Dłuuuuugie schody, które u niejednego wywołały zadyszkę. Jeśli idziesz na VII piętro, do Wieży Dyrektora bądź jesteś po prostu Krukonem i masz tam dormitorium, masz prawo do zmęczenia. Podpowiemy, że szósty schodek schodów pierwszych od lewej jest fałszywy, więc uwaga! Łatwo tu skręcić kostkę, a do pani Pomfrey daleko.
Syriusz Black
Temat: Re: Schody Wto 18 Lut 2014, 21:10
Rogacz odłączył się od nich jeszcze przed zamkiem burcząc coś pod nosem. Znowuż od Remusa Łapa nie mógł się odczepić, bo nadal ten go podpierał, gdy powłóczyli nogami z cmentarza w stronę zamku. Lunatyk zostawił Blacka na schodach VI piętra widząc na mapie zbliżającą się Dorcas. Sam pobiegł w niewiadomym kierunku, mając naglącą sprawę. Mruknął jedynie niewyraźnie "Lily" i już go nie było. Poinformowanie Petera? Znalezienie Jamesa? A może, o zgrozo, nauczyciele? Co jak co, Łapa nie był na chwilę obecną świadomy, że powinien się tym zmartwić. Za dokładnie pięć minut rozpocznie się godzina policyjna, a on był w stanie opłakanym. Na łokciach i kostkach u nóg była świeża krew, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć, chociaż ran nie było. Jedynie wrażliwe różowe kreski w miejscach, gdzie podły Śmierciożerca go pokroił "nożykiem do masła". Ubrania brudne od błota, gdzieniegdzie podarte, twarz umorusana od trawy i ziemi, włosy w stanie martwym, a spojrzenie szaleńcze. Zmartwienie o Jamesa, który głównie potrzebował pomocy. Wszak nie bez powodu znaleźli się na cmentarzu, gdzie widzieli przyjaciela w otoczeniu dwóch krwiożerczych Śmierciożerców. Gdyby nie pan Charlus, byłoby gorzej. Zresztą i tak cała trójka ucierpiała. Łapa nie wiedział w jakim stanie jest Rogacz i świadoma część jego mózgu poważnie się o niego martwiła. Reszta... no cóż, chwila klątwy Cruciatus oraz pokrojenie ścięgien, które utrudniały mu utrzymanie pozycji pionowej zrobiło swoje. Obudziło się w nim chore poczucie humoru. Łapa siedział na piątym stopniu, nie pamiętając, że szósty jest fałszywy i jeździł na schodach w lewo i w prawo. Do góry i na dół, gdy zmieniały swoją pozycję jakby sugerując niezdecydowanemu uczniowi przemieszczenie się w konkretne miejsce. Kiwał się na boki, na ustach miał dziwny uśmiech i śpiewał tak, aż obrazy zaczęły na niego krzywo patrzeć. - Fiiilch pełznie przez moczaaary, Fiiilch szukaaa ofiaaaaryyy... Argusie, woźny, przewielebnooościi. Jam jest proooch marnyyy, ledwieee płoootka pragnąąca, by częścią tweeej kartoteeeki się staać, by móc przez choć chwiiilę, trwaaać... - zachichotał niczym Irytek - ... przy tweeej wspaniaaaałoooościiii... - to oznaczało, że nie jest z nim najlepiej. Piątka panów na obrazie zakryła uszy narzekając na zakłócanie spokoju. Przepędzała go, ale Łapa tego nie słuchał. Oczy miał wzniesione ku górze, wzdychał i siedział na tym schodku, ze spuszczonymi rękami i kiwał się na boki. Nie pomyślał, że piętro wyżej jest Pokój Wspólny .Nic teraz do niego nie docierało. Mruczał, śpiewał Odę do Argusa i nic nie robił sobie z tego, że schody, na których siedział wędrowały w każdą stronę świata.
Dorcas Meadowes
Temat: Re: Schody Wto 18 Lut 2014, 21:36
Powrót z obserwatorium, w którym odbywały się zajęcia z astronomii, wymagał obejścia większej części zamku. Nikt nie pomyślał o żadnym przejściu na skróty, a przynajmniej nie takim, który prowadziłby do wieży Gryfonów. Dorcas, która dzisiaj zasiedziała się nad mapami nieba, zmuszona była na ostatnią chwilę wspinać się po kolejnych stopniach, gdyż nie chciała spóźnić się przed godziną policyjną. Plik pergaminów, równiutko zwiniętych w rulony, ledwo mieścił się w torbie, Dor co chwilę oglądała się za siebie, nie chcąc niczego zgubić, gdyż zmuszona byłaby się po to wracać co najmniej dwa piętra. Zniecierpliwiona, cicho bębniła o kamienne poręcze schodów, które dzisiejszego wieczoru w jej myślach poruszały się w ślimaczym tempie. Być może w pierwszej chwili zupełnie nie zwróciłaby uwagi na Syriusza, który siedział na stopniach ruchomych schodów, jeżdżąc na nich w tą i z powrotem. Było dość ciemno, wysoko przymocowane do ścian pochodnie nie rzucały wyraźnego światła, a właściwie oświetlały tylko pewne punkciki. Śpiesząc się, specjalnie nie rozglądała się na boki. Nie mniej krzyki Łapy nie sposób było nie usłyszeć. Już piętro niżej obrazy z pełnym oburzeniem chowały się za ramy bądź postaci zasłaniały swoje usta. Szczerze zdziwiona, zmrużyła swoje oczy, w półmroku dostrzegając sylwetkę Blacka, który po raz enty zjeżdżał na piętro niżej. Jeżeli zaraz usłyszy, że przegrał jakiś zakład, Syriusz srogo pożałuje tego, że w ogóle zechciał wziąć w nim udział. Ciężko było znaleźć inne, racjonalne wytłumaczenie tego, że zawodził na środku schodów, nie przejmując się na dodatek tym, że zaraz zainteresuje sobą prefektów bądź dyżurującego nauczyciela, którzy bez wysłuchiwania powodów nagrodą popisy wokalne Łapy co najmniej tygodniowym szlabanem. - Lepiej, abyś miał jakiekolwiek wytłumaczenie swojego zachowania. Żadnego dobry wieczór czy miło Cię widzieć. Meadowes, która zatrzymała się na tych samych schodach, ale kilka stopni niżej, wbiła swoje spojrzenie w Blacka, najwyraźniej czekając na to, co ma do powiedzenia. Nie poczuwała się do roli kogoś, kto miał go pouczać, więc lepiej dla Huncwota, aby miał cokolwiek sensownego do powiedzenia. I bez żadnych swoich sztuczek. Z tej perspektywy i z braku wyraźnego światła nie wyglądał na kogoś, kto właśnie wymknął się bandzie śmierciożerców i zmuszony był walczyć o własną skórę. Samo zachowanie Syriusza przeczyło także temu, że ledwo uszedł z życiem.
Syriusz Black
Temat: Re: Schody Wto 18 Lut 2014, 22:04
- Moja słuuużba jest maaarna, lecz Tyyyy, Paaaanie, co nie odpuszczaaasz, sprawiaaasz, że wszystkooo co byłooo łatwe staaaaje się wyzwaaaniem w świeeetle porankaaa... - ze ściany wyjrzała głowa sir Cadelona, który pogroził mu mieczem, przeklął i chowając głowę pod hełmem zniknął. Pozostały wokół same puste płótna, gdyż mieszkańcy po prostu nie mogli znieść tego psiego wycia. Urwał w połowie Odę do Argusa, gdy pojawiła się przed nim sylwetka. Powinien chyba jednak wspiąć się do Pokoju Wspólnego. Ledwie zdążył odrobić szlaban u McGonagall, nie chciał kolejnego. Nie miał czasu na takie zabawy. Wolał już odejmowanie punktów, które nadrabiał w meczach. Łapa mrugał oczami, marszczył brwi i próbował dojść do siebie. - Na gacie Merlina, co ty tu robisz Dorcas?! - zapytał i wstał. Musiał przytrzymać się poręczy. Niedawne deportowanie plus ruchome schody plus obolałe ścięgna równało się zachwianie równowagi. Obejrzał się wokół siebie, lecz dostrzegł jedynie pustki. Wypłoszył wszystkich w pobliżu. - Gdzie jest Remus? Cholera jasna, gdzie jest Rogacz? - warknął ostro, a mówił bardziej do siebie niż do dziewczyny. - Do diabła, on zawsze mu się wpakować w kłopoty. - spojrzał na Dor zdziwiony. Przynajmniej przestał śpiewać, chociaż poprzednie otępienie było całkiem przyjemne. - Hm, dwóch Śmierciożerców na cmentarzu w piątkowy wieczór i ranny Rogacz może być usprawiedliwieniem? - zapytał nerwowo i wyjrzał zza poręczy, jakby mógł się doszukać jelenia. Gdzie on polazł? Nie powinien się odłączać. Co jak co, rzucili się mu na pomoc, a w efekcie to Łapa oberwał przez wnerwienie dwóch Śmierciożerców swoją wrodzoną arogancją i pychą. Chłopak zaczął przeszukiwać kieszenie spodni. Różdżka. Jest. Mapa. Nie ma mapy, ma ją Remus. Łapa musiał zdać się na przyjaciela. Na pewno dorwie James'a, a jak Black się z nim osobiście spotka, będzie jak nic awantura. Leżał tam, na cmentarzu, a nad nim pochylał się tamten brzydal. Łapa złapał się za głowę i oparł o poręcz. Przy zginaniu łokci i ruszaniu stopami czuł nieprzyjemne skurcze. Pomyśleć, że wracali z Hogsmade i postanowili odwiedzić Pottera Seniora, a wpadli w takie tarapaty. - Nie no, chyba jest w porządku. Aportował nas. Stuknięta kupa mięsa jelenia. - spojrzał w końcu na prawdopodobnie zdezorientowaną Dorcas. - Dobra, niech te przeklęte schody się zatrzymają, muszę go znaleźć. - lecz schody miały zupełnie inne plany. Dotychczas dawały mu wiele możliwości przejścia na konkretne piętro, a skoro z nich nie skorzystał, zaczęły pływać w powietrzu, nie zatrzymując się nigdzie dłużej niż na pięć sekund. O cztery minuty i pięćdziesiąt pięć sekund za krótko. Łapa zamierzał przeszukać cały zamek, aby się upewnić czy wszystko z przyjaciółmi gra, choć sam musiał przedstawiać nieciekawy widok.
Dorcas Meadowes
Temat: Re: Schody Wto 18 Lut 2014, 22:24
Dorcas była właśnie w trakcie wymyślania ciętej riposty na pytanie, która padło i które uznała za kompletnie bezsensowne. Bo co mogła robić na schodach? Jak nie trudno było się domyślić i na co wpadłby nawet skrzat, zapewne chciała przejść, aby dostać się do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie była pewna czy Black zdawał sobie sprawę gdzie właściwie się znajduje i że pod nosem, na kolejnym piętrze, do którego tak ofiarnie ciągle doprowadzały go ruchome schody, ma portret Grubej Damy, wyraźnie przerażonej wyciem Syriusza. Jakakolwiek nie miała to być riposta, zapomniała o niej od razu, kiedy ten zaczął mówić o śmierciożercach, cmentarzu oraz o konieczności znalezienia Pottera. Po sześciu latach obcowania z Huncwotami powinna się przyzwyczaić, że zwłaszcza jeden z nich i siedzący teraz przed nią, ma tendencje do zwalania jej z nóg. I to niekoniecznie w tym dobrym znaczeniu. Spodziewała się usłyszeć od Łapy wszystko - począwszy o ich bezsensownych zakładach, poprzez upicie się kremowym piwem w Miodowym Królestwie i kończąc na chęci podejścia Lily dla dobra Rogacza, ale czegoś takiego... Meadowes pobladła. Odjęło jej mowę, żadne słowo nie było w stanie przecisnąć się przez gardło Dor a nawet nie wiedziała, jakich winna użyć do sensownej odpowiedzi. Cofnęła się o krok, kolejny, zapominając przez to wszystko o fakcie, że stoi na schodach. Zachwiała się dość niebezpiecznie, ale utrzymała równowagę, tylko właściwie wylądowała całym ciałem na barierce. Szeroko otwarte oczy Dorcas świadczyły, że nadal do niej nie dotarło to, co powiedział Black. Tysiące pytań zaczynało dominować w jej świadomości i wręcz domagały się głosu, ale nadal nie była w stanie zdobyć się na to, aby cokolwiek powiedzieć. Winna nabrać głęboko powietrza, aby się uspokoić, nie mniej także tego nie potrafiła. Na dodatek, już zupełnie na złość, schody zaczęły lewitować w kółko, od czego zaczęło się jej kręcić w głowie. Dorcas niepewnie oderwała się od kamiennych barierek, wyglądała prawie tak samo jak Black, kiedy znalazła go w dziwnym stanie siedzącego na tych stopniach. Na szczęście z ratunkiem przyszła jej podświadomość, która nie mogła znieść stanu, do którego się doprowadziła albo raczej do którego została doprowadzona. To ona nakazała jej się otrząsnąć i najpierw zająć się Łapą, a dopiero później sobą. - Nie. Nigdzie nie idziesz. Potter zapewne jest gdzieś w zamku, jeśli nie ma go w pokoju wspólnym to musiał trafić na nauczyciela. A Ty zapewne nie chcesz znowu wylądować na szlabanie więc szoruj do dormitorium. Ton głosu Dor już na wstępie informował, że ta nie przyjmuje nawet do wiadomości jakichkolwiek próg negocjacji. Co by Black nie miał żadnych wątpliwości, palcem wskazała mu na znajdujące się wcale nie tak daleko portret Grubej Damy, oczekując, że ten się grzecznie się uda w tym kierunku. - Znajdziemy go razem. Później. A teraz rusz się wreszcie.
Syriusz Black
Temat: Re: Schody Wto 18 Lut 2014, 22:44
No, on miał w głowie podobnie. Tysiące pytań, gdzie u diabła ten jeleń się podział. Co z tego, że się do siebie nie odzywali za ostatnie całowanie się z byłym obiektem westchnień Blacka. To wszystko nie miało znaczenia, gdy działo się coś złego. Łapa schował twarz w dłoniach i oddychał głęboko. Skrzywił się czując rwanie w łokciach. Obejrzał je, lecz nie dostrzegł nic poza plamami krwi. Milczenie Dorcas zaniepokoiło go. Głowa go rozbolała. Kolejna osoba, o którą będzie się martwił. Niedługo zmarszczek dostanie i włosy mu posiwieją, jak tak dalej pójdzie. Błyskawicznie sięgnął po rękę dziewczyny i mocno ją trzymał. Wirowanie schodów i jemu nie robiło dobrze na żołądek. Najwidoczniej jego usprawiedliwienie okazało się trafne, bo odniosło właściwy skutek. Ograniczyć ochrzan i marudzenie na temat niedojrzałości Huncwotów, a przystąpienie do działania i odnalezienie Rogacza. Wróć. Zaraz. Dorcas nic nie wspomniała o odszukaniu go! Zamiast tego zaczęła warczeć i rozkazywać. Nie lubił "tej" Dor, wolał tamtą ciepłą, pogodną, słodką i miłą. Ta tutaj była czasami gorsza niż Lily. Ewentualnie to na niego działało bardziej przez fakt, że łączyło go coś konkretnego z Meadowes. - Nie pójdę do dormitorium póki nie znajdę tego jelenia. - protestował i odsunął się od poręczy. Wyjął różdżkę i chciał zmusić schody do posłuszeństwa, lecz w efekcie omal nie podpalił sobie włosów. Wyskoczyły czerwone fajerwerki i śmignęły mu obok skroni. - Jeśli zaraz się nie zatrzymają, jak Merlina kocham, przeskoczę. - mówił całkowicie poważnie. Nie był teraz skłonny do żartów i przekomarzania się. Musiał odnaleźć przyjaciela, swojego brata. A potem na niego nawrzeszczeć i ewentualnie dolać mu do budyniu soli na śniadaniu. Wspiął się o jeden stopień i...bach, fałszywy! Łapa warknął głośno, a przypominało to charczenie dzikiego, nieoswojonego psa. Uderzył obolałą kostką o ostry kant schodka. Wyjął nogę z dziury i zaczął przeklinać pod nosem. Trzeba zaznaczyć, że Łapa nigdy nie używał takiego brzydkiego słownictwa, w dodatku w towarzystwie. Teraz jednak się tym nie przejmował. Mówił, co mu ślina przyniosła na język. - Do diabła, potraktuję to Trwałym Przylepcem. - obiecał na głos. W domu tak zrobił wiecznego psikusa rodzicom przyklejając do ścianymugolskie plakaty przedstawiające pół nagie dziewczyny. Podobno nikt nie wchodził do tego pokoju, a wręcz panował taki zakaz. I dobrze, Łapy słowo na wierzchu. Był pewien, że tym razem też to podziała. Ewentualnie poświęci popołudnie i scali ogniem marmur. Pamiętał o fałszywym stopniu, gdy tędy przechodził. Nawet o tym nie myślał, idąc, a kiedy siedział tuż obok, zapomniał. Ruszył kostką u nogi i się skrzywił. Zacisnął palce na różdżce i wyjrzał zza poręczy. Robili ósme koło, a stali tu dziesięć minut. - Stań obok mnie. Na trzy Depulso w stronę dolnych schodków i powinno nas w końcu doczepić na któreś piętro. - polecił dziewczynie. Planował zwiać, gdy tylko się zatrzymają. Musi znaleźć Rogacza i sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Pamiętał strach, jaki go obleciał, gdy zobaczył nieprzytomnego Jamesa leżącego na ziemi, a obok Śmierciożercę. Żadne inne argumenty nie do końca do niego trafiły. Łapa musiał mieć po prostu pewność, że wszystko jest pod kontrolą.
Dorcas Meadowes
Temat: Re: Schody Sro 19 Lut 2014, 19:24
Dorcas znalazła się w dość beznadziejnej sytuacji. Black wyraźnie nie myślał logicznie i jakiekolwiek próby załatwienia tego na spokojnie okazywały się niemożliwe. Wciąż także gryzło ją to, co zostało powiedziane. Bo jeżeli Ci dwoje, albo i wszyscy Huncwoci, padli ofiarami ataku śmierciożerców... Nie mogła udawać, że nic takiego nie usłyszała. Albo że kompletnie się tym nie przejęła. Nie mniej w chwili obecnej zmuszona była skoncentrować się na uspokojeniu Łapy, który bliski był wpadnięcia w panikę. Nie mogła mu pozwolić na to, co planował, gdyż prawie na pewno po drodze wpadnie na jakiegoś dyżurującego nauczyciela bądź prefekta i narobi więcej szkód niż pożytku by z tego było. Wzięła głęboki oddech, gorączkowo myśląc nad tym, jak najłagodniej wybrnąć z tego zamieszania. Irytowało ją już to ciągłe lewitowanie schodów, ale te nie były skore do zatrzymania się na dłużej. Jak widać Syriusz potrafi działać na nerwy także rzeczom martwym. - Niech tak będzie. Spróbujmy. Zgodziła się niemalże od razu i kiedy Black dał znać... poszła w jego ślady, a dość niezgrabny skok pozwolił im na uwolnić się od latających stopni. Nie do końca jednak wszystko poszło po myśli Łapy. Dorcas okazała się sprytna i kiedy pociągnęła go za sobą w trakcie skoku to nie na piętro szóste bądź niższe, a na siódme, skąd jedyna droga prowadziła do Wieży Gryfonów. Od razu wsunęła swoją dłoń w dłoń Syriusza i jak gdyby nigdy nic splotła ich palce. Świat nieco jej wirował przed oczyma, ale na szczęście zaczynał się uspokajać. - Posłuchaj mnie, dobrze? Miała ochotę krzyczeć, a nawet potrząsnąć nim porządnie, nie mniej nie przyniosłoby to żadnych pożądanych rezultatów. Znała go już na tyle, aby nawet się nie łudzić. Podeszła więc do Syriusza łagodniej. Zmusiła go wolną ręką, aby na nią spojrzał i nawet nie próbował uciec wzrokiem. Ciemne ślepia Meadowes były zdecydowanie zatroskane, ale nie kryła się w nich złość. Raczej... czułość. Wspomnienie śmierciożerców naprawdę ją przeraziło, nie potrafiłaby i nawet nie chciała się na niego za to gniewać. - Poszukamy Pottera razem, dobrze? Ale zaczniemy od pokoju wspólnego. Jeśli gdzieś miał się zaszyć, to na pewno tam lub w waszym dormitorium. Jest już grubo po godzinie policyjnej a Potter wbrew pozoru nie jest głupi, aby świadomie prosić się o szlaban. Chodźmy, mój drogi. Na zachętę kręciła na wewnętrznej stronie dłoni Łapy kółka. Nie pozostawiała mu nawet złudzeń, że uda mu się uwolnić od jej osoby.
Syriusz Black
Temat: Re: Schody Sro 19 Lut 2014, 19:42
Zachowanie Blacka było do przewidzenia. Po prostu jeśli był świadomy, że mogło się stać coś złego najlepszemu przyjacielowi, który w dodatku odłączył się od nich zaraz po deportacji, naturalną koleją rzeczy było odszukanie go. Niezależnie od własnego, nieciekawego stanu oraz od możliwości sprowadzenia na kark jeszcze większej ilości kłopotów. Dorcas myślała rozsądnie nie pozwalając mu na działanie o tej porze, w dodatku na własną ręką. Mimo uznania autora, Łapa był niezadowolony, gdy po wypowiedzeniu zaklęcia, pociągnęła go na siódme piętro. Warknął pod nosem i odwrócił się w stronę schodów, chcąc je znowu złapać i zejść niżej. Powstrzymała go ręka Dorcas, której trzeba przyznać się nie spodziewał. Łapa był świadkiem, jak jego irytacja wyparowuje wraz z tym prostym gestem. Zacisnął palce na jej dłoni. Potrzebował tego, aby się uspokoić i przestać fizycznie zamartwiać o przyjaciela. Spojrzał na Meadowes i zaciskał mocno zęby. Dlaczego nie pozwala mu iść i go poszukać? Nie istotne były teraz szlabany, prefekci i nauczyciele. - Powinienem... - nie dokończył i też nie zamknął ust, wyraźnie poruszony, że w takiej chwili widzi upragnioną czułość w oczach Dorcas. Nie zawsze tak na niego patrzyła, zdarzało się tak rzadko. Serce podeszło mu do gardła i zdał sobie sprawę jaki jest zmęczony. Dzień był długi, a wieczór jeszcze gorszy. Mówiła sensownie. James powinien być w dormitorium tak samo jak Remus i Peter. Jeśli ich tam nie będzie, Łapa bardzo się zdenerwuje. - Dobrze. Najpierw pokój wspólny, ale jeśli go tam nie będzie, wychodzę i szukam go dalej. Remus ma mapę. - powiedział ugodowo i wolną ręką przetarł twarz. Powinien się umyć, przebrać i przede wszystkim sprawdzić w jakim stanie ma łokcie i kostki. Urywanie skóry w celu dostania się do wrażliwych ścięgien nie było przyjemne. Posłusznie poszedł za nią na górę. Szedł wolniej i skupiał się na tym, aby utrzymać pozycję pionową i nie opaść z sił po drodze. Nie zamierzał zrzucić swojego ciężaru na małą Dorcas. Mimo, że grała w quidditcha, była drobną dziewczyną, szczególnie w porównaniu z Blackiem. Gdy wchodzili na VII piętro, Łapa nie odrywał spojrzenia od profilu Dor. Nie puszczał też jej dłoni, wzmocnił ucisk dziwiąc się jak to go uspokaja. [zt x 2] / napisz pierwsza w PWG :)
Skai Wilson
Temat: Re: Schody Wto 16 Cze 2015, 08:42
Niebieski skowronek przemknął po korytarzu z nieśmiałym uśmiechem, który przysłaniały kędziory włosów wysuniętych ze szczelnie związanego warkocza. Jeszcze chwilę temu uciekała z błoni przed burzową chmurą, teraz już spokojnie zmierzając w kierunku wieży Ravenclawu z wizją przeczytania 53 rozdziału Dumy i uprzedzenia. Znała historię zapisaną przez Jane Austin i wielokrotnie wracała do niej z przyjemnością, wzdychając do rozwijającej się miłości kluczowych bohaterów. Wspinając się na schody miała zamyśloną minkę, a to w jednoznaczny sposób wskazywało na rozkojarzenie Skai. Dlatego postawiła nogę na niewłaściwym stopniu i po korytarzu rozległ się pełen zaskoczenia pisk bólu. Zamiast wypuścić książkę i chwycić łapczywie poręczy, dziewczyna przycisnęła swój skarb do piersi i przekoziołkowała w tył, nabijając sobie przynajmniej czterech siniaków na ciele. Ze łzami w kącikach oczu zaciskała je ze wszystkich sił, leżąc nieruchomo dopóki pierwsza fala bólu nie przeminęła. Dopiero potem uchyliła powiekę i z przestrachem zerknęła w stronę lewej nogi, podpierając obiema rękoma o posadzkę. Czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dlatego też rozejrzała się dookoła, z nadzieją na ujrzenie wybawiciela w postaci przystojnego Ślizgona. Po chwili zganiła się za takie myślenie, dotknięta do żywego jego słowami po zakończeniu balu, kiedy dobitnie i bezlitośnie przekazał prawdziwy pogląd na słabostki Skai. Była przekonana, że tłumiłby śmiech z powodu niezdarstwa jakim się otacza, może by nawet brzydko to skomentował. Wielce sfrustrowana westchnęła i z głośnym impetem odłożyła tomiszcze romansidła obok, wolnymi dłońmi poprawiając podsuniętą pod kolana spódnicę. Zasłoniła czym prędzej bolącą stopę, nie poświęcając jej wystarczająco dużo czasu, aby dostrzec zaczerwienienie i rosnącą opuchliznę. Pomysł wdrapania się ponownie po schodach nie jawił się jej jako zły, ponieważ przez ostatnie pięć lat niewiele razy raniła nogi. Tak naprawdę wypierała z siebie ból i możliwość skręcenia kostki, pamiętając o umówionym spotkaniu z Solei i kolejną próbą ćwiczeń baletowych, aby nie wypaść z formy. Najprawdopodobniej to była jej główna motywacja, kiedy z zaciętą miną: to jest zmarszczonymi brwiami, wysuniętymi wargami i nadętymi policzkami, próbowała ponieść się z podłogi. Może jakiś wybawiciel w postaci innej osoby przybędzie?
Lloyd Avery
Temat: Re: Schody Wto 16 Cze 2015, 13:07
/upolowałam cię, już się nie uchronisz.
Od czasu balu w zagadkowy sposób przez cały kolejny tydzień mijali się na korytarzach, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Ona wbijając wzrok w kamienne płyty, on zaaferowany lekcjami, pogrążony we własnych myślach, coraz częściej płynących w stronę końca roku i Podziemia, które wychylało kosmaty łeb zza rogu, czekając na odrobinę uwagi. Machina wojny niebezpiecznie szczerzyła zębiska, przybliżając się z każdym dniem coraz bardziej, coraz wyraźniej owiewając karki uczniów lodowatym tchnieniem strachu. Avery nie próżnował. Pomiędzy korespondencją wymienianą z ojcem, a całonocnymi rozmowami w dormitorium z Amycusem i Rosierem, coraz więcej czasu poświęcał formułom zaklęć, którym do białej magii było niebywale wręcz daleko. Prędko jednak nudził się i zniechęcał, odrzucał rolki pergaminu w kąt, ignorując palącą potrzebę działania. Coś nie dawało mu spokoju, czegoś brakowało, a tajemnica tego zagadkowego, zaginionego pierwiastka rozwiązała się, gdy kierując się schodami w dół w drodze powrotnej z Wieży Astronomicznej jego oczy niespodziewanie skrzyżowały się z drugimi, równie brązowymi. Zaskoczony uniósł lekko brwi, a już po chwili zmarszczył je w wyrazie zaniepokojenia, omiatając uważnym spojrzeniem całą sylwetkę panienki Wilson. Co też ona wyprawiała, u diabła? - Jeśli koniecznie chcesz pomóc Filchowi czyścić posadzki, sugerowałbym raczej użycie miotły, niż własnej szaty - rzucił, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, gdy pokonywał ostatnie dzielące ich stopnie. Obserwował dziewczynę jeszcze przez moment, nie do końca będąc przekonanym, czy jego duma przełknęła ostatni atak irytacji na Skai, prędko jednak doszedł do wniosku, że w tej sytuacji lepiej było zachować się roztropnie, niż pochopnie. Wpływ na tą decyzję miał też fakt, że w przeciwieństwie do Wilsonówny, Avery zauważył powiększającą się prędko opuchliznę, obejmującą szczupłą kostkę czerwienią. - Poczekaj, nie miotaj się tak. Wilson, słyszysz, co do ciebie mówię? Merlinie, dziewczyno. Nie ruszaj się - odetchnął zniecierpliwiony, oglądając jej zmagania i rzuciwszy torbę z książkami na kamienną podłogę, kucnął przy Krukonce - Pozwolisz? Czy masz zamiar poświęcić się polerowaniu schodów, pełznąc do waszej wieży? - spytał kąśliwie, jego dotyk był jednak niesamowicie delikatny i ostrożny, gdy chwytał Skai w talii niczym laleczkę i usadzał na jednym ze stopni, by było jej wygodniej. - Co się stało? Potknęłaś? Upadłaś? Boli cię gdzieś jeszcze? - rzeczowy ton jego głosu nie wyrażał złośliwości w żaden sposób. Był raczej neutralny, Avery nie chciał doprowadzić dziewczyny do płaczu, nie chciał też jednak zdradzić się z niepokojem, wzbierającym w ciele z każdą sekundą.
Skai Wilson
Temat: Re: Schody Wto 16 Cze 2015, 21:59
/Oh nie, ratunku! : D Oczywiście żarcik! :D Z tego co wiem, Belinda chciałaby do nas dołączyć, nie masz nic przeciwko? :D
Zirytowany dźwięk przypominający prychnięcie wydobył się z nagle zaciśniętego gardła Skai, która podniosła spojrzenie i dostrzegła znajomą sylwetkę przystojniaka. Rumieńce niemalże od razu zapłonęły czerwienią, jak gdyby instynktownie broniąc się przed żywymi i gorącymi wspomnieniami pocałunków. W pierwszym odruchu opuściła wzrok na posadzkę, z rosnącym poczuciem nieporadności próbując ocenić swoje szanse na zgrabne podniesienie ciała w stronę dormitorium. Od jakiegoś czasu ssała nerwowo dolną wagę, wcześniej przegryzając ją w przypływie desperacji. Oh, czy nie mógł przyjść tutaj ktoś inny?! Po raz kolejny widzi ją w niezgrabnym położeniu, całkowicie skazana na łaskę i niełaskę otoczenia! Opuściła bezradnie ramiona i spojrzała na Lloyda sarnimi oczyma, kiedy ciężar powtarzającej się sytuacji dotarł do świadomości. – To wcale nie tak! – Słabo próbowała się wybronić, ponieważ nie tylko użyła nędznego argumentu, ale też głos jej zadrżał od napięcia. Była względnie spokojna, kiedy podchodził. I chociaż nie spuszczała z niego czujnego wzroku i czekała na jakiś błąd, podświadomie wiedziała że nic złego się jej nie stanie przy nim. Oczywiście, że w końcu próbowała poderwać ciało i podnieść się z zimnej, niewygodnej, zapewne okropnie brudnej posadzki. Kto normalny chciałby w ogóle na niej siedzieć? – Przewróciłam się tylko. – Zapiszczała spłoszona i poprawiła nerwowo spódnicę na piszczelach, aby przykryć ewentualne mankamenty zbyt chudych nóg, o których Amelia Bones zaczęła rozpowiadać przebrzydłe plotki. Jak tak można w ogóle robić?! Skai nie uważała się ani za chuda ani za mała, a przynajmniej nie w towarzystwie starszych kolegów. Każdy miał swoje kompleksy, zaś mulatka próbowała swoje przykrywać odpowiednim zachowaniem. Upominanie ze strony Ślizgona wcale nie polepszało samopoczucia dziewczynki, która przekręciła ciało i próbowała podeprzeć się na nogach, wdzięcznie wypinając tyłek naprzeciwko twarzy Lloyda. Utrzymanie względnej równowagi na kolanach było prostsze niż podniesienie się z nich, kiedy lewa noga zapaliła nagle żywym ogniem. Odgłos upadającej torby został zagłuszony przez jęk bólu i rozczarowania. Nastolatka mało zgrabnie upadła ponownie na kolana, zawstydzona coraz mocniej tym okropnym incydentem jaki się właśnie rozgrywał. Czy naprawdę musiało ją to spotkać?! Tyle razy wdrapywała się po tych schodach i jakoś nigdy wcześniej nie najadła się tak wiele wstydu jak teraz! - To wcale nie tak – powtórzyła, ale jej protest zabrzmiał niezwykle rozpaczliwie. Zanim zdążyła jednak dobrać bardziej odpowiednie słowa, chłopak przystąpił do działania i chyba nie bardzo brał pod uwagę jej zdanie. Powstrzymała nagłą irytację, która żywiła się wspomnieniem feralnego balu i przestała się miotać, bezpiecznie przetransportowana na złowieszczy schodek. Przelotnie musnęła spojrzeniem książkę Austin leżącą pod stopami chłopaka, ale nie miała na tyle śmiałości, aby przeszkodzić mu w konsultacji lekarskiej i sięgać po ukochany przedmiot. Syknęła pod wpływem dotyku jego rąk, cofając nogę bliżej siebie, ale zaraz zagryzła wargi słysząc ostre upomnienia na temat własnej słabości. Niczym rozkapryszone dziecko skrzyżowała ręce pod dojrzewającymi powoli (według Skai – bardzo, zbyt wolno) piersiami i obserwowała Lloyda z mieszanymi uczuciami. Z początku, kiedy ledwo go zobaczyła, chciała mu pokazać że potrafi sama o siebie zadbać i dojdzie o własnych siłach do dormitorium. Widok jego pochmurnych oczu zawsze pochłaniał ją aż po czubek głowy w chwilach takich jak ta, kiedy podnosił na nią spojrzenie i oczekiwał odpowiedzi na konkretne pytania. Zerknęła płochliwe raz w jedno, raz w drugie oko – jak gdyby szukając ucieczki, albo chociaż pomocy. Potem jednak westchnęła cicho, a rozluźnione ramiona opadły na uda, gdzie Skai chwyciła spódniczkę i zacisnęła piąstki. – Zapomniałam, że tam jest fałszywy schodek… - zamruczała pod nosem, przyłapana na wstydliwym rozkojarzeniu i z ociąganiem pochyliła w przód, aby w końcu spojrzeć na rosnącą opuchliznę. - Ush… – westchnęła wielce rozczarowana, powstrzymując wzbierającą falę złorzeczenia na własną głupotę. – Na pewno nie jest tak źle, jak na to wygląda. Prawda? – I chociaż z jej słów aż biła nadzieja, szukała potwierdzenia w słowach bardziej racjonalnego Lloyda, chociażby wyłapując zaprzeczenie w brązowych tęczówkach chłopaka. Westchnęła, autentycznie zmęczona i zakryła twarz dłońmi, podpierając się łokciami o uda. Spomiędzy dłoni nie wydobywał się jednak żaden szloch, nawet małe łkanie – nic. Tylko że Lloyd mógł dostrzec zmianę w zachowaniu Skai, która jakby … utraciła na blasku, chociaż była tak samo zadbana jak podczas ich pierwszego spotkania. - Boli mnie wszystko – wybełkotała między palcami, które rozsunęła aby posłać przenikliwe spojrzenie w stronę Ślizgona. Zupełnie tak, jakby próbowała przedrzeć się przez wszystkie stawiane przez niego zasłony dymne dla innych i dotrzeć do samego dna duszy.
Lloyd Avery
Temat: Re: Schody Sro 17 Cze 2015, 01:58
/ nie mam, nie mam, dlaczego miałabym mieć? ;)
- ‘To wcale nie tak’ – przedrzeźniał ją z pewnym zniecierpliwieniem – Więc jak, Wilson?- Odetchnął głęboko, obserwując jej niezbyt udaną walkę z samą sobą, jednocześnie zastanawiając się głęboko nad powodem, dla którego Krukonkę prześladował ostatnimi czasy tak potworny pech. Gotów był puścić w niepamięć wydarzenia z balu jeżeli tylko oznaczałoby to, że spuszczenie Skai z oczu na parę chwil nie zaowocuje następnym nieszczęśliwym wypadkiem. Dziewczyna miała bowiem niebywały wręcz talent do pakowania się w problemy, a to wcale nie rzutowało dobrze na ich znajomość, zwłaszcza, że urażona duma Wilsonówny najwyraźniej paliła ją gorącym płomieniem upokorzenia. Widział jak nerwowo przygryza wargę, a jej policzki powlekają się czerwienią na tyle wyraźną, że skóra w ładnym odcieniu mlecznej czekolady robiła się w tych miejscach niemal bordowa. Pokręcił jedynie głową, słuchając jej nieskładnych tłumaczeń, jednocześnie zaś jego palce pokonywały ostrożnie odległość od połowy łydki do napuchniętej kostki, starając się ustalić, czy niefortunny upadek miał zaowocować jedynie zwichnięciem, z którym umiałby sobie poradzić, czy też złamaniem, które zdecydowanie przekraczało jego wiedzę i umiejętności. Widząc jak Skai nerwowo zaciska dłonie na spódniczce, zezując wzrokiem gdzieś poniżej jego nóg, odwrócił się zdezorientowany i rozejrzał, napotykając wreszcie książkę, leżącą niewiele dalej niż pół stopy od torby Ślizgona. Unosząc lekko brwi sięgnął po tomiszcze, obrzucając okładkę badawczym spojrzeniem. Niespodziewanie, najprawdopodobniej najbardziej dla niego samego, Avery uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem, wyciągając zgubę w stronę Skai. - Duma i uprzedzenie, co? Identyfikujesz się w tym w jakiś sposób? Całkiem dobra lektura. Oczywiście jak na mugolskie standardy. I nie patrz tak na mnie, Dzwoneczku. To, że jestem czarodziejem czystej krwi nie musi koniecznie oznaczać, że jestem także ignorantem – dodał, widząc jak otwiera szeroko oczy, najwyraźniej zdumiona, że Lloyd, znany z cokolwiek restrykcyjnych poglądów na temat mugoli i ich miejsca na świecie, nie tylko rozpoznaje pozycję, ale także najwyraźniej jest z nią zaznajomiony. Gdy jego wzrok znów przelotnie musnął sylwetkę dziewczyny, brązowe oczy pojaśniały nieco, zdradzając czułość, wkradającą się w podirytowane idiotyzmem sytuacji spojrzenie. To, jak wojowniczo wydymała usta, krzyżując ramiona na klatce piersiowej w obronnym geście, nie było niczym więcej jak wyjątkowo uroczym gestem, choć wcale nie trudno było zauważyć, że dziewczyna nie jest tak rozpromieniona jak zwykle. Nawet biorąc pod uwagę ból, który zapewne jej doskwierał, coś w spojrzeniu, w wyrazie twarzy, w lekko przygarbionych ramionach i roztargnieniu, jakie najwyraźniej ją opanowało, nie dawało Avery’emu spokoju. Przesunął dłonią wzdłuż jej łydki, musnął kolano i wreszcie pieszczotliwie pogładził odsłonięte udo, zaraz jednak cofając palce, by sięgnąć po wetkniętą do kieszeni spodni różdżkę. - Nie bocz się już na mnie, przecież wiesz, że chcę dobrze. Po prostu nie mogę zrozumieć jak to jest, że ostatnio ciągle pakujesz się w kłopoty. Przecież mądra z ciebie dziewczyna, Skai – mrugnął do niej, chcąc wywołać choć cień uśmiechu na strapionej twarzy Krukonki. - Masz też sporo szczęścia – kontynuował, skupiając się ponownie na opuchniętej kostce – Nie wygląda na złamaną, na ile mogę powiedzieć. Spróbuję to naprawić, dobrze? A później zajmiemy się innymi… obolałymi miejscami – uśmiechnął się do niej leniwie, niczym drapieżnik, bawiący się ze swoją zagnaną w kąt ofiarą. Przytknął koniec różdżki do zaczerwienienia, ciemniejącego coraz wyraźniej pod wpływem pulsującej ciepłem opuchlizny i wymamrotał pod nosem ‘Episkey’, odruchowo przytrzymując dłonią kolano Skai, na wypadek, gdyby szarpnęła się pod wpływem krótkiego, ostrego bólu i zniweczyła działanie zaklęcia. Obserwując jak opuchlizna cofa się pod wpływem magii, Avery znów skupił wzrok na twarzy Krukonki, by wreszcie chwycić ją za dłonie i podsunąć je do ust, składając na delikatnej skórze miękki pocałunek. - Do wesela się zagoi, Wilson. Poza tym wszystko w porządku? – spytał nagle, tknięty niejasnym przeczuciem, że dziewczynę wciąż dręczą wspomnienia z balu. Podniósł się, wyprostował i przeciągnął, następnie opadł na stopień tuż obok Skai, przygarniając ją do siebie ramieniem. - Coś cię martwi, prawda? – kolejne pytanie zadane zostało tym samym łagodnym tonem, a Avery w duchu winszował samemu sobie tej nowoodkrytej strony, o której istnienie nigdy by się nie podejrzewał. Nie zdecydował jednakże, czy to po prostu doskonałe wcielanie się w rolę, czy może panienka Wilson wzbudzała w nim nie do końca męskie, ale wyraźnie opiekuńcze instynkty.
Skai Wilson
Temat: Re: Schody Sro 17 Cze 2015, 21:28
/Oj tam, oj tam :D - Oh!- fuknęła donośnie, wydymając przy tym usta i marszcząc brwi. Niezadowoleniem odpowiedziała na widok zniecierpliwienia widocznego w spojrzeniu Lloyda, przez zaledwie sekundę próbując walczyć z jego hardością. Irytacja na moment zawładnęła drobnym ciałem Skai, która mocniej zacisnęła piąstki ukryte pod ramionami i próbowała spiorunować go wzrokiem. – Po prostu nie tak. – Próbowała uciąć kwestię przedrzeźniania jakąś ciętą ripostą, ale w pewnej chwili pojęła, że nie ma bladego pojęcia o co ją pyta chłopak. Zaaferowana jego nagłym pojawieniem się w zasięgu spojrzenia (akurat wtedy, kiedy nie chciała się przed nim zbłaźnić!), rozkojarzyła uwagę i zapomniała o uważnym słuchaniu. Buńczucznie podniosła podbródek, chcąc wyjść chociaż trochę z dobrą miną z całego tego feralnego zagubienia. Walczyła z nieporadnością krążącą leniwie po myślach, ale jak zdążył to ładnie zauważyć Lloyd – marnie jej to szło. Zaparło jej dech w piersiach, kiedy nie tylko sięgnął po książkę (spodziewała się tego, w końcu miał coś z rycerza!), ale przede wszystkim znał treść książki. Patrzyła na niego zaszklonymi patrzałkami, przez jakiś czas zapominając o zamknięciu ust i próbowała zrozumieć o co tak naprawdę ją pyta. Zatrzasnęła w końcu szczękę z cichym stukotem, kręcąc energicznie głową i w ten sposób poruszając ciemnymi kędziorami w powietrzu. Z namaszczeniem odebrała książkę z jego dłoni, próbując ocenić czy żartuje sobie z niej czy mówi poważnie. Ostatnio zauważyła, że zrobiła się bardzo drażliwa na punkcie złośliwości i takich nieprzyzwoitych dowcipów. – To jedna z moich ulubionych książek. – Wciąż będąc w szoku była w stanie skleić tylko kilka słów, które ułożyły się w składne (nawet!) zdanie. Podążając za wskazówką ofiarowaną przez Lloyda spłonęła kolejnym rumieńcem i uciekła wzrokiem na tytuł tomiszcza, zawstydzona aluzją do ich relacji. Dotychczas Skai nie patrzyła na ich relację z perspektywy romantycznej miłości, gdzie jedno miało zahamowania względem drugiego. Przełknęła nerwowo ślinę, podnosząc spojrzenie akurat wtedy, kiedy nie patrzył na jej twarz i mogła na spokojnie prześledzić drobne wgłębienia wokół roześmianych oczu i ust. Mimo woli, pomimo irytacji na Lloyda za zdarzenia po balu, dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało pod nosem, czując ciepło igrające nie tylko za klatką piersiową, ale gdzieś niżej, ale nie mogła stwierdzić dokładnie gdzie. Lubiła go obserwować kiedy nie czuła na sobie palącego spojrzenia, kiedy przenikał ją na wskroś i wnikał głęboko w serce. Samym zaledwie spojrzeniem! Stłumiła westchnięcie rozmarzenia, zaciskając piekielnie mocno zęby i ponownie possała dolną wargę, próbując nawilżyć usta. Musiała w końcu wyglądać ładnie, a usta są przecież wizytówką prawdziwej damy! Ostatnio wyczytała, że takie pocieranie zębami o wargi pomagają w optycznym powiększeniu ich, a nawet kolorycie. Zamyślona nad figlarnie ułożoną fryzurą wybawiciela nie spostrzegła nawet, w którym momencie jego dłoń przemknęła znad obolałej kostki w górę. Zadrżała i cofnęła się instynktownie, kiedy gorące palce Lloyda musnęły ledwo odsłonięte udo. Wystraszona próbowała odnaleźć jego wzrok, aby wyczytać w nim jakieś wyjaśnienie. Albo przeprosiny! Zacisnęła kolana, ale nie poprawiła spódnicy sparaliżowana śmiałością chłopaka. Najgorsze wydawało się to, że jej się to spodobało! A miejsce, gdzie ją dotknął wciąż paliło ciepłem. Oh, czy Yumi też to czuła, kiedy ją dotykał Amycus? Musiała z nią pilnie porozmawiać! Powstrzymując się od nerwowego zerknięcia przez ramię, obserwowała pilnie dalsze poczynania pana Averego. I tylko dwa razy poprosiła go w myślach, bardzo gorliwie zresztą, aby znów ją dotknął. Tylko tak bardziej przyzwoicie! O jejku, a co jeśli ktoś ich widział? Kiedy był zajęty wyciąganiem różdżki, zerknęła poand jego ramię i zmrużonymi oczyma przeskanowała pobliską okolicę. | - Nie jest tak zawsze – zaprotestowała gorliwie, zanim jeszcze wypowiedział jej imię. Zamiast uśmiechu, który próbował wywołać na jej buzi, mógł dostrzec ponownie wydęte wargi. Tym razem nie była rozdrażniona, ale zamyślona. – Przez ostatni tydzień nic takiego mi się nie przytrafiło. Nawet fiolki nie zbiłam na eliksirach! – Poskarżyła się otwarcie, odejmując od twarzy dłonie i podparła nimi podbródek. Z tej pozycji łatwiej było jej zerknąć na jego dłonie bez obserwowania świeżej rany na kostce. Westchnęła z wyraźną ulgą, która rozpłynęła się po spiętych mięśniach twarzy i na moment przymknęła powieki. Wyłapała jego spojrzenie, ale zręcznie udała że niczego nie dostrzegła. Przecież mu nie powie, jak jest jej gorąco! Uchylając ostrożnie usta wypuściła ciężkie powietrze z płuc, jednak nie potrafiła przygotować się na działanie zaklęcia. Zdążyła już zapomnieć o bólu, który wiązał się z naprawianiem zwichniętych stawów i opuchniętych ścięgien. Teraz z jej ściśniętego gardła wyrwał się pierwotny krzyk. Zaraz przysłoniła obiema dłońmi usta, jednak szarpnęła nogą i tylko silne ramię Lloyda przytrzymało kończynę w odpowiednim miejscu. Łzy stanęły w kącikach oczu Skai, która spinała wszystkie mięśnie ciała, gotowa na ucieczkę jeśli ostry ból się powtórzy. Trwało to tylko trochę, ale kiedy Lloyd chwycił jej dłonie, wciąż była zesztywniała i drżała, trochę zbyt łapczywie próbując zaczerpnąć tchu. W końcu skoncentrowała rozbiegane spojrzenie na twarzy chłopaka, a delikatny pocałunek złożony na dłoniach rozmiękczył jej serduszko. Zapewne gdyby Lloyd nie przysiadł obok niej, sama by przysunęła się do niego i wtuliła w szeroką klatkę piersiową. Pachniał zniewalająco. Wiedziała to już wcześniej, ale za każdym razem odkrywała w tej woni coś nowego, intrygującego. Wtulona w jego bok oparła odważnie skroń o bark, z ulgą witając brak możliwości patrzenia mu w oczy. – Yhym. Wiedziała, że kolejnym zaprzeczeniem nie speszy go ani nie przekieruje jego uwagi na coś innego. Znał ją zbyt dobrze, aby mogła uciec przed jego trafnymi pytaniami. Sam przecież poprosił ją, aby zwróciła się do niego w trudnej sytuacji. Ale czy mogła? Z drugiej strony nie zaoferował jej niczego w oficjalny sposób, nie zadał tego konkretnego pytania, na jakie czekają wszystkie nastolatki. „Czy będziesz moją dziewczyną?” dla Skai nie brzmiało to banalnie, ale było najpiękniejszą chwilą, którą wyobrażała sobie wielokrotnie w przeróżnych okolicznościach. – Mój tata aresztował brata Wandy, był starszy i pomagał Hagridowi, nie pamiętam jego imienia. – Wyrzuciła z siebie bez problemu, próbując skupić się na wypowiadanych słowach i poruszanej kwestii, a nie na bliskości Lloyda. Oszałamiał ją swoją osobą, więc przyozdobiła słowa łagodnym uśmiechem.
Lloyd Avery
Temat: Re: Schody Sob 20 Cze 2015, 00:34
Jej reakcja na ból nie zaskoczyła go ani trochę, wręcz przeciwnie; spodziewając się od samego początku sztywności, strachu i okrzyków niezadowolenia, doskonale wiedział, że przytrzymanie Skai w miejscu to jedyna opcja dla całkowitego zaleczenia kontuzji. Z drugiej strony ciemna skóra pod jego palcami była przyjemnie gładka, miękka i ciepła. Kusiła, zachęcała, by przesunąć palce w górę, dotknąć wrażliwego wnętrza uda, przenieść dłoń wyżej i musnąć charakterystyczne zagięcie między szczupłą nogą, a pośladkiem. Avery odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze nosem, a kiedy objął dziewczynę, przyciągając ją do siebie, wciąż czuł jak w uszach szumi mu prędzej płynąca krew. A chociaż Skai nie działała na niego w ten sposób, zbyt dziecinna jak na jego gust, wciąż niedostatecznie kobieca, pozbawiona krągłości w miejscach, w których lubi je każdy mężczyzna, kontakt z jej ciałem wstrząsnął przyjemnie przechodzącym przez cały kręgosłup dreszczem. Obserwował, jak rozluźnia się powoli i przylega do niego ciasno, podatna na tak prosty, niewiele znaczący gest i nie potrafił powstrzymać krzywego uśmiechu, cisnącego się na usta samoistnie. Skai, jak każda nastolatka, spragniona była rycerskich gestów, wielkich słów i czynów, a mechanizm jej funkcjonowania był w tym wszystkim tak prosty i nieskomplikowany, że nawet Avery, zasłaniający się często za tarczą z żartów widział dokładnie, jak na dłoni, co działo się w głowie mulatki. W tym momencie jednak o wiele ciekawsze wydały mu się informacje, którymi dziewczyna podzieliła się z nim nieopatrznie, jedynie potwierdzając plotki od jakiegoś czasu krążące po szkole, brednie klecone przez żądne sensacji piśmidła i aurorów, szepczących między sobą na korytarzach gdy myśleli, że nikt nie słyszy. Spiął się nieznacznie, czując kiełkującą w żołądku satysfakcję – starania najwyraźniej nie szły na marne. Jego palce przesuwały się tymczasem po talii dziewczyny, gładząc ją i mnąc w palcach materiał sweterka jakby w zamyśleniu. - Dorian – odparł, zerkając na twarz Krukonki i marszcząc brwi – Dorian Whisper. To nie ten, który umawiał się z naszym ścigającym? – spytał jeszcze, jak gdyby nigdy nic, chociaż doskonale wiedział o kim mowa. Przed jego oczami zamajaczyła przez moment śliczna twarz francuskiej dziewczyny, otoczona górą złotych loków – doskonale wiedział kto popełnił zbrodnię, o jaką oskarżono Whispera. Aristos Lacroix, najnowszy nabytek Czarnego Pana, ognista Gryfonka, o którą Rosier był ostatnio tak zazdrosny, że niemal rozłupał mu czoło o ławkę na eliksirach. Dobrze, że Skai nie spoglądała na jego twarz, bo w brązowych tęczówkach Ślizgona dostrzegłaby właśnie złośliwą radość z czyjejś krzywdy, zwłaszcza tak ironicznej. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że Lacroix, z jej anielską buźką, odznaką prefekta, doskonałym rodowodem i burzą jasnych włosów mogłaby bestialsko poderżnąć gardło staremu, doświadczonemu czarodziejowi. A jego syn za to płaci. - Nie martw się, jestem pewny, że Wanda nie będzie cię o to obwiniała. W końcu, nie masz nic wspólnego z pracą swojego ojca, prawda? – odezwał się po chwili, równie łagodnym tonem, co kilka chwil wcześniej, całując dziewczynę w skroń, choć w duchu miał ochotę parsknąć przepełnionym triumfem śmiechem. Najwyraźniej jasna strona konfliktu radziła sobie jeszcze gorzej, niż przyjmowali to poplecznicy Voldemorta. Zamyślił się na chwilę, nim znów musnął czoło Skai ciepłymi wargami, odpychając od siebie widmo wiszącej nad szkołą wojny, która sprawiała, że zniecierpliwienie wzburzało w młodym ciele krew. - Wszystko się ułoży. Rozmawiałaś z nim o tym? Albo z nią? – spytał jeszcze mimochodem, uchwytując wreszcie spojrzenie dziewczyny. Nachylił się nad nią niespodziewanie, chwytając Skai pod brodę i pocałował ją miękko w kącik ust, po raz kolejny z pewnym zaskoczeniem stwierdzając, że jej słodkie wargi są nie tylko przyjemne w dotyku, ale i wyjątkowo wpadające w jego gusta.
Skai Wilson
Temat: Re: Schody Sob 20 Cze 2015, 20:00
Śmieszna zmarszczka pojawiła się na odsłoniętym czole Skai, kiedy spojrzała na niego podejrzliwie. Nie doszukując okropnych powiązań Doriana z nieznanym jej chłopakiem stwierdziła, niemalże instynktownie, że Lloyd się przejęzyczył. Zazwyczaj przodowała w świeżych plotkach, regularnie czytując „Lustro” i nadstawiając ucha, ale dotychczas nie słyszała o męskim duecie. – Z którą? – Spytała jak najbardziej niewinnie, wyraźnie zainteresowana najświeższymi informacjami na temat partnerki młodego pomocnika. Dość szybko weszła w rolę narratora, kreując uczucia krążące po ciele delikatnej, zapewne powabnej dziewczyny zranionej uwięzieniem ukochanego. Jej ojciec występował tutaj jako iście czarny charakter, ale tymczasem postanowiła zapomnieć o powiązaniach z nich. Westchnęła cicho, jakby wyrzucała z siebie ciężar empatycznego smutku, który spoczął na chudych ramionach. Oskarżony o morderstwo własnego ojca, przekreślony przez społeczeństwo, a w dodatku brutalnie wyrwany z ramion ukochanej kobiety! Ale co ona mogła czuć? Skai w krótkim czasie zrobiła rozrachunek uczuć, które odpowiadałyby na wszystkie pytania o złym samopoczuciu Ślizgonki. Współczuła jej całym sercem, łącząc z nieznajomą bardziej niż tego chciała. Może mogłaby przeprosić ją w imieniu ojca? Nie, ten pomysł był głupi. Zwyczajnie głupi. Lloyd pomógł jej odgonić natarczywe myśli, dzięki czemu skupiła się w pełni nad problemem czasowo unoszącym się nad jej głową. - Masz rację. Właściwie wyszeptała, ponieważ sens słów dotarł do niej z precyzyjną dokładnością. Zupełnie tak, jakby po raz pierwszy sobie uświadomiła, że nosząc nazwisko Wilson, nie jest za nikogo odpowiedzialna. Przelotnie zastanowiła się, czy mama zmieniła je na panieńskie po rozwodzie, ale prędko spojrzała na Ślizgona obok i jej myśli rozproszyły się na wszystkie strony pod wpływem ciepłego pocałunku na skroni. Delikatny uśmiech wypełzł na rumianą twarz Krukonki, która ściskała dłoń na cennym skarbie opatrzonym mało popularnym tytułem. Całkowicie nieświadoma złych intencji Lloyda ułatwiała mu sprawę w zdobywaniu przydatnych informacji, lekkomyślnie wierząc w jego uczciwość i wierność. Zamierzała oprzeć głowę o umięśnione przedramię, ale pokręciła głową i tylko tyle zdążyła zrobić, zanim zmniejszył odległość między ich twarzami. Zaskoczona wyprostowała plecy, ale w kolejnej sekundzie rozluźniła chyba wszystkie mięśnie na ciele. Całował tak nieziemsko! Rozpływała się w jego rękach, chociaż nie zrobił niczego więcej niż złożył całusa w krawędź warg. Nie zdążyła nawet spanikować! Po prostu zamknęła oczy i uśmiech rozmarzenia sam pojawił się na buzi mulatki, zdradzając charakter samopoczucia.