Temat: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Pią 22 Kwi 2016, 22:59
Opis wspomnienia
W pigułce to znaczy tyle, że Miszka nadal podbija do Corrine, a ona go spławia.
Osoby: Misza and Corrine
Czas: teraz jakoś niedawno, przed balem z tydzień
Miejsce: Biblioteka.
Jego obecność w bibliotece to było naprawdę święto lasu. Czyżby szanowny Mikhail Asen przyszedł się pouczyć? Czyżby coś go tknęło, że w sumie to wypadałoby samemu napisać esej na dwa tysiące słów o wielkiej bitwie pomiędzy trollami a centaurami w tysiąc sto dwudziestym trzecim? Niedoczekanie. On po prostu dostał cynk. Taką małą, niewielką informację, jakże jednak ważną, dla młodego ślizgona. Ona tu podobno była. To właśnie wyjąkał mu ten niewinny, przyparty do muru czwartoklasista z Gryffindoru. To właśnie przez to zawitał w progi świątyni książki i nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia, które posyłali mu inni uczniowie, parł dumnie przed siebie pewien swego. Pytał oczywiście najpierw Jonathana, ale ten uparcie twierdził, że nic na temat Corrine Rousseau nie wie i nie chce wiedzieć. Zupełnie jakby był ślepy i nie widział jak uwodzicielsko poruszała biodrami, ani jak zalotnie zakrywała usta dłonią, gdy po raz kolejny śmiesznie przeinaczyła jedno z angielskich słów. Misza tego nie rozumiał, a jednocześnie cieszył się, że nie musi wybierać między dziewczyną, a przyjacielem. Konflikt interesów? Takie coś nie ma miejsca w przypadku tego gryfońsko-ślizgońskiego duetu. I panienka z Beauxbatons była na to najlepszym przykładem. No więc był tu. Nonszalancko poluzowany krawat zwisał mu na piersi, choć to i tak sukces, że panicz Asen w ogóle krawat posiadał. Gubił je średnio co tydzień i już naprawdę nie miał serca prosić matkę o kupowanie nowych. Brał pod uwagę tę całą czwartoroczną krukonkę, o której wspominał mu Prior. To mogła być prawda, że systematycznie kradła mu te krawaty. Ślizgon wolał jednak nie dowiadywać się tego bo obawiał się, że nagle wyjdzie na jaw, do czego one były tej dziewczynie potrzebne. Po rewelacjach dotyczących orientacji seksualnej jego ojca, Misza omijał z daleka wszystko, co mogło go choć odrobinę zdegustować. Przecież wtedy już się narzygał na zapas. - Proszę proszę, taka z panienki Rousseau pilna uczennica - powiedział, gdy przystanął w końcu przy stoliku, na którym leżało kilka książek, z których się najpewniej właśnie uczyła. Nie podnosił głosu, bo nie chciał zostać z biblioteki wyrzucony. Dopiero tu przyszedł, a po drugie musiał najpierw załatwić pewną sprawę. Usiadł na wolnym krześle obok dziewczyny, nie mogąc nadziwić się, że los podarował jej tak wiele wdzięku i olśniewającego piękna. Wszystko w niej było, zdaniem bułgara, idealne. Gdy tak na nią spoglądał prawie zapomniał po co tu przyszedł, a przecież to była sprawa życia i śmierci. No przecież. - Nie wiem, czy słyszałaś, ale w Hogwarcie zimą organizowany jest bal. No i teraz mam pytanie, jaki kolor sukienki ubierasz, żebym mógł dopasować do niej swoją koszulę?
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Pon 25 Kwi 2016, 21:50
Proszę proszę, taka z panienki Rousseau pilna uczennica. Corinne ostrożnie podniosła wzrok znad "Tysiąca magicznych ziół i grzybów" w myślach składając prośby do wszystkich bogów, starych i nowych, aby to była halucynacja i objaw tego, że nie powinna pić tyle yerba mate. Jednak ledwie uniosła spojrzenie zobaczyła Miszę Asena we własnej osobie który radośnie się uśmiechał. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo przywalić głową w blat stolika przy którym siedziała. Zamiast tego mierzyła go chłodno wzrokiem nijak nie kupując jego entuzjazmu. Pozornie. Tak naprawdę jego ciągła uwaga jej schlebiała, chociaż miała też tą bolesną świadomość, że tak naprawdę nie ona go rajcuje. Rajcuje go cały ten urok który chwilami doprowadzał ją do szaleństwa. Wiedziała, że jej nie zna. Zna jedynie jej twarz za którą pewnie dałby się poćwiartować jeśli mógłby wcześniej ją pocałować. - Spaliłeś mi koleiną mieiszczówkę, Asen - zauważyła szeptem powracając do czytania dzieła Spore. Obok leżał słownik angielsko-francuski poszerzony o wszystkie terminy magicznego świata do którego zerkała już sporadycznie, ale o wiele lepiej jej się pracowało ze świadomością, że może coś sprawdzić. Kiedy usiadł tuż obok niej wyprostowała się niczym struna i ściągnęła z nosa duże okulary których nie powstydziłaby się żadna szanująca się kujonka. A Coco była kujonką. Robiła bo mogła, aby skończyć Hogwart z wyróżnieniem. Chciała dostać się na studia uzdrowicielskie i tam dalej rozwijać się w ukochanej dziedzinie magii. W ogóle to było po niej widać. Często można ją było spotkać w mundurku, często w tych szpetnych okularach chowała się za jakąś książką, a jej włosy często były zawiązane w ścisły kok którego skrycie zazdrościła jej pani Pince. Jej krawat w przeciwieństwie do jego krawata był idealnie zawiązany, tak samo jak idealnie wyczyszczone były lakierki które były regulaminowym obuwiem, a o którym już większość młodych adeptów Hogwartu już zapomniała. - Naprawdi? Jestem pewna, że mógłbiś mni ładni zaprosić... - zmarszczyła z niezadowoleniem nos kręcąc przecząco głową, a na ustach już wymalował się uśmiech pełen rozbawienia. To było tak bardzo w jego stylu...
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Wto 26 Kwi 2016, 23:01
Chłodne spojrzenie jakie mu posłała sprawiło, że szczerzył się odrobinę mniej. Dlaczego go tak nie lubiła? Po takim czasie nadal obrażała się o to, że tak niefortunnie wyraził się wtedy na pomoście? Jak można było tak długo gniewać się na Miszę? Wystarczyło przecież spojrzeć na to, jak skruszoną postawą od tamtego dnia starał się pokazać panience Rousseau, że żałuje, a także żeby z tego tytułu dała mu szansę. Ona nie zrobiła tego jednak, co wcale nie zniechęciło młodego ślizgona. W końcu stał tu przecież, chociaż nie widziano go w bibliotece od drugiej klasy i próbował swoich sił po raz kolejny. Tym razem mu się uda. Tym razem Corrine zgodzi się na to, by pójść z Bułgarem na randkę, będzie się z nim dobrze bawić, przekona się, że nie taki wilk zły jak go malują, a na końcu złączą się w namiętnym pocałunku miłości i przez średnio trzy miesiące, jak dobrze pójdzie, będą najszczęśliwszą parą w Hogwarcie. Po tym czasie pewnie dziewczyna będzie miała już go dość, bo nie dało się ukryć faktu, że był dużym, lekko rozpieszczonym i dużym dzieckiem. Mądre gryfonki wytrzymywały nawet krócej co świadczyło tylko i wyłącznie o ich inteligencji i Misza to naprawdę doceniał. Tak naprawdę to, że ta blond Francuzka mu tak uparcie odmawiała mówiło tak samo o jej nad wyraz bogatej rozumności co tylko nakręcało chłopaka jeszcze bardziej. Musi ją złamać. Ona musi być jego. Zaśmiał się cicho słysząc szept dziewczyny dochodzący z nad opasłego podręcznika. Wygladała dziś jak zwykle przepięknie, mimo tej całej kujońskiej oprawy. Kurde, mogłaby jeszcze coś powiedzieć. Zaledwie pierwsze tembry jej głosu dotarły do uszu Miszy, ten już tęsknił za kolejnymi. Mógł tu usiąść i wpatrując się w nią słuchać jak recytuje mu przepis na zrazy. Mógł słuchać wszystkiego co padnie z jej ust, cholera, chyba stracił głowę. - O nie... To znaczy...? Czy to znaczy...? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się przede mną ukrywasz droga Corrine. Przecież ja mam twoje własności. Dziś przyniosłem ci pierwszą część, a jeśli zgodzisz się pójść ze mną na bal, to dostaniesz resztę. - To mówiąc usiadł przy stoliku, sięgnął do plecaka i przed twarzą dziewczyny postawił jej własnego osobistego trampka. Tego samego, którego zostawiła tamtego wrześniowego popołudnia na pomoście. Jeden samotny trampek leżał na środku książki, którą czytała ukazując powagę sytuacji. - [b] Szkocownik jest do odbioru na balu. Nie zaglądałem do niego, nie bój się. Drugi but też. Corrine Rousseau, pójdziesz ze mną? - [\b]powiedział spoglądając na blondynkę z nadzieją. Jeśli dziś dostanie kosza to koniec z dziewczynami. Może to znak, że trzeba dać sobie spokój. Może to znak, że Asenowi stało się coś, co nigdy nie miało się wydarzyć. Zauroczył się dziewczyną.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Sro 27 Kwi 2016, 00:20
Jeszcze nie skończył mówić, a ona już oderwała kawałek czystego pergaminu i jednym uchem słuchała tego co mówił, a drugim starannie stawiała proste, drukowane litery składające się w Corinne Rosseau i przesunęła karteczkę po blacie patrząc na niego pełnym rozbawienia spojrzeniem. - Corinne Rosseau. Tak się nazywam. Nie Corrine Rousseau. Możesz mówić mi Coco albo Cori, ale jeszcze raz usłyszę jak przekręcasz moje imię albo nazwisko to wydrapię ci to na czole wyjątkowo tępym nożem, żeby za każdym razem spojrzysz w lustro Ci się utrwaliło. Jesteś narcyzem, więc podejrzewam, że dość szybko ulokowałoby się to w twojej pamięci. Czy wyraziłam się dostatecznie jasno, Mikhail?- powiedziała to spokojnie, nie podnosząc głosu i o dziwo, nie popełniając ani jednego błędu językowego. Specjalnie też użyła jego pełnego imienia, które widziała w szkolnej gazetce tuż po tym jak Ślizgoni wygrali mecz Qudditcha, a chłopak poradził sobie tam wyjątkowo dobrze przy zbieraniu punktów dla swojej drużyny. I choć wargi miała zaciśnięte w wąską linię, to oczy wyraźnie się cieszyły. Nikt nie mówił, że jest łatwa. Nikt nie mówił, że jest miła. Tak naprawdę była straszną zołzą i każdą jej groźbę należy traktować absolutnie poważnie. Jeśli ktoś uzna to za żart... Cóż... Sam jest sobie winny, bo Coco Rosseau groziła absolutnie poważnie i z premedytacją. Wpatrywała się w trampek doskonale zdając sobie sprawę co odczuwał Kopciuszek na widok dawno zagubionego, ale odnalezionego obuwia. Jej wargi wygięły się w szerokim uśmiechu, a dłonie od razu wyrwały się by sprawdzić czy to na pewno jej, choć i tak wizualnie nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Buty, kochane buty. A raczej but. Lepiej byłoby mieć oba, bo były nieskończenie wygodne i niemalże nowe. W sumie bardziej nowe niż stare, bo guma była jeszcze fabrycznie biała, a napis Coco nie zniknął jeszcze z gumy pod spodem. Zaraz jednak przestała się uśmiechać. Miał jeszcze drugiego buta. I szkicownik. I skarpety. A jego okup był nieszczęśliwie duży i niemożliwy do spłaty o czym sam oprawca jeszcze nie wiedział. - Stawiasz mnie pod ścianą. Nie daiesz moszliwości, a jednak moi odpowidź musi brzmieć ni - przechyliła lekko głowę i obróciła w palcach buta. Cóż jej po jednym bucie? Ano nic. Westchnęła cicho wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Ni mogę iść z Tobą na bal. Wracam do Francji. Moi siostri ma urodzicz lada dzień, a Dumblidor nie ma nicz przeciwko żebym zaczęła wcześni przerwę zimową. Ale... Muszę odziskać tego buta. I szkicownik. Doceniam, że ni zajrzałeś do środka, ale muszisz mi go oddać. Podaj tylko cenę. Możliwą do realizacji. Możi chcesz dożiwotni zapas czekoladowich żab? - w jej głosie czaiła się nadzieja, że to przekupstwo wystarczy. Tak, była w stanie mu to zapewnić. Rodzina i tak wysyłała jej specjalność ich firmy, a ona chętnie rozdawała ją wszystkim Gryfonom. Oddawanie tych paczek Asenowi nie byłoby więc dużym wyrzeczeniem. Mogłaby też wpisać go na listę stałych odbiorców, a nikt nie miałby nic przeciwko, bo kto jak kto, ale Coco zeżarła najmniej rodzinnych wyrobów. Alergia na czekoladę nie pozwalała jej na zachwycanie się tym przysmakiem, który na Wyspach był zaskakująco (dla niej samej) popularny.
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 28 Kwi 2016, 00:00
Postanowił już więcej nie próbować się błaźnić. Kurde, coś było w tej dziewczynie takiego, że naprawdę zależało mu na tym, by się z nim spotkała i to nie tylko ze względu na to, że była taka piękna i niedostępna. Ona po prostu intrygowała go w tak znacznym stopniu, że już nawet nie oszukiwał siebie, kiedy chciał wmówić sobie, że wcale o niej nie myśli. Myślał ciągle. Nawet na ostatnim meczu jakoś tak szło mu sprawniej bo potrafił tylko wyobrażać sobie, że ona to widzi i w jakimś stopniu to może jej zaimponować. Po tym jak wygrali chciał odnaleźć ją w tłumie i już wtedy zaprosić ją na bal ale rozradowana grupa ślizgonów porwała go do Pokoju Wspólnego i nie zdołał nawet obejrzeć się przez ramię, a ktoś już wciskał mu butelkę w dłoń krzycząc jego imię. Ale przyszedł dzisiaj i niestety zdawał sobie sprawę, że z każdym słowem grzebał swoje szanse, choć Corinne dała mu jasno do zrozumienia, że od początku były nikłe. - Twoje imię i nazwisko jest okropnie skomplikowane i trudne do wymówienia dla Bułgara - wyjaśnił, przybierając na twarzy wyraz szczerej skruchy. Sam nie lubił jak ktoś przekręcał jego imię, a Anglicy robili to nad wyraz często. Wolał jak wołano na niego po nazwisku, chociaż i je wyspiarze przerobili na swoje. Mikhail Asen kiedyś sam był jak panna Rosseau, obcy wsród reszty, lekko odseparowany ze względu na akcent. Miał jednak to szczęście, że było to ładnych pare lat temu i przez ten czas chłopak kompletnie się zasymilował, więc już tylko imię świadczyło o tym, że jest cudzoziemcem. Mówił już bowiem jak stary Brytyjczyk, co jednak nie znaczy, że francuski przyjdzie mu łatwo. Wręcz przeciwnie - uważał, że ten język jest dla niego za trudny i jak widać na załączonym obrazku - wcale się nie pomylił. Patrzył jak uroczo gryfonka cieszyła się z tego, że położył przed nią na stole to pojedyncze zwyczajne obuwie. Już myślał, że to strzał w dziesiątke, już myślał, że tym sposobem ugrał choć jednego buziaka a tu proszę. Ona go po raz kolejny spławiała. Kolejny raz odmawiała mu spotkania i tym razem nawet wysiliła się do tego, by mieć wytłumaczenie. Asen przestał się już uśmiechać. Poczuł się ze sobą kompletnie beznadziejnie i jeśli wchodząc tu miał pewność, że jego misja zakończy się sukcesem, tak teraz nie miał nawet ułamka nadziei. Corinne Rosseau go nie chciała i wypadałoby się z tym pogodzić. - Jestem sportowcem, nie jadam czekoladowych żab, ani w ogóle słodyczy - powiedział wpatrując się w twarz dziewczyny intensywnie. Miotła by go przecież nie utrzymała, gdyby sobie pofolgował i zajadał się wszystkim co ma cukier. Nie to, że nie lubił. Po prostu miał inne priorytety. Z Quidditchem wiązał swoją przyszłość i to był powód dla którego olewał naukę. To, czego nie olewał to zbilansowana dieta, w której skład nie wchodził zapas czekoladowych żab. Nawet od Corinne Rosseau. - Weź go, wieczorem ktoś ci podrzuci drugiego i szkicownik - dodał po krótkiej chwili zamyślenia. - Rozumiem też, że nie mam szans na to, byś się ze mną umówiła. Nie musisz wymyślać sobie powodów, dotarło już do mnie, że tylko się wygłupiłem ale... Mogę tu chwilę posiedzieć? Zaraz sobie pójdę, tylko chwilę. Jego poważny wyraz twarzy wywołany był tym, że czuł się paskudnie. Dostał kosza od dziewczyny. Nie, wróć. Dostał kosza od Corinne. Gdyby to był ktokolwiek inny pewnie spłonęłoby to po nim jak po kaczce, natomiast z niezrozumiałych powodów teraz się przejmował. Cholera, było mu wręcz przykro. Chyba się wkurwi, jeśli zobaczy ją w towarzystwie kogoś innego. Przecież kurde, on był najlepszą partią w tym zamku. On i Jonathan, który się akurat w tym przypadku nie liczy. Jeśli gryfonka zamiast Miszy wybierze jakiegoś przychlasta, to chyba padnie trupem. Przegrał, ale skoro przegrał on, automatycznie przegrywała cała rasa męska Hogwartu. Amen.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 28 Kwi 2016, 01:27
Bułgara? Zaraz, zaraz... Zmarszczyła nieco czoło uważnie go obserwując. Więc nie był z Anglii? To dlaczego tak dobrze mówił po angielsku? To aż... niesprawiedliwe. Poczuła jak na jej policzki wstępują delikatne rumieńce i wyszeptała usprawiedliwiająco: - Ni wiedziałam, że jesteś Bługarem - i zajęła się obserwowaniem swoich własnych palców, które nerwowo skubały sznurówkę od tego jednego trampka który aktualnie spoczywał na jej kolanie. Nie wiedzieć czemu odczuwała wyrzuty sumienia z powodu swojego wybuchu, co było dla niej niemałą nowością, bo normalnie było jej wszystko absolutnie obojętne. Zawsze robiła wszystko by zrazić do siebie płeć przeciwną co udawało jej się zwykle przy pierwszym spotkaniu i całkiem skutecznie. Nie była przecież aż tak piękna, by pozwolić jej na deptanie męskiej dumy. Asen się jednak nie poddał. Idealnie to widać właśnie teraz, bo przecież wciąż tutaj był, choć odmowę i niezbyt przychylne opinie usłyszał od niej niejednokrotnie. Nie chciał Czekoladowych Żab. Westchnęła ciężko intensywnie się zastanawiając nad rekompensatą którą mogła zaoferować sportowcowi, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Prawdę mówiąc nigdy nie musiała się nad tym głowić. Większość ludzi słysząc "kosz Czekoladowych Żab" miała kisiel w majtkach i gotowa była przebaczyć jej wszystkie winy. On jednak Czekoladowych Żab nie chciał. Chciał buziaka. Chciał randki. Chciał oprowadzić ją po szkole. Chciał spędzić z nią więcej czasu. Jednak ona nie chciała. Wiedziała, że ucieknie jak tylko pozna ją lepiej, jak tylko zda sobie sprawę z tego, że to tylko jej ciało go kręci. Ucieknie zapewne w chwili w której ona straci dla niego głowę bez reszty, a to przecież bardzo realne. Na pewno mnóstwo dziewczyn już straciło głowę dla młodego Asena. Dlaczego miałyby nie stracić? Był młody, przystojny, wysportowany i prawdopodobnie zamożny, a zdania składał na tyle sensownie by posądzać go o inteligencję i poczucie humoru. Czego można więcej oczekiwać od samca? Cóż... Jej matka powiedziałaby jedynie, że szczerości i pieniędzy. Coco bez pieniędzy mogłaby się obejść. Bez pieniędzy mężczyzny, oczywiście. Sama miała swoich wystarczająco dużo by nie martwić się o swoją przyszłość. - To ni jest wymyślony powód, Misza - jęknęła kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Naprawdę, nie kłamała. Jej ukochana siostra, Apolonia, straciła już zdolność samodzielnego poruszania się, bowiem jej brzuch był tak wielki, że wyglądała jakby połknęła przeogromną piłkę, która lada dzień ma opuścić jej wątłe ciało. Wszyscy w jej rodzinie na to czekali. Wszyscy zastanawiali się czy jest w stanie urodzić chłopca. Wszyscy chcieli zobaczyć dziecko jak najszybciej. Cori też, choć prawdę mówiąc bardziej chciała zobaczyć siostrę i to czy szatańczy pomiot stworzony z Louisowej spermy nie zrobił jej krzywdy. Jeśli zrobił to cóż... Louis Delacour jest już prawie trupem. Widząc jego poważne spojrzenie westchnęła ciężko pocierając nerwowo czoło. - To tylko mói wygląd. Nic innego Cię do mni ni przyciąga. Ni mam nic co mogłobi Ci zatrzymać oprócz moi urody. Naprawdi lepiej będzi dla Ciebi jeśli mni zostawisz już teraz - wymamrotała patrząc gdzieś ponad jego ramieniem, podczas gdy oczy zalśniły jej od łez. Nie wiedziała dlaczego, ale po raz pierwszy było jej z tego powodu niesłychanie przykro. Prawdopodobnie dlatego, że jego ciągła atencja nie była tak upierdliwa i nieznośna jak reszty. Prawdopodobnie dlatego, że potrafił ją rozśmieszyć, a to nie taka łatwa sztuka. I prawdopodobnie dlatego, że wyraźnie mu zależało, a ona musiała odrzucić zaproszenie. I to naprawdę nie była już jej wina.
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 28 Kwi 2016, 20:33
Cóż, atmosfera zrobiła się chyba lekko nieciekawa, toteż Misza swoim zwyczajem postanowił ją trochę rozluźnić. Uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób, z którym to uśmiechem kojarzył się każdemu w tej szkole, po czym odpowiedział dziewczynie starając się przybrać zaczepny ton. - Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz złotko, a ja daję ci niepowtarzalną okazję, by mnie dobrze poznać - poruszył brwiami jeden jedyny raz, nie pozbywając się wesołych ogników w oczach. Okej, mógł się przyzwyczaić do myśli, że nie przekona dziewczyny do pójścia z nim na randkę, czy wspomniany bal. Mógł się oswoić z faktem, że może przez własne (bezsensowne okropnie) zasady Corinne nie umawiała się z nikim. To nie znaczyło jednak, że się zmieni, o nie. Po prostu przestanie na nią naciskać, pozostając zwyczajnym Mikhailem, którego nawyki były w nim tak mocno zakorzenione, że nie mógłby się ich pozbyć od tak. Poza tym taki już był i za to go lubiano. To, że nadal będzie robił aluzje co do jej urody i tego, że wiele traci nie chcąc się z nim umówić było więc bardziej niż pewne. Drgnął, bo uświadomił sobie, że Corinne po raz pierwszy nie nazwała go Mikhailem. W końcu, po tak długim okresie czekania - poznali się we wrześniu, a teraz był grudzień - został uraczony odrobiną miłosierdzia ze strony Francuzki. Na Merlina, Mikhailem nazywała go matka. Nikt w szkole oprócz panny Rosseau tak na niego nie mówił i to prawdziwy miód na jego uszy słysząc z jej ust tak niespodziewaną zmianę. Z drugiej strony nie mógł oprzeć się wrażeniu, że czasami czekał, aż gryfonka powie jego imię. Czy to ważne jak go nazywała? Ważniejsze, że w ogóle się do niego odzywała, bo z babami to nigdy nie wiadomo, kiedy postanowią torturować kogoś milczeniem. - Czyli nie będzie cię w zamku w czasie świąt? - spytał nagle. O nie, jeśli Corinne wybywała z Hogwartu w drugiej połowie grudnia to i jego tu nic nie trzyma. Hasta la vista kochani, chciał ją złapać pod jemiołą, ale skoro nie ma jak, to już pojedzie do tej przeklętej Bułgarii. Uprzednio oczywiście wręczą sobie z Jonathanem po prezencie ale potem wsiada w pierwszy ekspres Hogwart-Londyn i zawija manatki. Tylko dla niej chciał tu zostać. Chciał zrezygnować z zimowych treningów pod okiem jednego ze znajomych trenerów, ale jak widać jednak nie musi. To trochę smutne, ale przecież Asen zawsze miał alternatywę. Alternatywa to jego trzecie imię. - To szkoda, liczyłem, że razem ubierzemy choinkę w Wielkiej Sali - zamrugał z uśmiechem. Wyciągnął się na krześle prostując długie nogi pod stołem i łapiąc dłońmi brzegi krzesła. Pokręcił głową gdy usłyszał kolejne wytłumaczenia jakie padły z jej pełnych ust. Dlaczego musiała być taka samokrytyczna? Dlaczego jej mogła po prostu pójść na żywioł? Przecież on chciał się z nią tylko umówić a nie się jej oświadczać, a po drugie miał dopiero szesnaście lat. Ona musiała traktować wszystko tak dosłownie zamiast korzystać z życia, póki była taka młoda. Po trzecie okej, to fakt, że przede wszystkim ona mu się podobała. Miała piękne włosy, cudowne oczy i śmiech. Świetne cycki i tyłek też, nie ma co zaprzeczać. Nie mógł o niej powiedzieć nic więcej bo zwyczajnie nie pozwoliła mu się lepiej poznać. Kogo więc mogła o to winić? - Gdybyś mniej czasu spędzała na myśleniu co mnie do ciebie przyciąga, a więcej na daniu się ponieść emocjom, bawiłabyś się o wiele lepiej.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Pią 29 Kwi 2016, 21:55
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ona pokręciła nieco zrezygnowana głową. Oczywiście, że dawał jej szansę. Tylko ona, głupia jakaś, nie chciała z tej szansy skorzystać. Chociaż czy tak naprawdę nie chciała? Gdyby nie chciała już dawno uciekłaby z biblioteki, albo wysłała do któregoś z kręgów piekielnych wzywając tutaj panią Pince która zrobiłaby mu jedno wielkie wygnanie zakończone zapewne kilkoma dniami na usługach Filcha. Ta dwójka ściśle ze sobą współpracowała i mała Cori już rozgryzła, że mają romans tylko w wersji light, bo bez dotykania. Jednak mentalnie byli stuprocentową parą. Jeśli pani Prince skazywała kogoś na wieczne i wielkie wygnanie to z pewnością jednym z egzekutorów tej niemożliwie okrutnej kary. Także... Gdyby chciała to już dawno by jej tutaj nie było. Wzięłaby nogi za pas i tyle ją widzieli. Ucieczka z biblioteki była o niebo łatwiejsza od ucieczki z pomostu, bo jedyną drogą tam była woda, którą i tak z resztą wybrała. Wszystko więc wskazywało na to, że chciała tutaj jednak zostać. Innego wyjaśnienia nie ma. W każdym innym wypadku na pewno nie posyłałaby mu swoich uroczych uśmiechów starając się być dla niego na tyle miłą, żeby nie uciekł bezpowrotnie. Bo gdyby uciekł... Byłoby jej smutno. Ale do tego tak łatwo się już nie przyzna. Chyba. - Niepowtarzalni? - upewniła się przechylając nieco głowę. Cholerka, chciała go poznać. Jednak miała w sobie to dziwne przekonanie, że ta okazja wcale nie jest taka jedyna i niepowtarzalna jak zapewniał o tym Asen. Jakby na to nie patrzeć... odepchnęła go już parę razy i parę razy kazała wsadzić mu tą jakże szczodrą ofertę w miejsce gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, a on wciąż tu był. Ciekawe czy gdyby odrzuciła tą ofertę i tym razem to on i tak by wrócił? A co jeśli nie? Jeśli nie, to byłoby jej strasznie przykro i pewnie okropnie by żałowała, bo gdzieś tam w środku w środku, pod całym tym lodowcem, to go lubiła (:D). - Ni. Wtedi będę w Pariżu, patrzeć jak Apolonia rodzi - zmarszczyła z niezadowoleniem nos na samo wyobrażenie tego aktu. Myśl, że mogłaby być faktycznym i naocznym świadkiem tego wiekopomnego wydarzenia napawała ją najczystszym obrzydzeniem, bo umówmy się: widok kobiety wypychającej ze swojej miednicy wielką fasolę która krzyczy nie należał do najprzyjemniejszych. Chyba. W każdym razie w jej wyobraźni nie wyglądało to najlepiej. Wręcz przeciwnie. - I tak ni ubierałabim choinki. Jakbiś nie zauważił... unikam tłumów i ni znoszę czekoladowich ozdób - wzruszyła ramionami jakby była to najoczywistsza oczywistość i schowała trampka do torby. Wyciągnęła z niej za to futerał na okulary które schowała i wyglądało to trochę tak, jakby się zbierała. Jednak jej cztery litery wciąż siedziały na krześle a czujne spojrzenie utkwiła w twarzy Bułgara. - Och, ja i tak się doskonali bawię, Misza - zapewniła uśmiechając się szeroko, tak szeroko jak jeszcze nigdy wcześniej.
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Sro 04 Maj 2016, 17:06
Fakt był taki, że Misza za cholerę nie chciał opuszczać teraz murów biblioteki. Tak, jak bardzo nie dało się go do niej kiedyś zaciągnąć, tak teraz musieliby mu zagrozić śmiercią by go z niej wywabić. I to nawet nie byłaby jego śmierć tylko nie wiem, jego ojca na przykład. Dopiero wtedy by wyszedł. Za nic w świecie nie chciał zostawiać teraz tej pięknej dziewczyny, którą wbrew swoim zwyczajom tak strasznie polubił i która w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawiła, że nie mógł przestać o niej myślec w wolnych chwilach. Oczywiście próbował. Próbował na przykład zainteresować się jakąś inną, bardziej chętną dziewczyną ale nic mu z tego nie wyszło. Gdy patrzył na brązowe pukle Jenny z Ravenclawu nie mógł przestać porównywać ich z blond falami Corinne. Nie mógł też nie wyobrażać sobie, że to jej miękkie usta zamyka pocałunkiem, i zastanawiać się jak tak naprawdę smakują. Gdy obejmował krukonkę ramieniem, udawał, że to nie ona siedzi u jego boku a panna Rossau. Generalnie wszystko sprowadzało się do tej jednej małej francuzeczki, która mimo nóg do nieba i tak była od niego niższa prawie o głowę. - No dobra, powtarzalną, ale już nie na takich samych zasadach - uśmiechnął się, przyznając w duchu rację Corinne. Trochę go przejrzała, bo faktycznie męczył się już trochę i teraz tym bardziej nie chciał odpuszczać. Gdyby to zrobił, wysiłek poszedłby na marne a Misza nie lubił niczego marnować: zaczynając od alkoholu, przez kafle podczas meczy, a na energii poświęconej na zdobycie panny Rosseau kończąc. Mimo usilnych starań nie mógł zrozumieć dlaczego ona tak uparcie go odrzuca. Mógł dać jej przecież tak wiele. W ciągu tych kilku miesięcy zmienił trochę swoje postrzeganie i już nie twierdził, że dziewczyna zyska na byciu z nim bo jest taki sławny i "rządzi tą szkołą", jak to ujęła. Już wcale nie chciał by inni mu zazdrościli takiej dziewczyny. On chciał po prostu wiedzieć, że jej uśmiech jest zarezerwowany tylko dla niego, że jej ciepłe spojrzenie ma na wyłącznosć i że tylko on może sprawdzać jak miękka jest jej skóra. Chciał móc pokazać jej, że jest wart tego wszystkiego i chciał by przekonała się, że choć pozuje na takiego, co to ma wszystko gdzieś, to jeśli chodziło o nią wszystko się zmieniało. Skinął głową, dając znać, że wierzy w jej wyjaśnienie i je rozumie, choć oczywiście gdyby miał prawo głosu to wolałby żeby wcale nie emigrowała chwilowo do swojego rodzinnego państwa. Mógł jej zapewnić w czasie świąt wiele innych, na pewno ciekawszych rozrywek niż oglądanie czyjegoś porodu, ale przecież jej nie zmusi. Znajdzie jeszcze inną okazję, a znając starego Dumbledor'a, w tym roku czeka ich jeszcze nie jeden bal, na który będzie ją mógł zaprosić. - No dobrze, skoro uważasz, że zabawianie wiecznie płaczącego bobasa jest lepsze od mojego towarzystwa to nic mam z czym polemizować - stwierdził udając, że się poddaje. Zrobił przy tym smutną minę, bo właściwie to przecież było mu smutno. W końcu już wyobrażał sobie te wszystkie piruety, nucił w myślach te wszystkie piosenki do których zatańczą. Corinne zgniotła jego aktualne marzenia jak śmieć i wrzuciła do najbliższego kosza, ale to nic. Misza Asen już miał nowe. - Widzisz, ile nas łączy? Oboje nie lubimy czekoladowych żab - podchwycił. Wyprostował się potem nagle, bo do głowy przyszła mu genialna myśl. Była tak świetna, że podziwiał sam siebie, że był w stanie wpaść na coś takiego. Dlaczego nie zaproponował tego od razu? - Corinne, rozumiem, że jestem tak paskudny i odpychający, że nie chcesz się ze mną umówić. Okej, okej, wiem, nie dorastam ci do pięt. Ale przyjaźni nie możesz mi odmówić. Nigdy nie miałem przyjaciółki z prawdziwego zdarzenia, serio. Takiej, która będzie mnie klepać po ramieniu gdy mi się coś nie uda i w której rękaw będę się mógł wypłakać. Corinne Rossau, zostaniesz moją przyjaciółką? - spytał, robiąc przy tym minę szczeniaczka, którą zdążył opanować do perfekcji. - Zgódź się, a obiecuję żadnego całowania, komplementowania, naruszania twojej przestrzeni osobistej i co tam będziesz chciała. Same korzyści! Tego, że potem sama będzie prosić by ją pocałował nie powiedział już głośno. Nie musiał.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 05 Maj 2016, 16:21
Niepowtarzalna okazja jednak okazała się powtarzalna. Zmiana ta wywołała na jej pełnych wargach uśmieszek pełen satysfakcji. Wiedziała, że nie odejdzie. On był wyjątkowo mocno zdeterminowany. Do szczęścia brakowało jedynie tego, by ona zmieniła zdanie. A to póki co było awykonalne. Wychowano ją w pogardzie do płci przeciwnej. Jedynym wyjątkiem był jej tatuś, a teraz o zaskarbienie sobie przychylności nie do końca człowieczego rodu, walczył mąż Apolonii- Louis Delacour. Wmówiono jej, że mężczyźni są kłamliwi i interesowni, a jedynym ich marzeniem jest zajrzenie jej pod spódniczkę. Dlatego miała tak negatywne nastawienie. - To są tu jakiś zasadi? - przechyliła nieco głowę, a z ust nie znikał ten pełen samozadowolenia uśmieszek. Jak dotąd nie zauważyła żadnych zasad, oprócz tej jednej według której wciąż go odpychała, a on zdawał się tego nie zauważać, bowiem wciąż się do niej uśmiechał i wciąż sypał żartami z rękawa. - Fakticznie, ni masz - przyznała mu rację, choć tak naprawdę mogłaby go gorliwie zapewnić, że nijak nie chce jechać teraz do Francji. Nie chce oglądać swojej siostrzenicy czy tam siostrzeńca, nie chce spotykać się z babcią i nie potrzebuje wizyty w fabryce czekolady po której będzie jej niedobrze przez kolejne dwa dni. Potrzebowała jednak spotkania z rodzicami. Potrzebowała, żeby mama ją przytuliła, żeby tata opowiedział jakiś kawał który ubawi tylko starych ludzi i żeby siostra mówiła do niej, jak zwykle o wszystkim. Tęskniła za nimi. Będąc we Francji zdarzało się im widywać w weekendy, a wszystkie przerwy w nauce spędzała w domu. Teraz też chciała już w tym domu być, ale tylko dla rodziny i tylko na chwilę, aby załatać to uczucie tęsknoty. Wiedziała jednak, że nie tylko dość skutecznie załata swoje rodzinne braki, ale też będzie miała ich po dziurki w nosie na najbliższy czas. - Wisz co jest w tym śmiszne? Że moi rodzina je produkui. To znaczy... kiediś odziedziczę fabrikę Czekoladowich Żab, a mam alergi na czekoladi - przyznała nadal się uśmiechając. Oho, panicz Asen może być z siebie dumny. Tak długo nie utrzymała szczerego uśmiechu od czasu wesela siostry podczas którego krewni pana Młodego urządzili osobliwy pokaz przed jej wilowatymi kuzynkami. Teraz jednak nikt się nie rozbierał, nie tańczył i nie obiecywał góry galeonów, a ona i tak była w zaskakująco dobrym nastroju. - Wikorzistuisz podstępni mói dobri dzień, Asen - zauważyła mrużąc przy tym nieco powieki. Zaraz jednak westchnęła ciężko i udała, że się nad tym zastanawia. - Mogi się na to zgodzić, pod warunki, że nigdi mni ni okłamiesz. Mam alergi na kłamstwo. Duże alergi. Większi niż na czekoladi.
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 05 Maj 2016, 18:25
- No, inne zasady, czyli, że to ty będziesz musiała się postarać - powiedział, szczerząc się przy tym, jak zawsze. Generalnie to byłoby wyjście z całej tej sytuacji. Gdyby to ona zainteresowała się nim, a nie na odwrót. Ewidentnie taki scenariusz nie był im pisany, a szkoda. Wszystko byłoby łatwiejsze, nie musiałby się wiecznie pocić i wymyślać kolejnych sposobów na przekonanie Corinne by dała mu szansę, której kompletnie nie chciała mu dać. Z drugiej jednak strony chyba by tego tak nie docenił, gdyby to ona za nim biegała. Gdzie te pierwotne instynkty? Podobno faceci byli myśliwymi, którzy nie lubią, jak zwierzyna sama pcha im się na ruszt. Z pewnym ociąganiem, ale oderwał na moment wzrok od jej twarzy, by przez chwilę zatrzymać go na swoich kolanach. Panna Rossau skutecznie uświadamiała go, że dziś nic nie wskóra. Zresztą tak samo było wczoraj, przedwczoraj, tydzień i miesiąc temu też. Jej niezłomna postawa jednocześnie go zadziwiała i sprawiała, że ją z tego powodu szanował. Gdyby tylko była chętna by powiedzieć mu, by wyjawić dlaczego tak bardzo nie chce się spotykać nie tylko z nim, ale z nikim w tej szkole, byłby wdzięczny. To trochę wyglądało tak, jakby Corinne czuła się o wiele lepsza od wszystkich Hogwartczyków i uważała, że żaden z nich nie jest jej godzien, ale Misza już trochę ją poznał i wiedział, że nie jest w siebie aż tak zapatrzona. Znaczy, ona w ogóle nie była w siebie zapatrzona. Oczywiście, świadoma swej urody dziewczyna na pewno musiała być trochę zarozumiała (on przecież też był zarozumiały, a jednocześnie złotym był chłopakiem, do rany przyłóż), ale akurat ta gryfonka sprawiała, jakby miała do wykonania jakąś misję, jakby obrała jakiś ważny cel i nie chciała by coś, lub ktoś jej przeszkodził w zrealizowaniu go. Gdy ją zobaczył dziś w tych okularach tylko utwierdził się w tym przekonaniu. Gdy więc przyznała mu rację, choć chciał, by powiedziała coś zupełnie zgoła innego, pokręcił głową i westchnął zrezygnowany. Wybór dziewczyny ewidentnie nie był mu na rękę, ale skoro już się uparła, to tak jak już było wspomniane wyżej - pojedzie do Bułgarii by tam najbliższy czas spędzić na intensywnych treningach, które załatwił mu ojciec, choć sam Mikhail uważał, że jest już tak dobry, że ich nie potrzebuje. - Masz alergię na czekoladę? - uniósł brwi zdumiony, że w ogóle można mieć alergię na coś takiego. Oczywiście, że słyszał o różnego rodzaju nietolerancjach - można było mieć alergię na Słońce (o masakra), na orzechy (do przeżycia), na pyłki (współczuję), na gejów (sorry tato), ale na czekoladę? Spotykał się z czymś takim pierwszy raz w życiu, ale przecież też pierwszy raz w życiu spotkał tak piękną dziewczynę, jeśli więc miała jakiś defekt, to oczywiste, że nie był on taki znowu zwyczajny. - Przerąbane. Nie jeść słodyczy z wyboru, a z przymusu to dwie różne sprawy - stwierdził, z pewną dozą satysfakcji podświadomie przyznając sobie punkt, bo właśnie oto poznał istotny fakt z życia Corinne, a wcale nie musiał się jakoś mocno wysilać. Wystarczyło, że tu po prostu został, a nie wyszedł, gdy tylko otrzymał pięćdziesiątą z rzędu odmowę od gryfonki. - I masz tak od dziecka? - dociekał, bo w zasadzie to się tym nawet zainteresował. On nie był nigdy na nic chory, ani nic z tych rzeczy, poza tym jednym tygodniem w trzeciej klasie, kiedy to nabawił się potężnej grypy, którą pani Pomfrey próbowała uleczyć eliksirem pieprzowym, ale dopiero mikstura Jonathana i jego wybuchający kociołek sprawiły, że doszedł do siebie i opuścił skrzydło szpitalne. Opuszczał je zresztą ku uciesze pielęgniarki, która głośno narzekała na nagłe zwiększenie zachorowań wśród dziewcząt, które koniecznie teraz i tu chciały otrzymać coś na ból głowy/brzucha/palca u stopy, byleby tylko przy okazji podejść do łóżka na którym leżał konający Asen i życzyć mu szybkiego powrotu do zdrowia, i powiedzieć, że jest taki biedny, naprawdę. Od tamtego wydarzenia, nie licząc wybitych palców i nabitych siniaków podczas meczy był zdrowy jak koń. Typowy, ślizgoński koń, którego diabli nie biorą. Zaśmiał się, gdy usłyszał żartobliwy zarzut rzucony w jego stronę. Czy wykorzystywał jej doby dzień? Absolutnie! Nawet nie wiedział, że taki dziś ma, ale to dobrze, że mu powiedziała. Teraz go faktycznie wykorzysta, skoro już zaczęła. - Ja i podstęp! Ależ skąd! Ranisz moje czyste serce, panno Corinne - powiedział, udając, że w istocie jej słowa go zabolały. A potem w myślach przeanalizował wszystkie sytuacje, w których się spotkali by upewnić się, że cały czas był z nią szczery. Chyba był. Musiał, bo przecież niczego takiego jej o sobie nie opowiadał, jakoś przecież nie było okazji. Misza miał za skórą kilka małych kłamstewek, ale zazwyczaj częstował nimi nauczycieli, kiedy twierdził, że nie mógł odrobić pracy domowej bo pomagał przejść chorej staruszce przez ulicę, czy coś. Okłamywanie Rossau się jeszcze nie zdarzyło i pewnie się nie zdarzy, skoro tego nie lubiła. Nie chciał jej przecież zrazić, w końcu tak bardzo się starał by go zaakceptowała. Wyciągnął w jej stronę mały palec i uśmiechnął się jak małe dziecko. Zawsze chciał to zrobić, a przecież gdyby pokazał ten gest Priorowi, ten pewnie zacząłby się śmiać jak debil. - Umowa stoi, moja najlepsza przyjaciółko - powiedział i wykonał dłonią ruch zachęcający dziewczynę, by wyciągnęła dłoń i swój mały palec splotła z jego. Jakoś wydawało mu się to takie magiczne i słodkie. Zupełnie pasujące do Francuzki.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 05 Maj 2016, 22:42
Słysząc jego stwierdzenie wybuchnęła śmiechem ściągając na siebie uwagę absolutnie wszystkich. Wszyscy też zaczęli ją uciszać, ale to szuranie chodaków pani Pince sprawił, że zacisnęła wargi w wąską kreskę udając, że jest bez reszty pochłonięta lekturą. Wciąż jednak szczerzyła się radośnie, ale bibliotekarka zdawała się tego nie widzieć. Podyszała wszystkim obecnym w czytelni w kark, szczególnie długo obserwując siedzącego obok Ślizgonka i ruszyła w kierunku swojego biurka. - Jestem lesbijką, Mikhail - wyrzuciła z siebie kłamstwo równie łatwo co mówiła prawdę. W jej obliczu nie było ani krztyny fałszu, jedynie szczere rozbawienie wynikające z jego założenia według którego to ona miałaby się starać. Nie. To nigdy nie może nastąpić. Ubieganie się o męską uwagę? To nawet wbrew jej naturze. Chociaż nie. Może i leżało to w jej naturze, ale w genach po człowieczym ojcu dostała mnóstwo samokrytyki i wstydu. Nie lubiła nadmiernej atencji. Nie cieszyła ją tak jak cieszyła Apolonię czy mamę, o babce nawet nie wspominając. Babka gdyby mogła kazałaby swoim kochankom tapetować salon w jej podobizny. Jednak babka była znacznie piękniejsza od Corinne i każdy kto miał oczy to widział. Uważnie go obserwowała patrząc czy jej niewinny żarcik trafił na żyzną glebę. Prawdę mówiąc sama nie wiedziała jak to jest z jej orientacją, bo nigdy się z nikim nawet nie całowała, a wychodziła z założenia, że może powiedzieć, że czegoś nie lubi dopiero po tym jak tego spróbuje. Wcześniej może nie mieć pewności. Wcześniej może się jedynie wydawać, a takie wydawania mogą być tylko wydawaniami i zamienić się w jedno wielkie kłamstwo. - Jem słodicze. Lubi budyń śmietankowi. Kiśle. Po prostu nie jem czekoladi. Od dziecka. Taka już si urodziłam - wyjaśniła wzruszając obojętnie ramionami. Przecież na świecie jest tyle słodkości! Tyle pięknych rzeczy do zjedzenia które niekoniecznie zrobione są z czekolady. I ona je jadła. Bardzo chętnie. Zbyt chętnie. Była człowiekiem. Półkrwi, ale człowiekiem. Więcej miała wspólnego z ludźmi niż wilami. Skoro tak... to tendencję do tycia też posiadała. Jednak każdy dodatkowy centymetr w pasie był u niej wysoce niepożądany i każdy starała się wypocić bieganiem. Nie znała lepszego sposobu na smukłą sylwetkę. Utrzymywała przy tym kondycję przy okazji robiąc pożytek z nadmiernie długich kończyn dolnych. Bieganie pozwalało jej przemyśleć wiele kwestii i pomagało nabierać wprawy w ucieczkach, które stały się jej pasją już we wczesnym dzieciństwie, kiedy to każdy chciał dotknąć jej złotych włosów. - Miślałam, że już zaczinasz si przyzwyczaiać - zauważyła złośliwie słysząc, że rani jego czyste serce. Cóż. Raniła ludzi dość często i dość świadomie, jednak nigdy nie miała z tego powodu większych wyrzutów sumienia. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że jest złośliwą małpą z gatunku najgorszego, jakich na świecie niewiele. I dobrze. To nawet bardzo dobrze dla dobra ogółu. No i to czyniło ją w pewien sposób wyjątkową, jakby jeszcze tej wyjątkowości było jej mało. Widząc jego wyciągnięty mały palec ona wyciągnęła swój wskazujący i popukała się nim w czoło, ażeby dać mu do zrozumienia, że chyba coś mu tam nie działa. Jednak westchnęła ciężko i wyciągnęła swój mały palec aby spleść go z jego palcem. Ledwie ich skóry się styknęły, a poczuła kopnięcie prądem. Syknęła zabierając szybko palca rozcierając przy okazji bolące miejsce. - Widziałam, że to ni najlepszi pomisł - wyjęczała niczym mała dziewczynka wciąż rozcierając swój paluszek.
Mikhail Asen
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Czw 05 Maj 2016, 23:46
Starał się być poważny. Usiłował schować uśmiech pod maską skupienia nad jedną z książek, którymi raczyła się Corinne przed jego wtargnięciem do biblioteki. Czuł oddech pani Pince na plecach, czuł jej świdrujące spojrzenie na karku i próbował się nie śmiać, pomagając sobie stronami zawierającymi na pewno całkiem mądre rzeczy, którymi to starał się zasłonić, gdy czuł, jak jedna z większych fal rozbawienia nadchodziła nieuchronnie. Zamknął oczy, bo w jakiś sposób wierzył, że to mu pomoże. Że jak nie będzie patrzył na dziewczynę to się opanuje. W uszach jednak dźwięczał mu jej perlisty głos, a pod powiekami widział dołeczki w policzkach, które pojawiły się natychmiast, gdy tylko jej usta wykrzywiły się w szerszym niż normalnie uśmiechu. Gdy niebezpieczeństwo minęło, a Mikhail odłożył książkę, którą w pośpiechu porwał ze stolika stało się coś, co dogłębnie nim wstrząsnęło. - Niee... - powiedział cicho, bo w końcu w ciągu jednej godziny przeżywać najazd Pincowej to już przesada, poza tym teraz już na pewno poznałaby się na tym, że to ich dwójka jest źródłem hałasu i jeszcze nie daj boże wlepiłaby im szlaban. Szlaban w towarzystwie Corinne wcale nie wydawał się taką złą perspektywą, ale jednak. Misza unikał wszelkich form kar, bo wtedy nie mógł ćwiczyć. Czas poświęcony na czyszczeniu kibli wolał spędzić na miotle i wiedział o tym każdy. Corinne nie wiedziała? To pewnie wkrótce się dowie. - Nie - powtórzył, zupełnie jakby w jego głowie pozostało już tylko to słowo. Wlepił w Rosseau uważny wzrok, prześlizgując się po kolei po jej dużych oczach, zgrabnym nosie i kształtnych wargach. Ona nie mogła być lesbijką. Świat byłby wtedy za bardzo okrutny. To przecież niemożliwe, nierealne wręcz. Zrobił minę, jakby ją przejrzał. No co wy, naprawdę myśleliście, że Misza Asen uwierzy w te bzdury? Że Corinne Rosseau mając taką twarz i takie ciało, mogąc mieć każdego faceta na świecie wybierze bycie miłośniczką tej samej płci? Poza tym, no halo. W jego otoczeniu limit nie-hetero został wyczerpany przez jego osobistego ojca. Wystarczyło, że on już odbiegał od standardów. Nie musiała tego robić jeszcze jego przyszła, niedoszła dziewczyna. - Eeee.... Wkręcasz mnie - machnął ręką z uśmiechem. To oczywiste, że zakpiła sobie z niego w najbardziej brutalny dla niego sposób, choć przecież nie mogła wiedzieć o jego niedawnych perypetiach z jego ojcem i stażystą eliksirów w roli głównej. Rolę poboczną stanowił alkohol, Prior i kibel na drugim piętrze, który namiętnie pochłaniał cały przegląd tygodnia, który nastąpił po tym, gdy dowiedział się, że jego ojciec sypia z facetem. - Umówmy się, że kwestia kłamania działa w dwie strony - podsunął, kładąc przedramiona na blacie stolika i pochylając się nad nim, jednocześnie nawet na chwilę nie odrywając wzroku od dziewczyny. Bliżej nie odgadniony wyraz twarzy przeistaczał się powoli w chytry uśmieszek, który wskazywał, że ślizgon notował sobie w głowie każde pojedyncze słowo wypowiadane przez Corinne. Tworzył listę. Listę, którą mógłby potem wykorzystać w przyszłości. Nauczony doświadczeniem wiedział, że to się sprawdza. Szczerze mówiąc chciał to nawet opatentować. To przecież był jego autorski pomysł, ta lista. - Wiesz, że po budyniu rośnie dupsko? - spytał radośnie, nie podnosząc głosu ani o decybel. Miał w pamięci gorący oddech pani Pince na karku i ani śnił by to powtórzyć. Złe miejsce wybrał sobie na pogawędki z tą dziewczyną. Prędzej nabawią się kłopotów, niż dojdą kiedyś do porozumienia. Ten mały, drobny impuls poczuł aż w dole kręgosłupa. Spojrzał w dół na sweter, który miał na sobie i choć bardzo, naprawdę bardzo, chciał zrzucić winę na jakieś magiczne połączenie, jakie ich niewątpliwie przed chwilą spotkało to nie mógł. To wszystko wina wełnianego swetra, który często powodował drobne spięcia przy dotknięciu czegoś, lub kogoś. Tak było również dziś. Nie zaniechał jednak uśmiechu, bo przecież mógł to wykorzystać przeciwko dziewczynie. Podobno miała dziś dobry dzień - sama to przyznała. - Przyjaźń została oficjalnie zapieczętowana - powiedział, zupełnie jakby sam w to wierzył. - - Teraz już nie możesz jej zerwać. Czy muszę ci wyliczać jakie obowiązki ciążą na tobie jako, że pełnisz teraz funkcję mojej jedynej najlepszej przyjaciółki? - spytał, ruszając kilkukrotnie brwiami.
Corinne Rosseau
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety! Wto 10 Maj 2016, 21:15
Obserwowała go uważnie i widziała jak radość i beztroskę zastępuje szok i niedowierzanie. Powstrzymała jednak kolejny wybuch radosnego śmiechu przenosząc spojrzenie na swoje kolana udając wielkie zawstydzenie, jakoby przed sekundą wyjawiła mu jeden ze swoich sekretów. Umiała kłamać i udawać. O dziwo wychodziło jej to całkiem nieźle. Na tyle nieźle, by oszukać wile które są wyczulone na fałsz. Dlaczego miałoby się jej nie udać drobne oszustwo na hogwarckim chłopcu? Była przekonana o swoim sukcesie. I doskonale się bawiła. Kłamstwo akceptowała jedynie kiedy opuszczało jej własne usta, jak na rasową hipokrytkę przystało. Jedna z jej wielu wad. Obserwowała uważnie jak wokabularz wygadanego Mikhaila drastycznie zawęża się do jednego słowa, ale nie drgnęła, bojąc się, że jeden fałszywy ruch sprawi, że przejrzy ją na wylot. Nie spuszczała z niego wzroku swoich błękitnych tęczówek czekając na coś więcej niż zwykłe "Nie". Kiedy jego twarz się zmieniła poczuła jak na jej twarz wpełzają rumieńce świadczące o jej zażenowaniu. Przyłapał ją na kłamstwie. Ups. Tego też nie lubiła. Przechyliła nieco głowę ukazując bardziej szyję, na której widoczne były zaczerwienienia tej samej barwy co na policzkach. - Przyznai, żi brzmiało wiarigodnie - wyrzuciła z siebie lekko, jak gdyby nigdy nic, choć kolor jej policzków i szyi mówił coś innego. Jednak taka już była. Nie zamierzała kajać się i przepraszać, bo nie czuła się winna. Czuła się jedynie zażenowana tym, że dopuściła do takiej sytuacji w której ją na tym kłamstwie przyłapano. Na szczęście te chwile zdarzały się sporadycznie. Propozycja wyraźnie niestosowna. Widać było dokładnie jak przypadła jej do gustu. Wyglądała jakby ktoś podsunął jej pod nos łajnobombę. Wargi wykrzywiła w niezadowoleniu, zmarszczyła czoło i pokręciła przecząco głową. - Czas ustalani warunków już minął, Misza - zauważyła wzruszając ramionami jakby przepraszająco. Sorry memory, teraz już za późno. Za późno na takie uwagi. Nie mogłaby się zgodzić na obietnicę której nigdy nie zamierzała dotrzymać. A lubiła dotrzymywać swoich własnych obietnic i lubiła kiedy ludzie którzy składają obietnice ich dotrzymują. Na to ta wilowata część Cori była równie wybitnie wyczulona co i na kłamstwo. - Dlatigo mam taki wielki - opuściła smutno głowę wypychając dolną wargę do przodu. Esencja smutku i rozpaczy. Prawdę mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiała, czy to, że jej pupa ma taki a nie inny rozmiar. Dla jej własnej babci zawsze była za gruba i zawsze wyglądała brzydko. Była w jej oczach jednym wielkim rozczarowaniem. Dlatego babcia Gabrielle była kompletnie inna od wszystkich innych babć. Wyróżniało ją od innych przedstawicielek gatunku babciowatego dosłownie wszystko- od wyglądu poprzez usposobienie. Nigdy nie zachwyciła się swoją wnuczką. Nigdy. A sama Cori... cóż, nadal szukała u niej aprobaty, ale to poszukiwania znacznie bardziej nierealne niż te za złotym pociągiem. - Chiba powinieneś. Ja swoi listi wymiogów wiśli pocztą - rzuciła wesoło znów wyginając wargi w szerokim, promiennym uśmiechu.
Sponsored content
Temat: Re: - Chodź ze mną na bal. Mam Twoje skarpety!