Ten mały zbiornik wodny znajduje się w niedalekiej odległości od Wrzeszczącej Chaty, a z powodu osłaniających go drzew i krzaków mało kto wie o jego istnieniu. Sadzawka jest raczej płytka i latem często porasta ją rzęsa wodna. Można się w niej kąpać, choć jej zapach wcale do tego nie zachęca.
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:53
Najlepszym lekarstwem na całe zło było odsunięcie negatywnych myśli osłabiających umysł poza granice świadomości i chociaż brzmiało to patetycznie, Dwayne doskonale wiedział, jak sobie radzić z takim stanem. Wielokrotnie uciekając od obowiązków czy odpowiedzialności za własne czyny, wykręcał się odnajdując tysiące ważniejszych spraw i siłą rzeczy zajmował myśli czymś bardziej absorbującym niż pieczołowicie podsycany żal. Tym razem nie było inaczej: celowo wybrał Jolene za ofiarę swojego pomysłu, w pamięci trzymając otrzymywane od niej liściki i równie świadomie dobrał elementy misternie złożonej kompilacji. Igranie z losem zawsze szło w parze z osobą przyjaciela, dlatego ona – jak nikt inny – była przygotowana na szalone prowokacje młodszego o kilka miesięcy Morisona. Byli jak Boni i Clayde, jak dwa orzeszki w paczce, para skarpetek i jak pasta do zębów ze szczoteczką: uzupełniali się, sprzeciwiali sobie, a odnajdywali bratnią duszę. Wystarczyło tylko unieść wargi w specyficzny sposób, a iskry sypały się między ich oczyma z taką intensywnością, iż nie potrzebne były jakiekolwiek słowa wyjaśnienia. Czmyhając przez bramę hogwartowską nawet nie podejrzewali, że system ochrony został zwiększony z powodu ostatniej ucieczki zmarłego Victora – i że za kilka godzin któryś z nauczycieli bądź aurorów przyjdzie po nich, wlepiając im szlaban tak ogromny, jakiego jeszcze nie widzieli. Cieszyli się ze swojej przebiegłości i sprytu, posługując się zapomnianym przejściem przez dziurę w żywopłocie, który miał zostać naprawiony przez Filcha dzisiejszego wieczoru (i z pewnością tak by się stało, gdyby Dwayne z Joe nie ukradli miski pani Norris). Biegli jak za dawnych czasów, nie myśląc o konsekwencjach i ewentualnym niebezpieczeństwie, jakie mogło skradać się za ich plecami. Zbyt zajęci wesołością, obeszli szerokim łukiem miasteczko, głównie z braku zainteresowania niż obawy przed zdemaskowaniem mieszkańców – chociaż Joe zapewne również kierowała się tym pierwszym, coraz częściej używając rozsądniejszej części mózgu do wzmożonej pracy za Dwayne’a. - Syriusz sypnął się, że jest jakieś przejście do Hogwartu stąd… - wcale nie musiał zniżać głosu do szeptu czy pochylać się w stronę przyjaciółki, ponieważ nikt ich nie śledził ani nie zamierzał podsłuchiwać rozmowy dwójki zupełnie normalnych nastolatków. – Ale nie powiedział gdzie dokładnie – dokończył przenosząc spojrzenie na Joe, aby dowiedzieć się co ona myśli o samym pomyśle zbadania tego stawku pod kątem rzekomego tunelu do zamku. Niespełna dwieście metrów dalej stała Wrzeszcząca Chata, która nie zachęcała do odwiedzin.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:54
Joe lepsza nie była. Znała ucieczkę Dwayne'a od problemów i smutku, a dzisiaj szła za nim. Razem uciekali, aby ratować to, co niechcący popsuła. Joe potrzebowała przyjaciela. Skoro zniszczyła własną przyjaźń z Fhancisem przez swoje uczucie (które bolało, lecz mniej przy Dłejnie) to być może uda się jej uratować kawałek bratniej duszy. Bosej, skradającej się niczym prawdziwy Clayde. Dziewczyna ani razu nie zapytała dokąd idą, wszak cel nie był istotny. Istotne, że robili to razem tak, jak powinni robić to przyjaciele. Na jej ustach zakorzenił się niekontrolowany cichutki chichot. Przesłoniła buzię dłonią, skradając się za Dwayne'm. Rozglądała się uważnie czy nikt ich nie widzi. Droga była bezpieczna i mogli niezauważenie wydostać się przez dziurę w żywopłocie. Bóg raczy wiedzieć ile porwali ze sobą listków zaplątanych we włosach i zadrapań na rękach. Po dziesięciu latach stażu na takie drobnostki uwagi się nie zwracało. Joe nie zaproponowała przemknięcia się przykładowo tunelem za Jednooką Wiedźmą (Joe znała kilka przejść, wszak miała kontrolę nad każdą plotką w Hogwarcie - wiedzę czerpała z rozmaitych źródeł), oddając przywództwo Piotrusiowi Panu. Odrzuciła podcięte włosy na plecy, truchtem biegnąc wokół chylących się budynków Hogsmade. Pogoda była dzisiaj piękna na tyle, na ile pozwalała na to jesień. Słońce pieściło mile policzki, wiatr odpuścił nękanie swym chłodem nadając powietrzu miłą temperaturę. Kapuśniak po ostatnich słonych deszczach odchodził w zapomnienie, aby za dwa dni powrócić ze zdwojoną siłą - jednakże dzisiaj było pięknie. Pogoda idealna w sam raz na nielegalne coś przez duże C. Przegoniła Dwayne'a, chichocąc i przeskakując co drugi kafelek chodnika. Następnie przeszła dwadzieścia metrów po krawężniku, rozkładając ramiona na boki aby się nie wywrócić. Czy myślała o szlabanie? Jeszcze nie. Joe dorosła, wcześniej niż chciała i szybciej niż pragnęła, a co za tym idzie, miała być rozsądniejsza i myśleć za ich oboje. Dzisiaj odpuściła. Ucieszyła się, że jej druga skarpetka, drugi orzeszek i jej pasta do zębów/szczoteczka (niepotrzebne skreślić) znalazła ją w bibliotece na sabacie. Zaoferował jej fantastyczne spędzenie popołudnia. Gdyby nie on, objadłaby się słodyczami z Izzie i psioczyła na mężczyzn aż zabrakłoby zabawnych określeń rzucanych na ich gatunek. Jej oczom ukazał się mały staw. Maleńki, niegroźny z dwoma liliami na zielonych płatkach liści beztrosko pływających tu i tam. W tle widniała przerażająca mroczna Wrzeszcząca Chata. Dziewczę zmrużyło oczy, głęboko analizując zestawienie słowa "Syriusz" i "wejście do Hogwartu" w jednym zdaniu. - Jeśli Syriusz się sypnął, to miał na myśli na pewno chatę. Nie znasz huncwotów? Oni kochają niebezpieczeństwo. - zmarszczyła usta. Nieświadoma swoich ruchów odwiązywała sznurówki butów. Zdjęła je, tak samo jak skarpetki. Stanęła boso na zimnej trawie, cicho wzdychając. Łapiąc rąbek spódniczki zanurzyła stopy do kostek z bardzo chłodnej wodzie. - Ty słyszałeś, że Wanda chodzi z Henrym? Collin też się podkochuje w jakiejś złotowłosej gryfonce. Bleh! - tak, jak robiła to kiedyś, tak teraz zmarszczyła nos. Miłość w ich świecie? Nie w takiej formie. Dzisiaj mieli być jeszcze dzieciakami. Póki mogli. - Emek będzie miał rodzeństwo. Alvina, Simona, Teodora, Łosia, Biedronkę... - i wymieniała po kolei piętnaście imion, których przypomnienie sobie było troszeńkę trudne zważywszy, że imion będzie czterdzieści, a ich ojcem chrzestnym jest nie kto inny jak Ben. Joe potrzebowała opowiedzieć o tym Dwyane'owi. Bez przyczyny. Wtuliła stopy w kłujący podwodny piasek, nie odrywając oczu od pięknej białej lilii.
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:54
Zmrużył oczy w grymasie dezaprobaty dla niegodziwego chichotu wydostającego się z trzewi Joe, który mógł przyczynić się do ich demaskacji. To nic, że zaraził się śmiechem i jego twarz już po chwili wykrzywiona była czymś co w domniemaniu miało oznaczać uśmiech. W rzeczywistości miał tak rozdziawioną buzię, że można śmiało policzyć każdy krzywy ząb Morisona. Przyłożył nawet palec i shhhyshnoł na przyjaciółkę, podkręcając ostatni dźwięk mimowolnie. Nawet zezwolił jej na prześcignięcie, chociaż śmiało mógł udowodnić Joe, że jego kondycja poprawiła się na tyle aby nie dyszał podczas wspinaczki na wysoką wierzbę. Przyglądając się jak próbuje złapać równowagę na krawężniku odczuł niebagatelnie dużą ulgę, której rozmiary ledwo mieściły się w jego pojęciu. Serce było niebywałe lekkie, kiedy rzeczywistość wróciła na właściwe tory i nic nie zapowiadało zniszczenia tego przyjemnego spaceru. Zanim zdążył pogratulować sobie za inicjatywę, pochylił się nad brzegiem stawu i przez chwilę przyglądał się odbiciom w tafli. – Ponoć Wrzeszcząca Chata to siedziba Graybacka, nie wiem czy byliby aż tak szaleni, aby to sprawdzić. Bardziej podejrzewam zakradnięcie się do miodowego królestwa. Właśnie, ponoć wprowadzili nowe słodycze. – Zgrabnie przeszedł z jednego tematu w drugi, nie zwracając szczególnej uwagi na plecione przez niego bzdury i opieranie na plotkach. Każdemu się zdarzało, prawda? W międzyczasie przykucnął i zanurzył dłoń aż po nadgarstek w wodzie, krzywiąc się z powodu niskiej temperatury panującej w stawie. Zerknął kątem oka na Joe, gdy wspominała o tworzących się parach i spoglądał na nią co najmniej podejrzliwie, próbując odnaleźć jakiegoś kruczka między jej słowami. Wystarczyło ”bleh”, aby odpuścił i energicznie poparł przyjaciółkę. - Wandzia i Henio to jeszcze, ale Collina to mogłaś mi odpuścić. – Po czym zniesmaczony machnął nieopatrznie ręką, wzbijając w górę falę zimnej wody, która pomknęła w kierunku Joe i zaatakowała jej nogi aż po kolana, ochlapując przy tym spódnicę. Dwayne zamarł z ręką uniesioną w górze i niepewną miną, wyczekując nadchodzącego ataku ze strony przyjaciółki, która … Ale nie, nie zdążyła dosięgnąć go zemsta Jolene, bo czym prędzej poderwał się ze swojego miejsca (ponownie rozchlapując wodę) i ruszył niczym wicher w przeciwną stronę, raz na jakiś czas zerkając przez ramię. - Znalazłaś jego rodziców, że rodzeństwo będzie?! – Przekrzyczał wyzwiska Joe z szerokim uśmiechem na twarzy, odbiegając na zaledwie kilka kroków kiedy natrafił na dziurę na linii brzegowej i wywrócił się niczym szczupak przed siebie. Asekuracja rękoma na niewiele się zdała, kiedy zimna powierzchnia zaatakowała go ze wszystkich stron i wymusiła zduszony okrzyk przerażenia, połączonego w późniejszym czasie z litanią do złudzenia przypominającą „zimno-zimno-zimno-zimno”.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:54
Nie mogli w nieskończoność unikać gorzkiej prawdy, jednak nikt nie bronił im być jeszcze tę chwilę, następną i jeszcze kolejną i kolejną być sobą. Joe z łatwością przeszła z atmosfery sabatu do atmosfery knucia. Czuła ulgę. Dwayne nie jąkał się, nie krępował przy niej, a był takiego, jakiego go znała. Z krótszymi włosami, jednak wystarczyło spojrzeć w jego oczy, aby zauważyć, że wszystko jest na swoim miejscu. Pominęła nazwisko Greybacka, zapamiętując je, jednak tego nie roztrząsając. Skupiła się na nowych słodyczach. - Dopiero teraz mi o tym mówisz? Wydałam już całe kieszonkowe. - posmutniała. Dziś i jutro będzie bardzo cierpiała z powodu świeżych, czarodziejskich słodyczy, których tak szybko nie posmakuje. Następne pieniądze dostanie dopiero w przyszłym miesiącu przed urodzinami. Tak długo czekać... nieludzkie cierpienie! - Ja uważam, że to słoo....ooo, a to za co?? - oburzyła się odwracając w stronę przyjaciela. Ochlapał ją. Nieistotne, że była w wodzie do kostek, Dwayne ochlapał kolana, a nie ujdzie mu to bezkarnie. Mokra spódniczka przyprawiła Joe o mini atak serca. Prasowała ją rano dokładnie pięćdziesiąt dwie minuty, a gdy wyschnie, będzie pognieciona i nieatrakcyjna. - Wracaj tuu! Muszę się zemścić. Woda jest zimna! - ruszyła za nim, ostrożnie stąpając po podwodnym piachu. Opuściła rąbek spódniczki, wszak już była mokra. Uśmiechnęła się złośliwie, nie mogąc doczekać się drobnej zemsty oraz podtopieniu jego ubrań w stawku. - Tak, ale... - wybuchnęła śmiechem. Dwayne całkowicie bez gracji i wdzięku runął przed siebie po kolana w wodzie, co zamiast zmartwić Joe, tylko ją mocno rozbawiło. Złapała się za brzuch i chichotała jak opętana, odchylając głowę w tył. Minęły raptem trzy minuty zanim Joe pofatygowała się podejść do Dwayne'a. Złapała go za ramię i próbowała podnieść go, nie zanosząc się śmiechem z jego litanii. - Widzisz, staw się zemścił. Jejuniu, ale jesteś mokry! - odsunęła od niego ręce stwierdzając, że nie będzie ich moczyć ociekającym przyjacielem. Nie powstrzymała chichotu. Cofnęła się, gdy upewniła się, że Puchon samoistnie nie zacznie się topić pod jej stopami. Wzdrygnęła się na myśl jak musi być mu teraz zimno. Nie wziął ze sobą nawet butów! Po chwili namysłu Joe schyliła się, składając dłonie złożone "w muszelkę" pod wodę. Nabrała jej trochę i z szerokim uśmiechem ochlapała buzię Dwayne'a. Zemsta dokonana!
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:55
Zazwyczaj nie był aż tak niezdarny jak dzisiaj, zrzucając na swoje barki opiekę szkolnej pielęgniarki podczas ostrego i gwałtownego przebiegu przeziębienia, jakiego z pewnością nabawi się poprzez wygłupy. Ubrania nasączone wodą były nieznośnie ciężkie, ale to nie przeszkadzało aż tak Dwayne’owi jak przeraźliwy chłód atakujący jego ciało znienacka. Zanim zgramolił się z brzegu na trawę cała koszula przylegała mu do skóry i mroziła każdą komórkę organizmu. Z braku lepszego pomysłu padł plackiem na brzuchu na trawie, próbując przytulić do siebie nagrzane miejsce i zamiast sięgnąć czym prędzej po różdżkę, tkwił pojękując z: - … los się na mnie uwziął… - tak bardzo żałosnym głosem, że aż łapało za serce. Z całą pewnością nie widział w tym żadnej karmy za ochlapanie Jolene, mając problemy z łączeniem prostych faktów w jeden ciąg wydarzeń. Przez chwilę próbował przedrzeźniać przyjaciółkę, komicznie naśladując grymasy pojawiające się na jej twarzy, ale trwało to zbyt krótko, aby go wyśmiać. - ZA CO?! – wrzasnął i zapowietrzył się na moment, kiedy lodowata woda uderzyła go prosto w twarz. Joe pochylała się nad nim z rozbrajająco szczerym uśmiechem i iskrami w oczach tak głębokimi, że chyba rozpruwało jej brzuch od środka ze śmiechu. Zachłysnął się powietrzem i w drugiej chwili podrywał się do skoku tak szybko, że przyjaciólka mogła wykonać co najwyżej dwa kroki w tył – marna próba ucieczki. Solidny uścisk na talii nie pozwalał uwolnić się na bezpieczną odległość, a przemoczone ubrania bardzo szybko asymilowały się z tymi wysuszonymi przekazując wilgoć dalej. - Nie ujdzie ci to na sucho! – gdyby mógł, z pewnością pogroziłby jej palcem przed twarzą. Teraz ręce miał zajęte podnoszeniem Joe, aby nie dotykała stopami podłoża i pomimo jej protestów szedł prosto w czarną toń rozpaczy. – I to dosłownie! – Podbił zapiekłość Joe, czerpiąc niebywałą przyjemność z obserwacji jej mieszaniny strachu i radości na twarzy, a gdzieś w brązowych oczach – nawet niedowierzania i groźby. Jeśli Puchonka nie podniosła zbyt szybko stóp, z pewnością czuła gdzie niesie ją przyjaciel. I bynajmniej – nie była to polanka otoczona kwiatami. Przyjaciółka wierzgała nogami, a Morison wiedział, że zbyt długo jej nie utrzyma i prędzej czy później zorientuje się w jaki sposób się bronić. Łaskotki pod pachami były ciężką artylerią stosowaną przez Joe w chwilach najbardziej niebezpiecznych dla jej kobiecej dumy, dlatego przeświadczony o nadchodzącym końcu jego dominacji – rzucił się wraz z przyjaciółką prosto w wodę. Wtórom rozchlapywanej wody towarzyszył szczery śmiech Dwayne’a, który i tak nie miał niczego do stracenia.!
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:55
Przedrzeźnianie nie może mu ujść płazem. To cios poniżej pasa! Najpierw ją chlapie, wywraca się, a następnie jej dokucza. Za tę beztroskę Joe pragnęła go wyściskać mocno, bo dał jej drugiego nieba. Bezchmurnego, biało-niebieskiego, czyli takiego, jakiego potrzebowała. Bez burzy. Dzisiaj bez burzy. Wyszła za nim z wody, chichocąc nieprzerwanie. Biadolił zupełnie jak podczas kazania Filcha. Joe współczuła mu, ale tylko przez chwilkę i tylko troszkę- nie za dużo! Zasłużył sobie na zimne cierpienie od świeżutkiej, orzeźwiającej wody. Joe nawet nie śmiała myśleć o potencjalnym przeziębieniu i wyzcie u pielęgniarki. Za nic w świecie tam nie wejdzie - udowodniła to światu w zeszłym tygodniu narażając się na boleści łokciowe zamiast uniesienie się brawurą i wejście do paszczy swego bogina - szpitali. Jakie mieli szczęście posiadając końską odporność. Jak inaczej mogliby podbijać świat i wychodzić bez szwanku z coraz to bardziej absurdalnych i wesołych pomysłów nawiedzających nastoletnie umysły nawet w środku nocy? - Ty już dobrze wiesz za co! - odgryzła mu się mało błyskotliwie, zajęta chichotaniem i nabijaniem się z (nie)biednego przyjaciela. To musiała być karma, jak inaczej wyjaśnić jego mało atrakcyjnego orła? Prędzej czy później różdżka poszłaby w ruch, jednakże... nie pójdzie. Opiekuńczość i troska Joe nie ujrzą światła dziennego. Nie za to, co Dwayne właśnie próbował zrobić. - O nie, nie, nie, nie. Dwayne, nie wolno ci! - cofnęła się i w tym samym momencie Dwayne urósł (jakim cudem?!), nabrał masy (omójmerlinie) i ją podniósł bez problemu. Dziewczyna musiała przypomnieć sobie, że mają prawie siedemnaście lat, Dwayne jest pałkarzem i od jakiegoś czasu podnosi ją bez pytania, bez sapnięcia i uwagi na jej wagę. Błysk w jego oczach przekazał Joe niecne plany. Nie mogła na nie pozwolić, jednakże zanim zdążyła odskoczyć w bok, Dwayne udźwignął ją, odbierając grunt pod stopami. - Jesteś mokryyy! Idź sobie, auu... zimnooo... - popiskiwała, wierzgając się i jednocześnie trzymając koszuli niecnego drania, niesiona wprost na pastwę losu. Brutalna prawda uderzyła w nią znienacka. Dwayne nie żartuje i chce ją utopić w wodzie. Nie wzięła stroju kąpielowego! Nawet ręcznika ani ubrań na zmianę! - Nie rób tego, bo... - głośno krzyknęła, prawdopodobnie przez chwilkę ogłuszając drania (dobrze mu tak!) zanim lodowata woda nie uderzyła ją w plecy. Dwayne oszalał. To jedyne rozwiązanie. Chwila, wróć. Istniał Dwayne nie szaleniec? Słono jej za to zapłaci! Krzyknęła jeszcze pod wodą, dotykając plecami dna. Zdążyła złapać haust powietrza zanim ten drań nie odpowiedział zemstą na jej zemstę i ona się zemści, powodując jego zemstę... błędne koło, ale jaka przy tym zabawa! Joe czuła się jakby miała na powrót dwanaście lat. Świat się rozmazał; przez kilka sekund nie wiedziała w którą stronę ma płynąć, aby się wydostać. Przypomniawszy sobie podstawowe zasady pływackie, popłynęła ku górze, czyli ku cielsku Dwayne'a, którego odepchnęła na bok zaraz po wynurzeniu głowy. - Ty... ty... ! - pogroziła mu palcem, wdychając łapczywie powietrze. Z modelowanych rano przez trzydzieści trzy minuty włosów nie pozostało nic. Oklapły jak mop, klejąc się do policzków, czoła i szyi. Woda ciurkiem spływała z trzęsącej się Joe, jednak nic nie równało się z obiecaną zemstą wymalowaną w ciemnobłękitnych oczach dziewczyny. - Nie uciekniesz teraz. - obiecała mu złowrogo i siłą swego ciała popchnęła Dwayne'a do tyłu, aby i on posmakował jak to jest leżeć pod wodą na dnie, mając nad sobą czyjeś zwło... ciało. Ilekroć Dwayne się wynurzał, Joe atakowała go wodą, bezlitośnie. Zgarniała ją całym ramieniem i słała celnie na buzię przyjaciela. Będą przeziębieni. Oszaleli. Jak ona go uwielbiała!
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:56
Nie był do końca pewien dlaczego czuje takie dziwne ciepło za klatką piersiową, ale swoje myśli skierował na unikanie ataków pięści Jolene, które mogłyby narobić wiele szkód jeśli natrafiłyby na ledwo zrośnięty nos. Uchylał głowę na prawo i lewo, uciekając przed palcami pragnącymi wydrapać mu oczy i zmusić do wyjścia na powierzchnię, tak długo jak się tylko dało. Panna Dunbar była przeciwnikiem wagi ciężkiej pomimo niskiej masy ciała, a stanąć w szranki z nią było często samobójstwem, jeśli nie obrałeś planu działania. Relacja między nimi uległa diametralnej zmianie i nawet teraz, pomimo pozornie beztroskiej atmosfery między nimi czuł nadchodzącą kulminację niedopowiedzeń, które nawet jemu zaczęły ciążyć. Wciąż trzymał w pamięci łzy Jolene, która przepraszała go za wybryk w sypialni i próbowała naprawić to wszystko, co stracili uświadomieniem Piotrusia Pana. Nawet teraz, kiedy opadali swobodnie w październikową toń nie mógł skupić się na kolejnym ruchu, jaki powinien obrać – to jest ucieczka – bo w głowie huczało mu od kwiatowych perfum przyjaciółki. Niezdrowe rumieńce jakie wyskoczyły na jego pobladłej twarzy mógł zrzucić na barki różnicy temperatur, stwierdzając że nikt nigdy nie przyzna się do prawdziwego źródła jego speszenia. Dopiero w trzeciej sekundzie poczuł przyjemność płynącą z przytulenia Joe, zdając sobie sprawę, że nie może wypuścić jej dopóki nie wylądują w wodzie. Po prostu nie mógł pozwolić, aby uwolniła się tak łatwo, bo im dłużej się szarpała, tym więcej radości z tego czerpał – i miał cichą nadzieję, że Joe też, że wcale nie obrazi się tak na serio za ten wygłup. Od jakiegoś momentu obawiał się dokąd może się posunąć, aby nie dotknąć jakiejś wrażliwej struny w jej duszy. Widząc naburmuszoną twarz wściekłej kelpi był niemalże pewien, że Jolene ruszy do kontrataku nie zważając na straty moralne poniesione po jej stronie – zaślepiona chęcią odwetu i dziecięcej rywalizacji, który z nich jest silniejszy i posiada bardziej finezyjną wizję zabawy. Bławatkowe oczy wciąż patrzyły na niego z mieszaniną rozbawienia i grozy, chociaż dawno już woda zakradła się między ubraniami a skórą. Dwayne przykucnął na dnie stawu z przygłupim uśmiechem na ustach, utrzymując względną równowagę i unikając chłodnych powiewów wiatru. Jeśli machał rękoma, było coraz cieplej i gęsia skórka powoli odchodziła w zapomnienie. Gdzieś po jego prawej stronie pływała zmącona nagłym wtargnięciem lilia, która tak bardzo spodobała się Jolene i odpływała czym prędzej, aby nie zostać przypadkową ofiarą puchońskiej wojny. Patrzył na nią z pewnego rodzaju zawieszeniu, rejestrując wszystkie sprzeciwy i gesty Joe jako przesłodki sposób na uratowanie własnego tyłka. Nawet się nie zorientował, w którym momencie wypłynęła na powierzchnię i otrząsnęła się z zimna, podskakując w jego stronę. Z pomocą całych pięćdziesięciu i jednego kilograma naparła na niego, wyprowadzając go z równowagi. Bełkotliwy krzyk został uciszony przez zamykającą się nad jego twarzą wodą, a on zachłysnął się wodą ze stawu tak mocno, że aż oczy zaczęły mu wychodzić z orbit. Wyskoczył niczym woda z fontanny, z zamkniętymi oczami i przysłonięty pianą wzburzonych fal – ponownie złapał przyjaciółkę i przewrócił ją, tym razem nie zamierzając puszczać dopóki nie poprosi o przerwanie walki. Nie był aż tak brutalny, aby ją podtapiać – takie patenty zostawiał dla Collina i Toma. Dobrodusznie przytrzymywał ją w wodzie z wyłączeniem głowy, aby mogła swobodnie oddychać i grozić co się stanie, jeśli zanurzy jeszcze bardziej jej pieczołowicie układane włosy. Nie mogąc powstrzymać się przed śmiechem (co prawda przerywał to jakimś drobnym kaszlem), straszył Joe zanurzając jej ramiona bardziej niż to potrzebne i poluźniał uścisk, dając złudzenie odzyskania kontroli nad własnym ciałem. Nawet ręce wczepione w jego koszulę nie przeszkadzały mu aż tak bardzo w misternie układanym planie jak kopniak od przyjaciółki, przez który na kilka ułamków sekund znalazła się pod powierzchnią. Morison dopiero po chwili zorientował się o co chodzi, w tempie ekspresowym odnajdując równowagę i wyciągając Joe w górę, odniósł wrażenie że przytyła. - Wszystko ok? Sorry, to niechcący – wytłumaczył się pośpiesznie, obserwując kaszlącą przyjaciółkę równocześnie okładającą go dłonią po ramieniu. Przestraszony, że znów się rozpłacze z jego powodu zrobił coś, czego nie przemyślał. Ani od początku ani do końca, po prostu impulsywnie pochylił się nad Jolene i ukradł jej pośpiesznego całusa z ust. Słonego, mokrego i przerażającego. Kiedy szare komórki w jego głowie zaczęły funkcjonować prawidłowo, puścił przedramiona puchonki i odskoczył na bok, aby w następnej kolejności zanurkować i ukryć się przed gromiącym wzrokiem Dżi Aj Dżo.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:57
Specjalnie dla niego, starała się zapomnieć. Łudziła się, że naprawi tym szkody i interwencja Bena nie będzie potrzebna. Do tej pory ta metoda sprawdzała się. Posiadali temat tabu i nawet nie mówili o tym niewerbalnie. Joe zachowywała się, jakby niczego nie popsuła. Tak naprawdę nigdy sobie nie wybaczyła swojego zachowania. Minie sporo czasu zanim to nastąpi, jeśli kiedykolwiek się zdarzy. Korzystając z chwili beztroski, patrzyła płytko na ich zachowanie. Przyjaciele postanowili sobie dokuczać jak tysiące razy w ciągu dziesięciu lat. W każdą porę roku, każdego dnia, przy każdej okazji rywalizowali ze sobą, aby po chwili stać po tej samej stronie barykady i dokuczać komu innemu. Zemsta za zemstą, śmiech za śmiechem i ramię w ramię. Jej ciało krzyczało od mokrej, zimnej wody i wizji zimnego powietrza grożącego jak nic przeziębieniem. Próbowała na oślep go od siebie odepchnąć, aby odzyskać swobodę ruchu i możliwość okrutnego rewanżu. Kopnęła go dwa razy w kostkę i pięć razy w ramię, raz w obojczyk, a za każdym dźgnięciem nie wynurzała się z wody, a tkwiła pod nią trzymana przez rozbawionego Dwayne'a. Nie miała nic przeciwko przytulaniom, wszakże kochała je niezależnie od kogo i dla kogo były, jednakże w gwoli ścisłości - preferowała je na suchym lądzie. Z jej gardła wypłynęły bulgocące bąbelki powietrza. Joe śmiała się bezgłośnie, całą piersią, całym ciałem. Zeszły miesiąc nie był wobec niej litościwy. Przecierpiała bardzo wiele, wylała mnóstwo łez, kilka razy znalazła się na granicy załamania. Nie powiedziała o tym Dwayne'owi, zaliczając to do kategorii tabu. Nigdy nie pozwoli mu zobaczyć, jak bardzo cierpi i jak łatwo mógłby ją zranić. Byli przyjaciółmi! Jedną duszą w dwóch ciałach. To oczywiste, że byli ze sobą ciasno związani i to od nich zależało czy to przetrwa próbę czasu. Okres dorastania. Z satysfakcją wpakowała go z powrotem pod wodę. Gdyby miał na sobie jeszcze jakieś małe ślady pobicia, być może ulitowałaby się nad nim i nie skazywała go na leżenie pod wodą... tym razem Joe nie planowała się litować i mu odpuszczać. Zmoczenie ubrań to jedno. Popsucie makijażu to drugie (jak dobrze, że zainwestowała w wodoodporny tusz do rzęs!). Jednakże zmoczenie i popsucie fryzury nie mogło zapewnić rozgrzeszenia. Woda chlupotała głośno, przez co dziewczyna nie zauważyła Dwayne'a. Zdała sobie sprawę, że się wynurzył dopiero, gdy zaczęła z powrotem spadać w tył z zaskoczonym okrzykiem. Wierciła się, unosząc głowę wysoko, aby mieć dostęp do powietrza. Dwayne się najzwyczajniej w świecie na niej uwiesił odgrywając rolę kotwicy. - Puuuść mnie! Jestem przez ciebie mokra, a byłam sucha. Puść mnie, bo muszę się na tobie zemścić! - przystąpiła do ataku i doprowadzona do ostateczności zaczęła go łaskotać pod pachami, doskonale wiedząc gdzie kawałek jej duszy ma słabe punkty. Wtem ponownie znalazła się pod wodą. Problem w tym, że nie zdążyła zaczerpnąć powietrza. Kopnęła Morisona w kolano, mocno bosą stopą aby pojął, że mimo wszystko tlen przydałby się raz na jakiś czas. Wynurzyła się, czerwona, przemoczona i kaszląca. - Niechcący. Nie wierzę! - prychnęła, pokasłując od napicia się słonej wody. Dwayne nie dał jej wystarczająco dużo sekund na roześmianie się i przedstawienie rozbawionych iskier w oczach. Uderzyła go w ramię, prawie mocno i symbolicznie. Następne nielegalne coś przez duże C wymyśla ona. Kto normalny pływa w stawie w październiku? Joe nie zdążyła też spostrzec powagi na buzi przyjaciela. Nie wiedziała, że bał się nadepnąć na wrażliwą strunę, myśląc, że płakała przez niego. Płakała, wcześniej. Obecnie wypełniał ją żal z powodu kruchego i słodko-odrzuconego uczucia kierowanego do Fhancisa. To, co się stało również zostało prawie nie zauważone. Tak absurdalne i nienormalne, że organizm Joe chciał wyprzeć to ze świadomości. Niepokojące ciepło i uczucie miękkości na ustach zaprzeczyło, udowadniając, że jednak Dwayne zrobił coś, czego robić nie powinien. Joe gwałtownie ucichła, jak i przestała się trząść. Przez ten czas zdążył uciec. Dziewczyna nie od razu zaczęła go gonić. Przez długie trzydzieści sekund zastygła w bezruchu, patrząc pusto w przestrzeń. To nic takiego. Uwierzyła w to. Wydobyła morką różdżkę z ukrytej kieszeni i mrużąc powieki, namierzyła oddalającą się pod wodą sylwetkę Dwayne'a. Odczekała aż wynurzy się, aby zaczerpnąć powietrza i w tej krótkiej chwili za pomocą drobnego zaklęcia uniosła niewielką owalną kulę wody, kierując ją na głowę Puchona. Rozprysła się z głośnym "plum". - Ja się już tak nie bawię. Zmoczyłeś mnie! Moje włosy będą wyglądały jak twoje, a nie mogę do tego dopuścić! - pogroziła mu palcem, krzyżując ramiona na piersiach. Serce łomotało jej głośno. Nie chciało się uspokoić i ucichnąć pomimo gorliwych próśb Joe. Choć uwierzyła w zaklęcie "to nic takiego", wewnętrznie nie mogła się długo uspokoić. Wpatrywała się w Dwayne'a z dobrze mu znaną determinacją, grożąc mu zemsty, jeśli zaraz nie zrobi coś, co ich wysuszy. Joe nie lubiła mieć na sobie mokrych ubrań. To takie... niefajne.
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:58
Nie istniało nic bardziej okropnego jak to, czego właśnie się dopuścił. Wypłynął ze stawu po przeciwnej stronie, właściwie wynurzając jedynie głowę, aby zaczerpnąć nieco tchu i zwiększyć objętość powietrza w płucach – musiał się dotlenić w ekspresowym tempie, czując uciekającą energię z każdej kończyny. Plecy i tył głowy palił go niemiłosiernie świadomością spojrzenia wbijającego dziesiątki pytań, na które Dwayne nie znał odpowiedzi. Z rozdziawionymi ustami dobrnął do jednej z lilii, smarkając i kaszląc w ramach pozbycia się wody, którą zachłysnął się kilka chwil wcześniej. Pomimo drżącej z zimna wargi zdawało mu się, że jego ciało trawi gorączka i jeśli nie ucieknie poza zasięg wzroku Joe, wybuchnie prędzej niż później. Improwizując zanurkował po raz kolejny, byleby zniknąć , wydłużając czas do konfrontacji z rzeczywistością i chwycenia odpowiedzialności za podjęte działanie. Z otwartymi oczyma doszukiwał się pod powierzchnią śladów zmąconej wody, aby dostrzec w porę nadejście Jolene i odpłynąć zanim jeszcze go zauważy. W międzyczasie … uśmiechał się. Niepokój zmieszany z lękiem wciąż utrzymywał pierwszą pozycję wśród emocji, ale gdzieś pozostawał zalążek wesołości i niesprecyzowanej radości związanej z pokonaniem chorobliwej nieśmiałości, która utrudnia życie starszemu Morisonowi od niepamiętnych czasów. Wypłynął po raz kolejny, ale zanim zdążył zaczerpnąć powietrza, jeszcze dobrze nie otworzył ust, a wielka bańka nad jego głową roztrysnęła się na tysiące strumyków atakując przede wszystkim twarz Dwayne’a. Siłą rzeczy musiał podszedł do brzegu, przecierając oczy dłońmi, aby rozszerzyć granice widoczności przed sobą. Po kilku sekundach odważył się zerknąć w stronę Jolene i jedyne co poczuł to ukucie rozczarowania, spodziewając się jakiejś reakcji przyjaciółki na zakazany w ich relacji gest. Poniekąd ulga rozlała się po nim dokładnie tak jak mokra koszula kiedy wychodził z wody i wstrząsał się niczym pies rozpinając po drodze koszulę. - Nie będą tak wyglądały, bo byś musiała je ściąć! – Odkrzyknął jej przez ramię, wyciągając z kieszeni różdżkę, która zdążyła zagubić się podczas szaleńczych wygibasów dwójki nastolatków. Morison ciągnął za sobą nogawki spodni po ziemi, próbując poprawić pasek na biodrach i podciągnąć je na tyle, aby zasłonić wystającą gumę od bokserek upstryczonych w błękitne nietoperze. Podejrzewał, że Jolene zareaguje w jakiś… bardziej dziewczęcy sposób, a nie ukradnie od niego bagatelizowanie wszystkich problemów i ucieczkę od tego za kotarę zdarzenia, które właściwie się nie zdarzyło. Przez krótki moment zawahał się czy rzeczywiście pocałował Dunbarównę czy to jego chore, nikomu niepotrzebne mrzonki i gdyby nie atmosfera ogólnej wesołości, jaka jeszcze unosiła swoje wonie w powietrzu – zapewne gryzłby godzinami tę zagadkę. - Po prostu wiesz, że przegrałaś! – I tym razem nie ośmielił się podnieść na nią spojrzenia, poświęcając całą uwagę lepiącej się od wody różdżce. Strzepywanie pojedynczych kropel na niewiele się zdało, więc chwycił lewą krawędź białej koszuli i kolistymi ruchami zaczął wycierać chrapowatą fakturę przedmiotu, przekonany iż w ten sposób szybciej pozbędzie się wody. Zajęty doprowadzaniem się do stanu używalności odsuwał od siebie poczucie beznadziejności, które usilnie próbowało przebić grubą warstwę ochronną Morisona i uświadomić mu, że nie jest ani fajny ani przystojny ani atrakcyjny ani nic, skoro dorastająca przyjaciółka nie byłaby nim zainteresowana. Miał świadomość błędnego rozumowania w jakie wpadł ostatnimi czasy, jednak rozmowy z Arią i pobicie przez Gilgamesha potwierdzały najgorsze obawy Dwayne’a, który z chęcią pochwaliłby się przed całą szkołą swoją dziewczyną. Wodził wzrokiem po pustej przestrzeni w poszukiwaniu dobrego punktu obserwacyjnego, gdzie mogliby z Joe wywiesić ubrania do schnięcia i ukryć przed niepowołanym wzrokiem mieszkańców Hogsmeade. W końcu przestał obracać różdżkę w dłoniach, opadając bezwładnie na trawę i wystawił się na cudownie ciepłe słońce. Zamiast szukać w głowie zaklęć wysuszających, popuścił wodze fantazji dokarmiając własną porażkę z nieuchronną rzeczywistością. Bo przecież Joe nie podejdzie do niego, nie uklęknie i nie pocałuje go, prawda? Z pewnością miała już się z kimś całowała i wie dokładnie jak się to robi, to nie mogłaby go nauczyć, aby się nie ośmieszył przed Arią na przykład, kiedy uda mu się w końcu zebrać dużo odwagi? Pogrążony w myślach nie zauważył nadlatującej sowy, która zrzuciła mu oficjalnie zaadresowaną kopertę na brzuch. Spojrzał zaskoczony na stworzenie należące do hodowli z Cardiff i podniósł się do półsiadu, rozszyfrowując pismo matki, która prawie w ogóle do niego nie pisała – bojąc się stworzeń używanych przez czarodziei jako listonoszy. Z ponurą miną wyciągnął niewielką kartkę i z każdym pochłanianym słowem, zasychało mu w ustach. Gdzieś w połowie treści podniósł się, a z twarzy odpłynęła cała krew. - Co? – spytał Jolene, przenosząc na nią zdezorientowane spojrzenie. – Mama napisała, że jutro jest pogrzeb Maksa – ciężko było poznać obcy głos Dwayne’a, który ponownie zerknął na dzierżący w ręce list i zapisane słowa o wypadku. – Pisze, że mam się zająć Collinem, bo miał lepszy kontakt z ojcem. I że ja mam mu to delikatnie powiedzieć i zabrać na pogrzeb. Połowa listu dotyczy tego małego wypierdka. – Ostatnie zdanie właściwie wywarczał, a wczesniejsza wesołość odpłynęła w zapomnienie ustępując całkowicie miejsca wściekłości.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:58
Przyjaciele się nie całują. Przyjaciele są przyjaciółmi, tak to się zaczyna i tak się kończy, trwa. Joe nie wyobrażała sobie, że mogą się całować. Są... rodzeństwem. Zawsze byli, są i będą. Na myśl jej nie przyszło, aby działo się inaczej. Kochała Dwayne'a, nie ukrywała tego jak bardzo jest dla niej ważny. Niezbędny wręcz, aby żyć. Podczas rozłamu, Joe czuła się martwa. Jeśli to nie miłość, to co? Miłość ma wiele odmian. W ich odmianie nie ma pocałunków. Nie może być. Joe spanikowała i zaprzeczyła wszystkiemu, aby ratować Dwayne'a i nie narażać go na niedowierzające Dlaczego? cisnące się jej na usta. Wystarczająco mocno namieszała. Tym razem to jej przypadnie rola bagatelizowania problemów. Jeśli to jedyny sposób, aby zatrzymać Piotrusia Pana przy sobie, Joe jest zdolna do wszystkiego. Zimna woda zrobiła się cieplutka bądź to w niej podskoczyła temperatura ciała. Wyżymając rękaw mundurka człapała powoli na brzeg, walcząc z tysiącami myśli. Nie mogła się pozbyć odczucia, że popsuła i nie ma już odwrotu. Jolene czuła się winna. Dobitnie przekazał jej trudną informację, że nie może być ładną dziewczyną nie-siostrą. Miała być po wieki siostrą, jakąś jego częścią, która dla bezpieczeństwa nie będzie dorosłą kobietą w obawie, że mogliby spojrzeć na siebie pod innym kątem. Dziewczyna uczepiła się tego widząc w tym szansę odbudowania wzajemnej beztroski. Nie odważyła się patrzeć na Dwayne'a jako na dorastającego chłopaka, mężniejącego z każdym dniem, rosnącego w oczach i o wyjątkowo oryginalnej urodzie. Gdzieś pomiędzy splątanymi myślami na tyłach głowy Joe tańczyła kankana z radości, że jej przyjaciel jest przystojniakiem. Naruszyła uspokajającą się taflę wody, wychodząc ze stawku. Ominęła białą lilię, posyłając jej ciepłe spojrzenie i usiadła obok chłopaka, prostując nogi. Zdjęła z siebie sweter i krawat, pozostając w mokrej niebieskiej koszulce nie w nietoperze, a w kotki. Zaklęciem suszącym podgrzewała element mundurka, odwracając się plecami do ciepłego wiatru łaskoczącego w kark. - Ja zawsze wygrywam. - wypowiedziała dumnie puentę puchońskiej wojny na wodę, susząc nieprzerwanie sweterek. Nie patrzyła na przyjaciela, bo czuła na policzkach zdradziecki rumień. Teraz to on wszystko popsuł! Może nie wiedział, ale na jego buzi widać było zamyślenie i resztki wesołości. To dawało Joe do myślenia. Tym razem to ona będzie głowić się nad zagadką kilka dni, mając na barkach uczucie do Fhancisa (auatobolikiedytominie), trawiące poczucie winy i wstyd. Uniosła głowę dostrzegłszy nadlatującą sowę. Doprawdy, Jolene nie potrafiła się nadziwić nad inteligencją ptaków. Odnajdywały cel gdziekolwiek by on nie był. Nikt nie wiedział gdzie są teraz, a mimo to sowa ich odnalazła i przekazała list Dwayne'owi. Choć dziewczynę zżerała ciekawość kto wiedział, gdzie go szukać, wyprostowała plecy i suszyła gorliwie ten sam skrawek sweterka od paru minut. Ciszę przerywał jedynie szum różdżki. Przesunęła ją wyżej, susząc kołnierzyk. - Nic nie mó... - zmarszczyła brwi, podnosząc głowę na Dwayne'a. Pobladł i zaczął przypominać siebie, ale o wiele starszego. Nie spodobało się jej to, Piotruś Pan wymykał się jej spomiędzy palców. Opuściła ciepły sweter na kolana, przyglądając się przyjacielowi z dozą wielu uczuć. - Pogrzeb Maksa? - powtórzyła, nie rozumiejąc tych dwóch słów. Jak to, pogrzeb? Maksa? Tak miał na imię milutki pan tata Dwayne'a i Collin'a. Dlaczego mówią o pogrzebie? Zająć się Collinem, miał lepszy kontakt z ojcem? Mina przyjaciela wzbudziła w Joe przerażenie. Nie? Nie! Dlaczego? Dlaczego teraz i dlaczego listem? Takich rzeczy nie mówi się pismem! W Joe obudził się nagły, niespodziewanie silny instynkt opiekuńczy. Zapragnęła polecieć teraz do Cardiff i nakrzyczeć na mamę Morisonów za zły sposób przekazywania takich informacji i dlaczego Maks umarł? Ten pan, który częstował ją cukierkiem i nie dziwił się zastając ją u siebie w domu o dziwnych porach w dziwnych strojach i uśmiechach. Długo patrzyła na Dwayne'a, próbując przyjąć do świadomości nową informację oraz reakcję przyjaciela. Reagował wściekłością i według psychologicznych badań, ta reakcja nie jest typowa na wieść o śmierci kogoś bliskiego. Wstała ostrożnie, powoli, jakby się obawiała, że gwałtowniejszy jej ruch obudzi coś złego. - Nie martw się Collinem, załatwię to... Dwayne? Jak się czujesz? - nie miała czasu poświęcać myśli młodszemu Morisonowi, którego uwielbiała (wszak jak można nie uwielbiać słodkich trzecioklasistów?), gdy miała przed sobą bladego Dwayne'a. Mieli się śmiać! Bawić! Chwyciła delikatnie nadgarstek przyjaciela, modląc się do Boga, bogów, Merlina czy świętych statuetek wszystkich religii, aby Dwayne nie poczuł bólu jaki zaraz na niego spadnie. Teraz albo później. Zerknęła do listu i przeczytała kilka zdań na temat wypadku Maksa i pogrzebu. Jutro? Z Joe uszło całe powietrze. Bardzo rzadko widziała przyjaciela wściekłego. Bała się takich chwil, bo nie wiedziała czy jest w stanie pomóc, ulżyć w gniewie i odjąć mu ciężaru z ramion. Ciaśniej oplotła palcami jego nadgarstek, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Patrzyła nań smutno i czujnie. Serce, jak się rozszalało parę minut temu, tak waliło głośno, przekrzykując powietrze.
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 18:59
Dwayne nie zastanawiał się nad możliwym rozwinięciem ich znajomości w kierunku jaki nieświadomie zaproponował. Doskonale pamiętał ich rozmowę w dormitorium i agresywną obronę przeciwko cielesnej urody Jolene, która zdecydowanie nie pasowała do wizerunku kumpla utrzymywanego od pierwszych lat ich wspólnego dzieciństwa. Nieodwracalne zmiany przebiegały mimo ich woli, a nawet gotowi wymazać nieszczęsne wspomnienia decydowali się na odsunięcie w czasie tego co nieuniknione. Puchon był przekonany o tym, ale nie miał odwagi podzielić tą wiedzą z Jolene. Przede wszystkim - musiałby przyznać się do tego przed własnym sumieniem i rozliczyć z rozkwitającej atrakcyjności przyjaciółki, która nie mogła grać roli siostry. Jej mimika twarzy była jedyną kotwicą w galimatiasie gromadzacych się wewnątrz ciała uczuć, a blawatkowe oczy utrzymywały na powierzchni czyhajacego obłędu w pobladlym ciele Morisona. - No, pogrzeb - powtórzył ponownie informację, oswajajac się z tym słowem bardziej niż potrzebowała tego Joe. Milczenie przedluzalo się, ale Dwayne w ogóle tego nie dostrzegał. Czuł piekielnie dobitną zazdrość przeobrażającą się w gniew z powodu bezsilności krazacej po żyłach nastolatka. W przypływie impulsu zgniótł obiema rękoma kartkę papieru i niegrzecznie rzucił nią w sowę, która przeploszyla się i ze skrzykiem odleciała naburmuszona niegodziwym potraktowaniem. Od zawsze przyzwyczajony był do tłumienia problemów i chociaż Wanda wielokrotnie tłumaczyła mu błędne koło, w jakie w ten sposób wpada - nie miał żadnych usprawiedliwień do tego, ale jednak przez lata umocnił w sobie ten schemat. Podczas gdy sowa wzbijala sie w powietrze z donośnym hukaniem, Dwayne wykorzystał chwilę i wymanewrował ręką przed uchwytem Joe, która nie dawała za wygraną i ostatecznie zmusiła go do podniesienia szanownych czterech liter. - Dobrze - warknął nieprzyjemnie niską barwą głosu, która była podobną do tych, jakimi posługują się czarne charaktery w filmach. Poprawił pośpiesznie krawat zwisajacy po obu stronach ramion i przez krotki moment starał się go zawiązać, tracą z każda kolejną chwilą cierpliwość. Widział kątem oka, ze przyjaciółka podnosi się i przeczuwał zaoferowanie pomocy lada moment, dlatego rzucił krawatem o ziemię i przeklął go w bardzo wymowny sposób. Przy okazji zdeptał puchoński przedmiot, stwierdzając że to całkiem udany sposób na wyladowanie złości. Z pewnoscia lepszy niż rzucanie kamieniami w przechodniów albo szyby mieszkańców Hogsmeade, co chodzilo mu od dwoch minut po glowie. Nie potrafił poradzić sobie z informacją przesłana listownie i najzwyczajniej w świecie reagował złością na coś, co nie szło po jego myśli. Odkąd tylko pamiętał był czarną owcą w rodzinie i chociaż matka starała sie okazywać mu miłość, nie można tego samego powiedziec o ojcu, który w każde wakacje dobitnie przypominał Morisonowi o wadliwych genach jakie posiadł syn. Wielokrotne porównywanie do małoletniego Collina uwlaszczalo w godność nastolatka, który buntował się przeciwko schematom ustanowionym przez rodzicieli. Czy to źle, że chcial byc oryginalny? Kopnął kamień stojący mu na drodze do bliżej niesprecyzowanego celu, brnac po prostu przed siebie - byleby jak najdalej listu, rodziny, świata. Po zaledwie kilku krokach został zatrzymany energicznym szarpnieciem za rękaw i nawet nie był zaskoczony widokiem pobladlej twarzy Joe. Przez ułamek sekundy wysyłał niemą prośbę o pomoc, patrząc głęboko w blawatkowe oczy z cienką mgła łez otaczającą jego własne. - Chce być sam - usta wypowiedziały powierzchowne marzenia serca, tłumiąc prosta potrzebę wtulenia się w ramiona bratniej duszy, która byc moze ukoilaby nieprzyjemne skurcze. Chwycil dłonią przegub ręki Jolene, wahając się nad ostateczną decyzja: poklepał ją, uszczypnął, aż w końcu odpuścił i cofnął dłoń. - Collinem niech zajmie sama, skoro się tak o niego martwi. Nie jestem nianią, aby się nim zajmować! - Burczał pod nosem w przestrzeń, wyraźnie wskazując Jolene, że potrzebuje jej w roli słuchacza i pocieszyciela. Zmiany następowały gwatlownie w życiu Dwayne'a, który tracił swoją beztroskę. Kopnął kolejny kamień, idąc coraz szybciej pomimo protestów przyjaciółki. Nie minęło kilka sekund jak zaczął bieg na oślep przed siebie, zostawiając za plecami nie tylko puchoński krawat, ale list z informacją o domie pogrzebowym, w którym ma się odbyć uroczystość. Gdzieś po drodze zgubił rękę uczepionej przemoczonej koszuli, niczym za mgłą słysząc karcące wrzaski ojca oraz widząc obrazy z przeszłości, o których wolałby zapomnieć. Biegł przed siebie, aby znaleźć się poza zasięgiem własnych, dezorientujacych myśli.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 19:00
Jolene doskonale wiedziała, że oboje ulegają nieodwracalnym zmianom. Dziewczęta z reguły szybciej dojrzewają i łatwo orientują się co i jak wygląda w życiu dorosłych. Pomimo posiadania tej wiedzy, Joe zapierała się nogami i rękami, aby nie ranić tym Dwayne'a. Potrzebował siostry, a nie seksownej przyjaciółki. Szanowała to, choć zadawał jej tym nieświadomie ból. Coś za coś. Zawsze tak jest. Przeprosiła w myślach sowę za zachowanie Dwayne'a. Cała radość przeistoczyła się w dojmujący smutek, dwakroć intensywniej odczuwany, bo smutek ten należał do przyjaciela. Gdyby mogła... gdyby istniały czary, dzięki którym mogłaby oszczędzić mu żałoby... Ciało ją bolało, fizycznie przejmowała obce cierpienie, nie potrafiąc w spokoju patrzeć na coraz ostrzejsze rysy twarzy Piotrusia Pana. Och, teraz go nie było. Teraz był Dwayne, z krwi i kości, siedemnastolatek. Zignorowała "Dobrze", wszak dobrze nie było. Było tragicznie i będzie jeszcze gorzej. Joe nigdy nie straciła bliskiej osoby poza świnką morską. Mama żyła, tata był w sile wieku, babcia uważana za pogodną wariatkę, a dziadek chorował na demencję. Pełna rodzina, bez szkód i ubytków gorszych niż się zdarzają wszystkim ludziom. Joe miała wszystkich. Kochała ich, oni kochali ją. Pomimo idealnej rodziny, domyślała się, że utrata drugiej osoby zakrwawia na śmierć. Na samą myśl Joe panikowała. Dwayne, tak się o niego bała. Tak się martwiła, a czuła się całkowicie bezradna i teraz niepotrzebna. Ze smutkiem pozwoliła przyjacielowi wyżyć się na krawacie. Gdyby zaproponował rzucanie kamieniami w szyby Hogsmade, nawet na to przystanęłaby, jeśli miałoby to mu pomóc. Mieli już i tak poważne kłopoty, gdyby ktoś ich tutaj przyłapał. Szkolne życie zeszło na dalszy plan. Nie miała czasu poświęcać myślom regulaminowi, którego wszak nie przestrzegała tak, jak powinna. Dwayne jej potrzebował nawet, jeśli nie był tego świadomy. Nie może być sam, to głupie być samemu. Jeden, drugi i następny kamień uderzył o krawężnik i poturlał się krzywo na ulicę. Czuła z oddali gorący i przyspieszony oddech Dwayne'a, doskonale wiedziała co się będzie działo. Znała go lepiej niż siebie samą. Do jej oczu napłynęły łzy dostrzegłszy niemą prośbę brązowych pełnych bólu źrenic Dwayne'a. Nie ruszała się parę chwil, nie potrafiąc pozbierać się i postawić do pionu. Nie mogła załamać się jego cierpieniem, tylko pokazać się od silnej strony. Joe zdawała sobie sprawę, że taka nie była. Brakowało jej wewnętrznej potęgi i silnej woli, aby zignorować własne uczucia i otoczyć troskliwie opieką przyjaciela. Lekki ból na dolnej wardze zwrócił jej uwagę, jak bardzo jest przejęta. Otarła palcem kroplę krwi i zmarszczyła mocno brwi. Najwyższy czas próbować być silną, dla niego. Dwayne zaczął się oddalać. Szedł coraz szybciej i szybciej, zaczął znikać jej z oczu. Dziewczyna w kilku zgrabnych ruchach podniosła pognieciony list, zdeptany krawat i mokrą koszulkę, transmutując wszystkie trzy w kilka pięknych piór. Schowała je w kieszeni swojej koszulki na piersi. A potem ruszyła biegiem. - Dwayne! Dwayne? - wołała z oddali, wciągając na siebie po drodze ciepły od powietrza sweterek. Przebiegła przez na drugą stronę ulicy, zajrzała do każdego napotkanego zaułka. Po kilku minutach zatrzymała się na chodniku i pomyślała. Znała Dwayne'a bardzo dobrze. W takim przypadku musiał chcieć schować się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie ani nawet na myśl nie przyjdzie szukanie... na górze. Uniosła brodę na dachy budynków, kontynuując trucht. Słońce powoli zachodziło malując niebo na piękny pomarańczowy kolor. W innej chwili Joe zatrzymałaby się, zachwyciła, westchnęła, otarła łezkę oraz rozmarzyła nad pięknem natury. Teraz szukała Dwayne'a i znalazła skuloną sylwetkę na dachu budynku ze zwisającym na jednym zawiasie szyldem. Odnalazła metalową drabinkę i wspięła się po niej, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności wspinaczkowe nabyte w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Kilka minut, a powoli i po cichu stawiała ostrożnie stopy, siadając obok przyjaciela na zimnym dachu. Skulił się i ukrył głowę, a i tak słyszała jego łzy. Joe patrzyła nań i nie wiedziała co zrobić. Dotknęła jego ramienia, próbując się nie rozpłakać i próbowała nakłonić go, aby podniósł głowę. - Nie możesz być sam. To głupie być samemu, bardzo głupie. Ch-chodź. - nie poznawała swego przytłumionego głosu. Choć fizycznie była odrobinkę mniejsza od Dwayne'a, udało się jej objąć jego ramię i przynajmniej próbować go nakłonić, aby się o nią oparł i dał przytulić. Po ich kłótni w dormitorium czuła się bardzo podobnie. Potrzebowała ramion, ciepła, niezobowiązującej rozmowy i drugiego człowieka. Ben wówczas poświęcił dla niej swój czas i postawił ją na nogi, pozwalając uczuciom płynąć. Wiatr osuszył ich włosy. W przypadku Joe powstała średnio atrakcyjna szopa, jednak wyjątkowo się teraz tym nie zmartwiła. Nie odrywała oczu od skulonego ciała Dwayne'a. Czuła się taka bezradna! Nie widziała go takim nigdy pomimo, że się znali lepiej niż niejedna para zakochańców. Śmierć rodzica jest czymś niewyobrażalnie trudnym. Joe postawiła sobie za cel, że choćby ją nazwyzywał, będzie tutaj siedziała. Dwayne sam być nie może. Nie on.
Dwayne Morison
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 19:00
Nie było mu łatwo zaakceptować nową rzeczywistość, która osaczyła go niczym koszmar i wczepiła szpony w namiastkę beztroskiego dzieciństwa jakie udało mu się wspólnie z Jolene przywołać z odmętów pamięci. Najlepszym lekiem na spadek psychicznej formy Dwayne’a zawsze była ucieczka w osamotnione miejsce i pokonanie uczuć wedle obranego, sprawdzonego już sposobu – być może jest teraz kiepsko, poniósł straty moralne, ale kto jeśli nie on będzie rozdawać wszystkim uśmiechy? Miał odpowiedzialne stanowisko nadwornego błazna, z którego przygód wiele osób się zaśmiewało. Stał się symbolem dla wielu młodszych uczniów, opowiadających o nim jako chłopaku z przyklejonym śmiechem do twarzy i szalonymi historiami w rękawach upstryczonych kolorowymi piórami. Odkąd tylko pamiętał nauczył się radzić samemu, ponieważ nie znajdywał wsparcia u wiecznie kłócących się rodziców czy rozpieszczających dziadkach. Świadomość siedzenia po kostki w bagnie wylewała na głowę Morisona kolejne kubły gówna, przez które gubił oddech i resztki opanowania przeciekały mu przez palce. Nie do końca pamiętał w jaki sposób dostał się na ten dach ani ile nazbierał kamieni, ćwicząc rzucanie w dal bez widocznego na horyzoncie celu. Zdążył przemarznąć i ciało wymusiło na nim sięgnięcie po różdżkę, aby osuszyć chociaż trochę ubranie – chociażby ziębiące go w intymnym miejscu spodnie. Ile czasu spędził na tym dachu, zanim przyszła Joe? Robiło się już późno, a on nie miał na sobie żadnego swetra czy szafy wyjściowej tylko cienką koszulę z długim rękawem. Wiedział już, że nie obędzie się bez wstrętnego eliksiru pieprzowego – ukochanego trunku pani Pomfrey, ale nie miał najmniejszej ochoty na powrót w takim stanie, w jakim się znajdował. W którymś momencie poczuł łzy na swojej twarzy, sprawdzając opuszkami palców czy to dzieje się naprawdę. Bezwiednie rozsmarował ciecz między dłońmi, a dotkliwe uczucie smutku zaatakowało go ze zdwojoną siłą, odbierając tchu i sił na dalsze utrzymywanie dobrego fasonu. Dotyk ciepłej dłoni na wyziębionym ramieniu powitał z żałosnym milczeniem, nie przynosząc ze sobą niczego pozytywnego, a pogłębiając rozpacz rozlewającą się po trzewiach tak dotkliwie jak jeszcze nigdy. W zaciśniętych ze wszystkich sił ustach wyczuwał posmak goryczy i słonego smaku wody ze stawy, wiedząc aż za dobrze dlaczego rozróżnia te dwa zapachy z taką dokładnością. Opierał się przed ramieniem przyjaciółki tylko przez chwilę, odsłaniając twarz na tę chwilę, w której przesuwał dłoń na oblicze w marnej próbie starcia oznak słabości. Słowa Jolene przyniosły jeszcze większe spustoszenie w zdezorientowanym umyśle Dwayne’a, który widział oczyma wyobraźni jak dziewczyna manipuluje nożem wbitym prosto w jego serce, nieświadomie potęgując ból. – Z-zawsze b-byłem s-sam. O-on zab-brał w-wszystko c-czego po-otrzebo-owałem – w głosie chłopaka brakowało charakterystycznej werwy, nadając jego sylwetce żałośniejszego wyglądu. Odsunął głowę w przeciwną stronę, przyznając akceptację dla obecności przyjaciółki, ale nie odnajdując w sobie tyle śmiałości by spojrzeć na jej twarz. Nawet przesunął ponownie palcami po twarzy, chociaż nie było świeżych łez do ściągnięcia. Prawa skroń w końcu wsparła się na ramieniu przyjaciółki, a spojrzenie dostrzegło blade lico przy niekorzystnym świetle zachodzącego słońca. Morison chciał zatrzymać się w tych ciepłych ramionach na dłużej, póki miał jeszcze szansę wykorzystać przeznaczony mu czas i egoistycznie czerpać przyjemność z bliskości jaką mu ofiarowała. Coś w postaci samotnych, gorzko-słonych otoczek na bławatkowych oczach wymuszało na nim agresywne przeciwstawianie się złu roztaczającemu po świecie w idealistycznej wizji uratowania każdej płaczącej kobiety. Poderwał się z miejsca zmieniając pozycję na klęczącą, aby pochwycić za przedramię Joe i drugą ręką pośpiesznie ścierać z jej twarzy łzy. - N-nie pła-acz J-joe, bła-agam, ni-ie pła-acz – wielokrotnie próbował nakłonić przyjaciółkę do powstrzymania łez, nigdy nie wyjaśniając prawdziwego powodu przez jaki reagował alergią na taki widok. Żałosna intonacja zdeformowała głos puchona na niższy, okryty przyjemną dla ucha chrypą brzmiącą dokładnie tak, jakby należał do dojrzałego mężczyzny w kwiecie wieku. Nerwowe i pośpieszne ruchy palców próbujących zetrzeć wspomnienia z twarzy Joe nie należały do delikatnych czy czułych, ponieważ Dwayne nie miał okazji nauczyć się wrażliwości. – J-joe, bł-łagam, zro-obię wszy-ystko tyl-lko ty-y nie pł-łacz – powtórzył swoją prośbę z desperacją coraz mocniej wyczuwalną w głosie, układając brwi żałośnie wygięte w grymasie bezsilności. – B-b-błagam, Jo-olene, b-błagam na k-k-kolanach, a-a-abyś prze-estała – odnalazł w jej oczach własne odbicie i pochwycił jej policzek chłodną dłonią, samemu opierając czoło do jej okrytego potarganą grzywką.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Sadzawka Wto 24 Mar 2015, 19:01
Oboje wcielali się w podobne role - pocieszycieli, błaznów i pajaców. To ta dwójka wariatów z Pucholandów, co włóczy się po szkole, uśmiecha bez powodu i śmieje z nieśmiesznych żartów. Dwayne wymyślał mnóstwo historii, toczył krwawą wojnę z obuwiem i biegał z indiańskimi okrzykami, a Joe dokarmiała słodyczami i przytulała nawet, gdy ktoś tego nie chciał. Byli tak podobni do siebie i myśleli identycznie. Po ich pierwszej poważnej kłótni Joe również powtarzała sobie, aby zachować wewnętrzny blask dla innych - nie dla siebie, tylko dla innych. Jak nie my, to kto? Mimo wszystko nie rozmawiali ze sobą o uczuciach. Tutaj zaczynały się schody. Dwayne chował się w skorupie podczas gdy Joe czasami bezwstydnie mówiła co jest na rzeczy. Zmieniło się to, jednakże wciąż nie umieli powiedzieć co czują. Dwayne, że jest smutny, wściekły, czuje się opuszczony i zdradzony, a Joe, że się boi, ciągle się boi i smuci, że oboje będą sami. Zimne ramię nakazywało Joe znaleźć ciepłe okrycie - lecz gdzie takowego szukać na dachu? Nie chciała, aby był chory, bo musiałaby wówczas walczyć ze sobą i próbować odwiedzać go w skrzydle szpitalnym, którego tak się bała. Nie mógł być chory, bo kto później odrobi z nią szlaban, który dostaną zaraz po wejściu do szkoły? Joe patrzyła na niego bardzo zmartwiona, nieświadoma swoich łez. Rozumiała, aby nie płakać przy chłopcach, bo tego nie lubili. Starała się, jednak tłumione w sercu uczucia bywały silniejsze niż wola i postanowione postanowienie. - Nie. - przerwała mu ostrzej niż zamierzała. - Nie będziemy sami, nie pleć głupot. Przecież tu siedzę. Więc jest nas dwoje. - gwałtownie zaprzeczyła, nie pozwalając mu dłużej myśleć o samotności. To przerażające nie mieć kogoś u boku. Żadnego ciepłego ramienia, ciepłego ciała i dotyku. Nawet powietrza drugiej osoby zapewniającej swą obecnością o braku samotności. Tak mało wiedziała co siedzi w Dwaynie. Nigdy jej nie mówił, nie zwierzał się, choć wielokrotnie próbowała zajrzeć przez skorupę. Rezygnowała, aby go nie ranić. Uznała, że kiedyś zaufa jej na tyle, aby wylać z siebie skrzętnie ukrywany przed światem smutek. Tak trudno było jej oddychać widząc zgarbione ramiona przyjaciela i pobladłą buzię. Nie tak dalej jak piętnaście minut temu zaśmiewali się do rozpuku i bili wodą, a teraz... wszystko się sypie. Przeraziła się, gdy się poderwał i zaczął prosić o zaprzestanie płaczu. Nie czuła łez na rozgrzanych policzkach, przejęta dotkliwie stanem Dwayne'a. On był jej światłem i właśnie przygasał. Kawałek żyjącego, bijącego serca, taki przygasający płomyk. Za wszelką cenę musiała osłonić go przed wiatrem. Bez tego oboje zgasną. Uniosła rękę do policzków chcąc zetrzeć z nich łzy, jednak Dwayne ją uprzedził. Rozpaczliwie ścierał słone krople wzbudzając w Jolene większe poczucie winy. Nie umiała być silną. Rozkleiła się przy nim, a to ona powinna zadbać o niego, nie na odwrót. Całkowicie zakrył jej policzki, roztapiając ciepłem każdą łzę. Ciężar jego dłoni i wyczuwalna nuta agresji w rozpaczliwych próbach pozbycia się z niej płaczu, ocucił Joe na tyle, aby zatrzymać jego ręce i ścisnąć chude palce przy swojej twarzy. Joe czuła się bardzo winna. Zgarbiła się, poczerwieniała i uciekła wzrokiem. - P-przepraszam. Nie przejmuj się. Nie s-są groźne. - wydusiła z siebie przerażona gwałtowną reakcją przyjaciela. Zamrugała kilkakrotnie rzęsami, odzyskując kontrolę nad uczuciami. Zero łez. Ani jednej, nawet mokrych oczu. Nie pozwoli. Nie może wzbudzać przerażenia w Dwaynie, skoro pragnęła mu jakoś pomóc. - Boję się o... o ciebie. Dwayne, wyjdziemy z tego. - powiedziała szeptem, odkrywając w sobie paniczny lęk przed dotknięciem jego policzka. Cicho oddychała, z trudem. Trzęsła się ni to z zimna ni z uczuć. Pogłaskała bezwiednie skroń przyjaciela, rozczesała wilgotne włosy, starając się przelać na niego spokój. - Już cii... już ich nie ma, obiecuję. - przymknęła wilgotne powieki i głaskała go czule po skroni i włosach, delikatnie i z wyczuciem. Byli jedną duszą w dwóch ciałach. Muszą sobie z tym poradzić. Razem jakoś się im uda. Otwarła oczy i wygładziła zmarszczkę pomiędzy jego brwiami. Nie widziała w nim światła, Joe bała się. Nie płakała jednakże, panując nad łzami. Znalazła w sobie zdolność przemiany łez w gorliwszą troskę, dzięki której mogli oboje zyskać odrobiny spokoju, którego tak potrzebowali. Pogrzeb, Collin... ile bólu ich czekało... tak, ich. Joe zamierzała wziąć większą połowę cierpienia na siebie, aby Dwayne nie musiał tego dźwigać. Teraz i ona podniosła się do klęczek, ścierając sobie kolana od blaszanego dachu. Porządnie przygarnęła do siebie Dwayne'a czy tego chciał czy nie. Mocno oplotła go ramionami i tuliła go, bardzo ciasno łudząc się, że to uspokoi jego wewnętrzny chaos. Ludzie potrzebowali ludzi. Tak więc robiła.