Cmentarz w Hogsmeade znajduje się na samym skraju wioski, z dala od głównych dróg i siedzib ludzkich. Kamienny murek zdaje się oddzielać byt żyjących od tego ponurego i smutnego miejsca. Znajdują się tutaj jedynie groby i mauzolea znamienitych czarodziejów, którzy na stałe zamieszkali w pobliskiej wiosce. Znajdują się tutaj zwykłe kamienne nagrobki z wyrytymi nazwiskami, ale także zmieniające co parę chwilę swój kształt posągi, pomniki, a nawet małe krypty, w których pochowano wielu członków jednego rodu. Mniej więcej w połowie cmentarza znajduje się nadgryziona zębem czasu kapliczka, w której mistrz ceremonii urządza zmarłym ostatnie pożegnanie.
Mistrz Gry
Temat: Re: Cmentarz Pią 31 Sie 2018, 17:35
Ten dzień nie należał do najpiękniejszych. Poranek powitał wszystkich ciężkimi, burymi chmurami, które nosiły w sobie zapowiedź niechybnego deszczu. Słońce nie miało szans przebić się przez nisko zawieszone na niebie kłębowiska szarej masy. Jeszcze nim wybiło południe, nieustająca dotąd mżawka rozmywała kontury budynków i drzew oraz widok osób, które wybrały się na cmentarz w wiosce Hogsmeade, by pożegnać swojego kolegę, znajomego lub po prostu dlatego, że tak wypadało. Jedynym schronieniem dla wszystkich ludzi przed drażniącym twarz deszczem i przenikliwym, zimnym wiatrem była kaplica, w której miało się odbyć ostatnie pożegnanie Evana Rosiera. Przekraczając próg zabytkowej kaplicy, ludzi uderzały niesamowity chłód i grobowa cisza, którą zakłócał praktycznie każdy krok i najmniejszy szelest ubrań. Nie dawało to uczucia spokoju ani nie nakłaniało do chwili rozmyślań. Nadgryzione zębem czasu posągi w rogach kaplicy napawały niepokojem i jeżyły włosy pod ubraniem. Drewniane ławki trzeszczały pod każdym, kto ośmielił się na nich usiąść. Najmniejszy ruch by poprawić płaszcz skutkował jękliwym płaczem starych desek, które mogły w każdej chwili gruchnąć pod ciężarem. Dawno nie było tutaj aż tylu osób. Pojedyncze obrazy zawieszone na zawilgoconych ścianach chociaż nie były magiczne, wydawały się łypać podejrzliwie, kto ośmielił się naruszyć świętą ciszę tego miejsca. Powietrze w kaplicy było ciężkie i robiło się coraz bardziej nieznośne wraz z każdą nowoprzybyłą personą, jakby sam budynek chciał ich wyrzucić ze swoich czterech kątów. Jakby byli tutaj nieproszonymi gośćmi. W pierwszej ławce dumnie unosiła się coraz bardziej siwiejąca głowa, zwrócona w stronę trumny wywyższonej na środku. Cygnus Rosier miał nieprzenikniony, zacięty wyraz twarzy, z którego nie dało się wyczytać najmniejszego przebłysku emocji. Zauważalnie postarzał się przez tych kilka miesięcy, gdy zaginął wszelki słuch o jedynym synu. Otaczała go aura żałobnego chłodu, obojętności i samotności. W rzędzie za nim miejsca powoli zapełniały się kolejnymi żałobnikami. Była tu Bellatrix Lestrange, której wyjątkowo do twarzy było w ozdobionej koronką, czarnej sukni, a miejsca obok niej zajmowało dwóch braci – Rudolf i Rabastan. Młody Antonin Dołohow patrzył przed siebie z charakterystycznym dlań, wywołującym dreszcze zimnym błyskiem w oku, a Avery wydawał się być pogrążony w szczerym smutku, który ściągał jego twarz w dziwnym grymasie. W drugim rzędzie ławek wyróżniali się przede wszystkim Fabian i Gideon Prewettowie, którzy przyciągali spojrzenia swoimi ognistymi czuprynami i poważnymi minami. Tuż za nim miejsce zajmował Sturgis Podmore wraz z żoną oraz Abeforth Dumbledore, kojarzony przez wielu mieszkańców z ponurą miną, która również w tym momencie widniała na jego twarzy, właściciel i barman „Gospody pod Świńskim Łbem”. Poza tym można było zobaczyć znane z widzenia twarze zaciekawionych mieszkańców miasteczka. Z tyłu zbierało się grono pedagogiczne Hogwartu z Albusem Dumbledorem i Minervą Mcgonnagall na czele, a za nimi wchodzili przyodziani w czerń uczniowie, który powoli zapełniali pozostałe miejsce. Mimo przygnębiającej i melancholijnej aury zarówno tego miejsca, jak i całego wydarzenia, wyraźnie dało się wyczuć coś jeszcze – niepokój. Wyrażały go ukradkowe, czujne spojrzenia, którymi obie strony obrzucały się nawzajem, i nerwowo szukające wypukłości różdżek palce gładzące materiał płaszczów.
//Prosimy o posty wejściowe do 02.09 do godz 21:00
Filius Flitwick
Temat: Re: Cmentarz Pią 31 Sie 2018, 18:20
Profesor przybył na samym końcu grona pedagogicznego. Stąpał szybko, spowity od góry do dołu w głęboką czerń. Tym razem nie miał przy sobie wszędobylskiej księgi ani różdżki w dłoni. Teleportował się nieopodal, a ostatni odcinek ścieżki pokonał o własnych nogach. Chciał okazać tym samym szacunek zmarłemu uczniowi. Z trudem powstrzymywał rozpacz. Głęboko w sercu przeżywał tak ogromną stratę. Młodzieniec, który pod jego czujnym okiem wyczarował swoje pierwsze zaklęcie teraz zostanie pochowany wiele metrów pod ziemią. Lekko zdyszany, ze spuszczoną głową przeszedł przez bramę cmentarza. Mijał nadchodzących ludzi i kierował się do kaplicy. Mimo wiosny, pogoda wokół cmentarza swym chłodem oddawała honor zmarłemu. Przystanął, by z niemą zgrozą zapoznać się z aurą otoczenia. Upiorne nagrobki porośnięte mchem idealnie wkomponowały się ponury krajobraz. Co rusz do jego uszu dobiegał szmer, szelest, trzask łamanej gałązki mimo, że nikt za nim nie szedł. Przypomniało mu to własne lata młodości, gdy podróżował i czasami udawał się w równie nieprzyjemne miejsca. Dzisiejszy dzień zapewne zapadnie mu głęboko w pamięć. Profesor pociągnął swój płaszcz i otulił się nim przed mżawką. Wszedł do kaplicy i zatrzymał się chwilę w miejscu, by zapoznać się z wnętrzem. Odnosił wrażenie, że znacznie cieplej jest na zewnątrz niż wśród murów świętej kaplicy. Zdjął okulary i rąbkiem rękawa przetarł szkiełka z osadzonych na nich kropel wody. Starał się stawiać kroki jak najciszej, gdy wszedł wgłąb kaplicy ku obecnym już tutaj nauczycielom. Wymienił uścisk z Albusem, kiwnął na powitanie Minewrze. Z kimkolwiek pochwycił kontakt, witał się bez słów, aby nie zakłócić panującej w środku ciszy. Filius stanął u boku pani McGonagall, która podsunęła mu białą chusteczkę. Mimo, że zabrał swój zapas pokiwał gorliwie głową w podziękowaniu. Zsunął okrągłe okulary z nosa i otarł zwilgotniałe oczy. Cisza jaka tu panowała mimo wszystko nie pozwalała mężczyźnie odpowiednio się skoncentrować. Stojąc tak przy innych nauczycielach, pan Flitwick siłą rzeczy próbował oddawać się pełnej pokory kontemplacji. Największymi ofiarami wojny są właśnie młodzi ludzie, ci niewinni, których życie zostało tak przedwcześnie przerwane. Każdy pogrzeb był trudny, lecz najdotkliwsze odbywały się nad trumną młodej osoby. Co za ból musieli odczuwać rodzice biednego Evana. Mimo żalu jaki wypełniał serce profesora, mimo wilgotnych wciąż oczu, wodził ukradkiem wzrokiem po zebranych. Rozpoznał pannę Black, dzisiaj zwaną Lestrange. Dwóch braci również kojarzył, głównie z nazwiska. Mimowolnie wzmógł czujność bowiem nie obce były mu plotki jakie krążyły wokół śmierci Rosiera Juniora. O zmarłych źle się nie mówi, jednakże nie mógł całkowicie zignorować pewnych faktów. W każdej plotce tkwi ziarno prawdy, zatem profesor przesiewał informacje i szukał go. Ścisnął chusteczkę w ręku, miętolił ją i raz po raz unosił ku oczom. Pociągnął nosem i wyprostował swe plecy, by móc godnie uczestniczyć w pogrzebie. Pociągnął nosem i zadarł głowę czując na sobie spojrzenia z pobocznego rzędu. Odczuwał niepokój, gdy napotykał wzrok panny Lestrange. Doskonale pamiętał rozmowę nauczycieli w ich pokoju, w Hogwarcie. Na pogrzeb przybędzie nie tylko rodzina młodego Rosiera, ale również osoby podejrzane o kontakt z Sami-Wiecie-Kim. Nic więc dziwnego zatem, że jego różdżka rozgrzała się delikatnie adekwatnie do odczuć skromnego i małego profesora Flitwicka.
Marcus Glom
Temat: Re: Cmentarz Pią 31 Sie 2018, 21:51
Burzowe chmury idealnie pasowały jego zdaniem do sytuacji - nadawały wszystkiemu dodatkowego znaczenia, lekko melancholijnego, przepełnionego cudzym smutkiem. Zdaniem Gloma pogoda była wręcz idealna. Dzisiaj odpuścił sobie czerwony płaszcz, zrezygnował również ze swojego pirackiego kapelusza. Ubrany w czarny frak, pobawiony żadnych zdobień, z dopasowanymi spodniami i czarną koszulą pod spodem, darował sobie dzisiaj jakiekolwiek ozdoby czy dodatki, z wyjątkiem długiej, czarnej laski zakończonej czaszką, z dwoma rubinami zamiast oczu. Była to chyba jedyna pamiątka po ojcu, którą zamierzał zachować, bowiem jego skromnym zdaniem była po prostu gustowna - dodatkowo patrząc po wypełnieniu, na tyle droga że szkoda byłoby wrzucić ją do kominka razem z resztą rzeczy jego staruszka. Cylinder siedział osadzony na jego białych włosach, które wspaniale kontrastowały z jego strojem. Wędrował spokojnie do kaplicy w Hogsmeade, paląc papierosa - nie zamierzał przychodzić jako pierwszy ani jako ostatni, jedno i drugie byłoby w złym guście. A w końcu dbał o swoje maniery, szczególnie że miał świadomość iż pogrzeb jest tylko jedną z atrakcji dnia dzisiejszego. Wiele ciekawych osobistości może zjawić się dnia dzisiejszego na tym "towarzyskim wydarzeniu" - być może dojdzie nawet do demonstracji sił z obu stron. To właśnie dlatego w zanadrzu chował różdżkę a także swój nieodłączny nóż - w końcu głupotą byłoby nie być dobrze przygotowanym na pogrzeb, szczególnie w wypadku gdy ilość osób chowanych może wzrosnąć, prawda? W końcu dotarł do kaplicy, wyrzucając wcześniej niedopałek. Umarł król, niech żyje król - przemknęło mu przez myśl. Niezależnie od tego jakie się miało zdanie na temat Evana Rosiera - była to postać kultowa. Mimo że nigdy nie należał do wielkiego grona jego fanek, fanów czy tresowanych zwierząt ślepo za nim podążających, nie zamierzał mu ujmować - zdawał sobie sprawę, że był jednym z prawdopodobnie najważniejszych dla starszego rocznika Ślizgonów. Wiedział też, że jego śmierć była dla wielu niesamowitą stratą. Nawet jeśli personalnie nie odczuwał wobec niego nic cieplejszego, bowiem chłopak był mu całkowicie obojętny, to uważał że szacunek mu się należy. Mimo że się z nim nie zgadzał w wielu sprawach i tak naprawdę zbyt dobrze go nie znał, to wiedział że tak po prostu powinno być. Wszedł do środka budynku i szybko omiótł wzrokiem wszystkich obecnych. Wybornie, cóż za zgromadzenie - doskonale wiedział że w wypadku tylu osób różnorakich poglądów, prędzej czy później dojdzie do czegoś co uwielbiał - świat zacznie płonąć, aye? To było pewne. Nawet jeśli nikt do końca nie mógł być pewien, kto jest po której stronie to podejrzenia i niepewność potrafiły być wspaniałą bronią. Szczególnie że on miał trochę większe pole do manewru, jeśli chodzi o informacje - jego oczy i uszy, znajomy polterPride był bowiem swojego czasu w pewnej specyficznej organizacji, zwanej przez niektórych śmierciożercami. A w końcu aby dobrze siać zamęt wszelaki, musiał być dobrze poinformowany na temat obu stron - w ten sposób przynajmniej o jednej wiedział co nieco i był w stanie na wyrywki wskazywać, kto, jak i czemu. Dzięki Ci Vincencie, jesteś niezastąpiony. Jego plan na dzień dzisiejszy był bowiem bardzo prosty - zachować się godnie, na pogrzebie starszej kolegi a w wypadku konfrontacji, skorzystać z okazji i po cichu osłabić tą czy tamtą stronę. Jeśli oczywiście taka okazja się nadarzy. Byłby bardzo rozczarowany gdyby dzisiejszego dnia nic się nie wydarzyło, w końcu mała przepychanka nad trupem to najlepsze co może się stać. Szybko, zanim ostygnie - walczcie i taplajcie się w ziemi, pozwalając Glomowi dobić tego kto nieostrożnie upadnie. Zajął miejsce z tyłu - w ten sposób mógł obserwować wszystko i wszystkich obecnych, a mając ścianę za plecami zawsze czuł się znacznie bezpieczniej. Show time.
Regulus Black
Temat: Re: Cmentarz Sob 01 Wrz 2018, 01:52
Uczestnictwo w dzisiejszej uroczystości było podyktowane tak na prawdę wielu powodom. Pierwszy był tak, że chcąc nie chcąc, byli z Evanem rodziną. Daleką, ale jednak. Wszystkie wielkie, czystokrwiste rody czarodziejów były w pewien sposób ze sobą spokrewnione. Drugi powód - znali się, może nie jakoś zażyle, ale jednak. Jedna drużyna, jeden dom. Żeby było śmieszniej, trzecim powodem było to, że nosili na sobie to samo piętno. Zyskali je w jeden dzień, cóż za ironia. Młodszy Black opatulony w czarny płaszcz z srebrnymi guzikami i z szalikiem w domowe barwy postawił wysoko kołnierz i udał się w trwającą uciążliwie mżawkę. Zawsze bił się z myślami, gdy był sam lecz teraz... nie czuł praktycznie nic. Szedł, mając pustą głowę. Jakie to było dziwne, ale jednocześnie zbawienne uczucie lekkości... Myśli zaczęły niepewnie wracać, gdy na horyzoncie zaczynał pojawiać się kontur kamiennego muru i kaplicy, której wieżyczka wybijała się ponad ogrodzenie. Udał się do środka i nie dało się nie zauważyć czarnej koronki jego kuzynki, Bellatrix. Wchodząc, Regulus odpiął pierwszy guzik płaszcza i dojrzał pod ścianą Marcusa. Skierował do niego swoje kroki, mimo zimnego spojrzenia kuzynki, która chciała tym samym nakazać mu zajęcie miejsce obok siebie. Później. Podał blondynowi dłoń i usiadł bez słowa obok. Niech się to już rozpocznie.
Resa Anderson
Temat: Re: Cmentarz Sob 01 Wrz 2018, 12:29
Właściwie to nie miała powodu żeby przychodzić na uroczystość pogrzebową, ale mimo to coś ciągnęło ją w to miejsce na tyle silnie, że w końcu ubrała na siebie czarną sukienkę, jedną z niewielu, które posiadała i opuściła zamek, kierując swoje kroki ku Hogsmeade. Czarne botki stukały o bruk, a kurczowo ściskana parasolka podrygiwała w rytm jej kroków, nie w pełni chroniąc przed uporczywą mżawką, która już w połowie drogi pokryła większą część jej płaszcza. Wmawiała sobie, że idzie tam z błahych powodów – bo zawsze była tam, gdzie działo się coś ciekawego, bo był w jej wieku i chodził do tej samej szkoły, bo na boisku sprzedała mu niejednego tłuczka, który niekiedy zrzucał go z miotły (a co jeśli zginął od tych obrażeń?!), ale prawda była taka, że wiodło ją tu silne przeczucie, że będzie to wydarzenie ważne i niezwykłe. Jedno z tych przeczuć, które było zupełnie niejasne, ale zazwyczaj się spełniało, i które najpewniej miało źródło w drzemiącej w niej umiejętności zaglądania w przyszłość. Tuż przed wejściem zamknęła parasol i weszła do środka, czując się jakby z każdym krokiem zanurzała się pod wodą coraz głębiej i głębiej, aż w końcu otoczyła ją jedynie nieprzebrana cisza. Zajęła miejsce w pustej jak dotąd ławce, nie widząc jeszcze żadnej twarzy, obok której mogłaby chcieć usiąść. Powiodła spojrzeniem po zebranych, szczególnie tych, których nie widywała w Hogsmeade i przeszedł ją delikatny dreszcz. W ich oczach i twarzach było coś szalenie niepokojącego, coś, co sprawiło, że dostała gęsiej skórki skrytej pod materiałem sukienki i warstwą szarego płaszcza. Miała nadzieję, że to pogrzeb przyprawił ich o taki niesympatyczny wygląd, w innym wypadku wielu z nich przypominało typów spod ciemnej gwiazdy... Mimowolnie wyszukała w kieszeni różdżkę, która zdawała się drgnąć lekko, kiedy jej dotknęła. To ją uspokoiło.
Mikhail Asen
Temat: Re: Cmentarz Sob 01 Wrz 2018, 23:45
Mikhail był ślizgonem, a że cały Slytherin wybierał się na pogrzeb Evana Rosiera Juniora, nie mogło zabraknąć i jego. Nie potrafił znaleźć nigdzie Campbella i Horna, więc nie chcąc się spóźnić po prostu poszedł bez nich licząc na to, że zjawią się zaraz po nim i dołączą. Nie chciał siedzieć w kapliczce sam jak łajza. Nie wydziwiał ze strojem, zresztą nigdy tego nie robił. Ubrał się po prostu w zwyczajne czarne spodnie, czarny sweter z logo slytherinu a całości dopełnił ciepłym płaszczem, również koloru czarnego. Pogrzeby rządzą się przecież swoimi prawami. Dotąd Asen miał to nieszczęście uczestniczyć tylko w jednym. Po tym jak zmarł Asen senior Misza długo nie mógł dojść do siebie, choć miał zaledwie dziewięć lat. Kochał dziadka, dlatego pogrzeby kojarzyły mu się z obezwładniającym smutkiem i żalem po stracie bliskiej osoby. Czy dziś czuł smutek i żal po stracie kolegi z domu? Niekoniecznie. Nie lubił się z Rosierem mimo, że dzielili jeden Pokój Wspólny. Nie, żeby Misza mu czegokolwiek zazdrościł, absolutnie. Rosier był znany, to prawda, ale był też dziwny. Poza tym był jeszcze jeden powód, przez który młody Bułgar nie pałał do Evana cieplejszymi uczuciami, ale o tym za chwilę. Czuł lekki niepokój, kiedy przekraczał próg zabytkowej kaplicy. Tłumnie zapełniona przez rodzinę zmarłego, przez kadrę szkolną, a także przez część uczniów i tak nie sprawiała wcale wrażenia, jakby chętnie zapraszała do środka. Mikhail zajął miejsce siedzące na jednej z ławek tuż obok trzeciorocznej ślizgonki, a następnie rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem swoich przyjaciół, jednak na próżno. Zarówno Castiel, jak i Connor, nie zaszczycili pogrzebu swoją obecnością. Gdzie się podziewali? Czemu musi tu przez nich kwitnąć sam na tej ławce? Zabiję ich, pomyślał. Grobowy nastrój w kapliczce udzielił się i Asenowi. Przetarł mimowolnie kark, kiedy poczuł jak ciarki przeszły mu po plecach. Nie czuł się do końca bezpiecznie. Kaplica pełna była czarodziejów o szemranej reputacji chociaż wiedział, że dopóki był z nimi Dumbledore, nic nie miało prawa się im stać. Nic dziwnego jednak, że się bał. Bellatrix Lestrange, ojciec Evana a także wiele innych z jego rodziny miało wiele za uszami, a przynajmniej tak głosiły plotki. Sam Evan oskarżony był wszak o morderstwo, a to nie byle co. Na dodatek było to morderstwo dziewczyny, z którą kiedyś Misza miał wiele wspólnego i choć po krótko trwającym romansie ich drogi się rozeszły to ślizgonowi zrobiło się niezwykle smutno na wieść o jej śmierci. Nikomu nie życzył źle. Mimo to, kiedy usłyszał czyja to mogła być wina, a także, że owego winowajcę dosięgła straszliwa kara trochę się nawet ucieszył. Znów poczuł dreszcz przebiegający mu przez plecy. Czyżby zmarli mogli czytać w myślach? Misza podniósł wzrok by przyjrzeć się sklepieniu kaplicy jakby w poszukiwaniu ducha Rosiera. Całe szczęście nikogo takiego tam nie znalazł, toteż jego wzrok na powrót utkwiony został w podłodze a skostniałe z zimna ręce schował do kieszeni płaszcza. Wiele by dał by jednak tu dziś nie być, jednak skoro już siedział na tej przeklętej ławce wytrzyma do końca uroczystości, choć wiadomo, że w towarzystwie przyjaciół byłoby mu o wiele łatwiej.
Castiel Horn
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 10:54
Trzask teleportacji poinformował o pojawieniu się dwóch czarodziejów. Gdy tylko wylądowali na ziemi, Horn puścił ramię przyjaciela, obiecując mu w duchu, że następnym razem to on będzie ich teleportował aż z Hogsmade. - Intrygująca sceneria. - skomentował cicho, gdy już założył na głowę czarny kaptur. Deszcz siąpił, wokół cmentarza unosiła się mgiełka. Każdy krok wydawał się nieznośnie głośny, droga zaś usłana była morzem błota. Nie straszne to było jednak jego glanom. Obejrzał się na spowitego w czerń Connora. Zanim udało im się zebrać tyłki Misza udał się na cmentarz samotnie. Planował zatem spotkać go już na miejscu. Ogólnie rzecz biorąc Castiel nie chciał tu przychodzić. Nie lubił pogrzebów, nie lubił podniosłej atmosfery, a po przestąpieniu kapliczki bolał go brzuch od specyficznego zapachu unoszącego się w każdym, tak zwanym świętym miejscu. Rosiera znał z widzenia, uważał go za dziwadło wszechświata, które nie zniżało się do poziomu sensownych interakcji z normalnymi nastolatkami. Oskarżenie go o morderstwo jakiejś dziewczyny skutecznie eliminowało go z szans na akceptację ze strony Horna. Co prawda jego śmierć go zaskoczyła lecz nie wzbudziła w nim współczucia, litości czy smutku. Jedynie niepokój - skoro kolejny uczeń umiera i to pod opactwem Dumbledore'a, to dokąd zmierzają te czasy? Obecność Castiela w tym ponurym miejscu było zasługą tak zwanego "poczucia obowiązku". Slytherin solidarnie zbierał się wokół zmarłego rówieśnika, a więc Hornowi nie pozostawało nic innego jak i również tutaj przybyć. Dobrze, że wziął ze sobą Connora, a dzień wcześniej upewnił się, że i rok młodszy Misza również tutaj będzie. - Chodźmy. Im szybciej będziemy to mieli za sobą, tym prędzej będziemy mogli stąd iść. - mruknął cicho w kierunku Conusa. Przywdział na siebie standardową czerń, która dominowała w jego ubiorze od pewnego czasu, jakby adekwatnie do nastroju. Z rękoma schowanymi w kieszeniach szedł u boku przyjaciela, zerkając na niego kątem oka. Nie zapytał go w sumie czy chciał tutaj przyjść. - Słyszałeś te plotki? Podobno rodzina Rosiera od pokoleń macza palce w czarnej magii. - szepnął zanim jeszcze weszli do kapliczki. Gdy już to zrobili, szybko zlokalizował plecy i fryzurę Miszy. Zdjął wilgotny kaptur z głowy i z westchnięciem wszedł do ławki, gdzie drugi przyjaciel cierpliwie przyglądał się twarzom zebranym. Uderzył go niemocno pięścią w ramię sygnalizując obecność. Nachylił się ku niemu i powiedział szeptem: - Nie morduj spojrzeniem, to pogrzeb. - powiódł spojrzeniem po ludziach. Nie znalazł nikogo interesującego, no może poza tą Anderson, o której wiedział tyle, że ma ładną buzię i fajne cycki. Minęło dopiero kilka minut, a Castiel miał już serdecznie dosyć napiętej i gęstej atmosfery wypełniającej po brzegi mury kapliczki.
Aeron Steward
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 13:23
Aeron skierował swój wzrok w stronę nieprzeniknionych chmur, grubo zasłaniających całe niebo. Deszcz, choć niezbyt gęsty, nieustępliwie padał już od samego rana. W ogóle aura tego dnia wydawała się jakaś przygnębiająco podejrzana. Cóż, idealna pogoda na pogrzeb, pomyślał sobie Steward. Przynajmniej nie było problemów z doborem ubioru. Przenikliwa czerń jego płaszcza wyjątkowo dobrze wpisywała się w nastrój dzisiejszego wydarzenia. No właśnie, co do samego pogrzebu. Tak po prawdzie to Aeron wcale nie musiał kwapić swej osoby na to jakże ważne wydarzenie. Nie znał dena- to znaczy zmarłego, przynajmniej nie bardziej niż z widzenia czy słuchu. Nie czuł żalu czy smutku z powodu jego śmierci. Było mu to obojętne, tak jak obojętne mu było czy zacznie dziś padać, czy też może zaświeci słońce. Nie, nie z tego powodu przemierzał właśnie skrapiane irytującą mżawką ulice Hogsmeade. Przybył tu, bo o wiele bardziej interesowali go żywi. Informacja bywa bardzo przydatną bronią, a najlepszym jej źródłem są ludzie właśnie. Szczególnie tak różni, zebrani przy okazji takiej jak dzisiejsza. Krążyły... plotki. Przeróżne, dotyczące pewnych aspektów życia Evana-świeć-nieistniejący-panie-nad-jego-nie-duszą. Zresztą ktokolwiek orientujący się w codzienności w stopniu większym niźli kamień leżący przy drodze świadom był popularności domostwa Salazara wśród przedstawicieli ścierwojadów. Oczywiście nie oznaczało to wcale jawnych powiązań sztywniaka którego mieli dziś chować z typami spod ciemnej gwiazdy. Była to jeno jedna z możliwości. Być może nic się dziś nie wydarzy, a pogrzeb odbędzie się w ciszy i spokoju. Rodzina przeżyje udawane (lub nie) cierpienie, co ważniejsi osobnicy wymienią ze sobą parę słów, a cała reszta będzie próbowała sprawiać wrażenie że w ogóle mają o czymkolwiek pojęcie. A no i oczywiście Rosier trafi parę metrów pod ziemię, co chyba w tym wypadku byłoby największą atrakcją. Istniała też alternatywa, wypełniona prawdziwymi emocjami – żalem, rozpaczą, wściekłością, nienawiścią. Może przy odrobinie szczęścia Rosier nie będzie jedynym solenizantem dzisiejszego dnia? Na tę myśl, usta Stewarda przyozdobił na krótką chwilę ponury uśmiech. Zatrzymał się na ułamek sekundy przed wejściem, oceniając stan tego zabytku. Przy odrobinie chęci dałoby się zapewne zawalić większą część tej rudery. Cóż, byłaby to z pewnością spektakularna atrakcja. Nie tracąc więcej czasu, chłopak wszedł do środka, kierując swe kroki w jedno z wolnych miejsc. Specjalnie wybrał takie, które oferowało mu największe możliwe pole widzenia. Rozejrzał się ukradkiem po zebranych. Co i rusz słychać było jęk przeklętych drewnianych desek. Średnio co trzy sekundy któryś z obecnych macał pod ubraniem swoją różdżkę, jakby miało to cokolwiek zmienić. Ponura atmosfera wręcz rzucała się w oczy, a co trzeci siedzący lub stojący był równie sztywny co leżący w trumnie młody Rosier. Pięknie. Tylko czekać aż coś wybuchnie.
Nessy Temple
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 17:20
- Idziesz na pogrzeb Evana? – Rzuca mimochodem, kiedy wieczorem szóstego kwietnia, po godzinie przemieniania garnka w mydelniczkę i kubka w kaktusa, zaczyna mieć już dość ciszy panującej między nimi. Przenosi więc zielone spojrzenie z wykrzywionej doniczki, na chłopaka i w milczeniu oczekując od niego odpowiedzi. Siódmy kwietnia, niebo zdawało się płakać, ale za kim? Za Ślizgonem, który umarł zbyt wcześnie? Za sprawiedliwością, która nigdy się nie dokonała? A może nad ludźmi, którzy w błogiej nieświadomości, kroczyli w stronę cmentarnej kaplicy? Ona też tam była, ubrana w czarną, koronkową sukienkę, która ściśle przylegała do jej drobnego ciała. Sukienka ażurowa niczym pajęczyna, ku zachowaniu resztek przyzwoitości, na długości korpusu posiadała cieniutką jedwabną wstawkę, zasłaniającą bieliznę i jasną skórę. Traciła ją jednak centymetr ponad dekoltem i nie wracała, już ani na chwilę na długich rękawach. Na szczupłych nogach nałożone były ciemne pończochy, a na stopach skórzane botki na dwucentymetrowym obcasie. Sukienka, która sama nie była zdolna ochronić ją przed chłodnym kwietniowym dniem, okryta była grantowym płaszczem z fikuśnym, asymetrycznym kołnierzem, pozbawionym niestety kaptura, jakim więc szczęściem było posiadać towarzysza uzbrojonego w bordową parasolkę. Wsparta na silnym ramieniu Remusa Lupina, z włosami luźno opadającymi na ramiona i wyrazem ogromnego zamyślenia na twarzt przemierzała drogę z Hogwartu do Hogsmead, a stamtąd na cmentarz. Szli obok siebie, tak blisko, że raz ich ramiona się stykały, a zapach jej cytrusowych perfum, bez problemu dochodził do gryfońskiego nosa. W czasie spaceru nie mówili dużo, ciche dzień dobry, pięknie dziś wyglądasz, ty również wyjątkowo elegancko, kilka słów o pogodzie, jak bardzo pasuje do tego dnia, a potem zapanowała cisza. Nie znaczyła ona, że nie było między nimi tematów do rozmów, ale ciężka, nieprzyjazna atmosfera, jaka zdawała się mieć pieczę nad tym dniem, nie sprzyjała luźnym i lekkim pogawędkom, do których Nessy była przyzwyczajona. Zamiast pleść trzy po trzy, co jej ślina na język przyniesie, Agnes zadawała sobie w myślach pytania, na które niestety nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Czy powinni tutaj być? Czy wybierając się na pogrzeb Rosiera, nie stawali się intruzami? Nie niszczyli, atmosfery zadumy i cierpienia, którą prawdopodobnie czuli w tej chwili bliscy Ślizgona? Nessy nigdy nie rozmawiała z Evanem, jego spojrzenie od zawsze ją przerażała, od najmłodszych lat wolała unikać jego spojrzenia, od którego przechodził ją zimny, nieprzyjemny dreszcz. Sytuacje między nimi nie poprawiała plotka, niesprawdzona wiadomość o śmierci Puchonki i zaangażowanym w całym wypadku udziale chłopaka. Brak informacji, nagłe zniknięcie Ślizgona, o którym pisała w Lustrze, które przyjęła z niespodziewaną ulgą, ale i pewnym niepokojem, że osoba o takiej niewyjaśnionej przeszłości, chodzi gdzieś pomiędzy zwykłymi ludźmi bez kontroli. Kiedy są już na terenie cmentarza, Nessy która nigdy nie miała problemów z takimi miejscami, ma wrażenie, że nie powinno jej tu być, że ciągnąca ja tu dziennikarska ciekawość, jak zakończy się sprawa Rosiera, nie była warta utraty głowy. - Usiądźmy blisko wyjścia, chyba nie czuje się najlepiej. – Mówi szeptem, lekko ściskając ramię Remusa, kiedy wejście do kaplicy zaczyna majaczyć przed nimi jak widmo czegoś nieuchronnego i wyjątkowo niebezpiecznego. Przekraczając próg świątyni, jedynym szybkim spojrzeniem orientuje się, gdzie kto siedzi. Zauważa samotnie siedzącą Resę, ten widok nie podoba jej się, ale nie znajduje w sobie siły by podejść do niej, siedzi zbyt głęboko, Temple czuje, że musi mieć możliwość szybkiej ucieczki, a miejsce obok Gryfonki wydaje się zbyt oddalone od wyjścia. Dostrzegając Castiela ze swoją świtą powoduje, że już po raz drugi, mimowolnie przysuwa się w stronę Gryfona, jakby chciała ukryć się w jego cieniu. Tamtą część Sali, też z góry uznaje za spaloną. Na widok Aerona, szybko decyduje się uciec na drugą stronę nawy, zajmując miejsca niedaleko grona pedagogicznego, którzy mimo klaustrofobicznej atmosfery, dają jej zaciśniętym płucom odrobinę tlenu.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 20:32
Paskudna pogoda była wręcz idealnie dopasowana do sytuacji. Mówi się, że największym bólem starości jest fakt, że z czasem chowasz wszystkich swoich znajomych - Gross nie był stary, a mimo to właśnie miał doznać tego nieprzyjemnego uczucia. Był odcięty od świata wystarczająco długo, by powoli zapomnieć kim właściwie jest, ba, wystarczająco długo by wszyscy inni zapomnieli kim był. Z tego letargu zawieszenia w zapomnieniu wyrwała go jedna z najgorszych możliwych wiadomości - Rosier nie żyje. To nie było coś, co chciałby usłyszeć, przeczytać czy ogólnie dowiedzieć się w jakikolwiek sposób. Spodziewał się raczej, że gdy powróci do świata żywych, niezaginionych, będzie miał okazję zgarnąć Franza i Evana na whisky, burbon czy cokolwiek innego, żeby się sponiewierać i upodlić sowicie. Szczerze mówiąc, nie wiedział czy zamierza wracać - powoli przyzwyczajał się do bycia osobą, o której wszyscy są przekonani że zmarła - jeśli jednak zamierzałby, zdecydowanie wolałby gdyby mógł zastać swoich starych przyjaciół z dormitorium w komplecie. Mimo że z dwójki jego przyjaciół, zdecydowanie to Kruegera darzył cieplejszym uczuciem, to jednak ta wiadomość i tak była dla niego niczym lodowaty prysznic, niczym oddech śmierci na jego własnym karku, jak Avada prosto w jego serce. Może i nie był łajzowatym, przewrażliwionym cipeuszem których pełno kręciło się po świecie, ale musiał przyznać że śmierć kogoś bliskiego zdecydowanie obeszła go wystarczająco, by wędrował na tą uroczystość niezbyt zadowolony z życia. Odziany w czerń, dopił jeszcze do połowy już opróżnioną flaszkę kropli na serce, potocznie zwanych wódką, wyrzucił resztkę cygara razem z butelką i stanął wreszcie przed kaplicą. Nawet nowo nabyte blizny czy też specyficzne znamię na przedramieniu, nie paliły go tak bardzo jak rany zadane jego psychice. Westchnął ciężko. Sprawdził jeszcze czy różdżka na pewno tkwi bezpiecznie schowana za pazuchą, w miejscu skąd bez problemu ją wyciągnie, wiedział bowiem że jak tylko trumna zostanie zamknięta, miejsce to może stać się polem walki. Jeśli faktycznie tak się stanie, to zadba o to by ku czci martwego przyjaciela wysłać w drogę bez powrotu przynajmniej kilku kretynów. Ba, do tego będzie miał okazję się rozładować - brzmi to całkiem nieźle. W końcu wszedł do środka. Od razu rzuciło mu się w oczy kilka spraw które wręcz go zirytowały. Wśród ludzi którzy tu przybyli wypatrzył parę jednostek, które zdecydowanie nie wpadło tu z żalu po stracie Rosiera. Prychnął gniewnie pod nosem. Co mógłby tu na przykład robić Steward? Anderson prawdopodobnie przybyła tu z grzeczności, ten wysoki szczyl obok Regulusa pewnie był tu dla zabawy. Żałosne. Miał ochotę ich wszystkich powystrzelać. Może i nigdy nie był najszczerszą osobą, ale gdy widział ile osób zamierza brukać pogrzeb jego kumpla to aż miał ochotę zwymiotować. Nie widział za to nigdzie Franza - zniknął mu w tłumie, czy jeszcze nie przyszedł? Znowu spóźniony, nieźle Krueger. Wiedział jedno - ku czci zmarłego, zdecydowanie niezbędne jest aby ktoś jeszcze opuścił ten świat. Nie zamierzał się ukrywać czy znikać w tłumie - to nie byłoby zbyt proste, bowiem jego ciało trochę urosło ostatnimi czasy. Dbał o muskulaturę, przybyło mu też kilka centymetrów - intensywny tryb życia dobrze mu zrobił. Zastanawiało go jeszcze jedno - gdzie do obsranych gatek Voldemorta jest Aristos? Żeby opuścić ten pogrzeb? Cholera. Nieważne. Przeszedł więc na przód, nie zamierzając stawać z tyłu. Zadbał tylko o to, aby przejść tak by Ci którzy mogą go rozpoznać, na pewno go zauważyli - w końcu byłoby nietaktem, gdyby im odebrał te możliwość, prawda? W końcu książę wrócił, dzieciaczki. Zasiadł z przodu, gdzieś w pobliżu Bellatrix. Jeszcze jedno go uderzyło - miał za złe swojemu ojcu, że skurwiel nawet nie raczył ruszyć dupska ze swojego zasranego pałacu i tylko zdobył się na wysłanie "kondolencji" a także posłanie swojego potomka jako oficjalnego reprezentanta ich rodu. A żeby ich tak wszystkich...
Sarah V. Rize
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 21:16
Z nieba o barwie najczystszego ołowiu siąpił niezbyt silny, wiosenny deszcz. Wiosenny był tylko z nazwy, ponieważ aura bardziej pasowała do typowego, listopadowego popołudnia w okolicach Londynu. Od dopełnienia obrazka składającego się z wilgoci, zimna, przemoczonej odzieży i trzęsących się ludzi brakowało tylko mgły. Jej brak starała się nadrobić postać podążająca przez Hogsmeade od strony Hogwartu. Spod głębokiego kaptura raz po raz buchały kłęby błękitnawego dymku, gryzącego w oczy i nozdrza tych nielicznych przechodniów, mijanych na rozmiękłej, częściowo zajętej przez kałuże, drodze. Velvet, lub raczej Sarah, bo to pod takim właśnie imieniem była znana oficjalnie, zmierzała w stronę przywioskowego cmentarza, tak jak i kilka innych postaci przemykających tu i ówdzie. Pogrzeb Evana Rosiera, rzekomego Śmierciożercy, rzekomego mordercy… było to wydarzenie równie dziwne i tajemnicze, co główny interesant jeszcze za życia. Ślizgon, którego ani Velvet, ani Jon nie znali, po części z powodu dwuipółletniej nieobecności w Hogwarcie, a po części z powodu osobistej antypatii do ów młodzieńca. Antypatii, którą jeszcze bardziej wyrażała żeńska osobowość Morensena, uczulona wręcz na wszelkich ludzi mogących mieć jakiekolwiek konszachty ze Śmierciożercami. W życiu dalej popychała ją chłodna nienawiść do tej szemranej,nieoficjalnej, ale wszystkim w czarodziejskim świecie aż zbyt dobrze znanej organizacji, kierowanej przez Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Wydech, westchnienie. Kolejny kłąb dymu, już zresztą ostatni. Niezbyt wysoka szatynka stanęła jakieś pięć metrów przed wejściem do cmentarnej kaplicy, w której było już całkiem sporo ludzi. Sięgnęła prawą ręką swych nieco bladych od zimna ust, aby pozbyć się niedopałka papierosa, jednego z własnoręcznie skręconych jeszcze w szkole. Jon: Po ostatnim razie z Taneshą przypadły Ci do gustu te samoróbki, Velvet. Sarah: No proszę, zauważyłeś, Prefekciku. Chyba mi nie zabronisz? Sam lubisz czasem zapalić. Dziewczyna zdeptała niedopałek na płycie chodnikowej, po czym ruszyła leniwie w kierunku rudery, pełniącej funkcję kaplicy i schronienia przed deszczem. Nie żeby nie lubiła deszczu. Ta pogoda doskonale do niej pasowała. Zdjęła kaptur, stanęła w wejściu kaplicy i powiodła swoimi złotymi tęczówkami po towarzystwie. Nauczyciele, uczniowie… domniemani Śmierciożercy. Cóż za wybuchowa mieszanka? Czy trumna leżąca pod przeciwległą ścianą okaże się zapalnikiem, czy jednak zamrozi wszelkie konflikty? Sarah nie potrafiła sobie na to dopowiedzieć, ale wyczuła gęstą ja zimny kisiel atmosferę. Wszyscy ukradkowo macali swoje płaszcze, upewniając się, czy aby różdżki są na swoim miejscu. Velvet umiejscowiła swoją w niewidocznym, ale łatwo dla siebie dostępnym miejscu już dawno, więc nie musiała sprawdzać się po raz kolejny. Jej zgrabne nóżki, wystające spod rozkloszowanej, nieco krótkiej, czarnej spódniczki, ubrane w czarne pończochy utrzymywane przez pas, obute w wysokie, ubrudzone nieco glany powędrowały w stronę wypatrzonego, wolnego miejsca. Po drodze strzepnęła i wygładziła prawą dłonią,swój czarny płaszczyk, który rozpięła, ukazując czarną bluzkę z długim rękawem. Jej lewa dłoń, tak jak zwykle, zabandażowana aż do połowy ramienia, spoczywała w jednej z głębokich kieszeni, aby nie zwracać zbytniej uwagi ciekawskich oczu. W końcu dziewczyna stanęła obok dobrze znanej sobie Gryfonki: Resy Anderson. Kiwnęła jej tylko głową, albowiem ledwo znały się z widzenia, a przynajmniej takie wrażenie mogła odnosić sama Teresa, bo bardzo dobrze znała Jona, nie zaś stojącą w tej chwili obok niej Krukonkę, która bardzo rzadko pojawiała się na zajęciach.
Franz Krueger
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 22:11
Nie przepadał za uroczystościami pogrzebowymi, chociaż trudno byłoby chyba znaleźć osobę, która by je lubiła, prawda? Ale to nie tak, że nie chciał przybyć na cmentarz z obawy przed nawrotem wspomnień czy uronieniem jakiejś samotnej łzy. Po prostu był święcie przekonany, że wielkie i rzewne mowy o tym, jakim człowiekiem był Evan, wygłaszać będą akurat ci, którzy najchętniej ukręciliby mu łeb. Ci, którzy w ogóle go nie znali i właściwie cieszyli się, że chłopak przedwcześnie kopnął w kalendarz. Tylko czy rzeczywiście przedwcześnie? Rosier od dawna igrał z ogniem. Być może z tego względu w oku Kruegera nie zakręciła się wcale ta samotna łza. Niemiec zdawał sobie przecież sprawę z tego, że ich przyjaźń nie będzie wieczna. Nawet gdyby udało im się razem skończyć szkołę, ich drogi i tak by się rozeszły. A chyba to i lepiej, że nie spotkali się nigdy po przeciwnych stronach barykady, ciskając w siebie śmiercionośnymi zaklęciami. Przyodziany w czarny jak smoła garnitur i podobnej barwy koszulę powłóczył nogami między tłumem zebranych, by ostatecznie zająć kompletnie odosobnione miejsce przy jednym z filarów, o który oparł się plecami. Miał stąd dobry widok i wszystko dokładnie słyszał, chociaż sam nie był pewien czy w ogóle ma ochotę brać udział w tej farsie. Bawiło go to, że na pogrzebie Evana zjawiła się niemal cała szkoła. W grupce ludzi dojrzał Filiusa Flitwicka, a prawdopodobnie gdzieś w pobliżu zebrała się także reszta grona pedagogicznego. Nie trzeba było być omnibusem, by domyślić się, że młody Rosier nie należał raczej do tych dobrodusznych chłopaków, a jednak zakłamani przybysze postanowili stanąć nad jego trumną i udawać jak bardzo będzie im tego młodzieńca brakowało. Aż dziwne, że nie zawodzili się równie fałszywym płaczem po kimś, kto nic a nic dla nich nie znaczył. Franz wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego, niespecjalnie przejmując się tym, że kaplica to prawdopodobnie niezbyt dobre miejsce na tego typu przyjemności. Prawdę powiedziawszy chyba i tak mało kto zwrócił na niego uwagę, a nawet jeśli ktoś się skrzywił, to co mógł mu zrobić? Może to był jego własny sposób na radzenie sobie z żałobą? Tak czy inaczej niemiecki czarodziej skoncentrował spojrzenie na pierwszych rzędach ławek. Nie wszystkich znał, ale nietrudno było się domyślić, że siedziała tam cała śmietanka towarzyska. Rodzina, przyjaciele, prawdopodobnie wszyscy czystokrwiści i zepsuci do szpiku kości, podobnie jak sam Rosier. O Bellatriks Lestrange i braciach Rudolfie i Rabastanie słyszał chyba każdy. Aż było mu szkoda, że szkolna gromadka nie znalazła się bliżej nich, bo byłby to nad wyraz pasjonujący widok. Zaciągnął się dymem, zastanawiając się nad tym kto właściwie wpadł na szalony pomysł zorganizowania Evanowi wielkiego pogrzebu, a także kto był na tyle mądry, by stwierdzić, że niezbędny w tej w całej uroczystości jest udział Hogwartu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały mu przecież, że zetknięcie się w jednym miejscu tak różnych światów zakończy się jakąś tragedią. Myślał tylko o tym czy pierwsza krew poleje się po przysypaniu trumny ziemią czy może jeszcze przed. Wydawało się, że są obecni już wszyscy, kiedy nagle drzwi kaplicy otworzyły się i dało się słyszeć kolejne kroki. Krueger instynktownie odwrócił głowę i dojrzał z oddali znajomą facjatę Daniela. Chyba niekoniecznie wypadało mu machać, ale jak się okazało, nie było to potrzebne, bo Francuz najwyraźniej go dostrzegł i pokierował się w jego stronę. Wreszcie ktoś, z kim można było zamienić chociaż słowo. Poczekał aż Blais znajdzie się obok niego i nachylił się nad nim tak, by nikt inny nie usłyszał jego nieprzyzwoitego komentarza. - Ciekawe kto do niego dołączy. – Mruknął, po czym przyjął wcześniejszą pozę, obdarzając swojego towarzysza wymownym spojrzeniem. Nie musiał mu tłumaczyć do czego zmierza. Wystarczyło przecież rozejrzeć się po kaplicy, by dojść do podobnych wniosków.
Daniel Blais
Temat: Re: Cmentarz Nie 02 Wrz 2018, 23:36
Nie można powiedzieć by wiadomość o śmierci Evana była dla Daniela szczególnie silnym ciosem wymierzonym w strategiczny punkt, ale bez wątpienia wywołała w nim dziwną mieszaninę emocji i lawinę myśli, która zasypywała go w chwilach, które wolałby poświęcić odpoczynkowi. Rosier nie był mu bliską osobą, ot, znajomy z jednego domu, niezwykle bliska Franzowi osoba. Właściwie tylko Niemiec łączył ich ze sobą w jakikolwiek sposób, na co dzień okazywali sobie raczej chłodną i dość uprzejmą obojętność przełamywaną w nielicznych momentach kiedy przegrywali mecz – wtedy dostawał ostrą reprymendę za nie złapany znicz, choć na tym kończyła się ich wymiana zdań. Zdarzało się im razem pić, byli przecież zapraszani na te same imprezy, ale nawet wtedy nie udało im się zacieśnić więzów. A może jest to złe określenie? Trudno bowiem mówić o tym, że coś nie wyszło jeśli żadna ze stron nie podjęła najmniejszego kroku aby cokolwiek zmienić. Mimo to z każdym kolejnym dniem od otrzymania informacji o śmierci Ślizgona czuł narastający smutek, sprawiający, że pił jeszcze więcej i częściej niż ostatnimi czasy, do tego dochodził dziwny niepokój sprawiający, że czasem na jego skórze pojawiała się gęsia skórka. Wiedział jaką przyszłość urządził mu ojciec i nie potrafił odgonić od siebie myśli, że prędzej czy później skończy w podobny sposób. Zapiął ostatni guzik czarnej koszuli, zerknął na zegarek, kontrolując czas i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Delikatnie podkrążone oczy wpatrywały się w niego z obojętnością, choć dla wprawnego obserwatora mogły wydać się bardziej przygaszone niż zazwyczaj. Sterczące w charakterystyczny dla niego sposób włosy mogły wydawać się chaosem, ale tak naprawdę były precyzyjnie ułożoną konstrukcją, której układanie przez lata opracował do perfekcji. Narzucił na ramiona czarny płaszcz, do którego kieszeni wrzucił swój ukochany, idealnie dopasowany do dłoni nóż kieszonkowy, który starał się zawsze mieć przy sobie. Deportował się do Upswinga, postanowił zahaczyć o to miejsce już wczesnym rankiem. To był jego azyl, jego odskocznia, miejsce, z którym jak dotąd wiązał same dobre wspomnienia. Jedyny jasny promyk w mroku tych porąbanych czasów, w jakich przyszło im żyć. Siedząc przy pustym barze wychylił dwie szklaneczki whiskey i wypalił papierosa, z jakiegoś dziwnego powodu czuł podenerwowanie wymagające sięgnięcia po używki tuż przed pogrzebem. W końcu zerknął na zegarek po raz enty tego dnia i deportował się w pobliże cmentarza, choć nie za blisko, chcąc urządzić sobie mały spacer pozwalający na wypalenie papierosa. Był wcześnie, nie lubił się spóźniać, tak samo jak nie przepadał za osobami, które się tego dopuszczały. Idąc w stronę kapliczki, obserwował wchodzących do niej ludzi, czarne postaci z niewyraźnymi minami, czasem znajome, czasem nie do końca, w większości zmoknięte mimo ściskanych w rękach parasolach. O tak, aura nad wyraz sprzyjała uroczystości pogrzebowej, jedynie kompletny ignorant nie dostrzegłby tej zabawnej zależności między pogodą, a charakterem wydarzenia. Był kwiecień, choć przy takiej temperaturze mógł to być równie dobrze listopad. W końcu wyrzucił niedopałek i wszedł do środka, wprost w tę niewygodną ciszę wypełniającą całą kaplicę. Jego spacer najwyraźniej się przeciągnął, bowiem ławki były już niemalże wypełnione. Powiódł spojrzeniem po twarzach zebranych, tym razem przyglądając się im z bliska. Uprzejmie skinął głową niewidzianym od roku nauczycielom i kilku innym znanym mu postaciom, które zwróciły na niego swój wzrok. Rozpoznawał znakomitą większość zebranych, byli tu członkowie czystokrwistych rodów, z którymi, chcąc nie chcąc, miał do czynienia, uczniowie, których kojarzył co najmniej z widzenia i mieszkańcy miasteczka, będący również klientami pubu. Franza zauważył na samym końcu i to w jego stronę skierował swoje kroki, zajmując miejsce obok niego. Kącik ust powędrował nieco w górę kiedy zobaczył papierosowy dym unoszący się nad przyjacielem, cały Franz... Nagle w oczy rzuciła mu się postać, która była mu znajoma, a której zdecydowanie się tu nie spodziewał. Przymrużył powieki, chcąc wyostrzyć w ten sposób wzrok, ale Krueger przerwał mu swoim komentarzem, który sprawił, że w duchu zaśmiał się gorzko. Nie okazał tego jednak, nie chcąc zakłócać powagi wydarzenia. — Raczej nie Grossherzog. — mruknął w odpowiedzi, wpierw patrząc w ciemne oczy Niemca, by zaraz potem spojrzeć w stronę... cóż, drugiego Niemca. O ile się nie mylił, rzecz jasna. — Jeśli oczy mnie nie mylą to może Rosier jeszcze wylezie z trumny. Cholerny dzień cudów. Dyskretnie rozejrzał się dookoła, chcąc się przekonać czy jako jedyny zauważył zmartwychwstanie zaginionego do tej pory Ślizgona i najwyraźniej tak właśnie było. Może pozostali uznali go za ducha?
Mistrz Gry
Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 01:10
Drzwi zamknęły się z nieprzyjemnym hukiem, jakby chciały wszystkim oznajmić, że nikt już tu nie wejdzie. I może nikt nie wyjdzie? Rosier senior niespiesznie podniósł się z miejsca, poprawiając czarną wstęgę krawatu i wyprostowany podszedł do mównicy. Nie potrzebował magicznego wzmacniania głosu, każdy jego krok odbijał się nieznośnym echem, podobnie jak słowa, które po chwili wyszły z jego ust. Na samym początku pragnę podziękować za liczną obecność. Wasz gest z pewnością wiele znaczyłby dla mojego syna. Słowa nie są w stanie opisać pustki, jaką zostawił w nas Evan, dlatego nie zamierzam wygłaszać długiej przemowy, zabierając czas tych, którzy wciąż żyją i mogą go dobrze wykorzystać. Mój syn był wyjątkowym młodym człowiekiem, jednym z tych, którzy prędzej czy później podbijają świat. Miał zaledwie siedemnaście lat, a zdążyło za nim pójść wielu, oddając w jego ręce swoją przyjaźń i będąc gotowym oddać też życie. Bez najmniejszego problemu mogę wyobrazić sobie wszystko to, co siłą swojego charakteru oraz wybitnymi umiejętnościami mógł zdziałać i żałuję, że nie będzie mi dane zobaczyć tego na własne oczy. Mój jedyny dziedzic z dumą reprezentujący swoje nazwisko odszedł, sprawiając, że przyszłość moja i mojej rodziny nie jest już tak pewna. Ja jednak mam w sobie pewność. Pewność, że znajdę osobę odpowiedzialną za jego śmierć i doprowadzę do tego, by poniosła stosowne konsekwencje. Jego twarz pozostawała zupełnie niewzruszona zarówno w momencie kiedy wspominał swego syna, jak i wtedy, gdy zaprzysiągł zemstę na jego kacie. Pochlebne słowa chwilami brzmiały groteskowo kiedy porównało się je z obojętnym wyglądem osoby, która je wypowiadała. Całej przemowie brak było choćby śladowej ilości ojcowskiej miłości czy smutku, który byłby teraz wyjątkowo odpowiedni. Na koniec skłonił się i odszedł na zajmowane wcześniej miejsce. Posępny, wyjątkowo wysoki mężczyzna, który przez cały czas stał w kącie, a którego nikt nie zauważył, wyjątkowo cicho przeszedł przez kaplicę, podchodząc do kilku wybranych przez siebie mężczyzn, zobowiązując ich do nieco czynniejszego uczestnictwa w pogrzebie. Szeptane na ucho słowa niosły jedną wiadomość – potrzebna jest pomoc przy niesieniu trumny i zostałeś do tego zadania wybrany. Przedstawicielki płci pięknej, do której podszedł mężczyzna mogły usłyszeć, że ich zadaniem będzie zaniesienie wiązanek na miejsce pochówku.
Osoby, które będą musiały ponieść trumnę zostały wybrane na podstawie statystyk fizycznych (zaznaczeni strzałką)
Spoiler:
Castiel Horn 10 <- Connor Campbell 6 Daniel Blais 2 Franz Krueger 12 <- Gilgamesh von Grossherzog 13 <- Marcus Glom 8 <- Mikhail Asen 7 <- Regulus Black 8 <- Aeron Steward 4
Dla dziewczyn rzucam kostkami - cyfra parzysta oznacza, że postać będzie musiała nieść wieniec. Kostki liczą się w następującej kolejności:
Spoiler:
Agnes Temple Sarah V. Rize Teresa Anderson
/- Można powiedzieć parę słów dla Evana, jeśli macie taką ochotę, śmiało! - Wybrane osoby powinny zaznaczyć swoją reakcję na wieść o niesieniu trumny, ale jeszcze jej nie ruszamy. - Proszę o odpis do 05.09 do godz 22:00