Temat: Posąg Jednookiej Wiedźmy Sob 15 Lut 2014, 18:37
Posąg Jednookiej Wiedźmy
Podobizna Jednookiej Wiedźmy stoi na trzecim piętrze, między schodami prowadzącymi do sali wejściowej, a drogą do Wieży Gryffindoru. Gdy stuknie się w garb czarownicy i wypowie odpowiednie zaklęcie, ukaże on ukryty korytarz prowadzący prosto do Miodowego Królestwa w Hogsmeade, o którym wie niewielka garstka uczniów (w tym Huncwoci, którzy znają dokładnie cały zamek).
Koniec roku! Nareszcie! Brązowe loki zatańczyły wesoło, gdy Brooklyn wbiegała po schodach na górę, rozglądając się uważnie, by wśród mijających ją uczniów złowić wzrokiem tego jedynego w swoim rodzaju młodszego Blacka. Kiedy szukała go pod klasą eliksirów ktoś powiedział jej, że wędrował z tą Gryfonką o dziwnym nazwisku... Jak jej było... Meadowes! Amelia przewróciła oczami, żegnając delikwenta machnięciem ręki; nigdy nie rozumiała, co było trudnego w zapamiętaniu nazwiska Dorcas. Jej kuzynka często bywała w ten sposób pokrzywdzona... Zresztą, to nie było istotne. Widziano go w drodze na wyższe piętra, a ona nie mogła czekać do wieczora; wyjeżdżała z Hogwartu wcześniej, ze względu na rodzinę, dlatego złowienie Regulusa było tak ważne. Wolała nie wypatrywać sowy przez okno, najpewniej przez kolejny tydzień, by dowiedzieć się, czy przystanie na jej propozycję. Zastanawiała się długo. Carney jak zwykle zaprosił ją do siebie na wakacje, wiedziony przyzwyczajeniem czy sympatią, sama nie wiedziała, Uriah także przebąkiwał coś o wspólnym wyjeździe... Nie była pewna, czy zapraszanie do siebie Blacka będzie dobrym pomysłem. W ciągu tego roku spotykali się co prawda wiele razy, a jej serce, cóż, kłamstwem byłoby nie przyznać, że bije szybciej na widok ciemnowłosego drania. Traktowała go jednak z dystansem, nieco na pokaz, nieco celowo, głównie jednak w obawie, że może to na nich zwalić jedynie problemy. Teraz jednak nie miała już wątpliwości. Czarną czuprynę dostrzegła u szczytu schodów, zamajaczyła jej przy posągu, na krótką zaledwie chwilę, to jednak wystarczyło; przyspieszyła kroku, poprawiając wystające ze spodenek kieszonki, uparcie próbujące pozbyć się zawartości, na którą składało się kilka skrawków pergaminu i różdżka, wciśnięta w tylną kieszeń. Miała na sobie zdecydowanie za dużą koszulkę drużyny Slytherinu i co chwilę podciągała rękawy, by nie odsłaniały ramion. - Black! Regulus! - tłum znów przysłonił jej widok; podskoczyła, wymachując dłonią i gdy przepchnęła się do chłopaka, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było poprawienie denerwującej koszulki - która swoją drogą, należała do obiektu jej niestrudzonych poszukiwań. - Black, masz chwilę? - spytała, gdy wrócił jej normalny oddech; loki znów zatańczyły wokół twarzy, gdy pochyliła się, opierając dłonie na kolanach, a potem gwałtownie wyprostowała, odrzucając niesforne pukle na plecy.
Ostatnio zmieniony przez Brooklyn Lowsley dnia Sro 02 Lip 2014, 01:53, w całości zmieniany 1 raz
Rozmowa z Dorcas dzisiejszego dnia miała przebiec zupełnie inaczej. Przynajmniej różniła się od scenariuszu, który układał w swoich myślach milion razy. Nie była na niego zła. Nie miała do niego żalu. Cholera, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że go rozumiała. Pokręcił głową z niedowierzania, schodząc po schodach. Chyba życie lubiło go zaskakiwać, a nawet sprawiać mu miłe niespodzianki. Z nieco lepszym humorem zmierzał do lochów. Przeciskał się przez tłum, nie słuchając docinek odnośnie jego zaręczyn. Wolał być głuchym na takie teksty niż dać się sprowokować. Co jak co, ale ostatnie czego pragnął to szlaban tuż przed końcem szkoły. Gwar był nieziemski, ale wydawało mu się, ze ktoś go wołał. Wywrócił oczami zdegustowany, przekonany, że to kolejny koleżka jego brata pragnie wyrazić wyrazy współczucia lub po prostu zakpić. Nie zatrzymywał się. Jednak głos nawoływał go nadal i był coraz bliżej. W końcu się zatrzymał i odwrócił, mając przed sobą... -Brooklyn? -zapytał zaskoczony. Faktycznie, ostatnio mieli wiele okazji by się spotkać, beztrosko pogadać. Dobra, nie licząc tego razu, kiedy stanął w jej obronie i przywalił Torresowi. Od tamtej pory nie było okazji do rozmowy na ten konkretny temat, poza tym Regulus był przekonany, że dziewczyna woli tkwić w tej toksycznej relacji ze swoim opracą, a Black nie miał zamiaru się w to wtrącać. Miał świadomość tego, ze taka dziewczyna jak Lowsley zasługuje na kogoś o wiele lepszego, ale to było jej życie. Nie poruszał tego, uznając, że nie ma do czego wracać. -Mam, nawet dwie chwile.... a dla Ciebie to w porywach do trzech. -włożył ręce do kieszeni i chcąc nie chcąc uśmiechnął się. Może miał do Lyn lekki żal za ostatnią akcję, ale i tak cieszył się na jej widok.
- Fanta...stycznie... Przepraszam, trochę się... Te wszystkie schody, Merlinie, tak kocham lochy. - odetchnęła wreszcie głęboko i oparła dłoń na biodrze, posyłając Regulusowi pogodny uśmiech. Wpatrywała się w niego jednocześnie badawczym wzrokiem, próbując wyłuskać z jego uśmiechu zmartwienie, które czaiło się przez moment w jasnych oczach. Nie wiedziała gdzie tkwi jego sedno, nie wiedziała, kto je spowodował, ale miała nadzieję, że to nic poważnego. Black chcąc, czy nie chcąc, pozwalał jej bezwiednie czytać z siebie jak z otwartej książki, przynajmniej w niektórych momentach. Przeczesała włosy palcami, odrzucając je na ramię, a potem wsunęła dłoń pod ramię chłopaka, odciągając go nieco na bok; jej uwadze nie uszły nieprzyjemne docinki i uśmieszki, posyłane w stronę Regulusa z różnych stron. - Ciągle tylko Carrow i Carrow, mogliby zmienić śpiewkę. To nudne. - mruknęła pod nosem, ukradkiem podstawiając nogę jednemu piątoklasiście z Gryffindoru, który wyjątkowo zjadliwie rzucił w stronę jej towarzysza pytanie o złamane serce. Z duszą na ramieniu patrzyła jak delikwent spotyka się z podłogą, a potem znów odwróciła się do Regulusa, odruchowo już poprawiając zsuwająca się z ramion koszulkę. - Jesteś bardzo zajęty? To znaczy... Nie teraz! Na wakacje. Konkretnie, w lipcu? - spytała, posyłając mu pytające spojrzenie. Czekoladowe oczy zamigotały lekko, na wargach pojawił się kolejny uśmiech; Ślizgonka uniosła dłoń, odgarniając z oczu chłopaka zabłąkany kosmyk i zaraz cofnęła ją szybko, czując, jak w policzki uderza jej gorąco. Chrząknęła, spuszczając na moment głowę i wsuwając dłonie do kieszeni krótkich spodenek. - Pomyślałam, że może... Oczywiście, jeśli chcesz. Jeśli nie, to zrozumiem, ale...- Lowsley, idiotko, weź się w garść! - MożechciałbyśwpaśćdomniedoYorku? - wyrzuciła wreszcie jednym tchem, unosząc wzrok i napotykając badawcze, rozbawione spojrzenie chłopaka.
Pozwolił jej odetchnąć, chyba nieźle się za nim nabiegała, nie dość, ze milion schodów to jeszcze przeciskać się przez tłum uczniów. Aż zrobiło mu się żal tej małej i niewątpliwie uroczej osóbki. Odczekał aż złapie oddech i zechce zacząć temat, który był dla niej tak ważny i niecierpiący zwłoki. -Fakt, właśnie tam zmierz...-nie skończył, ponieważ Lyn wzięła go pod ramię i zaczęła ciągnąć w tylko sobie znanym kierunku. Pozwolił na to, śmiejąc się pod nosem. Co ta mała kombinowała? Oczywiście nadal towarzyszyły mu docinki tłumu, ale jakoś nauczył się je olewać. Kiedyś przestaną, zwłaszcza, że zbliżał się koniec roku i wakacje. Posłał dziewczynie uśmiech pełen zrozumienia w ramach podziękowania, że rozumie jego sytuacje. Może przez pierwsze dni i jego samego to bawiło, ale teraz to było najzwyczajniej w świecie męczące. Syknął aż, kiedy piątoklasista z Gryffindoru zaliczył malowniczy upadek. Rąbnął nieźle, ale sam sobie na to zasłużył. -Kto by pomyślał, że Ty taka niebezpieczna. -mruknął, idąc już nieco swobodniej. Nie był ciagnięty tylko kierowany, to mu bardziej odpowiadało. Nie uszło jego uwadze, jak Lyn poprawia koszulkę. Dobrze w niej wyglądała, ale nie mógł wyzbyć się myśli, jak by wyglądała bez niej. Już raz przy nim zdjęła koszulkę, chyba wolno było mu tak marzyć? Podłapał jej pytajace spojrzenie, gdy zaczęła w końcu mówić. -Hmm... mam już jakiś wyjazd w zanadrzu, ale wakacje są długie... -zaczął, chcąc wybadać grunt. Palnąć tak na samym początku, że wybierał się do Dorcas mogło zostać źle odebrane. Nie był aż tak głupi. -A co? -zagadnął, mrużąc oczy. Nic się przed nim nie ukryje! Pozwolił sobie odgarnąć włosy z czoła, co poskutkowało miłym łaskotaniem w okolicach karku. Zamrugał zaskoczony, dochodząc do wniosku, że kompletnie nic nie zrozumiał z jej ostatniego zdania. Coś tam się przewinęło co brzmiało jak "York", ale pewności nie miał. -Eee.... co? -zapytał. Był wredny, każąc przejść Brook przez ten sam stres jeszcze raz, ale nie mógł się oprzeć jej twarzy w pąsowym kolorze róży na policzkach.
- Czy chciałbyś może odwiedzić mnie... W Yorku. - powtórzyła nieco wyraźniej, jasnym było jednak, że pilnowanie, by jej wypowiedź miała znośny rytm było dla dziewczyny nie lada wyzwaniem. Wytrzymała jednak spojrzenie Regulusa, czując, jak denerwująco zdradliwe rumieńce rozlewają się na jej twarzy, zapewne nadając jej kolor cholernych piwonii. Odetchnęła głęboko i odwróciła głowę w drugą stronę, pozwalając swojemu sercu na parę sekund szaleńczego biegu. Co się z nią działo? Regulus nigdy wcześniej nie wywoływał w jej ciele takich rewolucji. Owszem, doceniała jego urok, doceniała przystojną twarz i maniery, bawiły ją jego szczeniackie, tanie teksty, których używał zwykle z autoironią, to wszystko składało się na wyjątkowo przyjemną całość... Fakt, że nie traktował jej z wyższością gdy chodziło o quidditch, poświęcał wolny czas na dodatkowe treningi i potrafił rozjaśnić czarny dzień też świadczyły jedynie na jego korzyść. Skąd jednak to nagłe zmieszanie? Te pieprzone zakłopotanie i rumieńce? Zmusiła się, by spojrzeć na niego jeszcze raz, a widząc rozbawienie na twarzy Ślizgona, bez namysłu uderzyła go w ramię. - Przestań się śmiać, bo się rozmyślę! - burknęła, marszcząc nos, ale nie mogła się nie roześmiać - To chcesz wpaść? - powtórzyła pytanie, wzruszając lekko ramionami, jakby właściwie nie było to nic takiego. Wszelkimi siłami starała się odsunąć od siebie wszelkie niepotrzebne myśli, skupiając się jedynie na jasnych, wpatrzonych w nią oczach. Otoczenie nie miało teraz żadnego znaczenia; to nic, że ludzie patrzyli, to nic, że gadali, szepty, śmiechy, poszturchiwania, wskazywanie palcami, nic jej nie obchodziło. To nie było teraz ważne. Ważna była odpowiedź, na którą czekała; odpowiedź, która mogła wywołać przyjemne dreszcze, lub ból zawodu.
Ahh! Więc o to się rozchodziło! Zapraszała go do siebie. Na jego twarz wypełz rozbawiony uśmieszek, nie mógł narzekać na brak zajęć w te wakacje! Zaproszenie od Dorcas, zaproszenie od Brooklyn.. kto wie, może złapie jeszcze ze dwa i wcale nie pojawi się w "domu" na feriach letnich. Z całej siły woli powstrzymywał się od śmiechu, ale szło mu miernie. Nawet bardzo kiepsko. Rozchichotane iskierki w jego szarych oczach i trzęsące się usta zdradzały, że miał ochotę się roześmiać. Co miał zrobić? Była tak uroczo nieporadna i zestresowana, że nawet go to rozczulilo. -Ahh.... o to chodziło. -wykrztusił w końcu. I co w tym strasznego? Takie to było denerwujące? Znał to odwracanie spojrzenia, ten róż na policzkach. Lowsley miała do niego słabość, co nie pozostawało nieodwzajemnione. Chyba jednak Black po prostu lepiej to ukrywał. Nie wytrzymał i zaczął się cicho śmiać. Dobrze przewidział, że Brook mu się odpłaci za ten akt wesołości, ale miał zbyt słabą wolę. -No co?! -oburzył się, osłaniajać się przed kolejnym potencjalnym atakiem, ale takowy nie nadszedł. W sumie nie bolało go to uderzenie. Co mogła mu zrobić tak mała i krucha osóbka? Może była niebezpieczna, kiedy dzierżyła w rękach pałkę do gry w quidditcha, ale poza tym była nieszkodliwa. Przynajmniej dla Rega, bo ten piątoklasista chyba był innego zdania. -Pomyślmy... chyba wcisnę Cię między jednym, a drugim wolnym. -odpowiedział w końcu. Nie byłby sobą, gdyby nie zrobił z tego doprawdy pokrętnej wypowiedzi. -Bardzo chętnie. -dodał, jakby Brook miała wątpliwości czy było to szczere czy może ironiczne. -Ładnie dzisiaj wyglądasz, wiesz? -rzucił nagle i aż zaskoczył samego siebie. Nie przywykł do rzucania komplementami bez swojego charakterystycznego uśmieszku. Powiedział to tak, jakby to była oczywista rzecz i tylko zauważa jej istnienie. I dziękuje za jej istnienie. -Tylko.. -nie skończył, łapiąc w dwa palce zsuwający się materiał koszulki i wracając go na swoje miejsce.
- Wciśniesz mnie gdzieś, tak? - uniosła brwi, rzucając Blackowi wyzywające spojrzenie; nie ustępowała mu złośliwością i chęcią do żartów, wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, gdy znajdowali się na boisku; dla osoby postronnej mogło to wyglądać na walkę, w której w grę wchodziły śmierć lub życie. Innej opcji nie przewidziano. Nikt nie wiedział jednak, że taka rywalizacja dla obojga Ślizgonów stanowi doskonałą zabawę. Tą dziedzinę wzajemnego działania sobie na nerwy i zmuszania drugiej osoby do wykraczającej po za zdrowy rozsądek pomysłowości stosowali jednak nie tylko w quidditchu, a to, wbrew pozorom, świetnie wpływało na ich relacje. - Skoro gdzieś mnie wciśniesz, to chyba nie zostaje mi nic innego, jak powiedzieć ci, że... Będę czekać. - uśmiechnęła się, słysząc zapewnienie o chęciach Blacka. Tak, to rokowało całkiem obiecująco. Otwierała już usta, by go pożegnać, jednak kolejne słowa chłopaka zupełnie wytrąciły ją z równowagi. Ładnie dziś wyglądasz?Naprawdę, Black? Naprawdę? Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy z jego ust coś tak banalnie... słodkiego. Nie spodziewała się takiego komplementu, ani dotyku, który nadszedł zaraz za nim. Merlinie, sposób, w jaki ten drań wyprowadzał ją z równowagi był doprawdy... Niemożliwy! Cofnęła się, uniosła dłoń do włosów; przeczesywanie ich działało uspokajająco. - Zawsze wyglądam ładnie. - rzuciła tylko, próbując ukryć zadowolenie. Mała rzecz, a cieszy. Nim zdążył wytrącić ją z opanowania po raz kolejny, wspięła się na palce i musnęła jego policzek wargami, a potem odskoczyła jak spłoszona sarna, machając mu na pożegnanie. - W takim razie do zobaczenia w lipcu. - mrugnęła jeszcze, widząc jego zaskoczoną minę i odwracając się na pięcie zniknęła w tłumie uczniów, po drodze po raz kolejny podstawiając nogę pechowemu piątoklasiście. Ot, dla zasady.
[zt]
Argus Filch
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Nie 17 Maj 2015, 15:30
Filch był bardzo zajęty. Ostatnim razem gdy przechodził tędy ze swoim workiem na zwłoki, ktory dostał od kogoś mu przychylnego (był pewien, że to panna Pince) zauważył, że Jednooka Wiedźma śledzi go wzrokiem. A to oznaczało, że coś się tutaj kryje i trzeba się temu przyjrzeć z bliska. Wlokąc za sobą piszczące krzesło wspiął się na trzecie piętro. Zdyszał się przy tym, napocił, nasapał, zmienił kolor skóry na sino-fioletowy, ale dotarł na miejsce. Otarł rękawem pot z błyszczącego czoła i powłócząc nogami skierował się wgłąb korytarza. Za nim ciągnął się miły zapach koperkowo-cebulowej wody kolońskiej i odrzucający aromat przepoconego, niemytego ciała. Jego kotka patrolowała parter, bo ktoś włamał się niedawno do schowka i to pani Norris musiała czuwać nad miejscem zbrodni. Filch postawił krzesło między zbrojami rycerzy i usiadł ospale na drewnianym meblu. Te, jak tylko poczuło na sobie tyłek woźnego, jęknęło i zawyło, ale i tak nie miało szans zrzucić z siebie zacnego jestestwa tak eleganckiego człowieka i głowy Hogwartu. Był stróżem prawa i gdyby nie on, ten zamek by nie istniał. Tak sobie wmawiał i tłumaczył, żeby podnieść siebie na duchu i się dowartościować. Tyle potu wypocił i tyle krwi wylał na rzecz zamku, więc tak czy owak, był jednostką znaczącą i niezbędną w tak dobrej szkole Magii i Czarodziejstwa. Rozpoczynał siedzenie. Miał oko na jednooki posąg wiedźmy i nie spuszczał jej z oka ani na chwilę. Kontakt wzrokowy jest tutaj bardzo istotny i ważny, bo wtedy rozpoczynała się walka na oczy i z reguły to Filch wygrywał. Wybałuszał wodniste ślepia i dyszał, walcząc z posągiem w ciszy. Wyda się, wyda się, że coś ukrywa, jakieś tajne przejście, o którym on musi wiedzieć. Minęło dwadzieścia minut zaciętej walki i Filch się zmęczył. Jego powieki stały się ociężałe i szczypały go od krwawej bitwy na wzrok. Skrzyżował ręce na ramionach, rozrzucił kończyny dolne na boki i kontynuował śledzenie każdego najdrobniejszego ruchu kamiennego posągu. Zegar tykał. Minuta, druga, trzecia, piętnasta, trzydziesta piąta i po chwili po korytarzu rozległo się głośne chrapanie a raczej odgłos przypominający krztuszącego się trolla. Charłak odchylił lśniącą łepetynę w tył i z otwartymi ustami wydawał z siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Przy każdym wydechu wprawiał w ruch kawałek siwego włosa przecinającego czoło, leżącego na nosie i zwisającego tuż nad ustami. Z kącika ust toczyła się ślina, chuderlawe policzki wsysały się do środka i wypychały gwałtownie, co nie wyglądało zbyt seksownie. Co jak co, Filch pogrążył się we śnie. Uciął sobie drzemkę podczas tak ciężkiej pracy i biada temu, kto go obudzi, chociaż póki co to nikomu nie groziło. Zasnął twardo.
Adam Morgan
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Nie 17 Maj 2015, 18:10
Cholerne schody! Znowy zaprowadziły go tam, gdzie niekoniecznie chciał się znaleźć. Siódme piętro, kiedy tak naprawdę jego celem było trzecie? Doprawdy, że im się to nie znudziło po tylu uczniach, którzy przez nie spóźniali się na zajęcia. A potem ludzie się dziwią, że Adam nie przychodzi na żadne lekcje, kiedy to stał się niemalże ulubioną ofiarą schodów. - Przysięgam, jeszcze raz taki numer, a przerzucam się na miotłę – burknął pod nosem, niekoniecznie zadowolony. Szczególnie, że aby dostać się na trzecie piętro, jak wcześniej chciał, musiał znów zejść po schodach, a tutaj nie był wcale taki pewien, że po raz kolejny nie wywiozą go tam, gdzie nie chciał. Dla zabawy, jakby im się całe życie nudziło. Słyszał, jak obrazy się z niego podśmiechują, zawsze to robiły. Plotkowały na jego temat, jakby był naprawdę świetnym obiektem do żartów w tej właśnie o to chwili. Odetchnął ciężko, gdy znalazł się w korytarzu na trzecim piętrze. Rozejrzał się dookoła i podrapał po głowie, chcąc sobie tak naprawdę przypomnieć po co przyszedł. Żadnych zajęć raczej teraz nie było, a jeśli były, to pewnie znowu zapomniano przeczytać jego nazwisko na liście obecności. Chyba nie musiał się tym jakoś specjalnie przejmować. Wzruszył ramionami i wypuścił z płuc powietrze, ruszając na przód. Skoro nie pamiętał po co się tutaj znalazł, to zaraz sobie sam wymyśli jakąś inną robotę dla umilenia sobie czasu. Nie było to jakoś szczególnie trudne, kiedy w jego głowie kłębiło się tysiąc myśli na sekundę, a wyobraźnia działała na całkiem niezłych obrotach. Zielona lampka zapaliła się, gdy zobaczył siedzącego woźnego przy posągu Jednookiej Wiedźmy. Przez chwilę się zawahał, nie będąc pewnym czy charłak zaraz się na niego nie rzuci z miotłą i pogoni do jakiejś roboty, albo wlepi mu szlaban za samo oddychanie. Hm… jeśli już o oddychaniu mowa, to było trochę ciężkie, szczególnie przy Filchu, który nie pachniał jakoś wybitnie zachęcająco. I może to było też odpowiedzią dlaczego nie lubił, kiedy koperek pływał w jego zupie, szczególnie w rosole. Złe wspomnienia bolą całe życie. Miał się nawet wycofać i wybrać znów szalone