Rozmowy starszego kochanego brata z młodszą, równie kochaną siostrą.
Osoby: Cyphrus Blackwood i Blake Blackwood
Czas: mniej więcej po mało fascynującej zdradzie Blake.
Miejsce: Hogsmeade, Trzy Miotły
Stało się. Sobotnie wyjście do Hogsmeade jawiło się Blake jako wybawienie od przebywania w tak dusznym i hermetycznym zamku. Od kiedy nie była już z Enzo ciągle zdawało się jej, że może na niego wpaść za rogiem, czego bardzo nie chciała, więc chociaż miasteczko nie było dla niej nigdy żadną rozrywką (w końcu się w nim wychowała), to jakoś po przekroczeniu bram Hogwartu, poczuła się o niebo lepiej. Musiała z kimś porozmawiać. Musiała to być osoba, która nie jest jej przyjaciółką, co poklepie po ramieniu mówiąc, że wszystko się jakoś ułoży. Claire i Gloria odpadały więc na starcie. Jedyną osobą, która przychodziła jej do głowy był jej brat. Jej osobisty, rodzony, jedyny braciszek, do którego nie pałała miłością niezwykłą i czystą, ale który wiedziała, że jako jedyny wygarnie jej szczerą prawdę w twarz. W tym był w końcu najlepszy. A Blake chyba potrzebowała solidnego opieprzu. Zachowała się irracjonalnie i do dziś zastanawiała się, czy Pride przypadkiem jej czymś nie odurzył bo nie poznawała siebie. Stara Blake nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, bo to w końcu hipokryzja jak stąd do Londynu najpierw oskarżać swojego chłopaka o zdradę tylko dlatego, że przyszło mu być synem burdel mamy, by potem samej puścić go kantem i to w tak perfidny sposób. Od tamtej pory źle sypiała, waliła głową w ścianę i w ogóle nie wiedziała co robić. Gdy się dziś obudziła, najpierw pomyślała, że to dobrze, że już sobota. Drugą myślą było to, że to przecież sobota z atrakcjami, a chwilę potem stwierdziła, że nic jej lepiej nie zrobi jak ulubiona kawa z posypką czekoladową w Trzech Miotłach. Potem, gdy wyszła ze swojego dormitorium, skierowała swoje kroki w stronę sypialni zajmowanej przez Cyphrusa. Rzadko zapuszczała się w te rejony Pokoju Wspólnego, ale od czasu do czasu wypadało zintegrować się z rodziną. Zapukała, a gdy odpowiedziała jej cisza zostawiła na łóżku starszego Blackwooda kartkę, na której zgrabnym pismem napisane było tylko: Stawiam kawę. Puchonka miała nadzieję, że gdy jej brat wróci ze śniadania dostrzeże wiadomość i zamiast ją olać skusi się na oskubanie swojej siostry z ostatnich knutów. Teraz właśnie przekraczała próg sławetnych Trzech Mioteł. Dźwięk dzwoneczka i tak nie był dosłyszalny w tym gwarze. Skierowała swoje kroki w stronę wolnego stolika i zajęła miejsce. I czekała.
Gość
Temat: Re: Mój brat to menda. Sob 24 Paź 2015, 10:57
Uchylił jedną z powiek i mętnym wzrokiem spojrzał na swój zegarek ulokowany na stoliku nocnym. Nie będąc pewnym ujrzanej godziny, przetarł niezgrabnie oczodół i ponowił czynność. Dobijała szósta rano. Nie był rannym ptaszkiem, chciał dłużej pospać w dzień wolny, a nie budzić się o tej samej porze, co w tygodniu przed zajęciami. Zwłaszcza, że położył się dość późno. Potoczył seledynowym spojrzeniem po męskiej alkierzy. Wszyscy jeszcze solidnie drzemali. Zazdrośnie prychnął i przekręcił się na drugi bok, przekładając co jakiś czas poduszkę do chłodniejszą stronę. Uchylił nawet okiennicę, by świeże powietrze zastąpiło stęchliznę, ale i to nie dawało rezultatów. Motając się po tapczanie w końcu dał za wygraną, wyciągnął z szuflady niedokończoną lekturę i zagłębił się w niej, dopóki żaden z współlokatorów nie powrócił z krainy Morfeusza. Gdy się tak stało, schował książkę z powrotem, nałożył grube przyodziewki, godne obecnych temperatur i zszedł na dół z kompanami do wielkiej sali, żeby się posilić. Przyszli jako pierwsi, toteż na ławach spoczywały nietknięte, ledwo co przyniesione przez skrzaty potrawy. Jak przystało na grupę pełnoletnich facetów – i to w dodatku głodnych – pochłonęli prawie jedną czwartą stołu, wliczając w to wszystkie podstawowe dania, jak i desery, czy chociażby napitki. Co poniektórzy pokusili się zamienić zwykłą herbatę w rozgrzewający rum, oczywiście po kryjomu i tylko dla siebie, nie pozostawiając w kielichu nawet kropli. Po skończonym śniadaniu udali się ponownie na górę, aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, jak różdżki i zimowe kurtki przed wyprawą na boisko quidditcha. Nie parali się graniem, prędzej kibicowaniem ulubionej drużynie, która miała akurat trening z inną, mniej lubianą. Uznali, że w razie jakichś kantów, sprawiedliwym byłoby wyciąć delikwentom nieszkodliwe numery. Już-już mieli wychodzić, kiedy Cyprys zauważył na swojej pościeli kawałek papieru. Przeczytał jego zawartość z zaintrygowaniem i odprawił kolegów ręką. Ktoś proponował mu kawę? Nie miał zielonego pojęcia, kim mógł być adresat, pierwszy raz widział podobny charakter pisma. Nawet się nie podpisał. Zamyślił się na moment, próbując przypomnieć sobie wszystkie kawiarenki i puby, jakie są najczęściej odwiedzane. Pierwszym, jaki mu przyszedł do głowy, był ten w jego rodzinnym miasteczku. Nie zwlekając dłużej, naciągnął czapę na kędzierzawe włosie i szybkim krokiem wyszedł ze szkoły. Po drodze natknął się na znajomych, ale opowiedział im o spotkaniu i pożegnał, słysząc za sobą ciche pogwizdywania. Pewnie gdyby nie okoliczności, to z nimi pofatygowałby się do kawiarenki. Maszerował jeszcze kawałek po głównej ulicy, starając się nie kupować żadnych bibelotów za własne oszczędności, aż dotarł do gospody. Otarł wojskowe glany, powiesił kapotę na stojaku, wkładając do jej rękawów nakrycie głowy łącznie z apaszką i rozejrzał po wnętrzu. Jakież było jego zdziwienie ujrzawszy rodzoną siostrę w kącie, czekającą niewątpliwie na jego przybycie. Dyskretnie przewrócił oczyma i zasiadł obok niej, wymruczawszy coś niezrozumiałego pod nosem. Coś, co miało być w nieudanym stylu ciepłymi słowami powitania. - Czemu chciałaś się ze mną widzieć? – zapytał, przechodząc od razu do rzeczy i nie siląc się na sformułowania odnośnie jej samopoczucia. Był rozdrażniony i wyjątkowo nie miał ochoty na rodzinne pogawędki.
Blake Blackwood
Temat: Re: Mój brat to menda. Pon 26 Paź 2015, 13:01
Tak jak przypuszczała, czekanie na Cyphrusa przeciągnęło się z kilku minut do porządnego pół godziny, chociaż nie spodziewając się po chłopaku zbytniego pośpiechu zaopatrzyła się w książkę, którą teraz niezbyt szybko kartkowała, pochłaniając stronę za stroną z umiarkowanym zainteresowaniem. I dobrze. Teraz nudziłaby się okropnie, gdyby nie wpadła na genialny pomysł wypożyczenia czegoś z biblioteki przed wyjściem, a chociaż mogłaby przymknąć oko na wszystko, to jednak straty czasu panna Blackwood nie mogła ścierpieć. Gdy akurat nie czytała, obserwowała otoczenie, przyglądając się wszystkim innym uczniom, którzy tak jak ona skorzystali z dzisiejszego legalnego wyjścia do miasteczka. Pary, pary i jeszcze raz pary. Jak mogła być taką idiotką i nie pomyśleć o tym, że przecież Trzy Miotły to regularnie odwiedzana wylęgarnia pocałunków, przeciągających się czułych spojrzeń i szeptów? A w środku ona, Blake Blackwood, która mając świetnego chłopaka pozwoliła sobie na utratę go, na rzecz jakiegoś okropnego ślizgona, który potraktował ją w najbardziej poniżający ze wszystkich sposobów. Cóż poradzić, chciała, to ma. Problem w tym, że bała się komukolwiek o tym powiedzieć, a że sumienie ją gryzło jak diabli postanowiła, że przełamie się chociaż w stosunku do brata. Podrywała się za każdym razem, gdy jej uszu dobiegał dźwięk dzwoneczka, zwiastujący przybycie nowego potencjalnego klienta z nadzieją, że tym razem to Cyphrus. Przy jednym z kolejnych takich poderwań coś zaczęło podpowiadać jej, że jej braciszek może się tak naprawdę wcale nie zjawić. Bądź co bądź nie byli przykładnym i kochającym się rodzeństwem, tak więc istniało całkiem wielkie prawdopodobieństwo, że puchon ją najzwyczajniej w świecie oleje. Dobrze, że w międzyczasie zdążyła zamówić sobie kawę, chociaż i tak wyglądała dość żałośnie, siedząc tak samotnie wśród całej zgrai anonimowych twarzy reszty wychowanków Hogwartu. W końcu jednak jej brat się zjawił, a po jego dość zdziwionym spojrzeniu wywnioskowała, że w sumie nie jej się tu spodziewał. Może i nie poznał jej pisma, może nie pomyślał, że jego siostra może być skłonna postawić mu kawę, albo po prostu stwierdził, że ma jakąś cichą wielbicielkę. Wszystkie te scenariusze były wielce prawdopodobne, cóż więc dziwnego, że chłopak mógł czuć się nieco zawiedziony, gdy okazało się, że autorką liściku okazała się po prostu Blake? - Na Merlina, Cyphrus, jesteś moim bratem, to zbrodnia, że chcę się z tobą spotkać nie tylko w pokoju wspólnym? - spytała. - I tak pewnie byś się nudził, a w zamian za to, możesz naciągnąć mnie na kasę, bo skoro obiecałam, to stawiam. Zamknęła książkę i schowała ją do kieszeni ciepłego płaszcza, którego założenie było dziś wyjątkową koniecznością, ponieważ aura, jaka panowała na dworze zwiastowała typową angielską jesień. Westchnęła przeciągle i podpierając głowę na dłoni utkwiła spojrzenie w Cyphrusie. - Tak chciałam pogadać - wyjaśniła. - Jeśli nie masz ochoty, to powiedz, to sobie pójdę...
Gość
Temat: Re: Mój brat to menda. Wto 27 Paź 2015, 20:29
Próbując ukoić skołatane nerwy rozpostarł się wygodnie na krzesełku obitego sztuczną skórą, skrzyżował ręce na piersi i nieśpiesznie potoczył wzrokiem po lokalu. Podobnie jak i reszta budynków cały wykonany był z ciemnego, gdzieniegdzie zbutwiałego lub pokrytego kurzem drewna. Nawet lada, która powinna przyciągać klientów, odpychała wystającymi drzazgami i śrubami na brzegach. Kilka małych okiennic z podartym kitem były zabezpieczone żelazną kratą, przez jaką nie wpadało do środka za wiele promieni słonecznych. Właściwie, po co je tam zamontowali? Ktoś chciałby okraść Madame Rosmertę ze wszystkich cieczy? A gdyby jakiś wariat podpalił mocniejszy trunek i mogłyby być one jedyną drogą ewakuacji? Jak widać robotnicy wykańczający knajpę nie byli do końca rozgarnięci. Kontynuując. Z sufitu zwisały na wątpliwej jakości łańcuchach ponadprzeciętnie wielkie żyrandole, o co wyżsi ludzie mogli zawadzić głowami, a na ścianach przywieszone były obrazy w kształcie elipsy, niekiedy wykonane z porcelany. Dało się też dostrzec różne chorągiewki na sznurach, aczkolwiek z całego obecnego wyposażenia były one najbardziej zbędne. Agregat dopełniał swąd i pomroka dymu z niewiadomego źródła. Innymi słowy knajpa nie posiadało w zanadrzu niczego, co mogłoby zainteresować gości, prócz względnie niskich cen. I pomyśleć, że wszystkie te zakochańce przychodziły akurat tutaj, by świętować, jakby mało było lepszych miejsc na terenach zielonych obok szkoły. Po odpowiedzi siostry machnął ręką na krzątającą się obok kelnerkę. Po krótkiej chwili do namysłu zamówił lekkiego amerykańskiego lagera. Dla nieobeznanych – piwo o aromacie zbożowym lub kwiatowym, bladożółte, bardzo klarowne tudzież wytrawne. Wolał poprawić sobie humor chmielowym napitkiem, niźli wlać w siebie kofeinę, żeby wzmogła nadpobudliwość i skłoniła do rękoczynów. Poza tym, nie przepadał za nią i za jej smakiem, choćby nie wiem jakie miała dodatki. Po kilku minutach zabrał kufel i jednym tchem wypił połowę jego zawartości, w pełni ignorując spojrzenia, jakie posyłała mu młoda doręczycielka. Nie do końca wiedział, czy nieświadomie zachował się grubiańsko, czy też może po prostu wpadł jej w oko. Obydwie wersje były wielce prawdopodobne, jakkolwiek nieskromnie obstawiał tą drugą, jako że sprawdziła się już kilka razy w odmiennych przypadkach. - Zbrodnia, bo widujemy się także w ferie, wakacje i inne święta u naszej matki. - rzekł półżartem, półserio, starając się rozluźnić atmosferę, atoli przyszło mu to z wielkim trudem. - W takim bądź razie moja fatyga byłaby niepotrzebna. Powiedz od razu, o co ci cho… – urwał w pół słowa, przyglądając się brązowookiej z przechyloną głową. Znał ją od maleńkości i zauważył w niej pewną zmianę. Jak dotąd beztrosko przemierzała Anglię ze sztucznym uśmiechem na twarzy, udając kompletnie inną osobę. Nieporadna w działaniach, zawsze liczyła na pomoc kogoś z zewnątrz. Tak było i tym razem, jednakże wydawała się być bardziej naturalna, poważna. Jej wypowiedzi nie były przesączone jadem. Nie zgrywała słodkiej idiotki, jaką była na co dzień. O ile to nie była tandetna zagrywka, iluzja gry aktorskiej, to Cyprys zdawał się głęboko w nią wierzyć. - Co się stało? – spytał z wyraźną nutą troski, po czym złapał jedną z jej bladych i chudych dłoni. To był pierwszy przejaw pozytywnego uczucia wobec Blake, jakim ją obdarzył przez całe szesnaście lat.
Blake Blackwood
Temat: Re: Mój brat to menda. Sro 28 Paź 2015, 09:44
Zamówił piwo, ale w końcu był już pełnoletni, więc gdy to zrobił nikt nie spojrzał na niego krzywo, nikt nie pomyślał o tym, by go za to skarcić, ani wreszcie nikt się jakoś specjalnie nie zdziwił. Blake też nie, chociaż ona nawet jak już skończy te swoje siedemnaście lat na pewno poprzestanie na kawie, gdyż wszelkiej maści alkohol niezbyt ją pociągał i nie wiedzieć czemu mogło to być spowodowane faktem, że ich osobisty ojczulek zginął, ponieważ miał zbyt dużą ilość promili we krwi, które wyłączyły mu podstawową funkcję - myślenie. Czy panna Blackwood odczuwała z tego powodu poczucie winy? Kiedyś tak. Kiedyś często myślała o tym, że tata zginął dlatego, bo ona się urodziła. Zresztą nawet matka w złości pewnego pięknego dnia napomknęła coś w podobnym stylu (bo wcale nie było tak, że Blake dostawała od niej wszystko, jak mniemał Cyphrus), powodując w dziewczynie parszywe przekonanie, że jest źródłem wszelkich nieszczęść w tej rodzinie. Dziś puchonka wyzbyła się podobnych uczuć przekonując się, że nie miała wpływu na nic co się stało, a toksyczna matka, która zatruwała życie swoim dzieciom jest najgorszym przykładem do naśladowania ever. Więc Blake postanowiła, że taka nie będzie. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że jej brat nie sprawiał nigdy wrażenia, jakoby mógł kiedykolwiek wskoczyć za nią w ogień. Tym bardziej, gdy wypowiadał słowa w podobnym tonie co przed chwilą, chociaż puchonka wychwyciła w nim nutkę żartu. - Jeśli o ferie chodzi, to zostaję w zamku - wyznała. Nie miała ochoty znów podczas kolacji w wigilię Bożego Narodzenia wysłuchiwać ciągłego marudzenia, oraz nad wyraz uklepanych już słów ich matki, że poślubienie mugola było największym błędem jej życia, za który musi płacić tak wysoką cenę. Święta w Hogwarcie na pewno będą lepszą alternatywą, chyba, że Annesley lub O'Loughlin wyratują ją z opresji i zaproszą do siebie. Spojrzała na pusty już w połowie kufel brata, po czym przeniosła wzrok na jego samego i pokręciła głową z uśmiechem błąkającym się gdzieś w okolicach kącików jej puchońskich ust. Czy nie chciałaby mieć z nim lepszego kontaktu? Pewnie, że by chciała. Chciała być jak Claire i jej rodzeństwo, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. - Tobie, dla świętego spokoju radzę zrobić to samo, chyba że masz już inne plany - stwierdziła. Wnętrze Trzech Mioteł zawsze ją urzekało. Mimo tego, że Madame Rosmerta prowadziła ten przybytek od dobrych kilku już lat i zapewne będzie go prowadzić jeszcze długo, to dziewczyna zawsze poddawała się magii w nim panującej. Przymykała oko na drobne, jej zdaniem, mankamenty by raczej zachwycać się aurą starości i delikatnej tandety. Poza tym takie już było Hogsmeade; to zawsze była kwestia czasu, by się do tego przyzwyczaić. Westchnęła cicho, zdziwiona lekko troską brata, o którą nigdy w życiu by go nie podejrzewała. Trzymał jej zimną dłoń i wpatrywał się w nią wzrokiem, który wyrażał chęć wysłuchania jej, szkoda tylko, że panna Blackwood nie wiedziała nawet od czego zacząć. - Jestem idiotką. - Dość kolokwialnie, ale trzeba było rozpocząć od najważniejszego. - Jestem najgłupszą dziewczyną na świecie i śmiało się do tego przyznaję. Nie miała pojęcia, czy Cyphrus był na bieżąco z jej miłosnymi perypetiami, chociaż to nie było żadnym wyczynem biorąc pod uwagę fakt, że w całym swoim szesnastoletnim życiu miała tylko jednego chłopaka, którym był właśnie panicz Romulus. W razie wątpliwości postanowiła jednak wyjaśnić. - Masz wróżbiarstwo z Xandrią Romulus? Bo ona ma syna, Lorenzo, z którym w sumie można powiedzieć, że chodziłam. Ale już nie chodzę, bo... - przerwała uświadamiając sobie jak żałośnie to wszystko musi w oczach starszego Blackwooda wyglądać. Oto jego zagubiona mała siostrzyczka zaprasza go do baru, by zwierzać mu się ze swoich miłosnych zawodów, jakby go one w ogóle cokolwiek obchodziły. Szkoda tylko, że nie pomyślała o tym rano, zanim poszła do jego dormitorium i zanim zostawiła mu na łóżku wiadomość. Teraz już musi kontynuować, żeby fatyga Cyphrusa faktycznie nie poszła na marne. - Ale obiecaj, że nie będziesz mnie potępiał, jeszcze by mi tego brakowało... Chodzi o to, że przyłapał mnie na tym, jak go zdradzam. Ze zdenerwowania zaczęła skubać serwetkę, na której stała jej kawa. Bała się spojrzeć w stronę brata z obawy, że na jego twarzy dostrzeże coś, czego absolutnie nie chciała dostrzec. Potrzebowała solidnego opieprzu, ale nie poniżenia.
Gość
Temat: Re: Mój brat to menda. Pon 02 Lis 2015, 21:11
Ich ojciec, zniesławiony Christopher Blackwood, zawsze miał ogromną ilość promili we krwi. Nie tylko podczas narodzin upragnionej córeczki, choć trzeba przyznać, że wypił wówczas o jedną szklankę ognistej za dużo. Tak to nigdy nie był trzeźwy, nawet jak chadzał na pół etatu do swojej pracy, trudniącej się ścinką lasów. Zarabiał marne grosze i zamiast przeznaczyć je na szczątkową odbudowę domu, wolał sięgnąć po mocny trunek z kolegami, którzy po pewnym czasie po prostu wypięli się na niego. Matka po jego śmierci też przez pewien okres czasu zatapiała smutki w alkoholu, lecz wyszła z nałogu i zaczęła nadrabiać go ciągłym narzekaniem lub wyżywaniem się na zielonookim. Gdyby nie została wtedy szwaczką, kto wie jakby to się dla niego skończyło. Całym szczęściem wyszedł z tego cało, ułożył własne nastoletnie życie i stanowczo zaprzysiągł, że nie pójdzie w ślady ani apodyktycznej matki, ani nieprzewidywalnego pijaczyny. Kiedy Blake kontynuowała sprawę ferii, podparł ręką wystający podbródek i utkwił spojrzenie w szklanej ściance pokalu z wnętrzem balansującym między ciemną żółcią, a jasnym brązem. Zostaje w zamku? W sumie nie dziwił jej się. Również nie miał ochoty wysłuchiwać biadolenia rodzicielki, która pewnie znowu nie pokwapiła się o prezenty dla nich albo nie zaprosiła na wieczerzę najbliższej rodziny, takiej jak babcia, dziadek, wujostwo. Co więcej, ostatnimi czasy nie chciało jej się przyozdabiać choinki, a dwanaście potraw skracała do tradycyjnego karpia, kompotu i pierogów. Tego nie można było nazwać przyjemnymi świętami. Pokiwał w konsternacji głową. Podobnie jak siostra zostanie w Hogwarcie, choćby i miał przebywać wyłącznie w jej towarzystwie, bez znajomych. Kilka partyjek szachów czarodziejów z nią były zdecydowanie lepszą alternatywą niż wyżej wymienione. Orzeźwił go podniesiony ton i nagłe wyznanie brązowookiej. Fakt, cały czas utożsamiał ją z wtrąconymi epitetami, jednakże dziwnym było usłyszeć je z ust tej samej osoby. Zdobyła jego uwagę, więc wysłuchał resztę jej wypowiedzi w milczeniu, bez ani jednego komentarza. Przytoczywszy Xandrię w głowie natychmiast pojawił mu się obraz specyficznej wróżbiarki wymalowanej korektorem i tuszem do granic możliwości, dzierżącą przyduże kapelusze i staromodne suknie. Nie wiedział, że miała syna, lecz współczuł mu z całego serca pokrewieństwa z nią. Przez pierwsze klasy musiał przechodzić piekło na ziemi. No masz, w dodatku prowadzał się z szesnastolatką! Zanim dodał od siebie kilka słów, ta napomknęła go o powściągliwość. Zdezorientowany puścił jej lichą dłoń i wyprostował się na oparciu. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Przez moment nie docierała do niego treść ostatniego zdania. Wydął usta jak ryba szybko mrugając oczyma, acz to była tylko garść niepozornych zachowań z jego strony. Zawsze miał ją za niepoczytalną, ale żeby zdradzić własnego partnera? O to by jej nie podejrzewał. Jak widać, cicha woda brzegi rwie. - Masz na to jakieś sensowne wytłumaczenie? – w miarę możliwości starał się zachować kulturę w miejscu publicznym i nie rzucać panienkami na lewo i prawo, niemniej niski poważny baryton już na samym wstępie zdradził o jego wzburzeniu tudzież rozgoryczeniu wywołanym postępkiem powinowaty.
Blake Blackwood
Temat: Re: Mój brat to menda. Nie 22 Lis 2015, 19:17
Przepraszam!!! Zupełnie o Tobie zapomniałam!!! Dostaniesz w łeb za to, że się nie przypominasz:p
Z wielkim trudem przychodziło dziewczynie utrzymanie kontaktu wzrokowego z bratem. Nie to, że znajdował się w zbyt dużej odległości, bo przecież tak właściwie siedział tuż obok, trzymał ją za rękę i wpatrywał się w nią z sobie znanym tylko poziomem zaciekawienia. Jej zwyczajnie było wstyd. Nie potrafiła patrzeć mu w oczy i jednocześnie opowiadać o tym co zrobiła. Blake nie była zła. Żałowała po stokroć swojego występku już kilka sekund po tym, jak niesławny Envy Pride opuścił pomieszczenie, którego progu od tamtej pory nie przekroczyła, bo zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień się z nim wiązało. Blake nie była potworem, który z premedytacją zdradza osoby które ją kochają, łamie im serca i miesza z błotem. Rwała sobie włosy jeszcze tego samego wieczoru, gdy tylko dotarło do niej, co najlepszego uczyniła. Sumienie nie dawało jej spokoju, co w efekcie sprowadziło tę dwójkę, do tego przybytku, by młodsza przedstawicielka rodu Blackwood mogła w końcu zrzucić ciężar poczucia winy ze swoich barków. Niezbyt to taktowne, a także kompletnie pozbawione klasy. Puchonka jednak musiała się komuś wygadać, a jakoś rodzony brat wydawał się odpowiednią osobą. Jego osądami w razie czego przejmować się będzie w stopniu znacznie mniejszym, niż osądem przyjaciółek, czy chociażby Jasona, albo Ravena. Cyphrus zawsze był dla niej szorstki, nikłe pokłady życzliwości pozostawiając na specjalne okazje, w które włączały się jej urodziny, czy święta. Gdyby chciał ją zmieszać z błotem, nie byłaby to dla brunetki sytuacja niespodziewana. Chłopak puścił jej dłoń, co zwiastowało pożegnanie się z chwilową troską, którą jej zaserwował. Puścił dłoń i wpatrywał się w nią teraz karcącym wzrokiem, mówiącym jedno. Jeśli Blake sądziła, że Cyphrus nie będzie jej potępiał to grubo się myliła. Mogła sobie prosić o co chciała. Chłopak miał pewne zasady, które jego siostra bezczelnie nagięła i niestety - dla takich występków nie było pobłażania. Westchnęła cicho słysząc jego pytanie. Póki co, niezbyt przepełniony wyrzutami ton puchona, dotarł do jej uszu sprawiając, że zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio. Ów pytanie bruneta było dość przewidywalne, toteż Blake z automatu, przygotowana na taką okoliczność, po prostu pokręciła głową. - Zaćmienie umysłu się liczy? - zmarszczyła czoło w akcie bezradności, nie mając pojęcia, jak miałaby się inaczej wytłumaczyć. Mogła wmawiać sobie, że Pride może ją czymś odurzył, że skonfundował ją jakimś zgrabnym zaklęciem, że może nawet użył na niej imperiusa, jednak z ciężkim sercem musiała przyznać się przed samą sobą, że w tamtej chwili była jak najbardziej świadoma swoich czynów, co oczywiście klasyfikowało dziewczynę do najgorszej kategorii uczennic. Co tam uczennic. Zdradzieckie szumowiny nie miały czego szukać tak naprawdę na calutkim świecie. - Cyphrus, nie chcę usprawiedliwiać się w żaden sposób, bo to nie ma sensu. Zrobiłam to, co zrobiłam i musisz mi uwierzyć, że szczerze i mocno tego żałuję. W życiu nie odzyskam już Enzo, bo on nie chce mnie znać. Nie szukam u ciebie też pocieszenia. Nazwij mnie teraz jak chcesz, może po tym poczuję się chociaż trochę lepiej...
Gość
Temat: Re: Mój brat to menda. Sob 05 Gru 2015, 13:58
Brak spójnej definicji miłości jest dowodem na nieudolność psychologów i filozofów. Skoro coś istnieje, to musi istnieć również właściwa definicja - uniwersalna i spójna. Miłość mimo całej magii, całego pozytywnego i negatywnego ładunku - musi być opisywalna. Miłość to nieracjonalne uczucie bliskości wywołane wtórnym przeżywaniem swoich własnych emocji, odczuwanych jako niepowtarzalne, unikatowe. To uczucie bliskości jest zbudowane głównie na własnych wyobrażeniach, wspomnieniach, przeżywaniu. Tak zwana prawda obiektywna tylko tyle ma znaczenia, ile jej jest w owych wyobrażeniach i przeżywaniu. To, co obiektywne, może być jedynie źródłem fascynacji, pożądania - ale miłość jest subiektywna. Piękne oczy, uroda, sylwetka – znaczy o wiele mniej niż zapamiętane spojrzenie, zapamiętany ton głosu, zapamiętany zapach. To te wrażenia powodują, że wydają się oryginalne i wzbudzają fale nowych emocji, doprowadzając umysł do stanu uzależnienia. Regułą jest to, że im bardziej uczucia odczuwamy jako szczególne, tym silniej je przeżywamy ponownie. A im silniej je przeżywamy, tym bardziej odczuwamy je jako szczególne. Takie sprzężenie zwrotne. Jak się przyjrzeć wszystkim zakochanym - to oni się podniecają przede wszystkim własnymi emocjami. To słynne ciepło koło serca, motyle w żołądku, najróżniejsze fantazje. Jeśli ktoś się zafascynował drugą osobą, ale nie emocjonuje się swoją fascynacją - to miłości nie ma. Może być ktoś najcudowniejszy, najwspanialszy - ale dopóki jest wspaniały po prostu obiektywnie dla wszystkich - to nie jest miłość. Zaczyna się, kiedy ten ktoś zaczyna być kimś szczególnym tylko dla mnie i moich emocji. Założyłabym się, że gdyby wmówić zakochanemu, że jeszcze dwadzieścia innych osób odczuwa dokładnie to samo co on do tej samej osoby - to jego miłość mocno by zbladła. Nie miałby już powodu tak się ekscytować tym, co czuje. Dopóki nie ma myślenia o szczególnej więzi, to tej więzi po prostu nie ma. Może być miło, może być ciekawie, może być seks, ale nic z miłości. Wystarczy jednak, że się pojawi myśl o bliskości, jakiś szczegół i myśl ta spowoduje jakąś miłą emocję, którą chce się powielić. Gdyby nie myśleć już więcej o tym, to nic nie będzie. Ale wystarczy zainteresować się tą swoją emocją, zafascynować nią i miłość zaczyna rosnąć. Im więcej emocjonowania się swoją emocją tym gwałtowniej przybiera uczucie. Obiekt miłości jedynie może dawać powody, żeby pobudzić emocje - ale cały proces zakochania odbywa się w obrębie jednej osoby. Oczekiwał jakiejś racjonalnej odpowiedzi, czy wytłumaczenia od siostry. Spodziewał się, że napomni o zemście spowodowaną zdradą drugiego partnera, albo nieświadomością czynów przez mocne upojenie alkoholowe. Jak się okazało, nic podobnego nie miało miejsca. Wszystko robiła zupełnie świadomie, bez przyczyny, dla własnego widzimisię. W brunecie aż zawrzało. Ścisnął pięści i gromiącym wzrokiem obarczył rozmówczynię z naprzeciwka. Gdyby to mogło zabijać, pewnie leżałaby już martwa na drewnianej posadce, opasana kłębami gęstego dymu i deptana przez przypadkowych klientów. - Z zaćmieniem umysłu już się urodziłaś. – poprawił jej pierwszą wypowiedź uniesionym tonem, nie dbając już o to, czy ma koło siebie gapiów, czy też nie. To były ich prywatne sprawy i nikt nie miał prawa się wtrącać. Gdyby jednak napatoczył się jakiś delikwent, zostałby postawiony do pionu jednym bądź dwoma uderzeniami pustego szklanego kufla. - Zawsze tolerowałem twoje wybryki, nie raz samemu przy tym obrywając, ale to przeszło wszelkie możliwe granice. Jak można zdradzić osobę, która cię kocha, bez wyraźnego powodu? Już dziwka ma więcej honoru. Na południu za podobny wyczyn zostałabyś od razu ukamienowana. Dziwię się, że Romulus nie wysłał cię tam poleconym. Bez wątpienia niebawem odbędę z nim krótszą bądź dłuższą rozmowę. – walnął zaciśniętą dłonią w stół, za cel obrawszy sobie przeprosiny nieuczciwie potraktowanego syna wróżbiarki. Wstał, po czym nałożył kurtkę i opatulił się dokładnie żółto-czarnym szalem. - W tym momencie urywam z tobą kontakt i nawet nie waż się do mnie odezwać. – rzekł na odchodnym i wyszedł, trzaskając drzwiami i zrzucając jednocześnie kilka przyczepionych do futryny małych ususzonych głów.