Temat: Ciemna strona mocy po godzinach Wto 06 Paź 2015, 17:58
Opis wspomnienia
Przypadkowe i zupełnie niegroźne dla otoczenia spotkanie dwóch typów spod ciemnej gwiazdy w dziurawym kotle
Osoby: Rosalie Rabe, Liam van Dyken
Czas: sierpień 1977 - ostatni weekend wakacji
Miejsce: Dziurawy kocioł
Liam van Dyken, odziany w czarną, skórzaną kurtkę przestąpił spokojnym krokiem próg pubu przy ulicy pokątnej. Dziurawy kocioł, o tej porze jak zwykle zapchany i głośny niczym dworzec Kings Cross 1 września, dla młodego śmierciożercy był idealnym miejscem by odreagować po pracy. Po nudnej pracy. Oczywiście większość popleczników Czarnego Pana czy po prostu typy spod ciemnej gwiazdy najczęściej wybierały rzecz jasna spelunki umiejscowione gdzieś w głębinach Śmiertelnego Nokturnu, ale Egzekutor miał w poważaniu tę całą otoczkę mroku i tajemniczości, którą zapewne powinien był roztaczać, gdy w grę wchodził wybór pomiędzy zatęchłą, cuchnącą tawerną z brudnymi naczyniami a nieco mniej zatęchłym i nieco mniej cuchnącym dziurawym kotłem, gdzie napotykane osobistości nie kryły się w cieniu swoich kapturów i całkiem nierzadko bywały względnie urodziwymi czarownicami. Trudno dziwić się Liamowi spędzającemu całe dnie w swoim nudnym gabinecie egzekutora, że preferował miejsca wypełnione po brzegi ludźmi, bowiem najzwyczajniej w świecie brakowało mu w życiu odrobiny przyjemnego zgiełku. Upajając się dźwiękiem uderzanego o siebie szkła i wszechobecnym w powietrzu zapachem alkoholu, dwudziestoparolatek powoli rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichś znajomych twarzy. Jak okazało się po krótkiej obserwacji, w pubie aż roiło się od dzieciaków. Tych nieco bardziej wyrośniętych dzieciaków, rzecz jasna, w których bez chwili zastanowienia można było zidentyfikować najstarszych uczniów Hogwartu. Siedemnaście lat. Były Gryfon uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie tego okresu w swoim życiu i ruszył w kierunku baru. Młody śmierciożerca doskonale pamiętał wypady z własnymi znajomymi do Hogsmeade. Za jego czasów prawie każdy reprezentant domu Gryffindora wiedział co to dobra zabawa i nie wylewał ognistej za kołnierz, dlatego widząc dość niemrawą grupę uczniów sączących powoli piwo zasiadającą przy mijanym stoliku, z góry założył, że to reprezentanci Hufflepuffu - największych nudziarzy w szkole i postanowił coś z tym zrobić, zwłaszcza, że zdarzało się iż niegdyś puchońskie panienki potrafiły naprawdę przykuć wzrok a dla Gryfona dobranie się do ich zakompleksionych ud nie było jakąś wielką sztuką. Ne żeby miał jakąś specjalną ochotę na taką nieopierzoną dzierlatkę, ale trudno było zaprzeczyć, że niektóre z uczennic bardziej przypominały już kobiety niż nastolatki i miały swoje potrzeby, czego męska część puchonów zdawała się najwyraźniej nie dostrzegać. Dlatego gdy tylko zatrzymał się przed barem, zamówił dwie butelki ognistej Whiskey i polecił kelnerowi zanieść je z życzeniami udanej zabawy ziemniakowej braci. Czasem wystarczy tylko iskra by rozpętać piekło, a jak wiadomo tam gdzie jest gorąco kobiety zrzucają z siebie ubrania. Młody śmierciożerca uśmiechnął się do siebie w nadziei, że Puchoniaści panowie nie zmarnują pomocy, po czym zamówił szklankę koniaku i usiadł przy barze obok jakiegoś podstarzałego czarodzieja w brązowej szacie. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca, bo zaledwie kilka sekund później dostrzegł blond czuprynę ulubienicy Belli siedzącej 4 miejsca dalej i upiwszy łyk ze szklanki wstał by po prostu do niej dołączyć. -Miło Cię widzieć Rosie - przywitał ślizgonkę pogodnie i ukłoniwszy się nieznacznie pocałował jej wyciągniętą, bladą dłoń.- Będziesz miała coś przeciwko jeśli się dosiądę?- zapytał uprzejmie.
Ostatnio zmieniony przez Liam van Dyken dnia Pon 12 Paź 2015, 23:33, w całości zmieniany 1 raz
Rosalie Rabe
Temat: Re: Ciemna strona mocy po godzinach Pią 09 Paź 2015, 21:43
Wakacje nie były najłatwiejszym czasem dla siedemnastoletniej Ślizgonki, która mimo, że powinno być na odwrót, ledwo dawała sobie radę z wyczerpaniem. Fioletowe, typowe dla jej urody sińce pod oczami nabrały na intensywności koloru, w połączeniu z ziemistą cerą dając wrażenie wyjątkowo osłabionej i schorowanej prawie-kobiety. Kości zdawały wystawać bardziej niż zwykle, swoją ostrością wywołując nieprzyjemne dreszcze wzdłuż krzywego karku podstarzałych, co wrażliwszych matek, które prawdopodobnie w mocnych rysach twarzy panny Rabe odnalazły cień ich własnych córek. Lato niestety nie dawało tego komfortu osłonięcia ciała luźną, czarną szatą i grubym szalikiem, to też Rosalie niejako skazana była na ciaśniejsze i odsłaniające więcej, niżby chciała, ubrania; nie, żeby to, jak wygląda niepotrzebnie zaprzątało jej umysł - wolała jednak trzymać się stylu dającego komfort psychiczny i najnormalniejszą w świecie wygodę. Jedynie czerwień odrobinę nabrzmiałych od alkoholu warg była nieodłączną częścią garderoby, bez której czuła się niezwykle naga i bez wyrazu, no bo nie oszukujmy się - który z tych brzydkiej płci nie lubował się w latoroślach z mocno podkreślonymi ustami? Nie wiadomo, kiedy przyjdzie małej, podstępnej Rosie konieczność użycia kobiecych atutów do osiągnięcia tego, czego potrzebuje. Jakoś brak piersi trzeba nadrabiać, prawda? Tego dnia słońce wyjątkowo uprzykrzało życie większości mieszkańców Londynu, a stare, poszarzałe księgi w zatęchłej piwnicy domu Rose odrzucały ją od siebie już na kilometr. Była zmęczona nauką, w ostatnim czasie poprzeczkę postawiła sobie za wysoko, co skutkowało właśnie wyglądem i samopoczuciem takim, a nie innym. Zbawienna Ognista spływająca po gardle, rozgrzewająca i kojąca zmysły wydała się blondynce wyjściem idealnym na wyrwanie się z wiru zdobywania nowych umiejętności - nie, żeby szczególnie dobijała ją samotność, ale może akurat przyjdzie jej spotkać kogoś znajomego w Dziurawym Kotle. I spotkała. Szkoda tylko, że dziesiątki osób znajomych chociaż z samej gęby, musieli to być drażniący, odrzucający i głośni Puchoni, o ile się nie myliła z roku niżej. Nie można było wyobrazić sobie, jak ziemniakowatość kipiała z każdego otworu w ich ciele, jak unosiła się w postaci niewidzialnej chmury dymu wokół ich ciał. Ludzi, takich jak oni - głośnych, nudnych, bez wyrazu i takich samych - można było rozpoznać wszędzie bez większego problemu. Wieczne, niewinne dziewice, dziewczątka i kaczuszki, chociaż znalazłoby się i parę uwodzicielskich nimfetek i męskie babochłopy bez jąder, chucherka i szlamowate, irlandzkie łajzy, którym kobiece piersi udało się ujrzeć na własne oczy tylko dwa razy w życiu - raz, kiedy przez przypadek weszli rodzicielce do łazienki, drugi natomiast, kiedy jakieś młode dziewczę przebierało się niezbyt uważnie, niezbyt ostrożnie, wyłapane przez spojrzenie obrzydliwego Puchona. Rosalie nigdy nie pałała sympatią do tego Domu i zapewne nigdy nie zapała. Usiadła przy barze, jak to miała w zwyczaju, by nie musieć trudzić się zmianą miejsca, żeby zamówić kolejną szklaneczkę ulubionego trunku. Mililitry przelewały się przez jej gardło, trafiając najpierw do żołądka, skąd skubanie docierały do krwiobiegu i mieszały jej w głowie, przyjemnie rozgrzewając wewnętrzny, naturalny chłód, którego nijak nie potrafiła się pozbyć inaczej, jak tylko przez alkohol. Siedziała