|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Feliks Zolnerowich
| Temat: Re: Kontuar Pią 25 Gru 2015, 14:06 | |
| Feliks nigdy nie miał problemu z tym, że wciągano go w mniej lub bardziej subtelny flirt. Podróże przez labirynty dwuznaczności stanowiły świetną, przyjemną rozrywkę, od której stroniłby tylko człowiek wybitnie głupi lub zbyt tchórzliwy, by podjąć wyzwanie rzucane mu przez drugą osobę. Nigdy jednak Rosjanin nie poczuł tak natychmiastowego i silnego przyciągania – a przynajmniej w tej chwili nie pamiętał, by kiedyś zdarzyło mu się coś podobnego. Może właśnie kłamał sam przed sobą z umysłem zamroczonym słodko szumiącą wódką, ale obchodziło go to dokładnie tyle, co okrągłe, soczyste nic. W jego postrzeganiu wszystkie procesy skupiły się na Chantal, na gorącu i dreszczach, jakie potrafiła wywołać ruchem ręki, na umiejętnym podjudzaniu, na głodzie w jej chmurnych oczach, który musiał idealnie odzwierciedlać potrzeby samego Feliksa. Czy to możliwe, żeby właśnie zetknął się z kobietą mającą w sobie krew wili i stąd ten dziki pożar? Nikt z bywalców Dziurawego Kotła zdawał się nie zauważać surowego czaru kobiety w równie intensywny sposób, nikt nie próbował odwracać uwagi od niesubtelnie wpatrzonego w nią Zolnerowicha – i całe szczęście, bo jego mózg rozbryźnięty na ścianie stanowiłby nową ozdobę pubu Toma. Taniec stanowił podstępną zagrywkę, oszukańcze zagranie mające na celu jednocześnie ukoić część pożądania, którego istnieniu zaprzeczałby tylko wyrachowany kłamca oraz rozpalić potrzebę jeszcze większą, jeszcze mocniej dającą się we znaki podskórnym swędzeniem. Rosjanin widział w jaki sposób Chantal reagowała na jego dotyk, jak rozchyliła usta, gdy musnął kark – dźwięk, który się z niej wydobył, był ledwie zapowiedzią symfonii. Serce zabiło mu mocno, a krew bezwstydnie odpłynęła na południe, gdy szczupłe palce zatopiły się w jego włosach, a pełne usta czarownicy musnęły wargi w torturze, od której chciało się Zolnerowichowi zwyczajnie wyć. Więc tak musieli czuć się wszyscy czarodzieje i czarownice na przestrzeni lat, jakich osaczał słowami i gestami, sukcesywnie szczując i wskazując drogę ku swojemu łóżku. Dłonie Rosjanina pewnie zjechały w dół, w niekontrolowanym odruchu już prawie zaciskając się bezwstydnie na pośladkach czarownicy, gdy ktoś śmiał przerwać im tę chwilę wpadając do pubu, goniony przez promień zaklęcia. Instynkt walki nakazał paść w dół, osłonić ramieniem głowę Chantal. Czar rąbnął w jedną z belek przy suficie, podnosząc w powietrzu swąd osmalonego drewna, sypiąc garścią drzazg. W klatce piersiowej czarodzieja zagotowało się jak w gotowym do erupcji wulkanie, dłoń sama odnalazła drogę do kieszeni, w której spoczywała wygięta, świerkowa różdżka. Podnosząc głowę i prostując się, Feliks poprawił mocny, nie znoszący sprzeciwu uścisk na talii panny Lacroix, przyciągając ją do siebie. Z zaciśniętymi zębami i wyrazem wściekłości wyraźnie malującym się na twarzy, widocznym w zmrużonych groźnie oczach, wykonał ostry ruch uzbrojoną dłonią, posyłając dziwną, pulsującą światłem kulę za drzwi, a delikwenta rozłożonego na podłodze lewitując i wyrzucając z powrotem na ulicę tak gwałtownie, że musiał zaryć boleśnie twarzą w bruk. Obaj walczący mieli szczęście, że tylko tyle. Na razie, bo mężczyzna miał w zasięgu wzroku coś o wiele ważniejszego. Ignorując wszelkie zaciekawione spojrzenia reszty bywalców pubu, bez pytania o zgodę wsunął wolne ramię pod kolana czarownicy, unosząc ją tak łatwo, jakby była lekka jak piórko. - Niech odeśpi u ciebie, Tom. Ma się nie szwędać po ulicy – rzucił w stronę barmana i nie czekając na jego odpowiedź, zaniósł hogwarcką mistrzynię eliksirów do jednego z pokoi na piętrze. Najchętniej zabrałby ją do swojego mieszkania na Nokturnie, ale cała magiczna atmosfera przesycana przyciąganiem przepadła gdzieś, gdy echa bójki odbiły się w Dziurawym Kotle. - Musisz wybaczyć, рыбка. Mam parę łbów do rozwalenia – powiedział na odchodnym, zostawiając kobietę na czystym, wcale wygodnym łóżku. Ledwie powstrzymał się przed ujęciem jej brody i zostawieniem na ustach prawdziwego pocałunku, a nie tylko jego cienia, ale nie miałoby to teraz tak głębokiego efektu jak wcześniej. Musiał się na razie wycofać i wymyślić coś, co pozwoliłoby na powrót do tego samego stanu umysłu, do tej nieznośnej fali gorąca, do stanu słodkiego zawieszenia. Zostawiając Tomowi kilka monet z przykazaniem, by rano dał kobiecie śniadanie i wszystko inne, czego mogłaby potrzebować, Rosjanin wsunął do kieszeni spodni szpilkę, którą dyskretnie wysunął z włosów Chantal w ciągu tego wieczora. Miał już pretekst do kolejnego spotkania. A wrzaski dwójki nieokrzesanych, podpitych wariatów, którzy przerwali mu wspaniały wieczór, niosły się przez całą Pokątną.
[z/t dla Felka i Chant] |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Kontuar Sob 20 Lut 2016, 21:55 | |
| Jego plan zdawał się wręcz wspaniały. Nie mogło się nie udać, a każda kobieta z pewnością by padła na widok tak bardzo rozgwieżdżonego nieba nad sobą, w środku lasu. I to nawet nie chodziło o to, że użył podstępu - po prostu chciał zobaczyć co się stanie i jak bardzo okazał nieomylny. On już miał nosa do swatania ze sobą ludzi. Szkoda tylko, że sam uganiał się od roku za piękną blondynką z Ministerstwa, a ona nawet nie chciała rzucić w niego papierami i powiedzieć, żeby po prostu spadał na najbliższe możliwe drzewo. Mógłby się doszukiwać w tym jakiejś odrobiny romantyzmu, bo czemu by nie? Miał dziwne przeczucie, że Desiree po prostu uważała, że Sebastian na drzewie to naprawdę świetny widok - warty zapamiętania. Jednak on na drzewa nie miał zamiaru wskakiwać, co najwyżej mógł rzucić tam innych. Jak na przykład swojego ukochanego braciszka, żeby się wreszcie ogarnął. Już matka mu się naskarżyła o zły stan Enzo. I co? I gówno. Jak zwykle to była wina Machiavellego, że nie przypilnował dzieciaka i złamał mu pośrednio serce. Że niby jak? On dbał o jego komfort psychiczny, seksualny wręcz! Powinni mu wręczyć Order Merlina I klasy za te zasługi. Innej nagrody nie przewidywał, taki był wspaniałomyślny. Sebastian był przecież najlepszą swatką w mieście i nie tylko. W końcu to on dostarczał, a przynajmniej próbował dostarczyć, rozrywki w życiu zarówno jak i swojemu bratu, ale także Marco. Ten drugi, to raczej życia nie miał, a już na pewno nie rozrywkowego. Musiał więc zacząć od fundamentów, czyli … znaleźć mu dziewczynę. Berenice nadawała się idealnie, bo sama potrzebowała mężczyzny. A więc? Wszystko wyglądało idealnie. I-D-E-A-L-N-I-E. Sebastian to miał łeb! Od momentu otwarcia listu od Marco uśmiech z jego krzywej gęby nie schodził. Co za nowiny! Już on się domyślał, jak jego próba się skończyła! Marco na pewno wręcz promieniował euforią, kiedy pisał do niego ten list. Innej opcji nie było. Sebastian aka Swatka dobrze wiedział jak się zabrać do takich rzeczy i jak sprawić, że ludzie chodzili uśmiechnięci. I to pośrednio! Już na pewno to samo uda mu się z Enzo. Musi mu tylko znaleźć dziewczynę i umówić na randkę, tak samo jak to było z Marco. I chyba już znalazł idealną kandydatkę. Wracając jednak do RZECZYWISTOŚCI, to Machiavelli nie pamiętał jak się dostał do Dziurawego Kotła. W całej swojej euforii zapomniał nawet ubrać ciepły kożuszek, tylko po prostu wlazł do kominka w swoim gabinecie i się teleportował za pomocą sieci Fiuu. Raz na jakiś czas Drops pozwalał mu na takie rzeczy, szczególnie od momentu, kiedy nie potrafił wrócić z Watykanu do Hogsmeade poprzez teleportację. No co… każdemu zdarzy się wylądować na zupełnie innej części półkuli ziemskiej, w dodatku po pijaku. Ostatnio faktycznie, duuużo pił, ale to z radości. Bo świętował zerwanie Enzo z Blake, świętował swoje nieurodziny, świętował urodziny matki już drugi miesiąc, a teraz? Teraz to ma możliwość świętować moment rozpoczęcia życia seksualnego swojego przyjaciela! Toż to jest powód, aby się uchlać w trzy du… upić, wypić lampkę wina, ewentualnie następnego dnia obudzić się na Antarktydzie pośród pingwinów. Jak ostatnio. Wlazł w końcu do pubu i skierował się w kontuaru, gdzie już na wstępie dostrzegł Marco. W mig znalazł się obok niego i klepnął go w plecy, szczerząc się jak mysz do sera. - No, no, no, nooooo… - zaczął, nie mogąc się powstrzymać od kolejnego klepnięcia przyjaciela w plecy, aby zaraz później mocno go przytulić. - Słuchaj, historyczny moment. Zamawiam najmocniejszy alkohol, jaki w tej dziurawej knajpie jest - powiedział, nie dając Markowi nawet dojść do słowa. Podniósł rękę do góry, przywołując barmana, aby kontynuować wyszczerzony od ucha do ucha. - Dwa najmocniejsze trunki pan dasz. Mój przyjaciel właśnie przestał być już czystym chłopcem - westchnął nostalgicznie. Oczywiście był świetnym aktorem i Marco jako jeden z niewielu osób doskonale wiedział, że Sebastian właśnie w taki sposób… w duchu umiera ze śmiechu. Łgarz idealny. Jak taki prawy człowiek jak Rowan mógł jeszcze nie rozbić mu butelki na łbie? |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Kontuar Sob 20 Lut 2016, 22:09 | |
| Marco zaś stał przy kontuarze i wahał się między urwaniem jaj a przyłożeniem w zęby swemu zacnemu przyjacielowi za ostatni numer. Taak, był spokojny, wiecznie opanowany i trudno było go wytrącić z równowagi, ale kto powiedział, że wyrywanie jąder musi dziać się pod wpływem wściekłości, a nie na przykład entuzjazmu? Jeszcze zanim Sebastian wszedł do Dziurawego Kotła, Marco już go słyszał i z daleka widział banana na jego twarzy. Aż sam się wyszczerzył w odpowiedzi, co Seb musiał odebrać zgoła inaczej. Rowan śmiał się w duchu, bo ta roześmiana morda wierzyła w powodzenie swojego sukcesu. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem tak samo jak on, ale z zupełnie innej przyczyny. On serio myślał, że nakłoni go do wskoczenia do łóżka Berenice. Próbował za każdym razem, milion prób i wszystkie kończyły się fiaskiem. Co z tego, że ostatnio własne opanowanie zostało kapkę nadwyrężone. Rowan miał całkowicie inne podejście do życia seksualnego niż jego przyjaciel, który od roku uganiał się za panną i nie umiał jej zbajerować. Jeden pomagał drugiemu i obaj wierzyli, że ich połączony nieodparty urok osobisty zmusi wszystkie piękne panny do padnięcia przed nimi na kolana. Powitało go walnięcie w plecy, a potem drugie. A potem nagłe miażdżenie ramion, od którego Marcowi chciało się tylko i wyłącznie śmiać. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale jak zwykle Seb trajkotał i szczerzył się jak skończony idiota. Gdy już zamówił trunki i Marco mógł dojść do głosu, otwartą dłonią zdzielił go w potylicę w imię najczystszej sympatii. - Twoje niedoczekanie. Musisz się bardziej postarać, tłumoku. - sprowadził go na ziemię, śmiejąc się z niego otwarcie. - Ale zapowiadam ci, mój drogi przyjacielu, że zarobisz w zęby jeśli znowu wywiniesz nam taki numer. - nachylił się do niego, obejmując go ramieniem. - Zamiast martwić się o moje życie seksualne, przypomnij mi jak idzie ci podrywanie Desiree. - uniósł brwi, wyraźnie rozbawiony z wyrazu twarzy Machiavellego. Marco zdążył zregenerować siły i energię po wyczerpującej nocy z Berenice. I nie, nie leżał w jej łóżku, choć z czystym sumieniem może przyznać, że spędził z nią noc. Seb mógł żyć jeszcze chwilę w błogiej nieświadomości, wierząc, że jego numer ujdzie płazem. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Kontuar Nie 21 Lut 2016, 21:25 | |
