Październikowe dni wlokły się leniwie. Październikowe wieczory wlokły się jeszcze leniwiej. Chociaż paradoksalnie, w okresie jesienno-zimowym w bibliotece, z punktu widzenia Hectora było to jedno z lepszych ośrodków rozrywki w Hogwarcie. Ale on był już stary i pomarszczony, nie to co młoda krew, i na dobrą sprawę nie ciężko było go usatysfakcjonować w kwestii codziennej porcji rozrywki. Akurat tego dnia jego oczekiwania rozrywkowe zostały spełnione po trzykroć. Pani Prince była zajęta, Hector wolał nie wnikać czym. Z natury wolał nie wnikać. Są sytuacje, gdy lepiej czegoś nie wiedzieć, a on po prostu pokornie przyjmował swoje solowe dyżury jako bibliotekarz.
Do biblioteki wszedł kapitan drużyny Krukonów. Hector miał już zgarnąć zwrócone przez tego książki, kiedy nagle zatrzęsła się ziemia, pułki zapłakały, a spokój biblioteki zaburzył nieprzyzwoity wręcz i nienależny temu miejscu hałas.
Bibliotekarz spojrzał w kierunku z którego nadchodził hałas, zmarszczył brwi i westchnął cicho.
- Hejże, przestańcie hałasować. Albo podnieście ręce do góry, zróbcie w tył zwrot na błonia i tam sobie krzyczcie. - powiedział, wychodząc jednocześnie zza kontuaru. Bardzo szybko jednak przystanął, kiedy jakiś opasły tom przeleciał tuż przed jego nosem. Już miał rzucić w kierunku osoby bezczeszczącej dobra biblioteki dość dosadną uwagę, ale tomiszcz zawrócił, a potem zaczął pikować (a uwierzcie mi, to w tej sytuacji bardzo dobre słowo) na Krukona.
Panika. To doskonałe słowo, który można opisać co poczuł w tym momencie Hector. Czas zdawał się stanąć, w przeciwieństwie do stróżki zimnego potu wędrującej wzdłuż kręgosłupa bibliotekarza. Jednak takie zawieszenie w czasie nie może trwać wiecznie, bo moment refleksji przerwał tom, ten sam, uparcie atakujący Krukona.
- Nie martw się, chłopcze! Uratuję cię! - krzyknął Hector podnosząc pobliskie krzesło. Stał tak chwilę, z krzesłem uniesionym w górze, ale szybko zdecydował się je odstawić delikatnie na miejsce. Pani Prince go zabije, jeśli coś się stanie tym krzesłom. Pani Prince go zabije, jeśli czemukolwiek z biblioteki coś się stanie, podczas jej nieobecności.
Ale na dobrą sprawę, jeśli coś się stanie uczniowi, to też go zabije. korzystając z okazji, że książka jest zajęta Krukonem poświęcił chwile, żeby zerknąć co to właściwie za wolumin, jednak nim zdążył odczytać tytuł, kolejny egzemplarz wykorzystał jego nieuwagę i rzucił się na bibliotekarza. Hector padł na ziemię przygnieciony książką i świadomością porażki. Przegrywał. Do parteru sprowadził go Podręcznik Do Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
- Chłopcze! - wydyszał szarpiąc się z książką, teraz, 'twarzą w twarz', był pewien z czym ma do czynienia. - Chłopcze. Jesteś młody, silny i masz potencjał. - mówił, przerywając co chwila na głębszy wdech, albo na próbę przetoczenia się po podłodze i przygwożdżenia szarpiącej się książki do podłogi. - Powiem Ci jedno. WALCZ! - krzyknął Hector i podjął desperacką próbę ratowania się, głaszcząc książkę jak się da. - Czochraj ją, jakby od tego zależało twoje życie! - rzucił w kierunku Krukona.
- Bo w sumie, ciut zależy. - dodał cicho, pod nosem. Grunt to utrzymać wysokie morale.