IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 09 Lis 2015, 19:26

Opis wspomnienia
Są takie chwile, kiedy nawet najprzykładniejsza uczennica gotowa jest sięgnąć po to, co zakazane. Gdy wszelkie nie wolno przestają mieć znaczenie, tylko dla uprzywilejowanych też nie mają znaczenia. Szczególnie, gdy takiego uprzywilejowanego się zna, zna się bardzo dobrze. A jeśli wcześniej wygrało się zakład i wciąż można odebrać nagrodę? Nic tylko korzystać!
Osoby:
Claire Annesley, Ben Watts
Czas:
koniec września 1977
Miejsce:
hogwarckie korytarze i Łazienka Prefektów


W to, że się zgodzi, raczej nie wątpiła, ale że tak szybko? Że bez konieczności dłuższego, intensywnego namawiania, bez negocjacji i targowania się? Że tak po prostu - zakład to zakład, chcesz to masz? To ją zdziwiło. Zdziwiło ją na tyle, że po otrzymaniu liściku z akceptacją pomysłu przez dobre kilka chwil nie wiedziała, jak powinna na to zareagować. Obruszyć się, że uległ tak łatwo? Pomachać karteczką przed nosem Blake, chwaląc się, jakiego ma kochanego kolegę i gdzie dzięki niemu (z nim, a niech to!) pójdzie? A może pacnąć się w czoło i naprędce wszystko odwołać, kwitując to krótkim to był żart?
O tym, że nie zrealizowała żadnej z powyższych możliwości, świadczył jej dzisiejsze podekscytowanie i rumieńce na policzkach. Od rana mając problemy z koncentracją, przez lekcje prześlizgiwała się w zasadzie bez większej aktywności - zupełnie jak nie ona! - i z precyzją godną zegarmistrza odliczała kolejne minuty. Minuty, których nagle zrobiło się tak bardzo wiele! Widząc, jak powoli mijają, wierciła się tylko na krześle, a gdy wreszcie obwieszczono koniec ostatnich zajęć, jako pierwsza wypadła z sali i pognała do dormitorium. Na brodę Merlina, oszalałaś, Annesley!
Żeby jeszcze było wiadomo, o co tak naprawdę jej chodzi! Ale gnając do Pokoju Wspólnego nawet ona sama nie potrafiła określić, co dokładnie tak ją ekscytuje. Przecież to tylko łazienka. Woda, wanna, pachnące olejki, milutkie ręczniki. Może będzie przyjemniej, bardziej luksusowo - ale hej, to nadal tyko łazienka. To, że należała do prefektów nie było znowu takim atutem, nie powinno powodować takich reakcji. Więc może... Ben? Tak, to była pewna możliwość. Że nie łazienka, a Watts. Ale, na wszystkich bogów, przecież z Krukonem wszystko już sobie wyjaśnili, przecież wspólnie doszli już do wniosku, że przegapili - Claire przegapiła? - okazję, nie mogło więc chodzić o niego. Nie mogło, bo przecież, dodatkowo, był jeszcze Anthony, nie?
Och, dlaczego życie jest takie skomplikowane!
Podobne rozmyślania nie mogły jednak zgasić radości Puchonki, nie mogły też przemówić jej do rozsądku. Z impetem rzucając torbę z książkami na łóżko zabrała ze sobą tylko ulubioną, dużą szczotkę do włosów i flakonik otrzymanych od mamy perfum cytrusowych, by potem znów jak wicher pomknąć szkolnymi korytarzami. Z Benem umówili się nieopodal klasy transmutacji, tam więc Irlandka skierowała swe kroki.
Oczywiście, była przed czasem. Drepcząc w tę i z powrotem pod drzwiami, z trudem uspokoiła oddech i przyłożyła dłoń najpierw do jednego, a potem drugiego rozpalonego policzka. Och, świetnie, doskonale. Zawsze marzyła o tym, by wyglądać jak nadpobudliwa pierwszoroczna, naprawdę.
Teraz jednak nic nie mogła na to poradzić. Jedyne, co było w jej mocy, to powachlowanie twarzy dłonią, poprawienie rozwichrzonych włosów (choć splecione w gruby warkocz, nie wszystkie potrafiły wytrwać w nim zbyt długo) i zatrzymanie się wreszcie tuż przy ścianie, na którą przeniosła ciężar ciała. Czekać. Czekać, czekać, czekać. To jej pozostało.
Znajomą sylwetkę rozpoznała natomiast, jasna sprawa, z daleka. Szerokim uśmiechem witając nadchodzącego, pomachała mu ze swojego końca korytarza i, nie bacząc na spojrzenia innych, przechodzących korytarzem uczniów, niemal podskoczyła w miejscu. Ależ to było głupie... Ale hej, łazienka! Przyjemnie czasem zrobić coś, czego nie wolno każdemu, nie?
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 09 Lis 2015, 19:28

Być może nie przemyślał tej decyzji, zgodził się zbyt pochopnie, przyznając nieco dziecinnemu zakładowi jakąkolwiek moc sprawczą? Czy gdyby chodziło o odtańczenie kankana w kilcie przed całą szkołą lub skok z wieży astronomicznej bez miotły, przystałby na to równie łatwo? W żadnym wypadku. Sęk w tym, że życzenie Claire, choć w pewnym sensie dziwne i nieoczekiwane, nie bodło ani w wattsową dumę, ani w zdrowie, ani w ogóle w żadną rzecz, której utrata lub naruszenie mogłyby się okazać w jakiś sposób bolesne. Znając wyobraźnię panny Annesley, został w pewien sposób przyjemnie zaskoczony, że jedynym, co będzie musiał zrobić, to wymamrotać hasło i wprowadzić ją do łazienki prefektów w taki sposób, by możliwie nikt nie zauważył. Dało się zrobić? Bez żadnego problemu. Szczególnie, gdy było się (bez przechwałek!) sprytnym, błyskotliwym Krukonem. Przywiązany do swoich domowych barw bardziej niż narodowości, Ben żył w przekonaniu, że gdyby tylko chcieli, wychowankowie domu Roweny zawojowaliby świat skuteczniej i jednocześnie mniej krwawo niż którykolwiek dyktator, doprowadzając do powszechnego urodzaju oraz pokoju między nacjami. Musieliby tylko najpierw wyciągnąć nosy z książek, swoich eksperymentów lub pieczałowicie skonstruowanych w wyobraźni światów.
W ciągu dnia w ogóle nie denerwował się przed spotkaniem z Claire – dopiero, kiedy wychodził z krukońskiej wieży, by zejść kilka pięter w dół, coś przewróciło się Szkotowi w żołądku i zacisnęło lekko. Nie widzieli się w ten spokojny, nieponaglany niczym sposób od pewnego czasu i chłopak nagle poczuł niczym nieuzasadniony niepokój, że w trakcie tej przerwy coś dramatycznie się zmieniło, coś co sprawi, że nie pozna w pannie Annesley choć cienia tej wersji jej, która go kiedyś tak skutecznie zauroczyła. Cóż, jak to się w ogóle działo, że Claire nie chodziła otoczona wianuszkiem przedstawicieli płci powszechnie uważanej za brzydszą? Choć prawdę powiedziawszy, może tak było lepiej dla wattsowych nerwów – jeśli ktoś raz znalazł się w jego specjalnym, wyimaginowanym pudełeczku przeznaczonym dla osób, które uznawał za wyjątkowe, już chyba do końca miał wzbudzać ten specyficzny rodzaj zazdrości wiążący się z chęcią ochrony przed większością potencjalnie nieprzyjemnych wypadków. A związanie się z kimś było jak kupowanie biletu na rollercoaster, w którym nie robiono regularnych przeglądów, a wagonik mógł wypaść na każdym gwałtowniejszym zakręcie. Niby przyjemnie i zabawnie, ale ryzyko wybebeszenia i powieszenia na własnych jelitach też wysokie.
Dostrzegając z przeciwległego końca korytarza sylwetkę machającej Claire, uśmiech mimowolnie rozciągnął Benowi usta, a wciąż zabandażowana dłoń uniosła się, niewerbalnie odpowiadając na powitanie. A gdyby tak znowu...? Stop. Jeśli jeszcze raz o tym pomyślisz, odwróć się do ściany, z rozmachem rąbnij w nią czołem, a potem zastanów się jeszcze raz. To jest temat zamknięty. Gdy wreszcie znalazł się bliżej, prefekt pochylił nieco głowę (chcąc, nie chcąc, wciąż był ludzkim ucieleśnieniem żyrafy), ściszając głos, by w miarę możliwości nie zostali podsłuchani przez ciekawskich:
- Ale sobie wymyśliłaś prezent – zaczął, z nutą rozbawienia wyraźnie podszywającą przyjemny dla ucha tembr - Jakbym wcześniej wiedział, że tak lubisz płyny do kąpieli i ręczniki, wysyłałbym ci inne paczki na święta.
Wyprostował się, przepuszczając przypadkowego Ślizgona, który zakorkował się między nimi a grupką wymieszanych młodzików z różnych domów.
- Tak czy siak, miło cię widzieć. Muszę częściej robić ci miejsce w swoim „tak bardzo napiętym grafiku prefekta” - uniósł nieznacznie dłonie, ruchami palców zaznaczając cudzysłów. Gdy umilkł na dłuższy moment, mimowolnie powiódł spojrzeniem niebieskich oczu po znajomej twarzy, szukając w niej jakichkolwiek oznak niepożądanej zmiany, której się obawiał. Najwyraźniej usatysfakcjonowany krótkimi oględzinami, pozwolił unieść się kątowi ust, opanowując jednocześnie złośliwy odruch nakazujący (pieszczotliwie!) poczochrać fryzurę panny Annesley. Był mocno przywiązany do swoich rąk i mimo wszystko nie chciał ryzykować ich odgryzienia.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 09 Lis 2015, 19:32

Annesley, w przeciwieństwie do Bena, nigdy nie miała żadnych wątpliwości... Nie, wróć, trzeba to ująć inaczej. Poczynając od pierwszego spotkania z Krukonem te kilka lat temu wątpliwości miała bardzo dużo, dosłownie cały wachlarz, całą talię wątpliwych kart. Mogła w nich przebierać jak w koszu ze skarbami, na każdy dzień wyszukując sobie inną, kolorową wątpliwość. To, oczywiście, doprowadziło do wiadomych już konsekwencji, z którymi uporali się dopiero teraz, całkiem niedawno. Uporali się dzielnie albo... Albo i się nie uporali, bo tu właśnie wracamy do zasadniczego problemu. Wątpliwości. Miała je teraz czy nie miała? Potrzeba dwóch stwierdzeń, by to wyjaśnić. Teraz, z perspektywy czasu, nie wątpiła, że przez swoją nastoletnią głupotę i benowy falstart przeoczyła coś bardzo cennego, jedną, cudowną chwilę, która zauważona w odpowiednim momencie mogłaby bardzo wiele zmienić. Wątpiła za to mocno w swoje obecne pogodzenie z poczynionymi ustaleniami. Było, minęło. Zaakceptowała to, oczywiście, bo tak podpowiadał rozsądek. Rozsądek, który generalnie gdy już się odzywał, kazał się wycofywać. Rozsądek, który tak bardzo różnił się od rozsądków jej rodziny i zawsze kazał się wycofywać. Rozsądek. Czy to jednak wystarczyło? Cóż, Claire wątpiła, wątpiła tym bardziej, im gorszy miała dzień.
Tym razem dzień miała jednak doskonały, co zresztą było widać. Gdyby ludzkie nastroje objawiały się w materialnych, barwnych emanacjach, Annesley skrzyłaby się teraz wszystkimi kolorami tęczy. Całe szczęście więc, że im tego oszczędzono - ani nudne w swej monotonności szkolne korytarze, ani tym bardziej oczy mniej emocjonalnych uczniów mogłyby podobnego pokazu nie wytrzymać.
- Ben! - Gdy znalazł się obok, Claire uczyniła dokładnie to, co czyniła zawsze. Najpierw zrobiła, potem pomyślała i zaczęła zastanawiać się, czy wyrzuty sumienia są już uzasadnione, czy jeszcze nie. Wspinając się na palce ucałowała policzek Krukona i uśmiechnęła się promiennie. Jeśli ktoś jeszcze wątpił w radość wywołaną widokiem Bena, powinien przestać.
Ta przerwa, choć niewątpliwie potrzebna na uspokojenie atmosfery i schłodzenie gorących głów, z perspektywy obecnej chwili wydawała się być zupełnie zbędną.
- Najlepszy! - stwierdziła stanowczo, bo przecież to było oczywiste, że lepszej nagrody wybrać nie mogła. - Ale hej, to się liczy tylko w takim wydaniu. Prezenty świąteczne to zupełnie co innego, niż... - zawahała się na chwilę, szukając odpowiednich słów, po znalezieniu których nie kryła zresztą satysfakcji. - Pakiet prefektowski.
Cofając się na jeden krok, by przepuścić jednego z Zielonych i nie zostać przy tym ofiarą desperackiej szarży przez tłum, swój entuzjazm nieco pohamowała, gdy jej wzrok padł na zabandażowaną rękę Bena. Przerwa była bardzo zła, przez nią nie miała pojęcia, co działo się z Krukonem. Że działo się coś złego.
- Co ci się stało? - zapytała z niepokojem, marszcząc brwi. Czekający w uśpieniu duch przyszłej uzdrowicielki z powołania wygramolił się z leża w sercu Annesley.
Oczywiście, sama Claire nie umiała jednak martwić się zbyt długo (to znaczy, umiała, ale dotychczas chroniczne zmartwienia wynikały zawsze ze źle ulokowanych uczuć i złamanego serduszka - ze wszystkim innym można było sobie poradzić), stąd po chwili znów uśmiechnęła się lekko i, nie dbając o swe ręce tak bardzo (lub też po prostu nie bojąc się ich odjęcia wskutek benowej klątwy), dźgnęła chłopaka lekko.
- Powinieneś. Ja też powinnam. - Wzruszyła lekko ramionami i przekrzywiła głowę na bok, jak zaciekawione zwierzątko. Uznajmy to za jeden z licznych, drobnych gestów przyznania się do winy. Winy, która w ostatecznym rozrachunku leżała po obu stronach.
- To idziemy? - Potem, uznając rytuał powitania za zakończony, ponownie uśmiechnęła się od ucha do ucha i spojrzała na Krukona wyczekująco. No, chodźmy już!
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 09 Lis 2015, 23:21

Czasem są takie dni, że jedno krzywe spojrzenie uchwycone kątem oka potrafi skutecznie zepsuć nastrój – a czasem wystarczy wśród tłumu twarzy wyłowić tę przyjazną, ozdobioną uśmiechem, by w sercu rozkwitła cała plejada kolorów. Kolorów, które bez pozwolenia zagarniają wszystkie członki, uderzając do głowy jak porządnie wstrząśnięta woda sodowa i zostawiając po sobie przyjemne syczenie ulatujących bąbelków. Tak właśnie mniej więcej czuł się Ben, kiedy dojrzał Claire, czując delikatne muśnięcie zawstydzenia swoją reakcję, choć przecież nikt nie mógł o niczym wiedzieć bez zdzielenia go legilimensem po głowie. A kogo mogłyby obchodzić myśli i emocje siedemnastoletniego chłopaka, kolejnej niewiele znaczącej mróweczki wśród tłumu szkolnej gawiedzi? Pocałunek zostawiony na policzku sprawił, że kark Krukona smagnęło ciepło, mimo jego woli rozciągające usta w nieco głupkowatym uśmiechu. Fakt większego obycia z dziewczętami od czasu panny Annesley wcale nie wyeliminował do końca niektórych odruchów – ba, pewne reakcje zdały się wręcz nabrać na sile. Oko zauważało więcej szczegółów, dłonie same odnajdywały czasem drogę, instynkt bez większego udziału świadomej woli podpowiadał, co robić. Choć na całe szczęście, w przypadku pana Wattsa myślenie zdawało się w pełni nie wyłączać w żadnej sytuacji – przynajmniej nie takiej, której miał okazji doświadczyć na własnej skórze.
By nieco zachować fason mimo uśmieszku wciąż unoszącego kąt ust, Szkot przewrócił oczami.
- Pakiet prefektowski – powtórzył za Puchonką, odruchowo osłaniając ją przed niewielkim tłumkiem, który zaczął przeciskać się akurat w miejscu, które okupowali - Brzmi jakbyśmy dostawali coś o wiele ciekawszego i lepszego niż wydzielone łazienki, czy możliwość odjęcia kilku punktów. Chyba musimy się upomnieć o jakieś masaże, pobyty w spa, paczki na święta z bibelotami z logo firmy... Mugole mają ponoć coś takiego – uciął, mając wrażenie, że niepotrzebnie zagalopował się z wtrącaniem do rozmowy wiedzy o niemagicznym świecie. To, co dla niego było oczywiste ze względu na ciotkę, innym mogło wydawać się dziwne. Czarodzieje bardzo różnie reagowali na temat mugoli, czasem bezpieczniej było po prostu ugryźć się w język.
- Hm? – mruknął, gdy Claire zapytała o obandażowaną dłoń, choć w pierwszej chwili zwyczajnie nie dotarło do niego, o co mogło chodzić. Chyba tak już przyzwyczaił się do tego cholernego opatrunku, że przestawał go zauważać, okazjonalne bóle w dłoni przy rzucaniu zaklęć wkładając między codzienność. - A, to. To nic. Mały wypadek z różdżką. Zagoi się.
Wytłumaczenie krótkie, treściwe, w podtekście sugerujące, by o nic więcej w tej kwestii nie pytać – Ben naprawdę nie miał ochoty opowiadać o tym, co stało się w Pokoju Życzeń. Sam wolał o tym nie myśleć, jeśli nie musiał. Z perspektywy czasu, utrata kontroli nad sobą wywołana spojrzeniem na wspomnienie podarowane przez pannę Lacroix, wydawała mu się po prostu przerażająca. Nie sądził, że był zdolny czuć tak oślepiający gniew, taką furię. Nie chciał tego więcej doświadczać. Irlandka na szczęście zdawała się posiadać rzadki dar rozpraszania złych myśli prostym gestem – w tym wypadku było to dźgnięcie w wattsowy bok, które nieco załaskotało. Nikt nie mógł wiedzieć, że groźny prefekt Krukonów miał łaskotki. Jak by to wpłynęło na respekt reszty szkolnej społeczności, gdyby taki wielki dryblas skręcał się, uciekając przed nachalnymi rączkami, dusząc się zamiast śmiać? Ano na pewno nie na plus, tego pan Watts był po prostu pewien. A tłumaczenie, że nie umiał wydobyć z gardła śmiechu, a nie że nie chciał, też nie leżało gdziekolwiek w pobliżu jego listy priorytetów.
- Panie przodem – rzucił z wyraźnie przebijającym się w głosie rozbawieniem, dłonią wskazując kierunek wzdłuż korytarza, z którego powoli zaczynali znikać uczniowie. Niewielu chciało zostawać w pobliżu klas po skończonych zajęciach, co akurat było w tym momencie na rękę dwójce żółto-niebieskich chuliganów. Zatrzymując się po krótkim spacerze obok pomnika Borysa Szalonego, Ben na chwilę oparł się ramieniem o ścianę, wsuwając dłonie do kieszeni szkolnej szaty i posyłając Claire spojrzenie mówiące ni mniej ni więcej a cierpliwości, panno Annesley. Prefekt zaszurał butem o posadzkę, kątem oka spoglądając na mijającą ich parkę uczniów, a potem nauczyciela. Korytarz opustoszał dopiero po kilku dłuższych momentach i gdy zaległa na nim cisza, Krukon zerknął w jedną, a potem drugą stronę, ruszając się z miejsca. Drzwi znajdujące się w przeciwległej ścianie zdawały się nie wyróżniać niczym specjalnym.
- W sumie nawet nie wiem, czy mogliby mi coś nagadać za wpuszczanie cię tu, ale lepiej dmuchać na zimne – rzucił usprawiedliwiając w swoją przesadną ostrożność i przepuszczanie wszystkich przodem, po czym wymamrotał, nachylając się do framugi - Cytrusowe mydełko.
Klamka zdała się szczęknąć cichutko, jakby w zamku coś przeskoczyło – w efekcie, gdy Ben ją nacisnął, gładko ustąpiła, pozwalając na otwarcie drzwi. Nieco niedbałym ruchem głowy prefekt zasugerował Claire, by pierwsza weszła do środka, a gdy to zrobiła, zerknął raz jeszcze w przeciwległe końce korytarza, podążając za nią do tego owianego szkolną legendą przybytku luksusu i rozkoszy wszelakich. Łazienka prefektów, proszę państwa. Te baseny, te marmury!
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyWto 10 Lis 2015, 13:23

Claire na dobre kilka chwil wyraźnie się nachmurzyła i gdyby nie to, że szanowała prywatność swych bliskich - i dalekich zresztą też - miałaby teraz pełne prawo odegrać scenę nadgorliwej uzdrowicielki. Różne były upodobania co do stosowanych do strojów dodatków, ale bandaż nigdy nie był jednym z nich - a już na pewno Ben nie zakładałby sobie opatrunku do ozdoby. Coś mu się stało, coś mu dolegało i przez jedną krótką chwilę Puchonka poczuła się niemal urażona, że Krukon nie chce jej powiedzieć. Niemal, bo oczywiście Annesley rzadko kiedy faktycznie się obrażała i rzadko kiedy było jej też naprawdę, dogłębnie przykro. W tej chwili było to krótkotrwałe zdezorientowanie ostatecznie skutkujące jednak akceptacją decyzji Wattsa. Nie zamierzała naciskać, na siłę drążyć tematu. Póki jej wewnętrzny zmysł nie wyczuwał niczego tak-bardzo-tragicznego, póty mogła darować sobie przesłuchania i wyciąganie z gardła przyjaciela satysfakcjonujących ją wyjaśnień. Chłopak miał prawo do swoich tajemnic podobnie jak miała je i ona, nie było potrzeby ładować się z butami w nieswoje sprawy.
Dobrze więc, że chwilę przedtem pojawił się temat mugoli - całkiem niezłego wątku na zabicie czasu podczas krótkiej wędrówki do łazienki. Oczywiście, z Claire było zbyt dobre dziecko, by miała do niemagicznych jakiekolwiek uprzedzenia, stąd jedynym, co wywołały w niej słowa Wattsa, była ciekawość. Annesley nie miała zbyt wiele do czynienia z tą częścią społeczeństwa, która magii nie znała. W Turloughmore mieli wprawdzie sąsiadów pozbawionych daru, niektórzy wpadali nawet do Rudej Annie, przymykając oczy na dziwne plotki, jakie dotyczyły lokalu, jego właścicieli i gości, tym niemniej Klara niewiele o niemagicznym życiu wiedziała. Jej własna egzystencja magią była przesycona już od pierwszych dni i jak dotąd nigdy nie było powodu czy okazji, by poszerzyć swoje perspektywy. Jedynym, w czym jako-tako się orientowała, były mugolskie praktyki medyczne, ale i to w zakresie raczej ogólnym, wystarczającym do zaspokojenia swej chorobliwej ciekawości. Nic więc dziwnego, że krótkie wyjaśnienie Bena Irlandka przyjęła z wyraźnym entuzjazmem, nie kryjąc zainteresowania.
- Naprawdę? - Zmarszczyła lekko nosek próbując przełożyć opis Wattsa na nieco bardziej zrozumiały, obowiązujący w ich czarodziejskiej rzeczywistości język. - Dostają prezenty za to, że gdzieś pracują, pełnią jakąś rolę? Takie coś poza pensją? - Claire nie słyszała, by podobne zwyczaje obowiązywały na przykład w Ministerstwie Magii czy Szpitalu Świętego Munga, ale z drugiej strony - kto ich tam wie? O tym, jak wygląda prawdziwa, pełna dorosłość, Annesley miała przekonać się dopiero za jakiś czas, gdy jej obowiązki wykroczą poza mury Hogwartu i, wakacyjnie, Rudej Annie.
Tymczasem potuptała raźnym krokiem we wskazanym jej kierunku i z trudem powstrzymując się od niecierpliwego przestępowania z nogi na nogę, wstrzymała oddech gdy nastał ten znamienny moment. Chwila, gdy drzwi do upragnionego pomieszczenia zostały otwarte. To niewątpliwie bardzo dziecinne, ale Claire takie błahostki, jak choćby wizyta w prefektowskiej łazience zwyczajnie cieszyły. Cieszyły do tego stopnia, że Annesley zapomniała o czymś niezwykle istotnym, pytaniu niemal podstawowym.
Jak zamierza skorzystać z luksusów w towarzystwie Bena?
Teraz, stojąc już w upragnionym miejscu, musiała się nad tym wreszcie zastanowić. Podczas, gdy jej chwilowe zamarcie bez ruchu i zaniemówienie dało się wytłumaczyć faktyczną atrakcyjnością pomieszczenia (dla Annesley, której domem było piętro rodzinnego pubu i mieszcząca się w nim jedyna, ciasna łazienka znalezienie się w sali tak skrajnie innej było niczym wkroczenie do nieswojej bajki), myśli Irlandki w jednej chwili skupiły się wokół zagadnienia, które dotąd tak beztrosko pomijała. Że chciała z tych luksusów skorzystać, to był fakt - skąd mogła wiedzieć, czy i kiedy ewentualnie trafi jej się podobna okazja? Jak jednak poradzić sobie z sytuacją, która była z pewnością niezbyt komfortowa i absolutnie zawstydzająca?
Bo Claire ze swoją seksualnością i ciałem miała bardzo wiele problemów. Garść kompleksów i wrodzona pruderyjność przybierały formę skrajnej wstydliwości, która sprawiała, że na samą myśl o rozbieraniu się przy kimkolwiek Irlandce dygotały ręce. Oczywiście, do zmiany ciuchów w kobiecym towarzystwie siłą rzeczy musiała się przyzwyczaić, ale żeby przy chłopaku? Nawet gdyby Ben był chłopakiem jej własnym - a przecież nie był - to i tak nic by nie ułatwiło, bo Klarze brakowało nawet minimalnej porcji odwagi i pewności siebie. Sama myśl o tym, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości miałaby mieć partnera, który chciałby mieć ją zarówno w ubraniach jak i bez nich wywoływała na policzkach nastolatki karmazynowe rumieńce, teraz tym czerwieńsze, że sytuacja była naprawdę głupia. Jak mogła tego nie przemyśleć!
Słowo jednak się rzekło, sama sobie taką nagrodę wybrała i stojąca na przekór temu wszystkiemu duma nie pozwoliłaby jej tak po prostu się teraz wycofać. Na miłość boską, ze wstydem i skrępowaniem trzeba sobie radzić! Nie może uciekać tylko dlatego, że przyjemność wymaga rozebrania się, że w obecnej chwili wymaga tego przy Benie i że...
Oczywiście, myśl że mogłaby Krukonowi podziękować, a następnie po prostu go wyprosić i kazać czekać za drzwiami była niedorzeczna, Claire nie poświęciła jej ani jednej chwili.
- Odwróć się i nie patrz - rzuciła więc wreszcie krótko, czując, jak robi jej się nieprzyzwoicie gorąco. Jeszcze chwila zwłoki i naprawdę gotowa by się była rozmyślić, a na to nie mogła sobie pozwolić. Nie mogła i już. Bardziej niż ewentualnego ośmieszenia żałowałaby potem tylko tego, że nie spróbowała chociaż zwalczyć swych słabości.
Ostatecznie więc znalazła najdalszy, najbardziej odizolowany i jej zdaniem komfortowy kąt łazienki i, w międzyczasie co najmniej pięć razy oglądając się za siebie, na Bena, czym prędzej zrzuciła szkolną szatę. Owijając się ciasno ręcznikiem w kilku szybkich krokach znalazła się przy basenie z ciepłą, parującą wodą, wślizgnęła się do środka (prostokąt puchatego materiału pozostawiając oczywiście na brzegu) i dopiero wtedy, gdy pachnąca morelami piana skryła ją niemal po sam czubek nosa dziewczyna pozwoliła sobie odetchnąć cicho. Na Merlina, skrępowanie nie mogło wytrzymać takiej konkurencji. Czując, jak nieco wbrew jej woli kolejne mięśnie rozluźniają się, Annesley, mruknęła cicho i przysiadła na jednym z podwodnych siedzisk.
- Ja... już - rzuciła niepewnie, nie bardzo wiedząc, co dokładnie chciała na początku powiedzieć. Uważając, by piana zasłaniała ją odpowiednio, zerknęła na Bena i po raz kolejny - i zapewne nie ostatni - spłoniła się rumieńcem. Następnym razem musi więcej czasu poświęcić na dokładne analizy swych planów!
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyNie 15 Lis 2015, 16:13

- Tak, dokładnie – odparł Ben, zadowolony w duchu, że temat mugoli nie wywołał niepotrzebnej dyskusji. Odkąd zamieszkał z wujostwem prawie dziewięć lat temu, obcowanie z kulturą osób niemagicznych było dla niego codziennością – już ciocia Arturia o to zadbała, gdy tylko usłyszała, jakie rasistowskie slogany wpychali chłopakowi do głowy biologiczni rodzice. Z perspektywy czasu młody Watts był dla niej pełen podziwu, że nie poddała się już na wstępie obdarzona przez niego bezpodstawną pogardą, a wytrwale próbowała przekuwać uprzedzenia w tolerancję dla odmienności. Jej upartość w połączeniu z troską przyniosły najwspanialsze możliwe skutki, a sam Ben nie śmiałby zaprzeczać, że ta kobieta miała na niego ogromny wpływ, być może nawet większy niż wujek-czarodziej. - Wszystko w sumie zależy u kogo pracują, ale na święta zwykle są kosze ze słodyczami – dodał po krótkiej chwili, z pewnym rozrzewnieniem wspominając przynoszone przez ciocię dobrodziejstwa. I wcale a wcale to nie on był powodem, dla którego następnego dnia koszyk był pusty! To te gnomy z ogrodu!
Tajna misja wprowadzenia panny Annesley do łazienki prefektów zakończyła się stuprocentowym sukcesem – żadnych przeszkód, żadnych zbędnych pytań, ani świadków. Idealnie. Zrobi jej wycieczkę, pokaże to i owo, a kiedy Claire uzna, że wystarczająco się już napatrzyła na prefektowskie bonusy, wyjdą równie niepostrzeżenie co weszli. Wszystko pięknie, Ben miał swój plan działania, ale jak widać, dziewczyna zaplanowała coś zupełnie innego. Coś, co zakomunikowane w prostym przekazie Odwróć się i nie patrz sprawiło, że Krukon poczuł nagłą falę gorąca wspinającą się w górę kręgosłupa, rozsiadającą się wygodnie na karku. Na Merlina, ona chyba nie mówiła poważnie...? Najwyraźniej mówiła, bo pod wpływem wyczekującego spojrzenia Szkot mógł tylko posłusznie obrócić się tyłem i dla dodatkowego efektu zasłonić oczy dłonią. MerlinieMorganoiświęcimugolscy, w co on się wpakował. Miało być grzecznie i spokojnie! W momencie, w którym zorientował się w planie panny Annesley odnośnie skorzystania z udogodnień łazienki prefektów, Ben powinien powiedzieć, że wychodzi i daje jej trochę prywatności. Nie istniał jeden konkretny powód, dla którego tego nie zrobił.
Blondyn uparcie milczał, nieco nerwowo przełykając ślinę, gdy pozbawiony na chwilę zmysłu wzroku idealnie słyszał wszystkie szelesty ubrań zsuwających się z dziewczęcego ciała. Szelesty, na jakie niezawodnie reagowało przeładowane hormonami nastoletnie ciało i wyobraźnia podsycana podszeptami męskiego mózgu nr 2. No to wpadł. Jak śliwka w kompot. Znowu. Krukon zawsze twierdził, że miał silną wolę, a rozum górował nad odruchami, ale w takich momentach zwyczajnie następował moment próby. Trzymaj fason, kretynie. Próby wyobrażania sobie profesor McGonagall w kabaretkach całkiem nieźle wpłynęły na przywrócenie otrzeźwienia i jaśniejszego poglądu sytuacji. Claire. Temat zamknięty. Tylko sympatia. Łapy przy sobie, to nie twoje.
- Mogłaś coś powiedzieć, zostawiłbym cię i jeszcze dorzucił gumową kaczkę – rzucił w odpowiedzi na przyzwolenie, by się ruszyć i spojrzeć, usilnie starając się, by jego głos zabrzmiał jak najnormalniej. To, że na wyposażeniu męskiego ciała znajdowały się dwa mózgi, nie znaczyło, że powinien słuchać tego dodatkowego. No i druga sprawa – wcale nie uśmiechało mu się wyjść na nie panującego nad sobą neandertala. Nawet jeśli pierwsze kontrolne zerknięcie przez ramię w stronę basenu pełnego piany sprawiło, iż wspomnienia nie tak dawnego spotkania z Aristos w podobnej scenerii uderzyły go z siłą galopującego garboroga. Musiał jak najszybciej rozdzielić te dwie sytuacje, jeśli w najbliższej przyszłości miał nie oszaleć. Trudno, stało się. Nie podejrzewał Claire o specjalne podjudzanie, bo była na to zwyczajnie zbyt niewinna, zbyt słodka – jak donut z różową polewą i posypką strzelającą na języku.
- Spokojnie, nic nie zobaczę, ta piana jest tak gęsta, że możesz mieć potem problem z jej zmyciem – dodał z pewnym rozbawieniem, uchwycając podejrzliwe spojrzenia Puchonki w stronę potężnych, morelowych fortów, mających bronić jej cnoty i czci. Sam postąpił kilka kroków w stronę ściany, gdzie spokojnie stały sobie dwa małe stołeczki i zanim przysunął jeden nieco bliżej basenu, ściągnął wierzchnią szatę, przewieszając ją sobie przez rękę. Po pierwsze, od gorącej wody było po prostu parno, po drugie... Musiał strategicznie zasłonić to i owo.
- Nie wiem dla kogo oni to projektowali, chyba dla skrzatów – skomentował, gdy stołeczek zatrzeszczał żałośnie pod jego ciężarem, sprawiając, że panicz Watts skrzywił się mimowolnie, zerkając w bok, jakby chciał się upewnić, że konstrukcja wciąż trzyma.
- Rzeczywistość sprostała oczekiwaniom? – spytał, opierając przedramiona na udach i posyłając Claire lekki uśmiech. Pilnując się oczywiście, by wzrok nie wędrował nigdzie poza jej oczami.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyNie 15 Lis 2015, 18:30

Claire rzeczywiście daleka była od świadomego wystawiania Bena na próbę i nie było na to lepszego dowodu niż to, że wpadła na taki pomysł, jaki wpadła. Brzmi skomplikowanie? A przecież to całkiem proste. Gdyby zachowując pełnię charakteru panny Annesley dorzucić jej tylko chęć uwiedzenia Wattsa, Irlandka nigdy, przenigdy nie zdecydowałaby się na taką nagrodę za wygrany zakład. Na Merlina, przyzwoitość by jej na to nie pozwoliła! Chcąc naprawdę zbliżyć się do Krukona i sprawdzić, czy trochę przeszłości jest jeszcze do odzyskania, Klara uskuteczniałaby najpierw jakieś długotrwałe, żałosne podchody by ostatecznie zbłaźnić się w taki czy inny sposób. Wstyd tylko przybrałby na sile, zwykła rozmowa byłaby wyzwaniem a sytuacja, w której miałaby zrzucić ciuchy w towarzystwie blondyna pozostawałaby co najwyżej w sferze jej wyobraźni. Rumieńce na widok chłopaka towarzyszyłyby jej przy każdym, dosłownie każdym spotkaniu - także na lekcjach, jak to się zresztą działo w obecności Anthony'ego - i nie byłoby mowy o podobnej beztrosce, zagalopowaniu się na taką skalę. Nie, to wyjście nie było elementem niecnego, puchońskiego planu na wykorzystanie męskiej słabości Wattsa. To wyjście było po prostu pomyłką, efektem niepoświęcenia odpowiedniej ilości czasu na przeanalizowane wszystkich za i przeciw.
Nie zmieniało to jednak faktu, że teraz, uświadomiwszy sobie pełnię sytuacji, Claire czuła się głupio, głupio tym bardziej, że z jednej strony... Hej, Irlandka mogła być najniewinniejszym stworzeniem świata, ale miała szesnaście lat, bujną wyobraźnię i gospodarkę hormonalną w normie, a to znaczy, że fantazje nie były jej obce. Fantazje różne i różniste, znajdujące swe odbicie na zaczerwienionych policzkach. I nawet, jeśli nie traktowała Bena inaczej, jak po prostu dobrego przyjaciela po przejściach, to nie ukrywajmy - rosły Szkot w wyimaginowanych obrazach też miał prawo się pojawiać. I choć sama Annesley doskonale wiedziała, że z realizacji tychże wyobrażeń nie wyszłoby zapewne nic dobrego, że czułaby się jeszcze bardziej głupio i niepewnie w dalszych kontaktach z Wattsem, to dojrzewanie było okresem upierdliwym, z którym nie każdy sobie radził. Claire sobie radziła, bo była tchórzem, ale tak poza tym - trudno było mówić o jakiejkolwiek sile woli z jej strony. Była marzycielką, romantyczką, panną kochliwą. Gdyby skrajnie rozwinięte poczucie wstydu nie powstrzymywało jej przed zaawansowanymi gierkami damsko-męskimi, gdyby na drodze nie stał jej cały wór kompleksów, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.
Klara była jednak jaka była i teraz, schowana po czubek nosa w górach piany musiała bardzo się starać, by nie zacząć się jąkać. Bo wiecie, ona miała naprawdę pełną świadomość sytuacji. To, że była bystra, to swoją drogą - w jej przypadku dochodziła jednak jeszcze fascynacja uzdrawianiem. Anatomia była uzdrawiania nieodłącznym elementem. Fizjologia też. Biorąc to wszystko pod uwagę, karmazyn na twarzyczce Irlandki wkroczył już w tę intensywność, którą trudno było wytłumaczyć wyłącznie temperaturą wody i tą panującą w łazience.
- Chyba żartujesz - odpowiedziała więc względnie cicho na jego sugestię, że jednak powinna uprzedzić o swych planach. Tak, powinna, wiedziała o tym - to nie znaczy jednak, że od razu musi się do tej pomyłki przyznawać! Zresztą i tak nie postąpiłaby przecież inaczej. Była poczciwym stworzeniem, które bardzo przejmowało się tym, by nie wyjść na arogancką egoistkę. - Robisz mi przysługę, nie mogłabym cię po prostu wyrzucić za drzwi - tłumaczyła się więc dalej i w całym zaaferowaniu nie zdążyła zawczasu ugryźć się w język. - Poza tym co to za atrakcja korzystać z łazienki samej, z Tobą jest... - Gdy zorientowała się, jak to zabrzmiało, policzki miała już w kolorze purpury, usta wygięte w grymasie Merlinie, mogłaś jednak stanąć w tej kolejce po inteligencję społeczną, a dłoń w drodze do teatralnego facepalma.
Ostatecznie w obliczu ogromnej - jej zdaniem - gafy zrobiła to, co potrafiła najlepiej, czyli uciekła. Na chwilę. Pod wodę. Dla ochłodzenia płonącej twarzy, w porównaniu do której woda w basenie była co najwyżej letnia. Gdy wynurzyła się ponownie, prychając wodą, czuła się lepiej. Trochę. Nie, w porządku, dużo lepiej, o czym świadczył szeroki uśmiech.
- Jeszcze się pytasz? - zaśmiała się, w międzyczasie zgarniając mokre włosy do tyłu, na plecy. Tym, by po wysuszeniu ich nie mieć na głowie stogu siana, zajmie się później, w wieńczącej pobyt w łazience walce z niesfornymi kosmykami. - Powiedziałabym, że skutecznie je przerosła. To... - Machnęła ręką w ekspresyjnym geście zafascynowania. - Przecież to jest jak w zamku. No tak, w sumie Hogwart jest zamkiem, ale... Wiesz o co mi chodzi! Jest jak z bajki, jak z tych historyjek o księżniczkach i rycerzach. Brakuje tylko uwiązanego na łańcuchu smoka i happy endu. - Uśmiechnęła się nieznacznie, by wreszcie westchnąć cicho. - To nie jest coś, do czego byłabym przyzwyczajona. U mnie w domu nie ma takich luksusów. Nie ma nawet w połowie takich, ani choćby w ćwierci. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie miała problemu z tym, że pochodziła z niezbyt zamożnej rodziny, ale każdy ma przecież jakieś marzenia. To, że Annesley śniła czasem o świetlanej przyszłości u boku cudem znalezionego księcia w ślicznej, otoczonej lasami rezydencji było normalne, przysługiwało jej jak każdej dorastającej kobiecie.
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyNie 29 Lis 2015, 19:58

Ben zawsze był osobą, która czuła zbyt wiele i myślała zbyt wiele, co w rezultacie sprawiało, że pod blond czupryną kotłował się wir, w którym ciężko było dojrzeć początek oraz koniec. Nie umykały mu niuanse, wymowne spojrzenia, czy nieświadome drgnięcia mięśni na twarzach rozmówców – wszystko miało swój powód, swoje przeznaczenie, swoje miejsce w rządku. W oczach młodego Wattsa, na codzienne fakty, sytuacje i wymiany zdań nakładała się dodatkowa warstwa, siatka pozwalająca wyłapać powiązania, drgnięcia, najmniejsze zmiany nastrojów. Empatia powinna stanowić błogosławieństwo, narzędzie pomagające zrozumieć świat – gdy jednak działała tak intensywnie, szybko stawała się nużąca, obciążająca, nakłaniała do wycofania i postawienia ochronnego muru. Nic więc dziwnego, że zdecydowana większość szkolnej społeczności uważała aktualnego prefekta Krukonów za statyczną, niepokojącą bryłę lodu o zasobności emocjonalnej gumochłona. Ciągłe zmuszanie się do jak najbardziej powściągliwego wyrażania uczuć, do wycofania, stanowiło strategię obronną, która póki co gwarantowała, że Ben funkcjonował z dnia na dzień, w dużej mierze ignorując zachodzące dookoła niego akcje i reakcje, bronił spokoju ducha. Na wszystkie galopujące hipogryfy, skoro już go uważano za kwiat lotosu na tafli pieprzonego jeziora, równie dobrze mógł jeszcze chwilę odnajdywać się w tej roli. Nie była w gruncie rzeczy taka zła.
Przy Claire odczuwał pewien żal z powodu takiej a nie innej decyzji, z powodu odruchów które wtłoczył w siebie tak dawno temu. Nawet przy najbliższych sobie osobach, czasem łapał się na tym, że wskakuje w kostium, że jakieś sznurki pociągają bezwładne kończyny wedle swojej woli, a serce cichnie przekierowując całą moc decyzyjną ku chłodnemu, kalkulującemu rozumowi. Bał się, by pewnego dnia siła nawyku nie zmieniła tego, kim był w środku, nawet jeśli często czuł znużenie własną przenikliwością i zbyt długim zastanawianiem się nad możliwymi ukrytymi znaczeniami. Gdyby opuścić te wszystkie zasieki, mury i zakopać niewidzialne fosy, obdarzanie ludzi zaufaniem i troską byłoby dużo łatwiejsze. Choć te dwa prezenty w mniejszej lub większej ilości panna Annesley już otrzymała, a teraz Benowi pozostawało rozstrzygnięcie, co z tym fantem dalej począć. - Ja i żarty? A pół szkoły sądzi, że nie wiem, co to słowo znaczy – odparł zadziwiająco swobodnie, wciąż testując, w którym miejscu jego instynkt samozachowawczy nakaże odwrót, sygnalizując, że posunął się trochę za daleko. Na kolejne stwierdzenie już nie zdążył odpowiedzieć, z ciepłem muskającym policzki mogąc tylko obserwować, jak Puchonka uciekła pod wodę prawdopodobnie zażenowana własnymi słowami. Technicznie rzecz biorąc to nie korzystali z tej łazienki razem, Ben był tylko postronnym obser... Stop, to brzmiało źle. Wizja wspólnego, faktycznego użycia prefektowskiej mega-wanny też wcale nie pomagała uspokoić tego i owego. (Bijącego serducha, zboczuszki.)
Krukon sięgnął więc znów ku przerażającym obrazom profesor McGonagall w komplecie seksownej bielizny prosto z okładki Playwizarda – pomogło. Byłby nieco zmartwiony, gdyby stało się inaczej. Odchrząknął krótko, zerkając ku sufitowi, po czym wypuścił spomiędzy ust utrzymany w płucach oddech, gdy panna Annesley ponownie się wynurzyła. Zmiana tematu, już. Pochylając się nieco do przodu, prefekt splótł razem palce obu dłoni, pociągając nieco nosem – słodki, morelowy zapach piany gęsto pokrywającej basen nieco łaskotał tam, gdzie nie powinien.
Kąt ust Szkota uniósł się nieco, gdy dziewczyna roztaczała przed nim wizje wyjęte prosto z książkowych marzeń – ale czy pragnienia szczęśliwego zakończenia u czyjegoś boku były aż tak bardzo szalone? W opinii Bena ani odrobinę.
- Wiesz jaki ciężki byłby ten smok w utrzymaniu? Co najmniej jedna dziewica tygodniowo – rzucił, chcąc wysterować temat w rejony nieco zabawniejszej interpretacji. - Księżniczka i rycerz by zbankrutowali, chyba że by przerobili go na buty i torebkę dla księżniczki.
Urwał na chwilę, przygryzając dolną wargę i zapatrzył się w jeden z kłębów piany, jakby był najbardziej fascynującą rzeczą na świecie. Nagle drgnął, jakby przebudzony z transu i znów przeniósł spojrzenie niebieskich oczu na twarz Claire. - Nie chciałbym zabrzmieć jak stary dziad, ale wiesz... Ważniejsze z kim mieszkasz, a nie gdzie, jeśli masz zapewnione wszystko co trzeba. Wyobraź sobie, że mieszkasz w rezydencji ociekającej złotem, pod nogami biega ci tabun skrzatów domowych oczekujących na twoje skinienie, ale boisz się lub nienawidzisz człowieka, z którym dzielisz przestrzeń. Umiem zabijać atmosferę, co? – spytał bardziej retorycznie, niż faktycznie oczekując odpowiedzi, po czym chyba chcąc jakoś zamaskować swoją gafę i śladowe zakłopotanie, przysunął się na stołku bliżej krawędzi basenu, kilka razy dźgając palcem kłąb piany z wyrazem koncentracji ściągającym twarz. Umrzyj piano, umrzyj.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyNie 29 Lis 2015, 21:56

Ze szkolną społecznością był jeden zasadniczy problem - wszystko brała na wiarę, przyjmowała pierwsze wnioski, nie zastanawiając się, czy rzeczywiście są one najlepszymi. Claire nie mogła zapomnieć, że sama jest częścią tej samej rodziny, z drugiej jednak strony trudno było się nie łapać na myśli, że niektórzy są jednak w jakiś sposób ułomni. Annesley była zbyt dobrym dzieckiem, by swe myśli ubrać w takie właśnie, dosadne słowa, ale mniej więcej o to właśnie chodziło - o to, że tak wielu jej rówieśników po prostu szło na łatwiznę, nie to co... Nie, moment. Bardzo możliwe, że ona też. Chęci poznania każdego człowieka przed osądzeniem go to jedno, ale skąd miała mieć pewność, że w jej głowie nie siedziały już mylne oceny? Na pewno siedziały. W jakimś sensie to było ludzie, bo przecież w głowie wszystko musiało być poukładane. Każdy musiał mieć jakąś swoją metkę, jeśli więc nie znasz kogoś wystarczająco, bazujesz na tych skrawkach informacji, które posiadasz. Dość proste, choć niekoniecznie sprawiedliwe.
Nie można było przy tym zapomnieć, że gdy obcym ludziom w dużej mierze jest zupełnie wszystko jedno, co o nich myślisz, to zupełnie inaczej było z twoimi bliskimi - i na odwrót. Opinie ludzi ważnych były... No, ważne. Po prostu. Każdy miał takie grono osób, przez których chciałby być dobrze oceniany, dobrze widziany, a przede wszystkim - dobrze rozumiany. I tu pojawiał się problem w postaci rozgraniczania tego, jakim było się dla innych, a tego, kim było się dla tych nielicznych jednostek, o które warto było walczyć. To całkiem naturalne, że egzystencja w tłumie wymaga dopasowywania się, przybierania jakiejś roli, spełniania oczekiwań. Równie oczywiste jest to, że trzeba chronić się jakoś przed nawałem tego wszystkiego - nadmiar bodźców, pytań, próśb i gróźb nie może skutkować niczym dobrym. Trzeba się w jakiś sposób odgradzać, by nie oszaleć, to zrozumiałe. Tylko... Wiecie, ten legendarny złoty środek. Bardzo trudno go zachować, trudno w ogóle go odnaleźć.
Z Benem rzeczywiście było tak, że społeczeństwo oceniało go zupełnie mylnie. Claire miała tę przyjemność znać go lepiej, wiedzieć o nim więcej - ale powiedzmy sobie szczerze, czy naprawdę wiedziała wszystko? Szczerze w to wątpiła, nawet teraz. Przed lata popełniła błąd - jeden, dwa, może trzy - i teraz nie miała pewności, na czym dokładnie stoi. Ile wie i w czym tak naprawdę tkwi. Bo jak nazwać ich relację? Standardową przyjaźnią? Przyjaźnią zbudowaną na sentymencie? A może iskrą, która czeka tylko na podmuch, który roznieci z niej pełny ogień?
- Spodziewam się, że to dokładnie ta sama połowa, która uważa, że nie umiem odmawiać. I przeklinać. - Zaśmiała się cicho, gdy już ponownie wyłoniła się ponad wodę. To swoją drogą zabawna sprawa, kolejny element jej niewiedzy. Panna Klara nie miała bowiem absolutnie żadnej pewności, że Ben to wszystko wie. To znaczy, o brak asertywności raczej nie podejrzewał - kto jak kto, on przecież był już świadkiem pełnego pokazu tejże cechy - ale wulgaryzmy? Cóż, Irlandka mało komu kojarzyła się z osobą o ostrym języku. Praktycznie nikt nie widział w niej lwicy, którą przecież być potrafiła. Choć na to nie wyglądało, Annesley miała pazur - tylko rzadko kiedy uznawała za stosowne z niego korzystać. I teraz, gdy dobrze się nad tym zastanowić, Claire nie była przekonana, czy Watts przypadkiem wciąż nie należy do tej nieuświadomionej grupy. Watts, który był jej naprawdę bliski, Watts, który podobno doskonale ją znał.
Wysunięta tymczasem przez Krukona interpretacja podziałała doskonale - Puchonka znów roześmiała się cicho, najpewniej wizualizując sobie właśnie to wszystko przed oczyma wyobraźni. Torebka ze smoczej skóry z pewnością byłaby wiele warta! I choć kolejne słowa zabawne były już mniej, to uśmiech na twarzyczce Annesley jednak się utrzymał. Bo tak naprawdę nie miała przecież czym się martwić - co zresztą udowodniła swą odpowiedzią.
- Umiesz, zdecydowanie umiesz. Dobrze więc, że znam się na reanimowaniu. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, po chwili podpływając do zajętego przez Bena brzegu. Opierając przedramiona na przyjemnie ciepłej posadzce, oparła brodę na splecionych dłoniach i spojrzała na chłopaka z dołu.
- To nie zabrzmiało dobrze, ja naprawdę nie narzekam na to, co mam. Nie zamieniłabym swojej rodziny na pałac, podobnie też Rudej Annie. To tylko takie... romantyczne bzdury, skutek czytania zbyt wielu ckliwych książek. - Ponownie uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie bez wahania łapiąc dłoń Krukona, tę samą, którą zaczął napastować niczemu winną pianę.
- Uzdrawianie tworów niemyślących to specjalizacja, której jeszcze nie opanowałam, Ben - rzuciła z rozbawieniem i, skoro już podjęła się roli obrończyni przyjaznej atmosfery, bez wahania chlapnęła Krukona ciepłą, pachnącą wodą. Wstyd wstydem, ale im dłużej tu przebywali, tym lepiej Claire się czuła. Normalniej. Jak z przyjacielem, którym Watts przecież był.
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 28 Gru 2015, 00:39

Ben lubił dyskutować – wymieniać poglądy, uczyć się i wyciągać wnioski na podstawie starć odmiennych punktów widzenia, odnajdywać między nimi wspólny grunt oraz doprowadzać do kompromisów. Dawało mu to dużo satysfakcji, skupiało uwagę na jednym punkcie i zwyczajnie pozwalało lepiej poznać osobę, z którą się rozmawiało. Im bardziej zażarta dyskusja, tym lepiej – tylko w ten sposób naprawdę dostrzegało się schematy cudzego myślenia, rozpoznawało specyficzny ruch trybików oraz kółek zębatych. Chociaż czy w przypadku Claire, zostało Wattsowi tak wiele do poznania?
- Powinni byli usłyszeć, jak spuszczasz mnie na drzewo – powiedział z wyraźnie wyczuwalnym rozbawieniem, gdy panna Annesley napomknęła o powierzchowności relacji w szkolnej, szarej masie. - Tak po czasie zaczynam doceniać twoje zdecydowanie, chociaż wtedy chciałem pociąć się łyżeczką do herbaty.
Usta chłopaka rozciągnęły się w niedużym, niewymuszonym niczym uśmiechu, który z powodzeniem rozjaśniał porażająco niebieskie tęczówki – czasem było w nich coś elektrycznego, co nie pozwalało tak szybko odwrócić wzroku. - Chociaż twoje przeklinanie wciąż brzmi równie abstrakcyjnie co... Bo ja wiem, wyperfumowany troll czy milusiński Ślizgon.
Rozmowa płynęła niewymuszenie dalej, usuwając większość dziwnego wrażenia czegoś niewłaściwego – choć cała atmosfera speszenia nie mogła się tak po prostu się rozwiać. Nie kiedy Ben siedział sobie radośnie przy basenie, w którym pływała panna Claire. Na golasa. No bo w sumie ciężko kąpać się w ubraniach, ale rozumiecie niezręczność sytuacji.
- Co powiesz na biznes? Ja będę mordował atmosferę, a ty reklamuj się jako ekspert od jej reanimacji. Zyski na pół i będziemy pływać w złocie, hm? – oczywiście nie mówił poważnie, ale towarzystwo panny Annesley zachęcało, by odsłaniać przed nią niektóre wariackie zakamarki pełne dywagacji w krukońskiej głowie, dzielić się wizjami szalonego artysty o bliżej niesprecyzowanym talencie. Bo jak na kogoś tak pozornie poukładanego, Watts miał pod blond czupryną istny chaos, w którym jakoś na co dzień odnajdywał sens i ciąg.
Szkot odetchnął głębiej, dłużej utrzymując powietrze w płucach, kiedy Puchonka zbliżyła się do brzegu basenu, oparła na nim przedramiona i podniosła wzrok w górę, stwarzając wrażenie syrenki gotowej cię pożreć, jeśli pochylisz się zbyt nisko, oczarowany jej urokiem. Wciąż boleśnie świadom reakcji swojego ciała na wszystko co się działo i wizje podsuwane przez karmione testosteronem rozumowanie, Ben zmarszczył lekko brwi.
- Nie ma nic złego w odrobinie romantyzmu – mruknął wyraźnie ciszej, chwilę później zaczynając atakować palcem mięciutką pianę. Dotyk Claire zamrowił, wywołał kilka dreszczy, które podniosły na ręku gęsią skórkę. Zanim zdążył odpowiedzieć, już zaciskał powieki, gdy panienka Annesley chlapnęła go intensywnie pachnącą morelami wodą.
- Tak chcesz pogrywać? – spytał, ocierając oczy wierzchem dłoni. - Jesteś pewna? Ale tak absolutnie? Bo to jest wojna – dodał, czując nagłą lekkość, która nakazała uśmiechnąć się iście knujnie, zejść ze stołka i pochylając nad basenem, chwycić w dłonie wielki kłąb piany. A potem wrzucić go prosto na głowę Puchonki, tworząc na ciemnej czuprynie bliżej niedookreślony w kształcie mięciutki kapelusz.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyPon 28 Gru 2015, 12:27

Dawne czasy... Kiedy to było? Choć miała lat zaledwie szesnaście, a Ben niewiele więcej, panna Annesley czuła się tak, jakby dzieciństwo było etapem przedawnionym już co najmniej ćwierć wieku temu. To nie brzmi dobrze - w końcu czym miała się zmęczyć, co miało ją tak przygnieść? jej dorastanie nie było trudne, nie aż tak, by miało tłumaczyć jakieś wycieńczenie życiem - ale Klara naprawdę czasem tak się czuła. Nie stara, ale po prostu zmęczona. Czas, kiedy była beztroską do granic możliwości (i rozsądku) wydawał się być bardzo, bardzo odległy. Czas, kiedy nie zwracała jeszcze uwagi na konsekwencje swoich czynów, kiedy odmawiała bez zastanowienia się, jak wpłynie to na drugą osobę, kiedy Ben... Och, na Merlina, Claire. Przestań!
- Z jednej strony to bardzo dobrze, że tak brzmi - zaśmiała się cicho, czym prędzej wracając do rozmowy. Do było bezpieczniejsze, bo rozważanie przeszłości nigdy nie prowadziło do niczego dobrego - a już na pewno nie w obecnej konfiguracji, kiedy ona w basenie, Watts obok... Rozumiecie! - Dzięki temu mogę wziąć oponenta z zaskoczenia, czy coś. Przekleństwa używane na co dzień tracą swoją siłę rażenia - parsknęła cicho. To, że mało kto przeklinającą Klarę słyszał było oczywiste, bo Irlandka po prostu nie była zwolenniczką cięższych słów. Jej obecna deklaracja była więc w pewnym sensie na wyrost - póki mogła, Claire wszelkie rozmowy czy kłótnie załatwiała... No, wiecie. Cywilizowanie. Chociaż, z drugiej strony, czy życie nie potwierdzało tylko jej ostatniego wniosku? Gdyby już zdarzyło jej się rzucić jakąś panną lekkich obyczajów mogła przynajmniej mieć pewność, że odniesie to jakiś wyraźny skutek, czego nie można było powiedzieć o innych uczniach szafujących podobnym słownictwem zupełnie bez okazji.
- Doskonały pomysł - rzuciła tymczasem z przesadnym przekonaniem. Brzmiałoby to znacznie lepiej, gdyby postarała się o chociaż minimum powagi, dla Annesley rzadko kiedy było to jednak łatwe. Pomijając sytuacje, gdy była zranioną do żywego lub gdy ktoś nie słuchał uważnie, gdy Claire usiłowała wyjaśnić jakieś szczególnie trudne zagadnienie z eliksirów, hogwarcka wróżka poważną być po prostu nie umiała.
- Nie obawiasz się jednak konkurencji? Z mordowaniem atmosfery ludzie zazwyczaj doskonale radzą sobie sami, to wskrzeszanie jest zazwyczaj problemem. - Uśmiechnęła się pod nosem z rozbawieniem. Lubiła się czasem z Benem drażnić, mówić mu coś na przekór tylko po to, by ją przekonał. A umiał to zrobić, prawda? Umiał ją przekonać niemal do wszystkiego. Nie udało mu się tylko raz, ale to było już dobrych kilka lat temu.
Tymczasem, zająwszy już względnie stabilną pozycję przy brzegu basenu, westchnęła tylko cicho na wzmiankę o romantyzmie. No, może rzeczywiście nie było w tym nic złego. Z drugiej jednak strony nadmiar potrafił szkodzić, czyż nie? Romantyzm doprowadził jej brata, Darcy'ego, do beznadziejnego zakochania w dziewczynie, która na niego nie zasługiwała, a ją samą, słodziutką Claire, do utraty głowy w imię wcale nie lepszego osobnika płci męskiej. To naprawdę... Dziewczyna sapnęła cicho, nim zapędziła się w tych rozważaniach za daleko. Rumieńce na policzkach wpadły w jeszcze większy karmazyn i jak z nimi nie mogła sobie poradzić, tak na niepotrzebne myśli świetnie podziałało lekkie potrząśnięcie głową. Jeśli ktoś nie wierzy, że można w ten sposób wyrzucić spod czupryny niechciane obrazy, niech sam sprawdzi!
Jednego jednak uniknąć jej się nie udało. Zmagania z własną wyobraźnią zaabsorbowały ją na tyle, że nim zdążyła się zorientować, stała się już posiadaczką piankowego kapelusza. Pisnęła cicho, gdy lekkie jak puch nakrycie głowy spoczęło tam, gdzie nie powinno... No co? Claire nie lubiła czapek, kapeluszy, niczego, co krępowałoby jej czuprynę. I nie ważne, czy element garderoby był z włóczki, słomy czy piany, nie lubiła wszystkich po równo! Cóż więc rzecz, to rzeczywiście była wojna, i to od początku na najcięższe działa.
- Panie Watts, bardzo pan tego pożałuje - stwierdziła, choć przecież to ona stała za roznieceniem konfliktu. Ale które dziewczę tak by na to patrzyło? To zawsze wina chłopca, zawsze! A skoro tak, to za każdą zniewagę należało odpłacić. Za kapeluszową też. Annesley nie zastanawiała się długo - gdy tylko Ben znalazł się w zasięgu jej rąk (rozsądek wciąż jeszcze kazał jej choć trochę uważać na to, by nie wychylać się zanadto, stąd przedtem nie mogła tak po prostu wyskoczyć i przyciągnąć Krukona do siebie), bez wahania jedną dłoń zacisnęła mu na koszulce, a drugą, uzbrojoną już w pokaźnego, pachnącego morelami baranka, przystąpiła do ofensywy. Puchaty, wilgotny pocisk skończył ni mniej, ni więcej jak dokładnie za kołnierzem chłopaka.
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyWto 05 Sty 2016, 00:27

- Właściwie to masz rację – zgodził się Watts, przytakując na eklerkowe stwierdzenie, że okazjonalne przeklinanie mogło wyjść na dobre. - Bierzesz z zaskoczenia, a kiedy się zawiesza, możesz dźgnąć różdżką w oko albo pod żebra. Ekhm – odchrząknął, prostując się nieco. - Ale jakby co, ja ci tego nie sugerowałem. Tak tylko mówię, że wtedy małym wysiłkiem można obezwładnić choćby garboroga. Albo jakiegoś natrętnego osiłka.
Nie dodawał już „Bez prania poniżej pasa”, ale wprawne ucho wyłapałoby, że nieco urwał ostatnie zdanie, jakby wcale nie chciał go kończyć tam, gdzie wylądowała metaforyczna kropka. Szkot przekrzywił nieco głowę, dłuższą chwilę przyglądając się kłębkowi piany z taką miną, jakby ten właśnie obraził jego rodzinę do trzech pokoleń wstecz, obrabował skrytkę w Gringocie, spalił dom i jeszcze wyrwał jego kobietę. Nie żeby Watts aktualnie jakąś oficjalnie miał, ale liczyło się samo skojarzenie.
- Konkurencji? – powtórzył za panną Claire, opierając brodę na zwiniętej w pięść dłoni. - Jakiej konkurencji, syrenko. Może i łatwiej jest zabijać atmosferę, ale kto ma takiego świetnego partnera do reanimacji? Nikt! Bylibyśmy pierwsi, z monopolem, w zupełnie nowej niszy – opanował delikatne drgnięcie wolnej dłoni, która rwała się, by dźgnąć Puchonkę palcem w sam środek czoła. Bo Ben miał rację i ona, panna Annesley, musiała o tym doskonale wiedzieć. W końcu rzadko kiedy się mylił, mówiąc zupełnie nieskromnie.
Cała rozmowa płynęła na tyle płynnie i bez dziwnych momentów spędzanych w całkowitej ciszy, że wspomnienia sprzed raptem kilku chwil, gdy oboje nie za bardzo wiedzieli, co ze sobą począć, były w tej chwili gdzieś na uboczu. Nie można powiedzieć, że bardzo daleko, bo wystarczył ledwie jeden bodziec, by znów wywołać lawinę, ale odsunęli je wystarczająco skutecznie, by nie zakłócały dalej komunikacji. Na razie.
Chlapnięcie wodą wywołało na wattsowej twarzy wyraz oburzenia, a zaraz po nim uśmiech, który mógł oznaczać tylko jedno: kłopoty. Niebieskie jak skandynawski fiord oczęta rozbłysły iskrą czegoś chochliczego, gdy pan prefekt przypuścił atak na ciemną czuprynę Annesleyówny, przyozdabiając ją piankowym kapeluszem. Pisk Puchonki sprawił tylko, że na chwilę wyszczerzył zęby w uśmiechu, pewniej opierając dłonie o brzeg basenu. Jak się za moment okazało powinien był uciekać do tyłu, bo Claire wykorzystała okazję, wychylając się nieco z objęć morelowej piany i chwytając Wattsa za przód koszuli. Gdyby nie zapierał się odpowiednio mocno, jak nic wpadłby do prefektowskiej wanny, podnosząc fale tsunami.
Pisnął Syknął tylko przeciągle, gdy kłąb mięciutkiej piany wylądował mu za kołnierzem, łaskocząc w ten specyficzny sposób, który Benowi przywodził na myśl mugolską folię bąbelkową. Pyk, pyk, pyk. Zareagował odruchowo – złapał jedną dłonią nadgarstek panny Annesley, drugą chlapiąc ją pachnącą słodko wodą. Co w tej sytuacji pewnie nie przyniosło większego skutku, poza daniem Krukonowi jakiejś tam satysfakcji, że się odpłacił. Problem zrobił się dwie chwile później, gdy chłopak chciał się wycofać do swojego porzuconego bezczelnie stołeczka – chlapanie rozlało na marmurowej podłodze całkiem sporo wody wymieszanej z morelowym płynem do kąpieli. Tym sposobem, całkowicie nieplanowanie, Ben z gracją godną pijanej żyrafy poślizgnął się na jednej z kałuż i zaliczył widowiskową bombę w pachnącą kąpiel, obijając sobie po drodze łokieć na brzegu basenu. Ups.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyWto 05 Sty 2016, 22:51

Jakkolwiek dojrzała, ambitna i przyszłościowa nie byłaby dotychczasowa rozmowa, musiała urwać się w raz z wypowiedzeniem kąpielowej wojny. Nie było innego wyjścia, nie planuje się przecież spółki z tak bezczelnym wrogiem, jakim okazał się teraz Watts. Pod maską przyjaciela skrywał się nad wyraz cwany przeciwnik, z którym wreszcie należało się uporać. Raz a dobrze, bo przecież tak nie może być!
W całej swej gotowości bojowej nie przewidziała jednak, że sprawy przybiorą tak dramatyczny obrót. Że Krukon, zamiast przyczaić się kawałek dalej od basenowego brzegu, zamiast przypuścić kolejny przemyślany, zdradziecki atak - że po prostu wyłoży się jak długi. I żeby jeszcze na posadzkę, ale nie! Niee, jak Ben wywija orła, musi to zrobić konkretnie, a nie tylko połowicznie. Więc co? Więc wspólna kąpiel, ni mniej, ni więcej.
Claire była najpierw zaskoczona. Tak zaskoczona, że zapomniała nawet o pospiesznym zbudowaniu nowego piankowego muru, bo stary siłą rzeczy został zmieciony przez wzniecone przez Krukona tsunami. Tak zaskoczona była, proszę państwa, że po pierwszym odskoku - ponownie przy akompaniamencie dziewczęcego pisku trwogi - mającym na celu uchronienie ją przed morelową falą uderzeniową, że po tym uniku została tam, gdzie zdołała dotrzeć. Wiecie, normalna, dobrze wychowana dziewczynka wyprysnęłaby gdzie pieprz rośnie, spanikowałaby do cna i zasiała zamęt, no bo przecież - halo, wszyscy widzimy, co się zadziało! Ale niee, nieee, panna Annesley nie uciekła w panice. Co więcej, ów brak jakiejś większej reakcji nie był wywołany tym, że po prostu zamurowało ją ze strachu czy zaskoczenia. Wiecie, to byłoby jeszcze całkiem niezłe, logiczne, akceptowalne wyjaśnienie - zamarła jak posąg, bo po prostu mózg jej się zresetował. Ale nie. Nie bo nie. Nie, bo wcale tak nie było.
Oczywiście, mieli pewien problem. Taki problem, z którym poradzić było sobie szczególnie trudno ze względu na pewne, hm... rozdarcie. Takie, gdy serce szło w stronę prawą, a umysł w lewą. Albo odwrotnie, nieważne. Tak czy inaczej, problem mieli niezaprzeczalny.
Co nie znaczyło, że Claire nagle zapomniała, jak należy się zachowywać. Jej policzki mogły z powodzeniem ilustrować już siódmy krąg piekieł, w sarnich oczętach mogła zagościć już całkiem wyraźna niepewność - niepewność, podkreślmy, a nie nastoletnia histeria, nie żadna tam nawałnica wstydu - ale Puchonka nie byłaby sobą, gdyby zapomniała, że Ben był jej przyjacielem, kimś jej bliskim, kimś ponadto uszkodzonym. Bo wiecie, zboczenie zawodowe sprawiało, że Irlandka pomyślała kolejno a) o tym, że Watts mógł się utopić, b) o tym, że może należałoby go wyłowić (ten pomysł jednak szybko odszedł w niepamięć, bo mimo szczerych chęci - jak niby miałaby to zrobić? którymi mięśniami, że tak zapytam?) oraz c) że Krukon miał na ręce bandaż. To ostatnie musiało zaś poskutkować zatroskaniem. Jedna z mądrości uzdrowicielskich mówiła, że opatrunków nie zakłada się od tak sobie, a po coś. A coś benowe mogło wcale nie chcieć być tak ofensywnie taplane w morelowej wodzie.
Zanurzając się więc aż po brodę w ciepłej wodzie panna Claire z wahaniem rozejrzała się, spojrzała na Wattsa, za siebie, znów na Wattsa. W efekcie została dokładnie w tym samym miejscu, w którym była - dystans dzielący ją od przyjaciela był umiarkowanie bezpieczny, aczkolwiek nie nazbyt duży - z jej ust zaś popłynęło dokładnie takie pytanie, jakiego można było spodziewać się po Klarze. I może tylko po niej, jakby się tak dobrze zastanowić?
- Ben, twoja ręka - rzuciła więc z absolutnie szczerym zatroskaniem. - Co z twoim opatrunkiem? Trzeba ci go zmienić?
Szczerze? Tak, była gotowa to zrobić. Jeśli tylko byłoby to konieczne, gotowa była wyjść z basenu zaraz za Wattsem i pierwsze, czym się zająć - może poza zawinięciem się ciasno puchatym ręcznikiem - to upewnienie się, że chłopakowi nic nie będzie. Nie była to może rzecz, którą chciałaby teraz robić najbardziej na świecie, ale stworzenie było z niej przecież tak kochane, że na pierwszym miejscu zawsze było dobro innych, dobro bliskich. Nie jej niepokój, nie jej zawstydzenie czy zdezorientowanie, ale inni. Ona... Cóż. Ona sobie jakoś radziła, nie? Egoizm nie był jej do szczęścia potrzebny.
Ben Watts
Ben Watts

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptySob 09 Sty 2016, 11:44

Jak mówi mugolskie przysłowie „wypadki chodzą po ludziach” - w tym miejscu szanowny pan Watts miałby czelność się nie zgodzić. Wypadki nie chodzą. Wypadki cię depczą, tratują i rozjeżdżają jak walec z dzikim okrzykiem godnym niejednego kowboja na rodeo. Szczególnie gdy atmosfera komfortu i rozbawienia rozkojarza cię na tyle, że zapominasz odsunąć się od brzegu basenu na bezpieczną odległość i lądujesz w nim z widowiskowym orłem.
Dziesięć punktów dla tego pana, czy można by lepiej pokazać, że należało się do domu szlachetnej Ravenclaw?
Tym, co w pierwszej chwili zarejestrował, był szok. Taki całkiem zwyczajny, może nieco wymieszany z oburzeniem, że jak to, poślizgnął się? Tak bez żadnego ostrzeżenia? Wywalił się zwyczajnie i pospolicie? Potem przyszedł moment paniki, gdy powierzchnia basenu zamknęła mu się nad głową – bo wiecie, Ben tak naprawdę nigdy całkowicie nie wyzbył się lęku przed wodą, który razem z innymi przyjemnymi rzeczami zainstalował mu śp. tatuś. Uwielbiał morze, uwielbiał wbiegać w fale i przewracać się pod ich naporem, ale gdzieś tam w samiutkim kąciku umysłu zawsze pozostawała obawa, że zaraz się utopi. To już się chyba nigdy nie miało zmienić, dlatego pachnąca morelami kąpiel na kilka sekund stała się najgorszym koszmarem, póki Krukon nie odbił się od dna basenu i wyłonił ponad powierzchnię, prychając wodą. Niezwykle elegancko, z gracją godną pijanego łabędzia i kulką piany sterczącą zawadiacko na głowie niczym parodia kapelusza, który nie tak dawno sprezentował pannie Annesley. Przez dłuższy moment zaciskał powieki, póki nie starł z twarzy nadmiaru wody – wtedy też zamrugał kilkakrotnie, nim oczy z powrotem przyzwyczaiły się do patrzenia, piekąc w kącikach. Był przemoczony, cały w pianie, a Claire wciąż stała nie tak daleko, rzucając mu spojrzenia w których mieszało się wiele różnych emocji i intencji – uciekać, panikować, stać... Coś przeoczył? Zapewne. I choć spodziewał się nagan, pisku, nawet dzikiego chlapnięcia, pytanie Puchonki sprawiło, że na moment zamarł, patrząc na nią w ciężki do identyfikacji sposób. Każda nastoletnia dziewczyna raczej kazałaby mu się wynosić pięć milisekund temu, gdyby znalazła się w podobnej sytuacji, ale nie – Annesleyówna najpierw spytała, czy z jego ręką wszystko w porządku. Tą cholerną ręką, na którą przestawał już zwracać większą uwagę, bo co by nie zrobił, niemal 24/7 pulsowała tępym bólem. Dopiero zwrócenie na nią uwagi przez kogoś jeszcze sprawiło, że faktycznie zerknął ku obandażowanej kończynie, oglądając nasiąknięty materiał, pod którym wyraźnie widać było ciemną plamę. Zaraz jednak zacisnął palce, rzucając Puchonce nieco ściśnięty uśmiech i cofnął się powoli do tyłu, aż nie dotknął plecami brzegu basenu. Tego samego, o który obił sobie łokieć, a czego jeszcze nie poczuł – dopiero później zauważy, że ma na ręku fioletowego sińca.
- Temu już nic nie zaszkodzi – rzucił, starając się brzmieć jak najbardziej beztrosko, po czym chwycił się brzegu i podciągnął do góry. Siadł na kaflach z wyraźnym FLOP, rozlewając dookoła siebie wodę i bezwiednie zaczynając tworzyć wielką kałużę. Ubranie lepiło mu się do ciała, biała koszula stała się niemal przezroczysta po nasiąknięciu, a krawat zwisał jakoś smętnie, wyglądając bardziej na czarny niż niebieski.
- Serio – dodał po chwili, napotykając znowu spojrzenie przyczajonej w wodzie panny Annesley. - Wysuszę i po kłopocie.
Chcąc jakoś zmienić tor rozmowy, machnął nogą (wciąż obutą w buta, bo dlaczego by nie), chlapiąc w stronę Claire.
Claire Annesley
Claire Annesley

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony EmptyNie 10 Sty 2016, 00:02

Musiała... Musiała. Coś na pewno, tylko jeszcze nie bardzo wiedziała, co dokładnie. Poza zatroszczeniem się o Wattsa - najpewniej w ogóle niepotrzebnym, przecież Krukon doskonale sobie radził - byłoby to pewnie wyjście z basenu. Już pomijając całe zajście - po prostu już wypadało. Wypadało, hehe, dla równowagi dla benowego wpadania. Ale tak, właśnie. Ile czasu już minęło? Pewnie całkiem sporo. Pewnie dość sporo, by z niechęcią wyjść już z przyjemnie ciepłej, niestygnącej wody i zająć się doprowadzaniem siebie do porządku. I wiecie, to był całkiem dobry punkt zaczepienia. Taka deska ratunku, by się nie zagalopować.
A zagalopować się było można, oj można było. Mogło się przyjąć mylne założenie, że Claire to właściwie taka rozkoszna dwunastolatka, która w głowie ma tylko to, co niewinne. Zachwyt motylkami. Westchnienia do postaci fikcyjnej, bohatera jednej z bajek. Rumieńce na twarzy za każdym razem, gdy dochodziło do jakiejś większej bliskości... No, w porządku, to ostatnie było akurat prawdą. Generalnie jednak panna Claire lat dwunastu nie miała. Nie, w akcie narodzin widniało jak byk: 3 czerwca 1961 roku, co wskazywało, że obecnie po jedynce w metryczce Irlandki widniała szóstka, nie dwójka. Tak naprawdę była więc już bliska dorosłości, a to... To się wiązało z różnymi rzeczami. Reakcjami. Wszystkim różnym.
Zakomenderowanie - po raz drugi tego dnia - nie patrz było, paradoksalnie, jej wyjściem bezpieczeństwa. Podpływając do brzegu, na którym zostawiła ręcznik, wynurzyła się na cieplutką posadzkę i zaraz owinęła miękkim materiałem jak ciasną sukienką. Zgarniając mokre włosy w jeden luźny, przesunięty na kark węzeł odetchnęła cicho i w geście ni to żalu, ni rozpaczy przetarła twarz dłońmi. Szalejące hormony to nic dobrego, absolutnie nic dobrego.
No, ale nie zapominajmy, że to wciąż była Klara. Wyobraźnia wyobraźnią, ale nie w stylu Annesley było tak po prostu Bena teraz zignorować, wybrnąć z w pewien sposób niekomfortowej sytuacji zwykłą arogancją. Nie, dopóki tylko było to możliwe, Puchonka wszystko rozwiązywała sympatycznie, zabawnie, tak, jakby nic się nie stało.
Bo teraz właściwie też nic się nie stało, z tym, że dziewczątko nie bardzo wiedziało, czy bardziej się z tego cieszy, czy bardziej, zupełnie nierozsądnie, żałuje.
Tak czy inaczej znalazła się na brzegu, ręcznik leżał jak trzeba i zakrywał wszystko co trzeba, w związku z czym nic nie stało na przeszkodzie, by jeszcze na chwilę przysiadła obok Krukona, mocząc w ciepłej wodzie same stopy. Rozlewająca się wokół chłopaka kałuża niespecjalnie jej przeszkadzała, tym niemniej panienka zadbała o to, by nie siadać wprost w jeziorku. Wiecie, wszystko miało swoje granice, a ona nie po to owijała się mięciutkim, suchutkim ręczniczkiem, żeby ten zaraz przeistoczył się w mokrą szmatę.
Dotąd nie komentując ani przyjacielskiego zapewnienia, że ręce kąpiel nie zaszkodzi, ani też ogólnej pokąpielowej aparycji Wattsa (tak naprawdę przez dobre kilka chwil w ogóle unikała spoglądania w jego kierunku, tak na zapas), dopiero teraz zerknęła na niego krytycznie i sięgnęła po to, co nawinęło jej się pod rękę nim zorientowała się, co robi. Czyli po krawat, dzieciaczki, po krawat.
- Powinieneś się wysuszyć, przeziębisz się - burknęła cicho, nagannie, ale naprawdę, wiele trzeba było, by ofensywną postawę Claire potraktować poważnie. Szczególnie teraz, gdy każdy głupi zauważyłby w jej słowach po prostu nieudolną próbę wybrnięcia z niezręcznej sytuacji, a nie żadną tam troskę. Bo przecież tu było ciepłe, czego się nie dotknąć - mile ogrzewało skórę. Jakie przeziębienie? Jaka choroba?
Myśli te szybko znalazły swe odzwierciedlenie w sfrustrowanym sapnięciu, sięgnięciu po szczotkę i podjęciu desperackiej walki z kołtunami, jakie naturalnym biegiem rzeczy stworzyły się po swawolach w morelowej wodzie. I podczas tejże walki zerkała tylko co chwila spod oka na Bena, i nie przesuwała się. Ani o milimetr. Ani w jedną, ani w drugą. Siedziała gdzie usiadła, w ręczniczku, powstrzymując się od dziecięcej rozrywki w postaci machania stopami w wodzie. Bądź poważna, Annesley. Albo chociaż udawaj, że jesteś.

Niedługo później oboje wysuszyli się i wyszli z łazienki w nastrojach całkiem niezłych. A potem żyli długo i szczęśliwie, choć osobno :D

[koniec wspomnienia]
Sponsored content

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty
PisanieTemat: Re: nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony   nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony Empty

 

nieupoważnionym wstęp (podobno) wzbroniony

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Strefa Gracza
 :: 
Dodatki do postaci
 :: Myślodsiewnia :: Zakończone
-