Temat: Zostaw dziecko samo na pięć minut... Pon 22 Lut 2016, 07:54
Opis wspomnienia
Dzieci mają to do siebie, że wpadają w tarapaty. Wystarczy na chwilę na nich nie patrzeć, a już trzeba kogoś ratować. W dodatku jeśli tym dzieckiem jest trochę zbyt energiczna, trzynastoletnia dziewczynka z Domu Węża, kłopoty nabierają większego rozmiaru i nie chodzi tutaj tylko o ratowanie z ulicy Przekątnej.
Osoby: Rosalie Rabe & Marco A. Rowan
Czas: 18 września 1973
Miejsce: uliczka Przekątna i główna droga do Miodowego Królestwa
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zostaw dziecko samo na pięć minut... Pon 22 Lut 2016, 13:20
Chyba nie ma gorszego wieku niż 13 lat. Człowiekowi wydaje się wtedy, że nie jest już dzieckiem, a pełnoprawnym dorosłym, tyle, że bez dowodu osobistego czy innych tego rodzaju pierdół. Nie ma potrzeby zamartwiania się rachunkami, spłatą pożyczki u zakapturzonego pana spod ciemnej gwiazdy, którego blondynka tak często spotykała na swojej drodze jeszcze w sierpniu kupując podręczniki i kociołki. Świat stoi mu u stóp, Boga bać się nie trzeba, zresztą, nikogo bać się nie trzeba, a problemy, nawet jeśli się w nie wpadnie, rozwiązują się same. Bo ma człowiek 13 lat i więcej mu świat wybacza, końcem końców to on stworzył trzynastolatków tak irytujących i nierozważnych. Ale w kreacji Rózi to on pobił już samego siebie. W swoim chojractwie z czystym sumieniem mogłaby zostać porównana do przeciętnego Gryfona, ale z jednym tiara się nie pomyliła. Była tak głupio dumna, już od najmłodszych lal, że wpakowanie się w kłopoty stanowiło jedynie kwestię czasu. Kolejnym minusem było jej wszechogarniające lenistwo, więc nie łudźmy się. Everte stati jak Draco w “Komnacie” to ona raczej nie wyczaruje. Jakby zaklęcie rozbrajające poszło to by było dobrze. Takie to beztalencie było. Kolejna z pozycji na liście rzeczy do kupienia została skreślona niewielkim ołówkiem z kolekcji, którą przysłała jej babcia na dwunaste urodziny. Przygryzła końcówkę, zastanawiając się z frustracją wymalowaną na twarzy, gdzie niby mogłaby dostać coś takiego jak…”barbie”? Czym do jasnej ciasnej było barbie? Brzmiało trochę jak nazwa wyjątkowo obrzydliwego drinka. - Następnym razem muszę przeczytać listę zanim pójdę na zakupy - powiedziała do siebie, z nosem wciśniętym w kawałek pergaminu, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że padła ofiarą żartu koleżanek z Hufflepuffu, pochodzących z niemagicznych rodzin. Pewnie gdyby nie zależało jej na aprobacie koleżanek już dawno wróciłaby na piwo kremowe, zwłaszcza, że powoli zaczynało się robić ciemno, jednak ona - chuda, brzydka i bez jakiegokolwiek talentu, musiała znaleźć jakiś sposób, by przypodobać się starszym uczennicom. Więc krążyła między coraz to mroczniejszymi uliczkami, z cichą nadzieją, że nagle przed jej oczami pojawi się wielki bilbord z napisem “tu kupisz barbie, czymkolwiek to jest”. Szczerze podłamana całą sytuacją, ze wzrokiem wbitym w ziemie nawet nie zauważyła, kiedy wkroczyła w alejkę z dziwnie wyglądającymi czarownicami, rozmawiającymi ze sobą szeptem. Na pewno knuły, wiedźmy jedne, a biednej Rosie przyszło zderzyć się z plecami jednej z nich, najgrubszej i z twarzą całą w czyrakach. Cofnęła się dwa kroki widząc ich straszne twarze i złowrogie spojrzenia, ale przecież była dumną panną Rabe. Stanęła pewnie, chociaż jej kark zalewały fale przerażenia, i udawała, że zamierzała tu trafić od samego początku. Głośno przełknęła gulę, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w jej gardle i spróbowała uśmiechnąć, chociaż wyszło z tego niepewne wykrzywienie warg. - P-przepraszam, nie wiedzą może panie gdzie kupię tu lalkę barbie? Jedna z nich, najwyższa, z wyglądu typowa szydera, wybuchnęła głośnym śmiechem, a cała trójka poszła jej śladem. Skrzeczały jak ropuchy, a Ślizgonka zamiast uciekać, znieruchomiała sparaliżowana strachem. Tylko ta ich liderka wiedziała, z czego się śmieje, reszta chichotała jak bezmózgie trolle. Ta jedna miała zeza jak nieżyjąca jeszcze Kobra. To straszne. - Widzę, że Hogwart przez Dumbledore’a tak zszedł na psy, że teraz nawet szlamy przyjmują do Slytherinu - wycedziła przez czarne zęby z kpiącym uśmiechem, wskazując chudym palcem na symbol węża na jej piersi - trzeba z tą tutaj zrobić porządek. Po tych słowach poczuła, jak najgrubsza ciągnie ją za jeden z dwóch kucyków. Zapiszczała cicho, ale strach uderzył ją w twarz dopiero, kiedy wiedźma wyciągnęła zza szaty różdżkę. Z przerażeniem wymalowanym w oczach, niczym sarna mająca się zderzyć z pędzącym samochodem, odwróciła się na pięcie i rzuciła pędem przed siebie, w nadziei, że złe zaklęcie dobywające się spomiędzy tych popękanych ust jej nie trafi. Nadzieja matką głupich. I Ślizgonów.
Marco A. Rowan
Temat: Re: Zostaw dziecko samo na pięć minut... Pon 22 Lut 2016, 19:25
Jedynym dzieckiem z jakim do czynienia miał Marco, był jego o siedem lat młodszy brat. Więcej dzieci nie pamiętał, a więc nie miał z nimi absolutnie żadnego doświadczenia. Nie wiedział jeszcze czy je lubi czy jednak nie za bardzo. Dzisiaj więc miał okazję na spotkanie prawdziwego, żywego dziecka i sprawdzić jakie będzie miał do niego podejście. Nie wiadomo czy dobrym pomysłem było sprawdzać to na małej Rose, a więc tak czy owak, miała zaważyć raz na zawsze na stosunku Marca do młodziutkich czarodziejów. Dwudziestocztero letni Rowen, upieczony już ze wszystkich auror i ulubiony i jedyny podwładny Dobrieva wracał ze spotkania z bratem. Humor miał zacny. Spacerując ulicą główną Hogsmade wydawał się jakby spadł właśnie z księżyca. Kto u licha chodzi wiecznie w garniturze, w pogodę czy nie pogodę, na randkę, do pracy, na spacer, na spotkanie oficjalne i z przyjaciółmi? Chodził tak Marco i trzeba przyznać, że trudno było go sobie wyobrazić w innym zestawie. Z jedną ręką w kieszeni bez pośpiechu kierował się do Madame Rosmerty skąd uda się drogą kominkową do domu, gdzie czekali na niego rodzice. Los chciał, że Marco usłyszał czyjś krzyk, a potem śmiech mrożący krew w żyłach. Zerwał się w tamtym kierunku tak szybko, że prawie nikt go nie zauważył. Znalazł się w odpowiedniej uliczce, nie miał z tym problemu, bo uciekające dziecko krzyczało. - Elizabeth! Wszędzie cię szukam, gdzie ty się włóczysz? - postanowił udać, że jest kimś bliskim dziewczynki. Marco nie odrywał ciemnych ślepi od podążających za dzieckiem wiedźm, a jego spokojny uśmiech i ręka schowana w kieszeni spodni mówiła sama za siebie. Musiały się wycofać, a przynajmniej zachować większą ostrożność. Pech chciał, że chyba wystraszył dziewczynkę swoim nagłym pojawieniem się czy podniesionym głosem. Z wykrzywioną miną patrzył jak uczennica wywija majestatycznego orła i leci twarzą na chodnik. Nawet Marca to zabolało, a tylko patrzył, bo nijak nie miał możliwości złapania jej w locie. Aż tak szybki to on nie był. Jeszcze. Tak czy inaczej szybko do niej dobiegł, zagłębiając się w ciemną uliczkę. Kleknął przy dziewczynce i pomagał jej podnieść się. - Hej. Mam nadzieję, że za bardzo się nie potłukłaś... Już spokojnie, nie tkną cię dopóki tutaj jestem. - powiedział łagodnie, ale stanowczo. Biła od niego pewność siebie, jakby naprawdę wierzył, że przy odrobinie wysiłku mógłby zbawić świat. Naiwne mrzonki młodego człowieka! Jeszcze z nich nie wyrósł, jeszcze mógł sobie na nie pozwolić.