IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dział "Zaklęcia i Uroki"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyWto 10 Mar 2015, 19:37

Przychodzi taki czas, gdy mężczyźni stają się głównym powodem załamania nerwowego kobiet. Tyle z nimi zachodu, tak ciężko ich zrozumieć i znaleźć nań receptę. Joe, dotąd ciesząca się płcią przeciwną, dzisiaj miała jej po dziurki w nosie. Cierpiała. Po cichu cierpiała i płakała nad złamanym sercem. Nie ona pierwsza i nie ostatnia.
A jednak opłakiwała burzę.
Izzie przyszła bezszelestnie. Joe ocknęła się z uśmiechem na ustach zadedykowanym ślizgonce. Gdyby nie udało się jej przyjść, posiedziałaby sama. Znowuż teraz mogą być same razem. Raźniej, łatwiej znieść i nie trzeba niczego wyjaśniać. Joe nie potrafiła wyjaśnić sobie dlaczego napisała do Isabelle, tak nagle w środku dnia, bez uprzedzenia i wcześniejszych planów. Zadziałała spontanicznie, a ujrzawszy ciemne oczy Izzie zrozumiała, że błędu nie popełniła.
- Cześć, Iz. - odsunęła się kawalątek, zapraszając dziewczynę do tajnej kryjówki. Ben utopiłby ją w kałuży dowiedziawszy się o jedzeniu nad książkami. Całe szczęście, że nigdy się o tym nie dowie. Od zeszłego roku Ben Watts zawsze kojarzył się z biblioteką i czczeniem książek. W tym kawałku świata nie wzywało się "O Merlinie", tylko "O Benie".
Potrząsnęła głową, zadziwiająco szczerze.
- Nie jest, dlatego napisałam. - ujrzawszy coca colę i rozmaite słodycze, rozluźniła się. Wyprostowała nogi w kolanach, wyjmując od siebie duże pudełko baryłek nugatowych.
- Ktoś mi podebrał w pokoju wspólnym coca colę. Jest najlepsza. Częstuj się baryłką. - podsunęła Izzie rozpuszczającą się w ustach słodycz. Emek tymczasem oparł przednie łapki o nogi Ślizgonki, wściubiając nos w torebkę. Poszukiwał kocich smakołyków. Joe pogłaskała swoje zwierzątko, nazywając go często hrabią Emanuelem.
- Niniejszym otwieram mini sabat. Mężczyznom wstęp wzbroniony. - ogłosiła bardzo uroczyście, podrzucając magią różowe piórka w powietrze. Przez maleńkie listy czuła męską obecność na kilkaset milimetrów. Tak trudno było się pozbyć tego uczucia.
Isabelle Cromwell
Isabelle Cromwell

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyWto 10 Mar 2015, 20:41

Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała Joe taką… odmienioną. Zawsze była radosną burzą, która wnosiła szczęście w szary dzień. Mogła się jednak mylić, w końcu daleko było im do przyjaźni, nie dzieliły się ze sobą szczegółami z własnego życia. Mimo to Isabelle lubiła towarzystwo Puchonki, które było takie inne od wszystkich pozostałych znajomości.
Słowa koleżanki sprawiły, że odczuła dziwne ukłucie. Nie mogła stwierdzić, czy odczuła ulgę, że nie tylko u niej coś się posypało, czy też było to współczucie. Potrafiła w ogóle komuś współczuć? Isabelle niczego nie była już pewna, a wszystkie uczucia zdawały się tylko od niej odbijać i nie wracać. Może tak było lepiej. Otaczać serce szklaną powłoką, by nic nie mogło przeniknąć, a w razie pęknięć ból przypominałby tylko o tym, że nie warto się w nic angażować.
- Słodycze są lekiem na każde zło – powiedziała, wciąż delikatnie się uśmiechając. Nie chciała pokazać, że u niej również nie było kolorowo, choć w zasadzie przestała się na chwilę ukrywać. Być smutnym samemu, a z kimś to była zasadnicza różnica. Nie zmuszała do rozmowy na nieprzyjemne tematy, mogłyby nawet milczeć zajadając się słodyczami. Po prostu być obok, plotkować na przeróżne tematy, by choć na chwilę zapomnieć o własnych problemach. Niby nic to nie zmieniało, a jednak pomagało i rozpraszało, dawało chwilową ulgę.
- Jeżeli chcesz o tym porozmawiać, to jestem – dodała jednak po chwili, rozchylając tym samym niewielką furtkę. Zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna niekoniecznie będzie chciała się zwierzać, ale inni zazwyczaj oczekiwali pomocnej dłoni. Chciała wciąż utrzymywać pozory poukładanej pani prefekt.
- Złodziejaszek powinien zostać ukarany. Możesz spróbować zastawić pułapkę, a wtedy pomogę ci się z nim rozprawić. A jak będziesz potrzebowała więcej coca coli to daj znać, zdobędę ją dla ciebie. – Poczęstowała się baryłką, cicho dziękując. Pogłaskała ciekawskiego kota, nie przeszkadzając mu w inspekcji torebki. Niestety nie znalazłby chyba nic dla siebie, Ślizgonka po prostu się go nie spodziewała. Obiecała sobie, że następnym razem mu to jakoś wynagrodzi.
- Mężczyznom wstęp wzbroniony – powtórzyła za nią, w pełni zgadzając się na takie warunki. Nie powstrzymała się jednak przed cichym westchnięciem, gdy myśli na chwilę znów podryfowały w stronę Sama. Czuła się potwornie, ale nie chciała dopuszczać do siebie wyrzutów sumienia. Wyciągnęła z torebki butelkę i podała ją Joe, po czym złapała w palce jedno z fruwających wokół piórek, przyglądając się mu z zainteresowaniem.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptySro 11 Mar 2015, 11:46

Jolene była radosną burzą? Bardzo ciekawe stwierdzenie. Istotne, symboliczne, zmieniające tok myślenia samej Puchonki. Panowała istna burza pomiędzy nią a Fhancisem. Uniemożliwiała zawarcie czystej sympatii, która ze strony Joe jest niemożliwa. Zrozumiała to dzisiaj rano, przeczytawszy jedno, jedyne słowo z listu. Będę. Jolene uderzyło gorąco. Na jej niebie kłębiły się czarne chmury gradowe zaś nieprzerwane myślenie o Fhancisie nie pomagało ich zażegnać.
Nie przenikała Isabelle na wskroś. Joe uwielbiała i Bena, Sama i ich nieodłączną przyjaciółkę, jednak nie wpychała się w ich prywatne sprawy. Szanowała ich, każdego na swój sposób i za ich indywidualne zalety. Nie chciała obarczać ich swoimi problemami, nawarstwiającymi się z dnia na dzień. Dziewczyny nie musiały dzielić się między sobą swymi niesnaskami z mężczyznami, aby spędzić miło popołudnie. Nie potrzebowały słów, aby intuicyjnie wyczuć z jakiej okazji powstał mały sabat w zaciszu biblioteki.
Posłała uśmiech Izzie.
- Złodziejaszek to na pewno Dwayne. Kradnie mi od ośmiu lat coca colę. Wiem o tym, ale i tak kupuję, kładę ją w tym samym miejscu, aby mógł ją zabrać i myśleć, że o tym nie wiem. - czy to nie prawdziwa przyjaźń? Kupiła niedawno dwie puszki coli, a i one zniknęły. Nie miała w sobie energii, aby przynieść sobie następne. Pragnęła zaszyć się i utopić smutki w słodyczach.
Emek przytuptał na cztery kolana, rozkładając się na nich w bajeczną, białą puchatą plamę miłości. Zlizywał z palców Joe kremowy nugat.
Przyjęła butelkę coli, otwierając kapsel z wprawą. Uniosła ją do toastu.
- Za niezłamane serca i... ? - zatrzymała ciemnobłękitne oczy na buzi Izzie dając jej okazję do wzniesienia podwójnego toastu. Jej uwadze nie umknęło jej ciche westchnięcie mówiące wiele. Więcej niż chciałaby powiedzieć. Joe zinterpretowała to bezbłędnie, wszak sama była w identycznej sytuacji. Serce zabiło jej ostrzegawczo, dojrzawszy różowe piórko pomiędzy palcami Ślizgonki. Listy, bolesne, przepełnione smutkiem listy. Puchonka uciekła wzrokiem, wyjmując następną baryłkę nugatową. Podzieliła się nią z Emanuelem, który poruszał puchatym ogonem w prawo i w lewo, sięgając nim brody Izzie.
Kochać to nie znaczy zawsze to samo.
Isabelle Cromwell
Isabelle Cromwell

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyCzw 12 Mar 2015, 00:43

Isabelle zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym nieco głową. Wzmianka o celowym umieszczaniu przez Joe butelek słodkiego napoju dla przyjaciela szczerze ją rozbawiła. Było w tym coś uroczego i niezwykłego, a zarazem tak normalnego. Pomyślała o tych wszystkich drobnych rzeczach, które czyniły każdą przyjaźń wyjątkową…
- Może wie o tym, że ty wiesz, ale nic nie mówi. Taka wasza mała tradycja – powiedziała, przyglądając się poczynaniom kota. Nigdy nie obdarzała zwierząt szczególnym zainteresowaniem. W jej domu wszystko musiało być poukładane, a ojczym niekoniecznie przepadał za puchatymi kulkami miłości. Izzy podejrzewała, że gdyby tylko poprosiła o kota, psa, czy jakiekolwiek inne zwierzę to na pewno jej prośba zostałaby spełniona. Od zawsze jednak poświęcała większość uwagi Samowi, nie potrzebowała nic więcej do kochania. Przez myśl przemknął jej pluszowy miś, który wiernie czekał na nią w dormitorium – oczywiście ukryty przed wzrokiem koleżanek. Przecież wszystkie były już dużymi dziewczynkami i nie potrzebowały maskotek, a mimo to co nocy wtulała się w prezent od przyjaciela. Uparcie nazywała go tak w swojej głowie, choć od dawna wiedziała, że nie miało to już najmniejszego sensu.
Gładziła miękkie futro kota, który zdążył się wygodnie ulokować, obserwując przy tym Puchonkę. Nie chciała przerywać rozpoczętego toastu, ale podejrzliwie spoglądała na otwartą butelkę. Isabelle rzadko przyznawała się do tego, że nie ma o czymś bladego pojęcia, teraz chyba jednak nadszedł ten czas. Miała tylko nadzieję, że Joe jej nie wyśmieje, w końcu dla niej coca cola była chyba już codziennością. Ostatni raz spojrzała na trzymane piórko, po czym delikatnym dmuchając wypuściła je spomiędzy palców.
- Nigdy nie piłam tego czegoś – mruknęła, nie chcąc myśleć o niezłamanych sercach i innych rzeczach, które można było „opijać”. W zasadzie to przydałoby się chyba coś mocniejszego, a nie przesłodzony i kaloryczny napój. Zastanawiała się, czy Whisper może sobie z niej nie żartował. Jolene twierdziła, że od ośmiu lat piła coca colę, ale była niezwykle szczupła. Może trzeba było o wiele więcej butelek, by miało to jakiś wpływ na organizm? Sam by na pewno wiedział. Wzdrygnęła się, znów myśląc o Krukonie. Czy dosłownie wszystko musiało jej się z nim kojarzyć?
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyCzw 12 Mar 2015, 19:55

Wokół jej serca rozlało się dojrzałe, kobiece ciepło na myśl o Dwaynie. Odrobinkę matczyne, siostrzane. Joe zmieniła się wewnętrznie, dorosła wbrew sobie i oczekiwaniom swojego przyjaciela. Zachowała talent do pakowania się w kłopoty i śmiania w głos, przytulania znienacka, jednakże dało się dostrzec w jej zachowaniu pewną powściągliwość i rezerwę. Złamane serce sprzyjało zamknięciu się w sobie i rozważnemu dawkowaniu swoich uczuć. Nigdy nie będzie w stanie już pokochać kogoś od pierwszego wejrzenia. Pierwsze miłości takie są...
Emanuel czuł się zaś królem, a jego obecną miłością były baryłki bądź nugatowe palce właścicielki. Otrzymała pana hrabię na jedenaste urodziny, w ramach nagrody za list z Hogwartu. Jedno oko pomarańczowe, zaś drugie jasnobłękitne od razu zdobyło serce Puchonki. Joe nie wyobrażała sobie życia bez białego, miękkiego futerka, mruczenia przy zasypianiu czy zbieraniu kłaków z mundurka. Nie musiała przejmować się konwenansami. Nie miała ograniczeń w życiu pominąwszy sytuacje, gdy jawnie szkodziła samej sobie bądź próbowała namówić Dwayne'a do przetransmutowania go w królika. Była wolna na tyle, na ile los jej pozwalał. Pomimo tego tak trudno było jej oddychać przez uczucie, którego nikt nie chciał. Nawet ona sama.
W pierwszej chwili wargi Joe zadrżały na wieść, że na świecie istnieje ktoś, kto nie pił coca coli - napoju bogów. Przypomniała sobie w porę typowość Slytherinu - należeli tam czarodzieje czystokrwiści, a więc ich znajomość z mugolskimi cudami dla podniebienia pozostawiała wiele do życzenia. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko do Izzie, podsuwając pod jej nos bąbelkowy napój.
- Przepyszne, masz moje słowo. Jest słodkie, a bąbelki zawsze czuję w brzuchu. Nie jest zdrowe, jeśli pije się je codziennie, ale przy okazji świąt - tutaj puściła do Izzie oczko - niezbędne. Uwielbiam kremowe piwo, ale coca cola jest lepsza. - pojaśniała, zachęcając Ślizgonkę do wypróbowania napoju. Joe zachowuje jako tako linię tylko dzięki życiu w pośpiechu, bieganiu z Benem wokół jeziorka, ściganiu się na miotłach i uderzaniu w drzewa (lewy łokieć wciąż był odrętwiały, a mimo to pamiętał elektryzujący dotyk palców Fhancisa, o czym nie zapominał przypominać), wchodzeniu na drzewa, pływaniu i spożywaniu niekończącej się energii. Dzisiejszą ucztę również będzie musiała spalić. Wybierze się na bieganie lecz samotne. Powinna przemyśleć parę spraw i odnaleźć w sobie siłę, aby traktować pewnego kogoś naturalnie, neutralnie i z sympatią.
Isabelle Cromwell
Isabelle Cromwell

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyPią 13 Mar 2015, 20:59

Przez krótką chwilę jeszcze przyglądała się podsuniętej pod nos butelce, po czym ostrożnie odebrała ją z rąk Puchonki. Zapach nie przypominał jej niczego szczególnego, z niczym się nie kojarzył. Zerknęła na uśmiechniętą twarz towarzyszki, jakby czekała na kolejne potwierdzenie, że właśnie nie miała wlać w siebie trucizny. W końcu przytknęła butelkę do ust i skosztowała, a bąbelki rozlały się na języku, spływając do gardła. Napój okazał się faktycznie bardzo słodki, a Izzy nie była pewna, czy potrafiłaby wypić tego więcej niż odrobinkę. Oddała Joe butelkę.
- Dobre – skwitowała, oblizując usta. Coca cola smakowała dziwnie, ale nie chciała się do tego głośno przyznać, by przypadkiem nie urazić koleżanki. Zmarszczyła nieco brwi, w końcu niecodziennie zdarza się poznać coś zupełnie nowego, o czym wcześniej nie miało się nawet pojęcia. – Może bym się do tego przyzwyczaiła – dodała. Bąbelkowy napój był trochę jak tona rozpuszczonych – dziwnych – cukierków.
Ślizgonka sięgnęła do torebki, otwierając ją nieco szerzej. Nie była pewna, czym mogłaby w pierwszej kolejności poczęstować Jolene. Przez chwilę jej dłoń nurkowała wśród smakołyków, by w końcu z cichym szelestem wyciągnąć zapakowane w kolorowy papier ciasteczka. Isabelle miała nadzieję, że nieznaczny hałas nie skieruje ciekawskich spojrzeń w ich stronę.
- Musisz spróbować, przysłała mi je niedawno babcia. Często pomagam jej w pieczeniu, gdy jesteśmy razem, ale teraz też o mnie nie zapomina. Nadal traktuje mnie jak dziecko – powiedziała z rozbawieniem, odwiązując przy tym różową wstążkę. Ciasteczka były przeróżne - fantazyjnie udekorowane, polukrowane, wycięte w przeróżne kształty. Będąc małą dziewczynką, zawsze uwielbiała przyglądać się poczynaniom babci, choć czasem jej nadgorliwość potrafiła zniechęcać. Szczególnie, gdy małe dziecięce rączki nie potrafiły nadążyć, psując panującą harmonię. Amelie była jednak wyjątkowo cierpliwa, szczególnie po przygarnięciu wnuczki. Nie potrafiła zastąpić matki, lecz gdyby Izzy miała wybierać, nigdy nie pozwoliłaby odebrać sobie tak wspaniałej babci.
Ślizgonka oparła głowę o ścianę, podnosząc oczy na regały z książkami. Było ich tutaj tak wiele, a one zamiast korzystać z wiedzy, siedziały i zajadały smutki. Nie było jej jednak smutno z tego powodu, a nawet niepasujące do tego miejsca słodycze zdawały się smakować o wiele lepiej. Sięgnęła po ciasteczko w kształcie gwiazdki i włożyła je do ust. - Uwielbiam wypieki mojej babci – westchnęła cicho, rozkoszując się delikatnym korzennym smakiem. Przełożyła torebkę, by leżała między nimi. – Jakbyś miała ochotę na coś innego to się nie krępuj. – Uśmiechając się, podniosła uprzednio odłożoną wstążkę, próbując zachęcić puchatego kota do zabawy.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyNie 22 Mar 2015, 22:35

To, że było mu ciężko unikać Jolene nie było do końca kłamstwem. Z pewnością pomagał fakt nagminnego opuszczania zajęć dzielonych wspólnie z resztą Pucholandu, a rękę zawsze wyciągał Lancaster i zapraszał do swojej ławki. Siłą rzeczy, Dwayne wzruszał ramionami i wskazywał na przyjaciela, jakby to miało wyjaśnić cały chłodny dystans jaki stworzył się mimowolnie między niespokrewionym rodzeństwem. Jeszcze kilka tygodni wcześniej nie wyobrażał sobie tak dziwnej, niemalże śmiesznej sytuacji, w której będzie obawiał się spojrzeć w twarz Joe. Znając ją od zawsze, wiedział o niej niemalże wszystko i znał ją lepiej niż siebie samego, chociaż nie zawsze dzieliła z nim wszelkie bóle i troski.
O tym ostatnim dowiedział się kilka godzin temu, kiedy przez przypadek podsłuchał rozmowę dwóch Gryfonek na temat – zgadnijcie kogo. Bezwstydnie podszedł do nich i swoim niezbywalnym urokiem nowego pałkarza w drużynie, wydobył z nich więcej informacji niż pragnął. Owszem, gdzieś tam obiło mu się o uszy, że Jolene unika towarzystwa i ucieka od chłopców, ale … informacja o niekończącym się płaczu porównywanym do zawodzenia Jęczącej Marty zmroziło krew w żyłach nastolatka. Przez ostatnią godzinę przeszukiwał najskrytsze zakamarki Hogwartu (łącznie z wierzbą i obrzeżami Zakazanego Lasu), aby odnaleźć osamotnioną przyjaciółkę i powrócić myślami do beztroskiej przeszłości, kiedy problemy się ich nie imały.
Powoli tracąc zapał do poszukiwań przysiadł w Pokoju Wspólnym i każdego nowo wchodzącego ucznia szarpał za szaty, aby dowiedzieć się jakichś poszlak gdzie znajdzie Joe. I właśnie dzięki temu usłyszał, że poszła zapłakana do Biblioteki i człapał za nią kocur. Dwayne nie wysłuchał nawet żaleń czwartoklasisty na podrapane przedramiona, bo burknął pośpieszne podziękowanie i pobiegł – jak zwykle na boso – w stronę wspomnianego pomieszczenia. Panna Pince nie przepadała za nim, ale w tym roku nie zdążył nabawić się zakazu wstępu między regały jej ukochanych książek, dlatego z czystym sercem zamierzał przekroczyć próg. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bo kiedy już stał przed drzwiami usłyszał dudnienie własnego serca i doznał olśnienia – co on tak właściwie powie Joe?
Zmarkotniał, przez kolejne trzydzieści minut kręcąc się po korytarzu naprzeciwko wejścia i gdyby nie zbliżający się Filch, z całą pewnością spędziłby kolejne – cenne – minuty na zbieraniu odwagi. Swoją drogą, śladów po pobiciu niemalże nie było: pozostał tylko garbaty nos i lekko podpuchnięta okolica, podczas gdy drobne ranki zagoiły się bezbłędnie.
Przywitał się z bibliotekarką skinięciem głowy i czym prędzej czmychnął między regały odznaczone wielkim napisem „Eliksiry i cała wiedza o nich”, zanim jeszcze Irma zdążyła wyzwać go o niestosowność ubioru, odbierając kilka punktów Huffelpuffowi. Najprawdopodobniej, przestraszona nową miłością Argusa Filcha do tajemniczej wielbicielki, zajęta była lamentowaniem nad jedną z książek zwanych harlequinami (które uwielbiała zresztą również matka Dwayna). Spędził przynajmniej kwadrans na szukaniu ustronnych miejsc, dwukrotnie wpadając na tę samą dziewczynę przy oknie (nie mogłaby się chociaż trochę przesunąć?!) aż w końcu dotarł do tajemniczego kącika zajmowanego przez panią prefekt Slytherinu i nienaturalnie smutną Joe. Podbudował się wizją nielegalnej wizyty w Hogsmeade i rzeczywiście, ta myśl pomogła mu przywołać na twarz szczery uśmiech sięgający nawet oczu.
- Joe! Szukam ciebie od kilku godzin, normalnie. Chodź i nie marudź – zaatakował ją wesołością, na zakończenie puszczając lewą powieką oczko jako rzekomy sygnał do rozpoczynającej się konspiracyjnej misji. Jak to dobrze, że zasada „żadnych mężczyzn” go nie dotyczyła. Przecież był jeszcze chłopcem, nie dorósł i nie był świadomy co przeżywa Joe i Izzy, pochłonięty ratowaniem własnego świata złudzeń.
Zanim zdążył skończyć swój krótki monolog, chwycił przyjaciółkę za przedramię i pociągnął ją brutalnie w górę, podrywając niemalże tak, jakby ważyła nie więcej niż kilogram polskich jabłek. Tylko przelotnie zerknął na fruwające dookoła piórka i Emmanuela przymilającego się do Ślizgonki – ten widok nie był aż tak absorbujący jak świadomość nielegalnego wypadu, od którego aż świerzbiły palce.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyPon 23 Mar 2015, 06:41

Z autentyczną przyjemnością poczęstowała się ciasteczkiem w kształcie gwiazdki. Ugryzła dwa ramiona jednocześnie, cichutko wzdychając. Słodycz rozpływała się w ustach i maksymalnie relaksowała. Joe oparła się wygodniej o ścianę, opierając potylicę o firankę.
- Są niebiańskie, Izzie. Wanda też umie piec słodkie pierniki. Zazdroszczę wam umiejętności cukierniczych. - osobiście dopiero wkroczyła jedną stopą do kunsztu kulinarnego, ćwicząc swój domniemany talent kucharski. Według paru królików doświadczalnych świadków nie szło jej najgorzej. Joe jak nikt inny umiała docenić własnoręcznie stworzone łakocie. Czuła w nich miłość. Na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech. Dokładnie tego potrzebowała na złamane serce. Kryjówki w bibliotece ze słodyczami, dobrym towarzystwie i kotem skaczącym na wstążkę.
Mini sabat trwałby w nieskończoność. Znajdował się w innym czasie i innej czasoprzestrzeni. Puchonka byłaby skłonna stwierdzić, że nikt ich tutaj nie znajdzie, wszak regałów w bibliotece nie brakowało. Tymczasem przed oczami usłyszała głos. Zanim zrozumiała treść słownego przekazu, Joe widocznie pojaśniała. Wyprostowała plecy, rozchyliła powieki i przyjrzała się podejrzliwie bosemu Piotrusiowi Panowi. Pomimo braku obuwia i obecności kilku piór, Joe poczuła w sercu skutki ostatnich tygodni. Odbiła się na Dwaynie, na swej bratniej duszy, bez której cierpiała bardziej niż przez Fhancisa.
- Chcesz ciastko? - zapytała, nie podnosząc alarmu, wszak Dwayne miał święte prawo pojawiać się na sabatach i babskich wieczorach. Joe znała jego płeć, od zawsze, jednak przyjaciel rządził się innymi prawami. Wyciągnęła w jego stronę rękę z ciachem w kształcie prawie głowy kota. Nie wziął słodyczy ani nie powitał należycie Izzi, kochanej Izzie. Joe skarciłaby przyjaciela, gdyby ten nie postanowił znienacka jej nie podnieść, jakby nie ważyła pięćdziesiąt jeden kilogramów, a sam jeden. Zmarszczyła usta w niemym "Umiem wstawać, matołku!", lecz zaraz jej buzia rozpromieniała. Dostrzegłszy tajemnicze spojrzenie Dwayne'a, nie pytała o nic. Nie rozumiała dlaczego szukał jej aż godzinę zamiast wysłać kota zwiadowczego. Nie rozumiała wielu rzeczy, włącznie z siedzeniem na lekcjach z Henrym zamiast z nią jak to trwało od pierwszej klasy, nie rozumiała dlaczego nie rozmawiali tak długo. Nie naciskała, pamiętając w ustach smak swoich łez, gdy błagała go, aby wrócił Piotruś Pan. Otrząsnęła się ze smutnych myśli i odwróciła ku Ślizgonce. Nachyliła się ku niej i pocałowała ją  w policzek.
- Jesteś kochana, Izzie. - podarowała jej otwartą paczuszkę baryłek nugatowych i wyprostowała plecy, gotowa iść nie wiadomo gdzie i robić nie wiadomo co. Czy to ważne, skoro idzie tam z Dwayne'm tak, jak za dawnych czasów?
- Emek, idziesz? - zapytała Wielką Puchatość gorliwie zajętą atakowaniem wstążki Izzie. Joe została zignorowana przez kota. Wywróciła oczami i uśmiechnęła się szeroko. Pomachała Izzie z pełnym wdzięczności ciepłem, łapiąc Dwayne'a pod ramię i bezpiecznie wyprowadzając go z biblioteki. Co zaś działo się po wyjściu z niej?
Nic.
Pobiegli.

[z tematu Dłejn i Joe i Izzie]
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptySro 10 Cze 2015, 00:34

Gwen pałała do szkolnej biblioteki specyficznym, bliżej niesprecyzowanym uczuciem. Bo z jednej strony uwielbiała ją. Chłód panujący w jej wnętrzu nawet podczas największych upałów. Ciszę, raz po raz przerywaną przez krótki szept, gdy o takową trudno było w kruczej wieży, nie wspominając już o babskim dormitorium. Kochała nawet tamtejsze oświetlenie – to jak promienie słońca potrafiły popołudniami przemykać między regałami, tworząc swoistego rodzaju świetlny taniec, pobudzający makówkę do dalszego działania w chwilach znużenia. Lubiła również, a może i przede wszystkim, zapach książek, wszystkich bez wyjątku. I nie dlatego, że woń owa stanowić mogła swoistego rodzaju afrodyzjak, nic z tych rzeczy. Sympatia wobec gamy papierowych zapachów oscylowała bardziej w ramach niepowtarzalności tegoż aromatu, aniżeli łechtania nim nozdrzy.
Natomaist z drugiej strony...
Powieki piekły ją żywym ogniem, a pocieranie ich tylko pogarszało sprawę. Była na nogach drugą dobę i jej organizm rozpaczliwie domagał się snu, alkoholu lub wszystkiego-innego-aniżeli-odrabianie-pracy-domowej. Siedziała na podłodze, opierając się o ścianę, z nogami podkulonymi tak, by pośladki po części przylegały do podłoża, po części spoczęły na podłożonych przezeń piętach i czuła się jak kosmonautka. W porywach do kosmitki. W bibliotece było cicho jak makiem zasiał, aczkolwiek każde napotkane spojrzenie, które przecięło ścieżkę z już chłodnym, zawczasu obojętnym wyrazem ślepi Krukonki zdawało się wykrzykiwać z jakim dystansem traktuje się w tym miejscu wszelakie anomalie. Bo w końcu terror psychiczny i swoistego rodzaju pranie mózgu, uskuteczniane przez Irmę Pince, próbującą wprowadzić autorski reżim na własnej, małej planecie zwanej czytelnią nie dopuszczały i krwawo tłumiły wszelakiej maści formy buntu przeciw panującemu ładowi. Dlatego niewiasta z ograniczonym zaskoczeniem powitała naganę ze strony bibliotekarki i otwarcie postawione ultimatum, według którego jedyną możliwością uniknięcia wieczystej banicji ze szkolnej mekki było podporządkowanie się ogólnie przyjętym regułom i spoczęcie na jednym z mniej-bądź-najmniej wygodnych, drewnianych krzeseł.
...natomiast z drugiej strony Irma Pince – niepozorna, a jakże dokuczliwie rzutująca na opinii, negowała wszelakie pozytywne odczucia naszej słodkiej bohaterki wobec biblioteki.
Gwen, już nie przyspawana do podłogi, a przykładnie wyprostowana przy stole, ze splecionymi po lewicy nogi krzesła kostkami, zawzięcie kartkowała książkę niespecjalną uwagę przykładając do zawartego w jej czeluściach tekstu. Myśli niewiasty skupiły się na bezgłośnym besztaniu ego, inteligencji, aparycji czy wreszcie związków międzyludzkich dotyczących irytującej bibliotekarki i każdy z epitetów, którymi czule oznaczała starszą kobietę, w słowniku figurowałby jako niecenzuralny. Ziewnęła przeciągle i piorunując wzrokiem plecy oddalającej się w poszukiwaniu innej ofiary bibliotekarki, zaczęła marzyć o kawie. Porządnej, mugolskiej Americano, nad możliwością zdobycia której, poczęła poważnie główkować, choćby chwilowo odrywając myśli od znienawidzonych starych raszpli czy prac domowych.
Remus Lupin
Remus Lupin

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptySob 13 Cze 2015, 22:40

Przetarł oczy, zmrużone ze zmęczenia i raz jeszcze westchnął, ale tak porządnie i tak przeciągle.
Spędził w tym pomieszczeniu dopiero pół godziny, a już czuł, że ma dosyć. Choć pewnie wynikało to z czynników innych niż niechęć do odrabiania przemożnie długich prac domowych dla harpii zwanej potocznie Lacroix, był niezwykle zły. Na otoczenie, na ludzi, na świat, pogodę oraz na wszystko co spotkał, spotyka bądź spotka dziś na swojej drodze. Bezsilna złość odcisnęła również piętno na tym, co na co dzień wydawało się takie stałe. Jak chociażby na jego sympatii do biblioteki, która teraz zdawała się go irytować w każdym calu. Na co dzień – jego ostoja, oaza, ucieczka oraz azyl teraz zdawały się być wyjątkowo nieprzyjemne. Wysokie ściany zdawały się kurczyć, sufit walić na głowę a książki spadać z głuchym trzaskiem z półek. Czuł się niechciany także tutaj, co doprowadzało go do szału choć oczywiście, to wszystko działo się tylko i wyłącznie w jego głowie.
Są miejsce z których uciec nie można, ludzi których towarzystwa nieustannie Ci brak i wspomnienia, które bez przerwy odtwarzane są w naszej głowie. Jedno z nich szumiało pod brązową czupryną Remusa Lupina, boleśnie, nieznośnie i uciążliwie przywołując z odmętów pamięci wszystko co związane było z nią. Dotyk, zapach, uśmiech – cichy szept, melodyjny śmiech, wydźwięk jego własnego imienia. Symplicja. Wszystkie myśli zdawały się krążyć wokół niej i choć doskonale wiedział, jak głupim było rozdrapywanie starych ran – nie potrafił oprzeć się tej pokusie. Robił to nawet teraz, gdy bezwiednie i machinalnie śledził tekst wzrokiem, nie rozumiejąc ani słowa z całego rozdziału. Prawdopodobnie nawet nie zwrócił uwagi na to, co czytał.
Dźwięk książki odkładanej na blat przywrócił go do świata żywych. Remus podniósł powoli wzrok, zauważając sylwetkę pomocnika bibliotekarki układającego książki na swoje miejsce. Klnąc na niego, bardzo powoli ale dosadnie, zebrał swoje tak zwane notatki oraz opasłe woluminy, które udawał że czytał i wyruszył w poszukiwaniu nieco cichszego miejsca.
Z działu  „Transmutacja” skierował swe kroki na „Zaklęcia i Uroki”, kompletnie ignorując fakt, że jego praca miała dotyczyć zagadnienia „Eliksiry”. No cóż, każde miejsce jest dobre na rozmyślanie o nieszczęśliwych miłościach, szczególnie dla ludzi którym jest już wszystko obojętne.
Opasłe tomy oraz chaotyczne notatki ostrożnie odstawił na najbliższą ławkę, która zupełnie przypadkowa znajdowała się obok stanowiska panny Scrimgeour, czego w całym ogarniającym go letargu nie zauważył. Zauważył jednak, że trzy zwoje pergaminu, w który się uzbroił po przeszło godzinie ślęczenia nad książkami są niezapisane. Chyba nie da rady dzisiaj tego zrobić, po prostu nie miał na to wszystko siły.
Z cichym westchnieniem opadł na biblioteczne krzesło i spojrzał bezradnie na efekty jego tak zwanej „pracy”.
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyWto 16 Cze 2015, 17:16

Gwendolyn Scrimgeour żyła na tym świecie dostatecznie długo, by z czystym sumienie nazwać się kobietą stosunkowo doświadczoną, zimnokrwistą i osobiście szczyciła się faktem, iż nie wyprowadzało jej z równowagi byle co, albo chociażby rozstrojenie nie przychodziło nazbyt łatwo, kiedy jej organizm miał zapewnioną odpowiednią dawkę nikotyny. Do gamy sytuacji, którym z pewnością wypadałoby przykleić łatkę irytujących niezależnie od humoru należało ogólnopojęte ocenianie książki po okładce, kiedy owym tomiszczem (w tym wypadku niezbyt opasłym) okazywała się ona sama. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procent przypadków , gdy któryś z zacnych reprezentantów męskiej społeczności bardziej-lub-mniej bacznie lustrował jej filigranową sylwetkę, pierwszym co nawiedzało umysł delikwenta, była świadomość, że właśnie w tej chwili zawieszał oko na bardzo ładnej dziewczynie. Z tą jej kaskadą blond włosów, rzadziej swobodnie opadających na ramiona, częściej upiętych w niedbały koński ogon, porcelanową cerą,  jakiej nie powstydziłaby się najbardziej pedantyczna zwolenniczka dbałości o piękno i notorycznie zagryzanymi, malinowymi usteczkami , na które przy dobrych wiatrach również, choć chwilowo, zwracano uwagę. Pytanie o korzenie i obecność w nich przedstawicielek rasy zdradzieckich willi wypływało prędzej czy później i choć odpowiedź na nie opiewała o kategoryczne i donośne „NIE!”, wszystek sprowadzało się do aparycji Krukonki. Na dalszy plan schodził fakt, iż nasza słodka bohaterka, gdy tylko jej patrzałki wychwyciły podążający za nią wzrok, zrezygnowana ściskała wręcz do białości knykci pięści, a przysłowiowe błyskawice rzucane w stronę zainteresowanego  znajdowały się o krok od materializacji. Niewiasta ta była po prostu ładna i zdzierżyć stereotypu osób urodnych nie mogła. Bo co jej po tym, że na jej świadectwach od góry do dołu figurowały najwyższe oceny, potrafiła sobie poradzić z najbardziej skomplikowanymi zaklęciami, a w wieku lat kilkunastu świstała patronusami na lewo i prawo. Co jej po erudycji i pamięci fotograficznej, skoro automatycznie lądowała w czarnym worze opatrzonym etykietą ”ci ładni” (i nic więcej). Dlatego też z uporem maniaka dążyła do maskowania, nie podkreślania, własnej prezencji. Brak make-upu, za duże – rozciągnięte fatałaszki, niedbale związane blond pukle; czasem nawet zastanawiała się, czy w imię wyższych celów i uświadomienia członków społeczeństwa w ich krótkowzroczności , nie powinna posunąć się do czynów nieco bardziej doniosłych – jak wybicie zęba, w porywach do dwóch. Ale, sami rozumiecie, ceniła również możliwość dogodnego przyjmowania posiłków, a pełne uzębienie  czyn ów niepodważalnie umożliwiało. Wobec tego, kiedy tylko sąsiadujące z jej stanowiskiem  pracy siedlisko zostało obsadzone,  spodziewawszy się wywiercającego dziurę w jej osóbce spojrzenia ze strony przybysza, uniosła  zawczasu opatrzoną wyrazem zirytowania facjatę i-niech mnie dunder świśnie oniemiała. O ile Remus Lupin do tej pory z bardziej lub mniej doniosłych powodów przemykał wśród kart historii Gwendolyn Scrimgeour niespecjalnie zauważony, o tyle przypadkowo obrane przezeń miejsce w szkolnej bibliotece miało zawyrokować nad tym, że niewiasta  musiała liczyć się z faktem, iż odtąd przy każdej możliwej okazji będzie mimowolnie wyszukiwać wzrokiem tej odzianej w wyświechtane szaty jednostki. I nie było to uwarunkowane kapryśną Strzałą Amora, która ni stąd ni zowąd trafiła naszą bohaterkę, bo miłość od pierwszego wejrzenia nie wpasowała się w ramy programu tegoż spotkania, Gwen nie podejmowała również owego, względnie stalkerowego założenia przez pryzmat tego, iż Gyfon nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi (co mogło wydać się intrygujące). Dziewczyna wlepiała oczy w figurującą obok facjatę Lunatyka, gapiła się na twarz człowieka, którego wyraz identyfikowała z osobą będącą na skraju załamania nerwowego, nie potrafiącego nawet rozróżnić mieszanych uczuć i emocji, wirujących w jego głowie i nie mogła odrzucić tlącego się wewnątrz poczucia, że musi zrobić co w jej mocy, by ulżyć smutkom tego pana. Właśnie dlatego miała już odtąd ukradkiem doglądać, czy Remus Lupin już nigdy więcej nie przyodzieje swego lica w tak zasmucające barwy. Empatia, tak to się chyba nazywało.
Wstała bardzo ostrożnie, cicho, bezszelestnie pokonując niewielki, dzielący ich dystans, a jedyny dźwięk, który towarzyszył jej przeprawie wydawało miarowo uderzające w klatce piersiowej serce, które jedynie ona sama potrafiła usłyszeć i pozornie zrozumieć. Były to znaki ostrzegawcze przed ingerencją w cudzą przestrzeń, wścibianiem nosa w nieswoje sprawy, ale logika podpowiadała jej, że człowiek o takim wyrazie twarzy nie powinien samotnie pływać korytarzami Hogwartu, snując się niczym widmo. Wytłumaczywszy sobie własne pobudki, dziewczyna podeszła Lunatyka od jego prawicy i z wolna pochyliwszy się nad jego ramieniem, muskając samotnie zwisającym puklem policzek chłopaka, rzekła.- Nigdy nie podejrzewałam, że stanę się prekursorem nowego reżimu, Remusie Lupinie, ale jestem zmuszona wprowadzić pewien zakaz, mój drogi.- Głos zniżyła do szeptu, profilaktycznie odsuwając od nich groźbę ataku ze strony szalonej bibliotekarki, a oczy, które wyjątkowo wlepiła w te należące do towarzysza, były wielkie i zabarwione lazurem, jak ślepia rusałki.- Taki wyraz twarzy jest niedopuszczalny.- Ciągnęła, uśmiechając się pokrzepiająco i nieskrępowana wsparła lewą dłoń na ramieniu gryfona.- Także czekam na podpowiedzi, wśród których znajdziemy sposób, byś już nigdy nie przywodził mi na myśl zbitego psiaka, gdy postanowię zawiesić na tobie oko.
Remus Lupin
Remus Lupin

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyWto 16 Cze 2015, 21:50

Gdy siedział tam, pozornie samotny, widocznie zasmucony i wewnętrznie rozdarty, w jego głowie kłębiło się całkiem sporo myśli. Oraz uczuć, których Remus nawet nie próbował już ogarnąć rozumem, nauczony gorzkim doświadczeniem zwanym porażką. Nie do końca rozumiał co się z nim dzieje, co szczerze powiedziawszy wcale mu się nie podobało zważywszy na to, że oszalał niemalże do końca. Być może powodem swoistego szaleństwa była zbliżająca się pełnia, być może miało to związek z osobą, której prawie wyznał swoją tajemnicę, być może była to ta nieszczęsna praca. Co nader wątpliwie zważywszy na rangę innych  przytłaczających do problemów.
Nie spodziewał się ataku na swoją prywatność, nie w tym miejscu i okolicznościach, a już na pewno nie spodziewał się, że będzie on przeprowadzony tak skrupulatnie, zgrabnie i sprytnie. Zupełnie jakby obchodził kogokolwiek, nie licząc Rogacza uganiającego się za rudowłosą Evans. Łapy uganiającego się za wszystkim co nosi spódnicę no i Petera. Uganiającego się za uganiającym Lily Jamesem. Jak na ironię za nikim nie uganiał się nikt. Swoją szansę zmarnował.
A jednak, gdy Remus siedział tam pozornie samotny i niespodziewający się ataku na swoją prywatność, ta została naruszona. W sposób wielce uroczy, o czym jednak nie miał czasu pomyśleć, bo pierwsze reakcje mają do siebie to, że są raczej gwałtowne niźli subtelne, zwłaszcza gdy nagle czujesz kosmyk włosów tuż przy swoim policzku. Nie drgnął, nie odpędził od siebie zarazy, nawet nie mrugnął – albowiem w trzymaniu nerwów na wodzy by mistrzem, przynajmniej większość czasu w miesiącu – słuchając ciepłego tonu głosu Gwen. Który rozpoznał natychmiast, by z ulgą stwierdzić, że nie należał on do Symp.
Czując niemałą ulgę  tego powodu, podniósł leniwie wzrok w lazurowe ślepia, które niechybnie skojarzyłby z Morzem Śródziemnym, gdyby wcześniej takie zobaczył. Był jednak błogo nieświadomy tego, jak bajkowa jest uroda Scrimgeour, od wspomnianych oczu począwszy na blond puklach skończywszy, bo przynajmniej na ten moment nie miał ochoty o tym myśleć. Widział w niej koleżankę, która trącona trudną do wytłumaczenia troską najzwyczajniej w świecie pragnie poprawić mu humor. Co być może okazać się niemożliwe, co nie znaczy że nie warto spróbować.
Nieznaczne ślady iskier rozbawienia tliły się w jego zasnutą mgłą oczach, gdy ledwie słyszalnym szeptem i ze smutnym uśmiechem na twarzy odpowiedział
- Gwendolyn Scrimgeour. Od dawna podejrzewam twoją rodzinę o konszachty ze nieczystym światem polityki ale po tobie się tego nie spodziewałem – zaczął swą wypowiedź, składając ręce w geście zrezygnowania sugerującym to i owo o jego stosunkach wobec pojęć „obowiązek” i „praca” – Jednak swoje plany musisz odsunąć w czasie. Najpierw muszę dokończyć wypracowanie dla Smoczycy, potem być może wrócę do świata żywych i uśmiechniętych – dodał po chwili namysłu, posyłając w jej stronę kolejny niewesoły uśmiech mający być potwierdzeniem wypowiedzianego kłamstwa.
Darzył blondwłosą zarówno sympatią jak i szacunkiem, co nie zmienia faktu, że jego przypadek był beznadziejny. Podobnie jak on sam, więc skoro zmarnował pewnej dziewczynie parę miesięcy życia, może nie będzie marnował tej ani jednego popołudnia.
- Dlatego Gwen, nie zawieszaj mnie oka, przynajmniej na jakiś czas. To mi nie minie tak szybko, tak łatwo i nawet gdybym chciał coś zmienić – właśnie tu rozmowę wkrada się swoisty, dla niektórych trudny do uchwycenia huncwotowy ton – nie wiem jak – dodał, by postawić soczystą kropkę nad i.
Mając szczerą nadzieję, że jednak uda mi się zniechęcić do siebie dziewczynę, do ręki wziął pióro by zaakcentować, jak bardzo nie da się przekonać. Co wcale nie oznaczało prawdy, swoją drogą.
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyCzw 18 Cze 2015, 18:33

Wypowiedź chłopaka minęła Gwen w pełnym napięcia milczeniu, które ta wykorzystała na mimowolne bębnienie uprzednio zaciśniętymi palcami po ramieniu chłopaka i nieomalże niedosłyszalnym pogwizdywaniu. Tak właściwie było to nucenie, bowiem nasza słodka bohaterka została okrutnie pokrzywdzona przez los i umiejętność wygwizdywania wymyślnych melodyjek ominęła ją szerokim łukiem. Oczywiście, że słuchała tego, co Remus miał do powiedzenia, nie przykładała jednak ku temu większej uwagi, już na wstępie założywszy, iż tenże powściągliwy Gryfon będzie się najzwyczajniej migał.
Blondynka z nieprzeniknionym wyrazem twarzy potoczyła wzrokiem po wszelakich  zakamarkach szkolnej biblioteki, jawnie okazując obojętny stosunek do głoszonych przez Lunatyka słów. Kiedy w końcu upewniła się w fakcie, że pan ten nie miał już w zanadrzu nic do powiedzenia, choćby na daną chwilę, posłała mu długie, badawcze  spojrzenie i przyodziawszy facjatę o zawadiacki grymas, rzekła.-Oh, na brodę Merlina, Remusie. – Dziewczyna teatralnie wykonała młynka lazurowymi ślepiami, równocześnie splatając ręce na wysokości klatki piersiowej. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co mu powiedzieć. Zastanawiała się czy istnieje jakakolwiek, najdrobniejsza szansa, że towarzyszący chłopakowi wyraz twarzy nie dotyczył jednej z jej współlokatorek grzejących miejsce w ciepłym, krukońskim dormitorium, że to co widziała przed sobą spowodowane było groźbą wiszącego nad nim szlabanu, nie zawodem miłosnym, o którym ptaszki już od obozu świergotały po kątach.
Przełknęła dyskretnie ślinę i nieco zbita z pantałyku możliwością mierzenia się z wylewem cudzych emocji, z którymi mówiąc szczerze niekoniecznie potrafiła sobie radzić, zwłaszcza kiedy towarzyszyły temu równie rzewne łzy, postanowiła zrobić pierwsze co wpadnie do jej blond makówki. A, cholera, czasami naprawdę gościły tam dosyć abstrakcyjne i niekonwencjonalne idee, które stołując się obok tych bardziej logicznych i tak brały prymat w działaniu. Lekkomyślność, ot co..- Prawdopodobnie tym gestem zapewnię nam trzydzieści  sekund swobodnej egzystencji w tym miejscu, później wróżę atak Rogogona Węgierskiego.- Skwitowała przelotem parodiując ton wszelakiej maści proroków, którzy modyfikując barwę głosu nadają przepowiedni mroczniejszy wydźwięk i z kpiącym uśmiechem przylepionym do lica, na oczach wszystkich, choć głównie zainteresowanego, naruszyła przestrzeń osobistą chłopaka w sposób bardziej niźli społecznie dopuszczalny, zwłaszcza w sanktuarium szalonej bibliotekarki. Kolana Remusa zwyczajnie sprawiały wrażenie poduszki idealnej, co dziewczyna postanowiła sprawdzić i wykorzystać. Okej, tak właściwie wcale nie oceniała ich pod względem wygody, a raczej możliwości swobodnego posadzenia czterech liter w obranym miejscu. Miała ku temu rzecz jasna powody, które pan markotny miał lada moment poznać.
Usiadła bokiem od prawej strony, nogi przerzucając przez całą szerokość kolan chłopaka na jego lewicę, a ramię oplotła wokół męskiego karku, niczym w obawie przed strzepnięciem z, jak się okazało, wygodnego posłania, modląc się w duchu, by reakcja gryfona nie opiewała w motywy, których finałem będzie mus zbierania się przez nią z podłogi. W zanadrzu przygotowała sobie już nawet niezadowolony wyraz ślepi, tak zwane spojrzenie „na wilka”, nie zdając sobie sprawy z faktu, że gdyby chłopak odpowiedział jej tym samym, z jakiegoś dziwnego powodu wyszłoby mu to lepiej. Czym prędzej, zdając sobie sprawę z nieszablonowości zaistniałej sytuacji, rozpoczęła monolog. - Mogę zacząć odliczanie, choć  zdaje mi się, że byłoby to co najmniej zbędne, bo ona i tak nadejdzie.-- Westchnęła teatralnie.- Wyrzuci nas. Nie wiem, czy ogłosi wieczną banicję, którą rzecz jasna prędzej czy później obalimy, czy siłą pozbawi nas możliwości celebrowania jedynie tego wolnego wieczoru wśród niekończącej się literatury. Fakt jest jeden – publiczne spoufalanie się w miejscach kultu jest kategorycznie zabronione, a ja – panie Lupin – według obiegowej opinii właśnie się do pana zalecam.- Zaśmiała się pobłażliwie, unosząc brwi ku górze. Sytuacja zdawała się pretendować do miana tych bardziej groteskowych i podchodzących pod wszelakie anomalia. Bo oto ona, Gwendolyn Scrimgeour, powściągliwa w kontaktach międzyludzkich, zawzięcie ukrywająca atuty własnej aparycji, łaskawie sprezentowanych przez matkę naturę, bezceremonialnie za punkt oparcia, w przenośni i dosłownie, obrała sobie kolana randomowego chłopaka, którego ni stąd ni zowąd nękała swym nagłym przypływem empatii. Kontynuowała.- Co z tego, że z wyraźną intencją, bądź bez ingerencji drugiej strony . Dla obserwatorów wygląda to na porozumienie wypracowane za obopólną zgodą. I ta obopólna zgoda wyniesie nas zaraz poza granice biblioteki, w której nadal zadręczałbyś się smutkami.- Przygryzła wargę i wycofała obejmujące go ramię, obie łapki lokując na polikach Wilkołaka. Ich twarze dzielił ledwie centymetr lub dwa i choć w każdym innym wypadku lico Gwen oblałby ceglasty rumieniec zakłopotania, w tym wypadku przyświecał jej bliżej nieuargumentowany cel pomocy bliźniemu. Odchrząknęła.- Dlatego wybór, który stoi przed tobą jest dosyć wyraźnie naznaczony – albo pozostawiam cię samemu sobie, co najpewniej skończy się sunięciem po korytarzach Hogwartu, niczym widmo, bo z towarzystwa przyjaciół widocznie nie chciałeś skorzystać, skoro skierowałeś swe kroki do biblioteki, zdając sobie sprawę z faktu, że niczego nie napiszesz, czego efekt mamy przed sobą.- Tu krótkim skinieniem głowy wskazała na leżący w niedalekim sąsiedztwie, niezapisany pergamin.- Albo możemy wybrać się na... – lazurowe ślepia przelotem oderwała od przystojnej twarzy towarzysza, by uraczyć wzrokiem wiszący nad wrotami wejściowymi biblioteki zegar – ...nocną eskapadę po Hogwarcie.- To powiedziawszy odsunęła drobne dłonie od makówki rozmówcy. Gdzieś w oddali słyszała już stłumione pomrukiwania bibliotekarki, najpewniej nie potrafiącej zdecydować się, czy publiczne wyrażone potępienie zachowania małolatów jest aktem na tyle doniosłym, by uargumentować  postępowanie sprzeczne ze świętymi zasadami zachowania ciszy w sanktuarium. Blond makówkę naszej bohaterki zaczęło także powolnie nawiedzać poczucie, że istniała szeroka gama innych sposobów spowodowania wyrzucenia ich z biblioteki, ale... ale tak już wyszło.
Remus Lupin
Remus Lupin

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyPią 19 Cze 2015, 20:14

Ciche nucenie nadal rozbrzmiewało echem w jego głowie, podczas gdy zaciśnięte na ramieniu palce Gwen zdawały się elektryzować dotykaną skórę. Siłą rzeczy przyzwyczajony do tak czułych gestów Remus, mimo wszystko był niemalże… zaskoczony śmiałością dziewczyny, choć szczerze powiedziawszy trudno było by mu rzec, że naprawdę się zdziwił. Owszem, słyszał o blondwłosej to i oto (siłą rzeczy, bo przecież Lunatyk jak na każdego przykładnego mężczyznę przystało, stronił się od plotek oraz ploteczek!) przez co raczej nie postrzegał jej jako osoby statecznej, nudnej czy nieśmiałej ( jaką notabene, lubił spostrzegać w sobie) a jednak… Gwendolyne wzbudzała nieprzeciętne zainteresowanie w osobnikach przystojniejszych niż on, zabawniejszych niż on a także najzwyczajniej w świecie – bardziej zainteresowanych damskim towarzystwem, bo o ile lubił towarzystwo akurat tejże dziewczyny – dziewoi unikał co do zasady. I już myślał, że się wywinie ukryty w zakamarkach biblioteki, a jednak! Cała ta sytuacja zdawała się być jakimś cholernym żartem, knutym planem, niesprawiedliwym wyścigiem gdzie meta goni uczestników. A on najwyraźniej w tym wyścigu przegrywał.
A jednak, obraną taktyką trzeba grać do końca, dlatego też postanowił nie okazywać jak bardzo zaskoczyły go ręce splecione na karku. Nie była to niespodzianka nieprzyjemna, wręcz przeciwnie, co nie zmienia faktu, że należała do… no cóż, po prostu niespodziewanych, jak sama nazwa na to wskazuje. Starał się nie spuszczać oczu z lazurowych ślepi Krukonki, wykonujących szaleńcze młynki, fikołki oraz zawirowania wołające o pomstę do nieba, choć siłą rzeczy coraz trudniej zachować było to skupienie. No cóż, siłą rzeczy był jawnie molestowanym mężczyzną, co po pierwsze nie ujdzie niezauważonym w szkolnej społeczności a po drugie – działo się to pozornie wbrew jego woli. Pozornie, bo czuł uśmiech wpełzający na twarz co oznaczać mogło tylko jedno – zaraz da się przekonać lazurowym oczętom, tak samo jak daje się namówić Łapie oraz Rogaczowi na te wszystkie głupie, nieodpowiedzialne, śmieszne eskapady. Dlatego też z całych sił starał się utrzymywać kontakt wzrokowy, jednocześnie przywołując wspomnienie czegoś zupełnie nieatrakcyjnego - czegokolwiek co sprawiłoby, by Gwen odziana w za duże swetry stała się jeszcze mniej kusząca, niż na jaką się kreowała. I choć zdawać by się mogło, że przy niej być może to trudne – no cóż… z pomocą nadchodzą przyjaciele. A mianowicie twarzyczka Petera Pettigrew, przy której nawet półnaga wila skąpana w świetle księżyca wydawała by się jakaś… mniej interesująca.
Dlatego po chwili napięcia obserwował poczynania Gwen nieco bardziej rozluźnionym wzrokiem, spojrzeniem świadczącym o ponownym odzyskaniu całkowitej kontroli. Remus nie spodziewał się jednak, że dziewczyna potrafi być tak bezpośrednia, butna, śmiała a być może nawet i bezczelna, bo pakowanie się na kolana nieszczęśliwie zakochanym chłopakom, bez ich zgody wiedzy czy chociażby wcześniejszego ostrzeżenia, mogło być za takie uznane. Chociaż… raczej przez dziewczęta posiadające mniej uroku niż nasza rzeczona bohaterka, co Remus musiał chcąc nie chcąc przyznać w myślach Gwen. Jawna niesprawiedliwość losu, że za trzy uśmiechy ona może pojechać tam i z powrotem podczas gdy brzydoty takie jak on muszą za wszystko płacić. Albowiem stare porzekadło rzecze, że za wszystko w życiu trzeba płacić – no chyba, że wygląda się jak milion galeonów, nawet w worku na ziemniaku.
Te i inne myśli przemknęły przez jego umysł, gdy obserwował ruchy Gwen tak jakby w spowolnionym tempie. Z trwogą w sercu, bo Lupin doskonale pamiętał, gdzie ta dwójka się znajdowała – chyba podobnie jak ona, choć śmiałe słowa zdawały się przeczyć jeszcze śmielszym czynom. Jednak gdyby zastanowić się trochę dłużej, istniała jeszcze jedna opcja tłumacząca jej szalone zachowanie. No dobrze, dwie. Albo dziewczyna jest pozbawioną instynktu samozachowawczego samobójczynią, która w przypływie odwagi czy też brawury wejdzie bez wahania w paszczę smoka albo jest Gryfonką. W sumie na jedno wychodzi.
Beztroski uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując miejscu iskrom rozbawienia, które zdawały się łamać zasadę decorum narzuconą przez usta, przez brwi. Bo oba te elementy twarzy zdawały się roztaczać wrażenie, że w gruncie rzeczy jest zły, co nie było po części prawdą.
No dobrze, to chyba w ogóle nie było prawdą.
Słuchał Gwendolyne z tą dziwną do opisania miną, którą jednak dziewczyna bez trudu była w stanie rozszyfrować. A jeśli nie wszystkie sygnały dotarły do niej poprzez mimikę twarzy, stanowczy uścisk rąk na jej zarysowanej talii, atrakcyjnej w wyobrażeniach Remusa (których przecież nie miał) pomimo worków na ziemniaki i innych fałd ubrań, które ją skrywały powinno robić swoje. Peter Pettigrew.
Na Merlina, przecież jest jeszcze Symplicja. Zbesztany jakby tą myślą rozluźnił ów uścisk, co nie zmienia faktu, że w dalszym ciągu bardzo przyjemnie czuć było ciepło jego-starej-dobrej-koleżanki Gwen.
- Panno Scrimgeour, zauważyłem. Podobnie jak połowa szkoły – mruknął w odpowiedzi, patrząc się prosto w lazurowe ślepia, Peter Pettigrew, ponieważ chciał im przekazać tę jakże ważną wiadomość. Ona jednak zdawała się tego nie widzieć (lub ignorować, co w każdym razie na jedno wychodzi) dlatego dała upust swemu rozbawieniu niewzruszona niczym i nikim, kontynuowała. Podczas gdy Remus rozglądał się w poszukiwaniu ukrytego smoka, czy też przyczajonego tygrysa.
A raczej starał się, lecz gdy poczuł na policzkach ciepłe dłonie Gwen, mimowolnie odwrócił spojrzenie na jej lico. Brwi ściągnięte w geście niedowierzania, szeroki uśmiech wymalowany na twarzy, wyraz oczu mówiący dość jasno i klarownie, jak bardzo jest niepoważna nie pozostawiały już złudzeń – czy tego chce czy nie, Lunatyk dawno dał się przekonać przez blondwłosą o lazurowych oczach, cholera, Pettigrew.
I choć powinien twierdzić, że nieco przesadziła z łamaniem jego prywatności, choć powinien czuć strach o uczucia tej osóbki, wpełzający niecnie na kark w momentach tych najpiękniejszych (podobnie jak to było z panną Szafran) – każde z tych odczuć wydawało się obce, odległe. Różnica między tymi dwoma bliski dla niego Krukonkami, jednej z przenośni a drugiej dosłownie była taka, że jedna z nich zdawała z nim pogrywać, druga dała się pogrywać jemu. Dla Symplicji nie skończyło się to dobrze, choć dobrze wiedziała, że igra z ogniem a jednak... Gwen jest inna. Dla niej to co się dzieje między nimi nic nie znaczy i nigdy nic znaczyć nie będzie, co dla niego oznaczało jedno. Skoro oboje są dwójką idealnie dobranych do siebie znajomych, mogą bez wyrzutów sumienia  odprężyć się w swoim towarzystwie, z dala  do problemów dotyczących ich samych, czy też ich przyjaciół, czy też wydumanych dywagacji Lacroix na temat suszenia kornwalijskich ślimaków.
Okazja idealna, szczerze powiedziawszy i o ile nie stanie się nic głupiego, być może ulży mu na na sercu.
Wyczuwając koniec ostatniego z monologów Gwen, spuścił leniwe wzrok na podłogę, myśląc o tak zwanych „opcjach”. Niestety nie miał zbyt wiele czasu, co oznaczało przymus szybkiego działa a jako, że Scrimgeour nie dała mu zbytnio wyboru, będzie musiał ją wyrwać ze szponów smoka dopóty oboje jeszcze mają szansę.
Rzucając przelotne spojrzenie jedynej-prawdziwej-kochance-szkolnego-woźnego, zacisnął kurczowo palce na powabnej talii Gwen (Peter Pettigrew!) i nie traktując życia zbyt poważnie przysunął się do jej ucha.
- Prowadź -  rzucił pobieżnie, zanim jeszcze rozpętała się burza. I czując się źle, z powodu Symplicji, do której dalej przecież coś czuł uśmiechnął się zawadiacko do Gwen. Która zdusiła w nim resztki niechcianych wyrzutów sumienia i wyprowadziła z pomieszczenia, zanim ktokolwiek powiedział „quidditch”.

zt x 2
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 EmptyPią 20 Maj 2016, 08:17

Dobra skrytka to ławki w kącie między regałami biblioteki szkolnej. Udało mu się przemknąć tu niezauważonym przez zbyt wiele osób. Pokój Wspólny Puchonów był wypełniony po brzegi, w dormitorium coś wybuchło i musieli wietrzyć całe lochy. To nie jest już działka zainteresowań Henry'ego, a więc wziął pod pachę książkę z Zaklęć, zwoje pergaminów i udał się na spoczynek w bibliotece, gdzie siłą rzeczy zawsze panował spokój. Koniec końców, siedział tu od czterdziestu pięciu minut i nie zapowiadało się na zmianę lokalizacji. Biblioteka to miejsce, gdzie prawdopodobnie natknąłby się na Wandę, w końcu to uczennica Ravenclawu. Henry był świadom ryzyka spotkania z dziewczyną i choć ciągnęło go w drugi kraniec Hogwartu, zagryzł zęby i tu przyszedł. Teoretycznie mieli się nie unikać mimo, że każde spotkanie, skrzyżowane spojrzenie czy wpadnięcie na siebie zupełnie przypadkiem było dla obu stron nieprzyjemne, krępujące i po prostu dziwne. Zaszył się przy ławeczce, rozpalił oliwę w lampie i ślęczał nad trzema wypracowaniami z Zaklęć. Nadrabianie semestru nie należało do największych przyjemności, ale dzięki temu Henry mógł przestać rozwodzić się nad spotkaniem przed bramą wejściową.
Czuć było od niego zapach leków. Przestał go już nawet eliminować, rezygnując po prostu ze sprawiania wrażenia zdrowego. Fizycznie zdrowy był, jak najbardziej. Leczył tylko głowę, a skoro pół Hogwartu twierdziło, że jest świrnięty, to nie miał już sił mówić, że jest inaczej. Skrobał tępym już piórem po pergaminie, przepisując spory akapit z opasłej i zakurzonej książki. Pod stołem trzymał rogala z czekoladą i ukradkiem go podjadał, bo na obiedzie nie był. Nieudzielanie się towarzysko dobrze mu szło. Nie odzywał się za wiele w pokoju wspólnym i nie reagował na zaczepki co niektórych siódmoklasistów i masy zaczepnych i zbuntowanych czwarto- i piątoklasistów. A wszystko to z winy jednej małej Wandy, która znana była z popularności równej Huncwotom. Tyle dobrego, że limo od Riaana powoli się goiło i lada tydzień nie pozostanie po nim żaden ślad. Mógł pozbyć się go za pomocą zmazywacza siniaków dostępnego u Zonka, ale od ponad dwóch tygodni sklep Zonka nie był mu po drodze.
Przerzucił kartkę książki i drgnął w miejscu, gdy za jego plecami przeszła grupka uczniów ze zmiksowanych domów. Choć nie patrzył na nich, to czuł, że pokazują sobie palcem, coś szepcą, potem wybuchają śmiechem i uciekają uciszani przez panią Pince. Henry westchnął i potarł czoło, czując w zatokach znajomy ból. Jedną ręką, bez udziału wzroku, wygrzebał z plecaka przy krześle flakonik z niebieskim płynem. Wlał go do gardła, zagryzł rogalem i kontynuował pisanie referatu na temat uroków i porównywanie ich z zaklęciami niestandardowymi. Za oknem szalał śnieg. Wiatr przedostawał się przez szczeliny okna, które akurat umiejscowione było nad głową Heńka.
Sponsored content

Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dział "Zaklęcia i Uroki"   Dział "Zaklęcia i Uroki" - Page 3 Empty

 

Dział "Zaklęcia i Uroki"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Zaklęcia defensywne - Katja.
» Dział "Transmutacja"
» Dział ksiąg zakazanych
» Klub Obrzędów Zakazanych (Dział Ksiąg Zakazanych)

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
IV piętro
 :: Szkolna biblioteka
-