tak sama co najmniej czterdzieści minut, zatracona w swoich pokręconych myślach, kiedy po prawo ktoś wymówił jej imię, wyrywając ją ze swojego niekoniecznie utopijnego świata. - Liaam - wychrypiała, odwracając do niego głowę ze słabym uśmiechem i dopijając ostatni pozostały łyk whisky. Zwróciła się jeszcze do kelnera na sekundę jedną, by poprosić "dwa razy to samo", wspaniałomyślnie, aby jedną szklaneczkę podsunąć pod nos grubo starszego mężczyzny - oczywiście, że nie. Może wreszcie będę w stanie skupić się na czymś innym niż ochocie wyrwania im płuc - wskazała podbródkiem na grupkę Puchonów, między którymi jakaś szatynka wybuchnęła wyjątkowo irytującym, donośnym śmiechem, otwierając przy okazji podarowaną przez Śmierciożercę butelkę trunku. Rabe sama nie wiedziała jaki ma stosunek do mężczyzny - poznała go dzięki Belli, ale sama pani Lestrange niewiele jej o nim powiedziała, zresztą ona ogólnie mało jej mówiła o reszcie sprzymierzeńców Czarnego Pana. Może niewystarczająco jeszcze ufała blondynce, może nigdy zaufać do tego stopnia nie miała, w każdym razie Rosalie nie znała opinii mentorki na temat van Dykena. Ale może to i lepiej. Podała mu nieco drżącą, bladą dłoń, by ten mógł złożyć nań krótki, ramowy pocałunek i westchnęła, z powrotem odwracając się twarzą w stronę baru. - Co cię tu sprowadza? Interesy, alkohol, chęć zaciągnięcia nieletniej do łóżka? - uniosła brwi, uśmiechając się nieco bezczelnie do własnego odbicia w grubym szkle kieliszka. Nie, żeby faktycznie była tego ciekawa; alkohol jednak wystarczająco uderzył jej do głowy, by mniej niż zwykle wyczuwać dobry smak i trzymać się taktu. Jak chce z nią rozmawiać, to niech się przyzwyczaja!
Gość
Temat: Re: Ciemna strona mocy po godzinach Pon 12 Paź 2015, 23:33
Wieczór w dziurawym kotle zapowiadał się o wiele ciekawej niż młody śmierciożerca zakładał gdy maszerował szarą, londyńską ulicą. Rosalie nie intrygowała go w jakiś wyjątkowy sposób, nie miał również zamiaru z nią flirtować, ale fakt, że była uczennicą Belli mógł w pewien dziwny sposób budzić jego respekt, nawet jeśli Liam nie przepadał za samą osobą Pani Lastrange, bowiem w jego skromnej opinii ślepe zapatrzenie tej kobiety w ideologię Czarnego Pana zakrawało niemal o szaleństwo. Owszem, van Dyken zgadzał się w wielu kwestiach ze swoimi braćmi i siostrami śmierciożercami, zwłaszcza, że dostarczało to całej masy wybornej zabawy, ale szczerze wątpił w to, że byłby w stanie poświęcić życie dla sprawy o którą walczyli. Gdyby pojutrze Czarny Pan zginał z ręki Aurorów, albo co bardziej prawdopodobne z ręki samego Profesora Dumbledora, albo co jeszcze bardziej prawdopodobne z ręki jakiegoś niemowlaka, a ministerstwo zaczęłoby powoli wyłapywać jego popleczników, Liam wyparłby się wszystkiego co kiedyś go z nim łączyło, nie wspominając nawet o zniszczeniu mrocznego znaku. On wierzył w sprawę swojego Wuja, Bresseana Newitta, i dobrą rozrywkę rzecz jasna. Dlatego też rodzina Bellatrix nie była jego ulubionym towarzystwem, ale w ostateczności szanował jej umiejętności i jeśli Rosalie uczyła się pod okiem kogoś takiego, mógł być pewien, że już niedługo w wiadomym środowisku zacznie być warta więcej niż sama kiedykolwiek by się tego spodziewała. -Nie, nie, Rosalie, zachowaj sobie swoje sykle na podręczniki - powiedział może nieco protekcjonalnym tonem i pokręcił głową z uśmiechem na widok zamówionej przez nią Whiskey - Nie wypada by dama, zwłaszcza tak młoda jak Ty, fundowała trunki mężczyźnie - wyjaśnił pogodnie i skierowawszy spojrzenie na barmana rzucił krótkie - Wszystko na mój koszt-. Nie robiło mu to większej różnicy, kobiety mogły wykorzystywać go w tej kwestii do woli. Otrzymawszy pozwolenie na przyłączenie się do dziewczyny, usiadł obok i trzymając szklankę w dłoni, odwrócił się plecami do baru by móc swobodnie obserwować Puchonów w akcji. -Wydaje mi się, że to nie będzie konieczne - odparł w komentarzu na zirytowany ton Ślizgonki, po czym upił łyk alkoholu - Nie potrzeba wiele by niedługo sami zaczęli wyrywać sobie płuca nawzajem - stwierdził niezwykle fachowym tonem na widok kawalera ziemniaczanego orderu przystawiającego się do młodej czarownicy, która w najmniejszym stopniu nie miała ochoty na jego wdzięczenie się przed jej własną, osobistą twarzą - Po dwóch butelkach ognistej skończą w pozycji odpowiedniej do ich pochodzenia, pachnąc odpowiednio do swojego domu, czasem nie potrzeba machania różdżką by kogoś upokorzyć - stwierdził wzruszywszy ramionami - Tak przynajmniej mawia mój wuj, poznałaś go kiedyś?- zapytał choć był pewien, że zna odpowiedź, ponieważ Bressean niezbyt często opuszczał swój pokój, a już na pewno nie po to by spotykać się z nastolatkami. Na pytanie Rosalie uśmiechnął się do siebie pod nosem i powoli obrócił twarz w jej kierunku. -Najpewniej wszystkie z wymienionych przez Ciebie powodów, żałuj zatem, że nie jesteś już nieletnia - powiedział delikatnie rozbawiony jej obcesowością i odłożywszy szklankę na bar sięgnął do kieszeni kurtki - Palisz? - zapytał kierując w jej stronę wyjętą przed sekundą srebrną papierośnicę. Szczerze mówiąc Van Dyken byłby niezwykle zdziwiony gdyby odmówiła, bowiem był niemal pewien, że kilka cech wyglądu blondynki, jak choćby ziemista cera, zdradzały - niczym pewien szczurowaty jegomość za kilka lat swoich najlepszych i jedynych zresztą przyjaciół - jej upodobanie do tytoniu.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Ciemna strona mocy po godzinach Sro 14 Paź 2015, 00:52
Jednym haustem wlała w siebie zawartość błyszczącej szklanki, na której zostały czerwone ślady jej warg. Przedarła kąciki ust dłonią, wprawiona już tak, by nie rozmazać przy tym pomadki i westchnęła przeciągle, bardziej do siebie niż nowo przybyłego mężczyzny; ludzie myśleli jeszcze bardzo stereotypowo w tych czasach. Końcem końców nie widziała nic złego w kupowaniu alkoholu starszym mężczyznom, nikt również nie musiał nigdy płacić za nią. Pomimo, że owszem, siedziała jeszcze na garnuszku ojca, tak niezależności nauczyła się bardzo szybko. Zresztą - pieniądze to nie wszystko, a już na pewno ostatnia rzecz na liście drobnej blondynki "spraw istotnych". Cicho burknęła do barmana, by nie próbował naliczać na rachunek Liama nic, co trafiło do jej rąk - nie zamierzała być nikomu niczego winna. Facet stawia ci obiad i ma nadzieję na szybki seks oralny w garści wyniosłej intymności za zapleczem. Nie, żeby podejrzewała Van Dykena o intencje w tym rodzaju. Swoiste uprzedzenia i swoiste zasady, ot co. - Nie, nigdy nie poznałam twego zapewne wspaniałego wujka - rzekła leniwie, nie siląc się nawet zbytnio na dawkę ironii w głosie. Ze znudzeniem odwróciła się w kierunku drących obrzydliwe japska Puchonów i założyła ręce na piersi, ze wzrokiem bazyliszka wbijając lazur w osobnika najbardziej wyrośniętego i z tego punktu widzenia najbardziej zidiociałego, bo akurat udawał bliżej nieokreślone zwierzę, coś pomiędzy niewyżytym delfinem a skaczącą po drzewach małpą - irytujące robaki. Czekam na dzień, w którym normą będzie wybijanie takich na obchodach w niedzielę - powiedziała nieco ciszej, między jednym stuknięciem szkła w lewym rogu baru a odgłosem lanego piwa gdzieś za nią. Prychnęła słysząc jego słowa, najpierw te wypowiedziane wcześniej, następnie te trochę później. Nie znosiła papierosów, ich zapach przywodził jej na myśl wspomnienia, o których niekoniecznie chce pamiętać, a które usilnie nie chcą wyjść z jej głowy. Dodatkowo smolisty dym tylko pogarszał i tak już w kiepskim stanie skórę blondynki, toteż przebywanie w jednym pomieszczeniu z palącymi było dla niej średnią zabawą. Ale gdzie indziej można się prawilnie napić alkoholu? - Nie palę - oznajmiła rzeczowo, sięgając po postawioną świeżą dawkę palącego gardło trunku. Obracała ją chwilę w dłoniach, zastanawiając się nad czymś zupełnie mało ważnym, to już po prostu stadium lekkiego upicia, i wypaliła: - w takim razie jakie interesy? Bo nie liczyłabym, by jakakolwiek nieletnia rozchyliłaby przed tobą nogi, dziadunio. Nie, żeby Liam nie był przystojny - może nie zaliczał się do czołowych wywoływaczy kisielu, jakich Rose zdążyła już poznać, ale zdecydowanie miał coś w sobie. Dziwił ją tylko fakt, że znajduje się w gronie Śmierciożerców, wzmagając tym samym w Rabe czujność. Jakiś taki za miły, za uprzejmy - gdzie haczyk? Może uda jej się rozszyfrować to tego wieczoru, ale na takie gierki zdecydowanie nie powinna już więcej pić. Jeszcze pięć szklaneczek i zamiast Rołs będzie Rołspita. Niedobra przemiana, oj nie, zwłaszcza dla mężczyzny, który jej wrażliwych punktów przecież nie zna. Ślizgonce przeleciało przed oczami jak ostatnim razem oblała Austera whiskey, roztrzaskując następnie szklankę tuż pod jego stopami. Takich rzeczy się nie zapomina.
Gość
Temat: Re: Ciemna strona mocy po godzinach Wto 20 Paź 2015, 16:43
Liam mrużąc nieznacznie powieki spojrzał na dziewczynę z uśmiechem, po czym powstrzymując się od skomentowania jej tonu głosu opróżnił trzymaną w dłoni szklankę by następnie odłożyć ją na bar. Rosalie Rabe. Właściwie nie wiedział zbyt wiele o siedemnastolatce, ale zakładał, że bez wątpienia - skoro została uczennicą Belli - dziewczyna musi mieć dość podły charakterek, nawet jak na przyszłego śmierciożerce. W ostateczności jest również Ślizgonką, a van Dyken doskonale pamiętał zatargi pomiędzy ich domami, które trwają już od zamierzchłych czasów i zapewne trwać będą jeszcze dość długo. Slytherin sprawiał, że dzieciakom z tego domu, nawet jeśli czasem nie miały ku temu jakichkolwiek podstaw, do głowy uderzała woda sodowa i uważały się za lepsze od innych. Owszem, status krwi miał duże znaczenie w dzisiejszych czasach i był pomocny w wielu kwestiach, takich jak chociażby zaciąganie kobiet do łóżka, ale podczas hogwartowych pojedynków przeradzających się nierzadko w regularne, mugolskie bójki, nie odgrywał wielkiej roli. Każdy czarodziej mógł być nikim, z tą różnicą, że niektórzy -jak na przykład obecni tutaj puchoni- urodzili się już z predyspozycjami do takiego życia. Wracając jednak do samych Ślizgonów, bowiem o ile były Gryfon nigdy nie przepadał za męską częścią zielonego towarzystwa - co zresztą teraz odbijało się na jego kontaktach z niektórymi poplecznikami Czarnego Pana - to urokliwe panienki ze Slytherinu, które najczęściej prowadziły całkiem towarzyski tryb życia, nie stroniąc rzecz jasna od alkoholu i seksu, w dziewięciu przypadkach na dziesięć wpasowywały się idealnie w gust Liama, który jako koneser ich bogatych, kobiecych walorów był zawsze tam gdzie dobra zabawa. Jednakże Rosalie, mimo całkiem porządnego tempa pochłaniania ognistej, zdawała się być tym dziesiątym spośród wspomnianych przez dwudziestosiedmiolatka przypadków. Czy obchodziło go to jednak jakoś specjalnie? Raczej nie, w końcu nie przyszedł tutaj zastanawiać się jaki styl życia preferuje uczennica Hogwartu, nawet jeśli posiadała predyspozycje do objęcia w przyszłości posady śmierciożercy, które zresztą pośrednio udowodniła kilka chwil później gdy odezwała się półgłosem do Liama określając bez ogródek swój stosunek do ziemniaczanej braci. -Brzmi jak dobra zabawa - odparł jak gdyby nigdy nic i uśmiechnął się pod nosem na myśl o takiej beztroskiej, niedzielnej rzezi. Żadnego krycia się pod maską, żadnej konspiracji, Liam już od bardzo dawna nie mógł doczekać się chwili w której Czarny Pan wreszcie wyjdzie z ukrycia i wypowie otwartą wojnę Ministerstwu Magii, chwili w której przeciwnicy młodego van Dykena będą wiedzieli kto za ułamek sekundy zada im śmiertelny cios a później dopadnie ich rodziny, chwili która koniec końców niestety nie raczyła łaskawie nadejść. W temacie zabawy jednak wspomnieć warto o narastającej coraz bardziej z każdą sekundą bezpośredniości w okazywaniu względów młodych puchonów wszystkim obecnym w barze damom. Jeden z nich pokusił się nawet o wystawienie czegoś co prawdopodobnie przypominać miało taniec, ale jako, że zabrał się do tego solo, a w dodatku za parkiet upatrzył sobie stół przy którym dwudziestoparoletnia, rudowłosa czarownica próbowała zjeść kolację, jego wprawdzie - o dziwo - całkiem niemałe umiejętności w tej kwestii zdały się na nic gdy dziewczyna została zwyczajnie obryzgana gorącym gulaszem zaserwowanym zaledwie kilkanaście sekund temu. Widząc całe szalone zajście, Liam, który poczuł w sobie zew gryfońskości wysunął z rękawa tarninową różdżkę i wycelowawszy w chłopaka użył niewerbalnego zaklęcia "Portengo" pozbawiając młodzieńca spodni, co poskutkowało wywinięciem przez niego całkiem majestatycznego orła zakończonego niebywale twardym lądowaniem na podłodze pubu. By nie zostać jednak posądzonym o niezdrowe zapędy względem płci brzydkiej, niemal niezauważalnie powtórzył zaklęcie tym razem celując w młodą damę w której główce mieszała się niewyobrażalna złość i troska o poszkodowanego delikwenta. Sekundę później, gdy nachylała się nad puchonem- nim zdążyła choćby przekląć parszywie zaistniałą sytuację - jej spódnica zsunęła się do samych kostek. -Interesy?- zapytał van Dyken wyrwany brutalnie z obserwacji przedstawienia - Masz mnie, tak naprawdę przyszedłem tutaj by trochę się rozerwać...choćby przy tak dziecinnej zabawie, wprowadzanie odrobiny chaosu to moja domena, Rosalie, a to przedstawienie dopiero się zaczyna - powiedział zagłuszany w pewnym stopniu przez wrzeszczącą parę - Spójrz tylko na nich, czyż nie wyglądają słodko? - zapytał przenosząc wzrok na czarodziejów oblanych gorącym gulaszem i sięgnął po drugą szklankę ognistej. -Dziadunio?- powtórzył wyraźnie rozbawiony Liam - Cóż taka smarkula jak Ty może o tym wiedzieć? -dodał z uśmiechem przyglądając się uważnie wychudzonej blondynce i włożył papierosa do ust po czym podpalił go szybkim ruchem przy użyciu zapalniczki otrzymanej od Sofii - Twoja strata - rzekł wypuszczając dym jak najdalej od Blondynki - A co Ciebie tutaj właściwie sprowadza? -zapytał jakby od niechcenia - Nie chciałabyś się odrobinę zabawić? - zagadnął kiwnąwszy głową w stronę chaosu wywoływanego przez wrzeszczącą niewiastę. Nie dbał o to czy zostanie odebrany jako infantylny i czy wzbudzi jakąkolwiek sympatię dziewczyny, po całym tygodniu ciszy gabinetu, hałas panujący w pubie działał na jego samopoczucie niezwykle kojąco.