Wszystko pięknie ładnie, nikt nie wątpi w siłę uczucia dwójki nauczycieli, pytanie tylko.. jak do tego doszło? Jak się poznali i jakim cudem zakochali w sobie, skoro oboje są silnymi charakterami? Cały wachlarz uczuć od nienawiści do miłości z szczegółową statystyką ofiar i szkód..
Osoby: Chantal Lacroix, Diarmuid Ua Duibhne
Czas: VII klasa Diara, V klasa Chantal
Miejsce: Szkolny korytarz
Piąta klasa była ważną klasą dla Chantal, był to rok SUMów. Chantal miała w zanadrzu przejść się do biblioteki po książki do eliksirów i zaszyć się w lochach z lekturą i kociołkiem. Z racji ciepłej pogody ubrała się w dopasowaną, zieloną sukienkę, a czarne loki miały dzisiaj odmienny niż zwykle kasztanowy kolor końcówek. Zamiatała nimi powietrze wraz z brzegiem sukienki, idąc pewnym krokiem przez korytarz. Z daleka usłyszała jakiejś chichoty wiekszej grupy dziewcząt. Zmarszczyła nosek i wyszła zza rogu zauważywszy cały krąg wielbicielek zebrany wokół.. Diarmuida, ucznia siódmej klasy Slytherinu. Chant uniosła brew. Nie można było zaprzeczyć, że chłopak był przystojny, ba! NAwet bardzo! Był jednak bezczelny, impertynencki i zapatrzony w siebie. Chant ruszyła korytarzem, zmuszona przejść obok dziewczyn. Jedna z nich o mało na nią nie wpadła. Jasne oczy Chantal zalśniły i spojrzała na Diara z ironicznym uśmieszkiem.. -Żałosne... najgorsza imitacja faceta, jaką miałam szansę poznać, nie wiem, czym się tak ekscytujecie, że nie widzicie nawet, kto idzie obok was. -prychnęła, że dziewczyna, która na nią wpadła zarumieniła się ze wstydu. Chant podniosła wzrok na chłopaka. -Nie pręż się juz tak, Duibhne, bo pękniesz jak balon, a to by byłą wielka.. SZKODA. -fałszywa troska w jej głosie mogła rozczulić. Chantal odgarnęła włosy do tyłu, które zalśniły kasztanowo na całej długości. Odwróciła się, by iść dalej zadowolona, że w końcu wyraziła na głos swoje zdanie o Ślizgonie.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Diarmuid Ua Duibhne
Temat: Re: "Żałosne...." Pią 04 Lip 2014, 02:14
Spędzał to wrześniowe popołudnie samotnie, zaszyty we wnęce jednego ze szkolnych korytarzy, na VI piętrze. Oparty wygodnie o framugę uchylonego okna pieszczotliwie gładził palcami różdżkę, za pomocą zaklęć niewerbalnych wprawiając w ruch papierowe łabędzie, które swobodnie dryfowały pod sufitem budząc zachwyt w młodszych od niego dziewczętach. Na początku wcale nie zwracał na to uwagi; skupiał się na zmienianiu koloru papieru, jednocześnie nie wypowiadając ani słowa. Wiedział, że do egzaminów jeszcze sporo czasu, jednak przykładanie się do nauki w tym wypadku sprawiało jedynie przyjemność; magia niewerbalna potrafiła być trudna i niesamowicie kapryśna, jednak raz ujarzmiona stawała się piękna i lekka jak podmuch wiatru. Jego fanek przybywało jednak i wreszcie musiał zwrócić na nie uwagę. Lazurowe oczy zamigotały z rozbawieniem, kiedy posłał jednego z łabędzi prosto w wyciągnięte dłonie jakiejś Krukonki. Bawił się tak przez jakiś czas, próbując jednocześnie nawiązywać rozmowę z podziwiającymi go dziewczętami; Diarmuid nigdy nie miał trudności w przełamywaniu lodów, był dość popularny wśród uczennic, jak i uczniów. Lubiany, szanowany, nie wdawał się zwykle w niepotrzebne przepychanki, choć ślizgońska natura często sprawiała, że pakował w kłopoty postronne osoby. Nigdy bez powodu. Jeden z łabędzi nauczył się właśnie trzepotać skrzydełkami, gdy w głębi korytarza rozpętało się zamieszanie; Diarmuid podniósł głowę, papierowe ptaki opadły spod sufitu wprost na podłogę, a jeden z nich zaplątał się w loki... panny Lacroix. No tak. Pozwolił by na jego wargach wykwitł krzywy uśmieszek, a potem odepchnął się od parapetu, podchodząc do złośliwej Ślizgonki. Górował nad nią wyraźnie, lecz niebieskie oczy migotały wesoło, łobuzersko. Chwycił ją za ramię i nie pytając o zgodę drugą ręką sięgnął do jej włosów, powoli, miarowymi ruchami wyplątując z nich papierowy drobiazg. - Czyżbyś przypatrywała mi się tak dokładnie, że potrafisz precyzyjnie ustalić moment, w którym pęknę, Złośnico? - spytał, unosząc lekko brew. Znał jej imię, majaczyło się gdzieś w mrokach podświadomości, jednak to miano pasowało do oczu ciskających błyskawice i niepokornych loków, zwłaszcza, gdy próbowała być wyniosła i pogardliwa. - Swoją drogą, co taka dziewczynka może wiedzieć o mężczyznach? Żaden z nich, założę się, nie potrafił dotrzeć do ciebie przez tą ścianę jadu. - dodał, posyłając jej uśmieszek. Krótki, zawadiacki, ale nie złośliwy. Ciepły. Uprzejmy. I bardzo, bardzo ładny.
Chantal Lacroix
Temat: Re: "Żałosne...." Pią 04 Lip 2014, 03:18
Nigdy Chantal nie zastanawiała się, gdzie było źródło tej niechęci do Diarmuida.. może dlatego, że wiecznie był otoczony kręgiem fanek, które podrywał, a rozchichotane dziewoje to złe towarzystwo do nauki. Owijał sobie każdą wokół palca i bawił się jak marionetką, przynajmniej tak to wyglądało w oczach Chant. Nienawidziła momentu, kiedy pojawiał się w pokoju wspólnym akurat jak robiła ważne wypracowanie. Strzelił parę razy oczami, uśmiechnął się i już wszystkie dziewczyny piszczały i mdlały z zachwytu. Chłopcy nie lepiej, każdy podnosił się aby podać mu rękę i zamienić parę słów. Chantal nie widziała, w czym tkwiłą siła tej.. popularności. Był przystojny jak jasna cholera, a jego uśmiech był na prawdę powalający, ale Chant dobrze wiedziałą, że to jedna trzecia sukcesu. Sama należała do kręgu atrakcyjniejszych dziewczyn na roku, ale nigdy jakoś szczególnie nie wykorzystywała tego.. bez powodu. Kokietowała i kusiła tylko wtedy, kiedy akuat była jej potrzebna książka w dłoni chłopaka.. albo jeśli ów facet był bardzo dobry z historii magii i chętnie by podzielił się swoim zadaniem domowym. Fakt, czasem umawiała się na randki, ale na dłuższą metę to albo ona traciła cierpliwość albo potencjalny partner. Nie podejrzewała, że pociągnie tę grę słów. Uśmiechał się przekornie, co wcale nie działało na jego korzyść. Ona sama uniosła brew widząc, że przeciwnik wcale nie odpuszcza. Uśmiechnęła się cynicznie, ale zaczekała, nieświadoma, że ma we włosach łabędzia. Nie chciała pozwolić się dotknąć, ale był szybszy. Dopiero wtedy kątem oka dojrzała, że wyjmuje jej papierowe zwierzątko z włosów. Dziwne, bo włosy, których dotykał niekontrolowanie zaczęły zmieniać barwę na kasztanową... Kiedy w końcu wyjął łabędzia, Chant zrobiła krok do tyłu i otrzepała włosy z lekką irytacją. Sukienka zafalowała, ukazując nieco więcej ciałą niż wcześniej, ale trwało to tylko chwilę. Merlinie, musiał być tak wysoki? Prowokująco patrzyła mu w oczy. Niebieskie oczy koloru nieba. Zabawne, bo oczy Chantal również były niebieskie, ale ich odcień był nieco inny, bardziej nierównomierny. Prychnęłą jak rozjuszona kotka. -Oczywiście, że Ci się przyglądam, nie mogłabym przegapić tego momentu, kiedy Twoje przerośnięte ego nie może już się zmieścić w i tak już nadętym ciele. -warknęła nieprzyjemnie. Zauważyła, jak całe grono wielbicielek umyka chyłkiem, obawiając się, że gniew Chantal spadnie na którąś z nich. Może by i odpuściła, bo nie była jeszcze zła w pełnym tego słowa znaczeniu, ale jedna jego wypowiedź, okraszona przeuroczym uśmiechem przechyliła czarę goryczy. -Dziewczynka, tak? -syknęła, ciagle patrząc mu w oczy. Cholera, ten uśmiech był rozpraszający! Chantal uważała się już nieomal za kobietę, wiadomo, że płeć piękna dorastała szybciej, ale czułą się żywo dotknięta, że wytyka jej brak popularności. Popularnosci w JEGO mniemaniu. -Odezwał się ten, który zarywa tylko do tandeciarnych pudernic, bo tylko takie na niego polecą. Niech Cię nie interesuje moje życie osobiste! -podniosłą nieco głos, a włosy u nasady zmieniły kolor na ciemne bordo. Oparła dłoń na biodrze, gotowa dalej walczyć na słowa z tym pyszałkiem. I jak śmiał ją nazywać Złośnicą?!
The author of this message was banned from the forum - See the message
Diarmuid Ua Duibhne
Temat: Re: "Żałosne...." Czw 10 Lip 2014, 23:28
- Obserwujesz mnie tak uważnie, by wiedzieć, z jakimi kobietami zwykłem się spotykać, Złośnico? – jego głos zdradzał rozbawienie i jawną drwinę, choć i ona zakryta była ciepłym, wesołym tonem. Nie zamierzał w żaden sposób kpić z tej wyjątkowo wybuchowej osóbki, chociaż musiał przyznać, że była waleczna jak lwica. Z zainteresowaniem patrzył jak jej włosy zmieniają odcień, a na jego wargi wypełzł przebiegły uśmiech; zrobił krok, a potem kolejny, zmuszając Chantal do cofnięcia się o kolejne dwa kroki. Przyparł ją w ten sposób do ściany, dłoń opierając na chropowatych kamieniach tuż obok głowy Ślizgonki; zapach bzu i agrestu, migdałowy aromat jej włosów, słodka nuta ukryta pomiędzy cierpkością owoców sprawiły, że włoski na karku uniosły mu się lekko. Nachylił się delikatnie, nienatrętnie; nie można mu było zarzucić, że znalazł się zbyt blisko, jednak ze świadomością balansował na granicy przyzwoitości, pozwalając jej poczuć mocną, dobrą wodę kolońską. Kiedy się odezwał, w jego oczach znów zamigotały łobuzerskie iskry. - Pochlebia mi, że z taką uwagą śledzisz moje kroki. Nie mogę tylko zrozumieć dlaczego twierdzisz, że mam przerośnięte ego... Czyżby ubodło cię, że jestem lubiany? Że dziewczyny nie mogą oderwać ode mnie wzroku? – spytał cicho, wolną dłonią powoli poprawiając jej loki; z zafascynowaniem obserwując jak zmieniają kolor pod wpływem tego dotyku. - Wolałabyś, żeby żadna na mnie nie patrzyła? Żebym mógł mieć oczy tylko dla ciebie? To da się załatwić. – stwierdził jeszcze, uśmiechając się kolejny raz. Oburzenie pojawiające się na jej twarzy sprawiało, że jednocześnie czuł dreszcz podniecenia i przekorną ochotę, by parsknąć śmiechem. Była zabawna w tej złości, tak urocza, gdy zaciskała dłonie w pięści; najwyraźniej była metamorfomagiem, a to sprawiało, że przyjemność płynąca ze słownego pojedynku była jeszcze większa. - Powiedz tylko słowo. I tym razem niech to nie będzie negatywny przymiotnik. Oboje wiemy, że wcale tak nie myślisz. – cichy, wibrujący ton przeszedł w szept; Diarmuid kątem oka dostrzegł, że pannice stojące wciąż przy oknie obserwują ich złaknionym wzrokiem, zieleniejąc niemal z zazdrości.
Chantal Lacroix
Temat: Re: "Żałosne...." Pią 11 Lip 2014, 02:37
Niespokojne, pokręcone kosmyki łaskotały jej plecy, gdy tak gniewnie ruszała głową w odpowiedzi na zaczepki tego bufona. Ściągnęła usta w wąską kreskę i obserwowała jego poczynania uważnie, niczym przyczajony kot. Ciskała gromami w Diara ze swych niebieskich, chmurnych oczu. Były o ton ciemniejsze od oczu Diarmuida i bardziej chaotyczne, nie były czystym odcieniem. -Nie musze Cię obserwować, wystarczą mi peany pochwalne na Twoją część z ich ust każdego wieczora, kiedy przeszkadzają mi w nauce. -odparła butnie. Nie chciała by bał ją pod włos, by odbijał piłeczkę by wyszło na jego. O nie nie nie! Tyle czasu powstrzymywała się od tego, by mu nabluzgać, teraz miała idealną do tego okazję! Kiedy ruszył w jej kierunku, automatycznie zrobiła krok w tył. I kolejny, kiedy napotkała już zimny kamień ściany. Zaklęła w myślach. Nie lubiła osaczania. Wpadła w swoją własną pułapkę. Nie ugięła się ani trochę jednak, gdy nachylił się i pozwolił by zapach wody kolońskiej prawie zbił ją z nóg. Nadal miała obrażoną i wojowniczą minę. Nie podda się tak łatwo i nie ucieknie, ku jego uciesze. Nie znała jego myśli i emocji, bo gdyby tak było, uśmiechnęła by się triumfalnie. Powietrze było ciężkie od tego słodko-korzennego zapachu wody. Musiał tyle jej na siebie wylać? Merlinie. Słuchała jego słów z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Szarpnęła lekko głową, kiedy tak bezceremonialnie dotykał jej włosów, a te zmieniały barwę na kasztanową. Gdyby nie uśmiech, jaki jej posłał, chyba o wiele szybciej by zrozumiała sens jego słów. Zmrużyła powieki wyraźnie poirytowana! Jak on śmiał tak mówić! Zaciskałą dłonie w pięści, trzymając nerwy na wodzy. Był nadętym, egoistycznym dupkiem! I może był przystojny, ale to nie zmieniało jego charakteru. Już szykowała odpowiedź z niekoniecznie miłym epitetem, wbrew prośbom, kiedy wpadła na lepszy pomysł. O wiele lepszy. Kto mieczem wojuje od miecza ginie. Odchyliła lekko głowę, jej loki kaskadą spadły na ramiona, a ona roześmiała się cicho, perliście.. niezwykle dziewczęco. Spojrzała na Diarmuida, przygryzając dolną wargę zadziornie. -Jak Ty szybko mnie rozgryzłeś... jak łatwo zrozumiałeś, że ja jestem po prostu o Ciebie zazdrosna... -uniosła dłonie i położyła je na policzkach chłopaka. Drapały lekko, ale co zmaca to jej, nie? Spojrzałą mu głęboko w oczy i odsunęłą się od ściany, przesuwając dłonie na kark. Była blisko, wiedziała, że przekroczyła granice. -Twój uśmiech doprowadza mnie do obłędu, wiesz? -szeptała prosto w jego usta, ale nie zmniejszała tego dystansu. -Oh, ile nocy nie przespałam marząc, że to właśnie Ty leżysz obok.. że Ty zasłużyłeś na odebranie kwiatu mej niewinności, tak bardzo Cię pragnę Diar... -mówiła to cicho i ponętnie, z gorejącym pożądaniem. Dziwne, bo faktycznie czuła podniecenie, gdy patrzyła mu w oczy i go dotykała, a wcale nie czułą tego wcześniej. Nigdy wcześniej. Przysunęła się tak, jakby chciałą go pocałować, ale w ostatniej chwili przesunęłą usta na ucho. Prawie do niego się przytuliła, a to było bardzo odważne. -Szkoda tylko, że to tylko Twój.. nierealny.. sen.. -szepnęła z wyczuwalną nutką ironii i samozadowolenia w głosie do jego ucha. Odsunęłą się korzystajac z chwili zaskoczenia i wysunęła się spod tego osaczenia, chcąc odejść. Posłała Diarowi triumfalny uśmiech, chcąc obrócić się na pięcie i odejść. Tylko dlaczego, u licha, jej włosy przy tym zbliżeniu mieniły się kasztanowo?
The author of this message was banned from the forum - See the message
Diarmuid Ua Duibhne
Temat: Re: "Żałosne...." Pią 11 Lip 2014, 16:10
Obserwował jej poczynania z rosnącym zainteresowaniem, z uznaniem przyznając, że pogrywa sobie zupełnie nieźle, choć nieczysto – on miał na tyle dobrych manier, by nie przekroczyć pewnej granicy dotyku, by nie naruszać jej intymności w tak... Perfidny, nieprzemyślany sposób. Och, owszem, był on nieprzemyślany. Panna Złośnica nie zastanowiła się bowiem nad tym, jaka może być reakcja zwrotna; zapewne liczyła, że podniecenie uderzy mu do głowy, a język stanie kołkiem w ustach, zaprzepaszczając jakąkolwiek szansę Diarmuida na odgryzienie się bezczelnej kozie. Niestety, jak mówi pierwsze prawo wojenne: nigdy nie należy nie doceniać swojego przeciwnika. Prawda, Ślizgon poczuł przyjemne mrowienie u podstawy kręgosłupa; przesuwało się elektryzująco w górę, w akompaniamencie jego lekko przyspieszonego oddechu i dreszczu podniecenia, jednak nie stracił opanowania i zimnej krwi. Przyglądał się Chantal z uśmiechem, a kiedy go objęła, powoli przygryzł wargę, pochylając lekko głowę, by poczuć jak muska jego twarz ciepłym oddechem. Kiedy skończyła swoją słodką tyradę i próbowała mu się wyślizgnąć, chwycił ją za biodro i szarpnął lekko, zmuszając dziewczynę do płynnego obrotu, do zadrobienia w tanecznym kroku, koniecznym do utrzymania równowagi. Zacisnął palce na jej dłoni i zakręcił nią po raz kolejny, sprawiając, że znów wpadła w jego ramiona, plecami do klatki piersiowej starszego; trzymał ją za nadgarstki rąk, skrzyżowanych na wysokości jej biustu i z uśmiechem triumfu nachylił się lekko. Kasztanowe loki połaskotały go w nos. - Jeśli tak wyglądają moje sny... to jak wyglądają twoje? – spytał szeptem, mówiąc prosto do jej ucha. Pełnym oburzenia dziewczętom, stojącym wciąż jak słupy soli posłał nieprzyjemne spojrzenie, a one czmychnęły jak niepyszne, zostawiając ich samotnie pośrodku korytarza, więc Diarmuid znów skupił się na Chantal. Czuł ciepło jej ciała; zapach bzu i agrestu, słodka nuta migdałów, jej piersi unosiły się w przyspieszonym oddechu, zapewne wynikającym z buzującej w tej małej istotce wściekłości. Bawiło go to. Bawiło i jednocześnie czuł, że jego oczarowanie dziewczyną rośnie. Była waleczna, Merlinie, prawdziwa bestyjka. - Opowiesz mi, jak wyglądają?
Chantal Lacroix
Temat: Re: "Żałosne...." Pią 11 Lip 2014, 17:37
Triumf był na wyciągnięcie ręki, mogła już nieomal uśmiechnąć się w pełni, ukazując swoją wygraną. Ale. Zawsze jest jakieś cholerne ale. Poczuła mocne szarpnięcie w okolicy biodra i musiała się odwrócić, jej ciemne loki zafalowały na wietrze i można było nawet porównać ten obrót do lekkiego piruetu. Nie wiedziała co sie dzieje, chyba nie doceniła Diarmuida. Gdy tylko jego sylwetka zmaterializowała jej się przed oczami, już znowu kręciła się w drugą stronę, kiedy Ślizgon trzymał ją za nadgarstki. Nie lubiła, gdy ktoś tak nią kierował jak marionetką. Tym razem dotyk zimnej, chropowatej ściany został zastąpiony przez ciepły i umięśniony tors. Chant czuła, jak zasycha jej w gardle, jak korzenny zapach wody kolońskiej znowu nieomal nie zwalił ją z nóg. Jakimś cudem nie ugięły się pod nią kolana, kiedy dotykał ją tak subtelnie. Dochodziło do niej powoli, co się stało i starała się tak przechylić głowę, by móc widzieć Diarmuida, a ten akurat nachylił się nad nią. Jego ciepły oddech zmieniał znowu kolor jej włosów na kasztanowy, prawie całe miały juz taki kolor. Drżała ze złości i dziwnego uczucia, któego źródło było gdzieś w okolicy podbrzusza. -Puszczaj. -syknęła w momencie, kiedy Diar nakazał jednym spojrzeniem odejść wszystkim fankom. Słyszała stukot ich butów i potem zalęgła cisza, w której tak cholernie głośno słychać było bicie serca. I jego głos, który siał spustoszenie w jej głowie. -Jeśli myślisz, że Twoje sztuczki na mnie działają... -zaczęła nieprzyjemnie, chcąc się wyrwać, ale jego ramiona były zbyt silne i zbyt wygodne. Jej biust unosił się niespokojnie od złości i.. słodkiej nuty podniecenia, która zawitała na języku. Chciała się jej pozbyć, ale gorycz jadu ustępowała zbyt szybko. -Z wielką przyjemnością opowiem Ci, jak topię Cię w kociołku pełnym wrzątku albo daje smoku na pożarcie. -tupnęła nogą i prychnęła, ale nic to nie dało, wręcz przeciwnie, uśmiech na twarzy chłopaka się poszerzał, co zauważyła gdy tak odwróciła głowę. Słyszała tę drwinę w głosie. -I do cholery przestań sie tak uśmiechać! -fuknęła, ale już się nie szarpała, bo nic jej to nie dawało. Była zła na niego i na siebie, bo jej się to podobało. Podobał się jej ten zapach, podobał się dotyk i ciepło jakie z niego biło, ten stanowczy i zaborczy charakter, ten irytujący uśmieszek. Oddech, jakim otulał jej szyję i kącik ust. Jak smakowały te pełne, wygiętę w kąślwym uśmieszku wargi? Odgoniła zaraz od siebie te myśli, wdychając ten boski zapach, czekajać aż ją puści. -Puścisz mnie? -zapytała juz o wiele, wiele ciszej. Przeczyła sama sobie, bo jej palce oplotły przeguby dłoni chłopaka, jakby wcale nie chciała go puszczać. Nadal oddychała szybko.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Diarmuid Ua Duibhne
Temat: Re: "Żałosne...." Sob 19 Lip 2014, 21:43
Wbrew temu, czego od niego żądała, nie potrafił przestać się uśmiechać. Nie potrafił jej też wypuścić; nie, bez wyrzutów spragnionego bliskości ciała i żalu, że nie zazna go w najbliższym czasie. Przesunął jej nadgarstki nieco niżej, w okolicę bioder dziewczyny, nie chcąc zrobić jej krzywdy, a potem delikatnie musnął palcami jej podbrzusze, właściwie w przypadkowym geście, nie w zaplanowanej pieszczocie. Jej zapach obezwładniał zmysły, kusząc je i wystawiając cierpliwość Ślizgona na próbę, na którą co prawda był gotowy, jednak... Wcale nie chciał być. Walka z rozsądkiem trwała, kiedy przytulał do siebie Chantal, zatrzymując ją w tym osobliwym więzieniu, w uścisku, którego nie chciał jej umysł, a pragnęło ciało. Czuł to; czuł, jak spięte mięśnie rozluźniają się, jak jej ciało dopasowuje się do jego własnego, wtulając się miękko w klatkę piersiową chłopaka. Uśmiech na jego ustach poszerzył się lekko, gdy kasztanowe loki znów połaskotały go w nos; migotały odcieniami rudości jak jesienne liście. - Puszczę cię, jeśli obiecasz, że to spotkanie nie będzie ostatnim. - powiedział miękko, dużo łagodniej niż wcześniej. Nie silił się już na złośliwość, kpina, którą częstował ją z uporem zniknęła, pozostawiając po sobie ciepły ton. Diarmuid poluzował nieco uścisk, lecz wiedział, że Chantal nie wyślizgnie się z niego tak prędko; czuł to w rytmie jej serca, w przyspieszonym oddechu i oporze, który stopniowo zanikał. - I jeśli obiecasz, że nie będziesz na mnie wściekła. - dodał po chwili, obracając ją powoli do siebie, jednak nie wypuszczając dziewczyny z ramion; splótł dłonie na wysokości jej krzyża, przyciągając ją bliżej, przez długą chwilę wpatrując się w niebieskie oczy, tak różne od jego własnych i jednocześnie tak podobne. Kontemplował usta, lekko zadarty nos, zgrabne łuki brwiowe i nieklasyczne, ale piękne kości policzkowe, wciąż jeszcze dziewczęce, ale rokujące wspaniale dla dojrzewającej pannicy. Merlinie, za kilka lat będzie zniewalająca. Wiedząc, że najprawdopodobniej gorzko tego pożałuje, podżegany do czynu przez krnąbrne demony we własnej głowie, pochylił się nieco i sięgnął pocałunkiem po te miękkie, różane usta, mając nadzieję, że dziewczyna nie zna żadnej klątwy, która pozbawi go życia lub zdrowia na dłuższy okres czasu. Nie mógł się powstrzymać.
Chantal Lacroix
Temat: Re: "Żałosne...." Sob 26 Lip 2014, 00:30
Bycie zniewoloną nie było dla Chantal komfortowe, nawet jeśli winny temu był tak seksowny osobnik, jakim był Diarmuid. Jeszcze kwadrans temu wieszała na nim psy i wyzywała od żałosnych imitacji faceta. Ostatnie rozpaczliwe szarpnięcie rękoma tylko ją upewniło co do faktu, że znajdowała się w niezwykle silnych i niewzruszonych niczym ramionach. Korzenny zapach wody kolońskiej oplatał jej zmysły i umysł dokładnie tak samo jak ramiona kobiece ciało. Ocieranie się skóry o skórę doprowadzało do pojawiania się niewidzialnych iskier, które swobodnie przeskakiwały z Chantal na Diara i na odwrót. Poruszały nerwy do wariackich podrygów i domagały się kolejnych impulsów, podbicia temperatury do nieznośnego poziomu. Chantal nienawidziła, gdy ktoś tak zdobywał nad nią kontrolę, chociaż rozum mocno się buntował. Dziewczyna obiecywała sobie, że nie da się zdobyć żadnej szkolnej gwieździe święcie przekonana o tym, że skończyła by na kupce rupieci, które nudzą się po jednym użyciu. Wydawać się mogło, że jednak ciało woli robić swoje. Zdmuchnęła samotny kosmyk przysłaniający jej oczy i spojrzała wymownie w sufit. Okej, nie wyrywała się już, ale to nie oznaczało jego wygranej! -Oczywiście, że się jeszcze spotkamy, muszę się zemścić za to, co mi robisz teraz. -prychnęła cicho, ale wyczułą zmianę barwy głosu "napastnika". Ich dłonie zlokalizowane na biodrach zjeżyły włoski na całym ciele dziewczyny, ale nie skomentowała tego nijak. Czy on właśnie nie mówił jej, że chce się jeszcze z nią spotkać? Merlinie, jaki on był uparty.. jednak pochlebiało to Chantal, biorąc pod uwagę fakt, że uzależniła się od jego zapachu wody kolońskiej. Drugie zdanie nieco zbiło ją z tropu. Wściekła? Już wystarczająco była! -Bardziej już chyba nie mogę. -burknęła, czując, że uścisk zelżał, ale nim zdążyła zrobić cokolwiek by opuścić te boskie ramiona, już stałą przodem do Diara i patrzyła w jego błękitne oczy. Niezwykle cudowne, błękitne oczy, które były stanowczo za blisko, bo Chant z łatwością mogła policzyć ilość rzęs na jego powiekach. Zetknięcie się ich ust podziało na Chant jakby ktoś właśnie rzucił na nią zaklęcie pełnego porażenia ciała. Sukcesywnie ten buziak odbierał jej nie tylko zdolność logicznego myślenia, ale i oddech i poczucie rzeczywistości. Musiała przyznać, że Ślizgon miał bardzo miękkie i kuszące usta i wiele by dała, aby w nich się zagłębić... miała już rozchylić wargi, ale w porę się opamiętała. Złapała Diara za ramiona i odsunęła się gwałtownie. Jej oczy przywodziły na myśl... zagubionego szczeniaka. -Jesteś bezczelny! -rzuciła skonsternowana tym, co się przed chwilą wydarzyło. Obiecała jednak, że nie będzie się wściekać. Pokręciła głową, że mogła na to pozwolić. Odwróciła się pospiesznie, ale jej dłoń podświadomie zawędrowała do ust i przejechała po nich opuszkami palców. Merlinie.. Gdy była już przy zakręcie, obejrzała się. Kasztanowe kosmyki zawirowały, a Słońce zagrało na nich ferią barw. -Do zobaczenia, jeśli tylko się nie obawiasz kolejnego spotkania ze mną. -na różanych wargach pojawił się zagadkowy i nieco ironiczny uśmieszek. Dopiero wtedy Chantal ruszyłą w dalszą drogę.