| Jeśli chodziło o życie seksualne Sebastiana, to miało się ono całkiem dobrze. No, może nie było w nim tej konkretnej kobiety, ale Włoch był bardzo cierpliwy. A kobiet miał pod dostatkiem. Angażowanie się w większe związki nigdy nie przychodziło mu z łatwością, ba! nawet nigdy nie przychodziło. Sam się dziwił, że panna Leclair tak bardzo zawróciła mu w głowie, że nawet zaczął się zastanawiać nad ustatkowanym już życiem. Bez dziwek. Bez kłamstw. Bez alkoholu… Nie, jednak konsekwencje wynikające z ustatkowania się zupełnie mu nie odpowiadały. Postanowił na razie wyrzucić te myśli z głowy. Desiree będzie jego, a później się w sumie to zastanowi, czy na stałe, czy też nie. Jak na razie, była JEDYNĄ panną, za którą się uganiał i jeszcze nie spędził nocy w jej łóżku. Czyżby się starzał? Wzdrygnął się na samą myśl o tym, po czym zwrócił ciekawskie spojrzenie na Rowana. Posłał mu szeroki, łobuzerski uśmiech. - Czyli jednak spędziliście kolejny wieczór na rozmawianiu o tych dziwnych, nudnych jak ponuraki mojej matki rzeczach? - przewrócił oczami i machnął ręką, wypijając kieliszek mocnego trunku, którego już sam zapach przytępiał zmysły. A jednak wlał go w siebie duszkiem. Jego wątroba z pewnością szczerze go nienawidziła. - Powinienem wybrać inne miejsce. Jak na przykład klub seniora. Chociaż nie. Nawet dziewięćdziesięciolatek jest od was sto razy bardziej rozrywkowy - powiedział Sebastian krzywiąc się, jednak nie ze względu na to, co powiedział, a na fakt, że ta wódka dawała niezłego kopa. I dlatego postanowił, że… - Barman, dawaj jeszcze jedną kolejkę - powiedział, uśmiechając się szeroko do brodatego mężczyzny za ladą i znów skierował spojrzenie w stronę swojego przyjaciela. Chyba powinien się zastanowić nad rezerwacją miejsca w domu starców dla tego nudziarza. - Wywinąć taki numer jeszcze raz? O nie. Widzę, że atmosfera tego miejsca w ogóle na was nie podziałała. Postanowiłem, że wybiorę następnym razem jakieś inne miejsce - mruknął, po czym znów jednym haustem wlał w siebie trunek. Aż go skręciło, jednak dzielnie się trzymał. Głowę to on miał mocną. Do czasu oczywiście. Musiał przekroczyć ten magiczny próg zwany „upojeniem alkoholowym”. Jak na razie myślał całkiem trzeźwo, a w jego głowie kołatało się słowo „klub seniora”. Nie no, to był pomysł niemalże na miarę Orderu Merlina. Znowu. Był genialny. - Moje podrywanie Desiree ma się dobrze, stary. Napisałem jej sowę odnośnie Yumi, którą adoptowałem. Opowiadałem ci kiedyś o tym. Słuchaj, wiedziałem, że to idealny patent. Umówiła się ze mną, żeby mi wytłumaczyć, jak się obchodzi z dziewczętami. Nie, żebym tego nie wiedział - uśmiechnął się szeroko, tym razie bardzo, ale to bardzo nieodpowiednio. Zaraz się jednak zreflektował, szybko łapiąc, że chyba nie do końca o to mu chodziło. Kiedy myślał o pannie nie mam nic wspólnego z tym Machiavellim, to nie kontrolował swoich odruchów. I nie, nie miał dziwnych myśli w kierunku małych dziewczynek. A Yumi Merberet, czy tam teraz Mizuno, właśnie taką była. Wiedział doskonale, że akcja pod tytułem „super opiekun” powiedzie się. Przecież bez przesady, ale nigdy, przenigdy nie działał bezinteresownie. Zawsze widział jakieś korzyści w tym, czego się podejmował. Nawet, jeśli zewnątrz wyglądało to jak zwykły akt miłosierdzia. Kto by przypuszczał w końcu, że Sebastian to kawał skurwysyna? No, może jedna osoba, lub dwie. Enzo i Rowan znali go jak własną kieszeń. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Kontuar Nie 21 Lut 2016, 21:51 | |
| - Przez pół nocy robiłem jej tatuaż na plecach. - odparł a propos ponuraków Xandrii. Sebastian jak zwykle nie cackał się z alkoholem, bo zanim Marco zdążył wlać w siebie jeden kieliszek, ten już brał się za trzeci. Nie martwił się o niego, bo zanim Seb się upije, wypije z dwadzieścia kolejek. Jeśli zaś chodzi o przytępianie zmysłów, Sebastian miał je skutecznie otumanione, skoro uparcie cały czas ich wrabiał w to samo, a oni wierząc, że ten ma coś w głowie oprócz alkoholu, wierzyli mu. Tak się o nich troszczył, czyż nie urocze? Uroczo będzie, gdy do jego troków doczepi się wspaniały hogwardzki duet - Filch i Pince. - W przeciwieństwie do ciebie jesteśmy poważni. - zaśmiał się, zapamiętując na przyszłość, aby nie wierzyć w jego wiadomość kierującą go do domu seniora. Znając Sebastiana, byłby do tego zdolny. Wszystko, aby tylko ich ze sobą zeswatać albo chociaż wrzucić jedno drugiemu do łóżka. - Hola hola, skup się na Desiree, bo musimy jeszcze zdążyć się na tobie zemścić. Poradzę sobie sam jak będę chciał iść z kimś do łóżka. Dzięki za troskę. - wywrócił oczami i wypił duszkiem drugi kieliszek wódki. Wykrzywił się i odkaszlnął, gdy po gardle spłynął elektryzujący strumień ognia. Do tej pory Marco nie wiedział co ta bestia knuje adoptując nastolatkę. Będzie musiał czasami sprawdzać czy ta krukońska dziewczynka jeszcze żyje i niczego jej nie brakuje, bo znając Sebastiana jeszcze zapomni o niej, bo będzie zajęty dogorywaniem w krzaczorach po ostrej imprezie. - Postęp, nie ma co, ale nie wykorzystuj tak tego biednego dziecka. Chociaż nie powiem, jeśli zaprzyjaźnisz Desiree z tą Yumi, to będziesz mieć wiele powodów do spotkań. - pokiwał głową, opierając się łokciami o kontuar. Jak zawsze wyglądał jakby wyszedł dopiero co z debaty politycznej u samego Ministra Magii. - Ty się módl, żeby to dziecko było spokojne, a nie takie jak my w młodości. - roześmiał się do barwnych wspomnień. Włócząc się z Sebastianem wyrobił sobie oddzielne akta w kartotece Filcha i wiele kar było odbywanych właśnie z pewnym szalonym gryfonem, przez którego zawsze wpadał w tarapaty. Nie ma co, Sebastian wybrał sobie świetny moment na tatusiowanie i od razu zaczynał od nastolatek zamiast od ustatkowania się. Marcowi nawet na myśl (jeszcze) nie przeszło, że adopcja Yumi ma służyć tylko i wyłącznie do poderwania Desiree. Gdyby o tym wiedział, Sebuś nie miałby takiego banana na twarzy. Ktoś musi go pilnować. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Kontuar Pon 22 Lut 2016, 19:38 | |
| Dlaczego Sebastiana to nie zdziwiło? Berry i Marco byli jednak tak nudni, że całą noc spędzili na… niczym? Chociaż mógł się domyślać, że robienie tatuaży dla jego przyjaciela było pewnie równoznaczne z jakąś niesamowitą orgią, albo czymś podobnym. Machiavelli nie wnikał. No dobrze, może troszkę wnikał, ale z ciekawości i troski o dobro Marco, które było najważniejsze, oczywiście. Miał chłopak manię na robienie tatuaży? W porządku. Pomalował Berry, w porządku. Uśmiechnął się lekko na samą tę myśl. - Którą część jej malowałeś? Piersi, a może plecy? Założę się, że się pewnie strasznie jarałeś jej kręgosłupem, co? Już ja ciebie znam. Przynajmniej zmacałeś - powiedział i machnął ręką ze zrezygnowaniem. No cóż. Przynajmniej COŚ tam się robiło, ale i tak wychodził z założenia, że siedzenie w jednym miejscu przez parę godzin było bardzo nudne. Podrapał się po głowie, przeczesując palcami włosy. Upił czwartą kolejkę wódki i westchnął, stając się tym samym odporny na palące uczucie w gardle. Szybko poszło. - Ahh, jesteście poważni. No dobrze. A ja nie jestem? - westchnął teatralnie, robiąc tym samym smutną minę. Było mu przykro? A gdzieżby tam! Sebastian nigdy się nie przejmował takimi błahostkami na swój temat. Ważne było to, że Włoch był poważny wtedy, kiedy było to dla niego istotne, albo łączyło się z jakimiś profitami. Oczywiście. Dlatego też zaadoptował Yumi. Innych powodów raczej nie miał i Enzo mimo, że tego nie chciał zaakceptować, to będzie musiał. I koniec. - Skupiłem się na Desiree! Stawiam bardzo śmiałe kroki, a to, że się ze mną już zgodziła umówić, to już sukces. Myślisz, że powinienem kupić jej jakieś kwiaty? A z resztą, kogo ja pytam! Emeryt taki jak ty z pewnością nic wiedzieć o kobietach nie będzie. Jak będziesz się jednak z Leclair w Ministerstwie widział, to weź nie proponuj jej tatuażu, dobra? Bo jeszcze ten podryw na nią podziała i wtedy co? Będziesz miał mnie na sumieniu, kiedy popełnię samobójstwo jak Werter - powiedział tramatycznie, a następnie wziął kolejny kieliszek wódki, wlewając jego zawartość energicznie do swoich ust. Cholera, był naprawdę dobry! Spojrzał badawczo na Marco, a następnie rozejrzał się po Dziurawym Kotle. Znalazłszy jakąś piękną kobietę, uśmiechnął się do niej, tym samym rzucając zalotne spojrzenie. Może ta noc nie będzie taka nudna, jak mu się wydawało? Zerknął na Marco, nie mogąc przestać się szczerzyć. - Ja tam uważam, że Yumi będzie miała ze mną naprawdę dobrze. Aż zaproponuję dziewczynie zapoznanie się z moją blond pięknością. Może faktycznie to zadziała - roześmiał się, jakby powiedział właśnie niesamowicie dobry żart. - A co masz do mnie, jak byłem młody? Stary, byłem najgrzeczniejszym chłopcem pod słońcem. To Filch się na mnie uwziął, nikt więcej - powiedział Sebastian, spoglądając na przyjaciela z udawanym oburzeniem. No przecież bez przesady, ale Machiavelli w młodości znęcał się tylko nad młodym Malfoyem, macał cycki Chantal i wrzucał do gabinetu woźnego łajnobomby. Był bardzo grzecznym i prawym chłopcem. A nie to co Rowan. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Kontuar Pon 22 Lut 2016, 21:33 | |
| Nie skakał z kwiatka na kwiatek jak to robił Sebastian z użyciem swojego czarującego wdzięku. Marco szedł inną ścieżką, ale doceniał troskę przyjaciela mimo, że ta objawiała się czasami zbyt... frywolnie. Zdarzało się przecież, że Marco podczas nocowania w zamczysku Seby, napotykał w swoim łóżku jedną czy dwie nagie kobiety w przyjacielskim upominku. Na urodziny prezenty przynosiła seksowna Rzymianka ubrana w skąpy strój. Naprawdę, aranżowanie randek z Berenice nie było drastycznym krokiem w porównaniu z tym, do czego Sebastian był zdolny. Cud, że nie wmieszał w to Xandrii, bo nie daj Merlinie, jeszcze by z nimi przegrał. Błysnął zębami, bo jak zawsze Sebastian miał rację. Te wytyki co do seksownych kręgosłupów, którymi Marco się interesował. To się chyba nigdy nie zmieni. - Na plecach. Ma zajebiste i seksowne plecy. Wcale ich tak nie macałem. Może trochę, bo była druga w nocy. - miał pełne prawo 'macać' kręgosłup Berenice, bo w końcu tatuował jej połowę pleców. Taki typ z tego Marca, że dla jednych seksowne są kobiece nogi, a dla niego seksowne są kobiece kręgosłupy. Próbował to kiedyś wyjaśnić Sebastianowi, ale nie wyszło mu, bo ten zawsze tarzał się i krztusił ze śmiechu i nic do niego nie docierało. To tak jakby nauczyć Dropsa tańczyć salsę. Nie wyjdzie. Każdy ma jakiegoś fioła. - Czasami ci się zdarza. - wypił trzeci kieliszek i ponownie się wykrzywił. Co on, na rajtuzy Merlina, właśnie pił? Albo pytanie, za ile kolejek będzie pijany? Większość spotkań z Sebastianem kończyła sie przy alkoholu. Zapominał chyba, że nie każdy ma tak mocny i wprawiony łeb jak Rzymianie. U nich to chyba rodzinne. Pokręcił głową, słuchając wywodu Sebastiana. - To, że nie skaczę z kwiatka na kwiatek co poniektórzy i nie będę wytykał palcem, nie oznacza, że nie umiem obsługiwać kobiet. Dobra rada, przyjacielu. - położył mu rękę na ramieniu i się do niego nachylił, mając nadzieję, że cokolwiek do niego dotrze. - Nie staraj się usilnie zajrzeć jej do majtek, a wszystko powinno iść jak z płatka. Trochę cierpliwości. - widząc jego spojrzenie posłane w stronę niewinnej czarownicy, Marco jęknął i zamknął oczy. Co on przed chwilą mówił? Cierpliwość i Sebastian w jednym zdaniu? - O co ty mnie podejrzewasz, lisie. - prychnął. - Nawet jak zażyczy sobie wytatuować cycki... a no tak, prędzej nauczysz się odpowiedniego zaklęcia niż mi na to pozwolisz. Rozumiem. - widząc jego spojrzenie uniósł ręce w geście poddania, susząc zęby na prawo i lewo. - Cierpienia młodego Sebastiana. Książkę o tym tylko pisać... - z ciężkim sercem spojrzał na ponownie napełniony kieliszek. Wlał zawartość do gardła i mimo, że był to już trzeci-czwarty, dalej wykręcało mu tchawicę na drugą stronę. - Tej małej przyda się kobieca ręka, mówię serio. Co zrobisz, jak zapyta cię o okres albo o seks? Dobra, o okres. W ogóle ile ona ma lat? Dwanaście? - już sobie wyobrażał tatusia Sebastianka pędzącego w środku nocy do sklepu po podpaski dla przyszywanej córki. Z drugiej strony, chętnie by ją poznał. Marco zaczynał rozważać wysłanie jej sowy, ale tylko w przypadku, gdy Sebastian nie będzie zdolny do opieki podczas leczenia kaca czy coś w ten deseń. Szanował decyzję Seby, stał za nim murem, ale na wszelki wypadek patrzył z drugiej strony, bo tutaj chodziło o żywe dziecko. - Taaa, tak, a ja jestem Żarłaczem Pięknym. - Machiaveli grzeczny? Toż to był diabeł wcielony i jak Marco sądził, to przez niego Filch dorobił się tych dwóch głębokich bruzd na czole, przez które wyglądał jakby miał nad oczami drugą twarz. Ile to razy Rowen musiał zwiewać na łeb na szyję za ratowanie tyłka Seby i dbanie o to, aby go sobie nie obił od tracących cierpliwość nauczycieli. Nikt nie potrafił tak pięknie mówić jak Seb, który potrafił przekonać do swoich niecnych planów nawet połowę Ravenclawu. Piękne czasy, nie ma co. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Kontuar Czw 25 Lut 2016, 21:21 | |
| Mógł się spodziewać, że Marco nie będzie zainteresowany kobiecym ciałem w taki sposób, jak to zazwyczaj są zainteresowani mężczyźni. Nie. Jego przyjaciel postanowił był zupełnym przeciwieństwem ogólno pojętego zainteresowania kobietami. - Robiłeś jej tatuaż o drugiej w nocy? I macałeś TYLKO plecy, kiedy leżała tyłem do ciebie bez koszulki? - spytał Sebastian dla upewnienia, ale najprawdopodobniej po prostu nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie. Jego przyjaciel był najlepszy, jedna czasami… Sebastian go nie rozumiał. Bo … jaki facet nie bierze, kiedy mu się to daje na tacy? Berry też nieświadoma była tego co się między nimi działo, czy jak? A może powinien założyć jakąś szkółkę doszkalającą? To brzmiało jak naprawdę dobry pomysł. Westchnął ciężko, spoglądając na przyjaciela z politowaniem. Słuchał w milczeniu wykładu na temat podchodzenia do kobiet od faceta, który właśnie przepuścił okazję to ustatkowania się z całkiem fajną ex-krukonką. Sebastian nie wiedział czy się śmiać, czy płakać. Może powinien się położyć na stole na środku dziurawego kotła i po prostu rozpłakać się ze śmiechu? Dwa w jednym, jak to mówią. Miał też głupie przeczucie, że Rowan swoją umiejętnością niezauważania chętnych kobiet (nie, żeby Berry była chętna, bo była tego samego pokroju co Marco - ślepa na otaczający ją świat) mógł całkiem nieźle mu sprzątnąć damę sprzed nosa. I to przez te tatuaże. - Hej, oczywiście, że bym się nauczył tego zaklęcia, żebyś przypadkiem nie położył dłoni na ciało Desiree prędzej ode mnie - powiedział Sebastian, grożąc mu tym samym niezbyt przyjemną miną i palcem, latającym mu tuż przed nosem. - Ale też nie wyobrażam sobie tego, że piękne ciało mojej blond Valkyrii jest pokryte jakimiś malunkami - dodał całkiem szczerze, klepiąc Marco po zarośniętym policzku. Napił się kolejnego łyka alkoholu i odetchnął głośno, wyraźnie zadowolony. Zmierzył Brytyjczyka spojrzeniem, po czym pokręcił głową z zadowoleniem, chociaż tak naprawdę toczyli rozmowę jak każdą inną - blisko im było do obicia sobie wzajemnie twarzy niż do rozejmu. Każdy z nich miał inne zdanie i był święcie przekonany do swoich racji. No cóż, tak to już bywało, kiedy osoby o pokrętnych charakterach stawały się najlepszymi przyjaciółmi. Co jednak do jego nowej „wychowanki”, to może i Marco miał rację. Potrzebna była jej kobieca ręka, jednak nie miał pojęcia, czy jego matka byłaby dobrym opiekunem. Już z Enzo zrobiła narkomana, a z Sebastiana… no cóż - przystojnego przyjemniaczka. - Yumi ma przyjaciół, więc powinna sama zadbać o … okres i te inne kobiece sprawy - powiedział w końcu, machając ręką, jakby to było całkiem normalne i przede wszystkim oczywiste. - Ale fakt, faktem. To może podziałać na Desiree. Postanowione więc, zapoznam je ze sobą! No, panie Machiavelli, chyba pan za bardzo odleciał, myśląc, że to takie proste. Oczywiście na przytyk, odnośnie jego idealnej postawy Gryfona za czasów szkolnych nie zareagował. Przecież wiadomym było, że ta łajnobomba w gabinecie Filcha została podłożona przez innych uczniów - kto by tam w ogóle mógł podejrzewać nauczyciela? Bez przesady, był poważnym człowiekiem. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Kontuar Sob 27 Lut 2016, 19:11 | |
| Ależ Marco interesował się kobiecym ciałem tak samo jak każdy inny mężczyzna na tym świecie. Kobiety pociągały go, przy niejednej czuł się trochę niekomfortowo. Działały na niego w wiadomy sposób, tylko Marek różnił się jedną rzeczą. Nie rzucał się na każde damskie, piękne ciało w pobliżu. Być może robił to z przyzwyczajenia. Wyrobił sobie nawyk nie angażowania się w nic, co mogłoby przesłonić mu troskę o Kaia. Teraz nie musiał już siwieć nad bratem, a i tak trzymał się na dystans od kobiet. Poza tym kto powiedział, że robienie tatuażu nie sprzyja pogłębieniu relacji? Nie muszą najpierw iść do łóżka, aby ucieszyć Sebastiana tak, jak on lubi to robić. Cały on, dlatego Marek uśmiechał się, doceniając jego dziwnie pojętą troskę. Tyle lat go zna, a dalej go nie ogarnia. Roześmiał się w głos widząc minę Machiavelliego, który patrzył na niego jakby właśnie wyrosła mu macka z głowy. Atak śmiechu trochę trwał, zapewne to wina alkoholu. Zanim zdołał się uspokoić i otrzeć łzy z oczu minęło parę minut. - Nie patrz tak na mnie, przecież nie mam w programie macania. - odparł niewinnie. Powinien się ustatkować, najwyższy czas. Tak samo jak zająć się płodzeniem potomka, żeby zdążyć go nauczyć wszystkiego. Czas naglił, zegar tykał, a Marco jak dalej był kawalerem, tak nie zapowiadało się na rychłą zmianę. Powodem był oczywiście tylko brat. Zawsze to powtarzał i zawsze będzie się tym zasłaniał. Znalezienie kogoś nie było takie łatwe jak się wydawało. Szczególnie z takim oślim uporem jaki ZDARTY PUMEKS Rowanów. Posłał Sebastianowi wymowne spojrzenie. "Znasz mnie, wiesz, że nikogo nie tknę, a już w szczególności ciała, które kochasz". Nie wypowiedział tego na głos, bo było to zbędne. Tak samo jak nie skomentował banalnie nazwanych tatuaży malunkami. Dla niego były to dzieła sztuki, a ich opinie były różne. Pewnie dlatego Marek nigdy nie zaproponował przyjacielowi tatuażu. - Dwie kobiety za jednym zamachem. Być może żona i córka. Mam nadzieję, że się wam uda, bo jeśli nie to osobiście porozmawiam z obiema, że mają ciebie kochać i uznać za stałą część rodziny. - stwierdził poważnym tonem, na razie powstrzymując się przed sięgnięciem po kolejny kieliszek alkoholu, choć go korciło. Właśnie coś go dźgnęło w środku i przypominało to do złudzenia zazdrość. Sebastian jest na dobrej drodze, kogoś kocha. Może dostać wszystko to, o czym marzy Marek. Nie brakowało mu niczego, łatwo zjednywał sobie ludzi i był wyluzowany, a nie tak sztywny jak pewien ex Puchon. Chwila milczenia, ale nie trwała długo. Niewielka ilość alkoholu pod skórą rozgrzała krew i rozplątywała język. Podrapał się w kącik ust i z marsową miną skrzyżował wzrok z Sebem. - Chcę zburzyć ruiny. Nie wiem jak... jak Kai to zniesie. - zaczął z kipiącą wokół niepewnością w głosie. Nie dodawał o jakie ruiny chodzi, bo ktoś taki jak Sebastian dobrze zna takie szczegóły. To grząski temat, ale musiał go poruszyć i poradzić się przyjaciela. Dla Marka zrównanie z ziemią resztek domu, w którym spędził ponad dwadzieścia lat było czymś przykrym. Nie miał pojęcia w jaki sposób odbierze to Kai. - On wydaje się taki... kruchy. - zmarszczył usta i zaczął nieświadomie stukać palcami w blat. Oho, już dawały o sobie znać emocje. - Czas nagli, wydział Meldunków domaga się decyzji. Minęło cztery i pół roku. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Kontuar Pon 29 Lut 2016, 19:12 | |
| Tutaj będzie post o tym, co myśli Sebastian na temat pomysłu Marco, a następnie jak zabiera go na kurtyzany, żeby się odstresował przed poważną rodzinną rozmową. No i z/t, żeby nie trzymać człowieka w niepewności.
Edytuję go najwcześniej 3.03.
[z/t dla Marco i Sebastiana] |
| | | Daniel Blais
| Temat: Re: Kontuar Nie 18 Mar 2018, 02:32 | |
| *** Głębokim westchnieniem wyrzucił z siebie resztki sennych marzeń, które otulały go prawie tak przyjemnie jak ciepła kołdra. Uchylił jedną powiekę i zaspane zielone oko skontrolowało natężenie światła w pomieszczeniu. Było przed siódmą rano, jak wnioskował ze styczniowej szarówy, która oświetlała pokój, tworząc senną atmosferę. Powoli przetarł nieogoloną twarz dłonią i niechętnie podniósł głowę z poduszki. Co to za uporczywe stukanie, które przebudziło go o tak nieludzkiej porze? Odkaszlnął, napił się wody ze szklanki stojącej na nocnej szafce i dopiero wtedy zauważył niewielką sowę, która z płonącymi złością złotymi oczyma uparcie stukała dziobem w szybę. Musiała stać tam już od dawna. Biedaczysko. Otworzył okno, zaczerpnął mroźnego powietrza, które skutecznie go rozbudziło i odwiązał list od nogi niezadowolonego ptaka. ***
Zniknął pośród zielonych połomieni w swoim gabinecie i wyszedł z kominka ogrzewającego Dziurawy Kocioł. Przesunął dłonią po ciemnych włosach, przez wysoki wzrost zawsze osadzało się na nich trochę sadzy, odkaszlnął i zerknął na zegarek. Nie musiał się nawet rozglądać, by wiedzieć, że jest jednym z niewielu klientów pubu, nie ma się zresztą czemu dziwić - było około godziny jedenastej, goście głównie dojadali swoje śniadania, nieliczni popijali niskoprocentowe piwo. Niespiesznie podszedł do baru, kiwnął głową do barmana i uniósł kącik ust w geście powitania. - Whisky z lodem - powiedział, zarzucając płaszcz na oparcie krzesła barowego. Wszedł do łazienki, z niezadowoleniem przyjrzał się swojemu odbiciu. Lekko podkrążone zielone oczy patrzyły na niego przygaszone, usta zaciskały się w grymasie złości i rozczarowania. Z niechęcią potarł policzek pokryty kilkudniowym zarostem, wygładził biały materiał noszonej wczoraj, trochę wygniecionej koszuli. Jej już nic nie pomoże. On mógł jeszcze liczyć na ognistą. Poklepał się po twarzy, zmusił do uśmiechu. Wciąż wyglądał (jak na niego) byle jak, ale nie zamierzał przyznawać się przed światem, że jeszcze gorzej niż wygląda, czuje się wewnąrz. Dalej, Blais, nie dasz się tak łatwo złamać. Wrócił do baru, a na kontuarze czekała już na niego pokryta kropelkami szklanka z brunatnym płynem. Usiadł, objął ją długimi palcami i wziął kilka sporych łyków, które przyjemnie rozgrzały jego wnęrzności. W ten sposób wychylił pierwszą i pół drugiej szklaneczki. Mógł odkładać ten moment w nieskończoność, ale wiedział, że będzie musiał zmierzyć się ze swoim problemem. Od samego poranka, cholernego listu, który rozdarł jego rzeczywistość, chłodu, który wdarł się przez okno do pomieszczenia, a zaraz potem pod jego skórę, do wnętrzności, jego całego. Od tamtej chwili robił wszystko, by odłożyć moment, w którym będzie musiał stanąć twarzą w twarz z rodzicami, by odsunąć to choćby o kolejną godzinę. Trzecią szklaneczkę sączył już jak należy, pogrążając się we własnych myślach. Wydawał się być zupełnie nieobecny. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Kontuar Nie 18 Mar 2018, 11:40 | |
| Ostatnie tygodnie były dla Alecto niezwykle intensywne, brak czasu wolnego związany z listą obowiązków szkolnych jak i domowych sprawiał, iż dziewczyna nie potrafiła znaleźć chwili oddechu. Nauczyciele zadawali im coraz więcej prac, i choć Ślizgonka nigdy nie miała problemów z nauką - przeciwnie, należała do najlepszych uczniów - to nawet ona czasem musiała zarwać nockę przed kolejnym egzaminem „przygotowawczym”. Często zastanawiała się, czy czasem to „przygotowanie” ich nie jest związane z wydarzeniami mającym miejsce w ostatnich miesiącach. Sama nie wybrała jeszcze strony, jednak czuła presję otoczenia wywieraną przez kolor szat jakie przywdziewała na co dzień oraz powinności rodzinnych które nad nią spoczywały. Chociaż ich stosunki nie były najlepsze, o czym wiedział każdy, ona sama nie odcięła się całkowicie od nazwiska. Ten weekend postanowiła spędzić poza murami Hogwartu, gdzie od jakiegoś czasu czuła się jak więzień. Zerwane zaręczyny, wyjazd Daniela bez najmniejszego słowa wyjaśnienia, brak jakichkolwiek informacji od niego sprawiły, że panienka Carrow na dłuższy czas wycofała się z życia towarzyskiego zamku. Jej świta bardziej ją męczyła niż pomagała, dlatego chwila spokoju i wyciszenia była na wagę złota. Nie mogąc jednak wytrzymać w domu dłużej niż 24 h, postanowiła wybrać się do Londynu, zawsze lubiła to miasto, mimo iż roiło się tam od mugoli, teraz wolała przebywać między nimi niż z Carrowami, którzy od rana do wieczora suszyli jej głowę, zupełnie nie rozumiejąc powódek którymi kierowała się blondynka. Z resztą jak wytłumaczyć komuś kto nie posiada serca, że miłość jest ważniejsza niż powinność? Dziewczyna już dawno to zrozumiała, dlatego nawet nie podejmowała prób jakiejkolwiek rozmowy na temat Daniela czy Regulusa, z resztą ten drugi już został przypisany innej, więc dla niej samej temat był zamknięty. Jeżeli chodzi o Blaisa, cóż tu sprawa wydawała się nieco trudniejsza. Alecto coraz częściej łapała się na tym, że myśli o nim, o tym dlaczego przestał się odzywać, dlaczego znikł tak szybko chociaż obiecywał jej coś innego? W czasie takich rozmyślań na początku pojawiał się smutek, jednak szybko przechodził w złość, czuła się oszukana i porzucona przez osobę której zaraz po bracie ufała najbardziej. Wynajęcie pokoju na ulicy Pokątnej nie było trudne, światem rządziły pieniądze a tego panience Carrow nie brakowało, hotel w którym zamieszkała mimo iż należał do najbardziej luksusowych spełniał swoje najważniejsze funkcje. Alecto obudziła się kilka minut po ósmej, za oknami panował jeszcze delikatny półmrok, wywołujący cichy jęk niezadowolenia z jej ust. Nie przepadała za zimą, zwłaszcza, iż ta wydawała się zacznie mroczniejsza i zimniejsza niż każda poprzednia, jakby sama natura powoli zwiastowała nadejście czegoś strasznego. Szybko przełamując niechęć opuszczenia ciepłego łóżka blondynka udała się do łazienki, gorący prysznic idealnie rozluźnił mięśnie, a truskawkowy szampon do włosów poprawił delikatnie humor. *** Siedząc przed toaletką dziewczyna kończyła właśnie delikatny makijaż, ubrana w czarną sukienkę odsłaniającą ramiona, zakończoną białym paskiem w połowie ud, nie wyglądała jak zwykła nastolatka. Włosy związane w kuc i lekko rozpuszczone okalały jej twarz dodając uroku, dłonią sięgnęła do szkatułki z której wyjęła złote wiszące kolczyki. Spojrzała na siebie w lustrze, każdy kto ją znał musiał przyznać, że upływające dni dodawały jej urody. Odpowiedni makijaż, strój i uczesanie sprawiały, że dziewczyna wyglądem przypominała bardziej kobietę niż uczennicę. Założyła na swoje plecy czarną szatę z kapturem i opuściła swój bezpieczny azyl udając się do miejsca najbardziej lubiane przez wszystkich czarodziejów, choć nie do końca bezpiecznego. Przekroczywszy prób Dziurawego kotła od razu skierowała się do kontuaru przy którym barman już dawno się krzątał, dopiero usiadłszy na jednym z krzeseł zdjęła z siebie czarną zasłonę, kierując wzrok na barmana. Ten pojawił się przy niej szybciej niż sama się tego spodziewała, spojrzał na nią jakby z obawą malowaną na twarzy, jednak gdy ta obdarzyła go delikatnym uśmiechem wydawał się trochę rozluźnić. Godzina jedenasta była czasem gdy w tym miejscu nie przebywało zbyt dużo ludzi, zaś panienka Carrow zdawała się nie zauważać nikogo i niczego poza czubkiem własnego nosa. - Latte z syropem waniliowym – powiedziała, głosem który nie pozwalał na wyraz protestu ze strony barmana. Musiał on spełnić jej prośbę nawet jeżeli była dość irracjonalna. Dziurawy kocioł to nie miejsce gdzie popija się latte i plotkuje z koleżanką, najczęściej pojawiali się tu ludzie mający problem lub ci którzy chcieli załatwić jakieś ciemne interesy. Ona nie należała do żadnej z tej grupy. |
| | | Daniel Blais
| Temat: Re: Kontuar Nie 18 Mar 2018, 14:53 | |
| Co jakiś czas zerkał na zegarek, minuty upływały leniwie, czas zdawał się umykać wolniej, jakby zatrzymywał się na rancie szklanki i tylko kolejne dotknięcie warg było w stanie popchnąć go do przodu. Leniwie złożył łokcie na ladzie i bez większego zainteresowania przyglądał się jak barman poleruje szkło. Ten nie próbował nawet rozpocząć rozmowy, co Daniel przyjął z niejakim zdziwieniem. Niegdyś wydawało mu się, że jest kojarzony we wszelakiej maści londyńskich barach dla czarodziejów, czyżby to pół roku tak łatwo wymazało go z pamięci innych osób? A może wyglądał jak osoba, której nie powinno się zaczepiać, z whisky przyczepioną do dłoni jeszcze przed południem? Westchnął, palcem rysując niewidzialne kółka na lakierowanej powierzchni. Może nie będzie tak źle? W gruncie rzeczy nie miał pewności co się stanie, może uszanują jego decyzję o pozostaniu we Francji? Może im się postawi? Na wszelki wypadek zostawił spakowane kufry w gabinecie, w najczarniejszym scenariuszu wyśle po nie Morta, domowego skrzata. Jeszcze jedno spojrzenie na zegarek, powinno mu się spieszyć, z ojcem nie było najlepiej, co z niego za syn, skoro woli pić w samotności zamiast pędzić do szpitala żeby go zobaczyć? Z boku dotarł do niego dźwięk cichego trzaśnięcia drzwi. Ktoś przyszedł? Wyszedł? Nie miało to dla niego znaczenia. Wyprostował się i dopił trzecią szklaneczkę whisky, bijąc się z myślami czy nie zamówić jeszcze jednej. W gruncie rzeczy zalanie się w trupa byłoby upragnioną odskocznią, gdyby mógł sobie na to pozwolić, zostałby w tym lokalu do wieczora, ba, wziął by nawet jeden z dość obskurnych lokali, kiedy nie mógłby już o własnych siłach dojść w lepsze miejsce. Postanowił, że wychyli jeszcze jedną, ostatnią, na dodanie sobie odwagi - tyle będą w stanie zaakceptować, może nawet potraktują to jako reakcję na nieopisany smutek, który powinien teraz odczuwać? Nie był smutny. Był rozczarowany i wściekły. Już miał prosić Toma o kolejną szklankę, ale zanim zdążył choćby otworzyć usta, rozbrzmiał zdecydowany żeński głos, składając absurdalne jak na ten lokal zamówienie. Zaśmiał się wewnątrz siebie, a na jego ustach pojawił się lekki cień, przywołujący na myśl uśmiech. Przyjrzał się barmanowi, jego czujnemu spojrzeniu mierzącemu drobną postać, a wyraz zaskoczenia i niejakiej uległości zaciekawił go na tyle, że odwrócił się w stronę kobiety, by, tak jak Tom, zmierzyć ją wzrokiem. To, co zobaczył, wyraźnie przywołało chłód styczniowego poranka, czuł się jakby serce stanęło mu na chwilę, potem skurczyło się do rozmiarów orzecha, a następnie zabiło z pełną mocą. Zmroziło go od wewnątrz, ale na twarzy niemal nic się nie zmieniło. Jedynie między ciemnymi brwiami pojawiła się cienka pionowa zmarszczka. Powinien się odezwać? Coś powiedzieć? Nie zauważyła go, czy nie chciała zwrócić na niego uwagi? Może go nie poznała? Może już... zapomniała? Nie, nie zapomniała by go, wiedział o tym. Nie po tym co jej zrobił, mówiąc, że łącząca ich noc była czysto fizycznym przeżyciem, w dodatku jednorazowym, nie po tym jak zniknął, urywając kontakt. Odrzucił ją, bo tak należało, a on przecież zawsze robił wszystko tak, jak należy. - Al. - długo nieużywany głos zabrzmiał wyraźną chrypką. - Alecto Carrow, naczelna diablica Hogwartu we własnej osobie. - powiedział z ironicznym podziwem i równie ironicznym uśmiechem rozkwitającym na wargach. Nie wiedział jak powinien się zachować. Z jednej strony czuł, że był jej winny jakieś wyjaśnienia, z drugiej - prawdopodobnie nie chciałaby go nawet wysłuchać. Czy powinien być miły, przeprowadzić jakiś chit-chat, czy może przeciwnie, potraktować ją w stylu Blaisa, zbyć ją, by nawet przez myśl nie przeszło jej przebaczenie? - Jeszcze dwa razy to samo. Dla mnie i dla Pani - rzucił do barmana i przekierował spojrzenie z powrotem na blondynkę - Nie wypada przecież pić w pojedynkę. Chyba mi nie odmówisz, mam rację? - znacząco uniósł brew, jakby pytał ją o zdanie, ale ton jego głosu wyraźnie oznaczał, że nie przyjmie najmniejszego sprzeciwu. Może jest jeszcze szansa, by przed południem wydarzyło się coś ciekawszego niż samotne zapijanie swoich problemów? W jakich nastrojach oboje opuszczą ten lokal? Był szczerze zaintrygowany i... przerażony. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Kontuar Nie 18 Mar 2018, 15:56 | |
| Alecto siedziała przy barze myśląc o poprzednim dniu, po raz kolejny wdała się w niepotrzebną kłótnie z Amycusem, od czasu ustawionych zaręczyn nie miała dobrego kontaktu z rodzicami, cały ten okres wytrzymywała tylko dzięki obecności bliźniaka, jednak teraz…nawet od zdawał się być przeciwko niej. Zaraz po swoich zaręczynach odwrócił się od niej, zapewne za namową swej „ukochanej”, nawet ona nie potrafiła pojąć jak ktoś taki jak Am, który był przecież silniejszy od niej tak po prostu się poddał. Dopiero dźwięk szklany stawianej na drewnianym blacie przywrócił blondynkę do rzeczywistości, spojrzała najpierw na szklanej w której ewidentnie znajdowało się waniliowe latte, o czym świadczył nie tylko wygląd trunku, ale również zapach kofeiny wymieszanej z wanilią. Panienka Carrow obdarzyła barmana zaciekawionym spojrzeniem, ten odpowiedział jej krzywym uśmiechem lekko wypinając pierś do przodu. Widocznie był dumny sam z siebie, mało kto chciał podpadać komuś kto nosił dość znane nazwisko a jej ewidentnie do takich należało. W zamian za wypełnienie prośby blondynka podarowała mu napiwek, chyba jedyny tak wysoki w jego życiu o czym świadczył zdumiony wyraz malujący się na twarzy mężczyzny. Pochyliła się delikatnie nad szklanką zaciągając się przyjemnym zapachem unoszącym się z nad przeźroczystego szkła, kofeina i wanilia, to połączenie sprawiało, że na ustach blondynki za każdym razem pojawiał się uśmiech, tym razem było podobnie. Zły humor, który jeszcze kilka godzin temu uporczywie dawał o sobie znać zniknął. Jakby zapach świeżo palonej kawy był lekiem na całe zło, być można właśnie tak było w przypadku tej niepozornej panienki. Jej delikatne dłonie o porcelanowym odcieniu zacisnęły się wokół szklanki, aby choć przez chwile poczuć to przyjemne ciepło. Bladoróżowe usta ozdobił delikatny uśmiech, językiem oblizała bladoróżowe wargi, już miała upił łyk życiodajnego płynu, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Było to dość nieprzyjemne uczucie, rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Gdyby znajdowała się w innym miejscu być może zignorowałaby to uczucie, tym razem jednak intuicja podpowiadała jej by tego nie robiła. Wręcz przeciwnie nakazywała spojrzeć w tamtą stronę. To, co ujrzała chwile później sparaliżowało ją. Przyglądała się przez dłuższą chwilę z nieokreślonym wyrazem twarzy wysokiej postaci. Na początku miała problem by ją rozpoznać. Kilkudniowy zarost, wymięta biała koszula oraz ciemne spodnie. Czuła jakby na chwile serce odmówiło jej posłuszeństwa, zatrzymując się kilka sekund, żołądek ścisnął się do wielkości ziarnek maku, a z ust po chwili wydobył się dźwięk przypominający szloch? Po raz kolejny poczuła jak serce przeszywa ogromny ból, w jej głowie kotłowało się milion myśli, które jak najszybciej wszystkie naraz chciały wydostać się na zewnątrz. Nigdy nie zadane pytania, najbardziej wulgarne wyzwiska, pretensje i te słowa, które chciała wypowiedzieć milion razy w jego kierunku. Dopiero dźwięk jego głosu wyrwał ją z amoku w który wpadła zaskoczona widząc go przed sobą. Czuła jakby swój koszmar przeżywała na nowo, a jego ironiczny uśmieszek wywołał u niej ogromną falę nienawiści. Nie wiedziała co odpowiedzieć, odebrało jej mogę, była jak marionetka pozbawiona duszy, w końcu oddała ją całkowicie jemu, a on? Zachowywał się tak jakby nigdy się nic nie stało, jakby pół roku milczenia, brak kontaktu z nim….jakby to się nie wydarzyło. Ale ona cały czas pamiętała. Zerwała się na równe nogi wpatrując się w niego z obrzydzeniem, z bólem, z niedowierzaniem, z żalem, z nienawiścią. Musiał wiedzieć, że będzie tragicznie, a nawet jeszcze gorzej. Obrzydzenie do niego było widoczne nawet w postawie blondynki, a po chwili zamachnęła się z całej siły uderzając go w policzek. -Dla mnie podwójnie zwróciła się do barmana, nadal wpatrując nienawistny wzrok w panicza Blaisa.
|
| | | Daniel Blais
| Temat: Re: Kontuar Nie 18 Mar 2018, 21:07 | |
| Kiedy w ciszy mierzyli się spojrzeniami, poczuł na plecach dziwny dreszcz, jakby było między nimi napięcie elektryczne, które rozchodziło się w powietrzu, podszczypując wszystko dookoła. Był prawie pewien, że z początku miała problem z rozpoznaniem w nim właściwej osoby, widział to w jej oczach, które, początkowo spokojne, po chwili patrzyły na niego z rządzą mordu. Nie wyglądała najlepiej, zawahał się nawet, ale nie potrafił zupełnie tego zahamować, ironia sama wyślizgnęła się z jego ust jak język węża, badając granice i możliwości. Szybko przekonał się, że są to granice, które właśnie przekroczył, a wężem była właśnie ona, widział to wyraźnie kiedy dopadła do niego jak do swojej ofiary. Patrzył prosto w jej oczy, rzucając jej nieme wyzwanie. Jej twarz była jak otwarta księga, zdradzała wszystkie te paskudne emocje, które targały nią najprawdopodobniej od chwili kiedy go rozpoznała. Widok Alecto w takim stanie było dla niego pierwszym ciosem, drugi nastąpił zaraz po tym pierwszym i zabolał w zupełnie inny sposób. Jedna część jego twarzy poczerwieniała od wymierzonego policzka, druga, nieco mniej, ze złości i wstydu. Mimo wszystko musiał przyznać sam przed sobą, że nawet gdyby był w stanie to przewidzieć i powstrzymać jej rękę, nie zrobił by tego. Należało mu się, właściwie było mu to potrzebne, pewien rodzaj pokuty za to co jej zrobił. Co zrobił im obojgu. Zagryzł wargę, myśląc co powinien teraz uczynić, sięgnął po jedną ze szklanek, które w międzyczasie pojawiły się przy nich i pociągnął z niej potężnego łyka, nie spuszczając z niej wzroku nawet na sekundę. Był zły, a mimo to musiał walczyć ze sobą, by nie stłumić jej gniewu siłą własnych ramion, a ewentualnych protestów nie zagłuszyć pocałunkiem. Tak właśnie działała na niego Carrow odkąd tylko pamiętał. Nie mógł tego zrobić, to by znaczyło, że cały jego wysiłek poszedł na marne. Słowa, musiał szybko wyrzucić z siebie jakieś słowa, coś powiedzieć, byle tylko zagłuszyć to jedno, bardzo silne pragnienie, wzmagane dodatkowo przez alkohol. Przesunął palcami po rozpalonym od uderzenia miejscu na jego policzku. - Nie mam pojęcia skąd ta nagła agresja w moją stronę, z tą diablicą to był tylko żart. Choć aniołkiem to Ty nie jesteś. - jakby dla potwierdzenia swoich słów zdecydowanym ruchem przesunął szklankę bardziej w jej stronę i znacząco poklepał krzesło obok niego. - Gdzie Twój brat? Jesteście nierozłączni, może czeka gdzieś za rogiem żeby przyłożyć mi z drugiej strony? Zaśmiał się, ale mimo wszystko rozejrzał się ukradkiem, bo ten scenariusz wydał mu się całkiem realny i nader nieprzyjemny. Przede wszystkim patrzył jednak na nią, chłonąc ten obraz jakby chciał wyryć go w pamięci. Porównywał ją do Alecto z jego wspomnień, przypominał sobie szczegóły. Niesforny kosmyk, który zakładał za ucho, blady pieprzyk nad lewym sutkiem, który lubił gładzić opuszkiem palca. Nie wiedział kiedy znowu ją zobaczy, chciał ją zapamiętać, zwłaszcza że wyglądała wyjątkowo pięknie. Nie była już dziewczynką, choć nigdy jak dziewczynka się nie zachowywała. Starał się udawać, że między nimi nic nigdy się nie wydarzyło, alkohol powoli wprawiał go w głupkowaty nastrój, zachęcając do prowokowania dziewczyny. Igrał z ogniem. Biorąc pod uwagę, że miał do czynienia z Alecto Carrow, mógł się tylko cieszyć, że skończyło się na rękoczynach, nie avadach. Choć nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. - To co tam u Twojego narzeczonego? - Już sam nie wiedział czy robi z siebie idiotę, by nie pokazać co czuje w rzeczywistości, czy najzwyczajniej w świecie się upił. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Kontuar | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |