IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Sala przesłuchań

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Evan Rosier
Evan Rosier

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyWto 18 Lut 2014, 14:19

Małe i bardzo dobrze oświetlone pomieszczenie służące do przesłuchiwania przerażonych ludzi. Bez zaklęć typu Cruciatus zazwyczaj się nie obywa, dlatego drzwi nie przepuszczają dźwięków, by nie utrudniać życia pozostałym mieszkańcom zamku lub samemu Czarnemu Panu. Na jednej ze ścian umieszczone jest duże okno wychodzące na korytarz. Nie służy bynajmniej do napełniania pokoju światłem, za nim stoi kilka dodatkowych Śmierciożerców, którzy w razie problemów mają wkroczyć do akcji.
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptySro 19 Mar 2014, 20:08

Stopy dwóch osób uderzyły o kamienie, którymi wyłożona była podłoga w lochach Czarnego Zamku. Wygładzony od częstego deptania bazalt miał błyszczące brzegi, a wapienna zaprawa, którą łączono poszczególne elementy była poczerniała i miejscami całkowicie powykruszana.
Avery skinął na chłopaka i zaczął prowadzić go plątaniną podziemnych korytarzy, które tylko co jakiś czas oświetlała zatknięta w żelaznym, naściennym uchwycie pochodnia. Wyglądało to prawie tak jakby trafili do średniowiecza! W końcu zatrzymali się pod drzwiami, przed którymi trzymało wartę dwóch ponuro wyglądających mężczyzn, pogrążonych w szeptanej rozmowie. Zobaczywszy Craitha łypnęli podejrzliwie na jego towarzysza, ale kiedy odwołał ich cichym słowem i wymownym gestem, wzruszyli tylko ramionami i odeszli w sobie tylko znanym kierunku.
Mężczyzna spojrzał na Kruegera i potarł dłonią czoło.
-Masz tam wejść i porozmawiać z tą osobą, Czarny Pan miał się tutaj pojawić i przekazać Ci czego od ciebie żąda, ale zapewne pojawi się później. – stwierdził lakonicznie, przykładając różdżkę do zamka i otwierając go zaklęciem. Uchylił drzwi ukazując ponure wnętrze, całkowicie pozbawione ludzkiej obecności jeśli nie liczyć jednej, drobnej blondynki, siedzącej na krześle i wpatrującej się pustym wzrokiem w przeciwległą ścianę. Była brudna, wychudzona, a gdzieniegdzie można było dostrzec ślady złego traktowania. Craith wepchnął Franza do środka i zamknął za nim drzwi, uprzednio informując go, że będzie czekał za drzwiami i gdyby coś się działo ma dać jakiś znak. Zapewne zamierzał obserwować całą sytuację przez spore okno z lustrem weneckim.
Kiedy więziona przez Voldemorta dziewczyna usłyszała za sobą jakiś hałas, drgnęła jak przerażone zwierzątko i zwróciła paniczny wzrok zielonych tęczówek na chłopaka.
-Franz? – wychrypiała, a z jej oczu popłynęły strumienie łez. Ładnie wykrojone usta zatrzęsły się pod wpływem emocji, ale nie podniosła się z krzesła, jakby nie miała na to dość siły.
-Ciebie też złapali?
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptySro 19 Mar 2014, 20:43

Właściwie, bardzo dobrze się stało, iż Craith nie zamierzał komentować wybranego przez niego pseudonimu. Przecież ten element chyba i tak nie miał żadnego większego znaczenia poza tym, by choć w pewnym stopniu podjąć próby ku temu, żeby pozostać nierozpoznawalnym w świecie czarodziejskim. To, czy da Franza Nokturn miał jakąś sentymentalną wartość lub był ściśle związany z jego pasją czy charakterem nie było tutaj istotne. Ważne było to, że i tak nikt bez żadnych innych dowodów nie powiązałby go z jego osobą, a zatem spełniał wyznaczoną rolę. W każdym razie, tak jak Krueger przewidział, nie musiał czekać zbyt długo na rozwój sytuacji. Otrzymał od mężczyzny skrawek papieru, na którym ujrzał napisany krwią adres, choć rzecz jasna, chłopak nie mógł być pewien tego, czy został on umieszczony przez Voldemorta własnoręcznie. Nie zdążył zresztą nawet zastanowić się nad tym, bo i poczuł na ramieniu silny uścisk Craitha, a później całe jego ciało ogarnęło to nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło aportacji. Cóż, siedemnastolatek nadal nie przywykł do tego rodzaju transportu, co akurat ze względu na jego młody wiek akurat nie powinno być niczym zaskakującym. Z drugiej strony, w tej chwili był gotów znieść wszelkie niewygody, skoro tak niewiele dzieliło go od jego próby, która niewątpliwie stanowiła pierwszy krok na drodze wkroczenia do czarnomagicznego półświatka, do którego już od dawna należał jego ojciec. Któż wie, czy chłopak nie miał być takim samym eksperymentem doświadczalnym, czy nie miał doświadczyć podobnej próby, przed którą na ślubie Bellatrix stanęła Chiara. Dławiła go ciekawość, ale i przerażenie na myśl o tym, że wreszcie dostąpi tego niechlubnego zaszczytu. Ojciec z pewnością byłby z niego dumny, ale czy on był? Sam nie był o tym do końca przekonany.
Po niedługim czasie wylądował wraz z Craithem w ogromnym, ponurym zamczysku, które najwyraźniej znajdowało się pod wskazanym na papierze adresem, a które stanowiło ścisłą siedzibę popleczników Czarnego Pana. Franz mimo pewnego zafascynowania tą nietypową wycieczką, odczuwał jednak powagę sytuacji i zdawał sobie sprawę z tego, że nie znalazł się tutaj przypadkiem. Miał do wykonania specjalną misję, a przed swoimi oczami cały czas widział żywy obraz tego, jak Chiara targana wątpliwościami ostatecznie morduje Charlusa Pottera. Czy i on będzie zmuszony odebrać tego dnia komuś życie? I czy w ogóle spotka Voldemorta? W końcu nie miał żadnych gwarancji tego, czy Tom Riddle ukaże przed nim swe oblicze. Równie dobrze do sprawdzenia młodego Ślizgona mógł wysłać posłusznych sobie sługusów. Gdyby miał babrać sobie dłonie w każdym tego typu procederze, musiałby najprawdopodobniej opanować zdolność bilokacji, a może nawet i to byłoby za mało, biorąc pod uwagę, jak wiele wydarzeń w ostatnich dniach miało związek z jego rozkazami. Po przemarszu przez kilka korytarzy, Craith zostawił Niemca samego, otwierając przed nim drzwi do, z pozoru pustego i tak samo ponurego jak wszystkie inne, pomieszczenia. Chłopak dopiero po dłuższej chwili dojrzał  w głębi postać tak bardzo mu znajomą. Bliską, mimo że na własne życzenie się od niej oddalił. Zerwał z nią kontakt, pożegnał się na zawsze, ale to pożegnanie najwidoczniej nie było dla Voldemorta wystarczającym. Vivienne…?
Przekroczył niepewnym krokiem próg, i mimo tego iż miał ochotę rzucić się do stóp swojej ukochanej, stanął w bezruchu, najwyraźniej zaskoczony całą sytuacją. W jego głowie tłoczyły się same czarne scenariusze. To też nie mógł być przypadek. Nie na darmo znalazł się tutaj w towarzystwie swojej lubej z Gryffindoru, chociaż analiza zdarzeń nie doprowadzała go do jednoznacznego wniosku. Początkowo nawet przeszło mu przez myśl, że został uznany za wroga, ale czy wtedy w ogóle Craith miałby jakikolwiek powód w tym, by podarować mu skrawek papieru z wypisanym na nim adresem siedziby? To wszystko nie składałoby się w logiczną całość. Wszystko wskazywało na to, że został postawiony przed podobną próbą, co panna di Scarno, jednak tej myśli chłopak nie pozwalał zawładnąć nad swoim umysłem. Tak nie mogło być. Po prostu. Nie mogło. Jej głos, pełen przerażenia, przeszywał jego serce na wskroś. Dlaczego to musiała być ona? Patrzył na nią, nie mogąc odezwać się nawet słowem. Zacisnął dłoń w pięść na myśl o tym, kto zdecydował się doprowadzić ją do tego stanu. Tym samym jednak czuł się bezbronny, bo miał świadomość tego, gdzie się znajduje i czyja to sprawka. Czy w ogóle miał jakiekolwiek szanse na to, aby ją uratować? Wyglądała strasznie. Zupełnie tak, jak gdyby śmierciożercy czerpali chorą satysfakcję z sukcesywnego wyniszczania nie tylko jej psychiki, ale i organizmu. Krueger czuł w ustach smak porażki. To jego wina. To on naraził ją na niebezpieczeństwo, zawiązując z nią niegdyś relację, która nie powinna mieć miejsca. Nie raczył jej odpowiedzieć, bo nie wiedział nawet, jakimi słowami ma wytłumaczyć jej to, co się stało. Zamiast tego, zdjął wreszcie z siebie płaszcz i podszedł do niej, okrywając ją swoim odzieniem, jakby chciał choć na moment dać jej to uczucie ciepła i bezpieczeństwa, którego musiała nie dostąpić przez dłuższy czas, biorąc pod uwagę to, w jakim stanie była. Lecz czy w ogóle mogła czuć się bezpiecznie w takim miejscu?
- Wszystko będzie dobrze. – mruknął do niej cicho, próbując w jakimś stopniu ją uspokoić, mimo że doskonale wiedział, że nie przyszedł do niej jako jej wybawca. Dlatego też pewnie chłopak nawet nie objął jej swym ramieniem, a tylko chodził nerwowo po pomieszczeniu, starając się przebłagać los, by to nie była prawda. Nie zasługiwał już na dotyk jej delikatnych dłoni ani na żaden z gestów, które tak dobrze pamiętał z przeszłości. Nawet na wyrazy współczucia. Nie był tą samą osobą, co dawniej.
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptySro 19 Mar 2014, 22:38

Craith z zasady nie komentował pseudonimów swoich podopiecznych, ale przez te kilkanaście lat pełnienia podobnych obowiązków nauczył się na ich podstawie wysuwać wnioski, które w większości przypadków były bardzo bliskie prawdzie o danej osobie. Zdarzało mu się natomiast na swój własny sposób krytykować wybory aspirantów, co zazwyczaj kończyło się tym, że nadawał im alias wymyślony przez siebie, a co za tym idzie niezbyt przyjemny dla obdarzonej nim osoby. Przykładem był choćby Piękny, który od czasu małej wpadki u Meadowesów na całe szczęście schodził z oczu Avery'ego.
Jeśli mężczyzna wiedział, co miało się tutaj dzisiaj wydarzyć, to znakomicie się z tym ukrywał. Najprawdopodobniej zdawał sobie sprawę, że Krueger zostanie zmuszony do tej morderczej inicjacji, jednak warunki uznawał za znacznie bardziej sprzyjające niżeli te, których kilka dni temu zaledwie doświadczyła ta mała, zaszczuta Krukonka. To jasne, że nie znał wszystkich aspektów sprawy, Czarny Pan nie rozpowiadał takich rzeczy na prawo i na lewo. Nie miało to specjalnego sensu, a mogło w skrajnych przypadkach obrócić się przeciwko niemu. Nie wspominając już o tym, że nie miał w zwyczaju dzielić się z nikim swoim geniuszem.

Vivienne coraz bardziej kurczyła się w sobie, widząc reakcję Franza. Zdawała sobie sprawę, że nie są już razem i nie może wymagać od niego opiekuńczości, czułości ani tym bardziej żadnych poważniejszych uczuć, ale nie mogła nigdy wymazać tego poczucia bezpieczeństwa, które ogarniało ją w jego otoczeniu. Gdyby nie zerwał z nią, wciąż byłaby najszczęśliwszą kobietą u jego boku, nawet gdyby cały Gryffindor i wszyscy znajomi odwrócili się od niej. Kochała go, niewinnie, czysto i bezgranicznie, choć nie od pierwszego wejrzenia. A teraz zaskoczenie malujące się na jego twarzy, rezerwa i milczenie raniły ją głębiej niżeli zaklęcia i obelgi rzucane przez Śmierciożerców. Krzywdziły bardziej niż gwałt, którego dopuścił się jeden ze sługusów Czarnego Pana.
Kiedy poczuła jak otacza ją ciepło płaszcza i znajomy zapach chłopaka, z jej oczu popłynęły długo wstrzymywane łzy. Była Gryfonką z krwi i kości, nie mogła okazać słabości przy "przesłuchujących" ją i torturujących osobnikach, jednak Franz do nich nie należał, a przynajmniej nie w jej sercu. Był kimś specjalnym, kimś przy kim mogła być sobą. A w tej chwili była przerażona, zaszczuta i całkowicie załamana.
Usłyszała jego słowa i choć rozum krzyczał, że to jedno wielkie kłamstwo, że nic nie będzie dobrze, a nawet jedynie gorzej, skoro teraz są tutaj oboje, ale serce zareagowało na nie radością i entuzjazmem, które w końcu dodały jej sił, przede wszystkim psychicznych i popchnęły do wysiłku zdrętwiałe, zmaltretowane mięśnie. Podeszła chwiejnie do stojącego tyłem do niej chłopaka i sięgnęła po jego dłoń.
-Wszystko będzie dobrze. - wyszeptała z nadzieją, choć przecież puste były to słowa, skoro oboje byli tutaj więźniami, a szanse ucieczki mniejsze były zapewne od zera.
Czy aby na pewno? Franz nie wyglądał na kogoś, kogo złapano, torturowano, poniżano i głodzono, a tak właśnie postępowano tutaj z każdym niechcianym "gościem". Prawdę powiedziawszy prezentował się bardo przystojnie i niepokojąco... normalnie jak na okoliczności. Może tylko zdenerwowanie widoczne na jego twarzy, chaotyczność ruchów i pewna bladość twarzy oraz widoczne zmęczenie sugerowały, że nie jest to dla niego towarzyska wizyta.
Vivienne jednak była poniekąd zaślepiona, widziała to, co chciała, a Franz był dla niej w tej chwili objawieniem. Opoką.
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptySob 22 Mar 2014, 02:25

Dobrze, że to nie Franz został określony mianem Pięknego, chociaż na tle wydarzeń, które miały miejsce w zamczysku Czarnego Pana, to i tak uchodziło do rangi błahostki, a i nie było czasu na tego typu przemyślenia. Niemiecki czarodziej został postawiony niewątpliwie przed jedną z najtrudniejszych decyzji w jego życiu, a w podjęciu właściwego wyboru zdecydowanie nie pomagał mu widok wychudzonej i zmarnowanej Vivienne. Krueger, chociaż usilnie starał się nie zerkać zbyt często w jej kierunku, dostrzegł wyraźne ślady pobicia na jej skórze. Wolał nie myśleć, kto dopuścił się takich czynów, ani co jeszcze zrobił z jej drobnym, delikatnym ciałem. Jego ukochana, świętość, której jeszcze mniej więcej rok temu chłopak nie pozwoliłby nikomu nawet dotknąć. Zamordowałby każdego, który zbliżyłby się do niej choćby o krok, mając przy tym złe intencje. A teraz? Nie mógł powiedzieć, aby czuł do niej to, co dawniej, jednak nadal pozostawała w jego życiu niezwykle ważną osobą, w pewnym sensie czuł się za nią odpowiedzialny. Wiedział, że nigdy nie zapomni wspólnych chwil spędzonych z nią na błoniach, bratniej mu duszy, w której zawsze odnajdywał ukojenie i lekarstwo na wszelkie problemy. Poza tym, miał wrażenie, że nikt prócz niej nie doceniał muzyki w ten sposób, co on. Operowali tą samą definicją piękna i często znikali na długie godziny, zamykając się czy to w salonie pianistki czy pokoju życzeń, które to Franz wspominał nadal z sentymentem i odwiedzał regularnie. Nic się nie zmieniło, prócz tego, że nie było już przy nim Vivienne. Pozostawała ona jednak żywa w wygrywanych przez niego na fortepianie utworach, w snach i marzeniach o lepszym świecie, który nie stawiałby przed nimi żadnych barier.
Wszystko, co piękne, szybko się kończy. Teraz widok młodej Gryfonki niestety nie przywracał mu na myśl tych miłych wspomnień, choć może ich spotkanie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie to, że okoliczności nie sprzyjały powracaniu do pięknej przeszłości. Jej łzy przeszywały jego serce na wskroś i wzbudzały w nim jedynie wyrazy współczucia i wyrzuty sumienia z powodu tego, że to przez niego ich z początku szczęśliwy związek legł w gruzach. Także przez niego dziewczyna znalazła się w kryjówce śmierciożerców i doznała tak wielu cierpień i rozczarowania postawą swojego ukochanego, które najpewniej były o wiele bardziej tragiczne w porównaniu z tym, z czym przyszło zmagać się Franzowi, mimo że chłopak najwyraźniej myślał o tym inaczej. Poczucie winy kazało mu zboczyć na inne tory, wziąć dziewczynę na ręce i wyprowadzić ją z tego zamczyska, które okazało się dla niej większą karą, niżeli najbardziej obskurne więzienie dla najgorszych i najbardziej niebezpiecznych kryminalistów. Karą za niewinność, bo Vivienne, jeżeli pokutowała w ogóle za cokolwiek, to jedynie za czyny niemieckiego czarodzieja, który nie potrafił wybrać drogi, którą miał kroczyć do końca swoich dni. Chłopaka, który walczył z wiatrakami, bo choć nie akceptował swojego losu, nadal pozostawał posłuszny ojcu, swojemu nazwisku i wolał zdradę wybranki serca, niżeli tych, którzy wychowywali go od kołyski. Dziewczyna sięgnęła po jego dłoń, lecz on pozostał niewzruszony i oziębły. Zamykał się coraz bardziej, niszcząc w sobie resztki tej więzi, która jeszcze nie tak dawno łączyła ich pomimo oficjalnego rozstania. Swoją nienawiść do całego świata przelewał teraz właśnie na tę drobną osóbkę, która przecież pozostawała przez cały ten czas czysta i niewinna. Nienawidził jej za to, że nie potrafił o niej w pełni zapomnieć. Nienawidził jej za to, że kazała mu wybierać pomiędzy sobą, a jego rodziną, która dała mu dach nad głową i wszystko to, co w jego mniemaniu stanowiło wyraz rodzicielskiej miłości, chociaż tak naprawdę nigdy jej nie zaznał. To, iż dziewczyna nie miała żadnego wpływu na bieg wydarzeń nie miało dla niego w tym momencie żadnego znaczenia. Powoli zatracał samego siebie, poddając się niezwykle skutecznym zabiegom Voldemorta. Czy to tak właśnie wyglądał rytuał wstąpienia do słynnego grona jego popleczników? Cóż za chlubny zaszczyt, który zmuszał człowieka do pozostawienia za sobą wszystkiego, co piękne i szczęśliwe, do porzucenia wspomnień, a w efekcie do całkowitego zezwierzęcenia. Żądza krwi i zemsty brała górę nad zdrowym rozsądkiem, nad ostatnimi przejawami człowieczeństwa i ludzkich odruchów.
- Nie jestem rycerzem na białym koniu. Nigdy nie byłem i nie będę dla Ciebie oparciem. – mruknął po chwili, dokonując wyboru, który miał wpłynąć na całe jego życie. Słowa ciężko przechodziły mu przez gardło, ale nie miał już prawa się wycofać. Nie mógł porzucić tych rodowych więzi, które przez lata odgrywały dla niego największą rolę. Nie mógł ponad nie przedkładać fatalnego zauroczenia, szkolnej miłości, nawet jeżeli uważał, że to uczucie było jednak czymś więcej, niżeli jedynie fascynacją urodą i artystyczną pasją Vivienne. Pożegnania zawsze były trudne, a siedemnastolatek nie był gotowy na pozostawienie za sobą całej swojej historii, więc postanowił zamknąć tylko krótki epizod, być może nie doceniając jego znaczenia w takim stopniu, w jakim powinien.
- Nie zasługuję na Twoją miłość, ani wybaczenie. – niemal wyszeptał zaraz, chcąc dodać jeszcze jakiekolwiek wytłumaczenie dla swoich czynów, jednak szybko zrezygnował czy to z przeprosin czy niepotrzebnych wyjaśnień. To byłyby tylko puste słowa, które jeszcze bardziej pogrążyłby jego duszę w mroku. Puste słowa, które sprawiłyby, iż stałby się nie tylko mordercą, ale i hipokrytą i tchórzem, który pragnie za wszelką cenę walczyć o to, aby w jej oczach pozostać nieskalanym. Nie mógł już dłużej dawać dziewczynie nadziei, skoro nie miałyby one żadnego pokrycia w rzeczywistości. Stwierdził, że chociaż teraz winny jest jej wyjawienia prawdy o sobie, jakkolwiek okrutna miałaby ona się nie okazać. Nie można było powiedzieć, że Krueger pozostawał kompletnie obojętny wobec tego, co łączyło go z młodą Gryfonką. Wręcz przeciwnie. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego bólu połączonego ze wściekłością, nienawiścią, marną próbą buntu przeciwko temu, z czym przyszło mu się zmierzyć. Nie był do końca zepsuty, jak inni czarodzieje z czarnego półświatka. Jego dobra część duszy nadal walczyła z demonami, które opętały jego serce, ale niestety, zdawało się, że ta chwila przesądziła już o jej porażce. Franz zacisnął dłoń w pięść i uderzył w mur z taką siłą, że pomiędzy jego palcami zaczęły spływać strużki krwi. Ból fizyczny miał uśmierzyć ten, który przeszywał jego cały organizm na wskroś, jednak próba odsunięcia od siebie myśli o rychłej porażce nie osiągnęła pożądanego rezultatu, a tylko wzmagała i przedłużała katusze. Niemiec błagał w głębi o to, aby ten koszmar wreszcie się skończył.
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyPią 28 Mar 2014, 11:22

Vivienne nigdy nie kazała mu wybierać, posłusznie odeszła, kiedy zdecydował, że musi zerwać z nią kontakt i choć cały czas go kochała, a tęsknota powoli zabijała w niej całą radość życia, nigdy nie złamała danej mu obietnicy i niepisanej umowy, która trzymała ich z dala od siebie. A jeśli się czasem kontaktowali, to zawsze inicjatywa pochodziła z jego strony, oprócz tego ostatniego razu, ich ostatecznego pożegnania, które miało zamknąć ten rozdział w życiu Viv i pozwolić jej na ponowne odnalezienie szczęścia. Dlatego poniekąd cieszyła się z decyzji rodziców o zabraniu jej z Hogwartu, mijanie Franza każdego dnia na korytarzach i przyglądania się jego twarzy podczas zajęć, każdorazowo odrywało jakiś maleńki kawałek z jej poszarpanego serca.
Była artystyczną duszą, skrzypaczką, delikatną i wrażliwą dziewczyną, którą zbyt łatwo było zranić. A jednocześnie związek z Franzem nauczył ją wytrzymałości, sprawił, że szybciej dojrzała i z marzycielki stała się kobietą. Kiedy porwano ją w drodze do domu, jej opanowanie budziło szczere zdumienie w wysłanych do tego zadania śmierciożercach. Złamali ją, oczywiście, że tak, bo poniżając ją fizycznie, katując psychicznie, głodząc i torturując wiedzieli, że prędzej czy później to osiągną. Nie była tytanem, tylko szesnastolatką. Z resztą… niewiele osób, w tym także znacznie bardziej wytrzymałych, nie poddałoby się rozpaczy i szaleństwu, gdyby przeszło to, co ona.
Musiała wyglądać okropnie! Brudne, przetłuszczone włosy zamieniły się w strąki, całe jej ciało pokrywały siniaki i rany, jej ubranie było poplamione krwią, ziemią i innymi niezidentyfikowanymi substancjami. Podkrążone oczy wydawały się jeszcze większe niż zwykle na wychudzonej twarzy, a nowy wyraz, który w nich migotał, nadawał jej rysom jakiejś dzikości. Mogła policzyć sobie wszystkie kości pod pobladłą, niezdrowo wyglądającą, prawie przezroczystą skórą. Była poniekąd martwa za życia, ale przybycie Franza obudziło ją z letargu i w tych okolicznościach dało jej coś najgorszego, co tylko mogło się jej przydarzyć – nadzieję. W dodatku taką, która zostanie zabita w najgorszy możliwy sposób.
Była przygotowana na śmierć, wiedziała że zginie i dziwiła się dlaczego trwa to tak długo. Nie posiadała żadnych istotnych informacji, nie można było za nią dostać okupu (z resztą Voldemort nie zniżał się do takiego zachowania, miał dość pieniędzy). Skąd miała wiedzieć, że jeszcze przed swoim końcem, który zdawał się być jedyną możliwą ucieczką od beznadziei, zadana zostanie jej ta ostateczna rana? Najbardziej okrutna z możliwych?
Słysząc słowa Kruegera, skuliła się lekko jakby chciała uchronić się przed fizycznym bólem tego uderzenia. Ale to nie mogło pomóc, bo przecież nie dało się osłonić przed słowem, które niszczy. Wiedzieli to Śmierciożercy i najwyraźniej wiedział to także Franz. Vivienne w swojej miłości i naiwności nie chciała wierzyć w to, że chłopak może nie być jak ona, więźniem. Przypuszczała natomiast, że wyrzekając się jej, chce uratować siebie. Pochodził przecież z rodu czystej krwi, był Ślizgonem, a ona tylko brudną, nic niewartą szlamą. Uśmiechnęła się z wysiłkiem, czując jak dawno nie używała odpowiedzialnych za to mięśni.
-Nie powiem, co nas łączyło. Może choć ty się uratujesz… – wyszeptała zmęczonym tonem, po czym potoczyła zaszczutym wzrokiem w kierunku weneckiego lustra. Wiedziała, że obserwowali ich, a więc jeśli chciała go ocalić, nie mogła pozwolić sobie na ostatni zewnętrzny wyraz uczucia. Ale czy oddanie za niego życia, nie byłoby najwyższym poświęceniem? Nagle poczuła, że może, może całe to cierpienie miało sens. Jeśli tylko ktoś, kogo kocha na tym skorzysta!
Słysząc jego kolejną wypowiedź, otuliła się wychudłymi ramionami i cicho westchnęła.
-Miłość dostaje się za nic, Franz. – stwierdziła zadziwiająco mocnym tonem, który zaraz jednak złagodniał. –To nie jest twoja wina, nic nie możesz poradzić na to, że nie da się już mnie uratować. Myśl o sobie. – czy gdyby wiedziała, do czego jej słowa mogą go popchnąć za marnych kilka chwil,  powiedziałaby to samo? Wątpię. Kochała go, ale gdyby była świadoma tego, że to właśnie on ma zakończyć jej życie, jej uczucia zostałyby wystawione na okrutną próbę.

I nagle ich rozmowa została przerwana, bo skrzypiące drzwi otworzyły się i ukazał się w nich wysoki, niezwykle przystojny człowiek o twarzy, z której nie dało się wyczytać ni wieku, ni jego myśli. Potoczył czerwonawymi tęczówkami po zimnym, nieprzyjaznym pomieszczeniu i spojrzenie swe zatrzymał na Vivienne, ostatkiem sił chwiejącej się na środku pokoju.
-Witaj. – rzekł zimnym, bezlitosnym tonem, od którego jej ciało przeszedł dreszcz.
-Przepraszam, że nie znalazłem dla ciebie czasu wcześniej. Mam na imię Tom i od kilku dni pozostaję twoim gospodarzem, mam nadzieję, że niczego ci nie brakowało?- jego uprzejmy, podszyty kpiną i szyderstwem ton zapewne zraniłby ją do głębi, gdyby nie to, że postanowiła być silna. Nie dla siebie, bo przecież ona już nic nie mogła zyskać, ale dla niego, dla Franza. Spojrzała na chłopaka bezradnie, ale zaraz przygryzła wargi i utkwiła wzrok w brudnej podłodze.
-Och, widzę, że znasz mojego przyjaciela, Franza Kruegera? – zapytał tonem towarzyskiej rozmowy i z satysfakcją przyglądał się jak na twarzy dziewczyny pojawia się szok, niedowierzanie i ból.
Uwielbiał tego typu zabawy, gdyby nie perspektywa tego przedstawienia, wtajemniczeniem Ślizgona na pewno zająłby się ktoś inny, zapewne Craith doprowadziłby sprawy do końca. Przez uchylone drzwi do środka wślizgnęła się Naginii i oplotła się dookoła krzesła, na którym usiadł jej Pan.[/b][/b]
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyPią 28 Mar 2014, 14:01

Franz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Vivienne jest niewinna i czysta jak łza. Wściekłość i nienawiść zamazywały mu jednak trzeźwy osąd sytuacji. Wszelkie swoje złe emocje chłopak próbował przelać na kogoś innego, a jego dawna ukochana była aktualnie jedyną osobą zamkniętą razem z nim w tym pomieszczeniu. Różnica między nimi polegała na tym, że w dosłownym tego słowa znaczeniu, tylko ona była tutaj więźniem. Krueger zresztą początkowo nie do końca rozumiał, dlaczego Voldemort obrał sobie akurat ją za ofiarę. Jej rodzice, co prawda, byli zagorzałymi przeciwnikami tego potężnego czarodzieja, ale ta bogu ducha winna dziewczyna nie była wychowywana w ten sam sposób, co niemiecki czarodziej. Ona pozostawała ponad tymi konfliktami, nie stanowiła żadnego zagrożenia, o ile można było w ogóle powiedzieć, że jej matka czy ojciec w jakimś stopniu mogą być w ogóle dla Czarnego Pana niebezpieczni, czy niewygodni. Siedemnastolatek jednak po zanalizowaniu tego, co się działo, miał świadomość tego, iż obecność Gryfonki nie jest przypadkowa. Wszystko kręciło się wokół niego, wokół nadal tak samo niewinnego, choć zniszczonego przez swojego ojca nastolatka. Teraz to on, w następnej kolejności po Chiarze, padł ofiarą okrutnych zagrywek Toma Riddle’a. Wiedział, że już nigdy nie będzie taki sam, jak dawniej. W głębi duszy wyrzucał sobie, że nie przewidział jaką kolej rzeczy mogą przybrać wydarzenia z czarnego półświatka. Sam przecież nie tak dawno mówił panience di Scarno, że wie, iż przyjdzie także i czas na niego. Dlaczego nie pomyślał o tym, że Voldemort, jak zawsze, postanowi uderzyć w najbardziej czuły punkt, który w hierarchii wartości Fraza mógł konkurować jedynie z jego rodem i przeznaczeniem? Teraz jednak było już za późno. O ile prewencyjne działania niemieckiego czarodzieja mogły jeszcze jakimś cudem odnieść zamierzony skutek, tak w tym momencie, w starciu z jednym z dwóch najpotężniejszych czarodziejów świata nie miał żadnych szans. Nie mamił się tym, że jest kimś wyjątkowym, kimś, kto może mu stawić czoło i uratować swoją lubą. Nie teraz, kiedy był zwyczajnym uczniem Hogwartu, który nawet nie był w stanie walczyć ze swoim apodyktycznym ojczulkiem. Mógł jedynie przynieść dumę Heinrichowi Kruegerowi, wypełniając wszystkie rozkazy Voldemorta i tym samym zabijając w sobie garstkę tych pozytywnych uczuć i wspomnień, które mu pozostały albo zginąć w tej celi razem z Vivienne, co z pewnością byłoby czynem bardziej heroicznym, ale i zostałoby uznano za zdradę swojego rodu. Nie potrafił spojrzeć dziewczynie w oczy, nie mógł patrzeć na jej biedne, wychudzone ciało, nie miał prawa dawać jej żadnej nadziei, choć ta i tak najprawdopodobniej ożyła w niej, kiedy ujrzała jego oblicze. Przeklinał dziewczynę za tę naiwność, która wzmagała jeszcze jego poczucie winy. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bezsilny. Był tchórzem, bo próbował uciec od tego, co raniło jego serce.
- Dla mnie także nie ma już ratunku. Nie jestem już tym, którego kochałaś. – mruknął niezbyt głośno, jakby ton jego wypowiedzi miał jakiekolwiek znaczenie. Jak gdyby mógł umniejszyć rangę swoich podłych działań, oddalić widmo przyłączenia do grona śmierciożerców. Niestety, każde jego słowo było tak samo puste i nie mogło w żaden sposób wpłynąć na to, co nieuniknione. Vivienne, ta drobna, delikatna blondynka okazała się znacznie silniejsza od niego, bo przedłożyła miłość nad wszelkie inne emocje. Zachowywała się honorowo, a jeszcze mimo takiego ogromu cierpienia, potrafiła nadal myśleć o swoim ukochanym. Miała o wiele lepszy charakter, niżeli ten chłopak, który postanowił odrzucić całą przeszłość i pozostać posłusznym swojemu ojcu. „Myśl o sobie” – i choć wydawałoby się, że Franz perfekcyjnie zastosował się do tej wskazówki, tak w rzeczywistości myślał o wszystkich, o sobie zapominając całkowicie. Przed jego oczami wyrastały wspomnienia czy to związane z Gryfonką, czy jego rodzicielem. A nastolatek miotał się pomiędzy dwoma światami, mimo iż wydawało się, że podjął już decyzję. Odpowiednią, ale czy na pewno dla niego? Na pewno dla jego czystokrwistego rodu i Czarnego Pana.
Nie zdążył już nawet odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wkroczył pewnym krokiem ten, którego większość czarodziejów imienia obawiało się nawet wymówić. Krueger widział go wielokrotnie na różnego rodzaju uroczystościach, jednakże nigdy wcześniej nie miał nawet okazji z nim porozmawiać. Nigdy także nie określiłby samego siebie mianem jego przyjaciela, chociaż być może Voldemort wiedział o nim więcej, niż on sam mógłby powiedzieć. Gdyby miał więcej siły do tego, by przeciwstawić się swojemu losowi, winien był zaprzeczyć wszystkiemu temu, co mówił Tom Marvolo Riddle. Powinien stanąć w obronie dziewczyny, nie zważając na to, czy przyjdzie mu zginąć w imię miłości. Najwyraźniej jednak to nie była historia rodem z dramatu „Romeo i Julia”, a Franz nie zdawał sobie sprawy z tego, że Heinrich od wielu lat skutecznie nim manipulował i stłamsił w nim wszelkie próby buntu przeciwko rodzinie. Bo gdyby było tak jak myślał, czyli pozostawałby nadal niezależnym od jego wpływów, to czy w ogóle gotowy byłby rozstać się ze swoją ukochaną?
Wiedział, że po słowach Czarnego Pana, jego obraz w oczach Vivienne legnie w gruzach. Co gorsza, jak najbardziej słusznie. Zacisnął znów dłoń w pięść, a zaraz po tym poczuł jak po jego policzku spływa samotna, słona łza, którą otarł rękawem marynarki. Starał się nie okazywać żadnych emocji, jednak nie był taki jak Tom – mistrz intrygi, który siał zniszczenie, pozostawiał za sobą zgliszcza. Krueger nadal był siedemnastoletnim chłopakiem, który mimo skrzętnych przygotowań do roli śmierciożercy, nie był w pełni przekonany o tym, czy służba Voldemortowi jest dla niego szczytem marzeń, mimo że widocznie przez cały ten czas poddawał się wizji swej przyszłej funkcji. Nie odezwał się jednak ani słowem, jakby czekając tylko na wyrok. Spodziewał się najgorszego, w najstraszniejszych koszmarach nie śnił o tym, że przyjdzie mu żegnać umierającą Vivienne w swych ramionach. I jeszcze na domiar złego, wpełzła do pomieszczenia ta przeklęta Nagini, która niestety, nie usłuchałaby jego wężowego głosu, dozgonnie posłuszna swojemu panu, zwiastowała najgorsze zakończenie tego rozdziału.
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyWto 01 Kwi 2014, 10:24

Może to wynik mojego totalnego nieogaru, ale jeszcze nie widziałam tego avka i bardzo mi się podoba. :)

Chiara ostrzegała go, ale w tamtym momencie odparł, że się nie boi, że poniekąd nawet na ten moment czeka i pewien jest, że będzie potrafił stawić czoła każdemu wyzwaniu. Nie zdawał sobie jednak sprawy z jednego, co Krukonka wiedziała doskonale i co sprawiało równocześnie, że chwilami było jej nawet żal buńczucznego przyjaciela Rosiera, nawet jeśli chwilę później budził w niej ten fakt jedynie satysfakcję. Lord Voldemort potrafił przeniknąć umysł każdego, znał najskrytsze uczucia, pragnienia i obawy większości swoich popleczników i korzystał z nich perfidnie, w ten najgorszy sposób, używając ich do wypełnienia własnych celów. Ktoś posiadający podobną wiedzę musiałby być doprawdy altruistycznym, dobrym, porządnym człowiekiem, aby nie zacząć manipulować ludźmi, a żadne z tych określeń nie pasuje przecież do Czarnego Pana.
Zawsze najbardziej bawiło go igranie z tymi uczuciami, które wywoływały najbardziej skrajne reakcje i doprowadzały do czasem nieprawdopodobnych scen. Uczuciami, których on sam nigdy nie odczuwał, a jednak poznał ich strukturę tak dogłębnie, że do perfekcji potrafił doprowadzić trudną sztukę posługiwania się nimi. Miłość i przyjaźń, bawienie się tymi emocjami zakrawało o największe ryzyko, jednak równocześnie dawało najbardziej satysfakcjonujące efekty. Nawet jego młodzi adepci mieli już okazję się o tym przekonać. A teraz sięgnął po ten sposób działania po raz kolejny, bo nic nie wpływa tak dobrze na śmierciożercę, jak zabicie w sobie choć części niepotrzebnych afektów i słabości. A przecież dokładnie tym była dla młodego Franza Vivienne. Lecz mimo wszystko mylił się myśląc, że jest on jedynym powodem jej bytności w Czarnym Zamku. Właściwie Czarny Pan wcale nie planował od początku takiego końca dla dziewczyny, zapewne przypuszczając, że sczeźnie po drodze ze zmęczenia, obrażeń, lub szaleństwa. Tymczasem odkrył w jej głowie zaskakujące powiązania z Niemcem, co do którego miał pewne plany.
Dlaczego więc ta Gryfonka w ogóle znalazła się w takich opałach? Przecież jej rodzice byli mugolami, co prawda zorientowanymi w sytuacji magicznego świata, lecz niegroźnymi i nie posiadającymi żadnej mocy przeciwstawienia się Czarnemu Panu… Była jednak starsza siostra Vivienne, aurorka, która za punkt honoru postawiła sobie rozpracowanie siatki szpiegowskiej Voldemorta w Mainisterstwie Magii. Jej poczynania były żałosne jeśli spojrzeć na skalę zjawiska, o którym mowa, a jednak lepiej było nie pozwalać sobie na podobne zachowania Vivienne była zaś łatwiejszym celem niż jej siostra, Rachel i posłużyła za bardzo skuteczny wabik. Żadna z dziewcząt tego nie wiedziała, ale niedługo miały się odnaleźć na innym świecie.
Wrcając jednak do chwili obecnej i tej obskurnej Sali przesłuchań… Była Gryfonka wydawała się zwyczajnie sparaliżowana wyznaniem Czarnego Pana, a jej rozszerzone, przerażone oczy utkwione były w twarzy Franza. Oprócz rozpaczy, zawodu i bólu pojawiły się w nich jednak także iskierki nadziei, zapytanie, bo wciąż ostatkami sił, kurczowo trzymała się myśli, że to wszystko nieprawda, że chłopak zaprzeczy i okaże się, że to tylko kolejna tortura, znacznie bardziej bolesna niż wszystkie cruciatusy świata. Widziała otartą ukradkiem łzę i widział ją także Voldemort, na którego twarzy błysnęła pogarda. Viv nie wiedziała jednak czemu ją przypisać.
Przeszywana dreszczami stała bezradnie na środku celi i czuła jak powoli ucieka z niej życie, nie z powodu obrażeń ciała, ale poczucia, że dalsze egzystowanie nie ma sensu, nie kiedy wszystko, co miało dla niej znaczenie, nagle okazało się jednym wielkim kłamstwem. Chyba, że on zaprzeczy, chyba, że stanie po jej stronie. Wtedy choć ostatnie chwile swojego życia mogłaby spędzić w przeświadczeniu, że było warto, że nie zmarnowała tych najpiękniejszych lat swojego krótkiego żywota.
-Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie abyś pokazał mi, czego cię nauczono. – lodowaty ton Czarnego Pana przeszył powietrze i nie pozostawiał złudzeń, że Franz wcale nie będzie widzem, a Vivienne nie umrze w jego ramionach, chyba że chłopak postanowi ją własnoręcznie udusić.
Z ust dziewczyny wydobył się stłumiony jęk, który po chwili przeszedł w chrapliwy oddech. Zacisnęła na kilka sekund oczy, jakby chciała się obudzić z koszmaru, ale potem spojrzała chłopakowi prosto w oczy, w te tęczówki, w których tonęła tyle razy i które kochała bardziej niż wszystkie inne na tym świecie.
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptySro 02 Kwi 2014, 22:33

To prawda, iż w rozmowie z Chiarą przyznał, że nie boi się chwili, w której nadejdzie jego kolej, chociaż jego zachowanie chyba nawet nie wynikało z próby zgrywania bohatera niewrażliwego na zabiegi Voldemorta, bo chłopak nie miałby w tym i żadnego celu. Wtedy jeszcze Krueger po prostu nie mógł się nawet spodziewać, jak skutecznie potężny czarnoksiężnik zdolny będzie wykorzystać jego słabości i doprowadzić go na sam skraj przepaści, sprawić, że jego demony opanują jego duszę i ciało. Myślał, że ten nie zdoła zabić w nim tego wszystkiego, co tak bardzo cenił w swoim życiu, może jedynie poza rodowymi więziami. Siedemnastolatek z pewnością nie docenił tego, któremu służyło tak wielu śmierciożerców, ale słowa panny di Scarno były dla niego wówczas jeszcze tak abstrakcyjne i odległe. Brakowało mu wyobraźni, trzeźwego spojrzenia na swoją własną przyszłość. Wielka szkoda, bo może gdyby było inaczej, znacznie lepiej przygotowałby się do tak trudnych wyborów, przed którymi został postawiony w ponurym zamczysku śmierciożerców, w sali przesłuchań. Franz nie zdążył poznać tego, którego imienia nie wolno wymawiać, na tyle, by być w stanie przewidzieć jego zagrywki, a przynajmniej nie w takim stopniu, by zrozumieć, że najbardziej zagrożoną będzie osoba, z którą niegdyś łączyły go tak bliskie więzi. Natomiast, wydarzenia, które rozgrywały się w Black Manor nie dały chłopakowi pełnego obrazu możliwości Toma Riddle’a. Zupełnie inaczej patrzyło się bowiem na to, co działo się ostatnimi czasy z perspektywy obojętnego, neutralnego widza, a zgoła odmiennie, kiedy samemu znalazło się w centrum tychże wydarzeń. Poza tym, każdy miał w swoim życiu zupełnie inny system wartości, dlatego też to, co było najgorszym koszmarem dla Krukonki nie mogło w żaden sposób równać się z czymś, czemu przyszło zmagać się Niemcowi. Voldemort doskonale znał swoich potencjalnych popleczników, potrafił wejść w głąb ich umysłu i postawić ich przed najgorszą próbą, perfekcyjnie i odpowiednio dobraną w oparciu o subiektywne odczucia ofiar.
Smutne było to, iż czarodziej o takich potężnych możliwościach, wykorzystywał je w tak okrutny i podły sposób, ale czy jakiegokolwiek innego zachowania można by było spodziewać się po Voldemorcie? Po człowieku ogarniętym nienawiścią, który nie zważał na to, ile trupów pozostawi za sobą, byleby tylko dotrzeć do swojego celu? Zresztą, mówi się, iż w przyrodzie zawsze istnieje jakaś równowaga, a akurat przykład wiecznych zmagań pomiędzy Voldemortem a Albusem Dumbledore’em zdawał się być idealnym zobrazowaniem tegoż stwierdzenia, choć także i niejakim symbolem wrogości, która przenikała przez znane czarodziejskie rody od zarania dziejów, nawet i przed czasami tych wielkich czarodziejów. Nazwisko często zobowiązywało do postawienia się po „odpowiedniej” stronie barykady i tak było także i w przypadku Franza, który nie potrafił i nie był gotowy na to, aby zerwać rodzinne więzi, wyrwać się z łańcucha i rozpocząć nowe życie, z dala od swojego despotycznego ojca, wiernego sługi Czarnego Pana.
Słowa Voldemorta rozbrzmiały nie tylko w jego uszach, ale i w całym jego ciele, doprowadzając jakby do nieprzyjemnego drgania każdego jego członka. Najgorsze było to uczucie, które towarzyszyło niemieckiemu czarodziejowi nawet po tym, jak podjął on już ostateczną decyzję. Nadal nie był pewien czy była ona słuszna, targały nim wątpliwości, ale czy to był zły omen? Podobno tylko ludzie, którzy nie grzeszą inteligencją, nie mają żadnych wątpliwości, które przecież są oznaką samodzielnego myślenia. Franz akurat myślał zdecydowanie za dużo i najwyraźniej nawet i to Czarny Pan postanowił mu odebrać, bo czy jego priorytetem nie było czasem stworzenie sobie armii posłusznie wiernych piesków, reagujących na każdy rozkaz skinieniem pyska? Bezmyślną, szarą masą zdecydowanie łatwiej było kierować. Ci, którzy przejawiali jakiekolwiek zdolności do indywidualnej analizy sytuacji, stwarzali zagrożenie, bo mogli w każdej chwili przeciwstawić się swojemu zwierzchnikowi i przysporzyć mu niepotrzebnych problemów.
- Zrobię, co rozkażesz, panie. – odpowiedział nad wyraz spokojnym głosem, starając się o to, by chociaż na zewnątrz pozostać niewzruszonym, podczas gdy w głębi jego duszy walił się świat, w którym do tej pory przyszło mu egzystować. Nie miał jednak żadnego wyjścia, przynajmniej tak twierdził w tej chwili. I nawet, jeżeli jego posłuszeństwo Voldemortowi wynikało z innych pobudek, niżeli na przykład tych, które towarzyszyły Evanowi, to Czarny Pan w tym momencie niewątpliwie mógł wyczuć, iż jego słowa były szczere. Mógł oczekiwać od niego sumiennego wykonywania rozkazów, niezależnie od tego czy wynikało to z niemożności przeciwstawienia się ojcu, a nie marzeniach o wstąpieniu do grona śmierciożerców.
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyNie 06 Kwi 2014, 16:50

Nie mógł wiedzieć, no bo też skąd? Nie znał Voldemorta, wszystko co o nim wiedział musiało opierać się na posłyszanych informacjach, które z natury rzadko kiedy oddają rzeczywistość. Gdyby jednak posłuchał Chiary, gdyby dał wiarę jej słowom wynikającym przecież ze znacznie większego od Niemca doświadczenia w tych sprawach, być może w tej chwili byłby lepiej przygotowany. Tylko czy to byłoby w ogóle możliwe, czy istnieją sposoby na to, aby zawczasu odbyć w samotności lekcję przygotowaną przez Czarnego Pana, tak aby w jego obecności zachowywać się ze spokojem, obojętnością i bezlitosną siłą? Wątpię. Ale jeżeli tak, to chciałabym bardzo je poznać.
Lord Voldemort żywił się słabością, żerował na tych najbardziej delikatnych i wrażliwych częściach jestestwa swoich popleczników oraz wrogów. W obu przypadkach cel jego działań był jednak inny. Śmierciożercy przechodzili liczne próby powoli wyzbywając się człowieczeństwa, aby rosnąć w siłę, aby dążyć w kierunku niedoścignionego ideału jakim był on, Czarny Pan, człowiek bez duszy i bez serca. Ci zaś, którzy ośmielili się mu stanąć na drodze, ginęli po prostu w ten dokładnie sposób, którego najbardziej się bali. Umiał wykorzystywać swoje umiejętności zarówno po to aby uczyć, jak i po to aby ranić. Był mistrzem manipulacji, pociągał za sznurki życia setek ludzi, znał najskrytsze tajemnice znacznej części osób, które spotkał w swoim życiu, zwłaszcza zaś tych, którzy stali u jego boku i na których sile budował własną potęgę.
Wbrew temu, co zdawał się sądzić Franz, wcale nie zależało mu na „odmóżdżeniu” swych popleczników. Był od tego jak najbardziej daleki, ponieważ całkiem spora ilość zadań, które wyznaczał Śmierciożercom, wymagała pomysłowości, sprytu, ostrożności i umiejętności szybkiego, a zarazem racjonalnego myślenia. Osoby, których inteligencja mogła być przez niego zakwestionowana kończyły jako mięso armatnie i przeważnie ginęły szybko i bez chwały. Rozkazy jakie wydawał były dość precyzyjne, aby mógł dostać to, czego chciał, a zarazem pozwalały na swobodną interpretację i indywidualny wybór sposobu ich wykonania. Tym niemniej nie tolerował niesubordynacji, sprzeciw wobec jego żądań kończył się każdorazowo cierpieniem i w większości przypadków śmiercią. To było uzasadnione, nie mógłby postępować inaczej, skoro chciał mieć na swoje zawołanie ludzi, którym może w zaufaniu powierzać pewne sprawy i liczyć, że zostaną wykonane zgodnie z poleceniem. Gdyby przystawał od czasu do czasu na to, że niektórzy z jego popleczników nie rozumieją słowa posłuszeństwo i własną inwencję przedkładają ponad jego żądania… szybko straciłby swoją pozycję, szacunek i otoczkę autorytetu. A na to oczywiście nie mógł sobie pozwolić. Poza tym na co komu sługa, który nie słucha? Albo zbyt słaby, aby sprostać oczekiwaniom?
Był potężnym czarodziejem, w pewnych kwestiach najpotężniejszym z żyjących, gdyby jednak przestał swoje umiejętności wykorzystywać w podły i okrutny sposób, zapewne byłby jedynie kimś przeciętnym. Jednym z tych przenikliwie inteligentnych, sfrustrowanych urzędników Ministerstwa, którzy czują, że nigdy nie zostaną należycie docenieni. Droga, którą wybrał nie wiodła w stronę zła, lecz potęgi. A kiedy dąży się do celu, wszystkie chwyty są dozwolone. Czyż nie tak? To nawet nie była kwestia nienawiści, choć ta ona zamiast krwi płynęła w żyłach Czarnego Pana, to była kwestia priorytetów, marzeń i dążeń.
Franz powinien zaś chyba zrewidować swoje, bo choć posłuszeństwo wobec ojca jest w pewnych kręgach wartością stojącą wysoko w hierarchii, to na dłuższą metę nie mogło być motorem jego działań. A już na pewno nie na tej drodze, którą kroczył i z której nie było innej ucieczki niż śmierć. Ten dzień był pierwszym krokiem na niej, pierwszym poważnym oświadczeniem, które miał złożyć na krwawym ołtarzu, który prędzej, czy później musiał zostać wzniesiony przez każdego Śmierciożercę.
-A więc doskonale. – zimny głos Voldemorta wypełnił po raz kolejny ponure pomieszczenie.
-Myślę, że twój ojciec nauczył czegoś swojego jedynego syna. Pokaż mi. – dodał podobnym tonem. Nagini wspięła się po jego nodze i torsie, umieszczając potężny łeb na ramieniu swego Pana. Językiem próbowała powietrze, jakby już chciała przekonac się, jak wyśmienitym posiłkiem będzie krucha, wychudzona Gryfonka.
-Franz?  - cichy, ni to szept, ni to jęk, wydobył się ze spierzchniętych ust Vivienne, której zmęczone, ale wciąż piękne oczy powoli wypełniały się beznadzieją i strachem. Nie, nie łzami. Chyba nie potrafiła już płakać. A może była zwyczajnie zbyt odwodniona, aby jej organizm mógł sobie pozwolić na taką ekstrawagancję?
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyCzw 10 Kwi 2014, 20:32

Nie znał Voldemorta, a przynajmniej nie w taki sposób, jaki w tej chwili mógłby okazać się dla niego pomocny. Widywał go bowiem jedynie na różnego rodzaju uroczystościach, wiele o nim słyszał, ale to wszystko było za mało, aby poznać tajniki jego psychiki i przewidzieć, jakie będzie jego kolejne zagranie. Aż wstyd przyznać, ale Krueger swojej dawnej ukochanej  jego planach nie brał w ogóle pod uwagę. Po pierwsze, dlatego, że była ona jedynie drobną blondynką z Gryffindoru. Po drugie, nie byli już razem, sam Ślizgon nawet myślał, że nie pozostało mu po niej nic więcej jak tylko wspomnienia. Myślał, że ich spotkanie na błoniach będzie tym ostatnim, a gdyby wiedział, że prawda będzie wyglądała zgoła inaczej, pewnie wiele by dał, żeby tylko odmienić jakoś bieg wydarzeń. Teraz nie mógł już jednak zrobić nic. Zupełnie nic. Może, może gdyby posłuchał Chiary, ale czy to by w ogóle dawało mu jakąkolwiek przewagę? Może nawet i lepiej, że chłopak pozostał dłużej nieświadomy tragedii, z jaką przyjdzie mu się zmagać? Nieświadomość tego, co nastąpi jedynie skróciła jego męki. Taki koniec przecież i tak był nieunikniony. Oczywiście, Franz mógł wybrać śmierć. Mógł zginąć razem z Vivienne, ale czy to była śmierć, którą sobie wymarzył? Z pewnością nie. Wiedział, że pochodzi z potężnego rodu czarodziejów, nie mógł pozwolić sobie na tak przedwczesne pożegnanie ze światem. A już przede wszystkim, nie mógł zginąć w takich okolicznościach, jako marna płotka, która niczego w życiu nie dokonała, a została jeszcze uznana za zdrajcę.
Nie było wątpliwości, co do tego, że Voldemort trafił w słaby punkt swojej ofiary po raz kolejny. Zawsze mu się to udawało. Tak samo było i w przypadku Chiary czy Vincenta Rogińskiego, ale o tym przecież Krueger wiedzieć nie mógł. Nawet, jeżeli dokładnie wiedział, co się stało, tak jak to było w przypadku panienki di Scarno, nie był w stanie odgadnąć ich uczuć i myśli, a to one stanowiły tutaj najważniejszą wartość. Lekkomyślnie wmawiał sobie, że jego to nie dotyczy i że on wykona wszystkie rozkazy Czarnego Pana nawet bez jakiekolwiek zastanowienia, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż przewidywał na początku. Lecz czy można zarzucić taki brak wyobraźni osobie, która miała ledwie siedemnaście lat i nigdy nie doświadczyła w swoim życiu żadnych tego typu dramatów? Franz był niedoświadczony w takich sprawach, toteż jego reakcje znacznie bardziej przypominały te, które doskwierały również i Chiarze. Chłopak mógłby sobie teraz tylko wyrzucać, że nie potrafił zrozumieć tego, co przeżywała ona po ślubie Bellatrix. Nie miało to już jednak większego znaczenia.
Jeżeli zaś mowa o pozbawieniu zdolności samodzielnego myślenia swoich popleczników przez samego Voldemorta, to jednak było w tym ziarenko prawdy. Riddle skutecznie posługiwał się czymś, co dzisiaj można byłoby przyrównać do teorii ślepych bagnetów. Spryt, inteligencja – te cechy mogły świadczyć o analizie sytuacji na własną rękę, ale dopóki ktoś nie poddał się tak rewelacyjnej w swych skutkach manipulacji, która najwyraźniej była najmocniejszą stroną Czarnego Pana. W jego szeregach te cechy nie świadczyły wcale o samodzielnym myśleniu, a raczej o czymś w rodzaju kompetencji, których brak w konsekwencji prowadził do likwidacji osobnika. Skoro ten potężny czarodziej wymagał od swoich, nazwijmy rzeczy po imieniu, poddanych bezgranicznego posłuszeństwa, nie było tutaj miejsca na samodzielne myślenie, na analizę jego rozkazów. Wóz albo przewóz. Tym bardziej, iż trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Voldemort posłuchałby rady któregokolwiek z tych, któremu polecił wykonanie ważnego zadanie. „Myślę, panie Riddle, że nie powinniśmy zabijać tej dziewczyny” – taka kwestia najprawdopodobniej zakończyłaby żywot nie tylko wspomnianej przedstawicielki płci pięknej, ale i tego, który odważył się w ogóle polemizować z rozkazem Czarnego Pana.
Akurat z takiej możliwości zdawał sobie sprawę i Franz i chociaż słowa jego oprawcy nie wydawały się do końca jednoznaczne, tak zachowanie Nagini mówiło jedno: ta drobna Gryfonka nie powinna mieć już żadnej nadziei. Nawet jej ukochany, gdyby przypadkiem ugiął się pod wpływem pięknych wspomnień, nie był w stanie jej uratować. Mogła tylko liczyć na to, że bliska jej osoba nie podda się mrocznym zabiegom tego, którego imienia nie można wymawiać, ale i tę nadzieję Krueger najwidoczniej już jej odebrał. W jej oczach nie można było dojrzeć tego blasku, co na początku, kiedy Ślizgon przekroczył próg Sali przesłuchań. Dziewczyna miała z pewnością świadomość tego, że pokochała nieodpowiednią osobę, która przedłożyła więzi rodzinne i posłuszeństwo potężnemu czarnoksiężnikowi ponad te uczucia, które kiedyś ją z nią łączyły. Siedemnastolatek wyciągnął zza pasa różdżkę i wycelował ją dokładnie w serce Vivienne. Jej spojrzenie jednak nie pozwało na to, aby te dwa słowa, „Avada Kedavra”, przeszły mu przez gardło. Chłopak przez dłuższą chwilę wahał się, czy nie schować różdżki, licząc jeszcze na jakiś ratunek z zewnątrz, na tajemniczą siłę, która odwiodłaby Voldemorta od swoich planów. Wiedział jednak, że jego oczekiwania są płonne i że odpowiedź jest prosta: albo dziewczyna albo oni oboje.
- Avada Kedavra – jego głos ledwie dało się słyszeć w pomieszczeni, a to i pewnie jedynie za sprawą niezwykle dobrej akustyki. Nuta zrezygnowania przemieszana z tonem, który bardziej przypominał szept. Różdżka może i zapłonęła zielonym światłem, które jednak zniknęło tak szybko, jak i się zatliło. Chłopak zacisnął dłoń w pięść i przygryzł wargę, co świadczyło o wzbierającej się w niego wściekłości. Dlaczego z jego ust nie mogło paść zaklęcie mówiące "zabij"? To proste, nie pragnął śmierci tej dziewczyny, niezależnie od tego, czy mógł powiedzieć, że nadal ją kocha. Była tak niewinna, tak czysta, tak bardzo nie zasługiwała sobie na położenie, w którym postawił ją największy czarnoksiężnik na świecie. Siedemnastolatek chyba nadal liczył na to, że to wszystko to tylko jakiś koszmar senny, że zaraz się obudzi, a Voldemorta, ani Vivienne nie będzie. Albo że Czarny Pan zmieni zdanie, widząc, że Krueger gotowy jest sprostać jego oczekiwaniom. Czy śmierć tej dziewczyny naprawdę była dla niego konieczna i nie podlegała żadnym dyskusjom? Chłopak czekał na jakiekolwiek słowo Riddle’a, wreszcie jednak zdając sobie sprawę z tego, że takie niewątpliwie nie padnie.
- Haemorrhagia - wydusił wreszcie ledwie słyszalny głos, który w dużej części został w jego gardle. Z różdżki wypłynął czerwony blask uderzający w kierunku tej pięknej Gryfonki. Początkowo nic się nie wydarzyło, jednak skutki zaklęcia można było zauważyć po wyczekaniu krótkiej chwili. Dziewczyna padła na ziemię, a z jej ust płynęły coraz bardziej intensywne strugi krwi. Krwotok wewnętrzny, który być może i nie był śmiertelny, ale jedynie na taki sposób wypełnienia rozkazu stać było młodego Niemca. Ślizgon odwrócił się, starając nie patrzyć się na to, czego dokonał. Nie potrafił znieść cierpienia osoby, która niegdyś była dla niego tak bliska. Schował różdżkę, mrucząc pod nosem tylko, że nie da rady, że po prostu nie może. Avada Kedavra - te słowa nadal dźwięczały mu w głowie, nie dawały za wygraną, ale nie miały tego dnia paść z ust Franza, a przynajmniej nie miały odnieść typowego dla nich skutku. Krueger nie był bowiem zdolny do tak brutalnego mordu.


Ostatnio zmieniony przez Franz Krueger dnia Pon 28 Lip 2014, 22:24, w całości zmieniany 4 razy
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyPon 14 Kwi 2014, 10:31

Nic dziwnego w tym, że nie znał Voldemorta. Nie było ani jednej osoby na tym świecie, która mogłaby pochwalić się głębszym niżeli pobieżnym i powierzchownym rozpracowaniem jego charakteru. Ludzie z natury zadowalają się tym, co widzą i co podawane jest im na talerzu, rzadko kiedy odczuwają potrzebę przedzierania się przez zasłony pozorów i docierania do sedna. Czarny Pan ponadto pilnował swojej prywatności jak nikt inny, nie zdarzało mu się zdradzać słowem, czy też gestem swoich uczuć, wspomnień, wątpliwości i myśli. Wszystko co mówił było wyrachowane i obliczone na określoną reakcję, nie strzępił języka niepotrzebnie i nie odczuwał przymusu posiadania jakiegokolwiek powierzyciela. Jeśli zaś konsultował się z kimś, przeważnie coś za tym stało, coś więcej niż prosta potrzeba upewnienia się w swoich planach, oczywiście.
Pomyślałby kto, że osoba tak zazdrośnie strzegąca własnej prywatności, powinna potrafić uszanować cudzą i nie naruszać przynajmniej tych najbardziej intymnych jej zakamarków. Voldemort jednak nie widział dla tej zasady zastosowania, on przecież był poniekąd ponad prawem, a to, czego pragnął i sposoby jakimi chciał to osiągnąć – to właśnie wyznaczało reguły gry. Franz niewiele jeszcze wiedział o świecie, o służbie u tego największego i najbardziej spaczonego umysłu tych czasów. Jego poczucie bezpieczeństwa miało zostać rozbite w pył, zasady moralne zostawione na śmierć w męczarniach, a wahanie wydrwione w najgorszy z możliwych sposobów. Był na początku swojej drogi, lecz jeśli nie złamią go próby, jeśli w którymś momencie nie zawaha się i nie postanowi zawrócić, a więc dobrowolnie skazać się na bolesny koniec, mógł wiele osiągnąć pod skrzydłami Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Nie był taki jak Evan, który wszystko co robił, czynił dla samego siebie, w drodze do tak pojętej wielkości, jak rozumiał ją także Voldemort. Nie był też taki jak Chiara, która zrobiłaby wszystko aby uciec przed przymusem, jednak w obliczu wyboru postępowała tak, jak każda istota z dobrze rozwiniętym instynktem samozachowawczym. Nie, był inny, był sobą, tkwił gdzieś pośrodku i miał dopiero obrać jedną z tych dwóch dróg, którymi kroczyć mógł Śmierciożerca: drogę niemalże ślepej lojalności, lub bezsensownego oporu wewnętrznego, który nie miał nigdy znaleźć ujścia.
Oczywiście była jeszcze trzecia droga, która jednak nie mała mieć w tym przypadku żadnego zastosowania. Czarny Pan o tym wiedział, w swoim okrucieństwie doskonale wiedział jednak, gdzie leżą granicę i jak daleko może się posunąć w swych wymaganiach, aby nie stłuc naczynia, które z pewnym pietyzmem nawet kształtował. Zabicie Vivienne nie leżało poza umiejętnościami czy wytrzymałością młodego Kruegera, a wiedział to nie tylko Voldemort, lecz także sam zainteresowany. Zdawało się nawet, że zdawała sobie z tego sprawę także przyszła ofiara chłopaka, pierwsza i zapewne okupiona największą emocjonalną ceną. Vivienne pobladła bowiem, a jej nogi ostatecznie odmówiły posłuszeństwa. Nie upadła jednak na zimną, kamienną posadzkę, bowiem potrzymało ją w pozycji pionowej zaklęcie Czarnego Pana, który obserwował jej zrozpaczoną twarz z błyskiem zainteresowania w czerwonych oczach. Tęczówki dziewczyny przepełnił ból i rezygnacja, ale nie próbowała się awanturować, wyrzucać Franzowi czegokolwiek. Ostatkiem sił podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, ignorując węża, który tymczasem zatrzymał się centymetry od jej zmaltretowanego ciała.
Czyż więc nie miała zaznać przynajmniej litości szybkiej śmierci? Jad węża krążyłby po jej żyłach przez długie minuty, rozpalając ją bólem i rozrywając naczynia krwionośne. Nie chciała takiej śmierci. W ogóle nie chciała umierać, to oczywiste, ale skoro nie było dla niej innego wyjścia, wolałby aby koniec przyszedł szybko, bez cierpienia, odbierając jej świadomość i wyrywając ostatnie tchnienie z jej sinych ust. Franz nie miał w sobie jednak potrzebnego miłosierdzia. Albo może nie było ono dostatecznie silne, aby przebić się przez pancerz posłuszeństwa temu, który zamierzał wyrysować dla niego nowe granice tego, co moralne.
Sam Voldemort zdawał się zaś całkowicie spokojny, jakby mowa wężów w ustach tego nastolatka, była czymś oczywistym i naturalnym. Siedząc na swoim krześle, gładząc łeb Naginii bladymi palcami, obserwował beznamiętnie ten teatrzyk, który przed nim rozgrywano. Kiedy Franz nagle zastygł, nie patrząc w jego kierunku, ale też nie decydując się na ostateczne zakończenie zabawy, Czarny Pan poruszył lekko różdżką i zamienił wyczarowanego przez Kruegera węża w kupkę popiołów. Vivienne drgnęła lekko czując, że śmiertelne sploty uległy unicestwieniu, ale nie oderwała wzroku od twarzy Ślizgona, jakby było to ponad jej siły.
-Zabij. – cichy syk wyślizgnął się z ust Voldemorta, ale choć Naginii poruszyła się niecierpliwie i zatrzepotała chciwie językiem, rozkaz nie był przeznaczony dla niej. Nie tym razem, dzisiaj krew miała splamić niewinne dłonie.
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyPon 14 Kwi 2014, 16:17

Obserwując wszystko to, co rozgrywało się w sali przesłuchań, należało sobie przypomnieć, iż Franz Krueger miał dopiero siedemnaście lat. Być może i miał całkiem spory potencjał, ale w tej chwili nie był nikim wyjątkowym, jak tylko zwyczajnym nastolatkiem postawionym przed najtrudniejszym z życiowych wyborów. Od innych zwyczajnych nastolatków może odróżniała go tylko jedna cecha, która z pozoru dla wielu uczniów nie była wcale tak ważną kwestią – nazwisko. Niemiecki czarodziej był niejako naznaczony złem, skoro nawet i sam zdawał sobie sprawę z tego, że poświęcono go okrutnym celom. Od małego wychowywany był tak, aby kiedyś stał się bezlitosną maszyną do zabijania. Szkopuł tkwił jednak w tym, że pomimo ogromnego posłuszeństwa, którym Franz darzył swojego ojca, chłopak nadal pozostawał wrażliwym młodzieńcem o rozdartej na dwie połowy duszy. Jego posłuszeństwo mogło być bezgraniczne, ale z czasem, kiedy dorastał, analizował wszystko jeszcze dokładniej i nie był już taki pewien czy ideały wyznawane przez Heinricha odpowiadają temu, czemu on chciałby poświęcić swoje życie. Czy o takiej osobie jak on można było powiedzieć, że jest zepsuta do szpiku kości? Nawet, jeżeli dokonałby tego, czego wymagał od niego Voldemort, jego decyzje przesłoniono były również i strachem przed tym, co stanie się z nim samym, niezależnie od tego, jak bardzo Krueger próbował swe uczucia ukrywać przed obliczem Czarnego Pana.
Trudno rzeczywiście stwierdzić czy brakowało mu miłosierdzia. Nigdy nie brał pod uwagę tego, że przyjdzie mu zamordować jedną z bliższych mu osób. Natomiast przy okazji wykonania czernomagicznego zaklęcia Haemorrhagii Franz nie myślał również o tym, w jakich okolicznościach przyszłoby tej drobnej blondynce umierać. Nie potrafił przewidzieć skutków swoich czynów, a przynajmniej nie w pełni. Nie myślał trzeźwo, strach przed utratą życia sprawił, że obserwował wszystko spoza gęstej mgły, starając się jak najdalej odsunąć od siebie i od Vivienne to, co nieuniknione. Kto wie, może nadal liczył na to, że Voldemort oszczędzi tę małą blondyneczkę. Naiwny. Tak naprawdę, swoim czarem zadał jej jeszcze wiele dodatkowego cierpienia. Już nawet Avada Kedavra, która padłaby z jego ust wydawałaby się najpewniej bardziej humanitarnym potraktowaniem jego byłej drugiej połówki. Krueger, stosując jednak niezwykle niebezpieczne, ale na pewno nie śmiertelne zaklęcie, niejako, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, podświadomie próbował zrzucić winę na kogoś innego. Zamiast splamić swe ręce krwią, próbował wymusić na Czarnym Panu przerwanie tej farsy lub dokończenie jego dzieła. Prawda była jednak taka, że jego ręce i tak zbroczone były czerwoną posoką, a on sam jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się tak podle. Czy to właśnie takie uczucie towarzyszyło śmierciożercom? A może kolejne mordy doprowadzały do wyrzeczenia się ludzkich odruchów i zapomnienia o współczuciu i litości?
Plan, który i tak, nawet w swych założeniach, genialny nie był, spłonął na panewce. Najwyraźniej bowiem Tom Riddle stwierdził, że rozwiązanie Franza jest zwyczajnym pójściem na łatwiznę, a do tego, rzecz jasna, nie dopuścił. Z jego ust wypłynął ten rozkaz, którego Krueger obawiał się najbardziej. Przez cały ten czas, który starał się skupić, myślał, że może jednak jego koszmar ulegnie zmianie, ale teraz już jedno słowo sprawiło, że całe jego ciało, jakby zaczęło boleć. Wszystko to, co zbudował. Wszystko to, z czego później zrezygnował, próbując chronić, miało w tym momencie zniknąć? Siedemnastolatek stał przez dłuższą chwilę bezczynnie, nie potrafią pozbierać myśli. Co powinien zrobić? Był synem Heinricha, należał do jednego z potężniejszych rodów czarnoksiężników, ale przede wszystkim był też zwykłym chłopakiem, który jednak poziomem wrażliwości, mimo wszystko, przewyższał amebę. Mylne było zatem stwierdzenie, że Ślizgonowi brakuje miłosierdzia czy że morderstwo Vivienne nie będzie stanowiło dla niego większego problemu, jeżeli zdoła pożegnać się jedynie ze wspomnieniami. Czego oczekiwał od niego świat, który i tak był przeciwko niemu? Niemiec ścisnął mocniej dłoń na różdżce, ponownie kierując ją w stronę kruchej blondynki.
- Avad… - zasyczał przez zęby niemal tak jak Voldemort, choć jego ton wypowiedzi zdecydowanie nie wynikał z podobnych pobudek. Chłopaka nie było stać na pełen głos, nie był nawet gotowy na to, aby wymówić słowa, które nijak nie chciały przejść mu przez gardło. Być może, gdyby został postawiony przed próbą zamordowania zupełnie nieznanej mu i obojętnej osoby, okrucieństwo z większą łatwością zapukałoby do drzwi jego serc. W tym przypadku jednak napotkało na swej drodze znacznie więcej trudności.
- Avada Kedavra – mruknął wreszcie, wydawało mu się, że pewnym głosem, ale najwyraźniej nie na tyle pewnym, aby ta próba przyniosła lepsze rezultaty. Jego różdżka nawet nie zapłonęła zielonym światłem. Nie potrafił. On, Franz Krueger, nie potrafił wykonać rozkazu, który godził w jego duszę. Nie wiedział dlaczego jego różdżka odmawia posłuszeństwa. To prawda, że chłopak nigdy nie zastosował niewybaczalnego zaklęcia na drugim człowieku, ale przecież ćwiczył! Ćwiczył pod oczami ojca, a teraz to wszystko miało pójść na marne! A może to jego serce walczyło, nie pozwalało mu na rzucenie zaklęcia, którego nastolatek nie pragnął. Franz spoglądał nerwowo to na różdżkę, to na Vivienne, to jedynie kątem oka, ukradkiem, na Voldemorta i jego Nagini. W tym momencie strach zasłonił jego trzeźwe myślenie. Nie mógł zginąć. Nie teraz. Próbował jeszcze kilka razy rzucić śmiertelne zaklęcie, ale jego starania w żadnym wypadku nie doprowadziły do oczekiwanego (a może właśnie nie?) skutku.


Ostatnio zmieniony przez Franz Krueger dnia Pon 28 Lip 2014, 22:44, w całości zmieniany 3 razy
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyWto 15 Kwi 2014, 11:03

Wiek nie był w tym przypadku najszczęśliwszą wymówką. Owszem, jakąś na pewno, ale zdecydowanie nie taką, która mogła znaleźć zrozumienie w oczach Volemorta. On przecież także miał kiedyś siedemnaście lat, na długo przed tym jak ludzie zaczynali drżeć na sam dźwięk jego przybranej godności, wtedy, kiedy dla całego świata był tylko Tomem Riddlem, przystojnym, błyskotliwym i bardzo zdolnym młodzieńcem, wychowaniem Hogwartu, członkiem najgodniejszego z domów – Slyhterinu.
Trudno było go sobie wyobrazić w tej roli, gdy tak spoglądało się na jego kamienną, bladą twarz, wciąż pełną męskiego uroku, a jednak zbyt nieczułą, zbyt twardą aby na każdym kroku łamać ludzkie serca. Niegdyś ciemnobrązowe oczy teraz połyskiwały czerwienią, bezlitośnie i z pogardą przyglądając się wszystkiemu, co nie potrafiło wypełnić jego definicji potęgi i siły. Dla większości osób niemożliwym było stworzenie we własnej głowie jego obrazu, jako nastolatka. Zdawało się, że on od zawsze nosił się właśnie tak, a nie inaczej, szeleszcząc czarnymi szatami i zabierając wszędzie swą nieodłączną towarzyszkę, Naginii. Obraz ten nie był jednak aż tak daleki od tego co prezentował sobą w wieku Franza. I dlatego właśnie niedoświadczenie i młodość Niemca nie były dla niego uzasadnieniem słabości. Kiedy on miał siedemnaście lat, miał już za sobą pierwsze morderstwo, miał za sobą otwarcie Komnaty Tajemnic i pierwsze kroki na drodze ku nieśmiertelności. Już wtedy wiedział więcej o zakazanych obszarach magii niż większość mu współczesnych. Nie żądał podobnej wielkości u swoich podwładnych, nie szukał jej świadom, że nikt mu nie dorówna. Ale potrzebował gotowości, potrzebował głodu i ochoty, aby choć spróbować pójść w jego ślady. A u Franza nie znajdował tego na razie. Widział lojalność wobec nazwiska i wobec wpajanych mu od dziecka wartości i choć na razie to wystarczało, nie mogło go zaprowadzić do ścisłego grona jego współpracowników. Tylko ktoś żądny krwi, władzy i potęgi, ktoś kto w Voldemorcie widział drogę do zdobycia ich, mógł prawdziwie pić z nim z jednego kielicha rozkoszy i w pełni współuczestniczyć w tym wielkim dziele, które działo się na ich oczach.
Próba wyręczenia się wężem, usiłowanie obarczenia kogoś innego, choćby w tak złudny sposób, winą za śmierć Vivienne była wyrazem jego słabości. Słabości, której Voldemort nie mógł i nie miał zamiaru akceptować. Dla niego jedynymi uczuciami wartymi podtrzymywania były gniew, nienawiść, ambicja, także lojalność, którą szanował w każdym jej przejawie, ale najbardziej, gdy żywiona była względem niego. Wrażliwość, czułość, zauroczenie, miłość, przyjaźń? Te słowa wypluwał z siebie, gdy był do tego zmuszony, jakby napełnione były trującym jadem, jadem znacznie bardziej śmiercionośnym niż ten, który krążył w żyłach unicestwionego przez niego jednym ruchem różdżki węża. Emocje te bowiem zawsz\e mogły zostać wykorzystane przeciwko ich żywicielom, były zalążkiem słabości, a niewiele z nich płynęło pożytku, oprócz źle rozumianego poczucia szczęścia, idiotycznej bliskości i złudnego, krótkotrwałego spełnienia. Czyż wszystkiego tego i znacznie więcej nie można było odnaleźć wśród śmierciożerczej braci? Czyż moment, w którym gasi się światło życia w oczach człowieka, nie jest równie umacniający i uszczęśliwiający, jak uścisk istoty, o której wyobrażamy sobie, że nas kocha, a najpewniej za jej zachowaniem stoją powody znacznie mniej szlachetnie niż to poniżające uczucie, o którym mówią, że najpiękniejsze i największe jest spośród wszystkich?
Czarny Pan z wyrazem głębokiej, niekrytej pogardy przyglądał się żałosnym próbom swojego pupilka. Owszem, nie oczekiwał, że uda mu się zabić za pierwszym razem, jednak choćby najlżejszy dowód na to, że zaklęcie ma jakiekolwiek skutki, byłoby pożądane. Jednak nie, nawet krótki błysk zielonego światła nie przeciął półmroku pomieszczenia, a dziewczyna, pobladła jak wcześniej, wciąż stała podtrzymywana mocą jego własnego zaklęcia. Kiedy kolejne kilka żałosnych i coraz mniej pewnych prób, nie zmieniło nic zupełnie w postawie Vivienne, Voldemort podniósł się z krzesła, wywołując tym samym protest Naginii, która ześlizgnęła się na ziemię i przesunęła się bliżej Gryfonki, która obrzuciła ją przerażonym spojrzeniem.
Czerwone oczy Voldemorta prześwietliły zgnębioną, wystraszoną i tak żałosną sylwetkę Kruegera, a dłoń dzierżąca różdżkę, podniosła się w gotowości.
-Aby móc rzucić Zaklęcie Niewybaczalne, trzeba tego chcieć, chłopcze. – ostatni wyraz nasycił tym wszystkim, co o nim teraz myślał. Całą pogardę, którą żywił do Franza, najwyraźniej nie potrafiącego zdusić w sobie tego, co mogło mu tylko zawadzać na drodze ku wielkości.
-Crucio. – zimne słowo rozdarło wypełnione zapachem pleśni powietrze kamiennej celi, a zaraz po nim nastąpił koncert najbardziej przeraźliwych krzyków, które w uszach Voldemorta musiały przypominać jednak piękny koncert, albowiem oblicze jego rozpogodziło się teraz do pewnego stopnia. Wrzaski te nie wydobywały się jednak, jak mogło by się zdawać, z ust młodego Ślizgona, ale Vivienne, w kierunku której Czarny Pan obrócił się w ostatnim momencie.
Tortura trwała krótko, bowiem wymęczony organizm dziewczyny mógł się zbyt szybko poddać bez walki, a Czarny Pan nie chciał odbierać Franzowi przyjemności zabójstwa. Viv opadła bezwładnie na podłogę, ale jej powieki uniosły się jeszcze na chwilę, a usta poruszyły się, jakby chciała coś powiedzieć. Vodemort przyglądał się jej z zainteresowaniem, ale jakiekolwiek słowa chciały się jeszcze wyrwać z tej dziewczyny na świat, nie miały dostać na to szansy. Vivienne miała bowiem wyświadczyć swemu ukochanemu ostatnią przysługę. Zatrzepotała jeszcze szybko powiekami, a potem jej ciałem wstrząsnął ostatni spazm. Zamarła, a jej nieruchome, pozbawione teraz życia spojrzenie, wciąż utkwione było w Kruegerze.
-Jakie to żałosne. – lodowate słowa, pozbawione litości i współczucia, przecięły powietrze w tej godzinie śmierci.
-Bon Apetit. – wydobyło się jeszcze z ust Voldemorta w języku wężów, tym razem bez dwóch zdań zwracał się jednak do Naginii, po czym oplótł bladymi palcami klamkę.
Zaraz potem zastąpiony został przez Craitha, który musiał przez cały czas stać na zewnątrz, być może przyglądając się wszystkiemu przez wenecką szybę wprawioną w kamienną ścianę. Nie odezwał się teraz ani słowem, przyglądał się jak olbrzymia pupilka jego Pana zbliża się do wątłego ciała dziewczyny, która (można mieć było taką nadzieję) znajdowała się teraz w jakimś lepszym miejscu i czekał aż Niemiec postanowi obrócić się w jego kierunku, miał go bowiem odeskortować ponownie do Hogsmeade.

Daj w następnym poście 2xz/t i jesteś wolna. ;)
Franz Krueger
Franz Krueger

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań EmptyWto 15 Kwi 2014, 22:35

Wiek z pewnością nie był odpowiednią wymówką w oczach Voldemorta, ale czy nie stanowił pewnej okoliczności łagodzącej choćby dla potencjalnych czytelników? Czy od siedemnastoletniego chłopaka można było w ogóle wymagać podejmowania tak trudnych wyborów, jak i tak ogromnego poświęcenia? Nie twierdzę, iż w świecie czarodziejów nie dało się odnaleźć takich jednostek, które nie miałyby większych przeciwwskazań czy problemów z odrzuceniem swoich emocji, choćby takich jak Tom Riddle, ale takich niewątpliwie nie było zbyt wielu. Jednostki, które wyróżniały się na tle innych, i to niestety, takie wyróżnienie nie stawiało ich w pozytywnym świetle. Kolejnym przykładem mógłby być chociażby Rosier, który dla służby Czarnemu Panu gotów był najwyraźniej odrzucić wszystko, doprowadzić swoje serce i dusze do samodestrukcji. A przynajmniej szło mu znacznie bardziej zręcznie, niżeli Kruegerowi, który nadal pozostawał sobą. Wrażliwym chłopakiem, który być może nie wyglądał na takiego na pierwszy rzut oka, tym bardziej, iż zamykał się na innych i trudno było poznać go w pełni. Ci jednak, którzy dostąpili tego zaszczytu, na pewno mogliby stwierdzić, że Niemiec wyłamuje się ze swojego rodu i kompletnie nie wpasowuje się obraz typowego śmierciożercy.
Franz zdawał sobie sprawę z tego, że jego nieudane próby rzucenia niewybaczalnego zaklęcia nie wystarczą do tego, aby dołączyć do tego szacownego grona, które darzyło Voldemorta bezgranicznym posłuszeństwem. Nie przejmował się tym jednak nadto, nie w tej chwili, bo teraz o wiele bardziej martwiły go w ogóle jego dalsze losy. Po takim człowieku (o ile można było go nazwać człowiekiem?), jak Czarny Pan, można było się spodziewać wszystkiego, o czym zresztą Ślizgon miał już okazję się przekonać w sali przesłuchań. Dlatego też, nie bez powodu chyba, obawiał się o to, czy wyjdzie z tego pomieszczenia żywy. Co prawda, nie uchybił rozkazowi czarnoksiężnika, ale jego starania nie doprowadziły go do oczekiwanego przez oprawcę skutku. Nie potrafił, po prostu nie potrafił, zamordować osoby, którą niegdyś kochał. Nawet, jeżeli uczucia przez ten czas rozłąki zdążyły już nieco przygasnąć, nadal stała przed nim ta sama drobna blondynka, której swego czasu nie pozwoliłby tknąć nikomu. Być może nie był już jej rycerzem na białym koniu, ale nie był w stanie cisnąć tym zaklęciem, za którego użycie trafiało się za kraty Azkabanu.
Nerwowo spoglądał na Voldemorta, który odwrócił wzrok w jego stronę. Nie wyglądał na zadowolonego, ba, jego zachowanie przepełnione było pogardą dla tego, który okazał się zbyt słaby. Tego, który nie przeszedł swojej próby. Czy taki bieg wydarzeń miał oznaczać dla Franz koniec jego żywota? W tym momencie, choć chłopak starał się jak najskrzętniej ukryć swoje odczucia, wyglądał na wystraszonego. Choć nie oszukujmy się, pewnie większość ludzi w takiej sytuacji wyglądałby podobnie. Krueger i tak tłamsił w sobie tę obawę, która podpowiadała mu, aby prosić Toma Riddle’a o wybaczenie. Rozsądek jednak wziął górę. Jakiekolwiek, jeszcze bardziej żałosne próby, wpłynięcia na decyzje potężnego czarodzieja, nie miały żadnego celu, a mogłyby jedynie pogorszyć sytuację chłopaka z niemieckiego rodu czarnoksiężników. Ślizgon czekał zatem niecierpliwie na wyrok. Na słowa Voldemorta nawet nie mrugnął. Miał świadomość tego, o czym mówił Czarny Pan. Wiedział też, że jego Avada Kedavra nie mogła przynieść rezultatu… Nie był jednak pewien czy po prostu nadal nie jest gotowy na przyjęcie mrocznego znaku czy może po prostu marzy o tym, żeby odciąć się od tego czarodziejskiego półświatka, który niszczył jego marzenia i rozkazywał mu podążać ścieżką zgoła odmienną, niżeli ta, którą najprawdopodobniej Krueger by obrał, gdyby tylko wiedział, że nie pozostaje pod niczyją presją.
Voldemort postanowił go jednak oszczędzić, o ile takie określenie w ogóle odpowiadało sytuacji. Bo czy mogło być coś gorszego od zmuszenia chłopaka do patrzenia na to, jak z jego dawnej drugiej połówki ulatuje życie? Riddle potraktował ją najgorzej, jak tylko mógł, rzucając na nią klątwę Cruciatusa. Przedłużył jej cierpienia, chociaż tylko o chwilę, gdyż jej organizm nie wytrzymałby więcej. Dziewczyna padła bezwładnie na podłoże, a Franz ledwie powstrzymywał się od łez. Nie wiedział, czy był w tym momencie bardziej wściekły czy zrozpaczony. Kiedy tylko chciał rzucić się, już nie na ratunek, ale choćby po to, by pozwolić Vivienne odejść w swoich, niewdzięcznych ramionach, Nagini ruszyła z miejsca. Nie zrobił nawet jednego kroku naprzód. Jego oczy doznały kolejnej męki, gdy tylko ujrzały węża śliniącego się już na widok smacznej ofiary. Krueger odwrócił spojrzenie. Chciał sobie oszczędzić chociaż takiego przedstawienia. Ruszył więc w kierunku drzwi i wraz z Craithem opuścił zamczysko, zastanawiając się nad tym, jak poradzi sobie z tą stratą, o której niewątpliwie nie będzie mógł zapomnieć do końca swojego życia.

zt. x2
Sponsored content

Sala przesłuchań Empty
PisanieTemat: Re: Sala przesłuchań   Sala przesłuchań Empty

 

Sala przesłuchań

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Notatki z przesłuchań
» Sala balowa
» Sala kominkowa
» Sala Świateł
» Wielka Sala

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Inne Magiczne Miejsca
 :: Lochy
-