|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Chantal Lacroix
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 18 Lut 2014, 16:28 | |
| Dojrzała ten moment zaszokowania, chwilę zamyślenia.. no tak, ostatni raz widzieli się ładnych parę lat temu, gdzieś właśnie w okolicach Grimmauld.. Chantal czasem tam zaglądała, gdy była młodsza.. Blackowie to jej odległa rodzina, ale Walburga dbała o to, by rodzina, w szczególności ta czystokrwista żyłą blisko siebie. Coś tam nawet szeptano o jej ustawianych zaślubinach z kuzynem... ale plany pozostały tylko w strefie marzeń, Chant wyjechała na studia i tyle było ją widać. Jareda rozpoznała, nie postarzał się zbytnio i ciężko nie pamiętać kogoś o tak.. ciemnej karnacji. Zmieniła się, stała się kobietą i nędznie to wykorzystywała, podkreślając figurę obcisłymi szatami i wysokimi szpilkami. Lacroix spojrzała na siebie, jakby ze zdziwieniem. -Mała Chantal? Nie taka mała, urosło się mi i tu.. i tam... -wygładziła materiał na boku szaty. Roześmiała się cicho. -Nie musiałeś gasić cygara, takim Cię pamiętam. Wiecznie puszczałeś dymka na spacerach z Adolfem. Własnie, to chyba już nie jest szczeniak, co? -zagadnęla aurora, opierając ręke na biodrze. Zapamiętała psa, bo jako jedyny rzucał się na jej widok... ze szczęścia. Dziwny czworonóg. -Wiem, że nie ma... byłam jednym z nich. Ty też. -wskazała na niego palcem. -Palenie na szkolnym korytarzu zdarzało Ci się już wcześniej. -znowu się uśmiechnęła konspiracyjnie. -Co słychać u Twojej żony? Chyba poszła w Twoje ślady, czyż nie? Tak, wiedziała o tym... w końcu ożenił się dosyć szybko po szkole. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 18 Lut 2014, 16:43 | |
| Grimmauld Place było bezpieczne. Choć Jerry niekoniecznie przejmował się takimi drobiazgami jak miejsce zamieszkania, w sprawie gniazdka dla swych dzieci miał wiele do powiedzenia. Tutaj mogły mieć do czynienia z innymi małymi czarodziejami, było tu spokojnie i mało który Śmieciojadek odważyłby się tu wkroczyć. Dzieci muszą być bezpieczne, to priorytet. Reszta jest mniej ważna. Nie sądził, że tak szybko spotka panią Lacroix. Katji się spodziewał, ale Chantal? Słyszał co prawda od córki, że jest nowa nauczycielka, ale nie przykuł do tego uwagi. A szkoda, powinien się bardziej skupić, a nuż by chętniej wkroczył do Hogwartu jako patrol i dodatkowa ochrona. Dla niego zawsze będzie mała. Nigdy nie zapomniał tej okrągłej twarzyczki i języka, gdy rozkazywała starszym od siebie. Wyrosła, owszem, ale i tak była o wiele niższa od niego. - Widzę. - odpowiedział grobowym tonem starając się nie okazywać, iż na prawdę widać owo "tu i tam". Był facetem, grzechem byłoby nie zawiesić na sekundę spojrzenia "tu i tam". Musiał jednak pamiętać, że małżonka ma nad kominkiem "mieczyk". - Miałem ograniczać palenie na terenie szkoły do minimum. - stwierdził z rozżaleniem. Obiecał odbić sobie cygara, gdy będzie w Zakazanym Lesie. - Szczeniak? - prychnął i schował ręce do kieszeni. - Cezary wykarmił tego bydlaka. Na tylnych łapach sięga mi do ramion, a ślini się gorzej niż za młodu. - nie sądził, że ten pies będzie taki wielki. Miał co prawda twardszą skórę, imponujące uzębienie, ale ślinienie wszystkiego wokół (włącznie z tyłkami innych psów) mógł sobie darować. Co Jerry wchodził do domu miał fundowaną porządną dawkę śliny. Ohyda. Ale i tak by nie zamienił tego potwora na żadnego innego. Uśmiechnął się już mniej na sobie to wymuszając. Palił odkąd skończył piętnaście lat. Wtedy jego ojciec zaginął i wtedy mały Wilson popadł w nałóg. Tego również nie żałował. Musiał jedynie pamiętać, aby przy dzieciakach nie dusić otoczenia. Kolejna z surowych zasad Kath. - I nikt mnie nigdy nie przyłapał. Nawet to charłaczysko. - strzepał popiół z rękawa swej ulubionej szaty. Nawet teraz ją miał na sobie. Z bólem serca pozwolił skrzatowi na wypranie jej przed przybyciem do Hogwartu. Wolałby nigdy jej nie zdejmować, taki sentyment. - Tak, również aurorka, chociaż moim zdaniem powinna siedzieć z dziećmi w domu. Też jest gdzieś w szkole. Ma przesłuchać tamtego torturowanego Puchona i małą Gryfonkę. - westchnął wyraźnie zazdroszcząc Katherinie zajęcia. - Ona przynajmniej ma co robić. Mi pozostaje użerać się z zarozumiałymi nastolatkami. - zerknął w stronę Bijącej Wierzby i pomyślał, czy może Szef by nie przydzielił mu czegoś innego. Cokolwiek, byleby nie ta bezczynność w Hogwarcie. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 18 Lut 2014, 17:52 | |
| Przysłoniła karminowe usta palcami dłoni, kryjąc rozbawienie. -Widząc Cię miałam ochotę się pojawić w tamtych rejonach, ale powitanie przez śliniące się bydle skutecznie mnie odstraszyło. -faktycznie coś takiego przemknęło jej przez myśl by wyrwać się z tego ponurego zamczyska. Pamiętała, że Adolf miał problemy z utrzymaniem sliny w mordzie, ale wszyscy uważali, że przejdzie mu to z wiekiem.... jak widać, nie przeszło. Wymieniła z Jerrym konspiracyne spojrzenia i uśmiechy gdy wspomniał o Filchu. Oh, Chantal go pamietała. Nie raz i nie dwa napsuła mu nerwów... i nie był zachwycony gdy ujrzał ją w progu zamku ponowne, chociaż tak samo jak Wilsonowi - chwilę mu zajęło zanim rozpoznał w niej tę niewdzięczną uczennicę Slytherinu. -No cóż, ja Cię pamiętam z papierosem w ustach, ale jako pierwszak lepiej nie było startować do siódmoklasisty. Aż tak wysoko nie mierzyłam. -również oparła się o parapet. -Jesteś niesprawiedliwy, ja też powinnam zająć się chędożeniem, wychowywaniem dzieci i gotowaniem poza Hogwartem? Akurat iałam ochotę wyjść na mały spacer i skorzystać ze spodobności wypicia co nieco.. moze kremowego piwa..-uniosła jedną brew, pokazujać, jak bardzo nie lubi takiego podejścia do sprawy. -Biedaczku, jaki smarkacz Cię niepokoił? Czyżby Ślizgon? -zapytała z udawaną troską. Była taka sama, on też! Te czasy szkolne były niezapomniane... |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 18 Lut 2014, 18:34 | |
| Nie przeszło mu to z wiekiem, a raczej przybyło. Uśmiechnął się kątem ust, gdy okazało się, że ją tak odstraszył. Dobra strona! Chociaż w tym przypadku niekoniecznie pożądana. - A skrzat atakuje z groszków i wsypuje je do każdej dziury w ramach ochrony przed wyimagowaną klątwą. Och Chantal, to istny dom wariatów. - choć marudził, podobało mu się, że ma gdzie wracać po pracy, że ktoś się cieszy na jego widok, choćby był to śliniący się dog, świrnięty skrzat i syn z chorobą niespokojnych nóg oraz żona, która mierzy go groźnie wzrokiem, gdy przychodzi czas na golenie. O Filchu wolał tak długo nie myśleć. To charłaczysko skutecznie naprzykrzało się każdemu w zasięgu ręki. Dziwne, że jeszcze żyje. Jerry był zaskoczony, że ktoś tak bardzo pozbawiony talentu magicznego jeszcze zipie. Tylko troszeczkę współczuł uczniom. Zaśmiał się na jej słowa. Poważnie, Jerrry się zaśmiał, co było odgłosem rzadko spotykanym. Kto by pomyślał, że tak potrafił. - I tak nie widziałem nic poza karierą. -wzruszył ramionami. Małżeństwo było zaplanowane przez rodziców i przystał na to bez oporu. Było mu to wysoce obojętne, nie angażował się bardziej niż było to koniecznie. Ten życzliwy chłód między nim a Kath zauważała co bystrzejsza osoba. Cóż, takie były czasy. Podporządkowywanie się rodzicom było rzeczą naturalną. Również oparł się na parapet. Mógł uciąć sobie pogawędkę, mając jednocześnie widok na błonia i kawałek dziedzińca. Po drugiej stronie w oddali na zewnątrz widział innego aurora. Wszystko pod kontrolą. Uśmiechnął się cierpko na jej kolejne stwierdzenie. Jerry był staroświecki, nic na to nikt nie poradzi. Tylko fakt, że małżonka była bardziej nowoczesna i cholernie uparta dawało równowagę w tym związku. Uniósł ręce jakby się poddawał. - Kobieta zamężna i dzietna nie powinna za wiele pracować. Już się tak nie bulwersuj, mała Chantal. - jej imię wypowiadał miękko, jakby z rozbawieniem. Pytanie było do przewidzenia. Jerry podrapał się po włosach i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Gryffindor. Pannica coś knuła. Jak się szczegółowo dowiedziałem, robiła eliksir na jakieś skurcze i krwawienia macicy. A uciekła przy byle okazji, jakby była zdrowa. - zaśmiał się gorzko. - Widzę, że nie tylko Ślizgoni wyhodowali sobie cięty język. - stwierdził zdziwiony. Chyba nie nadążał za czasami. Żył w środku swojego świata, a młodzież tak bardzo się zmieniała, iż potrafiła zbić z tropu nawet aurora. A o to nie było łatwo, trzeba przyznać. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Korytarz w lochach Sro 19 Lut 2014, 17:05 | |
| Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, który na moment dotyku stał się krwistoczerwony. Taak... lubiła czasem bawić się swoją zdolnością, która w sumie w życiu przydała się Chantal nie raz i nie dwa. Gdyby tylko można było wiedzieć o tym.. i owym... -Jerry, mój drogi, Ty jeszcze nie widziałeś domu wariatów... -uśmiechnęła się tajemniczo do.. kolegi? Można to tak nazwać. -Jeden z nich to Grimmauld Place 12, kiedy ciotka Walburga wprowadza swoje chore żądzę... a drugi dom wariatów to jest ten zamek... gdy do władzy dochodzi świrnięty poltergeist, wstrętne charłaczysko i banda Gryfonów pod postacią - Blacka, Pottera, Lupina i Pettigrewa... -wymieniła zamaszyście te cztery nazwiska, które spędzały sen z powiek wszystkim nauczycielom. Doprawdy.. noc spokoju bez udziału kogokolwiek z tej szóstki jest darem niebios! Którego Hogwart chyba nigdy się nie doczeka. -Ty chyba daej nic poza tą karierą nie widzisz.... -dodała cicho pod nosem. -Muszę Ci jednak powiedzieć, że Twoja córka dosyć dobrze radzi sobie z eliksirami... charakter ma po Tobie. -zauwazyła Chantal, ot, wspominając ostatnie osiągnięcia młodej Wilson.. oczywiście wiedziała, że to jego córka, miałą charakterystyczną urodę... uh. I humorki ojca, oj tak. -W takim razie mnie to niedotyczy... -pomachała dłonia przed Jerrym, chwaląc się... brakiem obrączki, która by wskazywała na jej stan cywilny. Do ślubu było jej daleko, nawet.. nawet gdyby kogoś miała. A miała...? dobre pytanie. Znowu roześmiałą się cicho słysząc, kto i jak napsuł mu krwi. -Uwierz, że teraz co drugi uczeń jest pyskaty, a najwiecej Gryffoni... Ślizgoni wchodzą w rangę aniołów, aczkolwiek znam paru takich, których lepiej nie spotkać w ciemnej uliczce. Chociaż... po krótkim namyśle mnie lepiej też nie spotykać. -westchnęła, jakby ze znużeniem. -Co ciekawego masz tu do roboty oprócz zabawianiem mnie rozmową? -zapytała, bawiac sie materiałem szaty. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Sro 19 Lut 2014, 17:37 | |
| Z uznaniem zaobserwował zmianę koloru kosmka włosów. Jerry nie miał znowuż czego zmieniać. Test z metamorfomagii zdał na poziomie Zadowalającym, ładne kilkanaście lat temu, gdy podchodził do kursu i szkolenia. Nie skomentował "ciotki Wablurgi", gdyż jej po prostu nie cierpiał. Była milutka i słodziutka tylko dla tych swoich kochanych czystokrwistych dzieciaczków. Znowuż na rodzinę Jerry'ego patrzyła krzywo. Gdyby wypowiedziała chociaż jedno złe słowo o jego córce bądź synu w jego obecności, z pewnością by potem tego pożałowała. Na szczęście omijali się szerokim łukiem mimo, że byli sąsiadami. Nazwiska, które wymieniła Chantal niewiele mu mówiły. Raz czy dwa córka wspomniała jakiegoś Blacka z zachwytem, lecz nigdy nie przykuł do tego uwagi. Dopóki nie sprowadza mu żadnego chłopaka do domu, nie interesował z kim się spotyka i do kogo wzdycha. Rozłożył ręce w geście bezradności na jej "problem" w postaci wariatów. - W każdym pokoleniu znajdą się jacyś nicponie. - w jego czasach też było paru takich, co załatwiało sobie definitywną sławę poprzez dokuczanie komu popadnie i wzbudzanie zachwytu w młodych dziewczętach. - Irytek jest nieśmiertelny i dla dobra społeczeństwa oby charłak nie cierpiał na to samo. - zmarszczył usta. To był już jednak problem nie jego, a nauczycieli i uczniów. Uśmiechnął się z dumą na komplement pod adresem córki. Pochwali ją w domu, gdy ta przyjedzie w któryś weekend. - Zdolna po rodzicach. - stwierdził, bo z eliksirów to dobra była Kath, on skupiał się bardziej na praktycznych, siłowych dziedzinach. Jednak miło było mu słyszeć taką opinię wprost z ust nauczycielki. Spojrzał na swoją obrączkę, której nie zdjął ani razu od dnia ślubu. Zachowanie wierności małżeńskiej było dla niego pikusiem. Nikt go nigdy nie kusił i nie wabił, zresztą nie miał na to czasu. Był pracoholikiem. - Kiedyś trzeba się ustatkować. Podrośniesz, mała Chantal, to zrozumiesz jaką dumą mogą napawać człowieka własne dzieci. - uśmiechnął się złośliwie, umyślnie nazywając ją małą. Nie przejął się jej uwagą, że ludzie nie chcieliby jej spotkać w ciemnej uliczce. To go nie dotyczyło. Jerry wchodził właśnie do takich uliczek i zaprowadzał porządek. To był wszak jego zawód. Niechaj będą sobie pyskaci, byleby zachowali posłuszeństwo. To jest ważne przy wychowaniu dzieci. Niezależnie od domu. - Nie ma tu nic ciekawszego oprócz zabawiania ciebie rozmową. - poprawił ją i skrzywił się lekko na myśl o czekającym go wieczorze. - Zresztą, odprowadzę cię kawałek, bo moja przerwa właściwie się skończyła. Muszę sprawdzić błonia, Zakazany Las i wszystkie piętra przed godziną pierwszą w nocy. - westchnął. - Możesz czuć się zaproszona na Grimmauld Place 37. Ciekawe czy Seth pamięta ciocię "talchal". - uśmiechnął się łagodniej na myśl o sześcioletnim synku. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Nie 02 Mar 2014, 23:54 | |
| Jej głowa była wypełniona po brzegi składnikami eliksirów, które mogłaby użyć do stworzenia nowej, genialnej mikstury. Resa miała już cały plan działania i nawet wiedziała jakie efekty chce osiągnąć, pozostało jej jedynie pomyśleć co może je wywołać. Dale, Resa! Przecież jesteś całkiem niezła w te klocki, lubisz czasem pobawić się w kucharza nad kotłem rodem z bajek o czarownicach i wyczarować coś paskudnego. Dlaczego tym razem miałoby Ci się nie udać? Jednak zadanie, choć nie można powiedzieć, że ją przerastało, wcale nie należało do najłatwiejszych i dziewczyna miała spory problem. A gdyby tak... muchy siatkoskrzydłe, potem... hm... suszona pokrzywa? Albo... ciemiernik. Przecież pokrzywa to lekarstwo. Dżdżownice. Koniecznie. Co tak w zasadzie szykowała młoda czarownica? Specjalny eliksir dla pana woźnego, który zaszkodziłby mu i usunął z drogi na kilka chwil. Powinno wywołać gorączkę i wymioty, no i trzeba uniknąć zmiany smaku herbaty, do której to doleje na ten, który będzie miał eliksir. Tak, to bardzo ważne, nie można tego pominąć. Potem to zapisze. Zamyślona jak rzadko kiedy szła, zmierzając do "spiżarni", by przejrzeć szkolne składniki i dowiedzieć się co może wziąć, a co musi dokupić, a przy tym jak wiele wyniosą ją koszty, ale coś stanęło jej na drodze. A właściwie to był ktoś. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że głosy prowadzące dialog słyszała już od dłuższego czasu, ale zupełnie nie zwracała na nie uwagi, ponieważ wypłynęła za daleko wgłąb własnych myśli. "Nagłe" pojawienie się postaci tuż przed nią niemałą ją zaskoczyło. - Suszone pająki! - wykrzyknęła, podnosząc głos z dwóch powodów - raz, że była zaskoczona, a dwa, że był to kolejny składnik, którego zamierzała użyć, a na którego użycie wpadła przed sekundą. Zadarła do góry głowę i kogo zobaczyła? Profesor od eliksirów. Natychmiast zasłoniła sobie usta jak dziecko, które właśnie przypadkiem wygadało tajemnicę rodzeństwa. Lacroix była przebiegła i całkiem inteligentna, teraz na pewno domyśli się po co szła w tę stronę, a co za tym idzie - szlag trafił całe przedsięwzięcie, bo niektóre składniki nie miały nic wspólnego z niskimi cenami, a całe kieszonkowe na ten miesiąc wydała na nowiutki zestaw do dbania o miotłę. Co za pech! - Dzień dobry, profesor Lacroix - skłoniła się, przywołując na twarz uśmiech. Może jeśli będzie odpowiednio uprzejma i pokorna... o, nie, pieprzyć to. Nie będzie pokorna dla widoku chorującego, wściekłego Filcha, to nie było tego warte. - Piękną pogodę mamy, prawda? A jak ciepło! - nie potrafiła pohamować sarkazmu. Zawsze zastanawiała się jak ta kobieta znosi chłód i wilgoć lochów. Ona sama prędzej by umarła niż miałaby znosić takie warunki. Tu nie było miejsca na słońce i na ciepło, a człowiek z minuty na minutę czuł się co raz to bardziej jak w więzieniu, aniżeli na lekcji. Swoją drogą czemu eliksiry odbywały się akurat w lochach? To było całkiem głupie, W lochach nie było okien, które można by otworzyć kiedy ktoś spartaczy robotę, a powszechnie wiadomo, że w każdej klasie znajdzie się ktoś taki. Z całym szacunkiem dla jej „żółtych” znajomych, ale trudno zaprzeczyć, że u Puchonów było nawet kilka takich przypadków na jednym roku. I znowu się zamyśliła, ot co, choć tym razem nie było tego po niej widać. Nie w takim stopniu, w każdym razie. Ze wstydem odkryła, że całkiem pominęła nowego jegomościa, którego widziała raptem kilka razy. Czy go znała, czy nie... jemu również przysługiwało powitanie. Przeniosła wzrok na mężczyznę. Był starszy nawet od profesorki i było w nim coś, co ją niepokoiło. Nie wydawał jej się podejrzany, o nie, po prostu... to coś jakby.. cholera, nie potrafiła nawet określić co czuje. Jedyne co wiedziała to to, że musi, po prostu musi nawiązać z nim kontakt fizyczny. Czuła, że gdyby sama do tego nie doprowadziła, jakaś wewnętrzna siła po prostu by ją do tego zmusiła. - No i oczywiście witam też pana, panie...? - posłała mu uroczy uśmiech nr 5. Nie ten, który miał działać na jego męską część umysłu, a ten, który mówił "zobacz jaka jestem miła". Wyciągnęła do niego dłoń, mając nadzieję, że ten nie potraktuje jej jak dzieciaka i nie odeśle do dormitorium... czy gdzieś. - Resa Anderson. - dodała jeszcze, stojąc z wyciągniętą ręką. Słodki uśmiech zachęcał do rozmowy, ale w oczach Gryfonki czaiło się coś niepokojącego. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Pon 03 Mar 2014, 20:47 | |
| Jerry miał w planach opuszczenie towarzystwa miłej Chantal i kontynuowanie pracy. Po to tu był, nie powinien wdawać się w zbyt długie pogawędki. Problem w tym, że nużyło go nic nierobienie. Był typem pracoholika, czuł wewnętrzny przymus, który nakazywał mu być w ciągłym ruchu. Kath śmiała się czasami, że to po nim Seth odziedziczył chorobę niespokojnych nóg. Możliwe, jednak najstarszy z Wilsonów nie mógł lekceważyć takich natrętnych potrzeb. Uroki uzależnienia, którego był w pełni świadom. Nie zamierzał jednak tego przerywać ani zmieniać. Porozmawia niebawem z Moodym i może przekona go, aby w końcu zlecił mu coś ciekawszego na przykład stłuczenie na kwaśne jabłko potencjalnego Śmierciożercy. W lochach nosiło się echo, więc naturalną koleją rzeczy było odwrócenie przez Jerry'ego głowy w stronę lekkich kroków. Dostrzegł samotnie idącą uczennicę, a barwa jej mundurka przyprawiła aurora o niesmak w ustach. Nigdy nie lubił Gryffindoru. Zerknął na Chantal. - Gryfoni przenieśli się do lochów? - zapytał sceptycznie unosząc brwi. Z rozbawieniem był świadkiem rozgrywającej się sceny. Małe dziewczę, które wyraźnie coś knuło. Nawet głupiec z daleka by wyczuł, że ta mała ma w swej główce niecne plany. Jerry nie udzielił się ani razu, a nawet cofnął się o jeden krok, jakby pozostawiając dziewczynę na pastwę nauczycielki. Chantal mogła dostrzec, że Wilson powstrzymuje śmiech i z trudem utrzymuje surowy wyraz twarzy. Uniósł brwi jeszcze wyżej, gdy w końcu został łaskawie zauważony. Schował ręce do kieszeni dając niewerbalnie do zrozumienia, że nie wita się z uczniami formą uściśnięcia dłoni. Skinął jedynie dziewczynie głową. Przedstawiać również się nie zamierzał, bo nie czuł takiego obowiązku. To przecież dziecko. - Dzień dobry, panno Anderson. Jestem pewien, że Tacha...profesor Lacroix pomoże ci znaleźć suszone pająki. - złośliwie wywlekł na wierzch główną obawę uczennicy. Było mu to całkiem obojętne czy będzie ta miała kłopoty czy jej się to upiecze. Zostawiał to w rękach swej dobrej koleżanki "Tachal". Z przyjemnością obejrzy jak ta wrzeszczy, wydaje szlaban i odejmuje punkty. Jerry czasami odkrywał w sobie dawne, zakopane pokłady złośliwości. Nigdy nie lubił dzieci, pomijając swe pierworodne. Setha pierwszy raz trzymał na rękach, gdy ten skończył dopiero cztery miesiące! Nie warto więc ponownie wspominać jego stosunku do nastolatków. Nigdy nie miał ku nim cierpliwości. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 04 Mar 2014, 01:59 | |
| Wiecznie na służbie, wiecznie zajęty swą pracą.. chyba Jared nigdy nie był inny. Kto jak kto, ale ta dwójka wiedziała co to znaczy "ambicja" w dążeniu do celu. Przysłoniła usta subtelnym ruchem dłoni, kryjąc rozbawienie. Faktycznie, z tej szóstki, tylko Irytek był nieśmiertelny. Czasami jednak miało się na niego największy wpływ, bo jako nauczycielka eliksirów, będąca duszą i sercem za domem Węża, nie miała problemu wezwać w każdej chwili Krwawego Barona. Poza tym, Irytek nie starał się doskwierać nauczycielom zbyt mocno, skupiał się na uczniach. Filch nie był szkodliwy, jedynie jego wrzaski oraz szczegółowe raporty mogły doprowadzić człowieka do furii. Tylko Ci przeklęci Huncwoci... kiedyś Chantal zrobi z nimi porządek. Chwilowo jednak musiała słuchać o dumie posiadania własnych dzieci, co skomentowała pobłażliwym uśmieszkiem oraz wywróceniem ostentacyjnie oczami. Ona i dzieci? Chyba jednak nie dojrzała do tego.. poza tym, dzieci miało się z kimś. Samej to jednak trudno o taki efekt, nawet znając eliksiry na wskroś. Uroczą pogawędkę przerwało im nadejście kolejnego przedstawiciela Gryffindoru. Chantal podniosła wzrok na Anderson, obdarzając niezbyt przychylnym spojrzeniem. Suszone pająki? Kobieta nie musiała długo myśleć, aby dojść do odpowiedniej konkluzji. Odeszła od parapetu, krzyżując ręce na piersi. -Anderson, od kiedy to wykrzykujesz nazwy ingrediencji idąc korytarzem? -zapytała ją sucho i oficjalnie. Nie miała wątpliwości, że szatynka chciała dobrać się do zapasów ukrytych w pracowni. Faktycznie, Chantal dobrze czuła się w szkolnych lochach, gdzie panowała wieczna wilgoć oraz chłód... jednak nie stroniła od Słońca jak jakiś wampir. Anderson miała smykałkę do eliksirów, jednak nie chroniło jej to od kpin i dociekań nauczycielki. Jej styl bycia był zbyt bliski Huncwotom.. -Faktycznie, bardzo ciepły... dlaczego więc chowasz się po podziemiach? Szukasz może pająków, które byś ususzyła nad oknem swej sypialni? -uniosła brew w geście niedowierzania. -Muszę Cię zmartwić, gdyż szkolny składzik został przed chwilą dokładnie opieczętowany przed tak wścibskimi osobami jak Ty. -ton głosu Chantal zrobił się dosyć nieprzyjemny. Nie miała w zwyczaju być miłą dla uczniów, jeśli odpowiednio na to nie zasłużyli.. Odwróciła się do Jareda, posyłając mu coś na wzór wymuszonego uśmiechu połączonego ze wzgardą. -Uproszę u woźnego, by tylko Ślizgoni mogli zapuszczać się na te tereny... biedni Ślizgoni nie są przygotowani na takie widoki zaraz po wyjściu z salonu... Czy Anderson bedzie miała kłopoty? Mimo wszystko Chantal miała dobry humor, ale nie zamierzała odpuszczać. Nadaży się jeszcze odpowiednia okazja.. -Twoja arogancja zaczyna przechodzić wszelkie granice, Anderson. Na twoim miejscu poszłabym szukać tych pająków w zgoła innym miejscu, o ile nie uśmiecha Ci się polerowanie męskich łazienek przez najbliższy miesiąc! -fuknęła Lacroix, rozeźlona tym, że im przerwano. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 04 Mar 2014, 20:26 | |
| Za szerokim uśmiechem skryła zakłopotanie i podrapała się po głowie, w panice szukając odpowiedzi. Nie chciała być ukarana, to wszystko. W przeciwieństwie do innych uczniów nie bała się psorki, mimo że aż za dobrze wiedziała jak wredna potrafi być dla osób spoza domu Salazara. Ech, i to ma być sprawiedliwość? Tamtym to wszystko uchodziło na sucho... a McGonnagall w najmniejszym stopniu nie była stronnicza. W zasadzie można powiedzieć, że była dla każdego tak samo zimna, choć ten towarzyszący jej chłód był o wiele przyjemniejszy od tego, który roztaczała Lacroix. Resa starała się nie opowiadać po żadnej ze stron... może gdyby lubiła transmutację, profesor McGonnagall również stałaby się dla niej bliższa? Kto wie. - Cóż, nie zawsze ma się ochotę na spacery na świeżym powietrzu, poza tym lubię zwiedzać zamek, ma tyle tajemnic! No... i skoro już pani o tym wspomniała to zgubiłam pająka, którego profesor McGonnagall zostawiła mi do ćwiczeń. Był mniej-więcej tej wielkości - wyciągnęła przed siebie pięść i nawet wskazała na nią drugą ręką. I wcale nie przesadzała, każdy uczeń Hogwartu o tym wiedział. Przemilczała całą resztę, tę o woźnym. Chętnie pokonwersowałaby jeszcze z nauczycielką, ale to była słynna Lacroix, nie warto przeginać, kara mogłaby być tego nie warta. Pominęła nawet kwestię o młodych damach i ich wychowaniu, które absolutnie zabraniało przesiadywania w męskich toaletach. Nie do końca wiedziała co profesor miała na myśli, mówiąc "takie widoki", ale ani trochę się tym nie przejęła. Być może Ślizgoni lubili tylko blondynki o szlachetnych rysach? Kto wie... - Och, nie, wcale nie potrzebuję pająków, tak tylko mi się przypomniało. - machnęła ręką dzięki czemu trochę uratowała swoją sytuację. Minimalnie, bo przecież i tak wszyscy wiedzieli po co ją wyciągnęła. A czego oczekiwałaś, głupia dziewucho? - ofuknęła się w myślach za własną lekkomyślność. No właśnie, czego? Może tego, że mężczyzna nie potraktuje jej jak dziecka, a jak pełnoprawnego czarodzieja, którym już była? Tak, gdyby był choć odrobinę milszy tak właśnie by postąpił, widocznie źle go oceniła. Miała się już poddać, ale przeczucie było zbyt silne. Dlatego spojrzała ponad ramię mężczyzny i wskazała na sporego pająka, który uwił sieć poza zasięgiem jej rąk. To nie był ten sam, którego dostała od psorki, w końcu zostawiła go Bilowi, by ten odczarował jego nóżki, ale dostrzegła w tym szansę. - Franek! Znalazłeś się! - wykrzyknęła i zanim mężczyzna zdążył zaprotestować zrobiła szybki krok do przodu i wsparła się na jego barku, by podskoczyć wyżej niż zrobiłaby to sama i chwycić "nieposłusznego" pajęczaka. Tego jednak zrobić nie zdążyła, bo kiedy tylko udało jej się dotknąć aurora, znieruchomiała, a jej oczy, patrzące w jakiś nieistniejący punkcik za oknem, otworzyły się szeroko. Palce dziewczyny mocno zacisnęły się na barku, paznokcie wbiły się w materiał ubrania, choć nie były na tyle długie, by skrzywdzić. - Dom. Ogień. - zaczęła dziewczyna głosem, który zdecydowanie nie należał do niej. Był specyficzny, na pewno kobiecy, ale bardzo dojrzały i kojarzący się z lodowatym zimnem, które przeszywa na wskroś. - Buchające płomienie, kłęby dymu, dziewczyna uwięziona w środku. - wzięła głęboki, chrapliwy wdech, jej wzrok przeniósł się na Jareda i utkwił w nim jak ostrze - morderca zbiegł, ratuj czarnowłosą dziewczynę. Takie jest przeznaczenie. - przy wymawianiu ostatniego słowa jej oddech przyspieszył na tyle, że ledwo dało się je zrozumieć. Po wszystkim ręka dziewczyny rozluźniła uścisk i ześlizgnęła się po materiale, oczy się zamknęły, a ciało nagle stało się jakby zbyt wiotkie. Resa zachwiała się, z trudem utrzymując pół-przytomny stan i drżącymi dłońmi chwyciła się ramienia czarnoskórego aurora. Cała się trzęsła. - E..everett - wydukała cicho, tak, że prawdopodobnie tylko mężczyzna mógł to dosłyszeć, choć i co do tego nie ma całkowitej pewności. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Wto 04 Mar 2014, 21:03 | |
| Był biernym obserwatorem sytuacji. Sam nie potrafił wyjaśnić co on tutaj jeszcze robi, skoro nic tu po nim. Powinien zostawić uczennicę na pożarcie Chantal i iść swoją drogą, kontynuować pracę nudną jak flaki z olejem. Z miną znudzoną i pozbawioną wyrazu jednym uchem słuchał wyjaśnień dziewczyny. Teraz jako pupile hoduje się pająki? A jakieś właściwości magiczne ma taki robak? Przyprawianie o zawał damy i...? Nie widział w tym nic pożytecznego ani ciekawego, więc jedynie westchnął i spojrzał na nauczycielkę. Ścisnął jej ramię serdecznie i uśmiechnął się sztucznie. - Nie będę ci przeszkadzał, Chantal. - powiedział łagodnie i postukał palcami w kieszeni o metalowe opakowanie cygar. Zaimponowała mu swoją surowością i stanowczym głosem. Tacy nauczyciele powinni być przy każdym przedmiocie. Uczniów należy trzymać twardą ręką, bo potem wyrastają takie własnie pyskate gryfonki tak, jak panna Anderson jak i również Everett. Gdyby tu uczył... nie, nigdy by nie chciał tu uczyć, miał związane z tym złe wspomnienia. Jednak gdyby miał wpływ na system nauczania, z pewnością wprowadziłby o wiele surowsze karanie i obchodzenie się z młodzieżą. Może to staroświeckie podejście, lecz w tych czasach potrzeba armii porządnych, dojrzałych czarodziejów, a nie pyskatych nastolatków, którzy nie wiedzą gdzie jest ich miejsce. Jerry już kierował się, aby opuścić towarzystwo, gdy zaskoczyła go dziewczyna. Pająk imieniem Franek. Tego jeszcze nie widział. Wilson potrzebował powrotu do domu, cygara, radia, gazety, aby odpocząć po przeżytych szokach. Dzisiejsza młodzież załamywała go i przyprawiała o dodatkowe zmęczenie. Mężczyzna minę miał agresywną, gdy dziewczyna pokonała barierę prywatności i go dotknęła. Nie był uczulony na ludzki dotyk, jednak nie lubił, gdy ktoś bez jego zgody ośmielał się na jakiekolwiek spoufalanie się. Spojrzał na uczennicę nieuprzejmie i chłodno, samym wzrokiem rozkazując jej natychmiastowe cofnięcie się. Zdziwił się, że zabiegała o kontakt fizyczny. Uścisk dłoni, a teraz "łapanie" pajączka. Dziwnym trafem powiązał te dwa gesty i był już na granicy śmiechu, że być może podoba się młodym uczennicom. Wolał nie zawracać sobie głowy takimi głupotami i problemami. Jego zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy głos dziewczyny zmienił się, a wzrok zrobił się nieprzytomny i nieobecny. Od razu pochwycił niedelikatnie jej łokieć, a w jego dłoni zmaterializowała się różdżka. Nim zdążył cokolwiek nią uczynić, gryfonka zaczęła coś mówić, recytować. Nigdy nie miał do czynienia z takim zachowaniem. Nie potrafił zrozumieć jej słów, a gdy wbiła w niego inne spojrzenie, mówiąc bezpośrednio do niego poczuł wzrastający gniew. Bynajmniej nie na dziewczynę, a na to, co czuł. Machnął gwałtownie różdżką w powietrzu. Nieopodal stojąca ławka głośno szurając bardzo szybko przetransportowała się po podłodze ku towarzystwu. Wydawać się mogło, że był to gest brutalny i naładowany wściekłością. Jerry posadził dziewczynę na ławce i kucnął naprzeciw niej. Usłyszał nazwisko. Jeszcze bardziej się rozgniewał, lecz skutecznie to zamaskował. Ciemnym wzrokiem patrzył na dziewczynę. - Dobrze się czujesz? - spojrzał na nauczycielkę. - Wezwij Jacka. Podobno zastępuje Poppy. - polecenie aurora, nie Jareda Wilsona. Nie bawił się w uprzejmości i zapytania. Wbił ponownie spojrzenie w trzęsącą się dziewczynę. Spojrzał na swoją rękę, która trzymała jej łokieć i odsunął się. Odczekał minutę i zacisnął mocno szczęki. - Co to było? Wyjaśnij mi dokładnie czego byliśmy świadkiem. - nie wyśmiewał, nie uznawał, żądał tłumaczenia. Czarodzieje mieli wiele umiejętności, nie miał powodu aby wierzyć ani nie wierzyć zjawiskom nadzwyczajnym. Stąpał twardo po ziemi i potrzebował informacji, aby wywnioskować o co chodziło. Dom w ogniu, morderca i ratowana dziewczyna, która prawdopodobnie nosi nazwisko Everett. Tutaj się nie zgadzało. Ta pyskata dziewczyna była w szkole, nie groziło jej nic poza gniewem woźnego. Auror patrzył chłodno na dziewczynę powstrzymując się od ostatecznej oceny. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Czw 06 Mar 2014, 18:50 | |
| Była blada i zdezorientowana całą sytuacją, kręciło jej się w głowie, a oczy wciąż miały nieobecny wyraz, który dopiero po dłuższej chwili zmienił się w spojrzenie osoby przytomnej, choć wciąż jeszcze słabej. Mimo agresywności tego gestu była wdzięczna mężczyźnie, że posadził ją na tej twardej ławce, która teraz wydała jej się wygodna jak królewski tron. Wierzchem dłoni otarła malutkie kropelki potu, które pojawiły się na jej czole. - Dobrze. Napiłabym się wody. - mruknęła pod nosem, ale potem uświadomiła sobie, że nie ma co się ze sobą cackać i trzeba jak najszybciej zwiać od mężczyzny. Nie miała pojęcia czemu nagle opadła z sił i skąd wzięły się ten na wpół zdziwione, a na wpół przerażone miny tej dwójki i dlaczego czarnoskóry trzyma ją za łokieć. Miała go dotknąć i dotknęła... a teraz w głowie siedziała jej Tanja i nie potrafiła przypomnieć sobie dlaczego akurat ona. - To nie będzie konieczne, już mi dobrze. Wie pan jak to jest... - roześmiała się nerwowo i usiała prosto - Rosnę, stresuję się szkołą i nie najlepiej czuję się w lochach, za szybko spojrzałam w górę i omdlałam, to wszystko. - na wszelkie możliwe sposoby próbowała zapobiec wizycie u pana pielęgniarki, przesiadywanie w Skrzydle Szpitalnym było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Z niepokojem wymalowanym na twarzy spojrzała na Lacroix. Pójdzie, czy nie? W głosie mężczyzny było coś, czego posłuchałby każdy rozsądny czarodziej. To oczywiste, że pójdzie. - Ja... to znaczy... Co? - spojrzała na niego pytająco. Czego on od niej chciał? Zrobiło jej się ciemno przed oczami, to się zdarza! O co to całe halo? - Pan nigdy nie zemdlał, panie x? Nie sądzę żeby to było warte pańskiej uwagi. Przepraszam za to, jak to zabrzmi, ale wydawało mi się, że gdzieś się pan spieszył. - miała świadomość tego, że balansuje na krawędzi jego cierpliwości. Rozgniewanie mężczyzny było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. Może nawet trochę go... polubiła? Był szorstki i uważał ją za pyskatą gówniarę, ale ona tak już miała - lubiła te najmniej odpowiednie do lubienia osoby. Chciała tylko wiedzieć co się wydarzyło. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Korytarz w lochach Pią 07 Mar 2014, 00:16 | |
| Chantal mogła by godzinami rozwodzić się nad bezczelnością Anderson, lecz nie miała tego zamiaru.. za dobry miała humor, aby bawić się w cackanie z chaotyczną Gryfonką. Lecz coś.. coś im przerwało, i kiedy tylko Resa chwyciła mocno materiał szaty Jareda... kiedy jej oczy zrobiły sie puste i bez wyrazu.. a głos był głosem kogoś innego jak szatynka... Lacroix już wiedziała, co się dzieje. Z niewyjaśnionym wyrazem twarzy patrzyła na uczennicę i zapamiętywała każde z jej słów. Płomienie... zabójca.. dziewczyna. Everett. To ostatnie nazwisko zabrzmiało ostro w jej uszach. Everett? Kolejna uczennica z domu Lwa, która notabene jeszcze przed chwilą mówiła aurorowi o macicach i innych tego typu..i jej miało coś grozić? Chantal nie znała dziewczyny bardziej zamkniętej i zbuntowanej, jak Everett. Może wydawało się to dziwne, osób takich jak ona było przecież tak dużo. Tak. Jednak żadna z nich nie należała do grona Gryfonów. Ci zawsze trzymali się razem, czy było dobrze, czy źle. A Everett wyraźnie odstawała od innych. Była samotniczką, nie dopuszczała do siebie praktycznie nikogo. Zawsze samodzielna.. bardzo drażliwa, jeśli ktoś przypadkiem ją dotknął. Chantal nie miała nigdy do niej obiekcji, ponieważ zachowaniem przypominała rodowitego Ślizgona. Aż dziwne, że właśnie tam nie trafiła.... Chantal puściła rozkaz Jareda mimo uszu. Nie było czasu na latanie po Jacka... Nauczycielka stanęła obok Anderson. Jako pedagog miała w obowiązku udzielić pomocy na miejscu zdarzenia. Jako mistrz eliksirów znała się trochę na pierwszej pomocy. W momencie w jej dłoni pojawiła się szklanka, do której nalała wody różdżką. Podała ją Gryfonce. Wykorzystała ten czas na to, by siłą odciągnąć od dziewczyny aurora. -To była przepowiednia, Jared. Widziałam taką sytuację nie raz i z niczym tego nie pomylę. -szeptała tak cicho, że nie było możliwości aby dziewczyna ją usłyszała. -Anderson nic nie będzie pamiętała.. ale jedno jest pewne. To co mówiła, na pewno się wydarzy. -spojrzała wymownie na aurora. Wróciła powolnym krokiem do Anderson, bacznie jej się przyglądając. -Nie ma sensu szukać teraz Jacka. Anderson, zaprowadzę Cię teraz o mojego gabinetu. Nie radzę Ci się sprzeciwiać, jeśli chcesz bym zapomniała o pająkach. -powiedziała sucho i oficjalnie, kładąc ręka na jej ramieniu. Czy zapomni? Nie zapomni o jej planie dostania się do zbiorów.. ale tak przekonała by dziewczynę do wykonania jej polecenia bez słowa sprzeciwu. -Podam jej eliksir wzmacniający, skoro podopieczna profesor McGonagall jest tak zestresowana i osłabiona. I przy okazji... wypytam ją o to i owo. -Jeśli chcesz, możesz iść z nami. -rzuciła do Wilsona, zappominając o tym, że przecież się dosyć dobrze znają. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Korytarz w lochach Pią 07 Mar 2014, 14:21 | |
| Nie należał do tak troskliwych czarodziejów. Gdyby Chantal nie wyczarowała dla dziewczyny wody, on tego by nie zrobił. Był nieczuły przy takiej słabości. Swym dzieciom wpajał siłę do pokonywania swych wad. Dla niego dziewczyna była zdrowa, skoro postanowiła pokazać się od ciętej strony. Zmierzył ją chłodnym i sceptycznym wzrokiem i bez protestu dał się odciągnąć na bok. Jerry patrzył na Chantal i był zdziwiony żarliwością jej słów. Wzruszył ramionami. Przepowiednia? Pierwszy raz w życiu był jej świadkiem. Nie ekscytował się tym, nie panikował ani nie poświęcał całej swojej uwagi. Jako auror powinien wszcząć podstawową procedurę i przesłuchać uczennicę. Oznaczało to odwleczenie odpoczynku. - Idę z tobą. Muszę przesłuchać tę smarkulę i najwyżej porozmawiać o tym z jej rodzicami. - mówił do Chantal, lekceważąc podskoki gryfonki. Nie był nastolatkiem, aby przejmować się zaczepkami dzieci. Był dorosły, a osoby dorosłe wyciągali konsekwencje z aroganckich zachowań. Gdyby Lacroix mu tego nie powiedziała, z pewnością nie nadałby tej sprawie odpowiedniego priorytetu. Nie miał pewności czy jej słowa okażą się prawdą - wszak to przepowiednia, a na świecie jest wiele fałszywych wróżek i jasnowidzów. - Wstawaj. - warknął nieco agresywnie do dziewczyny. - I grzecznie za panią profesor. Porozmawiamy sobie w jej gabinecie. - po prostu nią gardził. Miał zły humor przez upierdliwych uczniów lwa. Choć coś się działo, niekoniecznie poprawiało mu to nastrój. Oznaczało to długie przesłuchanie, sprawdzanie szczegółów, szukanie informacji o jasnowidztwie, kontakt z jej rodzicami, wypytanie o jej umiejętności, kontakt z rodzicami Everett, sprawdzenie przewinień, załatwienie opinii ucznia od nauczyciela i dodatkowe przesłuchanie. W ramach potencjalnego powaznego zagrożenia będzie musiał powziąć środki ostrożności i uniemożliwić pannie Everett opuszczanie szkoły. Masa papierkowej roboty, formalności i zero adrenaliny. Takie sprawy powinna przeprowadzać Katherine, nie on. Ruszył za Chantal i gryfonką dopiero, gdy poszły pierwsze. Szedł ostatni, a jego kroki były sztywne, zaś sylwetka mówiła jasno, iż nie jest w nastroju na jakiekolwiek uprzejmości. W gabinecie Lacroix otworzył im drzwi i przepuścił przodem, aby potem je zamknąć i się o nie oprzeć.
[zt x 3]
Napiszcie w swoim gabinecie. |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Korytarz w lochach Sob 10 Maj 2014, 14:01 | |
| Szybki powrót do rzeczywistości nie był wcale taki łatwy, jak Dorianowi się wydawało. Gdy wrócił do pokoju wspólnego Krukonów, zauważył, że jego siostry jak zwykle nie ma, a było już dosyć późno. Przewrócił oczami, nie mogąc zrozumieć, dlaczego Wanda nie była podobna chociaż w minimalnym stopniu do niego. Zawsze musiała się włóczyć i szukać jakichś kłopotów. Szybko zmienił ubrania na świeże – szatę zmienił na czystą, jednak tak się spieszył, że znowu zapomniał zawiązać krawata. To nie było jednak tak bardzo istotne. Jego misją było teraz odnaleźć tę cholerną włókę i zachować się jak ich ukochany woźny – dostanie taki szlaban, że się nie pozbiera. W dodatku w głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli związanych z jeszcze jedną sytuacją, która miała miejsce nie tak dawno. Spotkanie z Alexandrem sprawiło, że wszystkie rany, które zdążyły się już dawno zasklepić, znowu się rozerwały, jednak ku jego zdziwieniu – nie bolały już tak bardzo. Wszystko chyba szło w dobrym kierunku. Przebaczyli sobie i wzajemnie przeprosili, a to był już naprawdę duży krok do przodu. Na samą myśl o tym wszystkim coś przewracało mu się w żołądku. Robiło mu się ciepło. Niemożliwe stało się możliwe i to zupełnie przez przypadek. No, może też z małą pomocą Irytka, za co o dziwo był mu wdzięczy. Z zamyślenia wyrwał go fakt, że zaszedł już do lochów – pierwszego miejsca, które przyszło mu na myśl, gdzie mógł szukać Wandy. Młoda uwielbiała podglądać starszych uczniów ze Slytherinu. Gorzej by było, gdyby jakiś ją na tym przyłapał – miałaby kłopot i to murowany. Gdyby jednak faktycznie wpadła w takie kłopoty, o to przychodzi on. Dorian, starszy brat i obrońca. Wanda miała bardzo duży talent do wpadania w kłopoty, a z kolei on – do wyciągania jej z nich. Tak się wzajemnie uzupełniali. Miał nadzieję, że jednak w tej chwili tak nie będzie, bo był naprawdę zmęczony. W dodatku lochy były miejscem, gdzie mógł spotkać O’Malleya. Nie był pewien, czy chciał widzieć go jeszcze raz, tego samego dnia. Nie był pewien, czy też ON by chciał. Wszystko było takie skomplikowane i głupie, że nawet jego otwarty i mądry umysł nie był w stanie tego wszystkiego ogarnąć i pojąć. Zatrzymał się obok drzwi, prowadzących do starej klasy eliksirów. Policzył w myślach do trzech, aby uspokoić swoje rozszalałe myśli. Znowu zapragnął być całkowicie sam, jednak w obecnej sytuacji nie było to możliwe. - Niech cię tylko znajdę, to odechce ci się wałęsania za facetami o tej porze, siostro... – wymamrotał pod nosem, po czym przesunął palcami po brodzie, którą zdobił zarost. Dodawał mu lat, jednak o to mu właśnie chodziło – do wyglądającego o wiele starzej ucznia, nikt nie będzie chciał podchodzić. Niestety, nie zawsze to działało. Rozejrzał się dookoła zimnego, kamiennego korytarza i przeszedł go delikatny dreszcz po całym ciele. Chyba zrobiło się zimno. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Korytarz w lochach | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |