|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Oliver Danniels
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 00:52 | |
| Sam pomysł by taki outsaider jak on miałby pojawić się na balu było nie do pomyślenia. Ktoś kto stronił od tego rodzaju zabaw, tańców, śpiewów na terenie szkoły - oczywiście. Bowiem wystarczy mu dobre piwo, nie kremowe nie jest dobrym piwem! A wtedy to zaczyna wychodzić z niego prawdziwa dusza Irlandczyka. Więc wszelkie przebieranki go nie bawiły i pewnie nie poszedłby na ten bal tylko z powodu tej głupiej szaty jaką musiał założyć, to przyjaciółka go wręcz w nią ubrała i zmusiła do wyjścia. Gdzie sama polazła i co robiła tego już jednak nie dowie. Powyrywał jednak jeszcze wszelkie falbanki, które powodowały, że w całej kreacji wyglądał gorzej niż błazen na dworze króla Artura. Oczywiście nie mógł zapomnieć o jakimś żółtawym akcencie którym w tym przypadku był krawat tylko może bardziej o złocistej barwie na tle czarnej szaty wyjściowej, szarej marynarki i białej koszuli. Wszedł bardzo spóźniony można powiedzieć, że zaraz po Winter. No i wpierw by pojąć co tutaj tak w zasadzie się wyrabia to podszedł niepewnie do nauczycielki zgarniając wpierw jeden z kieliszków. - Nie jestem pewny, czy tak na trzeźwo będę w stanie pojąć co tutaj właściwie się wyrabia- rzekł mówiąc to gdzieś przed siebie i nie bezpośrednio do pani profesor, ale pewnym było, że to do niej kierowane są te słowa. - No i bardzo ładnie pani wygląda, jeśli z mych ust wypada powiedzieć takie słowa. - Dodał bardzo niepewnie bowiem dopiero teraz przyjrzał się kreacji kobiety. - Mógłbym rzec, że niczym pierwszy żółty przebiśnieg na tle tego chłodnego, choć przepięknego krajobrazu. - Dokończył i wystawił lekko kieliszek z szampanem by stuknąć się szkłem z nauczycielką. Po czym uśmiechnął się niewinnie, nic bowiem złego nie miał na myśli, ani zamiarów też niecnych. Ot była to pierwsza osoba na jaką natrafił na balu i grzechem wielkim byłoby nie skomplementować takiego stroju. Bowiem na prawdę akurat TA nauczycielka wyróżniała się na tle innych kobiet w tym pomieszczeniu. Co pewnie niedługo zostanie zauważone przez innych. Upił nieco napoju z bąbelkami obserwując jak niektórzy upadają inni ledwo co się utrzymują na nogach. Nie uśmiechnął się jednak, widząc nawet tych co to wylądowali na ziemi. Nie bawiło go to ani trochę, zresztą i tak jeśli go ktoś przed chwilą widział jak się uśmiecha lekko do nauczycielki to i tak pewnie szybko dojdzie do wniosku, że był to jedynie wymuszony, miły gest, na których to Oliver jedynie poprzestawał. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 01:44 | |
| Rooibos. Éponine dosłownie ułamek sekundy trwała w zamyśleniu, ślepiami zimnej, stalowofioletowej barwy przemierzywszy najbliższe otoczenie, różne od młodego Gryfona i jego buraczanej, konsekwentnie ignorowanej przyjaciółki. Herbaciany smak był kwestią wybitnie niespotykaną, ba! Czerwonokrzew zaliczał się do skali bodźców pobudzających niewieście kubki smakowe w sposób należący do gamy bardziej pozytywnej, aniżeli traktujący o negatywach. Dziewczyna była ewidentnie zaintrygowana takowym rozwojem sytuacji. Zwłaszcza, że mimo intensywnej, wakacyjnej rekonwalescencji dosyć schorowanego umysłu, po raz pierwszy doszło do statystycznego błędu. Mimo stuprocentowo opanowanej, jak dotychczas mniemała, samokontroli, usystematyzowania synestezji według schematu dźwięk – kolor – smak, poczuła zapach. Uspokajający, wpływający na skołatane nerwy, aczkolwiek nadal pierwszy od kilku miesięcy – zapach. Nieschematyczny, choć nie na tyle, by blade, gdzieniegdzie opstrzone drobnymi piegami lico posągowej dziedziczki dało zewnętrzny wyraz nieszablonowej reakcji na woń suchej trawy. Éponine zmierzyła Riaana uważnym wejrzeniem, jak gdyby coś rozważając. Wyrachowana arystokratka wewnętrznie zdawała się zbita z tropu, dlatego wyjątkowej barwy tęczówki Yaxley, (prewencyjnie, na wypadek gdyby przypadkiem niekontrolowany grymas wstąpił na jej nieskazitelną facjatę) skupiły się na dotychczas marginalizowanej równolatce. Lekceważenie wnikliwego spojrzenia Éponine i umiejętności rozpracowania człowieka w czasie godnym najwyższych rekordów mogło należeć do największych z głupstw porywającego się na gest takowy śmiałka. A Meredith nadal jawiła się w ślepiach Ślizgonki jako otwarta księga, więc idealnie wpisywała się we wzór osoby niespecjalnie rozważnej. Wyrysowane w mimice, gestach emocje rudowłosej pozwalały rozszyfrowywać całe historie. A jeżeli brunet nie dostrzegł jeszcze lustrzanego odbicia grających w duszy zmagań przyjaciółki, musiał rzeczywiście cierpieć na pewnego rodzaju ułomność. Choć mówi się, że faceci czytają z kobiet jak z otwartej księgi, to w większości przypadków mamy do czynienia z analfabetami. Niewiasta jak na dłoni dostrzegła niechęć, protekcjonalną ocenę jej samej, zazdrość czy niepewność. Milczenie Meredith Walker dziwnie kontrastowało z gwarem, który tworzyła choćby najmniejsza zmarszczka na uroczym licu Puchonki. Mimo wszystko Éponine żałowała, iż nie dane jej było dosłyszeć tonu głosu trzeciej do pary. Na przekór ewidentnej niechęci do wszelakiej maści gier hazardowych, brunetka postawiłaby wiele galeonów na to, iż koniec końców poczułaby zapach mdłej pistacji zmiksowanej z wanilią. Zanim ponownie skupiła uwagę na kryzysowym narzeczonym, obdarzyła Meredith jednym z najbardziej lekceważąco – neutralnych uśmiechów, które posiadała w swoim arsenale. -Nalegam – Zaczęła z naciskiem brunetka, bez krztyny jakiejkolwiek emocji wplecionej w aksamitny ton, jakim raczyła rozmówcę.- byś ziścił senne pragnienia naszej uroczej towarzyszki, choćby te traktujące o wspólnym pląsie.- Stwierdziła, postępując o krok i szeptem, który mógłby przyprawić mężczyznę o dreszcze, dodała.- Jestem skłonna współpracować. Na warunkach podyktowanych moim widzimisię.- Ślizgonka uśmiechnęła się nieznacznie, dygnąwszy wytwornie na pożegnanie. Każdorazowy ruch, stanowiący publiczną manifestację sprzeciwu Riaana względem narzeczeństwa, umożliwiał ciemnowłosej krystalicznie czyste wybrnięcie z sytuacji. Faktem byłoby przecie, że to panicz Van Vuuren, nie panna Yaxley, sabotował międzyrodzinne układy. Zadowolona z zaistniałego stanu rzeczy, w międzyczasie dopadłszy kieliszek niskoprocentowego trunku, powszechnie zwanego szampanem, zaanektowała jedno z wolnych siedzisk, oddając się ulubionemu zajęciu – obserwacji ludzkich działań, co by wedrzeć się głębiej, w psychikę delikwentów. By uczynić niczego nieświadomych uczniów pionkami w jej małej grze. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 03:19 | |
| "Na warunkach podyktowanych moim widzimisię." Aha, tutaj Éponine pozwoliła sobie na trochę za dużo. Nienawidził osób, które uważały że wszystko kręci się tylko i wyłącznie wokół nich, a otaczający ich ludzie mają grać tak jak się im zagra. Resztę wypowiedzi Ślizgonki Riaan puścił mimo uszu. I tak nie zrozumiał ani słowa z jej czczej gadki. Tak to już jest, kiedy nadęte jak balony dziewczęta próbują zaimponować swoją elokwencją komuś kto ceni w ludziach bezpośredniość. Naśladując kamienną twarz Yaxleyówny, rzucił ostatnie spojrzenie w jej stronę, kiedy dygała i również odwrócił się do Meredith. Wciąż jednak analizował ostatnie słowa swojej narzeczonej. Zamyślony patrzył w oczy Puchonce, ale wydawało się że spogląda gdzieś dalej. Jeżeli ona ma zamiar dyktować warunki współpracy, to znaczy że chyba nie do końca zależy jej na tym, aby pozbyć się wiążącej ich przysięgi złożonej przez rodziców. A jeżeli to była tylko taka gra, to Riaan nie zamierzał dostosowywać się do jej reguł. Nie miał takiego zwyczaju, aby tańczyć tak jak mu zagrano. Na razie będzie czekał. Ojciec zdawał się mieć swoje problemy i dał mu spokój po burzliwej rozmowie sprzed kilku tygodni. Niezbyt dbał o to narzeczeństwo, skoro nawet nie podjął sobie trudu aby opisać mu Éponine. W tym momencie, jak nigdy, Riaan cieszył się że ma tak skrajnie nieodpowiedzialnego ojczulka. Moment na zerwanie zaręczyn się znajdzie i nie zdziwiłoby go zupełnie, gdyby to Victor się do tego przyczynił swoim zachowaniem, albo jeszcze lepiej: przeszłością. Niech tylko wyjdzie na jaw ile kobiet z nim spało, niech tylko wyjdzie na jaw jakiś skandal. Yaxleyowie nie pozwolą, aby w ich śmierdzącą stęchlizną rodzinę inferiusów wżenił się człowiek gorszący ich zawszoną reputację. Młody Vuuren poczeka. Wróciwszy z podróży po swojej jaźni, uśmiechnął się natychmiast do Meredith i przyciągnął do siebie. Nerwowość i napięcie spowodowane rozmową z Éponine potrzebowało wentyla, którym mogłoby ujść. Niewiele myśląc przyciągnął do siebie rudą Puchonkę, po czym mocno przytulił wtulając twarz w jej piękne włosy. Zapach lawendy natychmiast go uspokoił, a dzięki jej bliskości negatywne emocje odleciały w zapomnienie. - Dobrze Cię widzieć. - krótko skwitował ten nagły wybuch czułości, której przecież zazwyczaj nie okazywał. W obecności Mer zawsze był skrępowany i nieśmiały, a teraz kiedy potrzebował się uspokoić, bariery zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozluźnił uścisk i spojrzał na nią z góry znów się uśmiechając. - Chodź, potańczymy! - i nie pytając o zdanie pociągnął ją za sobą na parkiet zupełnie nie pytając ją o zdanie. Miał gdzieś to jak radzi sobie w tańcu dziewczyna, chciał spędzić z nią jak najprzyjemniejsze chwile po tym stresującym spotkaniu. Wieczór jeszcze był do odratowania! Widząc, że konkurs tańca na gazecie trwa już w najlepsze, postanowił że lepiej będzie potańczyć sobie razem z boku. Minąwszy stolik, przy którym rozegrała się kłótnia (Wszyscy wiemy, o kogo chodzi) zauważył, jak Audrey prowadzi tego całego Vincenzo, czy jak mu tam, w bliskie sąsiedztwo jego i Merci. Odezwie się do nich, kiedy zaczną tańczyć. Pozwolił sobie złapać Puchonkę w pasie jedną ręką, w drugą ujął jej dłoń. Prowadził ich w, o dziwo, zgranym z rytmem piosenki, spokojnym tańcu. - Przyjemna ta moja narzeczona, nie ma co. Chyba nikt nie zrobił na mnie tak złego pierwszego wrażenia. Może za wyjątkiem Grossherzoga. - westchnął uśmiechając się krzywo. Nie chciał dodawać jak bardzo cieszył się, że spotkanie poszło szybciej niż planował i nie musiał spędzać więcej czasu z Éponine. Delikatnie wprowadził swoją partnerkę w obrót. Trzeba przyznać, że Riaan szastał dzisiaj niespodziankami na prawo i lewo. Nosił mugolskie ubranie, potem bez strachu i oporów przytulił Mercię, aż w końcu pokazał światu swoje całkiem niezłe umiejętności taneczne. Zbliżając się w tańcu do Audrey, oraz jej partnera, Afrykaner przeprosił Puchonkę i odezwał się do koleżanki w afrikaans: - Hej Audi, czemu tamci goście celowali w was różdżkami? Coś się stało? - Holenderka z pewnością go zrozumiała, w końcu afrikaans to dialekt niderlandzkiego. Użył języka nieznanego ich partnerom, aby mogła bez przeszkód powiedzieć mu całą historię bez oglądania się na aprobatę, lub dezaprobatę towarzyszącego jej Krukona. Zupełnie pozbył się poprzednio towarzyszącego mu napięcia, zbawienny wpływ prefektki Huffu był wręcz cudowny. - Przy okazji, to jest Meredith. - dodał już po angielsku ze swoim śmiesznym akcentem. Nawet przypomniał sobie o dobrych manierach! Czym jeszcze zaskoczysz nas tego wieczora Riaanie? |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 09:39 | |
| Taki już los osób takich jak oni. Nie tylko Noelle miała problem ze znalezieniem własnego miejsca w otaczającej ją rzeczywistości. Aeron także czuł się tak, jak gdyby jego narodziny nastąpiły o wiele za późno. Dawne wartości straciły na znaczeniu, wyblakły, w końcu zniknęły pośród morza chłamu i prostactwa. Ludzie zaczęli cenić prostotę, coraz bardziej staczając się w zwykłą szarość. Przykro było na to patrzeć, a jeszcze gorzej było żyć w takim świecie. Świecie który coraz bardziej zatracał się sam w sobie. Aeron nigdy się nie upił. Jak długo już ma przyjemność smakować dobrego alkoholu, nigdy z nim nie przegiął. Uważał za przejaw totalnej głupoty i nieodpowiedzialności doprowadzanie się do stanu w którym nie jest nawet możliwe bronienie siebie samego, nie mówiąc już o jakimkolwiek racjonalnym myśleniu, które i tak u niektórych było towarem mocno deficytowym. Nie, pan Steward cenił inne zalety mocnych trunków. Chociażby ich doprawy zdumiewająca skuteczność w rozwiązywaniu języków i ogólnym poprawianiu samopoczucia. Właśnie z tych powodów wyciągnął swój nikły zapas trunku. Gdy następnym razem wróci do domu, będzie musiał zabrać zdecydowanie więcej. Noelle dalej unikała jego wzroku, a Aeron zastanawiał się nad przyczyną tego zachowania. Czy mógł ją czymś obrazić? To w końcu kobieta, a te potrafią obrazić się o błahą sprawę jak nikt inny. Choć jeśli byłaby to faktycznie prawda, to znając Noelle, nie minęła by chwila by mu tego nie wypomniała w jakiś dobijający sposób. Opcja z obrażaniem się chyba więc odpadała. Co jeszcze zostawało? Chyba nie…? -Widziałem wystarczająco dużo, by stwierdzić że go nie lubię.- odpowiedział jej. Facet który wykorzystuje sytuację i pozwala sobie na zdecydowanie za dużo. I tak miał szczęście że Aeron nie zrobił mu nic gorszego. W innej sytuacji zapewne skończyłoby się to w skrzydle szpitalnym. Zauważył jak Noelle wychyla całą szklankę (no dobra, nie całą, aż tyle to jej nie nalał), zabawnie się przy tym krztusząc. No tak, nie było to pierwsze lepsze piwo, a coś o wiele mocniejszego. Sądząc po jej posturze, nie potrzeba było wiele by alkohol zawarty w trunku zaczął działać. On sam odłożył kubek, zabawnie nim podrzucając. Coś jednak osiągnął tymi odpowiedziami. W końcu panienka Avery raczyła na niego spojrzeć. Widział te zielone tęczówki, które w tym momencie próbowały przebić go jak szaszłyk. Zabawne, ale podobał mu się ich odcień. Dlaczego.. Ciągle to pytanie. Dlaczego. Przez ostatnich parę dni ciągle słyszał to słowo. Dlaczego to. Dlaczego tamto. Najgorsze że on sam nie wiedział. Jego myśli były jednym wielkim spaghetti, poplątanym i pomieszanym w garnku. Czy to możliwe że Noelle coś do niego czuje, oprócz przemożnej chęci udowodnienia że to akurat ona ma w tej chwili rację? Zatopił się w tej myśli, tak że przez chwilę nie słyszał słów przez nią wypowiedzianych. Założyć? A niby z kim, u licha? -Nie jestem hazardzistą.- odparł. I co on miał zrobić? Westchnął, czując przyjemne ciepło gdzieś w środku. Irytująca muzyka przeszkadzała mu skupić się tak jak zawsze to robił, gdy trapił go jakiś problem. A problem był spory, i zwyczajowe ignorowanie go nie pomagało. W końcu doszedł do dwóch wniosków. Noelle Avery nie była mu obojętna. Ale czy tak samo działało to w drugą stronę, tego musiał się dowiedzieć. Przysunął się nieco, co było dosyć trudne, zważywszy iż dalej znajdował się na krześle. Nachylając się lekko, chwycił delikatnie Noelle za podbródek, tak by nie mogła odwrócić wzroku. Patrząc w te jej zielone oczęta, powiedział tylko -Dlatego.- po czym pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem nieco intensywniej. Twój ruch. |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 11:55 | |
| Za dużo, za dużo. Zbyt wiele zaczęło się dziać, było sympatycznie, przynajmniej na początku. Nawet okazja by poznać Ślizgona Daemon'a, który nie rzucił obelgami od samego początku. Całkiem, całkiem. Nie wszyscy są tacy źli, znaczy biorąc pod uwagę stereotypy od zawsze przyklejone do uczniów poszczególnych domów. Skąd się niby biorą, więc na pewno każdy ma odpowiadające cechy, dzięki którym trafił do Ravenclaw, Hufflepuffu i tak dalej. Skorzystała z propozycji chłopaka i napiła się co im zaoferował pod stolikiem. Jednakże to było dla niej za dużo, nie była na tyle gotowa by uczestniczyć w tym całym zamieszaniu. To nie na jej rudą głowę, wręcz nienawidziła się mieszać w takie bagno. Niestety jest zdania, że ludzie powinni rozwiązywać swoje problemy w cztery oczy, a nie wyciągać wszystko na wierzch w miejscach publicznych. No przecież tyle ludzi. Wiedziała dobrze jak się ma sytuacja między Blake, a Enzo. Zawsze będzie stać murem za koleżanką, ale nie chciała by w to wplątana i pod wpływem całej sytuacji i towarzyszącym emocjom powiedzieć o jedno słowo za dużo. Trzeba było iść zatańczyć na gazecie, nawet jeśli z jakąś przypadkową osobą. Miałaby pewność, że znalazłby się w tej sytuacji powód do szerokiego uśmiechu. Co teraz niestety było praktycznie niemożliwe. Postanowiła to wynagrodzić Blake i Jon'owi, że jednak zdecyduje się ich na chwilę opuścić. Oczywiście trzymając kciuki by jednak wszystko skończyło się bez większego zamieszania, grożenia i wyciągania różdżek. Wzięła w dłoń ciastko cytrynowe i wstała od stolika, jedynie kładąc na ramieniu dziewczyny dłoń co miało znaczyć tyle co, że na pewno jest z nią duchem, ale nie jest wstanie na to patrzeć. Przeciskała się przez tłum uczniów, jednak musiała odetchnąć i wyjść na korytarz. Po drodze zgarnęła kieliszek szampana i wypiła wszystko za jednym razem. Miała też okazję na chwilę przyjrzeć się zmaganiom ludzi na gazetach. Nie, jednak dobrze, że się nie zdecydowała na to. Z drugiej strony, teraz czuje się jakby sama. Eh. Jeszcze jeden kieliszek i skierowała się na korytarz, mijała Oliver'a z profesor Stark przywitała się z nimi skinieniem głowy, unosząc przy tym delikatnie kieliszek, a jednak nie zatrzymywała się na wymianę zdania i wyszła na korytarz by usiąść na schodach. Poczuła ulgę, że się uwolniła od tego. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 13:04 | |
| Jakże prostolinijna i naiwna Meredith patrzyła na porcelanową twarzyczkę panny, i miejmy nadzieję nigdy pani, Yaxley z niechęcią wymalowaną na twarzy. Nie widząc nic złego, w okazywaniu sobie - tak po prostu i zwyczajnie - uczuć, być może była jedną z tych osób, które niepoważnie igrały ze stalowym spojrzeniem Èponine, no i co z tego? Dobrze, nie polubiła jej lecz to nie jest zbrodnia, a w dodatku nie robiła nic złego. Czuła, żyła - czy to coś niezwykłego? Choć na co dzień była o wiele bardziej powściągliwa w okazywaniu emocji, gniew jaki szumiał w okalanej rudoblond włosami główce nadał krótki komunikat - żeby zostawiła ich już w spokoju. Każde pogardliwe spojrzenie, uśmieszek czy też inny równie przyjemny gest jedynie utwierdzał ją w ocenie pozbawionej empatii, oschłej panienki skrytej pod jakąś idiotyczną maską. Nie rozumiała, po co miała przed nimi udawać, tę wysublimowaną pannę z wyższych sfer będącą tak bardzo ponadto. Rodzina zmuszała ją do ślubu, którego nie chciała, więc dlaczego nie chciała współpracować z narzeczonym w celu sabotowania planów opiekunów? No cóż, bycie miłym na początek na pewno ułatwiłoby im obu sytuację. Myśli te kołatały w puchoniastej głowie, w ciągu kilku sekund ciszy. Niebywale długich sekund, bowiem moment ten należał do jednych z najlepiej zapamiętanych przez Kornwalijkę w całym późniejszym życiu. Widok jej idiotycznego, lekceważącego spojrzenia oraz ciepło ręki Riaana, który przecież chwilę temu nazwał ją „ważną osobą”. Były to jedyne bodźce jakie docierały do jej świadomości. Nie zauważyła się toczącej kłótni, profesorskich umizgów ani głupich tańców na gazecie. Zapomniała o otoczeniu ludzi, o całym balu oraz o ojcu Riaana, który być może na to wszystko patrzył. O wszystkim prawie zapomniała w chwili, gdy dotarła doń okrutna prawda. W sposób, w jaki kobieta zrozumie kobietę, zwłaszcza gdy pomiędzy nimi jest osobnik płci przeciwnej Meredith zrozumiała to w ułamku sekundy. Dzięki tym paru krótkim słowom, spojrzeniom i przeciągłym grymasie mającym przypominać uśmiech, arystokratka chciała wyrazić swój spryt i spostrzegawczość. Żmija domyśliła się wszystkiego, co wcale nie wróżyło dobrze, a Mer była pewna że gdyby mogła opisałaby uczucie łączące ją i chłopaka w stustronnicowej księdze, polała włoską oliwą i zaserwowała je na przystawkę. To co dostrzegła w oczach Ponine było podłe - traktowanie jakichkolwiek uczuć wobec kogokolwiek jako argument, osobistą rozrywkę czy też kartę przetargową. Lecz Mer nie zamierzała po sobie poznać, co właśnie przemknęło jej przez myśl. Nie da jej tej satysfakcji. Odwzajemniła więc grymas, a raczej spróbowała bo szczera sympatia nie dotarła wbrew wargom do oczu i ścisnąwszy rękę jej narzeczonego, poczekała cierpliwie aż wielce uwodzicielski szept zamilknie. Potem, dusząc trudny do opisania zbiór emocji - smutek, poddenerwowanie ale i szczęście oraz mściwą satysfakcję, spojrzała się na Riaana, którego zamyślony wzrok znała aż za dobrze. - Chodź - szepnęła stanowczo w stronę Gryfona, który po paru sekundach wrócił do świata żywych i obdarzył ją uśmiechem pięknym na tyle, aby choć trochę przesłonił w rudoblond główce niemiłe wspomnienie sprzed paru chwil. Potem przyciągnął ją do siebie, na oczach wszystkich o których Meredith już dawno zapomniała chłonął zapach jej włosów, mieszanki lawendy i jedwabiu, podobnie jak ona chłonęła woń jego jestestwa. Kojarzącą się dziewczynie czymś, za czym tęskniła i czego nie chciała wypuszczać z rąk, dlatego pozwoliła sobie na zmrużenie oczu, by zatrzymać chwilę pod powiekami. Jedyną rzeczą przyjemniejszą od tego unikatowego doświadczenia, było usłyszenie jego głosu. Ze skrajności w skrajność, poczuła się teraz niewyobrażalnie szczęśliwa. Chwilowo zapominając o nieprzyjemnym spojrzeniu stalowoszarych tęczówek. - Dobrze widzieć Ciebie, nie wiedziałam czy przyjdziesz - rzuciła, tak bardzo ciesząc się z jego bliskości. I choć pewna część jej podpowiadała szyderczo, że chwile te nie będą trwać wiecznie, dała się porwać emocjom. Dając się prowadzić, zarówno w kierunku nieznanych jej ludzi jak i w tańcu, z niesamowitą przyjemnością korzystała z każdej chwili, jaka była jej dana. - Daj spokój, szkoda w ogóle o niej rozmawiać. Widziałeś jak na wszystkich się patrzy? Miałam ochotę wydrapać jej te oczy - mruknęła tonem zupełnie nieadekwatnym do czynionych w podświadomości gróźb - Nie chce mi się wierzyć, że to twoja narzeczona. I być może smutek wkradłby się w tej chwili na jej pogodne zazwyczaj lico, gdyby nie niespodziewany obrót i talent taneczny, jakim wykazał się Riaan. No no, z tej strony go nie znała - pomyślała, zapominając znowu o przykrym temacie i niech już tak pozostanie na długo. Zbliżając się do nieznanej twarzyczki Audrey i jej partnera, Meredith uśmiechnęła się serdecznie. Zaskoczona nieco brzmieniem języka, w jakim odezwał się Riaan, wsłuchiwała się w tę rozmowę z szczerą ciekawością. Przedstawiona, przywitała się zaraz gdy usłyszała imię dziewczyny. Zakładając, że je usłyszy po czym wzrok swój przeniosła na jej towarzysza. Kojarzyła, widywała czasami w towarzystwie koleżanki z domu, z roku. Nieobeznana w plotkach nie wiedziała, że Enzo jest, a raczej był sympatią Blejk oraz o ich przykrym zerwaniu. Życie. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 13:12 | |
| Wanda miała ciężki orzech do zgryzienia - z jednej strony pragnęła atencji Lowthera, chciała, by na nią patrzył, by chłonął jej widok, by spijał z jej ust każde kolejne, nawet krzywdzące słowo. Z drugiej jednak strony przebywając z nim w jednym pomieszczeniu, tak blisko siebie, że niemal czuła jego oddech na swej twarzy za bardzo zagłębiała się w tą znajomość. Szukała jego spojrzenia, chciała by na nią zerknął - nie otrzymała jednak zaproszenia, bo zielone tęczówki wciąż goniły za czymś po sali. Jej brwi zbiegły się, a w czekoladowych, niemal sarnich oczach zatańczyły złośliwe iskierki. W porządku - zrozumiała aluzję. Narzucą sobie dystans, nie będą rozmawiać o tym co było, co będzie, a co może być. Po prostu spędzą ze sobą jedną noc na balu, jako przyjaciele, starzy znajomi i to będzie wszystko, co mogą sobie dzisiaj dać. Towarzystwo. Odwróciła się odruchowo - by rzucić jedno spojrzenie w stronę grupki młodszych dziewcząt z klas, które wpatrywały się w nią z płonącą nienawiścią i zazdrością. Zupełnie jakby zabrała im ciastko, którego nie mogą zjeść - albo, do którego mają dostęp, ale póki co muszą zadowolić się patrzeniem na nie przez szybę. To ona była szkodnikiem, to ona była przeźroczystą taflą szkła, które chroniło Tima od drobnych zębów koleżanek z roczników niżej. Co prawda powróciła wzrokiem na jego twarz, nie zaglądała jednak mu jednak w zwierciadło duszy, skoro i on tego nie robił. - Jakiś Ty mądry. I jak do cholery wszystko wiesz najlepiej. - Przedrzeźniła go używając niezwykle przesłodzonego tonu, którym posługiwała się w wyjątkowych okolicznościach. Może i miał rację, może z chęcią znalazłaby mu panienkę na bal, ale tego nie zrobiła. Nie wiedziałaby czy byłaby do tego zdolna po ich ostatniej rozmowie, która przyniosła więcej szkody niż pożytku o czym wiedzieli oboje. - Żałujesz, że Ci nikogo nie znalazłam? - Syknęła, zaraz po tym jak znaleźli się na parkiecie, spleceni w tanecznym uścisku, który sprawił, że jedynie zrobiło się jej zbyt gorąco. Czarna sukienka oplatająca jej ciało stała się za ciasna, a ozdobny grzebień w jej włosach za ciężki. Nie wsłuchiwała się w słowa piosenki, co zdecydowanie wyszło jej na dobre. - Miałeś wolną rękę, Timothy. Nie muszę Cię całe życie prowadzić za rączkę. W świetle prawa jesteś przecież dorosły i wiesz co ze sobą zrobić. Dlaczego więc nie mogłeś po ludzku zagadać do jakiejś słodkiej uczennicy? Teraz tylko użerasz się ze mną. To był błąd. - Mówiąc to, szeptem, niemal do jego ucha spoglądała ponad jego ramieniem na wszystkich znajomych, których zdążyła dojrzeć. Lucas w końcu zdobył się na wykonanie pierwszego kroku i zaprosił Resę, co Krukonka przyjęła z uśmiechem. Widząc Riaana z Meredith nie była zaskoczona - już na pamiętnym ognisku widziała, że ta dwójka za sobą przepada - nie za bardzo jednak wiedziała co między nimi robi kolejna pannica, która gdyby mogła urządziłaby sobie konkurs z bazyliszkiem pt. Kto zabije pierwszą setkę ludzi wzrokiem. Dojrzała również Stewarda, który widocznie poznawał coraz lepiej swoją drugą połówkę poprzez złączenie z nią warg, co sprawiło, że Wanda drgnęła niezauważalnie. Zmrużyła oczy widząc Symp, do której mrugnęła jeżeli ta na nią spojrzała i na powrót skupiła się na spokojnym sunięciu w objęciach Lowthera, który mimo tego, że ją cholernie irytował, to właśnie przy nim czuła się spokojnie. I bezpiecznie. - Czy to coś zmieni jeżeli powiem, że się stęskniłam? - Spytała na powrót łagodnie, z nutą ostrożności w głosie. Przejechała językiem po wargach zwilżając je nieznacznie, w ustach wciąż czując posmak szampana. Zakręciła się raz, wspomagana przez silne ramiona przyjaciela, po czym wróciła do niego wciąż kołysząc się w rytm jednej z wolniejszych piosenek.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 13:47 | |
| Czuł to. Gdzieś tam pod skórą czuł, że mimo swojej niechęci do tego zimowego, wypełnionego sztucznym śniegiem i okropnym wyciem zespołu balu, musi się na nim pojawić. I to nie dlatego, że była to okazja do tego, by się napić. To nie dlatego, że to była okazja do tego by potańcować i porobić z siebie debila. Tym bardziej nie dlatego, że to okazja do poderwania jakiejś cycatej gryfonki, której jakimś cudem przez te wszystkie lata nie zdołał jeszcze wyrwać, bo a) albo była zajęta b) była po prostu brzydka a na balu brzydkie kaczątka potrafią przejść prawdziwą metamorfozę lub c) był aktualnie w trakcie podrywania kogoś innego. Nie. Tym razem czuł, że musi wyratować z opresji swoją najdroższą przyjaciółkę, która wylądowała na tej pseudouroczystości z jakimś przydupasem, którego wybrały jej siły wyższe w postaci głowy rodu Yaxley. Seth czuł, że jest tam potrzebny. Miał misję, toteż w ułamku sekundy zaledwie przywdział jeden z lepszych garniaków, doprowadził do porządku fryzurę, spryskał się perfumami, które zawsze działały na panienki, po czym wynurzywszy się z lochów przestąpił próg Wielkiej Sali starając się ogarnąć wzrokiem całe zgromadzenie. W skrócie było tak jak się spodziewał. Część już pijanych dzieciaków kiwała się w kącie. Na środku samobójcy tańczyli na gazetach, ciesząc się z tego, że mogą legalnie pomacać. Po drugiej stronie sali ktoś komuś wygrażał... Zaraz, czy to nie Blackrivers? Zerknął na zegarek, by móc jednoznacznie określić ile trwał już ten nieszczęsny bal i czy przypadkiem Daemon nie pobił jakiegoś swojego rekordu. Impreza zawsze kończyła się wygrażaniem komuś, ale żeby tak szybko? Ślizgon był pod wrażeniem, toteż kiwając głową wykrzywił wargi w geście aprobaty i poprawiwszy mankiety ruszył w stronę Eponine, samotnie popijającej szampana. Siedziała bez swojego kryzysowego narzeczonego, co mogło oznaczać popełnienie przez pannę Yaxley cichego morderstwa. Przez głowę Owensa przeszła jednak myśl, która szybko wyperswadowała mu tak niedorzeczna przypuszczenia. Eponine? Eponine nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by zagrozić swojej reputacji, a już tym bardziej reputacji Slytherinu. Chłopak po drodze więc rozejrzał się ponownie i tak, odnalazł go. Był w towarzystwie jakiejś puchonki ewidentnie się z nią integrując. Poczuł, że skoro jego przeczucia okazały się tak prawdziwe zasługiwał na ocenę Wybitną z wróżbiarstwa, po czym kontynuował swoją podróż do stolika przyjaciółki. - Nie tak łapczywie - mrugnął, wyłaniając się zza ramienia dziewczyny. Jak przystało na prawdziwego dżentelmana umieścił dłonie w kieszeniach i stanął nad Eponine wpatrując się w nią intensywnie. - Bo jeszcze pomyślę, że coś tak zaburzyło spokój Eponine Yaxley, że ta zapragnęła zrobić coś tak niedorzecznego i upić się. Przybrał na twarz swój nieodłączny łobuzerski uśmiech i oparł się dłońmi o oparcie wolnego krzesła. Wszystko go tu drażniło, zaczynając na muzyce a na tym chorym wystroju kończąc. Miał szkolne bale w poważaniu, jednak mimo wszystko pojawił się na nim, mocno spóźniony ale jednak. - Gdzie twój wybranek serca? |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 18:07 | |
| Komentarzem o rozbijaniu głów - zapewne Bogu ducha winnym! - facetom Tanesha nie zaskarbiła sobie sympatii pana Blacka. Nawet jeśli niektórymi z ofiar były Padalce, nie podejrzewał żeby dziewczyna okazywała litość Gryfonom szukającym zaczepki, czy też Krukonom, którzy tylko chcieli pożyczyć książkę. Niewinny uśmieszek, którym okrasiła przyznanie się do zbrodni, wyraźnie wskazywał, że ma uciechę z używania parasolki w z goła innym celu niż zakładał wynalazca. Rzucił więc tylko uprzejme "Owszem, bywam" i starał się zachować zawadiacki uśmiech, próbując nie myśleć o tym, że jego czaszka miałaby dzisiaj ucierpieć. Nie mógł mieć jednak pewności, czy Ślizgonka narzędzia zbrodni nie zabrała ze sobą i poza nauczaniem Tanji, jak sprawić, żeby facet skakał po niej wzrokiem nie wiedząc gdzie oko zawiesić, to jeszcze może planuje jej pokazać jak delikwentowi owe oczy wydłubać za pomocą parasolki. Pogrążony w nieco czarnych myślach, zaśmiał się tylko na żart o tulipanie, który padł z ust Everett, kręcąc przy tym lekko głową. Sięgnął po kieliszek podsunięty przez bliźniaczkę-sadystkę i wypił niemalże całą zawartość już przy pierwszym wychyleniu. - Everett, Ciebie oglądałbym nawet zsiedmiokrotnioną. - uśmiechnął się zadziornie do Gryfonki, bezczelnie chwytając na moment jej dłoń - Pomyśl, co by było gdybyśmy w ramach drużyny wystawili tylko Ciebie razy siedem. Mielibyśmy każdy mecz walkowerem, przeciwnicy porozbijali by się o bramki z zachwytu. - uniósł jej zgrabną rączkę na tyle, by musnąć ją ustami w ramach adoracji, jednocześnie nie spuszczając wzroku z twarzy brunetki. O ile udało mu się przywdziać dwuznaczny śmiech tak w oczach chłopaka dało się zauważyć rozbawienie całą tą sytuacją. Syriusz nie miał wątpliwości, że krucha rączka za sekundę wymierzy mu bolesny cios w ramię - o ile nie w twarz - ale nie mógł się powstrzymać przed tą sprytną próbą zawstydzenia Tanji. Na swój sposób była teraz urocza, przychodząc tu w sukience, która działała na męską wyobraźnię lepiej niż cała sterta dekoracji Wielkiej Sali, a z drugiej zabawna, kiedy tak usilnie próbowała się osłaniać, ciągając kreację to w górę, to w dół, bez większego skutku. Uderzony - bądź też nie! - wsparł się na łokciu zerkając to na jedną bliźniaczkę to na drugą, przysłuchując się z aprobatą obmawianiu nadętej Francuzki. Zaskakujące jak wielu osobom zaszła za skórę, z jej ukochanymi Ślizgonami włącznie. Wychodziło na to, że chociaż w jednej kwestii mógłby sobie z niektórymi podać rękę. Na obmawianiu królowej hogwardzkich lochów ich pogawędka się zakończyła, bo oto pojawiła się pierwsza szansa Blacka na porwanie Tanji na parkiet. Gryfon wstał od stołu przy pierwszej okazji chwytając towarzyszkę za rękę i prowadząc w kierunku pani Matyldy. Jego partnerka najwyraźniej nieco gorzej radziła sobie na obcasach niż jej bliźniaczka, stąd pozwolił sobie na to kolejne ,,bezczelne'' dotknięcie jej pod pozorem bycia dżentelmenem. Którym przecież był! W porównaniu do niektórych osobników na balu... Na polecenie prowadzącej stanął na gazecie, tańcząc na przeciwko Tanji z rękoma przy sobie. Ostrzeżenie Everett skutecznie ostudziło jego zapał przed obłapianiem jej w tej chwili. Przynajmniej do czasu, kiedy miała wystarczająco dużo miejsca, żeby móc sprzedać mu kopniaka. Czekał jednak znacznie krócej niż zakładał bo podchmielona Gryfonka pierwsza postanowiła nawiązać kontakt fizyczny, kiedy za pierwszym razem stracili równowagę. - Udany manewr, przyznaję - uśmiechnął się do niej patrząc Tanji prosto w oczy. Nie wiedzieć czemu, uznał, że zawstydzona przyjaciółka będzie dzisiejszą wisienką na torcie. Nadal pląsał na swoim przydziale makulatury, nie dotykając dziewczyny choćby palcem - ciekawy jak zareaguje na ten ,,brak zainteresowania'' - póki pani Corn nie zarządziła zmniejszenia formatu. Teraz już biedna Everett nie miała wyboru. Nie chcąc wydreptać poza kartkę musiała się złapać Syriusza i tym samym cel został osiągnięty. - Rany, Everett. - odezwał się udając zaskoczenie słowami partnerki. ,,Nienawidzę cię" w ramach przeprosin za podeptanie, serio, Tanju? - Myłem się dzisiaj i użyłem dezodorantu, przysięgam! - dodał żartem gdzieś ponad jej głową i wreszcie objął towarzyszkę w pasie. Nie miał wątpliwości, że biedaczka uważa obecną sytuację za mocno żenującą a Syriusza z jednej strony to bawiło, z drugiej zastanawiał się co jest tego przyczyną. Przecież nie raz, nie dwa, mieli już okazję tańczyć na szkolnych balach a Everett nigdy nie zachowywała się jakby planowała umrzeć w ciągu najbliższej minuty. Podejrzewał już nawet alkohol, którym poczęstowała ich Tanesha, ale jemu samemu nie zaszkodził więc tym bardziej nie sądził, by Ślizgonka próbowała otruć własną prawie-siostrę. Nastąpił wreszcie kryzysowy moment, w którym wyobraźnia i pomysłowość par została wystawiona na próbę. Format A5 bardzo umownie mieścił parę męskich butów, nie pozostawiając choćby skraweczka Proroka nawet na jeden obcasik. W związku z tym, Blackowi nie pozostało nic innego jak chwycić Gryfonkę w pasie i postawić na swoich butach. Zaowocowało to jednym, solidnym zachwianiem równowagi, a później kolejnym, już nieco mniejszym. Nadal byli blisko, teraz już o wiele za blisko jak na nastrój Tanji, także chłopak trzymał ją w talii mocno i solidnie, na wypadek, gdyby jednak rzeczywiście planowała skonać z zażenowania. Nic aż tak strasznego jednak nie nastąpiło, a właścicielka afro wybrała dwie zwycięzkie pary - z czego jedną ku jego zaskoczeniu - stanowiła Smoczyca i jej nowy padawan, Zolnerowich. Sam był zdziwiony, że młodsza bliźniaczka na tyle zaabsorbowała jego uwagę, że zupełnie nie zauważył takiego widowiska. Lacroix na gazecie. Cholera jasna, oby ktoś zmyślny pstryknął jakieś zdjęcia do gazety. Byłaby wielka szkoda, tego nie uwiecznić. Kiedy pozwolono im zaprzestać udeptywania zakazanych mord - które rzeczywiście nadal tam drukowano, a przynajmniej taka strony z gazety im się trafiła - złapał brunetkę mocniej w talii, unosząc ją nieco nad ziemię i wywinął z nią wspólny piruet by po chwili odstawić ją bezpiecznie na parkiet. Zaraz też chwycił Tanję za lewą dłoń, obracając ją na wyciągnięcie ręki i z powrotem, prosto w swoje ramiona. - Hej, Everett. Póki jeszcze przyzwoicie grają... chcesz może zatańczyć? Uśmiech Blacka wskazywał, że odmowa Gryfonce za wiele nie da, bo on już miał swoje plany. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 18:25 | |
| Nie wygrała – ale dobrze się bawiła i to było najważniejsze. Bo po co startować w konkursie jeśli liczy się tylko na nagrodę? Powinna czerpać z tego przyjemność. Właśnie po to te zabawy organizowano. Kiedy ponownie się odwróciła nadal widziała samotnego Puchona. Uśmiechnęła się do nauczyciela, z którym jeszcze przed chwilą świetnie się bawiła przepraszając go. - Dziękuje za taniec! – krzyknęła na odchodne zmierzając w stronę Driftera. Kiedy ten najmniej się tego spodziewał, położyła dłoń na jego ramieniu uśmiechając się od ucha do ucha. – Artie! Nie wierzę, że żadna dziewczyna cię jeszcze nie wyrwała. Najwidoczniej nie mają gustu – zaśmiała się przysiadając obok. Upiła łyk nalanego przez siebie soku dyniowego. Zamierzała poprosić go do tańca, jednak nie wiedziała jak to zrobić. Odezwała się słabsza strona Allison, tej, która nie potrafiła decydować samodzielnie. Postanowiła poczekać aż ten postawi pierwszy krok. A może na początek lepiej chwile porozmawiać, pośmiać się i przypomnieć stare lata? Czemu nie. Zresztą, nigdy nie potrafiła wybrnąć z takich sytuacji. Oczywiście nie chciała go spławiać, uwielbiała spędzać chwile z tym magicznym i pozytywnie zakręconym szesnastolatkiem. Jeszcze raz obrzuciła salę oglądając bawiących się w najlepsze ludzi. Prowadząca już przygotowywała się do rozpoczęcia kolejnego konkursu, w którym zamierzała wziąć udział. Kto wie, może Artie też będzie chciał? Powinna przygotować coś w czym i on będzie mógł startować. A jeśli nie to sama zamierzała z nią porozmawiać. Porozmawiać.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 18:50 | |
| Artie był pochłonięty jedzeniem ciasta czekoladowego. Co ci Puchoni mieli z tym jedzeniem? Może chodziło o to, że mieszkali zbyt blisko kuchni? Większość z nich byłą bardzo łasa na słodycze. Czekolada zresztą działała pozytywnie na wszystko. Humor McCallistera nieco się poprawił. Fakt, nie miał partnerki ani nie tańczył. Bal się jednak na tym nie kończył. Przecież bale również organizowało się po to, aby się najeść. Jak mógł o tym zapomnieć? Konkurs tańców na gazecie zakończył się. Artie klaskał głośno, szczególnie dla Krukonki Audrey, której między innymi udało się wygrać. Smoczycy raczej nie dopingował. Nauczycielka eliksirów była straszna. Zapewne, gdyby nie uczyła jego ulubionego przedmiotu… Uwadze Artiego nie umknęła również panna Szafran. Uśmiechnął się szeroko, widząc, że ktoś również porusza się na wózku. Nie zamierzał jednak do niej podjechać i ją straszyć. Może dziewczyna nie życzyła sobie towarzystwa niepełnosprawnego Puchona? Takie „atrakcje” trzeba było dawkować. O. I jeszcze pomachał do Wandy. Poważnie zastanawiał się, czy dziewczyna otrzymała od niego liścik, w którym zapraszał ją na alkohol. A może zignorowała go, skoro została mianowana prefektem? Żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Może koleżanka nastrzelała na niego do profesora Dumbledore’a?! Z rozmyślania nad ostatnim kawałkiem ciasta czekoladowego wyrwała go Alison. Gdyby tylko mógł, pewnie podskoczyłby na wózku. Niestety, jego nogi nadal się nie poruszyły. Spojrzał na nie karcąco. - Głupie nogi. Znowu mnie nie słuchają. Miałem podskoczyć z zaskoczenia. – Pogroził im palcem. Artie był dość specyficznym chłopakiem i nie wszyscy rozumieli jego humor. Często naśmiewał się ze swojej ułomności. Mając przy sobie rozmówcę, jakoś zapomniał o innych troskach. - To nie tak! Po prostu każda boi się, że nie zabrałem pasa bezpieczeństwa oraz kasku! Podobno krąży plotka po Hogwarcie, że założyłem hipernapęd do wózka. – Podrapał się po policzku. Nie miał swoich rękawiczek bez palców. Odświętny strój to odświętny. – Ale to tylko plotka. Moje kolana są całkowicie bezpieczne – dodał konspiracyjnym szeptem. Wskazał dziewczynie krzesełko naprzeciwko. - Ale za to widziałem, jak wywijałaś z profesorem mugoloznastwa! Ho! Masz talent! I nie wiedziałem, że pociągają Cię starsi mężczyźni. – Droczył się, oczywiście. – Chociaż pewnie, gdybym był dziewczyną, też bym spojrzał na pana Coltona. Przystojniak. Lecz… Pan Machiavelli też jest niczego sobie. Wszystkie Puchonki się w nim podkochują.
|
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 19:14 | |
| Jej odpowiedź sprawiła, że na jego wargi powoli wstąpił uśmiech z gatunku podłych i wrednych, w sam raz pasujący do takiego padalca jak on. Burzyła się, a on rozkoszował się każdą sekundą. Był sadystą? Może i był, ale tylko przy Blake odczuwał tą nieopisaną przyjemność. Jej ból był drobną rekompensatą tego jak sam się czuł przez kilka ostatnich tygodni. - Nie tylko ze Ślizgonkami, kochanie. W zasadzie teraz mam jedynie alergię na Puchonki. Okazuje się, że są kłamliwe i zdradzieckie - zauważył unosząc jedną brew nieco wyżej. Widział wściekłość w jej ślepiach, a im więcej tam było wściekłości tym więcej znajdywał w sobie spokoju. Ot, złoty chłopak, patrzcie go. Z pełnym samozadowolenia uśmieszkiem popijał szampana obserwując jak kasztanowe włosy Blake odchodzą w zapomnienie. Ach tak. Metamorfomag. Prawie by o tym zapomniał. Przegiął? Absolutnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Zdrowy osąd sytuacji został za drzwiami, bo inaczej tego określić się nie da. Inaczej nie pojawiłby się na balu. Inaczej nie podszedłby do niej. Inaczej... No wiadomo, nie zrobiłby tych wszystkich niekoniecznie mądrych rzeczy które jednak zrobił. Widział łzy w jej oczach, a pogardliwy uśmieszek jeszcze się poszerzył. Kiedyś ją kochał. Kiedyś by jej nieba uchylił. Rękę by sobie za nią dał uciąć! I wiecie co? Chodziłby teraz, kurwa, bez ręki! - Obecnie nie zatrudniamy już personelu. Jednak jak tylko będzie jakaś oferta osobiście Cię polecę - rzucił spokojnie w odpowiedzi kątem oka widząc jakiś ruch za Puchonką. Możliwe, że padły jakieś groźby, ale jak widać żadna z nich nie była groźna na tyle, by obdarzył "rycerzy" choć jednym spojrzeniem. Ciemne tęczówki Kruczka wciąż utkwione były w tej która miała być jedną jedyną. - Impreza? Ty wyciągnęłaś mi rok z życiorysu! Parszywy, jebany rok, Blake. I jak mi się odpłaciłaś? Cudownie dałaś dupy zostawiając mnie na lodzie. Czego oczekujesz? Że zapomnę to co widziałem? Że radośnie do Ciebie wrócę dalej znosić Twoje humorki i narzekania, że ciągle robię coś za mało? Co Ty byś zrobiła na moim miejscu, piękna? - mówił cicho, z akcentem który wydawał się już odejść w zapomnienie, a jednak niekoniecznie. Mówił powoli, a kiedy skończył już czuł czyjąś rękę w swojej. Tego zignorować nie mógł. Przeniósł wzrok na Audrey która pojawiła się tuż obok i wyprostował się dumnie w końcu dokonując analizy sytuacji. Dwóch żętelmenów wstawiło się za panną Blake, jeden z nich nawet wyciągnął różdżkę. Pełen pogardy uśmiech znów wypłynął na twarz Włocha. - Miłego wieczoru życzę - dodał odstawiając kieliszek na tackę zanim ruszył wraz z panną Faulkner na parkiet. Przez chwilę tańczyli w ciszy, zanim Romulus pochylił się do ucha Holenderki: - Nienawidzę bali, przypomnij mi o tym jak będzie jakiś następny raz - wyszeptał walcząc ze swoim językiem. Akcent włoskiego lolo wrócił i nic na razie nie wskazywało by się gdzieś ulotnił. Kiedy obok usłyszał głos i wyłowił z tego całego szumu tylko jedno słowo "Audi" przeniósł wzrok na swoją towarzyszkę i na nowego rozmówcę. Ani chwili spokoju! |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 19:25 | |
| W chwili, gdy do jej głowy dotarły pierwsze słowa wypowiedziane przez Puchona po prostu nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Sam widok Artiego sprawiał, że jej twarz rozjaśniał uśmiech. Nie, nie była żadną psychofanką, jednak szesnastolatek był po prostu zabawny. Potrafił rozbawić każdego. Nawet najmroczniejszego Ślizgona… - Co do Machiavelliego… – zaczęła. – Tutaj mogę się zgodzić – dopowiedziała upijając kolejny łuk soku dyniowego. Miała szczęście, że trafiła na ten, do którego nikt nie dolał wódki. Jej wzrok szybko powędrował w stronę spoczywającego nieopodal ciasta czekoladowego. Z jednej strony miała ochotę je zjeść, a z drugiej… Z drugiej nie. – Jeśli wierzą w takie plotki to zaczynam tracić wiarę w ludzkość. O ile nie straciłam jej już dawno – mruknęła. – Startujesz w następnym konkursie? Zawsze można powiedzieć tej lasi, żeby zrobiła coś w czym może startować każdy. Według mnie taniec na gazecie nie był dobrym pomysłem. Odgarnęła kosmyk ciemnych, kręconych włosów obnażając białe zęby. Czuła, że bolą ją nogi, chciała trochę odpocząć, ale jeśli kolejny konkurs byłby związany z tańcem – zignorowałaby to wszystko. Po prostu poszłaby i dobrze się bawiła. Przy okazji starająć się o jakąś przyzwoitą nagrode – a zresztą, ucieszyłaby się z durnych fasolek i mordoklejek. Zawsze to satysfakcja. Że jesteś triumfatorem.
Krótko, ale uczę się przy okazji.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 19:37 | |
| Artie był jak nakręcona katarynka. Mógł mówić i mówić, o ile mu pozwolono. Na lekcjach raczej nie był skłonny do odpowiadania na pytania, ale kiedy dano mu szansę po lekcjach… Typowy Puchon, nie ma co. - To który z nauczycieli jest Twoim faworytem? Albo może inaczej! Popatrz na wszystkich dorosłych, którzy się tutaj znajdują. Z kim chciałabyś się umówić? – Nie wiedział, dlaczego akurat o to zapytał, ale skoro już rozmawiali o przystojniakach, takie pytanie musiało paść. Gdyby tego nie pociągnął w taki sposób, nie nazywałby się Artie McCallister. – Ja tam myślę, że chętnie bym się umówił z partnerem Smoczycy. Ma fajną bródkę. Też sobie kiedyś taką zapuszczę. Wtedy już wszystkie kobiety będą moje. – Tak naprawdę Artie miał tak wybrakowany zarost, że wolał golić się zawczasu. Niektórych rzeczy jednak Krukonka nie musiała wiedzieć. - A to dlaczego? Trzeba wierzyć w ludzi! Kto wie, może nasz wróg stanie się naszym najlepszym przyjacielem? Nigdy nic nie wiadomo. Była taka piosenka nawet o tym… Ale chyba nie pamiętam dokładnie słów. – Podrapał się nerwowo po policzku. Zawsze to robił, to był tego tik. Ich spojrzenia na chwilę spotkały się na cieście czekoladowym. Artie bez pytania nałożył kawałek ciasta na talerzyk i podał go Allison. - Wzrokiem tego nie zjesz, moja droga. Lepiej spróbować niż później pluć w brodę, że się nie zjadło. Bale są nie tylko po to, aby ładnie wyglądać i tańczyć. – Pokiwał głową. Zaprosił ją uśmiechem do spróbowania. - Jak znowu będzie taniec na gazecie to i tak się zgłoszę. Od razu wygram. Mówię Ci! – Odjechał od stolika i zaprezentował dziewczynie swoje możliwości – zakręcił się na wózku parę razy, a nawet stanął na tylnych kołach. Był z siebie dumny bardzo. - Kto mi podskoczy? Na pewno nie paniusia prowadząca, o! Do następnego konkursu idziemy razem! – Postanowione.
|
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 03 Sty 2016, 20:06 | |
| Gdy tylko oddalili się od niezbyt satysfakcjonującego towarzystwa - przy czym określenie to było co najmniej dyplomatyczne, wiadomo - poczuła się lepiej. Niewątpliwy wpływ musiała mieć też na to bliskość Enzo, Audrey jednak posiadała dość rozumu, by się do tego nie przywiązywać. To byłoby bardzo złe, gdyby się przywiązała, prawda? Przywiązanie wymagałoby konkretnych decyzji, stanowczych kroków w jedną albo drugą stronę czyli, mówiąc krótko - czegoś, czego Faulkner bardzo się bała. W grę zawsze wchodziła przecież możliwość odrzucenia a Holenderka z niczym nie radziła sobie tak źle, jak z byciem odrzuconą. Nie mogła jednak ukryć tego, jak bardzo ucieszyło ją to nieplanowane w gruncie rzeczy naruszenie granicy, jaką narzuciła w momencie rozstania. Cokolwiek próbowałaby wmówić - sobie bądź innym - nikt, absolutnie nikt nie mógł konkurować z Enzo. Po Romulusie miała przecież jeszcze kilku partnerów, na dłuższy bądź krótszy czas, ale, cholera, towarzystwo żadnego nie ucieszyłoby jej tak, jak teraz bliskość Włocha. Crouch? Tak, było fajnie, było miło. To samo mogłaby jednak powiedzieć po letniej kąpieli w ciepłym jeziorze albo świetnie rozegranym meczu, to ta sama skala przyjemności. Korzystając z chwili, w której zupełnie legalnie mogła się do chłopaka przytulić i nie zastanawiać, czy przypadkiem nie zostanie to błędnie zinterpretowane - w końcu to był taniec, a taniec wymaga zbliżeń, kropka - uśmiechnęła się z rozbawieniem słysząc jego szept tuż przy swoim uchu. Pieszczotliwym gestem zgarnęła mu z czoła pojedynczy kosmyk włosów, ten sam, który odgarniała zawsze, za każdym razem gdy było to konieczne, i przekrzywiła lekko głowę. - A nie wystarczy, bym przypomniała ci, w czyim towarzystwie zdarzało ci się je lubić? - zapytała równie cicho. Nieznaczny uśmiech poszerzył się, sięgając także kącików oczu panny Faulkner. - Da się zrobić, Enzo. Z wielką chęcią złapię cię za kołnierz za każdym razem, gdy nazbyt ochoczo zareagujesz na kolejne ogłoszenie o balu. I w tej chwili byłoby to na tyle jeśli chodzi o szeptanie sobie do uszka, bo gdzieś zza pleców dobiegło ją znajome imię. Znajome, bo własne, jakby nie patrzył. Ostatkiem siły woli maskując całkiem naturalną, ale w sumie niesprawiedliwą złość o zakłócenie jej świętego spokoju obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła - szczerze i niewymuszenie. Tym razem towarzystwo, choć może nie upragnione i wyczekiwane, było całkiem miłe, zdecydowanie sympatyczniejsze od poprzedniej grupki. - Riaan, dobrze cię widzieć - udzielenie odpowiedzi w płynnym niderlandzkim przyszło jej naturalnie. To był nawyk - gdy ktoś mówił do niej w jej języku ojczystym, niezależnie od dialektu, sama również automatycznie się nań przełączała. Tym razem może wypadałoby się jeszcze zastanowić, czy to na pewno kulturalne zachowanie, ale hej! Za wiele się działo, by Audrey poświęcała podobnym rozważaniom choćby okruch uwagi. - To... To nic. - Pokręciła głową z westchnieniem. - Długa historia. A tamci? Po prostu zbyt łatwo uwierzyli we wszystko, co naopowiadała im Blackwood. Nic dziwnego, że ruszyło ich do bohaterstwa, skoro jedyna wersja, jaką znali, to ta o tak bardzo skrzywdzonej Puchonce. - Zacisnęła zęby. Rozmawianie na ten temat wciąż ją drażniło i, szczerze mówiąc, nie miała ochoty drążyć teraz tej kwestii. Nie, że w ogóle nie chciała z Riaanem o tym pogadać, ale po prostu - nie tutaj. Ten bal i tak stał się już jednym wielkim cyrkiem, może więc dla równowagi postarajmy się o chwilę obdartą z problemów? - Skoczysz ze mną na jakiś trening w najbliższych dniach? Pogadamy z dala od tego wszystkiego. - Spojrzała znacząco na całe balowe zgromadzenie, w kolejnej chwili przechodząc już natomiast ponownie na angielski. - Cześć, miło cię poznać. - Uśmiechnęła się sympatycznie do przedstawionej jej Meredith i dopiero teraz, chcąc uścisnąć jej dłoń na powitanie, zorientowała się, że aż do tej pory wciąż trzymała Enzo za rękę. Cholera, opamiętaj się, Faulkner. Podobne upomnienie wystarczyło, by rzeczywiście puścić jego dłoń, nie przekonało jednak Audrey by oddaliła się od Włocha choćby o krok czy dwa. Za dobrze jej było u jego boku. - A wy poznajcie Enzo - rzuciła tymczasem lekko, również biorąc na siebie obowiązek przedstawienia swego towarzysza, na wypadek, gdyby Riaan i Mer go nie znali. Jednocześnie spojrzała też na Romulusa, kryjąc zakłopotanie swoim poprzednim, nadmiernym być może spoufaleniem. - Enzo, to jest Riaan. Przez jakiś czas graliśmy razem w juniorskim składzie Srok. - Nieszczęsne swatanie, jakie urządził im swego czasu Victor z oczywistych względów wolała przemilczeć. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal Zimowy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |