Znajduje się ono w niewielkiej, stosunkowo nowej i zadbanej kamienicy położonej w jednej z bocznych alejek, niedaleko pubu „Upswing”. Mieszkanie znajduje się w niewielkiej, stosunkowo nowej i zadbanej kamienicy położonej w jednej z bocznych alejek, nieopodal pubu „Upswing”. Składa się z krótkiego korytarza, salonu połączonego z kuchnią oraz dwóch pokoi. Całość utrzymana w ciemnych, raczej chłodnych barwach, na szczęście dzięki ręce i oku specjalisty, którego wkład widać na każdym kroku nie sprawia wrażenia przytłaczającego. Powietrze wypełnia orzeźwiający zapach cytrusów, często wraz z wonią męskich perfum oraz dymu papierosowego tworząc niepowtarzalną mieszankę. Niewielki salon za dnia jest wypełniony światłem słonecznym wpadającym do środka przez duże okna skierowane na południe. Mieści w sobie zachwycające swoją miękkością, zielone, welurowe fotele, wygodną, granatową sofę, na tyle dużą by Blais mógł się na niej rozłożyć oraz wykończony jasnym marmurem kominek. Małą kuchnię od salonu oddziela tylko dębowy blat przywołujący na myśl barowy kontuar, przy którym ustawione są wysokie krzesła. Jest to jednocześnie jedyna namiastka jadalni jaką można znaleźć w tym mieszkaniu. Siedząc na sofie można by obserwować krzątające się po niej osoby, otwierające jasnoszare szafki, ale niestety jest to najrzadziej używana część mieszkania. Gabinet z wyjściem na mały balkon jest przesiąknięty wonią papierosów. Składa się na niego szara sofa usytuowana przy zdobionym kominku, mahoniowe biurko niekiedy zawalone stosem papierów i ksiąg oraz okrągły stół idealnie nadający się do gry w karty. Naprzeciwko gabinetu znajduje się odpowiadająca stylem reszcie apartamentu łazienka z wygodną wanną i dużymi lustrami. Drzwi do sypialni znajdują się na samym końcu korytarza. Jedną jej ścianę w większości pokrywają duże okna, przesłonięte firanami i ciężkimi zasłonami. W tym pomieszczeniu znajduje się jedynie duże, wygodne łóżko oraz nocne szafki, nic poza tym. No, może poza niewielkimi drzwiami prowadzącymi do garderoby wypełnionej koszulami i garniturami. Mało kto wie, że pokój ten jest wzorowany na sypialni we francuskiej posiadłości dziadków Daniela, właściwie jest jego możliwie najwierniejszą kopią. To jedyne pomieszczenie, które urządził sam. Całość jest spójna, elegancka, ale mimo wszystko zdaje się być pozbawiona duszy.
Najpierw chaos – nieprzebrany, niepojęty, niebezpieczny. Miast zmniejszać się stopniowo, uspokajać, zdawał się przybierać na sile, wyciskając kolejne ofiary jak sok z gniecionej w pięści połówki cytryny, sypiąc sól na rany. Potem ciemność i cisza – nagłe i gęste, zabrały sprzed ich oczu rozbłysk zielonego światła, krzyk i trzask towarzyszący deportacji, zmusiły powieki do nagłego zaciśnięcia się, uszy do krótkotrwałego przytkania, a żołądki do gwałtownego wywrotu. Pewnie byłoby mu niedobrze gdyby ogrom bólu wypełniającego jego ciało nie odciągał myśli od mdłości. Czuł, że zwariuje, że bez wątpienia oszaleje, że nie da rady tego wytrzymać. Sekundę później znajdowali się w bezpiecznym miejscu – w jego mieszkaniu w Hogsmeade, które znajdowało się nieopodal “Upswinga”. Stali na samym środku salonu, do którego przez wysokie okna wdzierała się szarość popołudnia. Machnięciem różdżki zaciągnął zasłony, a kolejnym zapalił świece na żyrandolu oraz pomniejszych świecznikach. Nie patrzył na Alecto, starał się odwracać tak by nie widziała jego bladej jak ściana twarzy, drżących warg i pełnej zgrozy miny, której nie potrafił w żaden sposób opanować. Pokuśtykał do barku, na którym na srebrnej tacy stała do połowy opróżniona butelka irlandzkiej whiskey i dwie szklaneczki, odkręcił napój i sięgnął po szkło, chcąc napełnić je kojącym nerwy, bursztynowym płynem. Szybko przekonał się, że to głupi pomysł, ręka trzęsła mu się tak bardzo, że nie potrafił przelać do niej nawet kropli. — Kurwa! — pierwsze słowo z niezwykłą mocą rozdarło ciszę, która do tej pory wypełniała pomieszczenie, mącona jedynie nienaturalnie przyspieszonym, charczącym oddechem Blaisa. Odstawił szklankę i przyłożył butelkę do warg, w zastraszającym spijając z niej zbawienny trunek. Odchylona do tyłu głowa eksponowała poruszające się szybko jabłko Adama, kiedy przełykał palącą jego gardło whiskey. Ten ogień, w przeciwieństwie do zaklęcia, które zabrało ze sobą kawał jego skóry, przynosił mu ulgę. Nigdy w życiu nie czuł się sobą mniej niż w chwili, kiedy z jego różdżki wyleciał zielony promień. Nie zawahał się ani przez chwilę, chcąc bronić Alecto posłał w stronę nieznanego mu człowieka śmiercionośne zaklęcie i nie żałował tego ani trochę, a mimo to coś w jego głowie sprawiało, że nie mógł złapać oddechu, że dusił się we własnej poparzonej skórze, nie potrafiąc pojąć jak zabicie kogoś mogło zrobić na nim tak małe wrażenie. Bo zrobiło. Wszystko to, czego świadkiem była teraz Carrow było wynikiem przerażenia swoim chłodem, nie czynem. Odstawił pustą już butelkę na stolik kawowy i wziął głęboki wdech. Zużywał całą samokontrolę by nie wrzeszczeć z bólu, poparzenie niosło ze sobą cierpienie, którego dawniej nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić, odbierało zdolność myślenia, a przecież tego najbardziej teraz potrzebował – musiał znaleźć jakieś rozwiązanie i zapewne uwarzyć eliksir. Zacisnął zęby. — Jesteś cała? — wycedził, choć nie chciał brzmieć tak lodowato. Jego ton był spowodowany bólem. Spojrzał na nią po raz pierwszy odkąd złapał ją za rękę by zabrać ją z tamtego okropnego, cuchnącego krwią, dymem i śmiercią miejsca. Na usta cisnęły mu się przekleństwa, z trudem zatrzymywał je w swojej głowie. Wiedział, że sam nie da rady sobie pomóc, że ból uniemożliwi mu na własnoręczne uwarzenie eliksiru, który mógłby go wyleczyć, zresztą tkwiąca w udzie strzała nie pozwalała mu na sprawne poruszanie się po domu, by zorganizować składniki. Ostrożnie usiadł na miękkim fotelu i złapał za strzałę, chcąc złamać ją aby nie wyginała się kiedy będzie próbował ją wyciągnąć. Kiedy jego palce dotknęły gładkiego drewna, przeszył go ból, wypuszczając spomiędzy zabarwionych krwią warg niekontrolowany jęk, którego nie mógłby zatrzymać choćby nie wiadomo jak się starał. Pobladł jeszcze bardziej i przeniósł wzrok z powrotem na dziewczynę. — Al, musisz mi pomóc. Musisz to wyciągnąć. — jeden niespokojny oddech, dwie sekundy - dokładnie tyle trwało jego wahanie nim dodał — Proszę. Nie był przywykły do próśb, dlatego przyszło mu to z niemałą trudnością. Nie miał jednak wyboru, musiał ukorzyć się jeśli nie chciał trafić do Munga. A przecież nie chciał, cholera, nie mógł sobie na to pozwolić. Najpierw zajmie się nogą, która uniemożliwiała mu chodzenie, a dopiero potem oparzeniem, na które potrzebny był mu eliksir.
Alecto Carrow
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Sob 22 Wrz 2018, 20:52
Zamęt, ogólnie panujący wokół chaos, z którego nie wyłonił się zwycięzca dzisiejszej bitwy. Opłakana w skutkach, pochłaniająca niewinne ofiary, krwawa jatka, z której tylko tchórze którzy uciekli tuż na początku wyszli bez szwanku. W tym całym rozgardiaszu nie była pewna po której stronie barykady się znajduje, stała naprzeciwko Śmierciożercy, zaatakowała pierwsza, jednak on okazał się łaskawy, okazał się być tym którego jako ostatniego podejrzewałabym o wstąpienie w szeregi Voldemorta, a jednocześnie tak oczywistym był fakt, że właśnie on znalazł się w Jego zastępach. Szok, niedowierzanie, rozpacz. Uczucia tak przytłaczające, że gdy ujrzała jego twarz poczuła jak uginają się pod nią kolana. Samotna łza spływająca po policzku, wyrażająca więcej niż tysiące słów, był przecież młodszy od niej. Jak to możliwe, że on pierwszy przekroczył tą niewidzialną barierę, która oddzielała ich od brutalności nieuniknionej wojny? Kiedy? Dlaczego tego nie zauważyła? Jak mocno zaślepiona musiała być, by nie ujrzeć tak znaczącej zmiany w życiu młodego Blacka? Zabrakło jej tlenu, tak potrzebnego do życia, nie wiedziała czy było to spowodowane jej odkryciem czy może oparami duszącego dymu, który z każdą sekundą coraz bardziej wypełniał jej płuca, które nie zdolne były do złapania kolejnego oddechu. Zamarła w szoku, przerażeniu, szczęściu? Naprawdę ciężko było blondynce określić to uczucie w piersi, które napędzało a jednocześnie zatrzymywało bijące w piersi serce. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek co przerwało by tą ciszę, tak przeszywającą, w której ukryte były wszystkie myśli ich obojga, jednak jedyne na co było ją stać to otworzenie ust, by po chwili ponownie je zamknąć. Co miała mu powiedzieć? W tym momencie pochylając się nad jego lekko zakrwawioną twarzą nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa, ona była przyczyną jego upadku. Czuła to, choć nigdy jej tego nie powiedział. Ona doprowadziła do tego, że odziany w maskę i czarną szatę stawał się bezimienny, anonimowy. Wiedziała, że z tym Śmierciożercą jest coś nie tak, walczył niczym pierwszoroczny uczeń, jego zaklęcia rzucane tak nietrafnie jakby chciał ją ochronić, a nie zranić. Cichy szloch wydobył się spomiędzy jej rozchylonych warg. –Przepraszam – tylko tyle była w stanie teraz powiedzieć, dotknęła jego twarzy drżącą z emocji dłonią, była taki młody, taki delikatny, posiadał jednocześnie siłę która wręcz biła z jego oczu, które teraz tak intensywnie się w nią wpatrywały. To był zaledwie ułamek sekundy, który dla Alecto trwał wiecznie, jej chwilowa nieuwaga, skupienie się na Regulusie zostało wykorzystane przez jednego z członków Zakonu Feniksa, widziała ten parszywy uśmiech na jego ustach, kiedy w jednej chwili ją rozpoznał, by zaraz potem z jego różdżki wystrzeliło kolorowe światło. Nie zdążyła nawet pomyśleć o ewentualnej obronie, jej lewe ramię przeszył niewyobrażalny ból, zaklęcie przecięło koronkowy rękaw sukienki, by ranić jej skórę. Spojrzała na zadaną ranę, nie była głęboka, jednak trawiący pomieszczenie ogień oraz dym drażniły, szczypiąc niemiłosiernie. Zacisnęła zęby, gwałtownie się podnosząc. Obdarzyła mężczyznę lodowatym spojrzeniem, niebieskie oczy które chwilę temu lśniły jeszcze od łez, teraz wyrażały otwartą chęć mordu. On kierowany jakby strachem zaczął kierować się do tyłu, dziewczyna wyglądała niczym anioł śmierci, blond włosy obsypane popiołem, czarna długa suknia, która falowała pod wpływem każdego wykonanego przez arystokratkę kroku. Poruszona widokiem byłego narzeczonego, rozjuszona atakiem ze strony Zakonu zapragnęła czyjejś śmierci. Nie obchodziło ją w tej chwili, to że będzie musiała żyć z piętnem zabójczyni, to nie miało znaczenia. Dłoń umazaną krwią zacisnęła na drewnianej różdżce wyciągając przed siebie. Rozejrzała się dookoła, wtedy ich ujrzała. Daniel i Castiel, dwóch mężczyzn bliskich jej sercu prowadzili morderczą walkę, nie była w stanie zarejestrować wszystkiego, widziała jedynie jak Ślizgon leży na ziemi, a tuż obok niego tworzy się kałuża krwi. Widziała Blaisa, który kroczył niczym książę ciemności niosący ze sobą jedynie śmierć i zniszczenie. –Daniel! – krzyknęła. Cała reszta potoczyła się tak szybko, kątem oka zobaczyła jak członek Zakonu ponownie w nią celuje, jego usta poruszały się tak szybko, gdy wypowiadał zaklęcie, pełne przerażenie spojrzenie Francuza i jego szybka reakcja. Nie zdążyła nabrać powietrza, kiedy ciepłe ramiona zamknęły ją w uścisku. Żołądek podszedł jej do gardła, czuła mdłości. Zamknęła oczy. Potem wszystko ustało. Wokół panowała cisza, powietrze było czyste, jakby rześkie. Wokół unosił się zapach dymu papierosowego wymieszanego z męskimi perfumami. Bała się otworzyć oczy. Czy umarła, a może trafiła do jeszcze większego piekła? Doskonale przecież znała ten zapach. Jak żaden inny koił jej zmysły, przywoływał myśl najpiękniejsze wspomnienia, powodując że jej serce pragnęło wyrwać się z klatki piersiowej. Mozolnie, jakby z obawą przed tym, co dane będzie jej ujrzeć otworzyła oczy. Daniel Blais. Stał przy drewnianym barku, w dłoniach trzymając butelkę whisky, było to pierwsze co rzuciło się blondynce w oczy. Z butelki przeniosła spojrzenie na jego postać, zszokowana mimowolnie przyłożyła dłonie do ust, z których wydobył się cichy jęk. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, jego ubranie w połowie było spalone, a jego ciało „zdobiła” zwęglona skóra, z ramienia sączyła się krew, a w udzie nadal tkwiła strzała. Nie była pewna jak długo mu się przygląda, nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, początkowo zupełnie ignorując jej obecność. Sam ją tu teleportował, tylko dlaczego? Ogarnęła ją złość, przed oczami pojawił się Castiel tarzający się po ziemi, zacisnęła dłoń na swojej różdżce, czuła wzbierającą wściekłość. Jak on mógł wyrządzić krzywdę jej przyjacielowi?! Jak mógł ją tu sprowadzić?! Dlaczego to zrobił?! Poczuła jak lodowaty dreszcz przeszywa jej ciało, kiedy arystokrata zabrał w końcu głos, kierując swoje pytanie do niej. Spojrzał na nią. Było w nim coś, co nie pozwalało by wykonała chociażby jeden ruch w jego kierunku. Stała niczym słup soli, targana sprzecznymi emocjami. Złość, strach, trwoga, wściekłość, przerażenie, miłość. Tak wiele emocji w ciągu jednej sekundy przemknęło przez twarz panienki Carrow. Ciężko było jej określić które teraz odczuwała najmocniej. Miała do niego żal, a jednocześnie było jej żal samego Blaisa. Nie sądziła, że w Hornie drzemie tak wielka mocna, by w tak dotkliwy sposób ranić byłego Ślizgona. W chwili gdy z zakrwawionych ust mężczyzny wydobył się niekontrolowany jęk wszystko stało się jasne. Rozluźniła spięte dotąd mięśnie, uścisk na różdżce zelżał. Szybkim krokiem pokonała dzielącą ich odległość. –Pomogę ci – obiecała łagodnym głosem, który łamał się pod wpływem ostatnich wydarzeń, nie potrafiła nad tym zapanować. Regulus. Daniel. Castiel. Tego było dla niej za dużo, jednak wiedziała… musi być silna. Nie musiał nawet prosić, doskonale wiedziała jak wiele musiało go to kosztować. To był ten moment w życiu Alecto w którym musiała zapomnieć o dzielących ich różnicach, zapomnieć o ich wspólnej przeszłości, oraz o tej przyszłości która nigdy nie nastąpiła, a o której tak bardzo marzyła. Wzięła głęboki wdech, wycelowała w niego różdżką, spojrzał na nią z niepewnością w zielonych tęczówkach -Musisz mi zaufać – oznajmiła –Doloris Finis – wypowiedziała pierwsze z zaklęć, aby uśmierzyć ból który brunet odczuwał. – Połóż się teraz, tylko ostrożnie – poprosiła przejętym głosem, miała nadzieję, że jej umiejętności magiczne pozwolą na to, by zaklęcie działało na tyle długo żeby mogła uporać się z całą resztą obrażeń, które miał. Pomogła ułożyć mu się na sofie, dziękując w myślach za to, że nie sprzeciwia się jej poleceniom. Skierowała koniec różdżki ku jego ramieniu, skąd nadal wydobywała się krew. –Verenvuolopussa – kolejne zaklęcie padło z ust blondynki, wystarczyło kilka sekund aby w miejscu rany pojawił się strup. Z przerażeniem wymalowanym w niebieskich tęczówkach spojrzała na jego nogę, strzała nadal tam była. Były dwie opcje. Grot ranił jedynie mięśnie oszczędzając tętnice udową lub trafił centralnie w nią, i wtedy jeżeli zdecyduje się wyciągnąć strzałę krwotok będzie tak potężny, że sama nie będzie w stanie mu pomóc. –Daniel… ja nie jestem lekarzem… nie wiem... a co jeśli… boję się – jej zdania urywały się, spojrzała na niego pełna troski. Naprawdę się o niego bała, z drugiej strony tak bardzo pragnęła mu pomóc.
Daniel Blais
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 23 Wrz 2018, 00:21
Nie odpowiedziała mu, dlaczego mu nie odpowiedziała? Widział jak ten skurwysyn miota w nią zaklęciami, potrzebował całej swojej energii żeby jej pomóc, właściwie jedynie kolejna dawka adrenaliny dostarczona mu przez organizm pozwoliła mu na taki wyczyn. Teraz czuł się jakby ktoś niedokładnie wyżął go z życia, zostawiając w nim jego resztki. Dał z siebie więcej niż był w stanie i teraz odczuwał tego skutki. Miał nadzieję, że jej milczenie było wynikiem złości lub szoku wywołanego zarówno zaciętą walką, jak i niespodziewaną zmianą otoczenia. Przyglądał jej się, szukając oznak, że coś może nie grać, ale poza mętlikiem, który miała w głowie, a który odbijał się na jej twarzy jakby była przezroczysta, wydawało się, że wszystko gra. Jej płytkie, lecz liczne ranki zauważył dopiero później, kiedy już zbliżyła się do niego po tym jak złapał za tę cholerną strzałę. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że w obecnej sytuacji niewiele jest w stanie zrobić. Jak miał ją leczyć, jeśli nie potrafił zrobić tego na samym sobie? Jej głos był zadziwiająco kojący, w jednej chwili uświadomił sobie jak bardzo tęsknił za jego brzmieniem. Kiedy słyszał go po raz ostatni? Dawno, zbyt dawno... obecność Carrow w jego własnym mieszkaniu rozdzierała mu serce, dopiero teraz zauważył czego brakowało na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych, niby zapełnionych, a jednak tak pustych. Pierwszy raz odkąd się tutaj wprowadził, poczuł się tu swobodnie i komfortowo. A przynajmniej tak by było gdyby nie rozrywający od wewnątrz ból. Myślał, że alkohol mu w tym pomoże i owszem, z czasem na pewno przytępi jego zmysły, lecz póki co rozgrzewał go od środka, co w połączeniu z oparzeniami dawało koszmarny efekt. Cały płonął, na czole sperlił mu się pot. Właściwie wyłączył się na chwilę, nie zauważył kiedy ból ustąpił na kilka sekund, na wpół świadomy przeniósł się z fotela na granatową sofę. Wykonywał jej polecenia i pozwolił swojej świadomości na chwilowe odpłynięcie, gdyby kazała mu wyskoczyć przez okno, pewnie by to zrobił, ufał jej bowiem całkowicie i w jej ręce powierzył jej właśnie swoje życie. Ból, który stopniowo powracał sprawił, że otrzeźwiał, uchylił powieki, które nieświadomie przymknął i spojrzał na ramię, w które przed chwilą wycelowała różdżką. Ach tak, racja, wyrwał strzałę jeszcze podczas pojedynku z Hornem. Musiał krwawić przez cały ten czas, to stąd ta senność. Gwałtownie zamrugał, starając się odgonić od siebie wycieńczenie, pozycja leżąca nie była najlepszym pomysłem, sen uparcie chciał porwać go w swoje objęcia. Wyciągnął zakrwawioną rękę i odnalazł jej dłoń, choć nie miał siły uścisnąć jej tak mocno, jakby sobie tego życzył. Przerażenie wymalowane na jej twarzy łamało mu serce, nie chciał doprowadzać jej do takiego stanu swoim żałosnym wyglądem i samopoczuciem, a jednak, cóż, nie miał wyjścia. — Jesteś... cholernie silną... czarownicą. — powiedział, walcząc ze zmęczeniem, starając się patrzeć w jej oczy aby dodać jej otuchy, choć zakrwawiona twarz nie była zapewne najbardziej pokrzepiającym widokiem, jaki Alecto miała okazję oglądać. Przymknął znów powieki, a potem potrząsnął głową, odganiając od siebie senność. Zmusił się do podciągnięcia na tyle, by oprzeć się łopatkami o podłokietnik, a co za tym idzie widzieć co się dzieje i z mniejszym trudem pozostawać przytomnym. — Po prostu... wyciągnij to... — czuł jak wzbiera w nim absurdalna złość, nie tyle na dziewczynę, co na cały świat. Miał ochotę wrzasnąć jej prosto w twarz by po prostu to zrobiła, a jednocześnie przytulić ją do siebie, pogładzić po głowie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, patrzył w nią tylko intensywnie, by po chwili przenieść wzrok na udo. Miał świadomość, że strzała mogła wbić się w tętnicę i na tyle rozumu, by właśnie z tego względu wcześniej jej nie ruszać. — Al, ja nie dam rady, muszę móc chodzić żeby zrobić ten jebany eliksir. Kurwa! — prawdopodobnie nie wiedziała, że wrzasnął nie na nią, ale z bólu, który uderzył w niego ogromną falą kiedy zaklęcie dziewczyny zupełnie przestało działać. Wcześniej był jej wdzięczny za tę chwilową ulgę, lecz teraz czuł się jeszcze gorzej. Tego typu cierpienie nie było czymś, do czego można by się przyzwyczaić, ale znosił je od dłuższego czasu i nauczył ignorować, a teraz musiał oswoić się z nim na nowo. Krótkie paznokcie wbiły się w jej dłoń kiedy przymknął powieki. Przetarł dłonią twarz, rozmazując przez to na wpół zakrzepłą krew, o której zdążył już zapomnieć. — Na trzy. Będzie dobrze. Raczej nie zemdleję, chyba nie weszła tak głęboko. Przeklęty Horn. — ostatnie słowa wręcz wywarczał pod nosem. Wciąż trzymając jej dłoń, znów zajrzał w jej błękitne oczy, zmusił się do uniesienia kącika ust w uśmiechu, który w zaistniałej sytuacji był co najmniej groteskowy. — Raz... dwa...
Alecto Carrow
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 23 Wrz 2018, 09:38
Alecto nie ze wszystkiego zdawała sobie jeszcze sprawę, tyle krwi, ognia, dymu i to przeszywające na wskroś uczucie przerażenia. Nigdy w swoim osiemnastoletnim życiu nie odczuwała tak paraliżującego strachu, który jednocześnie napędzał ją do działania, podnosząc poziom adrenaliny niebywale wysoko. Tak wiele myśli huczało w jej głowie, która teraz nieznośnie pulsowała nie pozwalając zebrać tego wszystkiego w jedną, spójną całość. Urywki obrazów migały jej przed oczami, niczym klatki filmowe, horror. W uszach słyszała nadal krzyki, dźwięk drewna łamiącego się pod naporem ognia, inkantacje wypowiadanych zaklęć. Przymknęła mocnej powieki, by pozbyć się tego wszystkiego ze swojej głowy, chciała odnaleźć spokój pośród tej ciszy panującej w salonie, nie potrafiła. Zacisnęła zęby. Czuła na sobie jego intensywne spojrzenie, choć on sam ledwo trzymał się na nogach. Przyczyna jej upadku. Serce w jej piersi zaczęło bić jeszcze szybszym rytmem niż kilka sekund temu, nie potrafiła zapanować nad tym głupim organem. Nie widziała go tak długo, za długo. Ciało blondynki łaknęło jego dotyku, usta wręcz błagały o pocałunek, przygryzła dolną wargę, aby odgonić z głowy te niedorzeczne myśli. Ich już nie było. Musiała w końcu to zrozumieć. Nie rozumiała jedynie dlatego ją tu zabrał, dlatego wyciągnął ją z tamtego piekielnego miejsca, po co to wszystko? Krople potu zalśniły na pokrytym krwią i brudem czole. Jedyne co teraz miała w głowie, to ogromną potrzeba by mu pomóc. Nic więcej się nie liczyło. Gdy tylko położył się na sofie, jego powieki zamknęły się. Poczuła jak narasta w niej panika, dłonie zaczęły drżeć jeszcze bardziej. Jak miała mu pomóc? Miała ochotę krzyczeć, rozpacz zaczynała powoli przejmować nad nią kontrolę, pozbawiając logicznego myślenia. Nie mógł tu umrzeć! Przecież ona nie potrafiłaby dalej bez niego żyć, nie potrafi. Wciągnęła głośno powietrze, a jej usta opuścił głośny szloch. Dlaczego tyle złego musi spotykać właśnie ich? Czy w swoim krótkim życiu za mało cierpień ich spotkało? Otworzył oczy, targany nagłym przypływem bólu, który teraz po ustąpieniu zaklęcia jedynie spotęgował odczucia arystokraty, wrzasnął. Spojrzała na niego lśniącymi od łez oczami, wyciągnął ku niej rękę. Ten dotyk, był dokładnie taki sam jak pamiętała, pewny, mocny, a jednocześnie niezwykle subtelny. Zmusił ją do otrzeźwienia, potrząsnęła głową. Słowa Daniela pokrzepiały jej dusze i dodawały sił. Zabrała swoją dłoń, chwyciła materiał sukienki odrywając z nie cienki pas. Związała nim blond włosy, które lecąc jej na twarz jedynie przeszkadzały. Nie potrafiła patrzeć na niego w takim stanie, nie zamierzała też odejść. Musiała mu pomóc, nie było innego wyjścia. Wiedziała, że nie będzie chciał udać się do szpitala, znała go na tyle dobrze by wywnioskować to po jego idiotycznym zachowaniu. Nie myślał trzeźwo. Alkohol który wypił jedynie rozrzedził jego krew, dlatego rana na policzku zaczęła nieco mocniej krwawić. Wycelowała różdżką w rozcięte miejsce –VERENVUOLOPUSSA – wypowiedziała, tym razem dużo pewniej. Rana momentalnie zasklepiła się, pozostawiając na jego twarzy ciemnoczerwony strup. Najgorsze było jeszcze przed nią, strzała w nodze i to paskudne oparzenie, nawet nie będąc uzdrowicielem wiedziała, że bez eliksiru się nie obejdzie, a potem i tak zostanie blizna. Kiwnęła głową słysząc jego pełny złości rozkaz. Był zły na nią? Wzięła głęboki wdech, zaciskając swoją drobną dłoń na strzale, wystarczył jeden pewny ruch, nic więcej. Tylko, że ona nie czuła się ani trochę pewnie, czułość z jaką wypowiedział skrót jej imienia dodatkowo ją dekoncertowała, zalewając jej ciało falą tych wszystkich uczuć, których przez ostatnie miesiące pragnęła się pozbyć. Jak ona mogła się w to wpakować?! Warknęła ze złości, jednocześnie obdarzając go tym cudownym spojrzeniem niebieskich tęczówek. Tym, które wyrażało dwa, jasne do zrozumienia uczucia: strach, o niego, o to czy będzie żył, bo przecież dopóki nie wyciągnie tej przeklętej strzały nie miała żadnej pewności oraz miłość, tą prawdziwą, najpiękniejszą ale również przerażającą, która za nim miała wszystkie te przeciwności losu i kłody rzucane pod ich nogi. Przytaknęła na jego słowa, nie komentując ostatniego zdania. Poczuła ukłucie w sercu, całkiem zapomniała o Castielu, teraz przed oczyma blondynki pojawił się obraz zakrwawionego przyjaciela. Co z nim? Czy udało mu się uciec? Jak mocno musiał ranić go Daniel? Wiele pytań kłębiących się w głowie, a żadnej odpowiedzi. -Trzy – powiedziała, w tym samym momencie wyciągając strzałę, wraz z grotem. Uchyliła delikatnie powieki, przyglądając się ranie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że wcześniej zamknęła oczy. Z uda sączyła się krew, jednak była ona jasna, wydobywając się małym strumieniem brudziła jego ubranie. Odetchnęła z ulgą. – Masz więcej szczęścia niż rozumu – oznajmiła łagodnym głosem, w którym można było doszukać się nutki radości. Na tę ranę również nałożyła zaklęcie zabliźniające. Odrzuciła strzałę gdzieś na podłogę. –Ja przygotuję ten eliksir, masz wszystkie składniki? – zapytała rzeczowo. Czuła się teraz znacznie pewniej. Rozmowa z mężczyzną była nieco utrudniona, co chwilę tracił i odzyskiwał przytomność, ale w sercu dziewczyny tlił się ten płomień nadziei, że wszystko będzie dobrze. Nie straci Daniela, swojego Daniela. - Potrzebuje też miski i gąbki – powiedziała rzeczowo, patrząc na niego z wyraźną troską. Był cały umazany krwią i sadzą, musiała go najpierw obmyć, by potem użyć odpowiedniego eliksiru, który i tak wymagał nieco czasu. Gorączkowo zaczęła rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu wszystkiego co było jej potrzebne. Brunet ponownie przymknął powieki. – Danielu… – wypowiedziała jego imię prawie, że szeptem, ale było w nim, coś takiego, że poczuła jak serce zabiło mocniej w jej piersi. - Wiem, że ci ciężko, ale musisz mi pomóc. – poprosiła.
Daniel Blais
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 23 Wrz 2018, 11:23
Ciepła skóra, którą czuł pod palcami była tak... nienamacalna, mimo że przecież jej dotykał. Była jak ulotne wspomnienie, które już do niego nie należy, jak własność, którą utracił. Cholera, Blais, niezły z ciebie poeta. Majaczysz. Po prostu puść jej rękę, oszczędź jej tego. Sama sobie tego oszczędziła, wyrywając rękę z jego delikatnego uścisku. Usłyszał dźwięk rozrywanego materiału, sennie obserwował jak więzi kosmyki, które tak uwielbiał czarnym paskiem. Wyglądała tak niesamowicie, że uśmiechnął się w myślach. Nie seksownie, nie w tym rzecz. Silnie, zdecydowanie... pięknie mimo brudnych smug pokrywających jej twarz, a może właśnie dzięki nim. Mimowolnie porównywał ją do dziewczynki, którą znał ze szkolnych korytarzy, na próżno doszukując się podobieństw. Zmieniła się w ciągu roku ich rozłąki, wydoroślała, stała się twardsza i, przynajmniej z pozoru, bardziej odporna. Odpychał od siebie myśl, że to on ją do tego zmusił, że odebrał jej resztki naiwności. Przestała drżeć, chyba w końcu wzięła się w garść, za co w myślach podziękował komu tylko mógł – Merlinowi, stwórcy, jeśli takowy istniał i wszystkim bożkom, o których wspomniano na tym świecie. Oczywiście najchętniej zacząłby ją pocieszać, ale nie było to odpowiednie miejsce ani czas. A już na pewno nie okoliczności. Musiała w końcu się otrząsnąć, zająć rzeczywistością... nim. Potrzebował jej, choć z takim trudem się do tego przyznawał. Gdyby nie wypowiedziała zaklęcia na głos, pewnie nawet by nie zauważył, oparzenia sprawiały mu taki ból, że wszelkie subtelniejsze odczucia były poza jego zasięgiem. Zajrzał w jej oczy, starając się wyglądać w miarę możliwości przytomnie i spokojnie. Nie wiedział czy mu się to udało, wewnątrz krzyczał. Ciche odliczanie postępowało, nieuchronnie zbliżając się do trzeciej cyfry, zagryzł wargę już na dwa, przyznając sam przed sobą, że boi się bólu. Cholernie się bał. Zaznał go już tak wiele, a mimo to czuł narastającą w sobie panikę. I on przymknął powieki, przegryzając wargę do krwi, tłumiąc jęk, który mimo wszystko się z niego wydobył. Nawet nie zauważył, że jego usta znów wypełniły się czerwonym płynem, tyle go już dziś zasmakował... Nie patrzył na ranę, miał tę niesamowitą wygodę, że nie musiał radzić sobie z nią sam i mógł oszczędzić sobie przykrego widoku, zrzucając wszystko na Alecto. Czy było to niesprawiedliwe? Tak, może odrobinę. Czy nie wypadało dżentelmenowi? Wbrew pozorom nie był dżentelmenem. Oboje o tym wiedzieli. — Jeśli to jest szczęście, to wolałbym go nie mieć. — jego głos brzmiał trochę inaczej, był jeszcze spięty, w dodatku zaciśnięta szczęka dopiero się rozluźniała, a kolejny jęk bólu uparcie chciał opuścić jego usta, choć udawało mu się utrzymać go na wodzy. Mam szczęście, że tu jesteś. No dalej, powiedz to. Mam szczęście, że tu jesteś. Głupcze! To takie proste. Nie powiedział. Powiódł za to sennym spojrzeniem po trajektorii lotu zakrwawionej strzały, która ubrudziła nowy dywan, na ten widok mimowolnie uniósł kącik ust. Ta niedoskonałość w jakiś sposób nadawała temu miejscu autentyczności. Wcześniej było idealne, jakby wcale go nie używano. Właściwie to tak było. Mieszkanie pełniło dla niego funkcję hotelu, rankiem pojawiał się w Londynie, po południu w Upswingu, gdzie zdarzało mu się zostawać aż do świtu. Miał ochotę zaprotestować, cisnęło mu się to na usta, a potem uświadomił sobie, że niepotrzebnie lekceważy jej umiejętności. Była szalenie zdolna i kochała eliksiry tak samo jak on, sam nauczył jej kilku sztuczek, powinien po prostu jej zaufać. Przymknął powieki, chcąc odnaleźć w głowie składniki potrzebne na eliksir leczący rany, ale na kilka krótkich chwil odpłynął zupełnie. Czując delikatne potrząsanie, poderwał głowę i rozejrzał się, wyraźnie skołowany. Składniki. — Belladonna, figi, smocza krew, madragora pijawki, waleriana, dyptam, bezoar — przesunął palcami wzdłuż brwi, rozcierając charakterystyczną dla niego zmarszczkę umiejscowioną pomiędzy nimi. Mamrotał składniki pod nosem, zerkając w stronę kuchni jakby miało mu to w czymś pomóc. Nie miał. Nie miał żadnej z tych rzeczy, był tu tak rzadko, że nie miał nawet kociołka. — Mort! — powiedział głośniej i wyraźniej, i niezdarnie pstryknął palcami. Chwilę potem w pomieszczeniu pojawił się łysy domowy skrzat o złotych oczach. Miał na sobie standardową skrzacią szatę, choć była ona stosunkowo zadbana. Skłonił się nisko, a Daniel westchnął cicho, nie lubił z niego korzystać, wolał przydzielać mu długoterminowe zadania, dzięki którym schodził mu z oczu. W mieszkaniu pojawiał się podczas nieobecność Blaisa, tylko po to by posprzątać. — Panicz mnie wzywał? — w skrzacich oczach widać było oddanie i... radość? Cóż, może czuł się trochę zaniedbywany przez swojego właściciela? Daniel powtórzył mu listę zakupów, dodając do tego ilości, a kiedy ten w końcu zniknął, przymknął powieki. Mówienie było cholernie wyczerpujące. Al coś mówiła, ale on nie słyszał, nie chciał słyszeć, nie chciał czuć... do czasu kiedy wymówiła jego imię. Z cichym pomrukiem zmusił się do uchylenia powiek, do spojrzenia na nią zaczerwienionymi od dymu oczyma. Cóż chciała? Gąbkę i miskę z wodą, tak? Fakt, że nie miał gąbki wywołał w nim rozbawienie, na tyle, że wpierw się uśmiechnął, a potem zaśmiał szczerze, mrużąc przy tym oczy i wybąkując przerywane śmiechem przeprosiny. Ktoś kto widział ich z boku mógłby powiedzieć, że zupełnie mu odbiło. Przywołał się do porządku. — Nie mam... gąbki, Al. I różdżki. Gdzie moja różdżka? — Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć czy miał ją ze sobą kiedy się teleportowali. Możliwe, że tak. Pewnie leżała gdzieś w domu. Przymknął powieki, próbując skupić się na wiązce energii, chciał zmienić stolik w drewnianą balię, ale wyszła mu... cóż, deska. Transmutacja nie była łatwą dziedziną, szczególnie kiedy dopiero uczyło się magii bezróżdżkowej, tak jak było w jego przypadku. — Cholera. Lubiłem ten stolik. — w tym momencie z trzaskiem aportował się skrzat, trzymając w drobnych ramionach kociołek, w który włożył wszystkie potrzebne składniki. — Mort, miska. — Skrzat skłonił się i zniknął w łazience, niosąc ze sobą dużą miednicę. W międzyczasie Daniel zmusił się do podniesienia do pozycji siedzącej i przywołał ciemnozielony ręcznik, który miał pełnić rolę gąbki. Chciał z gracją przenieść się na podłogę, ale zsunął się z sofy jak niezgrabna kupa mięsa, omal nie upadając na twarz. Był taki zmęczony... tak cholernie zmęczony. — Aquamenti... aquamenti... cholera, aquamenti. — poczuł się zupełnie bezsilny kiedy okazało się, że najprostsze zaklęcie sprawia mu tyle problemu. Ba, nie był w stanie go wykonać, może gdyby miał różdżkę... ciało i umysł odmawiały mu posłuszeństwa. Alecto napełniła miskę lodowatą wodą, a Daniel zamoczył w niej ręcznik, chcąc samodzielnie przemyć twarz i poranione strzałami ramię. Jego ruchy były powolne i mechaniczne, nie miał wystarczająco siły by wyżąć materiał, kiedy podniósł rękę do twarzy, ciurkiem lała się z niego woda, która spływała wzdłuż jego ręki, aż do łokcia, z którego skapywała brudnymi kroplami. Wymamrotał niewyraźne przekleństwo.
Każda podjęta przez bruneta próba zrobienia czegokolwiek kończyła się fiaskiem, najpierw nieudana transmutacja stolika, próba napełnienia misy wodą, czy podniesienie się z kanapy zakończone upadkiem, bolesnym. Serce dziewczyny za każdym razem mocniej uderzało w pierś, zupełnie jakby miało z niej wyskoczyć. To było dziwne. To było głupie. Reakcja jej ciała były zupełnie odmienna od tego, co podpowiadał rozsądek. Przerażenie w jej oczach błękit zmieniło w czerń. To wszystko na pewno nie było normalne. Całą tą sytuację tłumaczyła sobie jako okropną pomyłkę nasłaną przez zdradziecki los. Nie mogła w żaden racjonalny sposób uzasadnić faktu, że jeszcze nie uciekła z tego miejsca. Nie mogła zrozumieć i zaakceptować zachowania Daniela. Dlaczego wyciągnął ją z kapliczki? Dlaczego właśnie on postanowił ją uratować? Czyżby nadal mu na niej zależało? A może był to jedynie czysty akt desperacji, bo wiedział że sam nie będzie w stanie opatrzeć swoich ran? Nie wiedziała co wpłynęło na chłopaka, że zdecydował się na aż tak drastyczny krok. Cokolwiek by nim nie kierowało wywoływał w jej głowie mętlik. Była przerażona najbliższymi minutami i tym co stawało się nieuniknione. Nie wiedziała, czy ma chociaż spróbować pogodzić się z tym losem, czy po prostu starać się uciec jak najdalej stąd. Nie była pewna co tak naprawdę nią kieruję zmuszając do działania. Strach, miłość a może jedynie zwykłe pragnienie pomocy bliźniemu, ludzki odruch, który nie niósł w sobie żadnych większych uczuć poza tym pierwotnym, by o swoją rasę dbać i nie dopuścić do jej wyginięcia. Po tym wszystkim co przeszli, co jej zgotował powinna uciec. Ale też właśnie z tego powodu została. Był przyczyną jej upadku, jednak ona nie zamierzała stać się dla niego tym samym. Gdyby ktoś teraz zapytał ją, czy się boi – skłamałaby, że nie. Hardy wyraz twarzy, skupione spojrzenie niebieskich oczu oraz pewne ruchy dziewczyny jedynie potwierdzały to kłamstwo. Wydawała się taka spokojna, w obliczu tego wszystkiego, co się wydarzyło. Mogła uchodzić za osobę pozbawioną uczuć. Zdawałoby się, że nic nie robi na niej wrażenia, lecz prawda była zupełnie inna. Nie wiedziała ile czasu minęło od kiedy opuścili tamto straszne miejsce, cudem unikając śmierci. Nie wiedziała, co się stało z pozostałymi uczestnikami uroczystości. Z trudem powstrzymywała szloch, który próbował wydobyć się z jej ust, co chwilę przełykając ślinę, w tym momencie zdając sobie sprawę jak spragniona jest. Nadal w płucach czuła ciężar dymu, który wypełniał je jeszcze kilkanaście minut temu, a może to ciężar tej całej sytuacji w której się znalazła? Nie była pewna. Klatka piersiowa panienki Carrow unosiła się szybko, oddychała płytko, ale miarowo wtłaczając w płuca jak największą ilość życiodajnego tlenu. Kąciki ust delikatnie uniosły się ku górze, gdy z pomocą przybył domowy skrzat. Odetchnęła pełną piersią, czując jak powoli wszystko zaczyna się klarować. Mięsnie ją bolały, odłamki szkła które trafiły w nią podczas walki dopiero teraz - kiedy poziom adrenaliny w żyłach spadł - zaczęły boleśnie dawać o sobie znać. Nie sądziła, iż kiedykolwiek ucieszy się na widok tego stworzenia. Zdobył wszystkie potrzebne składniki oraz kociołek, przynosząc pod jej stopy miskę, którą po nieudanej próbie Daniela napełniła ją zimną wadą. W międzyczasie uzupełniła nią również miedziane naczynie, stawiając je na ogniu, który palił się w kominku. Teraz musiała poczekać, aż woda zacznie wrzeć, stojąc w obliczu takiego wyzwania cieszyła się. Tak wiele czasu i energii poświęciła eliksirom, wtedy nie przypuszczała jeszcze, że wiedza ze szkoły przyda jej się w życiu, obecnie zmieniła, co do tego zdanie. Nie zauważyła nawet, kiedy Blais sam zaczął obmywać się nieporadnie ręcznikiem, woda lała się po jego ciele robiąc jeszcze większy bałagan niż dotychczas, dopiero ruch który zauważyła kątem oka zwrócił uwagę blondynki. Znalazła się przy nim w mgnieniu oka karcąc spojrzeniem –Oszalałeś?![ – zapytała z wyraźnym wyrzutem i złością w głowie zabierając z jego rąk ręcznik. Pokręciła głową na znak zrezygnowania jego zachowaniem. Jak mógł postąpić tak lekkomyślnie? Westchnęła głośno –Mort- zwróciła się do skrzata –Musimy położyć Dan… twojego pana znowu na sofę – oznajmiła, ten popatrzył na nią zdezorientowany stojąc w miejscu niczym słup soli. Dopiero kiedy były Ślizgon na niego kiwnął podszedł. Pomógł blondynce dźwignąć bruneta ponownie na mebel. Syk bólu mimowolnie opuścił jej usta, kiedy zdobyła się na tak duży wysiłek –Nawet nie waż mi się ruszać – zagroziła lekko łamiącym się głosem, choć starała się brzmieć poważnie i groźnie. Wróciła do eliksiru, woda się zagotowała. Sprawnie i z wyraźną wprawa udusiła w niej mandragorę, następnie dorzuciła figi, ziele oraz porwaną w dłoniach na małe kawałeczki gałązki waleriany. Nie mając łyżki w kociołku mieszała swoją różdżką, dodała kolejne składniki, robiąc dokładnie wszystko tak, jak było to napisane w instrukcji, którą doskonale pamiętała z lekcji. Starała się, by nie popełnić żadnego błędu, chociaż ból promieniujący od szyi aż po twarz dawał o sobie coraz bardziej znać. Wywar zmienił kolor najpierw na zielony, potem czarny, by ostatecznie nabrać odpowiedniej – krwistoczerwonej barwy, za pomocą zaklęcia zdjęła kociołek wraz z zawartością z ognia zostawiając do wystygnięcia. Musiała zając się teraz Danielem, walcząc z bólem poniosła się z klęczek podchodząc do niego. Miała coraz mniej sił, czuła jak spięte wciąż mięśnie bolą coraz bardziej, jak dłonie stają się tak oporne, jak podczas najchłodniejszego dnia w czasie zimy, kiedy grabieją nie pozwalając na prawidłowe funkcjonowanie. Nie chciała nawet myśleć jak wygląda, zawsze przykładała wielką wagę do tego, by prezentować się perfekcyjnie i z klasą, której wymagali od niej inni. Teraz bardzie przypominała kopciuszka lub żołnierza wracającego z pola walki. Czuła jak ubranie przeszło zapachem dymu, metalicznym zapachem krwi i tą odrzucającą wręcz stęchlizną pomieszczenia, w którym wydarzyło się to wszystko. Przygryzła dolną wargę, w chwili gdy kolejna fala bólu przeszyła jej ciało. Sięgnęła do misy maczając w niej ręcznik, wykręciła go po czym zaczęła obmywać twarz chłopaka. Delikatnie, z ogromnym wyczuciem. –Dlaczego? – zapytała, wiedząc, że nie musi mówić nic więcej by ten zgadł o co jej chodzi. Musiała poznać odpowiedź na to pytanie, które męczyło ją od chwili, gdy zaleźli się w jego mieszkaniu, dlaczego ją uratował? Czuła jak serce dudni w jej piersi, czekając na jego odpowiedź. Z jednej strony się jej bała, zaś z drugiej chciała to usłyszeć. Wiedziała już, że jej nie kochała, dobitnie jej to powiedział kilka miesięcy temu. Złamał ją wtedy, sprawił, że w jednej chwili nastoletnie marzenia zostały zweryfikowane przez życie, zmusił do stania się kobietą. Teraz chyba powinna mu za to podziękować, stała się silniejsza, nauczyła się nie poddać tak łatwo swoim pragnieniom, nie wspominając o marzeniach, których właściwie nie miała. Blask niebieskich oczu przygasł, a ich barwa stała się jakby głębsza, widać było w oczach blondynki doświadczenie oraz mądrość, tą życiową.
Daniel Blais
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 30 Wrz 2018, 19:20
Zaprotestował niewyraźnym pomrukiem, który mimo jego najszczerszych chęci nie był możliwy do zrozumienia. Zacisnął palce na mokrym materiale ręcznika, jakby była to jedyna rzecz sprawiająca, że nie był zupełnie niedołężny, ustąpił jednak, nie mając siły się z nią szarpać. Zielone oczy z wyraźnym wyrzutem spojrzały na blondynkę. Czy oszalał? Chyba tak... Zwróciła się do skrzata, a on ledwo to zarejestrował, jak w zwolnionym tempie podniósł głowę, którą wsparł o wspomnianą przez nią sofę i pokiwał nią z rezygnacją. Nie miał innego wyjścia jak po prostu jej się poddać, nie potrafił nawet przemyć sobie twarzy. Jasna cholera. Niemoc, która wypełniała wszystkie jego członki, a teraz powoli i nieubłaganie ogarniała również umysł, doprowadzała go do szału. Nie mówił nic, nie chciał wchodzić jej w drogę, wystarczająco się dlań poświęcała, w myślach jednak, niczym mantrę, powtarzał skrzętnie splecioną wiązankę przekleństw. Większość z nich dotyczyła Horna, wymyślał pod jego adresem coraz to wymyślniejsze obelgi, które niosły mu pozorną ulgę w bólu. Pocieszało go to, że najpewniej oberwał, ba, może nawet zabił skurwysyna. Miał nadzieję, że w tym momencie cierpi tak samo jak on sam, albo smaży się w piekielnym ogniu. Chciał jakoś pomóc Alecto w podźwignięciu go na sofę, ale niewiele był w stanie zdziałać, mimowolnie jęknął gdzieś w okolicy jej ucha, gdy poparzona skóra naciągnęła się boleśnie. Chwilę po tym usłyszał jej syk i polecenie, które wypowiedziała w taki sposób, że nawet gdyby nie zgadzał się z jego treścią, z pewnością by go usłuchał. Czuł się podle, zwłaszcza kiedy widział jej rany, z którymi nie był w stanie jej teraz pomóc. Mimowolnie powrócił myślami do kaplicy, do zapachu dymu i krwi, krzyków otaczających go ludzi. Do widoku mężczyzny stojącego naprzeciwko niej, do paniki i siły, jaką w sobie poczuł. Do zielonego światła. Początkowo był przerażony tym, że mógł tak po prostu kogoś zabić, teraz jednak, kiedy ochłonął już trochę, czuł zadowolenie. Ten człowiek chciał skrzywdzić istotę, którą kochał najbardziej na świecie, ba, skrzywdził ją przecież, zasługiwał więc na najwyższą karę. Zaśmiał się przez zaciśnięte zęby, co na poły było spowodowane tym dziwnym odkryciem, jakiego w sobie dokonał, a na poły wypitym jakiś czas temu alkoholem. Uchylił przymknięte do tej pory powieki, słysząc krzątanie się w kuchni. Ze smutkiem, a jednocześnie niejakim rozbawieniem stwierdził, że to pierwszy raz gdy widzi by ktoś przygotowywał tam coś, co nie było drinkiem. Nawet Mort tu nie gotował, Daniel wolał jeść w Upswingu i londyńskich restauracjach niż znosić służalczą obecność skrzata. Nie lubił zresztą przebywać w swoim mieszkaniu dłużej niż było to konieczne, było przejmująco puste i tym samym przypominało mu o jego własnej, wewnętrznej pustce. Zamglony obraz skupionej na przygotowywaniu kolejnych składników blondynki wyostrzał się powoli, obserwując ją, Blais miał pełną świadomość, że, patrząc na to miejsce, zawsze będzie ją tam widział. Mała przestrzeń wypełniła się jej obecnością, która nadawała jej barw i sensu bycia, a jednocześnie... kiedy Al już stąd zniknie, zostanie po niej jeszcze większa, bardziej przytłaczająca pustka. Widok ukochanej w tym miejscu był jak ostatnia kropla wody na pustyni – przynosiła tak ogromną ulgę tylko po to, by po chwili pragnienie było jeszcze dotkliwsze. — Ej, Carrow. — jego usta wygięły się w delikatnym, trochę złośliwym uśmiechu. Głos był zachrypnięty przez długą, senną ciszę jaka panowała do tej pory — Nie krój w plasterki, a w kostkę. Widok Ślizgonki krzątającej się nad kociołkiem przynosił ze sobą odległe, tak przyjemne z perspektywy czasu, wspomnienia ze szkoły. Pamiętał to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu za każdym razem gdy ją widział, wymuszona niechęć i niekontrolowana ciekawość. Z najmniejszym szczegółem mógł przywołać w pamięci chwilę, gdy obserwował ją ukradkiem, co do słowa mógł powtórzyć co jej wtedy powiedział. I właściwie to właśnie teraz zrobił. Nie wiedział czy zrozumiała jego żart, czy w ogóle dosłyszała przyciszony cierpieniem głos. Zamknął znów oczy, na długą chwilę osuwając się w ciemność, nie wiedząc czy jest ona snem, czy omdleniem. Dopiero chłodny ręcznik delikatnie dotykający jego czoła wyrwał go z tego stanu. Skrzywił się, powoli podnosząc ciężkie powieki, które uparcie dążyły do zamknięcia się. Wtem głęboką, gęstą ciszę rozerwał dźwięk jej głosu, jedno, jedyne słowo zawisło między nimi, na chwilę przesłaniając mu świat jak dym wypuszczony z ust. Poczuł jak senność opuszcza go tak szybko, jakby wylała mu na głowę kubeł zimnej wody. Otworzył szerzej oczy, jakby nie dowierzał, że mogła zadać to pytanie – tak proste, a jednocześnie złożone, krótkie, a cisnące na usta nieskończoną ilość odpowiedzi. Tak... trafne. — Czy to nie oczywiste? — wbił wzrok w sufit, nie mogąc znieść intensywności jej spojrzenia. Powiedział to zanim dobrze zastanowił się nad odpowiedzią i szybko pożałował swojej pochopności. Czy to rzeczywiście było oczywiste? Szczególnie dla niej? Czy miał prawo powiedzieć jej teraz, że nigdy nie przestał jej kochać? Nie miał. Czuł, że przyznając się teraz, wykorzystałby chwilę słabości, zarówno swoją jak i jej. Wiedział, że nie mogła teraz wyjść, że nie zrobiłaby mu tego bez względu na jego słowa, nie mógł wyznać jej uczuć, wykorzystując odcięte drogi ucieczki. Nie, jeśli miałby kiedyś powiedzieć jej o tym jak bardzo za nią szaleje, zrobi to z klasą, dając jej szansę na reakcję. — Miałem pozwolić żeby złapał Cię tak, jak łapie się nowe gatunki smoków? Żeby Cię skrzywdził? — mimowolnie zacisnął zęby, po raz setny odtwarzając w głowie całą wydarzenia z kapliczki. Powrócił do niej spojrzeniem i wyciągnął w jej stronę rękę, delikatnie dotykając poranionej skóry. — I tak to zrobił. Byłem zbyt powolny... zbyt słaby. — oderwał palce od jej ranek i zacisnął dłoń w pięść. Z ogromnym wysiłkiem, krzywiąc się, podniósł się na łokciu, znajdując się nagle niezwykle blisko niej. Czuł ciepły, przyspieszony oddech dziewczyny na swojej twarzy, mógł dostrzec każdą ciemniejszą plamkę zdobiącą jej tęczówki. — Jeśli chciał Twojego bólu, zasługiwał na śmierć. Zabiję każdego, kto spróbuje Cię dotknąć. I już się nie spóźnię. — zamilknął, przez kilka sekund wpatrując się w nią intensywnie — A Ty? Dlaczego tu zostałaś? — spodziewał się raczej, że go zostawi, uznając, że powinien cierpieć. Nie było to, co prawda, w jej stylu, ale wyrządził jej już tyle krzywdy, że wcale by go to nie zdziwiło. Zasłużył sobie na to by porzuciła go w chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Niezdarnie opadł na sofę, jęcząc przez zaciśnięte zęby. Był wyczerpany ilością magicznej mocy, jaką z siebie dziś wyrzucił, intensywnością przeżyć, cierpieniem, którego doświadczył i doświadczał dalej. Przetarł dłonią wilgotną jeszcze twarz, kciukiem i palcem wskazującym roztarł skronie. Marzył o papierosie.
Alecto Carrow
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 30 Wrz 2018, 21:20
Nie reagowała na jakiekolwiek próby protestów z jego strony, stan w jakim się znajdował nie pozwalał mu na zbyt wiele, dlatego nie miał z nią najmniejszych szans. Wystarczyło jedno spojrzenie niebieskich oczu, aby brunet zaniechał chęci przeciwstawienia się Alecto. Sytuacja, w której się znaleźni nie należała do komfortowych biorąc pod uwagę ich przeszłość, wręcz przeciwnie - była najgorsza z możliwych scenariuszy zapisanych na kartach historii tej dwójki. Od chwili gdy zdradziecki los połączył linie życia Alecto oraz Daniela w diabelskim splocie, co jakiś czas na prostej ścieżce pojawiały się supły, wydarzenia które odbierały jednemu lub drugiemu kawałek duszy. Ten węzeł, który powstał zaledwie trzy miesiące temu zdawał się dzielić ich losy na pół, on wybrał swoją drogą, ona podążała zupełnie inną starając się żyć bez niego. Dzisiejszego dnia starania te spełzły na niczym, zieleń jego oczu, przyćmiona bólem nadal wywoływała w niej burze emocji, która działała wręcz destrukcyjnie. Resztkami samokontroli walczyła z uczuciami - tak wiele kosztowało ją pozostanie przy nim, choć wiedziała że jeszcze więcej będzie kosztować odejście. Sztorm. Było to idealne słowo opisujące co działo się w jej sercu i umyśle. Musiała go przetrwać, wtedy wbrew pozorom stanie się silniejsza. Była to jedna chwila wśród wielu, które przeżyli. Nigdy nie żałowała żadnej z nich. Każda nauczyła ją czegoś. Dzięki niemu stała się silniejsza i w gruncie rzeczy teraz powinna mu podziękować, choć zapewne nigdy się na to nie zdobędzie. Czas leczył rany, powoli jednak systematycznie, a każdy następny dzień bez obecności Daniela znosiła coraz lepiej. Przestała płakać. Uśmiechała się. Był to dla panienki Carrow ogromny krok. Patrząc w lustro nie widziała już skrzywdzonej nastolatki, lustrzane odbicie ukazywało postać kobiety, pięknej, od której biła ogromna siła. Mogła się teraz jedynie złości na te sny, które nigdy się nie spełniły, jego obietnice były pustymi słowami, ale nawet tego nie miała mu za złe. Musiała wybrać, można powiedzieć, że podstępnie ściągnął ją do swojego mieszkania, jednak to ona dokonała ostatecznego wyboru, zamiast go zostawić, postanowiła pomóc. Nie potrafiła się od niego odwrócić, nawet jeśli tego chciała. Może kierowała się ludzkim odruchem, może uczuciami, którymi nadal go darzyła, nie słuchała rad innych huczących w głowie. Głos Nemesis, Jasmine czy Castiela mieszał się z tym pochodzącym prosto z jej serca. Naiwna Alecto, kiedyś to ją zgubi, on ją zgubi. Podświadomie czuła to. Westchnęła cicho, każdy kolejny ruch wiązał się z przeszywającym bólem, który do tej pory skutecznie ignorowała, mimo tego poruszała się z niebywałą płynnością. Delikatny uśmiech pojawił się na ustach blondynki, kiedy ciszę rozdarła uwaga byłego Ślizgona. Do głowy od razu napłynęły wspomnienia, teraz nieznośnie ale wciąż miłe, wywołujące to ciepło, które rozchodziło się po całym ciele, mając swoje źródło w tym przeklętym narządzie zwanym sercem. Nie zamierzała czekać na lepszy czas, nie chciała strat, nie chciała liczyć straconych szans. Miała dość walk, które prowadzili od chwili, gdy ich oczy spotkały się podczas uroczystości przydziału do poszczególnych domów. Doskonale pamiętała ten dzień, te kilka sekund, wtedy czas zdawał się zatrzymać, a niebieskie spojrzenie jej oczu skrzyżowało się z jego zielonymi tęczówkami. Musiało minąć jedenaście lat, aby dorośli. Zasnął. Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, wydawał się taki spokojny, delikatny. W blondynce zrodziło się to pragnienie, które wręcz nakazywało by swoimi wargami dotknęła jego ust, musiała je przygryźć aż do krwi, poczuć jej metaliczny smak, aby wyzbyć się tej potrzeby. Czuła się, jak narkoman, który na wyciągnięcie ręki ma to, co doprowadziło do jego uzależnienia, a nie może sobie pozwolić by chociaż przez sekundę poczuć ten smak, przypomnieć sobie. Zmusiła się do podjęcia kolejnych działań. Obmycie twarzy nie sprawiało większego problemu. Pytanie samoistnie padło z jej ust, nie potrafiła go zatrzymać. Żałowała, mimowolnie uwagę skupiła na swojej dłoni, by jak najdokładniej wytrzeć krew oraz sadzę pokrywającą skórę Blaisa. Nie była pewna do kogo należy posoka, była jego, Castiel a może jeszcze innej osoby, tam działo się tak dużo, że ciężko było teraz to stwierdzić. Zanurzyła ręcznik w ziemnej wodzie, który zmieniła swoją barwę, wykręciła go ponownie, jednak zatrzymała się w miejscu słysząc jego odpowiedź. Serce, które przed chwilą biło w tak oszalałym tempie stanęło odmawiając posłuszeństwa. Chłyst powietrza, który nabrała zdawał się być duszący, niczym dym z kaplicy, który powoli pozbawiał życia. Nie myliła się. Poczuła jakby sztylet, który od roku tkwił w jej sercu teraz przesunął się o kolejne milimetry raniąc je jeszcze mocniej, z drugiej strony ciężar spadł jej z ramion, ulga. Nie myliła się. Spojrzała na niego, zdawała się być pozbawiona uczuć, ciemne, wręcz czarne oczy obserwowały go z niemym wyrazem twarzy, w ciszy zmywając kolejne plamy zaschniętej krwi. Nie chciała by mówił jeszcze cokolwiek, niczego to niezmienni. Chciała uciec, jednak nie mogła. Kolejne słowa opuszczały jego usta, ale ona zdawała się nie zwracać na nie uwagi, zupełnie jakby ich nie słyszała, skutecznie ignorując. Dotknął jej, zszokowana jego bliskością cofnęła się delikatnie. Palce Daniela gładziły poranioną skórę wywołując znajomy dreszcz. Mącił ponownie w jej głowie, dlaczego ciągle jej to robił? Dlaczego nie potrafił odpuścić? Dlaczego ona nie potrafiła tego zrobić? Zrobił to, znalazł się niebezpiecznie blisko, czuła jego oddech, alkohol, dym papierosowy i ten cudowny zapach mięty, który otaczał ją zawsze, gdy jego usta całowały jej. Niezwykła mieszanka. -Nie mów tak, nikt nie zasługuje na śmierć. – powiedziała nieco zachrypniętym głosem. Odchrząknęła dwa razy. Kiedy z jego ust padło pytanie wstrzymała oddech. Zanim odpowiedziała ponownie zanurzyła ręcznik w wodzie. Bała się spojrzeć w jego oczy, dlatego zaczęła obmywać jego szyje i ramię. –Przez wzgląd na naszą przeszłość i przyszłość – odpowiedziała zagadkowo, głos blondynki był niezwykle pewny. Czy musiała dodawać coś jeszcze? Myślała, że nie, lecz jego pytające spojrzenie zmusiło ją do wyjaśnień – Miłość niczego nie zmieniła. Byłeś moim przyjacielem i nadal nim jesteś. Nie chcę traktować cię jak wroga Danielu. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym cię tak po prostu zostawiła. Mam już dość walk. Jestem tym zmęczona, nie chcę kolejnych ran, ile razy mam stawać się twoim wrogiem? Do czego nas to zaprowadzi co? – zapytała, za wszelką cenę próbowała unikać jego wzroku, wyrazu twarzy.
Dotykanie jego ciała zimnym, mokrym ręcznikiem było tak dalekie od pieszczot, że wywoływało w jego sercu dziwny ból, który nie chciał zginąć w ogromie ogólnego cierpienia, wybijając się wciąż i wciąż na pierwszy plan. Zajmowała się nim ze spokojem, pozbawione ciepłych uczuć oczy przyglądały mu się tylko po to, by doszukać się kolejnych plamek krwi, sadzy i brudu podłogi. Gdyby miał wystarczająco sił by przejmować się takimi głupotami, z pewnością ucierpiałoby na tym jego ego. Jej spokój został zburzony na krótką chwilę dokładnie w tym momencie, gdy zbliżył się do niej na tak niebezpieczną, w przypadku tej dwójki, odległość. Pachniała dymem i potem, choć równie dobrze mógł być to jego własny zapach, dobrze znana mu woń perfum, których używała niezmiennie od lat wybijał się słabo, niosąc ze sobą wspomnienia. Odezwała się, a on prychnął cicho, przerywając ten elektryzujący moment między nimi. Otworzył usta, lecz zamknął je zaraz, uznając, że w obecnej sytuacji wchodzenie w dyskurs światopoglądowy zdecydowanie przerastało jego możliwości. Nie chciał się z nią sprzeczać, bał się zresztą, że mógłby odnieść porażkę. Musiałby wówczas, chociażby w myślach, przyznać jej rację, a, co za tym idzie, zgodzić się, że jest złym człowiekiem. Ta konkretna myśl sprawiła, że zmarszczył brwi. — To się stało, Al. Widziałaś to, musiałaś widzieć. Skoro w Twoich oczach nie zasługiwał na śmierć, jakim prawem ja dalej zasługuję na życie? To nie ma sensu, czasem trzeba dokonać wyboru. — zmęczenie i ból sprawiały, że nie miał ochoty bawić się w zakładanie masek i wypluwanie z siebie kolejnych kłamstw, postanowił zatem grać w otwarte karty. Nie miał pewności, że i ona postąpi w ten sposób, ufał jednak, że dziś, choćby tylko tego popołudnia, pozostanie z nim szczera. Ciemne brwi zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej, a zmarszczka, która zawsze między nimi pozostawała, pogłębiła się znacznie. Wpatrywał się w nią, bezwstydnie wykorzystując fakt, iż ona unikała jego wzroku. Co miała znaczyć ta odpowiedź? Czy słyszał w tym coś więcej tylko dlatego, że chciałby, by tak było? Gdyby miała na myśli cokolwiek ponad zwykłą uprzejmość, czy nie powinna być mniej opanowana? Czy nie powinna przejawiać więcej uczuć? Skrywała wszystko za maską obojętności, tak jak sam uczył jej tego przez lata, czy w istocie była obojętna? Nie odezwał się, czekając na wyjaśnienia. Otrzymał je... czemu więc w jego głowie rodziło się coraz więcej pytań? Oblizał spierzchniętą wargę, czując na języku słony smak potu i kwaśność kurzu, którego resztki musiały pozostać na obmytej skórze. Nigdy nie potrafił być jej przyjacielem. Był moment gdy bardzo pragnął sprostać temu zadaniu, a mimo to, bez względu na jego starania, skończyło się to fiaskiem. Nie wiedział co takiego ma w sobie ta dziewczyna, dlaczego akurat na jej widok serce biło mu mocniej, ale czuł, że bez względu na wszystko nie będzie potrafił tego zmienić. Tyle razy próbował ją odepchnąć, tyle razy omal mu to nie wyszło, a potem znajdowali się razem, tak blisko jak w tym momencie i cała silna wola, jaką tylko posiadał, pękała w drobny mak, wypuszczając na wolność uczucia, którymi ją darzył. — Ja też mam już dość. Nie mogę tak dłużej, Alecto. — jego twarz była jak otwarta księga, widać było w niej cierpienie, nie tylko to fizyczne, ale również, a może przede wszystkim, to rozdzierające jego serce. W oczach miał smutek i rozgoryczenie. Zagryziona warga, kurtyna rzęs na moment zasłaniająca zieleń tęczówek. Głęboki wdech. Jeden, potem drugi. Nie pomogło. Trzeci. Drugi raz w ciągu kilku minut był tak bliski wyznania jej całej prawdy. Zadrżał z przerażenia brakiem samokontroli i złości na własną słabość. Który to już raz w swoim życiu złościł się o to samo? Wciąż popełniał ten sam błąd. Odszukał jej dłoń, która z wyczuciem obmywała jego skórę i przykrył ją swoją własną, znacznie większą. — Jestem nim. I będę. Zawsze będę Twoim... — jego głos zadrżał jakby zdradzieckie gardło nie chciało wypuścić z siebie oczywistego kłamstwa. Zawahał się przez ułamek sekundy — ...przyjacielem. Zamknął oczy, bojąc się, że zdradzą jego prawdziwe uczucia. Odchrząknął i uchylił powieki, nie patrząc już na dziewczynę. — Mort! Przynieś dwie szklanki wody. I opatrunki. — powiedział do skrzata, który od razu wziął się za wykonywanie powierzonego mu zadania. Miał chęć poprosić go o alkohol, ale nawet on nie był tak głupi by wymieszać go z eliksirem leczniczym. I tak dość już dziś wypił, więcej niż nakazywałby rozsądek. Poruszył się na sofie i jęknął mimowolnie, czując rozdzierającą go falę bólu. Sięgnął po podaną w jego ręce szklankę i łapczywie napił się wody, rozgorączkowane ciało z ulgą przyjęło chłodny płyn. — Al, co z tym eliksirem? Jaki ma kolor? — unikał wyraźnie jej spojrzenia, wbił go w stygnący kociołek. Głos miał słaby, mówił powoli. — Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, zaraz oszaleję. Zagryzł znów wargę, niechętnie przyznając się do swojej słabości. Prawda była taka, że na rozmowę z nią zużył całą energię nagromadzoną podczas krótkich chwil snu, gdy przygotowywała eliksir. Teraz mówił z dużą trudnością, a ból stawał się przeszkodą, której nie był w stanie dłużej ignorować. Spomiędzy jego warg od dłuższego czasu wydobywały się posykiwania. Bał się, że znów straci przytomność i nie będzie w stanie w niczym jej pomóc.
Alecto Carrow
Temat: Re: Mieszkanie Daniela Blaisa Nie 07 Paź 2018, 13:23
On nie miał pojęcia jak wiele siły kosztowało ją zachowanie spokoju, który zdawał się od niej emanować niezwykłą mocą. Gra pozorów w której zawsze była dobra, pośród wielu talentów które posiadała, ten wybijał się ponad całą resztę. Dzięki niemu przetrwała skrywając przed całym światem swoje tajemnice. Tylko on potrafił skutecznie pozbawić ją maski, którą przyodziewała. Wystarczył gest, jak muśnięcie dłoni – subtelny jedna dla niej był niczym zderzenie ze ścianą i choć bardzo tego chciała nie potrafiła nie ulec. Daniel był jedną z nielicznych słabości, które posiadała, a nad nimi zawsze najciężej zapanować. Może właśnie dlatego ciągle do siebie wracali. Nie potrafili zrezygnować, a może bali się tak po prostu odpuścić, odejść na zawsze. Zapomnieć. Co by nimi nie kierowało doprowadzało do upadku każdego z osobna. Ona z wzorowej córeczki tatusia stała się marnotrawną, on – kiedy na niego patrzyła ciężko było odnaleźć w zielonych tęczówkach, różowych ustach i ciemnych włosach chłopaka w którym się niegdyś zakochała. Teraz był bardziej podobny do swojego ojca, ta mimika twarzy, zachowanie, strój. Wyglądał jak skóra zdjęta z Blaisa Seniora, i tylko te zielone oczy, które odziedziczył po matce nie pasowały. W ich odcieniu i plamkach skryty gdzieś głęboko był jej Dan. Czuła to, jednak widok który miała przed oczyma przesłaniał jej prawdę. Ona nie miała już ziły walczyć, o niego, o nich, koncertując się na sobie cierpiała niej a uśmiechała się więcej. -Ale to nie my na szczęcie go dokonujemy. Żyjesz i tylko to się teraz liczy – stwierdziła głosem, który nie zniósł by sprzeciwu. Jak mógł tak mówić? Jak mógł zadać jej tak brutalne pytanie?! Znała go, nigdy nie owijał w bawełnę, ale dziś przeszedł samego siebie. Fala złości zalała blondynkę, mimowolnie przycisnęła mokry ręcznik mocniej do jednej z ran, a kiedy syk bólu opuścił usta byłego Ślizgona prawy kącik ust Carrow uniósł się lekko ku górze. Potrzeba ukarania go została w małym stopniu zaspokojona, zamoczyła ręcznik ponownie w wodzie, bezgłośnie rozkazując skrzatowi by ją wylał, zaś ona za pomocą różdżki uzupełniła misę ponownie. W chwili gdy wypowiedział jej pełne imię spojrzała na niego z lekko dozą paniki w niebieskich tęczówkach. Serce w jej piersi zaczęło zwalniać, przez ułamek sekundy czuła jakby go nie miała. Pobladła, dłonie zaczęły jej drżeć dlatego skoncentrowała ich uwagę na ręczniku, z którego ściekała woda wykręcając go. Na ułamek sekundy zmienił wyraz twarzy. Na jedną, krótką i nieuchwytną chwilę zrzucił maskę pogardy i obojętności, a ona zobaczyła człowieka niezdecydowanego, rozdartego, cierpiącego, walczącego z losem, ale przede wszystkim – samotnego. Jego oczy wyrażały tak wiele emocji, których nie widziała tam już dawno. Zawsze opanowany, kotrolujący sytuację, teraz wydawał się równie bezbronny, co ona. Cierpiał i nie było tu jedynie mowy o bólu fizycznym wywołanym obrażeniami, których doznał w czasie walki. Tern widok rozdzierał serce blondynki, przeszywał duszę na wskroś, wywołując tak wiele skrajnych emocji. Była na niego zła, za to, że tak długo to ukrywał. Była mu wdzięczna za to, że wreszcie opuścił maskę obojętności wyzbywając się twarzy swojego ojca. Chciała go uderzyć i pocałować jednocześnie, jednakże zanim zrobiła cokolwiek padły słowa, które wszystko co do tej pory czuła rozsypały w drobny mak. Jak szyba uginając się pod naporem uderzenia kamieniem. Drobinki rozsypały się po całym ciele blondynki raniąc ją doszczętnie. Nie dowierzała temu, co właśnie się wydarzyło, a całe napięcie które było między nimi w jednej sekundzie prysnęło jak bańka mydlana. -Przyjacielem – powtórzyła za nim jakby nieobecna. Przyglądałam się mu dokładnie, chcąc w razie czego wyłapać wszelkie oznaki oszustwa: może drgnie mu warga, może odwróci wzrok, może zacznie nerwowo bawić się własnymi rękami… Ale Blais leżał przed nią wciąż z tą samą miną, z twarzą wyrażającą uprzejme zainteresowanie. Jakby rozmawiali o prognozie pogody na najbliższe dni. Jak mogli się zgodzić na coś podobnego? Ona i Daniel, przyjaciółmi? To było tak niedorzeczne, wręcz szalone! Przeczyło wszystkiego, co miało miejsce między nimi w przeszłości. Myślała, że chociaż raz, jeden jedyny raz, to on pierwszy wyciągnie ku niej rękę, da jej znak, że będzie walczył. Teraz jedynie utwierdził ją w przekonaniu – to nigdy nie miało sensu. Unikał jej wzroku, za co była mu niezwykle wdzięczna, nie chciała by w jej tęczówkach ujrzał ten rozdzierający ją od wewnątrz ból. Dlaczego miłość do drugiej osoby zawsze była taka trudna? Ona, Castiel, wielu przed nimi i wielu po nich – czym sobie zasłużyli na cierpienie? Łzy cisnęły jej się do oczu, zamrugała kilkakrotnie by pozbyć się tych zdradzieckich, słonych kropli. Nie mogła. Nie tu. Nie przy nim. Nie teraz. Przełknęła gule, która uformowała się w jej gardle nie pozwalając na zaczerpnięcie oddechu. Otrząsnęła się kiedy salon wypełnił krzyk mężczyzny. Ciężko było jej to wszystko przetrawić, a z każdą kolejną minutą potrzeba ucieczki z tego miejsca była jeszcze większa. Wstała, jak poparzona kiedy wspomniał o eliksirze, czuła jakby działa na autopilocie. Podeszła do kociołka, a kiedy uznała że eliksir jest już gotowy i wystarczająco ostygł wzięła kociołek oraz wcześniej przygotowane bandaże przenosząc je bliżej sofy na której leżał. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka, czas uciekał, jej pomoc również miała pewne ograniczenia. Teraz wystarczyło nasączyć bandaż eliksirem, przyłożyć do na rany i koniec. Powinna się cieszyć, więc dlaczego zamiast cię cieszyć odczuwała tak ogromny smutek? Przyklękła, unikając jego wzroku, skupiając swoje spojrzenie na kociołku i białym materiale, przykładała nasączone kawałki do rany, delikatnie przyklepując, aby czerwony płyn całkowicie przesiąkł poparzoną skórę. W głowie kłębiło się wiele myśli. Powinna go zostawić? Zostać? Czy poprosi ją, by jeszcze nie odchodziła? Tak wiele pytań, a ona – jedyne czego pragnęła to ciepłej kąpieli i chwili samotności, w której mogłaby wszystko przetrwać, dać upust tej mieszance uczuć, która wypełniała jej umysł i serce jeszcze zanim tu przybyli. Marzyła o wannie wypełnionej ciepłą wodą, potrzebowała zdjąć te brudne, umazane sadzą i krwią ubrania.
„Przyjaciel”. To słowo wydało mu się nagle tak wysoce obrzydliwe, że jego żołądek ścisnął się na kilka chwil, powodując bolesne mdłości, które ustały po kilku głębokich oddechach. Po momencie szczerości, który mógł w końcu zmienić cokolwiek w ich parszywych życiach wyrzucił je spomiędzy żelaznej kurtyny warg, prostym kłamstwem niszcząc wszystkie prawdziwe słowa, które dane mu było dziś powiedzieć. Nienawidził siebie za to. Za to i za kilka innych przewinień, tak wobec niej, jak i samego siebie. Dlaczego to zrobił? Chyba wyczuł w jej tonie nutę, która miała go sprowokować, popchnąć do działania. Świadomie lub nie, obudziła w nim chęć obrony, protestu. Zapragnął zapanować nad sytuacją, na nowo stać się jej panem, co paradoksalnie popchnęło go wprost w sidła palącej bardziej niż zwęglona skóra porażki. Wybrał najgorszy możliwy moment na zgrywanie przekornego, jeśli można było mówić o jakimkolwiek wyborze. Wszystko stało się tak szybko. „Przyjaciel”. To słowo wyrwało się z ust Alecto, która na krótki moment wyglądała dokładnie tak, jak w chwili gdy wbijał ostre słowa prosto w jej serce, oznajmiając jej, że nigdy nic dlań nie znaczyło. Ten widok zmroził go do szpiku kości, zmuszając oczy do szybkiej ucieczki we wszelkie możliwe kierunki, które nie prowadziły do błękitnej otchłani przepełnionej bólem i zawodem. To właśnie w nich zobaczył? A może to chciał widzieć? Nie pragnął jej ranić, a mimo to lubił wmawiać sobie, że kiedykolwiek znaczył dla niej wystarczająco dużo, by być do tego zdolnym. Wstała, a on poczuł ulgę, gęsta cisza jaka między nimi zapadła była nie do zniesienia, przygniatała go swoim ciężarem, wbijając łopatki w miękkie obicie sofy. Jęki bólu nie były w stanie jej przerwać, tak samo własny rozedrgany głos wzywający nędznego sługę. Tylko działanie mogło wyprowadzić ich z tego przeciągłego stanu odrętwienia. Przyniosła kociołek wypełniony eliksirem o perfekcyjnej, krwistoczerwonej barwie. Patrząc na niego, czuł dumę – działała pod tak ogromną presją, mając na barkach strach i wstrząsający dłońmi stres, a mimo to w krótkim czasie uwarzyła idealnej jakości płyn. Chciał jakoś okazać jej uznanie, lecz wciąż nie potrafił spojrzeć w jej oczy, ba, nawet na jej twarz. Teraz wystarczyło by przyłożyła do rozległych ran splamiony lekarstwem bandaż i... koniec. Powinien się cieszyć, czemu więc miast radości, czuł w sobie tak ogromny smutek? Zacisnął zęby, nie wiedząc dokładnie w jaki sposób zadziała krwistoczerwona mieszanka, nie poczuł jednak nic – ból pozostał, nie tracąc nawet na intensywności. Westchnął, czując rozczarowanie i zniecierpliwienie, które dopadły go mimo świadomości, że na efekt będzie trzeba chwilę poczekać. Gdyby uwarzył kilka standardowych eliksirów na zapas, nie byłoby problemu, w myślach przeklinał się za to zaniedbanie, obiecując sobie, że gdy tylko stan zdrowotny mu na to pozwoli, uzupełni szafkę przydatnymi maściami i napojami. W końcu odważył się na nią spojrzeć, zielonymi tęczówkami niespokojnie lustrując regularne rysy jej twarzy. Zastanawiał się co chodzi jej teraz po głowie i liczył na to, że gdy tylko na nią zajrzy w jej oczy, będzie w stanie przejrzeć jej myśli, te jednak pozostawały dla niego tajemnicą. Zmarszczył brwi. — Zostaniesz? Ze mną. — słowa te wyszły z jego ust zanim stał się ich w pełni świadom, obrazując lęk, jaki go wypełniał. Bał się, że odejdzie, że zostanie znów sam. Zaskoczenie własną szczerością na moment wypełniło zieleń jego oczu, które otworzyły się szerzej. W porę pojął jak mogły zabrzmieć te słowa, toteż pospieszył z gorliwym sprostowaniem. — To znaczy... tutaj. Mogłabyś zająć sypialnię, ja zostałbym tutaj. Gdzie Twoje opanowanie, Blais? Potok słów, który w niekontrolowany sposób wypuszczał na świat sprawiał, że czuł się jak podenerwowany nastolatek. Cała jego pewność siebie na moment zanikła. Syknął przez zaciśnięte zęby gdy za mocno przycisnęła opatrunek. — Lepiej byś spędziła noc w bezpiecznym miejscu, a do Hogwartu wróciła gdy wszystko się uspokoi. Musi tam być teraz straszny burdel, nie warto się w to teraz pakować. — oblizał spierzchniętą wargę, czekając na jakikolwiek znak z jej strony, a kiedy w końcu go otrzymał, odetchnął z ulgą. — Mort, przygotuj świeżą pościel. I kąpiel. — tu spojrzał na nią pytająco, choć nie trzeba było być geniuszem, by odgadnąć, że tego właśnie było jej trzeba. Przymknął powieki, ogarnięty zmęczeniem. Dopiero teraz uświadomił sobie, że ból nieco zmalał, umożliwiając mu swobodne myślenie, a gorąco rozpalające jego ciało od wewnątrz zmieniło się w chłód, który sprawił, że odkryte ramiona pokryły się gęsią skórką.
Nigdy nie potrafili ze sobą rozmawiać, wbrew pozorom, kiedy przychodziło im mówić o uczuciach względem siebie ponosili porażkę, i to za każdym razem. Żadne z nich, jakby w obawie przed jutrem, w prostych słowach nie potrafiło oddać tego, co czuje. Mącili, kręcili, często uciekając od tematu. Kiedy ich ciała wręcz błagały o bliskość tego drugiego usta uparcie temu przeczyły. To była ich osobista walka, walka ze szczęściem na które nie byli gotowi, za każdym razem ponosili porażkę, by potem odbić się na chwilę – na koniec i tak zaliczając upadek. Ucieczka była sposobem na pokazanie swojej siły, wzbranianie się przed uczuciami było przecież łatwiejsze niż przyznanie się do nich, wzięcie odpowiedzialności za swoje słowa, za siebie nawzajem. Wiele razy była gotowa powiedzieć mu co czuje, ale za każdym razem tchórzyła. Słowa grzęzły jej w gardle, nie chcąc opuścić ust. Kochała go! Tego była pewna nawet teraz, ale nie powiedziała nic, tak samo jak on. Trwali wspólnie w kłamstwie myśląc, że oszukają los. Jak długo mieli zamiar udawać? Jak wiele krzywd byli w stanie znieść? Czy wizja śmieci nie powinna ich otrzeźwić? Wyrwać z tego dziwnego stanu, w którym się znaleźli? Myśli kłębiły się w umyśle blondynki. Każde pytanie wypalało dziurę w jej serc i duszy. Czy z tej całej sytuacji było jeszcze jakieś wyjście? W końcu spojrzał w jej oczy, z jednej strony tak bardzo pragnęła jego uwagi, jego dotyku, pojrzenia które topiło lód w jej sercu, zaś z drugiej było to dla niej niczym udręka. Na nowo i na nowo wciąż przeżywali to samo, tylko data w kalendarzu się zmieniała. Oni, choć dużo starsi, zdawałoby się dojrzalsi nadal byli jak dzieci zagubieni we mgle, marionetkami w rękach ich ojców. Żadne z niech nie przyznało się, że nie zrezygnowali wcale z tych zasad, które im wpajano. A przecież byli dorośli, mogli już decydować o sobie, nie bacząc na innych. Bali się? Jego głos przerwał tą ciszę, która z każdą mijającą minutą stawała się coraz cięższa. Alecto wypuściła z ust powietrze nie będąc świadomą, że wstrzymuje je od kilkunastu sekund. Jedno pytanie, które wywołało skurcz w jej żołądku i mocniejsze uderzenie serca. Dlaczego o to zapytał? Dla niej to było swego rodzaju niewypowiedziana wprost prośba. Chciał by została i co do tego nie miała wątpliwości, a to dlatego, że ona też bardzo tego pragnęła. Od ich „wspólnie” spędzonej nosy minęło zbyt dużo czasu, by teraz gotowa była odmówić, nawet jeżeli mieli ją wpędzić w osobnych łóżkach, co wynikało z szybkich wyjaśnień bruneta. Słowa raz za razem opuszczały jego usta, przywołując niechciane wspomnienia. Wyglądałem przypominał mężczyznę jednak zachowanie, które dane było jej obserwować było tak typowe dla nastolatka, że na ustach blondynki wywołało delikatny uśmiech, zmuszając kąciki ust do uniesienia ku górze. Chciała coś powiedzieć na temat bezpiecznego miejsca, ale zanim chociażby słowo opuściło czerwone wargi Carrow, ugryzła się w język. Och jakże jej było tęskno do czasów, w których wszystko było o wiele prostsze! Pamiętała dzień, w którym ich spojrzenia pierwszy raz się spotkały, poranek, w którym Blais postanowił ukraść jej pierwszy pocałunek w życiu, doskonale pamiętała jego smak – niewinny a jednocześnie zakazany, unoszący się wokół zapach świeżo ściętej choinki wymierzany z wonią pierników. Pamiętała ich liczne kłótnie, nie zawsze uprzejmą wymianę zdań. Pamiętała chwilę, w której on postanowił zostać jej przyjacielem, z doskonałą precyzją mogła opisać najdrobniejszy szczegół tamtej nocy i nocy, kiedy ona podjęła decyzję., że nie chce być już jego przyjaciółką. Potem uciekła. Z jakiegoś powodu nie umiała postąpić inaczej. Poczucie wstydu wywołane tym, że wtedy się upiła, a może strach, że tak naprawdę wszystko to, to tylko ulotna chwila, która dla nich nigdy nie miała prawa trwać dłużej? Wspomnienia wypełniły jej umysł przez co straciła chwilowy kontakt z rzeczywistością. Z tego otępienia wyrwał ją glos skrzata domowego, potrząsnęła delikatnie głową, by obudzić się z tego letargu. Spojrzała na Daniela chcąc odszukać czegokolwiek w jego oczach, jednak miał przymknięte powieki. Powoli wstała odkładając wszystko na kuchenny stół. Oparła o niego dłonie, które mimowolnie zacisnęła w pięści. -Cholera! – warknęła przez zaciśnięte zęby. Stała przed wyborem niepewna, co przyniesie jutro, biła się z własnym sercem i zdrowym rozsądkiem. Co powinna, a co musiała zrobić? Dlaczego nikt nigdy nie zapytał czego chciała? Tak trudno użyć tego jednego słowa? Chcieć. Chcę. Ja chcę! Obróciła się przez ramię napotykając zaskoczone a zarazem pytające spojrzenie Blaisa. Powoli odwróciła się w jego stronę, zdejmując z włosów czarną wstęgę.
-Mam dość Blais –oznajmiła robiąc krok w jego stronę. -Mam serdecznie dość! – prawie, że warczała, kiedy jej drżące z nerwów dłonie walczyły z zapięciem od sukienki. –Pieprzę to! Nie jesteś moim przyjacielem, nigdy nim nie byłeś. I nawet nie próbuj zaprzeczać! – ostrzegła, patrząc na niego intensywnym spojrzeniem niebieskich tęczówek. –Udawanie szło nam dobrze… ale mam dość - roześmiała się, jednak śmiech ten nie był radosny, wręcz przeciwnie – wypełniony całą tą kłębiącą się w niej od lat złością na ojca, na Amycusa i na każdego kto stanął na drodze do ich szczęścia, by ostatnie dwa słowa powiedzieć niezwykle poważnie. Zrobiła kolejny krok. -Nie jesteś też moim wrogiem. Wiem o tym od dawna i wiesz co? –zapytała odrywając ostatnie kilka guzików sukni. –Nie zamierzam kłamać. Prawda jest taka, że kocham cię od zawsze i nigdy nie przestałam. Rób co chcesz. Widocznie nie masz na tyle odwagi, by powiedzieć co czujesz, ale ja nie zamierzam okłamywać ani siebie, ani ciebie –jej głos stał się łagodniejszy, gdy do niego podeszła uklękła na podłodze –Kocham cię, Danielu Blaisie- wyszeptała.
Stojącą w kuchni Alecto pamiętał jak przez mgłę, właściwie mogła być tylko jego sennym zwidem, majakiem, który mówił mu dokładnie to co chciał usłyszeć – że zostanie z nim tej nocy. Już wtedy obraz rozmazywał mu się przed oczyma, po to tylko by po chwili uciąć się zupełnie, pozostawiając go w zupełnej nieświadomości na długie, bardzo długie godziny. Kiedy ponownie uchylił powieki, przez ciemne rolety uparcie, acz nieskutecznie próbowało przecisnąć się szare światło świadczące o tym, że kamiennym snem przespał całą noc. Czuł na sobie miękkość koca, choć nie wiedział kto i kiedy go nim okrył. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w zdobiony nienachalną sztukaterią sufit, nie potrafiąc wyrwać się ze stanu sennego odrętwienia. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że ból, choć wciąż wyraźnie odczuwalny, znacznie zmalał, na tyle by nie wysuwać się na pierwszy plan. Powoli docierały do niego mętne wspomnienia wczorajszego dnia – pogrzeb, walka, cierpienie i kojące dłonie, które starały się je zmniejszyć. Dłonie, które należały do Alecto. Potarł dłonią zaspaną twarz, z trudem przypominając sobie ich rozmowę, po czym niepewnie odchylił okrywającą go warstwę materiału, widokiem bandaży ostatecznie przekonując samego siebie, że wszystkie popieprzone zdarzenia, które tłukły się po jego pamięci jak ćmy raz po raz uderzające o abażur, nie są wytworem jego chorej wyobraźni. Opuszkami palców niepewnie dotknął opatrunku, jakby w ten sposób miał wyłapać resztki dotyku Alecto, po czym otworzył szerzej oczy, uświadamiając sobie, że dziewczyna wciąż jeszcze powinna tu być. Poderwał się do pozycji siedzącej i jęknął przeciągle, czując ból, o którym zdążył już zapomnieć. Skóra paliła go niemożebnie, a kark dosadnie oznajmił, że nie życzy sobie więcej nocy spędzonych na sofie. Siedząc, ziewnął, podrapał się po głowie i pomasował obolałe, odrętwiałe kręgi, psychicznie nastawiając się do wstania. Rana na udzie nieznacznie zaprotestowała, jednak, jako że w porównaniu do innych obrażeń, była najmniej groźna, eliksir najlepiej sobie z nią poradził – czuł niewiele znaczący ból, ale był w stanie stanąć o własnych siłach, co przyjął z ogromną ulgą. Niepewnie postawił kilka kroków i przystanął kiedy zrobiło mu się ciemno przed oczami. Z pomocą przyszedł mu zwabiony hałasem skrzat, podpierając go w ostatniej chwili... za bardzo się pospieszył. Próbując odwrócić uwagę od własnej słabości, nakazał skrzatowi przygotowanie śniadania dla dwóch osób, sam natomiast wziął porcję eliksiru oraz bandaży i z tym balastem udał się do łazienki, gdzie doprowadził się do względnego porządku – umył się w zimnej, niosącej ulgę wodzie i z niemałym trudem zmienił opatrunek, czując mdłości na widok obrzydliwie poparzonej skóry, a jednocześnie zagryzając wargi by żałosne wycie nie rozległo się we wszystkich pokojach. Ubrał wygodne jeansy, ze względu na grube bandaże rezygnując z górnej części odzienia i wyszedł, niezgrabne kroki kierując w stronę drzwi sypialni. Od strony kuchni, lewitując leniwie, podążała za nim taca wypełniona jedzeniem w takiej ilości, że tylko magia mogła sprawić, by nic z niej nie spadło. Zatrzymał się, wahając się przez moment. A co jeśli jej tam nie ma? Nie posądzał się o halucynacje, miał jednak obawy, że mogła odejść kiedy jeszcze spał. Zawsze tak robiła. Zawsze uciekała. Oboje zawsze uciekali. Zapukał, w myślach z niejakim rozbawieniem odnotowując, że pukanie do drzwi własnej sypialni to dziwne uczucie, po czym, nie czekając na odpowiedź, cicho wsunął się do środka. Utrzymywana przed skrzata taca wleciała tuż za nim i stanęła na nocnej szafce, z trudem mieszcząc się koło świecznika. — Dzień dobry. — wysilił się na uśmiech, odnajdując jej twarz w warstwach pościeli. Jej drobna sylwetka niemal ginęła, samotna na wielkim łóżku. Wolno, wciąż trochę jeszcze utykając gdyż nie chciał niepotrzebnie nadwyrężać świeżo zaleczonej nogi, przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na brzegu łóżka, odgarniając z zaspanej twarzyczki kosmyk, który ją zasłaniał. Rozejrzał się po dobrze mu znanej sypialni, jak zwykle czując spokój ogarniający go w chwili, gdy przekraczał jej próg. Teraz, gdy znajdowała się w niej Carrow, pokój wydawał się jeszcze pełniejszy, jeszcze właściwszy, jeszcze bardziej... jego. Odchrząknął, nie będąc pewnym jak powinien się zachować. Postanowił, że dopóki dziewczyna sama nie poruszy tematu wczorajszych wydarzeń, on sam będzie się zachowywał tak jakby wcale nie miały miejsca. — Głodna? Przyniosłem nam śniadanie, są rogaliki i kawa. — z szuflady wyciągnął papierosa, zawsze trzymał tam kilka w zapasie i z drobną pomocą magii podpalił jego końcówkę – bez różdżki, nauczył się już robić to siłą umysłu, nie wywołując małych pożarów w niepożądanych miejscach. Z ulgą zaciągnął się dymem i wypuścił jego chmurkę w powietrze, leniwie obserwując wzory, w jakie zaczęła się układać.
Wszystko to było dla niej niezwykle trudne. Zbyt wiele wysiłku kosztowało ją trzymanie nerwów i kłębiących się w niej emocji na wodzy. Chciała zrobić tak wiele, powiedzieć jeszcze więcej, jednak jak zwykle postąpiła jak tchórz. Ona, Alecto Carrow, tchórzem. Ta, która zawsze wychodziła przed wszystkich, nie bała się mówić co myśli, jawnie wyrażała swoje poglądy, nie odważyła się powiedzieć człowiekowi, którego kocha całym sercem dwóch prostych słów, które mogłyby zmienić bieg ich historii. Bała się? Ciężko było orzec. Została. W chwil, gdy podjęła tą decyzję od razu jej pożałowała. Już teraz ciężko było jej znieść jego obecność, a świadomość, że przez całą noc będzie tuż obok, że nie będzie mogła go dotknąć, pocałować, poczuć ciepła jego ciała wypalała w jej duszy kolejne dziury. Zasnął. Świadczyły o tym zamknięte powieki oraz miarowy oddech unoszący klatkę piersiową mężczyzny w równomiernym rytmie. Odetchnęła z wyraźną ulgą, kolana się pod nią ugięły, kiedy zasoby adrenaliny uleciały z jej krwi. Zmęczenie i ból ze zdwojoną siłą uderzyły w drobne ciało blondynki, skąd więc wzięła wszystkie te pokłady mocy, skoro teraz ledwo była w stanie utrzymać się na nogach? Oparła się dłońmi o blat, wzięła głęboki wdech, wtedy skrzat poinformował ją, że sypialnia oraz kąpiel są już gotowe, by ulotnić się sekundę później. Chwiejnym krokiem podeszła do Daniela przykrywając go kocem. Wyglądał już dużo lepiej bez smug sadzy oraz kropel krwi na twarzy. Nie mogła nic poradzić na to, że przez dobrą minutę wpatrywała się w niego wzrokiem pełnym troski, miłości ale również smutku. Czy to wszystko między nimi miało się skończyć właśnie tak? Czy nie pisane było im szczęście, a jedynie egzystowanie gdzieś obok siebie? Palcem wskazującym delikatnie odgarnęła kosmyk ciemnych włosów opadający mu na twarz po czym ruszyła do łazienki.
***
Nerwowo kręciła się w łóżku owinięta w ciepłą pościel. Wzięła głębszy oddech zupełnie jakby chwytała życiodajny tlen zaraz po wynurzeniu z wody. Poczuła jego zapach – tak niepowtarzalny, intensywny. Uspokoiła się, zanurzając głębiej w kołdrze. Nie była pewna. Kiedy zasnęła. Gdy tylko drzwi łazienki zamknęły się za nią z cichym trzaskiem wszystkie, w końcu arystokratka mogła dać upust wszystkim kłębiącym się emocją. Nie pamiętała jak długo słone łzy płynęły z jej niebieskich oczu. Oczyściła samodzielnie rany, najpierw ciepłą wodą, by po sekundzie użyć odpowiednich zaklęć, jej obrażenia nie były duże, zaledwie powierzchowne, a jednak sprawiły ból. Tylko nie wiedziała, który odczuwa bardziej, ten fizyczny czy psychiczny. Ubrała na siebie jeden z t-shirtów Daniela, czuła jak otula ją jego zapach, odpłynęła w objęcia Morfeusza żałując, że nie są tymi byłego Ślizgona. Sen po części przyniósł jej ukojenie, w sypialni czuła się tak jakby ponownie znalazła się we Francji, zupełnie jak kilka lat temu. Miała wrażenie, iż została ona idealnie wręcz odwzorowana, przywoływała piękne wspomnienia. Tylko jego brakowało obok. Obróciła się z lewego boku na prawy, cichy jęk opuścił usta Alecto. Blond kosmyki opadły na jej twarz nieznośnie łaskocząc w nos. Usłyszała ciche pukanie do drzwi, w pierwszym momencie nie była pewna czy to jawa, czy może jeszcze sen. Otworzyła niepewnie oczy, mimo światła, które uparcie dobijało się przez zasłony w pomieszczeniu panował jeszcze przyjemny półmrok. Zamrugała kilka razy, ziewając po czym leniwienie przeciągnęła się unosząc ku górze obolałe dłonie. Usłyszała głos Daniela, mimowolnie skierowała niebieskie tęczówki na jego postać. Nieśmiały uśmiech błąkał się na jej ustach, dlatego skutecznie zwalczyła potrzebę uniesienia kącików warg do góry, kiedy usiadł na łóżku. Wstrzymała oddech czując ciepło jego dłoni, które lekko musnęła jej skórę. Była pełna dziwnego niepokoju, zdenerwowana obecnością arystokraty zmusiło serce do szybszego bicia, a może to wcale nie były nerwy? -Dzień dobry – odpowiedziała delikatnie zachrypniętym głosem, który wręcz drżał z emocji. Nie wiedziała czy powinna wracać do ich wczorajszej rozmowy. To było zbyt trudne, zbyt bolesne. Lepiej było udawać, grać, że wszystko jest w porządku, choć w powietrzu między tą dwójką można było wyczuć rodzące się napięcie. Przygryzła dolną wargę, gdy wspomniał o śniadaniu, jak na rozkaz zaburczało jej w brzuchu. Właściwie nie jadła nic od dobrych kilku, jeśli nie kilkunastu godzin, co manifestował jej żołądek. Przytaknęła, siadając na łóżku, jednak do pasa nadal była ukryta przed wzrokiem Daniela. -Mmm… pożyczyłam twoją koszulkę, mam nadzieję, że nie jesteś zły- powiedziała, lewitował tacę wraz z jedzeniem, które wypełniało ją po brzegi miedzy nich –A ty? Jak się czujesz? – zapytała z wyraźną troską. Chwyciła kubek z kawą w dłonie otaczając szkło szczelnie długimi palcami, rozkoszując się ciepłem oraz zapachem ciemnego napoju. Upiła łyk mrucząc z zadowoleniem. Mimo głodu i chęci pochłonięcia jedzenia w błyskawicznym tempie, nie spieszyła się. Dlaczego? Może wiedziała, że teraz został im już tylko ten poranek? Ich ostatni, potem odejdzie i będzie to ich koniec. Wzdrygnęła się na tę myśl.