|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Czw 16 Sie 2018, 23:06 | |
| Meandry zawiłości jakie towarzyszyły przemyśleniom na ewentualnych radach pedagogicznych, z pewnością podszyte były równie aromatycznym i procentowym trunkiem, na wzór tego, który zamierzali dzisiaj wyprodukować. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że stanowisko stróża prawa, przypadło między innymi ślizgońskiemu Blackowi, który do doglądania interesów szkoły nadawał się równie dobrze, jak podnóżek pod kapcia tutaj obecnej. Nijak i ni cholery. Hanyasha jednak bardzo dobrze orientowała się w przepływie odznak między uczniami, których kadencje zmieniały się ostatnio jak pory roku Vivaldiego. Nobelon tego całego przedsięwzięcia zakładał, że należało z poszczególnymi jednostkami żyć w zgodzie i wchodzić w układy na stopie handlowej. Jak z obecnym teraz w klasie Morensenem, Prefektem Naczelnym, który po godzinach rzekomego stróżowania łamał regulamin, jak reumatyzm Filcha. Ślizgonka segregująca ród męski zazwyczaj na dwie kategorie - "przydatne" i "do łagru" z niejakimi wyjątkami "a oddychaj sobie, tylko na mnie nie chuchaj", pozwalała sobie na podobne zaczepki w towarzystwie tych pierwszych, zdających sobie sprawę, że jest to ledwie ironiczna uwaga, nie propozycja. Zresztą, tych, którym przyszłoby do głowy przeprowadzić nadinterpretację tych suchych flirtów, czekała kara zgoła gorsza od boskiej, w postaci rozbitego łba. Jon póki co funkcjonował według zasad ich wspólniczych relacji, to też na wizyty w przybytku demoralizacji odpuszczała sobie zabieranie parasola. Ten, którym dziś przetrąciła Argusa po niedomytych łapskach, leżał teraz na parapecie w dormitorium i czekał na wyrok. Hanyasha po tym jak z przesadną nadgorliwością wypucowała go najprawdziwszą ruską wódą, postanowiła zostawić go i poczekać, czy aby przypadkiem nie zalęgnie się na nim obca cywilizacja z pokaźnego zasobu mieszkańców szat Wielebnego. Dziewczyna nie miała żadnych wątpliwości, że to co zdążyło się uhodować w tym nigdy nie pranym łachmanie, wspomaganym solidnym niedomyciem ciała, było zdecydowanie gorsze niż ewentualne pchły i pluskwy. Ostatnie czego chciała to obcego z kosmosu, grasującego po ich dormitorium. A fu. Uwaga Krukona, jakoby charłak miał uchodzić za zdziadziałego knura, przyprawiła Ślizgonkę o zdecydowanie mało estetyczną, a wręcz obrzydliwą wizję w jej nadmiernie pobudzonej wyobraźni. Krzywiąc się w grymasie zgorszenia, sięgnęła po jeszcze jednego papierosa, jakby dokarmianie raka mogło pomóc przegonić te wstrętne obrazki z jej umysłu. - Wierzę na słowo, że było dokładnie tak jak mówisz, Jon. Sama o mało się nie porzygałam, nie tyle ze względu na ciągnący się za woźnym smród, jak straszliwą scenę, która rozegrała się na moich oczach... - tutaj zrobiła minę poważną, nieco posępną, dzieląc się z blondynem tym mrożącym krew w żyłach wydarzeniem - ...siedzący obok mnie Puchon go dotknął. Ba, on woźnego przytrzymał, najwyraźniej sądząc, że to jego charłak zamierza chwycić za szmaty... Muszę przyznać, że te borsucze stworzenia chyba nigdy nie wykształcą u siebie czegoś choćby odrobinę podobnego do instynktu przetrwania. Na ten koszmarny widok aż ogarnęło mnie coś, co chyba normalni ludzie nazywają współczuciem, bo ryzykując własne życie, zdzieliłam Wielebnego po łapskach. Nie wiem jakie były dalsze losy tego nieroztropnego Puszka, ale żywię nadzieję, że nie zdążyła wdać mu się gangrena. Albo że przynajmniej ktoś zaoferował mu domestos... Zostawiając temat dezynfekcji po ewentualnym kontakcie z takim przybytkiem brudu jaki stanowił woźny, Tanesha jeszcze raz przekopała paczuszkę, której zdecydowanie nie zdążyła jeszcze wybebeszyć z całej zawartości. Z papierosem przyklejonym do warg, puszczając małe kłęby dymu, znalazła jeszcze solidne zawiniątko grzybków, których sam widok był jak gwarancja bogatych przeżyć wewnętrznych. Gwizdnęła cicho w ramach okazania zachwytu. - Chwali dusza ma Markusa, cały Hogwart w tany rusza. Amen. Właśnie w tak specyficznych zleceniach obecność Jona była nieoceniona. Ślizgonka kierująca się raczej gustem tradycjonalistki, mając za ulubione raczej popularne i powszechnie dostępne używki, nie zawsze orientowała się w tym co przerabiali na wysokoprocentowy trunek. Domyślała się, że Glom podesłał im narkotyki twarde, miękkie i pewnie też al dente, dlatego obserwowała Krukona, rzucając mu pytające spojrzenie z nad smużek papierosowego dymu. - Oczywiście, że kanciapę Argusa - odezwała się zrzędliwie, nie kryjąc szydery w głosie - Przy tym przybytku wszelkich pasożytów i roztoczy, Azkaban jawi mi się raczej jako miejsce kwalifikujące się niczym sanatorium. Możliwe, że wybiorę się tam na wczasy, jeśli mojej rodzinie nie przejdzie temat zamążpójścia. Jak mniemam, dla czarnych wdów mają cele z widokiem na morze... Zaciągnęła się ziołową używką, szybko odpowiadając uśmiechem na taki sam sympatyczny wyraz twarzy ze strony blondyna. - Oczywiście, że nikt nas nigdzie nie wsadzi, chyba, że do limuzyny wiozącej nas do alei sław bimbrownictwa. A swoją drogą, czemuż jestem ci tylko droga a nie najdroższa, Morensen? Nie odpowiadaj, już wiem. Najdroższy to będzie owoc destylacji tego kryształowego cudu, amen. Ponowny raz dzisiejszego dnia sięgnęła za dekolt wyciągając swój magiczny badyl. Zamaszystym ruchem sprawiła, że z pobliskiej półki zleciał wprost na blat przed nimi, wysłużony już, acz niezawodny przepiśnik po sekretach wytwarzania trunków procentowych. Kartki zaczęły się same wertować, a brunetka obracając w palcach tlącego się jeszcze skręta, pogrążyła się w głębokiej zadumie nad procesem destylacji. - Z marysi i grzybków można zrobić klasyczny macerat na spirycie, który zrobiliśmy ostatnio, pytanie jednak co zrobić z tym niebiańskim proszkiem, żeby nie stracił na jakości. Panie Kierowniku? - Tanesha patrzyła wyczekująco na Morensena, aż ten zgłosi swoje uwagi co do zaplanowanego przepisu. Być może szaleństwem było zużywać całe zapasy, ale po dzisiejszej lekcji Hanyashy było wszystko jedno. Zamierzała się uwalić na całego, choćby zapomnienie szczerbatej facjaty Argusa i jego woni powodujących w żołądku reinkarnacje obiadu z pierwszych urodzin, miała przypłacić wizją karłów porywających w tango greckie wazy. |
| | | Jon Morensen
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Pią 17 Sie 2018, 19:02 | |
| Nawet jeśli w gabinecie dyrektora czy też prywatnych kwaterach innych nauczycieli nie przelewały się hektolitry różnych, podejrzanych płynów, to śmiało możemy stwierdzić, że sam Dumbledore był człowiekiem kapryśnym, a jego decyzje były niepodważalne. Zresztą, ta szkoła już dawno zeszła na psy, nie ma co przejmować się tym, że nadzór nad uczniami dostał taki Morensen lub inny Black. Do końca roku zostało raptem kilka miesięcy, młodzież przecież nie da rady zburzyć zamku w tym czasie… prawda? Nooo dobrze, szeroko zakrojone działania produkcyjne mające teraz miejsce w lochach (de facto pod nosem Smoczycy!), wcale nie wskazywały na to, że dumny gmach Szkoły Magii i Czarodziejstwa będzie na swoim miejscu w dniu jutrzejszym, a nowego Naczelnika wcale to nie obchodziło, bo miał zamiar wybornie się ubawić – wszystko tak, a może nawet jeszcze lepiej, w porównaniu do czasu, gdy jeszcze nie był prefektem. Jon dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Hanyasha zawsze starała się mieć po swojej stronie chociaż jednego człowieka z tego specyficznego samorządu uczniowskiego, nie czuł się jednak przez nią w żaden sposób wykorzystywany. Ten duet działał już ze sobą wcześniej, a jakgdyby w nagrodę za długą nieuchwytność otrzymali teraz dodatkowe narzędzie ułatwiające różne wybryki, tudzież, jak czasami wolał to określać chłopak: „wystawianie kolejnej sztuki”. Nadinterpretacja słów obecnej tu Ślzgonki mogła skończyć się tylko w jeden sposób – błyskawicznym zabiegiem trepanacji czaszki, wykonywanym na miejscu i to przy pomocy rewolucyjnego narzędzia, znanego jako Parasolka Zagłady (chociaż właściwie było kilka parasolek. Rzec by można, iż dziura w głowie mogłaby się stać specyficznym autografem Hanyashy rozdawanym co śmielszym osobnikom, lecz „śmielszy” to raczej nieodpowiednie słowo. Wszystko zamykało się w braku instynktu samozachowawczego – podbijanie do Tan to coś, co zasługuje na nominację do Nagrody Darwina. Chwilami dziw jednak brał człowieka, że ów Ślizgonka po prostu nie zabiła tej antropomorfizacji zgnilizny, smrodu, braku ogłady, zarazy – jednym słowem: patologii, zwanej Filchem. Zamiast poświęcenia jednej parasolki z arsenału, marnowano śniadania, humory i litry dobrego alkoholu, który niekoniecznie był w stanie poradzić sobie z tym, co nosił w i na sobie Wielebny. Pragnę także zauważyć, że pozostawienie skażonej parasolki w dormitorium może skończyć się dla szkoły czymś gorszym, niż smrodem – całkiem możliwe, że niedłygo zaczną znikać ludzie, po których zostanie tylko plama krwi, a na którejś z lekcji z klatek piersiowych przypadkowych uczennic zaczną wydostawać się pojedyńcze, małe karykatury Argusa. Ugh, okropne. Na takie rzeczy działa tylko ogień. Ciemnowłosa z obrzydzoną miną sięgnęła po kolejnego papierosa. Chłopak uśmiechnął się na to w dość współczujący sposób. Jednym z jego darów była niewątlpiwie umiejętność mówienia o czymś i niewyobrażania sobie tego. Tanesha szybko jednak przeszła do swojej opowiastki, której Jon wysłuchał z niezbyt zdziwioną miną. - Puchoni… – mruknął beznamiętnie, drapiąc się po szczęce i zaciągając dymem. – Wiesz, w moich rodzinnych stronach, w Norwegii… - zaczął, przeglądając dalej zawartość paczuszki, aby następnie sprawdzić zapach suszonych konopii. Po tym podjął dalej: - …mamy takie małe zwierzątka, lemingi. Otóż, Tanesho, te lemingi raz na kilka lat osiągają zawrotną liczebność, a wprost proporcjonalnie do wzrostu populacji, spada poziom ich instynktu przetrwania. – westchnął, wstawszy z krzesła. Cały czas ciągnął jednak swój mini-wykład, zmierzając powoli w stronę jednego z ciemniejszych kątów komnaty. - W pewnym krytycznym punkcie lemingi głupieją doszczętnie i ruszają na wyprawę. Po co? Aby skoczyć z klifu do morza, bo nie mają już instynktu samozachowawczego. Legenda głosi, że następne wcielenie takiego leminga, to Puchon. Doprawdy, powinni im zmienić zwierzę w herbie. – zakończył, wypuszczając ostatni z kłębów dymu. Niedopałek zgasił o jakiś talerzyk, a potem wrzucił go do zapełnionego w ten sposób do połowy słoiczka. Następną czynnością, którą podjął Krukon, było otwarcie szafki w zacienionym kącie komnaty. W szafce bynajmniej nie znajdowały się przyrządy służące do warzenia eliksirów. Po minucie szperania w czeluściach jakiegoś pudła, pomiędzy dłońmi Jona zakręcił się połyskujący, czarny krążek z dziurką na środku, który szybko wylądował w… nakrytym jakąś zakurzoną szmatą gramofonie. - Czas na trochę Królowej – rzucił, mrugnąwszy do dziewczyny. Klasa oczywiście już dawno została potraktowana zaklęciem wygłuszającym, żadne z tej dwójki nie chciało przecież, aby usłyszano ich dyskusje na korytarzu, a zaklęcie pozwalało dodatkowo na uprzyjemnienie pracy w Fabryce kilkoma chwilami muzyki. Chłopak krótko potem przybrał dość poważny wyraz twarzy. Towarzystwo Wielebnego rzeczywiście było piekłem na ziemi, ale Azkaban… - Mówię serio. Technicznie, to co zrobimy, będzie można podpiąć pod zmasowany atak terrorystyczny na placówkę edukacyjną. Może przesadziłem z więzieniem, ale wylanie ze szkoły jest całkiem możliwe. Z drugiej strony… to i tak Ci grozi. Widziałaś list gończy Wielebnego, prawda? – zapytał, śmiejąc się jednocześnie w głos z wiadomych powodów. Gdyby Woźny naprawdę miał w tej szkole jakąś siłę sprawczą, nie byłoby kogo nauczać. Po raz kolejny dzisiaj zignorował za to sprawy damsko-męsko-rodzinne w rodzie Hanyasha, to grząskie tematy. Blondyn wrócił do sękatego stołu ze stojącą nań aparaturą. - Najdroższa? Zachłannaś. Sądzę, że jesteśmy ze sobą wystarczająco blisko, Tanesho, nie ma potrzeby posuwać tego dalej – rzucił obojętnie, niby to skupiając się na regulacji przepływu cieczy w jednej ze szklanych rurek. – …poza tym, rzeczywiście. To co dziś robimy jest niewypowiedzianie drogie.Angie: Oj, gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo! Skąd w ogóle ten cały Glom to wziął? – zastanawiała się w głowie chłopaka Angie. Morensen oparł się nonszalancko o jedną z szafek, założył ręce na piersi i zaczął się zastanawiać. Zajęło mu to trochę czasu. - Taaaak. Aczkolwiek troszkę marysi bym odłożył… Chyba, że dasz radę jeszcze potem trochę załatwić? A proszek… Hm. Z koką możesz zrobić praktycznie co chcesz, ale to, co z niej zrobimy musi wejść na stół jako drugie, po maryśce, bo koka osłabia głód i łaknienie. Technicznie możemy to po prostu zmieszać z alkoholem. Mugole robili kiedyś tak z winem, dawało bardzo długi efekt… Ale nie musimy tego robić, tak naprawdę możesz tu popisać się swoją wirtuozerką, o Mistrzyni. Ponadto… MUSIMY to dobrze rozcieńczyć. Może nie jest to najczystsza forma narkotyku, ale nadal będzie telepało. To samo tyczy się tego. – zakończył swoje uwagi, potrząsając jedną z buteleczek, w których znajdował się płyn. - Zakładam, że chcemy wyrobić się do wieczora, prawda? Bierzmy się do roboty, Wspólniczko. Ta szkoła nie zapewni nam weekendowej zabawy, więc sami musimy się o to zatroszczyć – powiedział z uśmiechem, ruszając w wesoły tan między stolikami i szkłem laboratoryjnym. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Sob 18 Sie 2018, 20:09 | |
| Obawy o gmach mieszczący ich ośrodek edukacji były zupełnie bezpodstawne. Starych murów nie ruszył ani czas, ani nieudolne zabiegi konserwacyjne w wykonaniu Filcha. Zamek stał nadal, mimo wszelkich wybuchów, dymów, pościgów i grasującego po jego korytarzach ośrodka pasożytów i wszelkiego nieszczęścia w osobie pana woźnego. Tym bardziej nie powinny mu zaszkodzić harce pod wpływem, nawet jeśli niektórym uczestnikom imprezy przyszłoby do głowy skakać przez zamknięte okna i nadużywać patyka mocy. Chociaż w wypadku tego drugiego zjawiska "Ćpałeś? Nie machaj różdżką" miało swoje podstawy. Mimo wszystko chęć wyrwania szkolnej gawiedzi z traumy spowodowanej wizytą Argusa na lekcji Smoczycy, była większa niż ewentualne wątpliwości co do bezpieczeństwa przeprowadzanego przedsięwzięcia. Nie pierwszy raz będą częstować osoby postronne swoimi wyrobami i o ile było już wiele ciekawych zjawisk, jakim mieli okazję się przyglądać, tak nadal wszystkie ofiary tych eksperymentów żyły, funkcjonowały, a nikt z bimbrowników nie trafił za to na dołek. Zresztą, kto miałby ich teraz usadzić? Do Lacroix Hanyasha zrobi oczy młodocianego bazyliszka, a całą resztę pogrąży Pan Naczelnik, zapewniając jak to na prawdę produkują tu pro zdrowotne kiszonki na zimę. Grzybki w occie, natkę pietruszki. Bajki z mchu i paproci. Fakt, że Wielebny jeszcze dychał, i to w sposób mało elegancki i emanujący oddechem o woni rozkładającej się padliny, był zadrą w ego Ślizgonki. Od momentu jak widowiskowo ponad rok temu, rozbiły sobie nawzajem głowy z panną Everett, za punkt honoru obrały sobie wykończyć charłaka, nie bacząc ile czasu ich to będzie kosztowało. Gdyby podliczyć wszystkie próby ich nieudolnych mordów i spreparowanych nieszczęśliwych wypadków, Niesiostry zyskałyby wpis do księgi rekordów i urokliwą klitkę w Azkabanie. Ewentualnie świętym Mungu na oddziale dla dotkniętych obsesjami. Niestety, mimo, że komitywa Ślizgońsko-Gryfońska nie miała sobie równych w opracowywaniu wszelkich planów uwzględniających płacz, rozpacz, wybuchy i łamanie regulaminu, Argus niezależnie od uzyskanych obrażeń nadal nękał Hogwart swoją osobą. Był jak jeden z tych wstrętnych karaluchów, które pełzały po jego kanciapie, przecinając swe ścieżki ze szczypawkami, pająkami i kłębkami kurzu. Ani gumowy, solidny lacz, ani upadek z czwartego piętra po schodach nie były wstanie pozbawić go życia. Charłak trzymał się go równie zajadle co swego zużytego mopa. Nawał mało estetycznych wspomnień z lekcji eliksirów zalał myśli Taneshy ze zdwojoną mocą i żadna ilość dymu papierosowego, który otaczał ich pokaźną mgiełką, nie był wstanie zabić pojawiającej się fantomowo woni kopru, która zdawała się ponownie przenikać w jej nozdrza. Z tej okrutnej wizji, zanim ogrom traumy zdołał ponownie wykręcić jej żołądek, wybawiła ją opowieść Krukona. Brunetka wyobrażając sobie te specyficzne stworzenia, niekontrolowanie utożsamiała je z mniej lub bardziej sobie znanymi uczniami Domu Borsuka, by ostatecznie - póki co w swej myśli - posłać ich na spotkanie przeznaczenia, w dół klifu. - Może to jest myśl, Morensen. - Odezwała się po dłuższej chwili, jak tylko ostatni Puchon w jej głowie pofrunął w nicość. - Może trzeba im zorganizować klif, żeby mogli przeprowadzić podobną selekcję naturalną i ewentualnie zmądrzeć... Mając w pamięci by rozważyć później w swym sercu ten niegodziwy i pozbawiony sumienia pomysł, z parsknięciem przyjęła objawy Jona o ewentualnym przymknięciu ich przez stróżów prawa. - Oj tam zaraz terrorystyczny, może wyjątkowo nic nie wybuchnie. - Rzuciła z powątpiewaniem bo ilość osób jakie odkrywało swoje pirotechniczne zapędy po upędzonym przez nich alkoholu, była często dość zaskakująca... - Oczywiście, że widziałam. Nie wiem skąd wytrzasnął to zdjęcie, ale po tym jak większość ogłoszeń zniknęła w zawrotnym tempie, pozwolę sobie wywnioskować, że wytapetowano nimi męskie dormitoria... - zaśmiała się na samo wspomnienie nieszczęsnego tworu. Biedny Argus zapewne wydał fortunę na odbitki, które później nieudolnie poprzyklejał na wypisany koślawo pergamin, który głosił, jaka to z niej degeneratka, zakała i szubrawiec, by ostatecznie kończyć się bez informacji, że za akt donosicielstwa można cokolwiek zyskać. Gdyby zakleić to powiadomieniem o szykującej się rewii kankana, ogłoszenie pozostałoby równie wiarygodne, bo gdzieś ponad tą oficjalną wersją widniało zdjęcie Ślizgonki - posyłającej wymowne buziaczki do obiektywu, które i tak mogły pozostać niezauważone ze względu na blade nogi błyskające z pod zdecydowanie za krótkiej sukienki. Biedny Filch, jakże musiał być zdesperowany, kiedy przyklejał to bezeceństwo jako wizerunek poszukiwanej. Dziewczyna śmiała się przez dłuższą chwilę, by powstrzymać się w porę przed atakiem czkawki. Kiedy Morensen szykował im odpowiednią ścieżkę dźwiękową, sięgnęła do swoich pakunków po frotki do włosów. Rozdzielając tę taflę atramentu na dwie części upięła je szybko w dwa koczki z precyzją jaką wymagała praca w laboratorium. - Nie bądź taki do przodu, Jon. Jeśli jakimś cudem trafimy w końcu do ciupy, to nie zdziw się jak do jednej celi. Równouprawnienie w dzisiejszych czasach potrafi iść bardzo daleko. W obliczu spędzania ze mną jakiegoś dożywocia, trochę ryzykowanie sobie pozwalasz zbywając moje umizgi - poważna mina w połączeniu z żartobliwym tonem i drgającymi kącikami ust w powstrzymywanym uśmiechu to wszystko na co było ją w tej chwili stać. - Chociaż nie, wróć. Po przyznaniu dożywocia, karę boską w postaci mojego towarzystwa, najpewniej już by ci odpuścili. Cóż za niefart. Rozsiadając się wygodniej na krześle Ślizgonka słuchała tego naznaczonego patologią i podejrzaną wiedzą wykładu, okazując zainteresowanie godne przyszłej bywalczyni Azkabanu. Jej wzrok wędrował od osoby Krukona do wypakowanych składników, z przerwami na lekkie potakiwanie ruchem głowy. - A więc sugerujesz, że dzisiaj szykujemy bogatą ofertę. Brzmi nieźle. Jeszcze jakby tak każde dawało inne efekty... - brunetka uśmiechnęła się w sposób, który Filcha błyskawicznie przyprawiał o ciarki i podwyższony poziom kortyzolu we krwi. - W takim razie ja zajmę się składnikami w stanie stałym, a ty przygotuj naszą machinę demoralizacji, Panie Naczelniku. Z lekkim stukotem obcasów, kołysząc się lekko do ścieżki dźwiękowej płynącej z gramofonu, Tanesha przyniosła z szafki jeszcze kilka niezbędnych przedmiotów. Biorąc się za rozpakowywanie grzybków, jej wzrok padł na najmniej podejrzany z całej paczki, kilogram najzwyklejszego cukru. - Może powinniśmy zabić ewentualne podejrzenia karmelem jak na przypalankę? Jak stadko tych nieświadomych dusz "dosłodzi" tym sobie kakao to może być na prawdę ciekawie. |
| | | Jon Morensen
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Nie 19 Sie 2018, 21:57 | |
| Hogwart przetrwał wiele i jeszcze wiele przeróżnych historii będzie miało swoje miejsce pośród murów tegoż zamczyska. Jon miał ponadto swoją teorię – tak jak długo stoi zamek, tak długo Filch będzie jego rezydentem. Coś podpowiadało chłopakowi, że jeśli któryś z zamachów obecnej tu Ślizgonki i jej łudząco podobnej, gryfońskiej nie-siostry, odniósłby zamierzony cel, to śmierdzący charłak przestałby wydawać z siebie woń, lecz nadal nawiedzałby uczniów w postaci ducha. Ba! Wtedy należałoby się spodziewać, że jego zboczone, małe, świńskie oczka nad wyraz często obserwowałyby nieświadome niczego dziewczęta, zażywające chwili prywatności pod prysznicem. Irytek zyskałby swoje nieśmiertelne w tym wypadku nemezis, co dla nikogo nie skończyłoby się dobrze. Nie wspomniał o tym jednak brunetce, bo po pierwsze, nie miał zamiaru psuć jej humoru kolejnymi okropnymi wizjami, a po wtóre - temat zaraz (przynajmniej w teorii) miał przestać ich dotyczyć, w końcu zbliżał się koniec ich ostatniego roku edukacji, a co za tym idzie, pobytu w tym zamku. Nadchodzące rozstanie z tym miejscem było za to dobrym pretekstem, aby poczynić coś, co zapisałoby ich nazwiska na kartach uczniowskiej historii. O to przecież chodzi w życiu, prawda? Niech uczniowie pamiętają i przekazują sobie ich nazwiska z ust do ust, niech samo wspomnienie Gorzelniczki i Naczelnika wywołuje u Woźnego spazmy, aż do końca jego robaczego żywota. Najpierw trzeba jednak wszystko dobrze przygotować. To prawda, nikt nigdy nie ucierpiał (zbyt poważnie, jeśli coś się działo, to tylko z winy samego poszkodowanego), raczej każdy z degustatorów wracał z pytaniem „czy jest więcej?”. Nigdy też nie zdarzyło się naszym bimbrownikom zostać przyłapanym. Lacroix? Jednej z ikon Slytherinu Smoczyca nie robiłaby Merlin wie jakich trudności o trochę szkła i alkoholu, Jon był tego pewien, a zresztą… Sam miał szemrane konszachty z ów nauczycielką. Czy to przez jego nieodwzajemnioną miłość do eliksirów? Całkiem możliwe, lecz jest to opowieść na inne czasy. Krukon tylko uśmiechnął się półgębkiem, zerknąwszy na brunetkę, która w myślach pomagała zeskakiwać kolejnym Puchonom z urwiska. - Żmijko, zamiast organizować sam klif, zorganizujmy wycieczkę na południe Anglii. Wyobraź sobie puchońskie skoki z Białych Klifów Dover, a potem… potem piknik, alkohol i wieczorne ognisko z jeszcze większą ilością alkoholu na plaży gdzieś niedaleko. Czyż nie brzmi to jak jakaś sielanka? – zadumał się nad swoim pomysłem. Zastanawiało go w sumie, dlaczego szkoła nie organizuje podobnych wypraw, biwaków i ekspedycji. Świat nie kończy się przecież na Hogsmeade, prawda? Dla przykładu, Stonehenge jest ważnym magicznym miejscem. W Durmstrangu Jon doświadczył kilku wypraw szkolnych po Związku Sowieckim i chwalił sobie ów wędrówki. - A właśnie, że terrorystyczny. Pomyśl o tym, jak o awansie, w końcu nie jesteśmy amatorami w tym, co czynimy, mam rację? Trzeba mieć rozmach, jako Ślizgonka powinnaś o tym wiedzieć. – uśmiechnął się, puszczając do niej bezczelnie oko, po czym podjął dalej: - ”Może”… czyli tak jak ostatnio? – zapytał z powątpiewaniem. Wyczyny niektórych osobników pod wpływem potrafiły zadziwić, rozśmieszyć i zniesmaczyć nawet tego zepsutego blondyna. Wszystko było w porządku, póki nic nie zagrażało samemu Krukonowi lub jego najbliższym współpracownikom. Chłopak zacmokał sceptycznie na wspomnienie ów listu gończego oraz zdjęcia dziewczyny, w sztucznie zalotny sposób posyłającej buziaki w stronę obserwatora porozwieszanych na ścianach przy łóżkach uczniów. = Wybacz, nad moim łóżkiem próżno szukać Twego zdjęcia. Poza tym… jesteś pewna, że to TYLKO męskie dormitoria? Jesteś przecież idolką i wymarzoną kochanką także w gronie dziewcząt. – rzucił, unosząc lekko lewą brew, w wyrazie swego rodzaju rozbawienia. Może pozwalał sobie na różne komentarze, aczkolwiek było to po prostu jego cechą ujawniającą się dopiero po jakimś czasie znajomości, Tanesha powinna zdążyć nawyknąć do mniejszych i ciut większych bezczelności. Dziewczyna śmiała się dalej, a Jon powoli polerował i przygotowywał różne szklane elementy w rytm śpiewu Freddy’ego Mercury’ego. Konstrukcja, która niebawem stanie na stole, obdarzy ich najczystszym w świecie spirytusem, służącym później w różnych niecnych celach – dziś rektyfikacja doprowadzi tylko do kolejnego składnika zamiast, jak to często bywało, finalnego produktu. W końcu głośny śmiech Hanyashy ucichł, a dziewczyna wstała i dokonała niebezpiecznego, w mniemaniu Morensena, manewru w postaci utworzenia dwóch koczków. Chłopak spojrzał na nią sponad wycieranej właśnie przez niego kolumny rektyfikacyjnej, którą zaraz odłożył, upewniwszy się, że ta nie stoczy się ze stołu. To by dopiero była niepowetowana strata! Jego wspólniczka natomiast mówiła o wspólnej odsiadce oraz umizgach, których nikt nie miał prawa przyjmować, chyba, że nie cenił jednolitej powierzchni swojej trzewioczaszki. - Niefart? Szczerze mówiąc, nie przeszkadzałoby mi Twa obecność, ale… Hm. Zostałbym zlikwidowany po jakimś czasie, bo to Ty nie wytrzymałabyś mojego dłuższego towarzystwa, gwarantuję Ci, Tan. – rzekł nieco tajemniczo, patrząc w jej stronę, po czym zbliżył się nieco i spojrzał jej w oczy (cóż za odwaga! Albo nierozwaga?). – A co do umizgów: gdybyś częściej nosiła koczki… – tu, zdecydował się na sekundę tyknąć palcami wskazującymi ów charakterystyczną fryzurę – …może kiedyś stwierdziłbym, że słodkie z Ciebie dziewczę, a me zimne serce zabiłoby ciut mocniej, Taneszko. – powiedział równie żartobliwym tonem, co jego rozmówczyni. To powiedziawszy, od niechcenia obrócił się na pięcie. Dosyć już takich zagrywek, bo i tak teoretycznie zasługiwał już na zdzielenie w łeb, poza tym, aparatura sama się nie przygotuje, przed złożeniem należało jeszcze nasmarować szlify uszczelniaczem. Chłopak zajął się tym z sobie odpowiednią wprawą. - Ja nic nie sugeruję. Oboje dobrze wiemy, że chcemy czegoś dużego. Ostatnia impreza jaka miała tu miejsce to Bal Zimowy, a nie przypominam sobie, żeby było jakoś super zabawnie. Nooo, nie liczę Twojej klonowej zabawy z Tanją, sam miałem problem z odróżnieniem waszej dwójki. – zachichotał jak podlotek na wspomnienie tej imprezy i numeru wykręconego przez Nie-siostry. - A co do efektów… o nic się nie bój. Znaczy, może pilnuj, żeby nie dorwała mnie jakaś nieładna Puchonka, no Merlin jeden wie, co się będzie działo. Krukon tymczasem zakończył przygotowywać szkło i począł dopasowywać do siebie poszczególne części, sprawdzając skrupulatnie, czy szlify na pewno są szczelne, czy nie ma jakichś szczerb, czy wszelkie kolby i inne rurki zostały dobrze wyczyszczone. Wkrótce przed dwójką bimbrowników stał cud nad cudy, szczyt chemicznego geniuszu – aparat umożliwiający wydestylowanie najszlachetniejszej cieczy na tym świecie. - Przepalanka? I myślisz, że bym Ci odmówił, najdroższa-zaraz-po-naszych-trunkach? – rzucił, wyszczerzywszy się w niewinnym uśmiechu. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Sob 01 Wrz 2018, 00:29 | |
| Podejrzenia, jakoby woźny posiadał coś na kształt duszy nieśmiertelnej, były dla Taneshy tak samo nierealne jak posądzanie go o posiadanie mózgu. Dałaby sobie uciąć nieco więcej niż same paznokcie, że kiedy tak koślawo galopował za nią po korytarzach, tym co grzechotało przy jego każdym takcie, nie była wcale zawartość kiszeni tylko jakiś kłąb śmieci, ewentualnie pojedynczy orzeszek, walający się po jego łysawej czaszce. W każdym razie nie nie potrafiłaby stwierdzić, czy jego osoba byłaby bardziej niestrawna w stanie stałym czy powietrznym. Tyle dobrego, że przynajmniej przestałby capić i pluć gdzie popadnie. Należało jednak oddać honory Krukonowi, który oszczędził głowę Taneshy przed napływem kolejnych wizji, równie koszmarnych i przyprawiających o skręty żołądka jak samo wspomnienie nieszczęsnej lekcji. Po zassaniu zdecydowanie dużej ilości nikotyny z podarowanych jej przez Biankę skrętów, zdawała się wrócić do jako takiej równowagi, ale wystarczyłaby tylko wzmianka o koperku i Hanyasha ponowiłaby inhalację tym podejrzanym towarem. Każde przedsięwzięcie na polu organizowania rzeczy nielegalnych, traktowała tak samo jak napady na Argusa Filcha - każdy miał szansę stać się atakiem stulecia, to też wszystko zawsze przygotowywała z nieustającą wręcz pedanterią i wyszukanym dramatyzmem. Po porwaniu Pani Noriss jej chęci na zostanie szkolną legendą były jeszcze większe niż do tej pory, a do zostania niewątpliwie bohaterką w zamku, która zapewniła uczniom wolność od swądu kocich szczyn niosących się po korytarzach i batalii pcheł w każdej możliwej sali, zamierzała się im też jawić niczym zielona wróżka z oparów absyntu. Z tym, że tak się składało, że zamiast tego eleganckiego trunku, woleli z Morensenem destylować ten nieco podlejszy, ale tylko z nazwy. To niesamowite uczucie, kiedy alkohol zaczynał parować już w przełyku, by chwilę później przyjemnie rozgrzewać trzewia, otulać zmysły i przyprawiać jej blade oblicze o koloryt bliższy żywemu człowiekowi, to było tylko tyle i aż tyle, żeby Ślizgonka szczególnym uczuciem darzyła właśnie bimber. - Nie podpuszczaj mnie, Morensen. - nie mogła powstrzymać rozmarzonego uśmiechu. Zwłaszcza, kiedy blondyn traktował o nieszczęśliwych wypadkach, używając wzmianki o alkoholu jako przecinka. - Nieładnie tak robić kobiecie nadzieję. A tak w zasadzie, to całkiem ciekawe, czemu trzymają nas tylko w zamku... - dziewczyna również pogrążyła się na chwilę w rozważaniach o sytuacji w szkole. Czemu nigdy nie zabierano ich w teren? Ze względu na szemrane sprawy, które od dłuższego czasu obierały agresywny obrót? Jakby nie patrzeć, kiedy zaczynała szkołę, nie było jeszcze tak tragicznie, dlaczego więc kiszą się stale w tych starych murach i okolicach Zakazanego Lasu? - Toś dodał do pieca, Jon. To rzeczywiście dziwna sprawa... Próby wymuszenia na niej prawdy, tej niewygodnej, o demolkach towarzyszących spożywaniu ich napoi wyskokowych przez osoby postronne, zbyła jedynie wzruszeniem ramion i równie niewinną, wystudiowaną miną grzecznego dziewczęcia. Ależ jakie wybuchy? Trochę fajerwerków to nie wybuch. Jaki znowu kilogram, zaledwie skromny pakunek! - Och, ależ wcale cię nie podejrzewam o takie bezguście, mój drogi. Tak w zasadzie, to nikogo nie podejrzewam, ale cii. Niech żyją w niepewności. - Doskonale wiedziała, co tak na prawdę robią jej zdjęcia na wszystkich ewentualnych ścianach. Bynajmniej służą jako preludium do snów o zabarwieniu erotycznym. Jej osoba niezależnie od zdjęcia mogła robić tylko za jedno - karniaka od złośliwych kolegów. Albo koleżanek. Hanyashy było z tego powodu bardzo wszystko jedno. Ważne, że Filch się zgorszył. O jego złe samopoczucie dbała lepiej niż o dobre u siebie. Przy akompaniamencie jednej z ich stałych ścieżek dźwiękowych do wykonywania czynności podlegających karze grzywny i więzienia, Tanesha obserwowała ukradkiem jak ołtarz destylacji powoli budzi się do życia, i to jak zawsze, za sprawą Pana Naczelnika. Przygotowywanie ich szklanego cacka zawsze zostawiała w rękach Krukona, bo jego skrupulatność dorównywała jej pedantyzmowi, który wolała zużywać na przygotowywanie ingerencji i pozostałych sprzętów. Byli w swym zajęciu tak bezczelni i konsekwentni, że ich dbałość o pozory ograniczała się do wyciszenia pomieszczenia i skromnego zaklęcia, dającego znać o czyjejś obecności. O tym, że zza drzwi mogą się wydobywać różne podejrzane zapachy z wszelkich rodzajów maceratów i zacierów, niespecjalnie ich obchodziły. A któżby miał ich wydać? Potencjalny świadek prędzej postanowi ich odwiedzić i "szantażem" wyżebrać trochę trunku w zamian za milczenie. Byli tego pewni jak szaleństwa woźnego. - Jak mniemam, skonfiskowano by mi parasolkę, więc pożyłbyś sobie dłużej niż przypuszczasz... - była przyzwyczajona, że często umilali sobie pracę podobnymi, idącymi donikąd rozmowami o życiu i śmierci (spadające lemingi) i podśmiechujkami z relacji damsko-męskich (wspólna klitka w pierdlu), ale kiedy Jon raczył porzucić ich machinę na rzecz przyprawiania Taneshy niemalże o zeza zbieżnego bliskością swojej osoby, Ślizgonka zamilkła, a jedna z jej brwi powędrowała wyżej. Następnie druga, kiedy chłopak dźgnął ją w tą nietypową dla niej fryzurę. Zdecydowanie preferowała pozostawianie swoich włosów na wolności, bo tafla czerni idealnie zastępowała jej pelerynę złego bohatera, kiedy przemierzała korytarze, a fale atramentu niemalże frunęły za jej przerażająca osobą... dzisiaj jednak stwierdziła, że ewentualny, pojedynczy kłak z jej DNA w którymś z ich trunków mógłby spowodować nieodwracalne szkody. Dlatego siedziała teraz z nieco zaskoczoną miną, o wiele mniej niewzruszoną niż jej uwiązane ciasno koczki. - Na Salazara, Morensen. - Tan uniosła ręce w obronnym geście, jakby co najmniej groziło jej rozstrzelanie - Popierdalanie w uczesaniu na misia koalę, to zdecydowanie zbyt wiele, nawet jak na mnie. A poza tym... - sama tyknęła się w jeden z tych czarnych precli na swojej głowie - ... moja gnijąca pikawka zdecydowanie lepiej się ma w lodówce, także bądź tak miły i się przesadnie nie roztapiaj nad moją osobą. Nie będzie z tego większego pożytku. Cóż, nie da się ukryć, że każdy inny samiec za naruszenie jej przestrzeni osobistej - której odległość nigdy nie była stała i zależała w zasadzie od humoru i zasięgu parasolki obecnej tu Ślizgonki - oberwałby po łbie, jeszcze zanim zdążyłby pomyśleć co też właśnie uczynił. Jednakże myśl, że Jon gustuje w tak zdziecinniałych, w odczuciu Tan, uczesaniach, bawiła ją niezmiernie i brunetka ponownie się zaśmiała. - W każdym razie będę miała na uwadze wymyślić sobie inną fryzurę. Nie godzi się podjudzać tak niemoralnych fetyszy Pana Naczelnika - I szpileczka. Remis! Krukon nie był jedną osobą, która uwijała się przy tym nielegalnym majdanie, bo dziewczyna także znalazła chwilę by leniwie załatwić sobie lewitujący transport kilku butelek spirytusu z ostatniej wizyty w tym przybytku. Sprawnie zalała przygotowane wcześniej mieszanki, zamykając je w pokaźnej wielkości słojach. W normalnych warunkach postałyby tu sobie w samotności, by dojrzeć i przejść odcedzanie... ale przecież nie mieli tyle czasu. Dlatego Tanesha pewnego pięknego dnia przepieprzyła swoje solidne stypendium od dziadka, za wybitny z transmutacji, żeby zakupić to niewinnie wyglądające szkło do czynów niecnych. Potrząsnęła lekko jedną i drugą mieszanką, patrząc jak proces potrafiący trwać tygodniami, przyspiesza z każdym wirem spirytusu wewnątrz słoików. Doprawdy, niby nie buty, niby nie kiecka, a radość wielka. - Ah, Bal Zimowy. - westchnęła Ślizgonka. Tylko w pewnym stopniu bawiła się nieźle. Przynajmniej do czasu jak działały na nią eliksiry od panny Vane - Wymacałam Syriusza Blacka i jakiegoś okazałego Ślizgona. Oboje nadal żyją. Najlepszy bilans w moim życiu. - pokiwała głową na wspomnienie robienia starszego z Blacków w prawdziwe bambuko, z którego, musiała mu przyznać, wyszedł nawet z twarzą. I bez guza na łbie. Wystukując rytm obcasem do kolejnego kawałka sączącego się z gramofonu, dorwała się w końcu do okazałej patelni i równie pokaźnego palnika. Poza karmelem na przypalankę zdarzało im się tu podgrzewać różne zagrychy do degustacji alkoholu. - Nie martw się Jon, znajdziemy ci jakieś odpowiednie towarzystwo. Najlepiej Krukonkę w pinglach jak denka od butelek i płaskością klatki piersiowej. Żeby nic cię nie rozpraszało przy podziwianiu koczków, w które ją uczeszemy! Brunetka, chwilowo jedyna posiadaczka precli na głowie w towarzystwie Jona, mieszała powstający karmel z przesadnym jak na chwilową trzeźwość, entuzjazmem. - Niech biedne, nieprzystosowane dzieci zaznają trochę słodyczy przed tym, co nastąpi - uśmiechnęła się teraz jak chochlik, czy może raczej gremlin, rzecz gustu. - Tak się zastanawiam. Tykwobulwy chyba nie zareagują jakoś agresywnie z narkotykami? - spytała niepewnie Pana Naczelnika, wszak to nie ona okazała się ekspertem od przerabiania kokainy i jej pochodnych na coś jeszcze gorszego. |
| | | Jon Morensen
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Wto 18 Wrz 2018, 12:54 | |
| Mózg wielkości orzeszka? A to Ci dopiero. Ta teoria wyjaśniałaby, dlaczego starcia Wielebnego i Puchonów są takie ciekawe i żenujące za razem – zarówno stary dziadyga, jak i uczniowie z Domu Borsuka reprezentowali podobny poziom, a to z automatu podnosiło zaciętość walki. Z drugiej jednak strony, tak, jak chwilę temu opowiadała to Tanesha, niektóre Żółtki potrafiły współczuć i ofiarować pomoc ów Upiorowi Koprem Tchnącego. Doprawdy, straszne, wręcz irracjonalne. Głupsze byłoby chyba tylko opowiedzenie się po stronie Śmierciożerców podczas jakiegoś konfliktu w miejscu publicznym, ale… może nie uprzedzajmy faktów. Takie rozważania bezsprzecznie sprawiają, że człowiek z miejsca chce sięgnąć po jakąś używkę, aby uspokoić owczy pęd zagubionych myśli. Lepiej było skupiać się na przygotowywaniu ataku terrorystycznego, przy którym każdy, niezależnie od swojej woli, miał się dobrze bawić – takie przynajmniej było założenie. Ślizgonka zawsze dbała o każdy szczegół absolutnie wszystkich planowanych wykroczeń, co odpowiadało Morensenowi – wystarczyło przywołać domniemane morderstwo Pani Norris. Stary charłak nadal nosił po niej żałobę i polował na Nie-siostry, które uznawał za winne jego samotności. Filch był do niej bardzo przywiązany, aż ZBYT mocno. Możnaby pomyśleć, że posklejane futro kotki było spowodowane czymś innym, niż tylko psikusami Irytka, który lubował się w męczeniu zwierza. Poprzestańmy jedak na tym i wróćmy do naszej dwójki, która zajmowała się czymś, co Woźnego miało przyprawić o kolejny zawał, martwicę orzeszka, a być może nawet marskość wątroby. Chłopak uśmiechnął się w sposób wyrażający mieszaninę satysfakcji i rozbawienia, a odczucie to było całkiem uzasadnione, ponieważ dziewczyna, w której towarzystwie dziś przebywał rzadko uśmiechała się w marzycielskim tonie, tak upodobniającym ją do niewinnej dziewczynki, które przecież nie była. - Aaaah, nieładnie, nieładnie, zaraz tam nieładnie. – zacmokał z udaną dezaprobatą. – Poza tym, to TY tu jesteś specjalistką w robieniu ludziom nadziei, Żmijko. Ilu to już pomyślało, że się do Ciebie zbliżyli, tylko dlatego, że nie tyrałaś ich przez pięć minut gdy akurat byli w pobliżu? – zachichotał, przypomniawszy sobie kilka sytuacji z ostatniego czasu. Może i Tanesha stylizowała się na Kostuchę i uważała, że nie ma amatorów na taką specyficzną urodę, jednak Jon miał inne informacje akurat na ten temat. Pewni ludzie naprawdę nie mają instynktu samozachowawczego, cóż na to poradzić? - Dlaczego? Polityka, polityka, moja drog… oh, przepraszam: n a j d r o ż s z a[. – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo, przedrzeźniając i drocząc się dalej. – Sama widzisz, co się dzieje. Jesteśmy w szkole, a i tak giną ludzie. Zamordowano jakąś uczennicę, zaraz będzie pogrzeb Rosiera, zresztą pewnie wiesz, prawda? – rzucił od niechcenia. Rosier tak naprawdę mało go interesował, zresztą, tak samo jak gadanie o tym, kto umarł, co po sobie zostawił i jakie miał kontakty z rodziną i znajomymi. Nigdy nie był plotkarzem tego typu, a tym razem zarzucił tematem tylko w kontekście braku wycieczek szkolnych w Hogwarcie. Krukon nieco sceptycznie spojrzał na swoją towarzyszkę, gdy ta wzruszyła ramionami i udawała grzeczne dziewczątko. Trzeba przyznać, że wychodziło jej to nader dobrze, problem jednak w tym , że dla przykładu taki Argus Filch nie dawał się na to złapać, zresztą, Jon także. Nie można było tego jednak powiedzieć o kilku osobach z grona pedagogicznego i większości uczniów, którzy dawali nabijać się w butelkę za każdym razem, co było dość… niezwykłe i zabawne jednocześnie. Blondyn westchnął cicho, nieco zrezygnowany po usłyszeniu kolejnej odpowiedzi. Nie miał zamiaru już wyjaśniać, że w szkole znajdują się amatorzy urody Taneshy – zresztą, sam nie uważał, że jest brzydka, ale tylko tyle. Inna rzecz, że to, iż raz po raz spędzał z nią trochę czasu, czy to poza, czy też na lekcjach, sprawiało, że ów grono samobójczych fanów irracjonalnie zazdrościło mu, co Morensen odbierał oczywiście jako niezrównanie zabawną sprawę. Nie uważał jednak, że jest jakikolwiek sens czynić coś, co uzdrowiłoby tych durnych ludzi z ich głupoty i skłonności do nadinterpretacji. W tym czasie pierwsza strona płyty skończyła się, więc chłopak zwinnie machnął różdżką, aby zdalnie nastawić gramofon. Płyta wywinęła koziołka, a iglica zaraz wróciła na brzeg płyty, lecz repertuar zmienił się nieco, wskazując na kompilacyjno-miksowy charakter rzeczonego winylowego krążka, a przez piosenkę przewijało się nazwisko pewnego rodu czarodziejów.Poświęćmy chwilę, aby wspomnieć tu czarodzieja, który wymyślił zaklęcia wygłuszające, cześć jego pamięci, chociaż… co racja to racja, nawet, gdyby jakimś cudem ktoś tu wszedł, raczej nie poczyniłby dwójce bimbrowników żadnych trudności. - Zadusiłabyś mnie gołymi rękoma po jakimś tygodniu, jeśli nie prędzej, gwarantuję. Oczywiście, byłoby tak, gdybyśmy mieli tam zamiar siedzieć, jak mniemam jednak, już drugiego dnia spróbowalibyśmy uciec, co? – zaśmiał się już z powrotem na swoim miejscu, w odległości odpowiedniejszej względem Taneshy, niż miało to miejsce przed chwilą. – I wcale się nie roztapiam. Jeszcze czego! Sam wolę lodówkę, nie, żeby coś. Po prostu stwierdzam, że całkiem Ci do twarzy, niewinna, słodka dziewuszko, której nie znam. – odpowiedział, pokazawszy potem język w specjalnie przesadzonym, dziecinnym geście. - Przemilczmy może moje fetysze, aczkolwiek koczki tak stricte do nich nie należą, Taneszko. – uśmiechnął się łagodnie, skłaniając głowę na jakieś dwa centymetry, dając w ten sposób wyraz uznania. W tym czasie, koczkowate stworzenie ruszyło wprawić w ruch magiczne szkło, zakupione za ‘małe dofinansowanie’ od dziadka Ślizgonki. Zaiste, cudne to instrumenta, a Jon podziwiał ich użyteczność. - Co jak co, ale to była dobra inwestycja, Pani Kierowniczko. – pokiwał głową w zamyśleniu. – I tak uważam jednak, że klasyczne czekanie i pykanie aparatury przez kilka tygodni ma jakiś nostalgiczny wydźwięk, czyż nie? Szkoda, że nie ma na to czasu. – westchnął od niechcenia, tylko po to, aby po chwili ponownie się roześmiać, gdy czarnowłosa wspomniała swoje przeżycia z Balu. - Ja tam mało co pamiętam… nie żebym urządził się na stan kostnicowy, co to, to nie. Po prostu nie brałem udziału w czymkolwiek ważnym i niezwykłym. Chociaż żałuję do dziś jednej rzeczy… – tutaj głos Jona zmienił się nie do poznania, to samo twarz i włosy. – [/b]…a mianowicie, że nie uczyniliśmy z tego Balu Trzech Wiedźm.[/b] W ciało Jona była wetknięta teraz idealnie skopiowana głowa Taneshy, mówiąca głosem Taneshy i robiąca takie same miny jak Tanesha. Po kilku sekundach wszystko jednak wróciło do normalności. Chłopak zachichotał. - Pomyśl tylko, jaki popłoch by to wywołało… A Filcha odwieźliby do Św. Munga!Dziewczyna w tym czasie zajęła się już karmelem, rozprawiając o ewentualnej partnerce dla Morensena, który wyraźnie się skrzywił i wzdrygnął. - Może być Krukonka, aczkolwiek… eh. – machnął ręką, rezygnując. – Co będzie, to będzie. Ja przynajmniej po pijanemu nikogo nie zlikwiduję… chociaż może? – zaczął się zastanawiać, jednak wspólniczka w nielegalnym procederze ponownie wyrwała go z zamyślenia. - Co?... Ah, tykwobulwy. Nie, nie powinny. A nawet jeśli… to nic na to nie poradzimy i przekonamy się dopiero później, prawda? – odpowiedział, wyszczerzywszy zęby. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Nie 23 Wrz 2018, 01:18 | |
| Przymusowy urlop Wielebnego, plotki krążące o jego zagipsowanym kolanie, naganie od dyrektora i rady, zbiegły się idealnie z porą pędzenia bimbru w ilości hurtowej. Nawet jeśli nikt normalny by na nich nie doniósł, zawsze istniało ryzyko, że Filch z przyczyn nieznanych, postanowi wpaść tu polerować podłogę. I zastanie to wszystko, dowód na dowodzie, rurka na rurce, Jon wcale nie na Taneshy, ale Argusowi wystarczyłby fakt, że przebywali sam na sam w jednym pomieszczeniu. Jego zez rozbieżny wbrew pozorom wcale nie zwiększał odległości między wypatrywanymi przedmiotami i osobami, to też zapewne stanąłby w progu spieniony jak nieszczepiony kundel i zamierzył się z mopa na ich cenne, szklane zbytki. W sumie nie to byłoby najgorsze. Najgorsze to byłoby trafić do Azkabanu, bo to co Hanyasha by mu za to zrobiła, kwalifikowałoby się jako morderstwo z premedytacją i szczególnym okrucieństwem. Zdepczesz karakana, zapuszkują cię jak za człowieka. Co za chore przepisy. - Oh przestań, to takie okropne! - Chomicze policzki, wydęte usteczka i ręce skrzyżowane na piersiach dopełniały tego obrazu oburzenia, stojącego przed Morensenem koczkodana. Stadia cukrzycy mogły narastać z każdą kolejną, dziewczyńską miną, które w repertuarze miały głównie poczciwe i serdeczne Puchonki. - Najgorzej jest przy śniadaniach. Żuję sobie kanapkę i się nie odzywam, bo mnie matka uczyła, że jak się je, to się nie gada. I oni tak kłapią i kłapią, i myślą, że zaczęłam ich tolerować, a ja walczę z jedzeniem i poczuciem obrzydzenia do ich osoby... A później między kawą, a układaniem szynki w estetyczne fale, mówię im takie poczciwe spierdalaj i prach. Idą. Walą kolanami w stół. Moja kawa się wychlupuje na blat, a ja nie mam wolnej ręki, żeby im na do widzenia zdzielić za to świętokradztwo. Dramat po prostu... Wylewanie drugiego najbardziej pożytecznego trunku, zaraz po gorzałce, jakim był ten czarny i aromatyczny, kwalifikowało się już pod srogą nienawiść i akty przemocy. Zresztą, chyba łatwiej było powiedzieć, co się nie kwalifikowało do obrywanie po głowie. Bycie przydatnym. I zdecydowanie wręcz nadużywanie mózgu. I trzymanie rąk z dala od jej kuperka. I lokalu Henryka. I generalnie nie pożądanie żadnej rzeczy, która Taneshy jest. - Jak nawet w szkole nie jest już bezpiecznie, to w sumie co za różnica? Jak ktoś będzie chciał nas zabić, to znajdzie okazję. Wolałabym już frunąć z tego klifu niż wyzionąć ducha na jednej z tych zaszczanych przez Norisskę wycieraczek... albo, żeby mnie znaleźli po tygodniu w nieużywanym składziku, śmierdzącą jak kilku Filchów. - Spoważniała na moment, bo kwestia trupów ścielących się coraz gęściej w okół szkoły, a nawet na jej terenie, była już dalece niepokojąca. Biorąc pod uwagę, że była Ślizgonką, miała codzienne widoki na postaci paniczyków i hrabin, którzy przekładali rodowód nad inteligencję, ale odpychała od siebie myśli, że mogliby już być zdolni do takiego okrucieństwa w tym wieku. Było to bardzo wygodne posunięcie, ale coraz mniej skuteczne. Póki co dbała o swoją reputację niepoczytalnej furiatki, co stawiało przy jej osobie wystarczający znak zapytania w kwestii poglądów, a tym samym chwilowe bezpieczeństwo. Przynajmniej w pewnym stopniu... Pokazywanie ludziom siebie tylko na tyle, na ile miało się ochotę, zdecydowanie niosło za sobą wiele korzyści. W tym brak amantów czających się pod klatką schodową do dormitorium. Hanyasha zdawała sobie sprawę, że równie dobrze mogłaby się uśmiechać i prosić o cokolwiek, bo urody była dyskusyjnej acz nie radiowej, ale metoda z kijem, czy może raczej parasolem, odpowiadała jej znacznie bardziej. Z arsenału przebogatej mimiki owej brunetki, obecnie wyraz twarzy godny wyrachowanej suki, był tym najbardziej znanym grymasem. Jeśli ktokolwiek miałby ją oceniać przez pryzmat urody to musiał być albo bardzo płytkim stworzeniem, albo znać ją lepiej niż dobrze. Taka Cromwell wiedziała, że Tanesha tak na prawdę była przeuroczym krypto Borsukiem, co do cycka przytuli i odwali wypracowanko z historii, bo nierodzona siostra zalega w bólach istnienia czy spraw kobiecych. Życząc jej przy tym przyjemnego zgona i obiecując godną stypę. I że jak nikt nie patrzy, to jej radosnym uśmiechem oświetlają sobie drogę do lodówek w kuchni. O przytarganiu wiadra przekąsek, nie bacząc na BHP, kudłate papucie i własną wagę piórkową, to nie ma co wspominać. Naoczni świadkowie i tak pewnie myśleli, że to czyjeś rozdrobnione truchło i stąd ta bijąca z jej facjaty radość. - Jak chrapiesz w nocy to nawet wcześniej. Generalnie nie uznaję lokali w których nie podaje się wódki. Wyszlibyśmy zanim zamknęliby za nami kratę. - Postawa Hanyashy sugerowała, że zawinięcie się z Azkabanu było jeszcze łatwiejsze niż ze szlabanu od Wielebnego. - Przecież dementorzy od razu by wyczuli, że jestem ich ziomkiem. Jak wierzyć plotkom, to jestem jadowita, więc też mam bana na buziaczki - Tan zaśmiała się krótko w tonie, którym nie wzgardziłaby rasowa psychopatka. - Także masz rację, nie roztapiaj się. Jako warzywko mi się nie przydasz, ziemniaków mamy pod dostatkiem. Tyle, że niezbyt zdatnych na pędzenie z nich gorzały. To raczej taka plantacja znienawidzonego sąsiada, któremu podrzuca się stonkę wiadrami. Niby nie kopalnia złota, a drażni. Natomiast podarki od Gloma sprawowały się całkiem nieźle. Tan podziwiała jak spirytusowe wiry przybierają mniej przezroczystą barwę, wyciągając z marysi i grzybków wszystko to co przyczyni się później do pokaźnej bani u potencjalnych konsumentów. Brunetka jeszcze raz zakręciła słojami, nawet nie próbując ukryć radości na to co nastąpi w ciągu kilku najbliższych godzin. - Oh, doglądanie fermentujących trunków ma w sobie pewną magię, ale nie kiedy oglądało się woźnego w rozerwanych portkach, bez zębów i z wiedzą, że tykał twój parasol... Na skraplanie bimberku umówimy się kiedy indziej Morensen, w lepszych czasach. Jak nie będziemy się musieli martwić, czy nam pranie po wyschnięciu dalej będzie waliło koprem. Maceraty zostały pozostawione same sobie, by dojrzały jeszcze i nasyciły się ingrediencjami. Tymczasem cukier na patelni zmienił się już w karmel, którego zapach mieszał się z ostrym, specyficzną wonią spirytusu. Nagle umysł Ślizgonki przeniknął pomysł tak wspaniały, że niemalże upuściła rondel, a jej migdałowe oczy rozszerzył się z zaskoczenia niespodziewanym planem. - Jon, słuchaj,właśnie... - odwróciła się do Krukona w odpowiednim momencie, by stanąć twarzą w twarz z samą sobą. Zamarła na moment, z otwartymi ustami, kiedy jej tory myślowe z opcjami uwzględniającymi karmel, przeskoczyły na wewnętrzne "o kurwa" i szybkie przypomnienie, że ma do czynienia z metamorfomagiem. Wolna ręka Taneshy powędrowała do czoła, by wymacać swoje precyzyjnie wyrysowane, bardzo charakterystyczne brwi. - Cholera, ja na prawdę tak wyglądam? Chyba czas iść do kosmetyczki... - Dwa pokaźne daszki nad jej oczami zatańczyły dziko, jak to tylko one potrafią, po czym brunetka zaśmiała się cicho. Akurat Argusa w wizjach, kiedy zbierają go w białym kaftanie bezpieczeństwa i z wyjącą "ioioioio" bagietową syreną, była w stanie tolerować. W takich obrazkach nawet nie roztaczał swego smrodu, o którym Ślizgonka zdążyła już zapomnieć, za sprawą tworzących się specyfików, już teraz pachnących jak dobra zabawa. - Ojej, jaka to wspaniała wizja! Nawet opłaciłabym mu jednoosobowy pokój z własnej kieszeni. Nie ma co karać biednych, schorowanych ludzi jego towarzystwem. A teraz słuchaj Jon, bo wpadłam na pomysł jeszcze wspanialszy niż eksmisja woźnego... - odstawiła już nieco przestudzoną patelnię na jeden z blatów i podeszła bliżej z chytrym uśmieszkiem. - A gdybyśmy tak, zmieszali karmel z tym płynnym cudem, pozwolili mu ostygnąć... - ciągnęła robiąc małe kroczki, jak skradający się drapieżnik - A później skruszyli i wsypali do zimnych trunków... tak, żeby wszystko się ładnie rozpuściło już w żołądku... - tutaj oparła się o ławkę wychylając nad ich cenną aparaturą. Całe szczęście, że nieszczególnie miała czym o nią zawadzić. - Czy to nie brzmi jak bardzo okrutny żart? No sam przyznaj, czy tak nie byłoby jeszcze bardziej zabawnie? - Idąc tokiem myślowym Taneshy, ofiara owej mieszanki wpierw będzie tylko pijana, a dopiero później przyćpana. Będzie mogła przeżyć całą gamę nastrojów, głupich pomysłów, a kiedy narkotyki wejdą w ruch, to nawet kazać potrzymać ścianie nieistniejące piwo. Oczekując na odpowiedź ze strony Pana Naczelnika, wyprostowała się i różdżką przywołała ich zasoby tykwobulwy z niższej szafki. Mieli teraz przed sobą wizję dość pracowitego patroszenia owych bulw, wszak gorzałki musiało wystarczyć dla wszystkich, a gawiedź szkolna mimo narastających ubytków, nadal była pokaźna. Sama zabrała się już do roboty, zasiadając wygodnie na krześle i traktując pierwszą roślinę o kant ławki, by następnie wybebeszyć ją do solidnego gara. Kolejne łupiny trafiały do kosza na resztki, kiedy Ślizgonka podrygiwała lekko do płynącego z gramofonu podkładu, nawet nie próbując się powstrzymać od nucenia. Knucie rzeczy niegodziwych i wprawianie ich w czyn zawsze poprawiało jej humor. Chociaż w obecnej fryzurze i dość grzecznym stroju raczej przypominała panią borsuczkową szykującą obiad, a nie geniusza zła, przez którego cała szkoła będzie miała banię lepszą niż ta u cygana. |
| | | Jon Morensen
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów Nie 07 Paź 2018, 20:40 | |
| Fortuna sprzyja zuchwałym, a ta dwójka tak ochoczo spędzająca czas w lochach na kreacji wspaniałych cieczy niewątpliwie cechowała się swego rodzaju zuchwałością i to niezależnie od stanu zdrowotnego Filcha, zespołu napięcia przedmiesiączkowego u Lacroix czy też Świtu Żywych Ziemniaków w pobliskiej redlinie. Wieść gminna rzeczywiście jednak głosiła, że Wielebny został unieruchomiony przynajmniej na jakiś czas, Smoczyca natomiast jakoś niespecjalnie opuszcza swoją jamę, zaś pewnego rodzaju regularne patrole wykazały mniejsze stężenie skrobi w okolicy. Zaiste, wszystko to składało się na idealne warunki bimbrownicze, bez jakichkolwiek przeszkadzajek, ucieczek, rozbojów, wymówek, zabójstw, uwalanej charłaczą krwią podłogi oraz wielu innych, równie irytujących, co niepotrzebnych rzeczy. Morensen spojrzał na swoją towarzyszkę od procedur cokolwiek niecnych, unosząc minimalnie lewą brew. Ślizgonka robiąca miny tak słodziaszne i niewinne w swoim oburzeniu, że można by ją pomylić z jakimś cukierkiem z Miodowego Królestwa? Chłopak w takich chwilach śmiał się w duchu, zastanawiając się, czy Tanesha jest przeżarta ślizgoństwem aż do głębi, czy może jednak gdzieś głęboko czai się coś innego? Nigdy nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo, bo nie uważał, iż jest to coś ważnego, a przynajmniej – nie dla niego. Zaśmiał się prawie bezgłośnie, wysłuchując narzekań, całkiem zresztą uzasadnionych. - Wiesz, trzeba by wymyślić jakieś zaklęcie przeciwko jednostkom dość mocno głupim. Życie byłoby piękne, nie? Coś jak połączenie Zaklęcia Tarczy oraz zaklęć wzbraniających wstępu na dany obszar. Mogłabyś wtedy jeść bez obaw o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. – powiedział od niechcenia, bez dłuższego zastanowienia. Istniało przecież tyle głupich formuł o wątpliwym zastosowaniu, dlaczego nie miałaby istnieć też taka, która chroni przed niechcianym towarzystwem? Jeśli dobrze coś takiego skonstruować, może dałoby się w ten sposób unieszkodliwiać zarówno Ziemniaki, jak i Koperek? „…Na straganie, w dzień targowy…” Pan Prefekt dalej słuchał Tan, która uderzyła w ten poważniejszy ton, dotyczący de facto tego, co działo się dookoła i ogólnie, na świecie. Wzruszył ramionami, gdy brunetka skończyła. - Niby taaaak, ale stricte na teren Hogwartu Sama-Wiesz-Kto raczej nie wejdzie. Tutaj rządzi Dumbi Niebieskie Oko. Tamta dziewczyna musiała po prostu kręcić się tam, gdzie nie powinna, a Rosier… Rosier to już w ogóle inna sprawa. – zakończył może nieco zbyt chłodno, ale miał swoje powody, bo w końcu nie o każdym mówi się, że służy Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, prawda? Po kilku sekundowej pauzie Krukon rozchmurzył się jednak i dorzucił: - Zawsze mogłabyś zostać kolejnym szkolnym duchem albo innym poltergeistem. Wielebny na pewno byłby Ci za to wdzięczny! – roześmiał się lekko. Tak na prawdę nie wiedział, kto gorzej zniósłby to wszystko – Woźny, uczniowie, czy sama dziewczyna, która byłaby pewnie lepsza w swoim fachu niż jakiś tam Irytek-amator. Żart, który bynajmniej nie był wyrazem sztuczności, pokazywał przez swoje oderwanie od ciągu wypowiedzi, że Morensen pomimo swojej pozornej beztroski, cały czas bacznie obserwował otoczenie, myślał i rozważał ostatnie wydarzenia pod różnymi kątami. Zaczynało już brakować miejsc, w których człowiek mógł czuć się bezpiecznie, coraz mniej było ludzi, którym z całą pewnością można było zaufać, powierzając swoje tajemnice. Wielu z dnia na dzień zmieniało swoje poglądy i zachowania, innych znajdowano martwych w swoich domach… o ile w ogóle ich znajdowano, bo przypadki zniknięć i zaginięć bez śladu nie były wcale rzadkie w tych, nie bójmy się tego powiedzieć, mrocznych i parszywych czasach. Jon odpędził jednak te wszystkie poważne i nieco czarne myśli, bo nie na tym chciał się teraz skupiać. Nie powinno wprowadzać się tak mrocznych tematów w momencie, gdy przygotowywana jest właśnie przednia zabawa, o której Szkoła Magii i Czarodziejstwa ma rozprawiać przez bardzo długi czas! - Wiesz, Żmijko, lokal bez wódki da się przeżyć, ale lokal, w którym wkładają Ci do głowy myśli pokroju „już nigdy więcej nawet nie powąchasz wódki” brzmi gorzej. – chłopak wzdrygnął się nieco na myśl o strażnikach Azkabanu. Niby potrafił wyczarować cielesnego patronusa, wiedział, że dałby radę się obronić w razie nagłego ataku, ale i tak nie zmieniało to faktu, że uważał dementorów za kreatury o najwyższym poziome obrzydliwości, oczywiście na równi z ziejącym koprem (miejmy nadzieję, że tylko koprem!) Argusem. Krukon kontynuował, pomijając uwagę o chrapaniu, która, nota bene, miała coś wspólnego z rzeczywistością: - A z twierdzy odpłynęlibyśmy na grzbietach żółwi morskich, trzymając w dłoniach flaszki z rumem. Piękna wizja. Wyobrażasz sobie te nagłówki w Proroku? Krukon wykonywał swoje stałe, rutynowe czynności, doglądając płomieni, kraników i korków, raz po raz poprawiając to i owo. Podczas takich właśnie zajęć potrafił zapomnieć o całym świecie, zupełnie jak dziecko wśród ulubionych zabawek. Dla wielu mógłby to być widok bardzo zastanawiający, skoro Morensen nie był jakimś orłem z eliksirów, a mimo wszystko z niekłamaną przyjemnością spędzał swój czas wolny przy takim ustrojstwie. Pomimo oddaniu się „zabawom” ze szkłem, cały czas przysłuchiwał się swojej wspólniczce, zbył jednak machnięciem ręki jej usprawiedliwienie używania przyspieszaczy. - Wiem, wiem, sam to wszystko widziałem i nie narzekam na Twoje metody. Z drugiej jednak strony, nadejście tych „spokojnych czasów” nie widzi mi się na jakiś bliski termin – westchnął, jakby z lekką rezygnacją. Widać widmo wojny czarodziejów i poruszony chwilę temu temat niebezpieczeństw wszelakich ciążył na umyśle Jona bardziej, aniżeli okazywał to na co dzień. Nie znaczy to, że zakładał przed wszystkimi jakieś maski pogodnego, nieco przekornego chłopaka – to wszystko było prawdziwe, lecz pod tym… pod tym cały czas płynęły myśli o tym, co dzieje się na świecie, a ostatnio wypływały one na wierzch mimowolnie, co sprawiało, że raz po raz po twarzy tego pół-Skandynawa przebiegał cień. Na szczęście szybko znikał, szczególnie gdy jego głowę nawiedzały figle podobne temu, który zafundował Tanesze. Jon zachichotał ponownie, na poły złośliwie, na poły z czystego rozbawienia miną, jaką zrobiła Ślizgonka. Metamorfomag pożałował tylko, że nie ma ze sobą aparatu, aby uwiecznić całe zajście. - Och, jestem pewien, że nie musiałabyś wydać na niego nawet złamanego knuta. Minuta w małej, zamkniętej przestrzeni z Woźnym uświadomiłaby pielęgniarzom, co należy zrobić i to bez Twojej pomocy finansowej, moja droga. – powiedział, zaciągając się jednocześnie wspaniałym zapachem karmelu. – No, no, no. Co jak co, ale cukier to ty umiesz zrobić na cacy... Słucham Cię już jednak. – rzucił z nutką zadowolenia, bo widział już kiedyś zmagania niektórych ludzi próbujących wyprodukować karmel, a otrzymujących substancję spowinowaconą ze smołą. - Okrutny żart? To wspaniały pomysł, Pani Kierowniczko! Widać w tym przebiegły Styl Domu Węża, więc jestem jak najbardziej na tak. – zaszczebiotał wręcz, wyrażając swoją aprobatę, po czym zabrał się za tykwobulwy, które przyniosła Tan. Spojrzał jednak nieco sceptycznie na brunetkę, która zabrała się za tę pracę całkowicie manualnie, po czym sam ustawił odpowiednio kilka noży i wyciągnął swoją cisową, polakierowaną na rdzawobrązowo z czarnymi wykończeniami różdżkę, z misternie rzeźbioną rączką, która ukazywała stworzenie podobne do widłowęża, z tą tylko różnicą, że zamiast trzech, ten miał cztery głowy. Jego szyje splatały się niczym warkocz, zwieńczony czterema łbami pokrytymi łuskowymi różkami. Z cichym westchnieniem, które tak często i bez powodu z siebie wydawał, machnął magicznym kijkiem, wprawiając noże w ruch. Wykonywały swoją pracę szybko i dokładnie, z czego młody czarodziej był bardzo ukontentowany. Angie: Jon, Velvet pyta -z resztą, ja także - czy dałoby radę zdobyć od Taneshy jeszcze jednego papierosa? Są wyborne! - odezwała się nagle w jego głowie Angie. Morensen aż zamrugał szybko oczami, a przez jego kręgosłup przebiegł dreszcz. Jeden z noży przestał wykonywać swoją pracę, przez co blondyn był zmuszony naprawić to kolejnym machnięciem różdżką. Jon:: Wy cholerne jędze, straszycie mnie... do kroćset, to tak, jakbym bał się własnego cienia! - zaklął w swojej głowie, nie wydając jednak jakichś specjalnych oznak swojego oburzenia na świat zewnętrzny. Mimo wszystko odwrócił się do dziewczyny. - Tan, masz jeszcze te skręty? Są wspaniałe. Przez Ciebie na prawdę zacznę częściej palić. - stwierdził przesadnie udramatyzowanym tonem. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Stara klasa eliksirów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |