|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Laurel Lancaster
| Temat: Re: Boisko Sro 11 Mar 2015, 11:41 | |
| Cholera! Tak mało brakowało, tyci – tyci! Gdyby nie to, że Henry urósł kilkadziesiąt centymetrów i miał maksymalnie długie kończyny to najpewniej nie obroniłby spektakularnego rzutu panny Lancaster, która tylko zacisnęła szczękę w momencie kiedy kafel odbił się od stopy blondyna. W największym szale agresji na jaki w tej chwili było ją stać odpowiedziała na jego uśmiech wywaleniem języka i zaraz zawróceniem na miotle jednocześnie dalej trzymając się ustawowego szyku, którego za wszelką cenę nie chciała zrywać. To ona była dziobem, dlatego też wszyscy musieli kierować się za nią. Gdy kafel trafił nie do niej, a do Edgara ta pozwoliła sobie na szybką ocenę sytuacji. Panowie się trzymali razem, żaden nie opuścił ich zwartej pozycji, ba! Aż rwali się do przejęcia piłki, zwłaszcza Nate, który wyciągał swoje łapska po zdobycz. Zwróci na niego uwagę, gdy tylko otrzyma podanie. Mignął jej przed oczyma Artie, potem poczuła nie tylko wiatr we włosach ale coś jeszcze. Zacisnęła dłonie na trzonku miotły i pochyliła się kątem oka zauważając również jak tłuczki zmierzają w ich stronę. Jeden celował bezpośrednio w nią, drugi w Edgara. Do tego zerwał się silny wiatr, który uniemożliwiał poprawne oddychanie – jej patrzałki momentalnie zalały się łzami chcąc ochronić wrażliwą powierzchnię, a ona zamknęła usta dozując odpowiednią porcję tlenu. Spięła się cała i dała znak ręką chłopakom z drużyny, żeby przygotowali się na gwałtownie zejście w celu uniknięcia spotkania z przeszkadzaczami. I jak oznajmiła, chociaż w sposób niewerbalny, tak też zrobiła. Skierowała się na dół, silnie szarpiąc za miotłę, by za moment, praktycznie tuż nad ziemię wybić się ku górze i rozpocząć kolejne okrążenie wokół boiska. Miała nadzieję, że pałkarze wezmą sprawy w swoje łapy, bo jak nie to im je odgryzie. Odwróciła głowę by sprawdzić czy drużyna się trzyma. Zauważyła tylko niemrawą minę Bonesa, który chyba zapomniał jak powinien wyglądać prawdziwy zawodnik quidditcha. Z racji krótkiego dystansu, który ich dzielił z łatwością przechwyciła piłkę i trzymając ją przy oku odczekała na odpowiedni moment, najpewniej przy jednym z zakręcie by podać go właśnie do pana Cole’a. Napięła wszystkie mięśnie i odrzuciła swoją zdobycz do kolejnego blondyna w teamie i przecięła ręką powietrzę dając mu zezwolenie na to, by dokopał jej braciszkowi.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Boisko Sro 25 Mar 2015, 16:50 | |
| - Edgar, wyglądasz jak Grosherzorg o poranku. Ruszaj się! - przekrzyczał wiatr widząc jak Bones wygląda. Jakby chciał, a nie mógł. Chyba rzeczywiście było bardzo wcześnie, skoro ruszali się jak muchy w smole. Ioannis bujał w obłokach, no prawie, Dłejna nie widział, bo albo szybko przemierzał boisko i uciekał przed tłuczkiem albo zaszył się gdzieś i przysypia. Lancaster tylko błyskał zębami i latał od pętli do pętli, obserwując poczynania drużyny. Spali, po prostu spali na miotłach i gdyby nie tłuczki, to zasnęliby w powietrzu. Dopiero po rozpoczęciu treningu wpadł na pomysł, aby wcześniej nakłonić Puchonów do biegania wokół boiska. Wysiłek fizyczny na ziemi skutecznie pobudza i rozbudza. Zignorował język Laurel, traktując ją jak dziecko, którym była. Ona nigdy nie dorośnie i na pewno nie strzeli gola. Kto jak kto, ale nie ona i nie swojemu bratu, który ją tego uczył. Znał jej wszystkie sztuczki, ale zapomniał na chwilę, że wprowadziła sobie skubana poprawki do jego nauk. Nie spuszczał z niej wzroku i to było błędem. Nie od razu usłyszał świst powietrza, gdy rzuciła kafel do Nathaniela. Zrobiła to zbyt szybko, aby ustawił się w odpowiedniej pozycji. Cole rzucił kaflem, a Henry szarpnął się na miotle na niego. Wyciągnął rękę i prostował łokieć jak tylko mógł. Usłyszał nawet strzyknięcie w stawie, a i tak nie udało mu się obronić gola. Dotknął opuszkami zimnych paluchów kafla, a było to za mało. - Niech to szlag! - uśmiechnął się mimowolnie, bo jednak nie wszyscy drzemali na miotłach. - Nath, od dzisiaj nie przyjmuję żadnych toich wymówień z drużyny.- błysnął zębami i poleciał po kafla. Uniknął po drodze tłuczka, który przeleciał mu nad głową burząc nieułożone i tak włosy. Łagodnie zawrócił do bramek i rzucił ponownie w Edgara kafla. - Obudź się chłopie. Masz trudne zadanie. Pokonaj mój geniusz i talent i strzel mi tego gola. - celowo wybierał Bonesa, bo widział w nim wielki potencjał. Nie bez powodu wcielił go do drużyny. I nie bez powodu wybrał szóstą rano na trening. Henry poszukał na niebie Artiego, ale bezskutecznie, bo oślepiało go słońce. Gdzieś w oddali świstały tłuczki. Lancasterowi wydawało się, że zaszarżowały na jego cudownie nieświadomą siostrę. Poprawił rękawiczki i zrobił z ręki daszek, szukając drogi kafla. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Boisko Sro 25 Mar 2015, 20:09 | |
| Dwayne dawał z siebie tyle ile potrafił, nie szczędząc przekleństw pod nosem ilekroć tłuczek uniknął jego pałki i świsnął niebezpiecznie blisko głowy któregoś z jego znajomych. Starał się utrzymywać szyk narzucony przez kapitana, jednak zadanie było niebagatelnie trudne nawet mimo wielu miesięcy intensywnych treningów. Nie poddawał się, ignorując przemożoną chęć odebrania kafla i współpracy z Laurel, z którą opracował niebagatelny duet – nawet niekiedy nie potrzebowali trzeciego ścigającego, zmieniającego się w drużynie Puchonów tak często jak tylko można sobie wyobrazić. Reasumując zacisnął lewą dłoń na miotle i pochylając się w przód, niemalże kładąc na latającej szczotce śmignął do przodu, prezentując jeden z wyćwiczonych w wakacje sprintów. Nastawił się na ostry zakręt tuż przed Lancasterówną lecącą wprost na Bonesa i gdzieś przez myśl mu przeszło, że planuje lecieć na czołówkę aby stłuc ze sobą tłuczki. Musiał zaryzykować, aby pokrzyżować jej szalony pomysł zakrawający o upadek z wysokości – wiatr hulający z ich ubraniami i oślepiające słońce były jedynie czynnikami przemawiającymi na korzyść kolizji. Dlatego śmignął szykując w prawej ręce pałkę, z zamiarem wykonania odbicia przy pierwszym pochyle w śrubę, gdzie impet prędkości i ciała wyprowadzonego z innego konta powinny odbić piłkę w przeciwnym kierunku. Tylko czy mu się to uda?
Nie wyszło dokładnie tak jak tego zaplanował, a zwalaniający czas utrudniał odpowiednio zwinną reakcję na rozgrywającą się tragedię pałkarza i atakującego go tłuczka. Obronił własnym ciałem śmigającą Laurel, w dosłownym sensie. Jakiś okrzyk wyrwał się z zaciśniętego gardła, ale szybko opanował wyrywający się ból koncentrując uwagę na oddalającym się tłuczku i tym kolejnym, który powinien odbić Io. Tylko gdzie się podział drugi pałkarz?! Dwayne zamiast śruby wykonał ostre nurkowanie w dół i otrzeźwiał trzy sekundy później, podrywając miotłę z obolałym barkiem na którym wyrośnie całkiem potężna śliwa. Póki co potrząsnął zdezorientowany głową lekko kołyszac się wraz z miotłą na boki, nieprędko orientując się w zaistniałej sytuacji. W pierwszej kolejności uniósł zwycięsko pałkę w górę, oznajmiając reszcie drużyny (która znajdowała się zdecydowanie wyżej od niego) i uśmiechem zakrywał ból emanujący ze zbolałej kończyny. Laurel bezpieczna, niech dokopie Heniemu, chłopak za bardzo się przechwala, a co. Kiedy wydawało mu się, że nikt nie widzi sprawdził lewy bark i jęknął złorzecząc na nieusłuchaną miotłę, która nie do końca go słuchała. Tak, jakby to była wina przedmiotu martwego. Gra trwała dalej, więc nie pozwolił sobie na tkwienie niżej od reszty i dołączył do gry, wypatrując kolejnego niebezpieczeństwa. Kto wie czy Io wywiąże się z powierzonego mu zadania.
Ostatnio zmieniony przez Dwayne Morison dnia Sro 25 Mar 2015, 20:16, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Sro 25 Mar 2015, 20:09 | |
| The member ' Dwayne Morison' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Boisko Pią 17 Lip 2015, 18:52 | |
| MECZ Dzień dobry Panom, dzień dobry Paniom. Witamy na meczu Slytherin - Ravenclaw, otwierającym tegoroczne rozgrywki. Prosimy zająć miejsca i rozsiąść się wygodnie, w oczekiwaniu na początek zabawy.Czy to był dobry dzień na grę? Cóż, właściwie trudno powiedzieć to w tym momencie. Pogoda była zmienna, jakby zależała od rzutu kośćmi, choć przecież jesienią nie jest to znowuż nic tak dziwnego. Ostatecznie mogę jednak stwierdzić, co następuje: było pochmurnie. Wyglądało to tak, jakby w każdej chwili z nieba mógł spaść deszcz. Ołowiane obłoczki, bardziej przypominały czarne barany niż bielutkie owieczki. Lepsze chyba jednak to, niż rażące w oczy słońce, czy burza z piorunami, prawda? Wiatr także dopisał. Wiał leciutko, pieszcząc odkryte kawałki skóry i szeleszcząc liśćmi, nie stanowiąc jednak żadnego zagrożenia. Był chłodnawy, jesienny, listopadowy. Zapowiadał zimę, ale zawodnikom mógł jedynie przynosić ulgę, kiedy rozgrzeje ich wysiłek. Zawodnikom, którzy wciąż jeszcze przebywali w szatniach, poprawiając google, prostując witki mioteł i omawiając na szybko taktykę, która miała przynieść im zwycięstwo. Piłki były gotowe, czekały grzecznie w skrzyni, pętle niedawno doczyszczono, a na trybunach rozłożono co kawałek ciepłe koce. W końcu rozległ się głos komentatora, który zaprosił zawodników na płytę boiska, a później wymieniał nazwiska kolejno wylatujących z szatni graczy, którzy lądowali w dwóch rzędach, po odpowiednich stronach boiska. Kiedy wszyscy już stali w porządku, przyszedł moment na rozpoczęcie meczu! Porządek: posteł sędziego rozpoczynający mecz -> posteły graczy -> posteł MG Od chwili postu sędziego, gracze mają na odpisanie 48h. - kostki:
pogoda: 1. miłe słoneczko 2. słonko co wali w mordkę jak cholera 3. pochmurnie 4. deszcz 5. ostry deszcz 6.burza z pierunami wiater: zgodnie ze skalę Beauforta. Od 1 do 6.
*regulamin gry*
Ostatnio zmieniony przez Mistrzyni Proxy dnia Pią 17 Lip 2015, 18:58, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Pią 17 Lip 2015, 18:52 | |
| The member ' Mistrzyni Proxy' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 00:31 | |
| Potrzebne do szczęścia, czy nie, mecze Quidditcha stanowiły doskonałą wymówkę do rozprostowania kości, sprania kilku pysków i nacieszenia się swoistego rodzaju wolnością płynącą z przebywanie w powietrzu, której nie mogło równać się nic pod słońcem. No chyba, że pewne jasnozłote włosy wplecione między palce i przyspieszony oddech sprawiający, że krew w żyłach wrzała, a gorączka w oczach przesłaniała rozsądek. Avery poprawił ochraniacze i ostatni raz sprawdził, czy wszystkie misterne węzełki utrzymujące je w miejscu związane są w poprawny sposób; informacja o tym, że O’Malley najprawdopodobniej nie zagra dzisiejszego dnia spadła na niego jak grom z jasnego nieba, kiedy jeszcze leniwie wylegując się w łóżku patrzył, jak Rosier i Grossherzog polerują miotły (bez skojarzeń, proszę szanownego towarzystwa), kompletują walający się po całym dormitorium osprzęt i ponuro wygrażają zachmurzonemu niebu, które tego dnia miało wyjątkowo paskudny stalowoszary odcień. W trakcie śniadania pogoda nabrała jednak nieco lepszego nastroju, a chociaż chmury wciąż zakrywały błękit, nie wyglądały już tak złowrogo – innymi słowy, nic nie zapowiadało deszczu, który każdemu graczowi skutecznie psuł nastrój. Rozejrzał się po szatni, przepędzając mgliste spojrzenie ostatniego treningu i spotkania z Jasmine, a później uśmiechnął się do dziewczyny szeroko, obejmując jej drobną talię i przyciągając ją bliżej siebie, by złożyć na gładkim policzku soczysty pocałunek. - To na szczęście, Vane. Leć szybko i strzelaj celnie – mruknął, mrugając do niej łobuzersko. Jasnobrązowe włosy w kompletnym nieładzie sterczały we wszystkie strony, to jednak jedynie podkreślało niefrasobliwe usposobienie chłopaka, miast robić z niego kogoś, kto absolutnie nie przejmuje się swoim wyglądem. - Evan, stawiam dwie butelki Ognistej, że tym razem zlecisz z miotły w czasie krótszym, niż dwadzieścia minut – rzucił jeszcze do kapitana drużyny, by sekundę później, nim ten zdążył odwdzięczyć mu się bolesnym kuksańcem w łepetynę, wypadł na murawę mrużąc oczy pod wpływem nagłej ilości światła. Jego wzrok przyzwyczaił się jednak prędko, a czekoladowobrązowe tęczówki rozpoczęły mozolny proces wyłuskiwania interesujących go osób z barwnego tłumu. Dopiero jednak po dłuższej chwili natrafił na osobę, której najbardziej wypatrywał. - Ej, Rosier, twój harem przyszedł – zawołał, opierając się na miotle. Nie sposób było bowiem nie zauważyć panienki di Scarno wyróżniającej się spomiędzy szmaragdowo-szafirowego tłumu, odzianej w czerń, która wyjątkowo jej pasowała, oraz zielonej jak wiosenna trawa Aristos, siedzącej w towarzystwie bliźniaczki Carrowa i Rosalie. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, unosząc lekko brwi, a uśmiech sam pałętał się w kącikach jego ust, do spółki ze wspomnieniami kilku szalonych chwil spędzonych w dormitorium.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 10:30 | |
| Jak tu nie być podekscytowanym, gdy pod stopami ugina się murawa boiska, trybuny zalewają kibice, a lada chwila staną... Czy też zawisną w powietrzu dwie drużyny, każda zdeterminowana, by wygrać? Bawiąc się wiszącym u szyi srebrnym gwizdkiem, który jasną plamką odcinał się od czarnej, sędziowskiej szaty, Belinda powiodła spojrzeniem po usytuowanych wysoko uczniach, którzy z jej miejsca przypominali raczej zlewający się ze sobą kolorowy rój, niż pojedyncze jednostki. Ledwie zdążyła zakołysać się na piętach w odruchu, jaki niekoniecznie pasował do dorosłej, poważnej kobiety, którą z założenia powinna być, gdy z obu szatni wystrzelili na miotłach zawodnicy. Wzrok nauczycielki mimowolnie powędrował ku Krukonom, wyłapując między nimi siostrzeńca – jak zwykle nie mogła odepchnąć rozbawionego wrażenia, że miotła złamie się pod jego nabitą sylwetką, choć doskonale wiedziała, jak wytrzymałe potrafiły być te niepozorne zamiatajki. - Witam na meczu inaugurującym nowy sezon rozgrywek w quidditchu! – rzuciła w kierunku zawodników, gdy cała czternastka zawisła nieruchomo. Choć była niezwykle drobną kobietką, natura nie poskąpiła pannie Blackwall pary w płucach. - Przypominam, że macie grać czysto, bo rok w rok komuś zawsze to umyka – choć mówiła z pewnym rozbawieniem, dodatkowo potęgowanym uśmiechem bezczelnie wyginającym usta, było w tym przypomnieniu nie tak odległe echo surowego, nauczycielskiego tonu, każącego wziąć sobie tę zasadę do serca. Krótki kopniak w bok skrzyni z piłkami otworzył wieko – mały, migotliwy znicz poszybował w górę, szybko znikając graczom z oczu, tłuczki rozpoczęły lot ponad boiskiem, jeszcze się do nikogo nie zbliżając. Choć od dawna sama nie miała okazji grać, ruda pani psor czuła ekscytację wspinającą się miękko wzdłuż kręgosłupa, by uchwycić kark. Wsunęła w usta gwizdek, biorąc w dłonie nieruchomego, chłodnego kafla. Ostry gwizd przeciął powietrze sygnalizując początek meczu, a czerwona piłka poszybowała wyrzucona w górę.
Kostki: parzyście → kafla przejął ścigający Ravenclawu
nieparzyście → kafla przejął ścigający Slytherinu
Ostatnio zmieniony przez Belinda Blackwall dnia Sob 18 Lip 2015, 10:30, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 10:30 | |
| The member ' Belinda Blackwall' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 17:22 | |
| Skłamałby pewnie, gdyby powiedział, że w żaden sposób nie ekscytowała go wizja zbliżającego się meczu. Lubił rywalizację, lubił poczucie władzy i jak każdy potrzebował momentami relaksu, a quidditch był bądź co bądź rozrywką, pozwalał na wyzwolenie skumulowanej agresji, aktywność i odprężenie w powietrzu. Ostatni morderczy trening odbyli kilka dni temu, raz jeszcze powtarzając przed meczem wszystko, czego się dotąd nauczyli, w konkretach omawiając pokrótce technikę i słabości przeciwnika. Dziś więc, gdy wszyscy niespiesznie i w niezłych nastrojach przebierali się w szatni, rzucając niewybredne komentarze na temat całej drużyny Krukonów wraz z jej kapitanem, od czasu do czasu wyglądając okiem znawcy na zachmurzone niebo, nie bawił się już więcej w jakiekolwiek przemowy i pogadanki, których nigdy nie wygłaszał zresztą bez potrzeby. Założył skórzane rękawice, dopiął ochraniacze i przerzucił przez ramię świeżo wypolerowanego Nimbusa 1000, który powoli tracił na aktualności wraz z najnowszym modelem, który miał wejść na rynek w nowym roku z okazji zbliżających się mistrzostw. Powiódł spojrzeniem po szatni i cmoknął krótko, spoglądając na Lloyda. — To pewnie dla ciebie coś nowego, obstawiać mecze z innej pozycji niż ławka rezerwowych? — A potem, mrugnąwszy do Vane, wyszedł na boisko w ślad za niecierpliwym Averym, jeszcze w drodze dosiadając swojej miotły i odbijając się od twardej murawy. Światło słoneczne było dość słabe i nieoślepiające, a na niebie gęsto kłębiły się chmury. Na zewnątrz przywitały ich okrzyki kibiców i przebijający się ponad nimi głos komentatora. Sprowokowany komentarzem Lloyda, leniwie powiódł spojrzeniem w kierunku trybun. Faktycznie, po krótkiej chwili wyłapał wśród zebranego na trybunach towarzystwa ubraną w czerń panienkę di Scarno, a obok niej, któż by pomyślał, szczurowatego Pride’a, najwyraźniej pogrążonego z nią w rozmowie. Jego brwi zmarszczyły się, a pod skórą spokojnie niczym wąż prześlizgnął się przez żyły do serca gniew. Ach tak, Mattias postanowił jawnie zapuścić się na jego terytorium, doskonale. Niemalże go ta oczywista głupota cieszyła. Schwycił mocniej trzonek swojej miotły i poderwał ją do góry, podlatując do Belindy, która plotła coś o czystej grze, rok w rok te same farmazony. Jego wzrok raz jeszcze uciekł w kierunku trybun, omiótł ostrzegawczo szczebioczącą dwójkę, choć z takiej odległości było to najpewniej niedostrzegalne, a potem ześlizgnął się mimowolnie rząd niżej, ku panience Rabe, Carrow i… Aristos. Stąd dostrzegał tylko burzę jasnych włosów i zieloną sukienkę, miał jednakże pewność, że chociaż jedna para oczu będzie śledzić go czujnie w tym meczu. Rozległ się gwizdek oznajmiający początek meczu, kafel w grze, miotły śmignęły we wszystkie strony. Dostrzegłszy, że czerwona piłka dostała się w ręce ścigającego Krukonów [tu wstaw imię], wystrzelił ku niemu jak z procy, nabierając prędkości i usiłując przejąć ją z rąk. Jeśli mu się to udało, pomknął zgrabnym korkociągiem w kierunku pętli przeciwnika i oddał na nie rzut.
|
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 17:46 | |
| Mecz jak każdy inny - gdy inni czuli ekscytację, podniecenie, chęć odniesienia sukcesu czy cokolwiek tam mogli czuć, przez Grossa przepływało tylko jedno, proste pragnienie - zestrzelić tylu członków drużyny przeciwnej ile tylko będzie w stanie i pokazać raz a dobrze, kto jest najlepszym pałkarzem w Hogwarcie. Trzeba było też przyznać, że ten mecz zdecydowanie różnił się od poprzedniego który miał przyjemność grać i nie do końca był pewien, czy powinien się z tego powodu cieszyć czy raczej ubolewać. Zmiana szukającego (w końcu Daniel zakończył już naukę) to było jego najmniejsze zmartwienie - zdecydowanie bardziej utrudniał mu sprawę fakt, że Krueger odszedł z drużyny - o ile ich zgranie stało na naprawdę wysokim poziomie i doskonale wiedział czego się po Franzu spodziewać, to nie był pewien jak ułoży mu się współpraca z Lloydem, któremu w końcu udało się wyjść na boisko, zamiast spędzać mecze na ławce. Wychodząc z szatni, obrócił się jeszcze w stronę Chay i wyszczerzył się do niej pokrzepiająco. Miał nadzieję że dziewczyna nie zawali sprawy i złapie tego cholernego znicza. Oczywiście zamierzał w tym dopomóc w każdy możliwy sposób - w końcu jeśli uda mu się zrzucić Wilsonównę z miotły, to na pewno nie zaszkodzi, prawda? Gdy rozległ się gwizdek, odbił się z całej siły...i poczuł że jest u siebie, na swoim rewirze - w powietrzu zawsze było mu wyjątkowo dobrze, jakby był na swoim miejscu. Teraz już nie było drużyny Krukonów. Teraz było siedem latających tarcz, w niebieskich szatach, które same prosiły się o tłuczka, a on łaskawie zamierzał je nim obdarzyć. Kilkukrotnie. Gdy tylko mecz się rozpoczął, od razu wystrzelił w stronę najbliższego tłuczka, posyłając go oczywiście w stronę Skai - zamierzał jak najbardziej obić przeciwnego szukającego, by szukanie znicza nie było dla niej przyjemną przeprawą - zresztą kogoś kto parę razy oberwał, zdecydowanie łatwiej posłać na murawę, niż osobę w szczytowej formie. Nie czekał nawet na efekty, nie patrzył czy trafił - nie było czasu, ponieważ już był potrzebny gdzie indziej. Walka o kafla również ma znaczenie, prawda? Wystrzelił w stronę walki o czerwoną piłkę, przyśpieszając tak żeby być tam chwilę przed Rosierem i spróbował "przypadkowo" zahaczyć barkiem o Krukona/Krukonkę który/a dostał/a kafel w swoje ręce - jego celem było ułatwienie przejęcia, co powinno być całkiem dobrą kombinacją. |
| | | Chayenne Montgomery
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 18:24 | |
| Pierwszy mecz nadszedł szybciej niż się spodziewała. Dostanie się do drużyny reprezentującej Slytherin było dla niej czymś wspaniałym, ekscytowała się tym niesamowicie, przykładała się do treningów, a dodatkowo trenowała też poza ogólnymi drużynowymi spotkaniami. Całą noc nie spała stresując się przed swoim pierwszym meczem. To chyba było najgorsze. Kiedy jednak nadszedł czas na mecz była przygotowana i nastawiona pozytywnie, zamierzała dać z siebie wszystko byleby tylko Slytherin wygrał. Weszła do szatni z uśmiechem na ustach, rozejrzała się po współgraczach, była gotowa, przygotowana, ubrana w barwy Slytherinu. Najzwyczajniej w świecie gotowa w stu procentach. Spojrzała na Grossa, który uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, to jej pierwszy mecz, więc będzie musiała naprawdę pokazać na co ją stać. Chwyciła miotłę i razem z drużyną wyszła na boisko i po kilku chwilach… mecz się rozpoczął. Nie czekając na zbawienie wzbiła się w powietrze, złoty znicz zdążył gdzieś zniknąć. Trochę ją to zestresowało, ale czujnym wzrokiem rozpoczęła wypatrywanie go. Nie było to łatwe, zerkała co chwilę w stronę innych graczy, żeby orientować się w terenie i przypadkiem nie zostać zrzuconą z miotły albo nie dostać kaflem, przelatywała powoli przez boisko rozglądając się uważnie. Jest… coś mignęło jej [gdzieś], szybko poleciała w tamtą stronę spoglądając czy szukający przeciwników nie wypatrzył go przed nią… Tak, to złoty znicz. Chay ruszyła w jego kierunku próbując go złapać…
|
| | | Katerina E. Argent
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 18:41 | |
| Mecz przeciwko Ślizgonom jako pierwszy w sezonie nie był wymarzonym scenariuszem dla Kateriny. Wręcz przeciwnie, wolałaby najpierw mecz przeciwko Puchonom albo Gryfonom. Sama nie wiedziała czemu miała takie opory, w końcu to nie pierwsze takie rozgrywki z jej udziałem, jednakże ostatnio tak wiele się działo, że znając swojego pecha, ostatecznie wyląduje połamana na murawie. Wybaw mnie ode złego, Roweno. Weszła do szatni razem z resztą drużyny i bez zbędnych ceregieli zaczęła się przebierać. W międzyczasie słyszała ostatnie kazanie Lucasa, kiedy wiązała ochraniacze oraz wkładała przez głowę niebieską szatę. Związała włosy w warkocz, przy okazji omawiając z resztą ścigających część taktyki. Liczyła na to, że się uda. Że Ślizgoni dadzą się wykiwać i wygrają. Niczego tak nie pragnęła jak zagrania tym zielonym draniom na nosie. Gdy już wyszli na murawę boiska, rozglądała się po trybunach, na których znajdowały się osoby kibicujące Krukonom. Nie widziała twarzy ani Aerona, ani Michele’a. Wmawiała sobie, że po prostu nie zauważyła ich w tym różnokolorowym tłumie. W końcu ani jeden, ani drugi by jej nie zostawili, prawda? Nie słuchała profesor Blackwall, kiedy mówiła o grze fair play. W quidditch’u takie pojęcie nie istniało. Ta gra była brutalna, bo po prostu inaczej grać się nie dało. Zanim gra na dobre się rozpoczęła skinęła tylko jeszcze głową w kierunku Aidena. Dosiadła swojej miotły i wystrzeliła w powietrze równo z gwizdkiem sędziego. Wyciągnęła ręce w stronę kafla, przechwytując go całkiem zgrabnie. Nie minęła nawet chwila, kiedy leciała w górę i prosto w stronę bramek przeciwnika, kiedy nagle upuściła kafla w dół, jak miała nadzieję, prosto w ręce Aidena. |
| | | Gość
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 18:59 | |
| Pierwszy mecz tego sezonu napawał go, o dziwo, pewnego rodzaju niepokojem. Panienka Skai, która zasiliła szeregi zespołu w tym roku wydawała się być wystarczająco dobra, by konkurować z porządną, sprawiedliwą grą Puchonów, czy rycerskimi Gryfonami, którzy nie skrzywdziliby kogoś tak mikrej postury nawet gdyby od tego zależało zachowanie twarzy i honoru, jednak mecz z drużyną przeładowaną testosteronem nie napawał myślącego wyjątkowo realnie Aidena. Wyszedł na boisko po drugim gwizdku sędziego i wzbił się w powietrze, dużo wcześniej niż reszta swojej drużyny, omiatając wzrokiem boisko, na trybunach wypatrując znajomych twarzy i oceniając pogodę. Burzowe chmurzyska, wiszące nad zamkiem od samego rana najwyraźniej postanowiły wziąć chwilowo wolne, nie strasząc nikogo perspektywą ulewy, jaka mogła znacznie utrudnić rozgrywkę. Nie napotkał spojrzeniem Wandy, chociaż w falującym tłumie wyszukiwał jej sylwetki z uporem, wytrwale i niemal tym samym przegapiając rozpoczęcie meczu. Wyjątkowo również tego roku nie przykładał większego znaczenia do mowy inauguracyjnej, będąc zajętym wymyślaniem tysiąca sposobów na wytrucie Lancastera i całego jego wyklętego rodu. Na raz. Mniej zmartwień na przyszłość. Być może dlatego w pewnej chwili jego twarz przybrała dość skonsternowany wyraz, gdy dostrzegł, że ciśnięty przez Katerinę kafel wpadł mu prosto w dłonie. Nie umknęło to jednak uwadze pozostałym zawodnikom, co skwitował z sercem wędrującym do przełyku na widok poruszenia, jakie ni z tego, ni z owego wywołała jego osoba. Nie czekając, aż będący najbliżej niego kapitan Ślizgonów zdoła dosięgnąć piłki, zanurkował gwałtownie w dół by uniknąć spotkania z potężną sylwetką – zderzenie z nim już na samym początku meczu mogłoby okazać się bolesne. Co, jak co, ale młodszy z braci Gallagher nie przepadał za bólem, przynajmniej nie w formie, w jakiej gotów był mu to zapewnić wężowy osiłek. Wykręciwszy się z tego niefortunnego położenia, w ostatniej chwili dostrzegł, jak pałkarz przeciwnej drużyny posyła tłuczka w kierunku Wilsonówny i – co było do przewidzenia – rusza w jego stronę. - Grossherzog, nie wstyd ci? W kobietę? – zawołał w jego kierunku, zgrabnym korkociągiem omijając Belindę, by poszybować w kierunku pętli Ślizgonów z nadzieją, że ciśnięty w bramkę kafel dosięgnie celu. Nie oglądając się na niego jednak wystrzelił w górę, nieopatrznie wpadając barkiem na szukającą Slytherinu. Jak Kuba Bogu…
|
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Boisko Sob 18 Lip 2015, 21:29 | |
| Sport był jednym z tych sposobów, które pozwalały jej myślom odpłynąć w nieznane rejony. Czuła ekscytację na myśl o meczu i starciu z Krukonami. Ich drużynę stanowiły głównie dziewczyny, w dodatku młodsze. Gdzie Shaw miał głowę, pozwalając im grać? To już w Ravenclawie nie było żadnych facetów? Dziewczyny uciekną z piskiem na widok ich pałkarzy, którzy nikogo nie szczędzili. Przybyła do szatni już przebrana w zielone szaty. Skinęła głową Chay, która zasiliła ich szeregi. Oby sobie poradziła dzisiaj. W Ravie szukającą była córeczka tego goryla Wilsona, więc nie powinno być problemu. Uniosła kąciki ust na widok rozemocjonowanego Lloyda, który chyba po raz pierwszy nie był widzem. Jasmine spięła włosy w wysoki kucyk. Przekrzywiła głowę widząc mrugnięcie Evana. No tak, mecz sprawiał, że nawet taki Rosier stawał się bardziej zjadliwy. Chyba, że przegrają, a Jas nie chciała do tego dopuścić. Liczyła się współpraca. Wskoczyła na miotłę, wychodząc z szatni tuż za Rosierem. Odbiła się mocno i poszybowała w górę. Przeklęła, gdy zobaczyła przejęcie kafla przez Krukona. Ruszyła w kierunku Evana, aby w razie czego - jakby mu nie wyszło odbicie kafla - spróbować ponownie z drugiej strony. Przybliżyła się do boku ścigającego niebieskich. Chciała, aby drugi gracz z jej drużyny załapał, że chce przepchać Krukona w inny kierunek i ewentualnie nakierować na tłuczek. Lub trybuny. Brutalnie, ale skutecznie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Boisko | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |