- Cytat :
- Każdy dzień jest dla mnie identyczny, różni się tylko niewielkimi detalami. Wiem aż za dobrze, dlaczego muszę to wszystko znosić i jaki jest tego wszystkiego cel. Ojciec widzi we mnie idealnego czarodzieja, nie mogę go zawieść! Już za rok o tym czasie dostanę sowę z Hogwartu, co potwierdzi tylko mój rodowód. Na pewno dostanę się do Slytherinu!
Tylko, że nie mam ochoty uśmiechać się i udawać tej całej farsy. Obserwowanie wesołej Alecto nudzi mnie, mam ochotę patrzeć na nią w taki sposób jak CHCĘ, a nie MUSZĘ. Przecież dam sobie radę bez tej całej dziwnej otoczki!
Pióro przestało w końcu skrzypieć, kiedy dziesięciolatek westchnął cicho i rozejrzał się po tym, co zapisał. Do uszu docierały dźwięki zza okna podjeżdżającego auta przynależnego do prywatnego nauczyciela-psychologa Amycusa. Chłopak zbyt dobrze znał ten charakterystyczny dźwięk silnika oraz tłumika, aby pogrążyć się dalej w zapiskach.
Odłożył pióro na bok, chwytając między swoje palce kartkę w taki sposób, jakby zamierzała go zaraz oparzyć. Dzisiejszy dzień miał być dla niego czymś szczególnym i to nie tylko ze względu na to, że o tej porze za rok będą z całą rodziną odwiedzać Pokątną w celu zakupienia odpowiedniego asortymentu do szkoły. Za niespełna trzy godziny będą się teleportować do centrum magicznego Londynu, ażeby Amycus mógł poobserwować innych ludzi i odpowiadać na zadawane przez indywidualnego nauczyciela pytania. Alecto miała zostać w domu z innymi obowiązkami, czego chłopiec nie był w stanie jej nawet zazdrościć. On jednak znał dokładnie program przygotowany przez nauczyciela, który nie odpuści takiej okazji jak przedzieranie się przez tłumy w celu „nauczenia” czegoś młodego Carrowa.
W jednej chwili zgniótł kartkę papieru i nawet kiedy wstał, nie przestał jej rwać na kawałki. Zdawać by się mogło, że kieruje nim złość i chce jak najszybciej zepsuć dzieło swoich rąk. Wszystko byłoby naprawdę dokładnie opisane, gdyby jego twarz wykazywałaby chociaż drobną zmarszczkę między brwiami jako oznak buzujących w nim emocji. On zaś, odsunął beznamiętnie krzesło i podszedł lekkim krokiem do kominka, przed którym przykucnął. Wypatrywał się w rozłożone równo drwa, przygotowane jedynie na pokaz dla przybyłych gości (których Amycus tak czy inaczej nie przyjmował w swoim pokoju), ponieważ było zbyt ciepło na palenie w kominku.
Ojciec nie może tego nigdy zobaczyć, ale może odwrócić przecież popiół z kartki i odczytać co napisałem. To nie będzie mi przecież mówił, co mam robić!Myśli pędziły zadziwiająco szybko, a wzrok chłopaka wtapiał się w pogniecioną kartkę z plamami atramentu. Nie interesowało go właściwie to, że w jakiś sposób musi zniszczyć te niewielkie strzępki, jakie pozostały w jego rozłożonych dłoniach.
-
Paniczu Złoty, pan Abelard przybył do panicza. – Skrzekliwy głos dobiegający zza drzwi wyrwał chłopaka z tymczasowego przemyślenia. Nieoczekiwany odgłos przyspieszył puls w żyłach Amycusa, który próbował dokonać konspiracyjnego zadania. Strach przed gniewem nauczyciela (a w następnej kolejności ojca) wystarczył, aby podskoczył w miejscu i momentalnie wyprostował się, chowając na prędko do kieszeni dowód swojej zbrodni. -
Drogi paniczu, czy wszystko… – Zagadnął po raz kolejny skrzat, tym razem ośmielając się zapukać w mahoniowe drzwi. Zaniepokojony wpatrywał się dużymi, brązowymi ślepiami w klamkę. Zupełnie tak, jakby oczekiwał możliwości przeglądania wszystkiego przez drzwi i dostrzeżenie, czy panicz Carrow jest rzeczywiście w pomieszczeniu.
10 latek w pośpiesznych podskokach znalazł się przy drzwiach, które otworzył zamaszystym gestem. Wystarczająco gwałtownym, aby domowy skrzat odskoczył do tył i zaczął kulić głowę w kierunku podłogi, okazując tym samym uległość i poddaństwo. –
Paniczu najdroższy, proszę o.. – Zaczął drżącym głosem, zastanawiając się w jaki sposób mógłby zmniejszyć ewentualny gniew pana. Skrzaty w domostwie Carrow wiedziały bowiem, że Amycus potrafi w jednej chwili zmienić swoje nastawienie i z zobojętniałego chłopaczka stawał się całkiem zwyrodniałym katem. Służący nie zdążył dokończyć swoich przeprosin, ponieważ chłopak przerwał mu ostro:
-
Wyjdź. – Nie siląc się na żadne wyjaśnienia, zwyczajnie zatrzasnął drzwi przed nosem stworzenia. Wolałby o wiele bardziej ślęczeć w swoim pokoju i zastanawiać się nad możliwościami dręczenia domowego kota, niż brać udział w lekcjach w towarzystwie pana Abelarda. Nim jednak Amycus zdążył odejść dwa kroki, do jego uszu dotarł nowy dźwięk – charakterystyczny syk, towarzyszący teleportacji. Chłopak momentalnie odwrócił się plecami do drzwi i przywarł do nich, wpatrując się z szerzej rozszerzonymi powiekami w formującą się postać przed nim. Otworzył szeroko usta przygotowane do krzyku, podczas gdy postać odziana w fioletową szatę podpłynęła do niego i zacisnęła mocno palce na jego ustach. Oczy Carrowa po raz kolejny się zwiększyły szukając na prędko jakichkolwiek możliwości wyjścia z nieoczekiwanej sytuacji, jednak ciarki chłodu przemykające po kręgosłupie paraliżowały go doszczętnie. Skrzat, którego przed chwilą skrzyczał podreptał już na piętro, przekonany iż panicz Amycus zaraz zejdzie do nauczyciela.
10latek nie wiedział nawet w którym momencie położył dłonie na nadgarstku napastnika. Możliwe, że w chwili, w której druga z dłoni zaczęła zaciskać się na jego szyi i miażdżyć krtań, pozbawiając płuca dostępu do świeżego powietrza. Chłopiec nie zdał sobie nawet sprawy z tego, że człowiek o niewyraźnych rysach twarzy podniósł go w górę, pozbawiając bezpiecznego podparcia paneli podłogowych.
-
Walcz Amycus. W przeciwnym razie stracisz przytomność. – Usłyszał doskonale znany sobie głos nauczyciela, dobiegający gdzieś zza lewego ramienia napastnika. Oczy chłopaka próbowały odszukać sojusznika, jednak nie napotkały niczego prócz dobrze znanych mu mebli oraz portretu dziadka, który przyglądał się z zainteresowaniem całemu zajściu.
On sobie urządził test!Dotarło w końcu do świadomości chłopaka, momentalnie budząc krew w ciele do szybszego przepływu i dostarczenia sercu większej dawki adrenaliny. Rozbiegane spojrzenie w końcu utkwiło na twarzy nieznajomego czarodzieja, kiedy w oczach Amycusa zabłysnęło niezadowolenie oraz gniew. Patrzył prosto na napastnika, zmuszając go do kontaktu wzrokowego w tej samej chwili, w której między palcami chłopaka pojawiły się pierwsze języki ognia. Słabe i niemalże niezauważalne, ponieważ 10latek w tym samym momencie szarpnął głową i próbował ugryźć nieznajomego. Kiedy manewr się nie udał i uderzył potylicą w drzwi, przy wtórze śmiechu mężczyzny – ogień buchnął z zadziwiającą wręcz siłą. Mocno wbite palce w nadgarstek przestały mieć znaczenie, ale ból jaki odczuł Amycus nie należał do tych przyjemnych – nie chodziło tutaj wcale o kończący się tlen. Zniżając wzrok zobaczył ogień na fioletowej szacie nieznajomego, który de facto – mknął dalej, w stronę ramienia.
Wrzask wypełniający pomieszczenie pomieszał się wraz z jękiem chłopca, który opadł niemalże bezwładnie na podłogę, przypatrując się swoim drżącym dłoniom. Skóra na rękach była popalona i zaczerwieniona, jednak najgorszym faktem było to iż języki płomieni wcale nie znikały – chłopak krzyknął na całe gardło z bólu i zaczął machać kończynami, aby wyzbyć się źródła bólu. Osłabienie organizmu spowodowane podduszeniem dość szybko odebrały mu jednak władzę nad ciałem i ostatecznie usunął się na dywan, tracąc świadomość.
Amycus nie pamięta tego zdarzenia, ponieważ ów napastnik (wynajęty przez nauczyciela) wymazał z umysłu chłopca wszelkie ślady tamtego spotkania, lecząc również jego dłonie w porozumieniu z rodzicami. Ostatecznie, rodzice nie wspominali o tym incydencie, a młody Carrow nawet nie śmiał podejrzewać, że ma w sobie zadatki na czarodzieja magii bezróżdżkowej. Podobne incydenty zdarzały się w odstępach mniej więcej dwuletnich, za każdym razem w okresie wakacji bądź ferii zimowych – kiedy chłopak nie mógł korzystać z różdżki. Gromadząca się w nim moc musiała dać jakieś ujście, pod kontrolą rodziców, którzy za każdym razem podmieniali wspomnienia synowi.
Ostatni przesył magii był jednak zbyt wyraźny, aby Amycus mógł o nim zapomnieć. Podczas spotkania z Yumi Merberet zdarzyło się coś, co wymknęło się spod kontroli. Byli wówczas w okolicach Bijącej Wierzby, tuż przed zakończeniem kolejnego roku szkolnego.
Przysiadł bez słowa na wskazanym przez nią miejscu, świadomie szanując granice jakie wyznaczyła swoimi gestami. Zignorował zupełnie pytanie zadane w obcym języku, przekonany do cna iż było ono nieistotne i stanowiło miłe wprowadzenie do kolejnego ciężkiego spotkania, jakie ich czekało. Rozstrojenie nerwowe nie było widoczne w zachowaniu Yumi, chociaż wyprostowanie się świadczyło o wzmożonej ostrożności. Zupełnie tak, jakby oczekiwała ataku z jego strony. Pozostawała czujna i za to ją podziwiał.
Ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą po raz kolejny i nic prócz ciekawości nie mógł odnaleźć w brązowych tęczówkach. Nie pozwoliła mu patrzeć nań zbyt długo, ponieważ odwróciła wzrok i pomknęła gdzieś na linię wierzby, która stała nieruchomo i pozwalała drobnym pazurkom ptaków na masażyk. I chociaż powinien spojrzeć w kierunku wzbijających się w górę ptaków, jego spojrzenie przesuwało się po rysach twarzy zmęczonej dziewczyny. Ostrożnie i delikatnie porównywał obraz sprzed tygodnia, niczym najczulszy kochanek nakładał na siebie oba obrazy i doszukiwał się wyraźniejszych oznak buntu organizmu. Obserwował nawet wtedy, kiedy poczuł ciepło palców na swoim odkrytym nadgarstku, wystającym lekko z kieszeni spodni. Sugestia nie musiała zostać wypowiedziana, ponieważ z szelestem ubrania wysunął rękę i uniósł ją zgodnie z zamiarami Yumi, odczytując je bezbłędnie.
Nie interesowały go ptaszki ani ziarenka, które wysypywała na wnętrze jego dłoni. Coś pchnęło ją do tego, aby pokonać barierę między nimi i dotknąć skóry człowieka przezeń znienawidzonego. I chociaż wypierała się tego wiele razy, Amycus wiedział jaką wystawiła o nim opinię.
Malinowy zapach wkradł się ponownie do jego nozdrzy, więc z ociąganiem przesunął wzrok w kierunku ostatniego wróbla jaki pozostał na drzewie. Zgodnie z uwagą Yumi, nie poruszył się nawet wtedy, kiedy stworzonko przemknęło nad ich głowami sprawdzając teren. Przekręcanie łebka było czymś znanym dla stworzeń drobnych, wypatrujących z ciekawością zagrożenia. Amycus wpatrywał się w brązowe, nieufne jeszcze ślepka i przez sześć minut próbowali się na spojrzenia. Co Yumi chciała tym udowodnić?
Mógł obrać dwie strategie, skrajnie różne i tylko kilka ułamków na podjęcie ostatecznej decyzji. Nie musiał przekonywać ptaka do swoich dobrych zamiarów, ponieważ ich nigdy nie miał. Stworzenie było mu zupełnie obojętnie, oddychało powietrzem, które przynależało do podniebnych istot i nie nadepnęło nad odcisk Amycusowi. W żaden sposób jego losy nie splatały się z jego życiem, dlaczego więc drobne pazurki drapały w naskórek dłoni?
Słyszał głośno wstrzymywane powietrze ze strony Yumi, kiedy ptaszek poprawił piórka i ostrożnie wskoczył na kciuk chłopaka. Najpierw nieśmiało, po czym skoczyło dwa razy i pochyliło łepek w stronę ziarenek. Dziób nie dosięgnął nigdy celu, ponieważ skrzydła ptaszka rozwinęły się gwałtownie i wystarczyły dwie sekundy, aby ów stworzenie zniknęło poza zasięg ich spojrzenia. Nie było to jednak zwyczajne zniknięcie, ponieważ ptaszek odleciał zaledwie 5 centymetrów, zapewne wyczuwając krążącą wokół Ślizgona aurę śmierci.
Nie wiedział do końca powodu, dla którego miałby życzyć temu stworzeniu źle. Najwyraźniej stanowiło dla Yumi pewnego rodzaju piękno, przez które starała się odsunąć myśli od Dereka. Amycus poruszył tylko delikatnie palcami, nawet nie martwiąc się o spłoszenie magicznego ptaszka. Nie spodziewał się delikatnych, niemalże niewidocznych pnączy wydobywających się z wnętrza dłoni, które w mgnieniu oka zatrzasnęły nieszczęsną istotę w niebezpiecznej siateczce. Srebrno-zielone linki były niewiele grubsze niż żyłki stosowane przez mugolskich wędkarzy, ale zapewne o wiele mocniejsze - ptak próbował rozłożyć skrzydła i zerwać się do lotu, który miał zanieść mu wolność oraz swobodę. Niestety, każdy ruch sprawiał mu cierpienie i już po kilku ułamkach sekund dało się dostrzec szkarłatne krople krwi na naskórku Carrowa.
Amycus zmarszczył brwi, podczas gdy Merberetówna nie zamierzała zachowywać ani spokoju ani ciszy. Stworzonko nie szamotało się zbyt długo, ponieważ srebrno-zielone linki zacisnęły się na drobnym ciele, rozrywając je na drobne kawałki. Krew zalała nie tylko dłoń Ślizgona, ale również skapnęła na spodnie i fragment koszuli.
Po magicznym stworzonku zostały jedynie strzępy piór i ciała oraz unosząca się cisza, wwiercająca się głęboko w uszy osamotnionych uczniów. To Yumi pierwsza zerwała się z głazu, krzycząc w niezrozumiałym języku na zapatrzonego na swą rękę Amycusa. Obojętność i pospolita niechęć do ptaszka spowodowała, że został skazany na … nicość? Ślizgon trwał w milczeniu, popatrując wciąż na swoją pustą już rękę i zdawał się w ogóle nie dostrzegać patrzącej na niego z przerażeniem Yumi. Niezwykle powoli i ostrożnie zgiął palce swojej dłoni, która wydawała mu się dziwnie obca i … odległa. Zmarszczył brwi, ściągając je mocno i przesunął delikatnie palcami po dłoni, na której jeszcze przed chwilą pląsał wesoło ptaszek. Rozmazał krew, dostrzegając pozostawione na naskórki resztki srebrno-zielone linki. Czym one były i skąd się wzięły?
Amycus dość szybkim krokiem udał się do biblioteki, błagając panią Prince o użyczenie zaledwie kilku książek na temat magii bezróżdżkowej. Przeczucie, że powinien pamiętać o czymś ważnym wciąż mu towarzyszyło – umykało jednak równie prędko, jak się pojawiło. Musiał dowiedzieć się od kogoś, co mu się przytrafiło koło Wierzby Bijącej.