schody, ale usłyszał charakterystyczne chrapnięcie, zaciąganie powietrza przez nos i świst. Bogowie go w tej chwili kochali i zesłali na niego łaskę w postaci śpiącego jak brzydkie niemowlę woźnego. Do głowy niemalże od razu przyszedł mu diabelski plan, który chciał wcielić w życie. W tej chwili. Wziął jednak w pierwszej kolejności głęboki wdech i podszedł najciszej jak się tylko dało. Przykucnął i chwycił za sznurówki obu butów woźnego i związał je ze sobą tak, aby Filch, jak tylko się obudzi i próbuje ruszyć w pogoni za nim – pierwsze co zrobi, to zaryje nosem o ziemię. Ta wizja go niesamowicie mocno cieszyła. Ah, gdyby tylko jeszcze Forrester przyszedł, wtedy zabawa murowana. - Hehe, śpij słodko, panie Woźny. Śpij - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Przypominał w tej chwili dzieciaka, który robił niesamowicie nielegalną rzecz i strasznie go to cieszyło.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Nie 17 Maj 2015, 19:11
Biegła. Całe życie w biegu i pośpiechu. Gdzież to Joe biegła? Do starej wieży na wróżbiarstwo, które mogłaby z czystym sumieniem opuścić, jeśli tylko by nie żywiła do nauczyciela mięty. Doświadczenia z uczuciami do nauczycieli nie wyszły jej na zdrowie. Dziękując świętym kotom za wybranie dzisiaj rano balerin, przeskakiwała jeden schodek za drugim, podświadomie omijając fałszywe stopnie. Puchonka przemieszczała się szybko, także uchroniła się przed psikusem ze strony schodów. Dźwigając na ramieniu torebkę z materiału pędziła na oślep przed siebie nieświadoma, że wchodzi właśnie w paszczę lwa. Joe jak to Joe, z wiadomych względów (czyt. bujanie w obłokach) nie zobaczyła na czas ani woźnego ani chłopaka z Gryffindoru. Pędząc niczym huragan z impetem wpadła na żywą, ogromną, ciepłą i szczerzącą się przeszkodę, zderzając się z jego plecami/torsem. Nie wydusiła z siebie ani słowa, w ostatniej chwili chwytając ramię milutkiej przeszkody i asekurując się przed twardym upadkiem na ziemię. - Au. Sorki. - pisnęła, odzyskując równowagę po paru wdechach. Pomasowała czoło i otwarła powieki, spoglądając na swą dzisiejszą ofiarę. Napotkała jaśniutkie knujne oczy i od razu je polubiła, jednakże gdy przyszło przypisać godność do wyglądu, pojawiała się pustka. - Kto ty jesteś? I co tu... Ojej. - zmarszczyła nos, wybałuszając oczy na widok nieruchomego woźnego. - On śpi?- zapytała cichutko, choć odpowiedź była bardziej niż oczywista. Nastrój Joe bardzo się poprawił. Momentalnie zapomniała dokąd biegła, widząc niecodzienną okazję do okrutnej psoty. Ciemnobłękitne oczęta Puchonki zwęziły się knujnie, niecnie dostrzegłszy drzemiącego i śliniącego się woźnego. Puściła ramię "przeszkody", podchodząc na paluszkach do nowej ofiary i nachylając się ku niej. Nie powinna tego robić, bo gdy tylko przybliżyła buzię do brudnej buzi Filcha, poczęła się krztusić od smrodu. Cofnęła się gwałtownie, zatoczyła trzema krokami i po raz drugi przytrzymała bezimiennej "przeszkody". - O fuj. On się nie mył chyba z tydzień. - szepnęła machając ręką przed twarzą i odwracając się w stronę uchylonego okna, aby nabrać świeżego powietrza do płuc. Joe zmarszczyła usta, przyglądając się krytycznie słodko drzemiącemu staruszkowi. Miała oto okazję, aby się na nim zemścić. Dostrzegłszy związane sznurówki butów, posłała szeroki uśmiech bezimiennej "przeszkodzie" i doskoczyła do swojej torebki. Zanurzyła rękę w tysiącach przedmiotach, poszukując broni numer dwa. Po paru minutach tajemniczego brzdękania wyjęła... szminkę. Czerwoną szminkę, której nie użyła od czasu balu. Zakupiła ją u Zonko, bo trzymała się długo na ustach. - Ta- daam. - zaprezentowała broń bezimiennej "przeszkodzie" niczym pani z mugolskiej reklamy. - W końcu się zemszczę, że skazał mnie na psora Miltona. Uwierzysz, że woźny nie chciał dać mi szlabanu, gdy go o to ładnie poprosiłam? - zapytała retorycznie szeptem nieznanego sobie Gryfona nie przejmując się, że robi z siebie szaloną i niepoczytalną wariatkę. Któż chciał szlaban u woźnego? Och, to zawiła historia, jednak z okazji żal jest nie skorzystać. Na paluszkach podeszła do staruszka, wstrzymując oddech. Chrapał głośno i ślinił się obleśnie. Widziała jego krzywe i zielone zęby, fuj! Krzywiąc się i powstrzymując wymioty nachyliła się nad woźnym, przykładając czerwony gryfel szminki do wątłych polików woźnego. Zastygła w bezruchu, gotowa rzucić się do ucieczki, jeśli się ocknie. Spał! Święte koty, dziękujemy! Sprawnie narysowała serduszko na jego czole, kwiatki na policzkach, krzywą głowę kociaka na szyi, ozdabiając lica staruszka. Na koniec podreptała za krzesełko i na lśniącym łysym czubku woźnego naszkicowała dużą głowę kota Emanuela. Makijaż trwał całe siedem minut. Siedem minut zwolnionego bicia serca i wstrzymywanego oddechu. Gdy Joe skończyła, potuptała wesoło do torebki, roztaczając wokół siebie cieplutkie światło. Z czułością przyglądała się swemu dziełu, chichocząc pod nosem. Po czasie przypomniała sobie, że przecież ma towarzystwo. Odwróciła się do Gryfona i uniosła brew pytająco, oczekując werdyktu.
Peter Forrester
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Pon 18 Maj 2015, 13:32
O Merlinie, jak on kochał jedzenie. Paszteciki, kanapeczki, ciasteczka i sok dyniowy. Niezwykle przemęczony nic nie robieniem wpadł do Wielkiej Sali, z której porwał trzy banany i kawałek makowca – miał zamiar zjeść je już w dormitorium, ale żołądek wydawał tak dziwne odgłosy, że aż sam Forrester się przestraszył. Nie chciał by soki trawienne zeżarły go od środka tak więc uraczył się bananami, których skórki zostawiał wspaniałomyślnie na schodkach czy kafelkach po cichu mając nadzieję, że poślizgnie się na nich jakiś przebrzydły Ślizgon Niemiec albo inny Ślizgon – ewentualnie nadęty i przemądrzały Krukon. Idąc sobie i podśpiewując cicho balladę traktującą o krągłościach Szarej Damy zajadał spory kawał makowca, który mógł oczywiście nieco zniekształcić jego cudowną pieśń. Dlatego może zamiast śpiewać o jej cudnych i długich nogach śpiewał o tym jak bardzo chce mu się sikać. Cóż, śpiewać też za bardzo nie umiał, a gdy do tego dochodził jego szkocki akcent… Bogowie prawdopodobnie dzisiaj nie tylko uwielbiali Morgana, ale i spełniali dzisiaj jego wszystkie zachcianki. Bo oto i oczom psotnej dwójki pojawił się on. Bożyszcze nastolatek, pan Nieba i Ziemi, pan wspaniałości i wszystkiego co super. Najprzystojniejszy, najbardziej rozchwytywany, po prostu on. - No siema. – Przywitał się z buzią pełną wszystkiego nawet nie zastanawiając się nad tym jaki cudem tutaj trafił. Rozejrzał się po korytarzu zupełnie jakby nie zauważył śpiącego Filcha. Zarejestrował za to obecność panny Dunbar, do której uśmiechnął się szelmowsko pomimo przeżutego ciasta. Do Morgana podszedł i bez pardonu trzasnął go po przyjacielsku w ramię, trochę zbyt mocno, aczkolwiek dla nich było to coś normalnego. - Jak t…OMATKOBOSKO. – Już chciał zapytać co tam u nich się dzieje gdy obrócił głowę raz jeszcze w kierunku posągu. I ponownie. Zadławił się ciastem i zakasłał głośno, dopiero teraz zauważając ŚPIĄCEGO Filcha, który wyglądał wyjątkowo uroczo z pomazaną twarzą czymś czerwonym i maziastym, czego nawet Peter wolał nie dotykać. Tego wszystkiego aż poluźnił czerwono – złoty krawat i odetchnął kiwając głową zadowolony. - Czuję się tak jakbym dostał Wybitnego z eliksirów. – Powiedział z podziwem, po czym zagwizdał i wymienił spojrzenia z Adamem – najpewniej mieli to samo na myśli. Dowalenie charłakowi za wszystkie lata trzymania ich super pomysłów w niewoli. Blondyn poprawił okulary i z zadziornym uśmieszkiem przeszedł się w stronę woźnego, wcześniej wsuwając dłonie do kieszeni spodni mundurkowych. Zatrzymał się przed mężczyzną i spojrzał na dzieło kumpla chwaląc go jednocześnie – podniósł przy tym głowę i skinął nią w iście mędrkowym geście, po czym przyjrzał się rysunkom kochanej Joe rozpoznając jej wspaniałą kreskę i tą lekkość ręki. - O tak, o tak, tak, tak. – Wymamrotał do siebie pod nosem i nachylił się nad charłakiem by dokładnie prześledzić wyczyny swoich przyjaciół. Kiwał przy tym łbem do momentu gdy do jego nozdrzy nie doszedł paskudny odór mężczyzny, który nie mył się chyba z rok miesiąc. Jego żołądek zatrząsnął się od paskudnego zapachu najpewniej chcąc jak najszybciej pozbyć się jedzenia, które w siebie wpakował chłopaczyna. Banany z makowcem to chyba zbyt słodkie połączenie jak na jego gusta, ale cóż miał zrobić. Tak bliski kontakt z charłakiem sprawił, że Gryfon pozieleniał na twarzy. Forrester niemal od razu zakrył nos z odrazą, jednak to nie zdołało zatrzymać pędzącego pragnienia wydalenia z siebie wszystkiego co do tej pory zjadł. Poczuł jak żółć żółć napływa mu do gardła po czym nie kontrolując się zbytnio zwymiotował wszystko na śpiącego Filcha. Nie trwało to długo, bo chłopak [hehe] miał już pewne doświadczenie w rzyganiu na szybko – patrz, imprezy z Morganem i resztą Huncwotów po czym jak oparzony odskoczył do tyłu wpadając na jedną ze ścian. - Ale wali. – Nawet nie patrzył na swoje malownicze wymiociny tylko od razu podczołgał się do Jolene mając nadzieję, że ta znajdzie w czeluściach swojej torby chusteczkę. Wyciągnął doń dłoń i z obolałą miną wyjęczał. - Zakopiemy go i będziemy udawać, że go nie znamy. To co z tego, że mają moje DNA. – Oparł się o kolana Puchonki niczym zwycięzca.
Argus Filch
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Pon 18 Maj 2015, 17:55
Foresster, jednak zwiewaj na poważnie przed Filchem, bo on Tobie tego nigdy nie odpuści xD Szacun xD Drzemał, chrapał i syczał. Jego brzuch unosił się i zaokrąglał, a potem wsysał gwałtownie do środka. Troje uczniów miało jeszcze spooorooo czasu na dopieszczanie swojego dzieła, bo Filch spał hipogryfowym snem i nie od razu się ocknie. Zachrapał głośno i pociągnął nosem, śliniąc sobie brodę. Źle sypiał ten nasz woźny. Tyle działo się w Hogwarcie i tak dużo korytarzu było do wyczyszczenia. Odkąd do Hogwartu zlazły się aurory, Filch latał jak opętany z miotłą i szorował każdy centymetr za przedstawicielami prawa, bo znosili do szkoły mnóstwo błota i on nie mógł im zwrócić uwagi. Byli wysoko postawieni i Filch nie wiedział już w końcu do kogo ma się przymilać, aby zyskać sobie poparcie ws. wprowadzenia do Hogwartu dawnego systemu kar. Tymczasem spał. Chrapał, zionął koperkiem, cebulą i niepranymi skarpetkami. Nie ruszał się gdy Dunbarówna malowała go szminką, zajęty snem. Śniła mu się... może nikt się tego nie spodziewa, ale pani Norris. Nie zagłębiajmy się w szczegóły co mu się też konkretnego śniło w związku ze swoją kocicą, bo nie ma jeszcze dwudziestej trzeciej godziny i być może w okolicy znajdują się nieletni. Spał, sapał, dyszał jak niewinne, słodkie niemowlę. Krzesło było trochę niewygodne, ale jakby wyczuwając psoty szczęśliwie wybranych uczniów, zamilkło i nie budziło jeszcze ze snu potwora. Gdyka mu drgała od charczenia. Zamlaskał głośno. - Moja ukochana... o tak, milutka... jaka miękka... ach... taaak, jeszcze trochę... kochanie... tak, z prawej... mmm, najdroższa.... - niewyraźnie jęczał pod nosem, uśmiechając się obleśnie do snu, dając Dunbarównie i Morganowi wolne pole do popisu. Sielankę popsuł Foresster. Kto, zdrowy na umyśle tuż po jedzeniu nachyla się nad osiemdziesięcioma kilogramami seskownego przystojniaka z wylaną na szyi wodą kolońską o zapachu koperku i cebuli? Foresster nie był zdrowy na umyśle, bo zbudził z głębokiego snu potwora. - AAAAWWWWWRRRGHHHHHHH! - zerwał się na równe nogi gdy coś na niego chlusnęło i gdy dotarły do niego dźwięki duszącego się ucznia - to przyprawiło go prawie o orgazm, gdyby nie fakt, że w jego delikatną i gładką skórę wsiąkały śmierdzące gryfońskie wymiociny. Pod warstwą strawionego przez żołądek Petera jedzenia dało się zobaczyć niebezpiecznie czerwono-fioletową twarz Filcha. Otarł rękawem twarz i ukazały się jego ślepia. Czerwone, wybałuszone, rozjuszone ślepia, które wbił od razu w winowajcę. Wystarczyło zobaczyć bladą twarz Petera i resztki wymiocin i już Filch wiedział kogo gnębić przez resztę jego życia. - FORESSTER ZABIJĘ CIĘ, WYPATROSZĘ A GŁOWĘ POWIESZĘ NA PALU PRZED GABINETEM! - i rzucił się do gardzieli nieszczęsnego ucznia, nieświadom związanych sznurowadeł. Gdy tyko zrobił krok, runął jak długi na ziemię, rozpryskując na boki wymiociny Petera. Chwycił rękoma jedną kostkę Jolene i drugą kostkę winowajcy. Wbijał pazury w ich kończyny i wył, sapał, syczał, ciągnąc ich nieuchronnie ku sobie. Wił się w wymiocinach, tarzał i wydawał z siebie przerażające dźwięki. Zabije, wypatroszy i powiesi. Zabije, wypatroszy i powiesi. Zabije, wypatroszy i powiesi. Morgana nie zauważył. Ten to miał wybitną umiejętność bycia niezauważonym. Kto by pomyślał, że to kiedyś uratuje mu życie?
Adam Morgan
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Wto 19 Maj 2015, 00:02
Rozpierała go duma, chociaż bardziej od tego czuł okropny smród. W przypływie desperacji nawet pomyślał przez chwilę o kupnie woźnemu nowych perfum i zamienieniu flakonika z koperkiem na ten o ładnym zapachu na przykład odświeżacza do samochodu. Słyszał o takim ustrojstwie już jakiś czas temu od jednego mugolaka z pokoju. Co zabawne, chłopak miał jeden w postaci drzewa iglastego w zapasie i dał mu w prezencie. Adamowi niesamowicie się to spodobało i postanowił, że teraz tego użyje. Jeszcze może nie w tej chwili, ale los się do niego uśmiechnął, gdyż w kieszeni szaty, w której zazwyczaj trzymał mnóstwo papierów i sowę, tym razem znalazł się też odświeżacz do samochodu. Co do był ten samochód – tego już nie pamiętał. Nagle prawie z równowagi wytrąciła go dziewczyna, która nie zauważyła go i wpadła prosto na niego. Los chciał, żeby jeszcze chwyciła się jego ramienia, jakby był jakąś niezłą podporą. Podniósł spojrzenie na łamagę i wyszczerzył się, chcąc już się z nią przywitać. Kojarzył ją. Jolene Dunbar, z Hufflepuffu. Miała wspaniałego kota, który dosyć często jej uciekał. No cóż, ona jednak chyba nie do końca pamiętała jak miał na imię, jak w sumie każdy z resztą, a paroma wyjątkami takimi jak Forrester. - I tak o mnie niedługo zapomnisz – powiedział wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu, darując sobie przypominanie o tym kim tak naprawę był. Ot, Gryfon jak każdy jeden. Odważny przede wszystkim, biorąc nawet pod uwagę fakt, że właśnie zamierzał zawiesić na nosie Filcha odświeżacz do samochodu. Jolene jednak go ubiegła i zaczęła szukać czegoś w torebce. Morgan cierpliwie spoglądał na jej wyczyny, domyślając się, że każdy chyba nie przepuściłby takiej okazji, aby podokuczać woźnemu. Nawet na chwilę pochylił się nad torebką Jolene, aby zajrzeć do środka, jednak nic tam nie dostrzegł, jakby była wielką czarną dziurą. A jednak Puchonka zdawała cię całkiem nieźle orientować w terenie, gdyż po chwili wyciągnęła… szminkę? Okej, jakieś babskie sprawy, które go nie do końca interesowały. - Czy ty masz zamiar się teraz pindrzyć? – spytał nieco chyba za szybko, gdyż ona nie miała wcale zamiaru zastosować tego wymysłu kosmetologii na sobie. Na jego twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech, zaskoczenie niemalże od razu zniknęło, tak szybko jak się pojawiło. Pokiwał z uznaniem głową, przybierając minę znawcy sztuki, który właśnie zobaczył dzieło wycenione na sporą sumę Galeonów. Przyklasnął z aprobatą i roześmiał się cicho. - Wspaniale. Gdybym miał cykacz zdjęć to bym zrobił i powiesił sobie nad łóżkiem, aby przypominał mi o tym widoku, gdyż na pewno nie zapomnę go przez wieki – powiedział rozbawiony i pokręcił głową z zadowoleniem. Miał jeszcze coś powiedzieć, gdyby nie fakt, że na horyzoncie pojawił się jego najlepszy przyjaciel. Jak zwykle gębę miał pełną wszystkiego i średnio szło go w ogóle zrozumieć. Adam pokiwał tylko głową na znak, że rozumie, chociaż tak naprawdę nic nie rozumiał. Skrzyżował ręce na torsie, obserwując wyczyny przyjaciela. Zaskoczył go, skubaniec go zaskoczył. Gryfon odskoczył na chwilę, gdy Peter zwymiotował na woźnego. Brakowało tylko tęczy i jednorożców, aby uczcić ten dzień, który chyba nie mógł się lepiej skończyć. Zatkał jednak nos, gdy dopadło go uczucie, że sam niedługo zwymiotuje, jeśli się nie ulotni. I tak chyba powinni zwiewać… w tej chwili! Woźny się obudził i nie był zbyt zadowolony z tego, że właśnie ktoś użył go jako worka na wymioty. Adam jednak nie potrafił się powstrzymać i znów zaczął się śmiać, trzymając się mocno brzucha, który właśnie go rozbolał. Wybitnie się dobrze bawił, wybitnie. Pułapka też zadziałała. Kto by pomyślał, że ten stary numer z związywaniem Filchowi sznurówek uda się perfekcyjnie! W dodatku ten był tak zaaferowany Peterem, że Adam znów dostał wolną rękę i mógł robić co mu się żywnie podobało. A prawda była taka, że naprawdę, naprawdę chciał zawiesić na uchu woźnego ten odświeżacz do samochodu. Wyjął go więc z kieszeni i korzystając z zamieszania i wijącego się po podłodze woźnego, podskoczył do niego szybko i zawiesił mu na uchu pachnącą piankę w postaci choinki. Zapach lasu, cóż za niesamowite połączenie i dopełnienie wszystkiego, całego tego obrazka. Zaraz później złapał za jedną dłoń Jolene, a za drugą Petera, nakazując im tym samym brać nogi za pas, bo gdy woźny zdejmie buty, aby móc ruszyć w pogoni za nim… nawet odświeżacz w tej sytuacji nie pomoże. - WNOGI!
Jolene Dunbar
Temat: Re: Posąg Jednookiej Wiedźmy Wto 19 Maj 2015, 13:59
Zapomniała ponowić pytanie o godność Gryfona. Nie zrozumiała odpowiedzi "i tak zaraz zapomnisz", wszak po zapoznaniu imienia drugiego człowieka wypadało je zapamiętać. Zapomniała jednakże zapytać, co wskazywało na wybitne umiejętności Adama w kamuflażu, porażona jego szerokim uśmiechem, którego nie omieszkała odwzajemnić. Osobiście nie sądziła, aby ktokolwiek ją kojarzył z nazwiska. Co nie zmienia faktu, że zrobiłoby się jej miło, gdyby o tym wiedziała. Jolene nie należała do osób wyjątkowo sławnych w Hogwarcie. Co innego Huncwoci czy Wandzia. Nie oznacza to, że potrzebowała rozgłosu. Lubiła nierozpoznawalność, to przydawało się przy prowadzeniu szkolnego magazynu. - Ja nie, on tak. - zachichotała, wskazując drzemiącego woźnego. Spał jak niemowlę, a to szczęście było losem na loterii. Nie sposób przegapić takiej okazji. Okazja do zemsty i dokuczenia mu za brak wyrozumiałości, śmierdzący oddech i posiadanie kota, którego popsuł swą zrzędliwością i gburowatością. Stanęła obok bezimiennego Gryfona i tak jak on wzdychała do ich wspólnego dzieła. Ukłoniła się przed chłopakiem całkiem skromnie, uśmiechając się słodziutko i zarazem knujnie. Nie wolno zadzierać z kobietami! Potrafią być mściwe, o czym przekonywał się właśnie biedny pan woźny. Najpierw usłyszała mlaskanie i niezrozumiały bełkot, a dopiero następnie zobaczyła buzię Petera. Buzię pełną jedzenia, co niezmiernie rozbawiło Puchonkę. Cieszyła się, że jest cały i zdrowy. Rozstali się w nieprzyjemnej atmosferze przez szlaban od profesora Miltona i nie zdążyła jeszcze zapytać Gryfona czy nie miał nieprzyjemności od nauczyciela na lekcjach ONMS. Rozchichotała się wesoło dostrzegłszy jego zszokowaną minę. - Wybitny u Smoczycy to jak los na loterii. Ładnie go pomalowałam? - trzepotała rzęsami prezentując umalowane charłaczątko. Pet miał identyczną minę jak ona i bezimienny Gryfon. Niebo na ziemi. Uśmiech od losu, pokusa nie do odparcia. Jednak gdy Joe zauważyła, że Pet chce podejść do woźnego tuż po zjedzeniu dużych porcji jedzenia, pobladła. Chłopcy mieli tyle żołądków i ewidentnie zapominali, że po spożyciu tysiąca kalorii nie należy zbliżać się do dymiących cebulą obiektów. - Pet, to nie jest dobry.... - dotarły do niej nieprzyjemne dźwięki chlupiących wymiocin. Wykrzywiła się i cofnęła, mrucząc przeciągłe "Bleee, o fuuuj". Wzdrygnęła się. - ... pomysł. - krzywiąc się wygrzebała z bocznej kieszeni lnianą chusteczkę i podała ją chłopakowi. Pozwoliła mu się o siebie oprzeć, poklepała go po ramieniu troskliwie i współczująco. Żołądek dziewczyny fiknął koziołka, gdy zawiesiła wzrok na budzącym się ze snu woźnego. - Jest tysiąc podejrzanych. Musimy uciekać, bo zaraz się zacznie... - Jolene nie zdążyła odskoczyć. Krzyknęła przerażona czując na kostce szpiczaste krzywe paluchy charłaka. Próbowała roześmiać się, jednakże obrzydzenie wzięło nad nią górę. - Ratunkuuu... - pisnęła, kręcąc kostką i próbując ją wyswobodzić. Filch leżał jak długi w wymiocinach, zaś bezimienny Gryfon coś mu doczepił do ucha. Zmarszczyła brwi rozpoznając odświeżacz do samochodów... Nie wiedziała, że można takie coś spotkać wśród czarodziejów, jednak musiała przyznać, że Filch wyglądał w tym wyjątkowo obrzydliwie, czyli w typie pani Pince. Poczuła wbijające się w skórę czarne paznokcie woźnego. - Aaaa, pomocy, on mnie dotyka, au, au, zarażę się brudem! - złapała za ramię Petera najbardziej narażonego na gniew woźnego. Zbawienne szarpnięcie w bok nieznanego wybawcy uratowało Jolene przed zarażeniem się smrodem. Jolene czuła się brudna i musiała natychmiast się umyć. Kostka swędziała ją i mrowiła wzbudzając w Puchonce nagły atak paniki. Bardzo mocno zacisnęła palce na ręce Adama i czym prędzej rzuciła się z nim do ucieczki, upewniwszy się, że Pet również za nimi podąża. - Tu...tu... tu za rogiem chyba jest przejście... za obrazem Re..Rega. - wydyszała do Adama, bez problemu dotrzymując mu kroku, wszak kondycję wyrobiła sobie biegając z klasy do klasy na ostatnią chwilę dzień w dzień. Gnana przez dziki wrzask woźnego odkrywała w sobie niesamowite pokłady siły i energii, aby uciec ze strefy zagrożenia. Joe nie mogła przestać się śmiać. Dostali Boże Narodzenie w listopadzie!