|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Trybuny Czw 23 Lip 2015, 01:09 | |
| Kolejne notatki trafiały do notesu Riaana. Nie ekscytował się meczem jak jego koledzy i koleżanki, to był dla niego czas analizy, zbierania informacji. Zapisywał wszystko dokładnie, każde zagranie i manewr starając się dowiedzieć jak najwięcej z gry przeciwników. Tak, przeciwników, bo obie drużyny były rywalami Gryfonów i dlatego właśnie afrykaner nikomu nie kibicował. Możliwe, że brał Quidditcha trochę zbyt serio. - Dzięki, każdy głos się przyda. - już od dawna myślał o tym, aby po odejściu Jamesa zgłosić swoją kandydaturę na kapitański stołek. Miał do tego potrzebne umiejętności, oraz podejście. Brakowało mu co prawda meczowego doświadczenia, ale który z obecnie latających po boisku zawodników mógł pochwalić się uczestniczeniu w treningach Srok z Montrose, po których został pochwalony przez trenera drużyny? Nawet obiecali mu profesjonalny kontrakt, który oczywiście odrzucił ze względu na naukę. Ta była dla niego ważniejsza niż zarabianie pieniędzy, których zresztą i tak miał pod dostatkiem, mimo iż z nich nie korzystał. Nawiązując zaś do myśli Erica, Riaan rzadko kiedy miał plan. Właściwie wyłącznie do sportu podchodził tak analitycznie i z takim zainteresowaniem. Nawet na polowaniach nie musiał tak bardzo się angażować, ponieważ wykonywał wtedy wyłącznie polecenia starszych. Nie było więc co tak naprawdę podziwiać. Tłuczek trzasnął nogę Skai, Vuuren skrzywił się na ten widok, a gdy Eric wykrzyczał coś o zwalaniu pałkarza Slytherinu z miotły, afrykaner pokiwał głową. - Zapisane. W następnym meczu należy potraktować Ślizgonów z taką samą brutalnością. Muszą wiedzieć, że nie są bezkarni. - Nie wspomniał nic o pani sędzi, bo po co skoro i tak nigdy nic nie widziała? - I nie Eric, ona wygląda sto razy lepiej. Ty wyglądasz jak kretyn. - zaśmiał się. - Ale jak kretyn, który dotrzymuje słowa, więc się nie przejmuj. -na chwilę zrezygnował z notatek, widząc że jak dotychczas wszystko zapisał. Skierował swoje spojrzenie na Wandę, a potem na jej fajerwerki pożerane przez węża. Nie miał pojęcia kto to wyczarował, ale zasłaniało mu widok. Machnął więc swoją różdżką rozwiewając iluzję. Koniec tych głupot. Whisperówna nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną meczem, tak, patrzyła się na boisko ale jej wzrok wędrował dalej i dalej poza zieloną murawę. Nie miał pojęcia, gdzie teraz była. Na pewno nie z nimi, dlatego położył swoją dłoń na jej plecach i pogłaskał ją lekko, puszczając jej przy tym oko. Tak, aby dodać jej otuchy. Nie znał się na tych wszystkich społecznych konwenansach, miłościach i rozstaniach, ale chciał pomóc. Pierniczków co prawda nie upiecze, ale pomoże jej tak jak umie, wspierając ją drobnymi gestami. Nienachalnymi, tak aby nie poczuła się jakby ktoś się nad nią litował. - To jak bardzo jest się twardym zależy tylko od tego. - odpowiedział Wandzie pukając się w skroń, mając nadzieję że zrozumie ukryte znaczenie tych słów. Dotyczyło to nie tylko kobiet w drużynie Krukonów, ale ich wszystkich. Tej ważnej lekcji udzielił mu Katanga, kiedy ojciec Riaana powierzył mu chłopaka po raz pierwszy. Był to tuż po pierwszym roku nauki w Hogwarcie, podczas którego starsze roczniki znęcały się nad nim przez jego inność. Wtedy też ich rodzinę opuściła jego matka niszcząc jego rodzinny dom. Nie trzeba było sobie wyobrażać w jakim stanie był Vuuren. Ale dzięki staremu szamanowi odnalazł wewnątrz siebie siłę i odciął się od tych wszystkich negatywnych wydarzeń. Nigdy później nie dawał sobą pomiatać, nie dawał zwyciężyć rozpaczy. Wrócił do swoich notatek, bo akcja na boisku znowu się rozkręcała. Zresztą to co powiedział Wandzie było wystarczające, więcej słów w tej manierze mogło tylko pobudzić jej smutek i przywołać jakieś wspomnienia. - Mecze ze Ślizgonami są najlepsze. - rzucił w stronę Melanie, oraz Erica. - Dlatego, że te gady swoim stylem wzbudzają w przeciwnikach agresję, motywują ich. Właściwie to grają na swoją niekorzyść. -Krukoni nie słynęli jako faulująca drużyna, mimo tego już teraz próbowali odgryźć się Slytherinowi. Gryffindor nie byłby wstanie popchnąć Krukonów do takiej ostateczności. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Trybuny Sob 25 Lip 2015, 14:26 | |
| Podczas żmudnego procesu doglądania odgrywanego ponad głowami wszystkich spektaklu Gwen doznawała uczucia podobnego do nastroju towarzyszącego młodzieńcom (i młódkom) przed bitwą; serce jej biło mocno i nierównomiernie, a szanse by skoncentrować myśli na czymś innym, aniżeli podniebnych bojach oscylowały koło zera. No może z jednym wyjątkiem, kiedy to przelotem zawiesiła oko na akcie dewastacji niebieskiego dopingu. Wąż zjadł kruka, ot co. Bliżej niezidentyfikowany osobnik postanowił w ten jakże subtelny sposób oddać to, co najwyraźniej czekało reprezentację domu Roweny Ravenclaw, a czego nikt z kibicującym im jednostek przyznać nie potrafił. Ale, ale… do końca rozgrywki pozostało jeszcze trochę czasu. Na widok kruczego mordu, dokonanego przez iskrzącego mocą i blaskiem gada, żołądek Gwen skręcił się w supeł, choć, gdyby ktoś zapytałby ją o powody takiego stanu rzeczy, nie potrafiłaby odpowiedzieć jednoznacznie.- Ślizgoni najwyraźniej głęboko do serca wzięli sobie sromotną przegraną ich reprezentacji szachistów w szkolnym turnieju. Nie marnujcie sił i czasu, drodzy obślizgli koledzy, hańba ta będzie wam towarzyszyć niezależnie od wygranej w Quidditcha. Czymże jest chaotyczny slalom na kiju będącym przedłużeniem… na kiju w porównaniu z burzą testosteronu wyrażaną ruchem konia wśród pionków?- Wygłosiła, wciąż mając przed oczami próby zburzenia kruczej motywacji. W czasie wymawiania tych słów minę miała tak nieprzyjemną, że nietrudnym było dojście do wniosku, że wszelakie pokłady obiektywizmu zdawały się już w pełni opuścić jej drobną osóbkę.- Oho, drodzy państwo, my tu gadu-gadu, a rozgrywka trwa. Evan Rozier, swym przypadkowym zetknięciem z krukońskim ścigającym, dał nam idealny przykład bycia równie subtelnym, co rzucona w okno cegła. - Dziewczyna wstała gwałtownie i przestąpiła z nogi na nogę. – Abstrahując od tego, że mamy tu spory pokaz umiejętności GRY, nie da się ukryć, że zawodnicy postanowili również uświadomić nas w fakcie, czymże właściwie nie jest rozgrywka fair play.- Burknęła wyraźnie niezadowolona i podparła się pod boki dłońmi zaciśniętymi w pięści, oddychając powoli i równomiernie a minę miała w takim samym stopniu wściekłą, jak pozbawioną wyrazu.- Zwłaszcza ci zieloni.- Wtrąciła nieco ciszej, niespecjalnie pragnąc wystawiać własną osobę na niezadowolenie kogokolwiek. \-Avery, Avery, Avery. – Dodała blondynka po krótkiej pauzie, błyskając lazurowymi ślepiami, kiedy omiotła wzrokiem boisko, wyraźnie po to, by przekonać się, jakie wrażenie zrobiła swoimi trzema Lloydami.- Mimo ewidentnych starań szanownego pana, przechwycony zawczasu z rąk panny Vane kafel nadal w rękach Kateriny A… a już nie.- Akcja i towarzyszące jej faule rozwijały się w takim tempie, że Gwen, nie potrafiąc uwierzyć własnym oczom, z bijącym sercem i wyrazem ubolewania rysującym się na twarzy, pokiwała ze zrezygnowaniem blondwłosą makówką.-No BŁAGAM. Przecież tego nie da się określić słowami. Czy oby komuś nie popsuł się gwizdek? Krukonka była na skraju skierowania niezadowolenia na osobę sędziny, gotowa otwarcie zwyzywać ją od stronniczych, ale przypisywanie innym cech, którymi sami porażamy na rozległe mile do aktów z rangi tych najmądrzejszych nie należało. Zwłaszcza, kiedy oskarżenia te miały dotyczyć nauczyciela. Facjatę blondynki przejął od jakiegoś czasu błąkający się w kącikach jej słodkich, pełnych licznych ciekawostek ust wyraźny grymas niezadowolenia, niestety, Belinda Blackwall okazała się być absolutnie, brutalnie, przerażająco neutralna. Nawet jeżeli wcześniejsze manewry ślizgońskich pomiotów umknęły czujnym oczom pedagoga, tym razem przewinienia zostały zauważone i odgwizdane. Czekało ich pięć rzutów karnych, z których trzy niestety przypadły Ślizgonom.- Argent, Gallagher, Avery, Rosier i Vane zostali oddelegowani do wykonywania rzutów karnych. Czy ktoś oprócz mnie przegapił moment, w którym dom węża zasłużył na to wyróżnienie?- Ostatnie zdanie wypowiedziała półszeptem, profilaktycznie przysłaniając wierzchem dłoni megafon. – Dwa rzuty karne dla Krukonów! – Zagrzmiał głos Scrimgeour, kiedy ta lustrowała spojrzeniem przejmującą kafla koleżankę z domu i walczącego z krwotokiem – prawdopodobnie złamanego już nosa, mądrzejszego Gallaghera.- I niestety, młodszy z Blacków bez większego problemu przechytrzył ścigających Ravenclawu. Może gdyby nie fakt, iż oboje zostali poddani serii przyjemnych zbliżeń z zawodnikami drużyny przeciwnej, ich celność byłaby mniej zależna od czynników zewnętrznych. Kiedy kafel znalazł się w rękach Avery’ego, który nie-bez-trudności-acz-skutecznie przerzucił czerwoną piłkę przez obręcz kapitana Krukonów, Gwen zamilkła. Ba! W akcie swoistego buntu zamknęła również lazurowe ślepia a drobnymi dłońmi przysłoniła uszka. Dopiero po dłuższej chwili, którą oceniła jako odpowiednią dla wykonania dwóch pozostałych rzutów karnych, zerknęła na tablicę wyników, według której najbardziej-honorowi-spośród-reprezentantów-domów wygrywali dwudziestoma punktami. -To musi być rodzaj jakiejś zbiorowej halucynacji. Och, tak! Na pewno jakiś spryciarz dolał nam do soku dyniowego eliksiru z rangi tych bardziej wymyślnych, czego efekt mamy teraz na tablicy wyników w formie nierealnej punktacji.- Skwitowała z wyraźną drwiną, kiedy rzuty karne dobiegły końca, złapawszy się na tym, iż trudno jej było zadecydować o jednoznacznej reakcji na zaistniały stan rzeczy. Oscylowała między obraniem ścieżki rozbawienia, niesmaku i obrazy. A, że wielozadaniowość nie nastręczała większych problemów tejże Krukonce, postawiła na wszystkie trzy.- Lucas, amado mio, me vuelves loca!*- Wyszczebiotała po hiszpańsku, wyraźnie zbita z tropu własnymi słowami. Nieczęsto obnosiła się ze znajomością tegoż języka – zazwyczaj po kilku głębszych, a słodkim, krasomówczym popisom poliglotyzmu towarzyszył wtedy równie uroczy, rodem wyrwany z egzotycznej Kolumbii akcent. Jednym z iberyjskich dialektów brylowała także podczas aktów uniesienia, zarówno tych pozytywnych, jak w ten przykład – pieszczotliwie określając przyjaciół/ukochanego; i negatywnych – równie tkliwie zawierając w hiszpańskich idiomach wyrazy niezadowolenia. Niepodważalnie – Lucas wielokrotnie doświadczył popisów umiejętności blondwłosej koleżanki z domu Kruka na tejże płaszczyźnie, a dwie, najczęściej – acz naprzemiennie, nieczęsto idąc w parze, wypowiadane przez nią frazy nie powinny nastręczyć mu trudności w rozszyfrowaniu płynących ku niemu ze stanowiska komentatorki słów. Słodko gorzkich słów. Lucas, mój miły, doprowadzasz mnie do szaleństwa.- Mam nadzieję, że szok, wywołany ironią tej sytuacji cię nie zabije.- Dodała w akcie chwilowej refleksji, związanej z faktem, iż incydentalnie postanowiła nazwać byłego kochanka „jej miłym”, kiedy to powszechnie przyjętym zwyczajem zdawała się demonstracja poglądu, jako by Lucas działał na nią jak cham na hipogryfa.- Okej, droga publiczności.- Żachnęła się, odwracając zdezorientowane spojrzenie od osoby niebieskiego obrońcy, by raz jeszcze skupić się na właściwym komentowaniu.- Każdy, kto wyrwany z ciepłego zamku, maszerował dziś na boisko jak na skazanie, w ten przykład weźmy mnie, spodziewając się wydarzenia niemal tak pasjonującego, jak indeks połączeń sieci Fiuu, musi przyznać, że jednak to co dotychczas zaprezentowali nam zawodnicy obu drużyn nie zasługuje na miano nużących.- Bezwiednie przywołała na lico maskę z rodzaju tych bardziej ironicznych i odczekawszy chwilę, rzekła.- Shaw przy kaflu, proszę państwa, może tym razem uda mu się nic nie spiep… W stosownym momencie odsunęła usta od magicznego megafonu, jawnie zadowolona z powrotu na tory otwartej manifestacji awersji wobec bruneta i czekała na dalszy rozwój wypadków, nie odrywając bystrego spojrzenia od podniebnych harców członków obu drużyn.
*Lucas, mój miły, doprowadzasz mnie do szału/szaleństwa. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Trybuny Nie 26 Lip 2015, 01:06 | |
| Kiedy wydawało się jej, że sytuacja nie może stać się bardziej kuriozalna i nienormalna - niespodzianka, Envy był sobą i zamiast zostawić jej wnętrze wywrócone do góry nogami, załączył wirowanie. En Es Pe Pe. Cholerne En Es Pe Pe, które musiał teraz wyciągnąć, by dopiąć na ostatni guzik ten kokon wspomnień ze szkoły, w którym właśnie tonęła. Zbyt wyraźnie słyszała echo jego słów sprzed lat, zbyt dokładnie pamiętała dotyk, który wracał niczym bóle fantomowe za każdym razem, gdy czuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Kiedyś co innego wędrowało ta trasą, ale te wspomnienia zakopała już miesiące temu, przykrywając nowymi, odrębnymi, by nie pamiętać. A teraz kretyn stał przed nią na meczu quidditcha w Hogwarcie, gdzie niedawno zaczęła staż. Świecie, dlaczego jesteś taki mały? Patrzyła mu uparcie prosto w oczy, jakby starając się w ostatnich odruchach nadziei dojrzeć, że to jednak nie Pride, może jakiś metamorfomag, może halucynacja, może za dużo piła ostatnio i alkohol postanowił sobie z niej zażartować? Niestety, barwę tęczówek swojego byłego znała aż za dobrze i gdyby tylko znała się na komputerach podawałaby dokładne kody rgb. To spojrzenie ją śledziło tyle razy, patrzyło na nią w sytuacjach, których nigdy nie zapomni, choć czasem chciałaby wypalić sobie mózg, by ich nie pamiętać. Wędrowały po jej ciele, reagowały na jej słowa. Morgano, dlaczego mogła przypomnieć sobie właśnie to, a nie przypadkowe tematy z ważnych lekcji innych niż Runy? Stopniowo jednak te cztery litery studziły burzę, którą same wywołały, sprawiając, że umysł oczyszczał się, nerwy opadały, a spojrzenie wyostrzyło, przypominając skrystalizowany bursztyn. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tą propozycją Envy'ego - a właściwie układem. Z sentymentu, trochę tęsknoty, trochę z potrzeby wrażeń, gdyż ostatnie miesiące minęły jej dobrze, ale zbyt spokojnie jak na temperament kapitan Georgiew. Nieświadomie przygryzła dolną wargę, wciąż zapominając nadal, że dookoła szaleli kibice, a na boisku rozgrywa się mecz, który z zasadami przestawał mieć wiele wspólnego. W końcu odetchnęła głęboko, przymykając na chwilę oczy, by następnie zerknąć na graczy, próbując jednocześnie nadrobić w miarę możliwości stracone minuty gry. - ...Niech będzie, umowa stoi. Ale bez rumu nawet się nie pokazuj na oczy. Tego rumu. - odpowiedziała w końcu, nie odwracając wzroku od boiska. Patrząc na sposób gry Ślizgonów zaraz ktoś wyląduje na murawie. Ciekawe ile złamań, może szwy? Interesująco zaczynało być, nawet jeśli to nie liga światowa ani nawet nie krajowa. Jeszcze nachyliła się do Pride'a, starając się wyszeptać mu na ucho ostrym, acz nie wrogim tonem: - Nie myśl sobie, że zamiotłeś już wszystko pod dywan, wzburzone morze to ciężki kawałek chleba.
|
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Trybuny Wto 28 Lip 2015, 06:46 | |
| Przez chwilę zastanawiało go, dlaczego dookoła niego jacyś idioci tak wrzeszczą - czy to było tutaj normalne, że ludzie zbierają się w tłumy żeby pokrzyczeć dookoła jego rozmów? Dopiero po chwili go olśniło - no tak, przecież był na meczu Quidditcha. Z jakiegoś powodu, zupełnie wyleciało mu to z głowy. Szczerze mówiąc nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na jej reakcję. Chociaż generalnie był człowiekiem niecierpliwym i zwykle wolał ucinać ludzki czas na decyzję, teraz z jakiegoś powodu mu to nie przeszkadzało. To nawet nie było tak że nie potrafił czekać - dwa lata to wystarczający okres, żeby nauczyć się cierpliwości, jednakże...zwykle nie chciał czekać. Jednak tym razem udało mu się nie przerywać chwili milczenia. Sam nie był pewien, czy to dlatego że wirowali spadając z urwiska wspomnień i poczuł coś na kształt empatii, czy może zwyczajnie dlatego, że w głębi duszy nie miał wątpliwości co do słów, które zaraz usłyszy. I w końcu się doczekał. Coś w nim podskoczyło. Może i nie był przesadnie uczuciowy, czemu ta chwila starała się przeczyć, ale mimo wszystko musiał przyznać, że to był najpiękniejszy sposób na przekazanie "możesz mnie przelecieć jeśli mnie upijesz", na jaki w życiu się natknął. W pewien sposób, w całej tej sytuacji było coś zabawnego. Odnosił dziwne wrażenie, że mimo że to on był skazany na przymusową niewolę, to jednak to nie on był w tym towarzystwie osobą, po której bardziej widać skutki tego zniewolenia. To stworzyło coś na kształt rozczulonego rozbawienia, a gdy dodało się to do tego co do tej pory przewracało mu się po wnętrznościach... cóż, bardzo go dziwiło że pod takim natłokiem wrażeń dalej stoi. - Najodważniejszy kapitan wszech czasów - skwitował - Przeżyć spotkanie z Krakenem to jedno. Próbować ujarzmić go po raz drugi, to już czyn godny podziwu - dorzucił, po czym dodał prawie bezgłośnie, prawdopodobnie mając nadzieję że go nie usłyszy -...i być może to sprawia, że cieszę się że tu jesteś Też spojrzał na boisko. Ślizgoni pogrywali sobie całkiem nieźle, chociaż i Krukoni próbowali pokazać pazur. Oczywiście nie był w żaden sposób stronniczy - absolutnie go to nie obchodziło, kto wygra. Bardziej interesowało go to, ile osób nie opuści skrzydła szpitalnego po tym spotkaniu sportowym. Prawdopodobnie dlatego był po stronie Slytherinu - zdawał sobie sprawę z tego, że w tej szkole to te sykliwe żmijki były mu bliższe, niż rozważne i starające się kalkulować kruki, co zdecydowanie nie wychodziło im za dobrze. Kiedyś zrozumieją, że w tym brutalnym sporcie to nie ma znaczenia jakiej płci jest zawodnik, a wypada jedynie pozbyć się szukającego i ścigających. To była kwintesencja - osoby mogące zapunktować powinny być eliminowane z gry, zaś te śmieszne zabawy podczas których pałkarze próbowali celować w siebie nawzajem...nic tylko wyśmiać. Zaskoczyło go trochę, gdy usłyszał szept Hristi, jednakże nie mógł się powstrzymać. Uśmiechnął się szeroko. Stuprocentowo szczerze. Mimo że brzmiało trochę jak groźba, zdecydowanie spodobała mu się ta wypowiedź. Dopiero po chwili pozwolił sobie przyjąć bardziej poważną minę i obrócił głowę, by spojrzeć jej w oczy. - Nie zamierzałem nic ukrywać, chociaż...jeśli zamierzasz znowu odgrywać przesłuchanie, to chętnie będę się wzbraniał przed odpowiadaniem. Rzekłbym czapki z głów dla odważnej wilczycy morskiej, jednakże to chyba mamy za sobą, nie uważasz? - odpowiedział szeptem, powoli i spokojnie. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Trybuny Wto 28 Lip 2015, 13:16 | |
| Mecz inauguracyjny pomiędzy Ślizgonami i Krukonami w niektórych momentach zaczynał powoli przypominać bardziej bitwę, albo raczej uliczną bójkę pomiędzy wyrostkami z dwóch różnych dzielnic, no bo przecież bitwy o których zdarzało się Ericowi czytać w literaturze powinny poruszać serce aktami męstwa, poświęcenia i całej masy innych cnotliwych zachowań. Dzisiejszego popołudnia nikt jednak nie zawracał sobie głowy takimi przyziemnymi sprawami. Ale nie można o to nikogo winić, w końcu latali kilkanaście stóp ponad nią, czyż nie? Eric uśmiechnął się sam do siebie na to jakże przezabawne porównanie i wrócił do obserwowania meczu. -Czy pałkarze krukonów w ogóle kogokolwiek trafili? Co jest grane? – zapytał z niedowierzaniem powietrze, i wychylił się za barierkę by dojrzeć wydarzenia rozgrywane w okolicy pętli Niebieskich. - Widzieliście to?– wrzasnął dostrzegłszy kilka następujących po sobie- niczym w ustalonej wcześniej sekwencji – brutalnych fauli wykonanych na reprezentantach domu Ravenclaw- Przecież Oni zmasakrowali twarz Gallahera! Co jest z tym sędzią? Ja rozumiem, że można nie dostrzec jednego faulu, ale no…Ślizgoni są bezkarni, cholera no, spójrzcie tylko na Aidena… – dodał kręcąc głową - Odgryźcie się! – wrzasnął i w ostatniej chwili powstrzymał się przed rzuceniem fasolką w przelatującego nieopodal szukającego zielonych. Chayenne nie była przecież niczemu winna, właściwie jako jedyna w dzisiejszym meczu – wyłączając oczywiście obrońców przywiązanych do pętli - ani razu nikogo nie sfaulowała. Truskawkowa. Całe szczęście, że jej nie wyrzucił, chociaż niewiele brakowało by wypluł ją z powodu frustracji która ogarnęła go na wieść o tym, że Ślizgonom – o ironio - przyznano aż trzy rzuty karne. -Nooo jaaasne- jęknał łapiąc się za głowę z niedowierzaniem –Fakt, mogli być trochę bardziej dyskretni, no ale w ostateczności przynajmniej trzasnęli kilku zielonych – powiedział do rudowłosej dziewczyny stojącej nieopodal i niczym grom z jasnego nieba uderzyła go rzeczywistość. To nie była prawdziwa ruda, a przynajmniej nie ta która powinna być teraz obok niego. Los musiał opacznie zrozumieć jego życzenia. Eric poczuł się nieco głupio, bowiem na kilka chwil zastygł ze spojrzeniem wpatrzonym w kłaki dziewczyny. Miał jednak nadzieję, że umknęło to jej uwadze z powodu wykonywanych właśnie rzutów karnych. -Eee…wybacz – bąknął, bowiem zdał sobie sprawę, że myśl która przemknęła mu przez głowę, nie należała do najmilszych. W końcu Melanie wydawała się być całkiem w porządku dziewczyną, zwłaszcza, że jako jedyna poczęstowała się fasolką. -Obroń to! – wrzasnął wróciwszy do obserwowania meczu i podobnie jak ponad połowa stadionu jęknął gdy Shaw przepuścił dwie z trzech piłek – W sumie mogło być gorzej – powiedział szesnastolatek wzruszywszy ramionami. W ostateczności mecz dopiero się rozpoczynał, zatem krukoni mieli jeszcze czas by odrobić straty, czyż nie? Chociaż biorąc pod uwagę w jakim stanie byli ich zawodnicy zaledwie po kilkunastu minutach trwania tego starcia, strach pomyśleć jak będą wyglądać gdy wszystko rozkręci się na dobre. Eric nie musiał czekać zbyt długo na odpowiedź, bowiem już w kolejnej akcji Khaterina, staranowana bezpardonowo przez Loyda, uderzyła boleśnie w murawę. Stadion doczekał się jednak dźwięku gwizdka dopiero gdy Rosier zaatakował nieprzepisowo Yumi. Przynajmniej tyle. -Ile razy oni muszą kogoś sfaulować żeby Ona zdjęła któregoś z boiska? Mają połamać kości wszystkim Krukonom?- wrzasnął nie będąc właściwie pewnym czy coś takiego jak czerwona kartka w ogóle istnieje w regułach gry w Quidditcha, a nawet jeśli nie, to powinni zmodernizować trochę zasady, bo jak tak dalej pójdzie to mecz skończy się na tym, że w powietrzu zostaną sami Ślizgoni. Eric musiał jednak przyznać, że jakkolwiek brutalnie by nie grali, Zieloni byli dzisiaj o wiele lepsi od Krukonów, którzy – a zwłaszcza ich pałkarze nieudolnie próbujący chronić drobną Skai - najwyraźniej nie mieli zbyt wiele szczęścia, podczas gdy chociażby taki Black popisywał się perfekcyjnymi interwencjami. -Chyba zobaczyły znicza! – krzyknął z podekscytowaniem Gryfon i obróciwszy się do Wandy pociągnął jej dłoń – Nie siedź tak, chodź tutaj! – dodał chcąc zachęcić ją do nieco bardziej aktywnego dopingu i uśmiechnął się szeroko. |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Trybuny Wto 28 Lip 2015, 16:07 | |
| - Bardzo miłe są dla mnie twoje słowa, Vincencie. Ja również cieszę się, kiedy mogę mieć cię obok, a mam zdecydowanie za rzadko. Czasami mnie to smuci, mój drogi – lewy kącik ust drgnął minimalnie ku górze kiedy zakładał jej pasmo włosów za ucho; przelotny, aczkolwiek znajomy dotyk opuszków palców na policzku nieumyślnie wzmógł w niej ochotę spotkania się z Pride’m sam na sam szybciej, niż zamierzała. – Nie tylko twojego domu, di Scarno. W szeregach Ślizgonów też znalazłby się ktoś, kogo chętnie zobaczyłabym wąchającego kwiatki od spodu – pomimo, że nie miała nikogo konkretnego na myśli, jej wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na Rosierze. Pomimo, że ich stosunki były raczej neutralne, to ostatni uścisk jej ramienia przez chłopaka nie przypadł jej do gustu, a Rosalie należała do wyjątkowo pamiętliwych osób. Nienawidziła być dyskryminowana tylko ze względu na swoją płeć i kruchość. – Jeszcze trochę, a wszyscy będą leżeć na murawie. Coś dzisiaj twoim kolegom nie idzie, Chiaro, wyglądają, jakby zaraz mieli pomdleć na tych miotłach. – prychnęła, goniąc wzrokiem za Wilsonówną, wyjątkowo ochoczo faulowaną akurat przez tłuczek. Sam mecz powoli zaczął ją nużyć, nie była wielką fanką tego sportu a przyszła na trybuny tylko ze względu na Lloyda, którego spojrzenie wbijało się właśnie w jakąś nieznaną jej brunetkę niedaleko. Założyła ręce na piersi, nieudolnie maskując swoje niezadowolenie na widok obiektu zainteresowania starszego Avery’ego. Jej brwi wystrzeliły w górę, posyłając świeżemu ścigającemu przepełnione jadem, lazurowe błyski. Zresztą, niech się gapi na kogo chce, dlaczego w ogóle ją to interesuje? - Najchętniej bym stąd już poszła. Denerwują mnie te wrzeszczące i śliniące się na widok Grossherzoga Puchonki… i nie tylko – Francis, stażysta Katji, znienawidzona jednostka, paląca Rabe piekielnym ogniem po tym, jak chamsko przeszkodził w jej spotkaniu z Lloydem w męskim dormitorium. Gdyby była mężczyzną, najpewniej by teraz splunęła, a tak to ograniczyła się wyłącznie do grymasu obrzydzenia wykrzywiającego bladą, niepozorną twarzyczkę. – czy nie potrafią przyglądać się rozbijanym głowom w ciszy, jak przy oglądaniu sztuki, tylko wrzeszczą jak te mandragory? Żałosne. Była na siebie zła. W gruncie rzeczy irytowało ją, że tak niewiele potrzeba, by się przywiązała – wystarczył jeden wieczór, jeden jedyny przełamujący lody, a już jeżyła się na wszystkie inne dziewczyny znajdujące się w jego pobliżu. Najpierw Skai, teraz ta nieznana Ślizgonka. Nie świadczyło to zbyt dobrze i pod żadnym pozorem nie cieszyło Rose, która akurat najmniej ze wszystkiego potrzebowała ludzkich sentymentów. Zaklęła w myślach i bez dłuższego namysłu obróciła głowę w kierunku Vincenta akurat, kiedy niby przypadkiem postanowił przypomnieć jej o swojej obecności w wyjątkowo… trafny sposób. Uśmiechnęła się subtelnie, nieznacznie oblizując dolną wargę, co zapewne mógł dostrzec tylko Pride. - Może miętowej czekoladki, Vincencie? – na jego szept przeszły ją dreszcze, delikatne i przyjemnie łaskoczące. Zmrużyła oczy, również nachylając się nad Ślizgonem, czerwonymi wargami nie odmawiając sobie muśnięcia płatka jego ucha. – Właśnie teraz. Posłała mu oczko z szerokim uśmiechem, który prędko pobladł na uwagę nauczyciela transmutacji, z którego ostatniej lekcji wyniosła nie tylko ogromną satysfakcję, ale również nową, przydatną wiedzę. Zmarszczyła brwi, zerkając na reakcję zarówno Vincenta, jak i di Scarno na jego słowa i zachichotała, zakładając nogę na nogę. - Cóż, Pride, chyba faktycznie powinieneś bardziej uważać. Jeszcze ktoś zauważy i będzie wysoce niezadowolony – na myśli miała oczywiście Porunn Fimmel, kompletnie nie spodziewała się podlatującego do nich Lloyda, zirytowanego widocznie nie tylko sytuacją na boisku. Zamurowało ją, niemalże czuła, jak wciska się w siedzenie, chcąc jak najgłębiej zapaść się pod ziemię. Poczerwieniały jej policzki, prędzej z narastającej złości aniżeli wstydu, a kiedy odleciał z powrotem do gry zacisnęła zęby i jedną pięść; drugą, wolną dłonią wszczepiła się w udo Vincenta, nie zaprzątając sobie nawet głowy myślą, że długimi paznokciami może zadać mu ból. To on obściskuje się z młodszymi mulatkami bez słowa wyjaśnienia, a ona nie może nawet opuszkiem palca dotknąć innego faceta? – Wychodzę, jeszcze sekunda patrzenia na tą twarz i zwymiotuje. Zostajecie? – nie czekała na ich odpowiedź, chociaż nie do końca chciała zostać teraz sama. Wątpiła jednak, by Chiara opuściła mecz własnego chłopaka. Obróciła się, z zamiarem zejścia z trybun, a na jej umalowane czerwoną szminką wargi wstąpił szeroki, nieco dziki uśmiech. A więc jest o nią zazdrosny. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Trybuny Wto 28 Lip 2015, 19:00 | |
| Wanda doceniała to, że znajomi starali się ją wyciągnąć z dołka w jaki ewidentnie wpadła. Ale ich radosne krzyki, rzucane przekleństwa w eter i wygrażanie pięścią niewiele pomogło. Jej wzrok chociaż śledził poczynania swoich znajomych, przyjaciół w błękitnych bluzach to wydawało się, że panna Whisper nie za bardzo orientuje się w sytuacji jaka ma właściwie miejsce przed jej oczyma. Patrzyła na boisko, ale nie widziała. Nie rejestrowała tego co powinna, nie zajmowała się tym co akurat było na topie. Słyszała jakieś komentarze, ale nie potrafiła ich przydzielić do odpowiedniej grupy. Tak samo jak za późno zorientowała się czyj wąż pożarł jej kruka – spojrzenie Krukonki zdecydowanie obsunęło się po Gryfonce sympatyzującej z zielonymi – żadne słowo jednak nie wysunęło się z jej ust, bowiem ta nie uważała by było co komentować. I chociaż jeszcze tydzień czy dwa tygodnie temu skakała na samą myśl o nadchodzącym meczu, tak teraz obojętnie przyglądała się zmaganiom obu drużyn nie uczestnicząc przy tym w konwersacji. Łopoczące na wietrze kolorowe bluzy przypominały jej jedynie o Lancasterze, który brutalnie zniszczył jej marzenia o miłości – tej spełnionej. Widziała i czuła jak Riaan stara się ją wesprzeć na duchu, w ten swój naturalny i miły sposób. Przyjemny gest tylko dodatkowo ją rozczulił i sprawił, że kurtyna łez przysłoniła jej widok zabłoconych graczy. Uśmiechnęła się z trudem, starając się nie rozpłakać i pokiwała głową na jego mądre stwierdzenie, które zawierało w sobie wiele racji. Ponownie skupiła wzrok na bosku zauważając przelotnie, że Ślizgoni jak zwykle pokazują jak bardzo brutalny może być sport. Krew, krzyk i bluźnierstwa. Jej piwne oczy raz na jakiś czas uciekały w stronę Melanie, która swoją słodyczą podtrzymywała ją nieco na duchu i na Henleya, który przylepił się do barierek z fascynacją oglądając mecz. Raz zerknęła w stronę Gwen, która jawiła się jako komentator widmo – wiedziawszy doskonale, że blondwłosa tygrysica nie ujrzy jej zapłakanych ocząt uśmiechnęła się do siebie wiedząc, że na pannę Scrimgeour może zawsze liczyć. Tak samo jak na swoje towarzystwo zebrane wokół niej. Pociągnięta przez Erica wzbraniała się jak tylko mogła – kręcąc głową zrobiła kwaśną minę – na taką jedynie było ją stać i wyślizgnąwszy się z objęć przyjaciela wzniosła najpierw na niego spojrzenie skrzywdzonej łani, a dopiero potem na van Vuurena i Moore. - Źle się czuję. Chyba wrócę do dormitorium. - Powiedziała głośno czując jak czerwień wstydu pali jej poliki gdy pokazywała gestami co zamierza zrobić. Przytuliła jeszcze raz wszystkich i z niewyraźnym licem przecisnęła się przez gromadę uczniów patrząc pod nogi, nie na innych.
Z tematu.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Trybuny Wto 28 Lip 2015, 23:19 | |
| Boisko Quidditcha było jedynym miejscem, w którym się wyciszał, a emocje zazwyczaj rządzące chłopakiem odchodziły na drugi plan. Niestety, tym razem nie potrafił w pełni skupić się na meczu. Wiele działo się nie tylko na boisku, ale i na trybunach. I tak jak reakcje Erica rozumiał całkowicie i tylko gorączkowe próby spisania tajników drużyn podniebnego sportu odciągały Riaana od dołączenia do kolegi, tak i kiepski humor Wandy potrafił zrozumieć. Ale tak czy inaczej, jego przyjaciele go rozpraszali. W tym momencie nie powinien zajmować się jednym, czy drugim, ale tym co działo się nad murawą. A działo się sporo. Mnóstwo fauli, rzuty karne i Ślizgoni prowadzą. Z całym szacunkiem dla profesor Blackwall, ale powinna chyba kupić sobie nowe okulary. Mecz zaczynał przeradzać się w prawdziwą wojnę, Slytherin narzucił Ravowi swoje warunki, a jak wiadomo mniejsi i z większym damskim procentem Krukoni nie byli w stanie wygrać w tym stylu. Wrócił do wypełniania swojego kajetu notatkami i w tym momencie gdzieś w ich pobliżu śmignęła złota smuga. Jest! Riaan zupełnym szczęściem dojrzał znicza, niedługo potem rzuciła się za nim Skai i Chayenne. Ślizgonka była na prowadzeniu, ale uszkodzona Krukonka deptała jej po piętach. Pewnie dalej obserwowałby mecz, gdyby nie fakt że Wanda postanowiła wyjść. Westchnął głośno, trochę zły że znowu kolejna rzecz odciąga go od meczu, ale nie dziwił się. Potrzebowała pobyć gdzieś, gdzie nie będzie tylu ludzi. To normalne. Dziwnym trafem pozostał sam obok Melanie, bo Eric wystrzelił prawie za barierkę komentując wydarzenia na boisku. - Ty też jesteś w drużynie, prawda? Puchonów? - zapytał ją chcąc przerwać ciszę między nimi. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Trybuny Czw 30 Lip 2015, 00:34 | |
| Z pewnego rodzaju frustracją musiała przyznać w duchu, że Envy nadal wiedział jakiego komplementu użyć, by podbudować jej ego. Tytułowanie kapitanem, admirałem, pirackie i morskie nawiązania, to wszystko wystarczyło, by ostudzić ten ognisty temperament. Ostudzić, nie ugasić, Pride nie powinien jeszcze świętować zwycięstwa, jeśli nie zamierzał faktycznie znaleźć się na murawie w tempie ekspresowym. Uśmiechnęła się szelmowsko, dumnie, prostując się, co przy jej wzroście może nie robiło zbytniej różnicy, mimo to zmieniało postawę i sposób w jaki można było spoglądać na Georgiew. - Sprostałabym Krakenowi i pięć razy z rzędu, nie ma dla mnie bestii nie do ujarzmienia. Albo umrę próbując. W jakiś pokrętny sposób brzmiało to zapalczywie, słowa przepełniała wola walki i obietnica, którą Envy na pewno zrozumiał. Mógł być dziwny, siać spustoszenie lub przynosić śmierć, ale ona nie czuła strachu choćby w jednym procencie swojego jestestwa. Tylko adrenalina, chęć stawienia czoła wszystkiemu co śmiało rzucić jej wyzwanie - i zrobi to z szerokim uśmiechem na ustach, pędząc na czarnym jednorożcu po zboczu wulkanu, to by do niej pasowało. Do tego piracka szabla skąpana we krwi i podskakujące w rytm galopu głowy pokonanych. Może i jej były niektórych przerażał, ale w bardzo dziwny, pokrętny, wręcz abstrakcyjny sposób przyspieszał krew w jej żyłach, popychał do czynów odważnych lub szalonych, w zależności od punktu widzenia. Choć los bywał przewrotny, a wręcz niesprawiedliwie wredny to pozwolił jej usłyszeć ostatnie, niezwykle ciche słowa Ślizgona. Przez chwilę miała wrażenie, że to omamy, może umysł podsunął jej to, co chciała usłyszeć - a może zwyczajnie były uczeń Durmstrangu wypuścił spomiędzy swoich warg coś, czego nie spodziewała się tak szybko usłyszeć po ich rozłące, nie na "dzień dobry" przy pierwszym spotkaniu. Nawykła do kapitańskich komplementów, pompatycznych wręcz momentami porównań, ale nie miała okazji oswoić się z tak prostymi słowami jak zwyczajne, cholerne "cieszę się, że tu jesteś". Pięć butelek najlepszego karaibskiego rumu zapewne mogło z tym konkurować - ale nie wygrać. Jak niewiele czasem potrzeba? Przeklęty Pride. Gdy spojrzał jej prosto w oczy znów poczuła się jak w pokoju wspólnym w Durmstrangu, w dormitorium, które zdecydowanie nie należało do niej, w opuszczonych salach i przyjaznych zakamarkach. Znów poczuła się te dwa-trzy lata młodsza, pochłonięta przez wir w osobie Envy'ego, który diabelnie skutecznie potrafił zajmować jej myśli, choć przecież nie wyróżniał się niczym na pierwszy rzut oka. Nie był szalenie przystojny, nie grał w drużynie - a jednak swego czasu wręcz oddychała jego oddechami i najchętniej by tego nie przerywała. Niestety Pride okazał się idiotą i karoca znów przemieniła się w dynię, zderzając Hristinę z rzeczywistością. Mimo to uśmiechnęła się w sposób, który do tej pory widziało raptem kilka osób przez całe życie i Envy był ostatnią z nich. - Myślę, że twoja skromna, ex-azkabańska osoba powinna skupić się raczej na tym co ma przed sobą, a nie za sobą. Szczególnie w obecności kapitana, któremu nie można kazać czekać, choćbyś był samym Neptunem, Krakenem i Chthulhu w jednej osobie. Jej spojrzenie wyraźnie dopowiedziało "i tak cię ujarzmię za każdym razem, jeśli tylko będę miała na to ochotę".
|
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Trybuny Czw 30 Lip 2015, 21:36 | |
| -Em..a coś nie tak? - spytała na dziwna reakcję Erica. Nie za bardzo wiedziała o co mu chodzi, nie podobały mu sie jej włosy, normalne.. raczej, o dziwo sporo uczniów można zobaczyć z takimi kudłami na głowie. Co jak co, ale takie rzeczy da się dostrzeć i mel od razu się zorientowała, że jakoś tak się jej przyglądał. Nawet jeśli wylosowała od niego fasolkę o smaku mydła to i tak nie miała powodu by tak dokładniej mu się przyglądać. Bywały gorsze smaki, skusiłaby się na jeszcze jedną, ale nie lepiej nie ryzykować ewentualnym zwróceniem tego co jadła wcześniej, a bywało i tak. Nie ma to jak w czasie meczu rośmylać o czymś takim. Nie ważne, już tego nie będzie przerabiać dzisiaj. -Zależy dla kogo najlepsze, w tym wypadku na pewno nie dla połamanych Krukonów - odpowiedziała mrużąc jedno oko gdy tak przyglądała się graczom w niebieskich szatach. Fakty, Ślizgoni zmuszali drużynę przeciwną do działania i coś sie na pewno działo i w rozgrywkę włączone zostają emocje, i to bardzo wiele. Nie wspominając już o determinacji, by nie zostać zwalonym z miotły, a to już czasem najmniejszy problem - Ale tutaj się z Tobą zgodzę. Wszyscy wiedzą od samego początku, że Ślizgoni nie będą grać czysto i trzeba coś z tym zrobić - dodała jeszcze. Usiadła jednak na miejscu, obok Wandy, która jednak nie była za bardzo zaangażowana w to co sie tu dzieje. Nie chciała nalegać w żaden sposób, ale naprawdę byloby miło ujrzeć jej uśmiech, co raczej nie prędko nastąpi. -Do zobaczenia Wanda - mruknęła kiedy dziewczyna postanowiła iść. Po jej twarzy mogła pomyśleć wszystko i nic. Chyba faktycznie potrzebowala wypoczynku, to silna dziewczyna. Przemknęło jej przez myśl czy nie iść z nią, ale jak widać potrzebowała jeszcze trochę spokoju, a ten tłum i krzyki raczej temu nie sprzyjały. Przytuliła ją mocno na pożegnanie - Będzie dobrze - wyszeptała jej do ucha korzystając z tej okazji, a potem przez chwilę obserwowała jak odchodzi. Zamyśliła sie trochę nad nią i jakoś zapomniała o meczu. Z powrotem ściągnął ją na ziemię Riaan, spojrzała na niego widocznie zdezorientowana tym co powiedział. -Em... tak zgadza się - odpowiedziała z chwilowym zamysłem nad tym na jakie pytanie w ogóle odpowiada - Ścigająca. Kolejny mecz z wami? Pilnuj bramki, ale pewnie i tak spadnę z miotły czy coś - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Jakoś nigdy nie wierzyła w swoje umiejętności, ale skoro do drużyny się dostała to tak źle raczej nie jest. Zdała sobie sprawę, że rozmawia w tej chwili z graczami. Pozytywny dzień, ale jak bardzo roztrzepany. Myśli dzisiaj faktycznie z małym zastanowieniem. Taki dzień. Zwróciła się uwagę ponownie na rozgrywkę. Pojawił się znicz. No w końcu! Tylko dla kogo skończy się to dobrze, nawet nie chciała nic mówić by nie zapeszyć, ale jej intencje były i tak znane wszystkim kto ją znał. Za to w tej rozmowie zostali już tylko we dwójkę, bo jak obserwowała Eric całkiem został pochłonięty przez mecz. Jakoś jej to nawet nie przeszkadzało, przecież i tak przyszła tutaj z myślą, że z cudem kogoś złapie i na chwilę zagada. |
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Trybuny Sro 05 Sie 2015, 18:51 | |
| Szczerze mówiąc, w pewien sposób zawsze mu imponował sposób, w jaki Hristi potrafiła zachować twarz nawet w trudnej sytuacji. Nie lubił ludzi zakompleksionych, nie lubił też szarych myszek - jego dusza potrzebowała charakterów ciekawych, dumnych i pewnych swych wartości, a to wszystko oczywiście jego ulubiona pani admirał posiadała. Prawdopodobnie dlatego się w niej zadurzył i mimo rozłąki oraz nieprzyjemnych powodów, które do niej doprowadziły (bo nie miał żadnych wątpliwości, że to była zdecydowanie jej wina) dalej uważał ją za...kogoś więcej. Można powiedzieć że miał w sobie obsesyjną potrzebę posiadania tej oto rudości w całej swej okazałości, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Chociaż fakt faktem - pozwolił tej potrzebie wygasnąć, odejść, pozwolił sobie na rozpoczęcie procesu zapominania o niej, przekonany że już więcej jej nie zobaczy. Aż do dzisiaj, dnia w którym wszystko odżyło i zaatakowało jego średniej moralności psychikę, w sposób natręty i dość okrutny, uświadamiając mu że nawet po takim czasie, wciąż jest w stanie bezlitośnie katować i zabijać, byle tylko posiąść ją na własność. - Takiej odpowiedzi oczekiwałem - odparł i pogładził ją po policzku, uśmiechając się czule. Prawdopodobnie sam nie spodziewał się zobaczyć na swojej twarzy takiego wyrazu, a że był przedstawicielem rodu Pride...cóż, był to widok dość groteskowy. Chociaż dla niektórych mogło się to wydać fascynujące - różni dziwacy pałętają się po świecie, prawda? - Chociaż...warto pamiętać o tym, że kto zwodzi i igra z ogniem, przypadkiem może spłonąć. Twe piękne, płomiennorude włosy, już jednego absztyfikanta sprowadziły na stos. - dodał z radosnym uśmiechem, jakby opowiadał o paczce słodyczy którą przyniosła mu sowa do Azkabanu, od kochającego kuzyna. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie wypuścił z siebie te słowa. Czy to była odpowiedź, czy pytanie, a może ostrzeżenie dla niej lub samego siebie? Jedno było pewne - nie myślał do końca trzeźwo. Tak, zdecydowanie tak wybuchowe uczucia, jakie żywił wobec tej skromnej osóbki stojącej przed nim, sprawiały że miał problem z myśleniem logicznie i przejrzyście - przydałby mu się Cruciatus na otrzeźwienie, niestety obawiał się że Vincent jest zbyt zajęty podrywaniem wszystkiego co nawinie się mu pod różdżkę, żeby przypomnieć mu o tym czym właściwie jest. Dlatego też musiał pozostać w tym transie, przypominającym sen lunatyka, zalewany coraz to nową falą wspomnień. I chwilę później przebrała się miarka. Uśmiech Hristi, połaczony z tak wymownym spojrzeniem, które znał aż za dobrze, poruszyły w nim pewną strunę, zupełnie jakby nie wystarczyło mu wrażeń ze spotkania do tej pory. - Myślę że moja skromna, ex-azkabańska osoba jest wyjątkowo skupiona na tym co ma przed sobą i doskonale wie, kogo ma tuż przed oczami. Najbardziej uroczą spośród wszelakich korsarzy, kobietę która samą swą obecnością i zapachem, zaciemnia umysł i podbudowuje duszę lepiej, niż najlepszy karaibski rum. Choćbym był samym Neptunem, Chthulhu i Krakenem w jednej osobie, to własnie Ty byłabyś korsarzem, którego nigdy bym nie zapomniał i to właśnie Ciebie widzę tu, teraz i w przyszłości. Zaś przeszłość...cóż...jak mógłbym przejmować się faktem, że byłem w Azkabanie, mając jednocześnie w pamięci chwile, w których byłem w Tobie? Więc nie martw się - moja ex-azkabańska osoba widzi jasno i klarownie, nawet jeśli tego nie widać zbyt dobrze. - wygłosił cicho. Prawdopodobnie sam siebie zaskoczył tym, ile właśnie powiedział - rzadko zdarzały się aż tak obszerne wypowiedzi w jego ustach, jednakże uznał że to chyba najlepszy moment na wyrzucenie czegoś z siebie. |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Trybuny Czw 06 Sie 2015, 20:04 | |
| Gilgamesh niestety musiał wynieść się z boiska - paskudne uczucie, zostać wyrzuconym za uratowanie dnia. I oczywiście to jego musieli wyrzucić, jednakże...swoje zrobił, pozbył się szukającej przeciwnika, a to chyba było najważniejsze prawda? Dlatego też nie przejął się tym aż tak i nawet szyderczo zasalutował sędzinie. Jednakże nie zamierzał lądować na murawie - co to to nie. Wystrzelił więc ponad trybuny i dopiero tam się powoli opuścił, znajdując sobie wygodne miejsce. Oczywiście ktoś tam już siedział, ale widząc lądującego Grossherzoga musiał oczywiście uciec mu spod nóg. W pewien sposób był usatysfakcjonowany, nawet jeśli resztę meczu musiał oglądać z trybun, w końcu poszło mu nawet dobrze - na pewno lepiej niż Bonnerowi. Nie żeby mu źle życzył - po prostu lubił być lepszy, szczególnie od osób z którymi był w bliskich relacjach, więc gdy jego "młodszy brat" okazał się mniej skuteczny - tak, podbudowało mu to jego ego. Rozsiadł się więc obserwując resztę meczu, bez zbędnych ceregieli - a co, tak sie bawi szlachta. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Trybuny Pią 07 Sie 2015, 11:03 | |
| Gwen ściskała drobnymi dłońmi krawędź megafonu i czujnym spojrzeniem obserwowała boisko, raz po raz rzucając opatrzonym w nutę sarkazmu komentarzem. Tocząca się ponad głowami uczniaków batalia do najłagodniejszych nie należała, z tym zastrzeżeniem, że to głównie synowie i córy Salazara za punkt honoru obrali sobie wyeliminowanie jak największej ilości adwersarzy. -Chyba powinniśmy nadać Grossherzogowi honorowe obywatelstwo Ravenclawu, tak bardzo swą grą sprzyja krukońskiej reprezentacji- Kpiący, acz melodyjny ton poniósł się echem po boisku, niezbyt subtelnie okazując niezadowolenie z faktu wyeliminowania szukającej – pozbawionej zmiennika – domu Roweny.- Jak to mówią – raz na miotle, raz pod miotłą. Skai wykluczona z dalszej rozgrywki.- W głosie niewiasty trudno było dopatrzyć się nuty zdziwienia, zważywszy na fakt, że każdy głupi dostrzegłby, iż najmłodsza zawodniczka od samego początku była celem obślizgłych graczy. Łakomym kąskiem. Szanse na zwycięstwo niebieskich oddalały się wielkimi krokami, oscylując wokół pękatego jak przedstawiciele puchońskiej nacji, okrągłego zera. Blondwłosa ostentacyjnie odwróciła wzrok, po czym uważnie zaczęła lustrować lazurowymi ślepiami nieboskłon – część wolną od zasiadających na miotłach zapaleńców – niczym pozostająca pod wpływem ogromnego focha baba. Ku ponownemu skierowaniu uwagi na sytuację boiskową zmobilizowały komentatorkę wzmożone pomruki publiczności. –Naczelny przedstawiciel płci brzydszej, uparcie starający się udowodnić nam, że sposobów wykorzystania pałki jest więcej, aniżeli smoczej krwi, ku uciesze… - Delikatny uśmiech fałszywego zakłopotania z miejsca zarysował się na facjacie dziewoi, która po krótkiej przerwie, w akompaniamencie tonu opatrzonego w wyraźny sarkazm, nieco przestylizowała swą wypowiedź.-… mimo wyraźnego weto kibiców, zwłaszcza tych krukońskich, został poddany surowej ręce sprawiedliwości i w podskokach wyleciał z boiska.- Na przelotną, acz dla Scrimgeour uciążliwie długą chwilę, pełnia skupienia niewiasty odnalazła punkt na osobie tego konkretnego Ślizgona. Gwen z niedowierzaniem pokręciła głową.-Zamiast murawy obierając za cel trybuny. O głupoto, bądź pozdrowiona.- Dziewczyna, jak to miała w zwyczaju, gdy sytuacja nieco odbiegała od odgórnie przezeń przyjętej, nabrała gwałtownej chęci zapalenia papierosa. Z założenia przegrana walka z nałogiem musiała jednak nieznacznie przesunąć się w czasie, zważywszy na fakt, iż otaczał ją tabun grona pedagogicznego, co prawdopodobieństwo bezstresowego zakurzenia przysłowiowego dymka sprowadzało do kategorii niemożliwych niemożliwości. Gwendolyn nie miała w zanadrzu pokładów wolnego czasu, by z własnej – nieprzymuszonej – woli oddać się na łaskę szastających szlabanami profesorów. No i odjęcie punktów niebieskiej populacji zamku również nie leżało w kręgu jej zainteresowań. Musiała poczekać. - Na gacie Merlina, ja wiem, że nie od razu Hogwart zbudowano. Ale drodzy Krukoni, Rowena przewraca się w grobie, a publika zastanawia się dlaczego los skazał nas na oglądanie tego dziadostwa…- Gwen uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.-…tego popisu ślizgońskiej agresji. Trochę jak Niemcy w 39. Nieważne.- Machnęła ręką, zdając sobie sprawę z faktu, że historia mugolskiej nacji niekoniecznie trafia w krąg zainteresowań większej części hogwartczyków. Mecz, Gwen, skup się na meczu.- Okej. Sytuacja wygląda tak, że albo Montgomery szybko złapie znicza i oszczędzi życia następnemu, wytypowanemu przez obślizgłą brać do skoku z wysokości Krukona- Jasnowłosa mimowolnie się skrzywiła. Niezależnie od osobistych animozji wobec jednego z rodzimych zawodników w głębi duszy kibicowała tym inteligentniejszym.- Albo nastąpi nagły zwrot akcji, gdzie niebiescy wykorzystają wyautowanie jednego ze ślizgońskich pałkarzy i mając dwukrotnie większą szansę na zabawę z tłuczkami, utorują drogę pozostałym na boisku ścigającym, którzy jakimś cudem wyrównają i zwiększą przewagę nad przeciwnikiem do stu sześćdziesięciu punktów.- Wyjaśniła spokojnie i po chwili namysłu dodała.- Trzecia opcja to wybicie się nawzajem. Aha, czy wy w ogóle wiecie jak wygląda Quidditch? |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Trybuny Pon 10 Sie 2015, 23:00 | |
| Obserwowanie meczu niemal tak bardzo pochłonęło Erica, że prawie przestał zajmować się towarzyszącymi mu znajomymi. Po dobrych kilkunastu minutach spotkania, chłopak miał wrażenie, że nie o Puchar Quidditcha walczą tutaj reprezentanci domu kruka i węża. Stawka wydawała się znacznie wyższa, którą - nie wyolbrzymiając specjalnie - można by rzec stanowiło zdrowie graczy albo nawet życie.Tak, czasami - a zwłaszcza spoglądając na ledwie utrzymującą się na miotle Skai - wydawało się, że to rzeczywiście prawdziwa walka na śmierć i życie, bowiem żadna ze stron nie przebierała w środkach. W końcu jednak rozentuzjazmowany Gryfon starając zachęcić osowiałą Wandę do bardziej aktywnego dopingu swojej drużynie, spróbował pomóc jej wstać z wygodnego krzesła. Efekt oczywiście był zupełnie odwrotny, bo zamiast przyłączyć się do niego z uśmiechem, krukonka posmutniała jeszcze bardziej i pożegnała się z nimi w podłym humorze. Eric chciał nawet przez chwilę za nią ruszyć, odprowadzić ją do dormitorium, jakkolwiek pocieszyć, jednak w ostateczności uznał, że ze swoim wyczuciem taktu oraz subtelnością godną Armii czerwonej w natarciu, prawdopodobnie tylko pogorszyłby sprawę. Dlatego też po krótkim pożegnaniu, został i z delikatnym poczuciem winy, wrócił do oglądania. Gdyby tylko Krukonom udało się wygrać mecz, może zaraziliby swoim optymizmem Wandę i ta chociaż na chwilę zapomniałaby o bólu po odejściu Hendryk. Nic jednak na to nie wskazywało. Krukoni dostawali najzwyczajniej w świecie tęgie lanie – i to dosłowne. Śledząc wzrokiem rywalizację szukających, Eric przypadkiem usłyszał gryfońsko- puchońską rozmowę i mimowolnie wtrącił swój komentarz. -I to jest podejście! – rzucił szczerząc się bezczelnie – Jeśli wszyscy w drużynie Hufflepuffu są tak pewni siebie nie musimy się specjalnie martwić meczem – skierował złośliwe słowa ku rudowłosej i oparł się plecami o barierkę spuszczając na chwilę wzrok z meczu – A tak poważnie, to bez takich zagrywek, dobra? Też jestem ścigającym, i to jednym z najlepszych jakiego miała kiedykolwiek nasza drużyna i nie oddam tak łatwo kafla. Macie walczyć z całych sił, zrozumiano? - powiedział uśmiechając się tym razem nieco cieplej - Chociaż no może nie aż tak zażarcie jak Ci tam – dodał wskazując ręką wydarzenia rozgrywające się tuż za nim – Wiesz, Melanie, dla mnie jeden Puchon jest wart więcej niż kilku tych obślizgłych fanów czarnej magii razem wziętych, poddawanie się nie wchodzi w grę, jeśli chcesz o coś walczyć zawsze mierz jak najwyżej, wszystko inne nie ma zwyczajnie sensu…- powiedział jednym tchem i chwilę później zawstydzony prychnął ze śmiechu - …eee…chyba się troszkę zapędziłem…yyy….no a w każdym razie tak mawiał mój brat – bąknął drapiąc się nerwowo po głowie i kątem oka zauważył jak Grossherzog wlatuje z całym impetem w drobną Skai która uderzyła z łoskotem o murawę. - Nie masz mózgu, frajerze?! - wrzasnął na całe gardło - Nie potrafisz zrobić użytku ze swojej małej pałki, kretynie?! Co za cholerny idiota! Widzieliście to? Zaraz trzasnę go jakimś urokiem! Za coś takiego powinni go wywalić z boiska…albo lepiej niech zostanie i oberwie paroma tłuczkami w tę swoją głupią mordę, może to nauczy go rzucania się na kogoś swoich rozmiarów! Dawajcie! Walnijcie go póki się nie rusza! – krzyknął gdy sędzia zatrzymał mecz w celu sprawdzenia co z filigranową szukająca drużyny niebieskich – Riaan, weź jakoś podkreśl jego nazwisko w swoim pamiętniku, musi wylądować na murawie z połamanymi kończynami w ciągu pierwszej minuty meczu, jeśli niebiescy mu się za to nie odpłacą, Ja zrobię to z największą przyjemnością – zwrócił się do kumpla z Gryffindoru i wrócił do obserwowania murawy – Kurczę, oby tylko nic poważnego się jej nie stało... – dodał zmartwionym tonem, całe szczęście, że Pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka była na miejscu.
/Bez obrazy, Księciuniu ;) |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Wto 11 Sie 2015, 16:09 | |
| Na słowa koleżanki z domu nerwowo zachichotała, zakrywając pełne wargi wierzchem dłoni. Zwykle nie myślała o sobie jako o osobie atrakcyjnej czy nieatrakcyjnej – według niej każdy był równie piękny. Oczywiście, takie poglądy nie sprawdzały się na trybunach, gdzie przychodziło się nie tylko by obejrzeć mecz, ale również by poślinić się na widok najprzystojniejszych męskich jednostek szkoły. Nie miała nawet na tyle bezczelności by oszukiwać samą siebie – jak bardzo kocha latać na miotle, tak w tym wypadku Quidittch schodził na drugi plan. - Uważasz, że miałabym szanse, gdyby tylko nie wiedzieli, że jestem mugolakiem? – wskazała podbródkiem na fruwające w powietrzu zielone szaty i zmarszczyła brwi, zakładając dłonie na biodra. – tak, jestem pewna, że miałabym szansę. Czy kogoś konkretnie… - zastanowiła się chwilę, z uwagą analizując na tyle, ile mogła każdy różny aspekt w wyglądzie, kiedy powietrzę rozdarł kolejny gwizdek świadczący o tym, że jeden ze Ślizgonów posunął się za daleko i musiał zejść z boiska. – Właściwie to ten jest całkiem-całkiem…zwykle nie popieram takiej brutalności, sama wiesz, ale jego temperament na boisku jest całkiem seksowny! – zachichotała pod nosem i z powrotem skoncentrowała się na trzymanym w co rusz różnych rękach kaflu. Nie minęła nawet minuta, kiedy usłyszała, jak do towarzystwa na trybunach dołącza ktoś nowy. Obróciła się by sprawdzić, czy to przypadkiem nie znajomy z Domu i zamurowało ją, posyłając jej dolną szczękę prosto na podłogę pod stopami. Zawodnik, który jeszcze przed chwilą pozostawał w niemożliwej do dotknięcia strefie boiska siedział tuż za nią. Nie wyglądał na zirytowanego zaistniałą sytuacją; Sharon pospiesznie pociągnęła Tośkę za rękaw i nachyliła się nad jej uchem, wzroku nawet na ułamek sekundy nie ściągając z sylwetki Grossherzoga. - On. Tu. Jest. ALE NIE OBRACAJ SIĘ – wyszeptała to najciszej jak się da, w obawie, że jeżeli podniesie głoś choćby o odrobinę, to chłopak ją usłyszy. – IDĘ. Raz kozie śmierć, prawda? Mówiłam ci, że kogoś wyrwiemy, nie ma szans, nie ma szans! – wzięła kilka głębszych oddechów i wygładziła nieumiejętnie jeans kurtki, małymi kroczkami zbliżając się do wybranej ławki i siadając na miejscu obok Gilgamesha. - Świetnie ci dzisiaj poszło – uśmiechnęła się doń, z niemałymi wypiekami na policzkach. – moim skromnym zdaniem byłeś najlepszy ze wszystkich. Szkoda, że cię zdjęto, teraz nie ma na kim oka zawiesić. – serce waliło jej jak oszalałe. Stresowała się, że starszy Ślizgon wie, że jest „brudną Puchonką”, więc szybko dodała: - co prawda jestem z Ravenclawu, ale moi koledzy z Domu niezbyt do mnie przemawiają… - dało się wyczuć zakłopotanie w słowach panny Wigmore; miała jednak żywą nadzieję, że Ślizgon nie weźmie tego za coś podejrzanego. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Trybuny | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |