|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Chantal Lacroix
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 17:38 | |
| Im dalej w las, tym więcej drzew jak to mówił poeta. A im dalej Feliks i Chantal brnęli w rozmowę, tym więcej dowodów przekonywało nauczycielkę, że utrata spinki była starannie zaplanowana, a w najlżejszym przypadku spontaniczna, ale w pełni świadoma. Kobieta wyczuła, że Rosjanin chciał znaleźć pretekst do ponownego spotkania, nie prosząc się ani gimnastykując nad odpowiednią formą zaproszenia. Zastanawiało ją tylko, jak w poważnym stanie upojenia był w stanie wpaść na tak znamienity pomysł? Wyraźnie nie doceniała go odpowiednio i w tej chwili doceniła jego starania po dwakroć. Jakby się temu bliżej przyjrzeć, to wpadłaby na to samo na jego miejscu. Znaczyło to, że Chantal natknęła się na godnego siebie przeciwnika. Podczas tych krótkich rozmyślań obdarzyła Feliksa spojrzeniem, w którym tliła się iskierka szacunku, skrzętnie ukryta pod wachlarzem rzęs. Nie do końca było pewne w tym starciu kto był pająkiem, a kto ofiarą. Czy to Chantal wiła swoją pajęczynę wokół Feliksa, czy może Rosjanin w sprytny sposób zaganiał ją do swojej własnej jaskini, gdzie niecnie ją wykorzysta. W tym całym układzie jedno było pewne. Żadne z nich nie będzie stratne i nie będzie żałowało. Lacroix byłaby głupia, gdyby myślała o Rosjanina w ramach bezczasowych, na razie spoglądając na niego jak na kogoś, kto zajmował jej myśli tu i teraz. Nie było mowy o żadnej przyszłości dalszej niż kolejny miesiąc, a co dopiero mówić o wieczności. To był taki przypadek, kiedy Los zamierzał zakpić sobie z nich i złączyć ich ścieżki niezrywalną nicią przeznaczenia, ale o tym mieli się przekonać o wiele wiele później. Blask zajebistości najwyraźniej przypadł do gustu łamaczowi klątw, gdyż subtelnie oskarżył Chantal o legilimencję. -Schlebiasz mi, ale gdybym nim była, wiedziałabym w jakim kolorze bielizny akurat sobie mnie wyobrażasz… ale i bez tej umiejętności w ciemno mogę strzelać, że nie mam żadnej. –odparła niby swobodnie, ale w głosie ukryta była ironia i rozbawienie. Czemu miała udawać, że Feliks nie był nią zainteresowany? Wpatrywał się w jej dekolt tak intensywnie, że aż czuła rentgenujące ją spojrzenie. O dziwo, schlebiało jej to niezmiernie. Roześmiała się cicho, kiedy Feliks wyraził zachwyt nad ich dopasowaniem. Kobieta odgarnęła lekko włosy do tyłu, które teraz lśniły na załomach zupełnie niespotykanym dotąd kolorem. Srebrnym. -Nie przeczę. Uzupełniamy się idealnie. –skinęła głową. Odrobina słodyczy zmieszała się z jadowitą ironią na czubku języka, pozwalając Chantal balansować po cienkiej granicy dobrego smaku i grubej przesady. Zagranie z krawatem i skryciem się za lodową rzeźbą było wręcz doskonałe. Kobieta zaciągnęła Feliksa w miejsce, gdzie nikt by im nie przeszkadzał. Miała zamiar naruszyć nie raz i nie dwa strefę intymną, aby doprowadzić grę do zbliżającego się powoli finału. Powolne w tym znaczeniu było nacechowane negatywnie, przedłużając udrękę oczekiwania. Nie chciała z jednej strony dłużej czekać, ale z drugiej… chciała doprowadzić Feliksa do ostateczności. Pęknie albo on albo ona. Zabawa z kieliszkiem była zaplanowana. Błysk w oczach Chantal podjudzał Feliksa do rewanżu. Ale takiego zachowania się nie spodziewała. Poczuła, jak w jednej chwili przez jej kręgosłup przechodzą dwa rodzaje dreszczy. Jeden, który rozniecił prawdziwy płomień w jej ciele, natomiast drugi mroził krew w żyłach, z racji arogancji Rosjanina. -Ty… to było… bezczelne… -syknęła ostro, sztyletując mężczyznę wzrokiem. W pierwszej chwili chciała go uderzyć w twarz, ale wpadła na lepszy pomysł. Uśmiechnęła się jadowicie i wykonała ruch, jakby chciała oblać mężczyznę zawartością kieliszka. Jeśli przewidziała reakcję, Feliks zamknął oczy broniąc się przed atakiem cieczy. Akurat tak się składało, że Chantal zakryła palcami dno kieliszka, który był już pusty. Rosjanin nie mógł tego widzieć. Lacroix nachyliła się do Zolnerowicha niebezpiecznie blisko, swoją lewą dłoń kładąc dokładnie w miejscu, w którym mężczyzna miał swój najcenniejszy anatomicznie skarb. Delikatnie ścisnęła wybrzuszenie materiału. -Wypukłości są najlepsze. Jednakże należy uważać, aby dobrze je traktować. –szepnęła prosto w usta Rosjanina, nie omieszkując musnąć dolną wargą tę górną Rosjanina. Odsunęła się, zdejmując swoją rękę z krocza mężczyzny, a drugą z kieliszkiem przesuwając dłoń Feliksa na talię. Wręcz czuła, jak miejsce, którego dopiero co dotykał promieniuje gorącem. -Dobra zagrywka. –uniosła lewą brew do góry. Jakimś cudem opanowała swój atak niechybnej złości, ale czy to co zrobiła, nie było lepsze? -Chyba nie myślisz, że faktycznie bym wylała zacny trunek na Twoją jakże wspaniałą twarz? Jest przeznaczona do znacznie wyższych celów. Ale kiedyś Ci się oberwie, zobaczysz. Więc nie próbuj kolejny raz. –uśmiechnęła się tajemniczo i złowieszczo zarazem.
|
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 18:37 | |
| Nie lubiła, kiedy rzeczy błahe zaprzątały jej głowę na zbyt długi okres, dlatego, kiedy tylko młody Lupin raczył pannę Scrimgeour zaproszeniem na doroczną, zimową potańcówkę, ta – wszelakiej maści charakteryzacje (nie bez wewnętrznych oporów) przekazała obeznanej w sztuce bycia dziewczyną z gamy tych dziewczęcych, przyjaciółce Wandzie Whisper. Fakt, iż garderoba jasnowłosej komentatorki szkolnych widowisk sportowych szerokim łukiem mijała się z pojęciem „sukienek” dodatkowo skłaniał Gwendolyn w stronę zaufania świeżo mianowanej prefekt Ravenclawu. Tymże sposobem, z zastrzeżeniem wciśnięcia filigranowych stópek w płaskie, sportowe obuwie, tłumnie nazywane trampkami, panicznie unikająca wszelakich form uwydatniania spuścizny tego, czym matka natura wspaniałomyślnie obdarzyła lazurowooką barbie-nie-barbie, Gwen wylądowała w karmazynowej, wieczorowej sukni, upiętych w koński ogon, długich blond puklach i delikatnym, nierzucającym się w oczy makijażu. Ah, no i jak zwykle była spóźniona, dlatego też w pośpiechu, próbując wyłowić z tłumu współtowarzysza wieczornej niedoli, nawiedziła progi szkolnej jadłodajni. Wielka Sala tonęła w bladościach girland, chłodzie płomieni stylizowanych na świece sopli i połyskujących kryształowym blaskiem kieliszków, granacie nocnego, bezchmurnego nieba, upstrzonego złocistymi gwiazdami oraz nieodbiegającej od obranej stylizacji, zimnej barwą zorzy polarnej. Pomimo uprzedzeń do tego typu wieczorów, panna Scrimgeour musiała przyznać, że dekoracje idealnie wpasowały się w ramy nadchodzącego wielkimi krokami świątecznego ucztowania, o czym zapewne przypomnieć miały drobne posturą (w porównaniu z typowymi, szkolnymi ławami) stoliczki, raz po raz nakrywane fanatycznymi potrawami, zgodnymi z aktualnym widzimisię co poniektórych gości zimowego balu. Prawdę powiedziawszy, Gwendolyn ledwo przyjęła do wiadomości owe fakty, bo pełnię uwagi blondynki ni stąd ni zowąd zaskarbiła znajoma, acz long-time-no-see postura, której niespodziewane wyrośnięcie spod ziemi oscylowało wokół terminu „nieprawdopodobne”. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, wszelakie zainteresowanie zlokalizowaniem intrygującego jej skromną osóbkę partnerem spełzło na panewce, wzmożone zirytowanie przymusem wciśnięcia się w kieckę straciło doniosłość, a dotychczas rozbrzmiewające hucznie rozmowy, czy nawet szepty przycichły do okrągłego zera wewnątrz zafrasowanej blond makówki, pozostawiając miejsca na serię wymyślnych wyzwisk, jakimi w tym momencie raczyła młodego O’Connora. Wróć. Miała nadzieję, że nie był to jej przed kilku miesięcy zaginiony przyjaciel, którego szczątki podświadomie lokowała kilka stóp pod grzęską ziemią (do czego rzecz jasna nie przyznawała się nawet przed samą sobą). To nie mógł być Cú Chulainn O'Connor, nie. Cú dałby komuś znać o swym losie, wiedząc o tym, że codzienne katusze związane z tego typu niewiedzą rozbijały niektórych na kawałeczki. Ba! Cú Chulainn O'Connor zdawałby sobie sprawę z faktu, że gdyby tak nie postąpił, beztroska „aportacja” na szkolnej potańcówce mogłaby skończyć się dla niego losem, który podejrzewało kilkoro z jego znajomych. Śmiercią. Jej oczy, odbijające całą gamę negatywnych emocji, wierciły niewidzialną dziurę w gryfońskim grzbiecie, a nogi automatycznie prowadziły Krukonkę do celu. Zdawać by się mogło, że stylizowane na chłodny, zimowy nastrój dekoracje, w porównaniu z zanurzającą się w coraz to większej furii siedemnastolatką, tworzyły klimat wręcz podzwrotnikowy, CHOLERNIE ciepły. Nigdy dotąd nie miała w obecności jasnowłosego Gryfona, takich problemów z utrzymaniem rąk przy sobie. I choć nurkująca pod sukienką dłoń mogła zwiastować coś zupełnie odmiennego od podjętych przez blondwłosą niewiastę działań, ta, znalazłszy się mniej więcej półtorej metra od delikwenta, prędkim ruchem wydobyła zza okalającej prawe udo, krwistoczerwonej podwiązki cisową różdżkę, którą w ułamku sekundy wycelowała w gardło przewyższającego ją o głowę (eks?)przyjaciela, swą nad wyraz pokaźną posturą próbując docisnąć Irlandczyka do ściany. Czoło jej przecięła pionowa zmarszczka, a blade lico uatrakcyjnił bestialski grymas.- Podziel się, proszę, choć jednym argumentem, uzasadniającym nieskopanie Ci tyłka, O’Connor.- Warknęła, przez zaciśnięte zęby, równocześnie przemierzając zakątki własnej pamięci w poszukiwaniu odpowiedniej na ową okazję, klątwy. Pomimo bólu i przytłaczającego uczucia oderwania od rzeczywistości, dokładnie zdawała sobie sprawę z tego co chciała zrobić i towarzyszących podobnemu postępowaniu konsekwencji. |
| | | Lucas Shaw
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 19:18 | |
| Czy to było takie łatwe, czy to było tylko złudzenie? Do tej pory nie miał śmiałości wyznać uczuć Resie, ale znalazł dość prosty sposób, jak spędzić z nią bal. Ostatni w jego karierze szkolnej, o czym jeszcze nie wiedziała. Wiele dziewczyn pytał go, czy nie pójdzie z nimi na bal, ale z szczerym uśmiechem ubolewania odmawiał, obiecując taniec, jeśli spotka je na parkiecie. Jednakże planował omijać te panny szerokim łukiem. Jeśli komuś miał obiecywać taniec to Wandzie, Antonijie lub Audrey. I każdej Krukonce z roku, ale wolałby aby skończyło się na tej trójcy. Docelowo wybierał się na bal z najpiękniejszą dziewczyną w szkole. Z Resą Anderson. Jego Calineczką. Aniołkiem. Kryształkiem osadzonym w złocie, którego należało chronić. Tyle, że treść zaproszenia jakie do niej wystosował było dalekie od romantycznego zaproszenia. Proponował jej pójście na bal jako przyjaciele. Przecież za nich ich miała, czyż nie? Nie chciał zmieniać tego obrazu, zwłaszcza teraz, kiedy się poddał. Prawie. Nie miał już sił trwać u boku Resy jako przyjaciel, chcąc poświecić się karierze. Poniekąd nadal był na nią zły, że zniknęła na tak długo bez słowa... i że ktoś zajął jej myśli. O umówionej godzinie czekał na Rese pod wieżą. Oczywiście, dziewczyna mocno się spóźniła, co nie było dla niego jakimkolwiek zaskoczeniem. On nie musiał się zbytnio stroić. Czarny garnitur, biała koszula i granatowy krawat. Jak się okazało, idealnie pasował do kreacji dziewczyny. Lucas niemo się zachwycił wyglądem Gryfonki. -Wyglądasz pięknie. -powiedział i uśmiechnął się do niej. -Nawet w szczudłach. -zaśmiał się i pokazał dziewczynie kierunek. Szli ramię w ramię do Wielkiej Sali, a tam Lucas podał jej ramię, aby się na nim wsparła. -Pani pozwoli, księżniczka powinna iść w towarzystwie swojego rycerza. -wyszczerzył się do Gryfonki i weszli do sali. Lucas nie miał czasu zachwycić się wystrojem sali, bo dojrzał wściekłą Gwen, warczącą na... -Czy to nie Cu? Merlinie, jak dawno go nie widziałem... chyba Gwen także. -zauważył. Spojrzał na Resę. -Chcesz się napić czegoś? |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 19:24 | |
| Zachowanie Tanji nie zdziwiło go szczególnie. Dziewczyny zawsze gdzieś umykały. Słyszał już wersje o pudrowanym nosie, ratowaniu rajstop z oczkiem, plastrami na otarcia przez ,,te cholerne szpilki" i paru innych. Ale Gryfonka wcale nie zniknęła mu w strużce płci pięknej wędrującej do najbliższej toalety... tylko gdzieś przy wejściu. Zwolnił więc kroku, próbując wyłapać srebrzystą suknię swojej partnerki w napływającym tłumie uczniów. Niejednokrotnie oko Blacka zawiesiło się na tej czy innej dziewczynie, jednak nie na tyle nachalnie i bezczelnie, żeby zaryzykować ciosa w twarz od jej partnera bądź samej zainteresowanej. Bystry wzrok Gryfona wyłapało w tym ciekawym zbiorowisku pannę Scrimgeour, wylaszczoną jak nie ona. A to znaczyło jedno - Lupin nie zamierzał podzielać losu Meadowes, tylko wreszcie zachować się jak na mężczyznę przystało. Takiego widoku Łapa nie mógł sobie odpuścić! Przystanął wreszcie przed wejściem do sali, spodziewając się, że jednak brunetka posiada jakieś magiczne zdolności bliskie kameleonom i jednak poszła się ,,dobóstwiać" w łazience. I na tym normalność tego wieczoru się skończyła. Syriusz zauważył pierwszą z dziewczyn i w kompletnej niewiedzy o podstępie ruszył w jej kierunku dziarskim krokiem, posyłając jeden ze swoich zawadiackich uśmiechów... sekundę później właścicielka identycznej kreacji - ta prawdziwa, najprawdziwsza, którą kilka minut temu prowadził pod ramię - starła go na proch. Zatrzymał się zupełnie zdezorientowany i nerowowo potarł twarz odgarniając niesforne kosmyki. Może to przez nie mu się wydawało. Przeczesanie włosów nie pomogło. Kilka kroków przed nim nadal stała Tanja Everett sztuk dwa. To nie mogła być prawda. Przecież Everett nie miała rodzeństwa! ,,Zabiję Jamesa. Twierdził, że to najprawdziwsza, najzwyklejsza ognista. Niech go tylko dorwę. Będzie musiał patatajać aż na księżyc przed moimi kopniakami." To z pewnością był jakiś żart. Psikus. Everett użyła jakiegoś czaru, kiedy on był zajęty podziwianiem jej dzisiejszego stroju wyłapując najmniejsze szczegóły (nie tylko sukienki). A to jej mała zemsta. Za patrzenie tam gdzie nie powienien. Na pewno tak. Uśmiech powrócił na twarz Łapy. Tylko jedna jest prawdziwa a on musi dowieść, która! Bułka z masłem, Ślizgon z błotem. Jak na mężczyznę przystało, Syriusz Black był wzrokowcem. Fakt, że od lat grał również w Quidditcha na pozycji wymagającej posiadania oczu do okoła głowy - na boisku roiło się od tłuczków i nieporadnych, niegramotnych dupsk drużyny przeciwnej - stąd jego niezachwiana wiara w zdolności percepcyjne miała soldine podstawy bytu. W związku z tym Gryfon poczynił obserwację panny po lewej, lustrując ją wzrokiem od czubka głowy, przez połyskiwą ozdobę na czole, dalej koronki sukienki... dekolt... talię, ramiona aż na nogach i butach kończąc. Po czym odbył podobną, nieco bezczelną wędrówkę po ciele drugiej z dziewczyn... i przeżył aż przesadne deja vu. ,,Cholera jasna. Kto ją tego nauczył? Plan B." - Tanja, złotko. - nadal stał w odległości, która nie pozwalała bliźniaczkom stwierdzić, na którą patrzy. Istniało małe, mikroskopijne ryzyko, że jednak klon Everett jest prawdziwy... i strzeli mu w twarz. Albo zrobi to Tanja. Siostra porwana w szpitalu, klon z laboratiorium... albo znajoma metamorfomag z którą się umówiła na robienie sobie jaj z biednego Blacka. Albo ta cholerna ognista od Jamesa. Jeden pies! - Czy możemy już iść? - podszedł nieco bliżej, licząc, że odezwie się tylko ta właściwa a mara przyprawiająca go o dreszcze po prostu rozpłynie się we mgle. - Czy... ta piękna nieznajoma idzie z nami? - dodał po chwili, nadal siląc się na beztroski uśmiech. Jeśli to rzeczywiście żart, jemu, jako dżentelmenowi wypada udawać, że dał się nabrać. Klon pewnie zaraz zniknie a Tanja poklepie go ze śmiechem po ramieniu z czymś w stylu ,,Syriusz, nie pij tyle!". I na tym sprawa się zakończy. O panie Black, jakże pan jest naiwny. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 19:41 | |
| - Raven mnie wystawił - odpowiedziała opadając na krzesło i zwieszając po obu stronach oparć swoje smukłe przedramiona. Zabije go. Najpewniej w sposób jak najbardziej bolesny, taki, który zapamięta do końca życia. A nie, przecież go zabije, więc nie zapamięta. Ale popamięta! Sapnęła gniewnie wypatrując ciemnych włosów chłopaka, który być może jednak pojawił się na balu i w tej chwili szukał jej wśród wszystkich zebranych. Nie było go. Nie było tego padalca, który śmiał odwinąć jej taki numer. Spojrzała na Melanie i pokręciła głową. - Wyobrażasz sobie? Chwyciła jedno z ciastek i zagryzła je z wściekłością. Miała się tu świetnie bawić, miała po raz pierwszy pojawić się na balu i tańczyć całą noc, najpierw w pełni sił, a potem nawet na boso i co? Zamiast tego siedzi w kącie i gapi się jak ta idiotka na Enzo, który właśnie otrzymywał soczystego całusa od tej ślizgonki, którą odprowadził do Skrzydła Szpitalnego na lekcji samoobrony. Zaraz, co? Vane i Romulus? Blake poderwała się do pozycji nad wyraz sztywnej i szybko odszukała wzrokiem osobę, która jak się jej wcześniej wydawało, mignęła jej wśród tłumu. Był. Franz Krueger patrzący dokładnie w to samo miejsce co i Blackwood przed ułamkiem sekundy, myślący pewnie nawet to samo co puchonka. Dziewczyna na powrót przykleiła plecy do oparcia drewnianego krzesła i zmrużyła oczy, by lepiej widzieć. Nie zanotowała chwili, w której Włoch wraz ze swoją wybranką pojawili się w Wielkiej Sali. Była jednak dziewczyną, znała zamkowe plotki i wiedziała, że chociaż ta dwójka wychowanków Slytherinu nie była już parą, to Franz niespecjalnie jest tym faktem zachwycony. Blake też nie. Gdyby ślizgon się ogarnął JEJ Enzo nie wyrywałby mu teraz ukochanej. Miała tylko nadzieję, że chłopak szybko zwietrzy co się kręci. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 20:08 | |
| Regulus nie miał pojęcia o fobiach swojej partnerki, toteż nie pomyślał nawet o tym, że jego gest może być odebrany w jakiś negatywny sposób. Posłał uśmiech Reginie, po czym sprawdzając czy nikt nie patrzy wyciągnął z wnętrza odświętnego stroju butelkę z mocniejszym trunkiem niż poncz mając zamiar zrobić dokladnie to, o czym marzył każdy. Zmieszać. Zmieszać, by impreza przestała być drętwa już na samym początku. - Masz, napij się - powiedział, podając dziewczynie szklankę z procentowo już doprawionym napitkiem. - Dziedzictwo Blacków. Sam nalał sobie dużo więcej, po czym przechylił szklankę, zerując ją praktycznie, po czym nalał sobie ponownie odwracając się tyłem do stołu, chcąc mieć na widoku zapełniającą się salę. Świetnie. Uczynił to w idealnym momencie, bo o to na imprezie zawitał jego własny głupawy braciszek Syriusz, razem ze sklonowaną Taneshą. Spojrzał na swoją szklankę i kiwnął do niej z uznaniem. Już działało. Działało na tyle, by dwoiło mu się w oczach. - Jest i zakała rodziny - zamruczał nie wiadomo czy do dziewczyny, czy bardziej do siebie. - I jego świta - dodał, gdy dostrzegł gdzieś głowę Gwendoline, której obecność oznaczała również pojawienie się Lupina. Brakowało jeszcze tylko tego debila Pottera i jego szlamowatej panienki, ale na szczęście Regulus nie dostrzegał nigdzie ich gryfońskich szpetnych twarzy. Jak dobrze. Gdyby wiedział, że ich nie będzie, zabrałby ze sobą Severusa. Chłopaczyna by się chociaż rozerwał, a tak to siedział tylko i grzebał coś w swoim podręczniku do eliksirów w lochach. Powrócił myślami do swojej towarzyszki, i po raz kolejny do dna wypił całą zawartość szklanki trzymanej w dłoni. Odstawił ją na stół i utkwił świdrujące spojrzenie w panience Rabe. - Idziesz tańczyć? - spytał bez ogródek poprawiając mankiety i kołnierz koszuli. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 20:55 | |
| Po tych sowich rewelacjach kolejny liścik od Lucasa przywiódł ze sobą odrobinę niepokoju i mocne łomotanie serca. Po tezie jaką wysunęła Tan miała przed oczami milion możliwych treści, żadna jednak się nie spełniła. Zaprosił ją na bal. Tak po prostu. Po przyjacielsku. Bardzo chciałaby powiedzieć, że przyniosło jej to ulgę, że w końcu odetchnęła i ogarnął ją błogi spokój, bo skończyło się wieczne zaznaczanie granicy. Na nowo stała się jasna, prawda? To wszystko jednak się nie wydarzyło, Resa nie ucieszyła się z praktycznego wydźwięku zaproszenia, a wręcz poczuła delikatne rozczarowanie. I tylko jasna granica stała się prawdą. Teraz nie mogła mieć już złudzeń co do uczuć Lucasa i musiała się z tym pogodzić. Sama zresztą nie wiedziała na co liczyła. Mimo to w przygotowania włożyła wiele starań, chciała wyglądać tak jak inni, a jednocześnie jedynie w swoim rodzaju. Założyła granatową koronkową sukienkę z długimi rękawami, pobłyskującą tu i ówdzie delikatnymi i dość dyskretnymi cekinami oraz buty w podobnym kolorze na wysokim obcasie. Nie wiedziała czemu znów robiła sobie tę krzywdę. Może to ten blask w oczach Shawa kiedy widział ją na obcasach sprawiał, że nie mogła oprzeć się pokusie ponownego ich założenia? Oczywiście się spóźniła, ale on wytrwale czekał pod drzwiami Pokoju Wspólnego. Uśmiechnęła się na to kolorystyczne dopasowanie i na przywitanie musnęła wargami jego policzek. - Mości rycerzu, bardzom rada z twego silnego ramienia, na którym ja, biedna niewiasta, mogę wesprzeć się w trudnych chwilach - powiedziała z uśmiechem. I poszli. A ona naprawdę czuła się jak księżniczka. Wielka Sala wyglądała pięknie, a zorza polarna widniejąca na "niebie" wprawiła ją w niemy zachwyt. Dopiero głos Lucasa sprawił, że zeszła na ziemię. Rozejrzała się i uśmiechnęła gdy spostrzegła Cu. Miała ochotę powiedzieć, że każdego z osobna nie widziała od tygodni, ale nie chciała wracać do ich niedawnej sprzeczki. - Bez pałki jest całkiem bezbronny -stwierdziła, choć Gryfon od dawna nie był członkiem drużyny. Do tej pory był jej szkoda, na boisku zachowywali się jak jeden organizm, nie było drugiej pary tak zgranych pałkarzy. Z obecnym nie dogadywała się nawet w połowie tak dobrze. Posłała Cu uśmiech, który w zamierzeniu miał dodać otuchy i ruszyli dalej. Pomachała do Tan i do drugiej Tan, a po chwili przypomniała sobie, że nawet jeszcze nic nie piła. - Czy ty też to widzisz? - skinęła głową w stronę przyjaciółki by wskazać mu kierunek - Czy ty tylko mi dwoi się w oczach? |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 21:25 | |
| Dopasowanie ubrań z partnerem było dla Alice wiedzą tylko teoretyczną, bo jak dotąd nie miała okazji wybrać się na bal z kimkolwiek. Za jej kadencji szła zawsze sama, a jak się już raz wybrała z Alexem, tak każde z nich ubrało się zupełnie inaczej. Jak dzisiaj z Aleciem. Stażystka nerwowo przygładziła włosy, rozglądając się po Sali. -Wygląda tutaj jak w zamku Królowej Śniegu. Tylko nie jest zimno. –zauważyła mądrze, uśmiechając się do wszystkich. Gdyby wiedziała, że będzie tak pięknie, pożyczyłaby jakąś sukienkę od mamy! Ale widocznie Alec nie miał nic przeciwko jej sukience, bo pochwalił wybór i skomplementował. Stażystka rozpromieniła się na słowa Haldane’a i kontynuowała obserwacje. Opowiadanie o gwiazdach zajęło ją tak bardzo, że zapomniała o całym świecie. To była jej pasja, której oddawała się godzinami. Mogła patrzeć i patrzeć… obserwować, oglądać, zapisywać i notować. I przy tym wszystkim nie mieć wiecznie pokrążonych oczu. Przerwała historię nieco speszona raz – z opamiętania, a dwa – ktoś do nich dołączył. Lekko spąsowiała i pochyliła głowę. Widać było, że mężczyzna jest grubo starszy i należał do grona aurorów ochraniających bal. -Jest pan bardzo miły. –skwitowała jego komplement, podnosząc głowę. Nie chciała uciekać przed nowymi znajomościami. Uważała tylko, aby się nie zbłaźnić. A zdarzało się to nader często w jej wykonaniu. Wysłuchała uważnie informacji o gościu i uśmiechnęła się. Podała mężczyźnie dłoń w geście powitania. -W pańskich rękach jest dzisiaj nasze bezpieczeństwo? To proszę uważać pod nogi, jak komuś spadnie galaretka, to można wyrżnąć niezłego orła. – jak zwykle nie powiedziała niczego mądrego. To znaczy to było mądre, ale niekoniecznie poważne. Guardi lekko się speszyła, ale postarała się zbyć to uśmiechem. Uprzejmie wsłuchiwała się w rozmowę dwóch aurorów, nie chcąc zaliczyć kolejnej słownej wpadki. Pomachała nieśmiało paru osobom na Sali. -Może się pan do nas dosiądzie? Widziałam skrzaty z szampanem. Możemy się napić za spotkanie. –zaproponowała nieśmiało, posyłając tajemnicze spojrzenie Alecowi. Akurat wtedy zabiło jej mocniej serce. –Obiecuję, nie będzie jak ostatnio.–mrugnęła do Aleca i zachichotała. Udzielał się jej nastrój wieczoru.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 22:14 | |
| Nie dało się ukryć, że była pełna entuzjazmu. Tego typu imprezy odbierała bardzo pozytywnie, bo była to doskonała okazja do spotkania osób, z którymi często się mija. Chociażby ze swoim aktualnym, balowym partnerem. Prawdą było to, że młoda Cole nie znała się jakoś wyjątkowo z Haruto, ale zdążyła polubić go na tyle, że nie wahała się go zabrać ze sobą na bal. Tak, zabrać, bo puchonowi by to do głowy nie przeszły. Między innymi dlatego tak na niego nalegała i to ona była pomysłodawczynią jego obecności na tej uroczystości. Chciała, żeby się przełamał i spróbował trochę ich świątecznej atmosfery. I to jeszcze w jej towarzystwie, co najlepsze. Nie spędziła zbyt dużo czasu na jakimś strojeniu się. Pozwoliła sobie na luźno rozpuszczone włosy, które opadały na jej ramiona, a z dodatków pokusiła się jedynie o cienką, srebrną bransoletkę. Wyjątkowo, chociaż to barwa zarówno świąteczna, jak i gryfońska, nie ubrała czerwieni. Chciała dodać otuchy i pewności siebie Haruto, dlatego ubrała dziewczęcą sukienkę w jasnym odcieniu żółci. I do tego żadne wysokie obcasy, absolutnie! Jeszcze by sobie bidulka nogi połamała, więc na jej stopach znalazły się zwyczajne, płaskie, czarne balerinki, które zapewniały pełną wygodę na mnóstwo czasu. A na pewno na cały bal i jeszcze dłużej. - Haruto! - krzyknęła już z daleka, zauważając chłopaka. Już szczerzyła się od ucha do ucha, machając w jego stronę i zapewne zwracając nie tylko na siebie uwagę, ale również i na chłopaka. Musiała przyznać, że naprawdę nieźle prezentował się w tej szacie, która zawierała w sobie coś z puchońskiej kolorystyki. Upewniło ją to w przekonaniu, że wybrała dobry kolor, chociaż dzisiaj nie liczyła się dla niej przynależność do któregoś z domów. W sumie to nigdy się to dla niej nie liczyło i nie było jakąś przeszkodą w kontaktach międzyludzkich. - Wow, jestem pod wrażeniem. Wyglądasz elegancko. - mruknęła, kiedy znalazła się już przed nim. Odsłoniła nieco jego płaszcz, jakby oglądając koszulę i kamizelkę i pokiwała z zachwytem głową, dalej nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Długo już czekasz? Mam nadzieję, że się nie spóźniłam, bo tak się śpieszyłam, że zgubiłam buta! No i musiałam się wrócić, bo z tego wszystkiego, nawet na początku nie zauważyłam. - powiedziała z rozbawieniem, zaraz gwałtownie spoglądając w dól i upewniając się czy aby na pewno ma swoją parę butów. Na szczęście były. Złapała chłopaka pod rękę i zaczęła ciągnąć go w samo centrum sali, żeby móc zobaczyć, kto tu jeszcze przybył. Nawet jeśli Haruto stawiał opór! - Hm, same starszaki, ale brata nie widzę. Może mój rocznik nie potrafi się bawić. - zażartowała, jednocześnie stwierdzając, że nie zna tu zbyt wielu osób. No, znać z widzenia to jedno, a osobiście to już raczej gorzej. |
| | | Lucas Shaw
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 22:21 | |
| Gdyby tylko wiedzieli, co do siebie czują… bawili się jak w kotka i myszkę, a przecież czuli do siebie to samo! Każde z nich dało się pożreć obawie, że druga strona nie odwzajemnia. Wystarczyło pogadać, zaryzykować i wszystko by było idealnie! Ale jednak oboje lubili sobie utrudniać życie, więc musieli się liczyć z tym niebotycznym torem przeszkód. Do boju Lucas! Do boju Resa! Może dzisiaj, właśnie teraz uświadomicie sobie to wszystko… Resa była równie rozczarowana jak Lucas. Pragnął, aby ją objąć i mocno przytulić. Kochał ją jak szaleniec, ale każdy kolejny dzień z myślą, że Resa nie będzie jego doprowadzał go do obłędu. A widok jej z kimś innym popchnie go do głupich czynów. Dlatego powinien jej powiedzieć o wyjeździe… za tydzień miał jechać na tydzień rozejrzeć się po szkole w Rumunii, a wraz z lutym przenieść się na stałe. Będzie tęsknić? Gdy Resa oparła się na jego ramieniu, prawie odruchowo położył swoją dłoń na jej. Czuł przyjemne mrowienie i ciepło bijące od jej palców. Gdy się zorientował, że trzyma Resę za rękę, obejrzał się na nią i poklepał dłoń, jakby po koleżeńsku. -Trzymaj się mnie, cna niewiasto! Ochronię Cię przed każdą bestią! –zawołał ochoczo. Gdzieś niedaleko dojrzał Victorię. Gdy Resa nie patrzyła, posłał Ślizgonce zaintrygowane spojrzenie i uśmiech. Sentyment był wiecznie żywy. Poprowadził Resę przez stoliki do tego wolnego. Odsunął jej krzesło i poczekał, aż usiądzie. Słysząc tekst o Cu, obejrzał się gwałtownie i wybuchnął śmiechem. Spojrzał ponownie na Resę. -Myślę, że każdy facet bez pałki jest bezbronny. –zachichotał, uchylając się przed możliwym uderzeniem w ramię. Pokręcił głową i złapał z tacy pobliskiego skrzata dwie szklanki z ponczem. Wyjął zza marynarki małą buteleczkę i wlał ciecz do obu szklanek. Podał jedną Resie. -Jeszcze nic nie wypiliśmy, a już nam się dwoi… to nie Tanja z Taneshą? Strasznie się upodobniły do siebie. –zauważył. -To co, toast? Za doskonały wieczór. Razem. –podniósł szklankę i upił spory łyk. To, co dolał, to była wódka. Buteleczka z nią spoczęła w tej samej kieszeni, gdzie był pewien drobiazg. Raz kozie śmierć. Na koniec balu. Wraz z kolejnymi łykami coraz słabiej bronił się przed pokusą zapytania o pana ze szpitala.
|
| | | Lorcan A. Gillis
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 22:51 | |
| Miło było spotkać znajomą twarz dzisiejszego wieczoru. Wprawdzie nie mieli już ze sobą takiego kontaktu jak jeszcze parę lat temu, mimo to wciąż wpadali na siebie od czasu do czasu w biurze. Alec poszedł w stronę szkolenia młodych, Lorcan z kolei skupił się na tym, co wychodziło mu najlepiej. Świat doprawdy jest mały. Uścisnął dłoń starego znajomego. -Oczywiście, bal. Ale widzę że Ty trafiłeś chyba na nieco lżejszą zmianę niż ja. No i zdecydowanie bardziej atrakcyjną, trzeba przyznać.- odpowiedział, uśmiechając się mimo woli. Może ten wieczór minie w nieco przyjemniejszej atmosferze niż to sobie jeszcze wczoraj wyobrażał? Gdyby jeszcze nikt nie odpalił żadnego głupiego numeru. Tak, to byłoby doprawy idealnie. Nie dał po sobie poznać że znał z widzenia panienkę Guardi. Jako osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo tego masowego zgromadzenia, musiał odpowiednio wcześniej przygotować się do tego zadania, w co włączone było zapoznanie się z kadrą nauczycielską szkoły. Nie lubił przykrych niespodzianek, szczególnie mając na uwadze ostatni bal, który był dość sporą katastrofą. -Miło mi poznać ową uroczą damę. Zaprawdę, ten bal wiele by stracił, gdybym nie ochraniał kogoś takiego jak pani.- uśmiechnął się, delikatnie chwytając jej dłoń, którą lekko musnął wargami w geście powitania. Staromodny zwyczaj, ale taki właśnie był Lorcan. Odwrócił się w stronę Aleca i, by odpowiedzieć na pytanie. -Można to tak nazwać. Wiesz, miałem do wyboru przyjść dziś tutaj, by dotrzymać wam towarzystwa, albo przyłączyć się do śledztwa. Starość nie radość, kości bolą, więc wolałem zostać tutaj. I chyba dobrze trafiłem.- powiedział ze śmiechem. Jeśli starością oczywiście można było nazwać trzydziestopięcio latka, to faktycznie był stary. Na szczęście śmiech Lorcana wyraźnie wskazywał na nie do końca poważny ton tej wypowiedzi. Nie powiedział wszystkiego, a najważniejsze informacje zostawił dla siebie. Było tu zbyt dużo uszu, które tylko czekały na jakikolwiek ślad czy plotkę, którą jutro zapewne mógłby przeczytać w gazecie, przesadzoną i zupełnie nieprawdziwą. Dyskrecja przede wszystkim. Nie do końca ogarnął co tak właściwie powiedziała do niego Alice. Dopiero po krótkiej chwili zrozumiał, i wybuchł przyjacielskim śmiechem. Zawsze lubił pośmiać się z dobrych żartów, a panienka Guardi, najwidoczniej nieświadomie, podsunęła mu jeden. -To prawda, jestem tu dziś by zapewnić pani, i pozostałym uczestnikom bezpieczeństwo.-- powiedział, i po chwili dodał ze śmiechem – Postaram się również uważać na tą niegodziwą galaretkę. Jeśli to słyszy, to pewnie teraz trzęsie się gdzieś w kącie ze strachu.- Usłyszawszy uprzejme zaproszenie na wspólny toast, Lorcan przybrał minę zabawnego oburzenia. -Jak to, zaprasza pani aurora trzeciego stopnia, na służbie, odpowiedzialnego za bezpieczeństwo wszystkich tu osób na toast? Z największą przyjemnością.- ostatnie zdanie dodał już wesołym głosem. |
| | | Victoria Craven
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 22:58 | |
| Nie nastawiała się jakoś szczególnie na bal zimowy, bo do końca nie wiedziała czy w ogóle na nim zawita. Nawet w korespondencji z Jasmine o tym wspomniała, ale zaciekawiła ją wiadomość o niejakim uroczym krukonie, który ośmielił się ją zaprosić, na co ona się zgodziła. Nie podejrzewała Vane o zły gust, więc w dużym stopniu uwierzyła jej na to słowo pisane. Sama miała naprawdę miłe doświadczenie z przedstawicielem krukonów, chociaż dość gwałtownie się to skończyło. Ciężko jej nawet było przed samą sobą przyznać, że żałowała. Nie wiedziała jednak czy przeklinać swój ród czy sposób myślenia, w jakim została wychowana, a którego mimo wszystko się trzymała. To, co w niej nieświadomie kwitnęło i zresztą wbrew jej woli, urwała na własne życzenie, a była zbyt dumna, by przyznać się do błędu. Postanowiła, że ofiaruje swoje zaufanie czasowi, ale nie wiedziała, co z tego wyjdzie. Póki jednak nie widziała to nie kuło, nie szczypało, nie gorzało w środku ani nie piekło. Po prostu nie bolało, bo jej oczom nie ukazało się jeszcze nic, co mogłoby te uczucia wywołać. Jeszcze. Można by powiedzieć, że była w podobnej sytuacji, co Franz, chociaż żadne z nich tego nie wyjawiało. Była również pewna tego, że jej przyjaciel znajduje się w o wiele gorszej sytuacji, bo to jasne, że kochał Jasmine. Znała go od dziecka, nawet gdyby była ślepa, wyczułaby to. Ona zaś słowem "miłość" wolała się nie posługiwać, bo było dla niej zbyt głębokie, zbyt zobowiązujące i w ogóle do niej nie pasujące. Swoje odczucia i zachowanie... można by ją nazwać psem ogrodnika, bo niby sama by nie wzięła, ale ktoś inny też wziąć nie może. Spotkała się z Franzem w pokoju wspólnym ślizgów, ubrana w czarną sukienkę i dobierając do tego srebrną bransoletkę z trzema, niewielkimi zielonymi szmaragdami oraz naszyjnik z takim samym, acz jednym oczkiem. Wszystko zwieńczone zostało czarnymi szpilkami, które stukały za każdym razem, kiedy tylko spotkały się z podłogą. - Dlatego śmiało mogę stwierdzić, że się dobraliśmy. - odpowiedziała mu z delikatnym uśmiechem, lustrując jeszcze jego ubiór i delikatne dodatki w kolorze zieleni. Idealnie się skomponowali i byli dla siebie idealnym towarzystwem na ten wieczór. Sama obecność Krugera pozytywnie na nią wpływała i była pełna nadziei, że ten wieczór nie okaże się klapą, a wspomnieniem, które warto będzie przywoływać. Nawet jeśli we dwójkę spędzą go gdzieś indziej, całując butelkę whisky. Na jego pytanie nie odpowiedziała, a jedynie kiwnęła potwierdzająco głową, zakładając kosmyk włosów za ucho. Niemalże przytulona do jego boku, ruszyła wraz z nim do sali balowej, w której znaleźli się już po chwili. To jasne, że pierwszym odruchem było rozejrzenie się i prawdopodobnie napotkanie jakiś znajomych twarzy. Jej wzrok wędrował po przybyłych tutaj, poczynając od opiekunki Slytherinu, aż napotkała Jasmine. Nie samą, rzecz jasna. W jej towarzystwie znajdował się chłopak, zapewne wspomniany w liściku krukon, którego nawet w myślach nie komentowała. Nie chciała tam też za bardzo podchodzić, chociaż nie widziała się spory czas z przyjaciółką. Była jednak teraz między młotem, a kowadłem i bardziej czuła, że jej obecności potrzebuje Franz, a nie Vane. W końcu miała swojego towarzysza, a Vicky chciała zadbać o to, by jej przyjaciel nie narobił sobie tutaj problemów, więc odruchowo jakby ścisnęła jego ramię, ściślej do niego przylegając. Rzuciła jeszcze spojrzenie Jasmine i jeżeli ta tylko zdążyła ją zauważyć, posłała jej lekki uśmiech. - Wiesz, niby to oczywiste, ale chyba masz jakieś dobre zaopatrzenie, hm? - zapytała, chcąc na wszelki wypadek odwrócić uwagę Franza od Jasmine. Chciała nawet na niego spojrzeć, ale w tym momencie zauważyła znajomą czuprynę. Poznałaby go z kilometra, szczególnie dlatego, że już dawno go nie widziała. Los chciał, że ich spojrzenia się spotkały, ale Lucas nie był sam. Ona też nie, no ale... i tak jej się to nie spodobało. Poczuła właśnie to, czego tak nie chciała czuć. Jakieś wbicie szpilki gdzieś w klatce piersiowej, na całe szczęście jedynie chwilowe, bo nie chciała pozwolić sobie na jakiekolwiek chwile słabości. Sama chciała to skończyć, więc musi sobie z tym jakoś poradzić. Robiła to w prosty dla siebie sposób. Prowokowała, przedrzeźniała, pokazywała, jak dobrze mogłoby być, ale już jej nie posmakuje. Dawała znać, że to już za nią, chociaż lubiła o sobie przypominać. Zresztą zupełnie jak sam Shaw. Robił dokładnie to samo, bo doskonale wiedział, jak wysokie miejsce zajmował w jej życiu, chociaż całkowicie przez nią ukrywane. Bo naprawdę nie kochała, ale nie lubiła się dzielić, nawet jeśli coś, a raczej ktoś, nie był już jej. Wszystko dało się tu zrzucić na sentyment, bo skoro Lucas zdołał przełamać jej lody, to może uda się to komuś innemu. Korzystając z okazji, która trwała zaledwie może dwie sekundy, zaraz po uśmiechu Lucasa, przygryzła delikatnie swoją dolną wargę, rzucając mu zalotne spojrzenie spod przymrużonych powiek. Dość szybko jednak odwróciła swoja spojrzenie na twarz Franza, bo to on dzisiaj skupiał większość jej uwagi. Oboje tego potrzebowali. No i miała nadzieję na jakiegoś dobrego drinka, bo w obecności opiekunów ciężko o legalną alkoholizację, nawet w małym stopniu. Wiedziała jednak, że jej partner to pomysłowy człowiek, a sama, korzystając z uroków podwiązek, zorganizowała sobie małą piersiówkę, która przysłaniana przez sukienkę były niewidoczna, a zwiewny, czarny materiał dodatkowo osłaniał i nie pozwoliła na wykrycie trunku. O ile się tam nie dotknie, ale przecież żaden opiekun nie będzie macał jej uda.
Ostatnio zmieniony przez Victoria Craven dnia Pon 28 Gru 2015, 23:26, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Jenny Cordiel
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 23:04 | |
| Uśmiechnęła się, tym razem od ucha do ucha. - Skoro ty jesteś królem to ja z całą pewnością jestem królową. To dobra wiadomość, nawet jeśli naszymi poddanymi są grzebienie. W dodatku skradzione. Zastanawiała się czy gdyby dała mu na urodziny grzebień cokolwiek by to pomogło. Zacząłby go używać, czy odrzucił w kąt, nadal kradnąc przybory z jej toaletki? Znając Dantego, z pewnością nie porzuciłby zbrodniczej ścieżki życia. Prawdziwy badass, a do tego wierny. Od piruetu zakręciło jej się w głowie i, odstawiona na podłogę, zachwiała się na swych obcasikach. Zaraz potem z równowagi jeszcze bardziej wyprowadził ją niespodziewany komplement, który uderzył w nią jak grom z jasnego nieba. Policzki Krukonki nabrały barwy dorodnych malin, które bardzo chciały przeobrazić się w buraka. Do jasnej Anielki, Jenn, to twój facet, powinnaś już dawno do tego przywyknąć! - zganiła się w myślach. Dygnęła niezgrabnie i znów zadarła głowę. - Banan? Marzę o bananie. - oblizała wargi, zapominając, że nałożyła na nie bezbarwny błyszczyk, który nie był najsmaczniejszą rzeczą tego wieczoru. Z tacy, z którą akurat przechodził domowy szkolny skrzat wzięła dwa kieliszki szampana i jednego wręczyła Krukonowi. Zaraz potem usiedli przy jednym ze stolików. - Dużo tu aurorów. Dziwnie się z tym czuję, jakby bali się, że coś się stanie. |
| | | Jon Morensen
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 23:11 | |
| Krukon siedział sobie spokojnie przy swoim stoliczku, zajadając się coraz to nowymi ciasteczkami i lodowymi cukierkami, które, na jego zlecenie, przynosił co chwila jeden ze skrzatów. Cóż mam rzec? Morensen był leniwy w pewnych kwestiach, chociaż w tej chwili bardziej chodziło o chęć eksterminacji wszystkiego, co słodkie poprzez zasmakowanie i strawienie. Raz, że cukier jest pożywką dla jego obciążonego rozszczepioną osobowością mózgu, a dwa, poprawia mu humor i umila czas, który przypadło mu spędzać na wypatrywaniu pewnego konkretnego Ślizgona. - Pewnie nie przyjdzie, ten dupek. – mruknęła zniesmaczona fanka Blackriversa siedząca w głowie chłopaka. - Nie miej pretensji. Nie umówiliśmy się z nim, nie? Daruj więc sobie takie uwagi. Inna inszość, że przyjdzie na pewno. Zachowujesz się, jakbyś go nie znała, wiesz? – odpowiedział jej Jon. W tej chwili dla pobocznego obserwatora chłopak pewnie miałby dość „puste” spojrzenie, o ile można tak powiedzieć o jego czerwonych patrzałkach. Wnet jednak doprowadził się do ładu i poprawił klapy garnituru, siadając przy tym na krześle w sposób nieco bardziej dystyngowany niż przed chwilą. I w samą porę, ponieważ z tłumu wychyliła się właśnie burza rudych włosów, mogąca należeć tylko do pewnej dobrze znanej Gryfonki, albo pewnej Puchonki. - Karmelka! Serio, chciało Ci się przeciskać z drugiego końca Sali, aby poczęstować mnie ciastkiem? Doceniam trud, moja Płomienna Panno, nie wzgardzę podarkiem, aczkolwiek pragnę zauważyć, że mam tu stałe dostawy. Chyba nie spodziewałaś się, że Charybda w moim brzuchu przestała istnieć? – wystrzelił ciąg zdań niczym jakiś mugolski karabin maszynowy, prezentując przy tym swój nieco bezczelny uśmiech numer trzy . Co poradzić, Jon taki już był. W tym samym czasie w okolicach omawianego przez nas stolika zawieruszyła się panna Blackwood. Czyżby zjazd Pucholandu? - Czy na kogoś czekam, Mel? Wiesz doskonale, że skoro nie ma tu Daemona, to najpewniej czekam na jego przyjście. Chwilami mam wrażenie, że dałby radę spóźnić się na własny pogrzeb. -Co nie? – zaśmiała się w jego blond łepetynie Angie. W ustach Krukona bezceremonialnie zniknęło kolejne ciastko, tym razem z kremem o smaku karmelowym, udekorowanym jakąś fasolką Berty’ego Botta. Jon się skrzywił i skrzyżował ręce na piersi - Kto normalny łączy karmel z pędami bambusa? – prychnął zniesmaczony. – A Ty jesteś?... Wybacz, kojarzę Cię z twarzy, ale nazwiska nie pamiętam. – przywitał wcześniej wspomnianą Blake. Dziewczyna jednak nie do końca zwróciła na niego uwagę (czym sam Jon nie do końca się przejął). Zauważył u niej jednak maraton emocji przebiegający przez twarz. Och! Nieeeeeech żyyyyje baaaal. Czyżby coś się święciło? Każda impreza niesie ze sobą ciekawe wydarzenia, szczególnie w Hogwarcie! - A pomyśl Jon, równie dobrze mogliśmy nadal kisić się w Durmstrangu! – mruknęła zaciekawiona dziewczęca część jaźni Morensena.
Ostatnio zmieniony przez Jon Morensen dnia Wto 29 Gru 2015, 11:43, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 28 Gru 2015, 23:24 | |
| Chciał ją wziąć za rękę. W pewnej chwili, tak po prostu przyszło mu do głowy, że posiadanie jej u swojego boku i oferowanie jej własnego ramienia to niekoniecznie rzecz najprzyjemniejsza. Pewnie, była blisko, ale to ten rodzaj bliskości, który do niczego nie zobowiązuje. To kontakt narzucony regułami rządzącymi balami i nic więcej. Oczywiście, z jednej strony to dobrze, powinien w końcu pamiętać, z kim przyszedł i kim Alice jest dla Leslie, ale jednak... Chciał ją wziąć za rękę a chęć ta tylko przybrała na sile, gdy dołączył do nich Lorcan. Postawmy sprawę jasno - Alec nie miał do Alice absolutnie żadnych praw. Przyszedł tu z nią, bo obiecał jej wspólny bal, a obietnic przecież zawsze dotrzymywał - ale to tyle. Kim on dla niej był? Nikim. Bratem Leslie. W najlepszym przypadku może bliższym znajomym, a i to dopiero od niedawna. Guardi nie była jego w żadnym tego słowa znaczeniu poza tym, że był za nią odpowiedzialny jako jej balowy partner. A jednak zaczął robić się zazdrosny i to bynajmniej nie w taki sposób, jak być powinien. Oczywiście, miał dość klasy, by nijak tego po sobie nie okazać. To byłoby doprawdy żałosne, gdyby nagle naruszył tą niewidoczną, ale istniejącą strefę bezpieczeństwa Alice tylko po to, by uzmysłowić Lorcanowi, że... Co właściwie? Że nie życzy sobie podobnej szarmancji wobec młodziutkiej dziewczyny, z którą nie łączyło go nic poza kilkoma długimi rozmowami i jednym pocałunkiem, którego jego towarzyszka zresztą nie pamiętała? To byłoby śmieszne. Nie, panicz Haldane nie szalał więc z podobnymi przejawami jakichkolwiek uczuć, uśmiechnął się nawet sympatycznie, gdy Pufka zaproponowała Gillisowi wspólnego drinka - i tylko w zielonych ślepiach aurora pojawił się pewien błysk, który trudno było wytłumaczyć. - Już, już, Gillis - zaśmiał się, nawet całkiem szczerze i tylko ktoś naprawdę dobrze go znający mógłby wyczuć w tym coś więcej. Całe szczęście więc, że nie było tu ani Leslie, ani Cama! - Nie czaruj tak, staruszku, bo jeszcze Ala postanowi mnie wymienić - i co ja wtedy ze sobą zrobię? - Uśmiechnął się pod nosem i spiął się naprawdę bardzo nieznaczne, bo przecież umiał nad tym wszystkim panować. Musiał, bo pokazując się w towarzystwie nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek sceny. Podobno. - Ale rzeczywiście, chodźmy się napić. Stary nie patrzy, a po lampce szampana nie wypadniesz chyba jeszcze z formy, co? - Wyszczerzył zęby nieco szerzej, nie kryjąc się z podwójnym znaczeniem swego pytania. Oczywiście, wspomniany stary to po prostu ich przełożony, a forma... No, wszyscy, którzy powinni, doskonale wiedzieli, o jakie dwie sprawności chodzi! Tak czy inaczej Alecowi nie pozostało nic innego, jak tylko ruszyć wraz z towarzystwem ku stolikom. Wybierając jeden z tych przeznaczonych dla opiekunów odruchowo, bez zastanowienia odsunął krzesełko swej towarzyszce, sam siadając przy tym dopiero wtedy, gdy poza zapewnieniem komfortu pannie Guardi udało mu się także zorganizować trzy kieliszki wspomnianego już, niezbyt mocnego alkoholu. - Za spotkanie? - zapytał lekko, spoglądając na swe towarzystwo. Wzniósł nieznacznie smukły kieliszek i uśmiechnął się ciepło. Pomijając pewien dyskomfort związany z niezidentyfikowanymi do końca uczuciami, zapowiadał się naprawdę miły wieczór. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal Zimowy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |