|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Irytek
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sro 04 Lut 2015, 18:37 | |
| Śpiewał rzewną pieśń o nieodwzajemnionej miłości... Desiree go odtrąciła, temu Iryś lamentował od rana, przyprawiając inne duchy o stan przedzawałowy, a o to trudno w ich przypadku. Wypłoszył tradycyjnie kilkanaście obrazów, a panią Norris powiesił za ogon na nosie Jednookiej Czarownicy. Duszek przepływał klasa po klasie, nie interesując się czy jest ktoś w środku czy nie. Machał nogami, zupełnie jakby płynął po wodzie i leniwie obracał się wokół własnej osi. Relaksował się szukając czegoś interesującego, żeby to wyolbrzymić na skalę armagedonu. Skręcił do profesor McGonagall, aby podebrać jej kilka słoików ze ślimakami, których śluz miał wlewać do balonów, a te balony rozbić na głowach Ślizgonów, ot z kary dla Evana Rosiera za odbicie mu dziewczyny. Może kilka zaoszczędzi dla Machiavelliego, dawno go nie odwiedzał. Wpadł przez sufit do klasy, a jego ślepia od razu zapłonęły. To, co widział aż prosiło się o popsucie. Zakrył obiema rękoma usta, tłumiąc złowieszczy chichot i zanim całujący się Puchoni mogli się od siebie oderwać, Iryś zanurkował w podłodze. Przepłynął pod sufitem czwartego piętra, złożył ręce "w strzałkę" i wydając z siebie odgłosy podobne do "brum brum, tit tit, łubudubu, wrr, grhhh, nyfhh, pyfgh" bardzo podobne do języka goblinów, przymierzał się do ataku. Rozpędził się z tiary Chantal Lacroix przechadzającej się właśnie w rejonach bibliotecznych i z hukiem wyrósł spod ziemi na piętrze piątym w klasie transmutacji. Wywrócił stolik do góry nogami, wprawiając w ruch całe jedzonko. Dosyć brutalnie rozdzielił całujących się słodziaków, bo wleciał w ich brzuchy. - Ohyyyyyda! - wybuchnął histerycznym śmiechem i pstryknął palcami. Jedzenie, które lada moment miało upaść na ziemię zawisło w powietrzu nad głowami Puszków. Obracało się bardzo powoli, jak trzaśnięte zaklęciem spowalniającym. Sok dyniowy kapał na głowę dziewczęcia, a mina duszka mówiła, że jeden ruch, a wszystko na nich spadnie. - Macie pięć sekund, aby dac mi jeden powód dlaczego mam nie robić z was soczystej kanapki dla Filcha, który właśnie koczuje na pierwszym piętrze w mojej wodzie. - błysnął zębami. Zarechotał ponownie i wszystkie świece czy lampy oliwne zgasły, a mimo tego można było z łatwością rozróżnić kontury sylwetki Irysia. |
| | | Gość
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sro 04 Lut 2015, 22:20 | |
| A to wcale nie było bałamucenie? Przecież chciał ją pocałować! Miał od razu wkładać jej ręce pod bluzkę? Artie chyba po prostu na takich rzeczach się nie znał. Nigdy nie macał żadnej dziewczyny. Owszem, całował się, zdarzyło mu się nawet przytulać i błądzić paluszkami po plecach partnerki, ale nigdy no… Nie pchał rąk tak, gdzie nie potrzeba. Miał czas na takie rzeczy. Był dopiero szesnastoletnim chłopakiem, nie musiał zaczynać swojego życia seksualnego w wieku trzynastu lat, tak jak niektórzy Ślizgoni, którzy byli skrzywdzeni przez świat. Właściwie to chyba dobrze, że nie bawił się w takie rzeczy, ponieważ cały wieczór miał okazać się wielką klapą. Poczuł usta Rosjanki na swojej skórze i… zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Cholera! Irytek! Może i byli zamknięci w klasie, ale przecież nie mogli się obronić przed duchami, a tym bardziej przed poltergeistem. Dobrze, że opadł na swój pojazd. Chociaż to i tak była zasługa Irytka, który wleciał w jego brzuch. To było straszliwie obrzydliwe! Artie myślał, że zaraz zwymiotuje! I jeszcze cały ten stolik… I pewnie czekoladki Swiety, które przecież sam zrobił… Wszystko poszło na marne, jedzonko poleciało w powietrze. I już Artie myślał, że zaraz zostanie tym wszystkim obryzgany, uczta dla podniebienia zastygła w powietrzu. Puchon poczuł, że jest tylko jedno wyjście. Musieli uciekać! W jednej sekundzie wyciągnął różdżkę z rękawa koszuli. - Alkohomora! – Cholera! Przecież Rosjanka użyła „Collportusa”. Przerażony Artie ponowił zaklęcie, nie zastanawiał się co właściwie wybiera: - Bombarda Maxima! – Jak jebnęło! Opisać się tego inaczej nie dało! Było ciemno, Artie nie miał podświetlanych kółek. Dało się jedynie usłyszeć głos Puchona. - Swietka, wsiadaj na powóz! – zarządził. Nie czekał na odpowiedź. To była jego szansa. Spieprzył. Pchał wózek jak najszybciej tylko się dało… A pewnie i tak już wszystkich obudził tym całym hukiem. Był idiotą, skoro rzucił Bombardę na drzwi. Zarobi niezły szlaban. Iryś mu nie popuści tego płazem. Teraz jednak miał inne priorytety.
[Ucieczka! Z tematu! One one!]
|
| | | Gość
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Czw 05 Lut 2015, 11:56 | |
| Wyobraź sobie, że Twoje spotkanie zostaje przerwane przez parszywą manifestację złośliwego losu. Widzisz nęcące zmysły smaku i powonienia potrawy wzbijające się w powietrze wraz ze stolikiem, a uwadze nie ulegają oczywiście plamy na przed chwilą idealnie białym obrusie. Ale to tylko na chwilę, bo pora zamknąć oczy, coś lepkiego i zimnego spływa Ci po twarzy. Ten zapach, smak... tak, tak, tylko Mugol nie rozpoznałby soku dyniowego. Ale to wszystko nic przy tej obrzydliwej, lodowatej sylwetce, która właśnie urządziła sobie spacer przez Twój żołądek, wątrobę i kilka metrów jelita. Na szczęście poszedł skrótem. Pierwszą reakcją Swiety na cały ten chaos było dobycie różdżki. Dopiero stojąc ze swym czarodziejskim patykiem w dłoni otarła twarz ze swojego dotychczasowego napoju, w duchu dziękując Artiemu że jednak nie polał tam żadnego alkoholu. Z jakiegoś powodu zaczęła sobie wyobrażać, jak to jest zostać oblanym spirytusem. Ale ale, panienko Azarova, nie czas i miejsce na to! Zogniskowała spojrzenie na Irytku, pod nosem rzucając przekleństwa w angielskim, rosyjskim i ukraińskim języku. A tego tu kto w ogóle zaprosił? Przypomniało jej się podejrzenie, że całe to spotkanie jest zwyczajną pułapką. No ale nie, stop, przecież jasne że zaprosił ją sam Artie. Gdyby to było jakieś ustawiane, przecież by jej p o w i e d z i a ł. Dlatego odrzuciła możliwość osoby trzeciej, która najpierw zaprosiła ich, później zaś nasłała na te dwa żółte karki żądnego krwi Irytka. Co on tam gadał? Zaśmiała się pod nosem. Dogadanie się brzmiało dobrze, o ile poltergeist nie zamierzał potem donieść na nich i tak. Mimo wszystko zamierzała spróbować, ale wtedy właśnie rypnęło zaklęciem McCallistera i pożałowała, że nie zasłoniła sobie uszu. - Art... – urwała, gdy zawołał aby wsiadała na wózek. Niewiele myśląc wtarabaniła mu się na kolana, z nadzieją że ma w tym swoim pojeździe jakieś ukryte napędy. Eee, zaraz, pchanie kółek ręcznie...? - Trzeba się gdzieś schować – syknęła pod nosem, ponad jego ramieniem obserwując wyjście do sali transmutacji. Szkoda, że Puchon raczej nie przyglądał się teraz twarzy Rosjanki. Mógłby na przykład zobaczyć szeroki uśmiech, który pojawił się na jej buzi. Choć lepiej żeby się nie przyglądał, bo po tej kosmetycznej poprawce z udziałem soku dyniowego nie prezentowała się najlepiej. Nie zmieniało to faktu, że bawiła się świetnie.
[brum brrrrruum z tematu] |
| | | The author of this message was banned from the forum - See the message | Diarmuid Ua Duibhne
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 02:25 | |
| Powrót do rzeczywistości nie był przyjemny. Oparzenia zagoiły się pod troskliwym nadzorem pielęgniarzy z Munga, kości pozrastały się, sińce i opuchlizny zniknęły, nijak się to jednak miało to urazu psychicznego, jaki pozostał zakorzeniony głęboko w odmętach męskiej dumy i urażonego poczucia profesjonalizmu. A chociaż zarówno Jared jak i on sam zyskali na niesubordynacji w oczach współpracowników i zetlałych jak stare kapcie urzędników z Ministerstwa, Diarmuid wciąż miał wrażenie, że mógł zrobić więcej. Mógł uniknąć wypadku, wykaraskać się z sytuacji w magiczny sposób, udowadniając po raz kolejny, że chociaż rozumu ma nieprzeciętnie wiele, to jednak szczęścia nieco więcej. Świadomość, że ma u Wilsona dług nie ciążyła mu jednak zbytnio; zawodowy szacunek i sympatia, jaką darzył gburowatego aurora podpowiadały mu, że każdy w jego sytuacji zachowałby się tak samo, a Jared uratował go wtedy, gdy sam zgrywał bohatera, któremu nie straszne nawet najgorsze opały. Mimo wszystko świeżo mianowany dowódca szwadronu uderzeniowego pluł sobie kwieciście w brodę i obiecywał niemo, że kiedyś odpłaci czarnoskóremu szefowi pięknym za nadobne. I nie zawiedzie go nigdy więcej w taki sposób. Tymczasem należało zaś wziąć się ostro do pracy, bo w Hogwarcie nie działo się najlepiej. Uwięziony na kilka ostatnich godzin w szpitalu, Diarmuid nie miał okazji opiekować się uczniami podczas balu, a co za tym idzie, nie miał również okazji do interweniowania kiedy dementorzy zaatakowali zamek. Dopiero gdy Hall postawił na nogi jego oddział, poinformowano go łaskawie o całym zajściu. Gdy podirytowany do granic możliwości auror wydostał się wreszcie spod nadopiekuńczych skrzydeł magomedyków, pozostało mu jedynie zgrzytać zębami i zająć tym, do czego go z pozoru najęto. Przykrywka, czy nie, uczniowie musieli mieć nauczyciela. Zajęcia dla klas VI i VII zapowiadały się całkiem nieźle – przynajmniej tak mu się wydawało, gdy kręcił się po klasie, przeglądając od niechcenia podręcznik uzyskany od profesor McGonagall. A chociaż czarownica wyraźnie zaznaczała działy, które powinien przerobić z dzieciakami, auror w świetle ostatnich całkiem gorących nowych doświadczeń, postanowił poprowadzić lekcję po swojemu. Rozsiadł się wreszcie za biurkiem, jak gdyby nigdy nic opierając o nie nogi w ciężkich, wojskowych butach i zajęty wygrzebywaniem z opakowania fasolek wszystkich smaków takiego łakocia, który nie przyprawi go o mdłości, czekał cierpliwie na podopiecznych.
Zasady lekcji podane w Dzienniku Lekcyjnym. Punktacja: punkty będą przyznawane za treść merytoryczną posta, kreatywność postaci podchodzącej do ćwiczenia, regularność odpisów i aktywność. Po każdej kolejce będę podawać punktację. Uprasza się również, by w postach, które zawierać będą zaklęcie, rzucić kostkami. Unikniemy w ten sposób oskarżeń o podmienianie kości i oszustwa w rzutach. Bawimy się grzecznie i uczciwie. Próg trudności ustalany będzie w oparciu o statystyki, pomysł oraz kości. Uniki i wszelkiego rodzaju dodatkowe manualne próby uniknięcia ciosu rozpatrywane będą w zgodzie z zasadami rzutów dla manewrów i fauli zawartych w regulaminie w quidditcha, sumując się z zaklęciem użytym do obrony. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 15:25 | |
| Kochała transmutację całym sercem. Z radością przyjęła informację o powrocie do zdrowia profesora Duibhne i wznowieniu przyjemnych, miłych dlań lekcji. Zobaczywszy informację w dormitorium z terminem zajęć, pisnęła całkowicie nie po doroślemu i czym prędzej wygrzebała spod poduszki konieczne tomiszcza. W pierwszej chwili Joe chciała zaimponować nauczycielowi i ujawnić to, czego się niedawno do końca nauczyła, jednakże w chwili drugiej zrezygnowała z tego pomysłu przypominając sobie, że nie powinna się zbytnio przechwalać. Przed wyjściem na lekcję spędziła kilkanaście minut przed lustrem. Poprawiła fryzurę, zaklęciami wyprasowała kołnierzyk oraz mankiety, wygładziła spódniczkę i wciągnęła na nogi rajstopy. Błyszcząca i dopieszczona, w podskokach wbiegła na piąte piętro, chcąc być pierwszą osobą w klasie. Transmutacja nigdy nie sprawiała jej problemu 0 chyba, że zmuszano ją do pisania wypracowań na temat nudny i całkowicie nie związany z zainteresowaniami pokroju transmutacji żyjątek. Jolene preferowała praktykę, w której odnajdywała się dwakroć lepiej niż podczas tworzenia esejów i wypracowań przyprawiających ją o nagły atak senności. Nie czekała na Dwayne'a pochłoniętego pięcioma Plamkami. Nie doceniał uwielbienia Joe do przedmiotu transmutacji, a co za tym idzie nie chciał iść do klasy przed czasem. Dziewczyna wywracała jedynie oczami i uśmiechała się z wyższością. W biegu pokonała kilkanaście metrów wzburzając za sobą pasmo niedługich ciemnoblond włosów przyozdobionych przetransmutowanym piórem otrzymanym od Dwayne'a. Joe miała wyśmienity humor. Rozesłała zaproszenia na urodziny, odrobiła szlaban u psora Miltona i choć wisiała mu pytania do wywiadu, do sali lekcyjnej wpadł najpierw jej szeroki uśmiech, a następnie jaśniejąca Jolene. - Panie profesorze! Świetnie pan wygląda. - niemal wykrzyczała powitanie, materializując się przed biurkiem nauczyciela. Czujnym okiem przyjrzała się mężczyźnie, z ulgą zauważając, że nie czuć od niego mdlącego zapachu leków. Znała strzępek informacji na temat tajemniczego wypadku podczas jednej z misji aurorskich, jednakże szczegółów nie dane było jej poznać. - Cieszę się, że pan wrócił. Wiedziałam, że to plotki jakoby odpadł panu nos. Pana nos jest bardzo elegancki i szkoda byłoby go nie mieć. - obdarzyła psora Duibhne szerokim, niemal boleśnie wesołym uśmiechem i czym prędzej czmychnęła do pierwszej ławki, chcąc być jak najbliżej nauczyciela z prostego powodu - aby słyszeć jak najwięcej oraz zabłysnąć z transmutacji, którą ukochała sobie już w pierwszej klasie. Wbrew pozorom Joe nie wiedziała czy ma wiązać swą przyszłość z tym przedmiotem. OWUTEM'y były jednym wielkim znakiem zapytania. Puchonka rozłożyła się na połowie ławki i umilkła, aby nie przeszkadzać. Wyciągnęła różdżkę oraz różową chusteczkę do różdżek od Zonka. Pieczołowicie rozpoczęła czyszczenie trzonka, autentycznie ciesząc się, iż pan Diubhne ma nos cały, zdrowy i w jednym kawałku. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 20:04 | |
| Transmutacja należała do jednego z przedmiotów, które Wanda uwielbiała. Była na równi z eliksirami oraz Obroną Przed Czarną Magią. Krukonka niezwykle chętnie uczestniczyła na danych zajęciach starając się nie opuszczać żadnej lekcji – chociażby miało się palić i walić ta nigdy samoistnie nie pozostawiłaby nauki w tyle. Dlatego na wieść o zbliżającej się jednej z dodatkowych lekcji klasnęła z entuzjazmem wiedząc, że pęd do wiedzy i poznanie czegoś nowego da jej zapomnieć o traumatycznych przeżyciach, które rozegrały się w życiu Krukonki kilka dni wcześniej. Po ostatniej akcji z Wilsonem ani razu nikt nie przyłapał jej na płaczu, ta sama kontrolowała się jak tylko mogła nie chcąc by ktokolwiek zauważył jakiekolwiek zmiany w jej zachowaniu. Dlatego podnosiła brodę wysoko i odnosiła się do wszystkich tak samo, z uczuciem, empatią i słodyczą. Nikt nie miał prawa zamartwiać się o nią, skoro ta tego sobie nie życzyła. A już na pewno nie Henry, który dopadł ją w Wielkiej Sali, kiedy ta kończąc posiłek zbierała się by poinformować cały świat o swoich zamiarach jakimi były pęd do wiedzy, chęć nauczenia się czegoś nowego – spędzenie czasu z przyjaciółmi. Dała się porwać Lancasterowi na same piąte piętro, po drodze dogadując mu jak tylko mogła. Weszli do sami razem, wcześniej rozplątując dłonie, by nikogo nie razić swoim szczęściem. Najpierw do klasy zajrzała ciemna głowa Whisperówny, a potem blond czupryna jej faceta. - Dzień dobry. – Przywitała się grzecznie i należycie wpierw pozdrawiając uśmiechem samego Diara, którego bardzo lubiła nie tylko przez fakt, że był dobrym nauczycielem – ceniła jego sposób prowadzenia zajęć i jego podejście do uczniów jak i do samej matki nauki. Widząc zajętą pierwszą ławkę przez samą Jolene uśmiechnęła się i do niej – tak promiennie jak tylko umiała. Ciężka torba zatańczyła na jej ramieniu, kiedy szatynka mijając pannę Dunbar musnęła dłonią jej bark. Whisper mimo tego, że była dobrą uczennicą i co najważniejsze pilną nie lubiła siedzieć naprzeciwko nauczyciela. Wstydziła się wzroku osób starszych i tego, że reszta mogła nieumyślnie na nią spoglądać. Dlatego wymijając resztę zajęła ostatnią ławkę tuż pod samą ścianą, samej wpierw zajmując miejsce. Spojrzała na Henryka i niewerbalnie, poprzez jeden rzut oka nakazała mu to samo. Zanim ten spoczął na blacie ich ławki pojawił się podręcznik do nauki, podczas gdy sama Wanda przybrała minę niezwykle skupioną.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 21:53 | |
| Transmutacja była w porządku. Co prawda Henry nie potrzebował jej do wybranego przez siebie kierunku zawodowego, ale przykładał się do tego przedmiotu. Parę lat temu napotkał w wypożyczonych książkach z biblioteki wzmiankę o transmutowaniu narządów wewnętrznych w beznadziejnych przypadkach leczniczych. Nie jest to powszechna metoda ratowania życia, ale co jak co, nawet transmutacja się przydaje. Lancaster więc nie narzekał. Diarmund też był w porządku i nie stresował tak, jak ma to w zwyczaju poczciwa McGonagall. Dlatego Henry szedł na lekcję z czystym sumieniem i ze spokojem. Oraz obok Wandy, pozwalając jej miłosiernie dokuczać sobie, bo przynajmniej dopisywał jej humor. Usta się jej nie zamykały, a Henry jak to Henry, jak zwykle paradował z wyszczerzem puchońskim. Ostatnio poważnie nadwyrężył mięśnie żuchwy i oczywiście winna temu była panna Whisper. Z wywróceniem oczami wypuścił jej rękę, puszczając pannę przodem do klasy. Rozejrzał się wokół i widząc, że jeszcze nie ma wielu osób, ochoczo miał wybrac ławkę gdzieś na środku, ale gdy poznał decyzję Wandy co do miejsca na dzisiejszej lekcji, tylko posłusznie westchnął. - Bry. - skinął głową nauczycielowi zauważając przy okazji, że wrócił połatany do szkoły. Lancastera zżerała ciekawość i byłby zapytał Diarmunda o pobyt w szpitalu i szczegółowe wrażenia z formy leczenia, gdyby nie to, że za parę minut zacznie się lekcja, a Puchonowi w trakcie włączyłby się tryb upierdliwości. Przyzauważył czuprynę Jolene. - Siema, Dunbar. Zrób coś z tą armią kotów, bo połowa leży na moim łóżku, a z tego co wiem, te dzieciaki są twoje i Dwayne'a. Rano plułem sierścią. - zwrócił uwagę, bo odkąd koty tej dwójki poszły ze sobą do łóżka/drzewa/poduszki/gdziekolwiek, to w jego dormitorium zaroiło się od kotów. Nie, żeby narzekał, ale rano obudził się z jednym kotem na oczach, a drugim na szyi. Przypominało mu to do złudzenia Potworka... Niespiesznie wyminął ławki i usiadł obok Wandy na samym końcu. Przez chwilę obserwował jak się przygotowuje do lekcji, widząc teraz dokładnie, że ona jest z Ravenclawu, a on z Hufflepuffu. Nachylił się do niej i zagadał szeptem, spoglądając na plecy Jolene. - Dunbar chyba za mną nie przepada. Pół Huffa sprosiła na urodziny, a mnie pominęła. - mruknął półgębkiem, żaląc się na niesprawiedliwiość. A i tak się szczerzył, bo przecież pamiętał jak straszył Dunbarównę Filchem za wykradanie i łamanie szkolnych mioteł ze schowka. Lancaster wypakował z torby co trzeba, ale nie układał tego, tylko położył luzem. Rozsiadł się wygodnie na krześle i skrzyżował ramiona. Szło dobrze. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 22:35 | |
| Murphy westchnęła raz jeszcze i ruszyła w stronę klasy. Szczerze powiedziawszy ostatnimi czasy ciągle wzdychała, wzdychała i dużo myślała. W przeciągu paru tych tygodni wiele się zmieniło, w dodatku wszystko na gorsze. Po pierwsze i najważniejsze, z wyczytała z „Proroka” o tym, że zaginął jej bliski przyjaciel, co wprawiło ją w stan ciężkiego szoku. Przez pierwszy dzień w ogóle nie była w stanie w to uwierzyć, jednak wszystkie spekulacje na ten temat toczone na szkolnych korytarzach nie pozostawiały złudzeń - Cu zaginął. Więc gdy w końcu ta wiadomość zakodowała się w podświadomości, poczuła się fatalnie - przede wszystkim, czuła niewyobrażalny smutek oraz żal. Miała płacz na końcu nosa niemalże cały czas, dlatego ostatnio unikała towarzystwa ludzi - nie potrafiła się pogodzić z tą stratą, po cichu okłamując się, że zrobił to z własnej woli. Poza tym, mimowolnie i wbrew wrodzonej gryfońskiej naturze - nie czuła się już dłużej bezpiecznie. Spoglądając wstecz, na ostatnie wydarzenia, coraz częściej dotkliwie zdawała sobie sprawę, że nawet Hogwart nie jest już ostoją. Mydlana bańka pękła, dzieciństwo się kończyło a na nią czekał czas decyzji i czas działania. W pewnym sensie, bała się - oczywiście, że czuła strach jak każdy normalny człowiek przeczuwający wojnę. Lecz był to strach zdrowy, strach motywujący, strach ponaglający do podjęcia jakiś środków… na wszelki wypadek. Od czasu otrzymania tej przedziwnej sowy postanowiła, że będzie walczyć. Jednak nie było jej łatwo, zważywszy też na sytuację z Ericem. Od czasu pamiętnej lekcji z Smoczycą unikała go jak mogła, co było często niemożliwe. I nie wierząc, w to jak przewrotny potrafi być los - czuła się przy nim… inaczej. Nie źle inaczej, lecz też nie dobrze - było po prostu dziwnie. Dlatego starała się w miarę możliwości ucinać wszelkie dwuznaczne rozmowy, na tematy damsko-męskie z których tak lubili żartować a przede wszystkim - kontakt fizyczny. Nie zamierzała tracić przyjaciela, cokolwiek miało to oznaczać. Takie myśli towarzyszyły jej w drodze na klasy na dodatkowe lekcje transmutacji. Może nie była orłem z tego przedmiotu, ale postanowiła sobie wykorzystywać każdą nadarzająca się na trening okazję. A takie jak ta, była idealna. Przestąpiła próg klasy, rzutem oka spoglądając na współtowarzyszy nauki. Byli już Pierniczkowa i Henio, obecna była również Puchoniasta towarzysząca Erciowi na balu. Nie miała ochoty na żadne zbędne rozmowy, szczerze powiedziawszy i choć darzyła towarzystwo sympatią (albo starała się to robić…) ograniczyła powitanie na skinienia głową oraz niemrawego uśmiechu. Profesorowi rzuciła dość potulne, „Dzień Dobry”, po czym zajęła miejsce w ławce gdzieś w połowie klasy. Siedziała sama, być może czekając na przyjaciela, choć szczerze powiedziawszy nie była pewna czy w ogóle przyjdzie. Lub czy nie usiądzie obok Jo, pomyślała przelotne czując jak ta myśl jest dla niej niewygodna. Dotknęła bezwiednie dosyć chaotycznie splecionego warkocza, zastanawiając się, czy byłby w stanie to zrobić. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 23:17 | |
| Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Ben odpuściłby sobie przyjście na lekcję transmutacji. Choćby leżał w skrzydle szpitalnym bez ręki, nogi i połowy ucha, prawdopodobnie wciąż chciałby wstawać z łóżka i iść na te zajęcia. Taka przypadłość, niekoniecznie stricte krukońska, jak pewnie chcieliby powiedzieć złośliwi, którzy nie potrafili wyjść poza stereotypowe postrzeganie wizerunków konkretnych domów. No cóż, ich problem, ich samodzielnie zatrzaskiwana krata do celi ograniczającej szersze spojrzenie na świat. Być może powinien był skorzystać z sugestii pani Pomfrey, która przy dzisiejszej zmianie opatrunku sugerowała, żeby odpuścił sobie praktyczne zajęcia. Rany we wnętrzu prawej dłoni wciąż się paprały, sączyły mieszankę krwi i ropy bez względu na to, co zostało na nich użyte, a zaklęcia leczące nie przynosiły żądanych rezultatów. Przykre i zaskakujące, ale szkolna pielęgniarka nie potrafiła pomóc – cokolwiek nie stało się z jego różdżką, gdy drewno zaczęło wypalać skórę, utworzyło osobliwe rany. Osobliwe i przede wszystkim irytujące, bo znacznie ograniczającą mobilność wiodącej ręki oraz refleks. Wolał o tym nie myśleć, ale jak tak dalej pójdzie, będzie musiał odwiedzić św. Munga. W końcu ile można znosić pojawiające się bez ostrzeżenia bóle i pozwalać na słabsze funkcjonowanie kończyny? Do końca życia, jeśli nie posiadało się odpowiednio silnej woli oraz determinacji, by zmienić swój los – Ben na szczęście nie należał do tej grupy osób. Poprawiając torbę zsuwającą się z ramienia (odwiedził bibliotekę przed zajęciami, to wiele wyjaśniało), trafił do sali jeszcze zanim oficjalnie zaczęła się lekcja. Przed samymi drzwiami odruchowo przeczesał jeszcze włosy palcami, upewniając się, że udało mu się pozbyć brokatu, który całkiem niedawno wysypał na niego Irytek. Cholerstwo zgodnie z przewidywaniami trzymało się z tytaniczną siłą i dopiero po trzeciej DOKŁADNEJ kąpieli przestał sypać błyszczącymi drobinkami na prawo i lewo. - Dzień dobry, profesorze – rzucił odruchowo w kierunku mężczyzny za biurkiem, zajmując miejsce gdzieś w środku pustawego rzędu ławek. Pomachał krótko Jolene i Wandzie, Henry'ego witając skinieniem głowy. Jego niespodziewany list i wspomnienie leczniczych eksperymentów brzmiało nieco niepokojąco. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Pią 15 Maj 2015, 23:21 | |
| Transmutacja od samego początku czarodziejskiej edukacji ciekawiła Vincentna, jednakże została zepchnięta na dalszy plan przez zaklęcia i czarną magię. Czasem żałował, że nie poświęcił tej dziedzinie magii wystarczającej ilości czasu, by móc patrzeć na wszystkich uczniów Hogwartu z góry, ale cóż poradzić. Życie to sztuka wyboru. Skoro miał i tak dodatkowy rok to postanowił skorzystać z tego dobrodziejstwa i doszkolić się w tych dziedzinach, na które nie starczyło mu czasu(i zdrowia, biorąc pod uwagę częste eksperymenty z zaklęciami). Zazdrościł metamorfomagą błogosławieństwa, jakie uzyskali ze swoim urodzeniem, szczególnie mając świadomość posiadania takiej osoby w rodzinie. Tak blisko, a tak daleko. Pozostało skupić się na innych zaletach jego skromnej osoby. Po zakończeniu lekcji Patronusa stwierdził z ulgą, że wdrożył się w harmonogram tutejszych zajęć i chodzenie na nie sprawiało mu przyjemność znacznie większą niż przewidywał to przed przyjazdem do tego cuchnącego wilgocią kraju. Przybył do klasy na czas, nie ryzykując spóźnienia u jednego z czołowych aurorów, który najwyraźniej dzielił z Chantal kawał historii. Ich rodzina była wszędzie, na Morganę, wszędzie - i wszędzie rozpuszczała swe pnącza. Lacroix niedługo stanie się drugim powietrzem tego świata. Skinął głową do Diarmuida, unosząc nieznacznie kąciki ust, spomiędzy których padło krótkie "dzień dobry". Przeszedł powoli pomiędzy ławkami, rejestrując pozostałych uczniów i rozpoznając Wandę, jednakże nie posyłając jej niczego poza pustym, acz badawczym spojrzeniem. Usiadł w drugiej ławce, by móc doskonale chłonąć treść wykładu nauczyciela, acz nie narażać się na ostrzał pierwszego ognia. Chantal miała charakter, jej kochaś nie był miękką kluchą, nadającą się tylko do dźgania patykiem. Wyciągnął z torby podręcznik, położył różdżkę tuż obok niego i oparł wygodnie plecy, pozwalając spojrzeniu badać wnętrze sali. Mimo ciekawości związanej z chęcią poznania każdego kamienia w zamku jego uwaga co chwilę powracała do Irlandczyka, którego twarzy nie mógł z taką łatwością rozszyfrować. Spokojnie, ma czas, sporo czasu. Zresztą, to nie priorytet, ma ważniejsze i bardziej obiecujące sprawy na głowie, szczególnie, że ostatnio często widzi sowę Porunn latającą w tę i z powrotem. Do kogóż ona tak dziko koresponduje? Trzeba będzie się tego dowiedzieć - najlepiej po swojemu. Wtedy zauważył Bena. A gdyby tak... W sumie - Porunn i tak miała naprawiać stosunki z siostrą, a ostatnio non stop spędzają ze sobą czas. Da jej trochę oddechu a sam zaserwuje sobie odrobinę rozrywki. Z tego co pamiętał pan prefekt znał się dobrze z tym Irlandczykiem, którego Aristos pogoniła. Plus - podniósł rękę na Fimmelównę. Tak, zdecydowanie musi go mieć na oku. Wziął swoje rzeczy i zadziwiająco sprawnie przesiadł się do Krukona, nie czekając na pozwolenie - ba, nawet o nie nie pytając. Tylko posłał mu uśmiech, który był sympatyczny, wręcz zadziwiająco. Tylko oczy błyszczały w ten niepokojący sposób, czego niestety nie kontrolował.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sob 16 Maj 2015, 00:13 | |
| No. Trzeba było tak od razu. To, co dziś miało mieć miejsce, napawało Aerona wyjątkową, szczególnie jak na niego, radością. Jeśli by porównać ilości wytworzonego szczęścia, to dzisiejsza lekcja z transmutacji mogłaby się równać maltretowaniu puchonów, i czytaniu. I spaniu. I nic nie robieniu. Tak po prawdzie to coś nagle straciła ona na swojej pierwotnej aurze wyjątkowości. Dzień zaczął się tak jak zawsze, czyli nudno. Standardowe śniadanie, żadnych trupów wśród puchonów, podejrzane szepty u ślizgonów, i tak dalej. Było jednak parę szczegółów różniących ten dzień od innych. Po pierwsze, ilość osób siedząca w Wielkiej Sali. Jak na standardy Arcia, było ich o wiele za dużo. Nie dość że taki tłum generował okropny hałas, skutecznie uniemożliwiając uzyskanie jakichkolwiek form skupienia czy spokoju, to jeszcze zajmowali tyle miejsca, że krążył dobrą chwilę nim znalazł wolne miejsce przy stoliku Krukonów. Nie zwracał uwagi na to co jadł. Posiłek służył mu tylko i wyłącznie w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb. Nie było to najlepsze miejsce na udawanie że to coś więcej niż zwykły kawałeczek ziemniaka. W kilku ruchach pogrzebał dalszą przyszłość jedzenia w swoim własnym organizmie, nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu. Ani dobrego humoru, spowodowanego dzisiejszą lekcją transmutacji. Chcąc nie chcąc był to jego ulubiony przedmiot, przedmiot z którego wiedzy zawsze chętnie poszukiwał, i który nigdy go jeszcze nie znudził. Zresztą, nigdy nie gardził wiedzą. Uważał ją za coś niezbędnego, szczególnie jeśli planowało się żyć nieco inaczej niż inni sądzą. Cóż, jego plany nadal były niepewne, zależne od wielu różnych czynników. Im więcej jednak myślał, tym częściej dochodził do wniosku że czas nie stoi w miejscu, i trzeba zabrać się za robotę. Ruszył w kierunku schodów. By dostać się do klasy, najpierw trzeba było wspiąć się aż na piąte piętro Hogwardzkiego zamku. Upierdliwe. Nie było jednak rady, i iść należało. Zajęło mu to nieco więcej czasu niż zazwyczaj zajmuje mu transport swojego ciała z jednego miejsca na drugie, dotarł jednak do klasy transmutacji, o dziwo, jako jeden z pierwszych. Otworzył drzwi, i wkroczył do Sali. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to obecność nauczyciela, profesora Duibhne. Drugą sprawą było zajęcie ostatniej ławki w Sali. Trzecią była osoba, która ośmieliła się ową ławkę zająć. Whisper. Na ułamek sekundy Aeron złagodniał, potem jednak zobaczył z kim tu przyszła, i mało go szlag nie trafił. Odwrócił wzrok, zauważając jeszcze jakiś pomniejszych puchonów i inne tałatajstwo, po czym ruszył w całkowicie przeciwnym kierunku, i ku swemu zdziwieniu wybrał stojącą w pierwszym rzędzie ławkę. Mogło się to wydawać naiwne, jednak znając ludzkie zachowania można było przypuszczać iż mało kto odważy się siadać tak blisko nauczyciela. A on na tym skorzysta i będzie miał spokój. |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sob 16 Maj 2015, 13:56 | |
| Dlaczego, do cholery, klasa transmutacji musiała znajdować się tak wysoko? Rosalie westchnęła przeciągle nie raz i nie dwa podczas ciężkiej wędrówki przez schody prowadzące na piąte piętro hogwarckiego zamku. Z każdym kolejnym krokiem wystające kolana strzykały niebezpiecznie, wysyłając nerwowe impulsy kłującego bólu całej długości dolnych kończyn. Mniej więcej w połowie drogi oczy siedemnastolatki wypełniły się łzami gniewu i żalu do samej siebie z powodu tak wyjątkowo uciążliwej chorobliwości i kruchości, ale zaraz otarła je pospiesznie gestem dłoni, co mogła uczynić dzięki wspaniałomyślnemu niepomalowaniu się z samego rana przez prosty brak jakiejkolwiek siły. Nie myśląc za wiele ruszyła dalej ogarniając emocje w imię zasady, jakoby osoby niepożądane zawsze patrzą, analizują i wyciągają wnioski – chwile słabości w miejscu tak pełnym różnych osobliwości nie wchodziły w grę. W końcu, po dłuższej chwili okropnej, chociaż można powiedzieć rutynowej, męki wreszcie znalazła się na korytarzu prowadzącym do klasy transmutacji. Szła wolno, coby przed wejściem do sali uspokoić nieco oddech, poprawić włosy i wygładzić szatę. Dobrze wiedziała, że wyszła z dormitorium na tyle wcześnie, by bezproblemowo przyjść na lekcje sporo przed czasem, więc nawet nie dopuszczała do siebie możliwości jakiegokolwiek, nawet najmniejszego spóźnienia. Gdyby miała taką możliwość usiadłaby teraz pod ścianą i ucięła sobie krótką drzemkę zamiast pchania tych ciężkich, okropnych drzwi do klasy, ale mówi się trudno. Przecierpi te dłużące się minuty i szczęśliwie wróci do ciepłego łóżka. Blada, z fioletowymi cieniami pod oczami i brakiem najdelikatniejszego makijażu prezentowała się niezbyt atrakcyjnie, przypominając bardziej chodzącego trupa, szczególnie ze swoją kościstą sylwetką, aniżeli prawie dorosłą kobietę. Tego dnia miała kompletnie w nosie jak wygląda, była zbyt słaba i zbyt wykończona wszystkim, co działo się dookoła. Zgarbiona przeszła przez salę do ławki wolnej i znajdującej się mniej więcej w środku, rzuciła torbę na jedno krzesło, drugie sama zajęła i nie zwracając najmniejszej uwagi na osoby siedzące dookoła zanurzyła twarz w rozłożonych na blacie ramionach. Niech ta lekcja szybko się skończy. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sob 16 Maj 2015, 23:49 | |
| Porunn lubiła zajęcia z Transmutacji. Była to jej mocna strona i naprawdę z łatwością przychodziło jej przyswajanie sobie wiedzy z danej dziedziny. Lubiła tworzyć, kombinować, a tego właśnie uczyli na tych konkretnych zajęciach. Po lekcjach Patronusa z Jaredem Wilsonem naprawdę miała ochotę na coś normalnego jak na przykład poeksperymentowanie przy zaklęciach transmutacyjnych. Oczyszczało jej to umysł w ten sam sposób, jak myślenie o przyjemnych rzeczach. W końcu to Vera Verto było jej ulubionym zaklęciem – Porunn byłaby szczęśliwa dryfując po morzu pucharków. Poczekała na najwyższym piętrze na swoją siostrę, a gdy ta się pojawiła, chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą, aby razem udały się na zajęcia z transmutacji. Nie puszczała jej przez całą drogę, jakby bała się, że na jednym z zakrętów ją zgubi, a tego nie chciała. Można było to nazwać trochę na wzór paranoi, której nie da się opanować. Weszła do środka i rozejrzała się odruchowo, aby zobaczyć kto już przybył, a kogo jeszcze nie ma. Zauważając Vincenta siedzącego… zaraz… przy Benie, ruszyła w ich stronę, ciągnąć przy okazji Arię za sobą. Wcześniej nawet nie pomyślała o tym, aby ją puścić. Często chodziły po szkole, trzymając się za rękę – dlaczego więc miałyby to teraz zmieniać? - Vincent, co do diabła? – spytała prosto z mostu mijając ich i siadając w ławce przed prefektem Krukonów i jej chłopakiem. Odwróciła się szybko i zmierzyła obu spojrzeniem godnym samego Bazyliszka. Chciała poskładać wszystko w całość, jednak chyba nie do końca rozumiała co się w tej chwili działo. Odgarnęła włosy za ucho i zmarszczyła nos, kiedy się denerwowała albo była po prostu zdezorientowana. Ta dwójka? Czy życie postanowiło sobie zrobić z niej żarty? Spojrzała na Arię, jakby to ona miała dać jej odpowiedź co się właściwie stało. - Czy tylko ja chcę mu wyrwać nogi z dupy, a wszyscy dookoła stają się jego BFF? – spytała, całkowicie poważnie i nieco zrezygnowanie, jakby właśnie straciła wiarę w ludzkość… i Vincenta. Bo Aria chyba Bena lubiła, nie do końca jej się to podobało, ale no cóż… Jak widać, każdy chciał teraz zrobić sobie z niej jaja. I nieważne, że osoba, o której Porunn właśnie mówiła, siedziała obok. Nic ją nie obchodziło, jednak ciężko było udawać, że go nie było. Fimmelówna jednak nie należała do osób, które ukrywają swoje własne zdanie głęboko w środku. O nie, to na pewno nie było jej broszką, nie w tym życiu i żadnym następnym. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sob 16 Maj 2015, 23:50 | |
| Obudził się niedługo przed zajęciami, zmęczony nocą, podczas której sen ponownie nie chciał przyjść. Zagrzebany w skłębionej pościeli, w wykręconym, zbitym na jedną stronę łóżka prześcieradle, długo leżał na plecach, czochrając dłońmi włosy i walcząc z ciężkością leniwie nawracającego zmęczenia. Wyciągał przed siebie lewe przedramię i spod zmrużonych powiek oglądał je uważnie w zielonkawym świetle przebijającym spomiędzy grubych zasłon, by wreszcie z czystej przezorności, na wszelki wypadek, powtórzyć półszeptem zaklęcie maskujące, by mieć absolutną pewność, że znak, siejący w obecnych czasach tak powszechną, tak dojmującą panikę, pozostanie niezauważony. Spakował się na szybko, memląc w ustach szczoteczkę do zębów, umył i ubrał bez zbędnego ociągania, a opuszczając lochy, by skierować się aż na piąte piętro do sali transmutacji, podwędził jeszcze z Wielkiej Sali kanapkę ze śniadania, która musiała jak na razie wystarczyć mu za niezbędny zastrzyk energii na początek dnia. I choć nigdy nie poświęcał samej transmutacji tyle samo uwagi, co innym przedmiotom wymagającym odeń sprawnego posługiwania się różdżką i operowania zaklęciami, o czym mogły świadczyć zlecone korepetycje z Whisper, bez wątpienia doceniał cały jej potencjał i dostrzegał możliwości, które mogła dać czarodziejowi przy odrobinie kreatywności i wyobraźni. Co jednak ważniejsze, przedmiot ten prowadzony był w zastępstwie za McGonagall przez Diarmuida Ua Dubihne, wysoko postawionego aurora, któremu wstępnie zdążył przyjrzeć się na obozowym kursie teleportacji, by ostatecznie otrzymać garść przydatnych informacji od Ari, bądź co bądź spokrewnionej ze Smoczycą. Nie było w obecności aurorów w szkole nic niezwykłego, kręcili się tu od czasu śmierci Montez, a Ministerstwo nie odpuściłoby sobie możliwości zwiększenia kontroli nad Hogwartem, szczególnie gdy dyrekcja wyraźnie nie umiała zapanować nad sytuacją, ale zwiększona ochrona zamku i rosnąca liczba osób wyspecjalizowanych w wykrywaniu popleczników Czarnego Pana wymagały odeń podejmowania określonych środków i stwarzania pozorów. Począwszy na byciu w miarę przykładnym, nie wzbudzającym zbyt intensywnych podejrzeń uczniem, a skończywszy na przydatnych znajomościach. Dubihne zgłasza zajęcia o odpieraniu klątw i uroków? Doskonale, idealna okazja, by przyjrzeć się trochę sposobom działania i funkcjonowania biura aurorskiego, ba, jego czołowych przedstawicieli. Znalazł się pod salą mniej więcej w momencie, gdy Rabe wątłymi ramionami siłowała się z wyraźnym wysiłkiem z ciężkimi drzwiami prowadzącymi do klasy, oparł więc dłoń o ciemne drewno gdzieś obok jej szyi i z uniesionymi brwiami i wykrzywiającym wargi cierpkim uśmiechem pchnął je, otwierając przed nią przejście. Wszedł do środka tuż za nią, rzucając przelotne spojrzenie nauczycielowi i witając się z nim zdawkową, lecz uprzejmą formułką, a potem zajął miejsce w jednej z końcowych ławek, nie wysilając się nawet, by znaleźć na tę lekcję towarzysza. Z rzuconej na ziemię torby wyciągnął podręcznik i wysłużoną różdżkę, którą z czystego przyzwyczajenia począł rytmicznie obracać między palcami.
|
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Klasa Transmutacji Sob 16 Maj 2015, 23:54 | |
| Zajęcia z transmutacji kojarzyły się Arii przede wszystkim z Benem. Za każdym razem, gdy myślała o tym przedmiocie, gdzieś w tyle głowy pojawiał się obraz Krukona, którego kiedyś tak bezczelnie oszukała i próbowała przekonać do głębokiej nieznajomości tematu. Oczywiście jej wiedza nie mogła równać się z wiedzą starszego kolegi, ale na potrzeby tajnej misji trochę nagięła fakty. Dzisiaj nie odczuwała z tego powodu wyrzutów sumienia, a jej małe kłamstewko nie pociągało za sobą większych konsekwencji, skoro na większości zajęć i tak siedziała skupiona w jakimś kącie, by pochłonąć jak najwięcej wiedzy. Co z tego, że najchętniej uczestniczyłaby aktywnie na każdej lekcji, skoro nieśmiałość zdawała się zbyt często barierą, której po prostu nie potrafiła przeskoczyć? Porunn już na nią czekała, a Aria powitała siostrę z szerokim uśmiechem. Przy niej czuła się bezpieczniej, choć dla nikogo nie powinno być to nowością. Automatycznie wyciągnęła w jej stronę rękę, którą bliźniaczka od razu chwyciła i razem ruszyły na zajęcia. Czuła się przez chwilę jak dziecko, które musi zostać poprowadzone w odpowiednim kierunku, by po drodze się nie zgubiło. Przed wejściem do klasy próbowała wyplątać się z jej uścisku, ale mimo to została wciągnięta do środka. Zdążyła tylko powiedzieć ciche dzień dobry, nim siostra ruszyła w stronę Vincenta i Bena, którzy siedzieli razem… Co on sobie myślał? Nie dość, że kręcił się koło Porunn, to jeszcze teraz pozwala sobie na zajęcie miejsca obok Bena? W głowie Fimmelówny natychmiast zapaliła się czerwona lampka, ale nie mogła dać wyprowadzić się z równowagi. W końcu próbowała przekonać chłopaka siostry do tego, że uważa go za zupełnie niegroźnego i nawet go lubi. Tak bardzo go lubi, że najchętniej w tym momencie pozbawiłaby go kilku części ciała. Czyżby bliskość bliźniaczki tak na nią wpływała? Arii nie podobał się wybór miejsc, zdecydowanie bardziej wolałaby siedzieć gdzieś na uboczu… Albo przynajmniej za plecami dwójki chłopaków, a nie centralnie przed nimi. Usiadły niemalże równocześnie, jednak Aria odwróciła się w ich stronę tylko nieznacznie. Nie lubiła, gdy ktoś na nią patrzył. Wykrzywiła usta w delikatnym uśmiechu, nie mogąc zdecydować się na kogo właściwie powinna teraz spojrzeć. Nerwowym ruchem przeczesała palcami włosy. Powinna coś powiedzieć. Wiedziała, że powinna. Dlaczego było to takie trudne? - Cześć – wydusiła z siebie, skupiając wzrok przez dłuższą chwilę na Vincencie. Pisać listy do Pride’a było jednym, ale patrzeć na jego twarz i udawać, że uważa go za najlepszego chłopaka na całym świecie było czymś zupełnie innym. Jak mogła być taka głupia i prosić go o spotkanie? Może zdążył o tym zapomnieć. Przeniosła spojrzenie na przyjaźniejszą twarz, równocześnie łapiąc siostrę ponownie za dłoń, by ta się choć trochę uspokoiła. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Klasa Transmutacji | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |