|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 01:04 | |
| Jakżeby ona, Sharon Wigmore, mogła opuścić bez żalu i wyrzutów sumienia mecz quidditcha, i to na dodatek w którym grał brat jej przyjaciela? Nie było mowy żeby jej stopa odziana w ubrudzony pyłem i błotem rozdarty trampek nie stanęła na drewnie chwiejących się nieco od wiatru trybun. Wyczekiwała na ten dzień niecierpliwie, zakreślając w swoim małym kalendarzyku ilość nocy dzielących jej od wydarzenia, a i tak końcem końców wkręciła się w brzdąkanie na gitarze, zapominając prawie przez to o meczu i godzinie rozpoczęcia. Dziesięć minut przed planowanym startem zerwała się z łóżka, zakładając na ramiona starą, wytartą dżinsową kurtkę i ruszyła biegiem wzdłuż schodów, wlatując po drodze w ciałko koleżanki z roku. Było jej trochę głupio, że Vedren się tak wystroiła pięknie, podczas kiedy ona jak zwykle wyglądała jak…po prostu Sharon, typowa mugolska Puchoneczka. Nie zawracała tym sobie jednak bez potrzeby głowy, zbyt mocno zaaferowana meczem i wchłonięta w atmosferę unoszącego się w powietrzu podniecenia. Gdy wreszcie udało im się wejść na trybuny, odrobinę spóźnione, oczywiście, od razu zauważyła Erica i Riaana do których żwawo pomachała, wyszczerzając się przy tym z całych możliwości szczęki. Poprawiła włosy, które wiatr rozwiał na wszelakie strony i wbiła spojrzenie w pana Lacroix, doprowadzającego ją właśnie do wybuchu nieokiełznanego śmiechu, wypełniającego zresztą całe ich niewielkie trybuny. - Kocham tego człowieka! – wydukała przez chichot, wycierając spomiędzy rzęs pojedynczą łezkę – zaatakujmy go po meczu łaskotkami! Nie obrazi się, to miły człowiek, nie obrazi się na pewno! – myśli jednak ze stażysty szybko przekierowały się na mecz. – Ojeju, patrz! Aiden tak dobrze lata na miotle…super jest – z kieszeni kurtki wyciągnęła miętowe dropsy, które zwykły znajdować się w jej kieszeniach. Nie przepadała za nimi, ale grunt to świeży oddech – kto wie, może jakiś przystojny Krukon zechce podlecieć do niej i wyznać jej miłość? Albo nawet pocałować? No nic, przezorny zawsze ubezpieczony, a strefa marzeń i wszelakich wyobrażeń była normalną i naturalną, ważnym też rzec nieodłączną częścią życia każdej nastolatki! |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 01:38 | |
| Nie zauważyła nawet komu tak zawzięcie macha Sharon ponieważ była zbyt zajęta sprawdzaniem czy Creed nie szarżuje na boisku. Nie szarżował. Szkoda. Mógłby spaść, zaryć swoją przystojną gębą o skoszony przez Filcha trawnik i wtedy przestałby być taki ładny. Kto wie? Może przy odrobinie szczęścia dostałby amnezji i zapomniałby jak się waży Wywar Żywej Śmierci i na najbliższych zajęciach odniosłaby łatwe zwycięstwo. A tak? Tak poniedziałkowe zajęcia nie zapowiadają się aż tak optymistycznie. Niech Cię szlag, Creed. Śmiech Sharon ściągnął ją na ziemię. Przeniosła na nią swoje spojrzenie i uśmiechnęła szeroko ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki. - Zasłużył na czekoladowe ciasteczka, a nie na łaskotki - stwierdziła z szerokim uśmiechem. Osobiście łaskotki nie kojarzyły się jej z niczym przyjemnym. To najzwyklejsze tortury! Na tyle okrutne, że człowiek musi się podczas nich ciągle śmiać. Aż rozboli brzuszek albo łezki popłyną po policzkach. Ciasteczka są o wiele przyjemniejsze. Roztapiają się w buzi powodując gastronomiczny orgazm. Gastronomiczny orgazm jest o wiele przyjemniejszy od łaskotek. No chyba, że jest się fetyszystą o masochistycznych zapędach. - Nie jest w tym względzie gorszy od Tośka - zauważyła i zaraz na jej policzkach pojawiły się nieznaczne rumieńce. Nie powinna wspominać jego brata. Nie powinna myśleć o tym drugim Gallagherze. Zacisnęła dłonie w piąstki i utkwiła wzrok w zawodnikach. - Mam nadzieję, że wygrają Krukoni. Przynajmniej ich ego pomieści zamek - wyszeptała szukając w swoich kieszeniach jakichś przysmaczków. Niestety były puste. Bez miętowych cukiereczków. Chociaż Tosi i tak one nie są potrzebne. Nie ma co marzyć, że ktokolwiek podejdzie i ją pocałuje. To tak samo prawdopodobne jak to, że mecz skończy się w minutę czyli istnieje taka opcja, ale szanse są niezwykle nikłe. - Patrz jaki Shaw jest przystojny... - cicho westchnęła patrząc rozmarzonym wzrokiem na obrońcę Ravenclawu. |
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 03:38 | |
| Był tak zajęty Hristi, że nawet przez chwilę nie pomyślał że przecież mogą się tu znajdować jeszcze inne, w pewien mniej lub bardziej przyjemny sposób, bliskie mu osoby - oczywiście los nie dał mu w spokoju kontemplować i musiał przypomnieć mu o tym, że inni ludzie jeszcze istnieją na tym świecie. Pierwszego wypatrzył Vincenta, zupełnie jakby jego spojrzenie przyciągało wzrok kuzyna, ale nie dał po sobie poznać, że zrozumiał aż nazbyt wymowny przekaz w żaden sposób, poza lekkim drgnięcie prawego kącika ust. Jednakże nie miał czasu wymieniać uprzejmości, bo zanim zdążył wrócić na stałe oddać cała swoją uwagę jej kapitańskiej rudości, zjawiła się kolejna znajoma mu osóbka. Chociaż trzeba przyznać, że choć spodziewał się tego spotkania, to nie miał pojęcia że to się tak zbiegnie - oczywiście, miał świadomość, że trybuny, że mecz quidditcha, że wszyscy tu przybędą, ale czy akurat w tym jednym, konkretnym miejscu, pośród tej fali przeciętnych uczniów, musiało znajdować się tyle osób naraz? Uśmiechnął się więc szeroko, do prawdopodobnie swojej ulubionej Gryfonki wszechczasów i na przywitanie przytulił ją do siebie, uśmiechając się w bardzo przyjemny sposób. - Aristos. Aristos Lacroix. Niemożliwe. Ktoś z tak ciętym językiem dalej jest w stanie nim poruszać. - odparł spokojnie. Oczywiście nie zamierzał pozostać jej dłużny w żaden sposób za owe nieprzyjemne dźgnięcie, dlatego też zupełnym przypadkiem zdeptał jej prawą stopę w najbardziej dyskretny i zarazem niedelikatny sposób, na jaki go tylko było stać. Kątem oka zauważył, że z jakiegoś powodu jego przywitanie z Lacroix zasłużyło sobie na odrobinę atencji całkiem apetycznej blondynki, co oczywiście odnotował w pamięci. Na później - zawsze warto zapamiętać kto, co i gdzie, prawda? Wtedy powrócił do Komandora Miękkie Łapki, przerzucają na nią cała swoją uwagę i totalnie ignorując otoczenie, w końcu w pewien dziwny sposób, można wręcz uznać że mieli pewne niedokończone sprawy. - Nie satysfakcjonują? Faktycznie, rum, biurko i przepaska na oku, to coś czego żaden młodzik nie przebije w tym stuleciu - odparował, udając że nie wyłapał przytyku i uśmiechnął się pogodnie. Dzisiaj był wyjątkowo wesołym Prajdem, a przynajmniej takie mógł sprawiać wrażenie - w środku miał dziwną mieszankę wybuchową, która prawdopodobnie mogła doprowadzić do czyjeś zagłady. Z każdym z dziwnych (tak jak to zwykł określać w myślach osoby, które z jakiegoś powodu odbiły swoje piętno na jego historii) człowieków, wiązało się inne odczucie, a gdy pojawiło się ich tak wiele naraz, tak wiele odmiennych myśli...cóż, zdecydowanie postrzegał świat w zgoła odmiennych kolorach, niż srebrno-zielone. Szczerze mówiąc, zdążył zapomnieć że tuż obok odbywa się mecz - prawdopodobnie za bardzo się skupił na tym, co działo się w jeszcze bliższej okolicy. Gdy Hristina się przybliżyła, Envy spotkał się z kolejnym mechanizmem, z którym ciężko walczyć - przyzwyczajenie. Nawet nie zorientował się, w którym właściwie momencie jego dłonie powędrowały na jej talie i prawdopodobnie nie był tego świadom, gdy odparł jej twardym spojrzeniem. - Nie. Wymyślne sposoby jakimi ich torturowałem, nie sprzyjały syndromowi sztokholmskiemu. - odparł cicho i bez skrępowania. Zdawał sobie sprawę, że ruda może mieć mu za złe to że zostawił ją na rzecz gnijącej, wilgotnej celi. Wręcz był tego pewien, skoro w tak krótkim czasie wypomniała mu to dwukrotnie - Jednakże, pomimo uroczych chwil które spędziłem z moimi zakapturzonymi przyjaciółmi, musiałem ich opuścić na czas nieokreślony. Zwyczajnie uznałem że nie syci mnie samo wspominanie żeglugi po Twym oceanie, wasza kapitańska rudość - dodał z lekko ironicznym uśmieszkiem. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 11:43 | |
| Nauczył się ignorowania plotek w chwili, w której usłyszał głupoty o swoim domu. Nie, wcale nie chodzili po losowych miasteczkach mugoli i nie wyżynali ich w brutalny sposób. Nie, wcale nie mieli dużo animagów w rodzinie. Metamorfomagów już kilku tak, ale to jest subtelna różnica. A o wampirach nic mu nie było wiadome. To, że byli bladzi i dziwni wcale nie dało się wytłumaczyć za pomocą takiej plotki. Jedyną, potwierdzoną plotką było tak naprawdę to, iż nie potrafili usiedzieć w miejscu i ciągle gdzieś podróżowali. Zeszłoroczny mecz? Adrien nadal sądził, że był ustawiony. Początkowe i końcowe zwykle są ustawione lub sędziowane przez kogoś, kto dopinguje konkretnej stronie i przymyka oko na jej wybryki, zaś skutecznie kara przeciwników. Slytherin musiał dobrze wypaść i grać jak na wychowanków Węża przystało. Pokonanie Ravenclaw powinno być teraz priorytetem, by później móc świętować i rozgromić kolejne drużyny. I świętować dalej. Puchar im się należał tak, jak skrzatom domowym ich pan. Nie dał rady długo udawać miny Chayenne. Roześmiał się cicho, powracając do swojego naturalnego stanu. Tak… Mimika twarzy… Zwykle potrafił nią całkiem nieźle sterować i nie miał pojęcia czemu. Może miał po prostu talent aktorski, który skrył się gdzieś w głębi niego samego, ale nigdy go nie próbował rozwijać? Byłoby to chyba jedyne prawdopodobne wytłumaczenie. – Wszystko – odpowiedział krótko. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję, iż panienka Fairchild nie postanowi zrobić sobie z niego worka treningowego i nie rzuci na niego wszystkich znanych jej zaklęć. Choć zniósłby nawet i to, skoro w nagrodę miał okazję posiedzieć sobie ze znajomą w jej znienawidzonym środowisku. Zaczynał mieć jednak wrażenie, że nie jest z nią tak tragicznie, skoro miała na twarzy uśmiech i nie ciskała gromami dookoła siebie. Rozpoczęcie meczu. Mały, złoty przedmiot szybko umknął z pola widzenia, a to właśnie na nim mu głównie zależało. Nigdy nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, co dzieje się pomiędzy obręczami, a wręcz potrafiło go szybko znudzić obserwowanie kafla przechodzącego co chwila z rąk do rąk, rzucanego w kółka na tyczkach skutecznie bądź nie obronionych. Już prędzej patrzył na tłuczki, wesoło śmigające między graczami. Przypominał sobie wtedy pierwszy raz jak dostał jednym. Więcej nie lekceważył ich siły i unikał jak tylko mógł. Choć niepozorne, potrafiły mocno zaboleć. Gdzieś z boku usłyszał głośne dopingowanie… komuś kto nie grał. Spojrzał w przewidywanym przez siebie kierunku. Puchoni? Serio? Ktoś musiał ostro z czymś przesadzić, skoro nie mógł nawet rozróżnić koloru graczy. Żółte szaty raczej rzucały się w oczy, w przeciwieństwie do zieleni i błękitu, która śmigała po boisku. Jednak uważał, iż to nie jego sprawa, kto komu kibicuje. To siedzący w pobliżu powinni mieć problem, nie on. Gdy jednak powrócił wzrokiem do Irisviel, tuliła się do niej jakaś dziewoja. Patrząc na wsparcie dla Hufflepuffu zdążył przybrać swoją obojętną minę, dzięki czemu mógł obrzucić przybyłą spojrzeniem wyrażającym całkowitą niewrażliwość na wszystko. – Nie była podpisana – rzucił głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Ta, jasne. On i podrywanie, jeszcze w dodatku Iris. I w tym momencie zaczynał się w duchu modlić, żeby go ktoś zawołał. Nie znosił znajdować się w pobliżu nadmiaru dziewczyn. Jeszcze w dodatku będących ze sobą tak blisko. Nie rozumiał, jak kobiety mogą nadawać tak głośno i z taką częstotliwością. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 13:23 | |
| Nie przejął się brakiem zainteresowania jego osobą wśród koleżanek Aristos. Standard. Nie przejmował się tym, co robią ludzie. Wolał, żeby mieli o nim dobre zdanie ale nie zabiegał o nie zbytnio. Może kiedyś… A jak nie to nikt nie będzie z tego powodu płakał. Uśmiechnął się rozglądając się dookoła jakby szukając tego starego kociołka. - Wybacz, ale nic nie czuję – odpowiedział puszczając do niej oczko ale uśmiech zszedł z mu z twarzy, gdy oberwał palcem w żebra. – Eeeej, i właśnie dlatego czasami wolę się topić z w kociołku. Patrz, przyszedłem do Ciebie i od razu mnie atakujesz… – powiedział udając urażonego tym zachowaniem – Nie bądź taka agresywna, kobieto – dodał nie mogąc się już powstrzymać od uśmiechu i… nie zważając na konsekwencje, poczochrał jej włosy. To się nazywa życie na krawędzi. Usiadł na miejscu, które się zwolniło obok Aristos i spojrzał na boisko. Dziewczyna ewidentnie szukała kogoś wzrokiem, ale chyba raczej nie powinien się tym interesować. Nie należał do wścibskich osób i nie miał zamiaru tego zmieniać. Wolał założyć, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przyglądał się rozpoczynającemu się meczowi nie zajmując się tym, co działo się na trybunach, bo po prostu tego nie ogarniał. Oderwał się od obserwowania gry dopiero, gdy Aristos znów znalazła się obok niego. - Spokojnie. Zawsze można kogoś udusić. Jeśli Cię to rozbawi – wzruszył ramionami spoglądając znów na boisko. – Ciesz się, że miałaś fart i też nie jesteś zdrowo świrnięta. Rodziny się nie wybiera – dodał po chwili. Jasne, że taka rodzina była nie do pozazdroszczenie, ale dobrze, że nie są stuprocentowo świrniętą zgrają, a tacy także się zdarzali. I to chyba zdecydowanie częściej niż tylko pojedyncze wybryki natury. Aristos musiała jednak mieć w sobie coś dziwacznego, bo jednak była Gryfonką. Wszelkie teorie, dlaczego tam trafiła były raczej nieźle naciągane. Nie odrywał swojego spojrzenia od boiska. Mimo ze nigdy nie grał w Quidditcha trochę się na tym znał i lubił go oglądać. Tym bardziej w wykonaniu reprezentacji swojego domu. - Krukoni nie mają szans. Powinno się przyjmować zakłady ilu z nich zostanie na miotłach do końca gry – rzucił dalej patrząc na boisko z taką miną jakby właśnie obliczał matematyczne szanse na zwycięstwo każdej z drużyn. W sumie logicznie rzecz biorąc to miało jakoś sens, ale w Quidditchu wszystko się może zdarzyć i trudno kierować się jakąkolwiek logiką. Założył nogę na nogę i zaczął przyglądać się zawodnikom. – I muszę przyznać, że mamy ładną nową szukajacą, ciekawe czy się sprawdzi – szepnął w stronę dziewczyny i uśmiechnął się nieznacznie znów wracając spojrzeniem na boisko i nie zwracając uwagi na to, co działo się na trybunach. Nie chciał się w nic mieszać. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 15:01 | |
| O tym meczu było głośno jeszcze zanim ktokolwiek był pewny, że się rozegra. Część zamku już teraz, a nawet i wcześniej wychwalało pod niebiosa drużynę Ślizgonów, którzy i owszem – mieli zgrany zespół o ponadprzeciętnych zdolnościach, aczkolwiek byli zbyt brutalni czy pewni siebie co osobiście dziewczynę zniechęcało. Krukoni natomiast znani byli ze swej inteligencji, polotu i zdolności szybkiego łączenia faktów, co najpewniej w życiu im się nieraz przyda. Dzisiejszego dnia nie mogło być inaczej. Wanda nie wybaczyłaby sobie gdyby nie pojawiła się na meczu, w którym udział biorą jej przyjaciele z domu. Zgrana drużyna błękitnych miała swoje tajne zagrania, o których praktycznie nikt nie wiedział. Nikt, kto był spoza ich szlachetnego grona. Sama panna Whisper chociaż aktywnie nie grała w quidditcha to swoje wiedziała. Była przyjaciółką Shawa, który w dzisiejszym spotkaniu przywdzieje nie tylko szatę swego domu, ale i opaskę kapitana, z którą pewnie nie będzie się aż tak obnosił jak sam Rosier, który najpewniej zamiast powtarzać materiał z transmutacji ćwiczył wytrwale z kompanami. Nie tylko picie Ognistej. Pomimo tego co wydarzyło się raptem kilka dni temu – co dalej bolało ją jak cholera – postanowiła zjawić się na miejscu, by nie tylko kibicować swoim, ale i po to by pokazać innym, że mimo otrzymania kolejnego kopniaka od losu się nie złamała. Chwilę zajęło jej ogarnięcie się i wyjście z dormitorium, które było jej pierwszym wyjściem w ogóle. Od momentu otrzymania listu od Lancastera nie opuszczała sypialni – nie uczęszczała w zajęciach, nie wychodziła na posiłki racząc się zapasami jedzenia, które skrzętnie chomikowała. Nie pomagały płacz, groźby ani prośby – szatynka była nieugięta. Wolała przemyśleć wszystko, ułożyć sobie plan działania od nowa i wyleczyć złamane serce wciąż powtarzając jak mantrę sławetne dlaczego ja. Otrzymawszy aż dwa zaproszenia na mecz przyjęła je z pewnym wahaniem. Z Riaanem nie widziała się od ogniska, na którym świętowali nie wiadomo co, a z Ericiem… sprawa była bardziej skomplikowana. Odpisała jednak grzecznie na oba listy, że chętnie, że bardzo proszę, bo przecież w końcu musiała podjąć ten pierwszy krok i wyjść, prawda? Zwłaszcza, że to właśnie jej drużyna, jej ukochani przyjaciele walczyli o zwycięstwo. Tuż przed samym meczem wzięła zimny prysznic i ubrała się w błękitną sukienkę z haftowanym kołnierzykiem. Czarne, ciężkie buty o dziwo zasznurowała skrupulatnie, a płaszcz w tym samym kolorze zarzuciła niedbale na ramiona. Krukoński szal owinęła luźno wokół szyi, a brązowe loki – jeszcze odrobinę wilgotne zostawiła rozpuszczone. Podkrążone oczy potraktowała wcześniej maseczką mając nadzieję, że choć trochę zmniejszą opuchliznę. Jeden rzut oka na swoje odbicie w lustrze, próbne wykrzywienie warg, które zakończyło się fiaskiem i na powrót powstrzymanie łez. Wzięła się jednak w garść i przełknąwszy gulę goryczy i żalu po utracie jedynej bliskiej osoby, z którą łączyło ją coś więcej niż przyjaźń wyszła z sypialni odprowadzana przez zdziwione spojrzenia młodszych znajomych.
Jej pojawienie się nie zrobiło na nikim większego wrażenia. Dlatego przemknąwszy pomiędzy grupą rozchichotanych Krukonek starała się znaleźć wzrokiem swoich pobratymców z domu Gryffindora. Na sam początek natrafiła na Ślizgonów, których mniej więcej kojarzyła – dlatego gdyby któreś z nich skrzyżowało z nią spojrzenie, ta najpewniej odpowiedziałaby nikłym grymasem, który miał oznaczać powitanie. Czuła jak jej krągłe policzki sieka wiatr, jak chmury zbierają się nad ich głowami, jak atmosfera powoli sprawia, że krew wędrująca jej w żyłach grzeje się. Rozgrzewa ją, od środka, skrupulatnie. Tak samo jak piwo Gallagherów. Szatynka przeszła na trybuny zajmowane praktycznie przez wszystkich niebieskich, żółtych i czerwonych dostrzegając w oddali pofarbowane włosy przyjaciela. W duchu gratulowała mu odwagi i pomysłu, co najpewniej w trakcie rozmowy wtrąci kilkukrotnie. Wyłapawszy wzrokiem jeszcze Francisa kibicującego puchonom drgnęła ledwo zauważalnie, klnąc na nauczyciela po cichu, który najpewniej nie wiedział o ich rozstaniu, o tym, że Hogwart stracił nie tylko kapitana drużyny, ale i prefekta. Z bijącym sercem podeszła do van Vuurena i Henleya starając się wyglądać jak najmniej upiornie. - Cześć, chłopaki. Jak nastroje? – Z pewnym opóźnieniem wypowiedziała słowa na głos, zajmując jedno z wolnych miejsc najpewniej przeznaczonych właśnie dla niej. Chłopców powitała krótkimi całusami w policzek pozwalając sobie na przyjacielskie objęcie, wiedząc że to pozwoli na pokazanie im, że wszystko jest okej. Ciemne tęczówki badały przez chwilę niebo w poszukiwaniu wszystkich graczy drużyny, z którą wielokrotnie się spotykała podczas, gdy w jej dłoni pojawiła się różdżka. Wyuczonym ruchem śmignęła wiązem w powietrzu, a z jej oręża wyleciała petarda, która zabarwiła niebo nad ich łepetynami na błękitno – iskry ułożyły się w godło Ravenclawu. Skoro mieli kibicować swoim, to trzeba było się jakoś przygotować. - Oby dopisało im szczęście. – Powiedziała zaraz słysząc jednym uchem głos komentatorki, z którą przez ostatnie dnie spała w jednym łóżku. Trudno było jej się skupić na słowach kierowanych w jej stronę, dlatego Wanda uparcie spoglądała na boisko – i jeżeli ktokolwiek z jej drużyny ją odnalazł w tym tabunie ludzi to właśnie jemu czy jej starała się posłać najcieplejszy uśmiech na jaki mogła się w tej chwili zdobyć.
|
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 15:51 | |
| Już z nastaniem poranka ruda miała jakiś dobry humor. Dlaczego? Miała okazje by się porządnie wyspać, chociaż gdyby tak mogła najchętniej cały dzień tak błogo przeleżała. Tylko miała dzisiaj motywację, pierwszy mecz w sezonie, tak bardzo na to czekała, ale dzisiaj będzie w roli kibica na trybunach. Wstała i gdy tylko spojrzała w lustro łazience na jej twarzy pojawił się uśmiech porównywalny do kształtu banana. Wypoczęta i świeża z błyskiem w oczach, była gotowa na kolejny dzień. Zdjęła śmieszną różową piżamę, nie powiem z jakim wzrokiem. Przywdziała czarną sukienkę w kolano, ciemnie wiązane buty z grubą podeszwą. Na to wszystko płaszcz w złotym kolorze z czarnymi guzikami. Włosy związała w niedbałego koka, kosmyki włosów odstawały lub za chwilę wypadały i leżały swobodnie na jej ramieniu. Nie chciała się z tym bawić. Jeszcze przed wyjściem zjadła jakieś szybkie śniadanie. Co prawda z nikim konkretnym się nie umawiała by iść na mecz. Przecież i tak wszystkich tam będzie od groma, wystarczy by tylko tam się zjawić i już sami znajomi do rozmowy. Tylko kto w czasie meczu tak bardzo się zajmuje rozmową? Nie jest jej to mecz, Krukoni i Ślizgoni. Z jednej strony nawet się cieszy, że tak to wypadło. Nie widziała jej się gra na sam początek ze Ślizgonami. Od samego patrzenia ją bolało. Co poradzić, wspaniała to gra czyż nie? Jak na przykład nagła utrata kapitana drużyny. Zaledwie kilka dni temu to się stało. Przez chwilę naprawdę ubolewała no bo co zrobią bez kapitana? Trzeba wybrać kogoś nowego, kto by się nadawał z drużyny najlepiej? Mel odpada od razu, nie ma co nawet się nad tym zastanawiać. Zresztą nie ma za dużo doświadczenia by się czegoś takiego podjąć. Nie trapiło ją to tak bardzo, jak inny fakt związany z odejściem Henry'ego. Zdecydowanie dzisiaj miała powód by kibicować Krukonom. Mimo wszystko ma z nimi naprawdę dobre relacje to jak ich ie wspierać? Nie chciała z góry powtarzać, że na pewno wygrają. Nigdy tego nie robi, nie ocenia z góry kto wygra. Nigdy nic nie wiadomo. Quidditch jest nieprzewidywalna. Będąc już na boisku kierowała się w stronę największego zbiorowiska Puchonów bądź Krukonów. Przemieszczała się dość wolno z myślą, że zobaczy kogoś do kogo by mogła dołączyć. Tak się stało, dostrzegła Wandę w towarzystwie dwóch chłopaków. Pojawiła się! Doszła jakoś do siebie po tym co się stało? Przez ostatnie kilka dni można było jej coś przekazać jedynie przez sowę. Przepchnęła się w końcu do niej -Wanda, tak bardzo się cieszę, że Cię widzę - objęła ją bardzo mocno, tylko tyle mogła zrobić w tej sytuacji. Nie chciała o nic wypytywać, jak się czuje, jak sobie poradziła. Dobrze, że się zjawiła. Może atmosfera sprawi, że na chwilę wszystko odejdzie w niepamięć - Mam nadzieję, że się nie otrułaś moimi pierniczkami, ale jesteś Tu czyli wszystko jest w porządku hm? - w końcu się od niej odczepiła, Mel mogła tak długo i długo ją przytulać. Do tego krótka anegdoda o zdolnościach cukierniczych Puchonki, trochę ją rozweseli, ale chyba nie było to konieczne. Wyglądała naprawdę dobrze i humor jej chyba dopisywał. -Oj, przepraszam. Cześć wam - no.. może na chwilkę dosłownie zignorowała towarzystwo,w którym była Wanda, ale szybko chciała się poprawić i chociażby przywitać - Krukoni mogą liczyć na nasze wsparcie - mówiąc "nasze" miała na myśli Puchonów, a kogo by innego hm? Chociaż fakt, że wśród nich gra pan Gallagher... no dobrze, niech też sobie niczego nie połamie. Melanie ma chyba za dobre to serduszko, nawet dla kogoś za kim specjalnie nie przepada. Inaczej już będzie gdy zagrają przeciwko sobie - Jak myślicie ile będzie trwał mecz? |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 16:20 | |
| Parsknęła tylko, jakąś częścią świadomości, która nie była skupiona na boisku i nieznajomym mężczyźnie rejestrując odpowiedź Rosalie. W tonie jej głosu wybrzmiało coś, co nie spodobało się do końca panience Carrow, nie zamierzała jednak wypowiadać się drugi raz na ten sam temat – nie od dzisiaj panowała między nimi niewymowna zasada, że nie oceniały własnego gustu, ograniczając się jedynie do plotek i wspólnych obserwacji na korytarzach szkoły. Alecto ani w głowie było mieszać się w sprawy Rabe, z prostej przyczyny: po co sprzeczać się o coś tak bezsensownego? Wzruszyła więc jedynie ramionami, z pewną pobłażliwością posyłając Rosie kolejne spojrzenie i wychyliła się w kierunku Aristos, gdy tylko ta zajęła znów swoje miejsce, po krótkim powitaniu osoby, której Alecto nie widziała dotąd dłużej niż parę sekund, gdzieś w przelocie podczas krótkich wizyt w Pokoju Wspólnym. Widząc jednak, że Gryfonka zajęła się rozmową z Traversem, blondynka westchnęła jedynie cicho i wyprostowała się, chcąc nie chcąc, wystawiając się tym samym na wzmożoną uwagę nieznajomego jegomościa. Który, o zgrozo, zdążył pokonać już barierę dwóch miejsc, ograniczając dzielącą ich przestrzeń do zaledwie jednego wolnego siedziska. Liczyła na to, że po jej ostatniej uwadze mężczyzna straci nieco rezon, odpuści, wycofa się i pozwoli jej w spokoju delektować się mordobiciem, jakie powoli zaczynało rozkręcać się na boisku, brunet jednak nie odpuszczał – nie potrafiła zdecydować, czy to godne podziwu, zabawne, czy żałosne. - Pięć butelek Ognistej, że się z tobą umówię? – spytała, podpierając się w podobny jemu sposób i nachylając lekko, by poczuł subtelny zapach piżmowo-ambrowych perfum, o jakimś ciężkim, trudnym do zidentyfikowania kwiatowym akcencie, który nie drażnił nosa, uderzając do głowy. - Skoro to aż pięć butelek, pozwól, że ja podam ci pięć powodów, dla których tego nie zrobię – wymruczała nieco ciszej, spoglądając mu prosto w oczy – Po pierwsze, najprawdopodobniej jesteś tu stażystą. Nie twoja liga. Po drugie, tacy jak ty szukają panny na jedną noc. Po raz kolejny, nie twoja liga – wsparła brodę na dłoni, drugą ręką sięgając do przedramienia chłopaka; wypiłowane równo paznokcie przesunęły się po nim w górę i w dół, nim dziewczyna wróciła do wyliczanki. - Po trzecie, kibicujesz Krukonom. Nie bratam się z wrogiem. Po czwarte, jesteś źle wychowany. Nadal się nie przedstawiłeś. Po piąte, co powinno być najbardziej oczywiste: jestem warta o wiele więcej, niż pięć butelek whisky – rzuciła nieco ostrzejszym tonem, prostując się i wykrzywiając wargi w chłodnym uśmiechu. Na boisku zapanował prawdziwy chaos’ czerwony kafel mignął jej przed oczami jedynie przez moment, zaraz jednak skupiła się na tłuczkach. Kolejny raz wyłapując strzępek rozmowy, na chwilę odwróciła się do tyłu. - Rabe, wydaje mi się, że zanim zdążysz przypieczętować ten zakład, Wilson będzie leżała – mruknęła, wskazując brodą obu pałkarzy Slytherinu, którzy obrali sobie drobną mulatkę za cel. |
| | | Echo Mallory
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 16:29 | |
| - Tak, to ja, we własnej osobie. – odparła na okrzyk przyjaciółki i uśmiechnęła się do niej zawadiacko, poprawiając włosy, które wiatr już zdążył niemiłosiernie potargać, pomimo tego, żeby były związane. - Cześć, Creed. – zwróciła się do chłopaka, a widząc jego otępiałe spojrzenie, zaśmiała się lekko. - Wiesz, nie chcę nic mówić, ale znamy się od sześciu lat. Ja wiem, że te kilka tygodni w domu rodziców mocno się na mnie odcisnęły, ale chyba nadal da się mnie poznać. – to powiedziawszy zrobiła kilka póz godnych modelki, wypinając strategiczne części swojego ciała. Pech chciał, że w tym właśnie momencie Lloyd postanowił zwrócić na nią swoje przecudne oczęta, co nieco wybiło go z rytmu. Słysząc jakieś krzyki ze strony widowni obejrzała się jeszcze przez ramię i zdążyła pomachać energicznie Averemu, puszczając mu przy okazji oczko, czego niestety mógł nie dojrzeć z odległości, w jakiej się znajdował. Kiedy Ślizgon wrócił do gry, bo mam nadzieję, że mimo wszystko żądza wygranej nieco otrzeźwiła go i pozwoliła otrząsnąć się z pierwotnego szoku, Echo ponownie skoncentrowała się na swoich towarzyszach. - Dopiero się zaczyna, nie? Kogo obgadujemy? Kogo mamy zamiar wyeliminować z meczu za pomocą negatywnych fal umysłowych? – zarzuciła ich pytaniami, spoglądając z góry na jakiegoś siedzącego nieopodal pierwszoroczniaka, który umknął z piskiem, robiąc jej miejsce. Przysiadła obok Iris, ściskając palcami jej przedramię i kręcąc się na miejscu. Jej oczy utkwione były w płycie boiska, kiedy wciąż na nowo odszukiwała znaną jej sylwetkę. Och, jak bardzo chciała z nim porozmawiać. Oczywiście po to, żeby zapytać, jak śmiał przez tak długi czas w ogóle się do niej nie odzywać! To było niedorzeczne. Ostatecznie nie grzebałaby w rzeczach kogoś obcego. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 17:02 | |
| Na jej uwagę o ciasteczkach na moment oderwała wzrok od jednego z zawodników Slytherina, u którego zapewne i tak nie miałaby żadnych szans, ale wyglądał tak nieziemsko seksownie na miotle, że ciężko było sobie czegoś nie pomyśleć. Denerwowało ją, że tak zwracają uwagę na tą całą czystość krwi, bzdura i bujda! Tyle dobrych ciasteczek przelatywało jej koło nosa przez to… - Tośka, Tośka! Pan Francis wygląda na kogoś, kto lubi łaskotki, nie zaprzeczaj – wyciągnęła z opakowania jednego dropsa i wsadziła sobie do buzi, podając paczuszkę w łapki koleżanki, z serdecznym uśmiechem oczywiście. – częstuj się, mała. Ale no, co powiesz na to, żebyśmy upiekli mu mnóóóóstwo ciasteczek za tak wspaniały doping i przyniosły do jego gabinetu? Albo wyślemy sową, bo chyba trochę się wstydzę… - jasnymi tęczówkami ponownie zlustrowała Lacroix, przykładając palec wskazujący do dolnej wargi. – on w sumie jest całkiem przystojny, nie uważasz? Na jej słowa zachichotała nerwowo; te rumieńce ją zdradziły. Czyli nie tylko ona podkochiwała się w Tośku, niestety, ale nie zamierzała mieć o to do koleżanki żalu. W końcu ich starszy przyjaciel był tak przystojny i czarujący, że ciężko było się nie zadurzyć. Może ona poradzi sobie lepiej od Sharon, której zauroczenie rozeszło się po kościach w momencie, w którym wyznała chłopakowi uczucia. A mogliby być taką zgraną i fajną parą! - Tak, niech Krukoni wygrają! Shaw, który to? – uniosła brwi, mrużąc przy okazji oczy by lepiej widzieć szybujące w powietrzu ciacha i ciasteczka – wiesz, według mnie najprzystojniejszy ze Ślizgonów jest ten brunet – wskazała palcem na Bonnera, oczywiście nie wiedząc, że to Bonner. – no i ten przystojniak, ach – westchnęła z rozmarzeniem, całą swoją uwagę skupiając na niejakim Lloydzie Averym. – wiesz, czasem żałuję, że nie jestem czystokrwistą Krukonką. Ej, może po meczu podejdziemy i poudajemy czystokrwiste? – zerknęła na nią z nieukrywanym podnieceniem. – Przecież teraz wyglądasz jak rasowa panienka z Ravenclawu, na pewno nas nie oleją! – zaklaskała w dłonie na swój wspaniały pomysł i zrobiła minę, która zapewne miała być ponętna. – szykuj się na podboje, mała. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 17:48 | |
| Nie tylko oczy Aristos utkwione były w Rosierze. Chiara także nie miała zbyt wielu powodów, aby tutaj być. Nie lubiła quidditcha, nie przepadała za wielkimi tłumami, nie poczuwała się do domowego patiotyzmu. Jeśli zaś, jak twierdziła Lacroix, odzywając się w miarę uprzejmie, do przysiadającego się do niej Vincenta, wbiła sobie gwóźdź do trumny to, cóż, gryfonka mogła się tylko z tego cieszyć, nieprawdaż? Chiara nie widziała w tym jednak nic tak świętokradczego. Owszem, wiedziała, że Rosier nie żywi do niego pozytywnych uczuć, ale skoro on nie przejmował się sympatiami di Scarno, dlaczego ona miałaby postępować inaczej? I nie, nie ufała mu, tym bardziej nie zamierzała robić sobie z niego żadnego pieska. Po prostu zachowywała się w sposób cywilizowany w stosunku do kogoś, kto nic jej w życiu nie zrobił i z kogo wolałaby nie robić sobie wroga. Poza tym istnieje ciekawe porzekadło, które można by w tej sytuacji zacytować. Coś o przyjaciołach, których należało trzymać blisko i... Co takiego widziała na obozie, co mogłoby nakazywać jej błyskawiczny odwrót na widok twarzy Vincenta? Prawdę mówiąc: niewiele. Oprócz wściekłości Evana i strachu Aristos, które już dawno uznała za autentyczne i nie próbowała ich podważać, nic takiego się tam nie wydarzyło od chwili, kiedy pojawiła się tam wraz ze swoją grupą. Tak, czuła dystans w stosunku do byłego wychowanka Durmstrangu, czuła, że jest nieprzewidywalny, niebezpieczny i potrafi zdecydowanie więcej niż mogłaby przypuszczać, co jedynie przemawiało za tym, żeby nie miał powodów swoich umiejętności wykorzystywać właśnie na niej. Jeśli chciał zrazić ją do Ari, cóż, najprawdopodobniej miał małe szanse. Nigdy się nie przyjaźniły, zachowywały się wobec siebie poprawnie, czasem nawet odrobinę cieplej i jedyną osobą, która mogła popsuć opinię Chiary o młodej Lacroix była ona sama. Podobnie, a właściwie znacznie trudniej, byłoby ze zniechęceniem jej do Rosiera. - Ciebie też dobrze widzieć, Alecto. – odezwała się do Ślizgonki, puszczając jej oczko. Wiedziała, że sporo niezdrowego (choć niekoniecznie tylko i wyłącznie) zainteresowania skoncentruje się na niej, jeśli postanowi odezwać się normalnie do Vincenta, ale nie wydawała się tym przejęta. Przynajmniej na zewnątrz. - To cecha charakterstyczna większości ludzi inteligentnych. – odpowiedziała Vincentowi, opierając dłonie na ławce i odchylając się nieco do tyłu, aby mieć lepszy widok na trybuny, na których działo się nieco zbyt wiele naraz. Uśmiechnęła się ciepło do Rabe, kiedy dziewczyna postanowiła się do nich przysiąść. Nie znały się zbyt dobrze, ale miała wrażenie, że Rosalie bardzo chętnie buduje sobie wizerunek flirciary. Nie przeszkadzało jej to bynajmniej, wręcz przeciwnie, chętnie zapoznałaby się z tą dziewczyną nieco bliżej, gdyby tylko przydarzyła się po temu okazja. - Miło słyszeć, że tak dobrze życzysz mieszkańcom mojego domu, Rabe. – stwierdziła rozbawiona, słysząc propozycję zakładu. - Myślę, że przynajmniej panienkom nieźle się oberwie. A co powiesz o Ślizgonach, wszyscy się utrzymają? – prawdę mówiąc, wcale nie było tak koszmarnie, jak wydawało jej się, że będzie. Dopiero kiedy jakiś typ przyczepił się do Ari, zmarszczyła lekko brwi. Czasem miała wrażenie, że po tej akcji, którą odstawiła na obozie, z jakichś powodów czuła się zobowiązana występować w obronie tej Gryfonki, nie żeby jej potrzebowała, nie żeby to było na rękę samej Chiarze. Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że skutki klątw runicznych bywają nie do przewidzenia. Jej uwaga została jednak szybko odwrócona przez zabiegi Chantal i to na nich się zwróciła. Nie była być może orłem z eliksirów, ale doceniała inwencję twórczą opiekunki Slytherinu. Być może, oczywiście jak na gust di Scarno, przesadziła ona odrobinę ze strojem, ale być może chciała być chodzącym bannerem swojego domu. - Kto by przypuszczał, że coś tak prozaicznego, może budzić w ludziach tyle gwałtownych emocji. – stwierdziła, nieco nawet pobłażliwie, odgarniając ciemne włosy z twarzy i powracając wzrokiem na boisko. Ciemne spojrzenie koncentrowało się pewnie dokładnie na tym samym, na czym bławatkowe. |
| | | Antonija Vedran
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 18:08 | |
| Czysta krew i czysta krew... Biedna Tośka przez jedenaście wiosen żyła w błogiej nieświadomości tego, że z jej krwią jest coś nie tak. Jak raz spadła z rowerka i rozwaliła sobie kolano widziała tą krew. Była gęsta i czerwona, ale z pewnością nie była brudna. Szkoda, że w realiach czarodziejów brutalnie określa się to jakim kto jest człowiekiem na podstawie jego pochodzenia. To dość... snobistyczne podejście zdaniem Antosi. Oczywiście są też normalni młodzi adepci magii. Przez normalni mam na myśli oczywiście tolerancyjni. Osoby które chcą poznać innych ludzi, a to jak prezentuje się ich drzewo genealogiczne nie ma dla nich najmniejszego znaczenia. I do tej grupy zdecydowanie zaliczała się Chorwatka. Chwilami jednak bolała ją ta jawna niesprawiedliwość tego świata. Bo czy fakt, że Sharon pochodzi z niemagicznej rodziny usprawiedliwia te wszystkie złośliwości które na pewno musiała słyszeć od Ślizgońskiej bandy? Nie. Toś nie była jeszcze na aż tak złej pozycji, bowiem jej matka była czystokrwistą czarownicą. Wiedziała jednak, że te osoby z niemagicznych rodzin miały zwyczajnie przerąbane. Niestety nie mogła nic z tym zrobić. - Pan Francis wygląda na kogoś kto lubi alkohol i seks, a nie łaskotki - powiedziała cicho unosząc wymownie jedną brew do góry. Kibicujący nie grającym dzisiejszego dnia Puszkom czarodziej sprawiał wrażenie nieobecnego duchem na tej planecie. Musiał być pijany, albo był daltonistą. Inna opcja raczej nie występuje. Z szerokim uśmiechem poczęstowała się miętówką koleżanki wypychając smakołykiem lewy policzek przez chwilę przypominając chytrego chomika. - Dzięki. Nie jest zły. Możemy mu wysłać. Razem z kremowym piwem na kaca. Na pewno się ucieszy - wyszczerzyła się radośnie do Shar po czym znów spojrzenie jej czekoladowych tęczówek spoczęło na zawodnikach. Naturalnie na dłużej zatrzymało się na kapitanie Krukonów który swoim uśmiechem sprawiał, że niejedna dziewczyna chciałaby być tą do której się uśmiecha. - Obrońca - odpowiedziała natychmiast wieńcząc swoją wypowiedź cichutkim westchnięciem pełnym uwielbienia. Tak, zdecydowanie zaliczała się do grona fanek Lucasa. - Oczywiście, że nas nie oleją. Przecież jesteś jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole. A na pewno jesteś ładniejsza od tych wszystkich Wężowatych które zadzierają nosa tak bardzo, że wyglądem przypominają już świnki. Trochę pewności siebie Sharon - powiedziała szybko i odrzuciła na plecy długi warkocz. - Kogoś konkretnego chcesz poderwać? - zapytała ciekawie przechylając nieco głowę. |
| | | Katja Odineva
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 20:01 | |
| Katja czekała. A potem już tylko siedziała nieco wytrącona z równowagi. Zawsze wydawało jej się, że jest dość zauważalną osobą, tak przynajmniej twierdziły niezliczone rzesze osobników wszelkich płci i pokoleń. Gwen najwyraźniej jednak miała zamiar udowodnić Odinevej coś zupełnie odwrotnego, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bezceremonialnie zaczynając przemowę, bez choćby jednego słowa skierowanego w kierunku mającej w planach nadzorować ją osoby. Cóż, Rosjanka nie wydawała się tym najbardziej przejęta. Po krótkiej chwili dezorientacji bardziej zainteresowała ją jakaś majacząca w oddali osoba, która powoli wspinała się po schodach. Dopiero kiedy młoda krukonka o nieznanym jej imieniu odezwała się najwyraźniej do niej, powoli obróciła głowę w jej kierunku, dla bezpieczeństwa rozglądając się jeszcze dookoła. - No cześć, cześć. – odpowiedziała na jej uśmiech jeszcze radośniejszym i energicznie potrząsnęła drobną dłonią blondynki. - Widzę, że ktoś tutaj palił. – stwierdziła, pociągnąwszy kilka razy nosem. Bystrym spojrzeniem zlustrowała niewinny look dziewczęcia i połączyła wszystkie fakty. - Co powiesz na małą zamianę? – szepnęła do Gwen, wyciągając w jej kierunku manierkę, w której chlupotał napój bogów i uśmiechając się półgębkiem – Wyglądasz, jakby Ci się to przydało. Denerwujesz się czymś? – zapytała niezobowiązującym tonem. Dalszą pogawędkę przerwało im jednak przybycie Chantal, której wreszcie udało się wdrapać na sam szczyt schodów i przebić przez tłum do swojej najlepszej na świecie przyjaciółki. - Witaj, Smoczyco. Dzisiaj zamiast strzelać ogniem, razisz zielenią? – stwierdziła, lustrując jej strój i banner. Miała właśnie powiedzieć coś jeszcze, kiedy zauważyła w oddali swojego Rycerza na białym rumaku, który aktualnie niczego nie ujeżdżał i wydawał się odrobinę oszalały. Rozczuliła się na jego widok, złapała dłonie otaczających ją dziewcząt, przytuliła je do swojej piersi i wydała z siebie przeciągłe „awwwwwww”. - Czyż on nie jest przeuroczy? – zapytała swoje towarzyszki i posłała w powietrze pocałunek. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 20:34 | |
| Czasami Lacroix miał wrażenie, że to wybierając Hogwart trafił na staż do domu starców, a nie do szkoły, gdzie młodzi ludzie z natury, są energiczni, hałasują i biegają, a te mniej ruchliwe osobniki stanowią może jedną piątą całego towarzystwa. Cóż, przybytek Dumbledora widocznie działał inaczej i tutaj większość młodzieży mentalnie osiągnęła wiek lat siedemdziesięciu ośmiu w porywach do siedemdziesięciu ośmiu i jednej czwartej, a ich ulubione, mogło się zdawać, zajęcie stanowiło knucie po kątach i zachowywanie się jak ofiara każdego możliwego systemu, z edukacyjnym włącznie. Ale cóż miał Lacroix począć? Nic. Bo ten kto przyszedł na trybuny licząc, że spotka tutaj biblioteczną ciszę urastał nie tyle do rangi naiwniaka co zwykłego głupca. Postanowił więc nie przejmować się zbytnio przepełnionymi pesymizmem istotkami i zająć się meczem albo KSŻ. Podreptał do Katji, przeskoczył z gracją parę ławeczek i pomachał radośnie w kierunku trybun puchonów i posłał w ich stronę całusa. Potem jeszcze jednego. W końcu, stwierdziwszy, że pewnie go nie widzą machnął różdżką i wysłał w niebo czarno-złoty fajerwerek. Czuł, że ktoś stamtąd na niego patrzył, wydawało mu się, że to Sharon i Verdan, ale nigdy sokolego wzroku, bidoczek, nie miał. Wie chłopak co to przytup. Może nawet wyślą mu jakieś bombonierki w nagrodę! Albo uśmiechną się do niego na korytarzu. Tak, to byłoby miłe. Francis przepadał za łaskotkami. Za seksem i alkoholem mniej, jeśli były proponowane od nieletnich uczennic, ale za coś słodkiego zdecydowanie by się nie obraził. Podszedł do Katji i uśmiechnął się szeroko. -Dzień dobry, Katjo! - przywitał się radośnie i cmoknął ją w policzek, potem ciotkę Chantal także, do Gwen tylko się uśmiechnął. Spojrzał wymownie na butelkę w dłoniach Katji i pokiwał głową. - Nie! - stwierdził stanowczo i przechwycił buteleczkę, chowając ją w swoim swetrze. - Młoda damo, mam dla ciebie coś sto razy lepszego i nie, nie mam na myśli ciężkich narkotyków! - rzucił i przetrzebił kieszenie. Czekolada. Mleczna. Z orzechami. I do tego bardzo bardzo duża! Nachylił się konspiracyjnie nad Gwen i szepnął, wciskając jej potężną tabliczkę w łapki: - Rzuć jakimś żarcikiem na Gilgotkomierza to dostaniesz jeszcze trzy takie. - i wyprostował się szybko, uśmiechając się do Pań. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Trybuny Nie 19 Lip 2015, 20:49 | |
| Spodziewał się Wandy, ale zamiast tego w tłumie wychwycił Erica. Z niebieskimi włosami i równie niebieską twarzą. Riaan uniósł brwi do góry patrząc jak jego kolega przebija się przez tłum w jego stronę. Ludzie się zanim oglądali, a jakże, ale mówiąc szczerze byli więksi fanatycy Krukonów od Henleya. Na przykład jakiś drugoklasista siedzący kilka rzędów dalej, przebrany za wielkiego kruka. Aż dziwne, że Ślizgonki uwielbiające być zgryźliwymi wariatkami nie zdecydowały się skomentować dzisiejszej kreacji Gryfona. - Czesć - mruknął kończąc rozpisywać pierwszą stroną notatek i w tym momencie usłyszał komentarz Erica, oraz sprostowanie które nastąpiło od razu potem. Niestety, Eric miał rację. Potter ostatnio miał na głowie inne sprawy niż Quidditch, czy OWUTEMy. - Szkoda, prawda? Ale w porządku, nie przeszkadza mi odwalanie czarnej roboty za Jamesa. Właściwie to całkiem przyjemne zajęcie. - Kiedy kochasz coś tak mocno, że ciężka praca z tym związana wydaje Ci się przywilejem, to albo jesteś szalony, albo jesteś Riaanem. Nieważne jak wiele godzin spędzi na analizowaniu taktyki przeciwnika, ćwiczeniach, treningu na miotle, nigdy nie uważał tego czasu za zmarnowany. Właściwie to tylko na łonie natury czuł się lepiej niż w powietrzu. - Widzę właśnie, że pięknie się odstawiłeś. - odpowiedział Ericowi, a gdy ten zaoferował mu fasolkę, chłopak grzecznie odmówił. Gracze zebrali się w okręgu, na środku boiska. Riaan rozpisał nazwiska zawodników ze zdziwieniem notując, że w pierwszym składzie wyleciał Avery. W pamięci miał jeszcze rozmowę ze Skai, jak się ekscytowała tym chłopakiem. Właśnie. Skai. To był jej pierwszy mecz, afrykaner obawiał się trochę o filigranową koleżankę. Ślizgoni tradycyjnie byli najbrutalniejsi ze wszystkich drużyn, a biorąc pod uwagę jak drobna jest dziewczyna i na jak ważnej pozycji gra, Riaan mógł się założyć o swoją miotłę, że pierwsze co zrobią pałkarze zielonych to zaatakują szukającą Ravenclawu. Zaczęło się! Kafel był w posiadaniu Krukonów. Złapał go jeden z Gallagherów, którego poznał na ognisku. Ścigający Slytherinu rzucili się na niego, co skrzętnie zostało zanotowane w zeszycie. Następnie wydarzyło się to, czego Gryfon się spodziewał. Skai zaatakowali dwaj pałkarze. Niedobrze. W tym momencie do ich grupy dołączyła Wanda. Dla społecznego niedorozwoja bez empatii, jakim był Riaan, Krukonka wyglądała całkiem nieźle jak na kogoś kto się posypał wewnętrznie. A może to była maska? Tak czy inaczej, chłopak przytulił ją mocno i przesunął się, aby usiadła między nim a Henleyem. - Grossherzog i Bonner chcą wam zabić szukającą. Dostali już odpowiednie dopiski. - pokazał jej w zeszycie, że przy nazwiskach obu pałkarzy wielkimi literami zanotowano dwa słowa. AGRESYWNY SKURWYSYN. Trochę poniosły go emocje, Skai była jego znajomą i ostatnie co chciał to to, aby znalazła się w skrzydle szpitalnym. - Szczęście? Niech wymyślą coś sprytnego, bo inaczej Ci brutale zetrą ich z powierzchni ziemi. Dlaczego Shaw przyjmuje do drużyny praktycznie same dziewczyny, jak myślicie? - Nie żeby coś miał przeciwko paniom na miotłach, po prostu przewaga fizyczna niektórych facetów była zbyt duża, aby dziewczyny miały szansę z nimi rywalizować. Na poziomie profesjonalnym ta przewaga się zacierała, ale w szkole nie dało się tego przeoczyć. Fajerwerki Lacroixa, u którego raz musiał sprawdzać testy odciągnęły go na chwilę od rozmowy i notatek wzbudzając na twarzy Riaana szczery uśmiech. Niektórych żarty trzymały się bardzo mocno, szkoda tylko że stażysta nie miał szans wykazać się trochę bardziej, ale Van Vuuren to rozumiał dlaczego tak się nie stało. I tak podziwiał francuza za żarty ze Ślizgonów w obecności opiekunki ich domu nie słynącej z wyrozumiałości, czy miłosierdzia. Mecz toczył się dalej, ale uwaga Riaana wciąż nie mogła zostać poświęcona w stu procentach Quidditchowi. Najpierw dojrzał w tłumie wiecznie nonszalancką Sharon wraz z jakąś dziewczyną przebraną za Rowenę Ravenclaw. - Patrz Eric, ktoś Cię przebił. - wskazał mu ręką siedzącą obok Puchonki dziewczynę, a gdy chciał już zupełnie poświęcić się meczowi, do ich towarzystwa dołączyła kolejna osoba. Nie kojarzył jej zbytnio, widział ją chyba na ognisku, ale nie dałby sobie głowy uciąć. Po chwili rozpoznał ją jako dziewczynę, która wylała Gallagherowi Krukonowi piwo na głowę. - Cześć. - przywitał ją, kiedy już zauważyła jego i Erica. Nie potrafił nawet zbytnio skupić myśli, tak wiele działo się w jednej chwili. Atmosfera nie sprzyjała robieniu notatek, ale błagam, na trybunie nigdy nie było cicho. Nie pośród tych wszystkich napalonych na zwycięstwo swojej drużyny osób. - Jeżeli pałkarzom Krukonów nie uda się obronić Skai, to krótko. - westchnął zauważając Silvera, oraz McKinnon gotowych do wykonania kontrnatarcia. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Trybuny | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |