy znów je otworzył, można było dostrzec, że są lekko wilgotne, chociaż po policzku chłopaka nie popłynęła nawet jedna łza. Szesnastolatek przytulił do siebie dziewczynę, mocno, nie chcąc puszczać jej ze swoich rąk. Tak bardzo tęsknił za jej widokiem, za ciepłem płynącym z wnętrza jej ciała.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:08
Minuta za minutą, sekunda za sekundą... czas mijał tak wolno. Tanja nie miała pewności, ile juz tu czekała. Pięć minut? Kwadrans? Dwie godziny? Nie miała nawet jak tego sprawdzić. Było jej niedobrze z nerwów, a nic przecież nie jadła dzisiaj.. ani wczoraj. Przedwczorajsze śniadanie było ledwie wspomnieniem. Osłabienie ogarniało jej tkanki, tumaniło nerwy i mamiło zmysły. Nie mogła prawidłowo zidentyfikować dźwięków wokół niej, ale czuwała. Na sen nie miała co liczyć. Gdy tylko odważyła się zamknąć oczy, widok płomieni zalewał jej umysł i napawał strachem. Bała się już tak długo.. nie chciała już znać smaku przerażenia. Już nie. Jedynym oparcie okazywało się drzewo, jego szorstki pień. Zabawne... twardy i ostry w dotyku, nie zachęcał do przytulania.. lecz gdy się odważyło mu zaufać, oprzeć całe ciało na nim... trzymał w pionie i nie pozwalał się zawalić, chyba, że razem z nim.. a i wtedy masz szansę mu pomóc. Tego właśnie potrzebowała. Kogoś, kto będzie dla niej takim drzewem. Do którego przytuli się mocno i będzie miała pewność, że się nie przewróci. Upadała wiele razy, a teraz chciała od tego odpocząć. Przez przerażające widoki płonącego domu przebijało się jedno pytanie. Gdzie jesteś? Wiat otulał jej ciało, że aż dostawała gęsiej skórki z zimna. Dźwięki ulicy docierały do niej zbyt głośno, czułą tępy ból głowy w skroniach. Dopiero z tego otępienia wyrwał ją odgłos kroków. Szybkich, niecierpliwych. Spodziewała się kazania za swoje zachowanie, ale nie przykładała do tego jakiejś wielkiej wagi. Podniosła głowę, gdy był tuż przed nią. Serce zabiło boleśnie na widok znajomej twarzy. Nie odzywała się, bo i Michael nie wyrażał ochoty na rozpoczęcie rozmowy. Patrzyła mu głęboko w oczy, swymi błękitnymi pełnymi żałości do świata. Dopiero teraz do niej dotarło, że ta barwa jest bardzo ładna, przypominała kolor jej ulubionej czekolady z Miodowego Królestwa. Nie siliła się na uśmiech tylko czekała. Słowa Bonnera, tak ostre spowodowały, że zadrżała. Miał rację, ale nigdy nie była nauczona zważać na innych... bo nigdy nie było tych "innych". Skuliła się nieco w sobie i otuliła się rękoma. Spojrzała gdzieś na ziemię, by zająć czymś myśli. Ostatnie czego chciała, to by jeszcze Miki miał do niej o coś żal. -Miałeś rację.. -powiedziała bardzo cicho. Gdyby mogła, uroniła by kolejną łzę, ale po prostu już ich nie miała. Zagryzła dolną wargę. Tak bardzo potrzebowała teraz ciepła.. Czekała, po prostu czekał. Czekała już wcześniej. Jednak do niej przyjechał. Bał się.. Znowu prze to otumanienie przebił się głos Ślizgona. Zupełnie innej barwy. Stracić kogoś bliskiego po raz... ..Kolejny? Czyżby i dla niego świat nie był łaskawy? Tanja nie zastanawiała się nad tym jakoś dłużej, bo zalała ją fala ciepła. Objęła Michaela za szyję i przytuliła, tak mocno jak tylko potrafiła. Rozpaczliwie wbiła paznokcie w skórę na jego barkach. Drżała, ale nie miała już siły szlochać. Nic to nie dawało, a tylko odbierało jej energię. -Miki.. on... on ją zabił. Na moich oczach. Widziałam, jak cierpi, jak krzyczy, a ja nie mogłam.. nie mogłam jej pomóc... -wyszło z jej ust niezwykle cichym, ale wstrząśniętym głosem. Musiała mu o tym powiedzieć, czuła, że musi to zrobić. Wdychała zapach chłopaka, który nieco ją koił. -Jestem sama. Tak cholernie sama. -nie chciała go puścić. Chciała tak zostać. To było nielogiczne, najważniejszym facetem na ziemi powinien był być jej chłopak. Napisała do Michaela. Mówiła o wszystkim Michaelowi. Potrzebowała teraz Michaela.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:09
Nie powinna czekać zbyt długo, ponieważ Michael jeszcze nigdy tak nie pędził. Może raz w życiu, kiedy uciekał z domu po ujrzeniu martwych ciał swoich rodziców, ale to była zupełnie inna sytuacja. Wtedy nigdzie się nie śpieszył, chociaż podobnie, jak teraz, strach zawładnął nad jego ciałem. Bonner, gdyby mógł, pewnie by się tutaj teleportował, ale miał już dosyć kłopotów w związku ze szkołą, a używanie czarów w mugolskim Londynie na pewno przysporzyłoby mu kolejnych problemów. I bynajmniej nie myślał tutaj nawet o sobie. Wolał po prostu, by żaden pracownik ministerstwa nie dopadł go na gorącym uczynku, zanim obejmie Tanję, zanim powie jej, że wszystko będzie dobrze. Później, mogło już dziać się wszystko, teraz pędził do niej. Czy to on był dla panny Everett tym drzewem? Miał taką nadzieję, robił wszystko, byleby jej pomóc, byleby go dostrzegła i zrozumiała, że będzie przy niej zawsze. Po raz kolejny, pod wskazanym adresem, widział ją sobą. Kim był ten jej tajemniczy kochaś, który śmiał pozostawić ją na pastwę losu? Dla Mike’a był nikim innym, jak zwykłą sierotą, która nie potrafiła wesprzeć swojej dziewczyny w tak trudnych chwilach. Ah, wspomnienie o tym facecie znów przyprawiło Bonnera o te nieprzyjemne dreszcze. Mimo że w tej chwili nie powinien myśleć o tak błahych sprawach, nie potrafił odeprzeć tego bólu, który towarzyszył mu za każdym razem, kiedy przypominał sobie, że w życiu Gryfonki jest ktoś jeszcze. Ktoś, kogo ona sama stawia wyżej, niż niego, choć to on stara się, by była bezpieczna. To on gotów był poświęcić siebie dla jej dobra. Mógł spodziewać się jednak usłyszeć od Tanji wiele rzeczy, ale nie takiej. Wiadomość o śmierci jej matki sprawiła, że jego serce przeszył na wskroś znajomy ból. Ten sam, co parę lat temu. Chłopak przytulił dziewczynę jeszcze mocniej, ale zaraz uwolnił ją z uścisku, bo poczuł, że ta ma marznie, a jej skórę pokrywa tak zwana gęsia skórka. Zdjął z siebie bluzę i okrył nią swoją towarzyszkę, po czym dopiero objął ją ponownie. Jego oczy szkliły się coraz bardziej, choć Mickey powstrzymywał się od płaczu. Nie uronił żadnej łzy od śmierci swoich rodziców, udawał, że był silny, że niczego się nie boi, ale przecież to nie była prawda. Każdy miał jakieś lęki, a on, on obawiał się, że historia zatoczy koło i chociaż ta sytuacja nie dotyczyła go bezpośrednio, cierpiał tak samo, widząc zmęczone od płaczu oczy dziewczęcia, na którym nie wiedzieć dlaczego, zależało mu cholernie mocno. -Nie możesz się obwiniać. Wiem, co to znaczy. Ale pamiętaj, że to nie twoja wina, tylko tego skurwiela. – mruknął niezbyt głośno, zupełnie tak, jakby czytał jej w myślach. Przecież Tanja nie wspomniała mu ani słowem o tym, że nie może spać dlatego, że ma tę perfidną świadomość, że mogła pomóc. Nie musiała jednak odezwać się ani słowem, by chłopak wyczuł zapach poczucia winy. Przecież niegdyś przeżywał to samo. Ile razy zastanawiał się, co by było, gdyby wrócił do domu wcześniej. To nic, że był wtedy bezbronnym smarkaczem i najprawdopodobniej podzieliłby los swojego ojca i matki. On i tak myślał zawsze o tym, że może, może gdyby był przy nich, nie musiałby się teraz zmagać z demonami przeszłości. Niestety, jego dusza owładnięta była mrokiem, otulona ramionami śmierci. Bonner nie zamierzał więc przekonywać panny Everett, że wszystko będzie dobrze. To były tylko puste słowa. Nikt, kto nie poznał bólu straty na własnej skórze, nie mógłby zrozumieć tego, co teraz przeżywała. Ale nie on. On wiedział i przez to nie potrafił pozbierać myśli, nie mógł wypuścić jej ze swego uścisku, którego jemu tak bardzo brakowało, gdy stracił rodziców. Nie było przy nim nikogo. -Nie jesteś sama. Jesteś ze mną. Przejdziemy przez to. Nie zostawię cię, zaufaj mi. – ponownie złożył przysięgę, której nie zdołał wypełnić tym razem. Był jednak pewien, że już nigdy nie pozwoli dziewczynie na to, żeby gdziekolwiek szła bez niego, zrozumiał, jak wielki błąd popełnił, tolerując to, że Tanja wraca do domu sama. A przecież zapewniała go, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego wszystko wokół było jednym wielkim kłamstwem i cierpieniem? -Chodź, pokażę ci coś. – rzucił zaraz nagle i złapał ją za rękę, ciągnąc za sobą. Biegł w nieznanym dziewczynie kierunku do parku, który znajdował się w pobliżu. Właściwie, mógłby to zrobić i tutaj. To miejsce jednak w jakiś tajemniczy sposób go przytłaczało i kojarzyło się z całym złem tego świata. To samotne drzewo, o które opierała się dziewczyna, wyglądało jeszcze smutniej, niż ona sama.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:12
Między tą dwójką na nowo wytworzyła się więź, która tak na prawdę nigdy nie zaginęła. Trwała od tego momentu, gdy Michael patrzył jak dziewczyna zbiera resztki książki na boisku. Już wtedy sumienie gryzło chłopaka, że chyba nie powinien był tak się zachowywać. Już wtedy Tanja łapała się na tym, że o nim myśli i wiesza na nim psy. Przysięgała mu odwet, kiedy mogła już dawno zapomnieć o sprawie. Tamta noc okupiona podwójnym kacem – fizycznym i moralnym – tylko to wzmocniła, ale już rozmowa w bibliotece rozbiła to w drobny mak jak Tan rozbiła szklaną butelkę po whiskey. Przecież nie podejrzewała, ze Miki tak zareaguje na fakt, ze ma chłopaka.. że sie z tym pogodzi, może jakoś uda im sie to dogadać, by jednak ta więź przetrwała. Płonne nadzieje. Wtedy w bibliotece miała wrażenie, że traci kogoś bliskiego. Dziwne, skoo nigdy nikogo do siebie nie dopuszczała. Widać, żadne z nich nie mogło zapomnieć. Pierwszy list od niego tak dodał jej otuchy, wręcz namacalnie czułą jego obecność obok. Teraz faktycznie tu był. Kiedy zostawił ją w bibliotece po tylu gorzkich słowach, zasiał w jej sercu niepewność. Dlaczego Michael wiedział, a Xav nie? Czemu w jej myślach częściej gościł teraz ten niepokorny Ślizgon? Czemu płakała po raz pierwszy przez faceta i był to właśnie on? Dlaczego?! Nie napisała do Xaviera tylko do niego. To przy nim czuła się dobrze. Chociaż mieli już za sobą pierwsze kryzysy i złe chwile. Przyjęła bluzę chłopaka z wdzięcznością patrząc mu w oczy. Pachniała nim i koiła jej zszargane nerwy. Czuła, że mogła by zasnąć czując te perfumy. Otworzyła usta, kiedy znowu powiedział coś, co dawało wątpliwości, stawiało pytania. Wiedział o co chodzi? Znał jej uczucia? Stracił już kogoś? Chciała mu zadać te pytania... ale chyba nie pora na to. Nie teraz. Teraz chciała jego towarzystwa i ciepła. I wszystko to jej dawał. Tonęła w jego bluzie, była za duża. To było magiczne, ze tak czytał jej w myślach. Nie powiedziała ani słowa, a faktycznie czytał z niej jak z otwartej ksiegi. Było jej to na rękę, bo nagle zapomniała jak się mówi. Trwała tak przytulona do niego czując, jak kołacze jej serce. Jak wyrywa się z jej młodej piersi.Podniosła nieco głowę, by mieć z nim kontakt wzrokowy. Nie musiała mówić, jak bardzo jest mu wdzięczna. Jak dziękuje mu, że z nią zostanie.. że będzie. -Michael.. -zaczęła nieśmiało. Może to się wydawało dziwne, normalny człowiek nie miał problemów z mówieniem takich rzeczy, ale dla Tanji to był wyczyn i chyba Michael miał tego świadomość. -Ufam Ci. Te dwa krótkie słowa, a odzwierciedlały fakt, że jest dla niej bliski. Ufała mu, po raz pierwszy od dawna komuś zaufała. Fakt, że byli tak blisko, a ich twarze dzieliły centymetry dziwnie działał na Tanję. Skinęła jednak tylko głową, gdy złapał ją za rękę. Uścisnęła ją i pozwoliła się porwać w noc. Chociaż jeszcze przed chwilą,a nie miała siły, teraz biegła razem z nim. Ufała mu. Po prostu mu ufała.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:14
To prawda, że ich znajomość zaczęła się od dość niefortunnego wypadku, ale jak to mawiają po burzy zawsze przychodzi słońce. Poza tym, znali się tak krótko, a oboje chyba mieli wrażenie, że rozumieją się doskonale. Bardzo prawdopodobne, że połączyła ich ta smutna więź, bólu i straty. Oboje poznali na własnej skórze, co oznacza śmierć bliskiej osoby i przez to właśnie Michael niekiedy rozumiał pannę Everett bez słów. Poznał jej historię, wiedział o niej znacznie więcej, niż wydawało się, że wie jej partner. Czuł się teraz zobowiązany do tego, żeby poprowadzić ją przez ten koszmar i pokazać, że można iść dalej naprzód z podniesioną głową, mimo że sam nie był pewien, czy mu się to udaje. Bo czy gdyby pogodził się ze swoim losem, cały czas próbowałby coś udowodnić wszystkim wokoło? Nie bez powodu trafił do Slytherinu. Był niezwykle ambitny i sprytny, wręcz chorobliwie ambitny. Czego tylko się podjął, chciał być w tym najlepszy. Najpewniej dlatego też popisywał się przed swoimi koleżkami, zgrywał lidera i nie mógłby sobie pozwolić na zepchnięcie go ze stołka. W ten sposób rekompensował sobie bliskość tych, których stracił. Uczucie władzy, a także fakt, że inni uczniowie często czuli przed nim obawę, napawał go siłą do walki, choć sam niekiedy zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to odpowiednie źródło, z którego powinien czerpać motywację, by stąpać dalej po ziemi. Był zepsutym chłopcem, ale nie takim, którego nie dało się naprawiać. Zelżał trochę przy swojej byłej dziewczynie, choć czasami jego krnąbrna natura nadal dawała o sobie znać. Niestety, Bonner popełnił kilka błędów, za bardzo zamykając się pod swoją twardą skorupą i nie mówiąc o sobie wszystkiego. Nie wyjawiając swojej ukochanej tego najskrytszego sekretu, doprowadził do tego, że jego związek umarł, a on stracił kolejną bliską osobę. Wydawało mu się, że przy Tanji znów czuje się żywy, nie doskwierała mu ta wszechobecna pustka i bezsens istnienia, a jednak za każdym razem, kiedy przypominał sobie o tym, że Gryfonka oddała już serce innemu, znów pogrążał się w beznadziei i smutku. Nie potrafił sobie znaleźć miejsca, zwracał na siebie uwagę swymi nieczystymi zagrywkami na korytarzach Hogwartu, a w wakacje czuł się sam jak palec. Panna Everett była jednak inna, miał wrażenie, że go rozumie i że może jej zaufać, a jednak nadal coś zatrzymywało go przed powiedzeniem czegoś więcej o sobie. Być może to właśnie ta świadomość, że dziewczyna jest z kimś innym nie napawała go tą pewnością, że będzie przy nim zawsze. Skąd mógł wiedzieć, czy nie wykorzysta go tylko do zapomnienia swoich trosk, a później nie odstawi, jak zepsutą zabawkę? Bardzo prawdopodobne, że teraz przesadzał, ale bał się. Bał się tej samotności, choć na przekór swym lękom, odrzucał wszystkich i zamykał się w swoim emocjonalnym wnętrzu. Kiedy złapał ja za rękę, czuł wiatr we włosach, a świat nagle wydał mu się piękniejszy. Mimo smutku, mimo tego, co się stało, miał nadzieję na lepsze jutro. A nadzieja potrafiła zwalczyć najstraszniejsze z demonów. Pociągnął ją za sobą, a już parę minut później oboje leżeli na trawie w parku, w którym prócz nich nie było żywej dużo. Było zbyt późno na spacery. -Piękne niebo. – mruknął cicho, spoglądając do góry. Faktycznie, tego dnia żadna chmura nie pojawiła się na nieboskłonie i dzięki temu można było obserwować gwiazdy. Aż nazbyt romantycznie, prawda? Niektórzy mogliby pomyśleć, że Mike bawi się w marnego romantyka, ale to nie o to tutaj chodziło. On w takich momentach znajdował ukojenie i nie dbał o to, co myślą o nim inni. -Czasami wmawiam sobie, że oni są gdzieś tam. – dodał po chwili, wskazując palcem na gwieździste, granatowe tło, tak niezwykłe, biorąc pod uwagę okoliczność, że leżeli tu razem, a pan, który niby kochał Tanję znajdował się nie wiadomo gdzie. Na pewno daleko stąd, skoro Gryfonka wolała napisać do Ślizgona, którego jeszcze jakiś czas temu tak bardzo nienawidziła. -Wiem, że to bujdy, sam chyba nie do końca w to wierzę, ale wiesz… czasami poprawia mi to humor. Kiedy patrzę w gwiazdy, nie czuję się taki samotny. – po tych słowach odwrócił wzrok na swoją towarzyszkę, uśmiechając się delikatnie. Nie chciał przecież, żeby ta mała znowu rozpłakała się na jego ramieniu. Nie miał zamiaru opowiadać jej jakichś ckliwych historyjek. Nie umiał nigdy nikogo pocieszać, mówił to, o czym akurat pomyślał, ale przynajmniej wiadomo było, że jest w tej chwili naprawdę szczery. Dotknął palcami jej policzka, głaszcząc go delikatnie. -Twoja mama na pewno będzie szczęśliwa, jeżeli tylko będzie widziała uśmiech na twojej twarzy. I ja też będę szczęśliwszy, chociaż to nie jest takie ważne. – rzucił bez sensu, nie dążąc w porę ugryźć się w język. Pomyślał bowiem, że może nie powinien tak wcześnie o niej wspominać. Z drugiej strony, tak bardzo chciał ją pocieszyć, że czasami nie zdołał ułożyć wszystkiego w swojej głowie tak, jak chciał, żeby zabrzmiało. Miał nadzieję, że nie trafi w ten najgorszy, czuły punkt i że jego wypowiedź nie odniesienie zupełnie odwrotnego skutku. Przecież nie chciał przypominać Tanji o tym, co najgorsze, wręcz przeciwnie. Próbował pokazać jej, że można myśleć pozytywnie, nawet w takim położeniu. Zamilknął zaraz na dłużej, bo w tym momencie znów przypomniał sobie o tym paskudnym, egoistycznym typie, który pewnie siedział sobie teraz, popijając kremowe piwo, zamiast zajmować się swoją ukochaną. Nawet nie musiał ściskać dłoni w pięść, wystarczała sama świadomość tego, że najchętniej zabiłby gościa, gdyby tylko wiedział, kim jest i gdyby przypadkiem wszedł mu w drogę. -Przepraszam, że powiem to w tym momencie, ale nie powinnaś z nim być, jeżeli nigdy nie ma go przy tobie. Nie znam go, ale nie zasługuje na ciebie. – wypalił niepotrzebnie, znów nie mogą powstrzymać się przed wypowiedzeniem słów, które tak żarliwie paliły jego serce. Żałował, że to zrobił. Wspominanie o jej partnerze po tym wszystkim, co przeżyła tego dnia, nie było najlepszym pomysłem. Ale trudno, słowo się rzekło, a skoro już zaczął ten felerny temat, musiał pogodzić się z tym, że mógł jej sprawić tym przykrość. Chociaż, rzecz jasna, wolałby tego uniknąć. W końcu tyle razy wspominał już, że znacznie bardziej woli widzieć uśmiech na jej twarzy. Nie dziwił się jednak temu, że póki co jest on raczej rzadkim gościem. Tanja musiała uwolnić się od swojej przeszłości, a to zawsze wymagało czasu. Mike usilnie twierdził, że jemu się udało, ale czy na pewno? Wcale nie był do końca szczęśliwy, właściwie wszystko, czego pragnął, oddalało się od niego, a los śmiał się szyderczo z jego potknięć. Nawet panna Everett, mimo że mu ufała, kochała kogoś innego. -I ja też nie. – niemal wyszeptał, podnosząc się i obejmując rękoma swoje kolana. Nadal patrzył w niebo, a jego twarz przybrała zadumany i rozmarzony wyraz. On, silny i niezwyciężony Ślizgon też potrzebował kogoś bliskiego. Kogoś, kto będzie odwzajemniał jego uczucia.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:15
Łączyło ich więcej niż się mogli spodziewać. Byli w przeciwnych domach mimo, że często mówiono Tanji, iż jej charakter pasuje bardziej do domu Węża. Była opryskliwa, niekiedy bardzo cyniczna. Swoim zachowaniem ostraszała, bo sprawiała wrażenie wiecznie naburmuszonej, łatwej do wyprowadzenia z równowagii buntowniczki. Ostatnio dodatkowo przyległa do niej opinia nieczułej i egoistycznej latawicy, której celem jest owinięcie wokół palca najprzystoniejszych chłopaków w szkole. Dziewczyna wcale taka nie była. To była zasłona, zwykła maska, która ratowała ją przed światem zewnętrznym. Kryła się przed niebezpieczeństwem twardą skorupą obojętności i charakterności, by odstarszyć każdego, kto zechciałby się do niej zbliżyć. Nigdy nie zaznała czegoś takiego jak związek z chłopakiem, wszystkie przygody z nimi kończyły się na paru pocałunkach i już kolejnego dnia żadne do tego nie wracało. Tan sądziła, ze potrafi trzymać emocje na wodzy i niezaangażować się. Udawało to się jej do tej pory. Wydawało jej się, ze to najlepsza strategia. Nikt nie będzie cierpiał... W środku była roześmianą, niepokorną dziewczyną, pragnącą towarzystwa, uczucia, miłości.. brakowało jej tego. Miała żal do świata, że kazał jej tak szybko dorosnąć. Nie pozwolił jej cieszyć się życiem, domagając się odpowiedzialności, skrytości i samotności. Ona nie chciała być sama. Zawsze sobie powtarzała, że ma mamę. Ona była jej źródłem uczucia, które zdawało jej się wystarczać. Nic bardziej mylnego. Nie miała jej teraz i nie miała nic. Teraz jej życie było by łatwiejsze, gdyby ktoś wiedział. Ktoś ją wspierał.. może ktoś faktycznie by jej pomógł i nie doszło by do tego? Teraz było już za późno, można było tylko gdybać. Nie wiedziała, co by się z nią stało gdyby nie Michael. Dała by sobie rękę uciąć jeszcze miesiąc temu, ze nie będzie jej zależało na kontaktach z tym egoistycznym bucem. Myliła się, po raz kolejny. Wstyd przyznać, ale nigdy wcześniej nie przeszło jej przez myśl, że Michael będzie o nią zazdrosny. Sądziła, ze ten pocałunek był potrzebą chwili. Dał upust emocjom, fizyczności.. nie był znaczący dla chłopaka, chociaż jej samej namieszał w głowie. Rozmowa w bibliotece nie dość, że zasiała w niej wątpliwości tak narodziła pytania. A może.. miał nadzieję? Wpatrywała się w cudne, granatowe niebo i liczyła gwiazdy. Było ich tyle ile myśli w jej gryfońskiej główce. Zdarzało jej się przymykać oczy, ale robiła to tylko dlatego, że obok był Michael.Czuła się bezpiecznie i tylko teraz nie widziała przed oczami umierającej matki tylko właśnie to niebo. Gdy własnie miałą tak przymknięte oczy, poczuła dotyk czegoś puchatego i łaskoczącego. -Rubin? -zapytała, otwierajac oczy. I owszem. Jej fretka trącała ją noskiem w policzek zadowolona, że w końcu znalazła swoją panią. Tanja chwyciła Rubina do lewej ręki i położyła na piersi. -To mój pupil. -wyjaśniła krótko, głaszcząc fretkę po głowie. Był zadziwiająco spokojny. Czuł, że coś jest nie tak i lepiej nie denerwować Tan. Byłą mu wdzieczna za to. Everett obejrzała się na Michaela. Chyba jednak musiała zadać mu to pytanie, które kolebało się po jej głowie. -Oni? Wybacz, że pytam, ale... -zająknęła się nieco. Wzięłą głębszy oddech. Czuła, że coś ich łączy... czyżby to byłą strata? Bolesna strata? Kiedy zobaczyłą uśmiech Michaela, odwzajemniła to. Po raz pierwszy tego dnia byłą w stanie zrobić coś tak irracjonalnego w jej mniemaniu. Już nie chciała znać odpowiedzi na swoje postawione pytanie. -Nie cofniemy czasu. -rzuciła, ocierajac bandażem załzawiony kącik oka. Taka była prawda. Rozpacz jej nie pomagała. Wspomnenie o matce bolało, było zbyt świeże, ale nie mogła być zła na Michaela. W końcu był tutaj, tuż obok i starał się, by było Tan lepiej. Nie mogła prosić o nic więcej. Odnalazła po omacku dłoń Michaela i splotła ją ze swoją. Oparła czoło o jego ramię. -Ich już nie ma, ale mamy siebie... prawda? -tym razem to ona wydawała się być pocieszycielką. Wysiliła się na słaby uśmiech w kierunku Ślizgona. Znowu ta wiercąca umysł myśl zagnieździłą się w głowie panny Everett. Za dużo sygnałów jej posyłał, by mogła tego nie zauważać. Przełknęłą ślinę, bo zaschło jej w ustach. Przez cały ten czas myśl o Xavierze nie mąciłą jej umysłu. Teraz wróciłą jakby na żądanie. Czy ona nie myliła szczeniackiego zauroczenia z poważnym uczuciem? Czy nie zacierała jej się granica między wdziecznością za uratowanie przed Grossem z zakochaniem? Zakręciło jej się w głowie.Xav wydawał się teraz taki daleki.. Miała nadzieje, że wspomnienie o matce będzie ostatnim, dołującym tematem dzisiaj, ale widać, Miki przejrzał jej myśli na wylot. Podniosła się do siadu, syknąwszy cicho, gdyż oparła się na spuchniętej ręce. Sece biło jej jak oszalałe. On miał rację, ale nie do końca, Tan chciała uchronić Xaviera przed całym tym bólem jaki znosiła.. i w efekcie nie miała go teraz przy sobie. Był zbyt dobry i nieśmiały by niszczyć jego cudowny świat. Zbyt idealny by być prawdziwym. Spuściła głowę, wzdychając. Nie wiedziała co ma powiedzieć. -Mam coraz więcej wątpliwości. Nie chciałam go w to wciągać, a w rezultacie... -znowu westchnęła, zakrywając twarz dłońmi. Otarła zmęczone powieki i spojrzała na Mikiego. Ostatnie słowa chociaż tak ciche, dotarły do niej z siłą wrzasku. Gwałtownie obróciłą głowę w jego kierunku. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek.. -Ty jak nigdy wcześniej udowodniłeś, że jesteś. I kiedy wydawało jej się, ze rozchyla wargi by coś rzec jeszcze, tak w kolejnej chwili przyciagnięta jak za sprawą silnego magnesu musnęła usta chłopaka swoimi. Znowu poczuła to znajome uczucie z tamtego pojanego wieczora. Wiedziała, ze robi źle, że jest nie w porządku... ale nie potrafiła się powstrzymać. Wzmocniła pocałunek na ułamek sekundy zanim się nie odsunęła. -To ja nie zasługuję na żadnego. -uśmiechnęłą się smutno. Trzymała dłoń na jego policzku lecz i ją odsunęła z żalem. Patrzyła w czekoladowe oczy Mikiego i starała się nie roześmiać widząc jego zaskoczoną minę. Chyba jednak nie spodziewał się, że ona to zrobi. Zrobiła i najgorsze, a dla niektórych najlepsze – nie żałowała tego. Odwróciłą spojrzenie czująć postępujące rumieńce na policzkach, co dodało jej uroku. Odgarnęłą włosy i znowu siedziałą obok Michaela, patrząc się w gwiazdy. Tym razem jednak na jej ustach błąkał się ledwie dostrzegalny uśmieszek.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:16
Ludzie mawiali, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i trudno było z tym stwierdzeniem się nie zgodzić. Przykre doświadczenia często wpływały na zawiązywanie bliższych relacji. Ten, kto w swoim życiu nie miał zbyt wiele szczęścia mógł zostać często zrozumiany tylko przez inną doświadczoną przez los osobę. A już szczególnie ból po stracie kogoś bliskiego był tym uczuciem, które dla większości czy to mugoli, czy czarodziejów, było nad wyraz abstrakcyjne. Ten, kto nigdy nie odczuwał tej mroźnej aury na własnej skórze, nie mógł wypowiadać się na tematy, których nigdy nie poznał. Bonner akurat znalazł tę więź porozumienia z Tanją i wcale nie sądził, by miało to związek z tym, że dziewczyna bardziej odpowiadała ślizgońskiemu charakterkowi. Wręcz przeciwnie, Mike odnosił wrażenie, że tiara przydziału raczej nie popełnia błędów, a panna Everett zdecydowanie pasowała mu do wizerunku Gryfonki. Piękna, inteligentna, choć dla niego w pewien sposób niewinna dziewczyna, która w dodatku charakteryzowała się ogromną odwagą. Bo czy ktokolwiek inny potrafiłby znosić te wszystkie udręki w pokorze, nie prosząc nikogo o pomoc? Ba, jeszcze gorzej. Brunetka nawet nie tyle nie prosiła, co chciała chronić bliskie jej osoby. Jeżeli w stanie zdruzgotania i rozpaczy była zdolna jeszcze myśleć o dobru i bezpieczeństwie innych, stanowiła naprawdę przykład wzorcowego zachowania człowieka o wielkim sercu. Jednak wiele łączyło tę dwójkę, oboje byli samotni, pragnęli kogoś u swojego boku, a oboje z równym zapałem odrzucali od siebie wszystkich. Prawie wszystkich. Tak, Mickey nadal nie mógł odżałować tego szczęśliwca, który zdobył uczucia panny Everett. Tym bardziej, że dość egoistycznie, choć może i miał w tej kwestii rację, twierdził, że to jemu bardziej zależy na tym, żeby tej dziewczynie nic złego się nie stało. W końcu to on był tutaj z nią, wspierał ją, to jemu wypłakała się w opuszczonej sali w lochach w koszulkę. I bynajmniej nie twierdził, że z tego powodu jest bohaterem, jeszcze nim nie był. Po prostu nie mógł uwierzyć w to, że ktoś, kto nazywał się jej partnerem, tak bardzo nie interesuje się tym, co dzieje się w jej życiu. Nawet, jeżeli Tanja z własnej woli nie mówiła mu o wydarzeniach rozgrywających się w jej domu, Ślizgon był przekonany o tym, że jej chłopak jednak powinien zdawać sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Na pierwszy rzut oka widać było, że Gryfonka jest strzępkiem nerwów i przyczyną takiego stanu rzeczy wcale nie było to, że jest opryskliwa. Przyczyn należało szukać znacznie głębiej, w jej wnętrzu. Z zamyślenia wyrwało chłopaka jakieś puchate stworzenie, które zaczęło przymilać się do jego towarzyszki. Rubin – ciekawe imię dla fretki. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, chcąc pogłaskać zwierzątko. To jednak skryło się przed nim za plecami właścicielki, jakby wyczuło w nim wilka. Westchnął tylko ciężko, zastanawiając się nad tym, czy rzeczywiście wygląda tak strasznie, czy po prostu nie ma podejścia do zwierząt. -Miło poznać, ale chyba mnie nie polubił. – mruknął tylko w odpowiedzi, przechylając głowę i zerkając za fretką, która nadal wyglądała na tak samo wystraszoną obecnością nieznajomej jej osoby. Zaraz jednak odwrócił ponownie wzrok na twarz Tanji, kiedy zadała mu to jedno pytanie. Pytanie, na które nigdy nikomu nie odpowiedział, bo nigdy też nie doprowadził do takiej sytuacji, w której mogłoby ono paść. -Rodzice. Miałem jedenaście lat. – wyjaśnił krótko, nie rozwijając swojej historii. Niestety, nie czytał w myślach dziewczęcia i nie wiedział, że nie musiał w ogóle silić się na odpowiedź. Nie powiedział natomiast ani słowa więcej, bo miał tę świadomość, że wreszcie musiałby dojść do tego, że przy każdej pełni przemienia się w krwiożerczą bestię. A mimo że wiedział, iż bliska mu osoba, taka, której ufa, powinna o tym wiedzieć, nie był chyba gotowy przyznać się do tak strasznej rzeczy. Oczywiście nie straszniejszej od śmierci rodziców, ale o tym wspomniał już wcześniej przypadkiem, a skoro rozpoczął już ten temat, stwierdził, że nie ma nic do stracenia i spróbuje w ten sposób pocieszyć swoją rozmówczynię. O ile w ogóle fakt, że przeżył to samo mógł być jakkolwiek pocieszający. Kiedy Tanja splotła razem ich dłonie i wypowiedziała te kilka słów o tym, że mają siebie, z jednej strony czuł się szczęśliwy, a z drugiej nadal myślał o tym, że chyba Gryfonka patrzyła na ich znajomość pod innym kątem, nie licząc się do końca z jego marzeniami i oczekiwaniami. Nie mógł jednak mieć do niej o to żalu, to przecież nie jej wina, że pojawił się w jej życiu za późno. Tego, co stanie się za chwilę nie mógł jednak przewidzieć. Dziewczyna sama przylgnęła do jego ust, muskając jego wargi, by po chwili złożyć na nich pocałunek. Mike przymknął tylko oczy, delektując się smakiem tej bliskości, która niestety, nie trwała tak długo, jakby tego pragnął. Nie mógł się jednak temu dziwić. -Nie, to nieprawda. I nie możesz cały czas myśleć o innych. Czasami musisz też zrobić coś dla siebie. – odpowiedział jej cicho, nie mogąc oderwać wzroku od jej wspaniałych, przeszywających jego serce na wskroś, ślepiów. Tym razem to on nie dał rady wstrzymać swoich emocji na wodzy. Oparł się dłońmi o trawę i pocałował dziewczynę, długo i czule, nie zważając na konsekwencje. Dopiero, kiedy oderwał się od jej ust, w jego głowie pojawiło się jedno zasadnicze pytanie. -Co teraz? Chyba tam nie wrócisz na wakacje? – wypowiedział je na głos, oczekując satysfakcjonującej odpowiedzi. Nie miał zamiaru pozwolić drugi raz na brak ostrożności ze strony panny Everett. Następnym razem bowiem był pewien, że zejdzie na zawał.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:18
Wydawało jej się, że świat właśnie stanął na głowie. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Paręnaście godzin temu patrzyła na śmierć swojej własnej matki, dostała list od Mikiego, który według niej miał nigdy nie przybyć, a on sam przybył do niej niewiadomo z jak daleka i był teraz koło niej. Jeszcze parę tygodni temu uważała, że wszystku idzie ku dobremu, nie myślała o powrocie do domu, miała przy sobie Xaviera.. jednak parę dni, parę przypadkowych splotów wydarzeń, a nie była już pewna, czy aby na pewno stoi teraz na ziemi czy może na podłodze. Głowa bolała ją od ciągłych szlochów i myśli. Chorobliwych, zapętlonych myśli, co mogła zrobić by to się nie wydarzyło. Ciężko było teraz przytaczać słowa – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ale faktycznie, były jakieś plusy tej dramatycznej sytuacji. Miała obok siebie kogoś, komu najchętniej ukręciłą by łeb jeszcze jakiś miesiąc temu. Zabawne.. ale na prawdę czuła z nim silną więź. Silniejszą niż z Resą czy Jamesem, któych znała o wiele dłużej i którzy wielokrotnie udowodnili jej swoje zaangażowanie. Ten tutaj, niejaki Bonner dał się poznać początkowo z tej "gorszej" strony, a jednak coś zaiskrzyło. Może iskrzyło od dawna, ale Tanja była tak zamknięta na wszystkich, przeczekując wszystko w mroku, a Michael wręcz przeciwnie, oślepiony światłem reflektorów i tłumem ludzi wokół siebie? Dopiero, gdy reflektory zgasły, a na połać życia wysunęło się światło gwiazd i księżyca, dojrzeli siebie w zakamarkach własnych umysłów.. własnych niewypowiedzianych marzeń. Wyciągali ku sobie dłonie stojąc na dwóch krańcach przepaści i było im jakoś raźniej. Bezpieczniej. Tan uśmiechnęła się do Rubina, który o dziwo nie chciał się pogłaskać. -Rubin, wariacie... -dziewczyna nawet cicho się roześmiała słabym głosem, ale nie można było tego pomylić z niczym innym. Schował się za jej plecami i nie było mowy, by go stamtąd wyciagnęła. -Normalnie da się go przekupić za jedzenie. Myślę, że jest zbyt przestraszony, zostawiłam go przed domem, który... -zamilkła na sekundę. -...który spłonął. Palić za sobą wszystkie mosty nabrało nowego znaczenia, co nie? -zażartowała ponuro, ale lepsze to niż szloch i obojętność. Jej promienna natura nieśmiało wyglądała spod gruzów murów, które sama sobie zbudowała wokół siebie. Byłą teraz bez ochrony. Jeden mocniejszy cios mógłby ją zabić. Dosłownie. Nie, przepraszam.. miała jedną ochronę. Michaela. Odpowiedź Mikiego Tanja zostawiła bez komentarza. Może dlatego czuła się bliska Ślizgonowi? Stracił wszystkich i to wtedy, kiedy powinien zacząć się najlepszy czas w jego życiu. Kolejna fala smutku zalała serce Tanji, był to jednak znany jej rodzaj żałości. O kogoś, nie o nią. Tan jedynie uścisnęła mocniej dłoń chłopaka i posłała mu lekki uśmiech. Przebywanie z nim koiło jej duszę. W ogóle czuła się jakoś żywiej przy nim.. powietrze miało zupełnie inny smak, zapachy wydawały się wyraźniej nęcić, a świat nie był tylko czarny i biały. Sama przez ułamek sekundy zapragnęła ubrać coś kolorowego, co było niejakim bluźnierstwem teraz, w czasie żałoby. Miał rację. Nikita wolała by, aby jej córka się uśmiechała. To, że go pocałowała zaskoczyło ją samą chyba bardziej jak samego Michaela. Chciała tego i nie żałowała. Czuła pewną dozę wyrzutów sumienia względem Xaviera, ale chyab faktycznie musiała posłuchać Michaela. Nie mogła myśleć tylko o reakcjach innych i ich odczuciach. Zawsze liczyli się inni, a nie ona sama. Może czas postawić na swoje szczęście? Tanja nie była doświadczona w uczuciach, wiedziała, że wiąże się to z poświęceniem i cierpieniem, ale i spokojem oraz spełnieniem, tylko.. była mała zadra w sercu. Nikita i Sean też byli kochającym się małzeństwem. Pierwsze lata życia Tan to była istna ambrozja. Potem wszystko się zepsuło przez jedną, durną książkę. I alkohol. Obsesja, która ogarnęła Seana była tak potężna, że od początku był na straconej pozycji. Przegrał, bo nawet nie chciał walczyć. Poddał się temu i to był jego największy błąd. Zetknięcie ust zapoczątkowane przez Gryfonkę smakowało wybornie. Było mieszanką słodyczy niewinnego uczucia i pikanterii pożądania. Gdzieś w tle pojawiła się kropla goryczy tęksnoty, a może to był słony smak łez? Smaki dopełniały się tak harmonijnie, że sama ich najmniejsza dawka wywoływała szalone bicie serca. Tanja myślała, że to na tyle atrakcji tego rodzaju. Nie oczekiwała więcej, na prawdę. Nie doceniła chyba jednak emocji buzujących w tak młodym ciele Michaela. Gdy pozwoliła sobie spojrzeć na niego swymi błękitnymi oczami, spotkała się z jego ustami. Po raz kolejny. Początkowo zrobiła nawet taki ruch, jakby chciała się odsunąć, przerwać to.. lecz wyciągnięta dłoń zamiast odepchnąć chłopaka zacisnęła się na koszuli i przyciągnęła go bliżej. Później przesunęła się na szyję, którą Tan objęła. Poddała się. Pozwoliła, aby usta chłopaka siały spustoszenie w jej umyśle. Oddawałą czułość powoli, bardzo subtelnie, jakby bojąc się, że każda próba skosztowania więcej i więcej spowoduje, iż oszaleje. Wpadnie w obsesję na punkcie tych ust i już nigdy się od nich nie oderwie. Po paru sekundach żarliwie wzmocniła pocałunek, pozwalając aby ich wagi i języki splotły się w namiętnym i gorącym tańcu, który zarazem był harmonijny i delikatny. Brunetka czuła jak gdzieś tam, na dole rośnie niesamowite uczucie, którego nie znała. Całując się z Xavierem czuła jedynie drżenie ciała i słodkie roztkliwienie, teraz natomiast.. czuła rosnące podniecienie i pożądanie. Ostry smak na języku podsycał do jeszcze dłuższego pocałunku. Everett powitała odsunięcie się chłopaka z żalem. Robiła coś zakazanego, ale.. podobało jej się to. Podobało jej się to, jak całował i co jej przez ten pocałunek przekazywał. Co robił on z jej ciałem i co to za nieznane uczucie w podołku się rodziło. -Nie.. nie wrócę do tych zgliszczy. -w końcu przypomniało jej się jak należy się wysławiać. Przełknęła ślinę. -Mam przykazane zostać u Wilsonów. To jest taki burak.. albo się nie odzywa albo mi zakazuje dosłownie wszystkiego albo wrzeszczy. Mieszkają na Grimmauld Place. Zapadła cisza. Tanja jednak patrzyła w te oczy, któe tak ją fascynowały.. -Masz oczy w kolorze mojej ulubionej, karmelowej czekolady. -wypaliła nagle i zaraz poczuła, że jest jej nieznośnie gorąco. Odwróciłą spojrzenie i oparła głowę na jego ramieniu. Jej policzki przybrały zdrowy kolor piwonii.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:19
Czy z tak daleka? Właściwie nie. Michael mieszkał przecież w Londynie i dziękował teraz za to losowi, że przyjaciel jego rodziców nie znalazł sobie klitki gdzieś na drugim końcu Wielkiej Brytanii lub, co gorsza, na drugim kontynencie. Dzięki temu bowiem Bonner mógł się dostać do Tanji jak najprędzej tylko mógł, a jego krótkie spóźnienie uzależnione było jedynie od kilkuminutowego oczekiwania na autobus. Oczywiście, Mike najpewniej trafiłby tutaj nawet i z Azerbejdżanu, ale bardzo możliwe, że w podróży umarłby już z tęsknoty, obawy i wszelkich negatywnych emocji, które targały jego ciałem, dopóki nie zobaczył panny Everett całej i zdrowej. Poza tym jednym bandażem na ręce, chociaż biorąc pod uwagę okoliczności, Ślizgon był niezwykle szczęśliwy z tego, że nie skończyło się na niczym więcej. Z tego bowiem, co mówiła ta Gryfonka, jej ojciec był jakimś szaleńcem. Chłopak miał jednak nadzieję, że jej koszmar już się skończył, choć zdawał sobie sprawę z tego, że strach pozostanie jeszcze długo, a on, wobec tego, zobowiązany był zapewnić tej dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, być przy niej w chwilach, kiedy ta potrzebuje silnego, męskiego ramienia. Teraz Mickey już nawet nie żałował swojego nieszczęsnego zachowania na boisku quidditcha. Tłumaczył sobie, że tak miało być. Przecież, gdyby nie jego wyrzuty sumienia i kupno książki, nie wiadomo było, czy ta dwójka tak bardzo by się do siebie przywiązała. Nie mógł być przecież pewien tego, czy którekolwiek, gdyby nie akcja na boisku, było zainteresowane zawiązywaniem nowej znajomości. I to tak bliskiej znajomości. W każdym razie, nie było sensu rozpamiętywać tego, co było, a lepiej pomyśleć o lepszej przyszłości, a po tym, co miało miejsce tutaj, w parku, Mike nawet przestał tak zacięcie powracać do tematu Xaviera, który jak widać, i tak zszedł na dalszy plan. Szesnastolatek mógł jedynie liczyć na to, że taki stan rzeczy się utrzyma. W końcu to on się starał, to on był przy niej, kiedy umierała ze strachu i kiedy płakała. To on ocierał jej łzy spływające po policzkach i on wyjmował z jej dłoni odłamki szkła, gdy nie była w stanie myśleć o tym, żeby nie zrobić sobie krzywdy. -Dojdzie do siebie. Tak samo jak i ty. Szkoda tylko, że nie mam nic do jedzenia. I ty i rubin wyglądacie, jak byście nie jedli nic przez cały dzień. – mruknął cicho, spoglądając to na fretkę, to na bladą sylwetkę siedzącą tuż obok niego. Nie musiał być żadnym znawcą, żeby widzieć, że dziewczyna wygląda na wychudzoną. Nie dziwił się jednak, że w ostatnim okresie w swoim życiu doprowadziła się do takiego stanu. Jej organizm musiał być wymęczony, tak samo jak i serce, które podpowiadało Tanji, żeby jeszcze przejmować się innymi, co było niewątpliwie bezsensownym posunięciem. W tej sytuacji bowiem ta lwica powinna myśleć tylko o sobie. No, mogłaby też o nim, ale to oczywiście była zupełnie inna kwestia. Na komentarz dotyczący palenia mostów nie odpowiedział. Bynajmniej nie dlatego, że dziewczyna nie miała racji, rzeczywiście, było to na swój sposób pokrętne. Wolał jednak nie kontynuować przykrego tematu, I tak często łapał się na tym, że mówił zbyt wiele albo rzucał jakimś nieodpowiednim słowem, które wprawiało rozmówcę w jeszcze gorszy nastrój. Mike nigdy nie był dobry w pocieszaniu swoich bliskich, być może dlatego, że nigdy nie miał ich wielu, a sam nie mówił także nikomu o problemach, które dotyczyły jego osoby. Starał się jednak najmocniej, jak potrafi, bo dziwnym trafem, na tej dziewczynie zaczęło mu naprawdę zależeć. Może po prostu miał słabość do takich niewinnych duszyczek, które były o wiele lepszymi ludźmi od niego. Chociaż ta tutaj może nie do końca była tak niewinna, jak wydawało mu się na początku. Przede wszystkim, wspaniale całowała. Nic dziwnego, że nie mógł zapomnieć o niej. Nie mógł zapomnieć o jej ustach i kobiecych wdziękach. Gdyby nie to, że była tak samo zepsuta i nie do końca szczęśliwa, jak i on, najprawdopodobniej otaczana byłaby przez zgraję napalonych na nią uczniów. Ona jednak konsekwentnie odrzucała wszystkich, przez co Bonner odczuwał jeszcze większą satysfakcję z racji tego, że udało mu się do niej zbliżyć i przekonać ją do tego, że nie jest takim diabłem, jakim go malują, chociaż też ma, niestety, swoje za uszami. -Burak? W porządku, postaram Ci się jakoś umilić te chwile, a później coś wymyślimy, prawda? – rzucił wyraźnie rozbawiony komentarzem panny Everett, jednak szkoda mu było jej z tego powodu, że znowu musi mieszkać w miejscu, którego nie mogła nazwać domem. Chociaż czy on mógłby nazwać nim wiecznie puste mieszkanie? Nawet, jeżeli był w nim jego gospodarz, nie odzywał się zbyt wiele i zgrywał niedostępnego. Prawdę mówiąc, Mickey miał wrażenie, że wziął go do siebie tylko z czystego poczucia obowiązku i gdyby tylko chłopak miał już te siedemnaście lat i wystarczająco dużo pieniędzy, najpewniej wyniósłby się stamtąd, szukając jakiegoś własnego lokum. Ba, nawet pomyślał przez chwilę, aby zaproponować Tanji, żeby zamieszkała jakiś czas z nim. O wiele przyjemniej wracałoby mu się do tych czterech ścian. Stwierdził jednak, że nie jest to adekwatny moment na tak daleko idące propozycje. Stąd też obiecał jej tylko, że kiedy już uwolni się od Wilsonów, razem pomyślą nad dalszą strategią. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, jak będzie wyglądała ich przyszłość. Z tego zamyślenia wyrwał go dopiero komentarz Gryfonki, po którym szesnastolatek uśmiechnął się szeroko, choć wyglądał na nieco zakłopotanego. Nie spodziewał się chyba usłyszeć takich słów z jej ust. -A ty… ty masz fajne cycki. Jak moje ulubione cycki. – odpowiedział zaraz, znów nie dążąc się ugryźć w język, co w jego przypadku nie powinno być już nawet w najmniejszym stopniu zaskakujące. Może prócz dla niego samego. Bowiem dopiero po tym, co powiedział, zdał sobie sprawę z tego, jaką popełnił gafę. A co gorsza, nie wiedział, jak ma wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie postanowił przegadać to, co mu się wymsknęło przypadkiem, licząc na to, że jego słowa zginą gdzieś w tłumie kolejnych. -Yhm… chyba już wiem, dlaczego tiara nie chciała mnie jako Krukona. Po prostu jestem za głupi. – starał się jakoś pokrętnie wytłumaczyć ze swojego niewybrednego komentarza na temat biustu dziewczyny, chociaż jak tak słuchał własnego głosu, raczej jego kolejne wypowiedzi tym bardziej go pogrążały. Wreszcie przyłożył złożoną w pięść dłoń do czoła, wyrażając tym samym swoje zrezygnowanie.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:21
Chyba nie do końca los miał złe zamiary wobec Tanji. Obdarzył ją paskudnym dzieciństwem, cierpieniem, śmiercią matki, próbą gwałtu... ale dał jej coś innego. Coś, a raczej kogoś. Zdawało jej się, że cała ta pustka musiała zaistnieć tylko po to, aby Bonner mógł ją wypełnić sobą. Inaczej nie było by tam dla niego miejsca. Tan bała się ufać, bo każdy, komu zaufała ranił ją. Boleśnie ranił. Nie miała już sił przyjmować kolejnych ciosów na jej wiecznie zakrwawione serce. Sądziła, że tak się uchroni... Teraz w myślach wydawała się śmiać z tej sytuacji z książką. Gdyby nie ona, Ślizgon nie siedział by teraz tutaj, nie obejmował by jej i nie całował tak czule, mącąc jej w głowie. Było by idealnie.. Właśnie, że by nie było. Leżała by teraz sama w pokoju, tracąć kontakt z rzeczywistością... zatracając się w bólu i mocząc poduszkę łzami. Była by faktycznie sama. Odgarnęła przykurzone włosy za ucho i wyjęła Rubina zza pleców. Położyła go na kolanach i głaskała uspokajająco. Czuł jej strach i niepokój, wiedział, że stało się coś, co martwi jego panią. Rubin poruszał noskiem, łaskocząc Tan wąsikami. Dziewczyna nie patrzyła na Michaela, jakby z obawy przed prawdą. Powinna zacząć kolegować się z nią, bo skrywanie jej nie wyszło na dobre.. -Dwa dni. -mruknęła cicho, przyznając się do tej małej zbrodni. -I proszę, nie mów mi teraz o tym, że zachowuję się nieodpowiedzialnie... -dodała sekundę później. Nie chciała wysłuchiwać, że o siebie nie dwa, że powinna jeść, pić, wysypiać się... nie miała na to siły, nie teraz. Dojdzie do siebie. W końcu. Z czasem, jeśli tylko ktoś zapełni pustkę. Była wdzięczna Mikiemu, że się starał, że zdobywał jej zaufanie krok po kroku i nie dawał się odrzucić... chociaż raz Tanja była już prawie pewna, że do tego doszło. Nie mogła przeżyć tego rozstania, był jak głęboka rana, która nie chciała się zabliźnić. -Burak, ale uratował mi życie. -skinęła głową z ociąganiem, bo taka była prawda. Nie był szaleńczo miły, nie okazał troski, ale jednak życie jej uratował. Musiała być mu w jakimś stopniu wdzięczna, ale to jak ja traktował.. gdyby mogła, uciekła by, ale nie miała gdzie. Poza tym, Sean mógłby chcieć się zemścić. Nie czuła się zbyt dobrze na Grimmauld Place. Wiecznie jazgoczący Jared, śliniący wszystko i wszystkich pies, upierdliwy skrzat.. plączący się pod nogami Seth, pytająca non stop Skai... i Katherine, która chyba chciała jej zastąpić matkę. Nie można było tej ostatniej zarzucać, że była dla Tan oschła... ale dziewczyna odgradzała się i od niej. Bała się, że chce wejść na miejsce zmarłej mamy. Chwile zadumy i dziwnej melancholii zostały przerwane przez zaskakujący komplement Tan na temat oczu chłopaka. Wydawało jej się, ze palnęła niezłe głupstwo. Uśmiechała się pod nosem skonsternowana, ale to było nic w porównaniu do tego, co powiedział Miki. Tanja podniosła głowę i otworzyła szerzej oczy, kompletnie zaskoczona. Zamrugała parę razy. Odchyliła głowę do tyłu, czarne włosy łagodnie zsunęły się z jej ramion. Roześmiała się szczerze i beztrosko. -To chyba najpiękniejszy komplement jaki w życiu słyszałam. -otarła kąciki oczu, które łzawiły teraz nie z powodu żałoby. Tym razem nie. Gryfonka uśmiechała się od ucha do ucha. Spojrzała na swój biust i demonstracyjnie pociagnęła koszulkę w dół, by powiększyć dekolt. Nie miała małych piersi, to fakt. Czemu by więc ich nie wyeksponować dodatkowo? -Oj... to była celna i szczera uwaga, głupota nie ma nic do tego. -poklepała Michaela po ramieniu. Dziewczyna wstała nagle, otrzepując spodnie z trawy. Dostała dziwnego napływu energii. -Może uda Ci się docenić je bardziej.. jak mnie złapiesz. -zanuciła niewinnie i zaczęła zbiegać z wzgórza, na którym leżeli. Ślizgała się po rosie na trawniku. Nie chciała tak łatwo dać za wygraną, gdy stawka była tak wysoka.Dziwne, że ta dziewczyna jeszcze parenaście godzin temu opłakiwała śmierć matki. Dziwne, że niecała dobę temu uważała, że relacja z Mikem uległa całkowitemu zniszczeniu. Dostała się pomiędzy drzewa. Kluczyła między nimi, kręcąc się w jedną to w drugą stronę, nie raz robiąc jakiś taneczny obrót. Wymykała się z dłoni Michaela, co jakiś czas śmiejąc się cicho. Przeskoczyła nad korzeniami ogromnego dębu i schowała się za jego pniem. Oparła się plecami o jego korę. Faktycznie czuła teraz, że żyje. I że tę chęć życia przywrócił jej ten niefortunny Ślizgon.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:24
Przecież mówił, że zawsze po burzy wychodzi słońce i chociaż on kiedyś też nie wierzył w to, że w jego życiu spotka go jeszcze coś miłego, już zdawał sobie sprawę z tego, że to nieprawda. Śmierć rodziców odcisnęła na nim piętno, którego nie mógł się już pozbyć do końca swoich dni. Zaszczepiła w nim nienawiść do świata, a właściwie, jeżeli można było to tak określić, to nienawiść do nienawiści i braku tolerancji. Nienawidził ludzi, bo wiedział, że ci potrafią kogoś tak mocno skrzywdzić. Nienawidził tych, którzy zamordowali jego mamę i tatę, nienawidził tych, którzy uważali, że wilkołaki należy likwidować. Mimo wszystko, wierzył, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie, choć trudno było mu ich poznać, biorąc pod uwagę to, że zwykle miał wszystkich za wrogów i nie potrafił ufać. Sam nie wiedział, dlaczego tej dziewczynie postanowił zdradzić pewne szczegóły ze swojej historii. Być może właśnie fakt, że przeżywała ten sam ból sprawił, że wiedział, iż może jej zaufać i że ta zrozumie jego stratę. Poza tym, Tanja w jakiś sposób była do niego podobna, jednak trzeba było jej przyznać, że o wiele lepiej radziła sobie ze swoim losem, niżeli Mickey. Ślizgon bowiem często uzewnętrzniał swoje lęki i swój gniew i mimo że nigdy nie przyznawał się do tego, co się stało, wszystkie przykre wydarzenia wywarły ogromny wpływ na jego charakter i zachowanie, które, niestety, zazwyczaj było nieodpowiednie. Wszelkie utarczki Bonnera, jego bójki i szkolne problemy wiązały się właśnie z taką przyczyną, stanowiły niejako reakcję obronną. Pokazać siłę, żeby nie zostać uznanym za słabego i nieszczęśliwego. Panna Everett była pod tym względem o niebo lepsza i bardziej przystępna dla ludzi. Chociaż tak samo im nie ufała, myślała o ich bezpieczeństwie, a wszystkie swoje negatywne emocje tłumiła w środku. Taki sposób radzenia sobie z przeciwnościami losu okazał się jednak destrukcyjny dla niej samej. Bowiem, jak długo można samemu walczyć z demonami, w dodatku zadręczając się myślami o wszystkich innych wokoło? Gryfonka była o wiele lepszą duszyczką od niego, jednak również bardziej wyczerpaną i przygnębioną. O wiele bardziej niż on, przez to, potrzebowała pomocy. -Nie będę. Ufam ci. – odpowiedział spokojnym tonem na słowa dziewczęcia, co z jego strony było wystarczającym wyczynem. Te słowa nigdy nie przechodziły mu przez gardło, a przy Tanji wygłosił je z nadzwyczajną lekkością, jak gdyby znali się od dziecka, jak gdyby znali się jak łyse konie. Nieważne, że tak naprawdę ich znajomość ledwie się rozpoczęła, i to jeszcze w tak dziwny sposób. Chłopak czuł jej bliskość i nawet w jakimś stopniu zdołał uwierzyć po jej czynach, że stał o krok bliżej od Xaviera. W końcu, gdyby było inaczej, to czy panna Everett sama lgnęłaby do jego ust? Pragnęłaby jego dotyku? Nie zważał więc teraz na to, gdzie jest ten jej chłoptaś i najwyraźniej jego towarzyszka poszła w jego ślady, zapominając o jego istnieniu. -Chyba skądś to znam. Też nie przepadam za Chrisem. Gdybym tylko mógł, to bym się wyprowadził. Na szczęście, jego wiecznie nie ma w domu. – mruknął w odpowiedzi na temat Wilsonów, wspominając przy okazji o gospodarzu mieszkania, w którym przyszło mu przeżyć ostatnie parę lat swojego życia. Nie mówił jednak nic więcej, bo i nie było sensu. Christopher, mimo że się nim zaopiekował, nie był dla niego w żadnym stopniu bliską osobą. Prócz tego, że udostępnił mu lokum i pomógł dostać się tego pamiętnego dnia we wrześniu na ulicę Pokątną, nie robił dla niego nic innego. Nawet unikał rozmów z nim, jakby wykonywał tylko ciążący na nim obowiązek wobec zmarłych rodziców Michaela. Szesnastolatek pierwszy raz od dawien dawna był tak szczęśliwy. Wreszcie dojrzał na twarzy Tanji szczery, szeroki uśmiech. Najwyraźniej jego komentarz o jej ponętnym biuście okazał się przypadkowym strzałem w dziesiątkę, a i jemu dzięki temu mordka się cieszyła, bo w końcu mógł spędzić z kimś trochę czasu, nie zważając na słowa, mogąc mówić o wszystkim, czego tylko dusza zapragnie. Był tylko jeden temat, którego na razie unikał. Nie mógł się nijak przemóc do tego, by przyznać się jej, że jest wilkołakiem. Z jednej strony, nie musiał tego przecież mówić teraz, nawet to nie był odpowiedni moment. Z drugiej strony obawiał się, że znowu będzie odkładał to w nieskończoność, a sam dobrze wiedział, jak taki brak szczerości może się skończyć. Nie myślał jednak długo o tym w tej chwili, bo dziewczyna poklepała go po ramieniu i zaczęła grę podobną do tej, którą on kontynuował po zaczepce jego kumpla na boisku quidditcha. -Ej! To nie fair, nie uciekaj mi! – wykrzyknął, ale w jego głosie nie było słychać niczego, co sugerowałoby, że się obrażał. Wręcz przeciwnie, szybko podłapał zabawę i zerwał się z ziemi, ruszając w pogoń za panną Everett. Może i był wysportowany, ale ten fakt niewiele mu pomagał. Nie wziął bowiem pod uwagę tego, że trawa w parku jest wilgotna i śliska. Kiedy tylko chłopak przyśpieszył, biegnąć w dół wzgórza, wywrócił się jak długi, wzdychając ciężko nad swoim losem. Dostarczył pewnie towarzyszce wiele powodów do radości, chociaż jego akurat ten upadek wcale nie satysfakcjonował. Szybko jednak odbił się rękoma od podłoża i znów przyśpieszył. Tanja okazała się jednak bardziej zwinna, niż przypuszczał. Umykała mu swoimi tanecznymi ruchami pełnymi gracji. Ale nie oszukujmy się, miała trochę przewagi, bo Mickey po prostu później zerwał się z miejsca, w którym wcześniej leżeli i oglądali gwiazdy. Wreszcie jednak Bonner dostrzegł, jak dziewczyna chowa się za drzewem i nie byłby sobą, gdyby tej sytuacji nie wykorzystał. Ona sama chyba zresztą zrezygnowała z ucieczki. Przecież od samego początku było wiadome, że tak naprawdę chce, żeby Michael ją dorwał. Chłopak podszedł z drugiej strony drzewa i objął konar tak, że jego dłonie objęły również i piersi dziewczyny. Ten, kto zobaczyłby w tej chwili minę młodego Ślizgona, najpewniej tarzałby się ze śmiechu. Ale czy był jakiś inny wychowanek Slytherinu, który nie reagował na cycki z podobnym entuzjazmem? -Mam cię! – oznajmił z euforią w głosie swoje zwycięstwo, choć prawda była taka, że to panna Everett zawładnęła nad nim niezaprzeczalnym argumentem. Szesnastolatek szybko jednak drzewo i stanął tuż przed nią, opierając tylko prawą dłoń na korze drzewa. Sam nachylił się lekko, żeby objąć lewą dłonią pierś dziewczyny (co wymaca, to jego, prawda?) i złączyć ich usta w kolejnym namiętnym pocałunku. A właściwie, lepiej byłoby rzec, że języki, bo i tym razem Michael nie zamierzał zbyt szybko odsuwać się od swojej towarzyszki. Działała na niego jak narkotyk. Od kiedy posmakował jej po raz pierwszy, nie potrafił już jej odstawić. Nawet, kiedy próbował zrobić sobie odwyk, swego rodzaju detoks, i tak nie mógł przestać o niej myśleć i napisał do niej list. Odsunął się od Tanji dopiero wtedy, kiedy poczuł, że coś łapie go za nogawkę. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył fretkę. Ta wdrapywała się już po jego nogawce, by za chwilę znaleźć się na jego ramieniu. -Chyba jest o ciebie zazdrosna. W sumie, nie dziwię się. Też bym był. – niemal wyszeptał jej do ucha, by zaraz po tym znów zamknąć oczy i musnąć jej wargi ustami, a ostatecznie przygryźć jedną z jej warg delikatnie.
Tanja Everett
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:27
Szczęście.. jakie to było proste słowo. Wydawało się dla Tanji odległe i nierealne, a teraz.. właśnie teraz, gdy jedyna bliska jej osoba skończyła swój żywot w tak brutalny sposób, ona kluczyła między drzewami śmiejąc się w głos i po raz pierwszy od dawna czując to dziwne, ulotne uczucie, które chciała przy sobie zatrzymać jak najdłużej. Podrywało ją do lotu, wręcz czuła jak z jej poranionej duszy wyrastają skrzydła i chcą ją porwać, do góry, do gwiazd... zawsze kochała gwiazdy, ich światło ją uspokajało i dawało nadzieje na lepsze jutro. Wszystko za sprawą tego "dupka" Bonnera! Nigdy nie powierzyła nikomu swojego szczęścia. Nigdy nie zrobiłaby tego tak szybko. Czuła jednak, że robi dobrze. Nie mogła się mylić. Postawiła na szali swój związek z Xavierem i tu nie chodziło o jakiś przelotny romans, kogoś na boku.. tu chodziło o uczucie.Chociaż z Gryfonem było jej dobrze, czuła się bezpieczna, tak przy Michaelu.. miała to wszystko ze zdwojoną siłą i jeszcze to coś, czego nie znała... to łaskoczące podniebienie uczucie i to drugie, oblewające ciepłem jej wnętrze. Ilość endorfin w jej ciele przekraczała maksimum, przez co czuła się jak po zażyciu narkotyków. Takich dosyć silnych. Jeśli tak wyglądał haj, ona chciała go mieć cały czas, a wiązało się to równoznacznie z nim. Z Mikim. Podpuściła go do gry z potrzeby chwili, faktycznie chciała, aby ją złapał.. ale nie tak prędko, oczywiście, że nie! Tan nie dawała mu żadnych forów, wybierając jak najtudniejsze ścieżki między konarami i przyspieszając. Nie widziała jego upadku zajęta spoglądaniem w przód. Uchylała się przed gałęziami. -Nie złapiesz mnie! -krzyknęła niezwykle uradowana. Niezwykle lekko i zwinnie poruszała się między gałęziami i nawet można było to przyrównać do jakiegoś tańca, niezwykle subtelnego i uroczego. Poruszała się jak liść niesieony przez wiatr. Bieg szybko ją zmęczył i złapała kolkę do tego. Postanowiła dać za wygraną, a przynajmniej mieć nadzieje, że odpocznie chwile. Miki nie wydawał się być aż tak blisko. Nie słyszała go, ale to może chwilowa niedyspozycja zmysłów? Oparła się o pień zdyszana i wyjrzała zza niego. Nikogo tam nie było.. Była już nawet skłonna przebiec się nieco dalej, gdy poczuła męskie dłonie na swoim biuście. Silne uczucie w podbrzuszu narodziło się na nowo i powoli pięło się do góry. Tanja wzięła głośno łyk powietrza by się uspokoić. Kusiło ją to odczucie, chciała więcej i więcej.. a było jej nieznane. Było zakazane, ale i nęcące. Złapała za dłonie chłopaka i westchnęła głośno. -Oh nie, biedna ja! Cóż pocznę! Jaka kara mnie czeka za taką niesubordynację? -zapytała umęczonym głosem. Odczekała, aż Miki pojawi się przed nią i przylgnęła mocniej do drzewa. Serce biło jej jak oszalałe. Z rosnącym napięciem powitała jego dłoń na swej piersi i aż ciche westchnięcie wydarło się z jej ust, zanim je ucałował. Sposób, w jaki ją dotykał, jak jej sutki twardniały i wystawiały się na tę pieszczotę.. Tanję zalała znowu ta fala pożądania i chociaż było jej to nieznane, zakazane i grzeszne to nie mogła się temu oprzeć. Chciała to poznać.. Zaskoczona otworzyła oczy czując, że Miki przerwał pieszczotę. Policzki, niegdyś blade, teraz były zdrowo zarumienione. Tan rozpoznała Rubina w zazdrośniku. -Oh, nie mogłeś sobie wybrać lepszej okazji? -syknęła Tan, zabierając Rubina z ramienia chłopaka. Jego uwagę o zazdrości skwitowała mocniejszym rumieńcem i uśmiechem. Dziewczyna wpakowała Rubina do kieszeni bluzy Michaela i zamknęła ją. Miała nadzieję, że fretka odpuści po takim zniewoleniu. Zwierzak wiedział, na ile mu wolno. Tanja oblizała usta, nadal czując ściskanie w podołku, Merlinie.. jeszcze te usta na płatku ucha... i to przygryzanie.. -To na czym skończyliśmy? Ah.. -zsunęła bluzę Michaela ze swych ramion i złapała jego dłoń by na nowo położyć ją na swojej piersi. Ponownie pozwoliła, by ich usta i języki się spotkały. Tan co chwilę pozwalała sobie na cichy jęk z racji małego "masażu" jaki zapewniał jej Michael. Ona sama wsunęła dłoń pod jego koszulkę i gładziła umięśniony tors. Oszalała na punkcie tego zapachu i dotyku. Nie przypominało to sytuacji z Grossherzogiem, tam się bała i była spięta... tutaj sama prosiła się o dotyk. Tym razem to ona oderwała się od ust chłopaka. -Mm... teraz to już chyba nie masz wątpliwości, czy to twoje ulubione cycki czy nie. -powiedziała ciagle mając lekką zadyszkę.
Michael Bonner
Temat: Re: Miejski park Wto 22 Lip 2014, 01:28
Szkoda, że w życiu Michaela nie było takiej osoby po śmierci jego rodziców. Może, gdyby miał wówczas kogoś bliskiego, nie stałby się takim złośliwym i nieznośnym chłopczykiem, który zwracał na siebie uwagę zawsze w nieodpowiedni sposób. Sam Bonner jednak nigdy się nad tym nie zastanawiał, a zatem i nie żałował. Cieszył się, że w ogóle w jego życiu były takie chwile przyjemności, z których musiał korzystać pełną parą. Zwykle jednak nie traktował swoich flirtów i podrywów zbyt poważnie. Mimo że był dość młody, uchodził za kobieciarza, a jego słabością zawsze były wdzięki przedstawicielek płci pięknej. Poza jego jedną byłą dziewczyną, wszystkie takie zagrywki kończyły się albo na jednym pocałunku na pijackiej imprezie albo w najśmielszym wypadku jedną spędzoną nocą. Często zresztą dziewczęta miały z tego tytułu do niego żal, ale czy on którejkolwiek z nich cokolwiek obiecywał? Jak każdy nastolatek płci męskiej, miał swoje potrzeby, które wykorzystywał. Co prawda, nie był zdolny do takich czynów jak Gilgamesz, ale też nie był przesadnie romantyczny i uczuciowy. Zdarzało mu się czasami wykorzystać okazję, byleby zaspokoić jedynie fizyczne instynkty. Z Tanją było inaczej. Na tej dziewczynie naprawdę mu zależało, nie chciał jej skrzywdzić. A przede wszystkim, pragnął spędzać z nią każdą wolną chwilę. Stała się dla niego taką jasną, ciepłą iskierką w Hogwarcie, sensem jego dalszej edukacji w murach szkoły, w której nie miał zbyt dobrej renomy. Przy niej jednak zachowywał się również inaczej. Może i czasami nie mógł oszukać natury, tak jak przy tym niefortunnym komentarzu o jej biuście, jednak i tak hamował swoje złowieszcze zapędy i stawał się przy niej nieco bardziej znośnym chłopakiem, niżeli na co dzień. Gdyby tylko znał myśli, które krążyły po głowie panny Everett, niewątpliwie byłby również dumny z tego, że ta postawiła wszystko na jedną kartę i zadurzyła się w nim do tego stopnia, by rzeczywiście postawić swój związek z Xavierem pod znakiem zapytania. I bynajmniej nie z tego powodu, że Mickey był amatorem rozbijania szczęśliwych związków i szkolnych miłostek. Wręcz przeciwnie, zwykle nie zawracał sobie głowy zajętymi pannami. Tym razem jednak czuł, że nie może zapomnieć o Gryfonce, że chciałby, aby to ona była damą jego serca. Dla niej mógł być rycerzem na białym koniu, dla niej mógłby kraść eliksiry z klasy Chantal. Marzył też o tym, aby każdy jego wieczór wyglądał podobnie do tego. Pragnął całować ją pod osłoną nocy, obejmować, dopóki nie zaśnie w jego ramionach. Wystarczyłoby pewnie powiedzieć, że młody Ślizgon zakochał się po prostu w lwicy, jednak Bonner raczej nie przywykł do używania tak wyniosłych słów, a zwykłe „kocham cię” dość ciężko przechodziło mu przez gardło. Nic dziwnego, że na tym etapie znajomości takie słowa nawet nie pojawiały się w jego myślach i marach. Szesnastolatek musiał przyznać, że ta cała zabawa, mimo dość efektownego upadku na glebę, zaczynała mu się podobać. Chociaż nie spodziewał się o Tanji, że tak zgrabnie będzie mu uciekała pośród drzew. Niestety, podmokły i śliski teren nie sprzyjał jego gonitwie. Na szczęście, wygrał tę bitwę wytrzymałościowo i dorwał swoją towarzyszkę, kiedy ta postanowiła odpocząć, opierając się o jeden z pni. Można było mu wyrzucać, że znów wykorzystał sytuację, byleby zmacać jej biust, ale czy nie był na tyle uroczy, że można było mu wybaczyć takie gesty? Co lepsze, zarówno wypowiedź panny Everett, jak i jej czyny pozwalały stwierdzić, że dziewczynie taki obrót spraw jest na rekę. -Będziesz jeszcze jakiś czas musiała znosić moje ręce i usta. – mruknął a propos kary, która właściwie bardziej przypominała nagrodę. Ale cóż innego miał powiedzieć? Jak można było karać tak niewinną i delikatną dziewczynę? Nie była niczemu winna, może poza tym, że działała na niego jak magnes i sprawiała, że nie kontrolował swojego ciała. Walczył o każdy pocałunek, o każdy dotyk jej dłoni, nie mogąc okiełznać zwierzęcych instynktów, które targały jego odruchami. Pech chciał, że fretka Gryfonki, najwyraźniej zazdrosna, wtrąciła się w najmniej oczekiwanym momencie. O dziwo jednak, nawet jej właścicielka myślała podobnie i schowała Rubina to kieszeni bluzy Michaela, zapinając ją jedynie na tyle, by zwierzątko miało czym oddychać. Zresztą, ta sama bluza chłopaka wylądowała po chwili na ziemi, a oczom nastolatka ukazał się kuszący dekolt jego towarzyszki. Ten uśmiechnął się szeroko, zadziornie, po pierwsze natchnięty tym obrazem, a po drugie, rozbawiony również tym, że udało mu się wygrać z pupilem Tanji. A to wbrew pozorom, w przypadku przedstawicielek płci pięknej nie było wcale takie proste. Te miały ogromną słabość do zwierzaków, szczególnie takich słodkich i potulnych jak Rubin. Panna Everett jednak najwyraźniej dała się ponieść emocjom, bo nawet złapała za dłoń Mike’a, kładąc ją na powrót na swojej piersi, po czym znów pozwoliła ich językom połączyć się we wspólnym tańcu, ognistym, niczym tango. Te pieszczoty były niezwykle uzależniające dla obojga. -Mógłbym dotykać i całować je dniami i nocami. – odpowiedział na słowa dziewczyny zgodnie z prawdą, nie mogą oderwać spojrzenia od dwóch uśmiechających się do niego cycków. Pomimo że starał się nie tracić kontaktu wzrokowego ze swoją towarzyszką, te próby nie do końca mu wychodziły. Poza tym, działania Tanji nakręcały go do coraz odważniejszych ruchów. Stąd Mickey znów musnął ustami wargi Gryfonki, choć teraz schodził pocałunkami coraz niżej, po jej szyi. Dłonie natomiast ułożył na jej biodrach. Za długo ich tam nie trzymał. Wystarczyła chwila, by chłopak delikatnie zsunął palcami ramiączka bluzki dziewczyny, a następnie ramiączka jej biustonosza. Ustami z kolei nadal wytyczał ścieżkę coraz niżej i niżej, dochodząc aż do jej piersi. Nie obchodziło go nawet teraz to, że stoją gdzieś na skraju parku, okryci jedynie nocnym, gwieździstym płaszczem, zasłonięci tylko przez grube pnie drzew.